Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Portowa ulica
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Portowa ulica
Doki nie należą do najbezpieczniejszych ani najprzyjemniejszych miejsc w Londynie; są ciemne, brudne, a powietrze wypełnia zapach nieświeżych ryb. Główne ulice, na których słychać śpiew marynarzy, którzy zeszli na ląd, podpitych grogiem, nie wydają się bezpieczne. W tej mniej zadbanej dzielnicy znajduje się mniej latarni, a wąskie przejścia otoczone wysokimi budynkami sprawiają, że nigdy nie można się spodziewać, co czeka za zakrętem...
Gdyby był mniej zaaferowany całą sytuacją (i planowaniem heroicznego skoku na żabę) z pewnością rozbawiłby go widok rosłego mężczyzny przypartego do muru i prowadzącego dramatyczne pertraktacje z czekoladowym potworem, ale ponieważ w uszach wciąż dźwięczały mu jego niedawne groźby, Edmundowi zdecydowanie nie było do śmiechu. Może to dobrze; nie chciał dodatkowo prowokować czarodzieja, zwłaszcza, że ten nie wyglądał na takiego, który potrafił śmiać się sam z siebie. Poza tym – naprawdę miał poważniejsze problemy na głowie.
Czy może: w rękach. Zrozumiał, że coś poszło nie tak w tym samym momencie, w którym odbił się od ziemi – bo jego cel również postanowił się poruszyć. Gdyby to był sen albo opowiadana chłopakom historia, czas z pewnością usłużnie zwolniłby teraz swój bieg, pozwalając Edmundowi na skorygowanie własnej pozycji i wylądowanie na plecach czekoladowej żaby; niestety, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej brutalna. Dłonie ześliznęły mu się po gładkim grzbiecie płaza, w ostatniej chwili zdołał złapać się jedynie ugiętej do skoku nogi – ale impet lądowania sprawił, że oderwała się od napęczniałego brzucha, tylko odrobinę spowalniając pęd lądowania. Twardego; wyrżnął jak długi na betonową alejkę, nie mając szans na odzyskanie równowagi tak nisko nad ziemią. W barku coś niepokojąco mu gruchnęło, przetoczył się przez niego, z czekoladową łapą nadal zaciśniętą mocno w ramionach, zatrzymując się tuż pod nogami arystokraty. Wspaniale.
Najchętniej już by tak został – ból stłuczonego ciała sprawił, że ani trochę nie chciało mu się dźwigać z ziemi, a czekolada ładnie pachniała; jej woń jakimś cudem przedarła się przez zatkany nos – ale zanim zdążyłby wyłożyć się wygodniej na plecach, mężczyzna bezceremonialnie szarpnął go za kołnierz, wyciągając w górę. Edmund musiał (niechętnie) przyznać, że był silny, choć rzecz jasna nie zrobił tego na głos; wierzgnął jedynie nogami, przez sekundę lub dwie szukając pod stopami oparcia, a gdy wreszcie je znalazł, wyprostował się, dopiero teraz rozglądając się dookoła w poszukiwaniu przeklętej żaby. Okrzyk mężczyzny przypomniał mu, że wciąż ściskał przy sobie jej nogę; odrzucił ją natychmiast, trochę dalej niż było to konieczne – nie wiedział, czy żaba planowała ją odzyskać, ale jeśli tak, to wolałby, żeby nie wtoczyła się prosto na nich. – Przecież nie planowałem jej ukraść – odpowiedział trochę urażony, błędnie odbierając polecenie czarodzieja. Zrobił krok w lewo, próbując się od niego odsunąć i jednocześnie wyszarpnąć z jego uścisku, ale mężczyzna był od niego znacznie silniejszy – kiedy więc się potknął i poleciał do tyłu, bez większego trudu pociągnął Eda za sobą.
– Aaa! – krzyknął, bo niewiele więcej mógł zrobić w momencie, w którym jego ciało przekroczyło granicę bezwładności; zamachał bezradnie ramionami, ale nie było odwrotu – poleciał do tyłu, lądując prosto na nieznajomym, który z kolei wylądował na murku, odgradzającym alejkę od nabrzeża. Szczęśliwie – nie przeleciał na drugą stronę, nieszczęśliwie – Edmund znalazł się znacznie bliżej wielkoluda niż by chciał. – Przepraszam! – wydukał szybko, jakby to była jego wina, albo jakby przytulił się do arystokraty specjalnie (idiotyczna myśl); przetoczył się szybko na bok, niezbyt zwracając uwagę na to, czy przez przypadek dodatkowo mężczyzny nie poturbuje – za priorytet uznając odklejenie się od niego. Oparł się dłonią o murek i odepchnął, po czym stanął obok, początkowo planując wyciągnąć do nieszczęśnika rękę i pomóc jemu również wstać – ale wtedy żaba znowu postanowiła do nich podskoczyć. Z tym, że bez dwóch łap nie była w stanie tego zrobić – i przeturlała się niezdarnie na plecy, lecąc prosto w ich kierunku. – Bombarda! – krzyknął, kierując różdżkę prosto w jej wielki brzuch, wybierając pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy – nie do końca mając czas na zastanawianie się nad ewentualnymi konsekwencjami.
| tu rzuciłem na bombardę - udana; co dalej?
1 - bombarda odrzuca żabę od nas, a nas od żaby; przelatujemy przez murek i lądujemy w płytkiej wodzie;
2 - eksplozja powoduje, że kawałek brzucha żaby się rozpada; czekolada leci prosto na nas;
3 - bombarda odrzuca żabę od nas, ale żaba jest z tego powodu bardzo niezadowolona i teraz już naprawdę pragnie krwi
Czy może: w rękach. Zrozumiał, że coś poszło nie tak w tym samym momencie, w którym odbił się od ziemi – bo jego cel również postanowił się poruszyć. Gdyby to był sen albo opowiadana chłopakom historia, czas z pewnością usłużnie zwolniłby teraz swój bieg, pozwalając Edmundowi na skorygowanie własnej pozycji i wylądowanie na plecach czekoladowej żaby; niestety, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej brutalna. Dłonie ześliznęły mu się po gładkim grzbiecie płaza, w ostatniej chwili zdołał złapać się jedynie ugiętej do skoku nogi – ale impet lądowania sprawił, że oderwała się od napęczniałego brzucha, tylko odrobinę spowalniając pęd lądowania. Twardego; wyrżnął jak długi na betonową alejkę, nie mając szans na odzyskanie równowagi tak nisko nad ziemią. W barku coś niepokojąco mu gruchnęło, przetoczył się przez niego, z czekoladową łapą nadal zaciśniętą mocno w ramionach, zatrzymując się tuż pod nogami arystokraty. Wspaniale.
Najchętniej już by tak został – ból stłuczonego ciała sprawił, że ani trochę nie chciało mu się dźwigać z ziemi, a czekolada ładnie pachniała; jej woń jakimś cudem przedarła się przez zatkany nos – ale zanim zdążyłby wyłożyć się wygodniej na plecach, mężczyzna bezceremonialnie szarpnął go za kołnierz, wyciągając w górę. Edmund musiał (niechętnie) przyznać, że był silny, choć rzecz jasna nie zrobił tego na głos; wierzgnął jedynie nogami, przez sekundę lub dwie szukając pod stopami oparcia, a gdy wreszcie je znalazł, wyprostował się, dopiero teraz rozglądając się dookoła w poszukiwaniu przeklętej żaby. Okrzyk mężczyzny przypomniał mu, że wciąż ściskał przy sobie jej nogę; odrzucił ją natychmiast, trochę dalej niż było to konieczne – nie wiedział, czy żaba planowała ją odzyskać, ale jeśli tak, to wolałby, żeby nie wtoczyła się prosto na nich. – Przecież nie planowałem jej ukraść – odpowiedział trochę urażony, błędnie odbierając polecenie czarodzieja. Zrobił krok w lewo, próbując się od niego odsunąć i jednocześnie wyszarpnąć z jego uścisku, ale mężczyzna był od niego znacznie silniejszy – kiedy więc się potknął i poleciał do tyłu, bez większego trudu pociągnął Eda za sobą.
– Aaa! – krzyknął, bo niewiele więcej mógł zrobić w momencie, w którym jego ciało przekroczyło granicę bezwładności; zamachał bezradnie ramionami, ale nie było odwrotu – poleciał do tyłu, lądując prosto na nieznajomym, który z kolei wylądował na murku, odgradzającym alejkę od nabrzeża. Szczęśliwie – nie przeleciał na drugą stronę, nieszczęśliwie – Edmund znalazł się znacznie bliżej wielkoluda niż by chciał. – Przepraszam! – wydukał szybko, jakby to była jego wina, albo jakby przytulił się do arystokraty specjalnie (idiotyczna myśl); przetoczył się szybko na bok, niezbyt zwracając uwagę na to, czy przez przypadek dodatkowo mężczyzny nie poturbuje – za priorytet uznając odklejenie się od niego. Oparł się dłonią o murek i odepchnął, po czym stanął obok, początkowo planując wyciągnąć do nieszczęśnika rękę i pomóc jemu również wstać – ale wtedy żaba znowu postanowiła do nich podskoczyć. Z tym, że bez dwóch łap nie była w stanie tego zrobić – i przeturlała się niezdarnie na plecy, lecąc prosto w ich kierunku. – Bombarda! – krzyknął, kierując różdżkę prosto w jej wielki brzuch, wybierając pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy – nie do końca mając czas na zastanawianie się nad ewentualnymi konsekwencjami.
| tu rzuciłem na bombardę - udana; co dalej?
1 - bombarda odrzuca żabę od nas, a nas od żaby; przelatujemy przez murek i lądujemy w płytkiej wodzie;
2 - eksplozja powoduje, że kawałek brzucha żaby się rozpada; czekolada leci prosto na nas;
3 - bombarda odrzuca żabę od nas, ale żaba jest z tego powodu bardzo niezadowolona i teraz już naprawdę pragnie krwi
Edmund McKinnon
Zawód : fałszerz
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
a man that flies from his fear may find that he has only taken a short cut to meet it
OPCM : 2
UROKI : 3 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
The member 'Edmund McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Zwolnione tempo wydarzeń to mit; kiedy potykasz się i pędzisz na spotkanie śmierci w odmętach brudnej, cuchnącej Tamizy, nic nie dzieje się w zwolnionym tempie, wręcz przeciwnie, wszystko nabiera niesamowitej szybkości, łącznie ze scenami z życia, które faktycznie przelatują ci przed oczami. Ponieważ byłem nadal bardzo młody, scen tych co prawda nie było za wiele, ale i tak większość z nich opierała się na moich życiowych porażkach związanych głównie z niechcianym i znienawidzonym małżeństwem. Już samo to wystarczyło, aby ogarnęła mnie wściekłość. Nie zamierzałem umierać ze wspomnieniem tego gówna. A już na pewno nie zamierzałem umierać z jakimś nieopierzonym portowym pisklakiem przyklejonym do mojego kaszmirowego płaszcza!
- Łapy przy sobie – zawarczałem, nie mogąc się zdecydować, czy bardziej obraża mnie przytulanie przez chłopaka czy potencjalna możliwość bycia właśnie okradanym. Nie zdążyłem go z siebie strzepnąć, bo sam raczył się podnieść i odsunąć. Obrzuciłem go tylko najbardziej gniewnym spojrzeniem, na jakie było mnie w tej chwili stać – w końcu przed chwilą sam uratowałem mu życie odciągając od żaby, a ten teraz do mnie z łapskami! - i podniosłem się z ziemi w tej samej chwili, gdy żaba wydała z siebie dziwny bulgot i wylądowała na plecach. - Chyba jest unierucho... - zacząłem, a potem świat zwariował. W absolutnym szoku i odrazie patrzyłem, jak eksplodujący brzuch czekoladowej żaby pokrywa nas obydwu warstwą gęstej, lepkiej czekolady.
Nie zdążyłem nawet unieść różdżki, by choć spróbować zasłonić się przed nadciągającą masą czekolady. Eksplozja zadziałała aż za dobrze, czekoladowe kawałki rozprysły się na wszystkie strony, oblepiając moją twarz, włosy, a ubranie, spływając lub zsuwając się po materiale z drażliwą powolnością, jakby koniecznie chciała się wcisnąć w każdą nitkę.
– Na Merlina, co ty najlepszego... – Znów nie byłem w stanie nawet dokończyć zdania, bo czekoladowa kropla spływająca mi z nosa wylądowała prosto na moich ustach. Od razu poczułem na wargach okropny posmak przypalonego kakao, tak nędzny, jakby pochodził prosto z najniższego sortu zakazanych cukierni z mugolskich dzielnic Londynu. Nie, żebym kiedykolwiek próbował ich specjałów. – To. Jest. KOSZMAR! - Przetarłem twarz dłonią, ale to tylko pogorszyło sytuację; lepkie resztki pokryły moje palce i rozmazały się jeszcze bardziej. Rzuciłem w stronę chłopaka spojrzenie, którym mógłby zamrozić tę cholerną Tamizę i żałowałem, że jednak nie wleciałem do niej z pluskiem. Edmund stał obok, prezentując równie żałosny widok.
Ostrożnie otrzepałem rękaw, próbując choć trochę usunąć z niego tę plamę, ale czekolada wżerała się w materiał niczym zaklęcie rozkładu. Byłem teraz nie tylko wściekły, ale i przytłoczony uczuciem absolutnej bezradności. Nawet najdoskonalsze zaklęcie czyszczące nie da sobie z tym rady, usuwając plamy jedynie powierzchownie. Kaszmir nie wybaczał.
Mimo to nie byłem pewien, czy chciałem chłopakowi zagrozić w tej chwili bolesną śmiercią, czy wcisnąć płaszcz w jego ręce i zażądać natychmiastowego oczyszczenia; obie te opcje wydawały się w tej sytuacji jednakowo bezsensowne i nie do spełnienia. W końcu był tylko przerażonym, młodym dzieciakiem, który z jakiegoś powodu uznał, że rzucanie Bombardy na czekoladową żabę to najlepszy pomysł świata. Z drugiej strony gdyby wpadł teraz na pomysł zbierania z ziemi tej pieprzonej czekolady, zapewne rzuciłbym mu się do gardła.
- Świetna robota – podsumowałem, starając się nie ciskać w niego ostrzami ironii. - A teraz, ponieważ sam doprowadziłeś do tego bałaganu – machnąłem ręką w kierunku rozsmarowanej czekolady, której resztki powoli rozlewały się po wszystkim dookoła – zapewne poczuwasz się do odpowiedzialności i oczyścisz okolicę z dowodów swojej zbrodni? - Skrzyżowałem ramiona, patrząc na niego wyczekująco. W swojej łaskawości nie wspomniałem o skrzyniach z jedwabiami; trochę z obawy, że jeszcze jedno zaklęcie rzucone przez chłopaka doprowadziłoby do kolejnej katastrofy. - Och – jęknąłem nagle, przypominając sobie o czymś ważnym. Błyskawicznie odwróciłem głowę w stronę żaby, która co prawda straciła kolejną znaczną część siebie, ale nadal mogła stanowić ryzyko, nawet leżąc na plecach bez dwóch łap i pozbawiona potężnego kawałka brzucha.
|
1 - żabka definitywnie odwaliła kitę, zaklęcie potężnie ją sponiewierało, eksplozja wyrwała kawał brzucha i nadtopiła resztę korpusu, unieruchamiając ją na amen
2 - płaz dalej żyje i konsekwentnie czołga się w naszą stronę, choć jest mocno nadszarpnięty
3 – wściekła i roztopiona żaba przetapia się w bezwładną masę czekolady i płynie prosto na nas
- Łapy przy sobie – zawarczałem, nie mogąc się zdecydować, czy bardziej obraża mnie przytulanie przez chłopaka czy potencjalna możliwość bycia właśnie okradanym. Nie zdążyłem go z siebie strzepnąć, bo sam raczył się podnieść i odsunąć. Obrzuciłem go tylko najbardziej gniewnym spojrzeniem, na jakie było mnie w tej chwili stać – w końcu przed chwilą sam uratowałem mu życie odciągając od żaby, a ten teraz do mnie z łapskami! - i podniosłem się z ziemi w tej samej chwili, gdy żaba wydała z siebie dziwny bulgot i wylądowała na plecach. - Chyba jest unierucho... - zacząłem, a potem świat zwariował. W absolutnym szoku i odrazie patrzyłem, jak eksplodujący brzuch czekoladowej żaby pokrywa nas obydwu warstwą gęstej, lepkiej czekolady.
Nie zdążyłem nawet unieść różdżki, by choć spróbować zasłonić się przed nadciągającą masą czekolady. Eksplozja zadziałała aż za dobrze, czekoladowe kawałki rozprysły się na wszystkie strony, oblepiając moją twarz, włosy, a ubranie, spływając lub zsuwając się po materiale z drażliwą powolnością, jakby koniecznie chciała się wcisnąć w każdą nitkę.
– Na Merlina, co ty najlepszego... – Znów nie byłem w stanie nawet dokończyć zdania, bo czekoladowa kropla spływająca mi z nosa wylądowała prosto na moich ustach. Od razu poczułem na wargach okropny posmak przypalonego kakao, tak nędzny, jakby pochodził prosto z najniższego sortu zakazanych cukierni z mugolskich dzielnic Londynu. Nie, żebym kiedykolwiek próbował ich specjałów. – To. Jest. KOSZMAR! - Przetarłem twarz dłonią, ale to tylko pogorszyło sytuację; lepkie resztki pokryły moje palce i rozmazały się jeszcze bardziej. Rzuciłem w stronę chłopaka spojrzenie, którym mógłby zamrozić tę cholerną Tamizę i żałowałem, że jednak nie wleciałem do niej z pluskiem. Edmund stał obok, prezentując równie żałosny widok.
Ostrożnie otrzepałem rękaw, próbując choć trochę usunąć z niego tę plamę, ale czekolada wżerała się w materiał niczym zaklęcie rozkładu. Byłem teraz nie tylko wściekły, ale i przytłoczony uczuciem absolutnej bezradności. Nawet najdoskonalsze zaklęcie czyszczące nie da sobie z tym rady, usuwając plamy jedynie powierzchownie. Kaszmir nie wybaczał.
Mimo to nie byłem pewien, czy chciałem chłopakowi zagrozić w tej chwili bolesną śmiercią, czy wcisnąć płaszcz w jego ręce i zażądać natychmiastowego oczyszczenia; obie te opcje wydawały się w tej sytuacji jednakowo bezsensowne i nie do spełnienia. W końcu był tylko przerażonym, młodym dzieciakiem, który z jakiegoś powodu uznał, że rzucanie Bombardy na czekoladową żabę to najlepszy pomysł świata. Z drugiej strony gdyby wpadł teraz na pomysł zbierania z ziemi tej pieprzonej czekolady, zapewne rzuciłbym mu się do gardła.
- Świetna robota – podsumowałem, starając się nie ciskać w niego ostrzami ironii. - A teraz, ponieważ sam doprowadziłeś do tego bałaganu – machnąłem ręką w kierunku rozsmarowanej czekolady, której resztki powoli rozlewały się po wszystkim dookoła – zapewne poczuwasz się do odpowiedzialności i oczyścisz okolicę z dowodów swojej zbrodni? - Skrzyżowałem ramiona, patrząc na niego wyczekująco. W swojej łaskawości nie wspomniałem o skrzyniach z jedwabiami; trochę z obawy, że jeszcze jedno zaklęcie rzucone przez chłopaka doprowadziłoby do kolejnej katastrofy. - Och – jęknąłem nagle, przypominając sobie o czymś ważnym. Błyskawicznie odwróciłem głowę w stronę żaby, która co prawda straciła kolejną znaczną część siebie, ale nadal mogła stanowić ryzyko, nawet leżąc na plecach bez dwóch łap i pozbawiona potężnego kawałka brzucha.
|
1 - żabka definitywnie odwaliła kitę, zaklęcie potężnie ją sponiewierało, eksplozja wyrwała kawał brzucha i nadtopiła resztę korpusu, unieruchamiając ją na amen
2 - płaz dalej żyje i konsekwentnie czołga się w naszą stronę, choć jest mocno nadszarpnięty
3 – wściekła i roztopiona żaba przetapia się w bezwładną masę czekolady i płynie prosto na nas
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Harland Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Portowa ulica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki