Wydarzenia


Ekipa forum
Droga między magazynami
AutorWiadomość
Droga między magazynami [odnośnik]05.03.17 14:08
First topic message reminder :

Droga między magazynami

Pomiędzy dwoma większymi magazynami wiedzie okryta mrokiem i nadgryziona zębem czasu ścieżka; jest długa, wąska, schowana w czymś na kształt lichego, kamiennego tunelu. Jako że korytarzowi często zdarza się podtopić (czy to wskutek niedawnej ulewy, czy dziwnych, ciemnych interesów, którymi często zajmują się tutejsze oprychy), na jego środku została ułożona krzywa, nadpleśniała i wiecznie wilgotna kładka. Pada na nią światło przebijające się przez podziurawiony, zapadający się sufit.
Droga jest długa i czasem za słupami bądź zakrętami czai się coś, czego odwiedzający to miejsce nigdy by się nie spodziewali - podejrzani handlarze przeklętymi amuletami, mocno obity, nieprzytomny jegomość balansujący na pograniczu śmierci czy krwiożercze i zmutowane chochliki kornwalijskie atakujące przechodniów. Zazwyczaj panuje tu jednak całkowita cisza, która jednak wcale nie uspokaja, a napełnia jeszcze większym niepokojem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Droga między magazynami  - Page 12 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:52
- Hm, wygląda na to, że masz ciekawą pracę. Po użeraniu się z ghulem sądziłam, że nic w niej nie wyda mi się interesujące - stwierdziła spokojnie, szczerze. Na poddaszu wciąż czuła czasem ten ciężki do absolutnego wyplenienia swąd stworzenia goszczącego w jej rodzinnych pamiątkach, a to odstraszyło Wren na tyle, by nie próbowała nawet zająć się niuchaczem, który wraz ze swoim rozwojem zaczynał przyprawiać o coraz większy ból głowy. Zepchnęła ten problem na kogoś innego, jak tamtego dnia zepchnęła ghula na Forsythię. Wspomnienie ekscentryczności Francisa skomentowała natomiast wymownym wywróceniem oczu. Był specyficzny, był nietypowy, był też zgniłym jabłkiem w rodzinnym sadzie, które nie nadawało się już do spożycia, a jedynie zatruwało plony; doprowadzał do szaleństwa jak ten świergotnik właśnie, ją samą sprowadzając na manowce, kusząc, by finalnie zniszczyć destrukcją opętania. Czy widziała siebie w mijanych marynarzach? Słyszała własne naiwne, dziewczęce obietnice w ich przyśpiewkach? Trudno powiedzieć.
Jej uwagę zaskarbił sobie jedynie komplement. Azjatka sięgnęła do ciemnych pukli i założyła je za ucho, prezentując je dumnie swojej znajomej; wyglądało jakby zawsze tam było, pasowało jak ulał. - Prawda? Uzdrowicielka spisała się na medal przy jego przeszczepie. Gdybyś kiedyś straciła kończynę, daj znać: zaanonsuję cię - wargi znów wykrzywił niekoniecznie łagodny, niekoniecznie subtelny uśmiech; kiwnęła jeszcze w potwierdzeniu na prośbę Crabbe. - Nie pierwszy raz trzymam zbirów z daleka od ciebie - przypomniała, chełpiąc się swoim wyczynem jak to miała w zwyczaju, gdy stykały się ze sobą żywiołami. Wcierała sól we wspomnienie bezradności, polerowała marmur dumnego popiersia bohaterki, a jednocześnie z dziwną nostalgią rozdrapywała ranę ich pierwszego spotkania, tego, co otworzyło wrota do następnego igrania lodu z ogniem. Gdyby tamtego dnia nie zdecydowała się nagiąć własnego zachowania i pomóc nieznajomej, głupiutkiej panience w ramionach rozochoconego brutala, pewnie dziś minęłyby się bez kolejnego słowa tuż po wymianie przeprosin.
Słowa marynarza były niewyraźne, ale z ruchu warg rozumiała, że nie mówił niczego pożytecznego. A gdy Forsythia sięgnęła po pióro, później mierząc swoją różdżką w poobijane stworzenie, ciemny kształt wyleciał na nią z cienia pośród kamieni; marynarz trzymał w ręku drewnianą kłodę, którą chciał wykorzystać po to, by kobietę uderzyć w głowę. Narażała przecież jego miłość. Zagrażała syrenie. - Everte stati! - Wren zareagowała szybko i instynktownie, a promień zaklęcia ugodził go w pierś, odrzucił, głową uderzając o zimną ścianę; z rany polała się krew, a mężczyzna zdawał się stracić przytomność. - Nie możesz go zwabić jakimś ziarnem? - głośno zwróciła się do Forsythii, wskazując wolną ręką miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą migotały różowe pióra. I wtedy pojawiła się pokusa: mrowiła pod skórą, rozpalała od środka słodyczą wyobraźni, mogłaby przecież spróbować na nieprzytomnym marynarzu czarnomagicznej inkantacji, której nauczyła się ostatnio u boku Deirdre. Mogłaby... Spojrzała na niego przeciągle i krótko oblizała usta, w kontemplacji. A może to śpiew ptaszyska rozbudzał w niej takie żądze? Postąpiła krok do przodu, przyciskając kraniec buta do pokrytego szczeciną policzka. Właściwie to dlaczego nie?



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:54
Jej praca była interesująca, póki nie dochodziło do kilkudniowego spędzania nad papierami w biurze z uwagi na goniące terminy lub wtedy gdy należało uporać się z petentami nie do końca potrafiącymi zrozumieć działanie ministerialnego systemu. – Najwyraźniej nie słuchałaś mnie dokładnie, gdy odwiedzałyśmy Zacisze Kirke – zauważyła nieco złośliwie, wszakże tam przecież Crabbe podzieliła się niejako częścią wrażeń ze swojej pracy.
Potem zerknęła jeszcze raz na odsłonięte ucho i słysząc o uzdrowicielce przekrzywiła głowę. – To ktoś z Munga? – spytała w zaciekawieniu. Może jakaś ich wspólna znajoma lub zmarłego Persiego, który miał wiele intrygujących znajomości z sal szpitalnych. Na wzmiankę o zbirach uśmiechnęła się jakoś dziwacznie, ni to faktycznie rozbawiona, ni zniecierpliwiona. Nie przepadała gdy ktoś zachowywał się w stosunku do niej w ten sposób, jednak zwykle byli to mężczyźni, a z kobietą było… po prostu inaczej, lżej, ego tak nie bolało, a duma nie jeżyła się niczym futro wściekłego kocura.
Już miała kreślić przed sobą protego, gdy obok niej błysnął urok powalający dosyć prędko oszalałego rzezimieszka, a zaraz potem padło pytanie, które głucho przebiło się przez woskowinę. Niby z ust powinno paść "dziękuję", przecież Azjatka mimo wszystko uratowała kobietę, a jednak uprzejmość zapodziała się gdzieś, dostosowując do obrazu zastosowanej przemocy. - Ziarnem? – uniosła brew, zerkając z powątpiewaniem na pannę Chang. – To mięsożerny gatunek. Potrzebowałabym… szczura albo myszy – bąknęła, rozpościerając dłonie na boki. W porcie roiło się od gryzoni, chociaż te w głównej mierze panoszyły się obecnie pod deskami domostw, gdzie było znacznie cieplej niżeli na dworze. Niemniej jednak zachęcania ptaka przynętą w momencie gdy ewidentnie był straumatyzowany nie było najlepszym pomysłem, szczególnie że prawdopodobnie zdążył już się posilić jakimiś resztkami mięsa zalegającymi po zdechłym szczurze. Ciemne spojrzenie przeniosło się z Wren na mężczyznę i strugę krwi, jaką zostawiała jego rana. Crabbe przymknęła na chwilę oczy, ciężko wzdychając, a potem pokręciła głową z niedowierzaniem. – Załóż mu jakiś bandaż na głowę i… zajmij się nim, nie chcę, żeby potem przylazł do Ministerstwa, prosząc o odszkodowanie. Wymarz mu pamięć, nie wiem, cokolwiek – wyrzekła pospiesznie, zdając sobie sprawę z możliwych konsekwencji zaklęcia rzuconego przez Chang. Może miałaby więcej serca dla nieszczęśnika, gdyby nie irytacja jego atakiem i tym, co poczyniła z nim Wren – było wiele innych zaklęć, które unieszkodliwiłyby mężczyznę w mniej dramatyczny sposób, a jednak doszło do tego, że łupnął o ścianę niczym wór. Karcąco spojrzała na buta, którego Chang usytuowała przy policzku nieszczęśnika, a potem odwróciła się w kierunku różowego ptaszyska moszczącego się wygodnie na paru skrzyniach. Uliczka wydawała się w tej chwili opustoszała, jak gdyby wraz z brakiem śpiewu świergotnika, marynarzy wywiało w dalszą część portu. Ucichł na tę krótką chwilę, sądząc, że najwyraźniej tym samym zgubi latające za nim promienie zaklęć, najwyraźniej srogo się mylił. – Animal somni – wyrzekła dosyć bezwzględnie, a zaraz za tym zaklęciem pobiegło niewerbalne Silencio. Oba promienie uderzyły w ptaka, rozbłyskując się w malowniczy sposób na tle brudnych ścian. Bez większego entuzjazmu podeszła do drzemiącego na skrzyniach ptaka, a za kolejnymi machnięciami różdżek jednak z pustych skrzyń zyskała kilka dziur na powietrze, a potem weń znalazł się świergotnik. Zamkniętą skrzynię Crabbe uniosła z pomocą różdżki i nakazawszy lewitowanie za sobą, zwróciła się w stronę Wren, wyciągając zatyczki z uszu. – Załatwione.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:55
Ach, Zacisze Kirke. Przyjemne wspomnienie na powrót osiedliło się w pamięci, gdy pośród wszechobecnego bogactwa kąpały się w gorącej wodzie wcierającej w skórę solny aromat. Wren uśmiechnęła się trochę szerzej, spojrzeniem przesuwając od czubka głowy kobiety aż do jej stóp, - Powinnyśmy niebawem to powtórzyć - zasugerowała w rozbawieniu, a na pytanie odnośnie Munga pokręciła przecząco głową. Zbyt wielu było tam konowałów, ludzi bezwładnie rozkładających ręce gdy pytała o permanentne remedium na rozrost albioni; z pomocy miejsca sponsorowanego przez Blacków korzystała wyłącznie przy napadach genetycznego przekleństwa, ale od kiedy poznała Cassandrę, sprawy mogły obrać zupełnie nowy kurs. - Z Nokturnu - odparła lakonicznie, już beznamiętnie. Plugawa część Londynu przestała robić na niej wrażenie w momencie gdy częściej przyszło jej odwiedzać weń Schmidta; szmalcownik eskortował ją przez brudy i zagrożenia, a ostatnio ten obowiązek przyjęła na siebie Elvira, respektowana w dzielnicy ze względu na swój status Rycerza Walpurgii.
Mięsożerny gatunek? Azjatka nie znała się na magicznych stworzeniach, właściwie wszystkie szczegółowe informacje na temat świergotnika były jej zwyczajnie obce, ale i nie tym gagatkiem przyszło jej interesować się w pociemniałym korytarzu będącym ścieżką między starymi, chyba nieużywanymi już magazynami. W jej podbrzuszu płonęły iskry podniecenia wzniecone przez możliwość przyglądania się poszkodowanym marynarzom, gdzieś w głowie rozbrzmiewał śpiew różowego, egzotycznego ptaka, który dostał się do jej zmysłów mimo wosku wsuniętego w kanały słuchowe. Chciała poddać się tej rozkosznej żądzy. Pozwolić sobie popłynąć wraz z nurtem, usłuchać instynktu rozbudzonego przez Deirdre; umiała już tak dużo, a jednak wciąż niewiele. Podczas gdy Forsythia zajęła się ujarzmianiem ptasiego oponenta, kasztanowiec w ręku Azjatki zapłonął żywą pasją. Zachęcał ją, czuła to. Zapraszał. - Nie martw się, nie sprawi ci problemów - zapewniła Crabbe i znów oblizała usta. Już ja się o to postaram, by nigdy więcej nie postawił stopy w twoim drogim Ministerstwie, księżniczko. Sama powiedziałaś, bym zrobiła cokolwiek. - Corio - wyszeptała lubieżnie, mocno skoncentrowana, celując szpicem ciemnej różdżki wprost na twarz mężczyzny, tam, gdzie jeszcze chwilę temu znajdował się czubek jej buta - a potem westchnęła w cichej ekstazie na widok odrywającego się od mięsa płata skóry. Rozciągał się aż od dolnej powieki do linii żuchwy, torturując nieprzytomnego. Skupienie było w niej silne, a czarna magia łaskawa; nie ukarała Wren mieczem obosiecznym, przynajmniej jeszcze nie. - Betula - dodała po chwili, celując tym razem w jego klatkę piersiową. Wiązka zaklęcia rozcięła materiał pobrudzonej, marynarskiej koszuli, bowiem w swoim szaleństwie zimowy płaszcz musiał zrzucić z siebie kilka minut wcześniej. Szkoda, mógłby posłużyć za swego rodzaju zbroję - a tak nic nie stało jej na drodze. - Sangelio - zaintonowała kolejny czar, którego nauczyła ją Deirdre, na co z nosa mugolaka obficie trysnęła krew. Nie mógł jej zatrzymać, nie mógł zatamować, obezwładniony nieprzytomnością; Wren z impetem wciągnęła powietrze do płuc, dumna, w międzyczasie wyciągając też z uszu kawałki wosku; śpiew świergotnika wzmocnił jej postawę, ułatwił posługiwanie się czarną arkaną. Szkoda, że nie płakał. Nie błagał o litość. A kiedy zrozumiała, że wokół nie było już ów toksycznego śpiewu... Wydawała się oprzytomnieć. Czarne oczy na powrót błysnęły opanowaniem, gdy tak obojętnie przyglądała się wykrwawiającemu się ciału u swych stóp. - To było konieczne - wymamrotała pod nosem, raczej do towarzyszki niż do siebie samej. - Obliviate nie wymazałoby tego szaleństwa, a on widział w nim nasze twarze - kłamała, oczywiście, że kłamała. Ale czy to miało znaczenie? Forsythia miała swojego ekstrawaganckiego ptaka.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:57
Poczuła ten wzrok i westchnęła na trywialność gestu Chang, który godny był raczej portowego chłystka niż dobrze wychowanej panny. Godny lubieżnego artysty, przyglądającemu się kolejnej modelce odwiedzającej atelier. – Gdy będzie okazja – zasugerowała nieco chłodno. Kwestią udania się do renomowanego miejsca nie były pieniądze, a raczej czas, który należało poświęcić relaksacji. Kiedy ostatnio właściwie Crabbe pozwoliła sobie na ten rodzaj odpoczynku? Mięśnie wciąż pobolewały, ciało czuło nieprzespane noce, a po tanecznym wieczorze z początkiem grudnia odczuwała ten ból w stawach jeszcze przez kilka dni, mierząc się ze sztywnością niezregenerowanych w pełni mięśni. Nadwyrężała siebie, swoje zdrowie – psychiczne, jak i fizyczne, doprowadzając do ciągłego wyczerpania, które pogłębiało się w cieniach pod oczami i kolorycie skóry, bledszym niż dotychczas, nagminnie eksponowanym przez gąszcz ciemnych włosów otulających twarz.
Uzdrowiciele z Nokturnu byli dla niej… nieznani – to byłoby najlepsze słowo, którego była w stanie użyć. Zwykła trzymać się pokątnej, munga lub zapraszać znanych przyjaciół rodziny, którzy parali się uzdrowicielstwem, oszczędzając sobie wizyt w tak spaczonych miejscach jak Nokturn. Kiwnęła więc jedynie głową, ni to z uznaniem, ni to z dezaprobatą, zaledwie akceptując fakt istnienie takiego kontaktu. Czy przydatnego? To mogło okazać się z czasem.
Crabbe najpewniej nie wiedziałaby tak wiele o świergotnikach gdyby nie bezpośrednia styczność z gatunkiem podczas jednej z podróży w Afryce. Być może również wtedy niejako przyzwyczaiła się do magicznych dźwięków śpiewu ptaszyny, a może po prostu od dawna była już w odmętach szaleństwa, skutecznie opierając się pieśni, która najwyraźniej zdążyła dosięgnąć zajmującą się marynarzem panną Chang. Wiśniowe drewno kołysało się w dłoni, prowadząc na niewidzialnej smyczy lewitującą skrzynię z zamkniętym magicznym stworzeniem. Dziarskie kroki jednak przystały, gdy oczy spoczęły na zatrważającym widoku dokonanego… morderstwa. Znieruchomiała. Ciemne źrenice zlewające się niemal z tęczówkami zastygły na gołym torsie mężczyzny, wędrując potem wyżej. Jakie to były zaklęcia? Czy Chang… Każdy wydawał się w takim razie spaczony piętnem czarnej magii, a obecne rządy musiały najwyraźniej zachęcić obywateli do eksplorowania mrocznych ścieżek tajemnic, które dotychczas pozostawały zakazane. Różdżka opuściła skrzynię na śnieg z głośnym westchnieniem wyrwanym wraz z obłokiem ciepłego powietrza płuc czarownicy. Dłoń z różdżką powędrowała do twarzy, wsparłszy czoło palcem wskazującym i serdecznym, zaś kciukiem kość policzkową. Łokieć zaś podtrzymywała zaciśnięta w pięść lewa ręka. Poza istnego myśliciela rozważającego wszelkie za i przeciw zaistniałego losu świata. Zapach wiśniowej emalii różdżki rozdrażnił zmarznięty nos, a umysł wirował w przypływie gorąca pląsającego się po ciele. – Konieczne? – rzuciła pytanie, unosząc brwi i prostując głowę. Zakręciła różdżką między palcami, spojrzeniem sięgając kałuży krwi, przemykającej nieopodal jej trzewików. Odsunęła się z jakimś obrzydzeniem na twarzy, lecz zaraz potem machnęła różdżką, unosząc pudło, by przejść nad krwią, robiąc duży krok. Potem kilka drobniejszych, aż stanęła po drugiej stronie, ponownie odkładając pudło. Odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała, niezależnie czy była prawdą czy nie, miały przed sobą… trupa? Nie wiedziała, czy żył, nie znała się na tym, póki coś nie zaczynało gnić, niemniej jednak bez skóry na twarzy zdawał się być martwy. Słyszała o tym, że w porcie znalezione zwłoki często ignorowano – przecież to tylko port, prawda? A gdyby była to Philippa lub Keat? Zgrzytnęła zębami w zastanowieniu, sięgając do kieszeni płaszcza. Wyciągnęła zeń haftowaną, niebieską chusteczkę, którą wystawiła w kierunku Chang. – Krew leci ci z nosa, zapłaciłaś cenę za te zaklęcia… – zauważyła, zerkając na Azjatkę. Wciągnęła powoli powietrze, krzywiąc się na zapach krwi i odwróciła głowę w kierunku dalszej części ulicy, zastanawiając się, czy ktoś był tu jeszcze, kto nie był opętany szałem świergotnika. Wyobrażenie ojca stanęło jej przed oczami, widząc go dokładnie w takiej samej roli, w której obecnie znajdowała się Wren, a obok leżał martwy mugol. Mugol. Sumienie zadrżało, a wymówka sama cisnęła się na usta. Wiedziała, co trzeba było zrobić, lecz nie śmiała podnosić różdżki, to nie był jej trup. – Był szlamą – rzuciła w stronę Chang, zaciskając chłodno usta. – Jeśli ktoś cię o to spyta, był nieczystej krwi i wspierał Zakon Feniksa. Wiesz, co się z takimi robi, prawda? Dokończ to i spraw, żeby nikt nie odkrył jego prawdziwej tożsamości. Najlepiej złam mu różdżkę i ją zabierz – dodała, wydychając powoli powietrze. Tak załatwiali sprawy Crabbe’owie, Goyle’owie, Sallowowie i Blackowie, a to z nimi była związana krwią. Czystą krwią. Przeklętą krwią, która wyrzekła podszept poradzenia sobie z balastem. Nie był to jej trup, dała zaledwie rozwiązanie i podszept do ucha. Zła na siebie, na świat, na Wren. A mogła ją odesłać, odgonić, zachować się zupełnie inaczej. Godniej. Plama na sumieniu poszerzyła się, dokładnie tak jak czerwień rozlewająca się po bruku. – Salvio Hexia – wyrzekła, odgradzając barierą niewidzialności siebie, Chang i mężczyznę, a zaraz potem uniosła skrzynię z ptakiem. – Poczekam na ciebie – stwierdziła, przechodząc za barierę i stają po środku uliczki uważnie obserwując czy w ich kierunku nikt nie zmierzał. Czuła do siebie wstręt, paskudny i obrzydliwy wstręt. Chciała wyjąć to wspomnienie z głowy, zapomnieć o nim, jak najprędzej. Wiedziała co zrobi gdy tylko wróci do domu, bo nie chciała tego pamiętać. Przecież… nie chciała być potworem.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:57
Konieczne. Nic, co zadziałoby się w pozornie wątłym sercu Forsythii nie byłoby w stanie naruszyć zbudowanego z żelaza postanowienia Wren, która bez obrzydzenia, a obojętnie wpatrywała się w twarz konającego w męczarniach mężczyzny. Miał nieszczęście znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i czasie, choć dla niej było to okolicznością jak najbardziej satysfakcjonującą. Miała w końcu szansę wypróbować nauki Mericourt samodzielnie, niby to w samoobronie, niby w nauczce. Drugi raz nie popełniłby tego samego błędu, była pewna, ale drugiego razu nigdy już nie będzie: wykrwawiał się na zimnym kamieniu pokrytym cienką warstwą grudniowego śniegu, najpierw smagany szaleństwem świergotnika, a potem jej własnym. Dobrze mu tak. Mógł nie podnosić ręki na Crabbe, nie zamachiwać się z podgniłą kłodą; skoro był głupi, musiał umrzeć.
Nie odpowiedziała, nie odezwała się, z chłodnym zdziwieniem spoglądając na zaoferowaną chusteczkę - i dopiero słowa Forsythii uświadomiły jej, że w chwilowym omamieniu nie poczuła, jak czarna magia odpowiedziała jej bólem. Smagnęła wówczas skronie pulsem, a wilgoć metalicznego płynu dotarła do ust, barwiąc górną wargę, wsuwając się także między jej granicę z dolną. Wren machinalnie uniosła dłoń ku górze i zanurzyła palce we własnej krwi, patrząc na nie później z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Bolało, ale musiało boleć. Ta nauka nie przychodziła w błogości. Moc nie rodziła się wśród obłoków. - To nic - odparła obojętnie na uwagę Crabbe, ale przyjęła od niej materiał i otarła nim twarz, ścierając czerwień spod nosa i z ust. Jej resztki wciąż barwiły skórę, ale przestały zalewać nowymi falami; skutek zaklęć zdawał się uspokajać miarowo, chociaż w głowie wciąż odczuwała jego pokłosie. Rozbijało się o ściany czaszki i łomotało wśród myśli. - Za wszystko co potężne należy zapłacić cenę. Jedynie tchórze się przed tym wzbraniają - wyartykułowała ze stalowym spokojem. Ona nie była tchórzem. Tamtego wieczora w cierniowym zakątku zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę - oddała kontrolę nad swoim istnieniem w ręce wspaniałej Mericourt, byle tylko móc uczyć się pod jej czarnym skrzydłem, rozwijać, spalać się i powstawać na nowo w okowach tortur, spełnienia. Ekstaza mieszała się z cierpieniem. Tłumiona agresja wyłamywała kraty w złotej klatce, instruowała w jaki sposób wykrzesać z siebie siłę mogącą odpowiedzieć na wezwanie ciemnych, zakazanych mocy: Azjatka spijała soki tego egzotycznego owocu w absolutnym poświęceniu. Nie była już dawną Wren, była nową kreacją swojej nauczycielki - gotową zginąć, jeśli to miało zapewnić jej siłę. - Nie pouczaj mnie, Forsythio - odparła bez złości, jedynie rzeczowo, upominająco; to ona dokonała tej wspaniałości, to do niej należał zaszczyt, to ona poniosłaby konsekwencje swojego działania - to ona mordowała tego marynarza na własnych zasadach. - I nie obawiaj się, nikt go nie znajdzie. Weź tego świergotnika, odejdź, tak; poczekaj na mnie tam dalej. Kiedy skończę, odnieśmy twojego ptaka do Ministerstwa, a potem wstąp do mnie do domu - po to, by porozmawiać, by zanurzyć się w kłamstwach w akompaniamencie wina, jeśli znalazłaby je w swoich szafkach. Czasy były trudne. Dostęp do alkoholu znikomy. Ale Azjatce wystarczyło upicie się dziś cierpieniem tego Merlina ducha winnego mężczyzny, który znalazł się na szali jej chwilowego szaleństwa - i permanentnej brutalności zaszczepionej w mięśniach, w szpiku. - Haemorrio - wypowiedziała pewnie, mimo bólu, a krew chlusnęła obficiej z konającego truchła nieszczęśnika. Karmin zalewał podeszwy jej butów, ale nie dbała o to, zniknie prędzej czy później w bieli śniegu; podobne ślady nie były obce portowej dzielnicy, tu zawsze ktoś ginął. Na moment pochyliła się jeszcze nad nieznajomym. Do nozdrzy zaprosiła zapach jego agonii, rozkoszowała się nim z uśmiechem, odwrócona plecami do oddalonej Crabbe, by potem wyszeptać rozkosznie, - Putredo. - Jak obiecała, tak też się stanie: czarnomagiczne zaklęcie jęło przyspieszać rozkład martwego ciała, jego wnętrze pęczniało bardziej i bardziej, pozwoliwszy wreszcie Wren wyprostować plecy, obrócić się na pięcie i odejść na bezpieczną odległość, nim marynarz... Po prostu wybuchł. To, co było wcześniej jego formą zbrodniczo pokryło kamień i śnieg, wypuszczając ze środka trujące opary. Nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się podejść do obnażonych kości i próbować identyfikować zmarłego - nie było też po czym. - Chodźmy - powiedziała tylko do Forsythii, z różdżką męczennika w wolnej dłoni, krocząc dalej przed siebie, spokojna, niewzruszona - ale chwiejna, otumaniona bolesnością i w środku absolutnie podniecona tym, czego dokonała. Z jej nosa znów sączyła się krew, łomot rozganiał myśli, mamił nieco rozmazanym światem - ale to nic, to nic, Merlinie, to nic.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Droga między magazynami [odnośnik]02.08.21 1:58
Za wszystko, co potężne należy zapłacić cenę. Jedynie tchórze się przed tym wzbraniają. Słowa Wren zabrzmiały, jak te które wypowiadał Faustus. Znała je za dobrze, a natychmiastowe obrzydzenie przemierzyło granice umysłu oraz ciała, wywołując nerwowy skręt pustego żołądka. Bynajmniej motyle latały pośród trzewi, a raczej paskudne bazyliszki wydawały się pasożytami roszczącymi sobie prawo do posiadania miejsca między wnętrznościami. Serce zakuło w niewytłumaczalnym bólu popełnionego błędu. Zwykła praca, zwykłe zlecenie, które zmieniło się w koszmar. Tylko… czy ktoś w tym spaczonym mieście faktycznie przejąłby się tym nieszczęśnikiem? Co z jego rodziną? Czy w ogóle kogoś miał? Nie pouczaj mnie, Forsythio. Kolejna fala zwątpienia, złości i dziwnego żalu zaplątała się pod czaszką, mrowiącego skórę głowy. A potem wstąp do mnie do domu. Zmierzyła ostrym spojrzeniem pannę Chang, dystansując się od jej osoby. Uniosła wyżej brodę, przyglądając się sporo niższej Azjatce spod przymrużonych powiek. Nie odpowiedziała jej już żadnym słowem, jedynie zima mogła odpowiedzieć za nią dławiąc płuca swoimi chłodnymi powiewawami. Serce waliło, tłumiąc parszywe dźwięki, oczy lustrowały łapczywie przestrzeń, bojąc się winy – a przecież to nie była jej wina. A może jej? To ona kazała się Azjatce zająć marynarzem. Cokolwiek. Jak mogła być tak głupia? Dlaczego nie posłała po pomoc? Aż tak bała się konsekwencji? Tylko obecne konsekwencje były jeszcze gorsze – z jednego bagna, wpadła w kolejne, głębsze zasysające prędzej i srożej, odbierając wszystko, co niewinne.
Ruszyła gdy tylko Chang wyłoniła się zza bariery. Finite zakończyło ukrywanie tego co zadziało się w uliczce, jednak Crabbe nie obejrzała się za swoje ramię, posłusznie, jak wielu obywateli odwróciła wzrok od spaczenia jątrzącego się w londyńskim sercu. Chciała stawać przeciwko temu, nie chciała mieć z tym nic wspólnego, a jednak los zmuszał, raz za razem – w osobie ojca, w osobie rodziny, w osobie Ministerstwa, w osobie Chang. Musiała w tym przetrwać, przetrwać, aż znów będzie normalnie, będzie przepięknie. Tylko czy kiedykolwiek miało jeszcze być?
Pierwszy raz od dawna poczuła się na ministerialnym progu bezpieczniej, gdy spoglądała na Chang zza fasady obowiązków, bo tak jej rzekła. – Muszę zostać, nagły wypadek – proste wytłumaczenie, pozwalające zaszyć się w biurze i odprawić morderczynię z przysłowiowym kwitkiem. Nie chciała wchodzić w paszczę lwa, nie chciała jej widzieć, patrzeć na twarz czy słyszeć głosu, póki nie pozbawi się parszywego wspomnienia. Skupiała się na pracy, na nakreśleniu raportu, przekazaniu świergotnika w odpowiednie ręce. Wszystko, byleby przedłużyć pracę, z jakiej chciała uciec jeszcze kilka godzin temu do pobliskich pubów. Wróciła więc do domu późno, mając wrażenie, jak gdyby wciąż słyszała za sobą czyjeś kroki, a cień wędrował tuż za jej plecami. Poczucie winy? Sumienie? Nie miała pojęcia. A może szaleństwo świergotnika? Zatrzasnąwszy się w pokoju, przyłożyła różdżkę do skroni, wydobywając wspomnienie. Pozbywając się bólu i sumienia, zamykając w szklanej buteleczce z etykietką bez dopisku, usytuowaną w szufladce z podwójnym dnem, gdzie brzęczało od innych fragmentów życia, jakich chciała się pozbyć. Skryte wspomnienie, do jakiego nie chciała nigdy powrócić, by móc przejść do standardowego porządku dziennego.

| ztx2


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Droga między magazynami [odnośnik]23.08.21 4:50
20 stycznia 1958

Praca, praca i praca!
Ostatnimi czasy życie Connora kręciło się tylko i wyłącznie wokół pracy, a każdy kolejny dzień spędzony na pakowaniu i roznoszeniu towaru utwierdzał go w przekonaniu, że on najzwyczajniej w świecie tej nieszczęsnej pracy nienawidzi! Jak miał lubić robotę, która zabierała mu tak wiele czasu? Nigdy nie wiedział, o której godzinie i w jakiej sytuacji dostanie znak od klienta - czy będzie w tej chwili ćwiczył, gotował a może przygotowywał się do bardzo ważnego spotkania? Teoretycznie mógłby powiedzieć, że jest w danej chwili niedostępny, ale... ale potrzebował pieniędzy. Dlatego się poświęcał - chodził po całym Londynie, wykonywał różne zlecenia, zaniedbując tym samym nie tylko relacje z bliskimi, ale i samego siebie. Masakra.
I pomimo że tak zawzięcie obiecywał sobie, że niedługo to rzuci, że rozpocznie spokojne życie młodego czarodzieja, to doskonale zdawał sobie sprawę, że chwilowo jest to niemożliwe. Musiał w tym siedzieć! Nie miał innego wyboru. Znalezienie uczciwej pracy graniczyło z cudem, a poza tym szczerze wątpił, że jakakolwiek fucha przyniosłoby mu tyle zysków, co handel narkotykami. Dlatego nieustannie poświęcał się - tydzień temu, wczoraj i teraz, gdy przemierzał zaśnieżoną ulicę z dłońmi w kieszeniach, w których to pobrzękiwały liczne monety. Potrzebował tych monet. I choć zazwyczaj ciężko wydawało mu się pieniądze, to w tej sytuacji niespecjalnie się tym przejmował - przecież wszystko miało się zwrócić, pewnie z jakimś zyskiem, no nie? Tej myśli się trzymał i z taką myślą wkraczał do dzielnicy portowej, rzucając krótkie "cześć" do kilku osób, które kojarzył nieco lepiej od pozostałych bezimiennych twarzy.
Teraz dwa razy w prawo, potem w lewo... pamiętał tę drogę na pamięć. Widywał się z nim już kilka razy, umówili się "tam gdzie zawsze", a że pamięć miał bardzo dobrą, to trafienie na miejsce nie stanowiło dla Connora problemów. Wkrótce znalazł się w jednej z ciemnych uliczek, która - choć znał ją bardzo dobrze - zawsze napawała go dziwnym niepokojem. Nie chodziło nawet o fakt, że w każdej chwili mógł zarobić pod żebro kosę i nijak nie mógłby na to zareagować... najzwyczajniej w świecie niepokoiła go ta dziwna cisza. No, a poza tym spowita w ciemności sprawiała jeszcze gorsze wrażenie! Jakieś takie mroczne. No, ale dobre to dobre miejsce do załatwiania interesów. Najlepsze.
Zresztą, jak mus to mus! Zaczął iść trochę wolniej i ostrożniej, uważając przy tym, żeby spoczywające w sakiewce monety za bardzo się o siebie nie obijały, bo hałas pieniędzy mógłby zwołać niepożądanych oprychów, a w tej chwili zdecydowanie wolał unikać kłopotów. Były mu całkiem niepotrzebne! Choć tak właściwie to niby unikał oprychów, a właśnie zamierzał z jednym z nich - i to z nie byle jakim - się spotkać. A może sam kwalifikował się do tego zaszczytnego grona? W sumie to nie dbał o to - miał do załatwienia interes, tyle go interesowało.
Po krótkiej chwili zauważył majaczącą w oddali rosłą postać. Od razu rozpoznał w niej cel swojej podróży - choć Remy wyglądał jak jeden z wielu stereotypowych typów spod ciemnej gwiazdy, to jednocześnie wyróżniał się z tłumu, czy to wzrostem czy samą sylwetką. Kiedyś, gdy Connor nie zajmował się jeszcze handlem i był jedynie obracającym się w nieodpowiednim towarzystwie chłopcem z dobrego domu, Remy wywoływał w nim dziwne uczucie niepokoju, a teraz... teraz nie czuł strachu, choć zaliczał go do osób, do których powinno czuć się respekt, których zdecydowanie nie powinno się źle traktować lub - co gorsza - lekceważyć. I tak też robił.
- Siemanko, Remy. Jak leci? - rzucił pogodnie, choć niezbyt głośno, bo przecież wciąż nie potrzebowali niepotrzebnej uwagi.
Zaraz wyciągnął do niego dłoń, zawieszając ją przez chwilę w powietrzu, a drugą zanurzając w kieszeni, palcami oplątując sakiewkę, celowo wywołując dźwięk obijanych pieniędzy, sygnalizując tym samym, że mogą dokonać transakcji.


z/t, bo współgracz wyszarzony
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Droga między magazynami [odnośnik]11.01.23 23:40
| 28 czerwca

Parujące chodniki, po których jeszcze tej nocy płynęły potoki deszczu, wygrzewały się teraz w bezdusznym, londyńskim słońcu. Upał i zaduch przyprawiały o zawroty głowy, a każda godzina zdawała się podejmować wyzwanie udowodnienia, że potrafi być gorsza od poprzedniej. Myślisz, że to było piekło? - Szeptało falujące od gorąca powietrze. Nie dało się na szalejący ukrop spojrzeć inaczej niż jako celowe działanie natury, która wreszcie postanowiła zemścić się za wszystko, co dotychczas jej wyrządzono.
Ignotus otarł czoło wyjętą z kieszeni chustką, przystając na chwilę w cieniu wznoszącego się przy drodze, opuszczonego magazynu. Betonowa ściana promieniowała przyjemnym chłodem i Mulciber z ulgą oparł się o nią plecami. Lniana koszula, którą miał na sobie, przylgnęła do jego pleców, a pot spływający po kręgosłupie z pewnością pozostawił po sobie ślad na obdrapanym murze. Wyciągnął z kieszeni papierosa, którego odpalił od końca różdżki, przymykając na chwilę oczy, napawając się obłapiającym go, kojąco chłodnym cieniem.
Powrót do życia codziennego był trudny. Ignotus wciąż miewał problemy z odnalezieniem się w rzeczywistości, którą zastał po przebudzeniu. Ale jedno pozostało niezmienne, do życia potrzebne były galeony. Problem polegał na tym, że wojna zmieniła bardzo dużo i kontakty, które niegdyś wykorzystywał, zniknęły, rozpłynęły się wraz ze zleceniami, które kiedyś bez większego problemu potrafił zdobyć. Świat się zmienił, chwiejna równowaga, która istniała jeszcze kilka lat temu została całkowicie i bezpowrotnie zburzona. Odnajdywanie się na nowo było na szczęście czymś, w czym miał już pewne doświadczenie. Kiedyś może uda mu się dotrzeć do innego punktu w swoim życiu niż samego dna. Nawet jeśli z przyzwyczajenia do tego znajomego stanu, pomału robiło mu się w nim wygodnie. W tym wszystkim jednak, z dwóch rzeczy, na które nie zamierzał sobie pozwolić było użalanie się nad sobą i ukontentowanie bylejakością.
Kiedy otworzył oczy, mógł śledzić dym ulatujący gdzieś w stronę bezchmurnego nieba; jego kłębów nie zaburzał nawet najmniejszy powiew wiatru. Dziwne to było uczucie, palić po ponad roku bez życia. Teraz stanowiło to jedynie przyzwyczajenie, próbę odzyskania dawnego siebie, łapanie łatwo dostępnych skrawków, z których na nowo mógłby się poskładać. Niewiele pozostało z jego nałogu, gdyby tylko chciał, mógłby z nim skończyć, wyrzucić prawie pełną paczkę za siebie, nie obejrzeć się i nigdy więcej nie czuć potrzeby zapalenia znowu. Ale przyjemnie było czuć się jakby czas nie upłynął, oddawać się drobnym przyjemnościom, kultywować nawyki. Wydawało się to istotne. A ponad to, przypominało mu o spotkaniu z Ramseyem i obietnicach, któremu złożył i jemu, i sobie.
Odkleił się wreszcie od ściany, zmierzając przed siebie i rozczesując gęstą brodę palcami. Z jednej strony polubił wygląd swojej twarzy w niej, z drugiej, w taką pogodę stanowiła kolejną warstwę ciepła. Decyzję o jej ewentualnym zgoleniu odłożył jednak, jak czynił to codziennie od tygodnia, na później.
Jeżeli chodziło o pracę, zwykł pojawiać się na miejscu przed czasem. Mógł upewnić się, że nie czekają go żadne przykre niespodzianki, opracować ewentualną, bezpieczną drogę wyjścia, zająć najlepszą pozycję. Ostrożności nigdy za wiele kiedy spotyka się z ludźmi z półświatka, nawet, a może wręcz szczególnie, kiedy samemu się do niego należy. Wolałby spotykać się na Nokturnie, to był jego dom, tam czuł się u siebie, w ciemnych zaułkach, w dzielnicy, w której każdy zanim skręci, dokładnie ogląda każdy róg, bo tuż za nim może czaić się niebezpieczeństwo. Bo tuż za rogiem mógł czaić się on. Ignotus zlał się z cieniami Nokturnu i poruszał pomiędzy nimi jak wśród swoich.
Alejka między magazynami ciągnęła się nieco za daleko na jego gust, ale jej załomy pozwalały się wygodnie ukryć i czekać. Stanął w jednym z rogów zlewając się z panującym w nim półmrokiem. Miał do wyboru - widzieć każdego idącego ścieżką w jego kierunku z jednej strony lub słyszeć kroki z obu, samemu pozostając niewidocznym. Wybrał to drugie, wykorzystując przy tym fakt, że każdy nowy przybysz, wchodzący z nasłonecznionego placu, będzie musiał przyzwyczaić oczy do panującej ciemności zanim cokolwiek zdąży zobaczyć. Otaczając się cieniem jak dodatkową szatą, z ręką na uchwycie różdżki, zamarł w bezruchu, oczekując na klienta i nasłuchując.
Wojna odcisnęła swoje piętno na wszystkim, o znalezienie odpowiedniego zajęcia było łatwiej, ale o przyzwoitą zapłatę trudniej. Ignotus ostatecznie zdecydował się na pośredniczenie w transakcji, od której normalnie trzymałby się z daleka. Nie znał ani jednej ze stron, a informacja, że pewien bogaty człowiek potrzebuje kogoś do nadstawienia za niego karku do nabycia czegoś nielegalnego, była bardziej plotką. Niemniej, kontakt odezwał się i dał mu wystarczająco sowitą zaliczkę by zgodził się zaryzykować. W ostateczności, co złego mogło się stać?
Najpierw ją usłyszał. Potem poczuł drapiący gardło zapach dymu z fajki i odór wczorajszego alkoholu. Następnie zza załomu wyłoniła się drobna, kobieca sylwetka. Miała krótko obcięte włosy, luźną koszulę, która wywołałby oburzenie w każdym nieco bardziej szanującym się lokalu i zawieszone na szyi wisiorki, które obijały się o siebie, szeleszcząc i podzwaniając z każdym krokiem. Na głowie zawiązaną miała chustkę, a z prawego oka skapywała jej namalowana czarnym tuszem łza. W spękanych ustach przytrzymywała fajkę, za dużą do jej niewielkiej budowy, a kiedy go wreszcie zobaczyła i uśmiechnęła się, w ciemności błysnął złoty ząb. Ignotus westchnął tylko w duchu.
- Pańczyk wysłał swojego dziadka, żeby odebrał za niego paczuszkę? - Kiedyś pewnie miała wysoki głos, ale przepalenie strun głosowych było w nim już słychać zbyt dobrze. Zmierzyła go wzrokiem i z kieszeni zbyt luźnych i zdecydowanie za dużych spodni, które prawdopodobnie sama obcięła nożem w połowie nogawki, wyjęła zawiniętą w papier paczuszkę.
Ignotus wpatrywał się w dziewczynę bez słowa, obrzucając pakunek przelotnym spojrzeniem.
- No już, staruszku, nie obrażaj się - mrugnęła do niego, ale jej oczy utraciły błysk, który jeszcze przed chwilą się w nich tlił.
Ignotus wyszedł z cienia, jeden krok zajęło mu znalezienie się na tyle blisko by dziewczyna zadarła głowę, żeby dalej patrzeć mu w oczy. Kolejny krok i musiała się cofnąć. Jeszcze jeden i jej plecy uderzyły o mur po drugiej stronie. Próbowała się odezwać, ale tym razem Ignotus uprzedził ją, opierając rękę z różdżką nad jej głową.
- Poczekasz tutaj - wolną dłonią sięgnął po paczuszkę, która bez problemu wyślizgnęła się z jej drobnych palców. - Wrócę za niecałą godzinę - odsuwając się sięgnął do kieszeni po galeona, którego podrzucił jej przed twarzą. Złapała go bez problemu, a gdy tylko znalazł się nieco dalej, uśmiech powrócił na jej spierzchnięte usta.
- Obietnice, obietnice - mrugnęła i było to ostatnie, co zobaczył Ignotus zanim deportował się z magazynów do znacznie ładniejszej dzielnicy Londynu. Wyszedł z zaułka, z którego miał zaledwie minutę spaceru pod właściwy adres. Otworzył mu lokaj, który konspiracyjnym szeptem kazał mu wejść przez piwnicę ukrytą z tyłu, podając mu do niej klucz. Ignotus nawet nie skrzywił się na instrukcje, przywykł do obcowania z idiotami. Podszedł do odpowiednich drzwiczek, które świetnie było widać ze środka ulicy, otworzył je i oświetlając sobie drogę różdżką i znalazł się w schowku na narzędzia ogrodowe. Nie musiał długo czekać na swojego zleceniodawcę, który dołączył do niego wchodząc przez drzwi od strony domu.
- I jak masz go? - Mężczyzna swoją posturą przypominał spasionego morświna, jego czoło zdobiły krople potu, za które tylko częściowo odpowiadał upał, podekscytowanie i bieg po schodach pozostawiły go z wyraźną zadyszką i plamami potu na jedwabnym szlafroku. W lewym oku miał włożony monokl i Ignotus był pewien, że w jakkolwiek bardziej formalnych okolicznościach, jego łysinę, teraz ledwo zakrytą zaczesanymi włosami, przykrywał także cylinder. Wyraźnie unosił się od niego zapach cygara, które jeszcze niedawno musiał palić.
Ignotus w milczeniu wręczył mu zawiniątko wielkości połowy pięści. Mężczyzna niemalże rzucił się na nie z ekscytacją, której ostatecznym wyrazem było piskliwe Tak! i, aż trudno w to uwierzyć, wyskok pionowo w górę. Gdyby udało mu się podlecieć odrobinę wyżej, Ignotus był pewien, że mężczyzna zaklaskałby jeszcze w powietrzu piętami. Ale zamiast tego, wylądował z głuchym tąpnięciem i sięgając do kieszeni szlafroka swoją olbrzymią dłonią, rzucił w kierunku Mulcibera sakiewką. Nie trafił, nie był nawet blisko, woreczek odbił się od ściany i upadł na ziemię z brzękiem monet. Zanim Ignotus zdążył go podnieść, mężczyzna odwrócił się do niego, w jego dłoni spoczywało rozpakowane zawiniątko, którym okazała się puszka kawioru. Oczy Mulcibera spoczęły na małym skarbie i tylko żelazna wola powstrzymała jego twarz od wykrzywienia się w grymasie najwyższego zdumienia.
Machnięciem różdżki przywołał sakiewkę z pieniędzmi, do której zajrzał potwierdzając, że jej zawartość zgadza się z umową. Mężczyzna coś mówił do niego podekscytowany, ale Ignotus już nie słuchał, wirując w miejscu, znikając i aportując się ponownie w alejce, w której oparta o ścianę czekała na niego ciemnowłosa dziewczyna z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy.
- Ach, czyli dowiedziałeś się co było tak niebezpieczne - jej złoty ząb błysnął, gdy zaśmiała się za głośno i za donośnie jak na tak drobną kobietę. - Kawior, gorzej niż złoto albo klątwy, trzeba być takim groźnym przy odbieraniu.
Znowu nie odpowiedział, obierając milczenie jako najlepszą taktykę. Odliczył z otrzymanych pieniędzy odpowiednią kwotę i przekazał ją dziewczynie.
- No nie bądź już taki spięty - szybko przeliczyła otrzymane pieniądze, które zniknęły w jednej z dużych kieszeni. - Szmuglowanie kawioru nie jest takie złe.
- Szmuglowanie kawioru w ogóle nie jest złe - odezwał się wreszcie, a dziewczyna znowu się do niego uśmiechnęła - jest głupie.
- Ale opłacalne.
Odwrócił się, zbierając do odejścia, zmarnował wystarczająco dużo czasu na zabawę bogatego idioty w przemytnika.
- Och, daj spokój, co jeszcze mam zrobić żeby wciągnąć cię w konwersację? Tak, kawior jest głupi, bogacze oderwani od rzeczywistości, widzący wojnę jako zabawną rozrywkę, bo jeszcze ich nie złapała, są jeszcze głupsi, ale tak już jest, życie to wieczne potykanie się o idiotów, ale można to sobie przynajmniej umilić zabawą - podniosła głos, kiedy mówiła do pleców Ignotusa, jakby w ten sposób mogła zatrzymać go w miejscu.
- Nie będę marnował więcej dnia na zabawy w przemycanie kawioru albo zapewnianie rozrywki znudzonym żeglarkom - odwrócił się rzucając jej ostatnie spojrzenie.
- Jakbyś kiedyś zmienił zdanie albo chciał przemycić więcej kawio... - nie usłyszał reszty, trzask teleportacji zagłuszył jej słowa.
Upał wciąż lał się z nieba, ale tutaj, na Nokturnie, gdzie można było zatopić się w jego cienie, zdawał się być znacznie znośniejszy. W powietrzu wciąż unosiła się nieprzyjemna, rozgrzana wilgoć, ale oddychanie przychodziło łatwiej. Ignotus odpalił drugiego papierosa i po raz pierwszy tego dnia poczuł jakby jego skóra wreszcie na niego pasowała. Nie mógł zostać tutaj na zawsze, nie taki był jego plan i zdecydowanie celował w coś więcej, ale jeszcze dzisiaj, jeszcze jeden dzień mógł być kolejnym cieniem Nokturnu i rozpłynąć się w jego ulicach bez śladu.

[z/t]



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
pozdrawiam i wielbię mój wiek, mego stwórcę i mistrza
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Droga między magazynami [odnośnik]20.02.23 19:56
4 lipca, noc
Doki śmierdziały starą rybą, szczynami i polewką gulaszową starej Thomasowej od której robiło mu się niedobrze. Nie był pewien, czy Thomasowa jako bazy używała starej skarpety, czy może zdechłego szczura, ale smakowało i pachniało zawsze tak samo. Znaczy, do dupy.
Było już późno, księżyc ― ledwo wchodzący w ostatnią kwadrę, tuż po pełni ― oświetlał leniwie ulice i zaułki, za towarzystwo mając swoją pojebaną towarzyszkę kometę. Victor obrzucił ją nieuprzejmym, dość wyzywającym spojrzeniem, jakby przestrzegając przed spierdoleniem dzisiejszej akcji. Choć on sam wyszedł z trzeciego lipca bez szwanku, to słyszał różne historie i wolał, by coś podobnego jednak mu się nie przytrafiło. Dość miał w życiu problemów i bez losowych zdarzeń i anomalii.
Oparł się barkiem o śliski mur, zaciągnął się dymem z papierosa. Miło ze strony Primy, że go poczęstowała, zanim wyszedł z kwatery głównej Familii i zanim zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo gówniane zlecenie ma obecnie na głowie. Nie miał co prawda oporów przed proszeniem o pomoc ludzi o odmiennej specjalizacji niż ta jego, ale nie zmieniało to faktu, że po prostu wolał działać sam. Mniejsze ryzyko.
Tym razem czekał na Kinę, stara znajomą, poznaną jeszcze za czasów szkolnych. Ich relacja miała swoje wzloty i upadki, momenty milsze i gorsze, ale jakoś to trwało. Może dlatego, że nie wymagali od siebie zbyt wiele i w gruncie rzeczy skupiali się na tym, żeby po prostu dobrze wykonać swoją pracę, zwłaszcza od momentu w którym porzuciła świecenie udem pod latarnią. Zresztą, zawsze uważał, że marnuje się jako dziwka i szczerze się ucieszył, kiedy oznajmiła mu, że z tym procederem koniec.
Strzepnął popiół leniwym ruchem, spojrzał w prawą odnogę tunelu, wyłapując dochodzące z niego dźwięki. Intruz? Może tamten menel, którego ktoś mocno poturbował, próbował swoich sił w samodzielnym stawianiu kroków? A może to jaśnie pani, kurwa, Huxley, spóźniona już o dobry kwadrans? Miał szczerą nadzieję, że to ona, inaczej sam będzie musiał zająć się włamaniem.
Zastygł w bezruchu, kiedy kroki stały się głośniejsze; w półmroku tunelu czerwienią żarzyła się tylko końcówka papierosa, reszta jego sylwetki zdawała się zlewać z nocą. Intruz nadchodził z naprzeciwka; krok miał lekki, czyli wszelkie zwaliste zbiry odpadały. Deska skrzypiała jakoś nierówno, znak, że intruz raz od czasu był zmuszony z niej zejść, by uniknąć jakiejś przeszkody, albo przeskoczyć nad nią. Victor spojrzał wymownie w podziurawiony sufit, oceniając w myśli ile jeszcze czasu minie, nim intruz zmuszony będzie do wejścia w pierwszą plamę księżycowego światła.
Nareszcie, Huxley ― mruknął, rozpoznając znajomą sylwetkę. ― Już myślałem, że zacznę tu zapuszczać korzenie. Coś się stało po drodze, czy po prostu za długo się pindrzyłaś przed lustrem?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : bandyta, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Droga między magazynami [odnośnik]25.02.23 16:03
She says you used to be so kind
Well, baby, I give you your dirty mind


W nocy budziły się demony; tak zwykła mówić Vi w czasach, gdy jeszcze pomieszkiwała w burdelu. Największe męty opuszczały swoje nory, wychodząc na żer i tylko Merlin jeden wiedział, kto z nich wróci nad ranem do domu w całości. Nocy na londyńskich obrzeżach i w okolicach Tamizy należało się wystrzegać. Im dalej od wypacykowanego magicznego portu tym gorzej, a liczba podejrzanych mord wzrastała równo ze smrodem. Zwłaszcza teraz, gdy szansa na to, że twój towarzysz i przeciwnik będą mieli na podorędziu różdżkę wzrastała do równych stu procent. Mugoli mogli wypędzić, ale nie dało się powiedzieć tego samego o szczurach; dziwkach, mordercach, złodziejach, najemnikach. Na pierwszych stronach gazet nikt nie pisał o tym, że coraz więcej kamienic było ograbianych do cna, że wciąż można było znaleźć się martwym w zaułku, jeśli tylko powinęła ci się noga i miałeś akurat mniej szczęścia.
Pachnąca pieniędzmi chińska pizda, która kazała się teraz zwać namiestniczką, nie miała pojęcia o rzeczach, które działy się naprawdę w tunelach. To bez znaczenia, i tak nie kiwnęłaby palcem. Jeszcze by się jej nie daj Merlinie paznokietek złamał.
Dzisiaj jedną z nocnic była sama Kina. Z wysoko spiętym włosem i w czarnym płaszczu, pod którym się koszmarnie pociła w ten skwar, łypała złowrogo na każdego, kto odważył się wpatrywać w nią - pobladłą kobietę z opaską na twarzy, bez cholernego oka.
Victor jeszcze o tym nie wiedział i niespecjalnie jej się spieszyło mu chwalić, ale umowa to umowa, a ona potrzebowała złota. Jak inaczej miałaby niby zapłacić za nowe oko? Do tego sprawne? Wiedźma Nokturnowska wróci po swój dług, nie miała wątpliwości, nawet jeśli w ostatnim czasie nie miała też okazji jej widzieć.
Mimo ograniczenia gładko wtopiła się w cienie magazynów przy rzece. Po krótkim przemarszu zaułkiem wybrała drogę przez dachy, bo nigdy nie lubiła zamkniętych, wąskich korytarzyków między budynkami; czuła się tam uwięziona, wystawiona znacznie bardziej niż tu, wysoko, gdzie zgrabnie przeskakiwała z jednego skrzypiącego dachu na drugi, licząc je w myślach, żeby nie przegapić miejsca spotkania.
Może nawet była spóźniona, i co z tego?
Wiedziała, że Victor poczeka, nawet jeśli będzie wkurwiony. Lubiła go za to, że był słowny, a przy tym nigdy nie krył, kiedy go wkurwiła. Był facetem ze stali, bezwzględnym, znacznie lepszym od tego tam ciamajdy, którego nazywał bratem.
- Spierdalaj - rzuciła mu na przywitanie w na wpół łagodny sposób, kiedy w końcu go usłyszała. Zeskoczyła na ziemię przed jego oczami, zaraz wstając z wymuszonego kucnięcia. Była od niego niższa, ale zadzierała głowę z typową sobie bezczelnością i krnąbrnym uśmiechem. - Zgadłeś, pędzelek mi się omsknął i sobie go wbiłam w oko. - Zamierzała żartować, rzucając mu tym samym wyzwanie. No zapytaj, kurwa. Wiem, że chcesz. - Dzięki za papierosy swoją drogą. Wiedziałam, że można liczyć na twoją czułość. - Wyciągnęła mu bibułkę z palców i ostentacyjnie się zaciągnęła. Ależ brakowało jej dobrego tytoniu. - Mów lepiej gdzie zaczynamy. Nie mam całej nocy, przyszłam jak przyszłam, więc ograniczmy pieprzenie.
Wiedziała, że Vale lubi pieprzyć. Dosłownie i w przenośni.


do not be afraid to  bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Kina Huxley
Kina Huxley
Zawód : Najemniczka
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
boli mnie głowa
i nie mogę spać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
whore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11111-kina-huxley https://www.morsmordre.net/t11158-szczurolap#343501 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f418-borough-of-enfield-crimson-street-48-nora https://www.morsmordre.net/t11163-skrzynia-pod-lozkiem#343535 https://www.morsmordre.net/t11159-kina-huxley#343508
Re: Droga między magazynami [odnośnik]25.03.23 16:47
Przeciągnął po niej spojrzeniem, uniósł przelotnie brew na widok jakiejś opaski, którą przesłoniła sobie oko. Co to, kurwa, miało być? Za bardzo udzielił jej się nastrój doków, czy poznała jakiegoś pajaca pływającego pod banderą? Wykrzywił wargi w paskudnym uśmiechu, kiedy zadarła głowę i zabrała mu papierosa; zdołał odczytać czające się w jej tonie wyzwanie, ale je ostentacyjnie zignorował. Nie mieli tyle czasu na przepychanki, trzeba się było zabrać za robotę, póki teren był względnie czysty. Odkąd zaczęły się przygotowania do tego zasranego Festiwalu, wszystko zaczęło się koncertowo pierdolić.
Czarująca, jak zawsze ― mruknął z przekąsem. ― Mam nadzieje, że bez oka będziesz równie sprawna i użyteczna, co zawsze. ― Ruszył w głąb tunelu pewnym krokiem, jakby był panem na włościach. W istocie, Londyn był jego terytorium, a Nokturn i doki poznał lepiej niż dom rodzinny, czuł się tu niewiarygodnie swobodnie, choć nie zapominał o tym, że nie on jeden tak się tutaj czuje. I że prędzej czy później znajdzie się ktoś, komu się to nie spodoba; że prędzej czy później przyjdzie czas w którym ktoś znowu będzie chciał mu spuścić wpierdol.
Kawałek stąd jest kamienica ― zaczął wyjaśniać ściszonym głosem; szła na tyle blisko, by wychwycić słowa. ― Musimy się dostać do piwnicy, znaleźć wnękę z numerem czternastym i się do niej włamać. Nie wiem, co znajdziemy w środku, ale spodziewam się totalnego burdelu, więc miej oczy ― uśmiechnął się kątem warg z przekąsem ― dookoła dupy. Obstawiam tyły i wyeliminuję ewentualną konkurencję. ― Obejrzał się na nią, a uśmiech stawał się tylko coraz paskudniejszy; nie zamierzał się patyczkować, kogokolwiek by tam przywiało. Choć może zapał niektórych wyrzutków ostudził fakt, że sprawę przejęła Familia.
Pochłonął ich gęsty półmrok tunelu, kroki rozbrzmiewały cicho wśród odgłosów nocy. Wyszli zza zakrętu wprost na pobitego jegomościa, który jęczał coś o pomocy i o litości, ale Victor przeszedł obok obojętnie, nawet nie spoglądając w jego kierunku.
Co tak naprawdę stało się z twoim okiem? To trwałe? ― spytał w końcu, usiłując ocenić, jak bardzo może spaść jej użyteczność w tego typu akcjach. Będzie musiał poszukać nowego włamywacza? Nie chciałby, z Huxley znał się od dawna, wiedział, że w kwestii zleceń może jej ufać. ― Jak masz jakiś ogon z tym związany, to lepiej mów od razu, nienawidzę jebanych niespodzianek.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : bandyta, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Droga między magazynami [odnośnik]09.04.23 17:26
Była zupełnym przeciwieństwem kobiety czarującej, wiedziała o tym i miała to kompletnie w dupie. Czarujące były damki w pałacach i na kolanach swoich bogatych mężów, czasami też słodkie półkrwi pizdy, które sądziły, że coś im się w życiu udało, bo mogły zarzucić na ramiona uzdrowicielski kitel albo garsonkę wyzwolonej kobiety z ministerialnego biura. Ona była twarda i surowa, pełna agresji i ognia - dokładnie taka jaką musiała być od urodzenia, żeby wytrwać w rodzinnym domu, a potem w świecie, który dla takich jak ona był brudny i niebezpieczny. Bez nazwiska, bez wsparcia, bez pieniędzy; taka była większość ludzi i niektórzy łamali się pod ciężarem prawdy, uciekali w alkohol i toksyczne związki pełne zależności, ale ona zawsze najlepiej radziła sobie sama, bo miała w sobie tyle samo z mężczyzny co z kobiety.
- Wypróbuj mnie - powiedziała więc wyzywająco, zadzierając brodę, bo mimo grubych i twardych obcasów swoich oficerek była irytująco niska. Jedne oko, które wciąż miała, połyskiwało skrywaną wściekłością. - Wypróbuj mnie i najlepiej postaw na to jakieś dobre pieniądze, jeśli nie chcesz zostać z niczym.
Poszła za nim, ale nie krok w tyle, ale równo, mimo krótszych nóg. Ramię w ramię byli tutaj równi, w śmierdzących zaułkach portu, najlepiej nadających się dla takich szczurów jak oni. Nikt nie miałby tu z nimi szans, gdyby wyszedł im z naprzeciwka; może poza samym Voldemortem.
Ale tego imienia lepiej było nie wypowiadać głośno.
- Brzmi za prosto, pewnie jest jakiś haczyk - mruknęła pod nosem. Włamania do piwnic w kamienicach był chlebem powszednim w ich branży, gdyby nie było jeszcze czegoś, nie potrzebowałby jej do towarzystwa. Lepiej znała się na łamaniu zamków, ale przecież w tym Vale nie był zupełną ciotą. - Czyli idę na pierwszy ogień. Niech będzie, zazwyczaj nie mam takiej dobrej obstawy - Uśmiechnęła się kątem ust. Wcale go nie komplementowała, a przynajmniej nie umyślnie. Była znana z tego, że mówi co myśli i nie owija w bawełnę, a kto jak kto, ale na Vale'u mogła polegać.
Na akcjach, rzecz jasna, nie w życiu. Jeśli komuś z branży zaufało się za bardzo, zazwyczaj kończyło się w rynsztoku albo na dnie Tamizy.
Westchnęła cicho, gdy zadał długo wyczekiwane pytanie i wzruszyła ramieniem z pozorną obojętnością.
- Nokturn. Jakaś pizda, trochę czarnej magii. Da się je odzyskać, namierzyłam już nawet właściwą uzdrowicielkę, ale do tego potrzebna mi kasa, nikt za darmo nie robi. Dlatego tu dzisiaj jestem. - Głównie dlatego, ale nie tylko. - Nie mam żadnego ogona. A nawet jakbym miała co, stchórzyłbyś? - Pokręciła głową, zaśmiała się złośliwie. - To był wypadek, nie zemsta. Jeśli można tak powiedzieć. Minęło parę miesięcy, nic się nie wydarzyło. Nauczyłam się radzić z jednym okiem, żeby domknąć kilka spraw i zebrać złoto na to cholerne leczenie - Myślałby kto, że na Nokturnie nie będą sobie liczyć nie wiadomo ile.
Najwyraźniej jednak każdy orał jak mógł, gdyby była uzdrowicielką pewnie sama wykorzystywałaby fakt, że masa ludzi nie może pokazywać się w Mungu.


do not be afraid to  bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Kina Huxley
Kina Huxley
Zawód : Najemniczka
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
boli mnie głowa
i nie mogę spać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
whore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11111-kina-huxley https://www.morsmordre.net/t11158-szczurolap#343501 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f418-borough-of-enfield-crimson-street-48-nora https://www.morsmordre.net/t11163-skrzynia-pod-lozkiem#343535 https://www.morsmordre.net/t11159-kina-huxley#343508
Re: Droga między magazynami [odnośnik]10.04.23 21:26
Victor gwizdnął cicho, nie wiadomo czy z drwiną, pogardą, czy może z uznaniem dla jej osoby, choć najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było, że ów dźwięk zawierał w sobie wszystkie te emocje i jeszcze parę innych, zbyt wątłych by zaistnieć samodzielnie. Spojrzał na nią spod oka, absolutnie nieprzejęty wyzwaniem czającym się w głosie, błyszczącym wojowniczo spojrzeniem i postawą.
Jakbym miał na co marnować pieniądze, to może bym postawił ― przyznał przesadnie uprzejmym tonem, odnajdując coś na kształt rozrywki w droczeniu się z Kiną. Zresztą, od podchodzenia do wszystkiego na poważnie chciało mu się rzygać; ile można.
Drwina, żarty, czająca się w głosie kpina. Czasem podchodził do niej zbyt lekceważąco, zbyt lekko, ale wbrew prezentowanej postawie, nie traktował jej pobłażliwie, nie patrzył na nią przez ten sławny pryzmat “słabszej płci”. Ta różnica dla niego nie istniała i póki ktoś wykonywał swoją robotę dobrze, a on nie miał mu nic do zarzucenia, to mogli być kumplami. Mógł jej podopierdalać dla rozrywki, zresztą tak, jak ona jemu, tak to już wyglądało. Nigdy nie próbował się zaprezentować jako ten lepszy, nie czuł potrzeby by cokolwiek udowadniać.
Haczyk jest taki, że nie tylko my mamy to zlecenie ― mruknął, wciskając ręce w kieszenie kurtki ― część zjebów odpadła już po samej informacji, że Familia przejmuje to zlecenie, ale są jeszcze zdesperowane wyrzutki, które wpierdolą się w najgorsze gówno, byleby dopiąć swego. ― Wzruszył ramionami, niezbyt przejęty perspektywą ewentualnej walki. Byłby głupi, gdyby nastawiał się na to, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nic się po drodze koncertowo nie spierdoli.
Uśmiechnął się krzywo, słysząc o obstawie. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że to komplement.
Pomożesz mi potem pozbyć się trupów ― bardziej stwierdził, niż zapytał ― załatwię ci kasę za dodatkową robotę. ― A jak okazało się dosłownie chwilę później, pieniądze były jej głównym motywatorem. Victor w milczeniu wysłuchał historii o Nokturnie i podsumował ją wzruszeniem ramion. Sam doskonale wiedział, jak chujowo potrafi tam być; swoją aktualną pozycję musiał sobie wyrobić, wywalczyć, wręcz wyszarpać innym z gardła. Często kończył poobijany w rowie, parę razy święcie przekonany o tym, że tym razem skona w towarzystwie szczurów, z kwaśnym “kurwa mać” zastygającym na pobladłych wargach.
Gdybyś miała ogon ― płynnym ruchem odebrał jej swojego papierosa i zaciągnął się dymem ― to musiałbym się go najpierw pozbyć ― wyjaśnił jej protekcjonalnym tonem; przecież wiedziała, że nie tchórzył, wolał rozwiązywać problemy tego typu na bieżąco.
Za nimi potoczył się przeciągły jęk miniętego wcześniej menela; brzmiał okropnie, wręcz agonalnie, a spotęgowany ciasną klitką okalających murów niósł się echem na całą długość tunelu. Victor skrzywił się z niesmakiem; ostatnie, czego w tej chwili potrzebował, to jakiś jęczący chuj za plecami.
Skoro tak mówisz ― stwierdził, nie doszukując się w jej słowach fałszu, przyjmował przedstawioną mu prawdę bez słowa skargi, nie dociekał, nie zadawał więcej pytań niż to absolutnie koniecznie. W gruncie rzeczy, nie był to jego biznes, nie póki pizda z Nokturnu nie zagrażała bezpośrednio jego interesom.
Kiedy w końcu wyszli z kamiennego tunelu pomiędzy magazynami, przywitało ich całkiem rześkie, przyjemne powietrze. Znów było czym oddychać, choć Victor z niesmakiem stwierdził, że ten stan rzeczy nie utrzyma się wcale długo, że wystarczy odczekać parę godzin aż wzejdzie słońce i znowu z nieba poleje się niemiłosierny żar. Zadarł głowę w górę, łypnął nieprzychylnie na kometę, ale ta uparcie trwała, zawieszona na granatowej szacie nieba. Niewzruszona i obojętna, świecąca jaśniej niż jebany księżyc.
Kiedy pojawiła się na niebie ― zwrócił się do Kiny, ruchem głowy wskazując kometę ― spotkało cię coś osobliwego? Połowa ludzi Familii pierdoli o tym co to im się przydarzyło ― dodał swobodnie, wybierając kolejną mało uczęszczaną ścieżkę. Ta miała ich doprowadzić bezpośrednio do celu. ― I co jeden to wyskakuje z jeszcze bardziej pojebaną historią niż poprzedni. ― Pokręcił głową z rozbawieniem. Jego nie spotkało nic konkretnego, poza tym, że się nie wyspał.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : bandyta, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Droga między magazynami [odnośnik]27.04.23 22:08
Z Victorem nie owijali w bawełnę, nie mieli dla siebie litości, odbijając piłeczkę raz za razem, aż wreszcie każde z nich kończyło równie poobijane. Taki układ im pasował, pasował Kinie, taka była ich nienormalna definicja koleżeństwa, bo przecież nie przyjaźni. Nie znała ani jednego człowieka, który Vale'a nazwałby przyjacielem, a jeśli taki istniał, to musiał być skończonym idiotą. To samo zresztą powiedziałaby o tych, którzy jakimś cudem woje życie zawierzali jej.
- Za biedny jesteś - sparowała jego prześmiewczą odzywkę, wzruszając ramionami, jakby właśnie do tego wniosku doszła. Zapewne się myliła, nie mając skrupułów przed taplaniem się we krwi Vale zarabiał lepiej niż ona. Sama jeszcze tej granicy nie przekroczyła; morderstw na zlecenie. Zdarzało jej się sprzedawać informacje o ludziach, którzy wiedziała, że potem przez to trafiali do aresztu, może na stryczek, potrafiła się też skutecznie bronić, ale polować... ta myśl wciąż wywoływała dziwne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Może nie była jeszcze aż tak zepsuta.
Z drugiej strony, Vale nigdy się nie skurwił. Oboje nosili własne piętno i oboje w równym stopniu nie zamierzali się oceniać ani rozliczać.
- Rozumiem - Uśmiechnęła się pokątnie. Lubiła jego prosty i rzeczowy sposób tłumaczenia rzeczy, o których inni rozwlekaliby się w nieskończoność. - Czyli ja wchodzę gdzie trzeba, ty zgarniasz niedobitków z konkurencji. Mi pasuje. Będę się bronić, ale nie oczekuj, że kogoś zapierdolę. Damy sobie rączek nie brudzą - Parsknęła śmiechem. Jej dłonie nie raz już były brudne, ale niekoniecznie z powodu krwi.
Skinęła głową, gdy zaproponował jej też robotę grabarza; nie mogła kręcić nosem, gdy wciąż zbierała złoto na leczenie oka. Kwestia wzroku była obecnie bezdyskusyjnie najważniejsza i nie zamierzała dać tej okazji przelecieć koło nosa. Pozwoliła mu zabrać sobie papierosa i wcisnęła zmarznięte ręce do kieszeni. Mogło być gorąco, ale w porcie zawsze wisiała cuchnąca wilgoć.
- Uroczy jesteś. Taki troskliwy i wyrozumiały. Nie myślałeś, żeby wstąpić do jakiegoś Zakonu? - spytała z podziwem, w gruncie rzeczy fałszywym, choć mogły być tam jedna lub dwie krople realnego uznania. Takiego kogoś jak Vale może nie było dobrze mieć przy sobie, ale na pewno warto było go znać i mieć z nim interesy.
Odetchnęła głębiej, gdy wychynęli z ostatniego wąskiego zaułka. Nie było jeszcze skwaru, ale od Tamizy już zionęło szczurem i mułem; niektóre rzeczy się nie zmieniały, nawet jeśli Londyn stracił w ostatnim roku więcej niż połowę mieszkańców.
- Mmm, masz na myśli gwiazdę? - Czy tam kometę, nie znała się na astronomicznym pieprzeniu, a minęły lata odkąd zakuwała w Hogwarcie i szykowała się do zostania policjantką. - Powiedzmy. Dziwne sny. - Nie zamierzała przy nim nazywać ich koszmarami. - Spotkałam też dziwną dziewczynę na targu. Jak nic Cygankę albo inną Afgankę czy Indiankę. Nie wiem. To żadna pojebana historia, zwykły zbieg okoliczności. Miała wielki brzuch, pewnie będzie rodzić. Tylko dlatego się na niej nie zemściłam, chociaż cholernie utrudniała mi zlecenie. - Popatrzyła na niego, przechyliła głowę, jedno ciemne oko zrobiło się w szarym świetle nawet jeszcze ciemniejsze. - Zapierdoliłbyś kobietę w ciąży, gdyby ci przypadkiem weszła w paradę? Gdybyś dostał takie zlecenie? Od obrażonego kochanka, który by chciał bachora wyciętego z brzucha. Wziąłbyś to? - Nie brzmiała wcale jakby chciała go sprowokować, była po prostu ciekawa. I spodziewała się każdej odpowiedzi.
Słuchając, rozglądała się, bo znajdowali się już dość blisko celu. Przed kolejnym zakrętem złapała Vale'a mocno za ramię i pociągnęła krok do tyłu, żeby nie wyszedł na ulicę.
- Słyszysz? - mruknęła. To nie było coś, co łatwo byłoby usłyszeć, ale zwłaszcza teraz, bez jednego oka, była bardziej wyczulona na podejrzane dźwięki. Chrobotanie, jakby nóżki szczura skrobiące po drewnie. Ogromnego szczura, takiego wielkości niskiego człowieka. Zadarła głowę, by spojrzeć na dach. - To stamtąd - Szepnęła, przyciskając ciało do Victora, by móc szeptać. Chociaż wcale by się nie zdziwiła, gdyby już zostali usłyszani. - Czy to nie jest ten budynek właśnie?


do not be afraid to  bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Kina Huxley
Kina Huxley
Zawód : Najemniczka
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
boli mnie głowa
i nie mogę spać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
whore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11111-kina-huxley https://www.morsmordre.net/t11158-szczurolap#343501 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f418-borough-of-enfield-crimson-street-48-nora https://www.morsmordre.net/t11163-skrzynia-pod-lozkiem#343535 https://www.morsmordre.net/t11159-kina-huxley#343508
Re: Droga między magazynami [odnośnik]29.07.23 10:08
Skinął głową na potwierdzenie; dobrze zrozumiała jego tłumaczenia. Gest w sumie nie ograniczał się tylko do tego, Victor przyjął do wiadomości także fakt, że w razie kłopotów cały ciężar eliminacji spada na niego. Huxley zamierzała się bronić, jasne, ale nie miał pewności co do granic tej samoobrony. Zresztą ― nie ważne. Tak długo, jak sama nie wbije mu noża w plecy ― poradzi sobie. Wychodził już z gorszego gówna.
Aha ― mruknął ― już złożyłem podanie. Oczekują ode mnie worka kartofli na rzecz wojennych sierot i niedobitków, a potem będę już świecić przykładem ― sarknął bez cienia wesołości w głosie, ale przytyk jako taki przeszedł raczej bez echa; przecież głównym elementem tej relacji było wzajemne dopierdalanie sobie.
Odruchowo uniósł papierosa do ust, zaciągnął się dymem. Gorzki obłok miał w sobie coś miłego, kojarzącego się ze stałą rutyną i przewidywalnością, czymś co robił już od dawien dawna. Równie odruchowo sięgnął także po ułożony w głowie plan, rozbił go na części, ponownie analizując, póki był jeszcze na to czas. Kiedy akcja się zacznie nie będzie miał już tego luksusu.
Mruknął coś pod nosem w odpowiedzi na jej historię. Czyli nic specjalnego. Przypadek jakich wiele, przypadek, jakiego on sam padł ofiarą w jebanym lesie przy rzece Lyn, kiedy natknął się na teoretycznie nieżywego Tonksa i jakiegoś wilkołaczego zbiega.
Jeszcze jeden głębszy oddech, kolejny kłąb dymu i odrzucił niedopałek gdzieś na bok, w nierówną taflę kałuży zabarwionej niepokojącym szkarłatem. Zabawne, w świetle tej jebanej komety wyglądało to tak, jakby było tak więcej krwi niż wody.
A może to nie było złudzenie? Nie ważne.
Wziąłbym ― stwierdził. ― Wziąłem. ― Wzruszył ramionami. ― Zlecenie jak każde inne, może nawet prostsze; ciężarna w zaawansowanym stadium gorzej się rusza, łatwiej trafić. Potencjalnie upierdliwe, jeśli klient chce dzieciaka żywego bo trzeba organizować medyka ― wyjaśnił bez cienia skruchy, rewanżując się przy tym przenikliwością spojrzenia. Czemu pytała? ― W otwartym terenie nie wiem czy bym zabił, za dodatkowego trupa nikt nie płaci. Zależy od stopnia upierdliwości.
Dalszy kawałek trasy znów pokonali w ciszy; zbliżali się do celu i Victor coraz bardziej skupiał się na otoczeniu, na tym co może im potencjalnie zagrozić. Nie był jednak tak przeczulony jak Kina, nie usłyszał dziwnego skrobania. Niedobrze, że go nie usłyszał.
Nie słyszę ― szepnął i powiódł spojrzeniem w ślad za towarzyszką. Na dachu? Co do chuja? Mieli towarzystwo nawet przed samym celem?
Co słyszysz? ― spytał, zdając się na słuch Huxley; on wciąż słyszał tylko szum wody w kanałach i oddech śpiącej dzielnicy, ewentualnie darcie się marynarzy gdzieś dalej. Żadnego chrobotania, żadnych niepokojących sygnałów.
Zwinnym ruchem sięgnął po nóż; ostrze błysnęło srebrnym, mdłym blaskiem w świetle komety i gwiazd. Niektórych kwestii nie rozwiązywało się magią, a cios nożem wydawał się o wiele czystszy niż jebane Lamino.
Odgłosy bardziej ludzkie czy zwierzęce? ― Jeśli to jakiś przerośnięty psidwak z dwoma dupami, to nawet nie zamierzał interweniować tylko sprężyć ruchy. Nikt nie płacić za zabawę w hycla.
Tak, to ten budynek ― mruknął niezbyt zadowolony. Dziwka fortuna musiała maczać w tym palce.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : bandyta, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128

Strona 12 z 13 Previous  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Next

Droga między magazynami
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach