Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny Stonehenge
AutorWiadomość
Ruiny Stonehenge [odnośnik]22.04.15 0:36
First topic message reminder :

Ruiny Stonehenge

Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.

16 września Stonehenge zmieniło się w stertę gruzów pozbawionych ładu, za sprawką potężnego trzęsienia ziemi, wywołanego podczas obrad arystokracji.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Stonehenge - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 17:01
Wrzawa nie ustępuje, a wręcz przeciwnie, nasila się. Na szczęście lord Abbott ze swoim szczekającym pieskiem Skamanderem ucichli - przynajmniej na chwilę. Nie zamierzam jednak wdawać się z nimi w dyskusje, bo to tylko przerzucanie się oskarżeniami bez konkretnego celu. Większość arystokratów stoi po naszej stronie. Stronie konserwatyzmu, poszanowania dla tradycji i jednocześnie sprzeciwu wobec rządom szlamolubnego Longbottoma. Zresztą jego ród nagle przestaje tak zaciekle o niego walczyć - może wie już, że to nie ma sensu. Jednak nie jestem w stanie skoncentrować się na tym dostatecznie mocno kiedy zaczyna przemawiać lady Selwyn. Nie mogę odmówić jej inteligencji i sprytu, tak samo cieszy mnie fakt wydziedziczenia tego młokosa, co tu wykrzykuje swoje herezje jakby kogokolwiek to naprawdę interesowało. Patrzę na niego pełen politowania, ale dobrze się dzieje. Szkoda jedynie, że tak późno, ale mawiają, że lepiej później niż wcale. Natomiast późniejsza propozycja lady Morgany sprawia, że oczy otwierają mi się szeroko ze zdumienia. Craig i Lucinda? To najbardziej szalony pomysł jaki dzisiaj tu usłyszałem - a niełatwo to przebić w gąszczu idiotycznych propozycji oraz jakie padły na tym zgromadzeniu. Jeszcze dziwniejsza jest reakcja kuzyna, który tak ochoczo zgadza się na ten sojusz, chociaż nawet nie jest nestorem. Serce bije szybciej o trzy uderzenia, dłonie zaciskają się na mankietach (ozdobionych nieskazitelnymi spinkami, naturalnie) koszuli i w napięciu oczekują tego, co ma nastąpić. Na szczęście rozsądny głos Edgara uspokaja ściskającą żołądek niepewność - nie powinienem nigdy wątpić w jego mądrość. Ganię sam siebie w myślach, że przez chwilę dopuściłem do siebie myśl, że mógł postąpić inaczej. Patrzę więc na brata z uznaniem, chociaż szybko odwracam wzrok na kolejnego zdrajcę.
Percival, niegodzien już swojego nazwiska. Dopiero teraz dociera do mnie w jakich kłopotach znajduje się Inara. Rozemocjonowanym wzrokiem odnajduję wściekłą sylwetkę lorda Carrowa, a potem popierającego go Tristana. To niesamowite jak pewne sprawy potrafią zażegnać polityczny konflikt. - Ja także chciałbym wznieść uprzejmą prośbę do naszych przyjaciół Nottów o przychylenie się do stanowiska lorda Carrowa w sprawie lady Inary - mówię więc, przynajmniej tyle, skoro nie mogę zrobić nic więcej. Muszę przyznać, że podziwiam sir Aarona Jamesa, że pomimo ideologicznych problemów z jakimi wiąże się ta sprawa, gotów jest wyciągnąć do swej krewnej pomocną dłoń. Mogę mieć tylko nadzieję, że Nottowie wysłuchają naszych próśb; tak byłoby najlepiej.
Potem spoglądam na sektor Parkinsonów i widząc załamanie, jakie przeżywa Elodie, jest mi tak bardzo przykro. Jednak nie wypowiadam do nich ani słowa, wiedząc jakie są procedury wydziedziczenia. Skoro ten człowiek oficjalnie nie istnieje dla arystokratycznej braci, to nie mogę wyrażać żalu z powodu czegoś, co nie miało miejsca. Chciałbym jednak, żeby wiedziała, że nie przechodzę obok tego obojętnie.
Dalsze słowa grzęzną w gardle, zresztą mam już dość bezcelowych rozmów. Edgar załatwił sprawę politycznych roszad, za co jestem mu wdzięczny. Reszta stosunków ustala się, więc nie ma w tym żadnej kontrowersji. Pozostaje sprawa finansowania ministerstwa, ale ród Burke ma od zawsze z nim na pieńku i nigdy nie wspierał tej instytucji - teraz nic się nie zmieni. Chyba, że…
Nie myślę o tym już kiedy tożsamość zakapturzonej postaci wychodzi na jaw. W ślad za Lordem Voldemortem wyciągam różdżkę, chociaż ja akurat to mógłbym nią sobie wydłubać oko lub zamieszać w kociołku i nic poza tym. Przez chwilę obserwuję jak kolejni czarodzieje schodzą niżej, ale potem patrzę wyczekująco - znów na Parkinsonów. Jakbym chciał się upewnić, że pójdą właściwą drogą. Uznają wyższość Czarnego Pana, zostaną jego sojusznikami, a tym samym bezpieczni. Potem kłaniam się nisko Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, będąc spokojnym. Na pewno nie przegra z Longbottomem. Minister nie wie, z kim zadarł.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 17:30
Czuję się trochę tak, jakbym zasiadła w ulubionym fotelu, włączyła magiczną stację i słuchała opery mydlanej. Tyle zwrotów akcji, zaskakujących odbiorcę! Mało romansu i namiętności, ale to nic dziwnego, skoro spotkanie tworzą mężczyźni. Gdyby tylko zechcieli dopuścić do głosu nas, kobiety, na pewno od razu ubarwiłybyśmy ten cały szczyt przyjemnymi i pięknymi akcentami. Włączyły trochę dramatów miłosnych lub zdrad - zależnie, kto co lubi. Ale przede wszystkim większość garderoby musiałaby iść do zmiany, zdecydowanie. Wiem, że to tylko głos i narracja powinny mieć znaczenie, ale skoro już na siebie patrzymy, to możemy to robić bez zniesmaczenia, prawda?
Moje śmiałe marzenia pozostają w sferze marzeń, chociaż trochę się w nich zagalopowałam, bo nagle widzę daleką posuniętą akcję. Nie wiem o czym była mowa, ale to, o czym wiem, to wprawia mnie w szczere zdumienie! Tyle zdrajców wśród arystokracji, coś podobnego! Ze zgrozą patrzę najpierw na Alexa, który… och, czyżby to był ten sam z Beauxbatons? W szkole wydawał się być rozsądniejszy, chyba dlatego go nie poznałam. No proszę. Rzucam pytające spojrzenie Marcelowi, ale on chyba go nie kojarzy, Selwyn-już-nie-Selwyn jest nawet młodszy ode mnie. Kolejny jest Perseusz czy jak mu tam, nie znam go wcale, więc nie przyłożyłam się do spamiętania jego imienia. Teraz i tak nie ma ono znaczenia dla arystokratycznej socjety. Prawdopodobnie już nigdy go nie usłyszymy.
Jednak martwię się coraz bardziej o ataki tych mugololubnych rodów i kiedy znów spoglądam na Elodie, u której widzę tragedię wypisaną na twarzy - to jestem więcej niż przejęta! Nie pamiętam, że starszy, wydziedziczony jegomość to kuzyn lady Parkinson, więc mylnie odczytuję jej reakcję na poczet dziejących się dookoła wydarzeń. Jestem przerażona nie na żarty. Wpatruję się więc w przystojną twarz męża z mieszaniną lęku oraz niedowierzania, że to wszystko się dzieje. Nawet dalsze kłótnie nie są tak interesujące jak były jeszcze niedawno. Zresztą, lord nestor nie grozi żadnymi podwyżkami cen, zaś ojciec Elodie chociaż mówi bardzo mądrze i sensownie, to też nie wystosowuje żadnych gróźb. Powinniśmy się bać?
Prawdziwa trwoga dopada mnie dopiero wtedy, kiedy jakiś zakapturzony lord Voldemort, jak sam siebie określił, postanowił odsłonić swą twarz. Nawet nie zdążyłam stwierdzić, że jego płaszcz jest niemodny - wzrok ma przerażający i przeszywający na wskroś. W jednym momencie wstaję poruszona, w drugim czuję, jak nogi mi miękną i robi mi się słabo. Przed oczami zaczynają tańczyć mroczki, aż zapada całkowita ciemność. Chyba mdleję z tych całych emocji oraz wizji, że niebawem wszyscy zginiemy.
A mogliśmy zostać w domu, Marcelu.


Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,
tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3715-odette-baudelaire https://www.morsmordre.net/t3724-skrzynka-odetki#67817 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t3771-skrytk-bankowa-nr-937#69396 https://www.morsmordre.net/t3770-odette-baudelaire#69394
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 21:03
Odpierał spojrzenia nestorów i lordów, których ugodziły jego słowa. Nie wychylał się ze swoim wzbierającym zirytowaniem zachowując neutralność emocji na swej twarzy. Nie walczył i nie unosił się w chwili gdy padały zarzuty o niedopasowaniu do swojej obecności tutaj i z chwili na chwile odnosił wrażenie, że to komplement. Dziwne wrażenie oderwania całego spotkania od schematów, reguł, prawa nasilało się z każdą chwilą. Nie był arystokratą. Może to był problem. Może w innym przypadku nie dziwiło go to oderwanie od rzeczywistości przepełniające wszystkich tu zebranych, a kłótnie samego sir Mayfoya będącego organizatorem...zbiorowej szykany urzędu Ministra? Nie wiedział jak to nazwać, lecz pewny był, że nigdy do tej pory nie był światkiem takiej manifestacji zuchwałości, egoizmu, zakłamania, ułudy. Gwałtu prawa, logiki, oczywistych pomówień w które sami nie wierzyli, a które powtarzali. Brzydził się. Z trudem akceptował to co widział oraz słyszał - fakt, że coś takiego ma miejsce na jego oczach. Co gorsze - taki świat miał poparcie wśród ludzi których korzenie były szlachetne, istotne. Wynoszony był na piedestał, górował, zwyciężał. Było to zaprzeczeniem zasad, szacunku, idei wśród których się wychowywał, którym się oddał. Przyglądał się jak nie tylko jego słowa, a słowa ludzi których powinni coś znaczyć traktowane są jak pył, powietrze. Nestor Abbott dostrzegł pierwszy to, że te już dawno przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Zauważył przed Anthonym, że to wszystko to farsa i sens obecności wszystkich jest bardziej ponury. Słowa Ministra, pewność siebie i nonszalancja w gładkich zapowiedziach, a może już groźbach(?) Malfoya. To wszystko zbiegało się do jednego - do faktycznego zamachu.
Emocje wezbrały w chwili w której Voldemord się ukazał. Iskry zaklęć rozprysnęły się po kątach nie niosąc ze sobą jakiegokolwiek efektu. Garstka ludzi chyliła czoła mordercy oddając w jego ręce los nie tylko swój lecz wszystkich tych których mieli pod sobą - zwykłych, nieobecnych tu czarodziei. Stonehenge stało się miejscem w którym wartości takie jak prawda, sprawiedliwość, porządek, prawo czy rozsądek blakły i umierały.
Anthony pochwycił różdżkę na której zacisnął dłoń. Nie oddał się pragnieniu skierowania jej w stronę Voldemorta. Widząc, jego poparcie i to z jaką łatwością odbił uroki Ministra trzymał ją w pogotowiu. Spojrzał na Lucana Abbotta będąc gotowym w razie konieczności służyć mu pomocą jeżeli zajdzie konieczność bezpiecznego ewakuowania Nestora jego rodu. Jak na razie stał nie zamierzając gnąc karku. Obserwował rozwój sytuacji skupiając się na Ministrze, którego bezpieczeństwo było kluczowe.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 21:06
Wszystko, co zamierzali przedstawić, zostało już przedstawione. Pewność zaś została ugruntowana odpowiedzią Ministra, w którego nie chciał i nie zamierzał wątpić.
- Nie, lordzie Crouch - odpowiedział krótko, konkretnie, nie mniej chłodno, lecz tylko na ostatnie pytanie, nie zamierzając wchodzić w dalsze dywagacje. - Nie przybyliśmy tu, by prowadzić wojny z innymi rodami, nie wypowiemy jej nikomu. Nie odmawiamy wam także zasług. Nie mamy podstaw do oskarżeń, toteż ich nie czynimy - doczekaliśmy jednak czasów i okoliczności, gdzie wierzyć na słowo jest trudno, co doskonale widać po dzisiejszym spotkaniu, również po podejrzeniach wobec Ministra, który pozostaje członkiem rodu ujętego w Skorowidzu - przedstawił sytuację w lustrzanym odbiciu. Wymagali od niego dowodów, dlaczego sami nie potrafili ich przedstawić? Zadanie niezwykle proste, gdy karty historii pozostawały czyste, zaś niezwykle trudne w przypadku przeciwnym.
Na słowa Traversa mimowolnie uniósł brwi, nie pojmując tak skrzywionego toku rozumowania - pomimo tego, zamiast skupiać się na kontrowersyjnej opinii, prędko przebiegł spojrzeniem po obecnych, chcąc odczytać jak najwięcej reakcji. Uśmiech lorda Malfoya, choć chwilowy, nie umknął uwadze Ollivandera, budząc poważne wątpliwości, zwłaszcza na tle zakapturzonej postaci, dopuszczonej do obrad jak gdyby nigdy nic, niewspomnianej, pominiętej bez żadnej iskry podejrzenia. Właśnie wtedy wyjął z kieszeni sakiewkę ze świstoklikiem, pozostawiając ją dyskretnie ukrytą w lewej dłoni, prawą zaś upewnił się, że w razie potrzeby sprawnie dobędzie różdżki. Prędka zmiana i wyraźna manipulacja prowadzącego tylko upewniała go w podejrzeniach, których przecież nie zabrakło jeszcze przed przybyciem na miejsce. Nagły ruch Ministra przyciągnął wzrok, dopełniając całości. Od tego momentu nie mógł się skupić, z trudem wyłapując wypowiedzi reszty. Błądząc jeszcze wzrokiem po innych arystokratach, odnalazł dłoń Julii, posyłając jej kolejne spojrzenie. Bez trudu mogła wyczytać w błękitnych tęczówkach zmartwienie i, o dziwo, szczyptę zagubienia, jakby wciąż walczył z tym, co przed chwilą przeszło przez myśli. Wszelkie niepewności, spory i każda najmniejsza rzecz, jaka oddalała ich od siebie, żaden dystans sprzed kilkudziesięciu minut - nie miały znaczenia. Zacisnął mocniej zimne palce na delikatnej dłoni.
Słuchał Lucana z lekkim powątpiewaniem, malującym się niewyraźnie w spojrzeniu - prawdopodobnie dostrzec je mogli tylko członkowie rodziny, siedzący tuż obok. Wymiana zdań z szaleńcami nie miała sensu, Abbott tylko tracił czas, zwłaszcza że poparcie dla Traversa, milczące lub nie, mogło być dosyć powszechne. Z kpiną spojrzał na Eddarda Notta, wnioskującego o wyciszenie brata - Percival nie znieważył nikogo, nie ubliżał, nie wyrywał się z oskarżeniami jak Selwyn. Nie było powodu do uciszania go. Przytyki Edgara Burke ignorował, posyłając mu tylko niewzruszone spojrzenia. Genialnie, należało jednak nadmienić, że lwia znaczna część zgromadzenia nie należała do patrolu egzekucyjnego i niezależnie od strony, po której stanęli w tym konflikcie, mogli się tylko domyślać. Słowa młodego Yaxleya w temacie stosunków między rodzinami spotkały się z milczeniem, nestor jedynie wyraźnie kiwnął głową. Nie chciał, by do tego doszło, lecz wszyscy spodziewali się, że nieprzyjemne decyzje zapadną. Podobną, krótką reakcją podsumował także stanowisko rodów Black oraz Burke, a także godząc się na pozytywną propozycję Prewettów. Słów lorda Flinta Ulysses wysłuchał z ciekawością, podczas wygłaszania opinii zerkając kilkukrotnie na Rosemary - w niedalekiej przeszłości zapewne poparliby zaprzyjaźniony ród, uważając zaproponowane wyjście za najlepsze. Teraz natomiast, po wysłuchaniu wielu zdań, nie mogli wyrazić zgody na taką możliwość. Pośrednie rozwiązanie prowadziło donikąd, a może nawet do zaognienia sporów i różnic. Szepcącego z nestorem Anthony'ego Macmillana ciężko było pominąć wzrokiem.
Inne wypowiedzi nie robiły na różdżkarzu wrażenia - spodziewał się podobnych głosów i opinii, wszechobecnej hipokryzji. Lśniła jak błyszczące poszetki, nienawiścią plamiąc czarodziejską krew. Jedynie wola nestora trzymała Ulyssesa przy wymianie zdań, w innym wypadku dodałby od siebie bardzo niewiele, choć i teraz żałował podjęcia niektórych wątków. Żadna ze stron nie zamierzała zmienić swojego zdania, tłumaczenia były zbędnym strzępieniem języka - dlatego przez lata milczał, obserwując konserwatywną arystokrację z rosnącym obrzydzeniem, teraz docierając w tym procederze do prawdziwego apogeum. Wszystko było w porządku, gdy czarnomagiczne zaklęcia zabierały ze świata niewinne dusze, wierutnie grzeszące skalaną krwią, sprawy siedziały na swoim miejscu, kiedy sądy wydawała świta szaleńca, lecz auror uprawniony do bezwzględnych działań miał być tym, co zaważało na sprawiedliwości. Spotkanie na szczycie było zbędną formalnością, przyklepaniem wszystkiego, co było znane już od jakiegoś czasu oraz przypieczętowaniem nienawiści. Nowy wymiar zyskało prędko, w oczach Ollivandera zakrawając na jawną pułapkę. Zamarł, nie wątpiąc w moc czarodzieja, którego imię przewinęło się wcześniej przez wypowiedzi. Wielokrotnie. Gdyby nie wcześniejsze zmiany, zachodzące na obliczach Alfreda Malfoya oraz Haralda Longbottoma, zastanawiałby się, kto kogo próbował w owym kręgu zamknąć.
Nie spodziewał się, że pierwsze zaklęcia padną z rąk Ministra. Już po pierwszym ponownie zwrócił się w kierunku żony, dopiero wtedy orientując się, że przez cały ten czas nie puścił jej dłoni. - Wracaj do domu - szepnął tylko, chwytając się jeszcze nadziei, że postanowi spełnić prośbę. Nie powinien opuszczać rodziny, jej nie powinno tu być - podał Julii sakiewkę, licząc na to, że chwyci ten cholerny świstoklik zanim ktokolwiek ucierpi.

| przyjmujemy negatyw z rodami Yaxley, Burke, Black, a także pozytyw z rodem Prewett


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Stonehenge - Page 11 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 21:47
Nie powinien być zaskoczony konsekwencjami własnej wypowiedzi; od podszewki znał przecież zasady rządzące arystokratycznym światem, był więc w stanie ze względnie dużą dokładnością przewidzieć, co stanie się, gdy tylko zamknie usta. Jego działanie nie należało do tych impulsywnych; przemyślał swój ruch dokładnie, dzieląc się wątpliwościami z tymi, którym ufał najbardziej i planując go odkąd tylko otrzymał list z ostrzeżeniem od nestora – list, od którego ostatecznie zawrzała mu krew, wcześniej latami stopniowo podgrzewana i zatruwana. W zdaniach, które wypowiadał, więcej było więc wyważonej celowości niż szalonej spontaniczności – a jednak, gdy już przebrzmiały, nie potrafił przeciwstawić się potężnej fali nagłej, lodowatej realizacji, która uderzyła w niego tak gwałtownie, że prawie odebrała mu zdolność oddychania, jednocześnie wypełniając jego uszy wodą, odcinającą go od wszystkiego, co działo się dookoła.
Nie było już odwrotu.
Miał wrażenie, że całe Stonehenge ucichło, choć było to niemożliwe; słowa nadal przelatywały obok niego, ocierając się o powierzchnię świadomości, ale docierając do niej jedynie wybiórczo; zdołał podziękować Ulyssesowi skinieniem głowy – jego słowa przyjął z ulgą, Ollivander stanowił jedną z osób, której osądu obawiał się najbardziej – ale nie odpowiedział już na wypełnione emocjami syknięcie Elise, ani nie odniósł się w żaden sposób do padających z różnych sektorów oskarżeń, przeplatanych nawoływaniami o przyjęcie przez Nottów oficjalnego stanowiska, chociaż przecież sam zaznaczył dwukrotnie, że stanowisko to przedstawił już Lysander – a on wypowiadał się jedynie we własnym imieniu. Nie było jednak sensu tego prostować, bo wydawało się, że mało kto spośród dyskutujących jeszcze słuchał siebie nawzajem; argumenty powtarzały się, recytowane raz po raz, coraz śmielsze i coraz głośniejsze, ale nieprowadzące do żadnego konsensusu, który zadowoliłby którąkolwiek ze stron.
Pierwszym głosem, który dotarł do niego wyjątkowo wyraźnie, był ten rozlegający się tuż obok, należący do Eddarda; Percival podniósł głowę na brata, zwracającego się do tłumu – i przez moment poczuł nawet lekkie ukłucie wdzięczności, gdy zdawało się, że młodszy brat staje w jego obronie; uczucie, złudne i krótkotrwałe, zniknęło jednak bezpowrotnie tak szybko, jak szybko się pojawiło, starte na proch wniesieniem o wyciszenie go do końca obrad. Zacisnął zęby, mając wrażenie, że jego płuca znów wypełnia lodowata woda – i ten sam lód dźwięczał w jego głosie, kiedy szeptem zwracał się bezpośrednio do Neda. – Jeżeli tak bardzo chcesz mnie uciszyć, miej na tyle godności i zrób to sam. Podobno świetnie ci to idzie – warknął, odwracając od niego wzrok; czy naprawdę miało nie pozostać mu już nic – nawet coś tak podstawowego, jak prawo do zabrania głosu?
Przez ogarniające go otumanienie zaskakująco skutecznie przebiła się również lady Morgana, na moment odwracając jego uwagę od tego, co działo się w jego własnym – jeszcze – sektorze; mimo że wypowiadane przez nią zdania wywoływały uzasadniony niepokój, potęgowany jedynie podejrzanymi okolicznościami śmierci jej poprzednika, Percival słuchał jej z uwagą – i gdyby jego rzeczywistość nie drżała właśnie w posadach, grożąc nieuniknioną, śmiercionośną eksplozją, zapewne zdobyłby się nawet na podziw nad jej zdolnościami manipulowania słowem. Tymczasem obserwował, gdy zwracała się do Alexandra (na którego skinienie dyskretnie odpowiedział tym samym), w tamtym momencie wiedząc już doskonale, że za chwilę podzieli jego los – nawet jeżeli nestor Septimus chociaż przez chwilę rozważał przeniesienie wewnętrznego sporu do Nottinghamshire, to na wykazanie się mniejszą stanowczością niż zajmująca równą mu pozycję kobieta, nie mógł już sobie pozwolić.
I nie pozwolił – ponaglony dodatkowo lodowatym spojrzeniem nestora Carrowów, powstał, by wypowiedzieć słowa, które powinny wywrócić życie Percivala do góry nogami, a które z jakiegoś powodu wybrzmiały zupełnie głucho, jakby ich znaczenie jeszcze do niego nie docierało. Wydawało mu się niemożliwe i abstrakcyjne, by krótkie odejdź mogło zmienić tak wiele, i być może właśnie dlatego jego twarz pozostała kompletnie bez wyrazu, bez emocji; te miały nadejść później – wiedział to podskórnie, mimo że nie miał czasu na rozmyślania – gdy już przestaną otaczać go wrogie spojrzenia i nieliczne gesty wsparcia, gdy minie szok spowodowany bezlitosną reakcją braci, gdy znajdzie się sam na sam z własnym ja: pozbawionym nazwiska i dachu nad głową, pozbawionym tożsamości, rodziny, przeszłości i wszystkiego, co składało się na to, kim był.
Teraz jednak po prostu nie czuł, znajdując się w tym błogosławionym stanie szoku, który przytępiał i znieczulał niemal wszystkie zakończenia nerwowe, pozwalając mu nie upaść na kolana, kiedy wstawał z miejsca, gotów podążyć śladem wyprowadzanego Alexandra Selwyna, ale słowa nestora Carrowów – poparte następnie przez Tristana i Quentina – zatrzymały go w miejscu, sprawiając, że zapomniał, po co właściwie wstał. Spodziewał się tego, razem z Inarą wzięli tę opcję pod uwagę, kiedy na kilka dni przed szczytem rozważali ostrożnie wszystkie możliwe scenariusze, ale surowe zdania i tak spowodowały, że odruchowo zacisnął dłonie w pięści, z trudem wstrzymując słowa, które cisnęły mu się na usta: że decydowanie o ich małżeństwie nie należało do nikogo poza nimi, że nie mieli prawa rozporządzać nią i ich dzieckiem jak swoją własnością, jak przedmiotami, którym można było dowolnie zmieniać właściciela. Prawie się odezwał – jednak gdy już pierwsze słowa miały wypłynąć spomiędzy jego warg, przypomniał sobie ostatnie zdanie, które wypowiedział pod jego adresem Rosier; jakkolwiek nienawidziłby tego przyznać, nestor Carrowów miał rację: nie mógł pociągnąć jej ze sobą na dno, nie miał zamiaru odebrać jej też resztek bezpieczeństwa, które oferowała jej rodzina. On sam wymalował sobie cel na plecach; dopóki nie uda mu się znaleźć miejsca wystarczająco dobrze ukrytego, by rycerze nigdy nie zdołali go odnaleźć, to najbezpieczniejszym było to znajdujące się z dala od niego.
Dosłownie?
Wydawało mu się, że nic gorszego w trakcie tego zebrania stać się już nie mogło – ale wtedy właśnie dyskusje umilkły, a uwaga wszystkich skupiła się na postaci niemal spływającej ze schodów i zatrzymującej się na środku kręgu. Postaci, którą Percival rozpoznał od razu, zanim jeszcze Czarny Pan ściągnął z głowy zakrywający twarz kaptur; widział go – na swoim pierwszym spotkaniu, tym samym, od którego wszystko się zaczęło – i spojrzenie jego oczu wbitych w wykrwawiającego się nad stołem, zmasakrowanego Samaela Avery’ego, wyryło się w jego pamięci jak poparzenia na ciele, najprawdopodobniej mając pozostać tam już na zawsze. Miał wrażenie, że dokładnie to samo spojrzenie zogniskowało się na nim, zatrzymując płuca w trakcie wdechu i serce wpół uderzenia, przywołując przerażająco wyraziste obrazy, zmienione o tyle, że teraz to on znajdował się na miejscu martwego już rycerza.
Chciał odwrócić wzrok, ale jednocześnie nie mógł i nie ośmielił się tego zrobić, pozwalając sobie na zamruganie dopiero, gdy Voldemort jako pierwszy oderwał od niego oczy, przenosząc swoją uwagę na ministra. Widział, jak Longbottom posyła w stronę czarnoksiężnika zaklęcia, ale nim jeszcze wszystkie zostały odbite, wiedział, że wszelkie próby ataku były z jego strony płonne. Zdawało mu się, że świat zamarł – kompletnie zatrzymany, za wyjątkiem sylwetek Rycerzy Walpurgii, kolejno zajmujących miejsce u boku swojego pana lub oddających mu pokłon – i zamarł również on, nie poruszając się ani o milimetr, nie wyobrażając sobie, by mógł w tej chwili po prostu obejść krąg i zgodnie z wolą nestora opuścić zgromadzenie. Zamiast tego dotknął palcami różdżki, nie dobywając jej, ale zachowując w pogotowiu – jeżeli miał za chwilę zginąć, nie zrobi tego na kolanach – drugą dłoń zaciskając na ukrytym pod wierzchnią szatą, białym krysztale. Zdając sobie sprawę, że jego bliźniak, spoczywający na szyi Inary, powlekał się właśnie krwistą czerwienią.

| P R Z E P R A S Z A M wszystkich, których Percival zignorował, zrzućcie to proszę na karb jego szoku pourazowego (i mojej migrenowej niedyspozycji)




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]14.12.18 22:53
Wydawał się być kompletnie skonfundowany tym, jaki kierunek obrało zgromadzenie. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, ile jadu i złości tkwiło w relacjach między poszczególnymi rodami, choć istotnie nie znał szczegółów dających szerszy pogląd. Ogarniający go szok, wdzierająca w umysł niemoc powodowane były jednak przez prawdziwy obraz, który miał przyjemność dziś oglądać. Zastanawiał się, ile z tego wszystkiego rzeczywiście stanowiło prawdziwe przekonania oraz chęć podążania według obranej drogi, a ile z tego było słowami wypowiedzianymi w emocjach przez wzgląd na niektóre z rodowych koneksji. W tej chwili odczuwał niemal błogą przyjemność z bycia Shafiqiem, wszak jego rodzina nie mieszała się zbyt często z angielską arystokracją, co jednocześnie czyniło z rodu izolujących się i na wskroś konserwatywnych ludzi żyjących wpojoną w głowy starożytnością, lecz tym samym dawało obojętne oraz obiektywne spojrzenie na to, co właśnie miało miejsce. Ostrożny udział w polityce był dla Zachary'ego czymś ważnym. Nie chciał i nie zamierzał podejmować decyzji pochopnie – jego własny, wolny od problemów umysł kierował się czystą i chłodną logiką, dając mu możliwość bycia bezstronnym obserwatorem. Obiektywność jednakże traciła swoją moc. Wypowiadanie deklaracji wobec innych rodów, ogłaszanie stanowiska własnej rodziny zaburzało pogląd. Czyniło z niego takiego samego uczestnika, odbierając wyjątkowość, przez którą postrzegał siebie i towarzyszącą mu rodzinę.
Był naprawdę zdegustowany poziomem tych, którzy tak umiłowali mugoli i pragnęli ich chronić. Nie miał absolutnie zielonego pojęcia, jak Macmillan zamierzał załatwić całą sprawę krzykiem pełnym nieużywanych przy takich okazjach słów. Nie umiał sobie wyobrazić, co byłoby, gdyby on sam wypowiadał się w podobnym tonie. Za wszelką cenę pragnął zachować elegancję wygłaszanych stanowisk rodu, kładąc nacisk na sprawach istotnych i ważnych tak, aby nie sugerowały nic poza tym, co powiedział. Wypowiedzenie choćby jednego słowa za dużo mogło zaważyć dużo bardziej niż mógłby się tego spodziewać. Absolutny brak doświadczenia w polityce nadrabiał tym, czego nauczył się jako uzdrowiciel oraz co wyniósł z domu. Nic innego nie miało prawa opuścić jego ust; tylko taki przyświecał mu cel. W konsekwencji przemilczał więc kolejne wrzaski Macmillana. Zignorował go, gdy ten zwrócił się do niego, nie zamiarując przejąć pałeczki wypowiedzi. Zbyt wiele różnic dzieliło ich poglądy, by kiedykolwiek znaleźli wspólny język, a doprowadzanie krnąbrnego lorda do porządku przestało leżeć w jego gestii. Jeśli nestor Macmillanów pozwalał swojemu krewniakowi wywrzaskiwać wszystko, co mu ślina na język przyniesie, Zachary mógł jedynie powinszować arystokratycznych zasad, które właśnie ten ród zamienił w nic nieznaczącą ruinę.
Krótkie, nieme westchnięcie wydobyło się z jego ust, gdy padały kolejne deklaracje zerwania bądź zawarcia sojuszu. Wiedział, że i on powinien złożyć propozycje, dzięki którym mógłby wyraźniej zaznaczyć pozycję rodu w tym wszystkim. Pragnął jednak podjąć jedynie te kroki, których był całkowicie pewien i nie wpłynęłyby zanadto na to, co obecnie znajdowało się w politycznej grze.
Ród Shafiq nie będzie sympatyzował z tymi, którzy stawiają dobro mugoli i brudnej krwi ponad nasze. Niniejszym, lordzie Abbott, twój ród nie jest już przyjacielem mego rodu — odezwał się, korzystając z chwili na wygłoszenie swojego stanowiska. — Lordzie Parkinson, nasze rodziny od lat spotykały się na neutralnym gruncie, jednakże stanowisko, które głosisz w imieniu swego rodu, skłania mnie, by nasze relacje stały się bliższe. Lordzie Shacklebolt, przez lata nasze rodziny łączyła wzajemna wrogość, jednak wierzę, że zgadzamy się w wielu kwestiach, dlatego i tobie proponuję zawarcie sojuszu. — Kiedy wygłaszał deklaracje w stronę dwóch rodów, z którymi Shafiqowie pozostawali dotychczas odpowiednio na neutralnym i wrogiem gruncie, przyświecało mu nie tylko to, by zakopać wojenny topór, kiedy to i Shafiqowie, i Shackleboltowie stanowili razem mniejszość, która mimo wszystko powinna trzymać się razem; wszak oba rody miały swoje korzenie w zupełnie innej części świata. Oczekiwanie na decyzję było zatem najważniejszym punktem zawiązującym całą sprawę. Akceptacja bądź odmowa. Wydawało się to łatwe, jednak doskonale wiedział, że odpowiedź miała stanowić bardzo ważną kwestię, być może zdolną poróżnić ich z innymi rodami. To jednak nie wydawało mu się być wielkim kłopotem. Mieszkanie na wyspie miało swoje całkowicie zasadne pozytywy.
Oczekiwanie na to nie było jednak tym, co wprawiło spokojne emocje w drżenie. Wraz z ujawnieniem tożsamości nieznanego dotąd przybysza, cała jego postawa uległa zmianie. Prawie stężał. Zastygł w bezruchu, obserwując lorda Voldemorta wkraczającego na środek kręgu. Jeszcze większym przeżyciem było ujrzenie nestora Yaxleyów zmierzającego w jego stronę; największym, jego najbliższego przyjaciela zajmującego miejsce obok. Choć tylko ich dwoje podeszło, wiedział, co to oznaczało. Deklaracje kolejnych osób nie wprawiły go w tak wielkiego osłupienie, jak się spodziewał. To jego własna reakcje okazała się tym, czego obawiał się najbardziej. Wstał z zajmowanego miejsca i wyciągnął różdżkę. Palce kurczowo zacisnął na rączce, gdy schodził na dół, by stanąć tuż przy kamieniu przeznaczonego dla nestora. Jednak to uniesienie różdżki i skierowanie jej w stronę obecnego ministra, bezskutecznie próbującego pojmać tego, który wedle jego słów siał terror, było dla niego najbardziej szokującym czynem, którego dokonał. Wiedział, co to oznaczało. Nie musiał więcej używać słów przeciwko rządom Longbottoma. Swoim postępowaniem jasno pokazał, że zamierzał chronić rodu, który zapewnił mu wszystko, aby był tym, kim był dzisiaj.


Poproszę o ochłodzenie relacji z Abbottami i o ocieplenie z Parkinsonami i Shackleboltami




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Stonehenge - Page 11 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 0:36
Z napięciem wysłuchiwał kolejnych deklaracji, co jakiś czas zerkając na nestora rodu. To do niego należało wypowiadanie się za Longbottomów, ale pozostawał raczej milczący. Aż tak brzydził się polityką? Co raz bardziej odczuwał brak Weasley'ów. Rozumiał ich nieobecność, ale sprawa była wysokiej wagi, może ich wsparcie choć odrobinę poprawiłoby sytuację.
Z pewną irytacją przyjął uwagę Magnusa. Nie chodziło tu o jego próby manipulowania faktami, ale pewną dozę szacunku, którą kiedyś zdobył. Wolał nie widzieć go po przeciwnej stronie barykady, ale nawet przez chwilę się nie łudził.
Przyjął z kamienną twarzą uwagę lorda Shafig, już miał się z nim wdać w dyskusję, ale jego kolejne słowa dały Arturowi do myślenia. Dwie Wielkie Wojny, dzieło mugoli, ich mroczna strona. Przy świetle zawsze jest cień, tak jak zawsze będzie istnieć czarna magia. Słyszał tylko mgliste plotki o potwornościach, którego dokonywały się w niemagicznym świecie. Nie sądził jednak, że dokonali ich, bo byli mugolami, barbarzyńcami i zwierzętami z perspektywy zwolenników czystej krwi. Nie, dokonali tego pomimo bycia mugolami. Magia lub jej brak nie miał związku z tym, co strasznego mogło czaić się w każdym człowieku.
Na szczycie zdecydowanie wiele się działo, ale to jeszcze nic w porównaniu zakapturzonym. Jego słowa zmroziły w wielu krew w żyłach. To on, sam Voldemort!
Artur poczuł dziwne, wręcz niepokojące uczucie satysfakcji. Podejrzewał taki obrót spraw, odgadł zagadkę. Czyżby w tym całym rozgryzaniu tajemnic tracił kontakt z rzeczywistością, traktował ją jak grę? Jego stryj przystąpił do ataku, ale na wiele to się nie zdało, Czarny Pan bronił się bez wysiłku, dając przy tym dowód swojej niesamowitej mocy. Kolejni lordowie składali mu hołd, a Artur był rozdarty. Z jednej strony, strony uczuć, chciał ruszyć na pomoc Ministrowi Magii, jako Zakonnik walczyć z największym wrogiem.
Z drugiej strony, tej bardzie rozumnej, widział, że na razie nikt więcej nie dołączył do walki. Rycerze Walpurgii na razie nie interweniowali, przyglądając się poczynaniom swojego mistrza. Jeśli ktoś spróbuje pomóc Ministrowi, to rozpęta się piekło, tym bardziej patrząc na ciągle rosnący tłum zwolenników Czarnego Pana. Artur zerknął na Mare, świadom wielkiego niebezpieczeństwa. Ryzykował nie tylko swoim życiem, ale też żony, całej rodzinny oraz przybyłych na szczyt przyjaciół.
Wciągnął powietrze, trzymając w dłoni różdżkę. Nie ruszył się z miejsca, boleśnie czując swoją decyzję. Zasłonił swoim ciałem Mare, stanowiąc w ten sposób ostatnią linię obrony między nią a tym całym chaosem.
- Oleander - rzucił z pozoru nic nie znaczące słowo.
Dla żony było jednak dość konkretne, ich tajne hasło, jeden z małych sekrecików. Kiedyś to była ich niewinna zabawa z czasów szkolnych, tajny szyfr, który jakiś czas temu odświeżyli. Oleander oznaczał, że Mare ma przy pierwszej nadarzającej się okazji stąd zniknąć. Pytanie tylko czy posłucha...
Wtedy odkrył coś niespodziewanego, Czarny Pan wydawał się znajomy. Artura przeszył dreszcz, bowiem uświadomił sobie coś niepojętego. Znał go, Voldemort był kiedyś, jakby w odległej epoce, najbardziej intrygującym i jednocześnie przerażającym uczniem, jakiego znał młody Longbottom. Spotkania z nim nie można było zapomnieć.
- Riddle - szepnął tak cicho, że chyba tylko żona mogła go usłyszeć. W jego głosie można było wyczuć strach oraz... podziw?
Jakaś część Artura chyba przeczuwała, że ktoś taki jak Tom Riddle będzie zdolny do czegoś takiego. Tak, teraz wydawało się takie oczywiste - to on najbardziej nadawał się, żeby w przyszłości zostać czarnoksiężnikiem, który zagrozi całemu światu.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Stonehenge - Page 11 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 1:13
Wszystkie dyskusje prowadziły donikąd. Druga strona pozostawała bierna zarówno na argumenty jak i sugestie wytaczane przez przedstawicieli konserwatywnej szlachty. Żaden z nich nie odniósł się do niewygodnego tematu porzucenia bogactw na rzecz biednych, pokrzywdzonych przez los szlam - nikt nie zechciał podążyć śladami tak uwielbianych przez nich Weasley'ów. Za to sami chętnie oceniali innych, taplając się w wielkim bagnie hipokryzji. Cynericowi robiło się niedobrze od patrzenia na te zdradzieckie, zakłamane mordy, czczo krzyczące o tolerancji. W ich świecie nie było na to miejsca, hierarchia powstała setki lat temu nie bez powodu. Nawet nie - wtedy to mugole mieli przejąć władzę nad światem i stłamsić znajdujących się w mniejszości czarodziejów, całe szczęście, że tak się nie stało. Głównie za sprawą obecnych tu arystokratów, o czym niektórzy zdawali się zapomnieć, ponieważ tak było wygodniej. Znów. A to tamci oskarżali drugich o konformizm oraz kilka innych przykrych występków. Mawiano, że widziało się drzazgę w cudzym oku, lecz belki w swoim nigdy - i były to słowa na wskroś prawdziwe. Yaxley poczuł się nagle zmęczony tym wszystkim, tym całym bezsensownym jazgotem. Nikt nie miał odpowiednich argumentów, żeby zbić ich tezy oraz przedstawione fakty.
Sprawy wydziedziczenia zawsze były ważką sprawą, chociaż blondyn nie darzył sentymentem ani ognistych Selwynów, ani rozrywkowych Nottów. Oczywiście, że cenił sobie poszanowanie dla tradycji oraz wiele innych cech przykładnego szlachcica, lecz akurat los tych dwóch czarodziejów był mu zgoła obojętny. Doskonale wiedział, że zajmie się nimi Czarny Pan lub jego słudzy - jeśli tamci myśleli, że tak po prostu opuszczą Stonehenge i będą wieść swoje nędzne, wybrakowane życia, to niedługo czekała ich gorzkie starcie z rzeczywistością. Cyneric nie wiedział nawet jak szybko owe niedługo nadejdzie. Nie miał pojęcia, że to kwestia raptem kilkunastu, może kilkudziesięciu minut.
Bez emocji słuchał też słów lady Morgany, ponieważ chociaż doceniał jej mądre słowa, to wciąż była dlań jedynie kobietą. Dla kogoś wychowanego w skostniałym środowisku konserwatywnych poglądów było to nie do pomyślenia, że nestorem rodu zostaje kobieta - jednakże nikt nie miał już na to wpływu. To, czy Yaxley'owie uznają jej przewodnictwo nad rodziną czy nie, nie miało żadnego znaczenia. Może dlatego Morgoth nie wypowiedział się w tej sprawie. On również nie zamierzał, pozostawiając wszystko w rękach samych Selwynów. Chociaż musiał przyznać, że ich propozycja w stronę Burke'ów była odważna oraz kontrowersyjna - musiała jednakże zostać odrzucona.
Podobał mu się brak poparcia dla ministerstwa jak i samego ministra, który wreszcie raczył przemówić. Nie powiedział niczego nowego, niczego, co rozwiązałoby palącą sprawę jego zwierzchnictwa nad społeczeństwem czarodziejów. Całe to spotkanie było miałkie oraz bezcelowe, lecz Cyneric do końca wierzył, że coś może się zmienić. Przynajmniej sprawy polityczne między rodami - zanim jego kuzyn oddalił się, uzgodnili plan dalszego postępowania.
- Z racji tego, że jesteśmy w Stonehenge wszyscy i w związku z przytoczonymi tutaj słowami, przez które zachodzą liczne zmiany, ród Yaxley również chciałby kilka poczynić - w stosunku do innych, obecnych tu rodzin - zaczął na forum ogólnym. - Po porozumieniu, w imieniu lorda Morgotha, naszego nestora, chciałbym przyjąć propozycję Blacków, którą sami również zamierzaliśmy wystosować w ich stronę - kontynuował spokojnie. - Jeśli lord Shafiq zechciałby jeszcze powiększyć grono swych sojuszników, to Yaxley'owie z chęcią staną się jednym z nich - dodał chwilę później, kierując się zarówno do Zacha jak i nestora jego rodziny. Lordowie Cambrigeshire uważali, że zgodność w poglądach mogła sprzyjać wzajemnej współpracy na wielu polach, żałując, że nie stało się to wcześniej. - Ród Travers teraz niezasłużenie stoi w naszych relacjach po negatywnej stronie, powinniśmy rozpocząć współpracę od neutralnego gruntu - ciągnął dalej, zerkając w sektor nieopodal. - I na koniec z oczywistych względów musimy ochłodzić relacje z rodem Prewett - dodał na zakończenie. Nie, tak naprawdę zamierzał dodać jeszcze jakieś mniej lub bardziej elokwentne podsumowanie, lecz wkrótce zamieszanie, jakie miało miejsce, skierowało wzrok Cynerica na zakapturzoną sylwetkę. Obserwując gotującego się do ataku ministra również i treser trolli dobył różdżki, w tym samym czasie zauważając, że tajemniczą postacią był nie kto inny, jak Czarny Pan. Morgoth zresztą szybko do niego dołączył, lecz blondyn wyłapując jego spojrzenie pozostał na miejscu. Oddał cześć Lordowi Voldemortowi z miejsca, w którym się znajdował. Czyli oto przyszedł czas rozrachunków - szybciej niż się spodziewał.

Przepraszam, że za Morgotha, lecz zapomniało jej się w poprzednim poście - wszystko jest skonsultowane!



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 1:58
Zaskakujące jak mości lordowie wyłapywali tylko nieliczne aspekty wypowiedzi jej ojca i na nich się skupiali, zupełnie zatracając sens tego, co powiedział. Wprawdzie Rosemary nie była pewna czy z premedytacją zignorowali jego mowę lub wybiorczo pochylali się nad jego propozycją, czy faktycznie złość i zacietrzewienie, którym było przepełnione powietrze wokół aż do tego stopnia zamroczyło im umysły, że nie wychwycili sedna, ale fakt pozostawał faktem, a arystokraci powrócili do swoich kłótni. Słowo przeciwko słowu, na obrazę odpowiadano obrazą, oskarżeniem na oskarżenie. Nie wnosiło to kompletnie nic do dyskusji... o ile wciąż dało się to wylewanie złości i goryczy nazwać dyskusją.
Lord Artur Longbottom podchwycił głównie to, by jego krewny nadal sprawował władzę, że to nie on był zagrożeniem i by lordowie ponowne rozważyli wotum nieufności wobec niego. Kto wie? Może właśnie po wysłuchaniu jego głosu reszta lordów uznała, że to jest kwintesencja słów jej ojca?
Nie, kwintesencją było ograniczenie wszechwładzy Ministrów Magii. Które, owszem, Longbottom skrytykował, ale czy miał rację? Czyż nie lepiej podjąć dobrą decyzję po chwili namysłu, niż złą w pośpiechu? Szybka reakcja nie zawsze wychodzi na dobre - oto było zdanie Rosemary, ale nie odezwała się ani słowem ze spokojem wymalowanym na twarzy przenosząc spojrzenie swoich jasnych oczu z jednego mówcy na kolejnego. Lordowie niestety coraz rzadziej poruszali interesujące kwestie - powtarzali się, kłócili jak dzieci o zabawkę - jedne chciały ją wyrzucić i dostać nową, drugie zachować twierdząc, że wcale nie jest zepsuta.
Randolf Flint uniósł w zdziwieniu brwi na pytanie lorda Quentina Burke. Miał nadzieję, że CO nie jest stanowiskiem całego rodu? Wywołany jednak wstał z cierpliwością godną prawdziwego Flinta.
- Lordzie Burke, mówiłem już jakie jest stanowisko moje i całego rodu Flint - zauważył spokojnie - ale jeśli nie wybrzmiało dostatecznie, to z chęcią powtórzę: nie odpowiadają nam rządy obecnego Ministra Magii lorda Harolda Longbottoma i jeśli wspólnie nie znajdziemy żadnego sensowniejszego rozwiązania tej sytuacji, szanowny lord nestor Risteard poprze wotum nieufności dla niego - powiedział powoli i wyraźnie, kierując swe słowa wprost do lorda Burke, ale odpowiednio głośno, żeby usłyszeli je wszyscy zebrani. Ot, na wypadek, gdyby komukolwiek jeszcze umknęło to, co mówił chwilę wcześniej. Wprawdzie nie wiedział, czy Quentin miał na myśli TO stanowisko rodu Flintów, ale cóż... innego nie mieli, więc tym też musiał się szanowny Burke zadowolić.
Kiedy lord Magnus Rowle oświadczył, że obecny Minister nie otrzyma od jego rodu wotum zaufania, Randolf bez większych emocji skinął głową na znak, że przyjmuje to do wiadomości. Szkoda tylko, że Rowle nie odniósł się do reszty wypowiedzi o ograniczeniu władzy Ministra - to o to głównie się rozchodziło. Nie miałoby najmniejszego znaczenia kto nosiłby tytuł, skoro i tak nie sprawowałby fizycznie rządów - władza należałaby do nich - do elity czarodziejskiego świata, arystokracji z wiekową tradycją.
Magnus z premedytacją pozostawił to bez komentarza, czy tak samo jak Quentin Burke i Artur Longbottom zgubił sens wypowiedzi jej ojca? To pozostawało zagadką dla Rosemary tak samo jak to, dlaczego lordowie nawet nie próbowali dyskutować na ten temat. Czyżby był za mało kontrowersyjny? Zbyt pospolity? Przecież niósł ze sobą tyle możliwości...! A jednak nie, lepiej nadal obrzucać się mięsem...
Tymczasem Randolf z uwagą przysłuchiwał się i jednej i drugiej stronie konfliktu, a jego uwagę już od dłuższego czasu, o dziwo, przykuwały wypowiedzi przedstawiciela skonfliktowanego od dawien dawna z Flintami rodu Parkinson. Lord Vincent słusznie zauważył, że o bycie posądzonym o używanie czarnej magii w dobie anomalii wcale nie jest trudno, co więc za tym idzie - nie trzeba wiele do wypadku - auror, zaklęcie niewybaczalne... i nieszczęście gotowe. A o tym, co wydarzyło się na Festiwalu Lata też słyszał - póki prasa nie była jeszcze ocenzurowana, było o tym głośno nawet w tak oddalonym od wielkiego świata dworku Flintów. Nawet co do oskarżeń dotyczących lady Morgany (choć nie pałał do niej sympatią), musiał się zgodzić z Parkinsonem: na tego typu insynuacje nie powinni sobie pozwalać czarodzieje szlachetnie urodzeni, a więc cywilizowani, bez choćby cienia dowodu. Nachylił się więc do nestora Ristearda i nie omieszkał tego mimochodem zauważyć. Szczerze mówiąc, już chyba nawet zapomniano przyczyny, dla której drogi ich rodów się rozeszły, zaś znali nie jeden powód, dla którego na nowo mogłyby nawiązać przyjazne relacje, choćby w postaci samego lorda Marcela Parkinson - syna ich krewniaczki - Gabrielle.
- Lordzie Parkinson, w pełni się z lordem zgadzam - poparł Vincenta po cichej konsultacji z nestorem i chwili namysłu. - Przemocą przemocy się nie zniszczy, do tego trzeba sposobu i współpracy. Wydaje mi się, że znacząco zbliżyliśmy się przekonaniami i postrzeganiem świata, o których mówisz, żywię więc nadzieję, że w obliczu chaosu i niezgody, zapomnimy o dawnych urazach i być może na nowo rozpoczniemy współpracę - dodał uprzejmie, przy okazji powtórnie wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z nestorem swego rodu.
- Lordzie Black - ponownie wezwany do tłumaczenia, zdawać by się mogło, prostej wypowiedzi tym razem przez Lupusa, Randolf ponownie powstał. Nie okazywał tego na zewnątrz, ale Rosemary znała go doskonale i z tak bliska widziała, że zaczyna go irytować brak konstruktywnej dyskusji, a jedynie rzucanie się niczym wściekłe psy - na oślep, nie patrząc już kto jest ich przyjacielem, a kto wrogiem, byle tylko ujadać i ugryźć, jeśli się uda. Lord Flint jednak nadal uważał się za ich (właśnie rodów konserwatywnych i zwolenników czystości krwi) przyjaciela i sprzymierzeńca, nie mógł więc pojąć dlaczego on i jego ród jest przez nich atakowany.
- ...naprawdę uważa lord, że proponując odebranie mocy sprawczej Ministrowi Magii... popieram jego rządy? - odpowiedział z powątpiewaniem pytaniem na pytanie, bo w inny sposób nie dałoby się tego skomentować. Jedno drugiemu zaprzeczało, więc jakim cudem Lupus doszedł do takiego wniosku?
- Może tylko ja nie dostrzegam związku między jednym a drugim, więc jeśli lord rozwinie swą myśl, chętnie wysłucham jak doszedł do tej konkluzji. Myślę, że wspólnymi siłami dojdziemy do porozumienia - dodał uprzejmie, ale chłodno.
Rosemary wiedziała, że nie będzie im się tłumaczył bez końca przez jednych zignorowany, przez innych oskarżany o coś czego nie powiedział, nie popiera i... czego nie podważa.
- Nestorze Rosier, nie wiem czy lord dobrze usłyszał i zrozumiał przez tą wrzawę wokół, ale niczego nie podważałem, a już na pewno nie legalności przekazywanych tutaj tytułów. Mówiąc, że mnie dziwi łatwość podjętych decyzji, miałem na myśli ni mniej, ni więcej, a to, że mnie to dziwi, nie wiem więc które z moich słów, lordzie, dotknęło cię do tego stopnia, by zrywać z Flintami stosunki. Nie było mą intencją urażenie kogokolwiek, twą jednak, lordzie nestorze, najwyraźniej wręcz przeciwnie - skinął mu zdawkowo głową, godząc się z zaistniałą sytuacją. Nie zamierzał przepraszać za coś, czego nie powiedział, ani tym bardziej prosić o przebaczenie. Cały ród Flintów był zbyt dumny, a nestor Rosierów najwyraźniej zbyt pochopnie podejmował swe decyzje, ale oczywiście - miał do tego prawo.
Randolf Flint był cierpliwym czarodziejem, najcierpliwszym jakiego Rosemary znała, ale wciąż tylko czarodziejem. I miał swoje granice cierpliwości i wyrozumiałości, a te w miarę kolejnych zarzutów niebezpiecznie się kurczyły.
Może więc lepiej, że choć na chwilę uwaga wszystkich przeniosła się w stronę rozpalonego emocjami sektora Selwynów. Młody, w gorącej wodzie kąpany lord, który wcześniej tak hardo i bezczelnie rzucał oskarżeniami w stronę szanowanych lordów, nie zaskoczył specjalnie Rosemary twierdząc, że posiada dowód na poparcie własnych słów. Gdyby takowego przy sobie nie miał, musiałby być szaleńcem. Zerknęła na ojca, który spoglądał na młodego Selwyna, by po chwili przenieść wzrok na lady Morganę. Nie poprze swojego krewniaka zaszczutego przez resztę lordów? Nie spróbuje wybawić go z opresji, skoro młodzieniec twierdził, że posiada dowód na swą prawdomówność? Fakt, że posiadał odmienne poglądy niż ona, w zasadzie nie powinien mieć aż takiego znaczenia. Jeszcze niedawno postawa, jaką przejawia, należała do całego rodu Selwynów - rodu, który wychował chłopca. No właśnie, chłopca, którego jeszcze spokojnie można by wyuczyć odpowiedniego sposobu myślenia i zachowania. I zdawać by się mogło, że lady Morgana to właśnie zamierza... ale nie.
Broniła inne rody, ale swojego krewniaka porzuciła; zarzucała lordowi Rosier bycie urażonym oskarżeniami młodego Selwyna, a sama zlękła się odmiennego niż jej zdania dziecka. Nie uczyła, nawet nie próbowała go przekonywać - postąpiła dokładnie tak, jak chciały tego inne rody. Uległa kobieta pośród lordów - dokładnie tak ją postrzegał Randolf Flint. Właśnie dlatego panie, nawet wysoko urodzone, nie powinny być reprezentantkami, nie powinny mieć władzy - nie były w stanie znieść krytyki, nie miały własnego zdania, nie potrafiły bronić całego swojego rodu, ale nieustannie szukały poklasku i protekcji. Co z tego, że zmieniła poglądy rodziny (a właściwie wybiórczych jej członków jak widać), ród Selwyn jeszcze nigdy nie był tak słaby jak teraz, kiedy stanęła na jego czele. Jej czyny tego dowodziły - nie słowa, którymi się tak zręcznie posługiwała.
Chociaż... oczywiście, Randolf nie dziwił się zadowoleniu pozostałych konserwatywnych rodów na to co zrobiła - grzecznie ich przecież posłuchała i to robiąc z tego piękne widowisko. Dała im tym samym do zrozumienia, że będzie im uległa już do końca - dla niej to właściwie wygodne, jak dla każdej kobiety, dla nich - wyjątkowo korzystne.
Rosemary w milczeniu i bez wzruszenia patrzyła na uciszanego zaklęciem młodzieńca, kiedy w jego stronę ruszył patrol egzekucyjny. Na słowa lady Morgany jednak omal nie parsknęła śmiechem. To jednak nie przystało jej jako damie, więc tylko uśmiechnęła się samymi kącikami warg. "Nie ugnę się przed spojrzeniami krytyki" - powiedziała, choć przecież na oczach wszystkich tu obecnych to właśnie zrobiła.
A potem padło imię Lucindy i Rosemary zamarła. No tak, młody Selwyn właśnie o niej wspominał, Morgana więc za ciosem postanowiła pozbyć się ich dwójki. Nie mogła jej wydziedziczyć, więc wyda ją za mąż. Bardzo korzystnie dla siebie, rzecz jasna.
Tym jednak, co dziś zabolało Rosemary najbardziej, było wydziedziczenie kuzyna tak bliskiego jej sercu jak rodzony brat. W zupełnie bezsensownym odruchu chciała wstać, coś zrobić, prosić, żeby lord nestor Septimus Nott zmienił zdanie... ale zdążyła tylko niezauważalnie dla nikogo napiąć mięśnie, a ojciec chwycił ją za prawą dłoń. Nie patrzył na nią, posępnie wpatrując się w sektor Nottów, zdawać by się mogło, że zrobił to bezwiednie, bez głębszego sensu... ale Rosemary zrozumiała go doskonale. Nic nie mogła poradzić na to, co już się stało. "Dokonało się", w głowie po raz kolejny zabrzmiał jej głos lorda Malfoy'a z wizji. Pozostała więc nieruchoma u boku swego ojca z bólem patrząc na Percivala. Nawet nie słyszała wypowiedzi przemawiającego właśnie Ministra Magii, nawet nie spojrzała w jego stronę. Percy... - zdawały się mówić jej oczy - wiedziałeś, że to się stanie, kiedy wypowiadałeś swoje słowa? Na pewno tego właśnie chciałeś? - niemo pytały. Nie otrzymały jednak odpowiedzi.
Dopiero kiedy lord Malfoy ponownie przemówił, Rosemary zwróciła swe spojrzenie ku niemu. Lodowate ciarki przebiegły jej po plecach i nagle zrozumiała w pełni swoją wizję i słowa ojca, które wcześniej uznała za wyraz trochę zbyt daleko idących wniosków, wyciągniętych z opisu jej wizji.
On naprawdę to zrobi. Ten zbrodniarz, ten, który przelał szlachetną, czystą krew niewinnych, sięgnie po władzę. I zrobi to dzisiaj. Robił to przez cały czas zjednując sobie jakimś cudem sojuszników wśród wysoko postawionych rodów jak Malfoy czy Travers. Spojrzała na wciąż zakapturzoną, nieujawniającą się postać, a serce zabiło jej mocniej w piersi. Powinna ich ostrzec, powinna powiedzieć, że...
Ojciec delikatnie pogładził jej dłoń, jak gdyby czytał w jej myślach i ostudzał emocje.
"Czy nie lepiej byłoby mieć takiego sojusznika, zamiast wroga?" - to nawet nie był absurd, to było przerażające. Jak hodowanie żmii na własnej piersi.
A jej ojciec to przewidział i to bez daru jasnowidzenia. Czemu więc milczał? Czemu się nie odzywa? Czemu powstrzymywał przed tym i ją?
Lord Travers, Malfoy, Avery... Na nieszczęsną Blodeuwedd...! Dlaczego chcieli współpracować z kimś tak plugawym? Czemu chcieli zawierać z nim sojusz? Ze strachu czy coś z tego mieli? Woleli tamtego obcego samozwańca, niż chociaż pomyśleć o współpracy z rodami (nawet o odmiennych poglądach), ale wciąż czystej szlachetnej krwi? Czy to ich nie kwalifikowało do bycia zdrajcami? I to większymi niż Percival i młody Selwyn będą kiedykolwiek?
Pobladła lekko nie mogąc oderwać wzroku od ukrywającej się w cieniu kaptura twarzy. Twarzy, którą niedawno widziała. To on.
Dopiero kiedy Randolf poruszył się na swym miejscu, jego córka zorientowała się, że to znów lady Morgana zwróciła się wprost do niego, tym razem najwyraźniej próbując uderzyć w jego słaby punkt. I przez moment, krótki moment, kiedy jego jasne oczy przygasły, a zmarszczki jakby się pogłębiły, Rosemary sądziła, że tamtej się to udało.
- Tym bardziej mnie smuci, lady Morgano, że włożyłaś w ich urodzenie i wychowanie tyle wysiłku i mimo to uważasz, że żaden z nich nie nadaje się na nestora swego rodu - odpowiedział z autentycznym żalem. W końcu żadnemu z nich nie chciała oddać tytułu, tak? Według niego było to aż nadto czytelne. Już po chwili jednak odwrócił zgaszone spojrzenie od Selwyn i skierował je w stronę wrogiego Flintom rodu. Znów na jego twarz wróciła obojętna uprzejmość.
- Lordzie Greengrass, zaproponowałem to zmienić - odpowiedział spokojnie. - Czy nie lepiej dla społeczności i samej władzy, by rządy sprawowała grupa czarodziejów dbających o bezpieczeństwo i tradycję niż jeden człowiek z oczywistych względów bardziej podatny na manipulację, wrogie zaklęcia i ataki? Ale póki co to tylko czysto teoretyczne rozważania, których nikt, prócz lorda Artura Longbottoma, się nie podjął - zauważył bez emocji, by przetoczyć spojrzeniem po zebranych, nim ponownie zajął swoje miejsce.
Mężczyzna w pustym sektorze poruszył się, a serce Rosemary zabiło mocniej. Nie odrywała od niego wzroku, kiedy szedł w stronę lorda Malfoya, choć przecież wiedziała dokładnie kogo ujrzy, kiedy intruz wreszcie odrzuci kaptur z głowy.
- Ojcze... - szepnęła, ale Randolf ze wzrokiem tak samo utkwionym wprost na obcego, jedynie mocniej zacisnął palce na przegubie jej ręki. Niezbyt mocno, ale wyczuwalnie. Zamilkła więc momentalnie i tylko wpatrywała się w kolejnych lordów, którzy stawali u boku samozwańca i mordercy. Wpatrywała się jak Longbottom bezskutecznie ponawia na jego osobę ataki. Do tego obrazka brakowało jej jeszcze tylko jednego elementu... nie mogła się przełamać, ale w końcu z obawą uniosła wzrok ponad sylwetki lordów, ponad olbrzymie kamienie i spojrzała w zasnute chmurami niebo.


1. Lord Vincent Parkinson godnie reprezentuje swój ród - zgadzamy się, popieramy ich poglądy i również przez wzgląd na rodzinne powiązania rodowe, proponujemy zakończenie waśni i pozytywne stosunki.
2. Niezrozumienie wypowiedzi Randolfa, jakoś byśmy przełknęli, ale bezpodstawnie obrażani przez nestora Rosierów z chęcią popieramy ochłodzenie stosunków z tym rodem.
3. Pomimo zmiany poglądów rodu Selwynów, nie polubimy się z ich reprezentantką - proszę o ochłodzenie stosunków.


I feel the pages turning
I see the candle burning down
Before my eyesBefore my wild eyes



Rosemary Flint
Rosemary Flint
Zawód : magifitopatolog, zielarka
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Woda, której dotykasz w rzece,
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
tak samo teraźniejszość
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6186-rosemary-artemisia-flint https://www.morsmordre.net/t6364-corvus#161229 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f130-charnwood-dwor-flintow https://www.morsmordre.net/t6430-rosemary-flint#163976
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 2:40
Wrzawa trwała. Wszyscy zgromadzeni wypełnieni byli emocjami i nie próbowali ich już nawet maskować. Alphard swoje nieustannie trzymał na wodzy, próbując analizować słowa, których jednak było zbyt wiele. Decydujące zdania i tak padały z ust nestorów, zwłaszcza tych młodych, śmiało walczących o swoje już po kilku minutach od nominacji. Musiał przyznać, że Yaxley radził sobie naprawdę dobrze, ale to Rosier brylował. Uparcie nie spoglądał w jego stronę, tylko słuchał,
Czy wydziedziczenie młodzika było przejawem siły? To była jedynie imitacja władztwa nad rodem, groźba dla pozostałych jego członków, aby nie wchodzić w drogę lady Morganie, która na szczyt dotarła krętą drogą i gotowa była trzymać się go wszelkimi sposobami. Uległa naciskom, realizując tak naprawdę wolę nestorów najbardziej konserwatywnych rodów. Nie było mu żal Selwyna; miał okazję wycofać się ze swoich słów. Wybrał jednak utopijną wizję wyolbrzymianej równości, stawiając ją ponad tradycyjne wartości spajające szlachtę od wieków. Sam zgotował sobie taki los.
Jednak marny koniec Percivala wstrząsnął nim bardziej. Ten odwrócił się plecami do swego rodu, do najbliższych krewnych, ciągnąc za sobą również brzemienną małżonkę. Ją naraził na powrót do rodziny przepełniony wstydem, zaś ich dziecku zapełnił status bękarta? Ale czy Inara zechce pozostać przy swym mężu? I jak wpłynie to na jej relacje z rodziną, choćby z Aurelią, której na szczycie zabrakło? Percivalowi wróżył marny koniec, bo zdradził jeszcze kogoś, kto nie okaże łaski. Groźbę wypowiedział już Tristan w postaci napomnienia o konsekwencjach.
Padały kolejne zarzuty, argumenty, propozycje, ale tego wszystkiego było zbyt wiele i do niczego to właściwie nie zmierzało. Rody rozpoczęły przepychanki między sobą, na szybko próbują uregulować między sobą stosunki. Propozycja sojuszu w Yaxleyami wysunięta przez Lupusa nie zaskoczyła go, właściwie była naturalnym odruchem. Polityczne dysputy skończyły się w chwili, gdy tajemnicza postać w końcu ujawniła swą tożsamość. Longbottom wyciągnął różdżkę jako pierwszy, ale posyłane przez niego zaklęcia nie zrobiły na Czarnym Panu większego wrażenia.
Zerknął na Lupusa, nie pozwalając już sobie na jakiekolwiek wystąpienie przed nim. Nie znał instrukcji, jakich prawdopodobnie udzielił mu nestor przed szczytem, gdy zdecydował oddać mu głos. Szybko poszedł jego śladem. Mocniej ścisnął różdżkę w dłoni, pełen ekscytacji, zarazem wciąż nieco oszołomiony. Jednak otępienie odchodziło w niepamięć. Również się pokłonił, nie pozwalając sobie nawet na drgnięcie w stronę Lorda Voldemorta. Nie czuł się jeszcze godzien, aby występować przed nim, kiedy jeszcze nie przysłużył się sprawie. Ale chciał zrobić jak najwięcej, był gotów na poświęcenia. Pochylenie głowy przed czarnoksiężnikiem – niezbyt głębokie, ale trwające więcej niż jedną lichą chwilę – było dowodem jego szacunku i oddania. Czarny Pan stał się siłą, z którą wszyscy musieli zacząć się liczyć. Nie było od niego ucieczki zarówno w latach szkolnych, jak i teraz. Black wiedział, że pod jego jurysdykcją będzie tylko pionkiem, ale przecież zawsze nim był, choćby we własnym domu, zawsze spychany na bok, stawiany za Cygnusem, nawet za młodszym Lupusem. Ale teraz miał szansę się wykazać, czegoś dokonać.
Toujours Pur – wyrzekł w końcu, przypominając wszystkim zgromadzonym dewizę Blacków. Nigdy nie mieszali się ze szlamem i to nigdy się nie zmieni. Oczywistym było, że muszą stanąć po stronie Czarnego Pana, jeśli chcieli przywrócić porządek w ich świecie.
I czego właściwie chcesz? – spytał Prewett. Alphard również zapragnął odpowiedzi, spragniony śmiałych deklaracji, stęskniony za obietnicą potęgi, która skusiła go już w latach młodzieńczych.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 2:59
| Julius Fawley

Nie był pewien, jak rozwinie się sytuacja. Nie dało się ukryć, że mimo jego szczerych chęci godnego reprezentowania rodu, Fawleyowie byli beznadziejnymi politykami. Ich głównym zamiłowaniem od dawien dawna była sztuka – i przy niej powinni byli pozostać. Jaka szkoda, że sytuacja zmuszała nawet ich do deklaracji, do odrzucenia wygodnej neutralności, w której tkwili przez lata, nigdy nie dążąc do konfliktów ani z innymi rodami, ani z gminem, ani z niemagicznymi. Groźne czasy pełne anomalii zmuszały jednak do pewnych zmian, w nadziei, że szlacheckie tradycje dało się uratować i zachować dla przyszłych pokoleń. Julius pragnął, by jego wnuki dorastały w dostatkach, pamiętając o swoich korzeniach i obyczajach rodu. To dla ich dobra musiał dziś przemawiać, starając się pokazać, że Fawleyowie, mimo chwilowego pogubienia, nie zapomnieli o tradycjach.
Selwynowie najwyraźniej także postanowili powrócić do korzeni. Fawley obserwował w ciszy, jak lady Morgana demonstruje swoją siłę i władzę w rodzie, wydziedziczając młodego Alexandra. Tym bez wątpienia zaspokoiła oczekiwania tych, którzy domagali się stanowczości, a choć Julius był tradycjonalistą, potrafił uszanować silne kobiety. Skinął głową, przyjmując propozycję, by relacje ich rodów pozostały dobre.
Na Alexandrze rozłamy w rodzinach się nie kończyły, młody Nott również musiał pożegnać się z nazwiskiem. Taka była cena za płynięcie pod prąd zamiast dostosowanie się do sytuacji i do woli rodu. Bez wątpienia w jego wystąpieniu było wiele odwagi i mimo wszystko Fawley poczuł do niego pewien szacunek – choć sam z pewnością nie poszedłby w jego ślady, nie stanąłby przeciwko swemu rodowi. Jak większość Fawleyów był konformistą, płynął z prądem, był wierny temu, co stare i sprawdzone. Był wierny rodzinie i jej tradycjom, miłował sztukę, nie zaś konflikty. Postanowił już nie podnosić tematu anomalii i tym podobnych, i tak wypowiedział dziś wiele słów, a miał wrażenie, że nie wnosił niczego nowego, że członkowie innych rodów powiedzieli już wszystko, i nikt nawet nie słuchał racjonalnych argumentów, bo wszyscy przekrzykiwali się wzajemnie, pewni, że to ich racja jest najlepsza. Trudno było w takich warunkach prowadzić konstruktywną dyskusję.
- Lordzie Black, lordzie Burke przyjmujemy propozycję wyniesienia relacji na neutralny grunt – odpowiedział na wysunięte w jego stronę propozycje zażegnania wrogości między ich rodami i pozostania w stosunkach neutralnych. – Proponujemy również ocieplenie relacji rodowi Parkinson, a także rodowi Carrow, wierzę, że nasze poglądy mogą być w wielu miejscach zbieżne – zwrócił się w stronę Parkinsonów, którzy również byli rodem dbającym o dworskie wartości i nie odbiegającym światopoglądowo od nurtu, który obrali Fawleyowie. Podobnie jak i oni nie byli wojownikami, a artystycznymi duszami. Jeśli chodzi o Carrowów, do których też się zwracał w tych słowach, zaimponowała mu ich troska o krewną będącą żoną zdrajcy, która nie była niczemu winna; wychodził także z założenia, że rody o zbliżonych i jednocześnie nie skrajnie radykalnych poglądach powinny nawiązać bliższe relacje. Sam także kierował się dobrem własnej rodziny i pragnął wierzyć w to, że działał tak, by Fawleyom żyło się w tych okropnych czasach lepiej. – Natomiast relacje z rodami Abbott, Greengrass i Weasley powinny zostać ochłodzone – dodał jeszcze. Żaden szanujący się ród z pewnością nie pozostawał w dobrych stosunkach ze zdrajcami krwi, jakimi byli Weasleyowie, którzy nawet nie raczyli pojawić się na szczycie. Gdyby zależało im na poprawnych stosunkach z rodami, przysłaliby tu swoje przedstawicielstwo.
Minister magii wreszcie postanowił się odezwać. Fawley w milczeniu wysłuchał jego przemowy, gdzieś bardzo głęboko wewnątrz jego umysłu zajaśniała krótka i mglista refleksja, że co, jeśli w jego słowach mimo wszystko kryło się ziarno prawdy? Co, jeśli podejmowali złą decyzję? Co, jeśli sam także się mylił w swoich osądach i wybierał złą drogę dążenia do dobra swego rodu? Julius tak naprawdę niewiele wiedział, nie przynależał do żadnej z działających w ukryciu organizacji, przez większość życia funkcjonował w oderwaniu od wielkiej polityki i zdał sobie sprawę, że po tylu argumentach padających z różnych stron czuł się zwyczajnie zagubiony. Był artystą, który dziś próbował bawić się w polityka, mając nadzieję na to, że dobrze wspomoże swój ród i nestora i godnie przemówi głosem Fawleyów, wybrany do tego zadania przez wuja Lanforda, który z racji na podeszły wiek zapewne nie czuł się na siłach. Fawleyowie nie chcieli popierać mugoli i zgubnego postępu, ani zrównania klas społecznych, chcieli pozostać wierni tradycjom i dbałości o zachowanie czystej krwi oraz pozycji szlachetnych rodów. I przemawiał dziś w sposób, który, jak myślał, miał im zapewnić dobrą przyszłość i zadbanie o to, by jego wnuki dorastały jako przedstawiciele najwyższej warstwy magicznego społeczeństwa, nie jako zwykli ludzie zrównani z mugolakami. Jednocześnie nie dążyli do krzywdy obywateli nieczystej krwi ani nie pragnęli unicestwienia mugolaków i mugoli, pragnęli żyć swoim życiem – osobno, nie mieszając się z niemagicznymi i trzymając z dala od ich świata. Spokojnie i bezpiecznie, zgodnie z tradycjami. Choć niektórzy deklarowali poparcie dla niejakiego Voldemorta, Fawley nie wypowiedział niczego podobnego, to nazwisko nie kojarzyło mu się z rzeczami dobrymi. Nie zamierzał poprzeć ministra i mugolaków, ale mordercy, który stał za pożarem ministerstwa również nie chciał popierać, Fawleyowie nigdy nie chcieli przelewać krwi, byli artystami.
Tak mu się przynajmniej wydawało, bo nie mógł wiedzieć, co wydarzy się już za chwilę.
Nie odezwał się już, nie zdążył. Do tej pory zakapturzony mężczyzna, na którego większość nie zwróciła uwagi, zdecydował się wyjść na środek i ukazać swoje oblicze, a następnie przedstawić się. A więc to był Voldemort we własnej osobie, czarnoksiężnik o którym od miesięcy rozpisywały się gazety – i co zaskakujące, członkowie wielu rodów okazali mu jawne poparcie, dołączając do niego. Czy więc we wcześniejszych oskarżeniach wobec przedstawicieli niektórych rodów o uczestnictwo w zbrodniach kryła się prawda? Czy może konserwatywni czarodzieje upatrywali w magu silnego przywódcy, u którego boku będą mogli zawalczyć o świat, którego pragnęli? Patrząc na czarodzieja, który, ku jemu zdumieniu, wyglądał tak młodo, czuł jak przeszywa go lęk – w mężczyźnie, który wyszedł na środek i z łatwością obronił się przed zaklęciami ministra, było coś, co budziło niepokój i grozę. Zdecydowanie był to ktoś, z kogo rozsądnie byłoby nie robić sobie wroga.
Fawleyowie nie mieli zapędów do buntowania się przeciwko większości i upartego brnięcia pod prąd. Tym bardziej nie w sytuacji, kiedy czarnoksiężnik miał takie poparcie wśród konserwatywnych rodów, z których stroną mimo wszystko się utożsamiał, nawet jeśli czuł wyraźne obawy przed otwartą i pewną deklaracją poparcia wobec kogoś, kto po tragedii w ministerstwie miał na rękach krew także szlachetnie urodzonych. Czy mieli pewność, że podążając za nim rzeczywiście będą bezpieczni? Na pewno jednak bardziej niż otwarcie przeciwstawiając się i wypowiadając posłuszeństwo, a członkowie otaczających ich rodów z jakichś powodów decydowali się mu zawierzyć, mniej lub bardziej jawnie okazując mu poparcie. Dostrzegał w tym pewien przekaz – jesteś z nami, lub przeciwko nam.
Julius nie chciał być przeciwko nim, nie chciał być przeciwko rodom, z którymi właśnie ocieplił relacje swojej rodziny, choć póki co nie wykonał żadnego znaczącego gestu. Stał w tym samym miejscu, obserwując sytuację i starając się maskować swoje emocje. Nie ruszył się z sektora Fawleyów, ale nie mając odwagi ku temu, by spojrzeć groźnemu czarodziejowi w twarz, nie mówiąc o odezwaniu się i wypowiedzeniu swoich obaw głośno, opuścił głowę, okazując tym samym ostrożny respekt. I koniec końców wiedział, że Fawleyowie, w trosce o swoje bezpieczeństwo i dobro rodziny, popłyną z prądem za większością, mając nadzieję, że właśnie nie wydawali wyroku na przyszłe pokolenia.

| przyjmuję propozycję rodów Black i Burke i ocieplenie relacji na neutralne, ponadto proponuję pozytyw z Parkinsonami i Carrowami, oziębienie na neutral relacji z Abbottami i Greengrassami, i negatyw z Weasleyami


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ruiny Stonehenge - Page 11 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 3:05
Louvel ucieszył się, że Magnus uwolnił się ze stanu otępienia i wsparł go w nierównej batalii z przeciwnikami starego porządku. Zwłaszcza, że mówił mądrze - i całkiem elokwentnie, co nie było jego domeną. Nie, z jakiej znał go jego brat, chociaż były okazje oraz Okazje i w przypadku tych drugich szczególnie należało baczyć na słownictwo. Te pierwsze mogły obejść się smakiem. Kontrowanie tych wszystkich osób mijało się z celem, co Rowle zauważył już po krótkiej wymianie zdań - mimo tej świadomości mężczyzna brnął dalej w fasadę złudnego przeświadczenia, że oto wziął udział w słownej batalii. Wiele osób zwróciło się bezpośrednio do niego, co uznał za chęć stonowanego dialogu, lecz marzenia pękły szybko niczym bańka mydlana. Wkrótce nastąpił nie tylko chaos; powtarzające się slogany opozycji nijak odnoszące się do wielu podjętych na szczycie głosów nie mogło przynieść niczego dobrego. Tym większa była irytacja Lou, im bardziej kochał słowne potyczki - nikt nie mógł odmówić mu charyzmy czy pięknego wysławiania myśli. Uczył się tej trudnej sztuki oratorskiej od najmłodszych lat, wbrew zadowoleniu ojca. Ojca dziś już z nimi nie było, gryzł piach - znajdował się tam, gdzie jego miejsce - zaś jego syn nadal korzystał ze swojego daru.
O ile miał ku temu okazję. Nie rozumiał wymiany zdań lorda Rosiera z Percivalem - nie mógł. Spojrzał zatem na nich zdziwiony, lecz jeszcze większe zdziwienie przyniosły wydarzenia z lady Selwyn w roli głównej. Mówiącej zaskakująco rozsądnie, chociaż ustępującej w sztuce manipulacji niektórym z lordów. Jej kłótnia z Flintami również brzmiała dość niejednoznacznie, jednakże Rowle nie wtrącał się w wewnętrzne sprawy tych kilku rodzin, wokół których toczyły się zażarte dyskusje. Stłumił w sobie westchnięcie, będąc wewnętrznie rozdartym. Rozdartym nad upadkiem arystokracji jako całości, upadkiem poszczególnych jej członków - najczystsza z krwi była równocześnie najcenniejsza, nie powinni nią tak szastać. Lecz tak, przegnite pędy należało oderwać od zdrowej całości, żeby te nie zarażały już dalej. Odszedł zatem Alexander, odszedł Percival, co poniekąd smuciło Louvela - nawet jeśli nie znał tych ludzi osobiście.
Tak jak smuciły go nieporozumienia z Flintami, w które także postanowił się nie mieszać. Skoro Magnus powrócił umysłem do Stonehenge, to młodszy Rowle ze względu na wiek usunął się w cień. Wszystko, co zamierzał powiedzieć - powiedział.
Tak jak oddał lordowi Salazarowi oraz bratu pierwszeństwo w ustaleniu nowych relacji rodowych - wymagały one gruntownych zmian, lecz i o nich Lou nie mówił, pozostając milczący. Jak nie on. Zastanawiał się jedynie co z jego posadą i co z ministerstwem jako takim; zostanie bezrobotnym byłoby dlań największą udręką, lecz Malfoy'owie wraz z innymi rodami chyba mieli jakiś plan.
Zanim podjął się tego tematu, zagadka tajemniczego mężczyzny w ciemnym płaszczu wyjaśniła się. To, co dla innych było oczywistością, dla szatyna pozostawało niedopowiedzeniem. Owszem, czytał o Lordzie Voldemorcie w prasie, lecz nie wiedział o nim tyle co Rycerze Walpurgii. Nie uczęszczając do Hogwartu nie był w stanie nawet dopasować sobie jego twarzy do jakichkolwiek wspomnień. Dlatego stał oniemiały, z trudem odrywając wzrok od przerażającej twarzy młodego mężczyzny walczącego z Longbottomem. Posłał Magnusowi pytające spojrzenie, chociaż nie spodziewał się ujrzeć w nim odpowiedzi. Dlatego po prostu tkwił w miejscu jak sparaliżowany, obserwując liczne ukłony oraz poparcie dla czarnoksiężnika. Louvel nie przewidział takiego obrotu spraw, lecz nie bał się - jeszcze. Odczuwał tylko drobny niepokój ściskający żołądek.


When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end

Louvel Rowle
Louvel Rowle
Zawód : łącznik z duchami w MM
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Death is not the end.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4459-louvel-rowle https://www.morsmordre.net/t4472-poczta-louvela#95528 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f75-cheshire-beeston-castle https://www.morsmordre.net/t4473-skrytka-bankowa-nr-1156#95529 https://www.morsmordre.net/t4474-louvel-rowle#95532
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 3:55
To mógłby być sen — myśli, czując, jak smukłe palce paniki suną wzdłuż łabędziej szyi, znacząc gładką skórę przeszywającym chłodem — Tak, zły sen z rodzaju tych goryczą osiadających na języku, z którego nie sposób się zbyt prędko otrząsnąć. A jednak czas w swej dobroci pozwala smętnym marom rozpłynąć się w rzeczywistości, przypomina, że nawet najgorszy sen jest wciąż tylko snem — ale to nie był sen, Elodie zdawała sobie z tego doskonale sprawę, choć oszołomienie nie zdołało jeszcze na dobre opuścić wiotkiego ciała szlachcianki. Szeroko otwartymi, z lekka zaszklonymi oczami spozierała na Percivala, błagając w duchu by się opamiętał, by szanowny nestor Nott miał w pamięci niezwykłe zasługi krewniaka i tym samym wybaczył mu tę skandaliczną różnicę w poglądach, zniewagę dla tradycji oraz wartości. Tak bardzo nie chciała, aby ucierpiało coś więcej poza dumą młodego lwa, czy za nic miał swych krewnych? Najdroższą żonę oraz dziedzica rosnącego w jej łonie? Vincent spoglądał natomiast na młodzieńca z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, wszelkie osądy oraz działania pozostawiając na barkach starego Septimusa. Mieszanie się w prywatne niesnaski rodów nie zwykło przynosić nic poza rozczarowaniem oraz zgorszeniem. Pozwala sobie jedynie na przeciągłe westchnięcie, gdy przychodzi mu wysłuchać słów oponentów, migrena wydawała się być coraz to realniejsza.
Doprawdy, wzruszyłaby mnie wasza przemowa lordzie Greengrass oraz wiara weń zawarta, być może żar w waszym głosie wykrzesałby ze mnie podziw jakiś, gdyby nie pański przejaw całkowitego braku wiedzy odnośnie zaistniałej sytuacji. Bo chociaż przyznam tu lordowi rację, iż część anomalii poczęła zanikać, tak nie ma to nic wspólnego z działaniami Ministerstwa. W innym przypadku musiałabym bowiem domagać się zadośćuczynienia za bezprawne wtargnięcie na tereny znajdujące się pod pieczą mej rodziny, bez wiedzy osób czuwających nad dobrem i bezpieczeństwem majątku. Nie została zarejestrowana w żadnej księdze obecność urzędników odpowiedzialnych za usunięcie załamań magii, co każe mi sugerować obecność osób trzecich — lord Parkinson milknie, szarością nieruchomych oczu przyszpilając rozmówcę — Jeśli natomiast lord pocznie mi sugerować, iż urzędnicy mogą naruszać bezkarnie granice majątków rodzin, bez uprzedniego powiadomienia, to pozwolę sobie tym samym zauważyć, iż moje wcześniejsze obawy odnośnie prób kontrolowania poszczególnych rodów są całkowicie uzasadnione — zakończył ze znużeniem mężczyzna, nie siląc się na wyższe tony czy gwałtowne gesty. Nie był byle kundlem, żałosnym Macmillanem, który mógł tylko krzykiem posłuch zdobyć. Niemniej należało przejść do konkretów, miast po raz kolejny roztrząsać ten sam temat — Lady Selwyn — mówi spokojnie, z szacunkiem kiwając niewieście głową. Niepotrzebne były kwieciste mowy, by móc zaakceptować stanowisko kobiety jako głowy rodu — dzięki bezpośredniemu działaniu, zyskała właśnie poparcie u Parkinsonów. Twórca luster rozgląda się następnie, nieco nazbyt leniwie po zebranych.
Jest to dla mnie ogromny cios, widzieć jak wiele szanowanych rodzin decyduje się błądzić, ślepo wierząc w piękne słowa snute przez obecnego ministra. Ignorancja oraz głupota nigdy nie spotka się z mym poparciem, tak też zmuszony jestem w imieniu mej rodziny zerwać neutralne stosunki z rodami Abbott, Longbottom oraz Prewett — oświadcza, nie wyglądając przy tym na zbytnio przejętego. Zawiesza na moment wzrok na loży Greengrasów, unosząc jedną brew, jakby spodziewał się wyzwania skierowanego w swoją stronę — Jednocześnie przyjmuję szczodrą propozycję lorda Burke, lorda Shafiq, lorda Flint oraz lorda Fawleya. Oby już zawsze przyświecać nam mogła wspólna myśl — kiedy pada ostatnie zdanie, pozwala sobie wrócić na kamienne siedzisko. Elodie w tym samym czasie zaciska boleśnie rączki na cennym wachlarzyku, wbijając misterną ozdobę we wrażliwą skórę. Percival został wydziedziczony. Wymazany z ich egzystencji, pozbawiony domu i rodziny. Czy naprawdę różnica zdań mogła doprowadzić do tak drastycznych działań? Czy naprawdę było to konieczne? Rozpacz nieuchronnie wzbiera się we wnętrzu dziewczątka, przez co ignoruje potencjalnie mądrą wypowiedź Ministra oraz odpowiedzi reszty zebranych, nazbyt skupiona na stłumieniu łez oraz jakże dziecinnego płaczu. Krople żadne nie znaczą jasnych policzków, acz ból odczuwany w sercu jest dojmujący. Nie odnajduje otuchy ni w trosce siedzącego obok brata, ni w ciemnych oczach narzeczonego, w których brak co prawda współczucia, acz widnieje zapewnienie wsparcia. Obecności. Jesteś lordzie Burke, jesteś. Elodie oddycha głębiej, chcąc uspokoić rozedrgane emocje, lecz pojawienie się na scenie osoby najmniej spodziewanej sprawia, że chwieje się niebezpiecznie.
Lord Voldemort, pomimo miłej oku aparycji jawi się jako bestia z koszmarów, aura niebezpieczeństwa, jaka go otacza, wywołuje dreszcze oraz natychmiastową potrzebę skrycia się czym prędzej przed jego zimnym — gadzim — wzrokiem. Dlaczego więc tylu przedstawicieli rodów idzie jego śladem? Dlaczego oddają mu szacunek? Quentinie — pragnie zapytać — Cóż to ma znaczyć? Omdlenie Odette nie pozwala poznać jej odpowiedzi, nawet jeśli nieprzytomna półwila nigdy nie była najprzyjemniejszym towarzystwem dla lady Parkinson, tak pozostawienie jej samej sobie wydaje się nazbyt okrutne. Dlatego też czym prędzej wciska w ręce Marcela wachlarzyk, którym mężczyzna mógłby próbować dostarczyć więcej tlenu wybrance. W całym tym zamieszaniu nie zauważa, z jaką powagą lord Vincent przyjmuje zaistniałą sytuację. Jak bacznie ocenia szalę zwycięstwa, waży w myślach zdobyte sojusze, aż w końcu wzorem lorda Fawleya opuszcza głowę z ostrożnym szacunkiem na krótką chwilę, nie zdobywając się na ukłon. Lecz dobro rodziny zawsze będzie najważniejsze i tego ego lorda Parkinsona jest boleśnie świadome, gotowe uczynić wszystko by móc wyprowadzić zarówno nestora jak i swoje potomstwo bezpiecznie poza obszar potencjalnych walk.

| Poparcie dla lady Morgany na nestora rodu.
Ochłodzenie stosunków: Longbottom, Abbott, Prewett.
Poprawienie stosunków: Burke (pozytyw), Shafiq (pozytyw), Fawley (pozytyw), Flint (neutralne)


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 10:51
- Nie chciałem tego robić, gdyż nie chciałem eksponować tego, jak zdesperowana byłaś, by sięgnąć po władzę, lady Morgano. Powinnaś, lady, dobrze znać podejście naszego rodu do tego typu spraw. Boli nas wszelka podłość oraz niegodziwość i choć w rzewnych słowach zapewniasz mnie o swojej stracie, nie zamydlisz nam oczu. Śmierć sir Fenwicka nie była skutkiem nagłej choroby, powiedz to lepiej głośno. I lady wybaczy, ale teraz sama siebie ośmieszasz, jako że dobrze wiesz, że stan kawalerski porzuciłem już dawno temu. Sama byłaś obecna na moim ślubie - wytknął jej, załamany, że musiał przywoływać takie aspekty ze swojego życia. - Kurs, który obraliście, podążając za Traversami, poprowadzi was w końcu na dno. Tam wasz ogień bardzo szybko zgaśnie. - ostrzegł ją jeszcze, ponownie zasiadając na swoim miejscu. To musiał przyznać, Morgana sprawnie posługiwała się językiem. Była manipulantką, jak na Selwyna przystało. Tą konkretną cechą zdecydowanie przewyższała Alexandra. I choć na razie odpuścił, nie zamierzał pozostawić tej sprawy aby odeszła w zapomnienie. Lucan był boleśnie świadom tego, że lady Morgana mogłaby się bez większego trudu wywinąć ze zwykłego morderstwa - tak właśnie funkcjonowało w ich społeczeństwie prawo. Burke także był tego idealnym przykładem. Jeszcze nie tak dawno gnił w celi, gdzie powinien znajdować się do dziś, a jednak jakimś sposobem znajdował się tu dziś wśród nich. Sprawa nabierała jednak powagi ze względu na stanowisko lorda Fenwicka - Lucan głęboko wierzył w to, że obecna samozwańcza nestorka Selwynów nie wywinie się tak łatwo.
- Nie...! - wyrwało mu się, na szczęście cicho, kiedy z tej samej strony padły słowa o wydziedziczeniu Alexandra. Chociaż właściwie mógł się domyślać, że do tego dojdzie. Odważne słowa, które chłopak wypowiadał, może miałyby jakiś posłuch, gdyby na stanowisku nestora zasiadał jeszcze Fenwick. Lucan miał go za rozsądnego, mądrego człowieka, który potrafił na sprawę spojrzeć trzeźwym okiem. Morgana za bardzo pragnęła przypodobać się innym rodom, pokroju Rosierów czy Burke'ów. Ta propozycja małżeństwa była tego niezbitym dowodem. Alex nie miał szans stawać samotnie przeciwko takiej sile. Chociaż z jednej strony być może dobrze się stało... Przynajmniej będzie wolny od swojej despotycznej ciotki oraz rodziny, która obrała politykę, mającą prędzej czy później pociągnąć ich wszystkich na dno. Lucan nie dziwił się także temu, że chcą go wyciszyć. Dla wielu taki obrót spraw był wyjątkowo na rękę, nawet jeśli nie okazywali poparcia Morganie. Abbott powstrzymał się jednak od komentarza, posyłając jedynie w stronę Burke'ów i Yaxleyów mało przychylne spojrzenia. Jeden Macmillan jak raz mówił z sensem - chociaż to Lucan musiał przyznać dość niechętnie.
- Za przeproszeniem, drogi lordzie Avery. Czy ty również przemyślałeś swoje słowa? Ilu mugoli jak dotąd zostało zamordowanych przez tego waszego lorda Volemorta, którego tak wielbicie? A ilu czarodziejów? - nie wytrzymał, kierując swoje słowa znów do mężczyzny - Kto, ja się pytam, kto jest naszym wrogiem? Mugole, którzy żyją swoim życiem, a do których codzienności my bezczelnie wdarliśmy się magią anomalii? Czy może Voldemort, który bez zahamowań morduje czarodziejską krew, nie bacząc nawet na to, czy jest ona błękitna czy mugolska? Naprawdę chcecie się bratać z mordercą waszych braci? Lordzie Avery, czy mnie pamięć nie myli, czy wciąż nie odnaleziono wśród zgliszczy ministerstwa ciała Perseusa? - to nie były obrady szlachty. To była prawdziwa szopka. Wszyscy ci kolorowi szlachcice za bardzo obawiali się potracić własne majątki, bali się społeczeństwa Anglii, za które byli przecież odpowiedzialni, bo przecież, Merlinie uchowaj, któryś jeszcze sobie rękę pobrudzi. Nie straszna im była jednak śmierć, bezsensowna i żałosna, śmierć często mająca tak niewiele ze szlachectwem, jak Burke'owie z uczciwymi interesami. Wszyscy oni powoli ciągnęli Skorowidz Krwi do upadku. Z Nottami na czele.
Propozycje składane przez lorda Flinta były rewolucyjne - nieco zbyt rewolucyjne, jak na ich obecną sytuację. Gdyby chwila była inna, być może Lucan mógłby na nią przystać - ciężko jednak było mu głosować za oddaniem władzy w ręce całej dwudziestki ósemki, kiedy dostrzegał, co się wyprawiało. - Lordzie Flint, radziłbym ci się ponownie zastanowić nad stanowiskiem twojego rodu - odezwał się bardzo krótko. Potem odwrócił swój wzrok w kierunku sektora Shafiqów. Bolało go, że ród, który do tej pory był tak bezstronniczy, dziś opowiadał się po stronie szaleństwa i pychy. - Przykro mi słyszeć te słowa z twoich ust, lordzie Shafiq. Nie faworyzuję żadnej krwi, moim pragnieniem jest jedynie abyśmy zjednoczyli się w uchwyceniu terrorysty i mordercy. - odpowiedział na spokojnie. Miałby do powiedzenia jeszcze kilka rzeczy, a wrzawa wybrzmiewałaby pośród kamieni Stonehenge zapewne jeszcze długo, niestety nagle została przerwana przez pojawienie się mrocznej postaci. Lucan aż poczuł nieprzyjemne dreszcze, kiedy odziany w czerń mężczyzna stanął koło prowadzącego całe zebranie Malfoya. Miał bardzo złe, złe przeczucia. Jeszcze zanim nieznajomy odsłonił swoją twarz, Abbott wiedział, że w tym momencie zwykłe obradowanie rodów właśnie dobiegło końca. Kojarzył tę twarz. Bardzo mgliście i bardzo słabo - była jak coś, co od dawna pragnął wyrzucić ze swojej pamięci, niczym okropne, niechciane wspomnienie. No i to miano. Lucan odpowiedział na spojrzenie Anthony'ego w ten sam sposób, dyskretnie dobywając różdżki. Nie dziwił się reakcji Longbottoma. Z jakiegoś powodu nie był również zaskoczony tym, że żadne z zaklęć nawet nie drasnęło celu. To by było zbyt proste... I choć Lucan twarz miał niezmiennie poważną i napiętą, to widząc, co wyprawia się w innych sektorach, naprawdę się przestraszył. Tylu na raz ugiętych kolan nie widział dawno. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wśród szlachty znajduje się wielu Rycerzy Walpurgii, nigdy jednak nie przypuszczał, że będzie ich aż tylu. Posłał jeszcze po jednym, krótkim spojrzeniu w kierunku Archibalda oraz Artura - sytuacja była dramatyczna. - A oto i jesteśmy świadkami prawdziwego zamachu stanu - skomentował ze smutkiem.

|Zgadzam się na wszystkie ochłodzenia, proszę o ocieplenie stosunków z Macmillanami


We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for


Lucan Abbott
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6172-lucan-havelock-abbott https://www.morsmordre.net/t6437-loki#164163 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-rezydencja-abbottow https://www.morsmordre.net/t6547-l-h-abbott
Re: Ruiny Stonehenge [odnośnik]15.12.18 11:40
Teoretycznie już od jakiegoś czasu spodziewałem się tego, że odejdę od rodziny. Odejdę, dla ich dobra, żeby moje decyzje i działania w ramach Zakonu nie odbijaly się na ich życiu. Nie podejrzewałem jednak, że mogę zostać z rodziny usunięty, wyrzucony niczym element układanki, który okazał się być z innego zestawu puzzli. Wszystko ot wydawało się zbyt nierealne, aby czuć zaskoczenie. Czy czułem tak właściwie cokolwiek? Oderwałem przyklejone do tej pory do ciotki Morgany spojrzenie i zwróciłem je dalej, za jej ramię. Prosto na Archibalda. Szukanie u niego pomocy było mi jakby znajome, tak naturalne, że nie uświadamiałem sobie, że to właśnie Archibald przez te wszystkie lata zastępował mi wzorzec ojca, który jak widać nie potrafił wywiązać się ze swoich obowiązków. Czy ja aby na pewno żyłem? A może były to już pośmiertne majaki po tym, jak w moje plecy niepostrzeżenie zielonym promieniem pomknęła Avada. Beznadzieja bijąca z moich oczu musiała być widoczna aż w sektorze Prewettów.
Wbiłem paznokcie w wewnętrzną część dłoni z taką intensywnością, że zbielały mi kłykcie. Nie, jednak nie. Ból był prawdziwy. Zarówno ten, jak i spowodowany zawodem; zawiodłem się bowiem na mojej rodzinie, podzułem się zdradzony. Nie wierzyłem, że to właśnie ci ludzie mnie wychowali, położyli podwaliny pod system moralny jaki wyznawałem. A moja moralność i uczucia były jedynymi rzeczami, które utrzymały mnie w kontakncie z rzeczywistością po utracie pamięci w czerwcu. Po zapomnieniu na zawsze wspomnień, które odebrał mi człowiek, z którego towarzyszem broni ciotka Morgana tak bardzo chciała mieć wspólne stanowisko.
- Zależy ci na wielu rzeczach, lecz nie na rodzinie - pokręciłem głową. - A jeżeli to właśnie wymyśliłaś, żeby ją ratować... to nie masz honoru. Tak właściwie to nigdy za tobą nie przepadałem - powiedziałem jeszcze, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmiechu cisnącego mi na usta. Cudownym było pamiętać jedynie emocje, które się czuło względem danej osoby. Uśmiech cisnął mi się na usta przynajmniej do momentu, nim nie uniosła różdżki zamierzając się na mnie z niewerbalnym zaklęciem. - Protego! - zareagowałem instynktownie, nie rejestrując nawet kiedy tak właściwie dobyłem różdżki. Jednocześnie usłyszałem, jak zaopatrzona do tej pory postać się przedstawia. I zwróciłem się ngwałtownie w jego kierunku, a widok jaki ujrzałem sprawił, że zamarło mi serce. Zerwałem się do biegu, rzucając się w stronę sektora Prewettów. - Chrońcie ministra, sam się stąd wyprowadzę - spróbowałem powiedzieć do dwóch członków patrolu egzekucyjnego, którzy  ruszyli w moją stronę. Jeżeli ciotka faktycznie odebrała mi głos pozostała jedynie nadzieja, że mieli choć odrobinę rozsądku i umiejętności czytania z ruchu warg.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ruiny Stonehenge - Page 11 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Strona 11 z 24 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 17 ... 24  Next

Ruiny Stonehenge
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach