

Parkiet
Dziękujemy za zgłoszenie się do zabawy! Jeżeli któryś z uczestników nie zdążył jeszcze napisać posta - nie szkodzi, wciąż możecie dołączyć w tej kolejce (i każdej następnej, gdyż uznaję, że wszystkie zgłoszone pary fabularnie znajdują się na parkiecie). Aktualny ranking uczestników znajduje się poniżej; liczby w nawiasach przy nazwiskach oznaczają wartość bonusu do kostek, który przysługuje za biegłość tańca oraz posiadane przedmioty (jeżeli coś się nie zgadza, dajcie mi znać na pw).
L.p. | Para | I | II | III | IV | V | suma | ||
3. | Marcel Parkinson (20) Odette Baudelaire (15) | 3 | 5 | 5 | 0 | 3 | 2 | 7 | 25 |
10. | Ulysses Ollivander (5) Evelyn Slughorn (5) | 5 | 5 | 0 | 5 | 3 | 0 | 4 | 22 |
4. | Lupus Black (5) Victoria Parkinson (10) | 3 | 3 | 0 | 3 | 3 | 4 | 4 | 20 |
2. | Perseus Avery (1) Deirdre Tsagairt (5) | 3 | 5 | 0 | 0 | 6 | 0 | 2 | 16 |
5. | Craig Burke (1) Auriga Slughorn (5) | 1 | 5 | 0 | 0 | 3 | 2 | 5 | 16 |
9. | Percival Nott (5) Inara Nott (1) | 1 | 0 | 5 | 0 | 6 | 0 | 4 | 16 |
6. | Edgar Burke (5) Ziva Burke (5) | 3 | 0 | 3 | 0 | 3 | -2 | 4 | 11 |
8. | Mortimer Flint (10) Wynonna Burke (0) | 1 | 0 | 0 | 0 | 3 | 2 | 0 | 6 |
7. | Titus F. Ollivander (1) Polly Havisham (0) | 0 | 0 | 3 | 0 | 0 | 0 | 0 | 3 |
1. | Adrien Carrow (1) Darcy Rosier (5) | 3 | 0 | 0 | 0 | 3 | -4 | 0 | 2 |
Zabawa odbywa się na parkiecie sali balowej, który na czas jej trwania został zarezerwowany tylko dla uczestników - pozostali goście znajdują się w innych częściach dworku, bądź obserwują zmagania tańczących. Pary ustawione są na obrzeżach koła, według schematu poniżej (numery odpowiadają numerom z listy rankingowej).

Tańcem wybranym do zabawy jest walc wiedeński, tańczony do muzyki wygrywanej przez orkiestrę. W trakcie całego utworu pary poruszają się po okręgu (niezależnie od tego, jakie figury będą wykonywać).
Opis zadania oraz obowiązującej w nim mechaniki będzie pojawiał się na początku każdej rundy. W razie jakichkolwiek pytań, kontaktujcie się ze mną prywatnie (profil, gg: 2830032).
[bylobrzydkobedzieladnie]
scares me to death
Ostatnio zmieniony przez Percival Nott dnia 22.02.17 2:26, w całości zmieniany 18 razy
are we destined
to burn
or will we last the night?


Parkiet był jeszcze prawie puty. Darcy stanęła z boku, obserwując jak powoli gromadzą się tu ludzie. Jej wzrok skierował się w końcu na jedną konkretną personę, skupiającą wzrok wielu obecnych w pomieszczeniu dam bez partnerów. Lord Carrow właśnie wkroczył do pomieszczenia, bez żadnej towarzyszącej mu kobiety. Lady Rosier poruszyła się odpowiednio szybko. Pochyliła kieliszek na chwilę tylko, aby zasmakować kojącego smaku wina na ustach. Chciała nabrać gotowości do rozmowy z Carrowem. Zanim reszta zainteresowanych postanowi pogratulować ojcu panny młodej, czy spróbuje zaciągnąć go na parkiet. Darcy nie miała takich planów, póki co. Rozmowa miała mieć charakter typowo rozrywkowy. Quentin niestety nie mógł towarzyszyć jej na tańcach. Odnotowała, dziwny, niespodziewany brak jego towarzystwa. Ostatnie kilka uroczystości ślubnych spędzili w swoim towarzystwie. Już chyba przyzwyczajenie podpowiedziało jej, że jego nieobecność sprawiła jej ogromny zawód, w momencie, w którym przegapiała najlepszą zabawę. Dlatego szukała sobie innych, zajmujących zajęć. Rozmowa z Adrienem miała być jednym z nich.
— Lordzie Carrow — przywitała się zanim większość z dam zebrałaby się na odwagę, żeby do niego podejść. Ona stanęła obok niego swobodnie, witając go naturalnym, nieznacznym dygnięciem, prawie niedostrzegalnym. W końcu stał przed nią, cóż… Carrow.
— Bez żadnego towarzystwa? — zagadnęła z udawaną troską, bo przecież w duchu uśmiechała się na tą myśl — Teraz, kiedy już Inara należy oficjalnie do innego mężczyzny, musi się lord czuć samotny, hmmm?
Kontrolowała zaczepny ton, nie dając wypowiedzi zabrzmieć nazbyt sarkastycznie. Uśmiechnęła się do lorda przymilnie. Niczym zatroskana i zainteresowana ciepłą pogawędką dama.
![]() | ![]() |


Na nogach pantofle do tańca zakupione przez Marcela, czyli +5 do tańcowania!
Nadchodzi czas rozstania kiedy okazuje się, że za chwilę odbędzie się konkurs taneczny. Nie mogę tego przegapić, chociaż nie wiem jeszcze z kim przyszłoby mi tańczyć. Dwie wile pomimo bycia nie lada gratką dla oglądających się za nami mężczyzn, byłyby również dość nieobyczajnym zjawiskiem. To właśnie dlatego zrezygnowałyśmy ze wspólnego oszałamiania gości tej pięknej ceremonii. Nie wiem w którą stroną poszła Lovegood - ja swoje kroki kieruję wprost na parkiet. Staję nieco z boku, porywając kieliszek szampana, który zaczynam sączyć jeszcze przed rozpoczęciem zabawy. Po drodze zdążyłam się jeszcze szybko przebrać, bowiem poprzednia kreacja znacząco krępowałaby moje ruchy (kto wie jakie akrobacje będziemy musieli wykonywać, żeby sięgnąć po zwycięstwo?). Nie byłoby to zbyt pożądanym efektem. Aktualnie wyglądam bardzo skromnie, za to jest mi niezwykle wygodnie. Zasłonięty dekolt oraz plecy, suknia zakrywająca kostki, to wszystko nadawało praktycyzmu własnej sukni - żadnego niekontrolowanego obsuwania się ramiączek lub uciekania biustu, co mogłoby się zdarzyć w odważniejszym ubraniu. Mogę bez wyrzutów sumienia wywijać na parkiecie. Tylko jeszcze przydałby się jakiś partner…
Właśnie rozglądam się za jakimś przystojnym mężczyzną nieposiadającym partnerki, żeby się do niego wdzięcznie uśmiechnąć, ale na szczęście dostrzegam ciebie, Marcelu! Zdziwiona, że nie prowadzisz pod rękę Thalii, ewentualnie innej, bardziej czarującej niewiasty (nic nie poradzę na moją niechęć względem Falwey’ówny! Mam zresztą nosa zaważywszy na to, co dziać ma się za kilkanaście dni) wyginam kąciki ust tak s z c z e r z e, aż sama jestem zdziwiona moim własnym zadowoleniem. Muskam delikatnie twoje ramię, gestem pozornie nic nieznaczącym.
- Witaj Marcelu - mówię płynnie, miękko, może nawet urokliwie we własnym zaniechaniu arystokratycznej etykiety. - Co powiesz na skopanie czterech liter reszcie towarzystwa? - Pierwsze wychodzę z propozycją, bo dlaczego nie? Znamy się na tyle, że nie powinno to brzmieć niestosownie. Jestem dziwnie pewna naszego zwycięstwa chociaż kto wie, los lubi być przewrotny.
[bylobrzydkobedzieladnie]

oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Ostatnio zmieniony przez Odette Baudelaire dnia 10.02.17 23:22, w całości zmieniany 1 raz
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.


Było już całkiem tłoczno, acz Marce stracił nieco swój entuzjazm, choć pozornie nadal promieniał. Zawsze wyglądał wspaniale, nieskazitelnie, a jeśli miał gorszy dzień, prezentował się po prostu: nienagannie. Dzisiejszego dnia postawił na stonowaną elegancję, podkreślającą jego rodowe pochodzenie, zarówno korzenie Parkinsonów, jak i Flintów. Wyblakła zieleń marynarki przechodziła w delikatną szarość, pasująca kamizelka dodawała powagi, a Marcelowi nawet nie szczególnie przeszkadzał niezwykle sztywny i wykrochmalony kołnierzyk białej koszuli, zapiętej na ostatni guzik. Pod szyją miał zawiązaną muchę, do której wykonania użyto w głównej mierze naturalnych materiałów. Nie musiał nawet używać swojej wody kolońskiej, by pachniał kwiatowo, a jednocześnie świeżo i męsko, wonią jodłowych igieł i lasu tuż po burzy. Zatracony w samozachwycie prawie przeoczyłby swoją ukochaną maskoteczkę, która... już dawno przestała przecież być jego pluszową przytulanką. Dobrze, że nie czytała jego myśli, bo pewnie już dawno skończyłby spopielony przez jej wili temperament!
Odetto, moja miła - zamruczał z ukontentowaniem, odwracając się w jej stronę z kokieteryjnym uśmiechem na twarzy. Nie widział w tym niczego złego, choć Thalia prawdopodobnie byłaby w ś c i e k ł a - jak ty to robisz, że przyćmiewasz urodą każdą pannę? - spytał, oferując jej ramię i lekko muskając ustami niewieści policzek - śmiałością również - zauważył, szczerząc zęby i nieco kpiąco unosząc w górę brew - [b]uczyni mi panienka ogromny honor[//b] - zgodził się jednak prędko, skłaniając się nisko przed Odettą. O włos, a nazwałby ją lady Parkinson, cóż, zieleń sukni sama nasuwała odpowiednie skojarzenia.
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas


Wraz z Polly wrócili na ślubną salę, bo przecież nie mogli przegapić konkursu tańca. Nie po to ćwiczyli przez trzy dni, żeby teraz nie olśnić wszystkich zgromadzonych swymi ruchami godnymi najlepszych tancerzy i najlepszych baletmistrzów... Albo nawet najlepszych tancerzo-baletmistrzów! Zanim jednak dotarli na parkiet zahaczyli o bufet.
- Wino? Szampan? - zapytał swojej towarzyszki, podając jej lampkę z alkoholem, który sobie wybrała, sam zaś zamoczył wargi w czerwonym, gronowym trunku, który słodyczą zalał jego podniebienie, gardło i wreszcie żołądek. Oczywiście uprzednio wznosząc cichy toast (za Percivala i Inarę!). Mmmm. Miał ochotę strzelić od razu drugi kieliszek, ale jakoś nie wypadało, więc odłożył puste naczynie na blat, ponownie oferując Polce swoje ramię i tym razem prowadząc ją prosto na parkiet, gdzie rozejrzał się wokół - ludzie powoli zaczynali się zbierać - gdzieś pomiędzy kolejnymi damami i dżentelmenami dostrzegł znajomą twarz Marcela, więc machnął doń jedną ręką, szczerząc się głupkowato. A później powrócił do obserwowania Polly.
- To co? Próba generalna? - zapytał, wspierając jedną dłoń na dziewczęcej talii, zaś palce drugiej splatając z palcami panny Havisham i powoli bujał się z nią w rytm melodii wygrywanej przez orkiestrę. Krótka rozgrzewka przed rywalizacją jak najbardziej wskazana.
If they can do it,
why not us?
then break them


Szlacheckie śluby przyprawiały ją o ból głowy, być może nie obezwładniająco mocny, ale nieprzyjemne ćmienie ciągle czaiło się tuż przy skroniach, złośliwie podkreślając każdy niechciany detal doniosłego wydarzenia. Mdlący zapach kwiatów, feerie barw - od sukien przez obrusy na rodowych ozdobach skończywszy - nieznośne piski rzępolących ckliwą melodię skrzypiec, podniesione głosy wstawionych mężczyzn i słodkie chichoty wzruszonych kobiet. Miłosna kakofonia uderzała w Deirdre tym boleśniej, im okropniejszy okazywał się partner upojnego wieczoru. Towarzyszenie staruszkom było przyjemne, zagubionym młodzieniaszkom niższego, arystokratycznego rzędu: już znacznie mniej. Upijali się w nieprzyzwoicie szybkim tempie, tańczyli z nerwową wojowniczością i zazwyczaj znikali z wesela jako pierwsi, ukracając weselną grę wstępną zirytowanej Miu. Dziś, na szczęście, została sprzedana siwowłosemu Selwynowi, bardziej zainteresowanemu rozgrywaniem politycznych partii z braćmi Greengrass. Miu, niewinna i nie do poznania w swojej uroczej wersji, stanowiła jedynie ładny dodatek, mający później zapewnić uspokajającą rozrywkę. Nie cierpiała więc przesadnie, gdy Francis oddalił się w męskim gronie, pozwalając jej na chwilę oddechu. I umoczenie ust w alkoholu; wypiła go zaledwie odrobinę, dziwnie pewna, kto pierwszy wydobędzie ją z radosnego tłumu.
Nie zawiodła się. Powitała Perseusa nieco cierpkim uśmiechem, nie musząc nic mówić. Wiedziała, że jest w stanie wyczytać wszystko z samego spojrzenia czarnych oczu. Irytacje, niejaką ulgę, że ją odnalazł, serię komplementów dotyczących uroczej Lilith, obojętność co do losów szczęśliwego małżeństwa oraz pewne znużenie. Z całego repertuaru wcieleń dzisiaj prezentowała przecież to najbardziej nudne. Niewinna, przeciętna, znikająca w tłumie, przeźroczysta, wyglądająca na znacznie młodszą, niż była w rzeczywistości, dziewczyna. Jasnoróżowa suknia z długim rękawem oplatała ją jedwabnym kokonem od stóp aż do szyi a czarne włosy, ufryzowane w równe loki, łaskotały ozdobioną srebrną biżuterią szyję. Zdawała sobie sprawę, że wygląda jak porcelanowa laleczka, lat maksymalnie dwadzieścia, łatwa do przeoczenia i zdeptania.
- Cóż za wspaniała uroczystość - skomentowała jedynie, a gdy Perseus zaoferował jej ramię, przyjęła je bez namysłu, sięgając jeszcze w przelocie po ostatni kieliszek szampana. Wypiła go powoli, zerkając gdzieś w bok, by z doskonale udawanym uśmiechem pokazać swe wzruszenie tańcem młodej pary. - Dobrze się bawisz? - spytała chwilę później, gdy Avery, zgrabnie lawirując wśród tłumu coraz weselej bawiących się gości, prowadził ją prosto na parkiet. Jak za pradawnych, niewinnych czasów, gdy prosił ją do tańca na Balach Bożonarodzeniowych, by mogli szeptem wymienić niezbyt przychylne opinie dotyczące towarzyszących im przy stole drugorocznych Ślizgonów. Od tamtych beztroskich chwil dzieliły ich całe lata, ale w obecnej pozie Deirdre wizualnie zdawała się żywcem przeklejona z niewinnej przeszłości, gdzie jedynymi występkami były ich postępujące plany wdarcia się do Działu Ksiąg Zakazanych.

seven deadly sins
like a shark I'll be ripping you apart and celebrate
with lots of champagne
✦


Zmienił taktykę. Zamiast wyrażać wprost swojej silnej dezaprobaty graniczącej z otwartym sprzeciwem wobec pomysłu uczestnictwa Lilith w gonitwie, sam zrezygnował z podniebnych lotów i polowania na lilie wodne, odcinając tym samym możliwość konkurowania swojej słodkiej małżonce, która nie powinna być częścią podobnych rozrywek, nie, jeśli właśnie on sobie tego nie życzył. Usta martwiały w uśmiechu pozbawionym ciepłej nuty, nie ratował go nawet szampan, gdy ze względu na korzenie młodej lady Avery został zobowiązany do rozmowy z jej rodziną, tą samą, z którą relacje zamiast ocieplać się stopniowo, lodowaciały jeszcze bardziej. Polityka najprawdopodobniej powinna pozostać poza murami posiadłości, nie powinna mieć wpływu na nastroje gości, którzy reprezentowali przeróżne, często skłócone ze sobą rody, jednak ten wieczór, choć miał być inny, odmawiał udostępnienia swojej magii Perseusowi, który czując, że nie zniesie w stoickim spokoju więcej obłudy Greengrassów, wymówił się potrzebą zaczerpnięcia powietrza i pozwalając Lilith spędzić trochę czasu z, o zgrozo, rodziną, pożeglował w kierunku tarasu stanowiącego niedoceniany punkt obserwacji socjologicznych.
Różowa suknia wyglądała niepoważnie. Jasny, pastelowy kolor kłuł go w oczy, uderzał swoim śmiesznym niedopasowaniem do tego, do czego przywykł i chociaż może stanowił element kamuflażu w oczach nieuważnych, zdaniem Perseusa tych lśniących, czarnych niczym skrzydło kruka włosów nie dało się przeoczyć - na pewno nie po tym, gdy już raz wsunęło się palce w lejące się pasma, by ze skrzętnie skrywanym zachwytem stwierdzić, że swoją fakturą nie przypominają niczego znanego dotąd. Jakże mógłby odmówić sobie rozrywki i nie zbliżyć się do niej?
- Cudownie - odpowiedział elokwentnie, gdy już ujęła jego ramię. Wszystko, co miał do powiedzenia, powiedział jej już stalowoszarymi tęczówkami. Nie chciał dławiących uprzejmości, pytań o Lilith, syntetycznego zainteresowania mirem domowym ani powodem, dla którego odmówił wskoczenia na siodło jednego z aetonanów. - Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony, jeśli pozwolisz mi ze sobą zatańczyć - dodał już bardziej wylewnie, lawirując sprawnie pomiędzy kolejnymi parami w drodze na parkiet, w końcu pytanie (stwierdzenie?) było zaledwie kurtuazją nadającą miękkiego wydźwięku decyzji, którą już podjął. I nawet dobór słów okazał się być zaskakująco adekwatny, wszak towarzyszący Deirdre lord Selwyn był nikim.



let not light see my black and deep desires.
vengeful
victorious


Przyjemnie było się wyłączyć od zgiełku ludzi, chodząc po zadbanych alejkach ogrodu. Skąpanego w delikatnym półmroku, przywodzący na myśl najromantyczniejsze emocje, jakie można wzbudzić w drugim człowieku. Tak sądziłem, choć ta konkretna myśl oddalała się ode mnie wraz z kolejnym krokiem prowadzenia Victorii pod ramię. Dobrze było ją spotkać po takim czasie rozłąki, kiedy to nasze spotkania były bardziej niż niestosowne. Brakowało mi tego kontaktu, nawet jeśli dość nikłego. Mieszał się on na zmianę z dziwnym odczuciem niepewności w kontaktach z Parkinsonówną; nadal pamiętałem ją jako małe dziecko. Dodatek do starszego brata, bycie młodszą siostrą przyjaciela. Na przestrzeni kolejnych lat nie umknęło mojej uwadze powolne dojrzewanie, zmiana z mało zauważanej dziewczynki w dorosłą, rozkwitającą kobietę. Tym dziwniejsza wydawała się świadomość zerwanych zaręczyn, jednak to był niewłaściwy temat na kontynuację wyważonej rozmowy. Szczególnie, że naprawdę zaczęliśmy się dogadywać, a czas tak przyjemnie płynął zmuszając nas wreszcie do skrycia się w połach namiotu.
Poprowadziłem ją do środka odnotowując znaczący wzrost temperatury. Pary powoli zbierały się w sali bankietowej zapełniając ją w coraz większych ilościach. Rozbrzmiewała właśnie spokojna, stonowana melodia wprawiająca w ruch niektórych z gości. Obserwowałem ten tłum przyłapując się na tym, że szukam wzrokiem tej jednej sylwetki, którą prędzej czy później spodziewałem się ujrzeć. Po kilkudziesięciu sekundach bezsensownego bezruchu oraz milczenia uśmiechnąłem się ledwo dostrzegalnie i obróciłem ciało w kierunku towarzyszki.
- Droga Victorio, czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt towarzysząc mi w tańcu? – spytałem, kłaniając się nisko oraz wyciągając ku niej swoją dłoń. Wyczuwszy jej ciepło uniosłem się prowadząc nas na parkiet. Nie wiedząc jeszcze, że zaraz rozpocznie się taneczny konkurs. Na razie wirowaliśmy razem z innymi parami w sposób wyważony, ale dziwnie milczący. To prawdopodobnie przez moje kolejne zawieszenie między rzeczywistością a przeszłością, której nie potrafiłem już zmienić. Odczuwałem mocne spięcie i choć technicznie mojemu tańcu nie mogłem niczego zarzucić (oprócz drobnych, sporadycznych potknięć jak u każdego), tak jak prowadzeniu partnerki, tak nie potrafiłem zdobyć się na elastyczność oraz gładkość w ruchach z powodu skupienia na zupełnie innej orbicie.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".


Polci dużo nie trzeba było, żeby być zadowoloną z zaistniałego konkursu. Sama się pcha na parkiet, chcąc jak najprędzej zdobyć laury i wygrać wszystko. Jest przecież przekonana, że mimo tak krótkiego, bo aż trzy dniowego kursu, jednak będzie w stanie zaprezentować najlepsze na świecie przygotowanie do tego wyniosłego i eleganckiego tańca jakim jest walc. Już ją Titek ciągnie, już kładzie dłoń tam gdzie najwygodniej i już uśmiecha się czarująco.
- A jak nie wygramy to nie zrobimy ci obciachu? Żeby nikt później nie mówił, że Olivandery nie umieją tańczyć - uśmiecha się, trochę ten uśmiech później skrywa, bo przecież lol, to ma być powazny taniec.





Targowisko próżności.
W głowie wciąż dudnił mi przytłaczający gwar kurtuazyjnych rozmów, lakierowanych fałszywymi uśmiechami. Zewsząd słychać było konwersacje papierowe do tego stopnia, że aż czułem na plecach ciarki. Konwersacje, o które przecież i ja dbałem, próbując je podtrzymywać za pomocą tak wyświechtanych tematów, iż była to droga przez mękę. Ze względu na stan mojego zdrowia nie mogłem wziąć udziału w polowaniu, więc pozostało mi jedynie rzucać tęskne spojrzenia w stronę uśpionego wzgórza oraz zabawiać Calanthe (przede wszystkim) tudzież znajomych (czasem również nieznajomych). Nie miałem dzisiaj nastroju na brylowania na salonach, ale nie śmiałbym nie pojawić się na ślubie mojej najdroższej Inary.
Dzielnie odgrywałem więc swoją rolę. Jednak moje nastawienie pozostało niezmienne - mierzwili mi ci wszyscy ludzie w strojach przesadnie wystawnych, podszywanych zadufaniem. Ludzie przebrani za lepsze wersje samych siebie - na czele ze mną. Kosztowną, elegancką szatę w odcieniu zgniłej zieleni zamówiłem specjalnie na tę okazję. Darowałem sobie zbędną ekstrawagancję i postawiłem na klasykę.
Zrekompensowałem sobie cierpienie w milczeniu, pozwalając sobie na wypicie o jeden kieliszek wina za dużo. Czerwień chybotała się przyjemnie, rozlewając się na szklanych ściankach, a chwilę później otaczające mnie kolory zaczęły zlewać się w jedno, płynąc w powietrzu jak wielobarwne szarfy tańczące na wietrze.
Co prawda daleko mi było do stanu nietrzeźwości, lecz procenty ośmieliły mnie do tego stopnia, iż gdy tylko znalazłem się w pobliżu parkietu, a moja narzeczona zniknęła gdzieś w towarzystwie zbyt głośno chichoczącej znajomej, bezbłędnie odnalazłem drogę do osoby, z którą już wcześniej skrzyżowałem spojrzenia.
- Słyszałem, że zostałaś dziś pierwszą przegraną - stanąłem u jej boku, po prawej stronie - w ramach powitania uśmiechnąłem się (nazbyt) szeroko, a w moim głosie rozbrzmiało rozbawienie (bądź uszczypliwość - zależenie od interpretacji). O ile mogę snuć domysły na temat tego, co pomyślała sobie Wynonna przybywając na metę jako druga, to obstawiałbym, iż poczuła się jedynie cholernie zawiedziona. Gorycz porażki, gdy przed nosem miało się wygraną, jest szczególnie dotkliwa. Ja sam przekonałem się o tym zresztą całkiem niedawno - przy podobnej okazji - podczas ślubu Tristana, gdzie również przypadło mi zaszczytne drugie miejsce. - Zaspokoiłaś już na dzisiaj zew rywalizacji? - mam nadzieję, że nie. Bo mam ogromną ochotę skraść jej ten jeden taniec. Jak za dawnych lat.
I choć może zabrzmiało to odrobinę enigmatycznie, to wiem, że poprawnie rozszyfruje moje pytanie (aka zawoalowane zaproszenie).
tombent amoureux.


- Gdybyś się nie zgodził, musiałabym rzucić na Ciebie klątwę Imperius. - powiedziała na tyle cicho, aby tylko mąż mógł ją usłyszeć. Zachowywała przy tym całkowitą powagę, aby po chwili lekko się zaśmiać. - Albo znaleźć sobie innego partnera. Co byłoby gorsze? - spytała rozbawiona, przylegając do męża i kładąc dłoń na niego klatce piersiowej. Humor bardzo jej dopisywał. Być może było to częściowo spowodowane wypitym szampanem, którym raczyła się podczas nieobecności Edgara. Podniebny wyścig trwał dla niej wieczność. Chociaż to były jedne z rozrywek, w których członkowie rodu Burke rzeczywiście chętnie brali udział, to na Merlina, wesele jest przecież od tańczenia, a nie od jakiś zawodów na aetonanach. Pięć lat spędzonych w otoczeniu mieszkańców Durham, a dalej można było dostrzec wiele cech, odróżniających ją od rodowitych Burke’ów.
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧

jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.


Zielone tęczówki szybko zogniskowały się na nowym towarzyszu. Ledwie widoczny grymas przemknął przez jej twarz, gdy skrzywiła się z niezadowoleniem. Do wychwycenia tylko dla wprawnych znawców jej jednostki. Nie skomentowała jednak tego, odwracając wzrok i przenosząc spojrzenie na dwójkę swoich przyjaciół zmierzających na parkiet. Zmarszczyła lekko brwi nie potrafiąc sklasyfikować ogarniającego ją uczucia, jednocześnie powracając do rzeczywistości i obecnego tu i teraz dzięki sławom Mortimera. Znów spojrzała na niego. Prawy kącik ust leciutko na kilka sekund uniósł się ku górze.
-To głód, którego nie potrafię zaspokoić, Mortimerze. – odpowiedziała spokojnie, prawdziwie, czując, że może podzielić się z nim tym faktem. A może bardziej nawet mając wrażenie, że on sam już dawno zdążył rozgryźć te cechę jej jednostki. Uniosła kielich do ust by po chwili odstawić go na bok. Spokojnie, ufnie ułożyła dłoń na jego ramieniu. – Mam nadzieję, że nie straszne ci są podeptane palce. – dodała lekko, gdy w oczach zatańczyły ogniki. Wracając słowami do dni, kiedy nagminnie deptała go po palcach. Wtedy, gdy ich jedyną widownia były liście rosnące na drzewach i krzewach ogrodu. Wtedy, kiedy życie zdawało się jedynie odrobinę bardziej przychylne człowiekowi.
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
I'm worth it.


Nie zwracałam zbytniej uwagi przez chwilę na swojego towarzysza, on również zdawał się być pochłonięty rozglądaniem po sali, co również nie umknęło mojej uwadze. Byłam spostrzegawczą kobietą, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Szkoda, że nie wiedziałam o czym teraz myślał i czego wyglądał, bo zapewne gdybym wiedziała - nie byłabym tym faktem zbytnio zadowolona.
Zwrócił na siebie moją uwagę w momencie gdy zaprosił mnie do tańca. Uśmiechnęłam się ciesząc w głębi duszy, bo ostatnie czego chciałam, to podpierać ściany i patrząc, jak inne pary wirują na parkiecie. Nie po to założyłam tak piękną suknie i tak ładne buciki na obcasie (niewielkim jak na moje standardy, ale jednak), o które walczyłam zaciekle z Marcelem, by teraz nie móc się pokazać. Dlatego położyłam swoją dłoń na jego dłoni, dygając grzecznie i schylając ku niemu swoją głowę.
- Będzie mi bardzo miło, lordzie - odpowiedziałam.
Znów pozwoliłam, aby poprowadził mnie na środek i rozpoczęliśmy. Zdawało się, że nasze nogi i ciało układało się w naturalny sposób do odpowiednich figur, jakbyśmy w ogóle nie musieli o tym myśleć. A tak naprawdę wszystko było dokładnie wyćwiczone, każdy krok, każdy ruch głową, każdy obrót, wszystko. Nadal pamiętam, gdy w rodzinnej posiadłości spędzałam długie godziny na szkoleniu swojego tańca. Było to przecież tak bardzo niedawno, w końcu mój debiut miał miejsce jakieś dwa lata temu, a przed nim każdą wolną chwilę poświęcałam na to, by ćwiczyć. W końcu jako Parkinsonówna musiałam prezentować się idealnie, tak jak teraz i zawsze.
Milczeliśmy. Nie rozpoczynałam rozmowy, czekając aż mój partner się do mnie zwróci. Nie był moim kuzynem czy innym mężczyzną, przy którym mogłabym sobie pozwolić na chwilę swobody i chociaż znał mnie od małego, już dawno postawiłam sobie za cel, że przy nim będę idealna. I miałam nadzieję, że nie zawiodłam i nie pokazałam mu się ze złej strony. Więc znając zasady nie ważyłam się odezwać, dopóki on nie rozpoczął. A spoglądając na jego twarz miałam wrażenie, że myślami jest gdzieś daleko. Dalej niż ja, niż ta sala, czy ta posiadłość.



- Ach te przeciągi, doprawdy...proszę na nie uważać bo pora sprzyja infekcjom. A teraz...pani wybaczy. Moja córka wyszła za mąż i mnie oczekują - zapowiedział z troską domykając za sobą wyczarowane drzwi by następnie zniknąć w korytarzach. Tak, zdecydowanie wyścig zrobił mu na dobrze.
Pojawił się na parkiecie, wierzchem dłoni zaczesując kąsane nieśmiałą siwizną blond kosmyki do tyłu. Jego czujne oczy wyłapały ruch - pewny, śmiały, swobodny. Właścicielką tego kroku był nie kto inny jak...
- Lady Rosier - odwzajemnił powianie zgodnie z wymaganą etykietą - Im dłużej lady się przyglądam, tym bardziej napawa mnie przekonanie co do tego, że z zazdrości róże w rodzinnych ogrodach zakwitną wcześniej - dodał swobodnie, mierząc jej lico swymi młodymi oczami zza których wyglądało w tym momencie coś niepokornie nęcącego.
- Och, droga lady, nic bardziej mylnego...Chyba, że do zaznania lady towarzystwa również wymagana jest asysta lady brata - wystawił ku niej rękę w geście jakim to mężczyźni offerują taniec obranej za towarzystwo damie, a w jego głosie pobrzmiewała jakaś wyrafinowana wyzywająca nuta - naturalnie nie przypadkowa i nieprzypadkowo nawiązująca do obrazu brata i siostry na grzbiecie jednego z aetonanów. Jeśli jego zaproszenie do towarzstwa w pląsach zostało przyjęte to uzdrowiciel zaczął prowadzić niezobowiązującym lekkim, wolnym krokiem po obrzeżach sali.
- Nie należy - jest z nim - poprawił w sposób łagodny, taki jaki poprawia się dzieci, kiedy w sposób nie właściwy ujmą sztućca przy stole. Różnica w tych pojęciach była znacząca - I zapewniam, lady, że nie da się umknąć uwadze rodzica z podobną łatwością, jaką można umykać przed narzeczonym... - dworował sobie trochę z uwagi lady Rosier, kiedy kątem oka dostrzegł kontur ojcowskiej sylwetki. Mało dyskretnie zerknął w jego kierunku mrużąc swe ślepia -...momentami to takie niewygodne, lecz co zrobić? W takich momentach wypada jedynie zniknąć w tanecznym tłumie, prawda...? - niby stwierdził, lecz nic nie wskazywało na to, że zamierzał coś narzucać młodej towarzyszce. Wszystko zależało od niej




Strona 1 z 22 • 1, 2, 3 ... 11 ... 22
W tym miejscu możesz przelogować się na inne konto i przesłać wiadomość. Pamiętaj, że treść posta zapisywana jest w obrębie danego konta. Aby uniknąć ewentualnej straty, pamiętaj o skopiowaniu treści posta przed przelogowaniem się.