Wydarzenia


Ekipa forum
Deptak nadmorski, Mersea Island
AutorWiadomość
Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]17.07.17 1:38
First topic message reminder :

Deptak nadmorski

Mersea Island to jedna z czterech dużych wysp należących do hrabstwa Essex. Dla mugoli wyspa wydaje się być całkowicie nieatrakcyjna, kiedy tak naprawdę leżą na niej dwie magiczne nadmorskie miejscowości. Dodatkowo na wyspie znaleźć można niezliczone ilości salamander plamistych, które znajdują się w herbie lordów Essex - Selwynów. Wzdłuż jej południowego brzegu ciągnie się nadmorski deptak okalający miejscowość Mersea West. Deptak rozpoczyna się na plaży co czyni go idealnym miejscem na spacer po całym dniu wylegiwania się na piasku. Wzdłuż deptaka ciągnie się szpaler małych domków mieszkalnych, miedzy którymi od czasu do czasu natknąć się można na prowadzone przez miejscowych restauracje serwujące ryby i owoce morza. Nie są zbyt drogie, jednak można w nich spożyć naprawdę dobry posiłek przygotowany ze świeżych, lokalnych produktów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]02.12.17 13:26
Sophia nie mogła narzekać na brak swobód. Mogła robić ze swoim życiem co tylko zechciała, oczywiście pod warunkiem, że nie zboczyłaby na żadną złą ścieżkę. Ale tego robić nie zamierzała, wytrwale wierząc w rodzinne wartości i chcąc czynić dobrze. Jej życie osobiste na tym cierpiało, ale może rzeczywiście była jej pisana samotność? Bycie aurorem (i jednocześnie członkinią Zakonu Feniksa) wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami, ale była na nie gotowa, wybierając taką ścieżkę. Czasem tylko dopadała ją nostalgia za tym, co utraciła; tak było i teraz, gdy przechadzała się nadbrzeżem Mersea, wspominając dawne chwile spędzone z rodzicami, którzy pół roku temu pożegnali się z tym światem.
W pracy zawsze trzymała się w ryzach. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, tym bardziej, że była kobietą, a więc i tak niektórzy przyglądali się jej baczniej i powątpiewali w jej uzdolnienia. Musiała starać się podwójnie, żeby móc zaistnieć w zawodzie powszechnie uważanym za męski. Tylko będąc daleko od pracy mogła sobie pozwolić na chwilę odprężenia i nostalgii za tym, co było i nie wróci, była zresztą całkowicie pewna że nie napotka tu nikogo znajomego.
Niestety złośliwa mucha uparcie mąciła te chwile spokoju i oderwania od codzienności wypełnionej pracą. Sophia próbowała się jej pozbyć i gdy już myślała, że ją ma, zdarzyło się coś wyjątkowo niefortunnego. Owszem, rozkwasiła muchę... niestety na twarzy przypadkowego przechodnia.
Choć nie należała do płochych i nieśmiałych osób, natychmiast poczuła się cholernie głupio, gdy tylko się odwróciła i zobaczyła mężczyznę trzymającego się za nos. Miał zbolałą minę, co wskazywało na to, że uderzyła go naprawdę mocno, być może nawet łamiąc mu nos.
- Naprawdę przepraszam! – rzuciła szybko, nie chcąc, by myślał, że napadła go w taki sposób celowo. Nie miała w zwyczaju bić przypadkowych przechodniów; jeśli musiała używać fizycznej siły, to tylko wobec uciekających, stawiających opór lub atakujących ją przestępców. Choć nawet wtedy wolała posługiwać się magią, przynajmniej póki nie nadeszły anomalie. Ale jak się okazało trochę siły miała, skoro jej dłoń doprowadziła do takich szkód na twarzy mężczyzny... który po chwili wypowiedział jej nazwisko.
- Tak... To ja – potwierdziła, przyglądając mu się bardzo uważnie i w końcu dopasowała tę obecnie nieco zniekształconą twarz do obrazu ze wspomnień: młodego, szczupłego i wysokiego mężczyzny, który był na spotkaniu Zakonu Feniksa. Najmłodszy gwardzista, stażysta uzdrowicielstwa, który, o ile jej pamięć nie myliła, nazywał się Selwyn. Młody mężczyzna, który wypowiadał się całkiem rozsądnie podczas trwającej wtedy kłótni, a jego spojrzenie sugerowało większe doświadczenie życiowe niż mógł na to wskazywać wiek. – Wiem, jak niefortunnie to wygląda, ale nie zrobiłam tego celowo, panie eee... Selwyn. Tu naprawdę była mucha... – zerknęła na swoją dłoń, oprócz nikłych smug krwi znajdując musze skrzydełko. Reszta truchła owada przykleiła się do policzka mężczyzny. Przynajmniej się jej pozbyła... tylko szkoda, że w taki sposób. Ale dobrze, że pozostały jakieś ślady owada, bo jeszcze mężczyzna byłby gotów pomyśleć że Sophia miała omamy, a to dla jej pracy naprawdę nie byłoby korzystne. – Ma ją pan na twarzy – dodała więc, mimo całej niezręczności sytuacji uśmiechając się kątem ust. Miała ogromną nadzieję, że młody Zakonnik się na nią nie gniewa. Zależało jej na dobrych stosunkach z innymi członkami organizacji.
Patrzyła, jak mężczyzna sprawnie nastawia i leczy sobie nos. Była na tyle odporna na przykre widoki, że nawet się nie wzdrygnęła, a nos po chwili wrócił do normalnego stanu. Przynajmniej nie musiała sama brać się za próby leczenia; nie ufała swoim umiejętnościom leczniczym jakoś mocno, zwłaszcza odkąd zaczęły się anomalie. Musiała kiedyś chyba odrobinę odkurzyć znajomość tych kilku podstawowych zaklęć których nauczył ją jeszcze James.
- Cóż... mam nadzieję, że już się naprawił? – zapytała, żeby się upewnić. – Nie spodziewałam się, że mogłabym tu spotkać kogokolwiek znajomego, nawet słabo. – Nie mówiąc o złamaniu takiej osobie nosa. No cóż, dziwne przypadki się zdarzały.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]07.12.17 0:01
Zerkałem raz po raz na dziewczynę w trakcie ekspertyzy stanu uszkodzenia mojego nosa. Trafiłem jednak w jej personalia, mogłem więc odetchnąć z ulgą - nie popełniłam faux pas i rzeczywiście miałem do czynienia z panną Sophią. Podjąłem próbę przywołania w pamięci czegoś więcej o niej, jednak jedynym co mi z tego przyszło był fakt, że była aurorem. Tyle.
- Och, nie. Tylko nie pan Selwyn, błagam. Mam na imię Alexander - powiedziałem, zostawiając na moment badanie połamanych kości i wyciągając prawą dłoń do Sophii. Kiedy podała mi dłoń w typowym dla arystokratów geście uścisnąłem dłoń niewiasty - tę samą, która tak skutecznie wyrządziła mi krzywdę.
Nastawianie i zrastanie kości nigdy nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy w pracy magomedyka. Na pewno nie dla pacjentów, ma się rozumieć. Moment, w którym to nagle ja potrzebowałem takiego postępowania nie był na pewno tym, który po latach będę ciepło wspominał. Ból był paskudny, o wiele gorszy niż przy złamanych palcach bądź nadgarstku - wielokrotnych złamaniach. Naprawdę, już lepiej dziesięć razy złamać palec niż raz nos. Serce waliło mi jak szalone, kiedy w końcu prostowałem się, by znów spojrzeć na Sophię i podjąć próbę zrośnięcia kości zaklęciem. Wtedy też poczułem namiastkę stresu, bowiem czarowanie po wybuchu magii było dość ryzykowną rzeczą i nigdy nie było wiadomo, czy przypadkiem czegoś się nie pogorszy zamiast poprawić. Dlatego więc, kiedy wypowiedziana przeze mnie inkantacja rozbrzmiała w powietrzu, a charakterystyczne dla magii uzdrawiającej mrowienie rozeszło się po moim ciele, wstrzymałem oddech. Nic nieprzewidzianego się jednak nie wydarzyło - mogłem więc odetchnąć z ulgą i schować różdżkę. - Już wszystko naprawione - oznajmiłem, kiedy wtem ona wyjawiła mi prawdę o tym, gdzie znajdowała się mucha. Zmarszczyłem brwi. Jak to, na twarzy?
Podążając za jej wzrokiem uniosłem rękę do twarzy i faktycznie, na moim policzku znalazłem całkiem nieżywą już muchę. Uniosłem brwi i z nieodgadnionym wyrazem twarzy powiodłem spojrzeniem to od owadziego trupa, to do Sophii. Ostatecznie jednak absurd sytuacji mnie przerósł i wybuchnąłem serdecznym śmiechem.
- Przynajmniej już nikogo nie zirytuje. Cieszę się, że mogłem pomóc - oznajmiłem rozbawiony, strzepując resztki muchy z dłoni i wycierając twarz rąbkiem rękawa płaszcza. Sięgnąłem po torbę, która upadła na ziemię, a po zarzuceniu jej na ramię spojrzałem ponownie na aurorkę. - Skoro więc już zdarzyło się coś tak niespodziewanego, jak spotkanie znajomej twarzy, to może zaproponuję wspólny spacer? - zapytałem, uśmiechając się. Tak czy siak miałem ochotę się przejść, a w towarzystwie byłoby mi raźniej. Czułem powoli zbliżającą się do mnie kolejną depresyjną falę, która pewnie apogeum osiągnie wieczorem - kiedy będzie cicho, ciemno i samotnie.
- Lubię tu przychodzić. Nie mam daleko, a to miejsce zapewnia mi anonimowość i spokój od pozostałych mieszkańców posiadłości - wytłumaczyłem pokrótce moją obecność na Mersea, zerkając na Sophię. - A co sprowadza tu ciebie? - zagadnąłem, kiedy szliśmy deptakiem wzdłuż plaży.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]07.12.17 17:41
Wyglądało na to, że Selwyn przyjął sytuację zaskakująco spokojnie; większość ludzi po czymś takim zapewne obrzuciłaby ją wiązanką wyzwisk, z których „niezdara” zapewne byłaby najłagodniejszą. Był to jednak nieszczęśliwy i z pewnością niezamierzony wypadek. Sfrustrowana brzęczącą za uchem muchą włożyła zbyt dużo siły w próbę pochwycenia jej, a młody mężczyzna na swoje nieszczęście znalazł się akurat w zasięgu jej dłoni. Nie miała w zwyczaju atakować przypadkowych ludzi, choć słyszała o aurorach z długim stażem, którzy byli tak mocno dotknięci paranoją, że rzeczywiście doprowadzali do takich sytuacji, dopatrując się złych zamiarów w nawet zupełnie niewinnych gestach. Miała nadzieję, że sama nigdy taka nie będzie.
- Dobrze, Alexandrze. A ja jestem Sophia – dodała z lekkim uśmiechem; zdecydowanie wolała tą swobodną, bezpośrednią formę niż suche, brzmiące bardzo oficjalnie „panno Carter”. Rzadko kto się tak do niej zwracał; znajomi i rodzina z reguły mówili do niej po imieniu, a aurorzy częściej zwracali się do niej po prostu po nazwisku, z pominięciem tej „panny”, przypominającej niejako, że miała w poważaniu typowo kobiece zobowiązania i pozostawała samotna, oddając się pracy.
- To dobrze. Muszę przyznać, że moja znajomość czarów leczniczych nie jest zbyt imponująca. Dobrze jednak, że są tacy uparci ludzie, którzy dają radę przejść przez uzdrowicielski staż i nauczyć się leczenia jak należy – rzekła jeszcze, gdy okazało się, że anomalie nie dały o sobie znać i nos udało się łatwo naprawić. Gdyby mężczyzna nie był uzdrowicielem to pewnie Sophia musiałaby sięgnąć do swojej skromnej znajomości podstaw, z których korzystała, gdy akurat nie było jej po drodze do profesjonalistów. Ze zwykłymi siniakami i otarciami nie warto było kłopotać zapracowanych uzdrowicieli, skoro mogła sama się połatać. Niestety i tak często musiała gościć w Mungu, kiedy działo jej się coś, z czym już nie mogła sobie poradzić sama. Praca aurora do najbezpieczniejszych nie należała i łatwo było o urazy.
Patrzyła, jak Alexander szybko pozbył się resztek muchy ze swojej twarzy, i gdy nagle się roześmiał, także wybuchnęła śmiechem, choć gdy zaproponował spacer, ucichła i spojrzała na niego ze zdziwieniem, mrugając szybko. Zaledwie kilka minut temu niechcący złamała temu mężczyźnie nos, teraz tak po prostu zapraszał ją na spacer. Zaskakujące, prawda? Ale wiedziała, że powinna mu zaufać i postarać się o zatarcie początkowego pewnie nie najlepszego wrażenia. Był przecież w Zakonie, i z pewnością nie przeszedłby próby, gdyby miał serce po niewłaściwej stronie. Komu miała w tych czasach zaufać, jak nie ludziom, którzy ryzykowali we wspólnej sprawie?
- Oczywiście, chętnie się kawałek przejdę. Nie co dzień mam okazję spacerować z... niedoszłą ofiarą. – Kącik jej ust lekko drgnął, zgodziła się jednak na nieoczekiwaną propozycję. – Ja nie byłam tutaj... od bardzo dawna. Ale pamiętam to miejsce, bo przed laty w wakacje zabrali mnie tu rodzice. Właśnie tak to pamiętałam. Plaża, deptak... i morze. W Londynie nie mam takich atrakcji, a ostatnio nieczęsto opuszczam miasto. Mam... dużo pracy – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiał cień nostalgii, gdy zdała sobie sprawę, że już nigdy nie uda się nigdzie w towarzystwie rodziców. Już zawsze miała iść przez następne lata samotnie, tak jak i jej brat, choć on zapewne wkrótce ułoży sobie życie. – Więc to właśnie w tych okolicach zamieszkują Selwynowie? – zapytała z ciekawością, ale że nigdy nie interesowała się szlacheckimi rodami, nie pamiętała, jaki obszar był miejscem zamieszkania jakiej rodziny.
Przeszli kawałek, a Sophia zastanawiała się, kim właściwie jest jej młody towarzysz. Co takiego sprawiło, że postanowił przyjąć na siebie tak ryzykowne i poważne zobowiązania? Wiele pytań mogła chcieć mu zadać, ale coś ją powstrzymywało; zamiast tego starała się po prostu słuchać, co miał jej do powiedzenia.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]07.01.18 19:55
Uśmiechnąłem się już, posklejany, bez trupa muchy na twarzy i prezentujący się ogólnie tak, jak na czarodzieja o moim statusie i zawodzie przystało: elegancko.
- Miło mi cię poznać w takim razie, Sophio. Jest to na pewno najbardziej niesztampowe poznanie, jakiego w życiu doświadczyłem - zaśmiałem się, podnosząc z ziemi moją torbę, po czym otrzepałem ją dokładnie i po raz wtóry spojrzałem na Sophię.
- Z twoich słów wnioskuję jednak, że coś z magii leczniczej umiesz, a i to nie jest wszystkim dane - odparłem, unosząc ku górze jedną brew. - Byłem uparty, bo nie przychodziło mi za bardzo do głowy, co innego mógłbym ze sobą zrobić. No, ewentualnie zostawał teatr, ale to nie do końca godne zajęcie, jak mawia ciotka Brunhilda - powiedziałem, kiedy zaczęliśmy kierować nasze kroki wzdłuż deptaka, podejmując decyzję o skorzystaniu z pogody w należyty sposób, skoro już pojawiło się towarzystwo do spaceru i dysputy. Uwielbiałem Mersea o tej porze roku, przełom maja i czerwca ogólnie uważałem za najpiękniejszy czas w roku. Tutaj zaś wiosnę można było naprawdę poczuć, wciągnąć ją do płuc, napawać się nią i upijać kwitnącymi w przybrzeżnym pasie roślinności kwiatami.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową, usłyszawszy jej refleksję na temat morza. Mi od zawsze było ono bliższe, mieszkałem całe życie w spokojnym hrabstwie Essex - nauki w szkole oczywiście w to nie wliczając, bo jakżeby tak - toteż przebywanie poza tłocznymi ulicami Londynu, z dala od zgiełku miasta przychodziło mi o wiele bardziej naturalnie. Było to oczywiście czymś, co doceniałem, jednak nie było też z kolei aż tak porywające.
- Mam przyjaciółkę, która również chce zostać aurorką i wyobrażam sobie, jaki masz natłok obowiązków. Popieram jednak pomysł złapania oddechu właśnie tutaj, bo i nigdy nie wiadomo, z kim przyjdzie nam spacerować. Znaczy się- ech, znów metaforyzuję - westchnąłem, kręcąc głową. - Chciałem powiedzieć, że wychodząc gdziekolwiek może stać się cokolwiek. Dzisiaj to już w ogóle jest niezwykle, dawno nie miałem takich atrakcji - powiedziałem ze śmiechem, patrząc przed siebie, w ostrą linie horyzontu majaczącą gdzieś ponad piaskiem, a poniżej chmur. - Polecam jednak to miejsce również poza sezonem czy w mniej pogodne dni. Zwłaszcza śnieżną zimą Mersea jest nie do poznania. Kiedyś nawet zamarzło morze w zatokach i można było przejść się kilkanaście metrów od lądu - powiedziałem lekko zamyślony, powracając do wspomnień sprzed wielu długich lat. Od obrazów z przeszłości oderwało mnie pytanie, na które zaraz potaknąłem, tym samym potwierdzając jej domysł.
- Selwynowie są lordami hrabstwa Essex od czasów powstania rodu. Rezydujemy w pałacu służącym kiedyś jako letnia rezydencja króla Henryka Ósmego. Jego nazwa brzmi Beaulieu, czy też raczej New Hall po angielsku - powiedziałem, pokrótce przedstawiając Sophii, kim są Selwynowie. Zaraz jednak, dość nagle, złapałem ją za ramię.
- Popatrz tam - wskazałem drugą ręką na skraj deptaka, gdzie na kamieniu wygrzewała się żółto-czarna salamandra. Tuż obok natomiast można było ujrzeć kolejną jaszczurkę, barwy pomarańczowej. - Jest ich mnóstwo na całej wyspie, wystarczy się rozejrzeć. Salamandry stanowią symbol rodowy Selwynów - powiedziałem, po czym łapiąc palcem za łańcuszek na szyi, pokazałem pannie Carter wisior przedstawiający czarno-czerwoną salamandrę owiniętą wokół jaja, które wykonane zostało z czerwonego kryształu. Zaraz jednak ruszyliśmy dalej, pozostawiając gady za sobą.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]07.01.18 22:16
Sophia mimowolnie się uśmiechnęła. Warto było podtrzymać tę konwersację, w końcu miała do czynienia z członkiem Zakonu Feniksa. Z członkiem który zdążył udowodnić swoją wartość przez tajemniczą Próbę, podczas gdy Sophia była w organizacji dopiero kilka tygodni i wciąż jeszcze nie miała okazji znacząco jej się przysłużyć, ale miała zamiar to zmienić gdy tylko nadarzy się okazja do działania. A wtedy być może pewnego dnia przyjdzie stanąć jej u boku Alexandra Selwyna i innych w walce o lepsze jutro.
- Miejmy nadzieję, że kolejne spotkania nie będą tak niefortunne i kończące się obrażeniami – rzekła, unosząc lekko kącik ust w wyrazie uśmiechu. – Umiem co nieco, choć zdecydowanie nie mogę tego nazwać profesjonalnymi umiejętnościami. Nie przeszłam uzdrowicielskiego kursu, ale podczas pobytu w Ameryce kilka lat wstecz ktoś... bliski nauczył mnie podstaw anatomii i magii leczniczej. – Przez jej twarz przemknął ledwie dostrzegalny cień, gdy przed oczami przesunęło się wspomnienie Jamesa. Jedynego mężczyzny, który nie był tylko kolegą czy kumplem, a stał się kimś zupełnie innym. Ukochanym. Narzeczonym, którego odebrała jej czarna magia i nigdy nie zidentyfikowany czarodziej. Ale za czasów ich niemal dwuletniego związku zdążyła zaliczyć krótki epizod fascynacji uzdrawianiem, bo James był naprawdę znakomitym uzdrowicielem i wspaniałym, dobrym człowiekiem któremu udało się sprawić, by zdeklarowana chłopczyca obojętna na męskie wdzięki odkryła że jednak potrafi się zakochać. – Teraz przynajmniej umiem połatać sobie siniaki i drobne rany po aurorskich akcjach. To naprawdę się przydaje, kiedy nie trzeba biegać ze wszystkim do Munga. Ale jestem pewna, że uzdrowiciele są bardzo cenni... dla naszych wspólnych przyjaciół. – Bo była pewna, że tak właśnie było. Zakon potrzebował nie tylko walecznych aurorów, ale też uzdrowicieli, alchemików i wielu innych.
Och, gdyby Sophia wiedziała że za kilka dni spadnie śnieg i cały kraj będzie tonąć w białym puchu! Teraz jednak jeszcze syciła się tym letnim widokiem, choć można było odnieść wrażenie, że zrobiło się nieco parno i niebo poszarzało nad horyzontem, zwiastując rychłe nadciągnięcie burzy. Te w ostatnich dniach wcale nie były taką rzadkością.
- To nie jest łatwa praca, nie bez powodu nie wszyscy kursanci docierają do końca szkolenia. Ale wydaje mi się, że z uzdrowicielstwem chyba jest podobnie, prawda? W każdym razie, żywię nadzieję że twojej przyjaciółce uda się pomyślnie przejść kurs i zostać pełnoprawnym aurorem. Może nawet ją znam? Niekiedy kursanci są przydzielani z nami na akcje. – Sama nie dostała się nawet na podstawowy kurs, kiedy w Ameryce pod wpływem fascynacji pracą Jamesa chciała na takowy pójść. Dopiero po tym niewypale przekonała się, że się pomyliła i że to nie jest jej ścieżka ani jej marzenie. Ale była wtedy jeszcze młoda i głupia, musiała się sparzyć by zrozumieć swój błąd. – Cóż... Ostatnimi czasy każdy dzień na swój sposób zaskakuje i nigdy nie wiem, co mnie spotka. Anomalie trochę wykrzywiły naszą rzeczywistość. A wychodząc na akcje w terenie nie wiem nawet, czy wrócę jeszcze do domu, czy może do mojego brata zapuka smutny urzędnik i przekaże mu wieści o mojej tragicznej śmierci – znów uśmiechnęła się krzywo, wspominając przelotnie dzień, kiedy to do niej zapukał smutny urzędnik, by powiedzieć że jej rodzice zostali znalezieni martwi. A trzy lata wcześniej przeżyła to w związku z Jamesem. Dlatego sama raczej nie chciała się z nikim wiązać i sprawiać mu później bólu. – Przepraszam, to taki chwilowy przebłysk czarnego humoru. Jednak będąc aurorem żyję ze świadomością... ryzyka, z jakim się to wiąże. Ta praca jeszcze bardziej zmusza do tego by lepiej wykorzystać każdy dzień i cieszyć się z dobrych chwil. – I na swój sposób próbowała się z tym oswoić, więc nic dziwnego, że aurorzy czasem sami sobie żartowali z takich rzeczy, co jednak było dość ironiczne, i niestety rzeczywiście nie tak rzadkie były przypadki śmierci podczas akcji. Za czasów swojej pracy, trwającej niecały rok, już kilku kolegów po fachu straciła. Choćby tragicznie zabitych Potterów czy bliskiego przyjaciela swojego brata, który zginął w marcu. Miesiąc temu prawie straciła też brata i tylko cudem wyszedł z tego cało.
Zaśmiała się nerwowo. Tak naprawdę nie było jej teraz zbyt wesoło, ale może po prostu rzeczywiście zbyt dużo ostatnio myślała o wszystkim. Ale choć Selwyn był jej obcy mimowolnie mu zaufała na tyle, żeby nawiązać konwersację i podzielić się tymi kilkoma gorzkimi myślami które akurat jej się nasunęły – bo wiedziała o jego przynależności do Gwardii. A komu w Zakonie mieli ufać, jeśli nie sobie nawzajem? To była zresztą tylko zwykła rozmowa po jakże zaskakującym spotkaniu.
Po chwili jednak umilkła, by z ciekawością wysłuchać jego opowieści o siedzibie Selwynów i także dostrzegła jaszczurkę, czy raczej salamandrę, podobną do tej przedstawionej na naszyjniku mężczyzny.
- Robi wrażenie – przytaknęła, zastanawiając się mimowolnie jak wyglądało jego życie. Czy musiał znosić dużo zakazów i nakazów? Czy rodzina wiedziała o jego podwójnym życiu? – Choć sama nigdy nie miałam do czynienia z dworskim życiem. Moja rodzina ma amerykańskie korzenie, sprowadziliśmy się tutaj pod koniec dziewiętnastego wieku – dodała; oczywiście zanim Carterowie trafili do Ameryki to żyli w Anglii, ale później osiedli na długi czas w Stanach, i dopiero w drugiej połowie XIX wieku część z nich zdecydowała się wrócić na Wyspy, a część pozostała; podczas swojego dwuletniego pobytu na ziemiach przodków miała okazję poznać członków amerykańskiej gałęzi rodziny. I choć żadne z nich nigdy nie miało nic wspólnego ze szlachectwem, również mieli swoją historię.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]22.03.18 14:37
Nie do końca byłem świadom tego, że Sophia postrzega mnie tak mocno przez pryzmat Zakonu. Sam nie uważałem się w końca za kogoś wyjątkowego w tym względzie, czasem zapominałem nawet o tym, że jako Gwardzista teoretycznie powinienem być ponad kimś w zakonnej hierarchii. Dowództwo wojenne czy coś na jego kształt - dziwna myśl. Przywykłem do tego, zarówno w pracy jak i w domu, że byłem najmłodszy, moje zdanie liczyło się najmniej i to ja miałem tylko ciągle podporządkowywać się do woli osób stojących wyżej niż ja i posiadających zdecydowanie większą sprawność decyzyjną. Ta sytuacja była nowa i choć przed podejściem do Próby nie wahałem się zbyt długo, a teraz zaś nie powinienem tego robić, to jednak ciągle zadawałem sobie pytanie, czy aby na pewno nadawałem się do bycia Gwardzistą. Starałem się - nieustannie ćwiczyłem i poświęcałem się dla naszej sprawy, jednakże robili to wszyscy wokół mnie, którzy znali tajemnicę istnienia Zakonu. Byliśmy w tym razem, ramię w ramię, zarówno ja, jak i Sophia. Nie ważne jak długo przynależeliśmy do Zakonu.
Zaciekawiłem się wspomnieniem o Ameryce. Mruknąłem z aprobatą, zaraz też ciągnąc temat.
- Miałem szczęście odbyć praktyki w Nowym Jorku. Niezwykłe przeżycie, doprawdy, to całkowicie inny świat - powiedziałem z niemałym uznaniem pobrzmiewającym w głosie. Stany zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, również tym, jak bardzo przenikała się tam magiczna i mugolska społeczność. Londyn był odrobinę bardziej podzielony pod tym kątem - a przynajmniej tak mi się od zawsze wydawało. Tam zaś mugole i czarodzieje mijali się na ulicach cały czas i żyli niesamowicie blisko siebie. Ach, tak, blisko, wciąż jednak daleko. Polityka czarodziejska względem niemagicznych była tam niezwykle restrykcyjna, lecz nadal było jej ostrości daleko do tego, co wprowadziła Wilhelmina Tuft za czasów swoich, na szczęście dość krótkich, rządów.
Ach, tak łatwo się dziś rozpraszałem.
Przytaknąłem więc energicznie Sophii, myślami wracając już tylko i wyłącznie do prowadzonej właśnie konwersacji.
- Lecznictwo rzeczywiście jest przydatne. Ostatnio także i nasze eskapady zrobiły się jeszcze bardziej niebezpieczne ze względu na szalejące anomalie, więc samoczynnie medycy stali się w cenie. Ale nie tylko oni, ktokolwiek kto choć trochę zna się na uzdrawianiu jest niezwykle cenny. A aurorzy są zdecydowanie lepsi w rzucaniu innych zaklęć. Nie byłbym aż taki pesymistyczny w wyobrażeniach przyszłości, choć faktycznie, ciężko odmówić ci racji. Nie wiadomo, czy dany nam będzie kolejny dzień - powiedziałem, uśmiechając się do niej. Nie był to uśmiech smutny, a bardziej należący do człowieka pogodzonego ze swoim losem. Przyjąłem to ryzyko już dawno temu i musiałem łączyć je z moim prywatnym życiem. Miałem jednak wrażenie, że coraz bardziej ta konstrukcja zaczyna się chwiać i groziła rychłym zawaleniem; ale teraz jeszcze walczyłem i szukałem balansu.
Przypatrywałem się kobiecie od czasu do czasu, ale mojej uwadze nie mogły umknąć chmury zbierające się powoli gdzieś na horyzoncie. Pogoda nad morzem zmieniała się niezwykle prędko - w jednej chwili kusiła ciepłem i słońcem, żeby ledwie kwadrans później targać ubrania zimnym wiatrem i rzucać w twarz deszczowe drobiny.
- Dworskie korzenie nie zawsze są... - urwałem, nie wiedząc co dokładnie chciałem powiedzieć. Czymś wartym zachodu? Były to słowa godne zdrajcy krwi. Przełknąłem ślinę, czując gulę w gardle. Fox mnie ostrzegał, a tak naprawdę ja sam traciłem już kontrolę. - Wiele trzeba poświęcić. Nie ma się do końca swobody w podejmowaniu decyzji, ale o tym wiadomo już nie od dziś - starałem się wybrnąć z sytuacji w miarę bez szwanku. Zaraz też spróbowałem odsunąć się od niewygodnego dla mnie tematu szlachty - bo jak dumny z bycia Selwynem bym nie był, tak jednak lekko nie było. - Powiedz mi, skoro masz porównanie między Anglią a Stanami: biorąc pod uwagę wszystkie plusy i minusy, dlaczego akurat Anglia? Nie myślałaś o tym, aby wyjechać? - zapytałem, nie ukrywając ciekawości. Ja sam miałem moment, gdzie pop Nowym Roku na przemian z myślami samobójczymi walczyłem z niezwykle silną chęcią ucieczki za ocean.
Tam trawa wydawała się bardziej zielona.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]22.03.18 16:14
Sophia nie znała Alexa na innym polu niż Zakon. Łatwo więc było patrzeć na niego przez pryzmat organizacji. Choć tak młody, przeszedł Próbę, co musiało świadczyć o jego wysokich umiejętnościach. Jako aurorka z niespełna rocznym stażem pracy też była zresztą przyzwyczajona do pewnej hierarchii, w której wciąż stała dość nisko, podobnie jak w Zakonie, choć oczywiście wytłumaczono jej już podstawy, takie jak to, że Gwardia stoi ponad resztą Zakonu, a formująca się dopiero jednostka badawcza zrzesza najbardziej światłe umysły organizacji. Sama raczej nie była światłym, naukowym umysłem, więc zamierzała robić to, do czego była szkolona jako auror – walczyć ze złem i czarną magią.
- Nowy Jork? Naprawdę? – zdziwiła się; co jak co, ale nie spodziewała się, że młody Selwyn, przykładny potomek jednego z wielkich rodów, mógłby trafić w takie miejsce. – Sama miałam okazję spędzić tam trochę czasu. Wspaniałe miasto, choć tak inne niż Londyn. Chciałabym jeszcze kiedyś je ujrzeć. – Po pobycie w Ameryce pozostała jej szkatułka pełna zdjęć i drobnych pamiątek, wraz z tą najcenniejszą: pierścionkiem od Jamesa. I wspomnienia. Wiele pięknych wspomnień, które musiała pielęgnować, bo nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś dane jej będzie tam pojechać. W obecnych czasach trudno było wybiegać myślami daleko w przyszłość. Jej rodzice na pewno też ją planowali, bo powinni mieć przed sobą jeszcze wiele lat, tyle że ktoś im to odebrał. To odarło ją ze złudzeń nawet skuteczniej niż śmierć Jamesa. Pożegnała już trzy z czterech najbliższych sobie osób i miesiąc temu prawie straciła tą czwartą, co zmieniało sposób patrzenia na życie, zduszało resztki młodzieńczej naiwności.
- Dlatego musimy tym lepiej wykorzystywać te, które są nam dane. Jeszcze wiele do zrobienia, prawda? – spojrzała na niego, ciesząc się, że spotkała kogoś, kto wie, co mogła czuć, bo tkwił w Zakonie silniej niż ona, zapewne poznał większość członków, którzy w nim byli przed nią. – Mam zamiar zaangażować się aktywnie w pomoc przy odbudowie, to na początek – dodała po chwili, na pewno domyślał się, że mówiła o kwaterze, która zrujnowana anomaliami czekała na odbudowę. Pewnie nieco inaczej wyobrażała sobie swoje początki w organizacji, ale skoro chciano odbudowy kwatery, to zamierzała pomóc. – Im więcej takich dobrych dusz tym lepiej – skomentowała jego wcześniejsze słowa. Anomalie szalały i były niebezpieczne, a jakby tego było mało, gdzieś czaiła się trzecia siła, mroczna i potencjalnie groźna dla obecnego kruchego porządku. – Anomalie zaskoczyły i aurorów. Uczono nas wiele o tym, jak bronić się przed mroczną magią, ale nikt nie przewidział, że nawet ta dobra, znana nam magia może ulec takim... zmianom.
Pogoda też się zmieniała. W jednej chwili świeciło słońce, a za chwilę dało się zauważyć burzowe chmury zbierające się nad horyzontem. Po upływie kolejnych minut usłyszała i pierwszy grzmot; dotarcie burzy i tutaj było kwestią czasu, słońce już powoli znikało za chmurami i na plaży nie było tak ciepło, jak jeszcze kilkanaście minut temu. Zaczęło też wiać; zimne podmuchy potargały rude kosmyki Sophii, niosąc ze sobą woń morskiego powietrza i zwiastując rychły koniec spokojnej, niemal wakacyjnej pogody.
- Racja. Choć ja bym tam chyba w ogóle nie pasowała. Nigdy nie lubiłam nie mieć swobody. – Sophia już jako dziecko była chłopczycą, kochała swoją wolność i czułaby się głęboko nieszczęśliwa, gdyby tak próbowano ograniczać ją całą listą nakazów i zakazów mających zrobić z niej grzeczną, przykładną panienkę. Nie potrafiła odnaleźć w sobie powołania do typowo kobiecych ról życiowych, ale jako zwykła Carterówna zawsze miała wiele swobody, z czego korzystała. Nie każda rodzina chciałaby, żeby ich córka została aurorem.
- Zapewne moi dziadkowie uznali, że powrót do Anglii to dobra opcja. Mój ojciec, a także ja i mój brat już się tu narodziliśmy, więc to nasz dom. Matka natomiast była Skamanderem. – Darzyła sentymentem ziemie przodków, ale chyba Anglia była bardziej domem, skoro w niej przyszła na świat i spędziła większość życia. I oczywiście były momenty, gdy myślała o tym, by przeprowadzić się do Stanów. Gdy pojechała tam po Hogwarcie, miała tam spędzić tylko wakacje, a spędziła dwa lata, i zostałaby dłużej, gdyby nie zginął James, może nawet na stałe. Ale potem umarł, ona wróciła do Anglii i została aurorem, więc teraz to kategorycznie odpadało. – Kiedyś myślałam. Ale teraz na pewno nie wyjadę, to byłaby ucieczka tchórza – rzekła. Nie wyjedzie, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w twarz, gdyby uciekła, zostawiając przyjaciół, znajomych i tylu innych na pastwę tego, co nadchodziło. Uciekanie nie było zresztą w jej stylu, chciała zostać i działać. Była to winna też swoim rodzicom, którzy do samego końca byli wierni swoim ideałom. – Ty też byś teraz nie wyjechał, prawda? – zapytała go, choć było to pytanie retoryczne. – Może pojadę tam, kiedy nadejdą lepsze czasy.
Ale czy nadejdą? Pragnęła gorąco wierzyć, że tak. W powieściach dobro zawsze triumfuje, ale czy będzie tak w prawdziwym życiu?
Chwilę później zaczął padać deszcz, który szybko przybrał na sile. Niebo przeciął zygzak błyskawicy, a po chwili usłyszała grzmot głośniejszy niż kilka chwil temu. Jej włosy szybko przylepiły się do twarzy, choć od razu naciągnęła na głowę kaptur.
- Cóż, chyba jednak nici ze spokojnego spaceru po plaży – rzuciła. – Będę się zbierać. Może jeszcze kiedyś się spotkamy, Alexandrze. – Na pewno, biorąc pod uwagę ich wspólną, sekretną przynależność. I pewnie nie będzie to już spotkanie na plaży w jego rodzinnych stronach. – I jeszcze raz przepraszam za tamtą sytuację z muchą – dodała; od tego właśnie zaczęło się dzisiejsze spotkanie, od momentu, gdy roztrzaskała muchę na jego twarzy, a przy okazji i jego nos.
Pożegnała go, by niedługo później zniknąć w strugach deszczu. W Londynie jeszcze nie było burzy, ale zapewne też była kwestią czasu.

| zt.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]09.06.18 17:51
Niezwykle miło było - nie ważne od okoliczności rozpoczęcia tego spotkania - porozmawiać z Sophią. Zabiegany i zajęty nauką do egzaminów nie zawsze miałem czas porozmawiać z członkami Zakonu innymi niż Gwardziści czy dokarmiający mnie Bott - ba, nie tyle co nie zawsze, a przeważnie. Byłem dość nierad z tego faktu, ponieważ w miarę jak członków organizacji przybywało, przestawałem ich znać. O wiele łatwiej było utrzymać z każdym kontakt, kiedy było nas kilkanaścioro; teraz, żeby zamienić choćby słowo z każdym trzeba było mocno się postarać. Nie zawsze znałem nawet wszystkie nazwiska członków organizacji, lecz nie mogłem się z tego powodu użalać. To, że było nas coraz więcej i więcej mogło bowiem tylko cieszyć - potwierdzało to moją wiarę, że istnieli na tym świecie dobrzy ludzie, świadomi zagrożeń wojny i chcący dołożyć swoje parę knutów do ratowania świata.
Spojrzałem na aurorkę, całkiem zaskoczony faktem, że akurat i w Nowym Jorku przyszło spędzić jej trochę czasu. Jednak z drugiej strony patrząc to właśnie do Nowego Jorku najłatwiej było się dostać, co jednocześnie wcale nie oznaczało, że był oklepany. Wręcz przeciwnie, miasto wprawiało w zachwyt i zapierało dech w piersiach.
- Także mam nadzieję, że jak czasy się uspokoją uda mi się tam ponownie pojechać, ponieważ faktycznie to nie jest dobra pora na szukanie odskoczni - odparłem, wbijając wzrok gdzieś w horyzont. Teraz nie był czas na podróże i wyjazdy. Byliśmy pośrodku walki i tak jak Sophia wspominała, musieliśmy korzystać ze wszystkich naszych zdolności. Dlatego kiwnąłem głową i skwitowałem: - Każda różdżka się liczy, nie ważne jak doświadczona. Tylko razem możemy coś zdziałać - i chociaż wzrok nadal nie odrywał się od wzbierającego burzą horyzontu, moja twarz złagodniała i rozpogodziła się szerokim uśmiechem. Jakież to było cudowne, znać tak dobrych ludzi i móc walczyć u ich boku. Sprawiało to, że wizja śmierci stawała się odrobinę mniej przerażająca. Ponieważ nie ważne jak bardzo człowiek się hartował i przyzwyczajał do myśli o niej: strach przed kresem istnienia był nieodłączny każdemu. Cała filozofia polegała na tym, by nauczyć się z nim żyć.
Silny wicher uderzył w nas, przeszywając chłodem i niosąc zapach deszczu. Miałem się odezwać, jednak to panna Carter pierwsza na głos wypowiedziała myśli, które i mnie chodziły po głowie.
- Najwyraźniej ten spacer nie był nam dany, nie znaczy to jednak, że w przyszłości nie czaka na nas inny. Nie przejmuj się tą muchą i do zobaczenia, Sophio - pożegnałem ją z uśmiechem i ruszyłem w swoją stronę, po chwili tak jak ona niknąc w strugach wody.

| zt


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]11.11.18 19:47
16 października '56
W zatłoczonym porcie na wyspie Mersea panował chaos i poruszenie, gdy Syreni Lament – po krótkiej przerwie w podróży – szykował się do ponownego wypłynięcia w morze. Brytyjska, urokliwa wysepka, będąca siedzibą aż dwóch czarodziejskich miasteczek, stanowiła ostatni przystanek przed przekroczeniem kanału La Manche; dalej statek miał zatrzymać się dopiero we francuskim Calais, by później wyruszyć w drogę powrotną, szerokim łukiem okrążając Wielką Brytanię.

Październikowa pogoda okazała się tego dnia słoneczna, choć kapryśna: silny wiatr szarpał ubraniami krzątających się po dokach czarodziejów, zmuszając tamtejszych handlarzy do uważniejszego pilnowania swoich towarów. Rozbijające się o betonowe nabrzeże fale były wysokie, Syreni Lament kołysał się więc na nich niespokojnie, jednak to nie dlatego zatrzymywały się na nim spojrzenia niemal wszystkich bywalców portu. Owiany złą sławą statek wyglądał co najmniej imponująco: był to sporych rozmiarów trójmasztowiec, konstrukcją przypominający nieco średniowieczne galeony. Niegdyś pływający pod piracką banderą, obecnie przekształcony został (z mniejszym lub większym sukcesem) na okręt pasażersko-towarowy, przewożący czarodziejów różnego statusu i narodowości.

Na górnym pokładzie widać było głównie krzątających się członków załogi, którzy dwoili się i troili, by przygotować statek do zbliżającego się odbicia od brzegu. Nie podniesiono jeszcze kotwicy, ale przeciągły sygnał dawał spóźnialskim pasażerom znać, że mieli ostatnią szansę na powrót. W górę szły cumy, luzowano też liny podtrzymujące zwinięte żagle; a chociaż harmider dla większości obserwatorów mógł wyglądać zwyczajnie, to wśród żeglarzy wyczuwało się niepokój – co uważniejsi bez problemu zauważyliby, że coś było nie tak, choć nikt nie wypowiadał wiszących w powietrzu obaw głośno.

Większość pasażerów gromadziła się na dolnym pokładzie, którego główną (i magicznie powiększoną) część zajmowała mesa, swoim wyglądem przypominająca jednak bardziej czarodziejską restaurację, niż prostą stołówkę dla członków załogi. Zarówno na środku pomieszczenia, jak i pod ścianami, znalazło się miejsce dla licznych stolików, dwu- i czteroosobowych, niektórych okrągłych i otwartych, innych skrytych za zapewniającymi prywatność przepierzeniami. Zza wzniesionego przy jednej z burt baru serwowano ciepłe posiłki i przekąski, można było zamówić też coś z szerokiego repertuaru najróżniejszych alkoholi; po sali przechadzało się kilka ubranych identycznie czarownic, zbierających zamówienia od gości oraz roznoszących zamówione dania (z obaw przed anomaliami zrezygnowano z teleportowania ich wprost z dostępnego jedynie dla załogi kambuza oraz lewitowania tac przy pomocy zaklęć). W wydzielonej części pokładu znalazło się też miejsce dla kilku wygodnych kanap, skąd, idąc wąskim korytarzem w kierunku rufy statku, docierało się do rzędu prywatnych kajut, w których miejsce wykupić mógł każdy – najczęściej były jednak one (nieoficjalnie) zajmowane przez handlarzy, dokonujących w ten sposób co dyskretniejszych transakcji.

Ostatnim z głównych części statku była ładownia, do której można było dotrzeć schodząc po wąskich, stromych schodkach z dolnego pokładu. Po brzegi wypełniona wszelkiego rodzaju towarami, stanowiła labirynt sam w sobie, którego ściany składały się z wysokich pakunków o osobliwych kształtach, klatek ze zwierzętami, kociołków, kufrów, toreb pełnych ingrediencji i instrumentów, których przeznaczenia można było się tylko domyślać. Wewnątrz było ciemno, ponieważ jedynym źródłem światła były wąskie okienka tuż przy stropie; wzdłuż klaustrofobicznych przejść między bagażami, słychać było pohukiwanie sów i skrzypienie desek, a w powietrzu unosił się intensywny zapach wilgoci. Dla łatwiejszej nawigacji, rzędy i korytarze były ponumerowane za pomocą lewitujących, mosiężnych tabliczek: numerami wzdłuż statku, kolejnymi literami alfabetu w poprzek.

W porcie rozległ się kolejny, donośny gwizd; Syreni Lament miał wypłynąć w ciągu kilku minut.

Mistrz Gry wita wszystkich serdecznie na wydarzeniu!

Zanim zabierzecie się za pisanie postów rozpoczynających, sprawdźcie koniecznie Wasze skrzynki – każdy z uczestników otrzymał prywatną wiadomość z dodatkowymi informacjami. Jeżeli jakimś cudem wiadomość do Was nie dotarła, a minęła już ponad godzina od dodania tego posta – zgłoście się koniecznie do mnie.

Pamiętajcie, że w trakcie wydarzenia posiadać będziecie tylko te przedmioty, które zabraliście się ze sobą na pokład (lub ewentualnie te, które zdobędziecie po drodze), pierwszy post w tym temacie powinien więc koniecznie zawierać spis ekwipunku Waszych postaci (najlepiej poza główną treścią posta). Postarajcie się określić też, gdzie na statku znajdują się Wasi bohaterowie. Pamiętajcie, że pasażerów jest dużo, a statek jest sporych rozmiarów – o ile nie przybyliście na niego w towarzystwie innej postaci, powinniście uznać, że nie spotkaliście jeszcze nikogo z pozostałych uczestników wydarzenia.

Czas na odpis wynosi 48 godzin – do tego czasu powinniście zamknąć też wszystkie kwestie związane z rozwojem postaci, zakupem statystyk i biegłości oraz aktualizacją tabelek z żywotnością; po rozpoczęciu wydarzenia nie będzie już takiej możliwości.

W razie jakichkolwiek pytań i wątpliwości – zapraszam do kontaktu drogą prywatną (poprzez pw lub gg, jak Wam wygodniej – aczkolwiek na gg kierujcie raczej te krótsze, szybkie sprawy).

Miłej zabawy!
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]12.11.18 15:48
Brak teleportacji zmuszał do wyszukiwania najrozmaitszych form transportu. Nie wszystkie były tak przyjemne jak sieć fiuu czy chociażby Błędny Rycerz. Jeżeli podróż obejmowała inne kraje to trzeba było naprawdę się namęczyć by znaleźć odpowiedni. Świstokliki były przeładowane, czasem zawodziły i ciężko było trafić na taki, który bezpośrednio zabierze nas do celu. Praca podróżnika i poszukiwacza przestała już być tak przyjemna od kiedy wszystko należało rozpatrywać pod kątem ewentualnego transportu. Może właśnie dlatego blondynka przestała się dziwić ludziom, którzy ów fach na jakiś czas porzucili. Czarodzieje byli wygodni niemalże w każdej kwestii, a magia potrafiła ułatwić każdą dziedzinę życia. Gdy coś zwyczajnie nie działało lepiej było się wycofać niż brnąć w coś co nie przynosiło już tyle satysfakcji. Chociaż Lucinda rozumiała tych wszystkich ludzi to jednak nie miała zamiaru być taka jak oni. Podróż choć była problemem często nie do rozwiązania to nie stanowiła dla niej powodu do zrezygnowania z tego co w swoim życiu naprawdę lubi. Nie było w ostatnim czasie zbyt wiele takich rzeczy. Rezygnacja z kolejnej byłaby głupotą, której robić nie chciała.
Kiedy blondynka dowiedziała się, że przedmiot, którego dość długo szukała znajduje się w rękach jednego z przemytników postanowiła zrobić naprawdę wszystko by się z mężczyzną spotkać. Jej „wszystko” zaczynało i kończyło prawdopodobnie na wejściu do Syreniego Lamentu. Statek wyjęty prosto z legend nie przerażał jej tak bardzo jak wypłynięcie w morze. Kobieta nie przepadała za tym środkiem transportu, a każde poruszenie na statku traktowała jako sygnał do ewakuacji. Na początku trochę się wahała szukając innych alternatyw by jednak do mężczyzny dotrzeć. Rozważała nawet zapłatę za dostarczenie przedmiotu do Londynu, ale widząc niepewność przemytnika wolała nie zostawiać tej sprawy losowi, a sama się tym zająć. W końcu przekonała się w ostatnim czasie, że wszystkim najlepiej zajmować się samemu, tylko wtedy można być pewnym rezultatu.
W dniu wypłynięcia Lucinda dostała wiadomość od swojego znajomego, że mężczyzna, od którego chciała dany przedmiot kupić będzie na tym samym statku, ale nie chce spotykać się poza nim. Zirytowana faktem, że i tak musi wejść na pokład statku postanowiła potraktować to jako kolejną przygodę. Co mogło pójść nie tak? Przecież nie mogła patrzeć z rezerwą na każde poszukiwania, każdą podróż i każde spotkanie. Choć pech w ostatnim czasie jej nie opuszczał to jednak nie chciała określać powodzenia własnej wyprawy przez pryzmat tego co działo się w przeszłości.
Licząc, że to będzie szybka podróż nie zabierała ze sobą zbyt wielu rzeczy. Różdżka, z którą nie miała zamiaru się rozstawać oraz eliksir wzmacniający krew, który kupiła od uzdrowicielki.
Lucinda weszła na pokład i mając w głowie cel swojej podróży ruszyła w stronę ładowni gdzie miał na nią czekać mężczyzna. Nie wiedziała jak wyglądał, ani jak się nazywał, ale liczyła, że uda jej się z nim porozumieć. Wolała mieć już to z głowy.
Ładownia była niczym labirynt. Potrzebowała chwili by się odnaleźć w zastawionym po brzegi pomieszczeniu. Czuła się tutaj mocno nieswojo, ale charakter ich spotkania wymagał odosobnienia. Lucinda włożyła ręce do kieszeni płaszcza by rękę zacisnąć na znajdującej się tam różdżce. Kiedy zatrzymała się w miejscu spotkania jej uszu dobiegł głośny gwizd zwiastujący, że Syreni Lament zbiera się do wypłynięcia w morze. Oby to wszystko było tego warte.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]12.11.18 19:09
Ciągle nie mogła uwierzyć.
Widziała na własne oczy niewyobrażalne okrucieństwa, była świadkiem potęgi Czarnego Pana, potęgi, jakiej nie znał jeszcze magiczny świat; przekraczała granice poznania, pomagała przy badaniach nad obskurusami, sięgała po to, co jeszcze nieoswojone, wielkie i groźne - a nie potrafiła objąć umysłem czegoś tak prostego, naturalnego. Cudu życia, zawiązującego się w ciele kobiety, rutynowego działania gatunku, doświadczenia, które od tysięcy lat pozwalały czarodziejom przekazywać magiczny talent. Dziecka, rozwijającego się pod napiętą skórą brzucha - jej brzucha. Od wizyty u Cassandry minęło już kilkanaście dni, ale ten czas przeminął tak szybko, że z przerażeniem obserwowała zanikającą talię. Vablatsky nie myliła się, było już za późno, by rozwiązać problem, by uwolnić się od niespodziewanego jarzma, wywołującego w niej panikę. Gdyby nie pielęgnowany w Wenus talent do naginania rzeczywistości subtelnym kłamstwem, rozsypałaby się na kawałki - potrafiła udawać sama przed sobą, że wszystko jest w porządku. Oszukiwać umiejętnie dobranym strojem, żywiołowością, uśmiechem, czarem; praca spadła jej jak z nieba, mogła zająć czymś myśli i Tristana, któremu prezentowała wystudiowaną wersję sprzed otrzymania potwornej wiadomości. Tylko gdy zasypiał zmęczony tuż obok, leżała przy nim z szeroko otwartymi oczami, godzinami wpatrując się w kołysany jesiennym wiatrem baldachim, wbijając paznokcie we własne ramię aż do krwi. Bała się. Panicznie. Odkładała przekazanie mu złej nowiny w nieskończoność - tym razem postanowiła, że zrobi to, gdy wrócą z Calais. Na pewno. Nie mogła dłużej odgrywać tej roli, tańczyć do fałszywej muzyki, oddawać mu się z zduszonym błaganiem, by wyrwał z niej odbierające jej życie dziecko.
Nie o tym myślała, gdy punktualnie zjawiała się na statku, zwinnie schodząc po schodach na dolny pokład. Włosy miała spięte w elegancki kok, uwypuklający jej egzotyczne rysy, podkreślone jeszcze służbowym makijażem. Ciemne kreski na powiekach, ciemnoczerwona pomadka na ustach, ciemniejszy cień podkreślający kości policzkowe - już nie tak ostre, jak niegdyś, przybierała na wadze i nie było to spowodowane wyłącznie wygodnym, bezpiecznym życiem. Od razu spostrzegła Tristana siedzącego przy jednym ze stolików za dyskretnym przepierzeniem: ruszyła w tamtą stronę, zasiadając po przeciwnej stronie lśniącego blatu. - Sir - skinęła mu głową z szacunkiem, poprawiając czarną torbę, wiszącą na ramieniu. Nie rozpinała peleryny, osłaniającej ramiona i jej sylwetkę. - Wypoczął lord przed podróżą? - zapytała kurtuazyjnie, podnosząc wzrok na jego spokojną twarz. Poczuła ukłucie w dole brzucha, stawała się wrażliwsza na takie sygnały z organizmu, nie dała jednak po sobie poznać żadnych zbędnych emocji. Czysty profesjonalizm. - Posiadam wszystkie niezbędne dokumenty dotyczące naszego spotkania. Dobrze się przygotowałam - poinformowała go, równie dobrze mogąc mówić o spotkaniu z marszandem baletu, jak i tajemniczym sprzedawcą artefaktów. Poprawiła szeroki dekolt butelkowozielonej, długiej sukni, częściowo skrytej pod grubą, ciepłą peleryną z kapturem. Osłaniała ją od porywów ostrego wiatru, stanowiła też dobrą barierę w rozpoznaniu krąglejszych kształtów. Robiła wszystko, by ukryć swój stan - i nie było to takie trudne, czarodziejskie stroje dawały duże pole do manewru, zaś w kameralnej atmosferze Białej Willi umiejętnie wykorzystywała sztuczki z Wenus, by skupić uwagę Tristana na czymś innym niż zaokrąglającym się brzuchu. Sama także chciała o nim zapomnieć, chociaż na kilka godzin. Cieszyła się z perspektywy podróży, spędzenia razem czasu w pracy, z adrenaliny szemrzącej cicho w żyłach. Potrzebowała tej normalności, jeszcze raz wsłuchując się w powtarzane w nieskończoność kłamstwa - szeptane do własnego ucha, wmawiające jej, że dalej posiada kontrolę nad własnym życiem. Wcale nie dzielonym teraz na pół z rozpychającym się w jej łonie nieznanym stworzeniem.  

| ekwipunek: różdżka, na palcu pierścień z kamieniem księżycowym oraz drugi z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (- Maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2 [dwa ostatnie niedopisane jeszcze, wklejam za zgodą mg]); przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]12.11.18 21:53
Rejs do Calais miał tak naprawdę pomóc odpocząć. Trwały przygotowania do zabezpieczenia anomalii przed wpływem Zakonu, których żadnym sposobem nie mogli przyśpieszyć, czarne chmury zbierały się nad politycznym światkiem, a smoczy rezerwat został wreszcie doprowadzony do porządku po chaosie związanym z pierwszomajowym wybuchem. Mógł sobie na to pozwolić - po raz pierwszy od dawien dawna - i nawet jeśli podróż ta wciąż była służbowa, to nie były to obowiązki nader obciążające. Spotkanie z tajemniczym handlarzem i późniejsze kolacje z artystami widział raczej a kategoriach nieco nudnych, ale niezbyt angażujących czynności, nie spodziewając się większych utrudnień. Być może dlatego umknęła mu niespokojna atmosfera wśród marynarzy - a może dlatego, że nie zwrócił na nich większej uwagi.
Na miejscu zjawił się przed czasem, pozwalając skrzatowi oddać jego  bagaż odpowiedzialnej za to obsłudze - drewniany kufer nie zawierał nic cennego, trochę ubrań na zmianę; czarodziejską szatę, bieliznę i przyrządy niezbędne do codziennej higieny, w tym brzytwę i francuską wodę kolońską. Przy sobie trzymał jedynie niedużą sakiewkę z galeonami, dwa bilety na podróż - swój i Deirdre - różdżkę, a także większą sakwę przytroczoną do pasa zawierającą fiolki eliksirów: Serce Hespery, dwie fiolki eliksiru uspokajającego, eliksir Garota i eliksir kociego wzroku. Krótko przed wyjściem dostrzegł też, że w jego bagażu zaplątały się trzy fiolki z miksturami leczniczymi jego żony - dwie porcje eliksiru brzemienności oraz jeden eliksir wzmacniający krew. Przy skórze, pod czarnymi płachtami eleganckiej szaty, błyszczała zawieszona na rzemieniu czarna perła. Kiedy wchodził na statek, jego dłonie obleczone były rękawicami z grubej smoczej skóry - zdjął je dopiero siadając przy jednym stolików w restauracji na dolnym pokładzie. Sądził, że Deirdre zdoła go tutaj znaleźć - rozpostarł przed sobą najnowsze wydanie Proroka Codziennego, przesuwając spojrzeniem po kolejnych tytułach artykułów. Leniwie, wsłuchując się w odgłosy syren obwieszczających wyruszenie na wodę. To powinno oznaczać, że większość pasażerów znajdowało się już na pokładzie.
- Madame Mericourt - odpowiedział na jej powitanie, nie od razu podnosząc wzrok znad gazety. Dopiero po chwili - złożył ją na bok. Jak zawsze, dobrze przygotowała się do zadania. - Tak, dziękuję - odparł bez zająknięcia tonem tej samej luźnej pogawędki. - Chętnie przejrzę dokumenty - w późniejszym czasie. Mamy umówione spotkanie, nie pozwólmy naszemu towarzyszowi podróży zbyt długo czekać. - Skinął jej głową, wstając - i zostawiwszy na stole gazetę, odczekawszy, aż Deirdre ruszy za nim, skierował swoje kroki do mieszczących się nieopodal kajut - poszukując numeru 4B.


Mam: różdżkę, czarną perłę, rękawice ze smoczej skóry, kufer podróżny z ubraniami drobiazgami codziennego użytku, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, dwie fiolki eliksiru uspokajającego, eliksir Garota i eliksir kociego wzroku, dwie porcje eliksiru brzemienności oraz jeden eliksir wzmacniający krew



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]13.11.18 2:06
Nim wszedł na pokład Syreniego Lamentu, miał okazję chwilę podziwiać trójmasztowiec, gdy jeszcze jego stopy spotykały się z nadmorskim deptakiem. Tak był wpatrzony w okazały statek, że nie zauważał równego rzędu domów i wetknięte pomiędzy nie małe lokale oferujące ryby i owoce morza. Promienie słońca muskały leniwie jego twarz, lecz wiatr targał połami długiego, czarnego płaszcza, nie dając szans na ogrzanie bladej skóry. Choć w pierwszej chwili w oczy rzucały mu się walory estetyczne morskiego środka transportu, to jednak w końcu zaczął w głównej mierze rozmyślać o bezpieczeństwie przemieszczania się nim, oczyma wyobraźni widząc jak ten przedziera się przez niespokojnie, wysokie fale, tnąc je z uporem. Musiał jednak szybko usunąć tę wizję z własnego umysłu, nawet jeśli wcale nie uznawał ją za przejaw początkowej paranoi wywołanej lękiem o własne życie, raczej był to objaw znudzenia. Nie miał przeczucie, że na statku napotka ciekawe atrakcje czy twarze znajome na tyle, aby ich widok rozbudził w nim chęć rozpoczęcia i utrzymania rozmowy. W trakcie podróży nie chciał też skupiać się na pracy, wszak obowiązki zawodowe realizować będzie z chwilą postawienia pierwszego kroku na francuskiej ziemi. Sam widział konieczność w posłaniu osoby kompetentnej do brytyjskiego ambasadora znajdującego się we Francji w celu szczegółowego objaśnienia mu sytuacji politycznej panującej w kraju. Ściąganie do ojczyzny wszystkich dyplomatów z powrotem, a potem odsyłanie ich do placówek byłoby zdecydowanie złym wizerunkowo działaniem. Pewnych rzeczy nie można było przekazać listownie, dlatego wybrani urzędnicy mieli przedstawić stanowisko resortu zajmującego się sprawami zagranicznymi ambasadorom w sposób jak najbardziej przejrzysty, aby mogli oni po ostatnich nierozważnych, a więc i niestałych działania Brytyjskiego Ministerstwa Magii odbudowywać stosunki z innymi państwami. Black nie rozumiał do końca wyboru jego osoby w tym procesie. Znakomicie komunikował się w języku francuskim, znał również osobiście postać ambasadora, gdyż ten był znajomym z lat szkolnych jego ojca, z którym Pollux wciąż utrzymywał kontakt, ale wielu śmiało wytykać mu brak doświadczenia. Teoretycznie mógł odmówić podróży, jednak czuł, że jest to jego szansa na wykazanie się i umocnienie swojej pozycji w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Nie mógł zaprzepaścić takiej szansy, kiedy sam Szef Departamentu wskazał właśnie jego do tego zadania.
Czas przed rozpoczęciem rejsu zamierzał spędzić na pokładzie dolnym, gdzie kryła się część restauracyjna. Pojawił się wystarczająco wcześnie, aby nie musieć się do nikogo dosiadać, ale zająć dla siebie cały stolik, do którego zamówił polędwicę wołową w sosie grzybowym, którą kosztował powoli. Nikt i nic nie zakłócało jego spokoju. Do czasu. W jednej chwili, po spożyciu posiłku i kwadransie spędzonym nad ostatnim wydaniem Horyzontów zaklęć poczuł niespodziewanie mdłości. Od razu zaczął dociekać przyczyn swego stanu. Choroby morskiej nigdy wcześniejnie miał, niegdyś przecież odbywał podróże statkiem bez jakichkolwiek dolegliwości, a tymczasem nawet jeszcze Syreni Lament nie odbił od brzegu. A może to sprawka polędwicy, choć z sosem komponowała się naprawdę korzystnie? Wiedział za to, że potrzebuje świeżego powietrza i to natychmiast. Zamierzał jak najszybciej znaleźć się na górnym pokładzie. Zarzucił na siebie z powrotem płaszcz, który zdjął wcześniej w ciepłym pomieszczeniu i energicznie skierował się w stronę wyjścia, a potem ku schodkom prowadzącym do wyznaczonego celu. Ledwo wspiął się kilka stopni i zaraz został potrącony przez żeglarza. Spojrzeniem przesunął za nim, łatwo dostrzegając jego zaniepokojenie mocno widoczne na twarzy. Taki widok musiał Alphardowi dać do myślenie. Dalej ruszył po schodkach, aby znaleźć się na górnym pokładzie, gdzie żeglarze widocznie byli czymś zaaferowani. Z nietęgimi minami przygotowywali statek przed wypłynięciem. Cóż się mogło dziać? Musiał odłożyć swoje obawy na później, najpierw potrzebował zaczerpnąć powietrza, wykonując kilka długich i głębokich wdechów.

| Ekwipunek: różdżka, biały kryształ do pary, średniej wielkości torba podróżna ze skrytymi w niej częściami garderoby i przedmiotami codziennego użytku, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30)
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]13.11.18 19:03
Od ostatniej pijackiej podróży po bezkresnych wodach, na którą nieświadomie wybrał się z Traversem, unikał statków niczym ognia. Zdecydowanie wolał świstokliki stanowiące nie tylko szybszą alternatywę, ale bezpieczniejszą i mniej absorbującą, nie wspominając już o teleportacji, której brak zdecydowanie negatywnie wpływał na interesy. Musiał jednak przemóc się, dać odejść w zapomnienie ostatnim wydarzeniom i tym samym udać się na pokład mający szybko przetransportować go do francuskiego portu, gdzie dostał sowicie płatne zlecenie. Atutem ów podróży była możliwość pozbycia się posiadanych artefaktów niemających w granicach Londynu nader wielkiej wartości. Wiedział doskonale, że Syreni Lament wypełniony będzie wartymi poświęcenia uwagi osobami, a także handlarzami mogącymi zapewnić mu coś więcej jak kilka marnych knutów. No i rzecz jasna najważniejsze – mocny grog, w końcu miał na niego ochotę od dawna.
Nie zawiódł się na swej decyzji. Nim zdążył przekroczyć progi statku uzyskał informację od dobrego znajomego, że pewien zamożny gość pragnie się z nim spotkać i zapłacić całą sakwę pachnących galeonów za rupieć, który okazał się rodzinną pamiątką. Nigdy by nie przypuszczał, iż komukolwiek mogłoby zależeć na ów kutym sztylecie, ale jak widać był w błędzie – paskudnie wartościowym błędzie. Całe szczęście, że zainteresowany nie był świadom, iż przed wyprawą takowy służył szatynowi za otwieracz do poczciwego Portera Starego Sue.
Na Syreni Lament zabrał ze sobą niewielką walizkę zawierającą niezbędne rzeczy do codziennego użytku, ubrania, kilka artefaktów na sprzedaż oraz dwie butelki ognistej. W wewnętrznej kieszeni czarnej szaty ukrył zawinięty w materiał sztylet, zdecydowanie cenniejszy zaklęty naszyjnik i piersiówkę wypełnioną whisky, zaś w zewnętrznej różdżkę. Fiolki z eliksirami oraz mała ilość gotówki znajdowały się w przypasanej do pasa skórzanej sakwie.
Zjawiwszy się na miejscu przed czasem skrył się w dokach, aby unikając wzroku osób trzecich móc skupić się na zmienieniu własnej twarzy – nie zależało mu na przeobrażeniu się w kogoś konkretnego, przywykł do różnych rys byle tylko nie przypominających jego samego. Pomyślał o czarnych niczym węgiel włosach, nieco dłuższym nosie, szerokiej bliźnie wzdłuż lewego oka , ostrzejszych rysach i wyraźniej zarysowanej żuchwie. Miał jedną szansę więc musiało się udać.
Wchodząc na pokład nie skierował się za ludźmi do strefy restauracyjnej, a udał się bezpośrednio do ładowni, gdzie umówiony był z kupcem. Pragnął czym prędzej dobić targu, więc szybkim krokiem próbował odnaleźć się w istnym labiryncie. Gdy spostrzegł lewitującą, mosiężną tabliczkę z napisem 3C oparł się o stos bagaży wyciągając z kieszeni szaty papierosa i wciskając go między wargi potarł jego koniec, aby po chwili zaciągnąć się tytoniowym dymem. Dlaczego mieli się spotkać akurat tutaj? Miejsce wzbudziło czujność szatyna, jednak nie zamierzał przedwcześnie dobywać różdżki, która pozostawała w gotowości.


|Ekwipunek: Eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32);
Dodatkowo: walizka z niezbędnymi rzeczami codziennego użytku, ubraniami, artefaktami i dwoma butelkami ognistej. Różdżka, sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki.






The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Deptak nadmorski, Mersea Island [odnośnik]13.11.18 19:03
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 54
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Deptak nadmorski, Mersea Island - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Deptak nadmorski, Mersea Island
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach