Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Miriam
AutorWiadomość
Sypialnia Miriam [odnośnik]05.03.17 21:17

Sypialnia Miriam

Sypialnia małej księżniczki, za którą jednak Miriam nie lubi uchodzić. Pomieszczenie przesycone jest bielą i pastelowymi, jasnymi barwami, które dominują na ścianach pokrytych malunkami z florystycznym motywem. Zabawek jest znacznie więcej niż mebli, więc wszelakie pluszowe misie i porcelanowe lalki (muszą być ładne, bo inaczej Miriam się ich boi), siedzą zgrabnie nawet na wykładanej jasnym, sosnowym drewnem podłodze. Przeciwległa do miękkiego łóżka ściana jest całkiem pusta - to na niej lady Prewett wiesza wszystkie swoje rysunki.
Tuż pod oknem stoi klatka z kanarkiem Miriam - Frędzlem.
Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]05.03.17 21:39
| datę dopasuję do ciebie <3

Dzisiaj to nie pani Picks chodziła za Miriam, a Miriam za panią Picks. Od samego rana wypatrywała z ciekawością, co też będzie robiła guwernantka zaraz po zakończonej lekcji historii magii, ale nie mogła dojrzeć żadnych wskazówek. Czasami, kiedy starszawa kobieta szła do kuchni piec ciasto, jej kroki inaczej brzmiały. Inaczej smakowały, inaczej pachniała cała jej sylwetka. Wydawało jej się, że wysypują się za nią jabłka, wypadają przez dziurawe kieszenie i pędzą zaraz za swoją właścicielką, by zdążyć na ostatnią chwilę wskoczyć na stół i przygotować się do obrania. Gdy pani Picks szła do pokoju Winniego, żeby sprawdzić czy wszystko u niego w porządku, jej kroki brzmiały zielenią. Trawą upstrzoną rosą albo liśćmi, na które dopiero co spadł wiosenny deszcz. Były lekkie, świeże, lubiła do niego chodzić, troszczyć się o małego lorda.
Teraz jednak nie widziała niczego. Może jedynie lekki przejaw ciężkiego granatu, kiedy pani Picks zbierała ze stołu porozrzucanego książki.
- Na Merlina, panienko Miriam! – stanęła nagle przed nią kobieta, porządkując alfabetycznie pozycje, przygotowując je do odłożenia je na swoje miejsce. – Dlaczego panienka tak za mną chodzi? Czy panience czegoś potrzeba?
Rudowłosa dziewczynka ugryzła się lekko w policzek, kręcąc bucikiem dziurę w podłodze, nerwowo przekładając palce między sobą, jakby za chwilę miała przyznać się do jakiegoś haniebnego występku, który popełniła dosłownie przed chwilą.
- Booooo…
- Jak ja panienkę uczyłam? Nie zaczynamy zdania od „bo”. Słucham, panienko.
- Pani Picks. Pomyślałam sobie – chciała zacząć od „ja”, ale za to też dostałaby delikatną reprymendę, więc nabrała powietrza do ust tak, że aż wydęły jej się policzki, po czym odezwała się powtórnie. – Ciociunia Margie dzisiaj przyjdzie i tak sobie pomyślałam, że może pani Picks upiekłaby swoją najlepsiejszą szarlotkę na świecie i ja bym poczęstowała ciociunię, kiedy byśmy malowały obrazki!
Wypowiedź zwieńczyła szerokim, ale dość komicznie przerysowanym uśmiechem i wygięła się jak struna, oczekując ostatecznego werdyktu. Pani Picks mrugała najpierw, jakby zastanawiała się, co z tego, co powiedziała Miriam, ma naprawdę sens. I w jednej chwili ruszyła do kuchni, gubiąc za sobą złote i białe skry. Zachichotała pod nosem, skacząc z entuzjazmem tuż za nią, bo oglądanie wyczynów, jakie czyniła różdżka guwernantki, były zawsze dla niej nie lada widowiskiem. Magiczny patyczek śmignął najpierw w powietrzu i uniósł jabłka, które w trymiga zrzuciły z siebie zielono-czerwone obierki. Kolejny dryg zmusił je do pokrojenia się na równe kawałeczki i ułożenia się na drewnianej deseczce. Kiedy pani Picks zajęła się robieniem ciasta, Miriam pobiegła wzrokiem w kierunku frontalnych drzwi, a potem w stronę salonowego kominka, szukając tam kremów i pastelowych błękitów, które nieprzerwanie kojarzyły jej się z ciocią Margaux.
Morski piasek latem i omywające go spienione fale błękitnej wody.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]07.03.17 0:18
| może być 20 kwietnia? <3

Zielone, skąpane w wiosennym słońcu, rozciągające się jak okiem sięgnąć pagórki, nadawały okolicy lekkiej, bajkowej atmosfery. Trudno było uwierzyć, że to wszystko – od kamiennej ścieżki, przez przechylony zabawnie, drewniany płot, aż po bezkresne, błękitne niebo – należało do tego samego świata, który opuściła kilka chwil temu. Północne Lulworth w niczym nie przypominało pogrążonego we mgle Londynu; i to nie tylko ze względu na zupełnie inny charakter zabudowań, bo otwarta przestrzeń i bliskość wszechobecnych drzew sprawiała, że nawet powietrze zdawało się mieć inną konsystencję. Margaux oddychało się więc łatwiej i swobodniej; szła niespiesznie, wspinając się po łagodnym, prowadzącym do posiadłości Prewettów wzniesieniu i mając wrażenie – być może odrobinę naiwne – że zostawiła za sobą nie tylko wilgotne uliczki deszczowej stolicy, ale również wszystkie unoszące się w wojennej zawierusze troski. Jej myśli zresztą rzeczywiście wydawały się jaśniejsze, a uśmiech formował się na bladych wargach bardziej naturalnie, niż ostatnio miał w zwyczaju; być może powinna opuszczać miasto częściej, nawet jeśli momenty zapomnienia stanowiły jedynie krótkotrwałą ucieczkę w złudną iluzję.
Zatrzymała się tuż przed drzwiami frontowymi, na samą myśl o drobnej twarzyczce Miriam czując pogodne, rozchodzące się po klatce piersiowej ciepło, które nie miało nic wspólnego z muskającymi jej skórę promieniami słońca. Poprawiła zwisającą z ramienia, płócienną torbę, w której schowała wszystko, co potrzebne jej było do rysowania, po czym lekko zapukała do drzwi, wystukując knykciami kilka dźwięków wesołej melodyjki i zaczekała, aż w zasięgu jej wzroku pojawią się płomienne kosmyki dziewczynki, żeby posłać jej najszerszy i najcieplejszy z uśmiechów. – Witaj, biedroneczko – przywitała się, zaraz za progiem przykucając i wyciągając ramiona, żeby zamknąć Miriam w krótkim uścisku, który raczej niewiele miał wspólnego ze szlachecką etykietą, podobnie zresztą jak sama Margaux. – Dzień dobry, pani Picks – dodała, kiwając starszej kobiecie głową z szacunkiem, ale również serdecznością, notując w pamięci, żeby przed wyjściem zamienić z nią kilka słów.
Rzadko mówiła o tym głośno, ale dom Prewettów w jakiś odległy, ulotny sposób kojarzył jej się z jej własnym – tym pozostawionym we Francji, pachnącym białą gardenią i plackiem śliwkowym, który mama piekła we wszystkie te niedziele, w które tata zostawał na lądzie. Chociaż w samych budynkach raczej próżno by było doszukiwać się podobieństw, wspomnienia wywoływał lekko duszący zapach mąki, radosny tupot bucików o podłogę oraz coś, co trudno było ubrać w słowa: dziwne, unoszące się w powietrzu ciepło, charakterystyczne dla miejsc, w których przebywali ludzie darzący się tą najczystszą, najprostszą formą bezwarunkowej miłości. Wszystko to razem sprawiało, że o wiele łatwiej było jej odzyskać wewnętrzny spokój, a fakt, że panoszące się po świecie zło nie wszędzie jeszcze pozostawiło po sobie ślad, niezawodnie podnosił ją na duchu. I sprawiał, że pragnęła walczyć pięć razy bardziej.
Wciąż kucając, odsunęła Miriam na długość ramion, udając, że przygląda jej się uważnie i jakby coś kalkulując. – Zgadniesz, ile razy zastukałam w drzwi? – zapytała, niemalże pewna, że dziewczynka policzyła drobne dźwięki tak samo skrupulatnie, jak liczyła płatki w doniczkowych kwiatach, gdy zdarzało jej się odwiedzać tonące w nich mieszkanie Margaux. – I umieram z ciekawości, żeby się dowiedzieć, jaki kolor ma stukanie palców o drewno – dodała jeszcze, a w drgającym między sylabami entuzjazmie nie było ani jednej fałszywej nuty.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]08.03.17 18:18
| jasne!

Zapach wyrabianego w dłoniach ciasta poniósł się po całym holu, a Miriam z największą radością zebrała go z powietrza kilkoma niewinnymi niuchnięciami. Rozmarzyła się, myślami biegnąc już w kierunku uroczystego momentu, kiedy biały nóż tnie na kawałki szarlotkę i barwi się na cynamonowy brąz, powodując u wszystkich ślinotok. Miriam od zawsze była zdania, że noże to całkiem dziwne narzędzia. Kiedy leżały w szufladzie i delikatnie szczękały z innymi sztućcami, brzmiały bielą. Czystą, przejrzystą bielą. Ale kiedy cięły różne rzeczy, barwiły się magicznie na inny kolor. Tak na przykład – nóż krojący ogórka zmieniał brzmienie z białego na szmaragdowo zielony, a nóż tnący pomarańcze brzmiał na pomarańczowo. Kiedyś mała lady chciała sprawdzić, jak brzmi nóż, który tnie skórę i z przykrością (oraz płaczem, który wybuchł sekundę później) stwierdziła, że nóż wygląda brzydko, gdy barwi się na czerwono. I że jej głos brzmi na żółto, kiedy krzyczy i płacze. Dlatego nie lubiła żółtego koloru.
Gdy tylko usłyszała wesołe pukanie, raz-dwatrzyczterypięć-sześć-siedem, od razu zeskoczyła z taboreciku i pomknęła w kierunku drzwi, ku braku uciechy pani Picks, która od razu pobiegła zaraz za nią i to ona otworzyła drzwi.
- Ciociunia Margie! – podskoczyła do góry Miriam, kiedy tylko jasna sylwetka wyściubiła nos zza futryny. Wtuliła się w nią mocno. Pachniała kwiatami. Jakimiś ładnymi, takimi, które ładnie komponowały się z plażowym piaskiem, gdy się je na nim położyło. Ciocia Margie cała była przecież piaskowo-morska.
Pani Picks przywitała się z uśmiechem z Margaux i zamknęła za nimi drzwi, wracając spokojnie do kuchni.
- Siedem razy! – uśmiechnęła się szeroko, szczerząc ząbki, w których ewidentnie brakowało górnej, lewej dwójki. Miriam obejrzała się za panią Picks, żeby sprawdzić, czy była już poza zasięgiem wzroku i nachyliła się do białowłosej, zasłaniając jej ucho swoją niewielką łapką. To tajemnica, bo pani Picks nie lubi, kiedy opowiadało się o kolorach. – Jak ciocia stuka, to takie kremowe! Kremowe jak malowanie pędzlem po płocie! Bardzo ładna melodyjka. Czy to nasz tajemny kod? Czy takie pukanie do drzwi będzie oznaczało opowiedzenie sobie sekretu?
Rudowłosa chwyciła za guziki na płaszczyku cioci, korzystając z tego, że ta wciąż kucała, i zdjęła go z niej odwieszając go na wieszaku dla dzieci, przyczepionego do ściany tuż obok szafki na buty. Z dumnie uniesioną brodą (bo cóż to za wyczyn, za grzeczność, odwiesić czyjś płaszczyk!) złapała Margie znów za dłoń i zaczęła ciągnąć w stronę schodów – prowadziły do jej pokoju.
- Muszę cioci pokazać, jakie ostatnio rzeczy namalowałam! Mama powiedziała, że są bardzo ładne, a niektóre nawet powysyłałam wujkom – uśmiechnęła się do cioci, wspinając się z nią po schodach. Potknęła się raz, ale w porę otrzymała mocny uchwyt dłoni i nawet się tym nie przejęła. – To tak wujciowi Garrettowi wysłałam obrazek, jak piliśmy kakao i napisał mi w liście, że to arrrrcydzieło – czy już pochwaliło się, że potrafi wymawiać pięknie tę figlarną literkę? – Arcydzieło! Ar-cy-dzie-ło! A wujciowi Brendanowi to wysłałam taki, że ja z wujciem stałam na wysokiej górze, bo czasami wujcio mnie bierze na barana i jest tak wysoko. O tak! I jeszcze owce narysowałam! – podskoczyła z wysoko do góry wyciągniętą ręką, żeby pokazać, jak było wysoko. – I wujcio powiedział, żebym zapytała ciociunię o góry, bo ciociunia to była we Francji, a takie góry i takie owce, to tylko są we Francji. Opowie mi ciocia? Prooooszę!
Sięgnęła do klamki, która spłynęła nieco w dół, akurat na tyle, by Miriam mogła sama otworzyć drzwi do swojej sypialni. Dziewczynka wbiegła i natychmiast chwyciła za jeden z wiszących na ścianie malunków, by pokazać je Margaux. Było na nim mnóstwo kwiatów w doniczkach – bardzo podobnych do tych, które Miriam widziała w jej mieszkaniu. Gdzieś w dole kartki był… puchaty kleks, okrągły, z wieloma bardzo cienkimi włoskami odchodzącymi od środka.
- A tu Liliputek skoczył do farby, a potem na kartkę – zachichotała, przykrywając usteczka jasną dłonią.
Liliputek, jak na zawołanie, wypełzł spod łóżka i potrząsnął swoim białym, puchatym futerkiem. Był puszkiem pigmejskim.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]08.04.17 17:01
Ściskające ją mocno ramiona były szczupłe i drobne, ale mimo to zdawały się odejmować z przeciążonych ostatnio barków przynajmniej połowę spoczywającego tam ciężaru, który w magiczny sposób uniósł się w powietrze, rozmywając się w zapachu jabłek i świeżego ciasta. Uśmiechnęła się odruchowo, lekko, bez wysiłku; zjawisko dziwne, choć jednocześnie jak najbardziej naturalne i znajome, bo przecież tak samo czuła się w towarzystwie młodszego braciszka oraz każdego innego dziecka, którym zdarzało jej się opiekować. Zupełnie jakby te słodkie dołeczki w policzkach i podskakujące, rude kosmyki, promieniowały niezastąpioną, wewnętrzną siłą, z której niewątpliwie sama ich właścicielka nie zdawała sobie sprawy, pochłonięta kwestiami wagi zdecydowanie cięższej, jak na przykład liczenie cichych stuknięć i tworzenie na kartkach kolorowego, bardziej idealnego świata.
Tak, siedem – przytaknęła z widocznym podziwem, jak zwykle odrobinę zaskoczona tym, jak niezwykłą dziewczynką była Miriam. – I dokładnie tyle motyli widziałam idąc tutaj. Wygląda na to, że zadomowiły się w waszym ogródku na dobre. Niektóre miały nawet takie same skrzydła jak te z twojego rysunku! – dodała, przypominając sobie uroczy malunek, który kilka dni wcześniej przyniosła jej w dziobie sowa. Samego wydarzenia wolała jednak nie wspominać; młoda Prewettówna raczej nie byłaby zadowolona słysząc, że mało brakowało, a urocza Kremówka stałaby się drugim śniadaniem Śnieżki, która odebrała sowią inwazję na swój ulubiony parapet jako osobistą zniewagę.
Gdy poczuła dotyk drobnej rączki tuż przy uchu, nachyliła się odruchowo, nasłuchując uważnie, zupełnie jakby przygotowywała się do poznania niezwykle ważnego, pilnie strzeżonego sekretu, jednocześnie wyobrażając sobie wszystko, o czym mówiła Miriam: miękki beż schnącej na płocie farby, nałożonej szerokim, włochatym pędzlem. – To może być nasz tajemny kod – przytaknęła, również zniżając głos do szeptu. Musiały wyglądać co najmniej komicznie; miała nadzieję, że poczciwa pani Picks nie postanowi wyjrzeć zza drzwi kuchni. – Zapamiętałaś melodyjkę? Kiedy usłyszysz ją po drugiej stronie drzwi, zawsze będziesz wiedziała, że to ja, a nie nikt inny – zaproponowała, zerkając na dziewczynkę pytająco, jakby czekała na potwierdzenie. Takie poważne ustalenia wymagały w końcu bezwarunkowej zgody obu osób!
Gdy płaszcz znalazł się już bezpiecznie na wieszaku (na który to gest Margaux odpowiedziała zachwyconym, rozpromienionym uśmiechem i serdecznymi podziękowaniami), a jasne palce piegowatej dłoni wyciągnęły się ku niej, ścisnęła je delikatnie, pozwalając poprowadzić się po schodach do góry i niemal bezwiednie pilnując, żeby krótkie nóżki nie pomyliły kroków na zbyt wysokich stopniach. Na potknięcie również zareagowała odruchowo i płynnie, pomagając odzyskać Miriam równowagę bez przerywania jej entuzjastycznego monologu ani na moment i kontynuując wędrówkę na piętro jak gdyby nigdy nic. – Tak powiedział? – zapytała, śmiejąc się prawie beztrosko. – Oczywiście, że opowiem! Co prawda we Francji mieszkałam nad morzem, ale tata zabrał kiedyś nas wszystkich na wycieczkę w góry. Jakie były te owce, które narysowałaś? – dociekała, tym razem część uśmiechu przeznaczając własnym myślom, mimowolnie kierującym się w stronę francuskiego Lorient; przez moment miała ochotę obiecać dziewczynce, że kiedyś pokaże jej zarówno wysokie góry, jak i puchate owce, ale od jakiegoś czasu stała się znacznie ostrożniejsza, jeśli chodziło o składanie obietnic bez pewnego pokrycia.
Ledwie przestąpiła próg dziecięcego pokoju – czarującego, jak zwykle, pięknymi kwiatowymi motywami na ścianach – w jej rękach pojawiła się barwna kartka papieru, którą obróciła ostrożnie, zupełnie jakby trzymała cenny skarb. Inspirację dla roślinnego rysunku rozpoznała w mgnieniu oka. – Dzieło Liliputka wygląda trochę jak kaktus – zauważyła z rozbawieniem, wskazując opuszkiem palca na pękaty kształt i odchodzące od niego, igiełkowate kreseczki. – Może kiedyś też będzie z niego zdolny malarz. Chociaż do twojego talentu sporo mu brakuje – powiedziała prawie poważnie (mimo starań, promieniująca dookoła jasność wkradła się również między sylaby); oddała Miriam rysunek, sama przysiadając po turecku na drewnianej podłodze. – Jeszcze trochę i to ty będziesz uczyć mnie! – dodała, zauważając mgliście, że wcale nie było to takie nieprawdopodobne; przez wszystkie okropieństwa, które ostatnio wkradły się do jej życia, coraz częściej kredkę w jej dłoni zastępowała różdżka.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]26.04.17 1:37
Gdy ciocia wspomniała o motylach, rozpromieniła się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Od kiedy znalazła gąsienice w ogrodzie, a potem zostały one przeniesione na inny krzak, tym razem krzak żółtych kamelii (nie były za bardzo urodziwe, Miriam tak zawsze twierdziła – były brzydkie i już!), opiekowała się nimi, jakby były jej najdroższymi przyjaciółmi. W dodatku ciocia Julka powiedziała jej, że gąsienice zamieniają się w motyle, a to już był szczyt dobrych wiadomości, które usłyszała jednego dnia! Przychodziła więc jeszcze częściej do ogrodu z kocykiem, poduszką oraz książeczką z obrazkami i opowiadała im o rodzinie myszek, które poszły do zaczarowanego lasu pozbierać jagody, ale spotkały po drodze zranionego w stopę wilka. Pan Mysz na szczęście miał przy sobie różdżkę zrobioną ze szpilki i wyczarował panu wilkowi duży plaster z listka mięty, żeby jego rana szybko się zagoiła. Wracała do domu z brudną sukienką, bo odrzucała spod nóg kocyk i wierciła się na trawie, żeby pokazać gąsienicowej rodzinie wszystkie obrazki, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że wszystkie gąsienice mile spędzały z nią popołudnie.
- Ojeju, siedem?! – lubiła słowo ojeju, pani Picks nadużywała go, barwiąc swój głos na niesamowicie soczysty róż. Malinowy róż. Miriam chciała brzmieć dokładnie tak samo, bo to był bardzo piękny kolor. – Bo tam byłam ja, Edwin, Archibald i Lorraine. Przeniosłyśmy ich z krzaku róż, bo pani Picks bardzo się nie podobało, kiedy gąsienice jadły listki i płatki. Musiały być smaczne! Mówiłam to mamusi i pani Picks, ale to chyba im się nie podobało. Pan ogrodnik powiedział, że na kamykach będzie im dobrze… - w jednej chwili zmarszczyła brwi i usta, zastanawiając się, co powiedziała. – Kamyki. To takie kwiatki. Kamyki. No więc na kamykach były gąsienice, ale jak dzisiaj rano byłam z panią Picks na spacerze, to one zniknęły! Zamieniły się w motyle!
Chodziło o kamelie, ale może źle usłyszała? Kamyki też brzmiały dobrze!
Chwilę później usłyszała słowa, które dziecko chce usłyszeć, by czuć się bezpiecznie, by czuć się blisko osób, które otulają je miękkim kocem i szepcą przed snem łagodnie zarysowane w powietrzu dobranoc. Kiedy usłyszysz ją po drugiej stronie drzwi, zawsze będziesz wiedziała, że to ja, a nie nikt inny.
Miriam znów się uśmiechnęła, kuląc przy tym delikatnie ramionka, będąc może nieco zawstydzoną owym wyznaniem, ale i również szalenie uradowaną. Właśnie w tej jednej, niepowtarzalnej chwili stworzyły wokół siebie niewielką barierą ciepła, którą każdy mógł przekraczać, ale która jednocześnie chroniła przed niepowołanymi skutkami, konsekwencjami życia. Nie straszne były im teraz burze tego świata. Niestraszne były im ostre pazury wilków i groźnie wyglądające, czarne żuki. Dziewczynka wyciągnęła dłoń w stronę przedramienia Margaux i wypukała jednym paluszkiem na jej jasnej, lśniącej skórze melodyjkę, którą na drzwiach chwilę wcześniej wybijały knykcie cioci. Szybko cmoknęła ciocię w policzek i razem popędziły na górę, gdzie czekało już na nich królestwo małej królewny Prewett. Tam wszystko było prostsze. Jasne ściany były tłem dla nowych przygód i podróży w nieznane, okna, choć zamknięte, były doskonałym płótnem pod nowe pejzaże, duża szafa idealną kryjówką do zabawy w chowanego, łóżko cudownym liściem lilii, na którym można było płynąć w krainę snów. Teraz obie weszły na nieskończenie wielką plażę, gdzie drewniane panele były piaskiem, a za oknem słychać było przeplatające się ze sobą szum oceanu i szelest drzew w ogrodzie.
Miriam zostawiła rysunek w dłoniach cioci i sama pobiegła do stolika, na którym stały przygotowanie wcześniej przez panią Picks przybory do szkicowania i malowania.
- Jak nad morzem, to na pewno musiała ciocia widzieć kraby! U nas na plaży, to czasami z Winniem je chwytamy za skorupki i wrzucamy z powrotem do wody, a one tak szybko z niej wyskakują – zachichotała, klepiąc lekko Liliputka po białym łebku. Kichnął krótko. – Słyszysz, Liliputek? Ciocia cię pochwaliła! Liliputek mi mówił, że bardzo chce malować jak ja, ale nie wiem, jak ma malować bez rączek! Ale ciociu, opowiedz mi o owieczkach z Francji!
Wyraźnie zarumieniła się, gdy znów została obsypana kilkoma miłymi słowami. Bardzo chciała rysować jak ciocia, tak zgrabnie, ładnie, nie wyjeżdżać za linie, gdy kolorowała i sprawiać, że drzewa nie wyglądały jak zielona wata wetknięta na grube patyki. Dlatego bardzo dużo ćwiczyła!
- Nieprawda, ciociu! Ciocia tak ślicznie maluje! Mama mówi, że na razie muszę się uczyć od innych, żeby tak ładnie wszystko robić! A czego dzisiaj się nauczymy? Czy narysujemy dzisiaj jakąś piękną królewnę? – mówiła cały czas, robiąc rundki między stolikiem na podłogą, na którejmusiały znaleźć się wszystkie potrzebne im przybory. Na koniec Mirka przyniosła również duży blok rysunkowy z dość grubym papierem, który nie pozwalał farbom przesiąkać przez siebie. – Bardzo chciałabym narysować królewnę!
Miała wiele pragnień – część z nich była całkiem trywialna, choć dla małej lady Prewett określanie wartości przedmiotów i spraw w tym wieku było sprawą niezwykle skomplikowaną. Według mamy zjedzenie kalafiora na obiad było znacznie ważniejsze niż opowiedzenie bajki gąsienicom, na co Miriam zawsze reagowała nadętymi policzkami, bo bardzo jej się to nie podobało. Od kiedy te brzydkie warzywo były ważniejsze od bajek?!


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]06.08.17 14:55
Tęskniła czasami za tym światem.
Światem motyli, słońca i długich wypraw do ogrodu; światem, w którym największym zmartwieniem były trawiaste smugi na sukience, przedłużające się deszcze oraz to, czy chłód wieczoru nie uszkodzi przypadkiem delikatnych, cieniutkich skrzydełek; światem, który pachniał ciepłem i bezpieczeństwem, stałością i pewnością, miłością i rodziną. Była to tęsknota dziwna, nietypowa, odrobinę irracjonalna, bo przecież teoretycznie wciąż miała to wszystko – a jednak od jakiegoś czasu nie mogła pozbyć się z ust słodko-gorzkiego posmaku rzeczywistości. Błogie szczęście zdawało się nadal na wyciągnięcie ręki, ale mimo to nie mogła do niego dosięgnąć; tonęła, unosiła się płytko pod powierzchnią wody, gdzie światło docierało do niej załamane, stłumione i zniekształcone, a poszatkowana tafla nadawała wszystkiemu mroczniejszego, smutniejszego wydźwięku. Chociaż raczej daleko było jej do pogrążenia się w rozpaczy – jej sylwetka nadal zdawała się emanować ciszą i spokojem, tym samym, które zawdzięczała rodzicom i Muminkowi – utrata kolejnych bliskich jej osób pozostawiła na gładkiej powierzchni wyraźne, głębokie rysy. Polerowała je uśmiechem i dobrocią, zacierała delikatnymi pociągnięciami kredek i im więcej zła widziała dookoła, tym intensywniej starała się pomagać każdemu, komu mogła – ale i tak miała wrażenie, że jej kroki były cięższe, a gesty splamione zbyt słabo rozcieńczonym smutkiem. Zastanawiała się, czy jej głos kolorował się teraz na inne barwy niż jeszcze miesiąc temu, ale nie chciała pytać o to Miriam; czy pastelowe błękity przemieszały się z szarościami? Czy biel wciąż była bielą, czy kremowe fale nie zabarwiły się przypadkiem czerwienią, jak te, o których coraz częściej śniła?
Nic na to nie wskazywało, a przynajmniej niepokoju nie zdradzał podekscytowany głosik, w który wsłuchiwała się uważnie, żeby nadążyć za mknącymi beztrosko myślami. Miała nadzieję, że zawsze już pozostaną właśnie takie; wiedząc jednocześnie, że było to niemożliwe. – I to jeszcze ile! – odpowiedziała, przypominając sobie kamieniste plaże w Lorient; białe, nagrzane słońcem skały, upchnięty w szczelinach piasek, woda rozpryskująca się lekką mgiełką. – Wychodziły zawsze przy wieczornym odpływie, kiedy słońce już zachodziło, a cienie robiły się bardzo długie; i chowały się między kamykami. Niektóre były takie malutkie – mniejsze nawet od Liliputka! – dodała, dla zobrazowania pokazując dwoma palcami, jak bardzo małe były kraby.
Był czas, kiedy opowiadanie o domu – zniszczonym, zbrukanym wojną, pokrytym grubą warstwą kurzu z roztrzaskanych marzeń – przypominało wyciąganie szwów z niezasklepionej jeszcze rany; dzisiaj, mówiąc o Francji, czuła tylko ciepłą, lekko zaprawioną goryczą melancholię. Wiedziała, że jej rodzinne miasteczko podnosiło się powoli z gruzów i, choć nie spodziewała się, żeby kiedykolwiek miało być jej dane tam wrócić, sam fakt budził w niej nieśmiałą nadzieję. Jeżeli nawet zrównaną z ziemią wioskę można było odbudować, to być może to samo tyczyło się kruszejącego czarodziejskiego świata?
Spojrzała na Miriam, zastanawiając się przez moment nad odpowiedzią i przypominając sobie stada pasących się na łagodnych wzgórzach owiec. Prawdę mówiąc, jako dziecko głównie się ich bała; przerażała ją ich ilość i nieprzewidywalność; to, jak w jednej chwili potrafiły zamienić się z nieruchomej, białej masy, w pędzące w dół zbocza stado, tratując wszystko na swojej drodze. Tym jednak nie chciała dzielić się z dziewczynką. – Owieczki mają mnóstwo ciepłej wełny. Rośnie im zamiast włosów – powiedziała lekko, wyciągając rękę, żeby zburzyć delikatnie rude kosmyki najmłodszej Prewettówny. – Może być biała, szara, kremowa, brązowa… A czasami nawet czarna jak węgielki w kominku. Mugole obcinają im tę wełnę takimi szerokimi nożycami, żeby zrobić z niej ciepłe okrycia, ale owieczkom to nie przeszkadza, o ile mają dużo świeżej trawy i miejsca do spacerowania. Niektóre noszą na szyjach takie malutkie dzwoneczki, żeby łatwiej je było znaleźć, kiedy się zgubią, bo same często nie potrafią znaleźć drogi powrotnej – dodała jeszcze – ale tutaj niestety kończyła się jej wiedza o owcach.
Na szczęście Miriam wydawała się zaabsorbowana już nową kwestią, przenosząc ze stolika na podłogę arkusze papieru, ołówki, kredki i farbki; Margaux uśmiechnęła się tylko, nawet nie próbując przerywać tego energicznego tańca, dopóki wszystkie potrzebne przedmioty nie znalazły się na miejscu. Odłożyła trzymany w dłoni rysunek ostrożnie na blat, następnie siadając po turecku na jasnej podłodze. – W takim razie narysujemy królewnę – przytaknęła. – Chciałabyś zacząć? Myślę, że najpierw powinnyśmy narysować jej twarz. W jakim królestwie będzie mieszkała? – zapytała, delikatnie przesuwając ołówek do szkicowania w stronę dziewczynki.
Widok czystych kartek i kolorowych rysików wystarczył, żeby przyjemnie zaczęły swędzieć ją palce; wyglądało na to, że niektórych rzeczy nawet smutek nie potrafił zniszczyć.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Miriam [odnośnik]04.11.17 22:27
Miriam wyjątkowo lubiła wizyty cioci Margie w rodzinnym domu Prewettów. Wprowadzała do ich monotonii odrobinę delikatności, tajemniczej eteryczności przetkanej miękkimi nićmi ciepłej wełny, która ogrzewała w te najgorsze, najzimniejsze wieczory. Jej dłonie były gładkie, czasami chłodniejsze, ale idealnie pasowały do aury, którą nadawał jej głos. Miriam, prócz piasku i morza, odnajdywała w nim też czasami kłujący, chwilowy chłód, który prędko przemieniał się w pełną oczekiwania ulgę. Mimo tak bliskiego towarzystwa morza i jego słonych wód, Miriam wciąż o wiele bardziej wolała towarzystwo głosu jasnowłosej cioci Margie – był bliżej i można było się do niego przytulić, a smakował i brzmiał dokładnie tak samo!
Takie malutkie?! – niemal zapiszczała z przejęciem, naprawdę dziwiąc się, że istnieją kraby mniejsze od samego liliputka. Przyłożyła do dłoni cioci swoją, przynajmniej dwa razy mniejszą, i odmierzyła dokładnie taką samą odległość między palcami. Opuszek najmniejszego palca drugiej dłoni był na chwilę miarą, która pozwoliła panience Prewett zbadać wielkość stworzonek. – Był jak moje dwa paluszki! Takie malutkie!
Postanowiła, że zapyta kiedyś ciocię Julię o takie krabiki. Na pewno musiały się jakoś nazywać – już wiedziała, że wszystkie żyjątka miały swoje magiczne nazwy, które odróżniały je od siebie. Pamiętała zaledwie kilka z nich, ale to przecież była dopiero na początku swojej wielkiej podróży i wiele jeszcze było przed nią! Mimo to wiedzą należało się dzielić, prawda?
A ciociunia wie, że są takie zwierzątka, jak lwy? – nawet, jeśli ta wiedza była teoretycznie elementarna i każdy szanujący się człowiek powinien ją znać. – One są bardzo duże, takie większe niż krabiki i boją się wody! Ciocia Julia mówi, że wszystkie koty boją się wody. A to śmieszne takie – ukucnęła na podłodze, w chaotycznych ruchach gładząc swoją błękitną sukieneczkę. – I ciociu, te lwy mają taką grzywę! Taką piękną, kolorową i jak ją potrząsają, to robią tak – rude loki poszły w ruch, kiedy Miriam pokręciła głową, za chwilę szczerząc braki w zestawie mlecznych zębów i robiąc z krótkich paluszków kocie łapy. – Raaaawr! – śmiech, który zaraz rozbrzmiał, zaburzył obraz groźnej panienki Prewett.
Przysunęła się bliżej cioci, wciągając pod siebie nóżki w białych rajstopkach i nie mogąc już usiedzieć w miejscu z powodu nadciągającej przygody z kolorami w roli głównej. Uwielbiała rysować. Uzewnętrzniała w ten sposób swój sposób patrzenia na świat bez strachu o to, że ktoś ją oceni, skrytykuje. Jej zdolność określania dźwięków za pomocą barw była już wystarczająco dziwna i nie potrzebowała dodatkowych powodów ku temu, by inni uważali, że coś jest z nią naprawdę nie tak.
Udało jej się skupić na dłuższą chwilę uwagę, kiedy ciocia Margie opowiadała o owcach. Chwyciła jasnowłosą za nadgarstek, robiąc krótkie, ale nacechowane strachem „hik”.
- Ale ciociu, te owieczki to nie boli? Przecież nożyce są bardzo ostre! – zmartwiła się, spinając niewielkie, jasne usteczka w wąską linię. Lwy były bardzo odważne, myszki szybkie, kiedy uciekały przez pola, a owieczki? Nie dość, że obcinali im wełnę nożycami, to jeszcze się gubiły. – Ciociu, to smutne bardzo… można im jakoś pomóc?
Z nietęgą miną wróciła do kartek i przysuwanego w jej stronę ołówka. Ujęła go w palce, za chwilę mocniej je na nim zaciskając. Zerknęła na ciocię, wciąż błądząc wśród trywialnych problemów dzieciństwa, które w tej chwili urosły do rangi katastrofy ekologicznej.
- Czy królewna może mieszkać w wełnowym królestwie i chronić małe owieczki, żeby je nic nie bolało? I będzie miała takie śliczne, białe włoski jak ciocia. Dobrze?
Pochyliła się nad kartką, spektakularnie wywinęła na wierzch język i narysowała na kartce okrąg, który jednak pod koniec bardziej przypominał bardzo nierówny owal. To miała być twarz królewny. Miała być, tak.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Sypialnia Miriam
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach