Wydarzenia


Ekipa forum
Reinkarnacja
AutorWiadomość
Reinkarnacja [odnośnik]20.03.17 19:41
First topic message reminder :

Sypialnia

Niewielkie królestwo weekendowego szaleństwa, kiedy dzieci nie ma w domu, a Pomka jest niegrzeczna. Na przykład nie ścieli łóżka. Za to skrupulatnie podlewa, nawozi oraz podcina wszystkie roślinki - priorytety muszą być. Najlepsze jest ogromne okno, które jest dosadnym budzikiem kiedy słońce szturmem wdziera się do niewielkiego pomieszczenia. Łóżko zajmuje większość pokoju, ale to nic, skoro właścicielka lubi się na nim kręcić. W nocy służy do spania, w dzień robi za kanapę.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.


[bylobrzydkobedzieladnie]



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones




Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 16.08.17 23:53, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout

Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 20:53
|z wejścia

Nie było rozpaczy. Nie było smutku. Nie było złości. Ich egzystencja w pełnym silnych emocji momencie powinna być możliwa, jednak pod numerem czternastym w Hogsmeade nie było negatywnych atomów. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej mogły zagnieżdżać się w jego kątach, ale teraz czyste uczucia zalewały raz po raz wnętrze pomieszczeń, oczyszczając je niczym fale zabrudzony brzeg. Rodziły się z dwóch postaci znajdujących się blisko siebie i równocześnie pochłaniały swoich twórców, zastępując im powietrze i witalną siłę. Bo jeśli Jayden niedawno cierpiał, został uzdrowiony. Jeśli się zamartwiał, dostał pocieszenie. Jeśli był niepewny, pewność została mu nadana. I chociaż bał się nieznanego, nie przerażało go to w żaden sposób. Bo i czego? Kogo? Miał przy sobie cały swój świat, który stał się nagle tak oczywisty, że aż chciało mu się krzyczeć z ów odkrycia. Zawierzał jej całego siebie, chcąc, żeby zabrała jego umysł, serce i uczucia szastające nim niczym pustą marionetką. Bo właśnie tak się czuł — przepełniony nowymi rodzajami pragnień, którego znaczenia, pochodzenia i nazw jeszcze nie znał, ale miały nad nim pełnię władzy. Niezaprzeczalne przejęcie kontroli nastało wraz z tym momentem, w którym poczuł kobiecy ciężar osiadający na jego ciele i chociaż wtedy ją odepchnął, przez chwilę czuł jedynie zaprzepaszczenie w silnym łaknieniu. Nie mógł się mu nie poddać i nie mógł zaprzeczyć istnieniu tego niewidzialnego dotąd pierwiastka w samym sobie. Wybudzenie się, uzewnętrznienie się tak odmienne od schematu, w którym się poruszali, spowodowało kaskadę obaw, że Pomona nie zaakceptuje nowego elementu, który pojawił się między nimi. Że uderzy ono tak bardzo w nią, jak w niego, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Przyjęła, uspokajała, wciąż chciała mieć go w zasięgu wzroku. A on zatonął w jej dotyku, zapachu i brzmieniu głosu. Jakżeby mógł myśleć o czymkolwiek innym? Pamięć o wszystkich słowach, które krzywdziły ich nawzajem, uleciała i nie miała wrócić. Nie w momencie, w którym istniało tylko tu i teraz. W chwili, w której nie było przerażających emocji, był kojący spokój. Nie było ignorancji, była wiedza o sobie nawzajem. Nie było niszczycielskiego chaosu, była harmonia. Nie było śmierci, było życie.
Nie chciał odchodzić. Nie chciał rozstawać się z nią na dłużej niż było to konieczne, a w tym momencie chyba nic nie było w stanie go od niej oderwać. Bo to ona działała na niego jakby posiadała własną grawitację - przyciągała do siebie zbłąkanego mężczyznę niczym gwiazda łaknąca większej energii. Chcąca rozrastać się i jaśnieć swoim własnym światłem przez długie lata, nie pozwalając, by ktokolwiek przeszedł koło niej, nie zachwycając się tym bezkresnym pięknem. Nie wierzył w siłę przypadku, wiedząc, że coś takiego nie istniało. Jako naukowiec zajmujący się kosmosem i teorią powstania świata, odrzucał wszelkie gdybania odnoszące się do kości losu. Jeśli życie miało powstać przez przypadek, nigdy nie doszłoby do skutku. To nie przypadek. To czyjaś niewidzialna dłoń rozruszała pierwsze atomy, z których zaczął tworzyć się wszechświat, a oni wraz z nim. Dlatego też to, że oni znajdowali się właśnie tu i teraz ze sobą, nie było po prostu zbiegiem okoliczności — bo jeśli tak by się działo, byłoby to smutne i rozczarowujące. Mieli znaleźć się właśnie tutaj. Razem. Przyjmował więc kolejne gesty, w tym ten, w którym otuliła dłonią jego policzek. Jayden przesunął się delikatnie w stronę emanującego od kobiecego ciała ciepła, chcąc by była dla niego oparciem. Bo jej pewne chcę sprawiło, że poczuł jak świat gwałtownie się zakręcił. Ale to kolejne słowa spowodowały ponowne otrzeźwienie i wykwitnięcie niepewnego uśmiechu na twarzy czarodzieja. - Przestań - rzucił, czując jak cały płonął od rumieńca wstydu, gdy zaczęła nazywać go tymi wszystkimi określeniami. Nie o taką odpowiedź mu chodziło, jednak Sprout zawsze potrafiła przeistoczyć coś trudnego na swój sposób. I robiła to także teraz. Parsknął krótko, słysząc wspomnienie kuzynów, bo widocznie Pomona nie miała dawać mu z tym spokoju. I chyba dobrze — zasługiwał. Za ślepotę, którą wtedy się odznaczał i nie dostrzegał najważniejszego.
Przez jego ciało przeszła fala ciepłego, elektryzującego dreszczu, gdy ponownie przyciągnęła go do siebie. Raz, a potem drugi i jeszcze kolejny. Bombardowały jego zmysły bez ustanku, nie zwalniając ani nie zmniejszając natężenia. Mikroskopijne Wielkie Wybuchy rozgrywały się na najmniejszym fragmencie jego ciała, jedynie wzmacniając zakończenia nerwowe i wyostrzając doznania. Doznania nakierowane na jedną konkretną osobę. Chciał jej dotykać tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Zupełnie jakby robił to tej nocy po raz pierwszy. Chciał wędrować w miejsca, które powinny zostać przez niego niezbadane, nieosiągalne. To było niestosowne, ale akurat w tym momencie, teraz, z nią było najintensywniejszym instynktem, jaki kiedykolwiek się w nim obudził. Odetchnął ciężko, próbując utrzymać się na nogach, gdy w końcu odsunęli się od siebie po wyczerpującym pocałunku. Czuł, że jeśli się poruszy chociażby o centymetr, straci równowagę przez silne kręcenie się w głowie, jednak uśmiechnął się szeroko, przystając na moment w tym zatraceniu. - Smakujesz jak słońce - wyznał schrypniętym od emocji głosem, zacieśniając tylko uścisk ramion wokół wcięcia jej talii. Nie wiedział, kiedy wybrzmiało niewerbalne Chodź, a delikatna dłoń Pomony znów znalazła się w jego własnej, ciągnąc go w wyznaczonym kierunku. Poddał się temu, nie protestując, po prostu zgadzając się na wszystko, co mu zapewniała. Obserwował tylko w niepojętym amoku jej sylwetkę naprzeciw siebie, zastanawiając się po raz tysięczny, czy nie był to tylko sen, a on nie zasnął na Wieży Astronomicznej. Jeśli jednak była to ułuda, boleśnie rzeczywista, a jeśli prawda, niezwykle niepojęta. Mógł jednak jeszcze się poruszać i kontrolować. Dlatego też zatrzymał się w drzwiach, puszczając kobiecą dłoń i badając spojrzeniem znane sobie pomieszczenie. Ile razy zaglądał do niego, by skontrolować czy zielarka wciąż spała lub, czy po prostu była w domu? Nie wchodził. Patrzył. Coś kazało mu się zatrzymać tam, gdzie stawał za każdym poprzednim razem i zbadać pokój raz jeszcze, aż nie zatrzymał wzroku na zajmującym większość przestrzeni łóżku. Nie wiedział, przez ile minut milczał, nie odczuwając w tej ciszy nic złego. Musiał zrozumieć, dojść do jakiegoś ładu z wewnętrznym chaosem. Przeniósł spojrzenie niebieskich oczu na Pomonę, chcąc odnaleźć spokój w samej obserwacji jej osoby. To było takie proste... Zawsze miało takie być? - Nie wiem, jak... - zaczął w pewnym momencie cicho, zaraz czując kolejne wykwitające na jego policzkach rumieńce zmieszania.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:03
Mogłabym zasnąć w zagłębieniu jego szyi, otulona delikatnym kocem tak znajomego zapachu, kołysana do snu rytmicznym biciem ukochanego serca. Jednak wtedy straciłabym tyle nowootwartych możliwości, jakie zostały nam dane przez jakże skomplikowane w swej prostocie działanie. W teorii wystarczyło jedynie powiedzieć te słowa - wyznać wszystkie najszczersze uczucia zalegające w przerażonym przyczajeniu. Brzmi banalnie, ale sądząc po tym, jak długo zajęło nam odnalezienie tej konkretnej drogi do siebie nawzajem, można przyjąć, że to tylko pozory. To pozory trywialności powodują niedocenienie przeciwnika, co zwykle objawia się mydleniem oczu niezbyt gładkimi kłamstwami. W oczywistym celu zachowania twarzy za wszelką cenę. Głównym prowodyrem podobnych praktyk jest strach. Suma wszystkich lęków skoncentrowanych na jeden z najważniejszych punktów w życiu, od którego przecież tak wiele zależy; to właśnie one zabraniają nam mówić, otwierać się przed drugim człowiekiem, bo obawy co do widoku czającego się za drzwiami są w końcu ogromne. Odrzucenie, pogarda, wyśmiewanie, upokorzenie, utrata celu jeszcze zanim zdążyło się do niego zbliżyć, to wszystko paraliżuje. Powodując nieuchronne cofanie się zamiast cenny i pożądany samorozwój - na pewno oszczędziłoby nam to parę miesięcy? życia w niepewności oraz pozbawionego kolorów jakie dopiero udało nam się odkryć. Wspólnie. Razem. Przezwyciężając wreszcie wewnętrzne blokady zżerające miękkie wnętrze wrażliwej duszy. Ciała. Wszystkiego, co definiuje nas jako ludzi. Może rzeczywiście straciliśmy czas, ale czy na pewno? Ugruntowanie relacji, nawet w czysto przyjacielskiej formie, miało być jednym z solidniejszych fundamentów. Miłym budulcem do czegoś trwałego, niezwyciężonego. Czy będę o tym pamiętać za jakiś czas? Gdy kurz ekscytacji nowym początkiem osiądzie ciężko na świadomości? Nie myślę o tym teraz. Może powinnam. Stawiać ostrożnie kroki, nie wystawiać nas na porażenie bezlitosnych błędów. Nie, to nie my jesteśmy błędem, to nasze podejście. Pragnienia skrywane głęboko w sobie, uśpione, nieznane. Teraz wywleczone na wierzch. Jak głodna zwierzyna rzucająca się na pożywienie, nie patrząc na to czy nie jest przypadkiem zatrute; pozbawieni zdrowego rozsądku, przemyślenia. Gdybym zastanowiła się nad swoimi ruchami, doszłabym do wniosku, że postępuję źle. Powinnam się zatrzymać, złapać oddech, przemyśleć nowe otoczenie w jakim się znajduję. Pomyśleć o nim, człowieku mi najdroższym, którego w końcu nie chcę skrzywdzić. Nie teraz ani nigdy. Powinnam więc pomyśleć o jego uczuciach, o obawach jakie w sobie nosił i ranach rozdzierających delikatne, ufne serce. Co będzie kiedy zdam sobie sprawę z tego, że postąpiłam zbyt impulsywnie, sprzeniewierzając się wszystkiemu, w co dotąd wierzyłam? Czy będę potrafiła spojrzeć na swoje odbicie w lustrze? Czy będę mogła spojrzeć na Jaydena w ten sam sposób, pełen miłości oraz oddania? Nie zastanawiając się nad tym, że jest powodem, dla którego skoczyłam prosto w przepaść? Żyłam w pewnych ramach społecznych przez przeszło dwadzieścia pięć lat, ciężko jest to wszystko nagle odrzucić. Zapomnieć, zniszczyć, udawać, że to nie istniało. Zostałam ukształtowana w pewien konkretny sposób, naznaczona piętnem wychowania, z narzuconymi na mnie definicjami, normami, zakazami. Mogę żyć teraz w separacji od własnych korzeni, ale nie da się ich wyrwać jednym precyzyjnym ruchem. Takie działania wymagają czasu. Nie mam go teraz. Nie, kiedy wiedziona emocjami, otumaniona pragnieniami, potrzebą nieskończonej bliskości stoję naprzeciwko osoby, której mogłabym zawierzyć wszystko. Serce, dusza, umysł, ciało - to nie ma żadnego znaczenia. Idealne dopasowanie, magnetyczne przyciąganie, mogę nazwać to jak chcę, ale prawda jest taka, że poddaję się instynktom. Tymi otulonymi prawdziwym poczuciem bezpieczeństwa, ufnością, że wszystko będzie dobrze. Bo kiedy jesteśmy razem, to nic więcej nie ma znaczenia. Jesteśmy w stanie pokonać każdy problem, a do tego możemy czerpać siłę z siebie nawzajem. Cieszyć się po prostu samym swoim istnieniem, będąc zawsze obok. Nawet jeśli całkiem daleko. Czy tak działa magia prawdziwego zrozumienia, osób niemających przed sobą żadnych tajemnic? Cóż, prawie żadnych.
Czuję, jak uśmiech poszerza się znacząco, a uczucie rozbawienia rozrasta się w klatce piersiowej. Kąciki ust drżą w niemym geście drażnienia się, chociaż każde słowo, jakie wypowiedziałam, jest jak najbardziej prawdziwe. Dodatkową prawdą jest też to, że naprawdę mogłabym rozprawiać przez całą noc o zaletach Jay’a - bo jest wyjątkowym człowiekiem, także w ocenie całkowicie obiektywnej. Zasługuje na najlepsze, na znacznie więcej niż to, co mogę mu dać. Czy jestem w stanie sprostać tym wymaganiom? - Zmuś mnie - odpowiadam, starając się powstrzymać cisnący na usta chichot. - Czekaj, o czym zapomniałam? O twoim niesamowitym talencie, złotym sercu, oddaniu uczniom… - kontynuuję brutalnie i bezwzględnie. Tylko odrobinkę jeszcze. Przecież wkrótce niemalże zapominam o mym niemądrym zachowaniu, bo pokusa złożenia na ustach mężczyzny pocałunku jest zbyt silna. Nie do odparcia. I nie, nie chcę jej odpierać, gdy oplatam jego szyję ramionami, całkowicie topniejąc w tym momencie. Kuszącej bliskości zarówno ugładzającej zmysły jak i je pobudzającej, mierzwiącej, doprowadzającej do szaleństwa. Do zaniechania dalszych słownych tortur i skoncentrowaniu się na celebrowaniu słodyczy trwającej chwili. Jestem pod wrażeniem tego, jak trudno jest się wreszcie odsunąć - muszę włożyć w to całą swoją silną wolę. Będącą słabą wolą, zdecydowanie. Wydaje mi się jednak, w tym konkretnym momencie, że nie muszę się pilnować. Ograniczać. Przecież tego chcę. Teraz, natychmiast. - Mmm, w takim razie u ciebie to… - mruczę, po czym kradnę jeszcze jeden pocałunek. Jakby niepewna, gdzie koniecznie muszę posmakować raz jeszcze. - Gwiezdny pył - stwierdzam ostatecznie. Cicho, miękko, znów zatracając się w tym, co powoduje przyspieszenie bicia serca. Ulgę, przyjemność i spełnienie. Nawet nie wiem kiedy odciągam Jaydena od kominka i jakim cudem znajdujemy się w sypialni, ale to w niczym nie przeszkadza. Niczego nie zmienia. Nawet jeśli powinnam żałować tego co robię. Przecież chcę i tylko to się liczy. No, dobrze, może nie jestem w tym sama tak jakby na to nie patrzeć.
Obracam więc głowę, tylko przez paręnaście sekund patrząc jak pan profesor postanawia utknąć w drzwiach. Uśmiecham się lekko, czując kolejną warstwę czerwieni na policzkach - przecież ja też nie wiem. To i tak niczego nie zmienia. - Chodź - mówię spokojnie. Ciągnę go za rękę, zmuszając do wejścia w głąb pomieszczenia. Praktycznie oświetlonego jedynie jasnością pchającą się z korytarza. Nieistotne. - Zatańcz ze mną. - To nie rozkaz i nie prośba, chyba coś pomiędzy. Układam ręce mężczyzny na swojej talii, z kolei moje znów wędrują do jego szyi, żeby zapleść palce na karku, nienachalnie. Potem zaczynam bujać się do niesłyszalnej melodii, ruszając biodrami i stawiając mało uważne kroki na jakże znamienitym parkiecie. Cały czas zadzierając przy tym głowę, szukając spojrzeniem w ukochanej twarzy odrobiny relaksu. Mniej przerażonego wzroku, nieco rozluźnionych mięśni. Wszystko dobrze, Jay. To wciąż my.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:04
Chciałby. Chciałby być jej ostoją i azylem, w którym mogłaby się schronić przed światem; przed wzrokiem każdego, przed kim chciała tylko uciec. Z daleka od opinii, zła i wątpliwości. Poza granicami boleści, tragedii i wojny. Chciał być dla niej miejscem, do którego wracałaby niezależnie czy poniosła zwycięstwo, czy porażkę — bez znaczenia czego miałyby dotyczyć. Zrozumienie i niepodlegająca żadnym wahaniom ufność miały przebijać się przez zbroję, które na co dzień przybierali, wychodząc naprzeciw światu i wszystkiemu co miał oferować. Nieprzeniknione tarcze obronne przepuszczające jedynie ich samych do siebie zdawały się czymś naturalnym — w końcu byli przyjaciółmi, którzy znali się na wylot. Znali swoje silne i słabe strony, znali swoje pragnienia i obawy. Nie oszukiwali się wzajemnie, wiedząc, że cokolwiek sięgnęłoby serca jednego z nich, drugie bez wahania wyciągnęłoby cierń, nie patrząc na to, że palce ratującego miały przy tym ucierpieć. Bo właśnie na tym polegało zaufanie i oddanie drugiemu człowiekowi — poświęcenie miało przyświecać każdemu następnemu gestowi nakierowanemu ku niej. W tej jednej chwili, w której zrozumiał, co tak naprawdę czuł do Pomony, zmieniły się równocześnie jego najskrytsze pragnienia. Najbardziej na świecie pożądał już nie komicznie brzmiącego meteorytu, nie wiedzy, nie Świętości Irlandii, o których marzył jako dziecko, nie zbawienia dla świata. Łaknął ze wszystkich sił szczęścia dla właścicielki drobnego, miękkiego ciała, które trzymał tak blisko siebie. Odrzuciłby każdą rzecz, która kiedyś miała dla niego jakieś znaczenie, jeśli oznaczałoby to zapewnienie jej dozgonnej radości i życia wyzbytego ze zmartwień. I jeśli również i on miał znaleźć się w świecie, który sobie wymarzyła, nawet jako niewielka jego część, byłby szczęśliwy. Bo on sam nie był w stanie wyobrazić sobie bardziej idealnego rozwiązania dla siebie, niż to, by po prostu być z nią bez względu na to, co miało się dziać. A wiedział, że nie zasługiwał.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zdecydowała się na to, by ulokować swoje uczucia właśnie w nim; by pozwolić na to, żeby zmarnowała czas na niego. Od miesięcy nie przynosił jej nic poza zniszczeniem, zmęczeniem i rozczarowaniem. Był cieniem dawnego siebie, do którego przywykła i którego znała. Nie był tym samym człowiekiem, chociaż wszystko mogło wskazywać na coś zupełnie innego; wiedziała o tym, bo towarzyszyła mu w ów zmianie. W przeciwieństwie do niego nie poddała się wątpliwościom, nie uciekła od zobowiązań, nie zostawiła uczniów w niewiedzy. Dlaczego więc pomimo tych wszystkich różnic i doświadczeń — zarówno dobrych, ale również i złych — przyjęła go? Nie odepchnęła w momencie, w którym stanął przed nią i powiedział, co tak naprawdę działo się w jego wnętrzu? Nie chciał, żeby pomyślała, że równało się to z jakimś zobowiązaniem, powinnością do spełnienia. Że oczekiwał od niej tego samego. Ba! Spodziewał się, że odejdzie z niczym; że Pomona będzie w nim widziała jedynie człowieka, z którym spędziła ostatnie dwa lata w roli przyjaciela. Dodatkowo przyjaciela, który naruszył granice i zniszczył łączącą ich więź. Tak się nie stało, a jej słowa, chociaż przesycone żartem, dotknęły go do żywego i zmieszały, dając nadzieję. A on ponad wszystko chciał, żeby po prostu poddała się wszelkim zmysłom i odetchnęła, przenosząc na niego swoje zmartwienia i sama zostając czystą. Może to i ona stawiała pierwsze kroki w tej relacji — zatracając się w żarliwym pocałunku, okrywając go swoim ciałem, mówiąc o tym, że chciała podjąć się relacji między nimi. Ciągnęła go przy każdym z tych działań za sobą, ale Pomona zapominała o jednej rzeczy — Jayden jej w tym towarzyszył. Nie był biernym obserwatorem, który nie posiadał własnej wolnej woli. Przyszedł do niej, wyznał uczucia, pozwolił, by jego dłoń wędrowała po jej ciele. Gdyby nie chciał, zaprzeczyłby, wycofał, poprosił o trochę czasu. Nie krzywdziła go. Nie mogła go teraz skrzywdzić. Nawet torturując kolejnymi słowami i wprowadzając go w jeszcze większe zawstydzenie, ale to była kolejna gra, którą wymyśliła tego wieczora. Uwieńczona jednak wygraną innej kategorii niż we wszystkich poprzednich, gdzie zamiast alkoholu pojawiał się inny stan upojenia. Czuł iskry na swojej skórze w miejscach, gdzie Pomona sunęła dłońmi po jego ciele, a każde zaciśnięcie palców w jego włosach powodowało wyładowania elektryczne, wywołujące gęsią skórkę. Jeśli tak miała wyglądać przyszłość to nie chciał, żeby cokolwiek się zmieniło. On był na to gotowy. A ona? Jej wątpliwości były bezpodstawne w związku z jego osobą, bo czy nie widziała tego oddania, które wobec niej miał? Przecież doskonale go znała i wiedziała, że nie był typem człowieka, który rzucałby się z relacji do relacji, byle tylko nie być samemu. To dopiero jej osoba sprawiła, że zaczął odczuwać samotność i chciał ją przerwać, zdając sobie sprawę, że tylko ona mogła pomóc mu ją wypełnić. Jak wtedy gdy poczuł jej ciepło po naprostowaniu ścieżek w trakcie godzenia i wybaczenia sobie wszelkiego zła, które miało miejsce na dziedzińcu. Kiedyś powiedziała mu, że jej patronus przyjmuje formę salamandry — symbolu ognia. Zdawała sobie sprawę jak bardzo paliła w tym momencie jego skórę, gdziekolwiek go dotknęła? Był to jednak gorąc, w którym mógł się spalić całkowicie i zatracić przy okazji po kolei każdy ze zmysłów. Dlatego nie protestował też, gdy wyciągnęła do niego rękę, mówiąc, by zatańczyli. Parsknął przez krótki moment śmiechem, bo przecież doskonale wiedziała, że nie był idealnym tancerzem. Mógł jej godzinami opowiadać o gwiazdach, gwiezdnych pyłach, oddalonych galaktykach, zakrzywieniu czasoprzestrzennym, lecz nigdy nie był kimś, kto swobodnie czuł się w objęciach tańca. Nie protestował jednak, chociaż kręcenie głową ustało, dopiero po dłuższej chwili, gdy cisza wydawała się niemal muzyką, a oni poddali się delikatnym jej ruchom. Jayden wciąż nie czuł się zbyt pewnie z dłońmi ułożonymi na kobiecej talii, chociaż bardzo chciał, żeby to się zmieniło — przez lata nie patrzył na damską część społeczeństwa w ten sposób i zmiana nie miała być natychmiastowa oraz płynna. Pomona musiała dać mu trochę czasu na oswojenie się z tymi wszystkimi nowościami, które bombardowały jego zmysły jeszcze mocniej niż świadomość istnienia równoległych światów. W porównaniu z nimi wpływ osoby zielarki był bilionowo razy potężniejszy i bardziej zaskakujący. Zaplótł palce na jej plecach, odczuwając spokój. Równocześnie pozbył się spięcia i nieśmiałości, chociaż ta druga w niewielkim stopniu miała mu jeszcze towarzyszyć. Z każdą mijaną minutą jednak coraz słabiej, bo w tak znanym sobie otoczeniu, w jej obecności nie bał się niczego. W tym również i wspólnych wspomnień.
- Pamiętasz bal bożonarodzeniowy zaraz po twoim przyjściu do Hogwartu? - spytał w pewnym momencie, przerywając milczenie, chociaż nie było to w żadnym stopniu niszczycielskie. Na chwilę odwrócił spojrzenie, by dostrzec za oknem migające w ciemnościach ciężkie płatki śniegu. Jeśli ktoś powiedziałby mu, że to kwiaty, zapewne nie poczułby się zaskoczony — stracił poczucie czasu i równie dobrze mogłaby już dawno nastać wiosna, a on nic by nie zauważył. Zaraz jednak wrócił oczami do swojej towarzyszki, milczącej, ale uważniej wsłuchującej się w jego słowa. - Miałaś na sobie granatową sukienkę z nocnym niebem. Chyba pięć razy chciałem cię zaprosić do tańca, ale ty bez przerwy byłaś zajęta przez kogoś innego. I w sumie dobrze, bo wiesz, że taniec nie jest moją mocną stroną - zaśmiał się cicho, trącając jej nos swoim. - Ale wtedy chciałem po prostu lepiej cię poznać. Po naszej pierwszej eskapadzie do kuchni to był wręcz obowiązek - wytłumaczył, a uśmiech nie schodził mu z ust. Wtedy nigdy by nie pomyślał, że myślenie o potencjalnie idealnym materiale na przyjaciela, stanie się myśleniem o kimś zupełnie innym. Jeszcze parę tygodni temu nie znał tej prawdy i musiały minąć dwa długie lata, żeby zrozumiał. Nie były to jednak zmarnowane miesiące, bo cieszył się z tego, że spędzili je wspólnie w ten sposób; że dała mu się poznać na tej płaszczyźnie; że on sam nie był zaznajomiony z tym, co odczuwał w tym momencie. Po chwili wesołego wspomnienia spoważniał, a spojrzenie wbiło się na nowo w znajome oczy. - Gdy dzisiaj cię zobaczyłem, pomyślałem, że nieważne co masz na sobie, bo w myślach mam twój obraz w tamtej sukience - mówiąc to, instynktownie zawędrował palcami do granicy jej swetra, wsuwając dłonie nieznacznie pod materiał. Zrozumiał to jednak zbyt późno. Ciepło jej gładkiej skóry uderzyło w niego, powodując lekkie mroczki przed oczami i chwilowe znieczulenie rozchodzące się falami po jego ciele. Raz za razem przechodziło przez niego, aż w końcu przestało i zostało już jedynie ciepło. I drganie, chociaż nienależącego do niego. - Żałuję, że mówiłem ci za mało, jak piękna jesteś - powiedział, zatrzymując się w półkroku ich powolnego tańca.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:15
Chciałabym. Chciałabym móc schować się w jego ramionach, osłonięta przed każdym, nawet najdrobniejszym deszczem okrutnego świata. Chciałabym móc powiedzieć mu wszystko, co ciąży na duszy - i wiedzieć, że znajdę w jego spojrzeniu otuchę. Otuchę, na której mogłabym miękko ułożyć głowę, przymknąć na chwilę oczy i odpocząć od wszelkich zmartwień. Niestety nie mogę. Świadomość, że już nigdy nie będę z nim w pełni szczera ciąży na barkach jak morderczy balast, którego nie można się pozbyć. Najgorsze jest to, że nawet nie wiem czy chciałabym się go pozbywać. To skomplikowane. Kiedyś, gdy Jayden jeszcze wierzył w zakonowe idee, może zdołalibyśmy wypracować nieskończone zaufanie. Stabilną pomoc, wsparcie i linię wspólnej obrony. Teraz wszystko wygląda inaczej. Zapomnienie podyktowane własną wolą przekreśliło wspaniałą możliwość istnienia jako niepokonany duet partnerów, ale to nic. Tak sobie wmawiam odkąd Jay przekroczył próg tego mieszkania, odkąd wypowiedział te konkretne słowa, które związały mnie z nim już na zawsze. Nieważne jakie sekrety skrywa każde z nas - jest już za późno na wątpliwości, na smutek związany z oczywistością. Oddając jedyne serce jakie posiadam zgodziłam się na wszystko, co wiąże się ze wspólnym życiem. Może nie dosłownie, ale odtąd wszystkie decyzje zostaną podjęte z myślą o tej drugiej osobie, odpowiedzialność spocznie na dwie pary barków, zaś samotność nie zakradnie się w paletę odczuwanych emocji. Musimy nauczyć się koegzystować w swoich przestrzeniach bez względu na trudności majaczące na horyzoncie; może to naiwne, że wierzę w powodzenie tego planu. Że zdołam utrzymać podejrzaną działalność w tajemnicy - nie wiedząc przy tym, że tak bliski mi astronom sam zapląta się w skrajne niebezpieczeństwo. Prawda jest taka, że teraz o tym nie myślę. Nie mam w głowie planu, nie zastanawiam się nad naszą przyszłością, nie definiuję każdej z możliwych do podążania dróg. Chcę mieć go blisko przy sobie, czuć ciepło jego ciała, poddawać się otumaniającemu działaniu znajomego zapachu - znajomego, a mimo to tak rozkosznie nowego. Czuję tak na każdym etapie tego spotkania, w każdej mijanej sekundzie. Każdy gest, każde spojrzenie, dotyk, to wszystko jest znane i nieznane zarazem, skrzy się w całkowicie odmiennych barwach, a mimo to wywołuje ciepło bezpieczeństwa. Jak powrót do domu po długiej nieobecności, jak tęsknota za czymś, co zawsze było w zasięgu ręki, a potem zniknęło, żeby znów po udręczonym oczekiwaniem czasie powrócić do właściciela. Jak mogłabym w to wątpić? Te uczucia żarzące się w klatce piersiowej są żywe, prawdziwe - każda zadana kiedykolwiek rana goi się, brakujące elementy samotności znikają, zaś puste dotąd dziury wypełniając się gęstą miłością. Budulcem potrafiącym naprawić dosłownie wszystko. Tak się właśnie czuję - niepokonana, pełna nadziei oraz niemalże ślepego oddania. Zatracam każdą granicę, burzę wszelkie mury; nie ma we mnie wątpliwości, podejrzeń ani czujności. Nigdy nie sądziłam, że to może być takie proste. Takie właściwe. Takie idealne.
Zbudowaliśmy teraźniejszość własnymi rękoma, ciężką pracą. Godzinami rozmów, oglądaniem nieba, dbaniem o rośliny, o uczniów, siebie nawzajem. Nieudolnymi tańcami, wspólnymi posiłkami, kradzieżami jedzenia ze szkolnej spiżarni. Tymi wszystkimi dobrymi słowami, uściskami w ciemnych od smutku godzinach, wsparciem gotowym o każdej porze. Powinniśmy czuć się dumni, że zasiane ziarno wykwitło najpiękniejszym kwieciem znanym ludzkości. Prawdopodobnie to ona dodaje mi odwagi do tkwienia w tym stanie. Słodkiej, mglistej egzystencji skoncentrowanej na mężczyźnie, któremu nie boję się oddać wszystkiego co mam. Na przyciskaniu się do jego ust, smakowaniu nagrody za włożony dotąd trud w tę relację. Z tyłu głowy wciąż pulsuje świadomość, że nie powinnam pozwolić na przekroczenie pewnych granic, na dłonie wplecione we włosy, na zatracenie się w trwającej przyjemności. Ale ja nie słucham, zapatrzona właśnie w niego. Ogołocona ze zdrowego rozsądku, z myśli, z instynktu samozachowawczego. Kto mógłby przypuszczać, że niebezpieczeństwo może smakować tak dobrze?
To jednak nie salamandra płonęła żywym ogniem - krótkim, letalnym. To feniks odradzający się na nowo z popiołów, wciąż i wciąż, aż oddech sam w sobie staje się żarem nie do ugaszenia. Dobrze, że w końcu udaje się go przysypać odrobiną ziemi, bo w przeciwnym razie tkwilibyśmy w swoich ramionach do końca świata. Ewentualnie do momentu, w którym Jayden uznałby, że czas na powrót do pracy. Dokładnie tej, która teraz wydaje się być najodleglejszą galaktyką w całym kosmosie. Coś, co niemalże nie istnieje. Jakże może, skoro jest tylko mikroskopijnym punktem na odległości milionów lat świetlnych? To takie nierealne. Tylko ta chwila może być prawdziwa - namacalna, bliska, osobista. Jedyna w swoim rodzaju. Być może każda para odczuwa identyczne emocje każdego dnia, na całym świecie, ale z jakiegoś powodu tkwię w przekonaniu o naszej wyjątkowości. To niemożliwe, coś takiego się nie zdarza. Nie innym. Zdarzyło się tylko nam.
W zaciemnionym pokoju sprowadzającym nieimponujący taniec do chwili prawdziwej intymności, mającej na celu oswojenie się z nową sytuacją. Damy radę kręcić się w kółko, to przecież nie może być takie trudne. Zrobiłabym zresztą o wiele więcej, żeby zapewnić Jay’owi upragniony komfort, spokój duszy, rozluźnienie spiętego ciała. To jedyne, co teraz przychodzi mi do głowy. Ukołysanie zmartwień wraz z niepewnościami, w scementowanym uścisku. Przymykam na chwilę oczy; chłonę sunącą w powietrzu ciszę, oddechy zaplatające się gdzieś przy twarzy, błogość rozchodzącą się po rozdrażnionych połączeniach nerwowych. Męski głos wybrzmiewający tak blisko przywołuje mnie do rzeczywistości, chociaż zdziwienie wypowiedzianymi słowami rośnie wraz z każdą sekundą. Na tyle, że po raz pierwszy od dawna nie wiem co powiedzieć. Mrugam szybko, starając się przetworzyć uzyskane informacje, zrozumieć co się właściwie wydarzyło - nie mogę wyjść z podziwu. - Coś tam pamiętam… - mruczę zdezorientowana, w myślach przeszukując odpowiednie wspomnienia. - Pamiętasz to? - wyrywa się w końcu spomiędzy warg. Pytanie nasączone szczerym zdziwieniem, może nawet niedowierzaniem. Mówimy w końcu o astronomie z czasów, gdy bujał głową w obłokach, tylko i wyłącznie. Zapominającym o zjedzeniu śniadania. Jakim cudem…? Przyjemne, łaskoczące ciepło zaczyna wędrować w okolicy serca - muśnięcie nosa sprowadza mnie na ziemię, odrobinę uspokajając narastającą ekscytację. Niestety nie jestem w stanie powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu tej dziwacznej radości, jaka zalewa moje zmysły. Tkwię w niej przez kilka długich, wspaniałych sekund, aż powaga następnych słów mrozi całe ciało powodując przyjemne dreszcze. Mam wrażenie, że trawi mnie jakaś gorączka, że amplituda drgań osiąga poziom krytyczny w momencie zetknięcia się jaydenowych rąk z ciepłem mojej skóry. Gorąc ponownie wzbiera we wszystkich wnętrznościach, szczególnie wykwitając na miękkich policzkach - co się ze mną dzieje? Co ze mną robisz? Dlaczego mówisz mi, że jestem piękna? Nikt mi nigdy tego nie powiedział. Zdarzało mi się usłyszeć, że jestem wesoła, sympatyczna, pracowita. Czasem, że mądra. Jednak nigdy nie skomplementowano mojego wyglądu, więc na początku czuję się zagubiona, ale nieznana dotąd choroba przejmuje nade mną kontrolę. Nie umiem się opanować przed przejechaniem dłońmi po jego klatce piersiowej obleczonej w materiał koszuli, aż docieram do ramion - jedną zostawiam na miejscu, drugą przesuwam na policzek. Czułym, chociaż zdecydowanym gestem badam opuszkami palców fakturę linii żuchwy, brodę, zatrzymując się na szyi i… w ułamku sekundy całuję go namiętnie, zdecydowanie bardziej żarliwie niż do tej pory. Jeśli wtedy brakowało mi powietrza, to teraz zwyczajnie umieram w ostatnich podrygach życia pozbawionego cennego tlenu. Spalam się na nowo, zapominając o wszystkim innym. Nie umiejąc się powstrzymać. Może nie chcąc? To brak kontroli. Najsilniejsza z potrzeb jaką kiedykolwiek odczuwałam. Wreszcie przemieszczam rękę z ramienia do odsłoniętego karku, drugą jednak wciąż chaotycznie wędrując po męskiej twarzy - jakbym chciała nauczyć się na pamięć każdej jej wypukłości, drobnej rysy, miękkości skóry. Czuję się przy tym silna i słaba jednocześnie; czy Jayden mi to wybaczy? Czyż nie wolałby, żebym się odsunęła, pozwoliła mu oddychać własnym powietrzem?
Nie wiem. Zmysłami ledwie wyczuwam, że świat kręci się wokół własnej osi - ale jest pusty. Bo dla mnie istniejesz tylko ty. A my, my znajdujemy się już w innej galaktyce.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:18
Każdy miał swoje tajemnice ukrywane przed światem, zachłannie otulone szczelnym kocem milczenia oraz ostrożności. Były to miejsca, których można było się wstydzić, nienawidzić, uwielbiać, odtwarzać wciąż na nowo, jednak wciąż pozostawały niedostępne dla innych. Oddalone i zepchnięte poza rzeczywistość najbliższych, gdzie nikt nie miał mieć dojścia i tylko od właściciela klucza zależało, czy chciał się nim podzielić z dugą osobą. Każdy miał coś w swoim życiu, co zamykał w szczelnej kapsule, udając, że nic takiego nie istniało. Utopijny świat złożony z cegieł większych oraz mniejszych sekretów należał się każdemu, bo tajemniczość zawsze leżała w ludzkiej naturze. Zdawał sobie sprawę z tego, że i Pomona miała swoje sekrety. Przecież on sam nie był bez skazy, nie wiedząc jeszcze, że blizny po niektórych z tych niedopowiedzeń miały zostać na jego ciele już do końca życia. Jakby przypominając mu swoim istnieniem o tym, że tam były - materialny dowód wiedzionego podwójnego życia, o którym wiedziało tak niewielu. Tylko Maeve i Cyrus wiedzieli, że podejmował się uparcie opanowania szalejącej magii, odkąd tylko pojawiły się w czarodziejskim świecie i terroryzowały jego mieszkańców. Bez względu na to ile razy zawiódł, miał pchać się w tamtą stronę niczym otumanione dziecko; podekscytowany kolejnym wyzwaniem i niepatrzącym na to, że cokolwiek z tych rzeczy mogło mieć bezpośrednie na niego oddziaływanie. Wstawał, podnosił się i szedł dalej. Cierpliwie czekając na drugą różdżkę gotową do stanięcia twarzą w twarz z chaosem wywołanym nagle i niespodziewanie. Nikt jednak nie chciał zrobić nic w tym kierunku. Prawo zakazywało podejmowania interwencji, ale jednak robił to. Ryzykował raz, drugi, siódmy i dziesiąty. Nie tłumaczył się nikomu ze swoich działań, wierząc w to, że tak było trzeba. Że nie mógł oczekiwać od innych działania, podczas gdy sam bezpiecznie siedziałby w Hogwarcie, przeglądając kolejne wydania gazet i czytając o efektach anomalii, które pustoszyły kolejne z terenów. To nie był on i nigdy nie chciałby być tym, kto nie podejmował ryzyka dla poprawy stanu rzeczy. I chociaż nie mógł pamiętać tego, co działo się w Zakonie Feniksa, zrozumiałby . Przecież ją znał. Nie była złą osobą. Łaknęła dobra jak nikt inny i chociaż obrała odmiennych opiekunów od niego, nie oznaczało, że miał się przez to od niej odsunąć. Jeśli by wiedział, jeśli by pamiętał, pamiętałby również i to, że to ona poszła na odsiecz do zamku, nie on. Pamiętałby to, że wierzyła w zmianę i poprawę na lepsze; że Zakon Feniksa miał pomóc jej osiągnąć upragniony cel. Pamiętałby czarownicę, która nie bała się ryzykować własnym życiem w celu ochrony nad innymi. Pamiętałby tak wiele rzeczy, ale nawet i bez tych wspomnień, jego myśli i uczucia wcale się nie zmieniły. Odrzucenie tego, co działo się wśród niebieskich szeregów, nie miało wpływu. Bo pamięć mogła zostać wymazana, twarze i czyny odrzucone, jednak ciało pamiętało. Ból w końcu wrócił, tak samo, jak i poczucie bezpieczeństwa i oparcia. Pomimo tego wszystkiego wciąż do niej wracał jak wędrowiec po mozolnej podróży, szukając ukojenia w znajomych, ciepłych ramionach. I chociaż mogło się tak wydawać, że to ona niosła za sobą bagaż tajemnic, Vane pozwolił na to, żeby w jego życiu pojawiły się jego własne, odmienne od poprzednich. Doszły nowe doznania, które przeżarły duszę astronoma, nowe sekrety, które skrywał przed nią nawet wtedy, gdy otworzyła przed nim swój dom. Nie. Nie była jedyną, która coś usilnie starała się przed nim ukryć, jednak będąc tak blisko niej, Jayden nie myślał o tym, jak ciężko było trzymać te myśli z daleka od jej osoby. Bo to ona istniała w jego umyśle, zajmowała całe miejsce, wchodząc niczym niespodziewany gość. Jednak nie odczuwał żadnego sprzeciwu — wyciągał wręcz ku niej ręce, chcąc nacieszyć się jak największą jej częścią. Chciał, żeby stanowiła jego tajemnicę. Jego własną i niedostępną dla nikogo.
Uśmiechnął się delikatnie, a kąciki ust drgnęły, gdy usłyszał jej pytanie. - Pamiętam wiele rzeczy ku twojemu zaskoczeniu - rzucił szczerze rozbawiony jej reakcją, jednak nie mógł jej za to winić. Miała rację — nigdy nie odznaczał się pamięcią do zdecydowanej większości elementów codziennego życia, nie wspominając o drodze do gabinetu dyrektora, której nie potrafił spamiętać przez sześć lat. Jednak obraz świątecznego balu dość mocno wyrył się w jego umyśle. - Pamiętam dość dobrze tamten dzień, bo wtedy o mało profesor Flitwick nie utopił się w ponczu - odpowiedział, parskając krótkim śmiechem, który przerwał dominującą w całym mieszkaniu ciszę. Musiała przynajmniej kojarzyć tamto zdarzenie — praktycznie cała zawartość sporego naczynia z napojem rozlała się właśnie w jej stronę podczas akcji ratunkowej. Ta, zdawać by się mogło, odległa chwila grozy mogła wywoływać w tym momencie jedynie rozbawienie i przyjemne rozluźnienie. Jednak to nie przeszłość skupiła uwagę dwójki czarodziejów, którzy na moment mogli oddać się nostalgicznemu zawieszeniu w dniach przeszłych.
Jayden dostrzegł na twarzy Pomony tę reakcję zaraz po jego słowach. Każde z nich było prawdą i aż zabolał go fakt, że spojrzała na niego w ten sposób — jakby nigdy nie słyszała tego, jak piękną była kobietą. Czuł się winny, że milczał tyle lat. Że pozwolił na to, by kolejne dni mijały, a on marnował kolejne ku temu okazje. Powinien był ją uświadamiać już od samego początku. Patrząc na jej gęste fale, duże oczy, znając na pamięć każde drgnięcie mięśni przy uśmiechu, czując bijące od niej ciepło, nie mógł kłamać. Każdy cal składający się na jej osobę był idealny i Vane nie zmieniłby nic, co tworzyło właśnie ją. Wewnętrzne dobro, które z niej wypływało, jedynie dopełniało całego obrazu. Jak mógłby milczeć, skoro była mądrą, zabawną i zdecydowanie śmielszą kobietą od większości przedstawicielek swojej płci? Od zawsze czuł się wspaniale w jej towarzystwie i musiała wiedzieć, że znając ją tyle czasu na płaszczyźnie zupełnie wyzbytej aktualnymi przesłankami, miał pełne prawo do takiej opinii. Milczał już wystarczająco długo. Nigdy więcej.
Sam nie wiedział, kiedy zassał głośno powietrze, czując jej dłonie na swojej klatce piersiowej, a później badające zarys jego twarzy. Dzień wcześniej marzył o jej oddechu, podczas gdy teraz przyjmował na siebie tak wiele bodźców, że nie był w stanie myśleć racjonalnie. Chciał tylko jej. Chciał, żeby wzięła wszystko czym był i co miał jej do zaoferowania. Żeby wzięła i nigdy nie oddawała. Ten krótki moment przed pocałunkiem był jak zbicie lustra, które do tej chwili jeszcze ich dzieliło. Bariera, za którą mogli się jeszcze ukryć i pozostawać bezpieczni, mogąc w każdym momencie przerwać, odsunąć się, powiedzieć cokolwiek. Nic takiego się nie wydarzyło, bo po chwili Jay czuł usta Pomony na swoich, lecz w zupełnie inny sposób niż każdy poprzedni. Wbiła się w niego mocno i gwałtownie, aż kolana zaczęły mu drżeć, stając się wątpliwą podporą. A on nie chciał upaść i pociągnąć jej za sobą. Zastygł na ułamek sekundy, jakby nie wiedział, jak zareagować, zanim w końcu wyszedł jej naprzeciw, chcąc rozsmakować się w tym szaleństwie, urywanych oddechach, ciepłych wargach i zmysłach pozbawionych granic. Gdyby przez moment zastanowił się nad tym, co przejęło nad nim kontrolę, wyróżniłby desperację — w geście, w którym zdecydowanie zacisnął uścisk, przyciskając jej biodra do swoich. Serce pracowało mu jak szalone, gdy jego własne ruchy synchronizowały się z działaniami podjętymi przez Pomonę. Gdy nie odpychała go, a jedynie przyciągała do siebie, zachłanniej i mocniej zaciskając palce na jego karku. Jej dłonie szalenie badały twarz mężczyzny, jednak on nie został bierny. Nie mógł być. Chciał tylko, żeby była jak najbliżej. Żeby gorąc, który się w nim budził, nie gasł, a pozwolił mu rozszaleć się na dobre powodowany już tylko nią. Dudniące mu w klatce serce mówiło wyraźnie, że jeszcze sekunda a upadnie pod ciężarem tych wszystkich doznań, dlatego nie zastanawiając się, złapał kobietę i podrzucił sobie na biodra. - Pom... - gardłowy jęk wydobył się spomiędzy jego ust prosto w jej, gdy kobiece nogi zaplotły się na nim, a uderzenie wzrastającego pożądania stawało się nie do zniesienia. Wiedział, że nie mógł ustać; nie był w stanie — zielarka wysysała z niego ostatnie oddechy, bombardując go niekończącym się pocałunkiem, którego żadne nie chciało przerywać. Postąpił krok, czując przy łydce opór i nie myśląc, opadł na kraniec łóżka, znów przyciągając ją do siebie. Była dokładnie tam, gdzie chciał — tuż obok, a on mógł wędrować ustami po jej policzkach, ustach, żuchwie, szyi. Sam nie wiedział, kiedy odnalazł ponownie palcami kraniec swetra i bez uprzedzenia wsunął je pod materiał. Zmysły krzyczały, by się pozbył zbędnego skrawka dzielącego go od rozgrzanego, ukochanego ciała, jednak rozum nie potrafił zrozumieć. Jayden musiał się zmusić, by przestać, chociaż zdawało się to niemożliwe. Zastygł dokładnie tak, jak siedział — z dłońmi pod jej ubraniem, z ustami muskającymi nabrzmiałe, kobiece wargi. Oddychał szybko, nie rozumiejąc, co się z nim działo. Zanim się odezwał, złożył delikatny, niemal niewinny pocałunek na jej szyi, jakby przepraszająco. Trwał jeszcze przez kilka sekund zatopiony w zagłębieniu jej ramienia, aż w końcu podniósł ociężałą głowę, chcąc przenieść uwagę ku znajomej twarzy. - Mogę... - zaczął gardłowo, zawieszając głos i odszukując zamglonym spojrzeniem jej oczy. Jego własne wyrażały coś na granicy wstydu, lecz również i prośby, która wyraźnie dominowała. Bo to było właśnie ów chcę. Jego ciało krzyczało o jej — właśnie po to było stworzone. Szalejący oddech, pracująca klatka piersiowa, nienasycony dotyk, zwiększające się napięcie, które odczuwał. To wszystko to była ona i tylko ona. - Mogę cię zobaczyć? - spytał tak cicho, że nie był pewien czy Pomona w ogóle go usłyszała. Wiedział, że brzmiał błagalnie, jednak już nie zamierzał uciekać, już się nie bał; pozwolił, żeby czuła to jak bardzo stracił panowanie i nie było w tym niczego, czego mógłby się wstydzić. Nie przed nią.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:46
Nie zamierzam rozdrapywać starych ran, dociekać, kopać głęboko w cudzych sekretach. Każdemu należy się prywatność - tak jak nam teraz, ale przecież istnieje też coś takiego jak prawo do zachowania swoich tajemnic. Własnych, jedynych, nieposiadających żadnych świadków, chowanych najgłębiej, jak tylko się da. To chyba nic złego, chociaż podobno ciężko jest budować coś trwałego na kłamstwach. Niewypowiedzianych prawdach. Jakkolwiek to nazwę, wciąż będę czuć, że to złe i niewłaściwe. Powinnam móc mu zaufać, złożyć na ręce każdą, nawet najbardziej wstydliwą niedogodność. Jednak strach, że mógłby zmienić o mnie zdanie jest zbyt paraliżujący. Uniemożliwiający swobodę ruchów, rozluźnienie mięśni oraz języka. To nic, że tak naprawdę jedyną przeszkodą dzielącą mnie od wyznania wszystkiego jak na spowiedzi jest tak naprawdę istotny fakt, że po prostu nie mogę tego zrobić. Może też poniekąd nie chcę? Jayden podjął decyzję o opuszczeniu Zakonu Feniksa, o odcięciu się od tamtych wspomnień oraz ludzi. Nie mogłabym go ponownie w to pakować, wciągać w przepaść, z której udało mu się wydobyć. Nie mam do tego prawa. Zatem ten ciężar już na zawsze nim pozostanie, zwisając smętnie z ramion i ciągnąc je bezlitośnie w dół. Nie mam mu tego za złe - zrobił to, co uważał za słuszne. Mogę czasem za nim tęsknić, pragnąć podzielić się każdym detalem kolejnej misji czy spotkania, ale to nie zmienia niezaprzeczalnego faktu, że szanuję jego decyzję. Nawet jeśli na początku trudno było mi ją zaakceptować. Nie wiem dlaczego czułam się samotna i opuszczona skoro ulubiony profesor astronomii nigdy nie zniknął z zasięgu mojego wzroku. Nigdy nie dał mi odczuć, że jestem niemiłym towarzystwem lub zbędnym balastem w jego życiu. Zawsze był obok, gotów mnie wysłuchać i wspomóc. Powinnam mieć w sobie więcej zaufania. Zrozumiałam to dopiero po jakimś czasie, ale kiedy już świadomość rozkwitła w pełni, obiecałam sobie, że więcej nie zwątpię. To, że jakaś decyzja wydaje mi się nielogiczna lub niepokojąca nie znaczy, że taką jest. Jay wie co robi, czego pragnie i potrzebuje - pozostaje mi zaufać jego osądom. No, może pomijając chwile, gdy zamroczony depresją ma ochotę zgnić we własnym mieszkaniu; wtedy zjawiam się ja, pogotowie egzystencjalne, wierzące w leczniczą moc jedzenia oraz głupot sączonych do ucha. Opowieści o kolejnych wpadkach uczniów, plotek na temat hogwarckich nauczycieli, czasem nawet zmyślone historie na poczekaniu. Pamiętam, że tamten smutny okres wzniecił we mnie ducha kreatywności i przez chwilę czułam się niczym prawdziwa uzdrowicielka połamanej duszy. Dopiero później dotarło do mnie w jak wielkim błędzie tkwiłam i jaki ogrom odpowiedzialności usiłowałam udźwignąć. Sama, bez niczyjej pomocy. Wszystko odbiło się potężną czkawką wtedy, na dziedzińcu, najgorszym momencie naszej relacji. Jednak nawet z niej płynęła cenna nauka - nie mogę już nigdy więcej do tego dopuścić. Do nieporozumień, żali oraz goryczy płynącej wartkim strumieniem w żyłach. Ten dramat już nigdy nie może się powtórzyć, bo za mocno mi zależy. Tak mocno, że to aż boli. Zarówno fizycznie jak i psychicznie; sama świadomość rozłąki wywołuje we mnie odczucie paniki i niekontrolowane drżenie mięśni. Muszę pozbyć się tej paskudnej wizji z zaćmionego doznaniami umysłu i skoncentrować się jedynie na przyjemności. W końcu nie mam powodów, żeby w nas wątpić. Może powinnam zaniepokoić się tym, jak prędko płyniemy z prądem naszych emocji oraz krążącego po ciele pożądania, ale do tego potrzebowałabym zdrowego rozsądku wraz z chwilą oddechu. Nie tracę jej, ani jednej, ani na chwilę. Bez pamięci zatracając się w klatce naszych ramion i palących potrzeb. Oddziałujemy na siebie nawzajem, rozpalając się i gasząc na zmianę - taka mentalna karuzela byłaby potwornie męcząca, gdyby nie sycące uczucie spełnienia spływające na zniecierpliwione serce. Jednak spełnienie to jest jedynie chwilowe, po czym ponownie odzywa się ssące poczucie psychicznego głodu. Chcę więcej i więcej, nie znając umiaru, nie potrafiąc oprzeć się kuszącym wargom, tęsknemu spojrzeniu, przystojnej twarzy. Pragnę ciepła bijącego z drugiego ciała, cichej melodii wygrywanej przez dudniący pod skórą puls. Potrzebuję jedynie wszystkiego, chociaż coraz ciężej się po to sięga. Nie wtedy, gdy sytuacja nie jest jednoznaczna, a my pchamy się pod wodę, żeby później unosić się na niej niespiesznie. Tak jak w momencie leniwego, pieszczącego zmysły tańca na środku pokoju. Nie ma w nim płynnych ruchów, te są raczej nieskoordynowane, ale sam krótki dystans jest wystarczającą dla nas nagrodą. Sztorm chwilowo zostaje ugłaskany, wysokie fale emocji spokojnie obmywają piaszczysty brzeg porozumienia, zaś uśmiech to podsumowanie naszego zanurzenia się w przeszłości. Czy dzięki temu mieliśmy ostatecznie ugasić gorejący płomień trawiący nas bezlitośnie? Cóż, krótkie wyjaśnienie nie obniża mojego zdziwienia ani trochę i mijają długie sekundy nim odzyskuję wewnętrzną równowagę. - Pamiętam, że byłam wtedy mocno zestresowana. W końcu pierwszy bal - stwierdzam z nikłą nutą nostalgii w głosie. - I to, że po tym wypadku z profesorem Flitwickiem myślałam, że jestem złym omenem. - Składało się na to wiele rzeczy. Między innymi niedawna choroba brata oraz konieczność zakończenia uzdrowicielskiego kursu. Katastrofa na szkolnym przyjęciu zamknęła moje obawy spójną klamrą, ale mimo tych niedogodności nie utonęłam w pesymistycznych myślach. Wciąż brnęłam odważnie do przodu. Miałam w sobie wtedy dużo więcej wiary niż teraz. Chyba w tamtych czasach widmo wojny było jeszcze mocno odległe. Obecnie to smutna rzeczywistość. - Kojarzę, że miałeś wtedy na klapie marynarki taką śmieszną przypinkę. Miałam się ciebie spytać co to, ale nie było okazji. - Uśmiecham się przepraszająco, gdy udaje mi się odkopać z zawodnej pamięci strzępki wspomnień. - Czymkolwiek było, pozwoliło mi przetrwać tamten wieczór - dodaję całkiem wesoło. Każda zła chwila musi mieć swoje odzwierciedlenie w tej dobrej. Tak jak istnieją dwie strony medalu i dwie połówki tej samej rzeczy. Jedno nie może istnieć bez drugiego. To od nas zależy, które z nich dostrzegamy.
Teraz chcę dostrzegać tylko to, co dobre. Nas. Zaklętych we wspólnym uścisku, badających siebie nawzajem. Swoje reakcje, wychwytując czułe punkty, bodźce doprowadzające do przesiąkniętego uczuciami zadowolenia. Szaleńczy taniec naszych ust, złączonych ze sobą i tęskniących do siebie był jednym z wielu czułych punktów, jakie są w stanie doprowadzić do największej formy euforii. Innymi był dotyk - równie chaotyczny, wyrażający niezaspokojoną potrzebę współodczuwania. Zbadania nieznanego terenu i okazania przy tym swojego oddania, miłości, zaufania. Tak wiele można pokazać całkowicie bez słów, jak mogłam o tym nie wiedzieć? Dopiero teraz to wszystko wydaje się takie oczywiste, jakbym urodziła się ze świadomością, że dwoje ludzi może się wzajemnie dopełniać. Rozumieć niewerbalnie, stanowiąc idealne elementy całości. Jakbyśmy dotąd dryfowali w przestrzeni, ale wiedzieli, że istniejemy. I teraz spotykamy się po latach rozłąki oraz tęsknoty.
Pomimo istnienia w jednym świecie nastawionym wyłącznie na buzujące we wszystkich zakamarkach ciała impulsach pożądania, kolejny ruch wywołuje we mnie zdziwienie. Z gardła wydobywa się nieokreślony dźwięk zaskoczenia, szybko zresztą zduszony kolejnym żarliwym pocałunkiem. Pełnym ognia parzącym wierzch spragnionych dotyku warg; mam wrażenie, że teraz nic nie jest w stanie ugasić tych buchających pomiędzy nami płomieni. Nogi machinalnie oplatają się wokół bioder mężczyzny, chcąc przyciągnąć je jeszcze bliżej, chociaż to całkowicie niemożliwe. Wydaje się, że zrobiliśmy już wszystko, co w naszej mocy, że nie da się zmniejszyć dystansu między nami, ale głód tej drugiej osoby wcale nie ustaje. Czy jakkolwiek da się go zaspokoić? Utrata balansu wraz z opadnięciem na łóżko spotyka się z cichym jękiem niezadowolenia - bo znów jesteśmy zbyt daleko. Nieznośnie, boleśnie. Oddycham ciężko, szybko, odchylam delikatnie głowę w odpowiedzi na deszcz czułych pocałunków. Dłonie instynktownie szukają dostępu do pozbawionego materiału skrawków jaydenowego ciała - klatki piersiowej, pleców. Czuję, jak drży mi ciało, a jeśli miałam w umyśle jakiekolwiek strzępy myśli, tak teraz nie ma tam nic, zupełnie. Oprócz niewypowiedzianej prośby nie przestawaj. Ale on przestaje, wprowadzając nas w stan regresji i jakiegoś dziwnego spokoju. Zastygnięcia jak po wymagającym wysiłku, gdy czuć każdy mięsień, każde zakończenie nerwowe. Przymykam oczy oddając się tym sekundom odpoczynku, cudownego stanu chwilowo zaspokojonego zadowolenia. Jednocześnie wiedząc, że to nie będzie trwać długo. Za chwilę znów poczuję tęsknotę głębszą niż wszystkie jeziora świata. Aż wreszcie unoszę zamglone spojrzenie na jego twarz, szukając w niej potwierdzenia dla nagle uformowanych myśli. Myśli przepełnionych niepewnością co do interpretacji złożonego pytania. Kolejna seria impulsów elektrycznych przeszywa mój organizm, który na nowo rozbudza uśpione chwilowo pragnienia. Jednak zamiast słownej odpowiedzi, nachylam się do twarzy Jay’a, całując go po raz nie wiem który dzisiejszego wieczora. Tym razem są to delikatne muśnięcia warg, czułe, pełne najsubtelniejszych uczuć, jakie chcę mu ofiarować. Ręce spoczywają gdzieś na wysokości obojczyków, przesuwając po nich palce w leniwym geście. Aż wreszcie, heroicznym wysiłkiem odrywam się od jego ciała i nachylam jeszcze mocniej, ale z boku. Żeby zapalić chociaż jedną świeczkę, dającą intensywniejsze światło. Rozganiające niewielką część mroków, ale jednocześnie dające większy pogląd na naszą sytuację. Prostując się, ozdabiam twarz w przyjemny, niewielki uśmiech, mający dodać nam odwagi - tak, nam obojgu. Niespiesznym ruchem chwytam za krawędzie swetra i unoszę go do góry, wkrótce zostawiając na podłodze przy łóżku. Mając na sobie jedynie bieliznę oraz fantastyczne spodnie, dotykam ich górnej krawędzi trzymającej się na biodrach i… zastygam niepewnie. Zawahanie odbija się w mojej twarzy, na której pogłębia się czerwień rumieńca. - Ja nie wyglądam… - zaczynam, jednak plącze mi się język i nie wiem dokładnie co tak właściwie mówię. - Nie jestem… - Wciąż próbuję się wysłowić, jednak z każdą chwilą tłumaczeń oddalam się od głównego tematu. Dotąd nie miałam kompleksów na punkcie swojego ciała; nawet tamten niewychowany typ, który wprost okrzyknął mnie grubą, nie był w stanie nadwyrężyć mojej pewności siebie. Ale teraz powstał inny problem - teraz mi zależy. Chcę, żeby Jayden myślał o mnie jak najlepiej, chcę mu się podobać. To takie trudne wiedząc, że moje ciało dalekie jest od ideału. - Nie jestem piękna - mówię w końcu, cicho, wręcz szeptem. Na granicy słyszalności. Strach wstrząsa organizmem, zaś świadomość tego, że wszystko zepsułam, jest paraliżująca. Przygnębiająca. Zamykam więc oczy, jakby nie chcąc widzieć rozczarowania na twarzy mężczyzny; zawodu, zniechęcenia. Może nawet odrazy. Nie jestem w stanie tego znieść, nie teraz, chociaż prawdopodobnie też nigdy.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 21:50
Oboje byli naznaczeni. Przekleństwem pamięci, którą nie dało się podzielić z drugą osobą i niepamięci, której nikt nie był w stanie odblokować ani przywrócić. Nosili w sobie więcej niż kiedykolwiek i ktokolwiek mógłby przypuszczać, bo przecież nie wyglądali na takich — zagubionych, przybitych do ziemi ciężarem odpowiedzialności, podejmujących największe z ryzyka, żeby tylko spróbować osiągnąć swój cel. Jeszcze parę miesięcy temu przywdziewali naturalne szerokie uśmiechy, rozprawiając o kolejnych wybitnych odkryciach w ich dziedzinach nauki, pożerając przy okazji tony słodkości i mając w umysłach pełną ufność w dobro świata. Naiwne dzieci, którym nie w głowie wojna, cierpienie, nietykalne przez swoją niewinność, oderwane od zła. Zanim cokolwiek wydarzyło się w życiu Jaydena, zanim jeszcze wiadomość o śmierci bliskich mu kobiet dotarła do jego świadomości, upodabniał się właśnie do tego kilkuletniego chłopca, który szedł za swoimi pragnieniami, marzeniami i ideałami, pochłonięty astronomią, wznoszący się wysoko w niebo. Ale czy nie oznaczało to jednak, że widział ziemię z dystansu? Ogarniał spojrzeniem znacznie więcej niż postronny obserwator? Widział szerzej, nie zatrzymując się na jednym aspekcie przed sobą? Czy nie widział więc lepiej niż inni? Jego wzrok sięgał ponad horyzont i chociaż profesor był oddalony od wszystkich i wszystkiego, chociaż był naiwny i dziecinny, zapominalski i nierozgarnięty, nie oznaczało to, że nie wiedział za co chciał walczyć. Że nie zdawał sobie sprawy z faktu, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie podjął odpowiednich kroków. Że nie rozumiał. A będąc pomiędzy tymi, którzy nie współgrali z jego wartościami, sięgali po znienawidzoną przez niego przemoc, tłumacząc się wspanialszymi pobudkami, nie mógł siedzieć cicho i nie przeciwstawić się tym zmianom dotykający głęboko jego serce. Człowiek był ideą i ideą mizerną od chwili, kiedy odwracał się od rozsądku. To właśnie zauważył i musiał uciec, odciąć się, wrócić do tego, co było i do miejsca, z którego ze wszystkiego na świecie pragnął sprawiedliwości. Lecz nie podyktowanej nienawiścią, gwałtownością, brakiem perspektywy. Świadomość i pamięć o wydarzeniach z tamtej nocy, butnym chwaleniu się kolejnym złem, zniszczyłaby go i złamała, jak wydarzyło się właśnie wtedy, zanim nie wymazano mu wspomnień. Bo był to szczyt niesprawiedliwości — uchodzenie za sprawiedliwego nie będąc nim. To bolało, bo mówili to wszyscy jego dawni towarzysze, jego przyjaciele, z którymi sądził, że łączy ich również wspólne postrzeganie otaczającego ich świata. Wybrał swoją drogę, Pomona wybrała swoją i chociaż szli tak odmiennymi ścieżkami przekonań, znaleźli prześwit, który pozwolił im sięgnąć po coś innego niż idee.
Pamięć, świadomość, Zakon Feniksa — Jaydenowi nie było to potrzebne, żeby po prostu chcieć zbudować nowe wspomnienia, nowe doświadczenia, całą nową rzeczywistość. Nie w tym momencie, w którym ogłuszające uczucia wzbierały niczym sztorm i uderzały raz po raz w brzeg, nęcąc i chcąc zabrać go ze sobą w odmęty kompletnego zapomnienia — raz robiły to niemal boleśnie, by zaraz postąpić czule, niemal uspokajająco. To właśnie w tym małym, zdawać by się mogło kruchym, ciele, które trzymał w objęciach, zamknięte były wszystkie oceany świata, wszystkie lasy, wszystkie góry. Jak mógłby stwierdzić więc, że czegoś mu brakowało? Gdy całość była w zasięgu ręki i ciągnęła go do siebie, wzmacniając tylko pragnienia sięgnięcia dalej, głębiej i mocniej. Pomona wypełniała całokształt jego chaotycznych myśli, rozedrganych emocji, ciągle niepełnej fizyczności, która przypominała interwały w życiu biegacza, ale nie przeszkadzało mu to w żadnym momencie. Podobało mu się to jak prędko potrafili się dostosować do szaleństwa własnych zamiarów — szybkie, chaotyczne łaknienia na zmianę z czułym, delikatnym dotykiem działały na niego silniej niż nawet najbardziej pożądliwe gesty trwające bez ustanku. Nawet nie zdając sobie sprawy z ich wspólnej przeszłości, pragnął, żeby przyszłe dni miały uwzględniać ich oboje właśnie w tym stanie. Nie chciał, żeby kiedykolwiek już mieli się rozstawać i nie wyobrażał sobie, żeby cokolwiek takiego miało mieć miejsce. Nie, gdy był na skraju poczytalności i zdrowych zmysłów. Na szczęście miał tuż obok kobietę, która kontrolowała jego najdrobniejsze ruchy i podjęcie się kontynuacji tematu felernego świątecznego incydentu było miłą przerwą, zatrzymaniem się i zebraniem chociażby odrobiny chaotycznych myśli. Dostrzeżenie zrozumienia tego, o czym mówił na jej twarzy, jedynie sprawiło wykwitnięcie kolejnego uśmiechu na jego ustach. - Nie wyglądałaś na zestresowaną. A przynajmniej do momentu aż kolejni kandydaci nie prosili o taniec. - Wspomnienia jej zagubienia rozczulało i bawiło jednocześnie. Tak samo jak zaskoczenie rozlanym po całej podłodze ponczem. - Wszyscy nieźle się zdziwili, bo takie sytuacje zawsze zdarzały się z moim udziałem - dodał, nie kryjąc rozbawienia. - Pomimo jakichkolwiek omenów nie byłaś wtedy naszym największym zmartwieniem. Na szczęście Gellert szybko wrócił do swoich komnat. - Przypomnienie dawnego dyrektora Hogwartu wywoływało nieprzyjemne uczucia i momentalnie Jayden zacisnął mocniej ręce na ciele zielarki, a jego i tak wyraźny zarys żuchwy, wyostrzył się jeszcze bardziej. Była to jednak chwila, bo zaraz Pomona odezwała się ponownie i Vane zamrugał parę razy w zaskoczeniu. - Śmieszną przypinkę? - powtórzył za nią tępo, zastanawiając się, o czym dokładnie mogła mówić, bo akurat tego momentu balu nie pamiętał. Lub przynajmniej nie mógł za bardzo uplasować konkretnej rzeczy w zestawieniu z tamtejszą nocą. - I jakim cudem przypinka ocaliła ci wieczór? - spytał wyraźnie zaciekawiony tym, co miało wtedy miejsce. - Pamiętam jak mama przypinała mi różne rzeczy typu Jeśli mnie znalazłeś, zwróć mnie pod ten adres. Albo kupiła mi na rozpoczęcie pracy w Wieży Astrologów Wybacz za nieuwagę. Przemierzam kosmos czy coś w tym rodzaju. Możliwe, że też mówisz o czymś, co mi kupiła.
W pewnym momencie po prostu zamilkł, zdając sobie sprawę, że starczyłoby już tylko zasnąć obok siebie, czuć pod palcami drugie ciało i oddać się bezpiecznym krainom sennych mar. Dobrze było po prostu być. Zatopionym w zapachu tak dobrze znanym, ale teraz poznawanym od samego początku; dotyku, który kiedyś był oczywisty, lecz teraz leczył i rozgrzewał; spojrzeniu, które odczytywało się już zupełnie inaczej niż kiedyś. Niedane im było jednak zaznać spokoju, gdy mozolnie wchodząc na górę, mogli już tylko diabolicznie szybko z niej spaść — była to jedyna droga na sam dół, droga do zatracenia. Jayden jednak nie chciał niczego innego, jak właśnie poddać się przyciąganiu grawitacji i zeskoczyć wprost w otchłań, czując na policzkach ostre bicze wiatru, adrenalinę buzującą w żyłach i uśmiech radości wykrzywiający niemalże boleśnie twarz. Gdyby jego usta nie były zajęte w tym momencie, mógłby krzyknąć z nadmiaru energii, która została wstrzyknięta prosto w jego zmęczone mięśnie. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie zdolny do zatracenia się tak nieograniczonemu w drugiej osobie, nie znając zasad poruszania się w tym świecie, nie wiedząc, co tak naprawdę oznaczał ten inny świat. Ale teraz nie miało to żadnego znaczenia, bo nie myślał, nie analizował, po prostu jego ciało poruszało się w określony sposób, motywowane własnymi pragnieniami, a on już tylko się poddał. Nie zamierzał walczyć, bo walka oznaczałaby cierpienie, na które nie był gotowy i nie chciał, żeby kiedykolwiek musiał je znosić w ciągnących się w nieskończoność sekundach. Dlatego nie wycofał się, badając nowe miejsca na ciele Pomony niekiedy wręcz w zaborczy sposób. Czuł, jak pulsowała jej krew w żyłach pod cienką skórą szyi, a jej urywany oddech jedynie sprawiał, że chciał więcej i bliżej. Jej uda otulały go w ciasnym uścisku, prosząc o to, żeby się nie odsuwał, a on nie zamierzał się wykręcać z zaistniałej sytuacji. Chyba nie istniało nic, co mogłoby go od niej teraz oderwać. Ale przystanął na moment, wiedząc, że jeśli tego nie zrobi i nie poprosi, nie wypowie swoich myśli na głos, to się nigdy nie urzeczywistni. Wiedziała, że nie chciał jej w żaden sposób skrzywdzić. Chciał, żeby już zawsze byli we dwójkę bez względu na wszystko, chciał opowiedzieć o niej każdemu napotkanemu człowiekowi, chciał spędzać z nią czas. Będąc obok, nie potrafił trzeźwo myśleć i wiedział, że chciał ją mieć całą dla siebie. Gdy się odsunęła, zamierzał zaprotestować, ale to delikatne muśnięcie uspokoiło go na tyle, że poczekał. I chociaż w mieszkaniu panowała cisza, w głowie Jaydena huczało od buzującej głośno krwi, pompującego serca i mrowienia, które atakowała przy każdym mniejszym ruchu. Przestał już się zastanawiać, co się z nim działo, bo nie było możliwości zrozumienia, a blokowanie przez to cieszenia się zaistniałą sytuacją było zbrodniczym grzechem. Więc czekał, oddychał, nie puszczał. Mały płomień, który rozjaśnił delikatnie mrok pokoju, otulił delikatnie prawą część twarzy kobiety, a lewą pozostawił w ukryciu, nadając jej charakter jakiegoś nienamacalnego wzniesienia. Vane poczuł jak wywołało to w nim kolejną falę uwielbienia, chociaż wcześniej sądził, że osiągnał apogeum. Odetchnął cicho, pozwalając na to, żeby to czarownica zsunęła z siebie materiał, ale w ostatniej chwili pomógł jej zdjąć świąteczny sweter, który wcześniej narobił tyle zachodu. Zaraz jednak stracił on na znaczeniu. Ręce astronoma znów odnalazły swoje miejsce na zagięciu pleców i przysunęły oddalone zanadto ciało bliżej swojego, a coraz szerszy uśmiech odwagi zagościł również i na jego ustach. Po chwili zdawało mu się, że pewne drzwi zatrzasnęły się z hukiem, gdy dotarły do niego słowa wypowiedziane przez kobietę. Było to tak nagłe i niespodziewane, że lekko zsunięte brwi wymalowywały się wyraźnie na męskiej twarzy. Co takiego? O czym ona mówiła? Pomona, zaczekaj. Wróć. Jeśli chciała uciec od niego, nie pozwolił się jej wycofać — przytrzymał ją przy sobie, odgradzając drogę powrotną, gdy mocny uścisk ramion zamknął ją w nieprzepuszczalnej klamrze. Nie wiedział, czy Nie idź wybrzmiało między nimi, czy tylko rozległo się w jego głowie, ale to następne słowa, które nastąpiły na pewno były jak najbardziej realne. - Pom, spójrz na mnie - miękki głos rozbrzmiał, gdy tylko zmarszczki niepewności zniknęły z mimiki Jaydena i zaczął wychodzić jej naprzeciwko. Chciał, żeby usłuchała. Żeby nie uciekała wzrokiem, dlatego gdy tego nie zrobiła za pierwszym razem, uniósł dłonie, by ująć w nich jej policzki i niejako zmusić do tego, by to zrobiła. Chciał, żeby spojrzała dokładnie tam, gdzie ją nakierunkował. Żeby spotkała się nie z odrzuceniem, nie z odrazą, nie z nieufnością. Te wszystkie negatywy brzmiały tak absurdalnie w porównaniu z tym, co czuł naprawdę. - Kochanie. Proszę - wyszeptał, pragnąc wyratować ją z zacieśniajacej się klatki niepewności i wahania. Im bardziej mu uciekała, tym trudniej było ją wydostać, dlatego nie przestawał w staraniach, chociaż przecież nie miała się czegoś bać ani czego wstydzić. Sama powiedziała, że to byli oni. Po prostu i tylko oni. Nikt więcej. - Jesteś wszystkim, czego chcę. Wiesz, że jak nikt inny znam twoje wady i zalety. Że nie jestem w stanie ukryć się z kłamstwem - zaczął, odczuwając zamianę ról. Wcześniej to ona koiła jego własne wątpliwości, a teraz on robił to w stosunku do niej. Jeśli tak miał wyglądać ich każdy kolejny dzień, nie chciał niczego więcej. Wieczna współpraca, wieczne zapewnienia. Żeby utwierdzić ją w przekonaniu, że się myliła, wziął delikatnie kobiecą dłoń w swoją, ale nie objął jej. Zamiast tego poprowadził na środek swojej klatki piersiowej i przycisnął do materiału koszuli, żeby poczuła pod palcami uderzające gwałtownie serce. Które w żaden sposób nie zwalniało. Jay nie odwrócił spojrzenia, wpatrując się bez przerwy w twarz swojej towarzyszki, widząc najdrobniejszą zmianę i chcąc być świadkiem kolejnych wywołanych jego słowami. - Nawet nie wiesz, co ze mną robisz - kontynuował uparcie. - Chcę, żebyś czuła się naprawdę kochana, żebyś już nigdy nie miała żadnych wątpliwości, żebyś nie przestawała się uśmiechać. Dopiero uczę się wielu rzeczy, poznaję cię na nowo i każdy kolejny drobiazg sprawia, że zaskakujesz mnie. Nie masz pojęcia, jak niesamowite jest to, co widzę. Jak więc możesz mówić coś takiego? To nie jest prawda. Nigdy nie była. Wiesz, że nie kłamię i wiesz, że musisz mi uwierzyć. Powiedz, że rozumiesz - poprosił i zaraz znów ułożył usta na jej szyi, mając już dostęp do większych fragmentów bladego ciała. Dlatego po pewnym czasie musnął nosem ukyte pod materiałem biustonosza piersi, żeby zassać mocno powietrze do płuc. - Powiedz - wymruczał w dziwnym rozkazie, nie odsuwając twarzy od jej klatki piersiowej. Chciał usłyszeć słowa potwierdzenia i nie zamierzał słuchać już sprzeciwu co do faktu, że miał przed sobą najpiękniejszą kobietę ze wszystkich na świecie. Ze wszystkich w kosmosie. Bo chciał jej. Zawsze jej. Tylko jej.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:06
Nie mogę taka być. Odseparowana od świata zewnętrznego i tego, co się na nim dzieje. Może powinnam. Może powinnam odwrócić wzrok i udawać, że wszystko jest w porządku. Lub po prostu, że mnie to nie dotyczy. Jednak to nie będę ja, tylko jakaś mizerna karykatura tego, co wpojono mi w rodzinnym w domu. Z drugiej strony czy tak właśnie nie jest? Czy nie sprzeciwiam się wszystkim naukom rodziców? Może nie robię tego do końca świadomie, prawdopodobnie nawet nie zdaję sobie do końca sprawy z konsekwencji podjętych działań, ale czy jest to wytłumaczeniem dla obranego kierunku drogi? Niekoniecznie. Pomoc innym zostaje wpisana we mnie i tylko we mnie, bez uczestnictwa osób trzecich. Tak myślę, skoro kieruję się konkretnym kompasem moralnym, ale i on czasami zdaje się nie działać. Zaprowadzać mnie w mroczne ścieżki, na których nigdy nie powinnam postawić stopy. Palca najmniejszego. Żałuję, że nie mogę mieć obok Jaydena, że nie wesprzemy się wzajemnie krocząc tą samą drogą. Jednak podjęłam decyzję, że nie mogę zostawić tych, którzy chcą zmieniać świat na lepsze. Z drugiej strony sama powoli zaczynam dostrzegać pewne fakty, które kiedyś mi umykały. Wątpliwości rosną we mnie w zastraszającym tempie i nie pozwalają na spokojny sen. Wciąż i wciąż pojawia się podstawowe pytanie - czy postępuję dobrze? Kiedyś wszystko było inne. Prostsze. Odpowiedzi znajdowały się same, zaś ewentualne niepewności szybko rozwiewane. Teraz nikt już o to nie dba. O drugiego człowieka, który nie jest mu bliski. Nikt nie stara się niczego wyjaśnić, woląc stawiać rozkazy ponad wytłumaczenie bolących kwestii. Z doświadczenia wiem, że taki twór nie przetrwa długo, a jeśli tak, to tylko na pozór. Wywalczony strachem, ślepym posłuszeństwem. Czy chcę być tego częścią? Nie wiem. Mam w sobie wiele walk, które muszę stoczyć. Samotnie. Może to właśnie to przeraża mnie najmocniej, powoduje, że brakuje mi tego konkretnego mężczyzny, bo przecież zawsze mogłam na niego liczyć. Był nieocenionym wsparciem w szkolnym froncie - teraz go nie ma. Wszystkie informacje są ściśle tajne, zadania utkane w konspiracji oraz samotności wydają się być niekompletne, wywołują też więcej obaw. O uczniów, nauczycieli, Zakon, siebie. Jednak tak musi po prostu być. Muszę żyć na granicy obu światów, robić wszystko, co w mojej mocy, żeby oba koegzystowały ze sobą. Nawet w tajemnicy. Mimo tych wszystkich zmartwień jestem tutaj w celu zebrania energii na nowe działania. Zatem odsuwam wszelkie plany zbawienia ludzkości na później, egoistyczne ciesząc się tym, co mamy. Sobą nawzajem. Faktem, że ziemia dosięgnęła powietrze, zaś powietrze z chęcią obniża lot, przestając w kółko gnać za gwiazdami. Możemy wreszcie się spotkać, nauczyć od siebie nawzajem - bo wszystko się zmieniło. Może my pozostaliśmy niezmienni, ale każdy element wokół przybrał innych barw oraz kształtów, przez co oddziałuje on na nas w całkowicie odmiennej formie. Poświęcam się potrzebie poznania bez reszty, angażuję się w nowe projekty, z chęcią badając nasze reakcje. Jak odkrywca szukający czegoś wyjątkowego, czegoś, co odmieni jego życie. Udaje mi się to znaleźć, ten najcenniejszy skarb - jak mogłam przeoczyć to, że cały czas znajdował się na wyciągnięcie ręki? Prawdopodobnie nie chciałam wprowadzać między nami podziału oraz niezręczności. Nasza przyjaźń znaczyła dla mnie zbyt wiele, żeby lekkomyślnym ruchem przekreślić to wszystko, co wspólnie przeżyliśmy. Wolałam więc żyć w bańce ułudy, czerpać z tego, co sam postanowił mi ofiarować i nigdy nie żądać więcej. Wybrałam bezpieczeństwo. Albo tchórzostwo? Zależy z jakiej perspektywy spojrzeć na tamtą relację i na nas samych. Pewnie ilu ludzi, tyle opinii, ale nie boję się konfrontacji. Prawdopodobnie mogąc cofnąć się w czasie i tak zrobiłabym dokładnie to samo, bo prawdziwa przyjaźń zdarza się przecież tak rzadko. To właśnie ona naznaczyła naszą relację wyjątkową, sprawiając, że będący przy mnie mężczyzna stał się dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Najdroższą, najwspanialszą - przez co tak trudno jest mi przestać. Odseparować się od jego ramion, przestać odnajdywać miękkie usta, odsunąć się i zapomnieć o wszystkim. Rozstać się z obietnicą ponownego spotkania, prawdopodobnie mniej gwałtownego. Chcę, żeby został już na zawsze, pragnę jego czułości i pożądania, miłości i skrywanego w sobie ognia, rozmów oraz dotyku, potrzebuję wszystkiego po kolei, a może nawet zmieszanego ze sobą w najrozmaitszych proporcjach. Po prostu potrzebuję jego, w każdej możliwej dawce. Ta zależność może powinna mnie przytłoczyć i przerazić, bo co jeśli pewnego dnia odejdzie? Czy można żyć bez wody, bez powietrza, słońca? Bez serca? Na szczęście w naszej historii jest coś, co pozwala mi wierzyć, że koniec nie nadejdzie - co stanowi spokojną przystań podczas chaosu sztormu rozgrywającego się dosłownie wszędzie; w środku ciała oraz na powierzchni rozgrzanej skóry. Nie mogę zdławić w sobie błąkającego się po twarzy uśmiechu, aż z ochrypniętego od emocji gardła wydobywa się cichy chichot. Wspomnienia tamtego wieczoru zalewają mnie chłodną wodą, studząc wszelki zapał, sadzając przy tym w wygodnym, domowym fotelu komfortu. Faktu, że posiadamy wspólną przeszłość, coraz żywiej odciskającą się w moim umyśle. - Nigdy nikt mnie nie prosił do tańca, zwłaszcza, że tancerka ze mnie marna. Więc nie możesz mnie za to winić - odpieram wystosowane we mnie zarzuty, widocznie poprawiające komuś humor. - Po raz pierwszy nie byłeś gwiazdą uroczystości, jak się z tym czujesz? - Odbijam piłeczkę, nawet nie skrywając już rozbawienia. Rozmywającego się w powietrzu niezwykle szybko - wszystko przez wspomnienie sylwetki tego drania. Niestety Jayden nie może pamiętać tego, co przeżyłam z nim ja, a co ważniejsze, biedne, mugolskie dzieci. Ciężka atmosfera osiada na nas obojgu, hamując na długą chwilę rozpędzony pociąg, do którego jakiś czas temu wsiedliśmy. Muszę ratować go czymkolwiek, nim wykolei się całkowicie. Nieodwracalnie. Przypinka wydaje się być dobrym pomysłem, gdy walczymy z dobrymi wspomnieniami, dzięki którym te złe powoli odpływają w oddali. - To chyba było to pierwsze! Zastanawiałam się wtedy czy chodziło o przypinkę czy o ciebie. Wiesz, nie mogłam się zdecydować czy odstawić cię do domu. - Wybucham śmiechem, ale nic na to nie poradzę. Byłam taka niemądra. Nic się w tej materii nie zmieniło, ale i tak czuję się głupio. Może nie powinnam tego wyjawiać, raczej wrzucić to w poczet wstydliwych sekretów, jednak eliksir się już wylał i nie ma co nad nim płakać. Przyda nam się odrobina odpoczynku od tego chaosu, jaki wprowadziliśmy sami sobie. Pozwalając mu urosnąć, podlewając go i dbając o niego desperackimi spojrzeniami, nieprzypadkowymi muśnięciami na odsłoniętej skórze, płonącymi pocałunkami oraz niecierpliwością każdego oddechu. Odkrywamy wspólnie nieznany dotąd świat, łaknąc go każdą komórką istnienia, zatracając się w piekielnych ogniach i hartując to wszystko przerywnikami w postaci zimnych kubłów z wodą. Jednak one nie przynoszą ulgi, nie są w stanie przemówić nam do rozsądku kończąc ten dwuosobowy spektakl zaborczości. Odnoszę wrażenie, że mrowieją mi usta, że zakończenia nerwowe palą żywym ogniem - a ja chcę w nim spłonąć. Oddech znacząco się spłyca, pozostawiając po sobie coraz więcej ciepła otulającego orbitę naszych twarzy. Jest duszno, jest nieznośnie, a przy tym tak cholernie przyjemnie, że zupełnie nie rozumiem tego, co się dzieje. Nie pojmuję motywów własnego ciała; żyjące swoim własnym życiem nadaje nam tempa, gdy dłonie błądzą po męskiej szyi, szczęce, policzkach, później znów w dół, szukając życiodajnego pulsowania żył i tkanek, badając gładkie oraz chropowate faktury nieznanych dotąd powierzchni, sycąc się tym, co zabierają nie chcąc już nigdy tego oddać. Przywłaszczam ich każdy centymetr, delektując się chwilą, póki trwa, bo później… później jest już równia pochyła. W jednej chwili jestem szczęśliwa epatując ekscytacją oraz zacieśniającym się w sercu pragnieniem, żeby w następnym momencie poddać się przerażeniu zmieszanym z zagubieniem. Jak mogę spełnić jego oczekiwania? Równać się z tymi wszystkimi pięknymi kobietami codziennie mijającymi nas na ulicy? Nie jestem taka, wbrew temu, co przed chwilą mówił. Sączące się piękne słowa nie obejmują tego, co niewidoczne dla oczu, bo znajdujące się pod warstwami nieprześwitującego materiału. Nie jestem porcelanową lalką o wąskiej kibici oraz smukłych nogach, nie ma we mnie ani harmonii, ani proporcji. Jest miękki tłuszcz chroniący przed utratą ciepła zimą, ale to nic pociągającego. Więc tak, boję się i drżę przed tym, co ma nastąpić - tym razem to ja zapominam, że to jest przecież Jayden. Ten sam, któremu ufam, który nigdy nie dał mi powodów do zwątpienia; no, może tym jednym, jedynym, o którym zgodnie decydujemy się zapomnieć po wsze czasy. Więc siedzę tuż obok kochającej mnie osoby, akceptującej wszystkie moje wady i doceniającej każdą zaletę i zamiast całować ją namiętnie i burzliwie, to zamykam oczy czekając na cios, jaki nigdy nie ma nadejść. Jeśli jest w historii moment, którego nie rozumiem bardziej niż siebie w tej chwili, to nie pamiętam o nim w ogóle. Moja reakcja nie ma w sobie niczego z logiki, ale ulegam jej natychmiastowo. Początkowo wzbraniam się przed uniesieniem spojrzenia, jednak Kochanie wyrywa mnie ze szponów lęków, zaś stabilna rama z silnych ramion pozwala mi zebrać się w sobie. Pozbierać oderwane fragmenty pewności siebie zszywając je na nowo ze sobą grubą nicią zaufania. Przecież nie mógłby mnie okłamać. Nie zrobiłby mi tego. Nie omamiłby mnie słodkimi słówkami tylko po to, żebym poczuła się lepiej, prawda? Nie, nie potrafiłby. Wiem, że mówi prawdę. I wiem, że mu wierzę. Tylko trudno pozbyć się tych wszystkich obaw tak od razu, ale z wolna kiwam głową w niemej zgodzie; serce nie mogłoby mnie oszukać. Czuję, jak mocno bije pod opuszkami palców, czuję to nawet przez materiał koszuli. Oddycham już z jakby większym przekonaniem, z kolei moje serce dopasowuje się do wyczuwanego rytmu. Będzie dobrze, Pom, zobaczysz. Będzie nawet więcej niż dobrze. Możesz mu zaufać i oddać wszystko, co posiadasz. Bo wiesz, że zostanie w dobrych rękach. Najlepszych.
Jednak ciężko jest uformować zrozumiałą odpowiedź, gdy zalewa mnie kolejna fala elektryzujących bodźców. Najpierw złożona mokrym śladem na zgięciu szyi, później zbliżająca się niebezpiecznie do dekoltu i niżej. Wstrzymuję powietrze w płucach czując nagromadzenie kolejnej serii nieskoordynowanych emocji, krzyczących w popłochu podyktowanym niepewnością. I przede wszystkim szaleńczą przyjemnością tłoczącą wrzącą krew do wszystkich organów. Wreszcie wypuszczam ze świstem powietrze, dłońmi muskając jaydenowy kark, mierzwiąc jego nieułożone włosy i usiłując zebrać swe rozedrgane usta i ułożyć je w cokolwiek, co można byłoby pojąć. - Rozumiem - mówię wreszcie, na granicy słyszalności. Zmuszając zaschnięte gardło do współpracy. Serce bije już jak oszalałe, wybudzając uśpiony dotąd głód. Lub chorobę, na pewno mam gorączkę. Nic innego nie jest w stanie wytłumaczyć reakcji mojego organizmu. Jego drżenia, niepewności i zachłanności w obcowaniu z drugim spragnionym dotyku ciałem. Nie zamierzam z tym walczyć - postanawiam dać mu to, czego tak bardzo potrzebuje, do czego z takim zapałem się wyrywa. - Pomożesz mi? - pytam w podobnym tonie, a gdy Jay unosi głowę, odwracam się do niego plecami. Jednym ruchem ręki zbieram opadające na ramiona ciemne włosy, zgarniając je na lewe ramię. W tej propozycji wciąż znajduje się pewna doza nieśmiałości, ale w dużej dozie jestem już o nas spokojna. O to, że splatamy się ze sobą ciasnym węzłem przywiązania, niemożliwym do rozszarpania przez wątpliwości. Bo kiedy jedno zwątpi, drugie zawsze go uniesie. Nic się przecież nie zmieniło, zawsze tak między nami było. I zawsze będzie. To właśnie ta pewność otula mnie wewnętrzną radością, dając odwagę do tego, żeby zabrnąć dalej. Pozwolić mu rozebrać mnie z zawstydzenia i wszystkich lęków.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:16
Nie było jednego przepisu, jednej instrukcji, która miała ich zaprowadzić ku idealnemu rozwiązaniu, bez błędów, bez wahań, bez dociekań i myśli nad tym, jakie konsekwencje miała przynieść obrana przez nich droga. Nigdy nie miało być łatwo i jeśli ktokolwiek spodziewał się, że wszelkie problemy będą umieć zniknąć za jednym machnięciem różdżki, mylił się. Kłopoty były częścią ludzkiego życia, podobnie jak pomyłki, których wszyscy tak bardzo się obawiali, dążąc nieustannie do perfekcji na każdej płaszczyźnie i w każdej dziedzinie. A jednak to błędy były tym, co miało najsilniejszą moc tworzenia, nie zatrzymywały kreatywności i pozwalały na powstawanie nowych rzeczy, na nowe doznania, na pójście w kierunku, który najpewniej nigdy nie zostałby świadomie obrany przez nikogo. Ale odkrywał nieznane, poszerzał horyzonty, inspirował i prowadził naprzód. Brak perfekcji nie był więc niczym złym, jak twierdził współczesny świat i próbował wmówić wszystkim jego mieszkańcom; to w imperfekcji czaiły się najpiękniejsze rzeczy. Jaydena nie interesowało to, co uchodziło za najistotniejsze, nie poddawał się trendom, nie pozwalał na to, żeby ktokolwiek wmówił mu, jak miał postępować. Bo chciał się gubić, mylić, zawracać, czasami krążyć godzinami, tygodniami w jednym miejscu, bo jeśli koniec końców oznaczało to spotkanie się z nią, ukochaną sobie osobą, wszystko było tego warte. Ktoś stojący na jego miejscu mógłby sobie wyrzucać zmarnowane dwa lata za tkwienie w nieświadomości własnych potrzeb i pragnień; a być może nawet zarzuciłby sobie zmarnowaną dorosłość, w której jako młody mężczyzna wolał zajmować się swoją jedyną w tamtym czasie miłością, jaką była nauka, zamiast przedstawicielkami płci przeciwnej. Jednak to nie był on. Krążący wysoko w powietrzu, tuż pod sklepieniem niebieskim Jayden nie miał czasu ani sposobności do tego, żeby zawracać sobie głowę tym, co dla zwykłych ludzi było codziennością. Dawał porywać się pragnieniom swojego serca, które wyraźnie mówiło mu, czego w tamtym okresie chciał, a nie było dla niego większej radości, jak przebywanie z najbliższymi oraz poddawanie się astronomicznym uniesieniom. Całymi dniami potrafił prowadzić obliczenia, pisać prace rozprawiające o kolejnych odkryciach czy przypuszczeniach, które miały mieć miejsce w najbliższej lub dalszej przyszłości, badać mapy nieba, doszukując się zmian z ostatnich obserwacji. Kochał to i nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek miał stracić tę pasję, zapomnieć o niej lub wyprzeć się tego przywiązania. To była jego pasja i jeśli ktokolwiek mógł poczuć to samo, mógł nazywać się człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Tyle ile było ludzi, tyle też pojawiało się rodzajów przywiązania oraz oddania i on posiadał pewien swój schemat, w który wskoczył i w którym czuł się bezpiecznie, nieskrępowanie i swobodnie. Wraz z powolnym rozbudzaniem się innej płaszczyzny zaczął gubić się i nie rozumieć, nie rozróżniać stron i nie wiedząc, co zrobić. Wyglądało to zapewne jak krążenie zagubionego dziecka we mgle, ale czy koniec końców nie zrozumiał lekcji? Czy ten dziwny odruch — którego nawet nie mógł nazwać pocałunkiem po tym wszystkim, co wydarzyło się już między nim a Pomoną — nie był jednak próbą wydostania się z mlecznej osłony? Wyciągnięciem ręki i złapaniem gałęzi w bezpiecznej strefie? W drodze do, chociaż usianego przeszkodami, lasu, w którego wnętrzu czekała nagroda? Później może i miało być równie ciężko, czasami wręcz aż mogło się zdawać, że niemożliwie trudno, jednak determinacja z wydostania się z zamkniętego koła nie była w stanie zatrzymać pożądania parcia w przód. Zasmakowanie w nowym świecie i nęcące obietnice poznawania kolejnych zakrętów z niesamowitościami oddziaływały nie tylko na wyobraźnię, ale wszystkie zmysły i jeszcze bardziej zmuszały je do wyprodukowania następnych zapasów łaknienia. Te spalały się w szaleńczym tempie, jednak ich odbudowa zajmowała równie krótki odcinek czasu przez co nie czuło się zmęczenia. Wręcz przeciwnie — chciało się szybciej, mocniej, bardziej dotkliwie.
Jayden nie mógłby podejrzewać, że podobny stan odnajdzie go właśnie w takiej sytuacji, gdzie umysł całkowicie oddzieli się od ciała, a on nie będzie nadążał za własnymi ruchami. Ręce sięgały dosłownie wszędzie, plącząc się w tym niezrozumiałym chaosie, urywane oddechy powinny były odbierać siłę, bliskość drugiego ciała powinna zostać nasycona, ale nic z tego nie miało miejsca. Nic nie znajdowało spełnienia, którego oczekiwania wzrastały jedynie z każdą mijającą sekundą i powodowały dziwną tęsknotę za czymś nieznany, ale zdecydowanie wyczekiwanym. Nie miał pojęcia, co to mogło być tak naprawdę, bo przecież nie miał za czym tęsknić, a jednak odczuwał rosnący żar, który mógł zostać zaspokojony już tylko przez nią. Samo myślenie o niej zaprowadzało go na skraj rozpaczy i równocześnie nieopisanego szczęścia — bo w końcu była tuż obok. Ona, kobieta, o której bezustannie rozmyślał od wielu tygodni, nie rozumiejąc wcale z jakiego powodu. Dopiero poprzedniego dnia w końcu to rozgryzł, jednak ryzykował wszystkim, przychodząc pod jej drzwi z zamiarem wypowiedzenia wszystkiego, co leżało mu na sercu. Podejrzewał, że go odrzuci, zamknie drzwi przed nosem i powie, żeby poszedł spać, bo gada jak potłuczony. Zupełnie inny rezultat był jakby niedostępny, chociaż nie było specjalnie poważnych zagrożeń — zamotany w czarnowidztwie Jayden nie mógł tego tak łatwo dostrzec i katował się najgorszym. Nie widział, że po prostu i ona wcale nie pozostawała zupełnie obojętna i odgrodzona od jego własnych odczuć. Wpisywali się w swoje oczekiwania, wypełniali wzajemnie, męcząc jednak wątpliwościami, które wynikały z niskiej samooceny, nieśmiałości i troski o drugą osobę. Bo nie tylko Pomona torturowała swoje wnętrze wahaniem — sam astronom nie mógł pojąć tego, że taka dziewczyna jak ona chciała wybrać właśnie jego. Wydawało mu się, że był zupełnie poza jej ligą i zamotany we własne mapy nieba, z głową w chmurach i dłońmi wyszukującymi oktantu nie będzie w stanie w żaden sposób zdobyć podobnego zainteresowania w kimś, kto był przecież duszą towarzystwa. Gdziekolwiek Pom się pojawiała, wszyscy ją znali, uwielbiali z nią rozmawiać, czuli silne powiązanie z jej otwartą osobowością, chcieli po prostu przebywać w jej towarzystwie. Vane miał swój świat i, jak kiedyś zauważyła, rzadko kiedy schodził na ziemię, żeby dołączyć się do spraw typowo gruntowych. Był jak duże dziecko, którym należało się opiekować; urocze, jednak z którym nie chciało się żyć. Nie, nie mógł tego zrozumieć, ale każdy kolejny gest wychodzący z jej strony, który był skierowany tylko na niego, powodował wstrzymanie pracy serca na pół sekundy. Jak to gdy wędrowała palcami w jego włosach wywołując przy okazji burzę i gorączkę trawiącą ciało profesora. Nie miał pojęcia, jak bardzo byli rozgrzani, bo zdawało mu się, że jeszcze moment i przestanie odczuwać już cokolwiek; abstrakcyjnie czuł o wiele więcej niż zakładała logika, ale czy logika w ogóle miała z tym coś wspólnego? Wydawało mu się, że wszystko ożywało, łącznie z całym budynkiem, który oddychał równie ciężko jak oni w tym momencie, złączeni w silnym uścisku, wymieniający się żarliwymi, niemymi zapewnieniami, potwierdzeniem, że cokolwiek się wydarzy, będzie dobrze. Bo byli w tym razem i oboje poznawali te doznania po raz pierwszy, co równocześnie plasowało te doznania znacznie wyżej niż cokolwiek innego. Jayden cieszył się z tego, że to była właśnie ona; że czekał tak długo na kogoś, przed kim nie musiał udawać, przed kimś, kto rozumiał go i bez żadnych słów. Przed kimś na kogo mógłby poczekać i kolejne trzydzieści lat.
Dlatego z taką mocą zamierzał walczyć z niepewnością, która pojawiła się w Pomonie i gdy zwątpiła w samą siebie. Była jego, była kobietą, na której zależało mu najbardziej, była najcenniejszym elementem w popapranej układance jego ostatniego życia i równocześnie najbardziej sensownym, najistotniejszym. Nie mógł pozwolić jej na to, żeby utraciła wiarę w swoje piękno, bo czy równocześnie nie oznaczało to podłamanie i jego samego? Zaufania, które w nim pokładała? Jego słowa jednak nie pozostały bez odpowiedzi, bez reakcji, więc nie przestawał i kontynuował, widząc, że twarz czarownicy zmieniała się pod każdym wypowiadanym wyrazem. Spojrzenie było centralnym punktem i gdy tylko je podłapał, wiedział, że nie miała mu już uciec. Poddawała się, łagodniała, na powrót do niego wracała. Zstępowała na ziemię okraszona wciąż wstydem, ale już nie walczyła. Pozwoliła mu na odkrywanie nowych przestrzeni swojego ciała i gdy jej palce zacisnęły się w jego włosach, wiedział, że znalazł kolejny słaby punkt, który zamierzał wykorzystać. Instynktownie odszukał jedną z piersi i, chociaż skryta była pod materiałem, zassał ją razem z koronką. Cichy pomruk zadowolenia wydobył się z jego gardła dokładnie w tym samym momencie, w którym z ust Pomony wydostało się drżące Rozumiem. - To dobrze - mruknął w przerwach, gdy jego usta akurat nie stykały się z jej rozpaloną skórą. Całe ciało zielarki zdawało się wytwarzać mikrodrgania, które przenosiły się również i na niego. Bo co innego mogło spowodować mrowienie na wargach? Jednak nie przestawał — spijał z niej nektar smaku i zapachu, który tworzył jej niepowtarzalną mieszankę. Nie mógłby pomylić jej z niczym innym i jeśli kiedykolwiek jego amortencja pachniała w konkretny sposób, mógł być pewien, że od tej chwili miała się tam pojawić zupełnie inna baza.
Pomożesz mi?
Ta chwila oddalenia musiała się skończyć, dlatego chociaż powinien był wpierw zająć się jej prośbą, nie zrobił tego. Złapał ją w talii i przysunął tak blisko swojej klatki piersiowej, że ponownie mogła wyczuć bicie jego serca. Jayden chciał się nacieszyć jej osobą, zupełnie jakby wcale nie robił tego od wielu godzin, jednak czy to łaknienie miało być kiedykolwiek zaspokojone? Nie, to nie było możliwe. Dlatego znów zastygli na moment, a on oparł brodę na jej odsłoniętym ramieniu i po prostu pocałował delikatnie w ucho, czując w nozdrzach ziołowy zapach jej włosów. Nie przestał wędrować po bladym obojczyku, łopatce, jednak w końcu dołączył do tego dłonie, które przesunęły się do zapięcia biustonosza. Zaśmiał się krótko, gdy przez moment nie był w stanie poradzić sobie z zasuwkami, ale palce Pomony szybko przyszły w potrzebie i już wspólnie pozbyli się zbędnego materiału, który zaginął w ciemnościach sypialni. Jednak nie pozwolił sobie na zawędrowanie wyżej nad nagi brzuch - zamiast tego oparł się czołem o jej odsłonięte plecy i odszukał dłonie, by zapleść palce wraz z tymi należącymi do niej. Nie miał pojęcia, jak długo tkwili w tej pozycji, zanim się odezwał. Zanim znalazł w sobie wystarczająco dużo siły, by to zrobić. By przerwać ciszę, która zapadła i oddzielała ich od całej reszty świata. - Powiedz mi, co mam zrobić - wyszeptał, nie odrywajac się od ciepłej skóry pokrytej kolejną wartstwą gęsiej skórki. Sprawiało mu to pewien rodzaj satysfakcji, gdy wiedział, że reagowała na niego w ten sposób — że wystarczyło dotknąć, powiedzieć, a roztapiała się pod wpływem jego ruchów. Że wystarczyło kochać, żeby się poddała i zaufała. - Powiedz, czego pragniesz - dodał, a jego usta musnęły delikatnie jej linię kręgosłupa dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze przed paroma momentami znajdował się bieliźniany skrawek. Naprawdę nie wiedział i nie chciał jej w żaden sposób pospieszać czy skrzywdzić. Musiała mu wybaczyć - czuł się wyjątkowo zardzewiały.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:28
Powinna być. Powinna istnieć instrukcja szczęśliwego, udanego związku dwojga osób. Najlepiej z propozycjami, wskazówkami oraz listą najczęściej zadawanych pytań - wraz z odpowiedziami, rzecz jasna. Tak spisane prawdy uleczyłyby niejedną niepewną duszę, prawdopodobnie ratując ją przed możliwym upadkiem w trakcie wyścigu o miłość. Ilu z nas marzyłoby o wyzbyciu się możliwości popełniania błędów? Robienia zawsze tego, co słuszne i wartościowe? Na pewno wielu; wbrew powszechnej opinii, że człowiek uczy się na podstawie empirycznego doświadczenia. Niektórych pomyłek nie da się naprawić, pękniętych serc skleić na nowo, odzyskać utraconego czasu. Lepiej byłoby zaoszczędzić wszystkim bólu trzymając się sztywno wytyczonych porad mających rozwiązanie na wszystko, każdą bolączek. Tak jednak funkcjonowałby idealny świat - takiego nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Musimy sami żyć, błądzić, uczyć się i wyciągać wnioski. Patrzeć jak coś nam drogiego rozsypuje się w drobny mak, bo nie byliśmy dość ostrożni, żeby temu przeciwdziałać. Bo nie posiadaliśmy odpowiedniej wiedzy, bo zwyczajnie pomyliliśmy kierunek na rozwidleniu dróg. Tego wszystkiego można byłoby uniknąć za pomocą instrukcji, która nigdy nie powstanie. Naturalnie, że błędy zwykle prowadziły do największych znanych ludzkości odkryć, ale co wtedy, gdy błądzenie po omacku nie przynosi żadnych rezultatów? Wtedy wchodzi w grę ryzyko, jakiego się podejmujemy. Lub nie. Ja zwykle nie. Nie umiem być tak odważna, wiedząc ile wartości stoi na szali. Czy mogłabym to lekką ręką odrzucić, wiedząc, że moje szanse są nikłe? W poprzednim życiu Jaydena moja porażka byłaby niemal nieuchronna, a ja nie chciałam poczuć jej smaku. Wiedząc jak wiele mogę stracić. Chyba wolałam żyć w ułudzie szczęśliwości, karmiąc się codziennie tym, co samo spadło z nieba. To nie tak, że jestem leniwa. Nie, to wyłącznie strach. Potrzeba zatrzymania wszystkiego co najlepsze blisko siebie. Bo tyle jest straty na świecie, tyle zła, smutku i żalu, dlaczego miałabym ryzykować dla czegoś takiego? Nawet jeśli prawdziwy sukces miałby mi przejść koło nosa, to zawsze będę twierdzić, że było warto. W końcu nie każdy rodzi się z darem przepowiadania przyszłości, przez co może postawić wszystko na jedną kartę. Zdobywać niedostępne. Cieszyć się szczęściem wiecznie podejmowanych dobrych decyzji.
Czy ostatnia lekcja miała nauczyć mnie czegoś innego? Wiary w to, że pragnienia potrafią się spełniać? Że czasem trzeba zaryzykować pomimo niewielkiego prawdopodobieństwa wygranej? W końcu jak nie cieszyć się z miłości? Z bliskości ukochanego człowieka, z obietnicy wspólnie spędzonych dni? Wiecznego szczęścia - na pewno przeplatającego się z trudnościami, masą przeszkód oraz smutków, ale to normalna kolej życia. Grunt, żeby przetrwać te wszystkie burze u boku właściwej osoby. Takiej, dla której i z którą warto walczyć. Nawet, jeśli czasem umyka ku niebu i nie wraca zbyt długo; ziemia wciąż będzie na niego czekać. Trwać nieprzerwanie, silna, ugruntowana, spokojna. To nią właśnie jestem. Istnieję pomimo kolejnych błędów, kopniaków, wstrząsów. Jestem i czekam, chociaż na początku nie wiedziałam na co. Potem uznałam, że nawet bezsensowne oczekiwanie na coś, co nigdy się nie wydarzy, może we mnie istnieć. Tak jak wiele innych odnóg mojego życia - gdzieś kwitną, gdzieś rosną, żyją, a ja po prostu w tym tkwię, egzystując z dnia na dzień. Ciesząc się tym, co mam, nie to, co mogłabym posiąść. Widocznie ta strategia musiała w pewnym momencie zadziałać, skoro jesteśmy tutaj, w tym miejscu. Razem. Z otumanionymi głowami, spragnionymi sercami. Gdybym była w stanie mówić, gdybyśmy poruszyli przynajmniej część starych gałęzi wątków, powiedziałabym, że jestem z niego dumna. Z tego, że zaryzykował tak wiele, pozbył się strefy komfortu, w jakiej dotąd orbitował - i podziękowałabym za ten trud włożony w prawidłową pracę naszej relacji. Niestety nie mogę, nie znajduję żadnych słów na opisanie tego co czuję, nie mówiąc już o próbie odnalezienia się w przeszłości. W jakiejś konkretniejszej myśli, sensowniejszej, mocniej skrystalizowanej. Jest tylko chaos i buchający zewsząd ogień, który jednocześnie spala jak i przyjemnie łaskocze. Jakbym była zbudowana ze wszystkich sprzeczności świata, obleczona w adaptującą się do warunków skórę. Przy czym czas mija powoli, a ja się dopiero tego uczę. Reakcji naszych ciał i zmieniających się źrenic znanego dotąd spojrzenia. Dostrzegam nieobecne wcześniej detale, ogniki tańczące na powierzchni, czerń niezaspokojonej tęsknoty skrywanej gdzieś w głębi. Drobne zmarszczki wokół oczu oraz ust, drżenia ich kącików, zmieniający się kształt. Jak mogłam tego wcześniej nie widzieć? Chyba bałam się. Bałam się, że utonę w tym wszystkim bez reszty, sprowadzając na siebie jedynie cierpienie. Cierpienie podyktowane pragnieniem czegoś, czego nigdy nie dosięgnę. Już zawsze będzie daleko, a jedynie patrzenie się z utęsknieniem w malowany pięknem pejzaż sprawi ból nie do opisania. Mieć coś tak blisko, a jednocześnie w odrębnej galaktyce, zamknięte oraz niedostępne dla niczego więcej niż obserwacji przypadkowego przechodnia. Teraz, znając swoje wcześniejsze myśli, zaśmiałabym się sama z siebie - z tamtego strachu, zachowawczości. Braku wiary, że się uda. Że mogę przynieść komuś szczęście. W końcu przeszłość jasno dała mi do zrozumienia, że czeka mnie wieczna samotność. Nie zasługuję na nic więcej. A już na pewno nie na kochającego całym sercem człowieka o pasji większej niż cały wszechświat. Widocznie już zawsze mieliśmy nie dowierzać w siebie nawzajem i w swój los. Jak to się stało, że powietrze zstąpiło na ziemię, a ziemia uniosła się wysoko w obłokach? Niemożliwe, a jednak tak bardzo prawdziwe. Rzeczywiste pod opuszkami palców, pod dotykiem nienasyconych ust. To wszystko jest naszym nowym istnieniem, światem poza ojczystą planetą. Zbudowaliśmy je sami, własnymi rękoma i ciężką pracą, teraz zbierając tego owoce. Nie myślę o tym, czy to dobra decyzja, czy aby na pewno pasujemy do siebie lub jak długo płonące między nami uczucie ma przetrwać. W tym momencie nie ma miejsca na rozmyślania czy strategie wymagające intensywnej kontemplacji. Jesteśmy my, zwyczajni ludzie ze zwyczajnymi życiami, próbujący teraz czegoś niezwyczajnego. Całkowicie nowego i jeszcze niezbadanego, ale to chyba o to chodzi w poznawaniu siebie. O błądzenie i odnajdywanie nieodkrytych lądów, o dumę z osiągnięć. Przyjemność płynącą z samodzielnego odkopania znaleziska jak najcenniejszego skarbu. Do tego ten dreszcz emocji, że jeszcze tak wiele zostało do zbadania. Empirycznego zanurzenia się w tym doświadczeniu po sam czubek głowy. Jest cudownie - nigdy nie czułam niczego podobnego. Tym chętniej pozwalam sobie na utonięcie w słowach Jaydena. Kojących, ugłaskujących wzburzone wody zwątpienia, jakie zalewają mnie z przerażającą precyzją i nieustannością. Muszę i chcę się im poddać, bo zapewniają spokój. Są jak powrót do domu po wyczerpującej podróży. Sprawiają, że mogę odetchnąć. Prawdziwie, swobodnie. Chcę już zawsze tak się czuć; jakbym była prawdziwie wolna, chociaż przywiązana do tej jednej, konkretnej osoby. I to nic, że te słowa brzmią sprzecznie - dopełniają się idealnie. Tak jak my.
Z drugiej strony teraz uwierzyłabym we wszystko i przytaknęła każdemu słowu, byleby ta chwila nigdy się nie skończyła. Chciałabym tak trwać przez kolejną wieczność, właśnie jak feniks. Płonąć i spalać się, żeby odrodzić się ponownie. Doświadczać tego samego, w kółko i w kółko, żeby nigdy nie musieć wypuszczać go z rąk. Żeby został tu już na zawsze. Wspaniale drażniący - mogłabym przysiąc, że robi to specjalnie. Doprowadza mnie na skraj przepaści i zamiast pozwolić mi w nią skoczyć, to trzyma mnie mocno przy sobie. Pozwalam błogiemu uczuciu na obmycie drżącego ciała, cichy jęk przyjemności opuszcza lekko uchylone usta, zaś palce do taktu zaciskają się mocniej we włosach mężczyzny. - Jay… - mruczę gardłowo, nie widząc co chcę powiedzieć. W tym krótkim słowie zawarta jest tęsknota, niema prośba jak i zagubienie. Chcę, żeby przestał i nie chcę, żeby przestawał, nigdy. To nie ma najmniejszego sensu. Powodując, że już sama nie wiem czego pragnę tak naprawdę. Chociaż… to nie do końca prawda. Muszę… muszę trochę ochłonąć, odsunąć się nieco, co robię i tak niezwykle niechętnie, ale tego wymaga pozbycie się stanika. Nie mogę przewidzieć, że ten plan nie wypali i znów poczuję ciepło Jaydena tak blisko siebie. Organizm w swym gorączkowym drżeniu dostosowuje się do wybijanego przez serce rytmu, tak dobrze wyczuwalnego na wrażliwej skórze pleców. Wszystko, wszystko co robił nie pozostawało bez reakcji rozpalonego ciała. Przygryzam usta i przymykam oczy czekając, aż dopadnie mnie obłęd. Ten jednak nie nadchodzi, chwilowo ostudzony bezczynnością - znów. Palce zaciskają się na tych należących do mężczyzny, nierówny oddech powoli się uspokaja. Przymykam oczy, trwając tak długie sekundy i po raz pierwszy właściwie się nad czymś zastanawiając. Czy to już koniec? Czy jestem na niego gotowa? Przełykam ślinę w zaschniętym gardle, powoli oswajając się z prawdopodobną możliwością; ale wtedy następuje kolejny zryw wywołujący następną falę drżenia. Kręgosłup wygina się w łuk pod wpływem niespodziewanego dotyku. Znów zaczynam płonąć. - Ciebie - odpowiadam od razu, niemal machinalnie. Mija kilka sekund, nim gwałtownie obracam się twarzą do niego. Rozgrzanymi wargami odnajduję jego, zaś dłonie niecierpliwym ruchem walczą z zapięciem koszuli. To moja kolej na kuszenie, doprowadzanie do szaleństwa. - Pragnę twoich ust na moich - mówię pomiędzy namiętnością pocałunków, aż schodzę niżej, do podbródka, bawiąc się nim przez chwilę. - Twoich rąk na moim ciele - kontynuuję, tym samym zaczynając tworzyć ustami ścieżkę wzdłuż linii żuchwy, aż docieram do ucha. - Twojego ciężkiego oddechu ma mojej szyi - rzucam cicho, po czym delikatnie przygryzam jego miękki płatek. Wtem podróż zaczyna się cofać, przez pocałunki na szczęce, aż do prawej strony szyi, przelotnie muskając obojczyk. - Chcę być twoja - mruczę nieco zdezorientowana wzbierającym pożądaniem. W końcu jednak udaje mi się przejść na lewą stronę. - Teraz, dziś i już zawsze - kończę, chociaż nie przestaję całować. Kosztować słodyczy jego skóry, wtulać się w odurzający zapach wdzierający się do nozdrzy. Zachłannie, jak wygłodzona zwierzyna, ale nagle mi to nie przeszkadza. Ręce odważnie suną wzdłuż klatki piersiowej, aż docierają na barki, chcąc ostatecznie zrzucić koszulę z ramion. Poczuć to drugie ciało na moim, bez żadnego materiałowego buforu.
Merlinie, jak mogłam przegapić, że on smakuje lepiej niż wszystkie słodycze świata.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:34
Jayden nie znosił rutyny, nie akceptował instrukcji, łatwego przejścia niektórych skrawków życia, preferując całkowitą dowolność w podejmowanych przez siebie decyzjach. Od dziecka przyzwyczajony do pełnej swobody, kreatywności i stawiania na nawet najbardziej innowacyjne rozwiązania, nie bał się podejmować ryzyka. Sięgał tam, gdzie inni obawiali się sparzyć i chociaż nie raz i nie dwa musiał opatrywać rany, nie zmieniało to jego łaknienia parcia naprzód. Do rozszerzania wiedzy w miejscach początkowo niedostępnych, niezbadanych, niepewnych — dla niego były tajemnicą do odkrycia, przygodą zapierającą dech w piersiach i dlatego też najlepiej czuł się kompletnie wolnym, nieograniczonym konwenansami. Niczym powietrze, które nie prosiło nikogo o pozwolenie, żeby dąć, ale również i szanujące opór zamkniętych okien i wnikając jedynie w momencie, w którym ktoś ów okno uchylił. Unosił się raz po raz w różne miejsca, nie zaznając czegoś takiego jak zakotwiczenie i będąc pewnym, że takie uwiązanie sprowadziłoby na niego zgubę. Poznawał, smakował i przenosił się dalej, nigdy na stałe nie schodząc na ziemię. Jako badacz przez urodzenie, ale również i naturę, Jay wiedział, że wpierw należało przede wszystkim marzyć, bo to z przypuszczeń i ruchomej wyobraźni można było odkryć coś nowego. Bo nauka miała swoje ograniczenia w niektórych sprawach, lecz ludzka psychika nie i jej kreatywność. Oczywiście nie zawsze się udawało osiągnąć upragniony cel, ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Ile razy w gąszczu pomyłek, po trudach wyłonił się w jego dłoniach ostry kształt kamienia milowego? Przełomu, który był tak bardzo potrzebny, chociaż nikt o tym nie wiedział do momentu jego odkrycia? Radość, satysfakcja i świadomość zmian, które mogły przynieść tak wiele dobrego nie była w stanie w żaden sposób powstrzymać Vane'a przed próbami kolejnych błędów. Sięgał, próbował coś wytworzyć, wymodelować z niepewnej gliny niewiadomych. Zawsze był jednak w tym procesie sam — odkrywał samotnie, mogąc jedynie tym owocem dopiero podzielić się z innymi. Teraz było inaczej. To, co odkrywał leżało w nim samym i było powodowane drugą osobą. To ona wpływała na te wszystkie łaknienia sięgania ponownie dalej, lecz nie wiązało się to już z żadną z życiowych pasji profesora. Cały wszechświat zamknął się w tym drobnym ciele, równocześnie zmuszając go do tego, by zawalczył o odkrycie tkwiące zaraz pod jego nosem. Bo czy tak właśnie nie było? Że największe, najcenniejsze ze skarbów znajdowały się na widoku, gdzie kamuflaż idealnie wtapiał je w otoczenie i wyróżniał równocześnie? Pomona nie była zwyczajna, nie była też chroniona niewidzialnym płaszczem niedostępności. Jayden nie zliczyłby już razów, w których ogarniał ją ramieniem, całował w czubek głowy, trzymał za rękę i pozwalał, by opierała się o niego, umykając przed wszelkimi złośliwościami świata. Miał ją więc tuż obok, nie zdając sobie nawet sprawy z faktu, że tak idealnie czuli się w swoim towarzystwie nie bez powodu. Nie bez powodu też ich ciała dawały sobie ukojenie nawet w momencie krótkiego uścisku. Koniec końców spotykali się w chwilach, gdy potrzebowali wsparcia i zawsze stawali na wysokości zadania, nie odsuwając drugiej osoby, zawsze znajdując dla niej czas i nie wyśmiewając problemów zajmujących drugą głowę. Chcieli dać sobie wzajemne ukojenie i to nie miało się zmienić, pomimo zmiany ogólnego wydźwięku relacji pomiędzy dwójką przyjaciół. Bo Jay niewątpliwie nie przemianował zielarki w swoim umyśle na kogoś zupełnie innego — podstawą do prawdziwej miłości była przyjaźń, a ich była równie solidna, co istnienie Słońca oraz gwiazd. Nie wątpił w to ani przez moment, chociaż obawiał się samego odrzucenia. Po przejściu najcięższej niewiadomej istniała już tylko jasna strona i nie bał się już niczego. Czerpał z doznać i uczuć, które buzowały w jego umyśle, ciele i spływały na kobietę przed nim, odbierając również i jej bodźce. Dla niego nie było nic prostszego nad życie w emocjach — funkcjonował tak przez wiele lat, porozumiewając się niemalże samymi uczuciami niczym słowami. I chociaż tych przeżyć jeszcze nie znał, nie oznaczało to, że czuł niepokój przed nieznanym. Nic nie było czystsze, pewniejsze nad to, co właśnie się działo.
Nie wiedział dlaczego, ale coś wstrząsnęło nim w momencie, w którym usłyszał swoje imię padające z kobiecych ust. Zabrzmiało ono tak... Inaczej. Inaczej niż zawsze, chociaż przecież zwracała się już do niego miliony razy. Wyszarpnięty z jej płuc dech został naelektryzowany kolejną nowością, równocześnie oznaczającą pół sekundowe zmrożenie całego męskiego ciała. Nie miał pojęcia, że cokolwiek mogło podziałać na niego jeszcze mocniej od samego dotyku, którym go obdarzała. Nawet zaciskające się w tym samym czasie palce w jego włosach nie mogły się z tym równać. Jeśli rzuciła zaklęcie, to zadziałało i nie chciał, żeby przełamała trwający urok. Mógłby zostać tak już do końca — otulony jej głosem, szepczącym jego imię, drżącymi mięśniami i gładką fakturą skóry pachnącą tak dobrze. Była domem, którego pragnął w ostatnich miesiącach i desperacko łaknął, chociaż nie zdawał sobie sprawy z faktu, że tęsknił za momentami bycia tam, gdzie go chciano. Był zobojętniały i jakby odrętwiały; teraz odzyskiwał zmysły, równowagę, mógł też powiedzieć, że już nigdzie nie miał czuć się pełen jak w jej towarzystwie. Ona. Cudowne tchnienie, które nigdy nie miało być nasycone; źródło, z którego nie był w stanie się nasycić do pełna, ciągle łaknąc więcej; płótno, które nigdy nie miało wydawać mu się monotonne. Jak bezgraniczny wszechświat, którego nikt nie był w stanie pojąć ani do końca zrozumieć, ale przy dłuższej obserwacji powoli odkrywał swoje tajemnice nęcąc i przyciągając odważniejszych śmiałków. A Jayden nie bał się kosmosu. Poruszał się w nim jak w bezpiecznej przystani, nie trwożąc się przed kolejnym nieznanym obiektem rysującym się na wygiętym w łuk sklepieniu. Dlatego badał ten sam łuk i w tym małym pokoju, jednak uniwersum zamknięte było na całej długości odsłoniętych już pleców. Kolejne wybuchy gorąca spychały go niemal na kraniec świadomości, gdy ponownie rozbrzmiał ukochany głos, wyznający największe pragnienie. Poczuł się zarówno niepewnie, wyjątkowo nieśmiało, jak silnie i wyrozumiale; kontrastująco do sprzecznych emocji. Trwało to zaledwie pół sekundy, ale Pomona idealnie to wykorzystała, ponownie znajdując się z nim twarzą w twarz i odłączając go od jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Złączyła ich w kolejnym już pocałunku, którego żarliwość niemal wyrwała z niego oddech. Jay momentalnie pochwycił kobiece biodra, czując boleść pożądania, które trawiło go od początku tej całej sceny — od początku świata. Chciał, żeby była jak najbliższej, jeszcze bliżej. Gdy uciekła ustami z daleka od niego, chciał, żeby do niego wróciła, ale odebrała mu tę przyjemność, równocześnie skazując na doznawanie następnych nowości. Klatka piersiowa falowała mu niebezpiecznie, gdy czuł jej dłonie na swoim ciele, jej usta na szyi, gdy słyszał jej głos tuż przy uchu. Odchylił lekko głowę, zaciskając mocno oczy i starając się nie pozwolić na to, żeby serce stanęło z nadmiaru bodźców. - Kocham cię. Pom... Kocham - szeptał, nie chcąc nigdy przestawać jej tego wyznawać. Tylko przy niej czuł się całkowity. Nie zagubiony jak przez ostatnie miesiące. Wzięła go w dłonie i ułożyła ponownie w jedno, dając tylko swoją obecność, czas i ciepło. Ciepło, które zostało mu odebrane. Wyrwał niecierpliwie dłonie z rękawów koszuli, czując jak waliło mu serce, ale nie przejmował się tym. Nie przejmował też szumem w uszach, bo przecież nawet chwila bez jej miękkości pod palcami oznaczała zgubę i szaleństwo. A nie mógł tracić poczytalności inaczej jak właśnie przez brak jej bliskości — jeśli miał go dosięgnąć obłęd, to tylko z nią przyciśniętą do jego nagiej skóry. I chociaż mógłby z nią trwać gdziekolwiek, ułożył ją w końcu na pościeli, przykrywając ją ciężarem swojego ciała, znajdując miejsce na nowo między jej nogami. - Pozwolisz? - spytał, zostawiając jej jedynie pół uderzenia serca na odpowiedź, zanim wsunął ciepłe dłonie pod materiał spodni i przejechał przez miękkość ud, kolan, łydek, zsuwając równocześnie zbędną granicę. Musiała mu w tym pomóc, bo bez kilku manewrów, pozbycie się kolejnego elementu jej świątecznego stroju byłoby niemożliwe. Przyjemny pomruk zadowolenia wydobył się z jego gardła, gdy naparł na nią mocniej, czując tarcie jej piersi na ciele. Skradł jej w tym samym momencie głęboki, ale czuły pocałunek i nie śmiał pozostawać obojętnym na to, co przed momentem mu zrobiła. Zaczął swoją własną wędrówkę po konstelacji pieprzyków odsłoniętego dekoltu, klatki piersiowej, pracującego brzucha — chciał znaczyć je nosem, wargami, językiem i zębami i nie myślał o tym, że następnego dnia zielarka miała radzić sobie z tymi zaczerwienionymi śladami. To było jak żart, szczególnie że jutro nie istniało. Było tylko tu i teraz. A w tym miejscu i w tym momencie jego umysł podsuwał mu coraz bardziej zaskakujące myśli, które o dziwo chciał spełnić, dlatego zatrzymał się w pewnym momencie, ponownie poddając się wspólnemu zawieszeniu. - Pom... - wymruczał, opierając czoło o jej brzuch i z trudem łapiąc powietrze. To było szaleństwem i czuł jak policzki przez to gwałtownie się zaczerwieniły, ale nie potrafił kłamać, a czarownica musiała się zorientować, że coś się zmieniło. Ponownie. - Nie wiem, dlaczego, ale chcę... - zaczął niewyraźnie wprost do jej brzucha. Podniósł w końcu głowę i odnalazł spojrzenie kobiecych oczu, wiedząc, że płonął rumieńcem. Przygryzł dolną wargę, zdając sobie sprawę, że pojawienie się takiej zachcianki ewidentnie mającej swoje źródło wśród pokładów instynktu, mogło ją wystraszyć, jednak zanim złapał się na tym, by trzymać język za zębami, było już za późno. - Mogę cię pocałować? - wypalił, czując jak coś zacisnęło go za płuca, a całe powietrze opuściło jego ciało. Nie wiedział nawet, jak inaczej miał to powiedzieć. Jak inaczej przekazać coś, co w jego umyśle nazwy nie posiadało. - Jeśli to nie za dużo - dodał szybko, chcąc się wytłumaczyć z tej zachcianki, przy okazji nieco trzeźwiejąc i unosząc się na przedramionach. Cholera, co ona mogła sobie o nim w tym momencie pomyśleć? A to on mówił jej wcześniej, by nie panikowała... Sam już się pogubił i nie wiedział, co się działo.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:41
Tym się różnimy. Może nie bez powodu istniejemy na różnych płaszczyznach, nie bez powodu on jest ganiającym po świecie wiatrem, a ja stojącą w miejscu ziemią. Nie czuję się z tym źle, bo wiem, że tu jest moje miejsce. Jeszcze nie raz będę odbierać poród urodzajów gruntu, nie raz będę świadkiem ich śmierci. Czuję w sobie potrzebę opieki nad tym miejscem, wierząc, że również w tym miejscu czekają na mnie wspaniałości świata. Chcę wierzyć, że wcale nie muszę biec, żeby odnaleźć ludzkie pasje, odkryć coś niesamowitego i jednocześnie pozostać wierną pewnym ideałom, z jakimi się wychowałam. Opowieści szeptane do poduszki każdego dnia wsiąkły we mnie, aż do czeluści duszy oraz serca. Od zawsze żyjąc według określonego schematu, wśród jasno wytyczonych granic - i chociaż jestem wolnym ptakiem, pozwalam emocjom wypływać na wierzch, to już zawsze mam podążać pewną wytyczoną ścieżką. Tak mi się przynajmniej wydawało; do teraz. W tej chwili wszystko zostało zmienione, wywrócone do góry nogami, zadeptane energicznie, jakby z wewnętrzną satysfakcją, która okaże się gwoździem do trumny. Później. Gdy zawierucha między nami ucichnie, gdy wrócimy do swoich spraw, zaś z dzisiejszego dnia zostanie jedynie wspomnienie oraz opadający bezlitośnie kurz. Przy czym przyszłość wydaje się tak nieskończenie odległa, że mój umysł jakoś automatycznie odrzuca wszelkie dowody na jej istnienie. Zresztą, nie pracuje on teraz zbyt prawidłowo. Jaskrawe wykrzykniki nakazujące odwrót z wątpliwej moralnie ścieżki znikają osłabione przez siłę emocji buchających przez każdy por skóry. Zaprzedaję duszę, niwecząc wszystko to, co dotąd zbudowałam. Co zbudowali też moi rodzice. Dorobek kilkudziesięciu lat odrzucam lekką ręką - wierząc przy tym, że warto. Sądząc, że czasem potrzeba raptownych zmian, żeby cieszyć się czymś większym. Gdyby skarb można było odnaleźć na prostej, zwyczajnej drodze, stałby się on zbyt powszechny, czyli stracił na wyjątkowości. Wszystko, co najwspanialsze, przychodzi z trudem. Ciężką pracą. Dlatego w tej chwili wierzę, że moje działania nie są bezpodstawne. Nie istnieją jedynie jako paskudny chaos prowadzący do niechybnej destrukcji. To ryzyko, jakie należy podjąć, żeby móc w pełni kochać. Mieć tę drugą, najważniejszą na świecie osobę tuż obok siebie. Nie bać się wyciągać ku niej dłoni i wspólnie biec w ogień. Już zawsze razem i nigdy osobno - czy istnieje na świecie coś bardziej wartościowego? Czy potrzebuję czegoś więcej niż właśnie Jaydena przytrzymującego mnie w swoich ramionach? Nie. Nawet pomimo różnic w wychowaniu oraz sposobie bycia, czuję jakbyśmy idealnie się dopełniali. Zostali dla siebie stworzeni. I czuję, że razem możemy pokonać wszystko. Zmierzyć się z największymi niebezpieczeństwami tak samo jak odkrywać siebie nawzajem. Nie ma nic cenniejszego ponad trwałą relację, odważnie wkraczającą na kolejne etapy znajomości. Bo z jednej strony wiem, że należy się rozwijać, z drugiej brakuje mi w tym tej nieskończonej swobody. Od zawsze starałam się balansować między rozsądkiem umysłu, a gwałtownością serca, przejmując często odrobinę więcej cechy jednego lub drugiego, ale nigdy wyłącznie któregokolwiek z nich. Tym bardziej emocji. Na pewno to dlatego nie umiem do końca odnaleźć się w tym bałaganie. I to będzie powodem, dla którego zacznę umierać na wyrzuty sumienia - to jednak nie teraz. Teraz jakby przejmuję zachowania astronoma, odważnie mknącemu wprost w gęstą mgłę kolejnych odkryć. Będącego sobą, czyli powietrzem eksplorującym każdą, nawet mikroskopijną nowość. Nieskrępowany normami społecznymi, tym, co wypada i czy aby na pewno jest związane z logiką; poddający się doświadczeniu wraz z instynktami. Ufający sobie. Też się taka staję. Przy nim, dzięki niemu i dla niego. Odrzucam konserwatywne ramy powinności, wierząc w niego. W jego czułość, oddanie. W to, że nigdy nie potrafiłby mnie skrzywdzić. Tak, jesteśmy dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi, dopiero w dalszej kolejności kimś innym. To nie miało się nigdy zmienić, to stanowi najtrwalszy z fundamentów. Gdyby nie on, nie byłoby poczucia bezpieczeństwa, a jedynie powierzchowność wraz ze zaspokojeniem najniższych potrzeb. My jednak opieramy zmęczone ciała o coś istotnego, stworzonego z trwałego budulca mającego przetrwać wieki. Z tego powodu czuję się teraz tak dobrze. Po zapewnieniu, że nie mam się czego bać. Że istnieje między nami mocna nić porozumienia oraz wzajemna akceptacja każdej, największej nawet rysy. Niby drobnostki, niby oczywistości, ale nie każda relacja jest naznaczona czymś podobnym. Istnieniem bez granic, bycie całkowicie otwartym na drugą osobę, pozostając jej przy tym wiernym. Zamierzam wierzyć, że to właśnie w tej mieszaninie odczuć zamierzamy żyć. Poddać się bez słowa, kochać i być kochanym. Osiągać niemożliwe.
Chociaż trafiają się czasem płochliwe przebłyski rozpadających się w mgnieniu oka myśli. Czy już zawsze będziemy tacy? Głodni siebie nawzajem, tęskniący za sobą o każdej porze dnia i nocy? Czy wypowiadając imię ukochanego będę myślami powracać do tego typu chwil? Tej konkretnej, dzisiejszej i być może każdej kolejnej, jaka czeka na naszej drodze? Jak wiele zmian zajdzie i jak wiele przeszłości zostanie nienaruszone? Tak wiele pytań, żadnej odpowiedzi. Może dlatego, że skoncentrowani na gaszeniu i rozpalaniu na nowo płomieni nie jesteśmy w stanie zatrzymać się, pochylić nad niewiadomymi. Nie jest mi z tego powodu źle - wręcz przeciwnie. Każdy bodziec, każda sekunda spędzona w tak znacznej bliskości, każdy oddech powoduje we mnie rozgrzanie się nieskończonej przyjemności. Zatracam się w niej, odłączając każde połączenie z racjonalnością, z blokadami, które powinny zadziałać. Nie ma we mnie już nic ze zdroworozsądkowej części mnie. Zamieniłam się w żywioł, trudny do okiełznania, pragnący coraz więcej i więcej. Aż wreszcie sięgam po wszystko, czego chcę. Nie patrzę na konsekwencje, w tej chwili one nie istnieją. Tak jak jutro, przyszłość. Istnieje tylko tu i teraz. Nowe stadium miłości, które chcę mu ofiarować. W całości. Już bez zawstydzenia, bez obaw. Zasługuje na to i na wiele więcej. Jest wszystkim, czego potrzebuję. Początkiem i końcem, wodą i ogniem, wyjątkiem i codziennością. Łączy w sobie wszystko, co najlepsze, co najbardziej ukochane. Wyszarpuję to z niego bezlitośnie, raz po raz muskając spragnionymi ustami rozgrzaną skórę, przywłaszczam sobie kolejne zakamarki odsłoniętego ciała. Sama zdradzając się z odczuwaniem zachwytu towarzyszącym każdemu dotykowi męskich dłoni. Kolejny jęk zadowolenia spowodowany silnym uchwytem na biodrach odnajduje drogę do wyjścia, ale ono zagrodzone zostaje ustami, brodą, szczęką, uchem, szyją, tłumiąc w ten sposób siłę dźwięku. Ciche wyznania miłości są jak wulkany wybuchające w żyłach, gdzie krew nieustannie bulgocze, wyrywając się na zewnątrz. Nie czuję jednak dyskomfortu ani bólu, wszystko jest tak wspaniale idealne w swej nieidealności, że po prostu zatracam się w tej palecie uczuć. Z ruchami coraz mniej cierpliwymi, coraz mocniej naglącymi, doprowadzającymi do szału. Czy to napięcie, to oczekiwanie na nieznane, czy to miało kiedykolwiek nadejść? Czy spędzimy w ten sposób całą wieczność, usiłując nakarmić ten pulsujący głód, ale bez rezultatów? Czy naprawdę mamy w kółko odradzać się na nowo, żeby za chwilę umrzeć? W tej chwili nie wydaje się to być złym pomysłem, przecież obdarowywana wspaniałością wspólnego, emocjonalnego uniesienia czuję się fantastycznie. Ukochana i doceniona. Z drugiej strony boję się, że wkrótce wyczerpią nam się wszelkie pokłady energii i nie zdążymy osiągnąć celu, czymkolwiek on jest. Więc tkwię tak, w uścisku sprzeczności, w kolejnych poruszeniach podrażnionych dotykiem mięśni, w drżeniu komórek nerwowych oraz płytkich oddechów. Nie rejestruję w chwili, w której plecy dotykają wychłodzonej pościeli, a ręce pomagają w pozbyciu się moich najwspanialszych spodni. Nagle wstrzymuję również oddech, czując zdecydowany ruch na całej długości nóg. Chcąc złapać resztki unoszącego się powietrza w lekko rozchylone usta napotykam na te należące do niego. Miękkie, smakujące wolnością oraz obietnicą wspólnej wędrówki przez wszystko, czym los zamierzał w nas rzucić. W tym pocałunku czai się porozumienie, zaś uczucie nagiego ciężaru odciskającego się na mojej klatce piersiowej jest ponownym, zaskakującym odkryciem. Ręce niespiesznie wędrują na napięte plecy; paznokcie delikatnie żłobią na nich niewidoczne jeszcze ścieżki. Po chwili wbijając się jednak mocniej, jako odpowiedź na serwowane pieszczoty. Wszystko we mnie drży i trzęsie się w posadach, gdy Jay odkrywa przede mną następne, nieznane mi rejony przyjemności. Przygryzam dolną wargę, ale mimo to spomiędzy zębów wydostają się gardłowe dźwięki informujące o ogromie odczuwanej przyjemności. To staje się niemalże nie do zniesienia. To brzemię niespełnienia, napiętego oczekiwania. Te wszystkie nowości, zachodzące zmiany, jakby to było zbyt wiele do udźwignięcia. Masochistycznie chcę ich jeszcze więcej, jeszcze bardziej, jeszcze. Ciągłych początków, nigdy końców. Gdzieś w plątaninie zgłosek wydobywa się bełkotliwe przywołanie ukochanego imienia, ale możliwe, że to tylko projekcja trawionego gorączką umysłu. Może ta cała desperacja siedzi wyłącznie w moim umyśle - nie wiem, czasem wydaje mi się, że to wszystko jest niemożliwe. Że to tylko sen, z którego zaraz się wybudzę. Albo drzemię, co jakiś czas gwałtownie wybudzana przez jawę. Kroczę między dwoma światami, nie rozumiejąc i nie rozpoznając żadnego z nich. Oba zmieniły się tak bardzo, że ich nie rozpoznaję. A jeden, jeden z nich to nawet całkowicie jest nieznany, dopiero odkrywany. Mijają długie sekundy nim dociera do mnie, że Jayden coś mówi. - Mhm? - pytam nieco nieprzytomnie, z rękoma czule mierzwiącymi jego włosy; nawet nie pamiętam jak te dłonie się tam znalazły. Leżę tak chwilę zdezorientowana, które uczucie pogłębia się słysząc pytanie. Wpatruję się w zaczerwienioną twarz astronoma, szukając w niej sensu. - Och - mruczę najpierw, w niezrozumieniu. Zmuszam zastany umysł do wytężonej pracy, ale nie wiem ile mija czasu, nim odpowiednie zębatki zaskakują. - Och! - wyrywa się wtedy w nie mniejszym zaskoczeniu. Realizacja odbija się na twarzy, ale drobne zszokowanie nie ustępuje. To dlatego, że po prostu nie wiem, z czym to się wiąże. Czego się spodziewać, czy powinnam coś zrobić? Pogrążam się w lekko panicznych myślach, szukając odpowiedzi, chociaż wiem, że jej nie znajdę. Nie mogę jej znaleźć, nie, kiedy baza informacji jest pusta. - Chodź do mnie - mówię cicho, piskliwie, błagalnie. Za to rękoma kontrastowo zmuszam go, żeby zbliżył twarz do mojej. Obejmuję dłońmi jego rozgrzane policzki, na usta składając któryś z kolei pocałunek. Ten jest czuły, jakbym chciała ukoić formujący się w duszy wstyd mężczyzny. Przekazać mu, że nie musimy tego robić, nie przed sobą. Możemy wstydzić się całego świata, ale nie siebie. - Kocham cię - wyznaję spokojnie, pewna tego uczucia. Pragnąc przekazać tę pewność właśnie jemu. Scementować to, co cały czas mu pokazuję, co próbuję mu niewerbalnie powiedzieć. - I możesz - dodaję. Jeśli jest to czymś, czego naprawdę chcesz. Bo wcale nie musisz. Z kolei na koniec pieczętuję własne słowa ostatnim na razie pocałunkiem, muśnięciami kciuków po wypukłości męskich policzków. Obawa nagle przeistacza się w jakąś dziwną wersję spokoju, odwagi wręcz. Przekonania, że poradzimy sobie ze wszystkim.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:44
Powiedział jej kiedyś, że bez względu na to, jak bardzo się różnili, zawsze mieli znajdować do siebie drogę i wyszukiwać w swoim towarzystwie ukojenia. Bo chociaż stanowili różne fragmenty większej układanki, wspólnie tworzyli nierozerwalną całość. Niczym pięć elementów, które od zarania dziejów wpisane były w ludzką historię oraz naturę, odzwierciedlając mocniej lub słabiej ich charaktery, nieustępliwość i pasje, wzajemnie przy tym się dopełniając. Zupełnie jakby istniały właśnie po to, żeby wskazać ludziom ich możliwości oraz jedność, którą powinni byli stanowić. Bo na co dął wiatr skoro nie rozsiewał nasion po wygłodniałej ziemi? Na co komu ziemia, skoro nie mogła obrodzić w roślinność bez wody? Na co komu ogień skoro nie miał czego ogrzewać? Musiały istnieć wszystkie części, by ze sobą współpracować, balansować się wzajemnie oraz egzystować. Wszak jedno bez drugiego istnieć nie mogło, dlaczego więc to, co składało się na wszechświat, nie miałoby mieć przełożenia na ludzkość? Byli częścią tego uniwersum, a więc podlegali takim samym prawom, co wszystko inne. Dlatego właśnie Jayden nie obawiał się, że jeśli jedno by się zagubiło, drugie nie odczułoby jego braku. To było niemożliwe, skoro nie mogli normalnie funkcjonować bez siebie nawzajem. Działało to tak dobrze od lat, że Vane nie pamiętał czasów sprzed znajomości z Pomoną. I chociaż nie trwała jakoś specjalnie długo, to astronomowi zdawało się, że byli ze sobą od zawsze — nieuchronnie dziecinni, sprowadzający na siebie kłopoty i złość innych dorosłych czarodziejów, zajadający się w najlepsze skrzacimi przysmakami. To było niesamowite odkrycie w momencie, w którym pojął, że znalazł bliźniaczą duszę w pokrytych mrokiem murach Hogwartu i nawet jeśli tego nie chciała, Jayden podążał za nią krok w krok. Chciał poznać bliżej osobę, która podzielała jego miłości i przy okazji nie wyglądała na kogoś, kto wspierałby inicjatywę aktualnego dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Było to w pewnym momencie zaskakujące, pozytywnie zaskakujące oczywiście, że w takich czasach Gellert Grindelwald nie obstawiał wszystkich stanowisk swoimi wyborami, a pozwalał na objęcie urzędu przez osoby znacznie młodsze niż reszta kadry. W pewnym sensie można było doszukiwać się jakiegoś większego planu, jednak w tamtym czasie Jayden nie miał do takich spraw głowy. Chciał chronić jak najlepiej swoich uczniów, a gdy zobaczył delikatny uśmiech na twarzy panny Sprout w momencie, w którym to robił na szkolnych korytarzach, wiedział, że znalazł sojusznika. Nie trwało to długo, zanim stali się nierozłącznym duetem wspólnie wędrującym do swoich mieszkań w Hogsmeade, wspólnie pilnującym dzieci na wycieczkach, wspólnie wymieniającym się uwagami podczas dłuższych przerw, wspólnie siedzący na Wielkiej Sali. Zarówno nauczyciele ale również i wychowankowie przywykli do takiego stanu rzeczy, bo gdy nie mogli znaleźć Jaydena w Wieży Astronomicznej, szukali w szklarniach i taka sama sytuacja odnosiła się do Pomony. Jakim więc sposobem mieliby widzieć swoją przyszłość bez uwzględnienia drugiej osoby? Gdyby przepadła bez wieści, Vane zaraz popędziłby w rozpaczy szukać zagubionej zielarki, wierząc w to, że znajdzie ją wszędzie — bez względu na to, ile czasu miałoby mu to zająć i jak daleko musiałby się wybrać, żeby osiągnąć swój cel. Znali się na wskroś, nie oszukiwali i radzili w momentach zwątpienia. Nigdy nie mieli z tym problemu, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo od wielu tygodni widział w niej coś, czego nie potrafił rozgryźć. Coś ociężałego tkwiło na jej sercu, umyśle i duszy, a brak jakiejkolwiek podpowiedzi co do faktu, czego miałyby dotyczyć ów zmartwienia, wprawiały go w smutek i troskę. Chciał jej pomóc, ale jak miał to zrobić, skoro nie wiedział, od czego zacząć? I Pomona nie była jedyną osobą, u której dopatrywał się tych dziwnych zmian. Jakby pojawiał się między nimi wydźwięk braku zaufania, ale to przecież nie mogło być to, prawda? Cokolwiek to było, zamierzał dopilnować, żeby panna Sprout nie odczuwała przygnębienia żadnymi sprawami, bo od teraz wyraźnie dawał jej znać, że zamierzał to nieść nie z nią, ale za nią. Od tego przecież był i tego też pragnął. Nie pojęcia, na co się pisał, ale biorąc pod uwagę całe ogłuszające wydarzenie tego aktualnego momentu, nic nie było w stanie stanąć mu na drodze do uszczęśliwienia ukochanej osoby. W przyszłości okrutnie miał zderzyć się z odmową zdradzenia źródła tych zmartwień, jednak nic o tym nie wiedział. Za bardzo był pochłonięty teraz, nie rejestrując czegoś takiego jak czas.
Wstydził się tego, jak bardzo jej pragnął tylko dla siebie, nie zamierzając dzielić się nią z nikim innym. Zupełnie jakby równocześnie nie istnieli inni ludzie — rodzina, przyjaciele, nawet uczniowie czekający na powrót do szkoły po Nowym Roku. Jednak świadomość, że i ona chciała go mieć tutaj tak blisko siebie sprawiała, że zapalał się ponownie, pozwalając na to, by nieśmiałość odchodziła na najdalsze peryferia umysłu. Bo kogo miał się wstydzić, skoro to była ona? Nie mógłby przed nią udawać, bo od razu by to wyczuwał, a fakt, że coraz żarliwiej zaciskała palce na jego ciele oznaczało, że akceptowała go całego — z każdą dziecinną zachcianką, z każdą nieporadnością, z każdym potknięciem na nawet prostej drodze. Dlatego nie było nic prostszego od po prostu wyjścia jej naprzeciw, dołączenia do tego pełnego aktu zaufania. W końcu nie tylko ona stawała się pewniejszego dla niego. Gdyby nie jej obecność, słowa i gesty, Jayden nigdy by się przed nią nie otworzył w ten sposób i nie podjął czegoś, czego do końca nie pojmował. Najważniejsze było to, że byli w tym razem i tylko to się liczyło. Bez niej nie byłby w stanie krążyć palcami po puszystych udach, biodrach i dając sobie tę przyjemność z przysuwania ich do swoich. Co chwila zamykał oczy, sądząc, że odetchnie po raz ostatni, ale na powrót znów jakoś powietrze znajdowało drogę do męskich płuc, być może dzięki Pomonie, która wracała swoimi ustami do jego i namaszczała je swoim niewidzialnym znakiem. Napełniała go powietrzem pachnącym nią, a on nie chciał oddychać już w inny sposób; zachowując się jak tonący, poszukiwał miękkich warg za każdym razem, gdy za bardzo się oddalały. I nie myślał o konsekwencjach, wiedząc, że nie miał czego żałować. Całe życie spędził na poddawaniu się, kierowaniu uczuciami, dlatego nie mogły go w żaden sposób zwieść czy oszukać. Jedynym głupcem był on, w momentach, w których nie potrafił im zawierzyć lub postępował wbrew swoim wewnętrznym wołaniom. Teraz wszystko głośno w nim krzyczało, że nie było nic bardziej odpowiedniego dla niego nad zakopanie się w tych odczuciach bieżącej chwili. I robił to, chcąc zrozumieć magię, którą obdarowały go kobiece biodra tak blisko jego własny, ale równocześnie wcale tego nie potrzebując. Nie była to pierwsza i zapewne nie ostatnia sprzeczność, która miała buzować w jego krwi tej nocy. Dnia? Miesiąca? Wieczności? Nie poczuł chłodu pościeli w porównaniu do Pomony, która może mogła odrobinę odszukać ukojenia w tym całym rozpaleniu; jego własnym zaspokojeniem zostały wychodzące ku niemu nowe gesty, kolejne urywane słowa, które kończyły się tak szybko jak zaczynały, wykrzywiające się w łuk delikatne ciało tuż pod nim. Uwielbiał to i gdyby mógł wybrać moment, w którym miałby utkwić już do końca świata, byłaby to właśnie ta chwila. Jej paznokcie znaczące z każdą chwilą mocniejsze ślady produkowały swoją własną elektryczność i przenosiły ją wprost pod skórę Jaydena, bo nie był w stanie inaczej wyjaśnić tego zjawiska. Jakim innym cudem czuł przepływające przez niego iskry energii? W odpowiedzi napierał jedynie mocniej, czując, że jego ciało było na nią gotowe już od dłuższego czasu. Napięcie wciąż ukrywane pod materiałem spodni nie miało być jeszcze zaspokojone, bo chociaż chciałby już móc otulić ją całą, nie robił tego. Chciał masochistycznie przedłużać najdrobniejszy moment, równocześnie go przyspieszając — nic nie miało sensu, a równocześnie w jego umyśle nie było niczego bardziej logiczne. W końcu chciał i mógł mieć jedno i drugie. Z nią u boku nawet największe antagonizmy znajdowały swoją jedność. Dlatego odważne pragnienia również stawały się czymś, co miało prawo istnieć, pomimo faktu, że jedno, jak i drugie dopiero je poznawało i nigdy wcześniej nie wymierzyliby ich w stosunku do kogokolwiek. A na pewno nie do siebie nawzajem. Mimo to właśnie się to działo — gdy po chwili zwątpienia nastąpił czuły pocałunek i słowa zgody. Jay przytrzymał kobiecą brodę palcami i przesunął dłoń przez zarys jej szyi, kolistej piersi, talii i biodra, aż nie dotarł do linii gdzie ciało przerywała delikatna koronka. Zatrzymał dalszą eksplorację i odetchnął prosto w usta zielarki. - Jesteś pewna? - spytał gardłowo, czując palenie roznoszące się falami po jego ciele, które nastawione było tylko i wyłącznie na jej osobę. Nigdy nie chciał przestać mieć jej tuż obok. Nigdy nie chciał wypuszczać jej z ramion, gdy działała na niego w ten niesamowity sposób. - Nie wiesz jeszcze, czego chcę - mruknął tuż nad jej uchem, owiewając je swoim oddechem i dziwiąc się temu, co uciekało spomiędzy jego ust. Bo chociaż na jego twarzy malował się uśmiech, głęboki pomruk nie był zakrapiany tylko i wyłącznie nutą rozbawienia. To była obietnica. Nigdy nie czuł się tak bardzo... Napastliwy? Niecierpliwy? Wygłodniały? Nawet nie potrafił odnaleźć odpowiedniego słowa, ale może tak naprawdę nie było jednego właściwego określenia na ten cały rumor, który wzbierał w nim coraz silniej. Być może wszystkie znaczenia były zarówno jak najbardziej trafne i oddalone od epicentrum? Nie umiał powiedzieć, co było prawdą, ale nie miało to aktualnie większego znaczenia. Nie w momencie, w którym przestawał być dawnym sobą. Jego dłoń wsunęła się pod materiał, podczas czekania na sprzeciw, ale ten nie nadszedł. - A chcę... - wymruczał z siebie w tej pozytywnej ciszy, zsuwając się ustami raz jeszcze przez środek kobiecego ciała, równocześnie ciągnąc palcami w dół po całej długości nogi i pozbywając się wraz z tym gestem ostatniej damskiej bielizny. Szyja odpowiadała biodru. Dekolt udom. Piersi kolanom. Brzuch łydkom. Dalej aż nie zostało już zupełnie nic, a Jayden musnął nosem nagą kobiecość, wcześniej drażniąc przez parę długich chwil chropowatym podbródkiem podbrzusze. - ...Wielu rzeczy - dokończył, całując delikatnie wnętrze odsłoniętego uda, zanim nie spełnił egoistycznej zachcianki. Jednak nawet egoizm spalał się tej nocy w jedno z altruizmem; tak samo jak nieśmiałość z pożądliwą pewnością.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:48
Jak to jest, być zagubionym w czasie i przestrzeni? Teraz wiem. Przeżyliśmy ze sobą tak wiele, egzystując, jakbyśmy znali się od zawsze - a czas podpowiadał co innego. Według wszelkich praw nauki tego ogromu uczuć, wspomnień, zdarzeń i doświadczenia nie powinniśmy zmieścić w przeciągu tych raptem kilku lat; to fizycznie niemożliwe. Jednak przekraczamy kolejne granice, gubiąc się i odnajdując na nowo, czerpiąc z siebie samych wszystko, co najlepsze. Odwzajemnione uśmiechy, troska wykwitająca na łagodnej twarzy - każdy z drobnych gestów definiuje nas. I pomyśleć, że ten pełny pakiet znajomości cały czas w nas tkwił, czekając jedynie na odkrycie! Skrywał się w ustach pełnych jedzenia, śmiechu podczas ucieczki przed skrzatami, opiekuńczych ramionach obejmujących uczniów, posyłanych sobie spojrzeniach. Czy mogliśmy wiedzieć, że to przeznaczenie? Gdybym miała teraz cofnąć się kilka kroków, nabrać w płuca chłodnego powietrza, czyż nie spostrzegłabym się jakie to wszystko było oczywiste od samego początku? Dlaczego więc dopiero dziś dociera do mnie jak wiele się zmieniło? Może nagle nie przestajemy być przyjaciółmi, ale właśnie przekraczamy pewną barierę, z której nie będzie odwrotu. Zmieniamy siebie dla siebie, wywracamy swoje światy do góry nogami, ciesząc się z nowej perspektywy. To takie właściwe, idealne, jak perfekcyjnie dopasowany element większej układanki. Aż dziwne, że dopasowany dopiero teraz. Nie żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym znów dokładnie taką samą ścieżkę. Może jedynie nie uciekałabym jak wariatka przed wczorajszym pocałunkiem, bo wiedziałabym, że zawsze znajdziemy do siebie drogę. Ja i Jayden, partnerzy w każdej zbrodni, znani z recydywy kradzieży jedzenia. Słabe punkty: koszmarny pociąg do słodkości. Nic nam nie stanie już na drodze, razem jesteśmy niepokonani.
Może był w tym jakiś plan. Wydaje mi się, że Grindelwald pragnął obstawić Hogwart nową, młodą kadrą, bo spodziewał się, że ta będzie łatwiejsza do złamania. Podporządkowania swojej woli, żeby bez przeszkód rządzić szkołą. Robić w niej to, czego tylko zapragnął. Nie spodziewał się, że nie wszyscy nastawieni byli na jeden cel – przeżycie i nic więcej się nie liczyło. Jednak nie lubię o tym myśleć. Nawet jeśli obecność profesora astronomii w tamtym czasie stanowiła światło w mrokach codzienności, wytchnienie w koszmarze przez jaki wspólnie przedzieraliśmy się odpychając łokciami wszelkie bestialskie praktyki nauczania. Nie lubię myśleć o tamtych czasach, o bólu jaki przetaczał się po korytarzach, o tym jak bardzo zawiodłam. Jak nie zdołałam uratować wszystkich dzieci. Może wydawać się, że przeszłam nad tym do porządku dziennego, ale to wciąż we mnie tkwi. Odpuściłam tylko z powodu zdrowia psychicznego oraz świadomości, że zostało jeszcze mnóstwo żywych podopiecznych, którymi powinnam się zająć. Nie pozwolić, żeby stało im się cokolwiek złego. Zastąpiłam żal i smutek kolejną misją, nie wiedząc jeszcze, jak mocno zawiodę ich później. I trochę też wcześniej, pozwalając zakonnikom ryzykować życie niewinnych osób dla zbawienia świata. Teraz to brzmi tak absurdalnie.
Nie mniej niż to, co dzieje się teraz. Między dwojgiem ludzi porwanych przez wiatr silnych emocji. Zagubionych w niewiedzy i swoich ramionach, odnajdujących się sekundy później w niecierpliwych pocałunkach. Tak, mogłabym w ten sposób przeżyć swoje życie. Już na zawsze zamknięta w jego ramionach, oddzielona od zła przetaczającego się po ulicach za oknem. Mogłabym zapomnieć o wszystkim i wszystkich, egoistycznie zagarniając go dla siebie. Pozbawiając gwiazdy ich największego miłośnika, pozbawiając świata dobroci i mądrości astronoma. Zaplątana w tej konkretnej chwili odparłabym, że nie żałuję i nie posiadam wyrzutów sumienia związanych ze swoim samolubstwem. Chcę po prostu brać jak najwięcej, równie wiele oddając w zamian. Potrzebuję tej naszej wymiany. Elektryczności przechodzącej z komórki do komórki, z ciała do ciała. Tych bodźców przepływających w zamkniętym kręgu dwojga osób pragnących siebie najbardziej na świecie. Potrzebuję jego oddechu, zapachu tak nęcącego, że powoduje on zawroty głowy. Te przyjemne, jak wypicie dwóch lampek wina, jak szczęście uderzające prosto w umysł. Nie chcę natrętnych myśli, drzazg tkwiących w sercu. Chcę tylko jego - tak blisko, tak rozkosznie realnego. Roztapiam się w jego silnym uchwycie, rozpadam pod wpływem zdecydowanych ruchów, nie dowierzając, że te same gesty składają mnie na nowo w całość. Nigdy nie spodziewałabym się, że umieranie może być tak przyjemne; jednak z Jaydenem wszystko wydaje się być najwspanialszym darem. Nawet najczarniejszy scenariusz nie wywołałby tylu przechodzących przez organizm ciarek co jego zdecydowany dotyk sunący po każdym zakamarku ciała. Abstrakcja. Wszystko, co ma dziś miejsce, jest nią - czymś, czego nigdy się nie spodziewałam. W najśmielszych snach nie zabrnęłam tak daleko jak dziś. Nie osiągnęłam tego, co tej nocy. Nie poznałam tylu niewiadomych. Czuję się nieco przytłoczona ilością informacji, nowych doznań. Dociera do mnie, że w ten sposób nie tylko poznaję jego ciało, ciało mężczyzny – ale też swoje. Nigdy nie przypuszczałabym, że jest zdolne do takich reakcji, do poddawania się cudzym dłoniom, do łaknięcia jeszcze więcej. Więcej, niż prawdopodobnie mogłabym znieść, a tak mi się przynajmniej wydaje. Przytłoczona mnogością różnorakich niespodzianek wybuchających na powierzchni skóry - ale czy aby na pewno tylko tam? W końcu czując żar pragnienia emanuje on aż ze środka, rozchodząc się gorącymi falami po każdym fragmencie tego, co składa się na mnie, na moją osobę. Czy więc ten gorąc znajduje się dosłownie wszędzie? Czy da się go ugasić? Wydaje mi się, że im dłużej trwa nasza wędrówka po niezbadanych lądach, tym mniej powinno zostać z tego pożaru; jednak zaspokojenie wcale nie nadchodzi, popioły nie zasypują utkanej rzeczywistości. Nie rozumiem, niczego już nie rozumiem. Poddaję się instynktom czując, jak pracuje każdy mięsień, jak kręgosłup raz po raz tworzy mniej lub bardziej wygięty łuk. Wreszcie czuję zgubną niecierpliwość niosącą się w kanalikach nerwowych, jak przepycha się w nich z niewypowiedzianą przyjemnością. Och, nie, jednak dość głośno zaznaczoną. W spowitym nocą tańczącą z ciszą mieszkaniu każdy dźwięk wydaje się niemal krzykiem.
Nie przeczę, że mogłabym. Że chciałabym, odpowiadając w ten sposób na muśnięcia zębów, na miękkość ust, szorstkość dłoni i wilgotność języka. Przygryzam dolną wargę będącą ostatnim bastionem samokontroli, chociaż nie spełnia ona swej roli zbyt dobrze. Powietrze wokół drży od urywanych oddechów, z rzadka wypowiedzianych słów. Nasiąkniętych każdym z możliwych uczuć, poszatkowanych suchością spragnionego gardła. Wspieramy się w tym wzajemnie, odpychając od siebie wszelkie wątpliwości, obawy oraz troski. Czuję więc na zmianę lekkość komfortu jak i nieskończoność pożądania. Wydaje się, że te nie może być ani odrobinę większe, ale to bzdura. Ono rośnie, żyjąc swoim życiem, całkowicie poza kontrolą. To zastanawiające - jak można tak żyć? Być w swoim ciele, czując się jednak tak bardzo obco. Jakbym była marionetką sterowaną przez kogoś innego. Doświadczającą każdą zmianę dziejącą się w pobliżu, ale niemającą na nią wpływu, bo to ktoś inny odebrał mi możliwość złapania za stery. Z jednej strony wsiąkam w ten brak własnej woli, z drugiej mnie on drażni, gdy nie mogę należycie zareagować na to, czym obdarza mnie Jay.
Po raz kolejny sunące po moim ciele dłonie uruchamiają jego gorączkowe drżenie, dostosowując się do ich kształtu, zapamiętując ich kształt oraz fakturę. Odznaczają się niewidzialnymi znakami na cienkiej skórze, przywłaszczają wszystko na swojej drodze. Jest w tym coś magnetyzującego, dosłownie odbierającego dech w piersiach. Chropowate słowa docierają do umysłu, uwalniając kolejny, zduszony jęk napiętego oczekiwania. Straciłam rozum. Nie umiem odpowiedzieć na przecież proste pytanie; nie wiem czy potwierdzający ruch głowy jest dostatecznie zauważalny, żeby uznać go za informację zwrotną. W ogóle jestem nieświadoma wielu rzeczy, odurzona tym momentem. Nami, zamkniętymi w naszym domu, w odległej galaktyce. Pragnienie zostania w tym konkretnym mignięciu chwili wzrasta nagle do niebotycznych rozmiarów.
Nie wiesz jeszcze, czego chcę.
No właśnie, czego chcesz, do czego zmierzasz? Powinnam znać odpowiedź na to pytanie, skoro parę minut temu uformowało się one w wypowiedzianą na głos wątpliwość, ale prawda jest taka, że nie miałam pojęcia na co wyraziłam zgodę. Jakże mogłabym, gdy nie wiem z czym się to wiąże, gdzie wszystko jest nieznane, obleczone mgłą niewiedzy? Wiem jedynie, że chcę sprawić mu przyjemność, że powinnam sprawiać, żeby się mnie nie wstydził. Powinniśmy czuć się dobrze w swoim towarzystwie, tej natrętnej, wyczekiwanej bliskości. Niekompletnej, bo wciąż rozdrażnionej kolejnymi ruchami, nijak nie prowadzącymi do celu podróży - wciąż stoję nad przepaścią, w silnym uścisku blokującym mi do niej drogę.
Moment wypowiedzianego ciągu dalszego, idealnie zgrywającego się z pozbyciem ostatniego skrawka ubrania, wywołuje całą gamę zadziwiających sensacji. Oprócz tego załącza się resztka zdolności myślenia, łącząca ten harmider w całość. Więc robi to specjalnie. Drażni mnie, doprowadza nad samą granicę, bawi się mną. I jest w tym tak cholernie dobry. Nienawidzę go.
- Jakich… - Spomiędzy ust wydobywa się urwany pomruk, w założeniu mający być pytaniem. Jednak zakończony znienacka w złym miejscu jak powieść, może denerwować i nęcić, ale na szczęście jego sens jest do wyłapania. Mimo to nie analizuję tego, nie jestem w stanie - to, co teraz się dzieje, jest nieporównywalne ze wszystkim, co przeżyłam do tej pory. Na początku w rozszerzonych oczach pojawia się zdziwienie, później jakoś tak bezwolnie poddaję się napierającym na mnie emocjom. Czuję napięte mięśnie ud, zaskakujące pulsowanie w podbrzuszu, nerwową potrzebę zaciśnięcia palców na pościeli. Nie wiedząc co się właściwie dzieje, ani jak wygląda koniec tej drogi, nie opuszcza mnie przeświadczenie, że już niedługo. Jeszcze chwila, aż dotrę do celu - i skończy się. Ten głód, niezaspokojenie, tęsknota i nieokiełznane pragnienie. - Jay - wyrywa się pomiędzy całą gamą dźwięków napędzanych odczuwaną przyjemnością. Jest w tym jakaś ukryta prośba, chociaż nie mam pojęcia czego mogłaby dotyczyć. Przecież otrzymuję wszystko, czego potrzebuję, a nawet więcej. Może wynikać to z niemocy, jaką czuję pozostawiona w tej sytuacji, bez dostępu po prostu do niego, będącego tak nieznośnie daleko, ale tym samym składającego obietnicę wyczekiwanego końca.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Reinkarnacja [odnośnik]02.09.19 22:53
Uwielbiał te wspomnienia. Rozkosznie niewinne, ale w swojej niewinności budujące relację znacznie silniejszą od zwykłej, codziennej znajomości. Silniejszą od przyjaźni, o której prędko się zapominało w rozłożeniu całego życia, bo przyjaciele też mogli przychodzić i odchodzić, jednak to było coś zdecydowanie innego. Jayden nie wiedział dlaczego, ale przy spotkaniu z nową nauczycielką zielarstwa od razu poczuł dziwne przeczucie, że bez względu na wszystko, miała odegrać w jego życiu jakąś ważną rolę. Wybór tej samej muffiny podczas pierwszej kolacji w Wielkiej Sali zawyrokował i od tamtego momentu nie było już odwrotu. Wspólnie z Pomoną uparcie wznosili cegiełki wspólnych doświadczeń, cierpliwie kładąc jedna za drugą, nie patrząc na to, czy były to rzeczy małe, czy duże. Nieważne czy było to odkrywanie wspólnych pasji w kuchennym zaciszu, silny uścisk na powitanie, czy pozwolenie na oparcie głowy na ramieniu po ciężkim dniu — nie przestawali budować, aż nagle po dwóch latach intensywnego poznawania się w najróżniejszych sytuacjach zrozumieli, że mieszkali w pałacu stworzonym ich własnymi rękoma. A każda ze ścian ukrywała w sobie ich głosy, śmiechy, słowa ciepłego wsparcia, jak również momenty wspólnego milczenia. To ich łączyło, jednak spajało coś jeszcze — smutek i tęsknota za sobą nawzajem były najsilniejszym budulcem i zarówno pani profesor, jak i pan profesor mogli się o tym najdotkliwiej przekonać. Czy będąc z daleka od siebie, nie doceniali wspólnie spędzonych momentów jeszcze bardziej? Nie zastanawiali się nad tym, że brak tej drugiej osoby oznaczał wewnętrzną pustkę? Nie myśleli o sobie nawzajem — czy spotkają się na drodze, czy ich spojrzenia ponownie się skrzyżują, a jeśli tak czy będą w stanie się do siebie odezwać pomimo bólu oraz goryczy trawiącej ich serca? Wracając do Pomony, Jay zdawał sobie sprawę z faktu, że nie byłby w stanie funkcjonować bez kobiety u boku. Pomimo krzywd, które sobie wyrządzili, nie mógł tak po prostu przejść do porządku dziennego, w którym nie byłoby Pomony. Jak miałby przywyknąć do dni bez widoku jej dużych oczu, bez dźwięku jej charakterystycznego głosu, bez zapachu ziół, który dokoła siebie roznosiła? To nie było możliwe, a rozstanie trwające zaledwie kilka tygodni odcisnęło na nim wyraźne piętno, którego nic nie było w stanie zmazać. Nie czuł się sobą, rozumiejąc, że to bliskie osoby kształtowały osobowość i sprawiały, że był po prostu sobą. Nie mógł być sobą w pojedynkę, potrzebował do tego kogoś, kto idealnie go uzupełniał, a tym kimś była właśnie ona. Pomona Sprout, której dwudziestopięcioletnie życie toczyło się wokół flory i tworzenia najpyszniejszych wypieków pod słońcem. Dlatego nie mógł tego zmarnować i do końca życia wypluwać sobie fakt, że nie spróbował naprawić tej znajomości. Zaryzykował, rzucając wszystko na jedną kartę i udało się, chociaż to zadanie nie należało do najprostszych. Dziedziniec... Apteka... Tamte spotkania zdawały się tkwić tak daleko w przeszłości, chociaż minęły zaledwie dwa miesiące. Co absurdalnie niemożliwe wspomnienia jak jeszcze niedawno leżeli na trawie w Greenwich Park, rozprawiając o muchomorach wielkości parasola i wpatrując się w chmury sunące po niebie, były w pełni żywe w głowie Vane'a. Podobnie zresztą jak wpadniecie na siebie jakiś czas później podczas Festiwalu Lata, gdzie jedna pomyłka, jeden gest wyłowienia samotnego wieńca z wody wydawały się z perspektywy czasu czymś znaczącym. Kobiety zaplatają kwietną koronę i układają ją na morskie fale, a mężczyźni je wyławiają. Mawia się, że wtedy będą ze sobą. Tak, wtedy zdawało się to zabawne i niemożliwe, bo żadne z nich nie patrzyło na siebie w sposób inny niż jedynie uroczej przyjaźni. Astronom w tamtych dniach życzył swojej ukochanej przyjaciółce wszystkiego, co najlepsze, łącznie z trafieniem na odpowiedniego czarodzieja, który miał ją wynosić na ołtarze każdego dnia. Chciał tego z całego serca i cieszył z faktu, jeśli coś podobnego miało miejsce. Teraz wiedział już, że zazdrość nie pozwoliłaby mu spokojnie się temu przyglądać i udawać, że nie miałby nic przeciwko. Nie zamierzał z nikim nią się nią dzielić, odbierając światu wybitną postać zielarstwa i ukrywając ją pod swoim ciałem. Pod naporem przeszłości, która jawiła się w nowych barwach. Jaydenowi zaczęły pojawiać się przed oczami te wszystkie wspomnienia, jedno za drugim spajając się w jedną całość, zupełnie jakby wcześniej były niekompletne. Nie czuł jednak wtedy, żeby tak było. Dopiero nabrały one większego znaczenia. Pełni, której nie sposób było dostrzec, jeśli się jej nie doznało, a czy teraz, w tym momencie ostatni element układanki nie scalił ich w trwały sposób? Nie dodał szczypty znaczenia? Tego niesamowicie wszechogarniającego?
Był egoistą i nie obchodziło go w żaden sposób, że inni na tym cierpieli. Wręcz przeciwnie — był z tego faktu wyjątkowo dumny, bo dzięki temu miał tylko dla siebie postać kobiety. Skupiała na nic całą swoją uwagę, a on nie pozostawał dłużny, zatapiając się w jej cudotwórczym smaku, dotyku i zapachu. Bo tak jak ona, nie wyobrażał sobie już innego spędzenia reszty życia, jeśli nie tak blisko jej samej. A przecież do niedawna nie pomyślałby chociażby o niekontrolowanym złapaniu jej za rękę. Jeszcze w trakcie tego wieczoru płonął rumieńcem na samą myśl o swoich zachciankach czy ruchach, którym się poddawał. Którym oddawał nad sobą panowanie, a ona za każdym razem udowadniała mu, że nie było potrzeby zamartwiania się czy ulegania wątpliwościom. Chciała, żeby zaufał swoim pragnieniom, które nie tylko dla niej były czymś nowym, jednak sam fakt, że akceptowała to, co w nim tkwiło, sprawiało, że zakochiwał się w niej jeszcze głębiej. Jeszcze mocniej. A to przecież nie mogło być możliwe... Ile razy miał powtarzać to sobie w myślach tej nocy? Ile jeszcze niemożliwe okazywać się miało czymś wręcz oczywistym? Czymś naturalnym? A reakcje, które wyplątywały się między nimi, właśnie tym były. Jayden nie miał pojęcia, że kiedykolwiek jego ciało przejmie kontrolę nad umysłem i to w tak niesamowity sposób. Pomona nie była osamotniona w poznawaniu samej siebie — oboje tkwili w zamkniętej szklanej kuli nieświadomości, która pod każdym ruchem, każdym naporem, każdym mocniejszym oddechem, pękała, by na koniec wybuchnąć całkowicie i odsłonić przed nimi czystą prawdę. O nich samych. O sobie wzajemnie. O świecie. I o tym, że wydobywające się z kobiecych ust skomlenie było wspaniałą pieśnią ku czci księżycowej tarczy przebijającej się co jakiś czas przez gęstą zamieć i padającą na złączone w pościeli ciała. Ale wszystko dokoła mogłoby szaleć w ogromie hałasu, tak Jay słyszał tylko bicie swojego serca i jęki wydobywające się spomiędzy rozchylonych warg Pomony. Wychwycił ten drobny gest skinięcia głową, widząc, że zielarka nie była w stanie się odezwać. Nie w tym aktualnym momencie, jednak nie musiałaby czegokolwiek robić, żeby wiedział. Miała to wypisane w rozedrganej brodzie, patrzących jakby zza mgły oczach, oddechu, który parzył, lecz równocześnie nie pozostawiał blizn. Ufała mu. Po raz kolejny sprawiała, że Vane patrzył na nią tylko i wyłącznie z oddaną miłością, bo co mógł zrobić, stając przed bezinteresowną mocą? Oczarowała go w zupełności. Oddał się jej całkowicie i bez żalu za utraconą wolność, bo teraz tylko i wyłącznie to właśnie ona była tym smakiem pełnej swobody. Wszystko, co działo się wcześniej, było co najwyżej złudnym urywkiem prawdziwego wyzwolenia z okowów własnych możliwości.
Nie odpowiedział na zadane przez nią pytanie, które wypłakała w chwili zwiększonej witalności i władzy nad swoim językiem. Zostawił słowo, by wybrzmiało między nimi i zniknęło wśród odgłosów przyspieszonych oddechów, łapczywie zasysanych do płuc, szumu krwi przetaczanej w żyłach. Zabranie głosu równałoby się z oderwaniem się od ciepłej skóry i zmarnowanie cennej sekundy, podczas której mógł poznawać i chłonąć delikatność ukrywaną przed światem pod grubymi materiałami. Mruknął jedynie niewyraźnie, jakby równocześnie Pom miała zrozumieć wszystko z tego jednego, niewyartykułowanego w całości dźwięku. Wędrował po tym cudownym ciele, przygryzając, zasysając, całując, naznaczając je swoimi znakami, odczuwając pewną dozę satysfakcji ze świadomości, że miały one zostać tam jeszcze na długo po tym jak następnego dnia obudzą się, wstaną, pójdą żyć dalej. Myślenie o przyszłości było jednak dzikim absurdem w porównaniu z trwającym momentem. Momentem, w którym czekała na niego rozpalona do czerwoności Świętość. Reagująca na nawet najmniejsze muśnięcie, na szept, czułe dotknięcie. Wpierw starająca się nie wydawać z siebie zbyt wielu odgłosów, jednak później nieumiejące już zapanować nad gardłem, co jedynie sprawiało, że na twarzy astronoma kąciki jego ust w odpowiednich momentach unosiły się nieznacznie. Czuł jak pulsowała i otwierała się dla niego, jednak nie przerywał. Nie skończył z nią jeszcze — w pewnym momencie odnalazł na ślepo jej łydkę i przełożył ją sobie przez ramię, chcąc mieć dostęp do większych pokładów kobiecego ciała. Była niesamowicie ciepła, drżąca, kojąca i rozpalająca równocześnie. Nie miał pojęcia, ile trwało to umiłowanie kobiecości, jednak w pewnym momencie poczuł, że gwałtowny dreszcz przeszył ciało czarownicy; dokładnie w tym samym momencie, w którym otworzyła się niczym kwiat i mógł usłyszeć jak ciężkie powietrze opuszczało płuca Sprout. Sam był zmęczony, dlatego odetchnął, by usłyszeć po chwili swój własny śmiech. - Tak jest dobrze? - spytał, podnosząc się powoli do kobiety i przesuwając jej udo ze swojego ramienia na biodro. Odczekał, aż na niego nie spojrzała. Chciał wychwycić chociażby iskrę świadomości pod tym zamglonym wzrokiem, jednak zanim zdążyła zareagować przysunął się, by złożyć na jej ustach głęboki, długi i rozkoszny pocałunek uwielbienia, przekazując jej tym samym jej własny posmak. Wplótł palce jednej dłoni we włosy Pomony, zdając sobie sprawę, że chyba nigdy nie dotykał niczego bardziej miękkiego. Czy mogła go tak zaskakiwać bez końca? Oderwał się od niej dopiero po chwili, opierając czoło o nią, czując na swoich ustach paraliżujący wszystkie zmysły oddech. - Mam nadzieję, bo uwielbiam te twoje małe śpiewy, które z siebie wydajesz, gdy tam jestem - mruknął bez skrępowania, jeżdżąc przez chwilę nosem po jej promieniującej twarzy. Musiała mu wybaczyć, ale nie chciał jeszcze dawać jej spokoju. Musiała wyczuwać to, że pragnienie jednego kroku zostało zaspokojone. Co z resztą? - Nie wychodźmy stąd już nigdy - dodał prawie niedosłyszalnie, zjeżdżając twarzą ku schowanej pod włosami kobiecej szyi i zatrzymując się tam na moment, żeby nacieszyć się tym rejonem. Bo czy tego właśnie nie chciała? Spełnienia wymówionych chwilę wcześniej na głos pragnień?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Reinkarnacja
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach