Wydarzenia


Ekipa forum
Korzeniowy Wąwóz, Walia
AutorWiadomość
Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]17.07.17 1:33

Korzeniowy Wąwóz

Mówi się, że jest to efektem naturalnych zmian po jednej z najbardziej deszczowych jesieni. Jedna z pamiętnych burz rozlała do tej pory spokojnie płynący potok, a rwąca woda przelała się przez niewysokie wzgórze. Masy wody miały tak wielką moc, że utworzyły wiodącą w dół rozpadlinę, tworząc koryto pełne odkrytych korzeni wiekowych drzew.
Prawda jest inna, otulona magią, jak życie każdego czarodzieja. Burza istniała, owszem, ale przyczyną była moc czarownicy, którą przydybano na wzgórzu w pościgu urządzonym ku uciesze okrutnego szlachcica. Pozbawiona różdżki w desperackiej próbie rzuciła przekleństwo, a wraz z jej śmiercią uczestnicy polowania zostali skazani na ucieczkę przed potężnym żywiołem, który zmiótł z powierzchni nie tylko ich, ale wszystko, co stanęło mu na drodze.
Ścieżka, którą pokonują niczego nieświadomi przechodnie, naznaczona była krwią, która od czasu do czasu barwiła grube korzenie wystających drzew. Nikt nawet nie przypuszczał, że niektóre zaginięcia wiązały się ściśle z miejscem kaźni czarownicy.


Rzut kością k6 (rzuca jedna osoba a treść dotyczy obu graczy):
1 - Nie dzieje się nic, podziwiacie uroki niezwykłej, naturalnej konstrukcji, zastanawiając się, jakim cudem to wszystko trwa bez najmniejszych zniszczeń. Tylko od czasu do czasy wydaje wam się, że słyszycie w oddali ciche wołanie i śmiech.
2 - Ścieżka przez wąwóz wydaje wam się dziwnie ciężka. Pokonujecie jednak cały odcinek z lekką zadyszką. Macie jednak wrażenie, że ktoś was obserwuje, a pośród szumu okolicznego lasu wyłapujecie pojedyncze, chociaż niewyraźne słowa.
3 - Spacer przechodzi bez najmniejszych przeszkód. Nic nie zakłóciło wam planów, a wokół panowała niezastąpiona cisza. Po drodze znajdujecie nawet szklaną błyskotkę. Jedno z was może ją wziąć.
4 - Nie odstępuje was kołatanie serca i zawroty głowy, a od czasu do czasu wydaje wam się, że czujecie za sobą obecność. Cień drobnej kobiety zastępuje wam drogę, a gdy chcecie ją zawołać, ta rozsypuje się z wiatrem, znikając gdzieś w ziemi. Otrzymujecie 5 punktów obrażeń psychicznych.
5 - Widzicie przed sobą kobietę. Biegnie kilka metrów przed wami i wydaje ci się, że jest przestraszona. Jeśli próbujecie ją dogonić, gwałtownie hamuje i odwraca się, a wy widzicie, jak ku wam płyną szponiaste dłonie. Każde z was rzuca k100 - st uniknięcia ataku wynosi 60, ale możecie również skorzystać z zaklęcia protego. Jeśli się udaje, zostajesz jedynie zadrapany i tracisz 10 PŻ. Jeśli nie wychodzi unik, czujesz jak coś rozcina ci pierś, ale kobieca sylwetka znika. Tracisz 30 PŻ.
6 - Każde z was rzuca dodatkowo k100 na jasny umysł. Jeśli wynik będzie równy bądź większy niż 50 - nie dzieje się nic, chociaż czujesz przenikliwe zimno. Jeżeli wynik jest mniejszy niż 50 - masz omamy. Widzisz, jak środkiem wąwozu płynie rozpędzona fala...krwi, która uderza w ciebie z mocą. Ból jest przeraźliwy, dusisz się i słyszysz cierpiętnicze krzyki mordowanej kobiety. Tracisz 40 PŻ, a gdy w końcu możesz oddychać - po krwi nie ma śladu. Jeśli tylko jednej osobie wyszedł rzut, to widzi swego towarzysza przerażonego, mamrotającego, szamoczącego się i ciężko go uspokoić. Wszystko wraca do normy po kilku chwilach, ale towarzysz wymaga pomocy uzdrowicielskiej.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]21.08.17 20:45
5 maja
Walia. Kraj związany ze smokami najściślej ze wszystkich czterech państw Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Oddalony od jego rodzinnego domu o niecałe cztery godziny, jednak nie było to dla niego problemem. Nie, gdy mógł tę trasę pokonać szybciej i to o własnych siłach - nie na miotle, aetonie ani świstoklikiem. Wysiłek był najlepszy sposobem na oczyszczenie się ze wszystkich natrętnych myśli jak i skupienie się na czymś zgoła innym. Animagia dawała mu jeszcze szerszą perspektywę na pozbycie się aktualnych utrapień. Dzięki prostemu umysłowi, instynktom i kierowaniu się nimi z łatwością mógł podjąć każdą decyzję, która w ciele człowieka wydawała się być trudną lub w pewnym stopniu kłopotliwą. Tutaj nie było niepewności, wahania się. Było jedno uczucie na jedną chwilę. Jeden cel w danym momencie. A bardzo potrzebował ujednolicenie, uspokojenia galopujących myśli. Tej nocy Morgoth jak zapewne każdy inny najbliższy człowiek Riddle'a dostał list z wiadomością o eksplozji czarnej magii na terenie całej Wielkiej Brytanii, która odbiła się na większości czarodziejskiego społeczeństwa. Również i jego samego nie ominęła ów fala, której źródło wciąż pozostawało nieznane. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo ich lider nakazał im to wykorzystać. Nastał dobry czas nie tylko dla rozwinięcia czarnej magii, ale również na podjęcie radykalnych kroków. Nikt nigdy wcześniej nie myślał nad atakiem na Azkaban, nawet jeśli oznaczało to niepozorne dostanie się do jego wnętrza. Mieli zadbać, by dwóch czarodziejów opuściło te mury wraz z nimi. Yaxleya nie obchodziłby los Burke'a, gdyby nie był jednym z nich i nie posiadał w swoich wspomnieniach wszystkich spotkań, decyzji i członków Rycerzy Walpurgii. Dla własnego dobra i dobra misji, którą wykonywali, musieli go odbić razem z Elijah Bagmanem, na którym zależało Czarnemu Panu. Jeśli go chciał, nie mieli wyjścia jak tylko wyrwać go z lochów Azkabanu i dostarczyć Riddle'owi pod nogi. Pocieszającym faktem było to, że nie musieli się martwić o ministerialny pościg, jednak blokowanie dostanie się do okolic więzienia również i im odcinało drogę ucieczki. Musieli to skrupulatnie zaplanować, jeśli nie chcieli podzielić losu Burke'a. Spotkanie miało odbyć się za dwa dni, a on czuł wątpliwości w związku z tym wszystkim. Musiał nabrać perspektywy.
I początkowo przekroczył granice między terenami Yaxleyów i Selwynów, kierowany pewnym przymusem. Słyszał o tym co wydarzyło się w karczmie oddalonej od stolicy. Spis uczestników pozostawał anonimowy, jednak będąc szlachcicem można było dowiedzieć się wszystkiego. A na pewno jeśli kilku arystokratów było wmieszanych w coś niebezpiecznego. W ten sposób cały czarodziejski świat dowiedział się, kto wylądował w szpitalu Świętego Munga z jakimi obrażeniami. Gdy przeczytał znajome sobie nazwisko, początkowo myślał, że to żart i podświadomość sama przekręciła litery. I nie wiedział, co zrobić. Nie powinien się pojawiać na oddziale, ale z drugiej strony musiał ją zobaczyć. Wszystko się rozmyło wraz z późniejszymi wydarzeniami, które wyrwały mu z myśli Lucindę Selwyn. Samo wspomnienie w liście o Azkabanie przypomniało mu jego wuja, a co za tym szło również spotkanie w Tower of London. Wszystko sprowadzało się właśnie do niej. Nie mógł powstrzymać dziwnego uczucia w żołądku. Wydawało mu się, że będzie potrafił już kontrolować swoje reakcje w stosunku do niej. Przecież wyprawę za smokiem, a przynajmniej końcowy etap traktował bardzo spokojnie. Co więc poszło nie tak? Nie mógł się z nią zobaczyć twarzą w twarz - nie jako człowiek. Podążając za nią po zapachu, dotarł właśnie do dzikich części Walii. Usadowił się niczym lew na skarpie na Korzeniowym Wąwozem, śledząc z daleka znajomą postać. Widząc blond włosy, położył po sobie uszy i oddychał ciężko, chcąc i równocześnie bojąc się tego, że mogła go zauważyć. Czarny wilk zlewał się z ciemną roślinnością i jedynie oczy lśniły mu w zaroślach, czyhając na zbliżającą się postać.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]22.08.17 20:42
Wiedziała, że powinna słuchać zaleceń uzdrowiciela. Wypuścił ją ze szpitala tylko dlatego, że po ostatnich anomaliach potrzebowali wolnych sal, a ona wracała już do zdrowia i bardzo, ale to bardzo chciała wrócić do domu. Nasłuchała się o wszystkim co może ją spotkać jeśli nie będzie się oszczędzać i nie da sobie miesiąca na całkowity powrót do zdrowia. Obiecała, że będzie leżeć w łóżku, a jedyne po co będzie wstawać to eliksir bądź kubek gorącej herbaty. W ogóle przecież całkowicie niedorzeczne było dla uzdrowiciela to, że w jej mieszkaniu nie ma skrzata, który by to dla niej zrobił, albo, że w ogóle mieszka sama zamiast zajmować jeden z pięknych pokoi w swojej rezydencji. Obiecała, ale przecież nie traktowała spaceru jako czegoś złego. Te wszystkie dni spędzony w szpitalnej sali bardzo ją przygnębiły. Potrzebowała czegoś więcej niż czterech ścian. Potrzebowała przestrzeni. Dlatego nie myśląc zbyt wiele zaraz następnego dnia po wyjściu ze szpitala udała się na spacer do Walii. Dzięki Merlinowi za teleportacje choć nie ukrywała, że naprawdę się tego bała. Po ostatnich wydarzeniach wiedziała, że każde użycie magii mogło skutkować niepożądanymi rezultatami. Przez chwile się wahała w końcu jest tyle miejsc w Londynie, do których mogłaby pójść bez konieczności teleportowania się ryzykując, że znowu trafi na oddział tym razem z powodu rozszczepienia. Jednak nie chciała się ograniczać. Już leżąc w Mungu myślała o tym wąwozie. O zapachu drzew, o szumie wiatru, o piasku pod stopami. Pogoda jak nigdy dała jej głośne pozwolenie na wyprawę dlatego nie szukała już więcej powodów do zostania w domu. Po prostu to zrobiła mają nadzieje, że już zbyt dużo w ostatnim czasie wycierpiała i przeżyła. Los miał z niej ubaw to było pewne. Choć nie życzyła tego nikomu to jednak jakaś część jej naprawdę chciała by to wszystko już się odwróciło. Nie można się przecież skupiać tylko na jednej osobie. Nie można żyć jako popychadło kapryśnego losu. Ten czasem też musiał dawać za wygraną. Kiedy teleportacja się udała, a ona właśnie wchodziła na teren wąwozu poczuła się dobrze. Śpiew ptaków zmusił ją do zatrzymania się na środku ścieżki. Zaczęła się rozglądać po drzewach mając nadzieje na zobaczenie ich z bliska. Kiedy jej się nie udało podniosła delikatnie falbanę sukienki, która teraz wydawała się być na nią po prostu za duża. Jakby przez ostatnie dwa tygodnie jej ciało zmniejszyło się jeszcze bardziej. Wiedziała, że to przez nerwy. Wiedziała, że nie była w stanie patrzeć na jedzenie odkąd te wszystkie okropne rzeczy zamieszkały w jej głowie. To co zobaczyła wtedy w karczmie i później w chacie gdy próbowali uratować rudowłosą. Choć całość sytuacji pamiętała jak przez mgłę to te wszystkie straszne momenty mocno zapadły jej w pamięci. Zrobiła jeszcze kilka kroków aż jej oczom ukazał się wielki głaz na którym postanowiła usiąść. Nikt nie powiedział, że przyszła tutaj tylko po to by podziwiać naturę. Przyszła przede wszystkim żeby pomyśleć. Oczyścić umysł ze wszystkiego co złe i zbędne, a w głowie blondynki naprawdę takich rzeczy było dość sporo.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]22.08.17 21:18
Nie podobało mu się to, że tutaj przyszedł. Nie powinien był słuchać tego silnego głosu instynktu, który zapanował nad nim podczas nocy, w której pozbawił nie tylko ręki, ale również i życia Barry'ego Weasleya, zostawiając jego truchło na rozszarpanie wilkom. Słyszał jak nadchodziły, ale wciąż miał wbite zęby w dogorywające jeszcze, drgające ciało czarodzieja. Czuł jak ciepło z gorącej kiedyś krwi uciekało z każdą sekundą, zamieniając się w zimno; chłód zlewający się razem z leśnym, nocnym powietrzem tworzył jedną całość, która w tamtym momencie była równie prosta co rozszarpanie szyi mężczyzny. Tamten trans był czymś, czego nigdy jeszcze nie zaznał. Czytał w już niedostępnych księgach o animagii jak i również wspomnieniach mistrzów transmutacji o podobnych zdarzeniach. Nazywano to krwawym obłędem, gdy instynkty zwierzęce dominowały nad tymi ludzkimi. Nie zdarzało się to u zwierząt z natury łagodnych, a dotyczyło drapieżników, które łatwiej traciły swój spokój ducha i temperament, który zachowywały podczas ludzkiej formy. Zdarzał się on podobno bardzo rzadko i był niebezpieczny z tego względu, że kiedyś mogło istnieć zagrożenie, że odruchy typowe dla dzikich gatunków przejmą kontrolę nad czarodziejem. Istniały domysły jakoby taki animag mógł zatracić się w sobie i nawet zapomnieć o tym, że był kimś więcej nad tylko zwierzę. Były to jednak niepotwierdzone spekulacje, które nie przeraziły Morgotha na tyle, by zrezygnował ze swojego daru, który tak długo opanowywał. Do tego miał wiele innych, ważniejszych problemów niż mity o zdziczałych animagach. Ten temat samoistnie zszedł na dalszy plan, a on potrzebował nabrania perspektywy. Znalezienie jej wcale nie miało mu pomóc w rozmyślaniach, bo skupiał się już całkowicie na znajomej postaci. Jednak miało to jedną zaletę - nie myślał o niczym innym. Równocześnie było to również niebezpieczeństwem, nad którym nie umiał sprawować jeszcze kontroli. Teraz jednak nie miało to dla niego znaczenia. Miał zdecydowanie później pluć sobie w brodę za to, co właśnie robił. Z jednej strony żal, ale z drugiej pewne przyciąganie.
Położył łeb na wyprostowanych łapach i obserwował jeszcze przez chwilę kobietę, gdy rozglądała się dookoła zupełnie jakby zamierzała pochwycić najpiękniejsze drzewa za gałąź i przyciągnąć do siebie. Machnął ogonem, a trawa zaszeleściła pod naporem sierści. To wydawało się takie proste. Patrzenie, obserwowanie. Jako człowiek również właśnie tak działał i w tym był najlepszy. W ocenianiu detali jak i całości. A to co widział teraz wcale go nie uspokoiło. Sądził, że Lucinda będzie wyglądała źle po wyjściu z Munga, jednak to nawet nie prezentowało jej w takim świetle. Straciła dawne, wewnętrzne światło i energie, które biły od niej nawet wtedy gdy nie mogli na siebie patrzeć. Włosy jakby straciły blask, skóra nabrała bladego, niebezpiecznie wręcz trupiego koloru. Odetchnął ciężko, pozwalając by znajdujące się przed nim dmuchawce zerwały się do lotu, niosąc ziarna w stronę siedzącej kobiety. Wiedział, że jeszcze nie zauważyła jego obecności, zamyślona we własnych kłopotach. Jakże dalekie wydawały się ich ostatnie spotkania, których nieprzychylny charakter powinien znowu złagodzić ścieżkę między nimi. Teraz jednak na nowo wszystko się wybrzuszało i tworzyło drogę pełną dziur oraz niewiadomych miejsc. Pozwolił jej jeszcze przez chwilę zostać samej ze sobą, aż w końcu zdecydował się, by podejść bliżej i spojrzeć na jej twarz. Nie miał już zobaczyć na niej szczerego uśmiechu na swój widok, ale może złapie chociaż jeden nieświadomy? Wstał cicho i przeszedł kilka kroków w stronę Lynn, by ukryć się w krzaku naprzeciwko czarownicy. Jeśli zamierzała się przyjrzeć, mogła zobaczyć nos, a później również i zarys całego pyska. Bo wcale się nie ukrywał i zawsze mógł zbiec, gdyby się przestraszyła. Później będąc już w domu miał na pewno tego żałować, mając świadomość, że dla niej wciąż pozostawał jedynie dzikim zwierzęciem.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]29.08.17 9:16
Lucinda bardziej od ludzi ceniła miejsca. To one nosiły w sobie najprawdziwszą magię. Nie były prostsze od ludzi bo często potrzebowała o wiele więcej czasu by je rozgryźć niż wtedy gdy tyczyło się to człowieka, ale wiedziała, że jest warto. Ludzie zaskakiwali i nie zawsze było to tak pozytywne jak się liczyło. Miejsca miały to do siebie, że nawet jeśli przesiąknięte negatywną energią nie zachęcały do odwiedzin to dla niej był to tylko znak, że skrywały w sobie tajemnice, którą można było odkryć, a te nigdy jej nie zawodziły. Ludzie już tak. Dlatego wolała ten czas poświęcić samotności. Miała już dosyć pytań o to co im się przydarzyło. Choć minęło tak naprawdę kilka dni ona nie potrafiła mówić o tym tak jakby było już po wszystkim. Ich świat rządził się innymi prawami. Istniały całkowicie inne granice niemalże każdej sfery życia. Nawet te odpowiadające za szaleństwo. Coś co dla nich było normalnością dla mugoli było całkowitą abstrakcyjnością, wymysłem ludzi chorych, czymś co tak naprawdę nie może istnieć. Jednak nawet czarodzieje mieli swoje oznaki szaleństwa i mówienie głośno o tym co naprawdę wydarzyło się w karczmie może być śmiało uznane za jedną z takich oznak. Bo te rzeczy nie istniały, nie mogły istnieć. A przynajmniej doświadczając już niektórych rzeczy w swoim życiu nie spotkała się z czymś podobnym. W świecie czarodziei jednak zawrzało z innych powodów i była za to wdzięczna. Ludzie szybko przenieśli uwagę na coś w czym jakimś dziwnym trafem nie brała udziału. Tym razem los ją oszczędził co traktowała tylko jako ciszę przed burzą, a nie prawdziwe rozpogodzenie. Nie chcąc jednak o tym wszystkim myśleć wybrała się właśnie tu. To było chyba ostatnie miejsce, w którym mogłoby się jej coś przytrafić. Niewiele osób o tym wiedziało, większość nie przychodziła tutaj bo czarodziejom zwykle zdarzały się w tym miejscu przedziwne rzeczy, ona czuła tutaj ciszę i spokój potrzebny do uspokojenia myśli i powrotu na dawną ścieżkę. Tą złożoną z pewności własnych decyzji, dobrego samopoczucia, bezpieczeństwa i miłości do świata, która odkąd tylko wróciła do Londynu jakoś magicznie wyparowała. Wiedziała, że się zmieniła. Nie była już tą samą Lucindą Selwyn, którą była jeszcze w listopadzie czy październiku. Pamiętała, że łatwiej było jej przyjmować życie takim jakie jest. Teraz miała wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się w całkowicie innym życiu. Nie jej. To co przez ten czas przeżyła, to co zobaczyła… sama nie wiedziała skąd brała jeszcze siłę by dalej iść. Może wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Życie na pewno przygotowało dla niej kolejną dawkę wzlotów i upadków, a ona jak na szlachciankę przystało przyjmowała wszystko nadstawiając drugi policzek. Chociaż tego ją nauczono. Ze wzrokiem wbitym w ziemię nie spostrzegła, że ktoś ją obserwuje. W ogóle nie pomyślałaby, że może kogoś tutaj spotkać. Miała być tylko ona. Kiedy uniosła wzrok i ujrzała blask oczu wpatrujący się w nią drgnęła przestraszona. Zaraz jednak odetchnęła głęboko. To tylko zwierzę, o wiele bardziej bała się ludzi. Widząc, że ten w ogóle się nie rusza z miejsca uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. - Też nie masz najlepszego dnia? - zapytała retorycznie odrywając wzrok od zwierzęcia i przenosząc je na konary drzew nad jej głową.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]29.08.17 15:28
Morgoth nie miał ostatnio czasu, żeby pomyśleć o czymś tak przyziemnym jak odpoczynek. A na pewno nie brał pod uwagę zaszycia się z daleka od innych, chociaż bardzo by tego pragnął. Tym razem to do jego domu przyszła reszta Yaxleyów, szukając ostoi u nestora. Cyneric. Liliana. Rosalie. Ich siedziba została zniszczona i nie zamierzali jej odbudowywać, a przynajmniej nie w tym momencie. Ojciec nie zamierzał chwilowo poświęcać uwagi na odbudowę domostwa, która mogła poczekać. Najważniejsze żeby jego bliscy znaleźli schronienie i mieli je właśnie tutaj - na bagnach oddalonych od cywilizacji i zaszytej nad brzegiem ogromnego jeziora. Pośród ciszy i mgły. Cieszył się, że nic im się nie stało, że tylko Yaxley's Hall ucierpiało, a nie któryś z domowników. Nie miał nic przeciwko ich obecności, ale w pewien sposób martwił się, że mogłoby to wpłynąć na relacje między nim a jego kuzynostwem. Czy taka bliskość Liliany mogła zaszkodzić? Nie byli w najlepszych kontaktach od jego referendum i nie dostrzegał, by miało się to zmienić. Nie zamierzał zabiegać o czas dziewczyny, a wręcz przeciwnie. Tak samo jak z Rosalie. Nie chciał dać się im złapać na rozmowę, podczas której musiałyby się ugruntować w zdaniu, że to nie był ten sam Morgoth co kiedyś. Nie chciał ich zawodzić, ale nie był naiwny. Kiedyś musieli się skonfrontować, a to co miały spotkać, nie miało ich uradować. Zmiany które w nim zaszły na przełomie tych kilku miesięcy nie były złe, a przynajmniej nie dla niego samego. Jedynego czego nie był pewien były ostatnie, powtarzające się sny i dziewczyna do której wracał w nocnych marach. Czy oznaczało to, że zaczął tracić zmysły? A może przyczyna była zgoła inna? Zastanawiał się nad tym czy może nie było to powiązane z magią, która związała go z Gostirem, jednak odrzucił tę koncepcję całkowicie. Szukał odpowiedzi w księgach związanych z krainą snów, ale nie znalazł nic co mogłoby mu podpowiedzieć prawdziwy sens i znaczenie wracania do jednego świata. I to w tak chronologicznym kontekście. Nie chciał mówić o tym ojcu, bo ten i tak miał dość spraw na głowie. Cyneric również ze zbliżającym się planowanym ślubem, który musieli przenieść do Yaxley's Palace. Znając Rosalie zapewne wzięła to znowu za zły omen, nie mając szczęście do ludzi, którym powierzyła swoje słabe serce. Teraz jednak nie miała czego się obawiać. Cina mógł jej zapewnić wszystko o czym tylko marzyła, łącznie z noszenia do śmierci chwalebnego nazwiska ich rodu.
Słysząc słowa skierowane w jego stronę, zjeżył się lekko, ale nie zrobił nic więcej. Poruszał się niesamowicie cicho i wolno. Wręcz asekuracyjnie. Odczekał nim wyszedł z zarośli, by odejść nieco w dół ścieżki. Poza zasięgiem ramienia kobiety, by w razie czego uskoczyć z powrotem w górę wąwozu, gdyby wyciągnęła różdżkę. Im dalej od niej, tym miał większe szanse. Chociaż zapewne miałaby większe skrupuły do użycia broni czarodziejów, gdyby wiedziała kogo przed sobą ma. Nie ufała mu już i nie winił jej za to. W pewien sposób mogło to być jedno z ich ostatnich spotkać, gdy Yaxley myślał nad zbliżającymi się zmianami. Atak na Azkaban nie był niczym prostym i jeśli ktoś chciał tego dokonać, nawet z tak potężnymi czarodziejami, jakich posiadało grono Śmierciożerców, ryzyko istniało. Nie tylko w postaci długiego wyroku, ale również dementorów. Na samo wspomnienie szalonego wuja, któremu te okrutne stworzenia nie zostawiły grama zdrowego rozsądku, wizja spotkania ich najbardziej przerażała Morgotha ze wszystkich wyzwań, które na niego czekały. Kiedyś może i mógłby powiedzieć jej o tym, że było mu ciężko. Ze wspomnieniami które ze sobą nosił. Odetchnął, lustrując spojrzeniem Lucindę. Nie poznawał jej. Oboje się zmienili i bynajmniej nie w lepszym kierunku, niszcząc się wzajemnie.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]02.09.17 11:40
Gdyby miała próbować zrozumieć to wszystko co się wydarzyło w jej życiu przez ostatnie miesiące prawdopodobnie wykończyłaby się psychicznie. Dużo rzeczy nadal nosiła zbyt głęboko w sobie nie pozwalając by demony przeszłości dotknęły jej słabego teraz ciała. Nie pamiętała już dni kiedy żyła prostotą. Te chwile gdy bez zmartwień oddawała się poszukiwaniom, podróżowała, zwiedzała najpiękniejsze zakątki świata nie przejmując się problemami brytyjskiej szlachty. Nie pamiętała już dni, które spędziła nad zagadkami, mapami, zaklęciami i rozwiązaniami. Czuła się tak jakby to było inne życie. Chociaż wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy to swój powrót do Londynu traktowała jako nadzieje na zmianę. Teraz chciałaby wyjechać, uciec. Znowu poczuć podobną nadzieje. Poczuć, że jest jeszcze coś co może zrobić by wyjść z miejsca, w którym teraz się znajdowała. A był to dół. Bardzo głęboki. Bardzo ciemny. Pozbawiony wyjścia, możliwości ucieczki. Tęskniła za prostotą bo nad nią nie trzeba się było zbyt długo głowić, a ona była nauczona wszystko analizować. Myślała za dużo, myślała o wszystkim i o wszystkich. Kiedy coś pojawiło jej się w głowie mogła godzinami szukać rozwiązań bo nie wierzyła w te pojawiające się w głowie po raz pierwszy. Może gdyby nie ciągle rozmyślanie nie spotkałoby ją tyle złego. Może przesadzała szukając we wszystkim jakichś wad. Może gdyby tak bardzo nie starała się we wszystkich widzieć cząstkę dobra to łatwiej rozumiałaby zło. Możliwe, że zrozumiałby nawet śmierć. Czy wtedy jej życie wyglądałoby inaczej? Co z czarnoksiężnikiem, którego zabił Yaxley? Czy wtedy potrafiłaby zrozumieć dlaczego to zrobił i strach zastąpiłaby ulgą? Myśl o Morgothcie przypomniała jej o ich ostatnim spotkaniu. O smoku, którego w końcu udało mu się znaleźć. Właściwie to nie ona znalazła smoka, a to smok znalazł ją. Nie wiedziała skąd Yaxley wiedział gdzie szukać swojego podopiecznego, ale prawdopodobnie gdyby nie on już dawno spaliłby ją smoczy ogień. A ona nie potrafiła powiedzieć dziękuje, jakby wcale od niego tego nie wymagała. Oboje wiedzieli, że uratował jej życie i nie był to pierwszy raz. Wtedy próbowała być profesjonalna choć nie wyszło jej to tak jakby tego chciała. Chyba nie można być w pełni profesjonalnym gdy tak wiele się czuje. Szlachcianka spojrzała na wilka, który ruszył ku niej opierając się lekko na łapach. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać. Nie była silna. Nie miałaby prawdopodobnie szans z dzikim zwierzęciem. Jednak nie ruszyła się nawet z miejsca jedynie przejeżdżając palcem po drewnie różdżki jakby chciała sprawdzić, że ta ciągle jest obok. Tyle razy już uniknęła śmierci. Ten ostatni raz, po którym trafiła do Munga był trudny. Zwykle wszystko kryła w sobie, a teraz dowiedzieli się o tym inni i nie mogła udawać, że nic się nie stało. Jednak jej życie było już wiele razy narażone. Można powiedzieć, że się do tego już przyzwyczaiła, ale chyba nie da się do takich rzeczy przyzwyczaić. Lynn przyjrzała się wilkowi zastanawiając się czy kiedykolwiek wcześniej widziała to zwierzę z tej odległości. Miał piękne ubarwienie, ale to nie ono najbardziej przyciągało wzrok, a blizna nad okiem. Jakby jeszcze świeża. Skrzywiła się. - Musiało bardzo boleć – mruknęła wytężając wzrok jakby chciała ją zapamiętać. Westchnęła. - Też nabawiłam się paru nowych ostatnio. Szlachciance nie przystoi więc zostały mi suknie z długimi rękawami. - przewróciła oczami. - Mojej matce się to nie spodoba. - dodała już ciszej. To były sprawy, którymi nigdy się nie przejmowała. Wybór sukni na kolacje nie zajmował jej kilku godzin, a kapelusz nie musiał być idealnie dopasowany pod kolor rękawiczek. Po prostu szkoda jej było na to życia. Można było w tym czasie tak wiele zrobić. - Wydaje mi się, że jestem przeklęta. Odkąd tu jestem… spotykają mnie tylko złe rzeczy, lgną do mnie jak ćma do światła i nic nie mogę na to poradzić. Naprawdę jestem przeklęta. - i kiedy to powiedziała zachciało jej się śmiać z bezradności. Wiedziała, że musiała sobie z tym poradzić. Znowu stanąć na nogi, znowu zrobić coś głupiego. Po prostu miała kryzys.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]02.09.17 13:36
Zostawiał już to, co było. A przynajmniej w chwilach w których było to możliwe. Nie zawsze wszak czuł że jego umysł ukierunkowuje się w jednym kierunku. Że wszystko zmierza tak jak tego chciał. Był spokojny, był wolny od zmartwień tylko teraz. Pod tą postacią, o której nie wiedział nikt, chociaż zapewne niedługo mogło się to zmienić. Podjęcie decyzji o walce z dementorami i chęcią ich przechytrzenia mogło nieść za sobą skutki, o których nawet nie przeszło mu przez głowę. Wiedział o tych stworzeniach dość dobrze, chociaż nigdy nie interesował się tym tematem na tyle, by zgłębić jego najgłębsze tajniki. Bał się tego, czym były. Chłód, mgła, uczucie odizolowania towarzyszyły mu do urodzenia i mógłby je znieść. To tego szaleństwa, które ze sobą niosły bał się najbardziej. Bał się, że skończy jak jego imiennik w pustej celi, która będzie jego jedynym światem, a cegły jedynymi towarzyszami. Dementor niósł za sobą własnie ów obłęd, którego Morgoth by nie zniósł, nie chcąc być pozbawionym trzeźwego umysłu pustym organizmem, pożywką dla czarnych katów. Wolałby umrzeć niż sprawić, by skuli go w łańcuchy i przybili do ściany w Azkabanie, gdzie przez wieki wisiałby, pozwalając, by z każdym mijającym dniem stawał się żywym trupem. Jednak gdyby miał podejmować swoje decyzje raz jeszcze, nie postąpiłby inaczej. Znając konsekwencje współpracy z Lynn, wiedząc jak się to miało zakończyć, znów wybrałby się do Dziurawego Kotła na spotkanie z nieznajomą/ Gdyby nie ona, nie uratowałby matki. Gdyby nie ona, nie pozbyłby się ciągle zagrażającemu jego rodzinie człowieka. Gdyby nie ona, nie znalazłby smoka. I gdyby nie ona, nie odebrałby ważnej życiowej lekcji, która ugruntowała go w fakcie, że świat, w którym żyli, nie zamierzał uginać się pod ich wolą. Postąpili bardzo lekkomyślnie, pozwalając, by kiedykolwiek coś tak silnego powstało między nimi. Morgoth zarzucał sobie, że w ogóle nie zawahał się nawet, gdy zaczęło dziać się inaczej. Czy jednak nie była to przestroga na przyszłość? By poznać znaczenie ostrzeżenia, trzeba było wpierw się sparzyć. A tak dwójka na pewno to zrobiła, nie zatrzymując się we właściwym momencie.
Możliwe że wziął to spotkanie jako pewien rodzaj niemego pożegnania, wiedząc, że plany, które nadchodziły mogły stanąć na przeszkodzie, by jeszcze kiedykolwiek mieli możliwość do rozmowy... Lub chociażby dostrzeżenia swoich twarzy w tłumie innych. Wszystko stało pod znakiem zapytania i nawet nie mógł być pewnym czy jego obecność na ślubie Cynerica i Rosalie będzie możliwa. Na razie jednak jego wilczy umysł nie skupiał się na tym co będzie, a na tym co trwało. Lekko uniósł czarne wargi i pokazał zęby, obnażając kły. Cały garnitur błysnął pod zmarszczoną górną wargą, z gardła zaczynał dobiegać niski grzmot, przywodzący raczej na myśl rodzący się ryk lwa. Jednak nic się nie stało. Po prostu wszystko ucichło wraz z zajęciem odpowiedniego, dalszego miejsca od kamienia, na którym siedziała kobieta. Para lśniących oczu wpatrywała się w nią uważnie, dostrzegając każdy ruch mięśnia, a gdyby było trzeba, uskoczyłby z daleka od pola rażenia zaklęcia. Nic się jednak takiego nie stało. Nie zareagowała szybko i nagle. Po prostu na niego patrzyła tak jak on na nią. Początkowo w ciszy, jednak później odezwała się. Dziwnie było słyszeć czyjś głos i nie móc na niego odpowiedzieć. Ale czy będąc człowiekiem, odpowiedziałby jej? Mrugnął, gdy wspomniała o bliźnie i odwrócił lekko głowę, by nie skupiała się właśnie na niej. Na pamiątce która miała mu już zostać do końca życia. Może i mógłby coś z tym zrobić, ale nie chciał. Znowu zwrócił na nią uwagę, gdy odezwała się ponownie. Gdyby mógł, uśmiechnąłby się delikatnie. Lucinda raczej nie była jedną z tych dam, które przejmowały się sprawami ubioru czy tego co wypadało. Jeśli byłaby inną osobą, nie wzięłaby zlecenia, które jej oferował ani nie ruszyłaby z nim na poszukiwania, twierdząc, że tak nie wypada. Ta otwartość równocześnie przynosiła jej cierpienia w szlacheckim świecie. Świecie, który brutalnie się jej przypomniał. Ile czasu jej zostało, nim rodzina znajdzie jej męża, który będzie wymagał od niej bycia przykładną żoną? Ile jeszcze miała trwać ta ulotna wolność, nim zostanie matką, która nie będzie miała czasu na nic innego tylko skupi uwagę, czas i miłość na potomkach? Chciałby, żeby jak najszybciej, by przestała się kłopotać. Równocześnie jednak zaprzeczyłby wszystkiemu przez własny egoizm, który wciąż trwał. Warknął, gdy mówiła o byciu przeklętym. Jeśli mieliby się licytować o to, kto był bardziej potępiony, przegrałaby. Nie zabiła jednorożca ani nie wypiła jego krwi. Nie zniszczyła innych istnień. Idź, Lynn. Idź dalej i nie oglądaj się, chciał jej powiedzieć. Powinna zapomnieć o tym co było i skupić się na tym co miało nastąpić. Wciąż byli ludzie, którzy na nią czekali w przyszłości. Nie powinna była zatracać się w przeszłości.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]11.09.17 14:11
Zbyt wiele rzeczy uległo zmianie. Na początku dostrzegała to co wpływało bezpośrednią na nią i na ludzi jej bliskich. Dostrzegała zmiany w sprawach, które wcześniej właściwie w ogóle nie wpływały na to co robiła i jak robiła. Teraz potrafiła też dostrzec to jak bardzo przez kilka miesięcy zmienił się ich świat. Chaos, który nastąpił po uderzeniu anomalii był całkowicie zrozumiały, ale blondynka nie zdawała sobie sprawy z tego, że ten zaczął się już dużo wcześniej. Widziała jak zmieniają się ludzie, zasady, prawa i tradycje. Tragedie od zawsze dotykały ich świata, wszyscy byli ludźmi i nie dało się tego uniknąć. Jednak nigdy nie łączyła ich ze sobą. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, że to wszystko może być jedynie początkiem. Myśl, że ich świat jest pogrążony w ciemności napawała ją nie tyle niepokojem co bólem. Znała wiele ludzi, sama była przykładem osoby, która swoje w życiu już przeżyła. Dla jednych byłoby to za dużo, dla innych to tylko motywacja by robić coś więcej. Ona jeszcze nie podjęła decyzji. Wybór drogi wydawał się być jednak nieunikniony. Każdy kto ją znał wiedział, że nie robiła takich rzeczy. Częściej kierowała się intuicją niż planem, a działania podpierała na spontanicznych decyzjach. Uważała, że los jest zbyt przewrotny by można było cokolwiek dobrze zaplanować, wiedziała, że finalnie i tak wszystko się odmieni. Tym razem jednak nawet sama intuicja podpowiadała jej, że nie może oczekiwać iż wszystko samo jakoś się ułoży. Tym razem postanowiła zrobić coś z konkretnie określonym celem. Działanie nie miało być dyktowane spontanicznością, a przemyśleniami. Nie mogła zmienić popełnionych błędów, ale w końcu dorosła do decyzji by ich już więcej nie popełniać. I to właśnie ją zmieniło. Zabrało lekkość, zostawiło w niej siłę, że musi w końcu o siebie zadbać. O swoje życie, które było zbyt kruche. Nie spodziewała się nawet, że aż tak kruche. Lucinda spojrzała na zwierzę z ciekawością gdy usłyszała warknięcie. Nie był to pierwszy raz kiedy to co niebezpieczne bardziej ją fascynowało niż odstraszało. Zwierze jednak zdawało się ją obserwować i może właśnie dlatego nie oderwała od niego spojrzenia przez dłuższą chwile. Kiedy w końcu to zrobiła spojrzała na niesiony wiatrem piach i drgnęła. Przed oczami pojawił jej się obraz z nocy w karczmie. Wiatr uderzający w okna, ściana deszczu uniemożliwiająca zobaczenie w oddali czegokolwiek, głęboka dziura w piersiach kobiety i jej ciemne jak noc oczy. - Myślałam, że widziałam już w życiu wszystko, a to tylko moje kolejne naiwne spostrzeżenie świata. Nie ma w nim nic bezpiecznego, prostego, a teraz przekonuje się o tym jeszcze bardziej. - mruknęła sama do siebie. Było jej z tym źle. Była na siebie zła, że tak długo żyła w bajce, w które dobro potrafi pokonać zło. Mało tego, że ta bajka miała w sobie więcej dobra niżeli zła. Prawdziwe życie było całkowicie odwrotne i teraz doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Prawdopodobnie zwariowała mówiąc o tym głośno kiedy jedynymi uszami, które mogłyby ją podsłuchać były te należące do wilka, ale potrzebowała powiedzieć to sobie głośno. Nie zwariowała i nie miała zamiaru do tego do puścić, ale jedno było pewne, musiała stanąć twarzą w twarz z własnymi demonami. Gdyby nie porażki nadal uważałaby, że żyje w idealnym świecie, gdzie najważniejsza jest realizacja samej siebie i robienie czegoś co się lubi. Wierzyłaby, że tylko to się liczy. - To chyba było inne życie – dodała jeszcze też do siebie bo kiedyś było prościej. W grudniu, w styczniu… jeszcze to widziała i potrafiła zainspirować sobą innych.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]11.09.17 22:56
Dlaczego ludzie upadają? Czy to właśnie wtedy odnajdywało się prawdziwą siłę do postawienia kolejnego kroku? Możliwe że było to motywujące do dalszego działania, jednak czy nie okazywało również słabości, którą można było mieć w sobie? Dopuszczenie do siebie tak wielkiego błędu nie powinno mieć miejsca. Oczywiście, że zbieranie doświadczenia z własnych porażek było najbardziej edukujące, ale czy trwanie wciąż w tym samym konwenansie z przeszłości nie równało się z brakiem odpowiedniej siły do przeciwstawienia się mu? W jaki sposób można było wytłumaczyć powierzchowne pragnienie zgłębienia tajemnicy, jaką była własna, ludzka, zawodna ciekawość, gdy wewnątrz zdawano sobie sprawę, że walka toczyła się w innym miejscu? Nie mógłby sobie wybaczyć zboczenia ze ścieżki, która trzymała go przy jedynej wartości, którą wyznawał. Nie było to uczucie do kogoś, kto nosił odmienne od niego nazwisko, a lojalność wobec własnych krewnych i zasad, moralności, tradycji, w które wierzyli i wyznawali. To rodzina trwała przy nim przez dwadzieścia dwa lata. Ona go wychowywała, ona wpajała mu od najmłodszych lat odpowiednie poglądy. Pokładała w nim nadzieje na to, że gdy dorośnie, będzie odpowiednim dziedzicem. Takim, który tak jak jego ojciec coś zmieni i uczyni ten ród silniejszym niż go zastał. Właśnie o to w tym chodziło. Taka była idea. Poświęcenie siebie, by to rodzina skorzystała. Była niepodważalnym filarem i budulcem, który gdy stracił chociażby jedną kolumnę - upadał. A oni nie mogli sobie na to pozwolić i Morgoth zdawał sobie z tego sprawę lepiej niż kiedykolwiek. Nie chciał być słabym ogniwem, przez które łańcuch mógł ulec zniszczeniu. Nie takim siebie widział i nie chciał, by wątpliwości oznaczające słabości wkradły się do jego serca. I tak miał wyjątkowo dużo na głowie, by przejmować się kolejnym martwym punktem, który prowadził go donikąd. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i ona również. Nie żył dla siebie. Żył dla niej. Żył dla rodziny i miał za nią umrzeć. Znajomość z Lucindą nie przynosiła żadnych korzyści względem rodu Yaxleyów. Dalsze działania byłyby jedynie wciąż naprowadzającym się kompendium własnych krzywd i niezręczności, na których nie było go stać. Ich losy złączyły się, ale musiały być kiedyś rozerwane. Jedynie sami się ranili, nie potrafiąc tego zakończyć raz na zawsze. Któreś z nich musiało to zrobić, a Morgoth mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za ten gest. Żyli w świecie fantazji i wyobraźni, która nie była ich prawdziwą rzeczywistością. Ulegli chwili i to wszystko. Nie mogli przez to zaprzepaszczać całego życia, które spędzili, by być dumnymi członkami rodzin przez jedno dziecinne, naiwne potknięcie. Zrobił to, ale wstał z solidną nauką, której zamierzał się trzymać. Robił to dla rodziny i to właśnie przy niej był myślami podczas każdej chwili swojego życia. Była to jedyna słuszna ścieżka, o którą się trwożył, gdyby przyszło zło. Dlatego też nie mógł dawać się rozpraszać przez nic i przez nikogo. Ostatnio zbyt dobrze to na sobie odczuł. Zauważył jak myśli uciekały mu spod właściwego toru na inny, zgubny i nieodpowiedni. Na szczęście szybko potrafił wrócić na ziemię i odsunąć od siebie niewłaściwe rozmyślania. Wiedział jednak że sam fakt, że pozwalał im go odsuwać od tych ważkich spraw, powodował wewnętrzną do nich niechęć. Nie potrafił jeszcze blokować się przed nimi w sposób skuteczny, ale krok po kroku dążył do zamknięcia swojego umysłu przed niechcianymi rozterkami. Liczyły się tylko te, które znajdowały się wewnątrz jego domu. Nie w tej chwili przed nim. Czy osoba, którą widział przed sobą wciąż była tą samą, której postanowił zawierzyć coś więcej od własnego zaufania? Nie przypominała jej. Blada, zmęczona... Wyglądała jakby się poddała i zrezygnowała. Tak to miało wyglądać? W wąwozie dookoła zieleni, gdzie tylko jedno zdawało sobie w pełni sprawę z tego co się działo? To było ładne miejsce na pożegnanie. Szczególnie że to, co jej oddał, już nie istniało. Miała rację mówiąc mu wtedy, że był kłamcą. Patrząc z tej perspektywy, był nim. Tamto naiwne dziecko umarło, by już nigdy nie powrócić i nie ujrzeć światła dziennego. Wszystko dzięki tej jednej znajomości, która skończyła się brutalnie, ale prawdziwie. Bo nie zamierzał z tego zrezygnować, jeśli chodziło o dobro jego bliskich. Nawet jeśli tym samym ją stracił... Nie liczyło się to. Nie mógł już żądać niczego od niej samej, skoro osoba, która oddała jej serce nie istniała. Musiał się z tym pogodzić, bo w głębi duszy wiedział, że miał rację. I chociaż umysł znał prawdę, część jego samego jakby próbowała temu przeczyć. Morgoth nie mógł jednak już prowadzić takiego życia. W rozdwojeniu. Musiał wybrać i zamierzał dokonać właściwego, jedynego wyboru, który mu pozostał. Zobaczył ją i tylko to się liczyło. Chociaż nie mogła sobie zdawać z tego sprawy, właśnie się z nią żegnał, by wrócić do domu i zostać przy nim sercem już na zawsze.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]15.09.17 8:59
Byli tylko ludźmi. Uleganie instynktom było czymś naturalnym i często przewodziło ich życiu. Lucinda nigdy nie spodziewała się, że na jej ścieżce stanie takie wiele osób chcących zmienić jej życie, ludzi, którzy to życie naprawdę zmienili. Wiele razy chciała się poddać. Powiedzieć sobie, że już dość naiwności, że pora skupić się na tym co prawdziwe. Wiele razy chciała dać się ponieść. Nie myśleć o konsekwencjach, brnąć w coś bez przyszłości by choć przez chwile poczuć szczęście. Żyła na granicy, nie do końca wiedząc, w którą stronę się udać. Która była mniejszym złem. Poddanie się jednak do niej nie pasowało. Poświęciła w swoim życiu wystarczająco dużo by wiedzieć, że ostatnie co mogłaby udźwignąć na swoich ramionach to porażka. Świadomość, że to wszystko poszło na marne. Z perspektywy innych czarodziei nie mogło to być trudne, dobrze wiedziała co sobie o niej myślą; nieudana córka, której ojciec pozwolił robić to na co ma tylko ochotę, bo przecież i tak nic lepszego z niej nie będzie. Nie ulegała tym słowom doskonale znając swoją wartość. W świecie szlachty nic nie było takie jakim się wydawało, a już w szczególności nie u ludzi, którzy ponoć kłamstwem władali jak najlepiej wyważoną bronią. Tak przynajmniej myślała, kłamstwo nie było dla niej czymś oczywistym. Poświęciła jednak temu nie tylko spojrzenia innych ludzi i nie tylko własne szlacheckie pochodzenie. Poświęciła temu całą siebie, przełamując co chwile swoje granice, dostosowując się do zaistniałej sytuacji i tylko Merlin jej świadkiem, że nie było to wcale takie proste. Druga granica, przy której ciągle trwała była ta która pozwoliła jej zrozumieć dlaczego ludziom tak łatwo przychodzi ją wykorzystywać. Nie chodziło ani o naiwność, ani o to, że wolała żyć w bajce, do której nie miało wstępu to całe zło teraz już tak widoczne w świecie. Chodziło o brak rozróżnienia na dobro i zło, dobre i złe działania. Miała zbyt duże serce by oceniać kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Teraz to się zmieniło. Choć o tym nie wiedziała to patrzył na nią ktoś kogo w szczere spojrzenie naprawdę chciała wierzyć. Żyli w jednym świecie, przeżywali podobne rozterki, na ich ramionach ciążyły podobne obowiązki, ale ona miała wrażenie jakby w ogóle poznali się w innym życiu. W lepszym życiu, w którym zaufanie i dobro dawane człowiekowi wracało do nas. W życiu, w którym oddała mu swoje serce całkowicie nieświadomie. Wbrew wszystkiemu to było dobre życie. Nie tylko on dzisiejszego dnia przyszedł tutaj by się pożegnać. Ona choć całkowicie nieświadomie także się żegnała. Z historią, którą przeżyła, z rozpaczą tlącą się ciągle w jej sercu, z każdą osobą, która sprawiła, że znalazła się w tym miejscu; zagubiona. Żegnała się bez żalu. Zaakceptowała już fakt, że jej życie zmieni się bezpowrotnie i nie można było oczekiwać, że ci sami ludzie w tych samym miejscach nadal będą na nią czekać. Ona została w tyle gdy wszyscy ruszyli do przodu. Wiedziała, że będzie za tym tęsknić. Za prostotą swojego życia jakkolwiek absurdalnie miało to brzmieć. Za pięknymi miejscami, które odwiedziła, za ludźmi, których poznała, za wspaniałymi kulturami. Za brakiem analizowania wszystkiego na każdym kroku. Za miłością do życia, które wiodła. Lucinda spojrzała na wilka, który właśnie podniósł się by odejść. To był dla niej jak znak. Ona też musiała. Podniosła się z kamienia przez chwile tylko oddychając. Głęboko. Całą piersią. Kiedy ruszyła wilka już nie było. Poszli w dwie różne strony, ale była wdzięczna, że los przeciął ich ścieżki nawet jeśli nie przyniosło to tylko radości. Nie musiało.

z.t


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]30.11.19 12:54
| 08.03?

Był w jej życiu taki moment, po dostaniu się do wymarzonej drużyny, kiedy sporo latała po Walii. Nie pochodziła z tych stron, a z Doliny Godryka, jednak to walijskiej drużynie zawsze kibicowała, nie przez wzgląd na wspólne korzenie, a na feministycznego ducha tej drużyny złożonej z samych kobiet, silnych czarownic które w niczym nie ustępowały zawodnikom płci męskiej. Gdy zaczęła dla nich grać przez pewien czas nawet mieszkała w Walii, aż do pożaru ministerstwa i śmierci ojca; wtedy postanowiła wrócić do rodzinnego domu, by być wsparciem dla matki i młodszej siostry. W każdym razie wcześniej zdążyła trochę ten rejon poznać, bo kiedy nie trenowała na boisku, to często brała miotłę i latała, zwiedzając okolicę i odwiedzając różne czarodziejskie przybytki, często pod zmienioną twarzą, by nikt nie rozpoznał w niej zawodniczki Harpii.
Wyprawa tutaj przywoływała te wspomnienia z czasów, kiedy dopiero zaczynała grę dla swojej drużyny i wyfrunęła spod rodzinnej pieczy, chwytając życie pełnymi garściami, ale dziś była inną osobą niż wtedy, i przybyła tu w innym charakterze, więc sentymenty musiały zejść na dalszy plan.
Dziś nie przybyła do Walii dla rozrywki, musiała udowodnić swoją przydatność jako sojuszniczki Zakonu, przysłużyć się wspólnej sprawie, a także społeczeństwu dobrych, choć niesprawiedliwie uciskanych ludzi. Skontaktował się z nią gwardzista, Benjamin Wright, i polecił jej udać się na poszukiwania pewnej rodziny czarodziejów półkrwi, którzy w czasie anomalii bardzo pomagali okolicznym mugolom i mogli znajdować się w poważnym niebezpieczeństwie.
Jako osoba, która trochę znała te strony miała szansę dotrzeć we właściwą okolicę i zlokalizować rodzinę piekarzy zaangażowanych w lokalną społeczność i niosących pomoc ponad podziałami. Według otrzymanych przez nią informacji rodzina ta mieszkała w miasteczku Penpont, a kilka tygodni temu zniknęła bez śladu, co mogło budzić niepokój, bo w tych czasach zbyt wiele było takich zniknięć mugolaków, mugoli lub czarodziejów, którzy otwarcie im sprzyjali.
To właśnie na obrzeżach owej mieściny, położonej nieopodal jednego z walijskich lasów czekała na swoją towarzyszkę, którą wskazał jej Wright. Razem miały odszukać rodzinę Brownów i upewnić się, że są bezpieczni. Jeśli nie, miała pomóc im się wydostać i zatroszczyć się o to, by zostali doprowadzeni do Oazy. Miejsce, w którym miało się spotkać było spokojne i ustronne, ale jednocześnie położone w na tyle charakterystycznym punkcie, żeby Hannah mogła bez problemu ją znaleźć. Miasteczko było naprawdę malutkie, kilka przecinających się, sennych uliczek zamieszkanych w większości przez mugoli. W pobliżu nie widziała nikogo; atmosfera grozy najwyraźniej udzieliła się nawet niemagicznym mieszkańcom, zwłaszcza po tym, jak lubiana przez wszystkich rodzina nagle przepadła bez śladu.
W końcu jednak dostrzegła znajomą sylwetkę dziewczyny, z którą kiedyś grała w szkolnej drużynie Gryffindoru.
- Hej – przywitała ją, opierając się o swoją miotłę, nowiutkie sportowe cacko. Odpuściła sobie dziś drastyczne metamorfozy ciała, bo może w przekonaniu Brownów do tego, że miała dobre zamiary pomocny okaże się fakt, że grała dla lokalnej drużyny, że należała do tolerancyjnej rodziny i że przychodziła do nich jako ona, a nie jako ktoś inny. Jedyną zmianą było więc to, że jej włosy nie kończyły się równo z linią żuchwy, a sięgały lekko za ramiona. Mimo początku marca nadal było zimno, więc pod płaszczem miała na sobie gruby sweter, ciepłe spodnie i zimowe, sznurowane buty z wysokimi cholewami. – Czy twój brat wspomniał ci coś... istotnego? – zapytała. W końcu to od niego wiedziała o Hannah, wcześniej nawet nie przypuszczając, że ona też w tym wszystkim tkwiła, choć jakby się dobrze zastanowić, Hannah bardzo pasowała do obrazu Zakonniczki, tym bardziej że jej brat był w Gwardii, a gwardzistów akurat zdążyła poznać, przynajmniej część z nich, bo to oni mieli wydawać sojusznikom dyspozycje i zadania. Jamie nigdy nie miała wątpliwości co do tego, że Wrightówna była prawą osobą o mocnym, pewnym kręgosłupie moralnym. I że jako Gryfonka na pewno nie potrafiła stać z boku i biernie przyglądać się niesprawiedliwości. Chciała jednak się upewnić, ile Hannah wiedziała o tym, co miały robić, choć podejrzewała że pewnie Ben jej o tym powiedział. – W każdym razie zaczęłabym ich poszukiwania od znalezienia ich domu i piekarni, może są tam jakieś ślady, które powiedzą nam, dokąd mogli się udać.
Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale może Hannah miała okazję, na pewno była w Zakonie dłużej od niej. Niemniej jednak Jamie bardzo zależało na tym, by znaleźć tych ludzi.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]05.12.19 11:10
Malownicza Walia była jej dość obca, ale wskazane przez brata miasteczko należało do tych, które z łatwością można było odnaleźć na mapie i bez trudu trafić w sam jego środek. Prośbę o pomoc Jamie w odszukaniu zagrożonej rodziny przyjęła z uśmiechem. Ben wiedział, że może na nią liczyć; że wykazywała gotowość do działania i pomocy, jeśli tylko uznają ją za przydatną. Sytuacja w Anglii robiła się coraz bardziej napięta, represje były coraz bardziej widoczne i odczuwalne, a ludzi chętnych, ale przede wszystkim zdolnych do pomocy innym niewielu. Liczyła się każda dłoń, każda różdżką, która mogła wesprzeć potrzebujących, tym bardziej jeśli zagrożenie tak realne i wielkie.
Zbliżała się wiosna. Czuła to w kościach, czuła w powietrzu, które smagało jej twarz, gdy leciała na miotle we wskazane miejsce. Wylądowała daleko od wścibskich oczu, od domów i ulic. Spokojnie postawiła nogi na ziemi, a miotłę ostrożnie zmniejszyła i ukryła w torbie, którą miała ze sobą. Transmutację starała się trenować kiedy tylko mogła, odważnie i śmiało sięgając po coraz to przydatniejsze zaklęcia. Nie podejrzewała, że ta specyficzna magia mogła tyle ułatwić. Na widok Jamie uśmiechnęła się szeroko i promiennie, zaczesując włosy za uszy.
— Dobrze cię widzieć — powitała ją, przyglądając jej się szybko, przelotnie. Uwadze nie mogła jednak umknąć nowa miotła, szczególnie przez sposób, w jaki Jamie się o nią wsparła. Momentalnie więc, nie tracąc czasu, zwróciła ku niej wzrok, z podziwem prześlizgując się po cacku. łatwo oceniła ją fachowym okiem, dostrzegając niuanse niewidoczne dla laika, ale dla niej w jednej chwili stało się jasne, czym był nowy nabytek McKinnon. Imponujący nabytek — ale czego mogłaby się spodziewać po zawodowej graczce, która osiągała wciąż bardzo dobre wyniki w drużynie.— Dawno się nie widziałyśmy. Twoje włosy... są krótsze?— Mogło jej się tylko wydawać. Sama nie pamietała, jak wiele czasu minęło odkąd po raz ostatni widziała się z zawodniczką. Na wspomnienie brata wzięła głęboki wdech, próbując sobie przypomnieć wszystko, co powiedział jej przed przybyciem tutaj. — Cóż. Powiedział mi, że gdzieś tu jest rodzina, która potrzebuje naszego wsparcia i dobrze by było, żebym ci towarzyszyła dzisiaj. — Podejrzewała też, dlaczego się tu znalazła, ale swoich myśli nie zdradziła koleżance. Ktoś musiał nie tylko pomóc McKinnon, ale również przyjrzeć jej się podczas tego wszystkiego, ocenić jej zaangażowanie, stosunek. Potrzebowali ludzi zaangażowany, zdolnych i chętnych do pomocy. Nie wątpiła, że Jamie jest świadoma ryzyka i zagrożenia, które mogło na nią czyhać. Tu, dzisiaj lub w przyszłości, kiedy przyjdzie jej zmierzyć się ze swoimi największymi słabościami lub ludźmi, którzy odpowiadali za cały panujący na Wyspach burdel. — Zacznijmy od domu. Jeśli uciekli z pewnością zabrali ze sobą jakieś rzeczy, a ich brak będzie zauważalny — zgodziła się z jej planem i odpięła kilka guzików płaszcza, rozchyliła luźniej supeł wełnianego szalika. Kiedy stała już na ziemi, a wiatr nie rwał jej włosów i nie siekł jej policzków było jej znacznie cieplej. — Powinnyśmy mieć oczy dookoła głowy, a głowę na karku. Jeśli ktoś im zagrażał lub ich szuka może obserwować dom. Nim do niego wejdziemy powinnyśmy rzucić salvio hexa, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. — Przede wszystkim musiały myśleć o tym, by nie ściągnąć na rodzinę niepotrzebnego zagrożenia. Jeśli potrzebowali pomocy, były tu, aby im jej udzielić.
Ruszyła powoli przed siebie, wraz z Jamie, różdżkę trzymając w kieszeni w pełnej gotowości.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Korzeniowy Wąwóz, Walia 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]05.12.19 19:08
Jamie nie wątpiła, że z Hannah dobrze sobie poradzą. Cieszyła się, że na jej towarzyszkę wyznaczono kogoś znajomego, z kim niegdyś grała w jednej drużynie. Szkolnej co prawda, ale obie nosiły barwy jednego domu i były z tego dumne. Teraz życie najwyraźniej znowu postawiło je po tej samej stronie, co ani trochę jej nie zdziwiło. Gdyby wcześniej miała się zastanawiać, kto z jej znajomych mógłby być w Zakonie, Hannah mogłaby stać się jedną z podejrzanych.
Na ten moment nie znała wielu Zakonników, organizacja odsłaniała przed nią karty powoli i ostrożnie. Zdawała sobie też sprawę z tego, że Hannah nie była tu tylko jako jej koleżanka i pomoc, miała też zapewne ją ocenić i potem szepnąć słówko odpowiednim osobom.
- Ciebie też – powiedziała. Ostatnimi czasy dawno się nie widziały, więc Jamie nie była na bieżąco z życiem dawnej znajomej z lat szkolnych, dobrze było zobaczyć ją znowu. I dobrze było mieć ją obok podczas misji dla Zakonu Feniksa, Hannah na pewno miała większe doświadczenie w byciu Zakonniczką. Jamie, mimo całego swojego zapału, dopiero miała się nauczyć jak nią być.
Dostrzegła że spojrzenie Hannah błądziło po jej miotle, którą oceniała fachowym spojrzeniem kogoś, kto świetnie znał się na miotłach. Jamie znała się na quidditchu i lataniu, ale samo wytwórstwo mioteł było dla niej równie tajemnicze jak różdżkarstwo.
- Kupiłam niedawno. Poprzednią zniszczyły anomalie, więc przez jakiś czas musiałam latać na zwykłej, ale po ostatnim meczu zarobiłam już na nową – rzuciła, uśmiechając się. Anomalna burza okazała się zabójcza dla jej poprzedniej sportowej miotły, ale w lutym kupiła sobie nową więc była zadowolona. – Jak już jesteśmy przy miotłach, jak mają się sprawy z twoim sklepem i tworzeniem nowych mioteł? A włosy... Cóż, ich długość zależy od kaprysu. Zwykle noszę je jeszcze krótsze – dodała, pociągając wolną od miotły dłonią za czarne kosmyki. – Doszłam do wniosku, że łatwiej zdobędę ich zaufanie wyglądając jak ja, dlatego nie zmieniłam twarzy. Chyba że uważasz że jednak powinnam się zmienić? – spytała, ale podejrzewała że Hannah przyzna jej rację. Powinny pojawić się przed tymi ludźmi w jak najbardziej szczerym i swoim wydaniu.
Ruszyły w stronę malutkiej mieściny, nie napotykając prawie żadnych ludzi. Miasteczko było senne i spokojne, ale jednak mogła wyczuć swego rodzaju atmosferę niepokoju. Także zaciskała w kieszeni dłoń na różdżce, gotowa ją wyciągnąć, gdyby nadeszła taka konieczność. W tych czasach niczego nie można było być pewną.
- Zgoda – przytaknęła na słowa Hannah. – O ile się nie mylę, mieszkali nad swoją piekarnią. Na pewno łatwo znajdziemy ten budynek, w miejscu takim jak to nie powinno być wiele piekarni.
Niedługo później rzeczywiście dostrzegły szyld piekarni. Sklep, niegdyś z pewnością przytulny i wypełniony smakowitymi zapachami, dziś był zamknięty i opustoszały. Parę szyb było wybitych, za nimi było widać poprzewracane regały, które niegdyś musiały uginać się pod ciężarem wypieków. Piekarnia była położona od frontu, a wejście do części mieszkalnej musiało znajdować się z boku lub z tyłu budynku. Jamie obeszła budynek i po chwili wypatrzyła schodki i zamknięte drzwi. Dyskretnie wskazała je Hannah. Było to miejsce częściowo osłonięte, ale i tak powinny zachować ostrożność, na wypadek gdyby ktoś obserwował dom. Wejście do środka dwóch obcych, nietutejszych kobiet mogło przyciągnąć uwagę. Samo ich kręcenie się tu mogło być podejrzane, ale na upartego mogły udawać zbłąkane przyjezdne. Mugoli może by to przekonało, czarodziejów interesujących się Brownami niekoniecznie. Musiała przyznać Wright rację, lepiej dmuchać na zimne i się zabezpieczyć.
- Salvio Hexia – wyszeptała cicho, próbując rzucić zaklęcie tak, by odgrodziło je od ulicy i umożliwiło im niezauważenie dojść do schodków prowadzących do drzwi, za którymi znajdowała się część mieszkalna, gdzie niegdyś musiała zamieszkiwać rodzina Brownów. Ćwiczyła ostatnimi czasy magię obronną oraz uroki, ale nadal miała na tym polu wiele do zrobienia, dlatego nie mogła być pewna sukcesu zaklęcia, choć starała się nad nim skupić, by przejrzysta bariera zapewniła im dyskretne i niepostrzeżone wejście do domu. – Jak mi się uda, możemy spróbować wejść do środka. Jeśli uciekali w pośpiechu mogli nie zdążyć dobrze zamknąć drzwi.
Bo czarodziejów zamki i tak by nie zatrzymały, poza tym kto wie, co tam się wydarzyło? Jamie miała nadzieję, że nie znajdą tam żadnych trupów. Ciągle liczyła na to, że Brownowie żyją i może gdzieś się ukryli.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Korzeniowy Wąwóz, Walia [odnośnik]05.12.19 19:08
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 70
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korzeniowy Wąwóz, Walia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Korzeniowy Wąwóz, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach