

Polana


Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A w miękkim, lekko wilgotnym od wieczornej rosy mchu; postać B pośród kwitnących pięknie konwalii. Wystarczyło, że podnieśliście wzrok i dostrzegliście swoją obecność.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Postać B, natchniona nagłym przypływem uczuć, poczuje nieodpartą potrzebę nazbierania rosnących wokół niej konwalii i stworzenia z nich bukietu dla miłości swojego życia. Jeśli posiada biegłość zielarstwa na co najmniej II poziomie, będzie wiedziała, że kwiaty te symbolizują subtelność, delikatność, lecz również i nieśmiałość. Podarowane ukochanej mówią wprost: jesteś piękna. Gdy staniecie naprzeciwko siebie, okaże się, że w międzyczasie wieczorna rosa utworzyła na ubraniu postaci A wzory upodabniające strój do balowej sukni. Nie zauważycie momentu, kiedy niedaleko was pojawi się namiot, w którym znajdują się przygotowane koce, poduszki oraz malutki stoliczek z koszem pełnym waszych ulubionych łakoci. Tuż nad nim unoszą się trzy duchy nucące najpiękniejsze z pieśni. Kręcące się po okolicy jednorożce nie zbliżą się do was przez cały czas waszego bytowania na polanie, ale będziecie słyszeć roznoszące się po okolicy rżenie.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.


Michael nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł ciasto. Chyba we wrześniu...? Uczył się już żyć bez kawy i z pustawą spiżarnią. Zawahał się tylko przez sekundę - był głodny jak wilk, a sowa nie przyniosłaby chyba nic niebezpiecznego do domu zabezpieczonego zaklęciem Fideliusa. W dodatku, dyniowa tartaletka pachniała naprawdę apetycznie. Nie tylko dynią, ale jakby... masłem orzechowym, ognistą whiskey i rumem? Może to ciasto z alkoholową wkładką?! Byłoby wspaniale. Zza uchylonego okna w domu Michaela czuć było morską bryzę i zapach powietrza po burzy (dziwne, dzisiaj nie padało...), a ciasto nęciło... Żarłocznie wgryzł się w smakołyk, zupełnie jakby nie jadł od dawna. Co prawda, nie głodował, ale likantropia naprawdę wzmagała apetyt.
Nagle poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka - świstoklik? Niemożliwe! Zanim zdążył choćby zamrugać albo zakląć w myślach, wylądował w obcym dla siebie miejscu.
Zmrużył oczy, czując woń konwalii, która nadal splatała się z zapachem jego amortencji. Co do...? Choć smak ciasta i roztaczający się wkoło zapach zdawały się go uspokajać, to Tonks i tak poczuł instynktowny niepokój. Był aurorem, buntownikiem, żołnierzem w tej wojnie. Ostatnim, czego mu brakowało, była niespodziewana podróż. Podniósł wzrok i...
...natychmiast zapomniał o wojnie. Poczuł tęsknotę, rozdzierającą mu serce, ale zarazem ogarnęło go szczęście, jakiego nie czuł od bardzo dawna. Krew szybciej popłynęła mu w żyłach, w ustach mu zaschło.
Choć nawet nie widział jeszcze wyraźnie twarzy postaci na przeciwległym krańcu polany, to wiedział, że jest mu w tej chwili najdroższą istotą na ziemi. Zapomniał o całym świecie, o wojnie, o zmartwieniach, o obowiązkach. Nogi same rwały się do przodu, chciał pobiec do przodu i wziąć ją w ramiona...
...ale zaraz, nie wyrwie się tak z pustymi rękami! To niezwykłe spotkanie wymaga odpowiedniej oprawy. Zerknął pod swoje nogi i prędko się nachylił, by nazbierać konwalii. Co za szczęście, że wylądował akurat tutaj! Zebrawszy pokaźny bukiecik, chaotycznymi i szybkimi ruchami, chwycił mocniej kwiaty i pobiegł do przodu, gotów wręczyć swój skromny prezent...



if you don't feed him
One from the pitiless wave?


Że jak?
Otworzyła oczy w pierwszej chwili trochę zaczynając panikować. Nie bardzo wiedziała co się dzieje, a właściwie, to dlaczego się w ogóle dzieje. I że ciastka mogły w ogóle kogokolwiek teleportować? Co też za dziwy zaczynały się dziać.
Lądowanie było miękkie. To szybko ino zrozumiała, kiedy jasne tęczówki znalazły się na mchu, na którym upadła. Zapach wieczornego powietrza uderzał w nozdrza, nadal czuła zapach cynamonu i pomarańczy. Podniosła się powoli, rozglądając, obracając wokół własnej osi, próbując dostrzec cokolwiek czy może spróbować dowiedzieć się gdzie właściwie była. Ale z każdą chwilą ta myśl ustępowała. Z momentem w którym dostrzegała jednostkę która zbliżała się w jej stronę. Ale nie obawiała się, nie zastanawiała z każdą chwilą czując jak coś tłukące się pod zebrami wyrywa się w tamtym kierunku sprawiając że nie do końca rozumiała znów. Właściwie nie rozumiała wcale. Nie rozumiała nic. Wiedziała tylko, że to właśnie w tamtą stronę powinna się poruszać. Ku jednostce, do której ciągnęła ją każda komórka ciała.
for angels to fly


Widział już wyraźnie jej twarz i nie mógł uwierzyć, że był takim ślepcem. Praca jak zwykle przesłoniła mu to, co się liczyło - blabla, wtedy martwił się o klątwę, blabla, o wilkołaki, blabla, o wojnę.
Teraz zmartwienia zniknęły, a on jak na dłoni widział to, co umknęło mu w Boltby.
Ideał.
Sam też czuł się inaczej niż przy ich poprzednim spotkaniu, inaczej niż przez ostatnie dwa lata. Z typową dla dawnego Michaela odwagą zapragnął znaleźć się przy Tangwystl, Tangie, Anu jak najszybciej. Nie liczyły się żadne troski, kompleksy, ani fakt, że zasługiwała na piękniejszy bukiecik. Nagle uwierzył w to, że ma u niej szanse.
Logiczne zresztą, że ma u niej szanse. Tak pięknie, tak odważnie, tak tolerancyjnie przemawiała do Podmore'a i innych wilkołaków! Merlinie, była otwarta, była dobra, była czuła, powinien był zauważyć to wcześniej. Musiał się pośpieszyć, jeszcze jakiś inny likantrop go uprzedzi. Z zaborczą zazdrością omiótł wzrokiem polanę, podejrzliwie przyglądając się drzewom - ale byli sami, na szczęście.
Kilkoma krokami skrócił odległość, która dzieliła go od dziewczyny. Stanął przed nią, wzruszony, uśmiechnięty, z dziwną pokorą wyciągając przed siebie bukiecik.
--Anu. - mógł jej tak mówić? Sama go prosiła. To chyba najodpowiedniejsze zdrobnienie, miękkie, czułe, piękne jak ona sama. Zawsze lubił brunetki. -To dla Ciebie. - wychrypiał, próbując powiedzieć coś jeszcze, coś szczerego albo flirciarskiego, ale głoski same mu uciekały. Nie był sam pewien, czy jest nieśmiałym wilkołakiem, błagającym ją o miłość; czy może dawnym Tonksem, który z wyćwiczoną pewnością siebie zaprosi ją do tańca w świetle gwiazd. Zresztą, to nieważne, bo w głowie miał tylko jedną myśl:
-Jesteś piękna. - wyszeptał, na wypadek gdyby kwiaty komunikowały to mniej czytelnie.



if you don't feed him
One from the pitiless wave?


'Kupidynek' :

velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...


Przyśpieszyła, kiedy i on zwrócił się w jej stronę, szybciej, prędzej, jeszcze kilka kroków, by znaleźć się blisko, obok, tam gdzie powinna być od zawsze. Na zawsze. Nie wiedziała czemu, ale była tego pewna, całkowicie o tym przekonana, nic innego nie miało w tej chwili znaczenia poza tym, że znalazła miejsce do którego należała.
Zatrzymała się gwałtownie, cało wymknęło się do przodu i cofnęło kawałek. Nie wiedzieć czemu, czuła dokładnie tłoczące się w piersi serce, które wybijało dokładny rytm. Nowy, słyszała go pierwszy raz, ale wydawał się tak banalnie znajomy, jakby słyszała go przez cały czas, tylko nie umiała odpowiednio odebrać.
Wyciągnęła rękę po bukiet, który dla niej stworzył. Dla niej. Rzadko kiedyś coś dostawała, to on należała do tych, co dawali, mało kiedy zamierzając coś brać. Kiedy odbierała bukiet palce dotknęły jego skóry, poczuła elektryzujące uczucie, które pomknęło przez rękę aż na kark. Przeniosła spojrzenie z Kornwalii na jego twarz, unosząc nieśmiało oczy. Skinęła krótko głową, kiedy z jego ust wymknął się krótki pseudonim, usta rozciągnęły się w uśmiechu, a brwi nabrały łagodniejszego wyrazu.
- Dziękuję. - szepnęła, nie mając pojęcia dlaczego słowo, zdawało się bardziej bliżej westchnienia pełnego ulgi, niż czegokolwiek innego. Na kolejne słowa jej brwi uniosły się w krótkim niezrozumieniu, ale łagodny uśmiech odsunął wątpliwości. Nie była, ale to nie było ważne, jeśli on uważał, że jednak była, a nie była.
- To dziwne, prawda? - zapytała, po tym jak skinęła głową w podziękowaniu za komplement. - Nic nie rozumiem, ale jednocześnie jakby wszystko tak. - błękitne tęczówki przesuwały się po jego twarzy, pragnąc nic ponad wpatrywać się w oczy należące do niego. Otworzyła usta żeby jeszcze coś powiedzieć, kompletnie z początku ignorując fakt pojawienia się czegoś, kogoś innego. Dopiero, kiedy nocną ciszę przeciął fałsz wykrzywiła usta w niezadowoleniu z ociąganiem odrywając wzrok od niego.
for angels to fly


Przyjęła je. Ulga rozlała się w sercu, biegnąc do niego elektrycznym impulsem od koniuszków palców. Uśmiechnął się, w źrenicach zatańczyły złote iskry. Anu właśnie przyznawała, że nie rozumie, co się dzieje. Za to on rozumiał. Pożądał już wcześniej. Za to nie... nie kochał chyba jeszcze wcześniej, nie tak, bo w porównaniu z uśmiechem Anu bladły wszystkie inne wspomnienia. A miłość przyćmiła pożądanie - wraz z miłością nadszedł szacunek i nadeszłyby też zagubienie i strach, gdyby coś nie podpowiadało Michaelowi, że wszystko będzie dobrze. Faeria zapachów, tak oszałamiających, że wilkołacze zmysły były wobec nich jeszcze bardziej skołowane niż ludzkie. To polana tak pachniała? Kwiaty? Anu? Morska bryza, wrzosy, drewno, ognista whiskey, a nawet nuta masła orzechowego - wszystko splotło się w przedziwnej woni, upajającej czystym szczęściem.
-Ja... chyba rozumiem. - wyszeptał, uśmiechając się promiennie. Nigdy nie miała okazji oglądać go takiego. Podczas szkolenia w Ministerstwie i wspólnej misji dla Zakonu zawsze zachowywał pełne powagi skupienie, a towarzysząca mu od powrotu z Norwegii melancholia nigdy nie znikała. Nigdy, aż do teraz.
-Byłem taki ślepy, Anu... - pomimo euforii, zdobył się na pewną skruchę. Powinien być zauważyć to wszystko wcześniej, znał ją w końcu nie od dziś. Dlaczego wcześniej był zbyt zaaferowany runami lub wilkołakami, by dostrzec jak cudowną była kobietą? Nic nie pamiętał teraz z tamtego szkolenia w Ministerstwie, nic poza jej miękkim głosem.
-Ja... - kocham cię, chciał powiedzieć, ale nawet teraz było mu trudno zebrać się na odwagę. Szukał więc słów i śmiałości bardzo powoli, aż nagle coś zmąciło ten moment.
Najpierw poczuł zapach, obcy, choć apetyczny. Woń... mięsa? (Od jak dawna nie jadł mięsa?) i jakby pomidorów i dyni... gwałtownie wdarła się do nozdrzy, na moment przyćmiewając wszystkie inne zapachy. Zamrugał, a choć amortencyjny trans nadal trwał, to głód odrobinę go przyćmił. Hipnotyczne spojrzenie Anu oderwało się zresztą od twarzy Michaela, pozwalając mu w końcu oderwać od dziewczyny wzrok.
Dynia...? Co ona tu robiła?
Uniósł brwi, widząc jak dynia pęcznieje i pęcznieje. Instynktownie stanął o krok przed Anu, chcąc osłonić ją przed potencjalnym zagrożeniem.
-Reducio! - sięgnął po różdżkę i wycelował w intruza.
Reducio połowicznie udane...



if you don't feed him
One from the pitiless wave?


Uśmiechnęła się, kiedy stwierdził, że rozumie. Jej się zdawało, że w jakiś sposób też pojmuje wszystko, jednocześnie nie wiedząc nic. Cała logika, wszystkie pytania, które gdzieś pojawiały się w głowie jednocześnie były trafne i nie miały żadnego znaczenia. Dlaczego nie wiedziała tego wcześniej? Czy potrzebowała tyle czasu żeby zrozumieć właśnie, bo wcześniej nie rozumiała wcale? Odpowiadała na kierowany ku jej uśmiech, wpatrując w znajomą już przystojną twarz.
Kolejne słowa sprawiły, że jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu a na twarzy zalśniła prawdziwa troska przysunęła się, łapiąc jedną z jego dłoni swoimi, razem z trzymanym niewielkim bukietem.
- Ale wyleczyli cię z tego? Widzisz już dobrze? - chciała wiedzieć, widocznie zatroskana nie za ciekawym stanem swojego towarzysza. Bo mówił w czasie przeszłym i zdawał się widzieć teraz normalnie. Poszukiwała jakiś oznak, mogących oznaczać że jednak wszystko w porządku nie było.
- Ja też… - potwierdziła, chociaż nie wiedziała, czy to samo. Czuła jakoś ino tak w środku, że właśnie o tym samym myśli. A to powodowało jakąś pewność, której nie potrafiła wyjaśnić.
Nagły śpiew odciągnął jej spojrzenie od niego ku dyni, która zakłócała ich spokój, ich chwilę, którą mieli dla siebie, która mogła się już nie powtórzyć. Patrzyła jak wyciąga różdżkę i rzuca zaklęcie. A zmniejszająca się dynia ukazuje swoje wnętrze.
- Zjemy? - zapytała odwracając na niego spojrzenie, zawierzając mu w podjęciu każdej decyzji, bo ino, zdawał się i tak posiadać już na jej życiem całkowitą kontrolę.
for angels to fly


Dawno się tak nie czuł. Tak beztrosko, nieskrępowanie, bez żadnych zmartwień i kompleksów.
-Co...? - wyrwało mu się z lekkim zdziwieniem, gdy spytała o zdrowie i wzrok. Romantyczny nastrój zachwiał się tylko na krótką chwilę, bo Mike szybko zrozumiał, co naprawdę miała na myśli. Co za piękna metafora!
-Tak, już się wyleczyłem. - zapewnił z ciepłym uśmiechem, ostrożnie muskając jej ciepłą dłoń palcami. Może i niegdyś sądził, że pewne rany nie zaleczą się nigdy, a droga do spokoju była długa, ale się mylił. Zniknęły widma Azkabanu, rozmył się cień likantropii, zapomniał o poprzednich związkach, o odpowiedzialności i wątpliwościach. Wystarczyła prawdziwa miłość, by zaradzić temu wszystkiemu, wystarczyła Anu.
-Widzę ciebie, a to się liczy. - wyszeptał, błogo nieświadom, jak mogą brzmieć te słowa jeśli zostaną dosłownie zinterpretowane. Jego zdaniem pojmowali wszak świat tak samo, nadając na podobnych falach.
Dynia zmniejszyła się, ukazując zawartość. Nozdrza lekko mu zadrżały, w brzuchu zaburczało, zakłopotał się wyraźnie. Przyziemne sprawy, takie jak obiad, nie powinny przysłaniać bliskości ukochanej kobiety, ale...
...Anu rozumiała go nawet teraz, wyraźnie świadoma faktu, że każdy mężczyzna potrzebuje czasem porządnie zjeść. Zanotował w pamięci, że będzie wspaniałą towarzyszką życia i z entuzjazmem pokiwał głową.
-Zjedzmy. - potwierdził radośnie, nie pamiętając, kiedy ostatni raz jadł mięso.
Naprawdę nie pamiętał. Zaniepokoiłoby go to, gdyby nie fala amortencyjnej euforii.
-Wina? Napijmy się, za nas. Za to, że odnaleźliśmy... siebie. - zaproponował, szarmancko sięgając po butelkę by ją odkorkować. Zanim zdążył, zaczarowany makaron już pchał mu się do ust.



if you don't feed him
One from the pitiless wave?


Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
W tym miejscu możesz przelogować się na inne konto i przesłać wiadomość. Pamiętaj, że treść posta zapisywana jest w obrębie danego konta. Aby uniknąć ewentualnej straty, pamiętaj o skopiowaniu treści posta przed przelogowaniem się.