Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia [odnośnik]02.05.15 1:57

Sypialnia

Sypialnia Cassandry, znajdująca się na poddaszu nad jej prywatną lecznicą, jest niewielkim pomieszczeniem z obszernym łóżkiem. Naprzeciw znajduje się sekretarzyk z lusterkiem, na którym, na eleganckim obrusiku zakończonym złotym zdobieniem, stoją różnego rodzaju specyfiki, buteleczki, kremy, perfumy i blaszane puzderka z drobiazgami. 
Pod ścianą, naprzeciw drzwi, piętrzy się szafa na wysokich, zgrabnych nóżkach, a obok niej - niski regał, na półkach którego leżą księgi, dawne podręczniki z Hogwartu, których Cassandra nie miała serca wyrzucić, kilka traktatów o wróżbiarstwie, w tym egzemplarze ksiąg jej matki z dedykacją, jedna pozycja o opiece nad kilkutygodniowym małym czarodziejem oraz kilkanaście woluminów traktujących o medycynie różnego rodzaju. Na szafce nocnej, przy łóżku, w wysokim, szklanym wazonie, zawsze stoi bukiet świeżo ściętych kwiatów. Drewniane deski podłogi zakrywa szorstkie futro zdjęte z niedźwiedzia. Okno przysłania delikatna, lejąca się przez dłonie zielonkawa firanka ozdobiona delikatnym, własnoręcznie wykonanym haftem. W powietrzu unosi się zapach dusznych kobiecych perfum.
Nałożono zaklęcie Tenebris.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sypialnia [odnośnik]14.03.16 17:19
Po rozmowie z Barrym miała ochotę na morderstwo. I picie. Jednak najbardziej potrzebowała rozmowy z Cassandrą której nie widziała już tak długo, że trzymana na tę okazję butelka Ognistej zdążyła się zakurzyć. Marcy wróciła do mieszkania przepełniona mieszanką wszystkich możliwych do wyobrażenia paskudnych emocji które potrafią zagnieździć się w sercu. Szła nie patrząc nawet na boki, byle prosto. Przed siebie. Drzwiami o dziwo nie trzasnęła, ale już w przedsionku zaklęła równie donośnie co brzydko. Stanęła oparta o kuchenne okno paląc papierosa za papierosem, by w końcu napisać krótki list do Cass. Lucyna wróciła tak szybko, że M. nie zdążyła nawet wymyślić nowej wiązanki przekleństw którymi mogłaby nawrzucać nie tyle samemu z d r a j c y jej tajemnicy, co ukochanemu (?) rudzielcowi. Z zamyślenia wyrwał ją głuchy dźwięk. Lucy wleciała przez otwarte okno zapominając, że przez ścianę nie przeleci. Marcelina pozbierała sowę i kolejne pióro które jej wypadło, usadziła ją na krześle niczym dziecko i przeczytała list. Drugi raz nie trzeba jej namawiać-w tempie błyskawicy schowała do torby butelkę Ognistej (nawet nie wycierając jej z kurzu), założyła płaszcz, ucałowała Lucynę w główkę i wskoczyła do kominka wrzucając do niego sporą garść proszku Fiuu.
W kominku Cassandry stanęła tak jak zapowiadała-jak burza, z głośnym hukiem i iskrami w oczach. Czując płynącą z ich spotkania ulgę, dosłownie rzuciła jej się w ramiona. Kiedy się odsunęła, pomachała wesoło butelką.
-W końcu! Aż wstyd, naprawdę. Musimy wrócić do naszej normy.-powiedziała stawiając butelkę na stoliku.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]28.03.16 21:16
Cassandra siedziała przy toaletce, zaczesując długie, czarne włosy, zwyczajowo splecione w gruby warkocz, miękka szczotką. Jej sypialnia kompletnie nie pasowała do lecznicy, w której przyjmowała; była pomalowana w kobiecych odcieniach, przepełniona kobiecymi drobiazgami i ze starannością udekorowana w sposób gustowny, ale i nienachalny. To, że na co dzień Cassandra taplała się w brudzie, kurzu, posoce i krwi, wcale nie oznaczało, że to lubiła. Wciąż miała w pamięci wizję tamtej kąpieli w ściekach - aż nią wstrząsnęło - coś okropnego!
Nie odwróciła się nawet, kiedy usłyszała hałas przy kominku, doskonale widziała odbicie Marcelyn w lusterku swojej toaletki. Martwiła ją ta sytuacja. Panna Carrow - pardon, lady Carrow - zostawiła jej wiadomość z której jasno wynikało, że jest w kłopotach, dużych kłopotach - albo przynajmniej wydarzyło się w jej życiu coś, czego się nie spodziewała i coś, czego Cassandrze nie udało się przewidzieć.
- Marcy! - westchnęła, odkładając szczotkę i wstając, aby powitać czarownicę. Ucałowała jej policzki i ścisnęła nie mniej mocno, co ona, a na widok whisky zgrabnie machnęła różdżką, przywołując do siebie dwie szklaneczki na alkohol szybkim accio. - Czuję się, jakbym czekała na ciebie całą wieczność - przyznała, zasiadając na stołku przy stole, na którym postawiła butelkę, machnięciem różdżki odkorkowała ją, a kolejnym - rozlała do szklanek. Ognista whisky, ciężki kaliber; sygnał ostrzegawczy - naprawdę coś się stało. - Jak to możliwe, że tak dawno się nie widziałyśmy? Wybacz mi, mam ostatnio tyle na głowie, Lisa się rozchorowała... - I Vasyl, cholerny Vasyl wciąż się gdzieś tutaj kręcił; ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Musiała wreszcie poznać powód tych nerwów. - Opowiadaj, kochana - rzuciła prosto z mostu. Była przecież kobietą, czuła ją, czuła jej nastrój, a nawet gdy go nie czuła, to jasno wyczytała go z jej listu. Marcelyn potrzebowała rozmowy.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]29.03.16 13:35
Mogąc w końcu spotkać się z przyjaciółką, M. poczuła, że gdzieś podświadomie właśnie tego brakowało jej od tak długiego czasu. Właściwie kiedy ostatnio się spotkały? Nawet nie potrafiła stwierdzić. Tegoroczna jesień była wyjątkowo obfita w wydarzenia niepozwalające na swobodne dysponowanie czasem. Sam fakt wzmożonego sezonu zachorowań u jej małych pacjentów potrafił wykończyć Marcelinę do cna, dosłownie wyssać z niej całą energię. Do tego doszła choroba jej ukochanej Babuni (Na Morganę, muszę w końcu znaleźć tydzień i po prostu polecieć do Norwegii!), te cholerne zaręczyny z panem Dowieszsięwswoimczasie... no i ten nieszczęsny Barry.
Siadając przy stole powtórzyła w skrócie wszystkie powody które z jej strony uniemożliwiły im wcześniejsze spotkanie. -Nie możemy więcej dopuścić do takiej przerwy, bo jak widać źle to się kończy, chociaż w naszym uroczym, magomedycznym, ciemnym światku może być ciężko ze znalezieniem wystarczającej ilości czasu na wesołe kawki herbatki.-inna sprawa to to, że Marcy nie wyobrażała sobie siebie i Cassandry siedzących w przesyconej słodyczą kawiarni, chichoczących i opowiadajacych sobie co w którym rodzie słychać, a pfe!-O rany, to coś poważnego czy sezonówka i leczenie czosnkiem i miodem?- zmartwiła się, w końcu Lisa była chyba jedynym lubianym przez Marcelę dzieckiem.
Uniosła szklankę w stronę Cass, nie wiedząc czy wznieść toast za spotkanie, co jednak po chwili namysłu uczyniła, po czym upiła spory łyk i westchnęła.
-Oh Cass... nawet nie wiem od czego zacząć. Przejdę więc od razu do meritum, co? Pamiętasz mojego rudzielca z Nokturnu? Tego który miał być moim kompanem od brania a skończyło się na tym że się głupia zakochałam. Jak wiesz, na Nokturnie raczej nie chwalę się nazwiskiem...bo też nie ma czym.-dodała mamrocząc pod nosem zgodnie z prawdą.-Barry poznał mnie jako Norę Bez Nazwiska i tak zostało, nigdy nie dopytywał, nie zadawał, broń Go Merlinie, zbędnych pytań, zaakceptował to że nie mówię o swojej rodzinie i nigdy się na to nie skarżył. Byłam jego Norą i wszystko trwało pięknie, dopóki nie wiedzieć skąd nie dowiedział się, że jednak mam nazwisko.- wychyliła szklankę wyraźnie poddenerwowana.-I bum, nie, jeb!-odstawiła szklankę z hukiem, szybko tego żałując skuliła głowę w ramiona jakby chciała przeprosić i stół i szkło.-Znalazł się wielki obrażony królewicz, teraz nie chce sie do mnie odzywać bo ubzdurał sobie że wymyśliłam bajeczkę żeby zmydlić mu oczy, rozumiesz!? Uznał, że pewnie w życiu szlachcianki brakowało mi rozrywki więc wymyśliłam sobie alter ego, bo będzie śmiesznie, ha ha ha, pośmiejmy się wszyscy!- włączyła nadmierną gestykulację w zamian za podniesiony głos. Nie lubiła wydzierać się jak kłótliwa przekupka, wolała wymachiwać dłońmi i kręcić głową. -Ale co najzabawniejsze, za niedługo znowu się chłopak zdziwi jak mu wyskoczę z nowym nazwiskiem, tym razem po mężu którego imienia nawet nie znam, ale myślę ze to kwestia tygodni. Nie wiem, czy Weasley będzie jeszcze chciał ze mną rozmawiać, ale mam świadomość że nasze uczucia nie zmienią sie z dnia na dzień, co za chora sytuacja! Wiesz, chyba najbardziej w tym wszystkim boli mnie to, że miałam go za swojego sama nie wiem, powiernika? Sądziłam ze akurat  o n  moją sytuację zrozumie. Sam przecież nie bawi się już w szczęśliwą rodzinkę, z jakiegoś powodu od nich odszedł i też nie chce być widywany na Nokturnie. Ale w momencie w którym w tę samą grę zagrałam ja, ma już z tym wielki, kurwa, problem. Oh, Cass! Odnoszę wrażenie ze niektórzy faceci zatrzymali się w rozwoju na poziomie emocjonalnego gumochłona!-rzuciła rudą głowę na oparte o stół łokcie z dźwiękiem będącym na pograniczu westchnięcia i warknięcia.
-A może to ze mną coś jest nie tak? Już sama nie wiem. Co o tym wszystkim sądzisz?-spojrzała wyczekująco na Cassandrę jak gdyby oczekiwała wyroku w sprawie własnego życia.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]07.04.16 0:24
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo - westchnęła ciężko, ucieszyła się, że Marcy przybyła do niej przez kominek, na zewnątrz, na ulicach Nokturnu, było ostatnimi czasy jeszcze bardziej niebezpiecznie niż zwykle. Obcy ginęli, padali jak muchy - bardziej niż zwykle, a arystokratki wydawały się kąskiem bardziej niż łakomym. Konsekwencja musiała być jasna: Cassandra miała więcej pacjentów niż zawsze, nawet bez dodatkowego obciążenia pod postacią chorej Lisy trudno jej było wygospodarować czas. - Nic poważnego - dodała nieco lekceważąco, wspierając się łokciami o stół. - Przejdzie jej za kilka dni, musi swoje odleżeć w łóżku. Żadna siła nie zmusi jej do przyjęcia czosnku...  - A miód był trudniejszy do zdobycia tutaj, ale jakoś sobie radziły. Kilka baniek i będzie zdrowa jak ryba, to tylko przeziębienie. Bez zawahania i ona ujęła w dłoń szklaneczkę, wtórując toastowi wzniesionemu przez Marcelyn i upiła łyk alkoholu, wysłuchując trudnej historii arystokratki.
Przytaknęła  - jasne, że pamiętała Barry'ego, znała go, jak każdego w tej części miasta, Lisa go lubiła. I westchnęła jeszcze raz. Bo trudno było się z Barrym nie zgodzić.
Cassandra mieszkała na Nokturnie z przymusu, ulica śmierdziała, groza czyhała nad każdym jej krokiem, kiedy wychodziła z domu, a za każdym razem, kiedy otwierała drzwi kolejnemu pacjentowi, gdzieś tliła się w niej myśl, że to może być ten, który nocą wstanie i poderżnie jej gardło. Nokturn nie był najlepszym miejscem na zabawę i choć Cassandra ceniła sobie przyjaźń Marcelyn, nie do końca rozumiała wszystkie jej motywacje, A Barry'emu - cóż, trudno odmówić racji. Czy nie poszukiwania mocnych wrażeń przyciągały tutaj te wszystkie arystokratki? Jej zdaniem nie miało znaczenia, czy przedstawiały swoje nazwisko, czy nie, po samej aparycji, nawet ubiorze, drogich materiałach, sposobie poruszania się, wysławiania - choć tu Marcelyn rzeczywiście była istotnym wyjątkiem - czy nawet po samej rozmowie, z której biły przecież zupełnie inne doświadczenia, ze wszystkiego dało się wyczytać: nie należysz do tego świata. Poznanie nazwiska to kwestia kilku plotek, zmyślone imiona nie dawały wiele. Cassandra zbyt mocno ceniła sobie towarzystwo Marcelyn, żeby nie zwrócić na to uwagi.
- Rodowe obowiązki - mruknęła przeciągle, z czymś pomiędzy znudzeniem a niechęcią. W tym jednym jej życie bez wątpienia pozostawało lepsze, była wolna, przynajmniej na swój sposób. Choć wydawało jej się, że na miejscu Marcy dawno wypięłaby się na rodzinę; zbyt silne było w niej poczucie niezależności. - Nie niektórzy, moja droga - dodała, z nie większym entuzjazmem, wychylając szklaneczkę whisky. - Nie poznałam żadnego, który dorównałby poziomem gumochłonowi, ale wciąż wierzę, że gdzieś na świecie istnieje choć jeden wyjątek. - Kłamała, tak naprawdę nie wierzyła. - Nigdy nie ufaj mężczyznom, Marcy, to droga donikąd. Naprawdę spodziewałaś się, że potraktuje cię sprawiedliwie? Unieś się dumą i zadrzyj nos, to kim jesteś pozostaje bez znaczenia. Nora, Marcelyn... przecież to tylko imiona. - Wzruszyła ramionami. - Jeśli królewna się obraziła, to niech królewna spieprza - Ostre słowa z ust Cassandry nie były niczym nowym, jej stosunek do mężczyzn od zawsze - niech będzie: od momentu narodzin Lisy - pozostawał całkowicie roszczeniowy. Wierzyła, że mężczyźni chcieli tylko brać, nie dając przy tym nic od siebie, a na to zwyczajnie się nie godziła. - Masz prawo do swoich tajemnic i nic mu do tego. Niejedna rybka pływa w tym akwarium, daj mu zrozumieć, co traci. - Spojrzała na przyjaciółkę z subtelnym uśmiechem na ustach, nim wsparła brodę na splecionych dłoniach. - Marcy, który on właściwie jest tutaj problemem? - Barry? czy może... narzucony przyrzeczony?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]17.08.16 16:07
3.01


Próbowała od dawna. Rozpostartą przed sobą księgę znalazła lata temu pod płaszczem jednego z ciał, które do niej przyniesiono – rzadka sztuka animagii wydała się jej wtedy niezwykle kusząca. Dawała olbrzymie możliwości. Pomagała… przetrwać. Chciała nauczyć tego córkę – nie teraz, była za młoda, ale kiedy dorośnie i nauczy się panować nad swoją mocą. Kiedy dostanie już różdżkę. Ponoć animagowie przemieniają się w zwierzęta, które najmocniej oddają jaźń czarodzieja – kim mogłaby być mała Lisa? Dla niej – byłaby słowikiem. Promieniem słońca, której śpiew radośnie niósł się przez mroki jej tragicznego życia. W najjaśniejszych snach, tak ją widziała. Tych najjaśniejszych, dalekich od rzeczywistości, która boleśnie przybliżała Lisę do niej samej. Manuskrypt był gruby, oprawiony w twardą skórę – raczej nie w ludzką, co wzbudzało w niej lichy cień nadziei, że księga nie była w rzeczy samej czarnomagicznym zwojem opisującym jakiś mroczny rytuał jedynie zbliżony do znanej jej animagii – wiedziała, że bardzo nierozsądnie było sięgać po zabawki ludzi, którzy trafiali do jej skromnego przybytku, ale nie mogła powstrzymać ciekawości – i krukońskiej wciąż fascynacji wiedzą samą w sobie.
Obracała różdżkę w dłoniach, minęły lata, od kiedy zaczęła zgłębiać tajniki owej sztuki. Lata. Nie miesiące, tygodnie, a długie mozolne lata spędzone nad starymi księgami krok po kroku opisujące trudną do wykonania transformację. Ponoć najtrudniejszy był ten pierwszy raz, potem to już przychodziło łatwo – jak pstryknięcie palca, pstryk i była zwierzęciem, zwinnym kotem przemykającym się po rynnach lub ptakiem szybującym w przestworzach, a może psem wyglądającym przechodni z rynsztoka. Stała – przed stołem, na którym położyła księgę, wspierając się rękoma o jego blat. Coś musiała robić źle – choć wciąż nie rozumiała, co.
Pokręciła głową, wykonując różdżką odpowiedni gest – znowu nic. Półokrąg ponad nią, na wysokości czaszki, następnie koło, w tym samym miejscu, różdżka w dół, w myślach szemrane inkantacje, co do których nie wiedziała, czy pomagają, czy mają jej jedynie dodawać pewności siebie, a nawet – co do których nie wiedziała, w jakim języku są opisane. Na początku miała obawy, czy rytuał, którego się uczy, w ogóle jest poprawny, albo – czy naprawdę jest animagią, a nie czymś spokrewnionym ze sztukami czarnomagicznymi, którymi mogłaby zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale i małej Lisie. Ostatecznie zdecydowała się zaufać intuicji i rzucić wszystko na jedną kartę – odważnie, ale niezbyt rozsądnie. Po prostu musiało się w końcu udać.
Jeszcze raz, półokrąg, okrąg, w dół, zaraz… co się dzieje?
Potworny ból uderzył w jej głowę jak grom, różdżka upadła z dłoni, a ona sama zatoczyła się kilka kroków w tył, aż nie natrafiła dłonią na pobliski stolik, o który udało się jej wesprzeć. Lecz kiedy ujrzała swoją dłoń, ta coraz mniej przypominała już ludzką. Krzyknęła w przerażeniu, nie myśląc o tym, jaki to będzie sygnał dla trolla albo dziecka, jej dłoń wyglądała na zwęgloną, a bolała – jakby paliła się żywym ogniem. Obróciła ją wierzchem ku sobie, jej wnętrze… zaczynało się rozdzierać, rozpadać na tysiące kawałeczków, srebrzysto-czarny pył porwany przez wiatr wdzierający się do pokoju przez otwarte okno. Odsunąwszy się z impetem od stołu spojrzała na długą rękę –tak samo czarną i kruszącą się jak pierwsza. Więc jednak – czyżby w swojej impertynencji sięgnęła po magię, której nie znała, usiłując samej posiąść wiedzę, której nie rozumiała? Nie, to nie może się tak skończyć. Musiała przeżyć, dla swojego dziecka. Musiała…
Krzyknęła głośniej – bardziej z przerażenia niż ze strachu, kiedy jej dłonie rozkruszyły się jak spalony czarny węgiel, a wzdłuż przedramion wybiły się dziwaczne czarne igły – cóż to było? Jakaś klątwa? Podły podstęp? Znów sprowadziła na siebie nieszczęście – mogła zasięgnąć rady kogoś mądrzejszego od siebie zamiast analizować manuskrypt samodzielnie, uparta jak stara oślica. Rozpostarła ramiona pozbawione dłoni, zaciskając powieki, cokolwiek się działo, nie chciała już siebie takiej widzieć; wtedy poczuła, jak odpadają jej również stopy – spada, spada przed siebie, a podłoga była dziwnie daleko. Machnęła ramionami w żałosnym akcie obrony… czując się przy tym dziwnie lekką. Z zadziwiającą łatwością odepchnęła się do tyłu, chroniąc przed upadkiem, nie czuła pod sobą podłogi. Znajdowała się w powietrzu. Rozpaczliwie machnęła ramionami drugi, trzeci i czwarty raz, przemieszczając się w powietrzu jak puszczany na wiatr dmuchawiec, chybocząc się pod sufitem, mniejsza od zwisającej z niego lampy. W końcu – otworzyła oczy, przedostając wprost na szczyt szafy stojącej nieopodal łóżka, gdzie – o dziwo – zmieściła się, a jej stopy jak szpony zahaczyły się o jej kraniec. Jej ciało nigdy dotąd nie było tak lekkie.
Świat, po otwarciu oczu, wydawał się zupełnie inny, bliższy. Kolory były żywsze, piękniejsze, a szczegóły znajdujące się w oddali o wiele wyraźniejsze, od nagłej zmiany zapiekły ją oczy, odruchowo chciała zacisnąć powieki – ale nie potrafiła, coś zaszło jej na oczy od boku. Chciała się odsunąć od tego dziwnego zjawiska, lecz odgięcie głowy w tył niewiele jej dało, dziwna zasłona znajdowała się na jej oczach i była powieką, która zamykała się od boku. I przez którą wciąż widziała.
„Co…” – próbowała powiedzieć, lecz z jej ust – czy miała usta? – wydobył się dźwięk, który rozumiała, ale którego nie potrafiła zidentyfikować jako ludzką mowę, jej krtań nie potrafiła wypowiedzieć odpowiednich głosek.
Przez moment siedziała tak, obracając głową, przyglądając się szczegółom dostrzeganym wyostrzonym wzrokiem ze zdumieniem, nie bardzo wiedząc, co zrobić dalej – nie mogła rzucić się w przepaść z szafy, choć… jak upadała po raz pierwszy, udało jej się uniknąć zderzenia z gruntem. Dłuższą chwilę patrzyła przed siebie, nim zdecydowała zrobić krok do przodu – w otchłań.
Spadała, a serce kołatało jej jak dzwon pod samym gardłem, kiedy rozpaczliwie znów zaczęła wymachiwać ramionami, z trudem łapiąc w powietrzu równowagę tuż nad ziemią – odbiła się i poszybowała chwiejnie na sekretarzyk, nad którym wisiało jej toaletowe lustro, gdzie ostatecznie wylądowała, uderzając się w bok zamiast stanąć na czymś, co zastąpiło jej nogi. Kiedy ujrzała swoje odbicie, jej mięśnie chciały się uśmiechnąć, lecz odpowiednich mięśni zabrakło. Czarny dziób, twardy jak kamień, czarne pióra, lśniące jak rozlana smoła, czarne szpony, długie jak jej palce, tylko w oczach została odbijała się niecodzienna tym ptakom ciemna zieleń. Nastroszyła się, kłapnęła dziobem i rozpostarła ramiona – już nie ramiona, to były skrzydła. Zbiła razem pazury, czując, jak szpon zaszły pod drewno toaletki, były ostre. Mogłyby być ostrzejsze – ale takie będą musiały jej wystarczyć.
Niepotrzebnie się wystraszyła. Po tych wszystkich latach – wreszcie się udało. Nie spodziewała się zamienić akurat we wronę – to był kruk czy wrona? Bez różnicy – lecz wybór też nie mógł jej w żaden sposób zdziwić. Te czarne ptaki wieszczyły nieszczęścia, były posłańcami złych nowin, przenoszące tragiczne wiadomości z jednego świata do drugiego. Były nieszczęściem samym w sobie i, co wydało jej się nagle niezwykle zabawne, żerowały na trupach, kiedy światem rządziły jeszcze wielkie rycerskie wojny, światem starym jak świat czarodziejów. Ptaki złowieszcze, odpychane przez ludzi, ale przyjazne prorokom. Ptaki uważane za zdradzieckie i podłe, może przez ich wygląd, może przez to, że latały nad pobojowiskami.  Chciała westchnąć z ulgą – lecz tego w tym ciele również uczynić nie mogła, miną długie tygodnie, nim w pełni przyzwyczai się do nowej formy, w jakie mogło od teraz kształtować się jej ciało. O ile tylko uda się jej powrócić do pierwotnego kształtu.
Spojrzała na kraniec szafy, z którego tutaj zleciała, była jak nieopierzone pisklę, które dopiero uczyło się latać, choć ciało jej ptaka wydawało się całkiem dorosłe – i duże jak na swój gatunek. Przemogła strach i zatrzepotała skrzydłami, odbijając się od drewna szponami, po czym wzbiła się w powietrze, chybotliwym lotem kierując na szczyt szafy, o kraniec której zahaczyła się szponami – lewa noga ześlizgnęła się w bok, lecz trzepot skrzydeł wystarczył, by utrzymać się w miejscu. Będzie musiała się jeszcze wyczuć, ale to nie mogło być trudne – jako ptak powinna potrafić latać instynktownie.
Spojrzała na otwarte okno, przez które wdzierał się zimny styczniowy wiatr, podwiewając koronkową firankę. Niewiele myśląc, cisnęła się znów w przepaść, podrywając się do lotu w trakcie upadku i poszybowała na zewnątrz, ponad ulice najmroczniejszej z ulic.
Od dawna była wolna. Ale jeszcze nigdy aż tak.

[zt]




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]01.12.16 1:00
na pewno marzec

Chłodny marcowy wiatr, w którym wciąż brzmiało delikatne echo minionej zimy, wplątywał się w jej jasne włosy i muskał bladą twarz, gdy prędkim krokiem przemierzała zaułki Nokturnu. Ktokolwiek obserwował teraz Tildę - a nie wątpiła, że choć jedna para oczu odprowadzała ją wzrokiem - widział tylko niewysoką i raczej drobną postać w szacie koloru idealnej, absolutnie nijakiej szarości. W porównaniu z nią nawet kostka brukowa, po której stąpała, zdawała się mienić ożywionymi barwami, ale Tildzie nie przeszkadzało to w żaden sposób. Im mniej wyróżniała się spośród nokturnowej klienteli, tym bezpieczniej się czuła. Chciała być tylko kolejnym odcieniem szarości i niczym więcej; coś więcej mogło się okazać zwyczajnie zbyt niebezpieczne.
Śpieszyła się, chociaż było to zaledwie najłagodniejsze z możliwych określeń. Przemykała obok ludzi, skupiona na majaczącej gdzieś w oddali lecznicy, a zapisane ręką Cassandry słowa wirowały jej przed oczami, zasiewając w sercu ziarnko niepokoju, które z każdą chwilą pęczniało. Kiedy tylko przeczytała dostarczony przez sowę list, nie wahała się ani przez moment; wypadła z mieszkania, cudem wymijając przy tym wszystkie pająki spacerujące leniwie po podłodze, a niedługo później była już na Nokturnie. Ze wszystkich sił starała się nie panikować, jednak umysł niemalże złośliwie podsuwał jej coraz to gorsze scenariusze. Phoneutria fera? Loxosceles reclusa? Nazwy pojawiały się na jej ustach niczym niewypowiedziane groźby. Nagle miała przed sobą całą stronę w atlasie najgroźniejszych pająków, a każdy kolejny gatunek, który przychodził Tildzie do głowy, wywoływał na jej skórze dreszcze.
Ekscytacji czy strachu o Cassandrę? Wolała zostawić to pytanie bez odpowiedzi.
Wiedziała jednak, że poradzi sobie bez względu na to, jakie pająki postanowiły znaleźć nowy dom akurat w sypialni Cassandry. Grzeczne wyproszenie nowych lokatorów mogło co prawda wymagać stalowych nerwów, ale Tilda z determinacją gromadziła w sobie całą kurtuazję, byle tylko nie pogorszyć sytuacji. Pająki znała lepiej niż samą siebie - a przynajmniej takie odnosiła czasem wrażenie - więc ponuro zdawała sobie sprawę z tego, że niektóre z nich potrafiły być wyjątkowo uparte.
Mimo kompletu narastających obaw była wdzięczna Cassandrze, że nie próbowała pozbyć się problemu na własną rękę. Wciąż pół idąc, pół biegnąc, skrzywiła się lekko na myśl o tym, jak wiele skrajnych emocji wywoływały w ludziach pajęcze sieci i lśniące oczy spoglądające z nich prawie niewinnie. Z jednej strony potrafiła je zrozumieć, a tym bardziej przywykła już do nich, ale z drugiej niczym echo powracały do niej zamglone i przesycone upływem czasu wspomnienia z dzieciństwa, w których widok choćby najcieńszej pajęczyny doprowadzał jej matkę do obłędu.
Dlatego też starała się wspominać jak najrzadziej. Przeszłość była dla niej tylko szufladą, gdzie kryły się zarówno cenne drobiazgi, jak i przykre obrazy życia, o którym wolała już zapomnieć.
Zatopiona w myślach, z drobnym opóźnieniem zauważyła, że dotarła na miejsce. Odrapany budynek wyłonił się nagle pomiędzy burymi kamienicami, a Tilda natychmiast pokonała dzielące ją od drzwi schodki, po czym z bijącym szybko sercem zastukała kilkakrotnie w stare drewno.
- Cassandro, jesteś tam? - odezwała się niepewnie. - Przybyłam ci na ratunek.
Zamilkła, licząc na to, że Cassandra nie każe jej zbyt długo czekać i że zaraz znajdą się na poddaszu, gdzie w misternie utkanych sieciach ukrył się cały kłopot.
Tilda Fancourt
Tilda Fancourt
Zawód : hoduję pająki
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna


the good ones always seem to break


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3972-tilda-fancourt https://www.morsmordre.net/t3987-arachne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-redwood-avenue-17-3 https://www.morsmordre.net/t4010-skrytka-bankowa-nr-1022 https://www.morsmordre.net/t6385-tilda-fancourt#162295
Re: Sypialnia [odnośnik]07.12.16 3:42
- Wejdź, Tildo! - rozległ się strudzony krzyk zza drzwi, Cassandra spodziewała się gościa i oczekiwała swojej ulubionej pajęczej królowej, ale obowiązki matki musiały odnaleźć pierwszeństwo; właśnie stała nad Lysą, załamując ręce nad jej rosołem - młoda damo, jak nic nie będziesz jadła, to nigdy nie urośniesz. - Umhra, spokojnie! - Jeszcze nim drzwi skrzypnęły czarownica mogła usłyszeć głos uzdrowicielki raz jeszcze, niewątpliwie skierowany do czającego się przy drzwiach trolla. - Odejdź od drzwi! - Z rezygnacją utkwiła wzrok we wciąż pełnym talerzu zupy, nagle przypominając sobie, że wciąż miała na rękach krew. Ledwie podała córce obiad, a musiała gnać do szycia ran pacjenta, który dosłownie w tym samym momencie zapukał do drzwi - dlaczego te bandziory nie mogły mieć odrobinę lepszego wyczucia czasu? Nie potrafiła oszacować, ile czasu jej to zajęło - może godzinę, może pół, ale Lysandra w tym czasie dawno powinna opróżnić swój talerz. Westchnęła, zanurzając dłonie w kuchennej misie z wodą, po czym, susząc je bawełnianą, nieco poszarzałą ścierą, w pośpiechu wyszła naprzeciw swojej ratowniczce. Ubrana była, jak zwykle, raczej skromne, powłóczysta czarna spódnica plątała się jej pod nogami, a jasną koszulę wciąż jeszcze kryła pod obryzganym krwią fartuchem, który niedelikatnym zszarpnęła z białej szyi i odrzuciła, razem ze szmatą, na pobliską półkę. Kiedyś w końcu znajdzie czas, żeby tutaj posprzątać.
- Tak się cieszę, że jesteś - przywitała ją ze szczerą ulgą, dzięki Tildzie zniknie dziś przynajmniej jeden z jej kłopotów. Cassandra nie miała pojęcia, jaki pająk zawisł nad jej łóżkiem i jego nazwa była zdecydowanie ostatnim, co ją w tamtym momencie interesowało. Dla niej liczyło się to, że jak na domowego pająka był całkiem duży, że miał osiem nóg i niewiele mniej par oczu, że plótł sieć, której nie mogła ściągnąć miotłą bez obawy, że tym samym ściągnie sobie na głowę samego pająka. Jedynym łatwym wyjściem z tej sytuacji Cassandrze wydało się rzucenie kilku uzdrowicielskich zaklęć, które doprowadzą do odwodnienia insekta, a w konsekwencji jego wysuszenia i śmierci. Miała jeszcze sowę, nową sowę, która być może skusiłaby się na ośmionogi przysmak - ale to dopiero byłoby brutalne! Niestety, odkąd bliżej poznała Tildę - nie mogła się tak po prostu zdobyć na podobny mord bez wyrzutów sumienia nieznośnie szamoczących się w jej głowie. Wiedziała, że nigdy nie zaprzyjaźni się z pająkami - były obrzydliwe - a ich obecność wywoływała niespokojne uczucie dyskomfortu. Nie potrafiła ich już jednak zabijać - z jednej strony, nie mogłaby spojrzeć w oczy Tildzie, z drugiej, czułaby, że na swój sposób zabija samą Tildę. Pająki były przecież częścią niej tak mocno, jakby całkowicie wrosły w jej jaźń, duszę i jestestwo. Jakby sama była pająkiem - o wiele bardziej urokliwym, fakt, ale nie mniej budzącym niepokój, nie mniej tajemniczym. Przez znajomość z przyjaciółką pająków, zaczęła nadawać tym stworzeniom cechy bardzo ludzkie. Wzięcie pająka do ręki albo na gazetę i wystawienie go poza okno nie wchodziło w grę, musiałaby podejść zbyt blisko. Gryzący, czy nie - to istniały pająki, które nie gryzły? - dla Cassandry wyglądał bardzo groźnie!
- Znasz drogę, chodź na górę - zaprosiła ją bez zawahania, przez ramię oglądając się na córkę i jej wciąż nietknięty obiad. Westchnęła ciężko. - Naprawdę mogę znieść dużo - podjęła temat skarżącym tonem, zupełnie jakby rozmawiała z gospodarzem wynajmowanego mieszkania o uciążliwych współlokatorach. - Ale uwicie sobie gniazdka tuż nad moim łóżkiem to sroga przesada. Zobaczyłam go rano, kiedy się obudziłam, i miałam wrażenie, że zaraz na mnie zleci. - Przepuściwszy gościa przodem, zgrabnie pokonała schodki prowadzące na piętro, gdzie pchnęła drzwi własnej sypialni. Machnięciem różdżki zapaliła poustawiane w nim świece - dopiero po chwili reflektując się, że nadmierna jasność może nie dawać najlepszego podłoża na pertraktacje. Ale co tam, niech ma! Przecież nie wprowadził się tutaj na jej zaproszenie i niech sobie nie myśli, że jest na wakacjach. - Mój dom to nie jest przytułek dla bezdomnych, Tildo - oświadczyła kategorycznie, zupełnie jak gdyby czarownica miała wpływ na zachowanie wszystkich pająków świata. Jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem - miała.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]09.12.16 22:10
Zdawało jej się, że czas zamarł w miejscu, złośliwie wydłużając upływające sekundy. Gdyby miała przy sobie zegarek, zapewne zerknęłaby na niego już kilka razy; tymczasem była gotowa przysiąc, że stała tutaj całe wieki, jeśli nie dłużej, wbijając natarczywe spojrzenie w nadgryzione zębem czasu drzwi. Próbowała zapanować nad nerwami, ale za każdym razem odnosiła na tym polu porażkę. Nie potrafiła uwolnić się od myśli, że przybyła za późno i że naprawdę stało się coś złego. Jej obawy, a przynajmniej ich część, rozwiały się jednak, kiedy tylko zza drzwi dobiegł ją głos Cassandry. Mogła odetchnąć z ulgą, choć wiedziała, że uspokoi się dopiero wtedy, gdy zobaczy czarownicę.
Nie wahając się ani przez moment, chwyciła klamkę i ostrożnie pchnęła drzwi, nie do końca przekonana, czy Umhra posłuchał Cassandry i nie czyhał na nią tuż po drugiej stronie. Bez przeszkód wślizgnęła się jednak do środka, po czym przemknęła szybko przez przedsionek, posyłając trollowi krótkie, ale znaczące spojrzenie - nie miała złych intencji, przybyła tutaj tylko po to, by pomóc.
Gdy weszła do kuchni, nie mogła nie uśmiechnąć się na widok Cassandry - była cała i zdrowa, co dla Tildy liczyło się w tym momencie najbardziej. Obdarzyła również ciepłym uśmiechem Lysandrę, odgarniając z oczu niesforne kosmki włosów i szybkim gestem wygładzając ubranie. Miała ogromną nadzieję, że nie wyglądała jak siedem nieszczęść.
- Twój list trochę mnie wystraszył - powiedziała z lekkim wyrzutem, w pełni świadoma, że trochę było sporym niedopowiedzeniem. Zaraz jednak uśmiechnęła się ponownie; naprawdę cieszyła się, że nie doszło do żadnego nieszczęśliwego wypadku. Pewnym krokiem podążyła więc za Cassandrą, mrugnąwszy jeszcze przyjacielsko do Lysandry, która zastygła nad talerzem zupy.
Znowu zaczynała czuć znajome podekscytowanie, nutę niecierpliwości i chorobliwą wręcz ciekawość, jaka zawsze narastała w niej, gdy w pobliżu znajdował się pająk. Jeśli miałaby przed sobą lustro, z pewnością dostrzegłaby delikatne rumieńce na swojej bladej zazwyczaj twarzy, które z każdą chwilą przybierały ciemniejszy odcień czerwieni. Zaledwie moment temu była bliska paniki; teraz nieśmiało myślała o tym, czy nieproszony gość w sypialni Cassandry mógł się jej do czegoś przydać. Oczywiście spodziewała się tego, że być może zastanie w sieciach pospolity okaz, ale niewielka część Tildy znów zaglądała z nadzieją do wyimaginowanego atlasu pająków.
Skargi Cassandry sprawiły, że kąciki jej ust drgnęły w prawie niezauważalnym uśmiechu. Vablatsky powinna była częściej ją odwiedzać; mieszkanie Tildy należało przecież bardziej do pająków niż do niej samej. Skrycie liczyła na to, że pewnego dnia uda jej się w pełni przekonać Cassandrę do tych mało urodziwych stworzeń, ale póki co był to jeszcze nieosiągalny cel.
- Jestem przekonana, że nie miał złych zamiarów! - stwierdziła trochę niepewnie. Jeszcze nie wiedziała, co chodziło po głowie niechcianemu gościowi, jednak oddałaby naprawdę wiele, aby był on pokojowo nastawiony. - I zapewne boi się ciebie bardziej niż ty jego. Jak większość pająków.
Wolała nie wspominać, że istniały gatunki, które chętnie pozbyłyby się Cassandry z jej sypialni.
Z tą niezbyt optymistyczną myślą weszła za czarownicą do środka. Nie chciała wyglądać na zbyt podekscytowaną; kontrastowało to z nieznoszącym sprzeciwu głosem Cassandry. Była jednak bezsilna - jej spojrzenie już błądziło po niewielkim pomieszczeniu, a umysł żarliwie pragnął wyciszyć się na ludzkie głosy, by móc usłyszeć te pajęcze.
- Wiem o tym - odparła z cieniem skruchy w głosie i w końcu utkwiła wzrok w czarownicy. Westchnęła cicho; nie pozostawało jej już nic innego jak tylko przejść do rzeczy. - W porządku. Pokaż mi dokładnie, gdzie jest ten pająk. Spróbuję wytłumaczyć mu, że zwisając tuż nad łóżkiem, raczej nie zdobędzie twojej sympatii.
Moją już prędzej.
Tilda Fancourt
Tilda Fancourt
Zawód : hoduję pająki
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna


the good ones always seem to break


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3972-tilda-fancourt https://www.morsmordre.net/t3987-arachne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-redwood-avenue-17-3 https://www.morsmordre.net/t4010-skrytka-bankowa-nr-1022 https://www.morsmordre.net/t6385-tilda-fancourt#162295
Re: Sypialnia [odnośnik]20.12.16 1:36
- Och, wybacz – odparła niemal machinalnie, wzdychając z nałożonymi na piersi rękoma, kiedy przystanęła już obok sekretarzyka zastawionego kobiecymi bibelotami. Rzuciła Tildzie przepraszające spojrzenie, kiedy tak o tym pomyślała, być może jej list faktycznie brzmiał nieco zbyt dramatycznie, ale sprawa przecież nie była błaha – chodziło o ośmionogiego i wielookiego – ile one właściwie miały par tych oczu? nigdy nie pamiętała – potwora zwisającego nad nią o poranku. Cassandra nie znała się na pająkach, wszystkie uważała za równie obrzydliwie, choć starała się powściągać język przy Tilidzie. Nie miała pojęcia, jak odróżnić niegroźne stworzenie od małej akromantuli, nie lubiła żadnych z nich, choć nie była też całkowitą ignorantką i dostrzegała przydatność tych pierwszych. Jako uzdrowicielka pracująca w warunkach nie pierwszej jakości i nie zawsze dysponująca wszystkim, co było jej potrzebne, znała i doceniała wartość dobrze splecionej pajęczyny – dlatego też te, które mieszkały po kątach, tolerowała, pod ich nieobecnościach czasem zbierając to, co udało im się spleść. Pająk wiszący ponad jej głową nocą zakrawał jednak o zjawisko zdecydowanie przekraczające granice przyzwoitości – jeśli Cassandra miała jakiekolwiek, to właśnie takie. - Naprawdę nie chciałam... cię  zaniepokoić tym listem. Nic się nie wydarzyło, mój lokator, przynajmniej póki co, był cichy i mało dokuczliwy. Udało mi się też uniknąć... bliższego spotkania - westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Oni nigdy nie chcą źle – oznajmiła rzeczowo. Pająki, mężczyźni, kryminaliści, wszyscy byli tacy sami i wszystkim wychodziło podobnie. Czyli nie wychodziło wcale. Być może była dla tego stworzenia ostra i być może zasługiwało na łagodniejsze traktowanie, ale Cassandra zwierzęta traktowała z taką samą nieufnością, z jaką podchodziła do ludzi - a może nawet z większą, bo umysły ludzi były jej o wiele bliższe. Nie potrafiła się dogadać z własną sową, a co dopiero... z czymś, co zwisało głową w dół, przyklejając się siedmioma długimi odnóżami do jej sufitu. Nieufnie, założywszy ręce na piersi, podeszła bliżej łóżka.
- A co robi pająk, który się boi? - zagadnęła, bo choć na pająkach się nie znała, to dobrze wiedziała, co robili ludzie, kiedy się bali  - tutaj, na Nokturnie, strach zmuszał do działania i walki o własne życie. Do ataku. Słowa Tildy wcale jej nie pocieszyły. - Albo nie - wtrąciła, nim dobrze umilkła. - Nie odpowiadaj, proszę - bo tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć.
- Był gdzieś tutaj, jeszcze rano... - mruknęła z zastanowieniem, porywając do ręki miotłę wspartą o pobliską szafę; zapewne przymierzając się do udzielenia sobie pomocy jej trzonkiem, choć skrucha wyczuwalna w głosie Tildy powstrzymała ją przed podjęciem nagłych ruchów. Spojrzała w górę, w sufit, uważnie śledząc wzrokiem sklepienie poddasza... aż w końcu wypatrzyła zgubę, w samym kącie, oskarżycielsko celując w niego palcem wskazującym. Ha, mamy cię! - Tam jest! Schował się? A może coś knuje? - Obejrzała się na poskramiaczkę pająków, przekonana, że z samej pozycji ułożenia nóg - w końcu tyle ich było - będzie w stanie odczytać zamiary morderczego stworzenia. A sam pająk był, jaki był. Ani wielki, ani mały, znaków szczególnych dla oka Cassandry nie posiadał żadnych. Możliwe, że nie wiedziała, gdzie patrzeć.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]26.12.16 2:12
Tej nocy śniła o długonogich pająkach i ich paciorkowatych oczach.
Obserwowała je z lotu ptaka - szybowała w niebiańskich przestworzach, machając skrzydłami w rytm nocnej, leśnej melodii. A pająki wędrowały: sunęły naprzód wśród mchu, wśród wyschniętych na pył gałęzi, wielobarwnych grzybów i najsłodszych owoców porastających niewysokie krzaki.
Gdy z samego rana zza nieznacznie uchylonych drzwi prowadzących do sypialni matki dostrzegła pająka wiszącego nad zmarszczoną pościelą, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu rozjaśniającą dziecięcą twarz.
Mówiła o tym cały dzień - mamo, śniłam o pająkach, mamo, wędrowały przez las, mamo, czy ujrzymy dzisiaj ciocię Tildę, pająka w ludzkiej skórze? - i nie mogła zamknąć ust także wisząc nad talerzem zupy tkwiącym na kuchennym stole. Majtała łyżką, drapała nią o dno, łowiła oczka pływające na powierzchni wywaru; a choć kątem oka dostrzegała mamę załamującą ręce, nic nie mogło zdusić jej entuzjazmu. Entuzjazmu do mówienia o pająkach, nie do zajadania się zupą. Mamo, jak myślisz, co to za pająk? Jak ma na imię? Czy mogę go nazwać? Może zaprzyjaźni się z Umhrą? Od jak dawna tu mieszka? Czy opowie nam jakąś historię? Może przekaże ją Tildzie, a Tilda wysnuje ją raz jeszcze - specjalnie dla nas?
Gdy wreszcie drzwi domostwa otworzyły się, a na horyzoncie zamajaczyły pszeniczne włosy Tildy, Lysa uśmiechnęła się raz jeszcze - nie trwało to długo, zaraz przypomniała sobie o obowiązku walki z łyżką i wciąż równie przepełnionym talerzem. Nie była głodna, nie miała ochoty; gdy tylko dwie kobiety zniknęły, by wdrapać się na sypialniane poddasze, w głowie Lysandry rozjaśniała myśl. Chwyciła łyżkę w jedną dłoń, w drugiej ułożyła wciąż pełne rosołu naczynie, a następnie zsunęła się z krzesła - popielata, nieco osmolona suknia (nigdy nie słuchała próśb, by przestała szwendać się po nie najprzyjemniejszych zakątkach Nokturnu, by przestała przemykać od cienia do cienia, goniąc za własnymi, dziecięcymi myślami - a potem jej niesubordynację zdradzał ubrudzony spód szaty) przesuwała się po ziemi, gdy Lysa pospiesznie mknęła w kierunku Umhry.
- Jedz, przyjacielu - wyszeptała cicho, podstawiając mu pod nos talerz; wiedziała, że troll chętniej przyjąłby podarek z nogi jakiegoś nieszczęśnika, który niefortunnie nie przeżył zabiegów na stole w lecznicy, ale dzisiaj Umhra musiał zacisnąć zęby i ją wybawić - czyli skusić się na garnuszek tłustej wody.
Gdy dziewczynka nie spotkała się z entuzjazmem, westchnęła cicho - zupełnie tak, jak niekiedy robiła to jej mama - po czym odstawiła talerz tuż obok trollowego łapska i, zapominając o tym, że Umhra może też chciał być kulturalny i spożyć posiłek za pomocą łyżki, pomknęła na poddasze, wciąż ściskając ją w dłoni. Coś działo się bez niej? Ciocia Tilda poskramiała pająki z dala od jej oczu? Niedoczekanie!
Pospiesznie wspięła się na górę i podeszła do drzwi, leciutko je odchylając. W szparę wetknęła najpierw zadarty nos, potem zielonkawe oczy, na końcu zmieściła tam całą głowę - wielka konspiracja jednak przepadła, gdy Lysa kątem oka dostrzegła następną włochatą nogę i z wrażenia aż wpadła do środka sypialni.
- Tam, kolejny! - zakrzyknęła z przejęciem, końcem łyżki wskazując niski regał o półkach uginających się pod ciężarem różnorakich ksiąg.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]28.12.16 2:16
Bywały chwile, gdy Tilda odnosiła wrażenie, że miała w sobie więcej z pająka niż z człowieka. Nieustannie zachwycały ją tak prozaiczne potrzeby jej małych braci i sióstr – wszystkim, o czym marzył chór pajęczych głosów w jej głowie, był zaledwie skrawek podłogi czy sufitu, gdzie rzadko docierał zbłąkany promień słońca i gdzie pająki mogły w spokoju prząść swoje srebrzyste sieci. Były tak cudownie wolne od konfliktów narastających w czarodziejskim świecie, że Tilda nieraz czuła w sercu ukłucie zazdrości i tęsknotę za pajęczym życiem, do którego zbliżyła się bardziej niż ktokolwiek inny, a które wciąż pozostawało dla niej w pewien sposób niedostępne. To było jedno z jej najskrytszych pragnień, odepchniętych już lata temu, ale wciąż migoczących gdzieś w oddali niczym stara biżuteria pokryta kurzem. Gdyby mogła tkać swoje życie z takim spokojem i delikatnością jak pająki tkały własne sieci, nie musiałaby zastanawiać się, czy kiedykolwiek naprawdę czuła się szczęśliwa – po prostu byłaby szczęśliwa.
I dlatego doskonale rozumiała ich potrzeby, nawet jeśli w oczach Cassandry niewinne pajęcze gniazdo tuż nad jej łóżkiem uchodziło za coś niewybaczalnego.
- W porządku, nic się nie stało – powiedziała, starając się, aby w jej głosie brzmiał raczej spokój niż niepokój, co tym razem wyszło Tildzie prawie dobrze. Jeśli pająk faktycznie nie sprawiał Cassandrze większych kłopotów, istniała szansa, że nie miały do czynienia z wyjątkowo beznadziejnym przypadkiem. - Ja też jestem trochę winna. Mogłam nie wpadać w taką panikę.
Uśmiechnęła się trochę niezręcznie; o ile zazwyczaj nie pozwalała, aby zawładnęły nią emocje, o tyle pająki były jej niekwestionowaną słabością.
Podążyła za Cassandrą, po czym zatrzymała się tuż przy łóżku, zadzierając lekko głowę i przyglądając się sklepieniu poddasza w poszukiwaniu ośmionogiego kształtu. Była prawie gotowa, by odpowiedzieć czarownicy, jednak w porę zamknęła usta - może rzeczywiście nie był to najlepszy moment, by mówić o tym, do czego zdolny był przerażony pająk?
-  Na pewno nic ci nie zrobi – powiedziała tylko, marszcząc lekko brwi i spoglądając nieco podejrzliwie na Cassandrę, gdy ta chwyciła miotłę. - Co najwyżej krzywo na ciebie spojrzy. Szczególnie jeśli zobaczy tę miotłę tuż przed swoją twa… przed sobą – poprawiła się szybko. Nie potrafiła zliczyć, ile razy zdarzyło jej się pomyśleć o pająkach w kategoriach nieco zbyt ludzkich, ale pomyłka jak zwykle wywoływała w niej lekką konsternację.
Znów westchnęła i utkwiła spojrzenie z powrotem w suficie, by po chwili również ujrzeć ukrytego w kącie pająka. Słysząc okrzyk Cassandry, przewróciła jedynie oczami i uniosła nieznacznie kąciki ust ku górze.
- Zaraz go zapytam, jaki spisek próbował właśnie uskutecznić – powiedziała, po czym obeszła Cassandrę, zbliżając się ku pająkowi. Tildzie zdawało się, że płomienie świec nagle przybladły, a oświetlona ich światłem sypialnia zafalowała lekko w jej oczach. Skupiła myśli na ciemnym kształcie, który już zdążył ją wyczuć i który właśnie poruszył się nieco niespokojnie na lśniącej nitce sieci. Wyciągnęła ku górze bladą dłoń o palcach długich niczym pajęcze nogi i poruszyła nimi lekko, lecz zanim zdołała otworzyć umysł na cichy głos, pełen entuzjazmu krzyk rozproszył jej uwagę.
Opuściła dłoń, dostrzegając Lysandrę, która wpadła właśnie do sypialni, wskazując łyżką kolejnego pająka – tym razem ukrytego przy regale z książkami. Tilda nie mogła się nie uśmiechnąć, choć podejrzewała, że Cassandrze z kolei nie było wcale do śmiechu.
- Masz dobre oko – pochwaliła Lysę, rzucając jej matce szybkie spojrzenie. Spokojnie. Panuję nad wszystkim.
Przeniosła w końcu wzrok na zagadkowy regał, po czym zrobiła kilka ostrożnych kroków w jego stronę, nie chcąc przestraszyć pająka. Uklękła i z rosnącą ekscytacją wpatrzyła się w utkwione w niej niewielkie oczy, w których jaśniał strach. To zawsze był strach, zawsze niepokój, czy Tilda nie miała złych zamiarów, jednak czarownica starała się, aby w jej delikatnych gestach nie krył się żaden powód do obaw.
- To tylko Tegenaria atrica – stwierdziła po krótkiej chwili, bardziej do siebie samej niż do Cassandry bądź Lysandry. Przywołała w głowie odpowiednią rycinę znajdującą się w jednej z książek poświęconych pająkom, po czym zerknęła na obydwie czarownice. - Kątnik. Nic groźnego.
Jeszcze nie odważyła się zajrzeć w pajęcze myśli, ale już czuła wzbierającą w nich falę pytań.
Tilda Fancourt
Tilda Fancourt
Zawód : hoduję pająki
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna


the good ones always seem to break


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3972-tilda-fancourt https://www.morsmordre.net/t3987-arachne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-redwood-avenue-17-3 https://www.morsmordre.net/t4010-skrytka-bankowa-nr-1022 https://www.morsmordre.net/t6385-tilda-fancourt#162295
Re: Sypialnia [odnośnik]14.01.17 16:25
Spojrzała, to na miotłę, to na Tildę, nie do końca rozumiejąc problem. Pająk nachodził ją w domu, był pająkiem, naturalną broń nosił więc przy sobie - nieustannie. Truciznę w pysku, osiem włochatych, stanowczo zbyt długich nóg i spojrzenie pełne milczącej groźby. Miotła była wobec pająków naturalną bronią, tarczą, osłoną - wyrównywała w tej walce ich szanse. Nie mogła jej tak po prostu odstawić, co zaakcentowała, stukając jej trzonkiem o drewnianą podłogę - ze zdecydowaniem, choć spoglądając na przyjaciółkę nieco przepraszająco. Rozumiała, że zachodził tutaj poważny konflikt interesów - konflikt, w którym Cassandra musiała jednak walczyć o byt własny i swojej rodziny, małej Lysy. Niewielkie miało tutaj znaczenie, że pająk tak naprawdę aż tak straszny nie był - przecież nie miała skąd o tym wiedzieć.
- Co za tupet - oburzyła się z przekąsem, bo jak to tak - patrzeć na Cassandrę krzywo w jej własnym mieszkaniu? Byli przecież u niej - gdyby wchodziła do pajęczej jaskini, z cała pewnością nie patrzyłaby na jej mieszkańców krzywo. Pająki nie były dla niej bezosobowymi małymi potworkami, nie odkąd poznała Tildę - były jak odrębne, trudne do określenia byty, jak istnienia zaklęte w tych obrzydliwych, niewielkich formach budzących u większości ludzi wstręt, ludzkie cechy odnajdywane w ich gestach, odstręczających pancerzykach lub spojrzeniach wcale jej nie zadziwiały. Rozumiała to - rozumiała to dzięki Tildzie, choć nie potrafiła całkowicie pozbyć się wobec nich wszelkich uprzedzeń. - Niech się do wszystkiego przyzna - przytaknęła, wciąż nie rozumiejąc pobudek - wokół było tyle pustych szop, naprawdę musiał się wprowadzić akurat tutaj - i akurat nad jej łóżko?
Niemal zapomniała o bliskości pająka, kiedy odwróciła się zamaszyście ku drzwiom, słysząc wrzask swojego dziecka. Podejrzliwie rzuciła okiem na jej łyżkę, zastanawiając się, na ile prawdopodobnym było, by po zakończeniu posiłku nie mogła rozstać się ze sztućcem - przekonana, że tychże nie darzyła nadmiernym przywiązaniem.
- Lysandro Vablatsky - przywołała ją sucho do porządku, zakładając ręce na piersi. Pająk był ważny, ale w tej sytuacji - wcale nie najważniejszy. - Gdzie jest twoja zupa? - I patrz mi prosto w oczy podczas odpowiedzi, bo kłamstwo nie idzie ci jeszcze tak dobrze, jak powinno. - Wymachujesz tą łyżką jak wicht w trakcie pełni, chcesz się zamienić w potwora? - Pamiętasz, opowiadałam ci bajkę o przeklętym człowieku, który nie mógł zaspokoić głodu, więc całe życie szukał łyżki, którą będzie mógł zjeść posiłek, aż w końcu zamieszkał w domu pełnym łyżek, nikt go nie lubił i przyszedł odważny, dzielny auror, który go usiekał? Trochę ogłady, więcej spokoju. - Przywitaj się z Tildą - westchnęła ze zrezygnowaniem, wyłapując jej spojrzenie - z nadzieją, że nie oznaczało ono niczego innego, jak tylko to, że wskazany przez dziewczynkę pająk był - jak na pająka - niegroźny. Już wiedziała, że niezależnie od tego, co stało się z zupą, nie uda jej się odesłać stąd dziecka z powrotem do jedzenia.
- Chwila, drugi? - Z niepokojem przeniosła wzrok na swego ludzkiego, przynajmniej w części, gościa. - Czy one planują założyć w moim domu pajęczą kolonię? - Nie ma tak dobrze, drogie pająki, czas postawić kawę na ławę: czego ode mnie chcecie? Uniosła lekko brew, nie będąc pewną, czy wypowiedziana przez nią nazwa oznacza zamiary, moce czy jedynie nazwę pająka - dopiero, kiedy ta dodała wyjaśnienie, pojęła powagę sytuacji.
- Nie rozumiem, Tildo - westchnęła. - Dlaczego uznały, że akurat ten dom będzie dla nich odpowiedni? Albo - że ktokolwiek je tutaj zapraszał? Wiesz, jak nie lubię, kiedy obcy panoszą mi się pod dachem - A taki obcy pająk - to już prawie jak obcy człowiek, duch albo inne życie nie będące życiem. Odkąd poznała Tildę.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]23.01.17 18:54
Na dźwięk głosu matki oczy Lysandry urosły niczym spodki dwóch zaczarowanych kociołków; zacisnęła mocno usta, pogrążając się w rozpaczliwej zadumie i w widoczny sposób zwlekając z odpowiedzią - zbyt pospiesznie rzucone słowa mogły przeobrazić się w preludium do katastrofy, tak jak poczwarka przeobrażała się w ciemnoskrzydłego motyla.
Zmrużyła lekko oczy, nieświadomie papugując mimikę matki; podążała za nią jak pisklę za rodzicielem, powtarzając gesty, prostując ciemne, wronie skrzydła, lekko rozchylając siwy dzióbek. Co zrobić, mamo, żeby cię nie zawieść?
- Zjedzona - odparła cicho, acz rezolutnie - nie kłamała (Umhra z pewnością zdążył już oblizać się po rosole), mimo to nie potrafiła wytrzymać pod ciężarem wzroku Cassandry i uciekła spojrzeniem w stronę Tildy. Blade policzki zabarwił nagły pąs; Lysa wiedziała, że matka szybko pozna się na jej niemądrym oszustwie.
Mimo wszystko miała nadzieję, że srebrzyste sieci i ich stwórcy - powietrzni tancerze, długonogie pająki - skutecznie odwrócą uwagę od jej małych kłamstewek; sama uniosła spojrzenie, jak zahipnotyzowana przyglądając się sposobowi, w jaki promyki światła muskały lepkie sieci. A te splatały się w przepięknych, monochromatycznych labiryntach; układały się w mozaiki, cieszyły oko. Lysa śniła o pająkach, widząc ich jako przyjaciół, jako architektów - widziała też ich przybycie, nie zaskoczyła jej wizyta Tildy.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - powiedziała płynnie, melodyjnie, a dziecięcy ton głosu zbijał się w dorosłe zgłoski; świat nigdy nie pozwolił jej zbyt długo dławić się naiwnością i beztroską. Naznaczona piętnem krwawych wizji, musiała...
- Och - wymsknęło się z jej ust, a rumieniec na policzku znów zastąpiła bladość.
Wizje, wizje; wciąż spoglądając kątem oka na pajęczą sieć, nie mogła powstrzymać kiełkującej w głowie myśli - to wspomnienie, widziała to zeszłej nocy, wypełniło ją lękiem: lękiem, który na nowo odczuła też teraz. Pajęcze nogi w ciszy przemierzały leśne runo, zbliżał się przyjaciel, wypełniało ją ciepło, a czarne jak smoła, wronie pióra muskało żarzące się słońce, ale to zaraz zgasło; chłód wpełzał wraz z jęzorami mgły, pająki mknęły, uciekały w las, rozlegał się tętent kopyt i skrzypnięcia drewnianych, starych kół karety...
- Mamo, tej nocy - urwała, by przenieść spojrzenie z pajęczych, srebrzących się w świetle nitek na zielone oczy matki - tej nocy śniłam nie tylko o pająkach. Leciałam nad trawą... ja, sama, musiałaś uciec... i motyl, piękny motyl o błękitnych skrzydłach trzepał nimi tak słabo, tak beznadziejnie. Umierał, chciał odlecieć, nie potrafił, tkwił w miejscu. Nie pragnął śmierci. Skradała się powoli. Bał się, ja bałam się wraz z nim - mówiła cicho, z nienaturalnym spokojem, powoli składając słowa, jakby zdradzała najstraszniejszy z sekretów. - Ginął wśród czerni, zlepiony czarną mazią. Coś pięknego umarło. Nie, dopiero umrze... - przymknęła oczy, mocniej zaciskając drobne paluszki na drewnianej łyżce. - To się dopiero stanie. Błękitny motyl umrze w rytm tętniących kopyt, zaskrzypią drewniane koła. Mamo, czy możemy uratować motyla? - ponownie rozwarła powieki, w dziecięcych oczach coś błyskało - lęk? Niepokój? Prośba? Nieme błaganie?
Mamo, proszę, skiń głową, pomóż mi, pomóż, błękitny motyl nie zasługuje na śmierć.
Znów spojrzała na Tildę, na Tildę o pszenicznych włosach plączących się ze srebrem zerwanych pajęczyn, na Tildę mówiącą językiem drobnych, wszędobylskich istot.
- Czy paciorkowate oczy zdołały coś zobaczyć? - wciąż szeptała; mimo tego, że Lysa zmagała się z nimi od dawna, okropieństwo kasandrycznych, wypełnionych mrokiem i śmiercią wizji wciąż napełniało wronie serce trwogą.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sypialnia [odnośnik]31.01.17 0:58
Nie był szczególny. Nie był jedną z tych majestatycznych istot, które spacerowały dumnie w szklanych ścianach jej terrariów, z wyższością spoglądając na znacznie zwyczajniejszych kuzynów. Jego delikatne odnóża - bardziej motyle niż pajęcze - zdawały się niemal z trudem unosić filigranowe ciało, w niczym niepodobne do masywnych cielsk tarantuli i ptaszników. Trzymał się swojej srebrzystej sieci tak kurczowo, jakby choć lekki podmuch powietrza był w stanie oderwać go od tkanej misternie pułapki. Dla zbłąkanych ciem i innych drobnych owadów mógł być zagrożeniem; podłym oszustem, który najpierw kusił miejscem na swojej pajęczynie, by następnie zamknąć w lepkiej sieci wyrywającą się ofiarę. Mimo to z pespektywy Tildy to właśnie on był bezbronny - i nie potrafiła mu nie współczuć. Zerkała to na Lysę, to na Cassandrę, nieustannie powtarzając sobie, że powinna przecież wybaczyć czarownicy brak sympatii wobec pająków, ale jej uwaga wciąż skupiała się na drobnym stworzeniu, które zamarło w bezruchu na swojej sieci. Czyżby zapomniała, że zjawiła się tu przede wszystkim po to, by wyprosić niechcianego gościa z domu Cassandry? Pajęcza obecność niewoliła Tildę prawie tak samo, jak ona potrafiła zniewolić pająki, choć nigdy nie ośmieliłaby się użyć tego słowa.
Nie chciała przeszkadzać matce i córce - cokolwiek stało się z nieszczęsną zupą Lysandry, nie ona miała udzielić ewentualnej reprymendy. Uniosła tylko delikatnie kąciki ust, gdy spojrzenia jej i Lysandry skrzyżowały się na krótką chwilę, po czym znów skierowała wzrok ku pająkowi. Powoli wyciągnęła ku niemu palce, a kątnik z pewnym wahaniem wspiął się po jej dłoni. Jego dotyk był tak lekki, że Tilda równie dobrze mogłaby go nie czuć. Stąpał ostrożnie, błądząc swoimi długimi, ciemnymi odnóżami po bladej skórze Tildy, aż w końcu usadowił się na wierzchu jej dłoni.
Wyprostowała się akurat w momencie, gdy ponowie zabrzmiał melodyjny głos Lysy. Wiedziałam, że przyjdziesz. To krótkie zdanie sprawiło, że po jej ciele przebiegł delikatny dreszcz i nie po raz pierwszy pomyślała o tym, jak wiele mogła widzieć i wiedzieć ta niepozorna istotka o tak dojrzałym spojrzeniu.
- A ja nie sądziłam, że pająki aż tak cię zainteresują - odpowiedziała cicho, ale szybko zamilkła, kiedy z ust dziewczynki wydostały się kolejne słowa, które wzbudziły w Tildzie nutę niepokoju. Słuchała ich, nawet nie myśląc, by jakkolwiek przerywać Lysandrze; może nawet nieco onieśmielona tym, czego była świadkiem.
Znów wędrowała spojrzeniem od matki do córki, niepewna, co powinna teraz powiedzieć i czy w ogóle powinna cokolwiek mówić, aż wreszcie utkwiła wzrok w Cassandrze, próbując znaleźć odpowiedzi na jej pytania. Sięgnęła słuchem do pajęczych myśli, pozwalając sobie dotknąć opuszkami palców niewielkiego stworzenia, które tkwiło wciąż na jej dłoni. Jeszcze raz zdała sobie sprawę z tego, jak kruchy był kątnik i jak rozpaczliwie szukał dla siebie jedynie schronienia, zwykłego skrawka przestrzeni, którą rzadko muskał promień słońca. To wszystko mówiły Tildzie jego oczy - dwa czarne koraliki błyskające w półmroku - i miarowy stukot serca, tak cichy, że przy nim nawet tykanie kieszonkowego zegarka brzmiało niczym hałas.
- Nie chcą tu zakładać kolonii - zwróciła się po dłuższej chwili do Cassandry. - Po prostu stwierdziły, że czują się u ciebie bezpiecznie... i że nie potrzebują zaproszenia. To jedno chyba można im zarzucić - wzruszyła lekko ramionami, uśmiechając się przepraszająco. - Ale zabiorę je stąd, jeśli ci przeszkadzają, w moim mieszkaniu znajdzie się dla nich miejsce.
Była pewna, że jeśli zabierze je do siebie, nie minie zbyt wiele czasu, zanim uprzędą nową pajęczynę gdzieś pomiędzy jednym a drugim regałem z książkami.
I że również u niej będą się czuły bezpiecznie.
Tilda Fancourt
Tilda Fancourt
Zawód : hoduję pająki
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna


the good ones always seem to break


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3972-tilda-fancourt https://www.morsmordre.net/t3987-arachne https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-redwood-avenue-17-3 https://www.morsmordre.net/t4010-skrytka-bankowa-nr-1022 https://www.morsmordre.net/t6385-tilda-fancourt#162295

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Sypialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach