Wydarzenia


Ekipa forum
Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze [odnośnik]23.01.17 14:54
First topic message reminder :

Poddasze

Poddasze nad lecznicą to pusta, w większości mało zagospodarowana przestrzeń służąca za pokój dzienny. Drewniana podłoga skrzypi przy pokonywaniu kolejnych kroków, a wąskie okna nie wpuszczają do wnętrza wiele światła; pod jedną z szyb ustawione jest drewniane krzesło, na którym leży gruba księga - egzemplarz trzeciego tomu Demaskowania Przyszłości. W ciężkich, drewnianych donicach rosną mało zachęcające i lubujące się w ciemnościach rośliny, pośrodku znajduje się stół otoczony trzema krzesłami. Nocą pomieszczenie oświetlane jest świecami lub eleganckimi, szklanymi lampkami olejnymi. W powietrzu unosi się zapach wiedźmich ziół i kadzideł. Uwagę zwrócić może również czerwony kocyk rozłożony w kącie, na którym w chaosie leżą porozrzucane dziecięce zabawki. Drewniane ściany są puste, ascetyczne.
Nałożono zaklęcie Tenebris.
[bylobrzydkobedzieladnie]




bo ty jesteś
prządką



Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 17.09.20 0:45, w całości zmieniany 3 razy
Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Re: Poddasze [odnośnik]23.01.21 23:13
Więc jednak, ostrzegawczy płomień świecy zażarzył się jasnym światłem; głupiutkie decyzje, moja biedna, nikt nie popełnia mądrych decyzji w tym wieku. Wiedza o tym przychodzi z czasem, to dlatego rodzice tak bardzo chcą je podejmować za swoje dzieci, nim jeszcze nie jest za późno. Czasem wydaje im się, że nie błądzą w tej mgle równie ślepo, prawda przynajmniej przeważnie jest znacznie bardziej zawiła, błądzili wszyscy. Zmieniało się tylko podejście do popełnianych błędów, z dłuższej i dalszej perspektywy i one otwierały przeważnie nowe drogi.
- Próbujesz powiedzieć, że przestałaś w którymś momencie żałować? - zapytała bez ogródek, z dźwięczącą w głosie nutą czułego rozbawienia; opamiętała się jednak, gdy przeszło jej przez myśl, że dla Tatiany może niekoniecznie była to odpowiednia chwila na żarty. Nie minęła jednak krótka chwila - a to jej przeszła ochota. - Bawisz się w bohatera? Co masz na myśli, Tatiano? - Czy wplątałaś się w coś, od czego powinnaś trzymać się z daleka? Z całym uczuciem, jakie do niej żywiła, naprawdę nie sądziła, by była odpowiednią osobą do wchodzenia w cudze sprzeczki. - Kiedy wraca? - Ojciec, czy wtedy staniesz na nogi, by zadowolić jego surowe oko? Iskra nadziei nie gasła, ale to chyba wciąż niewiele - dużo lepiej było zawsze zapobiegać, niż leczyć. - Narzeczony, narzeczony - Aż się wzdrygnęła. - Pozwalasz sobą handlować jak krową na targu. Przestań się przed nim ukrywać, spraw, żeby zaczął się przed tobą czołgać albo odpraw głupca. Nie zapominaj, że bez twojej zgody nic się tutaj nie wydarzy. - Cóż mogli jej zrobić, zamknąć ją w wysokiej wieży? Może i mogli, ale małżeńskiej przysięgi jej ustami nikt za nią nigdy nie wypowie.
- Jesteś wykończona - rzuciła, gdy gdzieś w trakcie jej kazania z ust Tatiany wydobył się jęk i towarzyszący mu grymas, cicho westchnęła, obserwując ukrytą w dłoniach twarz. - Weź się w garść jeszcze na chwilę. Zaraz zaprowadzę cię do łóżka - dodała nieznacznie łagodniej, sama wspierając głowę o łokieć na kancie stołu. Zastanawiała się, czy powinna zostawić jej przy łóżku wiaderko, czy może jednak poradzi sobie bez niego. Chyba zostawi, na wszelki wypadek. Przyglądała się dalej jej twarzy, już odsłoniętej, ale przedziwnie milczącej, o wzburzeniu znaczonym drżeniem umęczonych mięśni. Wyciągnęła ku niej dłoń, obejmując palcami jej ramię, ściskając je, również milcząc, współczującym gestem.
- Tęsknisz za domem - powtórzyła za nią bezwiednie, zastanawiając się, na ile czuła się przed laty podobnie; wtedy, kiedy zerwała z całym swoim życiem i uciekła tutaj: na Aleję Śmiertelnego Nokturnu, gdzie nikt nie znał jej imienia. Gdzie nikogo spotkać nie mogła. Zrobiła to z własnej woli, inaczej niż Tatiana, jej dom był też znacznie bliżej - ale metaforycznie nie dzieliło ich wcale więcej. Wtedy wiedziała, że nigdy nie wróci do tego, co było. Co minęło. - Ale twój dom jest teraz tutaj, Tatiano. Przy nas. Za późno, żeby płakać nad rozlanym mlekiem, czas iść do przodu. Tam już przecież też nic na ciebie nie czeka - Może i brutalnie, ale czy prawda mogła być inna? - Mówisz o...? - Domu? Bracie? Nie była pewna, nie tego, z pewnością jednak wiedziała, że Tatiana potrzebowała odpoczynku. - Jedz - poprosiła spokojnie, tłusta zupa mogła pomóc jej wytrzeźwieć, a przynajmniej wzmocnić się i zapewnić twardy sen.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]25.01.21 18:50
Multum sposobów, według których faktycznie mogłaby spędzić wieczór; jak zwykle wybrała źle.
Już nawet jej to nie dziwiło, nie dziwiło ojca, ani chłopców, którzy znowu – po raz kolejny i kolejny – widywali ją w miejscach, które kobieta – panienka, prawie dama – zdecydowanie nie powinna była odwiedzać.
Być może sam fakt, że tak bardzo gardziła Anglią, sprawiał że nie zależało jej ani na reputacji, ani plotkach, ani zapewne własnym losie, skoro bezustannie wystawiała go na próbę, czy to przez alkohol czy głupie decyzje.
Pogubiła się; pogubiła na tyle, by nawet się do tego przyznać, a później roześmiać, zaprzeczyć i jeszcze raz powtórzyć całe błędne koło parszywej codzienności; poniekąd przypominała też rozwydrzoną dziewuchę, która na własne życzenie staczała się coraz niżej, gardząc wszystkimi plusami, jaki podstawiano jej pod nos.
– Pilnuje porządku. Interesów. Przepływu pieniędzy, usług i towarów luksusowych przez moje rączki, świetna fucha, co? – zabawne, jak wiele pozornie ładnych, nic niewartych słów miała na nazywanie brudnej codzienności; ile teatralnych zwrotów i ciekawych wymówek, by określić to, co dla wielu kojarzyło się ze strachem.
Być może to śniegi zahartowały ją już za młodu, a być może faktycznie po drodze do Anglii – gdzieś na Syberii, w Petersburgu, lub Durmstrangu – uderzyła się mocno w głowę.
– Bez mojej zgody? Zabawne, że o tym wspominasz. Przecież sama słałam mu listy miłosne z odbitymi na papierze pocałunkami – długie parsknięcie i pokręcenie głową; miała głęboko w poważaniu swoje narzeczeństwo i swój ślub, tylko że równie dobrze ojciec miał w poważaniu jej wole i ewentualne grymasy; na coś tak infantylnego czy zwyczajnego jak chęć nie było miejsca. Być może nawet gdyby zapierała się jak uparty osioł, jakimś magicznym cudem zmusiliby ją do wypowiedzenia przysięgi.
Ale po cóż tak sobie komplikować życie?
Małżeństwo mogło dostarczyć wiele – przede wszystkim pieniędzy – i jeszcze więcej drzwi otworzyć; daleka była od płakania nad swym ciężkim losem, ale idealna kandydatka na żonę bywała doprawdy męczącą rolą do odgrywania.
Kwestia pana męża zniknęła jednak gdzieś daleko, zupełnie tak jak gdyby nigdy jej nie było, nie znaczyłaby niczego; drżące ciało skupiało się tylko na jednym – na swoistej tragedii, w tamtym momencie rozcieńczonej alkoholem i zaognionej bolesną wyrwą straty; czasami faktycznie się zastanawiała, ile czasu musi minąć, by przestała tak żałośnie i desperacko za nim tęsknić.
Była wykończona; wykończona, stęskniona i całkowicie pogrążona we własnych myślach.
Nieobecne spojrzenie spoczęło na parujących smugach wzlatujących nad talerzem, kiedy o dziwo jej posłuchała i przysunęła do siebie zupę.
– Nic nie będzie takie samo. Nie bez niego – wymamrotała, zaraz potem pochłaniając łyżkę, potem następną i kolejną. Kilka z nich i znów pauza.
– Tam bylibyśmy bezpieczni. Nie straciłabym go. A teraz jestem sama – samiuteńka jak palec; mimo ludzi wokół, mimo tego, że to właśnie ona przygarnęła ją do siebie, myśli Dolohov wciąż były przy bracie, spoczywającym głęboko pod lodowatą ziemią, być może już zeżartego przez robaki.
Spróbowała pochłonąć kilka kolejnych łyżek gorącej zupy; na darmo, bo wraz z porzuceniem posiłku, uniesieniem dłoni, wsunięciem jej w pasma włosów, zacisnęła palce, równocześnie naciskając również zębami na zęby.
– Czasem mam wrażenie, że mówi do mnie, przed snem.



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Poddasze [odnośnik]26.01.21 18:13
Dbanie o reputację było daleko poza listą jej priorytetów, jej, upadłej uzdrowicielki, nielegalnie wykonującej ten zawód w najmroczniejszej części miasta, samotnej i już nienajmłodszej panny z dwójką dzieci; nie do końca przekonywały ją również te wszystkie wielkie idee, które miałaby nakazywać dziewczęciu, co jej wolno, a czego nie, co jej wypada, a czego nie - sama nieszczególnie się tym przejmowała, a może raczej pogodziła z faktem, że nigdy nie wpisze się w ramy, jakimi rządziło się społeczeństwo. Czy gdyby jej przeszłość ułożyła się inaczej, byłaby szczęśliwa? Być może tak - a być może nie, nad wszystko kochała swoje dzieci. Nie pojawiłaby się w tym miejscu, gdyby nie one. Każdy błądził, Tatiana nie była wyjątkiem; bardziej jednak, niż na jej reputacji - tworze przecież tak sztucznym, że aż śmiesznym i w tym miejscu nic nie znaczącym - Cassandrze zależało na jej bezpieczeństwie.
- Jesteś znudzona - pozwoliła sobie zauważyć, zadumawszy się na krótką chwilę, zawsze uważała, że brak zajęcia było najgorszym, co mogło spotkać czarodzieja. Nuda prowadziła do nieprzemyślanych zachowań i podejmowania głupich decyzji. Człowiek zajęty nie miał czasu na głupoty. - Jeśli brakuje ci zajęć, możesz przyjść do mnie. W lecznicy zawsze znajdzie się praca. Jeśli nie przy pacjentach, to w kuchni lub przy sprzątaniu. - Głęboko też wierzyła, że żadna praca nie hańbiła, a delikatne dłonie najlepiej hartowały się właśnie w ten sposób. Nie spodziewała się jednak napotkać szczególnego... entuzjazmu. Z pewnością miałaby sobie za złe, gdyby przynajmniej nie spróbowała. - Zatem będzie z was udana para - odparła ironią na ironię, wzdychając dopiero po chwili. - Tatiano, wiesz, że zawsze znajdziesz u mnie wsparcie - oświadczyła ze zdecydowaniem; gdyby okazało się, że należy podjąć... mniej niezdecydowane środki, była w stanie ofiarować jej specyfik, który, dolany do herbaty, rozwiąże jej problemy na zawsze, pozostawiając jej stan wolny wolnym - lub zamężny owdowiałym. Ostatecznie nie było niczego złego w stabilizacji u boku mężczyzny i jego pieniędzy. Jednak chwilę później jej serce zmiękło, sama przecież tęskniła.
- Świat bez niego nigdy nie będzie taki jak był - przytaknęła jej po krótkiej chwili zastanowienia. - Zawsze będzie już czegoś brakować. Ale świat też nie stanie z tego powodu w miejscu - nieustannie będzie szedł do przodu. Ty też musisz, on by tego chciał. - Tak samo jak chciałby, żeby ktoś zaopiekował się Tatianą. - Nigdy też nie będziesz sama. On o tobie pamięta, nawet jeśli go nie widzisz. I wciąż jestem tutaj ja. - Ale nie robiła tego wcale dla niego. Robiła to dla niej. - Nie odrzucaj go, jeśli do ciebie przychodzi - Czy to naprawdę mógł być on? Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, większość uznałaby to za rojenia, charakterystyczne dla depresji, ale Graham miał przecież specyficzny dar, który mógł mu pozwolić na więcej, na zajrzenie w przyszłość z przeszłości, w której wciąż był żywy. - Może ma ci coś do powiedzenia. A może chce cię znowu zobaczyć - Odgarnęła z jej twarzy kosmyki włosów, odsłaniając oczy, przyciągając ją bliżej siebie; objęła ją ramionami ciepło, opierając o jej głowę bok własnej, dotykiem, objęciem chcąc przekazać wsparcie. Jego strata właśnie ją, młodszą siostrę, zabolała najmocniej. - Chodźmy - poprosiła, pomagając wstać jej z krzesła - z zamiarem odprowadzenia jej do sypialni. Dzisiaj położy się z nią, była zresztą zdecydowanie zbyt pijana, żeby spać z Lysandrą. - Powoli - dodała szeptem, przeprowadzając ją przez korytarz do swojej sypialni. Pomogła jej się położyć, ściągając z niej wierzchnie odzienie. Nie przebrała jej, Tatiana nie miała na to dzisiaj sił. W blasku rzucanym przez księżyc za oknem wyraźnie widziała ślady po łzach, lecz kiedy nachyliła się nad jej czołem, by złożyć na nim pocałunek, wydawało jej się, że dziewczyna już spała.
Śpij, Tatiano. Może jutro znów do ciebie przyjdzie.
- Dobranoc, królewno - szepnęła w nocny półmrok.

/zt x2 chlip




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]10.07.21 8:17
śpioszek23 grudnia
Śpioszek miał dużo do zrobienia. Gdy pan profesor Vane poprosił, przerwał jednak wszystko, by wysłuchać nowego polecenia. I nie. Mycie okien mógł dokończyć później i nieważne, że pan profesor Vane mówił o wolnej chwili. Dla pana każda chwila była wolną chwilą. Był w końcu skrzatem domowym i nie zamierzał w żaden sposób zasmucać czarodzieja, u którego pracował. Pan profesor Vane powtarzał mu wielokrotnie, że nie był żadnym panem Śpioszka, ale Śpioszek wiedział lepiej. Śpioszek był w końcu dumny z faktu, gdzie się znajdował i u kogo. Reszta jego zbyt leniwych i zbyt gadatliwych pobratymców została w Szkole Magii i Czarodziejstwa, kisząc się razem w kuchniach, podczas gdy on miał cały dom do zajmowania się w pojedynkę! Cóż za wyróżnienie! I to w miejscu, gdzie panowała cisza, spokój i daleko było do hałasu garkuchennego czy biegających, krzyczących po korytarzach uczniów. Nie, żeby to był wielki problem, ale Śpioszek należał do skrzatów, które wolały robić rzeczy po swojemu z daleka od innych. Wolał dorosłych czarodziejów nad nierezolutne dzieciaki i swoich młodych, zbyt energicznych pobratymców. Dzieci pana profesora Vane'a jednak traktował inaczej. W końcu mali paniczkowie mieli dorastać z obecnością Śpioszka i zamierzał o nich dbać najlepiej, jak mógł! To nie ulegało żadnym wątpliwościom.
Nie było problemu ze znalezieniem domu czarownicy, o której mówił pan profesor Vane. Skrzacia magia często przewyższała zdolności czarodziejów, dlatego też Śpioszek mógł wykonać zadanie o wiele szybciej od swojego pana lub od jego jastrzębia. Miejsce, do którego finalnie trafił, zaskoczyło go - Śmiertelny Nokturn nie był sympatycznym otoczeniem. Na pewno nie dla dziecka. Śpioszek znał wszak jednego ze skrzatów, który długie lata służył swojemu panu w okolicy i nie wspominał tego dobrze. Takie jednak dostał zadanie i zamierzał je spełnić. Postawił więc mały koszyk w widocznym miejscu w pustym tego ranka pomieszczeniu. Spojrzał jeszcze do jego wnętrza, by sprawdzić, czy na pewno wciąż była w nim zawartość. Z zadowoleniem stwierdził, że dwie czekoladowe żaby, koperta z odręcznie napisanym przez pana profesora Vane'a imieniem dziewczynki i śpiący nieśmiałek znajdowały się ułożone na miękkiej poduszce. Odgłosy krzątania się dobiegające z dolnego piętra sprawiły, że Śpioszek mógł uznać swoje zadanie za zakończone. Pstryknął palcami, rozpływając się w powietrzu chwilę przed wejściem małej dziewczynki na poddasze.

|zt


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 6 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]26.07.21 19:04
6 grudnia
- Lysandro? - Zrzuciła z ramion płaszcz, przewieszając go przez oparcie pobliskiego krzesła, na jego ciężki materiał opadła lekka ręcznie haftowana chusta; zarumienione na mrozie policzki zdawały się tym wyraźniejsze na jej bladej twarzy. Ciepło przyjemnie otulało ciało odkąd przekroczyła próg domu, dając poczucie komfortu. Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, ukradkiem spoglądając do lustra - zmęczenie nie było po niej tak mocno widoczne, jak jeszcze parę miesięcy temu, Calchas był coraz większy, zaczynał wymagać mniej uwagi. Mogła spuścić go z oczu na więcej niż chwilę. Przynajmniej od czasu do czasu. Cienie pod oczami jednak wciąż były głębokie i sine, a przerzucony przez ramię wciąż ciężki warkocz - znacznie lżejszy niż wcześniej. Położyła na stole torbę z zakupami, sięgając smukłymi palcami po kolejne produkty, głównie alchemiczne ingrediencje i leki pozamykane w szarych kopertach, malutkich słoiczkach i niedomkniętych puzderkach, które z ostrożnością przekładała obok; między nimi zaplątało się kilka drobiazgów i Czekoladowa Żaba zamknięta w eleganckim pudełeczku, którą wręczono jej na Jarmarku, kiedy zaszła do portu po ryby. Obróciła ją w dłoni kilkakrotnie. Rzadko dawała córce słodycze, ale też rzadko mieli je w domu. Preferowała owoce nad słodycze. Ale na zimę, na zimę można było zrobić wyjątki i od tego.
- Lysandro - powtórzyła, nie widząc odzewu, przeszła obok jej pokoju, zatrzymując się u progu, gdy dostrzegła córkę w towarzystwie kogoś, kogo sama nie była w stanie dostrzec. Nie wychyliła się ani nie zwróciła na siebie uwagi, przez chwilę obserwując ich w ciszy: czasem zastanawiało ją, kiedy Lysandra naprawdę była sama, a kiedy obok czaił się ktoś jeszcze. Ktoś więcej. Niedostrzegalny dla niej. I czasem ją to przerażało, bo nie miała nad tym żadnej kontroli. Ale Lysandra wydawała się dzisiaj spokojna, a to było najważniejszym znakiem. Ostrożnie wysunęła dłoń z Czekoladową Żabą i położyła ją na jednym ze stolików, bezszelestnie wycofując się z jej pokoju, by z wolna skierować się z powrotem po zakupy. Musiała je rozłożyć w pracowni.

/zt, przekazuję lysandrze urodzinową żabkę




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]29.12.21 14:51
Cassandra & Jayden

17 marca 1958

« Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny »
Sprawa była dość oczywista — szczególnie jeśli chodziło o jego decyzję w stosunku do podejmowanego tematu badań. Co innego jednak stanowił sens oraz w ogóle możliwość. Czy gra w ogóle była warta świeczki? Czy nie porywał się z motyką na słońce? Czy nie powinien był przygotować się solidniej, zająć czymś, co miało większe szanse powodzenia? Wszak projekt, o którym myślał, mógł polec na wielu płaszczyznach. Ryzyko niepowodzenia było wysokie, tak samo jak niebezpieczeństwo destabilizacji niepoznanej masy, jaką — i w ogóle o ile — udałoby im się stworzyć. A gdyby owy twór wymknął się spod kontroli, zniszczenia mogłyby przekraczać wszelkie wyobrażenia. Hipoteza istnienia formy pożerającej nawet światło, z którego nic nie było w stanie się wydostać, sama w sobie przerażała. Czemu więc widząc tyle czerwonych flag, element niepewności sprawiał, że na twarzy profesora pojawiał się dziwny uśmiech ekscytacji?
Sympozjum dawno pozostało za nim, podobnie zresztą jak zanurzenie w temacie pochodzenia magicznej energii. W swojej materii zrobił wszak wszystko, co tylko mógł, a reszta rozwoju pozostawała w rękach numerologów, historyków, a nawet anatomów czy znawców magicznych stworzeń. Wiedział, że musiał ruszyć dalej, a kwestie, jakie zostały poruszone przy przerwanych badaniach nad siecią kominkową oraz przy czkawce teleportacyjnej, której był ofiarą, dały mu sporo do myślenia. Oczywiście do niedawna stanowiły całkowity margines, lecz po tym jak książka została spisana, prelekcje odbyte, uśpiona ciekawość obudziła się na nowo. Szczególnie iż odświeżony umysł profesora powoli zdrowiał, a emocjonalne rany zabliźniały razem z wymęczonym ciałem w końcu odzyskującym siły. Przyjemnie było odpocząć od gwaru naukowego świata, ale dwa miesiące sielankowej egzystencji obudziły w Jaydenie ponowy głód doświadczeń. Szczególnie że porzucając spotkania ze szlachcicami, przygotowania do sympozjum, został jedynie z dwoma dniami pracy w Hogwarcie. Resztę tygodnia zapełniał tak, jak tylko chciał. Dlatego dość prędko do codziennych prac domowych, doszło myślenie o kolejnym projekcie. Być może o wiele bardziej wymagającym od poprzedniego. Lub właściwie było to pewniejsze.
Dlatego też potrzebował porady. Kogoś patrzącego na świat przez pryzmat różniący się od niego. Kogoś ze świeżym spojrzeniem i przenikliwym umysłem i chociaż pierwsze myśli popędziły w stronę Roselyn, postać przyjaciółki zajęta była przygotowaniem do przeprowadzki. Do tego ostatnia emocjonalność, jaka otaczała ich dwoje, nie wróżyła dotarcia do konkretów. Vane nie musiał jednak długo myśleć, bo zanim jeszcze odrzucił sylwetkę Wright, w jego wspomnieniach pojawił się ktoś inny. Ktoś, kto w sumie zapalił w nim i podsycił rozmyślania ukierunkowane właśnie na teleportację. Wysłany list doczekał się odpowiedzi pozytywnej, dlatego na dwie godziny przed innym z umówionych spotkań, astronom poprosił Śpioszka, aby przeniósł go bezpiecznie pod drzwi lecznicy, w której mieszkała Cassandra ze swoją córką.
- Wiem, że masz dużo pracy, dlatego tym bardziej dziękuję za to, że zgodziłaś się spotkać - powiedział praktycznie na wejściu po krótkim powitaniu i posłaniu jej szczerego uśmiechu wdzięczności. Nie musiał mówić więcej, bo w końcu miał dość bliską możliwość rozpoznać w niej pracoholika. Sam nim był, jednak powoli zaczynał się kontrolować. Lub właściwie przerzucić własne zainteresowanie na prace przydomowe. - To dla was - dodał, przekazując zawinięte w papier ciasto. - Może być trochę przypalony z góry, ale... Cóż... - Zaśmiał się lekko, pamiętając, że przy samej końcówce pieczenia makowca, Samuel odciągnął ojcowską uwagę i kilka sekund wystarczyło, by chrupiąca skórka stała się nieco ciemniejsza. Cassandra jednak nie wydawała się specjalnie owym faktem przejmować. Tym razem zaprowadziła go do całkowicie nowego pomieszczenia, którego jeszcze nie poznał, ale szybko zaczął przypisywać jego zawartość do roli, jaką zapewne spełniał. Zauważył kocyk z dziecięcymi zabawkami, proste wyposażenie, stół, krzesła. Oraz kilka książek leżących na ziemi, przy których przykucnął i przekręcił głowę, chcąc odczytać tytuły. - To wszystko twoje? - spytał, zerkając przez ramię na swoją gospodynię. Oczywiście nie spodziewał się, że Lysandra miała czytać Transmutację Wyższego Stopnia, ale nie znał Cassandry na tyle, by wykluczyć obecność innej osoby w jej życiu. Siostra, mąż. Lysandra musiała mieć wszak ojca i chociaż nie dostrzegł żadnego pierścienia na dłoni starszej Vablatsky, nie oznaczało to, że żaden mężczyzna nie istniał.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Poddasze [odnośnik]16.01.22 21:49
List profesora wydawał się przyjemnym oderwaniem od codzienności, wreszcie zapowiedzią wizyty kogoś, kto ma więcej, niż dziesięć lat, co najmniej cztery czynne kończyny i trzeźwość umysłu wystarczającą, by poprowadzić rozmowę na poziomie. Mimo wojny, która nabierała rozpędu, w ostatnich miesiącach - paradoksalnie - miała coraz mniej pracy. Osoby, które dotąd były jej klientelą, mogły bez obaw zajrzeć do Munga; większość drabów, która lubiła szukać kłopotów, współpracowała z władzami jako szmalcownicy, nie potrzebowali już jej pomocy. Wciąż istniał margines klienteli uczulonej na władzę, ale ten nikł w oczach odkąd rozbój zaczął popłacać, usankcjonowany przez obowiązujące prawo. Coraz częściej opuszczała lecznicę, wybywając w teren, w miejsca okupowane przez siły Ministerstwa Magii - oni zawsze potrzebowali pomocy, ale za tę pomoc płacono jej tylko dobrym słowem. I tak to robiła. Od dłuższego czasu rozmyślała nad obraniem nowej ścieżki, lecz ta póki co pozostawała niewiadomą zapełnioną wątpliwościami.
- I ja jestem wdzięczna - Skinęła głową, prowadząc gościa do okrągłego stołu obstawionego trzema lekkimi krzesłami z giętego drewna, gestem zaprosiła Jaydena, by spoczął, samej odchodząc w stronę szafek, przy których zaczęła się krzątać. - Niezmiernie mi przyjemnie, że pomyślałeś akurat o mnie. Przeglądałam ostatnie wydanie Horyzontów Zaklęć, twoje nazwisko było wpisane przy wielkim wydarzeniu. Ponoć dobrze sobie poradziłeś - Odwróciła się ku niemu, składając usta w łagodny uśmiech. Były pomalowane czerwienią, a powieki przydymione węglem. Przez kilka długich miesięcy przestała o siebie dbać, zmęczona ciążą i późniejszym porodem, pracą wymykającą się jej z rąk. Z wolna wracała do harmonii. Skóra, twarzy, dłoni, ciała, wracała do formy, pielęgnowana ziołowymi maściami własnoręcznej roboty. Krucze włosy były spięte w lekki kok, ramiona okrywała purpurowa własnoręcznie haftowana chusta w frędzlami. Biała koszula o szerokich rękawach wpuszczona była w ciemnoszarą szeroką i lekką spódnicę sięgającą kostek. Smukłe dłonie sięgały po kieliszki. - Napijesz się wina? - zapytała, nie piła nigdy dużych ilości alkoholu, ale grzecznościowej lampki nie miała zwyczaju odmawiać, dobrze działała na serce. Położyła szkło na stole, obrzucając spojrzeniem pozostawiony mak.
- Czy to z piekarni na Pokątnej? - zastanowiła się, przyglądając się powierzchni, zdarzało im się dopiekać zbyt mocno, ale i tak były pyszne. - Zaraz go skosztujemy - zapowiedziała bez zawahania, stawiając na stole również butelkę skrzaciego wina - unosząc pytające spojrzenie na Jaydena - mógłbyś? - po czym zniknęła w poszukiwaniu talerzyków na ciasto, na które przełożyła dwa kawałki. Uniosła spojrzenie na profesora przy regale z książkami, wspierając się dłońmi o stół. Jego pytanie miało w sobie coś krępującego, pytał o to, czy mieszkała tutaj sama? Niektóre kobiety nie nosiły obrączek, ona miała dwoje dzieci. Męża wciąż - ani jednego. Uparcie twierdziła, że wcale go nie potrzebuje, ale im starsza była i im dłużej pozostawała samotną matką, tym mocniej uwierało ją to w serce, gdy zostawała sama. Patrzyła wtedy w oczy Calchasa - które działały uspokajająco. Jeszcze parę lat, dekada, druga, zleci tak szybko, jak dwie poprzednie. I będzie miała jego, gotowego zrobić dla niej tak wiele, jak wiele ona gotowa była dziś zrobić dla niego.
- Wpadło ci w oko coś ciekawego? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, podążając jego wzrokiem, po czym ze zrezygnowaniem uniosła jedną brew, kiedy jej spojrzenie padło na podręcznik napisany przez sławną matkę. Nawet w takich chwilach zamierzała odbierać jej splendor? - To moje zbiory. Niewiele tego, ale lubię porządną literaturę. Moja profesja wymaga ode mnie, bym była na bieżąco... komu ja to mówię, przecież wiesz najlepiej. - Był wybitnym astronomem. Jego biblioteki musiały być znacznie zasobniejsze od jej. - Siadaj - poprosiła, przesuwając w jego stronę talerzyk z makowcem. - Jestem ciekawa, co kryło się za tym enigmatycznym listem.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]18.01.22 1:53
« Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny »
Tak jak Cassandra coraz częściej opuszczała swój mały świat, tak profesor ostatni miesiąc spędził w domu, gdy po sympozjum porzucił dodatkowe zajęcia, zajmując się jedynie sprawunkami Hogwartu oraz tymi mającymi miejsce w Irlandii. Zagospodarował czas w sposób, aby był jak najbardziej produktywny i najlepiej dostosowany pod aktualne potrzeby małej, ale bardzo żywej rodziny. Figa z Makiem były dorosłymi kotami z chęcią jednak utrudniającymi żywot kuguchara Maeve oraz Oriona, który wyczuwając, iż zima miała się ku odwilży, znikał nawet na parę dni. Jayden podejrzewał, że być może wzywała go zwierzęca natura i już powoli szukał sobie pary wśród okolicznych lelków wróżebników. Czy za jakiś czas na dachu domu astronoma miały pojawić się kolejne, przygarbione sylwetki? A może w ogóle już nigdy nie miał ich zobaczyć? Nie wiedział, jak wyglądało to z tymi nieśmiałymi ptaszyskami, ale zdecydowanie przywykł do obecności ciekawskich par oczu Oriona. Żal byłoby, gdyby nie wrócił, ale lelek był dzikim stworzeniem, który po prostu przyleciał za elfami akurat buszującymi w pracowni astronoma. Pozbywał się szkodników skutecznie i regularnie, więc profesor pozwolił mu tam zamieszkać. Ich niespisany, cichy sojusz mógł jednak trwać tak długo, jak miały pojawiać się elfy i duże owady. A co później? Nikt tego nie mógł przewidzieć. Mimo wszystko nie tylko zwierzęta zaczynały czuć zbliżające się ocieplenie — Alannah zdawała się być mniej marudna niż zawsze i chociaż kapryśność wili mieszała się wciąż z typowymi dla ducha zachowaniami, wraz z obserwowaniem nadchodzącej powoli wiosny stawała się ona łagodniejsza. Niektórzy jednak się nie zmieniali — Śpioszek niezaprzeczalnie wciąż był sobą, podobnie zresztą jak mieszkańcy obrazów. Miało to w sobie jakiś czar. Gdy na nowo poznawał swoich domowników. W końcu... Tak naprawdę dopiero teraz był w odpowiednim stanie psychicznym oraz fizycznym, by móc to zrobić. Nie udzielał korepetycji, nie spotykał się w żadnych sprawach biznesowych. Pozwolił, by ludzie na jakiś czas o nim zapomnieli, a i on sam także z chęcią zapomniał o ludziach. Oczywiście zdarzały się wyjątki... Listy od Corneliusa Sallowa czy Kennilworthyego Baudelaire. Minął dokładnie tydzień od nieprzyjemnego przesłuchania prowadzonego przez przewodniczącego Jednostki Opieki nad Edukacją, jednak ich wścibskość nie mogła mieć zastrzeżeń co do programu nauczania, jaki im przedstawił. Wówczas po ostatni raz był w Londynie i nie przebywał w mieście z przyjemnością. Aktualnie było jednak inaczej, a wizyta miała całkowicie inny wydźwięk.
- Sam nie wiem - odparł, rozmasowując kark w geście zmieszania oraz niepewności, gdy Cassandra wspomniała o sympozjum. Nie był fałszywie skromny, tylko naprawdę był w kropce. Nigdy nie nazwałby również tamtego dnia sukcesem. - Chyba za bardzo zależało mi na przekazaniu odkrycia, a nie na zrozumiałej wypowiedzi - dodał, wciąż mają wobec siebie pewnego rodzaju wyrzuty nawet po minięciu miesiąca, odkąd opuścił Pałac Zimowy. Mimo to docenił słowa czarownicy oraz z wdzięcznością przyjął jej uśmiech. W szarudze otaczającej ją przedmiotów oraz środowiska Nokturnu, w jakim żyła, ten mały grymas zdecydowanie rozświetlał i nadawał wszystkiemu inną barwę. Szczególnie że w ostatnim okresie ludzie mieli mało powodów do bycia zadowolonymi. - Wyglądasz na wypoczętą - zauważył, nienachalnie przyglądając się przez krótką chwilę kobiecie i przypominając sobie ich poprzednie spotkania. Czy i ją opuszczały trudy zimowego czasu, czy powód tkwił w czymś odmiennym? Nie musiała mówić i nawet niekoniecznie ciekawiło to profesora. Nie byli na takiej stopie znajomości, aby sięgał wyobraźnią dalej. Najważniejsze, że wyglądała zdrowo.
Skinął ruchem głowy, gdy spytała o wino, jednak wiedział, że nie miał sięgać po przesadne ilości. Ostatnie czego chciał to teleportacji z zawrotami głowy. Zaraz jednak wziął butelkę, przyuważając wymowne spojrzenie Cassandry. Oczywiście. - Niestety nie. To mój wyrób - odparł, pozwalając sobie na krótki śmiech rozbawienia, gdy kobieta zniknęła w poszukiwaniu talerzyków, a on zajął się otwieraniem skrzaciego wina. Przy okazji nasunęła mu się myśl, by podpytać Śpioszka czy przypadkiem nie znał przepisu... Był skrzatem. Racej powinien? Gdy korek uległ, a on mógł rozlewać krwistą zawartość do dwóch kieliszków, kontynuował:
- Chciałbym powiedzieć, że robiłem to już wcześniej, ale... Skłamałbym. Na szczęście jesteś uzdrowicielką, więc nie umrzemy tak od razu. - To nie tak, że mieszał już podstawowe składniki, ale z oczywistych względów więcej zajmował się słonymi daniami. Ciasta oraz słodkości były luksusem nawet dla kogoś jego statusu. Nie chciał wydawać także pieniędzy na zbytki, jednak nie zamierzał też być przesadnie oszczędny. Dla swoich domowników także coś planował. Może na umilenie ostatnich dni, które w Theach Fáel miały spędzić Roselyn i Melanie?
Nie nalał wina nawet do połowy kieliszków, pozostawiając eleganckie miejsce na więcej lub też spokojnie delektowanie się mniejszą dawką, po czym przeszedł ku książkom. - Wybacz. Nie chciałem być wścibski - powiedział, gdy po jego pytaniu wybrzmiała dłuższa cisza, a kobieta odpowiedziała mu pytaniem. Zaraz też jednak kontynuowała, a na męskiej twarzy pojawił się kolejny szeroki uśmiech; w oczach zatańczyła iskra fascynacji. - Po prostu sam zacząłem interesować się transmutacją. Lub w sumie wróciłem do niej po latach. Już w szkole wydawała się niesamowita, ale czasem trzeba dokonać poświęceń na rzecz innych praktyk - wyjaśnił, sięgając spojrzenia Cassandry. Na pewno wiedziała, o czym mówił. Ci, którzy pragnęli się rozwijać, zawsze chcieli więcej przy braku czasu. - Podziwiam cię. - Podniósł się już i wyprostował, ale nie usiadł jeszcze zgodnie z jej poleceniem. Przez moment przypatrywał się książkom z dziedzin uzdrawiania, wróżbiarstwa, transmutacji. Był pod wrażeniem, ale nie był też przesadnie zdziwiony. Od pierwszych chwil wydawała się kobietą wielu talentów i najwidoczniej się nie pomylił. Wręcz przeciwnie — poczuł się jeszcze bardziej pewny, iż trafił do właściwej osoby. Kolejny już raz zresztą. - A to co? - podpytał, łapiąc jeszcze książkę z nazwiskiem Cassandry i unosząc ją nieco. - Nie mówiłaś, że piszesz.
Finalnie jednak usiadł na krześle mu przeznaczonym i przez chwilę milczał. Kobieta mogła też zauważyć, że zastanawiał się nad doborem słów, lecz nie robił tego dla większego efektu. Po prostu pojawiło się w jego umyśle wiele wolnych twierdzeń, jakimi chciał się posłużyć i musiał wybrać takie, które miały sens dla kogoś postronnego. - Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, że nic nie jest przypadkowe? Mówiłaś, że wszystko ma swoje miejsce i czas. Że nie bez przyczyny trafiłem wtedy do ciebie, a sieci losu tkają nasze przeznaczenie. Była to jedynie krótka wymiana zdań, ale zapadła mi w pamięci, przez to, co powiedziałaś - zaczął powoli, a pewna wcześniejsza lekkość została zastąpiona powagą. - Cały Wszechświat jest siecią. Siecią makro i mikro wydarzeń, które po niciach wędrują na solarnych żaglach. My działamy na tej samej zasadzie. W końcu jesteśmy integralną częścią Wszechświata i nie różnimy się w budowie tak bardzo. Jesteśmy zbiorem pierwiastków, w które zostało tchnięte życie. Po ostatnich badaniach stało się to dla mnie jeszcze bardziej jasne. Podejrzewam, że to właśnie dlatego dzięki magii możemy dokonywać teleportacji, wędrować siecią kominkową, pozwalać, by przenosiły nas świstokliki. To sieć z jednym końcem i wyjściem, po której przekroczeniu wciąż niejako jesteśmy tacy sami. Wciąż jesteśmy jedną formą poznawalną dla siebie oraz innych. Gdy zboczymy z tej ścieżki, ulegamy rozszczepieniu. Dlaczego? Wszystko ma swoje miejsce i czas. Załamujemy wówczas czas i przestrzeń. - Nawet jeżeli podczas ich poprzedniej rozmowy w lecznicy mówiła to w zupełnie innym kontekście, myśli profesora oraz jego wyobraźnia naukowa zrobiły swoje. Naprowadziły go ku terenom jeszcze całkowicie niepoznanym, ale wyraźnie go fascynującym. - Chcę to zobaczyć, Cassandro - powiedział, patrząc w jej szmaragdowe oczy odznaczające się pod ciemnym cieniem rzęs. - Chcę zobaczyć tam, gdzie czas i miejsce nie istnieje. Gdzie wszystko jest jednym. Chcę stworzyć nowy tunel w czasie oraz przestrzeni w zgodzie z najnowszymi teoriami astronomicznymi.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Poddasze [odnośnik]26.01.22 21:19
Z łagodnym uśmiechem przyglądała się jego zmieszaniu; zawsze zadziwiała go jego skromność, jak na człowieka tak otwartego umysłu i tak rozległego talentu, olbrzymiej wiedzy i wciąż rosnącej reputacji, pozostawał niesamowicie pokorny. Była to cecha rzadka wśród ludzi w ogóle, a wśród mężczyzn zwłaszcza - lubili chełpić się swoimi dokonaniami, choćby po to tylko, by nawet przez chwilę poczuć się lepszymi od innych. On był inny, w nauce odnajdował swoje przeznaczenie i swoją radość.
- Martwisz się, że nie wszyscy nadążyli za twoją myślą? - dopytała, z faktycznym zainteresowaniem, pozostawiając mu pole na to, by mógł się otworzyć. Nienachalnie. Cień subtelnego uśmiechu przemknął przez jej twarz powoli, kiedy nazwał ją wypoczętą. Ponuro to brzmiało w tle tych wszystkich wydarzeń, a jednak: przewaga strony, po której się opowiedziała, przynosiła jej spokój. Londyn stawał się bezpiecznym miejscem, które potrzebowało jej coraz mniej. Było w tym coś bardzo cynicznego, dostrzegała to, a jednak musiała przyznać prawdę. Skinęła głową, dziękując za te słowa.
- Pieczesz ciasta? - zdumiała się, nakładając porcje makowca na dwa talerzyki, pierwszy podsunęła gościowi, drugiemu przyjrzała się z zaciekawieniem godnym wyjątkowo oryginalnego okazu anatomicznego. Profesor nie przestawał zaskakiwać, niewielu mężczyzn potrafiło w ogóle odnaleźć drogę do kuchni, a co dopiero sporządzić w niej coś więcej, niż kanapkę. W obliczu zawrotnej kariery poświęcanie przez niego czasu na zajęcia przeważnie wykonywane przez gospodynie zadziwiało tym mocniej, a lekkie przypalenie wydało się nagle bardzo mało istotne. Ciasto w istocie pozostawało dziełem. - Jestem pod wrażeniem - przyznała, całkowicie szczerze; niełatwo było wywrzeć na niej wrażenie, lecz profesor z każdym nowym dniem i z każdym kolejnym spotkaniem - imponował jej coraz bardziej. - Za twój talent - Wzniosła toast, gdy rozlał wino, lekko unosząc kieliszek z alkoholem; wzięła ze szkła skromny łyk, odstawiając naczynie na bok. Z zainteresowaniem odcięła też widelczykiem kawałek ciasta, smakując wyrobu. - Uwielbiam mak - przyznała, brzeg rzeczywiście piekł się nieco zbyt długo, ale mimo to - ciasto było pyszne. - Jesteś człowiekiem wielu talentów, profesorze Vane - pochwaliła go; wsparła rękę o łokciu, by podtrzymać dłonią swój podbródek. - Spokojnie, odtrutka nie będzie potrzebna. Ale w razie - zapas antidotum mam wystarczający - zapewniła, nieznacznie unosząc w górę kącik ust w spokojnym subtelnym uśmiechu.
- Ależ skąd - odparła ze zrezygnowaniem, nie chodziło w końcu o jego wścibskość, a o wszędobylskość... no właśnie, jej. Raz jeszcze uniosła w górę brew, gdy tym razem w ręce czarodzieja w istocie wpadła księga napisana przez jej matkę. - Zawsze dobrze czułam się w transmutacji - przyznała, ciągnąc jego wcześniejsze słowa; zaskakujące, że znajdowali porozumienie na kolejnej płaszczyźnie. - Ze wszystkich dziedzin to ta wydaje mi się najbardziej wysublimowana. Wymaga finezji i skupienia, a inkantacje bywają skomplikowane. Złamanie praw Gampa może skończyć się katastrofą zarówno dla czarodzieja, jak i otaczającej go przestrzeni, to dlatego większość w szkole ma ją za nudną. To wymagająca pani. Ale jest coś satysfakcjonującego w dostosowywaniu świata do siebie - Uśmiech złożył się na ustach nieco zadziornie. - Interesują cię konkretne zagadnienia? - dopytała, nie zajmowała się nimi dzisiaj, ale miała dość rozległą wiedzę. Przyglądała mu się z zainteresowaniem, kiedy przyznał, że ją podziwia i choć nie odpowiedziała ni słowem, to jej twarz rozjaśniała łagodnym uśmiechem. - To nic - mruknęła ze znacznie mniejszym entuzjazmem na pytanie o podręcznik wróżbiarstwa. - Moi krewni też mają swoje talenty - dodała zdawkowo, matka nie przeszło jej przez gardło w takiej chwili. Zbieżność imion nie była przecież dziełem przypadku, ale nie lubiła się z tego tłumaczyć. Nie zamierzała też przypisywać sobie jej zasług, mimo wszystko: były jej.
Kiwnęła spokojnie głową, gdy zaczął mówić. Doskonale pamiętała swoje słowa, podzielała ich znaczenie również dzisiaj: głęboko jak w nic wierzyła w przeznaczenie. Nawet, jeśli dało się z nim walczyć i je odwrócić - los już dawno zapisał ścieżki dla nich wszystkich. Sekretem było jak odczytać te zapiski i przełożyć litery tak, by przejść po jedwabiach, nie cierniach. Przekrzywiła głowę z zainteresowaniem, jak wrona wypatrująca zdobyczy, wsłuchując się w przydługi wstęp z zainteresowaniem: w podobny sposób nie wracało się do grzecznościowej rozmowy o pogodzie. A jej podejrzenia okazały się słuszne, bo zaraz zrobiło się zdecydowanie poważniej.
Wsłuchała się w jego słowa, nie przerywając mu, plastycznie roztaczając przed sobą wizję utkaną jego słowy. Magia. Jej sens, pochodzenie, źródło. Pochodziło z ciała czarodzieja, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, lecz najwybitniejsi uzdrowiciele nie potrafili wskazać ośrodka w ciele, który by ją produkował. Wytwarzał. W jakikolwiek sposób przetwarzał. Liczne połączenia nerwowe, żyły, kanały, linie mapy ciała, tworzyły krzyżówki i sieci, których plątanina zamiast przynosić odpowiedzi, stawiała tylko kolejne pytania. Kiwnęła głową, przytakując jego słowom. - Rozszczepienie to błąd, anomalia przestrzeni. Ciało przenosi się w poprawnej formie, ale w niepoprawne miejsce. Niektórzy nazywają to... poczekaj - Nie pamiętała. Nie mogła sobie przypomnieć. Wstała, zbliżając się do regałów z księgami, by pochwycić księgę, którą Jayden wcześniej trzymał w dłoniach. Bez trudu odnalazła właściwy rozdział, wczytywała się w to, gdy miała pacjenta z wyjątkowo trudnymi do zaleczenia ranami porozszczepieniowymi. - Odwrotną transmutacją - odczytała, przesuwając palcem po nagłówku - nie przesunęła jednak księgi w jego stronę, kontynuowała, spoglądając jednym okiem na kolejne akapity. - Polega to na tym, że wprowadzając zmiany w przestrzeń, obce ciało, wprowadza się w nią zmianę. Niewłaściwe mogą wywoływać wypaczenia, a te prowadzić do mikrowybuchów skutkujących, na przykład, rozerwaniem się tkanek. Brak korelacji między czasem a przestrzenią sprawia, że po teleportacji oderwane tkanki trafiają w inne miejsce, niż powinny - Ściągnęła brew, nie odejmując spojrzenia od księgi. Nie miała wiedzy teoretycznej, potrzebowała księgi, by to powtórzyć. Przemknęła wzrokiem po akapitach, upewniając się, że przedstawiła zjawisko prawidłowo. Doskonale rozumiała ludzką anatomię i związaną z nią procesy, mniej: same reakcje magiczne. Pochwyciła spojrzenie, którym ją obrzucił, dostrzegając w nich coś niesamowitego: fascynacje, determinację, pęd do wiedzy, ale przede wszystkim: niczym niezmącone wizjonerstwo. Jej skórę przeszedł dreszcz ekscytacji.
- To szalone - odpowiedziała z niedowierzaniem. Co planował? - Mówisz o zabawie z czasem - Ale przecież zdawał sobie sprawę z zagrożeń. Co mu chodziło po głowie...? - Jak..? - zapytała w końcu, poważniejąc, bo Vane wcale nie żartował. Chciał dokonać niemożliwego, zmienić świat swoim odkryciem. Zyskać wiedzę, której nie zyskał jeszcze nikt. Czy sukces był możliwy?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]28.01.22 11:14
« Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny »
Nie sądził, iż wyjdzie w rozmowie między nimi temat sympozjum, ale nie żałował, że tak się stało. Wolał spontaniczne odpowiedzi aniżeli wyuczone, przećwiczone mowy, wiedząc, iż tym drugim wiele ubywało z autentyczności. Nie miał zresztą nic do ukrycia — chciał dzielić się wiedzą i żałował, że konferencja w Pałacu Zimowym odbiła się jedynie wśród małostkowego grona zainteresowanych. Gdyby nie spięcie wojenne, utrudnienia w komunikacji oraz braku możliwości dotarcia osób zagrożonych aktualnie swoim pochodzeniem, widownia byłaby zdecydowanie bardziej obfita. Robił jednak, co było w jego mocy, by uświadamiać ludzkość, by edukować Brytyjczyków każdej maści i służyć Prawdzie, której oddana była cała jego rodzina. Od pokoleń. Ciężko było jednak szerzyć słowo w chwili, w jakiej nikogo ono nie interesowało. Lub interesowało zbyt niewielu. Patrząc po Burnetcie Tylorze czy innych naukowcach jego pokroju, woleli własne przekonania oraz majętność ponad szczerość.
Martwisz się, że nie wszyscy nadążyli za twoją myślą?
- Tak. Wiedziałem, że sympozjum to nie Hogwart. Nie będzie tam dzieci, a dorośli czarodzieje dlatego nie patrzyłem na nader uważne umniejszanie swoim słowom. To źle? - Spojrzał na nią, chcąc naprawdę znać jej opinię na ten temat. Nie dlatego, że szukał dla swojego wyboru usprawiedliwienia, ale jeżeli kiedykolwiek miało się to zdarzyć ponownie, nie chciał popełniać tego samego błędu. Do tego... Przybyli niekoniecznie związani byli stricte z nauką i jak powiedział to Everett — nie byli zaznajomieni z językiem. Czy jednak powinien był umniejszać swojej wypowiedzi właśnie z tego powodu? Czy może właśnie jego obowiązkiem było zmuszanie ludzi do sięgania dalej? Poza sferę komfortu własnych umysłów, a rozszerzać je, trenować, poznawać novum? - Żałuję, że nie słyszałaś. Mogłabyś udzielić konstruktywnej krytyki. Takiej z dużą chęcią bym wysłuchał. - Zarzuty Sallowa, jego późniejszy list nie niepokoiły Jaydena, wszak nie był człowiekiem, z którym nie potrafiłby sobie poradzić. Jednak nie nie doceniał go. Na stronie werbalnej może i pozostawał bezwzględnie górą, lecz to nie była zabawa w dyplomację. Vane dobrze wiedział, do czego zdolny był mężczyzna i to nie tylko od strony czysto politycznej — słowa Thomasa o legilimencji, której używał bez skrupułów, potwierdziły jedynie bezwzględność Corneliusa. Mógł być cynicznym błaznem na sympozjum, ale to właśnie owi żaboskoczkowie na królewskich salonach posiadali najwięcej władzy...
Jesteś człowiekiem wielu talentów, profesorze Vane.
- Nie wygłupiaj się - odparł szczerze rozbawiony, ale również skinął głową w pewnym geście zrozumienia. I podziękowania za odwrócenie uwagi od tego, co zajmowało go od ostatniego czasu. Danina... Haracz. Wziął w dłoń kieliszek ze skrzacim winem i oddał toast, który wzniosła chwilę wcześniej jego gospodyni. Gdy poczuł w gardle cierpkawy posmak alkoholu, uśmiechnął się delikatnie, pamiętając, iż miał jeszcze trochę zapasu do wykorzystania. Zaraz też odniósł się do spędzania czasu w kuchni, który odnajdywał nad wyraz opłacalny. - To uspokaja i nawet jeżeli nie robię tego idealnie, świadomość, że przygotowuję coś dla bliskich, pomaga. - Z rzeczywistością. Zresztą odkąd tylko pamiętał to jego ojciec, nie zaś matka najczęściej zajmowali się przyrządzaniem jedzenia w domu. Oczywiście jeżeli był na to czas, bo na co dzień robiła to Margaret — zatrudniona specjalnie gospodyni, z którą mały Jayden spędzał lwią część swojego dzieciństwa. Zatrudnienie rodziców pozwalało im na luksus w postaci pomocy, ale równocześnie oznaczało to małą ich bytność w domu rodzinnym. Musieli więc radzić sobie inaczej, ale ich syn nigdy nie narzekał. W końcu zawsze potrafił znaleźć coś do zrobienia. Do odkrycia.
Tak jak i teraz. Gdy Cassandra mówiła o transmutacji, słuchał z uwagą, nawet jeżeli nie patrzył bezpośrednio na czarownicę. To prawda... Na pewno podporządkowywanie świata wedle własnego upodobania brzmiało kusząco, ale nie tego szukał. Wszak brzmiało to niezwykle niebezpiecznie. Odłożył jedną z książek delikatnie na swoje miejsce, jeszcze palcami badając fakturę chropowatej okładki. W starej mądrości było wiele inspiracji oraz tajemnic do odkrycia. - Ostatnio ciekawi mnie wykorzystanie transmutacji w ścieżkach translokacji. Zajmowałem się świstoklikami, ale także jako numerologa zawsze ciekawiła mnie kwestia przekraczania granic ludzkich możliwości naukowo. Animagia jest tego najwyższym osiągnięciem. - Jako uczeń przeglądał w wolnych momentach książki na ten temat, później jako młody nauczyciel korzystał z dostępu do zakazanych części biblioteki, gdzie także czaiła się wiedza wykraczająca poza wszelkie pojęcie. - Czytałem o niej. Wciąż czytam. Możemy bez problemu zamienić się w krzesło czy stół, lecz tu mówimy o czymś innym. O przemianie na poziomie molekularnym i trwałym. Wedle naszej woli. To musi być niesamowite. Robić to wolą umysłu... - zamilkł na trochę, mrużąc oczy i pozwalając sobie na zadumę. Magia umysłu była potężna i wciąż niezbadana przez tak wielu. Poznana przez niewielu. Była delikatna, ale również niesamowicie silna. Krucha, jak i zdolna do niemożliwego. Wciąż płacił za swą ciekawość silnymi bólami głowy, gdy przesadnie starał się poszerzać swoje granice. Ale jednak... Jednak było to coś niesamowitego. Coś uzmysławiającego, że mózg nie był poznany w stu procentach, ani nie korzystali z jego całej powierzchni oraz całego potencjału. Czy magia umysłu była właśnie rozszerzeniem tych możliwości?
Wiedział, że nie miała go wyśmiewać czy umniejszać fascynacji. Cassandra zajmowała się uzdrowicielstwem, sięgała po sztukę transmutacji — nie była czarownicą, która szła po najmniejszej linii oporu. Lubiła wyzwania, stąd porozumienie między nimi było wyjątkowe. Dla Jaydena nie musiała posiadać dorobku naukowego, nazwiska wybrzmiewającego powagą wśród Królewskiego Stowarzyszenia — była mądrą kobietą, a takie były cenniejsze dla społeczeństwa aniżeli rozdmuchani badacze. Nieskalane ambicją oraz pieniędzmi. Niebiorące udział w wyścigu szczurów i zatrzymania siedzenia w brytyjskiej akademii nauk. Słuchał i obserwował, jak podeszła do książek, by wybrać jedną z nich i bez trudu odnaleźć interesującą ją treść. Nie bała się okazywać swojej niewiedzy, co powodowało, że w Vane'ie jedynie wzrósł szacunek, jaki miał dla kobiety. Nie zamierzała narażać nikogo na wprowadzenie w błąd, a dokładność medyczna była bardziej niż widoczna i przebijająca. Pochylona nad tekstem, nie mogła zobaczyć męskiego spojrzenia badającego jej twarz, którego właściciel równocześnie analizował czytane słowa, jak i myślał o tym, iż w wielu aspektach charakterologicznych oraz czysto życiowych Cassandra przypominała mu Roselyn. Obie miały córki w tym samym wieku, obie zapracowane w roli uzdrowicielki, obie patrzące w świat inaczej niż inni. Realistycznie. Obie z kosmykiem ciemnych włosów niezdarnie wydostającego się spod spinki. Obie na swój indywidualny sposób istotne dla profesora astronomii. - Brak korelacji między czasem a przestrzenią - powtórzył za nią, gdy skończyła. - Właśnie do tego nie dopuścimy. - Uśmiechnął się delikatnie do siebie, wiedząc, iż nic co planował, nie było łatwe i przyjemne, ale nic co zdobyte bez wysiłku nie było warte.
To szalone.
Patrzył na Cassandrę dalej, nie obawiając się jej sprzeciwu. Widział, że nie była przeciwna. Była zaniepokojona, ale także... Ciekawa. A więc jak? Jak chciał to osiągnąć? - Pod koniec osiemnastego wieku pewien francuski astronom postulował pewną ideę. Ideę o ciele tak masywnym, iż nawet światło nie może z niego uciec. Od tego czasu grono naukowców — zarówno czarodziejów, jak i mugoli — wykazało, iż grawitacja oddziałuje na światło. Grawitacja jest tak naprawdę zjawiskiem geometrycznym: zakrzywieniem czasoprzestrzeni. Światło porusza się w czasoprzestrzeni po najkrótszej drodze spełniającej pewne dodatkowe wymagania. W takiej zakrzywionej czasoprzestrzeni najkrótsza droga nie zawsze jest linią prostą, czasem jest linią zakrzywioną. To zakrzywienie toru interpretujemy jako wpływ grawitacji na światło. - Nawet krótkie i szybkie powiązanie światła, grawitacji i czasu fascynowało i poruszało jego wyobraźnią. - Jeżeli to prawda i taki obiekt istnieje, możemy spróbować go stworzyć. Stworzyć oraz kontrolować. Nawet jeżeli szanse są małe, nie są zerowe. Nie chcę cofać się w czasie ani go zmieniać — chcę go wykorzystać, aby wytworzyć nowy tunel i sprawdzić, czy to, co wejdzie z jednej strony, wyjdzie nienaruszone z drugiej. Nowa droga translokacji. - Może dla informacji. Może w przyszłości dla ludzi, ale o tym nawet nie chciał jeszcze myśleć. W końcu to mogło się nie wydarzyć nawet w najśmielszych snach. Odchylił się na krześle i bawił nóżką kieliszka z winem przez dłuższą chwilę ciszy. - Przyszedłem tutaj, szukając rady, a może znalazłem swojego specjalistę od transmutacji. - Patrzył spod lekko uchylonej głowy na kobietę przed sobą, jakby starał się spojrzeniem dopowiedzieć resztę. Nie musiała się godzić, ale posiadała w sobie zastrzyk wiedzy oraz nieznanego. Wiedziała też — miał taką szczerą nadzieję — iż nie pozwoliłby, aby komukolwiek ze swojego grona współpracowników stała się krzywda. Nie był szalonym naukowcem, który zmierzał do celu za wszelką cenę — zdawał sobie sprawę, kiedy zrezygnować i kiedy się wycofać. Postąpił tak samo z badaniami rozpoczętymi przez Sheltę nad odbudową sieci kominkowej. Naprawa była niemożliwa w warunkach, które posiadali, a narastający konflikt mógł jedynie zdestabilizować sieć aniżeli ją naprawić. Zakrzywienie czasoprzestrzeni nie miałoby zależeć od warunków wojennych, ale od ich skupienia. Ale no właśnie... - Co myślisz?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Poddasze [odnośnik]19.03.22 21:13
Skupieni na angażującej dyskusji o rzeczach w magii jeszcze niezbadanych, nie mogliście się spodziewać, że tego wieczoru sami staniecie się ich świadkami – a jednak, podczas gdy roznoszące się w przestrzeni poddasza słowa Jaydena kreśliły obraz czarnej dziury, to ponad stołem, tuż pod sufitem, rzeczywiście zaczęła rozlewać się czerń. Najpierw ledwie dostrzegalna, niematerialna, stopniowo wysysała z pomieszczenia całe światło, wciągając je, pochłaniając; sprawiając, że przygasł wpadający przez wąskie okna blask dnia, a zamiast niego w waszych umysłach rozbrzmiał szept. Odległy, a jednocześnie dziwnie bliski, zdawał się wydobywać wprost z wnętrza czaszki, melodią nieludzkich głosów układając się w słowa obce, starożytne, dla niewprawionego ucha pozbawione zupełnie sensu. Litery wydrukowane na stronach trzymanej przez Cassandrę księgi opadły w dół, zlewając się po pergaminowych kartach jak czarna woda, skapując na podłogę i z sykiem zamieniając się w dym, gęsty, unoszący się w górę – zaczynający przed waszymi oczami przyjmować kształty przerażających stworów, długich sylwetek o wygiętych w łuk kręgosłupach i nienaturalnie wykrzywionych kończynach, których anatomiczne doświadczenie uzdrowicielki nie było w stanie przyporządkować do żadnego znanego jej stworzenia. A było ich coraz więcej – wysuwając się spomiędzy stron pozostałych książek, umykały zza okładek, coraz szczelniej wypełniając przestrzeń – aż w końcu Cassandra poczuła, jak chwytają ją za dłoń i pociągają w dół, zabierając gdzieś indziej – w miejsce (czy może – w stan), które już znała, ale do którego nie sposób było się przyzwyczaić.
Jayden, wciąż siedząc przy stole, widział, jak oczy uzdrowicielki uciekają do góry, jak tęczówki znikają pod powiekami, spoglądając jakby do wnętrza czaszki – a sama czarownica upada na podłogę, zatapiając się pośród czarnych oparów. Nieprzytomnym ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze, gwałtowne, niekontrolowane; szepty były coraz głośniejsze.
Cassandra również je słyszała – ale umysłem, wyobraźnią, nie znajdowała się już na poddaszu; znajdując się pod animagiczną postacią wrony, unosiła ponad angielskimi ziemiami, przelatując nad polami, nad czubkami drzew i uliczkami miasteczek – i widząc jak wszystko, od ślepych zaułków po ustronne polany, zaczyna zapełniać się mrokiem; widziała poruszające się na czworakach istoty atakujące przejeżdżające wozy, widziała czarodziejów z różdżkami, wokół których spod ziemi wyłaniały się odrealnione istoty, stwory z rogami przypominającymi jelenie poroże, cienie ze świecącymi w mroku oczami, niektóre skrzydlate, kojarzące się z nietoperzami – na krótką chwilę przyłączające się do jej lotu, by z góry rzucić się na uciekających ludzi, atakując ich ni to magią ni siłą, może jednym i drugim – energią, której istota pozostawała obca, pierwotna, niezrozumiała.
Wizja rozmyła się tak nagle, jak nagle się pojawiła, niknąc w jasności – a Jayden, któremu przez przerażający moment wydawało się, że na podłodze zamiast Cassandry dostrzega martwe ciało swojej żony, zobaczył, jak drgawki uspokajają się, a sama uzdrowicielka zaczyna oddychać spokojniej, powracając do przytomności. Cienie rozproszyły się – przesiąkając przez szpary w drewnianej podłodze, pozwoliły przydymionemu światłu na powrót do pomieszczenia; szepty również ucichły – pozostawiając po sobie przejmującą, dzwoniącą w uszach ciszę.

Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]01.05.22 1:44
Cassandra nie miała do ludzi dużo cierpliwości, przeważnie dzieliła ich na tych, z którymi warto było rozmawiać i na tych, których należało z różnych względów tolerować; znacznie częściej miała do czynienia z tymi drugimi, pijakami, drabami, bandytami, którzy z różnych względów zbłądzili do jej lecznicy, nie poświęcała im chwili dłuższej, niż była konieczna, a w rozmowie rzadko z własnej inicjatywy wykraczała poza cel tego spotkania. Nie wszyscy dorośli czarodzieje w istocie zachowywali się jak dorośli, ale...
- Dorośli ludzie winni znać język, którym się posługują - odpowiedziała powoli, zastanawiając się - poważnie - nad jego pytaniem. Nie uważała, by postąpił źle. - Jeśli nie potrafią go pojąć - być może ich miejsce jest gdzie indziej, niżeli na prowadzonej przez ciebie konferencji. - Na przykład - w chlewie. Nie było jej na miejscu, nie znała szczegółów, nie słyszała jego wystąpienia, nie wiedziała też, kto zajmował siedzenia na sali ani też kto oklaskiwał go, kiedy już skończył. - Uwierz mi, że też żałuję. Zakładam, że znalazłabym tam znacznie ciekawsze towarzystwo od tego, które znajduję tutaj. - Bezradnie rozłożyła ręce, oprócz bandytów, których leczyła, miała jeszcze trolla i dwójkę dzieci. Kochała je, ale dorosły pragnął czasem towarzystwa dorosłego. - Ale wydajesz się, jakby trapiło cię coś więcej - zaczęła bez przekonania, przyglądając się zmianom na jego twarzy z uwagą. To, co tam odnalazła, nie było tym, czego szukała, ale wydawało się równie mocno zaskakujące. W ciszy wysłuchała jego zachwytów nad sztuką animagii. W istocie, była ukoronowaniem pracy nad transmutacją, jej najgłębszym sekretem i największym ryzykiem. Szukała w ptasiej formy wolności, możliwości ucieczki, nie pojmując wtedy jeszcze, że niewidzialny łańcuch przeznaczenia nigdy nie wypuści jej ze swoich objęć.
- Translokacja to nie do końca moja dziedzina - przyznała po chwili. - Niewiele wiem o sztuce teleportacji lub konstrukcji świstoklików. - Animagia to co innego, odchyliła z kieliszka wina palce, rozkładając je i rozciągając w przód, mogłaby zamienić je na skrzydła w każdej chwili. - Nie nazwałabym animagii do końca przemianą - zaryzykowała dość śmiałą tezę, w zamyśleniu stukając palcem w ściankę kielicha. - Kiedy przyjmiesz zwierzęcą formę, ona staje się częścią ciebie. Żyje w tobie. Jesteś nią. Masz w sobie dzikie zwierzę i coraz trudnie jest sprzeciwić się się jego instynktom. Czasem je przywołujesz. Sięgasz po nie. Nie da się zamienić w coś, co zawsze jest tobą, to raczej przedziwna przemiana ludzkiej duszy mająca na celu sprowadzenie jej bliżej natury. - Przemiana była jej zdaniem tylko skrótem myślowym. Dość trafnym, ale jednak tylko skrótem. Nie była pewna, czy powinna zdradzić własne sekrety, na razie je przemilczała, pomimo wplecionej w słowa sugestii. Z zaskoczeniem przechyliła głowę, z ciekawością wpatrując się w Jaydena. Do tego mieli nie dopuścić, oni, czyli kto? Założyła ramiona na piersi, przyglądając mu się uważnie, gdy rozpoczął swoją opowieść. Nauka ją fascynowała, nawet jeśli od urodzin Calchasa nie miała na nią czasu, zbyt zajęta opieką nad dzieckiem. Pęd do wiedzy kierował nią od zawsze, pragnienie zrozumienia funkcjonowania świata wywoływało ciekawość, większą dawniej niż dzisiaj, gdy pozostała przytłoczona ciężarem codziennych obowiązków. Jayden ją zaskoczył - myśl, że mogłaby mu pomóc, z jednej strony ją fascynowała, z drugiej budziła obawę, czy zdoła połączyć to z dostatecznie dobrą opieką nad Calchasem. Być może jednak chłopiec był już dość duży, by więcej czasu spędzić pod opieką Lysandry, skończył już przecież pierwszy rok życia. Czy to wystarczająco, by mogła poświęcić się podobnej materii?
- Sama nie wiem, to śmiałe wyzwanie - zastanowiła się. - Czego byś dokładnie oczekiwał? - Chodziło o opracowanie konkretnej kwestii, o której mówił, czy może o współpracę przy jej przeprowadzeniu? - Jestem gotowa na współpracę, musisz jednak wiedzieć, że nie porzucę ni dziecka ni moich pacjentów. - Nie wykluczało to bynajmniej jej udziału, lecz niewątpliwie wymagało od Jaydena pewnej cierpliwości. Mogła zająć się tym w wolnej chwili, których przy niemowlęciu nie miała wiele. Mężczyźni nie zawsze zadawali sobie sprawę z tego, ile kosztowało to czasu, jednak Vane sam był ojcem, i to trójki: musiał widzieć stan opiekunek, które zajmowały się jego chłopcami. Rozmyślając nad jego słowami, wsiąknięta w rysowany przez niego obraz przyszłości, nie dostrzegła rozlewającej się czerni; dopiero, gdy usłyszała przedziwny szept, uniosła spojrzenie, by rozejrzeć się po pomieszczeniu; odruchowo przesunęła się w kierunku Jaydena, lecz nie zdążyła do niego podejść, gdy palce odnalazły między połami spódnicy rękojeść różdżki. Calchas i Lysandra - gdzie byli? - Lysa! - krzyknęła rozpaczliwie, rozchyliła usta, spoglądając na litery znikające z trzymanej w dłoniach księgi; wypuściła ją z rąk, nie pojmując, co się wokół niej działo, lecz ta chlusnęła w czarną wodę, a w górę wniosły się opary przyjmujące przedziwne i przerażające kształty. Coś szarpnęło ją w kierunku księgi, nie pojmowała tego uczucia; dopiero ciemność i trzęsący się sufit, były tym, co znała i co nie mniej przerażało. Krzyk wydobył się z jej ust, choć nie była go świadoma, obrazy, które migały przed jej oczyma, trwały bez jej udziału, stworzenia tak dziwne, tak straszne, że potwornością wydawała się sama myśl o nich. - Nadchodzi... nadchodzi ciemność... - wyszeptała, w półśnie, nim odzyskała pełne czucie w dłoniach, w nogach, w ciele. - Tak straszna, jak strasznej nigdy jeszcze nie... - Poderwała się wnet z ziemi, wspinajac się na dłoniach, do pozycji półleżącej, oglądając się za porzuconą księgą; jej źrenice błysnęły wilgocią, wokół nie było widać niczego z tego, co jej towarzyszyło. Ale wizja wydawała się tak realna jak nigdy, tak bliska, tak rzeczywista... - Czy ty... czy ty widziałeś... - zapytała z niedowierzeniem, nie mając odwagi sięgnąć dłonią po porzuconą księgę - wpatrywała się w nią z przerażeniem, jak gdyby w zatracenie ciągnął ją lęk, że wkrótce znów zajdzie czarnym dymem, a obrazy powrócą jak żywe. Jej serce łomotało jak szalone, czuła przeraźliwy chłód, a jej ciało zaszło potem. Pokręciła z niedowierzaniem głową - jak to możliwe...?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]19.05.22 21:00
« Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny »
Chyba dlatego zdecydowanie łatwiej było mu pracować z dziećmi aniżeli z dorosłymi. Dziecięcy umysł potrafił się zachwycić, potrafił działać poza granicami racjonalności, nie wstydząc się wyśmiania czy wysunięcia teorii, która nie współgrała z aktualnym paradygmatem naukowym. A przecież właśnie o to chodziło wśród badaczy i nie tylko. Aby społeczeństwo szło naprzód, aby się rozwijało, potrzebowało właśnie przełomów. Odkryć, zburzenia starego porządku, aby na jego gruzach powstał nowy. Czasami musiały zostać one zdewastowane do cna, czasami dobudowywało się po prostu kolejne filary i rozszerzało spektrum nie tylko pojedynczych jednostek, ale całej społeczności, której oni — odkrywcy — służyli. Której powinni byli być lojalni. Tak jak Vane uważał się za człowieka związanego z Prawdą i zmierzającego ku niej, uświadamiając i starając się edukować siebie oraz innych. Z mniejszym lub większym skutkiem, ale przecież nie byłby sobą, gdyby poprzestał w swych staraniach i oparł się wymaganiom. Nie robił tego, skupiając się na najmłodszym pokoleniu. By wskazać im, by się nie bali. Dorośli posiadali już w sobie wstyd, myśleli o wielu rzeczach, mieli do stracenia własną reputację, znajomości. Nie mogli wypowiadać wielkich, często niezgodnych z kanonem tez, ale równocześnie to oznaczało opóźniony progres. Być może nawet o całe dziesięciolecia regresu z uwagi na czyjeś milczenie. Bo tak należało. Bo tak było trzeba. Jayden nie posiadał dobrej sławy w wielu obszarach, nie wyłączając z tego również sfery naukowców. Znalazła się wszak grupa, której nie podobało się, że ktoś tak młody tak prędko przedostał się na taką pozycję. Że burzył ich stary porządek śmiałymi teoriami. Że próbował i wprowadzał chaos tam, gdzie od lat była stagnacja. I chociaż starsi utrzymywali swoje stanowiska, z rzadka podejmowali ryzyko, bojąc się właśnie o stołki, na których wygodnie osiedli. Niczym kury na grzędach znosili złote jaja jedynie dzięki własnym, wcześniejszym dokonaniom, których echa już dawno przestały odbijać się w pustych salach wykładowych. A Vane chciał więcej. Potrzebował więcej.
Ale wydajesz się, jakby trapiło cię coś więcej.
Przegonił zadumę z własnej twarzy, ukrywając ją pod maską lekkiego uśmiechu. - Nie myśl o tym - odparł, pozwalając, by ciepło wstąpiło tam, gdzie zmarszczki przypominały o tym, jak bardzo był wyczerpany. Zmęczony, zatroskany — kto taki nie był? Na pewno nie zamierzał opowiadać o własnych zmartwieniach jej — osobie, która miała wystarczająco dużo na głowie i ciele. W końcu wiedział, jak wyglądała ta praca. Naoglądał się jej wystarczająco, odkąd tylko się urodził, a aktualnie spracowane dłonie Roselyn opowiadały niemo historie, które widziały. Łącznie z życiami, które żegnały. Nie tego w tym momencie potrzebowała Cassandra. - To nic - odparł, wiedząc, jednak że wprawne oko uzdrowicielki dostrzegało więcej, aniżeli chciał jej pokazać. A może po prostu nie chciał się ukrywać, ale kurtuazja nie pozwalała mu zalewać jej sprawami, na które i tak nie posiadała lekarstwa? Była matką. Troszczyła się o dwójkę dzieci. Była równocześnie medykiem. Dbała o swoich pacjentów. Nie miała żadnych zobowiązań, aby równocześnie przejmować się nim samym. Winna skupić się na swej sytuacji.
Gdy tematyka rozmowy przeniosła się na inne spektrum, poczuł ulgę. Pozwolił sobie także na osadzenie się w kwestii animagicznych zdolności, słuchając swojej towarzyszki i poddając analizie to, co przed nim odkrywała. - Mówisz zatem, że umysł również się zmienia? - Skoro zaczęła o tym mówić, wyczuwał w niej zrozumienie. Posiadała ogromną wiedzę na interesujący go temat i chociaż wciąż widział w tym numerologiczną jedność, magiczne osłupienie, nie poprzestawał jedynie na tym. Na moment umilkł, odchodząc myślami w sobie jedynie znanym kierunku, gdy spojrzenie ulokowało się w niewidzialnym, nieistniejącym punkcie. - Wierzysz w podział duszy i ciała? - spytał w pewnym momencie już całkowicie wyzbyty wcześniejszej ciekawości oraz entuzjazmu. Pełen pochmurnej rzeczywistości. Czy dualizm był oszustwem, czy naprawdę istniał? Duchy mogły być jedynie wszak odbiciem świadomości. Nie duszą. Pobożnym życzeniem. Odpryskiem magicznym.
Jestem gotowa na współpracę, musisz jednak wiedzieć, że nie porzucę ni dziecka ni moich pacjentów.
- Nie martw się - uspokoił jej obawy. - Transmutacja będzie potrzebna dopiero później. Konkretnie chodzi o... - Nie dokończył, gdy ciemność zapanowała w pomieszczeniu. A wraz z nimi nadeszły szepty... Nieznane, nienaturalne. Nieludzkie. Potworne, od których dreszcze przebiegł po ramionach profesora i gdyby miał czas na reakcję, jego twarz wykrzywiłaby się w paskudnym grymasie obrzydzenia, ale wszystko inne wymagało jego uwagi. Bądź tak wiele się działo, iż nie potrafił odpowiednio zareagować. Poczynające tworzyć się potwory. Istoty, których nigdy nie widział, sprawiły, że całkowicie wrósł w ziemię na jedno bicie serca. Różdżka odnalazła jednak sama drogę ku dłoni profesora, lecz wówczas, gdy Cassandra podniosła się z miejsca, zrobił to samo i zanim zdążył jej sięgnąć, coś pociągnęło czarownicę ku ziemi, aż nie zapadła się w czarne płomienie. Krzyk. Jej. Co krzyknęła? Nie zarejestrował, bo — pomimo lęku — upadł na kolana przy kobiecie. Opary lizały jego ubranie, szepty nasilały się, wwiercając się w potylicę, lecz nie zważał na to. Patrzył z przerażeniem na białka oczu uzdrowicielki, jej wstrząsające dreszczami ciało, a dłonie próbowały unieść ją w górę. Wyrwać z cieni. Drżące. Aż w końcu spetryfikowane po raz kolejny, gdy na następne uderzenie serca w moczarach mroków, na podłodze w nokturnowej lecznicy jawiła się nie Cassandra a żona profesora. Niemożliwe. Czy wierzysz w podział duszy i ciała? - Nie... Dość! - Szybko jednak wrócił do tej dziwnej rzeczywistości, która aktualnie snuła się po pomieszczeniu. W końcu już nie bał się tego widoku. Nie, gdy stanął z własnym strachem twarzą w twarz. Nie, gdy własnoręcznie grzebał ją na górze. Nie, gdy wiedział, że nie miała wrócić. Nigdy. - Cass! - Podniesiony głos rozmył się szybko tak jak wszystko inne, co rozpierzchło się gwałtownie, jak się pojawiło. Cienie uciekły, a ciało uzdrowicielki zaczęło się uspokajać, by równocześnie poderwać się w górę, gdy odzyskała przytomność i nabrała tchu, zupełnie jakby tonęła, a przebudziła się. Wciąż z bijącym sercem profesor lekko odchylił się, robiąc miejsce kobiecie, lecz nie wstał. Ciągle klęczał na ziemi tuż przy niej. - Wszystko dobrze? - spytał, wcale nie kryjąc swojego niepokoju. Jego dłonie odnalazły drogę ku twarzy kobiety, by utrzymać ją w miejscu i by nie dawała się rozproszyć. W końcu widział jej obłąkany wzrok, strach w rozszerzonych oczach, uwagę uciekającą w przerażeniu ku książce. - Hej, hej! Oddychaj. Już. Spokojnie - nie przestawał mówić, a dopiero po dłuższej chwili złapał silniej różdżkę, która potoczyła się gdzieś na deskach podłogi i zamknął oczy. Sięgnął po treningi oklumencji, odsuwając rzeczywistość i skupiając się na własnym oddechu, na znalezieniu w nim rytmu. Na biciu własnego serca. Na wspomnieniu, które rozgrzewało go w czasie największego mroku. Oddychaj. Spokojnie. Już. Teraz. Rozwarł powieki i pokierował magicznym drwem w powietrzu, malując niewidzialny szlak. - Expecto Patronum - wypowiedział cicho, lecz z mocą tkając silne zaklęcie, które wypełniło go ciepłem w tym samym momencie, w którym jaśniejący niebieskim blaskiem biały wilk wyrósł w powietrzu, łapiąc w zęby ostatnie z cieni. Astronom nie sięgał po zaklęcia pochopnie — mimo wszystko w tym konkretnym momencie, gdy lęk osiadał nie tylko na jego sercu, a także Cassandry nie zawahał się. Może i w żaden konkretny sposób przywołany wilk nie miał pomóc, ale był nośnikiem pamięci. Pocieszycielem. Uważnym obserwatorem i protektorem. Mając go obok, Vane czuł się lepiej. Bezpieczniej. Dlatego też od razu przeniósł wzrok ponownie na czarownicę, wiedząc, że przed momentem zadawała mu pytanie. - Nie mam pojęcia, co to było, ale... - urwał, wpatrując się w szeroko rozwarte zielone oczy uzdrowicielki. - Przeraziło mnie.
- Możesz wstać? - spytał po dłuższej chwili milczenia, a gdy sam poruszył się i podniósł z ziemi, przywracając do pionu wywrócone krzesło, ewidentnie na jego twarzy jawiła się głęboka zaduma. Poważne procesy myślowe, analizy działy się we wzburzonym umyśle profesora, podczas gdy świetlisty wilk przeszedł przez zamknięte drzwi pomieszczenia, zupełnie jakby sprawdzał co z resztą domowników. Pomógł także oderwać się od ziemi samej czarownicy i usadowił ją na krześle, by odpoczęła. - Powiedziałaś, że nadchodzi ciemność. Taka, której jeszcze nie było. Co to znaczy? - Kolejne pytanie. Kolejne zmarszczenie brwi w symbolu nieprzerwanego tłoku myśli. Przesłanie słów było jasne, lecz nie o to pytał. Skąd wiedziała, że jeszcze tego nie widzieli? Co było jeszcze straszniejsze od tego, co się działo...


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Poddasze [odnośnik]19.06.22 13:18
Nie odjęła od niego spojrzenia tak łatwo, gdy udzielił jej wymijającej odpowiedzi. Wiodła spojrzeniem po liniach jego twarzy, bez trudu odnajdując na niej zmęczenie, medykowi z doświadczeniem wystarczył przecież rzut oka na skórę, oczy, włosy, by rozpoznać przynajmniej część trapiących czarodzieja problemów, ostatecznie nie wypowiedziała jednak ani słowa, uciekając od niego wzrokiem. Jeśli nie chciał mówić, nie była nikim, kto miałby prawo go do tego zmuszać. To nic, jego słowa wybrzmiewało jak echo jej własnych. Też nie lubiła mówić o swoich zmartwieniach. Niekiedy wydawało jej się, że przyznanie się do nich sprawiłoby wrażenie, że wcale nie radziła sobie z własnym życiem. A przecież tak nie było, czyżby?
- Mówią, że gdy spędzisz zbyt dużo czasu w zwierzęcej formie, nigdy nie odzyskasz już człowieczeństwa - odparła na wątpliwość odnośnie zmiany umysł, znała to uczucie, wyciszenie myśli i oddanie głosu instynktowi, poddanie się temu. Nie widziała w tym zagrożenia, wrona żyła w niej i była jej częścią. Musiały tylko koegzystować we wspólnej harmonii, nie w walce. Spojrzała na niego z powagą lśniącą w zielonych tęczówkach, widziała w życiu wiele, służąc Rycerzom, służąc rannym, służąc własnej córce, bez trudu przywołującej ku sobie zmarłych. Widziała puste skorupy, jakimi stawało się ciało po tym, jak wciąż żyło, lecz nie miało już w sobie życia. Widziała błysk zielonej wiązki, Avady Kedavry, jedynego zaklęcia zdolnego zniszczyć i ciało i duszę. Widziała pocałunek dementora. Widziała i słyszała duchy, zniewolone w bezcelowej wędrówce donikąd. Wydawało jej się, że wiara nie miała żadnego znaczenia, że widziała ten podział dostatecznie wiele razy, by po prostu uznać go za prawdziwy. Lecz nie zdążyła odpowiedzieć, gdy mrok zakrył wszystko, co znała i wszystko, co widziała.
Wplecione między krucze włosy dłonie ściskały skronie, gdy nieprzerwanie rozglądała się wokół, jakby chcąc się upewnić, czy znikąd nie nadejdzie więcej tych strasznych mar. Cienie mogły czaić się wszędzie, rzucało je krzesło, rzucał go stół, rzucał go Jayden, rzucała i ona, tlące się świece wydłużały te cienie, wprawiały w drżenie, kiedy nadejdą? Wcześniej nie dostrzegała momentu, żaden znak ich nie zwiastował, serce łopotało w piersi jak szalone, przyśpieszony oddech z trudem szukał dawniejszego rytmu - była przerażona. Szepty dobiegające znikąd i zewsząd, czym były? Skąd pochodziły? W jakim języku mówiły? Poderwała głowę, gdy poczuła dotyk na twarzy, by dopiero chwili, przez mgłę, którą zaszły oczy, dostrzec, że dłoń należała do Vane'a. Rozchylone wargi, lśniące od łez oczu, nic nie mogło ukryć obnażonych emocji, strach to za mało, aby je wyrazić. Oddychaj. Już. Spokojnie, powtarzała w myślach jego słowa, gdy usiłowała przejąć od niego choć część tego opanowania. Sama nie do końca rozumiała. Czy naprawdę już odeszły?
Nie mogła wiedzieć, czym był jaśniejący wilk, którego przywołał zaklęciem, nigdy w życiu nie widziała jeszcze prawdziwego patronusa, nawet bezkształtnego. Wpatrzona w blask, który roztaczał, mimowolnie wyciągnęła w jego stronę dłoń, wierząc, że to stworzenie, czymkolwiek było, nie pozwoli wrócić tu tym strasznym marom. Wiodła spojrzeniem za jego kształtem, póki nie rozmył się w ciemnościach. Szeroko otwarte oczy skierowały się na Jaydena dopiero, kiedy ten zabrał głos. Przeraziło go ją. Tylko głupca by to nie przeraziło, lecz najbardziej przerażające w tym wszystkim wydawało jej się to, że on również je widział. Od dziecka nawiedzały ją straszne mary, mówiły o przyszłości, o krzywdzie, o tragizmie, lecz nigdy nie opuściły wizji. Nigdy nie stały się prawdziwe. Nigdy pokazywały się innym.
Był znacznie przytomniejszy od niej, pewnie też odważniejszy, wciąż struchlała nie poruszyła się ani pół kroku. Dopiero, gdy spytał, czy może wstać, uniosła ku niemu spojrzenie, nie mniej przerażone, ściskając obiema dłońmi jego przedramię, gdy pomógł jej zebrać się z podłogi. Przeniosła się od razu na krzesło, podpierając się dłonią pobliskiego stołu, niezdolna ustać o własnych siłach. Potrząsnęła głową, kiedy spytał, na moment ukrywając twarz w dłoniach, czy to wszystko działo się dzisiaj naprawdę, czy było tylko złym snem, wytworem wybujałej wyobraźni, może marą sprowadzoną przez klątwę? Czy czarodziej przy niej był prawdziwy? Czy naprawdę znajdowała się teraz we własnym domu? Z oddali dobiegł ją śmiech Lysandry, wilk Jaydena musiał do niej dotrzeć. Nic jej nie było. I była tutaj. W popłochu rozejrzała się wokół, chcąc kolejny raz upewnić się, że znikąd nie nadchodziły kolejne koszmary.
- Nie wiem - odpowiedziała, szczerze, czarodziejowi. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem, nie chcąc wcale przypominać sobie detali tamtej wizji. Zapomnienie było ratunkiem, pozwalało nie popaść w obłęd. - To nadchodzi, Jaydenie. Będzie tego więcej. Przybyło teraz, ale to ledwie zwiastun, to... to jak omeny śmierci, w cieniu pogrąży się niebawem cały kraj. Widziałam... widziałam, co będzie. Te istoty, rozpierzchnięte wszędzie, gotowe do ataku. To... to straszniejsze od wojny. Przed tym nie będzie już ucieczki. Czy przetrwamy? - W popłochu spojrzała na niego, nie panując nad wypowiadanymi słowy. Straszne wizje nawiedzały ją od dziecka, lecz takiej - takiej zaznała po raz pierwszy w życiu. - Czy tak wygląda koniec świata? - szepnęła drżącym głosem, czy do niego, czy do siebie?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]31.08.22 18:52
« Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny »
Magia była niepoznana. Nie znali jej granic. Istniała nawet teoria, która twierdziła, iż magia magią wcale nie była. Nie była tym, co osadziło się w umysłach czarodziejów przez całe tysiąclecia, a czymś wykraczającym poza człowiecze rozumowanie. Czymś poza. Czary mogły być efektem ubocznym skrzywienia innej mocy. Innej siły. Może nawet zderzenia się i nachodzenia na siebie wielokrotności światów równoległych. Anomalią. Mutacją. Wynaturzeniem, które udało się w jakiś sposób związać z ludzkim ciałem oraz jego otoczeniem. Czym to jednak było — nie miał pojęcia. Łapał się na tym wielokrotnie, podczas przygotowywania swojej wypowiedzi na sympozjum, a także jeszcze wcześniej, gdy spisywał kolejne rozdziały książki. Magia... Czym była? Tak, jak ludzkość próbowała odpowiedzieć na pytanie, czy numerologia — a wraz z nią równania, liczny, cyfry — została odkryta czy wynaleziona. Czarodzieje — pomimo swej ogromnej wiedzy i ciągłego rozwoju — nie znali odpowiedzi również i na to pytanie. Nie znali i nie rozumieli podstawy, która tworzyła ich świat. Skok wiary w przepaść bez dna i poboczna nauka latania.
Tak jak i teraz. Jayden nie potrafił wyjaśnić, co właśnie przeżyli razem z Cassandrą. Nie zetknął się nigdy z czymś podobnym. Czy musieli rozumieć? Czy wszystko musiało być wytłumaczalne? Być może nigdy nie miało się to wydarzyć, lecz tak jak egzystowali w niewiedzy, tak i teraz musieli utrzymać się na powierzchni. Musieli spojrzeć znów na rzeczywistość i nie dać sobie upaść. Byli jak ciekawski Orfeusz, który chciał obejrzeć się za swoją ukochaną, lecz jedno spojrzenie mogło ich zaprowadzić do tragedii. Nie był więc odważniejszy od czarownicy. Musiał myśleć o jednej rzeczy na raz, aby pozwolić jej na przestrzeń odzyskania dechu i własnej świadomości. Z Evelyn wszak miał już podobne doświadczenie, gdzie musiał trzeźwo myśleć. Musiał taki być, aby kobieta była w stanie znaleźć w nim opokę, której w tym konkretnym momencie potrzebowała. I tylko to się liczyło. Nie, to co rozpierzchło się przed momentem, odbierając nie tylko światło, ale także spokój ducha. Nie było ekscytacji, było poruszenie.
To... to straszniejsze od wojny. Przed tym nie będzie już ucieczki.
- Spójrz na mnie - poinstruował ją, wyzbywając się wcześniejszej niepewności z głosu. Nie musiał też tego nawet mówić, bo i sama czarnowłosa odszukała jego oczy własnymi — szeroko rozwartymi w popłochu serca. Ale chciał, aby go usłyszała. Aby skupiła się już tylko na nim. W końcu… Nie mógł pozwolić jej zatracić wiarę. Nie mógł pozwolić, by pogrążyła się w mroku własnych myśli. Czy to nie było ironiczne? Z jaką dziwną rozkoszą sam się poddawał tkwiącej w nim samym ciemności? Gdy myślał o porażkach. O ludziach, których zawiódł. O tych, których utracił. Wiedział, jak to było. Dlatego właśnie nie chciał tego dla niej. I tak wydawała się… Inna. Inna niż otaczający ją świat. Zawsze jakby zanurzona między dwoma rzeczywistościami, a on nie potrafił odgadnąć dlaczego.
Ukucnął przed nią. Ostrożnie także ogarnął dłońmi te drobniejsze, mniejsze należące do niej, ciągle zważając, wypatrując oznak, że tego nie chciała. Wówczas od razu zaprzestałby tego ruchu, ale czuł wewnętrznie, że właśnie to było potrzebne. Wsparcie. Osadzenie w materialnej rzeczywistości, którą mieli tutaj. Nie tam. Nie we własnych umysłach. Chodziło o zatopione w ciasnocie nokturnowych alejek mieszkania. O tytuły książek, łypiące na nich z grubych grzbietów nieznane symbole. O nich samych.
Czy przetrwamy? Czy tak wygląda koniec świata?
- Nie wiem, co będzie, ale wiem, że jeśli będę zbyt wypatrywać przyszłości, stracę to, co mam teraz - powiedział spokojnym, łagodnym tonem, starając się ogrzać blade palce czarownicy własnymi dłońmi, nie odrywając spojrzenia od zielonych tęczówek. Pozwolił sobie na delikatny uśmiech, chcąc dodać nieco otuchy wciąż roztrzęsionej uzdrowicielce. Nie mogła wiedzieć, że tę łatwość, z jaką do niej podchodził, osadziła ona sama w jego sercu i umyśle. Zaraz jednak zerknął w bok na stół, przy którym zajmowała miejsce. - Napij się. Doda ci siły - polecił, wsuwając w dłonie kobiety kielich z nalanym przez siebie chwilę wcześniej winem. Nie chodziło wszak o stępienie zmysłów, a chwilowe ukojenie. Równocześnie odsunął palce od tych należących do niej, chcąc, aby mimo wszystko upiła nawet odrobinę rubinowego napoju. - Mam pójść sprawdzić co u Lysandry? - dodał, patrząc przez chwilę w nieistniejący punkt na szacie czarownicy i dopiero pod koniec swojej wypowiedzi odnalazł wzrokiem oczy kobiety. Słyszał śmiech dziewczynki chwilę wcześniej, ale słyszał także wcześniej krzyk samej Cassandry nawołującej imię córki. Rozumiał. Rozumiał lepiej niż ktokolwiek. Gdy musiał wybrać, nie wybrał Pomony. Wybrał swoich synów. Wiedział, że zawsze by ich wybierał, bez względu na wszystko i to nie dlatego, że brakowało mu miłości dla innych. Dzieci po prostu były tym, co musiało przetrwać. Nawet koniec świata.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach