Wydarzenia


Ekipa forum
Scafell Pike
AutorWiadomość
Scafell Pike [odnośnik]17.07.17 3:09

Scafell Pike

Scafell Pike to najwyższy szczyt pasma górskiego Southern Fells. Te piękne okolice często odwiedzane są przez miłośników natury. Wspinaczka nie jest łatwa, jednak jeśli pogoda dopisze, dotarcie na samą górę daje każdemu wędrowcowi mnóstwo satysfakcji - nagrodą jest bowiem cudowny widok na leżące poniżej doliny, łąki i niższe szczyty. W trakcie podróży warto jednak zachować ostrożność. Na tych terenach nietrudno o spotkanie licznych zwierząt - także magicznych, niestety również tych niebezpiecznych, jak górskie trolle czy garborogi. Podczas pełni księżyca można tu zobaczyć lunaballe, warto jednak pamiętać.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Scafell Pike Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Scafell Pike [odnośnik]22.08.17 18:37
8 maja, wieczór
Wysłany list prosto z Hogwartu wieczora poprzedniego dnia był słabym przypomnieniem o ich wyprawie na Scafell Pike, jednak Jayden naprawdę nie miał czasu na więcej. Teraz na szczęście miał go znacznie więcej. Nie musieli się też specjalnie spieszyć. Wręcz nie powinni zważając na to, że mieli się tam zjawić po zachodzie słońca, a JJ nie chciał zajmować całego dnia Pandorze, bo wierzył w to, że dziewczyna bywała zajęta swoimi codziennymi sprawami. Listy od niej nie tylko upewniły go w wierze, że była bezpieczna mimo tych cudacznych anomalii, ale równocześnie zasiały ziarno niepokoju. Poczucie samotności, które biło z dość szczerych słów kuzynki sprawiło, że nie mógł odpędzić się od myśli, by z nią porozmawiać. I to jak najszybciej. Przez tyle lat byli naprawdę blisko, a później wszystko się rozsypało w drobny mak i nie wiadomo dokładnie dlaczego tak się stało. Cieszył się, że znów wymieniali ze sobą listy, w których ważna była ta rodzinna więź i miał nadzieję, że będzie trwała. Chciał, żeby jego najbliżsi nie czuli się osamotnieni. Sam nigdy nie miał podobnego problemu, bo miał swoich kochających rodziców, dziadka, a także wiernych przyjaciół, z którymi łączyły go szczególne relacje. Jeśli się przywiązywał do kogoś, to całym sobą i gdy brakło tej osoby, odczuwał realną pustkę. Tak samo było również z Panny, której zniknięcie dość mocno przeżył. Później podejrzewał, że po prostu chciała żyć sama i że była właśnie z tej decyzji szczęśliwa. Nie wiedział jak było naprawdę, jednak czas leczył rany, nawet te najpoważniejsze, dlatego też nie zamierzał w żaden sposób naciskać kuzynki, by powiedziała, co się działa w międzyczasie, gdy milczała.
Jay pojawił się przed domem kuzynki ze swoją nieodłączną torbą, która była tak zaczarowana, by zmieściła niesamowite pokłady przeróżnych, ważnych przedmiotów. Dzięki temu kilka dodatkowych skarbów już zajęło w niej swoje miejsce. Panny też mogła włożyć tam swój prowiant. Nie planowali w końcu tak szybko wracać, a wyprawa też krótka być nie miała. Nie pośpieszał dziewczyny, a jedynie wysłał jej z dołu magiczny kawałek papieru, który wleciał przez okno, oznajmiając, że Vane już czeka. Miał nadzieję, że Sheridan była gotowa. On był. Włożył kurtkę do torby i stał w koszuli z podwiniętymi rękawami i nieogarniętymi, lekko zmierzwionymi włosami, w których znajdowały się kawałki pergaminu. Oparł się plecami o ścianę budynku, pogwizdując pewną melodię i obserwując ludzi, którzy ich mijali. W głowie powtórzył sobie cały plan. Wspólnie mieli się udać do biura świstoklików, który miał ich zanieść pod główną drogę na szczyt. W końcu do Scafell Pike z Londynu było jakieś sześć godzin, a oni raczej tyle czasu na samo dostanie się tam nie chcieli tracić. Potem zdobycie szczytu, poczekanie na zachód słońca i... No, właśnie. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, po czym podniósł spojrzenie i odprowadził nim jakąś czarownicę. Dopiero gdy tamta zniknęła na horyzoncie, spojrzał w górę na okno kuzynki, zastanawiając się czy zapomniała...


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]23.08.17 0:37
Pierwszy tydzień maja przyniósł ze sobą zawieruchę niespodzianek i niemożliwych do zrozumienia tajemnic, wokół której nieustannie krążyły strachy jak cienie jej złych wyborów. Dzień z nocą zlewały się w jej pamięci, nie dzieliły ich już indywidualne odrębności. Zasunięte kotary, przeciągła, wręcz bolesna cisza albo wręcz przeciwnie, rój głosów w jej głowie, niemogących dojść do porozumienia. Czekała bez ruchu, marmurowa rzeźba, oświetlana wątłym płomieniem świec – jedynego źródła światła w jej mieszkaniu – na to aż otworzy oczy i wybudzi się z tego koszmaru. Gdyby miała życie, prawdziwe życie, może powrót do pracy i objęcie codziennych, rutynowych obowiązków dodało by jej istnieniu nieco realności. Jak było powszechnie wiadomo, a może jak sama uważała, była jedyną w swoim rodzaju, wyjętą z ram związków i przyjaźni, zagubioną duszą, która nie mogła wrócić do domu z tego powodu, że go nie posiadała. Ojciec, brat, wuj, wszystko to były tytuły, puste słowa. To czyny nadawały znaczenie słowom, a w ostatnim czasie ich brakowało. Rzecz jasna, nikt tak po prostu nie mógłby się do niej zbliżyć, nikomu tego nie ułatwiała, stawiając wokół siebie nieskończenie wysokie mury. Czasami, w rzadkich przypadkach, wychylała się za nie, by zakosztować bliskości i czułości; czyniła to jedynie wtedy, gdy uważała, iż druga osoba na to zasługiwała. Obojętnie czy schodziła ze swojego piedestału samotności kierowana poczuciem winy, czy faktyczną sympatią, musiało jej na kimś chociaż trochę zależeć żeby ryzykować opuszczenie gardy, odsunięcie na bok swojej maski.
Jednym z pierwszych listów, które odnalazły ją w całym pierwszomajowym chaosie, podpisany był imieniem jej kuzyna, Jaydena Vane. Słysząc Steve’a pukającego do jej okna, podskoczyła z przestrachem, obawiając się, że oto kolejna anomalia, znów stanie się coś katastrofalnego. A jednak zaryzykowała, uchyliła zasłonę i jej oczy ujrzały znajomą sówkę. Przywitała ją do środka i tak doszło do wymiany korespondencji, która chociaż na chwilę odciągnęła ją od zmartwień i rozgrzała od środka nadzieją. To, iż umówili się na wspólną wycieczkę w terminie nie tak odległym – ósmego maja – poprawiło jej nastrój, dało jej coś konkretnego na co mogła czekać. Prezent od niego, zimna herbata o zbawiennych właściwościach, pomogła jej odpędzić koszmary i przyjąć długo wyczekiwany sen. Od tamtego momentu kolekcjonowała energię na ich spotkanie, zbierając ziarnko po ziarnku odwagę i ochotę.
Aż nadszedł ten dzień. Obudziła się gdzieś przed południem, chociaż pierwszych kilka minut zaraz po tym jak otworzyła oczy, poświęciła na leniwy odpoczynek, mający na celu oczyszczenie myśli. Było to niełatwe, wszak tyle pytań cisnęło się jej na usta, ale zmusiła się do powstania. Starała się nie zachowywać jak duch. Odsłoniła parę okien, wpuszczając słońce do swego mieszkania, poczytała, napisała kilka listów, spakowała się i przygotowała rzeczy, które miała zabrać. Mimo, że miała wiele czasu, a wcześniej całe doby na upewnienie się, że jest gotowa, jeszcze wpychała jakiś zapasowy szalik do torby, kiedy na parapecie wylądował magiczny kawałek papieru. Przygryzła wargę, nieco roztargniona i wybiegła z mieszkania, mając nadzieję, iż nawet jeśli czegoś zapomniała to na pewno pamiętał o tym Jayden! Albo i nie, przecież on też głowę miał gdzie indziej niż pośród przyziemnych spraw.
Trzy dni przed umówioną datą zdołała nawet opuścić mieszkanie, zdobyć w miarę możliwości jakiś prowiant oraz zaopatrzyć się w aparat fotograficzny. Właściwie nie miała okazji go wypróbować, więc zbiegłszy na dół, jeszcze przed przywitaniem z nim, wystawiła magiczne urządzenie w jego stronę i zrobiła pierwsze zdjęcie!
Uśmiech! — powiedziała z nutą entuzjazmu w głosie, chociaż było już za późno na ostrzeżenia.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]27.08.17 9:45
Jay nie czuł się dobrze. Od pewnego czasu tak właśnie było, ale nie był jedyny w swoim dziwnym stanie beznamiętnej nostalgii i zagubienia. Nikt nie musiał mówić, że nie potrafi się odnaleźć po pamiętnej nocy. Ci, którzy przeżyli to na własnej skórze mogli jedynie wzdrygać się na samą myśl. Tych których podobne wydarzenia się nie imały, na pewno mieli wśród bliskich lub przyjaciół potraktowanych złowrogą magią i również dowiedzieli się o tragicznych skutkach. W końcu Jay miał ogromne szczęście, że wylądował wspólnie z Jocelyn i nie musiał się specjalnie martwić o resztę rodziny - wszyscy byli potencjalnie bezpieczni. Bardzo potencjalnie, bo Evey nie odpisała mu na list, a Pandora wysłała odpowiedź dość szybko, chociaż dla niego i tak za wolno. Przez to wszystko, a także przez słowa, które spisywała na pergaminie pojawił mu się w głowie pewien pomysł, ale musiał poczekać z nim, aż zostaną sami - z daleka od zgiełku miasta, ulic, jego mieszkańców. Tylko oni i natura. Potrzebowali tego oddechu i niezwykle ucieszył się, że jego kuzynka nie zapomniała o ich obiecanej sobie wycieczce. Chciał być w Hogwarcie, ale wiedział, że ta wyprawa jest nie tylko dla niego. Gdyby miał się wybrać w pojedynkę, nie poszedłby z tego względu, że miał ważniejsze sprawy do ogarnięcia w szkole. Uczniowie, ich rodzice, rodziny, oceny, egzaminy. Wszystko zwaliło się na niego jak grom z jasnego nieba i trzeba było to opanować. Dojrzał jednak nie tylko okazję, ale również ofertę pomocy, którą mógł nieść bliskiej osobie. W tym wypadku Panny, która szczerze zaniepokoiła go swoimi listami. Ich treść wcale nie należała do najweselszych, jednak powinien się spodziewać czegoś innego w czasie, gdy wszyscy się bali? Nawet on zgubił po drodze coś cennego, czego nie potrafił zinterpretować. Co to było? Miał się tego za jakiś czas dowiedzieć. Teraz poświęcił się myślami innym sprawom, jakim było wypatrywanie kuzynki. Sądził, że Sheridan wyjrzy przez okno, by sprawdzić czy JJ dalej tam stoi, jednak ona od razu zbiegła na sam dół i zaskoczyła go nie tylko nagłym pojawieniem się, ale również i fleszem prosto w twarz. Jayden w tej chwili wgryzał się w soczyste jabłko i musiał prezentować się naprawdę wspaniale. Uśmiechnął się i roześmiał, gdy tylko dostrzegł znajomą twarz. Rozłożył ręce, by przytulić Panny i ruszyli wspólnie naprzód. Vane otoczył ramieniem swoją towarzyszkę, po czym zaczął:
- I wiesz, że mam roztwór wywołujący? Idealnie się zgraliśmy! Kawałek dalej jest biuro świstoklików. Już jeden na nas czeka.
I faktycznie. Nie musieli szukać długo, bo praktycznie dwie przecznice dalej można było dostrzec charakterystyczny szyld, a gdy weszli do środka, poczekali dosłownie parę chwil. Dano im stary długopis i kazano się go trzymać za wszelką cenę. Następnie zaprowadzono do odpowiedniego pomieszczenia i już ich nie było. Dobrze znane Jayowi szarpnięcie zabrało ich w przestrzeń, gdzie we właściwym momencie się puścili.
- Jesteśmy! - odetchnął, gdy zetknęli się z ziemią, a przed nimi rysował się piękny zarys wzgórza, na który mieli się dostać. Świstoklik znalazł miejsce w jednej z kieszeni torby i Jayden spojrzał na kuzynkę. - Wszystko w porządku? Gdy się często nimi nie podróżuje, może się kręcić w głowie - dodał, obserwując dziewczynę uważnie. Nie chciał, żeby zaraz się przewróciła i rozbiła głowę.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]27.08.17 23:35
Ona od bardzo długiego czasu nie czuła się sobą. Właściwie ciągnęło się to od tak dawna, że nie potrafiła określić, jaka była przed. Ostatnie zdarzenia odreagowała w bardzo dziwny jak na siebie sposób, wahając się między stadium nadziei i przestrachu. Wydobywała z siebie w listach na przemian to co najlepsze i to co najgorsze, próbując pocieszać bliskich, a potem przelewając na pergamin najgorsze, najciemniejsze ze swoich przeczuć. Rozpadło się gdzieś jej przekonanie, że powinna prawdziwe emocje trzymać dla siebie... przebierała w swoich uczuciach, błądząc, wychodząc na manowce, próbując zrozumieć, oddzielić iluzje, skupić się na rzeczach, które mogła jeszcze naprawić. Odnosiła małe zwycięstwa, udało jej się na przykład popracować nad zamówieniami i oderwać się od ponurej rzeczywistości, aby poeksperymentować z magią amuletów. To były jej realia. Wnętrze jej mieszkania pozostawało takie samo, jednakże wszystko dookoła powoli zmieniało się w coraz większy chaos. Jej wcześniejsze plany zdobycia pracy, przeprowadzki, budowania cegła po cegle swojego niezależnego życia odeszły. Rozpłynęły się w pierwszomajowej mgle.
Jej zdolności myślenia były w stanie letargu; odbierała wszystko jak w zwolnionym tempie, trochę jej zajęło zanim wpadła na to, by odezwać się do swoich bliskich. Dalsze przyjęte zachowanie było z jej strony dość zmechanizowane, sztuczne, kreujące się na schematach tego, co powinna robić. Oprócz potwierdzenia wyprawy z Jaydenem na Scafell Pike. Obietnica ich wspólnej wycieczki pochodziła jeszcze z kwietnia, a on sam był łącznikiem z jej przeszłością. Być może jego zachowanie — przecież znała go dobrze, prawda? — pomoże rozbudzić w niej tę cześć osobowości, za którą tęskniła. Niegdyś wybrała go jako zastępcę swojego brata, ta dziecinna naiwność, ale z czasem zdołało się pomiędzy nimi wywiązać coś na kształt przyjaźni pomimo dużej różnicy wieku. W końcu on też był gwiazdą. Kilka razy łapała się na tym, że próbowała mu przypisać konkretną konstelację. Nie wspominała mu o tym, wydawało jej się to prostoduszną, nieszkodliwą zabawą. Niedźwiedzice były zajęte, pozostawał natomiast Leo Minor. Tak, pan astronom może nie był Gryfonem, ale w jej oczach zawsze miał lwią odwagę i ogromne serce. Ta konstelacja leżała wystarczająco blisko jej ulubionej na niebie, a nawet jeśli nie była najjaśniejszą to tylko dlatego, że Jay był jej dalszą rodziną. Z tego co pamiętała, jego patronusem było trochę inne zwierzę, aczkolwiek wystarczająco podobne, aby w jej umyśle wszystko miało sens. Nie bardzo król dżungli pasował do widoku, który miała przed sobą — z drugiej strony jej kuzyn właśnie wbijał zęby w swoją zdobycz, więc może jednak porównanie było adekwatne.
Pierwszy raz od długiego czasu uśmiechnęła się rozbawiona do swoich myśli i do niego. Trąciła go przyjaźnie w ramię, obniżając aparat, a następnie zawieszając go sobie na szyi.
Naprawdę? Masz? To rzeczywiście idealnie, Jay — powiedziała, nie przyznając się do tego, że sama nie pomyślała o tej kwestii. Zrobiła mentalną notatkę, by nie ufać więcej sprzedawczyni, która zapewniała, że nie potrzebowała nic więcej oprócz samego aparatu. Miała dobre przeczucia, ciemna mgła wokół jej serca rozrzedzała się od chwili, kiedy znów go zobaczyła. Gdzieś tliło się ostatnie pospieszne spotkanie, lata, w których się od siebie oddalili nie miały takiej wyrazistości jak wspomnienia z dzieciństwa. Profesor na szkolnych korytarzach, wsparcie, uśmiechy, gwiazdy i przyziemne rozmowy. Miała wrażenie, iż znów miał się nią kto zaopiekować. Prowadził ją do biura świstoklików, ona rozmyślała nad tym, że tęskniła za uczuciem bezpieczeństwa. Obawiała się jednak, przecież to nie mogło trwać wiecznie. Przywiązywanie się do kogoś rzadko przynosiło dobre skutki.
Z pewnym powątpiewaniem spojrzała na długopis, ale nie było czasu na zastanowienie. Musiała go złapać, a w następnej chwili z trudem łapała równowagę. Wydała z siebie ciche, puf, uniknęła jednak kontaktu z ziemią. Założyła kosmyk włosów za lewe ucho, odchrząknęła, wyprostowała się i tylko chwilę musiała odczekać zanim przestało jej się kręcić w głowie. Zdarzało jej się przecież podróżować wcześniej, za każdym razem napotykała te same problemy. Zamrugała powiekami, by pozbyć się irytujących gwiazdek, które migały jej przed oczami i wszystko było w porządku.
Już dobrze — wydobyła z siebie potwierdzenie przyozdobione uśmiechem. — W którą stronę... — urwała, dopiero rejestrując czarowny widok, rozciągający się przed nimi. — ...idziemy?
Chociaż zaczynało się robić ciemno, krajobraz i tak zdołał ją oczarować.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]29.08.17 10:58
Ciężko było wymagać od ludzi, którzy przeżyli traumy, większe lub mniejsze, czucia się jak dawniej. Potrzebowali czasu lub nigdy nie mieli wrócić do swoich normalnych zachować sprzed wypadku. Jayowi wydawało się, że kilka razy dostał mocno tłuczkiem w tył głowy, gdy jedna za drugą tragedia nawiedzała jego życie. To było straszne i nigdy nie życzyłby komukolwiek tego doświadczyć. Nie wierzył też w przypadek - nie istniało coś takiego, a to co się wydarzyło w jego życiu, miało go spotkać i nim potrząsnąć. Nie spodziewał się jedynie tak okrutnego, brutalnego kubła wody, by przejrzał na oczy, jaki świat jest naprawdę. Odbierał istnienia niewinnych, którzy mogli jeszcze mieć wspaniałą przyszłość, a zostawiał starych i zgorzkniałych, by umarli w samotności i odrętwieniu. Nie potrafił tego zrozumieć, ale może tak właśnie działał świat? Ten na którym on żył, chciał żyć był zupełnie inny. Vane musiał jednak stanąć twarzą w twarz z chaosem, który zapanował. I chociaż mogło się wydawać, że całe zło zostało już pokonane... Wcale tak nie było. Wszyscy mieli w jakiś sposób odczuć to, co się działo i może nie każdy został przeniesiony nagłymi wyładowaniami nieznanej magii, ale na pewno miał w rodzinie lub w znajomych kogoś, kto tego doświadczył. Cała masa magicznej społeczności została wrzucona w nieoczekiwany przez nikogo wir dziwnych wydarzeń, który zmienił prawie wszystko. No, właśnie. Prawie... W pewien sposób polityka, Ministerstwo Magii, Hogwart szły ku lepszemu, jednak Jayden nie chciał od razu temu przyklaskiwać. Od tamtej nocy w której musiał zająć się ciałem swojego ucznia, coś w nim pękło i minęło zdecydowanie za mało czasu, żeby zdążyło się naprawić. Ale akurat wiedział, co oznaczają obserwacje i wyciąganie z nich wniosków, bo w końcu tym się zajmował. Poświęcił ostatnio każdą sekundę swojego życia na dopatrywanie spraw w Szkole Magii i Czarodziejstwa, by mieć pewność, że nic złego nie czyhało na jego uczniów. Nie było to stuprocentowo skuteczne, ale nie o to w tym chodziło. Musiał czuć się potrzebny i to właśnie pchało go do dalszego działania - pomoc innym. Mniej więcej opanowali już ilość zaginionych studentów i pracowników zamku, sprowadzając ich do szpitala Świętego Munga i skrzydła szpitalnego, gdzie mieli otrzymać fachową pomoc. Jeszcze przez kilka dni po pierwszej nocy maja Jayden wraz z innymi chętnymi przeszukiwał okolice Hogwartu w poszukiwaniu jakichkolwiek czarodziejów i czarownic. Skoro byli rozsiani po całej Wielkiej Brytanii, mogli wylądować równie dobrze pod ich nosem. I udało im się odszukać sporą grupę w tym jednego ważnego urzędnika Ministerstwa Magii. Niektórzy byli w znacznie lepszym stanie od innych, jednak ogrom zniszczenia był niewyobrażalny. Ułamane drzewa i obruszone skały były niczym. Domy w Hogsmeade chyliły się ku ruinie i gdyby nie pomoc sąsiadów, kto wie co by się wydarzyło. Widząc skutki, które niosła za sobą ta ciężka fala złej magii, Jayden jeszcze bardziej pragnął być pewnym, że nic złego nie przydarzyło się jego bliskim, że są bezpieczni. Dlatego jeszcze bardziej niż w kwietniu zależało mu na wyjściu z Pandorą, a umówiona wcześniej wycieczka na szczyt Scafell Pike nabrała większego sensu oraz znaczenia. Sam nie wiedział, dlaczego stało się to tak naturalnym, że traktowali się jak rodzeństwo? Że nie wypowiadając żadnej sekretnej umowy, przejęli ów role, chociaż w ogóle nie byli do nich przeznaczeni. Jay nie miał siostry, a Pandora miała już starszego brata. Czy znowu los sprawił, że stali się dla siebie wiernymi przyjaciółmi, których również i to samo zrządzenie rozdzieliło na długi czas? Gdyby JJ wiedział jak o nim myślała kuzynka, zaprzeczyłby. Nie był godny, by porównywano go do jakiejkolwiek, nawet najmniejszej konstelacji czy gwiazdy. Nie był odważny ani mężny. Pokładanie w nim nadziei było błędem, błędem, który popełnili rodzice jego uczniów poświęcając mu swoje dzieci. Nie umiał ich uchronić, a powinien. Dlatego porównywanie go do lwa było błędne. Nie był takim człowiekiem, jakim go widziała Sheridan i było to bolesne. Czy starsi bracia nie powinni być bohaterami dla młodszych sióstr?
Uśmiech, który zagościł na twarzy Pandory sprawił, że Vane poczuł się tak jak dawniej. Gdy nie posiadali tak mocno przyziemnych trosk. Gdy interesowała ich jedynie wspólna zabawa podczas rodzinnych spotkań. Czy to wtedy ostatni raz słyszał jak się śmiała? Miał nadzieję, ufał, że usłyszy go jeszcze kilka razy tej nocy podczas wspinaczki, a później podczas podziwiania pełni z wysokiego szczytu góry. Widząc jej nieco niepewną miną po przeniesieniu się świstoklikiem, sam się uśmiechnął i poprawił jej lekko zmierzwione włosy. Sam zapewne miał swoje w nieładzie, jednak to był standard.
- Będziemy iść dokładnie tą ścieżką. Zapraszam - odpowiedział na jej pytanie, po czym wyciągnął z torby małe, puchate kuleczki, które wystarczyło wyciągnąć przed sobą, a unosiły się kilka kroków przed w powietrzu i oświetlały co było trzeba. Przypominały wielkie świetliki lub błędne ogniki. Na szczęście nie były tak zwodnicze. Jay poprawił sobie pasek torby na ramieniu i odwrócił do kuzynki. - Nic prostszego - dodał, przesuwając się w bok, by mogła dostrzec malowniczą ścieżkę, która kręciła się przed nimi i przypominała bardziej baśniową dróżkę do krainy elfów niż prawdziwe miejsce. - Dotrzemy w ciągu jakichś dwóch godzin spokojnym spacerkiem. Co prawda nie będzie to tak łagodne podejście, jak na początku, ale... Będzie warto! - zapewnił i ruszył przodem, przeczesując palcami przydługawe włosy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]30.08.17 0:35
Jeżeli życie nauczyło ją czegokolwiek to tego, że nie zawsze dostrzega się pełny obraz sytuacji. Czasami odruchowo wyłapuje się szczegóły, skupia na detalach, przegapiając sens, rozmijając się z rzeczywistością. Mogła udawać, iż nie zdaje sobie sprawy ze swojej tendencji do przegapiania niewygodnych części, z których składa się jej życie, ale wszystko miało swoją cenę i niewygodna prawda podążała w krok za nią już od długiego czasu. Powoli otwierała się na nią, na nieprzyjemności i nieuchronne cierpienie. Była zmuszona otworzyć oczy, wyjrzeć chociaż przez niewielką szparę między powiekami — to, co widziała, przerażało ją. Świat połykały ciemności, chaos przejmował rządy, nie było gdzie się podziać. Miała jednak kogoś, do kogo mogła się zwrócić. Nie chodziło o jej ojca ani o Leandra, nie o jej korespondencyjną towarzyszkę, a o Jaydena. Gdyby wiedział, że patrzy na niego z uznaniem, z niezachwianą dziecięcą wiarą i zachwytem, czy to by coś zmieniło? Może nie byli ze sobą tak blisko przez ostatnie lata jak wtedy, kiedy jeszcze spacerowała po korytarzach Hogwartu, ale jego słowa dalej były dla niej wskazówkami, ochroną, zapewnieniami. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ nie miała już matki, do której mogła się zwrócić o radę, pozostał on. Potrzebowała tego, kim był, co reprezentował. W innym wypadku, jeśli nawet on przestałby widzieć sens, straciłby z oczu drogę, to co to oznaczało dla niej? Pokładała w czymś ciągle nadzieję, przechowywaną na odwrocie maski, którą nosiła przez te ostatnie dni, ale łatwo mogła pogubić jej kawałki, łatwo mogła obrócić się w pył i uciec z podmuchem wiatru przez otwarte okno.
Dobrze, że nie widziała tego, co działo się w umyśle jej kuzyna. Wyczuwała mimo woli napięcie, niepokój, jednakże oddalała to z wyjaśnieniem, iż każdy czarodziej czuł się niepewnie, nie wiedząc co tak naprawdę miało miejsce. Nie każdy potrafił mrugnąć oczami, podnieść się i powrócić do swoich obowiązków, nie dręczony cieniem rzucanym przez niewyjaśnione anomalie. Słyszała te szepty na ulicy Pokątnej, tyle osób rannych, tyle wyrzuconych z ciepłych łóżek w nieznane. Niektórzy nigdy nie trafili z powrotem do domów, skąd mieć pewność, że gdziekolwiek jeszcze będą bezpieczni? Ona wycofała się do swoich instynktów, komfort znajdowała w słowach i w osobach. Patrząc na dobrze sobie znaną twarz astronoma, nie potrafiła zgadnąć, co go dręczyło najbardziej. W jego tęczówkach nie widziała odbicia tragedii, których był świadkiem. Jego przydługie włosy wydawały się pozostawać w sobie naturalnym nieładzie, nie pozostawały na nich ślady po jego palcach, nerwowo poszukujących odpowiedzi na pytanie: co dalej? Tylko w świetle, pochodzącym od kulek, które lewitowały nad ich głowami, cienie pod jego oczami wydawały się dziwnie wydłużone…
Uważała, że była ciekawską, bystrą osóbką, a jednak pewnych rzeczy nie chciała widzieć, zastępując je zgubną naiwnością. Młoda wiedźma z ulgą przyjmowała powrót Jaya do swojego czasu, wydawało jej się, że nadal się o nią troszczył i z pewnością martwił — dlaczego więc cokolwiek miało się zmienić? Wszystko przemawiało za tym, iż sprawy pomiędzy nimi były co prawda zakurzony, ale pozostawały na swoich miejscach.
Chciała, aby tak pozostało. Dlatego wykrzesała z siebie tyle energii, by zdobyć aparat, wyjść ze swojej klatki, a po podróży świstoklikiem próbowała zatracić się w chwili; może nawet stać się kimś innym, chociaż na moment.
Zaraz, już tu byłeś? — zapytała po tym, jak zmierzwił jej włosy, na co oczywiście wydęła usta w udawanym, urażonym grymasie i trąciła go w ramię. Odniosła wrażenie, że to była jego pierwsza wycieczka w te strony, a jednak zdawał się mieć wszystko zaplanowane, dopięte na ostatni guzik. Ba, nawet od razu wskazał jej ścieżkę, którą ona z tego wszystkiego zupełnie przegapiła. — Są zachwycające! — skomentowała błędne ogniki, zaraz gdy opuściły bezdenną torbę jej towarzysza. — Powinnam ozdobić nimi cały sufit w moim mieszkaniu — dodała, trochę przekornie. Przypominały jej świece, które pamiętała z Wielkiej Sali w Hogwarcie. Wydawało się, iż tamte dni należały do kogoś innego, jej poprzedniej wersji, a ona musiała radzić sobie z tym snem, z nierealnymi zdarzeniami i problemami, czekając aż się wybudzi.
Czy profesor wiedział, że ona też się zmieniła? Czy zachowywała się inaczej, czy można było stwierdzić, iż jej serce pociemniało? Zanim zdążyła się zastanowić, już ruszył do przodu, a ona pozostała w tyle:
Masz dłuższe nogi niż ja, ale zobaczymy, kto będzie pierwszy! — powiedziała, tak naprawdę jeszcze do jego pleców, dość cicho, ale wystarczająco wyraźnie, by mógł ją usłyszeć. Uśmiechała się do siebie, nagle decydując, że dla zasady postara się trochę bardziej niż zazwyczaj leżało w jej naturze.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]30.08.17 11:01
To była prawda, że świat wcale nie prezentował się w tych samych barwach co kiedyś. Kiedyś było prościej wiedzieć co jest czarna, a co białe. Teraz Jayden nie wiedział czy zmiany wywiązujące się ze zniknięcia Grindelwalda i szaleństwa byłej Minister Magii były takie dobre. W końcu nowa władza nie robiła nic, by naprawić zniszczoną magię na ulicach Londynu. Nawet w typowo mugolskich miejscach, gdzie trzeba było jakoś wytłumaczyć destrukcje. A najlepszym sposobem była szybka reakcja w postaci stawienia się, by wspomóc różdżką odbudowę. Z tego co słyszał ochotnicy którzy się za to zabierali mogli być albo złapani przez siły Ministerstwa, albo udawało im się zbiec. Nie podobało mu się to ani trochę. Szczególnie że będąc osobą, która lubiła orientować się w każdym wydarzeniu jak i chętna do pomocy, nie potrafił siedzieć bezczynnie. Wiedział, że wpierw najważniejszym dla niego był Hogwart i bezpieczeństwo uczniów, bo z każdą bliską sobie osobą już się skontaktował, wiedząc, że nic im się nie stało. A nawet jeśli skutki anomalii przemijały, chociaż bardzo powoli. Jak na przykład u Pandory, która bardziej niż ktokolwiek inny zaniepokoiła go tym, co czuła. Zawsze wiedział, że jego kuzynka nie należała do zbyt wylewnych osób i nawet przy nim nie odsłaniała swoich uczuć tak łatwo. Potrafiłaby zawoalować swój stan ducha, jednak nie zrobiła tego tym razem. Oddała mu swoje wątpliwości, wierząc, że postąpi słusznie i nie odrzuci listów w kąt, twierdząc, że ma ważniejsze sprawy. Co mogło być ważniejsze od bezpieczeństwa najbliższych? Jay nie mógł pozwolić, by dziewczyna była sama, gdy potrzebowała pomocy. Gdy w słowach, które mu słała, wyrażała prawdziwy strach przed samotnością, przed snem, przed każdym błyskiem za oknem. I zamierzał stanąć na wysokości zadania, chociaż odrobinę starając się odegnać demony, które ciążyły nad Panny i nie dawały jej chwili spokoju. Tym właśnie powinien dla niej być - oparciem, bo pomimo tych wszystkich lat, gdy nie wiedział, co się z nią działo i bardzo przez to cierpiał, nie pozbył się uczucia, którym darzył młodszą kuzynkę. Wciąż pamiętał jej okres dorastania i tego jak sama zaczęła obierać go sobie za kogoś ważnego. Nie wiedział dlaczego tak się stało, bo męskich wzorców miała zdecydowanie więcej. Sheridanowie pomimo pokrewieństwa z Vane'ami bardzo się różnili. A przynajmniej ci, z którymi wiązały ich najbliższe więzy. Jayden zastanawiał się czy Pandora kiedykolwiek spotkała się z Iris i Jocelyn? Czy złapały wspólny język? Nie znał za dobrze bliźniaczek, ale nie zamierzał pytać o nie Panny. Dziś spędzali wspólnie czas i nie chciał go poświęcać na osoby trzecie, wiedząc, że to dziewczyna potrzebowała jego uwagi. Czuł na sobie jej spojrzenie, ale nic nie powiedział. Może i nieco zarósł, a oczy nabrały tego zmęczonego wyrazu, w których mimo wszystko wciąż tliło się coś z dawnego Jaydena. Musieli, chciał, żeby zapomnieli o doczesnych troskach na tę jedną noc. Chociażby tylko na nią i dali się ponieść urokowi natury, która ich otaczała. Nie chciał, żeby rządziła nimi w tej chwili wątpliwość co do następnych dni. Byli tu i teraz. Razem. I nic więcej nie miało się liczyć. I nie liczyło.
Cieszył się, że Pandora się uśmiechała, bo bardzo mu tego brakowało. Przez jakiś czas gdy znajdowali się w tym samym czasie w Hogwarcie, wciąż to dostrzegał. Może nie tak często i może nie był też na każde jej zawołanie, będąc dość zajętym człowiekiem, ale starał się. Gdyby tak nie było, nie stałby teraz na drodze na górę. Zostałby zapewne na zamku, gdzie również potrzebowano jego obecności. Cieszył się jednak że nie był taką osobą, dla której nie liczyło się dobro bliskich. A Pandora była bardzo bliską mu postacią.
- Wiele lat temu, a tak to czytałem o tym miejscu - odparł na jej zaczepne pytanie, wzruszając lekko ramionami. Ostatni raz był tu jako ośmioletni chłopiec z dziadkiem u boku, ale dlaczego nigdy tu drugi raz nie wrócił - nie miał pojęcia. Jednak wspomnienia z dzieciństwa musiały się głęboko zagnieździć w jego pamięci, bo malownicza ścieżka wydawała mu się dziwnie znajoma. Jak mara z dawno zapomnianego snu. - Jeśli chcesz, możesz je zabrać ze sobą. W domu mi ich nie brak, a w razie czego Hogsmeade pozwala mi się w nie zaopatrzyć - powiedział, widząc zachwyt na twarzy kuzynki wraz z wypuszczeniem ogników. I chociaż nie chciał się do tego przyznawać, był ciekawy tego, co działo się z nią przez ten czas, gdy się nie widzieli. Była szczęśliwa? Dobrze jej się wiodło? Gdzie była i kogo spotkała? To nie był jeszcze czas na takie pytania, chociaż czy jako ktoś jej bliski nie powinien ich zadać pomimo wszystko? - Wyszedłem ostatnio z formy biegania za centaurami, dlatego możliwe że masz zdecydowanie większe szanse - zaśmiał się, a gdy weszli do zagajnika i przez jakąś chwilę dali się omamić półcieniom, które tańczyły na liściach drzew, odchrząknął i westchnął, nie wiedząc jak zacząć temat. Ale nigdy nie był dobry we wstępach, dlatego od razu powiedział:
- Pisałaś mi, że nie boisz się być sama. Sama w domu. I tak sobie pomyślałem... Znaczy to tylko luźna propozycja, luźna myśl, bo przecież pracujesz w swoim mieszkaniu i może ci to zaburzyć plany, ale... Znaczy. No. Moje drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem i jeśli się boisz to wiesz, gdzie mnie szukać. Może to dobre rozwiązanie.
Uśmiechnął się do niej szybko, zerkając w jej stronę i poszli dalej. Przed nimi niedługo miało się rozpościerać rumowisko, gdzie ostra ścieżka wiodła na samą górę. Nie bał się jej jednak i wiedział, że wspólnie dadzą sobie radę.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]31.08.17 11:02
Co się zmieniło, Jay?
Czy zadała mu już to pytanie, czy powtarzała je w myślach? Pewnie nie raz wyszło spod jej pióra, chociaż mogło nigdy do niego nie dotrzeć. Spisane na pergaminie tak dawno, powtarzane wielokrotnie, w chwilach zwątpienia zarówno w świat jak i w siebie samą. Pojawiało się, na przykład, kiedy brakowało jej kogoś we Francji i czuła się porzucona, samotna. Chciała mu robić wyrzuty, w ten sposób dotrzeć do prawdy, dowiedzieć się, dlaczego nie było między nimi tak jak wcześniej. Wciąż była młoda i naiwna, wtedy jeszcze bardziej niż teraz, i doszukiwała się winy w innych. Jakie to by było proste — znaleźć uzasadnienie swoich uczuć w swoich bliskich, pozbyć się ciężaru, przerzucić go bez mrugnięcia okiem na kogoś, kto troszczy się o ciebie na tyle, by go przyjąć.
Innym razem, może jeszcze wcześniej, docierały do niej przebłyski niesprawiedliwości, trudności, problemów, które wykraczały poza jej bezpieczną przystań. Pytanie krążyło jej po głowie, może gdzieś rzuciła je mimochodem, mijając go na schodkach do Wieży Astronomicznej, może wziął je za lekką zaczepkę dotyczącą jego włosów albo nowego swetra, nie wiedząc nawet, że jego młodsza kuzynka zastanawiała się co się stało ze światem w ciągu tych ostatnich lat, kiedy była zajęta dorastaniem.
Dziś, to pytanie mogło dotyczyć obu tych kwestii. I czegoś jeszcze, bo jego samego. Czy kiedyś cegiełki, które budowały ich życie były inne? Czy to coś było w nich? Czy ktoś mu coś zrobił, kto śmiał wypędzić wesołe iskierki z jego błękitnych oczu? I czy jej się wydawało czy jakoś one pociemniały, jakby niebo ogarnęły chmury burzowe… Rejestrowała to odruchowo, po części podświadomie, były to jednak tylko jej domysły, a ona nie chciała rzucać słów na wiatr. Ufała mu i wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, gdyby mogła jakoś pomóc, na pewno dałby jej to odczuć. A przynajmniej miała nadzieję, iż tak by było. Pandora cechowała się naturalną dla Krukonów dociekliwością i lubiła stawiać pytania, ale wręcz nie było takich przypadków żeby swoją ciekawość przenosiła na cudze życie. Nie miała w sobie tego pierwiastka, nie interesowała się ludźmi wystarczająco, aby wychodzić z inicjatywą i drążyć prywatne tematy. Należała do tych, którzy pytali „czy wszystko jest w porządku?” w sytuacjach, gdy przeraźliwie wyraźnie widać było, że nic nie jest w porządku. Ze wzruszeniem ramion uznawała siebie za osobę niezorientowaną w związkach międzyludzkich i przez długi okres to wystarczało. Może jednak doskonale wiedziała, co robi, ukrywając się za taką zasłoną, może tak naprawdę bała się tego, co może się stać, gdy się do kogoś za bardzo zbliży albo gdy usłyszy odpowiedź, która wcale jej się nie spodoba. Z zewnątrz trochę nieporadna, milcząca, pozwalała się sobą opiekować, stała przy tym biernie, nie oferując wiele w zamian.
Może to on ją wybrał, może to ona jego. Może to były dogodne warunki — dla małej czarownicy wysoki, starszy o kilka lat chłopiec przypominał brata. Trudno jej było zrozumieć dlaczego Jayden nie może być kolejnym mieszkańcem ich domu, przecież wszystko się zgadzało i był dla niej całkiem miły, tak różny od Leandra pod tym względem. Przyjaciół można wybrać, rodziny się nie wybiera, a w tym wypadku oni czerpali jak najwięcej z obu tych zależności. Oprócz niego była też w dobrych kontaktach z kuzynkami ze strony matki, ale z nimi łączyło ją bliższe pokrewieństwo niż z astronomem, więc nie było to aż tak niezwykłe. Nie czuła jednak potrzeby porównywania tego, co było między nimi z jej innymi związkami. Nie musieli też dokładnie tego określać ani dawać temu etykietkę. Było dobrze; w tym momencie, o tej późnej porze. Na razie to wystarczało. Ale im bardziej się kimś przejmowała, tym bardziej bała się go utracić, zranić, ciążyła jej też myśl, że być może go wykorzystuje. Nie. Rozważy to innego dnia.
Pokiwała głową, nieco zamyślona, ponieważ zastanawiała się dlaczego nie pamięta zbyt wielu rodzinnych wycieczek. Trzymała wzrok przed sobą, ale była rozluźniona. Nie było jak zboczyć ze ścieżki, był tylko jeden kurs i odnajdywała w tym pewną ulgę.
Ostatnio wypaliłam więcej świec niż mogę zliczyć, więc na pewno mi się przydadzą. Poza tym wydaje mi się, że mnie polubiły — powiedziała, trącając jedną z kulek palcem, a ta zareagowała dość gwałtownie, kiwając się w powietrzu i odlatując kilka metrów do przodu. Młoda wiedźma zmarszczyła brwi i westchnęła, widać nawet ich światełka nie chciały z nią współpracować. Nie straciła jednak animuszu i po prostu dalej je obserwowała. Zaśmiała się cicho, pod nosem, słysząc jego komentarz na temat formy. — Och, żebyś się nie martwił, może nawet pozwolę ci wygrać. — To nie była już Francja, nie spędzała wieczorów na lekcjach szermierki ani nie załatwiała za nikogo sprawunków. Co prawda kilka dni wcześniej zażyła trochę przymusowego ruchu, ale wolała nie wyciągać tego tematu przed Jaydenem, który tylko by się zmartwił, gdyby wiedział o pościgu, o tym jak z nieznaną jej wcześniej blondynką musiała ociekać od dwóch rosłych mężczyzn. Nie było to już ważne, już była bezpieczna.
Zesztywniała, kiedy pogrążyli się zagajniku. Próbowała uchylać się przed wystającymi gałęziami, co było całkiem proste. Najwidoczniej ta trasa była częstym wyborem, więc pewnie było warto tak się wspinać.
Wstrzymała oddech, czy dobrze usłyszała? Po chwili odetchnęła, ale wydawało jej się, że serce zaczęło jej bić trochę szybciej.
Jay… — Ostrożnie chwyciła jego ramię, najpierw delikatnie za koszulę w okolicy jego łokcia, a później trochę pewniej, by go zatrzymać. Powiedział to lekkim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i przez to przetworzenie jego słów zajęło jej dłużej. — Jay, ty mówisz poważnie? — Stała za nim, podbródek miała skierowany w dół i trochę przechylony, więc z początku jej oczy były niedostrzegalne, ukryte za fasadą ciemnej grzywki. Do tego wciąż towarzyszyły im półcienie, migające dookoła. Dopiero jak jej kuzyn odwrócił się w jej stronę, mógł zobaczyć, że jej orzechowe tęczówki trochę nienaturalnie błyszczą. Przygryzła wargę, tłumiąc nagły przypływ nadziei, nie chcąc się wydać zbyt podekscytowana ani wystawić się na ewentualne rozczarowanie. — Chciałbyś… żebyśmy zamieszkali razem? — Poczuła nagłą suchość w ustach. Puściła mężczyznę i zrobiła wymijający krok w tył, nie sprawdzając nawet czy coś się za nią znajduje.
Ogarnęła ją chmara negatywnych myśli. Nie chodziło o amulety, to na pewno dałoby się jakoś załatwić, ale nie była idealna. Ta świadomość chwyciła ją swoimi lodowatymi szponami, nie mogła dłużej patrzeć w oczy swojego kuzyna. Był dla niej dobry, biła od niego taka nieprzebrana czystość i chęć niesienia pomocy. Jak ona mogłaby mu dorównać? Pewnie już pierwszego dnia zobaczyłby jej prawdziwą twarz, jakoś wyczuł, że parała się czarną magią, dowiedział się o tym, co robiła przez te ostatnie lata. Jak okłamywała ojca, wykonywała zamówienia bez względu na poglądy klientów, jak chłodna była w obejściu i jak bardzo zgorzkniała była w środku. Straciła już matkę, nie mogłaby stracić jego. Tylko to jedno mogło wzbudzić w niej tak mieszane emocje — pragnęła się przyznać, że nic innego by ją bardziej nie ucieszyło niż odwiedziny, bardziej stałe odwiedziny u niego, jednakże była tym samym przerażona. Oto wystawiał się jej na zranienie. Zepsułaby to, ona zawsze wszystko psuła. Już by na nią tak nie patrzył, nie widziałby jej tak jak teraz, uznałby, że go rozczarowała i wszystko byłoby skończone.
Nie mógł się dowiedzieć. To było zbyt ryzykowne, zbyt piękne, by na to zasłużyła.
Ja… to takie nagłe — wyszeptała, odwracając twarz i pozwalając chłodnemu podmuchowi wiatru musnąć jej policzek. Kiedy podniosła rękę, by poprawić ciemny szal, dłoń dotknęła to miejsce, ale już było suche.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]31.08.17 12:07
Wszystko się zmieniało. Nie tylko pory roku czy dzień z nocą. Świat szedł do przodu, a każdy kolejny krok oznaczał coś innego, nowego. Niekoniecznie dobrego, jednak ludzie musieli sobie z tym radzić, by nie zbłądzić. By nie zagubić się w przeszłości i nie przegapić tego, co mieli przed nosem. Zbyt często ludzie patrzyli przez ramię jakby mieli nadzieję, że tam odnajdą coś, co mogłoby ich ocalić. Jednak skupianie się na tym co już się wydarzyło zabierało czas, by żyć dniem teraźniejszym. Czy gdyby wizjonerzy roztrząsali przeszłe wydarzenia, posunęliby się o krok dalej? Czy Kopernik dostrzegłby to, co ukształtowało historię Ziemi w Układzie Słonecznym? Czy Heweliusz odkryłby swoją mapę księżyca, gdyby myślał o ludziach tkwiących w dekadencji? Czy Agryppa zdołałby sobie poradzić ze zjawiskiem zmiany kierunku osi obrotu obracającej się Ziemi, gdyby bał się konsekwencji? Nie. Zmiany musiały nadchodzić i nikt nie mógł ich zatrzymać. Błędem również było mówienie o tym, że człowiek nie mógł ulec presji świata i zmienić swojego postępowania czy jego postrzegania. Natura to ciągłe zmiany. I jeśli naprawdę Pandora wypowiedziałaby to pytanie, Jayden odpowiedziałby jednym słowem. Wszystko.
Nie można było wpłynąć na losy czegoś, co już się wydarzyło. Musieli żyć dalej, biorąc poprawkę na to, że kiedyś ktoś może popełnił podobny błąd i to było ich obowiązkiem, by nauczyć się dostrzegać katastrofę nim nadeszła. Była to nieustanna walka o dominację dobra nad złem i jeśli nie chcieli, by druga siła przytłamsiła wojowników światła, potrzebna była nadzieja. Jayden widział ją w gwiazdach. W spokojnym ruchu planet i wielkich kul gazowych, od których można było się wiele dowiedzieć. Tam wysoko, nad ich głowami również wciąż następowały ruchy niebieskie, zmiany zachodziły nawet w czymś tak pozornie stałym jak kosmos. Wszechświat na tym właśnie się opierał i nie można było się mocować z przeznaczeniem, które nieuchronnie wpływało na życie ludzi jak i wszystkiego co istniało. Oni też podlegali temu procesowi.
Nie chciał, żeby się o niego martwiła. Była młoda i miała przed sobą jeszcze tak wiele do zdobycia. Nie musiała bać się przyszłości i nieznanego, bo wciąż tkwiła w niej dusza Krukonki - tej ciekawej, poszukującej, pragnącej poznać coś większego. Coś co miało nadać jej życiu sens. Może jeszcze tego nie znalazła. Może musiała poznać odpowiedniego człowieka, który zabrałby ją właśnie w ten świat poznania. Jay wciąż wierzył w to, że Pandora dotrze do swoich pierwotnych lęków, do bólu z czasów dzieciństwa i uwolni się od nich. Pozwoli, by odeszły i sama miała zostać wolna, ciesząc się tym co miała. Tak bardzo brakowało mu jej uśmiechu. Słów czasem nie mających większego znaczenia, ale zapadających mu w pamięci dzięki temu, że skierowane były tylko do niego. Był dla niej ważny tak samo jak ona dla niego. Nie tylko wiązała ich długoletnia przyjaźń, ale również więzy krwi, które jedynie sprawiały, że bliska osoba nabierała nowego, większego, głębszego znaczenia. Bo przecież gdy trzeba było się martwić, wybiegało się myślami w stronę tych, których się kochało. Których chciało się chronić i ocalić przed każdym strasznym losem. Dlatego JJ nie mógł sobie wybaczyć, że nie mógł jej pomóc od razu. Mógł jedynie wysłać część siebie w liście, a nie pokazać się tam osobiście. Nie było nic gorszego od bezsilności w zderzeniu się z potrzebującymi bliskości. Przez to że miał swoje mapy, swoje niebo, swoich uczniów, Zakon nie czuł się nigdy samotny. Nie znał tego uczucia i nie wiedział z jak wielkimi ciążeniami musiała się mierzyć dziewczyna. Nie wiedział nic o jej przyjaciołach, zainteresowaniach, o tym co robiła, gdy było jej źle i smutno. A jednak odczuł pewną nostalgię, wczytując się w każde słowo, które do niego skierowała w listach. To było znacznie prostsze - przelać uczucia na papier i pozwolić, by ktoś inny również to poczuł. Przestraszył się tego, co ją spotkało, wpadając w pewien rodzaj paniki. Nie chciał, by się bała. Na nim leżał ten obowiązek, by jej pomóc. By być obok, gdy go potrzebowała. I nie tylko dlatego, że kiedyś przyjęli takie właśnie role. Chciał tego i potrzebował, by móc spokojnie zasnąć.
Zaśmiał się lekko, gdy usłyszał jej słowa na temat ogników. Mimo że nie były to żywe stworzenia, zdawało mu się, że posiadały własny rozum i potrafiły przywiązać się do swojego właściciela. Może dlatego też gdy tego potrzebował, świeciły się jednym z odcieni niebieskiego, dając profesorowi ulgę i odpędzając cienie, które coraz częściej wyciągały do niego swoje łapska. Nawet Steve pozwalał mu się głaskać, a gdy dłoń astronoma przejeżdżała po miękkich, gładkich piórach wszystko ustępowało. Koszmary, które nawiedzały go, gdy tylko zamykał oczy, znikały i chociaż odrobinę blakły w strasznej pamięci tych przeżyć.
- Nie martw się. Jeszcze się do nich przyzwyczaisz. Podobno to dusze zmarłych stworzeń, jednak kto to może wiedzieć - odparł, widząc tę niezbyt zadowoloną minę swojej towarzyszki. Do ogników trzeba było mieć cierpliwość i jeśli się im odpowiednio zawierzyło, one również się uspokajały i pomagały odnaleźć drogę. - Jednak dzisiaj idziemy razem. Powinniśmy wspólnie to zrobić - dodał, uśmiechając się w jej stronę. Jay wiedział, że cokolwiek się tam wydarzyło, cokolwiek dotknęło Pandorę poradziła sobie z tym. Uciekła, ale jej myśli wciąż pozostawały właśnie w pierwszej nocy maja. Nie chciał by tak było. Gdyby tylko wiedział jak ją z tego uwolnić...
Nie zauważył zmiany na jej twarzy, gdy się odezwał. Bardzo chaotycznie i bez żadnej sensownej składni, chociaż znała go na tyle, by wiedzieć co chciał powiedzieć. Nawet nie musiałby się odzywać, by odgadła wszystko co siedziało w jego głowie. Tak po prostu. Oczywiście że się zatrzymał, czując jak pociągnęła go za koszulę. Jak wymawiała jego imię pełna wątpliwości. Gdyby to miało pomóc, powtórzyłby to raz jeszcze. Lekko zdziwił się jej słowami, bo przecież nie kpił sobie z niej w tym momencie. Teraz ani nigdy wcześniej czy później. - No, pewnie, Panny - odparł spokojnie już nieco mniej zbity z tropu swoim wyjściem naprzeciw. Był spokojny. Spokojniejszy od niej, chociaż dało się zobaczyć te dwie iskry, które pojawiły się w jej oczach. Pierwszy raz od bardzo dawna, pozwalając upewnić się Jayowi, że miał rację. Że właśnie postąpił tak jak postąpić powinien. Zaoferować nie tylko swoje towarzystwo, ale również opiekę i wsparcie na które zasługiwała i które mógł jej dać. Skromnie, bo jedynie ofertą wspólnego mieszkania, ale wciąż był to krok do stawania na nogi z kimś, komu się ufało.
Gdyby wiedział, co zaprzątało jej myśli... Gdyby tylko wiedział. Nie pozwoliłby, żeby wątpiła w jego przywiązanie, w jego zaufanie i wiarę w ludzi. Nie chciał, żeby komukolwiek dorównywała. On również nie był idealny i jeśli by to pomogło, powiedziałby jej wszystko, co się działo i co zatrzęsło jego światem mocniej niż cokolwiek innego wcześniej. Nie pozwoliłby, żeby się przestraszyła i bała się tego, że go zawiedzie. Przecież zrozumiałby to. Nie oceniał. Pozwolił, żeby przeszłość została za nimi. Przecież właśnie w to wierzył - w zmiany i nie można było się zatracać w tym co było. Gdyby wiedział, co zaprzątało jej myśli, powiedziałby to wszystko bez wahania.
Odwróciła się, tracąc w pewien sposób pewność, która się pojawiła. Zupełnie jakby nie pozwoliła sobie na to, by o tym myśleć. Nie chciał, żeby się pogubiła i przestraszyła. Chciał dobrze i nie wiedział, czy postępował słusznie, mówiąc to wszystko tak nagle... Może miała rację....
- Wiem. Przepraszam, ale... - zaczął, wplątując palce we włosy, ale zaraz je z nich wyciągnął i postąpił krok w jej stronę. - Nie. Wcale nie przepraszam. Martwię się o ciebie. Nie widziałem cię tak długo. Nie wiem, co się z tobą działo, gdzie byłaś, kogo poznałaś, czy byłaś szczęśliwa. Panny, kocham cię i chcę dla ciebie dobrze. Powinnaś pozwolić sobie na oddech... Za bardzo dajesz się pochłonąć swojej samotności. Gdzie ta roześmiana dziewczynka, którą pamiętam? Ona nie odeszła. Wciąż jest w tobie, a to co cię boli... Możesz się z tym zmierzyć. Odnaleźć i zostawić. Przecież nie chciałbym źle. Wiesz, że mam rację - urwał, wciąż stojąc za nią i dziwiąc się temu natłokowi myśli i zdań. I może się pospieszył, ale tak właśnie było. Powiedział, co chciał i teraz musiał poczekać z tym, co miało się wydarzyć. Naprawdę nie chciał, żeby wciąż tkwiła w mroku, który, jak pisała, ją otaczał.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 01.09.17 17:01, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]31.08.17 20:42
Gdy ktoś zaczynał mówić o zmianach, natychmiast przestawała słuchać. Odcinała się od sensu zdań, słowa stawały się cichym, pochodzącym z oddali bzyczeniem. Ta pierwsza zmiana, ta która oznaczała, że kogoś zabraknie w domu, była początkiem wszystkiego. To przecież nie miało sensu, nie mogło j e j zabraknąć, bo świat przestałby istnieć. A jednak tak jej powiedzieli, kazali młodej wiedźmie pojawić się na symbolicznym pogrzebie — przecież nawet nie mieli ciała, zaginęło gdzieś w morskiej otchłani — wmówili, że to już koniec. Nie życzyła sobie zmian, nie chciała ich, nie rozumiała jak to możliwe, iż słońce wciąż kontynuuje swą wędrówkę po nieboskłonie, a co noc na niebie rozkwitają gwiazdy. Wedle wszystkich praw, jak dyktował jej ból w sercu, ziemia powinna się otworzyć, rozpaść na drobne kawałki i wiecznie dryfować w bezkresnym kosmosie. Wtedy znów byłyby razem, obie trafiłyby do góry, zawisły na kanwie nieboskłonu. Tymczasem, ojciec, jej brat, cała rodzina ruszyła do przodu. Plany, zmiany, decyzje do podjęcia. Była już prawie dorosła, pisała egzaminy końcowe w Hogwarcie, ale nie potrafiła stanąć o własnych siłach; przedtem było dobrze, kto zarządził jakieś zmiany? Zamknięta w swoim wnętrzu, pogrążona w jego chaosie, płynęła z prądem, to było od niej oczekiwane. Czego nikt nie dostrzegał to fakt, że przestała ją obchodzić główna rola, wolała stać się postacią wspierającą, wycofać się do pozycji obserwatora. Już wcześniej była bierna, nie zwykła angażować się w konflikty ani działania polityczne, nabrało to jednak nowego wymiaru. W niczym nie odczuwała realności, każda czynność, każda konwersacja wydawała jej się wyrwana ze snu. W tamtym okresie z trudem przychodziło jej interpretowanie własnych emocji. Potrafiła być zła, smutna, obojętna, nie zawsze odpowiednio do sytuacji. Zaprzątała swoje rozbiegane dłonie nauką wyrabiania amuletów, oczy skupiała na starożytnych runach, umysł wsłuchiwał się w nowy język. Ktoś prowadził ją za rękę, wskazywał drogę, nie musiała myśleć. Nie było światła w tunelu, celu na końcu, liczyła się tylko podróż i to, że mogła istnieć obok świata, dawać się prowadzić na ślepo. Wtedy coś się zmieniło. Wszystko zaczęło się od szeptu, wyzwania, rosło w niej aż powstał jej własny, pierwszy od długiego czasu, plan. Już wcześniej próbowała zasugerować swojemu nauczycielowi próbę przyzwania ducha, ale nie był tym zainteresowany. Nie była to jedyna różnica w ich poglądach, oddalili się od siebie, a ona już go nie potrzebowała jak niegdyś. Wyjechała, bez słowa, spakowawszy walizki, porywając stamtąd wszelkie znaki swojej obecności. Jak dalej się potoczyła historia, nie opowiadała nikomu. Nikomu nie zdradziła swojego rytuału ani słowem nie wspomniała, co tak na nią wypłynęło. Widok jej matki, świadomość sukcesu jak i przykrej prawdy o tym, że Celeste nie zaznała spokoju i błąka się między falami Morza Irlandzkiego… podziałały, złamały urok, otworzyły jej oczy, wydostały ją spod działania klątwy, którą sama na siebie założyła. Nie było to tak dawno, zaledwie kilka miesięcy wcześniej, od tego czasu ona szukała prawidłowych kroków, grzebała w swojej pamięci i w swoich szpargałach, starając się znaleźć coś, co przywróci ją do życia. Niechętnie przyznawała się przed sobą, że jej egzystencji brakowało powodu. Neutralna, niezaangażowana, nieprzejęta, wadliwa.
Coś, czego nie mogła zrozumieć to to, iż istniały osoby wokół niej, które wydawały się przejmować jej losami. Nawet jeśli — zapewne na swoje życzenie — po ukończeniu szkoły odcięła się od nich, utrzymywała kontakt tylko listownie, ale oni byli chętni budować z nią związki. Gdyby tylko mogła zobaczyć świat oczami Jaydena, chociaż przez chwilę dostrzegać nadzieję w gwiazdach, otrzeć się o jego wiarę w sens walki, w trumf dobra, widzieć, że zmiany nie są takie straszne, a czasami są konieczne. Może w końcu by coś poczuła, zamiast odnosić wrażenie, iż jest tylko marionetką w rękach losu, bezwolną, ograniczoną, pozbawioną emocji. Nie, nie mogła już udawać. Zapędziła się w listach, chciała teraz to cofnąć i powiedzieć, że może przesadziła, nie było z nią tak źle, ale jego wyraz twarzy, sama jego postawa stwierdzały, iż nie nabrałby się na to. Z jakiegoś powodu znał ją, rozumiał, chociaż wydawało się to nieprawdopodobne. Dzieliła ich przepaść różnicy wieku, lat rozłąki, nawet poglądów. A jednak bez słów — słowa tylko ich zwodziły — zrodziło się między nimi porozumienie.
Mogła tak zareagować, ponieważ od dawna nie zależało jej na nikim. Nie tak prawdziwie. Nie na tyle, że powoli, nieumyślnie, stawiała go ponad swoją egoistyczną naturą. To przez to rodziła się w niej obawa o jego samopoczucie, o to, że może spowodować jego smutek, bądź rozczarowanie. Nie był kruchą porcelanową figurką, był dorosły, był dzielny, na pewno przetrwałby wiele i nie należało mu się traktowanie go jak czegoś, co można było łatwo uszkodzić. To było jednak nowe terytorium, jej wyobraźnia starała się jak mogła, lecz podsuwała jej tylko typowe, destrukcyjne obrazy, najczarniejsze scenariusze. Nie byłaby w stanie znieść życia ze sobą, gdyby była powodem chociaż jednej skazy na jego duszy. Jeszcze w dzieciństwie była zadurzona w trochę starszym od niej chłopcu, który był przyjacielem rodziny, w jej oczach bohaterem o wręcz altruistycznym podejściu. Tak go widziała, tak go chciała widzieć, wciąż trzymała w domu maskotkę, otrzymaną pierwszego dnia szkoły. Przypominał on jej Jaydena, a może to Jayden przypominał jego? Dlatego, kiedy dostrzegała w kimś tę bezinteresowność i czystość, nie mogła zostać długo. Wolała się wycofać zanim ją zabrudzi i splami. Skazywała się na samotność ze strachu przed samą sobą.
Naprawdę? To by było chyba trochę okrutne — powiedziała po namyśle. Nie lubiła przywiązywać się ani niczego oswajać. Nie nadała imienia swojej starej miotle, choć wiedziała, że tak robili niektórzy czarodzieje, nie czuła więzi z przedmiotami nieożywionymi. Oczywiście, jako dziecko, nazywała jakoś swoje zabawki, ale to należało do przeszłości. — Wierzysz, że stworzenia mają duszę? Jeśli tak, czy to nie okropne skazywać je na wieczne uwięzienie wewnątrz tych kulek? Nic dziwnego, iż świecą tak na niebiesko… — Pogładziła jedną z nich, a myśl, którą wypowiedziała na głos dalej wisiała w jej głowie, jak zły omen. Nikt nie powinien być uwięziony.
A może były strażnikami? Może lubiły wskazywać innym drogę.
Zgodziła się z nim. Rzadko w swoim życiu wybierała grupę osób ponad swój indywidualizm, swoją niezależność, ale dzisiaj było inaczej. Dotarli tutaj razem, zgodziła się na to, poza tym nigdy niespecjalnie zależało jej na wygranej ani na tytułach. Nie rwała się do pojedynków, do odpowiedzi, wolała swoje zdanie i słowa zachowywać dla siebie.
Oddychała bardzo powoli. Mało brakowało, a zaczęłaby odliczać w swojej głowie, by tylko uspokoić bicie serca i zdenerwowanie. Może też tremę? Nie wątpiła w jego szczerość, ale nie chciała być balastem, stać się kolejnym niepotrzebnym meblem, figurować jako przybłęda, znaleźć schronienie i tylko czerpać. Bała się, że gdyby ktoś jej zaoferował czułość, uczepiłaby się jej niczym tonący i wykorzystałaby jego dobro do cna. Z drugiej strony, ceniła tez swoją niezależność — chciała być równa, także coś oferować. Nie była silna ani odważna, miała trochę swojej wiedzy, lecz co ona dawała, gdy nie potrafiło się jej użyć? Zagubiona dusza. — Nie możesz wszystkich uratować, Jaydenie. Wiem, że próbujesz i pewnie nie przestaniesz, ale masz takiego obowiązku. Niektórym się już nie da pomóc — mówiła cicho, prawie szeptem, ale wystarczająco wyraźnie by słyszał każde jej słowo. — Nie masz takiej odpowiedzialności, czasem nie warto podnosić rozsypanych kawałków, bo próbując je skleić możesz się zranić. — dokończyła, nie precyzując o kim była mowa. Wiedziała, że opiekował się swoimi uczniami, na pewno chciał wokół nich roztoczyć ochronę, zapewnić im bezpieczeństwo. Nie była jedyna, ale nie była tego warta.
Splotła swoje palce ze sobą, po kolei się nimi bawiąc w nerwowym odruchu. Trochę jak spłoszone zwierzę podniosła na niego wzrok, kiedy się zbliżył.
Nie…zrozumiesz, miały wypowiedzieć jej usta, ale zatrzymały się w pół zdania, ponieważ nie była to do końca prawda. Na pewno by zrozumiał, gdyby mu tylko na to pozwoliła. — Nie wiesz. Nie mogę… — urwała, nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Być może takie nie istniały.
On wszystko zrobił dobrze. Za dobrze. Każde zdanie, które wypowiadał było trafione, było tym na co czekała i co chciała usłyszeć. Już sama nie wiedziała, co ją blokowało, co stało na przeszkodzie. Wzięła głęboki oddech, próbując zapanować nad drżeniem głosu:
Nie masz za co przepraszać. To ja nie pasuję. Nie wiem, kim jestem. Chciałabym ci zdradzić wszystko, jednak nie wiem co powiedzieć. — Podniosła jedną dłoń w stronę ust, po czym zamknęła ją w luźną piąstkę. Poczuła chłód swoich pierścionków, który pozwolił jej powrócić do rzeczywistości. — Ja chyba wiem. Chyba zdaję sobie sprawę, że wszyscy chcą dobrze, ale nie wiem, czego chcę ja. Ja też… też… — Poruszyła wargami formułując słowo na k, słowo, które prawie nie występowało w jej słowniku. — … bardzo się o ciebie martwię.
Tylko to mogła wypowiedzieć na głos, zanim coś w niej pękło. Odwróciła się powoli, nie podnosząc wzroku.
Jay, zrobiłam coś złego… — Przygryzła wargę, po czym pokonała dzielący ich dystans i ostrożnie objęła jego ramię, wciskając głowę w rękaw jego koszuli i uciekając przed kolejnymi pytaniami, które mogły nastąpić.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]31.08.17 22:56
Jayden nie miał podobnych zmartwień. Nie musiał mierzyć się z utratą bliskiej osoby. Nie wiedział co to rozpacz, co to żałoba, co to myślenie nad tym, że nigdy nie spotka się swojej ukochanej postaci. Że nie zamieni się z nią słowa jak kiedyś. Że nie będzie można jej dotknąć i nigdy już nie poczuje się znajomego zapachu. Nie wyobrażał sobie podobnej straty i przeżywania okresu rozpaczy, który mógł nadejść z taką łatwością. W końcu śmierć zawsze była częścią ludzkiego życia i wydawała się być naturalną sprawą. Naturalną jednak oddaloną od niego. Miał tyle szczęścia, że omijała jego rodzinę szerokim łukiem, jednak przez to tak bardzo uderzyła go utrata Lewisa. Chłopca który miał jeszcze wszystko przed sobą. Co musieli czuć jego rodzice, gdy lord Carrow przyleciał ze zwłokami ich syna? Czy również czuli to wewnętrzne rozdarcie? Stłuczone serce na miliony kawałków, które nie były w stanie znów zespolić się w jedno? Czy pustka przypominała tonięcie? Podobno było bezbolesne, jednak nie była to prawda. W końcu jeśli naprawdę ktoś przeżył śmierć części siebie, ten wiedział, że nie istniała śmierć bez bólu. Bez cierpienia. Znajdując się tam, przy ruinach wraz z pozostałymi Zakonnikami umarł. I nie tylko jeden raz. Każda kolejna noc, każde zamknięcie oczu było dla niego przypomnieniem tego co się wydarzyło. Umierał każdego dnia, czując, że wraz z tym zatracał małe fragmenty samego siebie. Przebijał się przez zimne wody zastanawiając się czy kiedykolwiek wypłynie na powierzchnię. Słyszał wielokrotnie o ludziach topiących się trzykrotnie a dopiero potem tonących. Topił się tak i wypływał od wielu dni, tygodni, miesięcy, a może dłużej? Ale nie tonął. Za każdym razem gdy był blisko powierzchni, oszałamiała go rzeczywistość i szedł znów na dno, otaczała go nicość. Odurzenia te były coraz dłuższe i to właśnie wtedy kiedy walczył o powietrze i życie. Walczył zbyt ciężko i wiedział o tym. Nikt nie powinien zawsze walczyć. Jeśli tonie lub dusi się, powinien być sprytny i zachować resztki sił na ostateczny, finałowy, śmiertelny pojedynek. Jednak on nie miał już tych sił, a przynajmniej nie, gdy miał zamykać oczy. Nie, gdy miał widzieć rybie spojrzenie swojego ucznia, któremu zamykał oczy i którego okrywał swoim płaszczem. Nie, gdy widział porozrywanych na strzępki bliskich, którzy dawno pożegnali się z tym światem. Jednak to nie był przypadek. To on ich zabił, zniszczył, stojąc w środku eksplozji, która spowodowała ogromny wybuch. Gdy tylko ten obraz powracał, Jayden czuł ciepłą, lepką krew na swoich rękach, twarzy, w ustach, na ubraniu. Był nią cały ochlapany, może nawet to właśnie w niej tonął? Jeśli koszmar mógł przybrać materialną postać, dla niego było właśnie tym - ciałami. Rozłożonymi po horyzont niczym krwawy całun. Starał się walczyć z tym, jednak to trwało za długo. Mimo że minęły dopiero niecałe dwa tygodnie, jego umysł nie mógł zaznać odpoczynku i czasami gubił się między jawą a snem. Nie wiedział, że nękała go bezsenność, sądząc, że miało kiedyś to przeminąć samoistnie odejść. Nie był tak naiwny, by sądzić, że zapomni o tym co się wydarzyło, ale że chociaż zaśnie bez koszmarów. Bez wracających wciąż wspomnień, tak bolesnych i realnych.
Ale Jayden martwił się o wszystkich tylko nie o siebie. Nie chciał marnować czasu na swoją osobą, gdy dookoła tylu wołało o pomoc. I nie tylko miał na myśli uczniów, którzy zagubieni na korytarzach Szkoły Magii i Czarodziejstwa patrzyło na niego z nadzieją, że powie, że im bliskim nic nie grozi. Że ten brak listów to jedynie tymczasowe. Że sowy również zostały pokrzywdzone przez wybuch niekontrolowanej energii magii i musi minąć parę dni, aż wszystko się uspokoi. Że im rodzicom, dziadkom, rodzeństwu nic nie grozi. Że nie muszą się bać burzy, która nadchodziła i łupała gromami jakby zaraz miała zburzyć mury zamku. Tak silnego, ale równocześnie kruchego wewnątrz. Wszyscy byli niepewni. Nikt nie mógł powiedzieć tak na prawdziwe tak i nie, chociaż bardzo by tego pragnął. Walka z tym co się wydarzyło wciąż trwała i nie tylko dookoła, ale również w sercach czarodziejów i czarownic. Czuć było ją nawet teraz. Między dwójką tak bliskich sobie osób, że mogłyby odczytywać własne myśli. Czuć było napięcie, które w końcu miało zostać odegnane, bo czy nie takie było założenie tego spotkania? Nie mieli chociaż na chwilę zapomnieć? Jednak oboje potrzebowali tego, by pobyć sami. By dać sobie chwilę na pozbieranie myśli. Nie można było niczego planować, a Jayden który kierował się uczuciami, wiedział to aż nadto dobrze. Jako astronom obserwował gwiazdy. Były one zdecydowanie mniej skomplikowane od ludzi, którzy posiadali uczucia, mimikę, mogli kłamać, mogli zwodzić w przeciwieństwie do gwieździstego nieba. A mimo to potrafił dostrzec, gdy bliska mu osoba biła się w duszy z myślami. Nie widział jej wiele lat, nie miał pojęcia co przeżyła, ale nie zamierzał odwracać wzroku. Może i było to uznawana za nazbyt nachalne, ale nie obchodziło go to teraz. Stał, obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch Pandory jakby po nim miał wiedzieć, co jej dolegało. Co się działo w tym drobnym ciele. Dobrze, że rzeczy byłych nie można było cofnąć. Dobrze i źle, jednak listy, które mu wysłała były szczere i nie mogła się już kryć. Nie mogła go zwodzić i próbować oderwać uwagę od problemów, które wyraźnie jej ciążyły. Vane nie zamierzał już dać się nabrać. Za daleko zabrnęli, za bardzo się odkryli, za dużo dla siebie znaczyli. Stawiał ją od dawna ponad siebie. Ponad to czego chciał, ponad to co czuł i czego pragnął. Chciał, żeby była bezpieczna i potrafiła cieszyć się tym co miała - życiem. Ale Panny nie wyglądała w żadnym stopniu na tą, która mogłaby się śmiać z byle powodu. Byle błahostki jak kiedyś. Nie bał się tych wątpliwości, które nękały Sheridan, bo od tego właśnie byli inni ludzie. By dzielić się brzemieniem i wspólnie je nieść.
- Jeśli istnieją driady, najady będące duchami drzew, dlaczego i reszta nie miałaby ich mieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechając się delikatnie i obserwując wznoszące się raz po raz ogniki. - Lubię myśleć, że wszystko jest ze sobą połączone. A w każdej legendzie jest odrobina prawdy, nie uważasz? - spytał znowu, zerkając przez ramię na idącą z tyłu kuzynkę. - Jednak nie wierzę w to, by ktoś na siłę związywał ducha z tym światem - mruknął, a jedno ze światełek usiadło mu jakby instynktownie na ramieniu, nieśmiało osuwając się po policzku swoimi puchatymi futerkami. Jay zaśmiał się cicho, obserwując jak kulka poleciała nieco wyżej nad jego głowę. Zawisła tam z chwilą, w której i on zwolnił kroku, by przystanąć. Byli tu sami i mogli sobie pozwolić na wszystko. Szczerość była czymś tak palącym, że gdyby mogła, wypalałaby piętna. A jeśli wydarzenia były zapisywane w wielkiej księdze życia to to miało własnie nosić taki znak.
Z chęcią by zaprzeczył wszystkim jej myślom. Powiedział, że to nie tak miało być i że nigdy nie powinna nawet o tym myśleć. Wcześniej był spokojniejszy, ale teraz widząc jej poruszenie, zgubił się. Nie sądził, że jego propozycja stanie się kroplą, która przeleje czarę. Nie tylko w nim coś pękło, ale również w Pandorze. Już dawno, a teraz poruszył drobiny skały powodując lawinę, która zaczęła działać we wnętrzu jego kuzynki. Chciał, żeby pozwoliła sobie pomóc. Żeby mógł się nią zaopiekować jak dawniej, chociaż na chwilę. Chociaż na moment aż nie dostrzeże, że zagrożenie minęło. Bo wciąż odnosił wrażenie, i to wcale nie mijające się z prawdą, że Sheridan była potwornie dręczona. Nie wiedział jednak czym. Czy lękiem tego co wydarzyło się podczas pierwszej nocy maja, czy jeszcze czymś innym? Nie chciał naciskać i nie naciskał, bo nie o to chodziło. Nie chciał jej odwagi, nie chciał niczego w zamian tylko czasu i pozwolenia na wejście do jej życia. Pandora wciąż poszukiwała, nie wiedząc czego chciała w życiu. Czy nie mogła zatrzymać się i przez chwilę pomyśleć, by dać sobie odpocząć? By poczuła się bezpieczna i wtedy podejmowała decyzje? Chciał dobrze i również tego samego życzył Pandorze. Nie byłaby balastem. Wiedziałby gdzie była, jak się czuła. Opiekowałby się nią. Nie chciał by była sama. Zresztą on też jej potrzebował. Nie widziała tego?
- Nie wierzę w to - odparł, zaprzeczając ruchem głowy. Nie wierzył w to, co mówiła i nie wierzył w to, że ona również wierzyła w swoje słowa. - Nikt nie jest stracony, nawet jeśli tak sądzi. A ratować nie przestanę. Będę się starał, póki starczy mi sił. Bo właśnie to powinniśmy robić - pomagać innym. Tylko dzięki temu wiem, że świat jeszcze nie przepadł, a my razem z nim - odpowiedział nieco głośniej od niej, ale to dlatego, że w nim emocje zupełnie inaczej się odnajdywały. Zupełnie gdzie indziej znajdowały ujście. Działał dzięki nim i dlatego czuł się zmieszany słowami kuzynki. Czy oznaczały to, co oznaczały? - Jeśli wiem, że mogę dzięki temu je naprawić, to warto się pokaleczyć - dodał ciszej. Każde słowo, które mówił było prawdą. Nie zgrywał bohatera, bo nim nie był, ale wierzył w dobro, które zawsze miało zwyciężyć ciemność. - Jeśli poznasz dobrze swoje serce, to będziesz znała jego najtajniejsze marzenia i jego tęsknoty, i będziesz je szanowała. Nikt nie może uciec przed własnym sercem, Panny. Dlatego już lepiej słuchać, co ono mówi. Aby żaden niespodziewany cios nigdy cię nie dosięgnął - wyszeptał, czując jak jakiś niesamowity smutek zagościł na drodze do Scafell Pike. Uczucie najbardziej niewypowiedziane, stan próżni, ucisku serca. Nawet nie zauważył gdy to wszystko przesunęło się właśnie na te nieznane mu tory. Teraz to on był tym, który musiał zrozumieć. Martwił się, czując, że to nie miała być zwykła rozmowa. Czy kiedykolwiek taka była? A zaczęta przez proste, wydawać by się mogło, pytanie. To ja nie pasuję. Nie wiem, kim jestem. Chciałabym ci zdradzić wszystko. Stał, nie wiedząc co powiedzieć. Czy kiedykolwiek ktoś na świecie mógłby znaleźć odpowiednie słowa? - Panny... - zaczął, ale urwał, gdy kontynuowała. Nie chciał jej przerywać, szczególnie że nie powinien. Poczuł gulę w gardle, starając się ją przełknąć, ale nie był w stanie. Stał i obserwował. Nie spodziewał się tego, że dziewczyna odwróci się i tak szybko podejdzie, by objąć jego ramię. Pozwolił jednak na każdy jej ruch, wiedząc, że nie mógł jej tego zakazać. W końcu sam zastanawiał się nad tym czy przytulenie jej nie miało pomóc. Chociaż na chwilę zwolnić wszystkie emocje, które się nad nią unosiły. Jay, zrobiłam coś złego…, odbijało się w jego umyśle niczym dźwięki mosiężnego dzwonu. Jeśli spotkałby ją przypadkiem, mógłby powiedzieć, że może wyolbrzymiała, demonizowała problem, którego nie było, jednak to była Panny. Jego mała Panny, z którą zawsze potrafił złapać kontakt i nie okłamywali siebie nawzajem. To nie było tego warte, tej przyjaźni i uczucia, które trwało między nimi. Zaufała mu an tyle, by przyznać się do najgłębszego sekretu. Nie musiał go poznawać. Nie czuł przymusu dopytywania co miała na myśli. Na pewno też tego nie chciała, a obciążanie ją dodatkowym bagażem mogło jedynie zamknąć ją jeszcze mocniej. Nie spodziewał się, że to wszystko mogło czaić się w tej drobnej postaci, która stała teraz tak blisko niego i nie chciała na niego patrzeć. Wiedziała, że nie przymusiłby jej do niczego. Był tu, by wysłuchać, gdy tylko by chciała porozmawiać, ale również służył obecnością w głuchym milczeniu. Nie zamierzał stać jak słup soli, więc powoli zsunął z ramienia torbę, by opadło cicho na ścieżkę i przesunął się, by objąć Pandorę drugą ręką i przytulić ją do siebie. - Już dobrze - powiedział cicho, czując uderzenia własnego serca. Nigdy nie spodziewał się, że ta wyprawa będzie owocowała w podobne wydarzenia, ale nie sądził by było to coś złego. Wręcz przeciwnie. Jeśli tego potrzebowała, powinno to dać swój upust. Zbyt długie noszenie w sobie ciężaru, sprawiało, że człowieka otaczała gorycz i stawał się zgorzkniały. Zapominał o tym, co mogło dać mu życie, bo skupiał się jedynie na samych negatywach, nie dostrzegając tego, co działo się dokoła. Czy właśnie w takiej sytuacji znalazła się Pandora? Czy straciła gdzieś po drodze, gdy go nie było swoją radość? Czy nie miała już nigdy się uśmiechnąć? Ale tak szczerze? Przyłożył policzek do jej włosów, dzieląc pod pewnymi względami jej odczucia. Czuł jak drżała, a wibracje przenosiły się również na niego. Dlaczego tak się działo? Czy ten sekret o którym wspomniała, zapanował nad jej życiem i zablokował całą resztę? Jayden rozpoznał w jej głosie wołanie o pomoc i to o wiele poważniejszą niż wszystko inne. Hogwart, jego uczniowie, nawet rodzice odeszli na dalszy plan, gdy wciąż tkwił na środku zagajnika, który prowadził na szczyt wspaniałej góry. Góry, która miała nabrać dla niego nowego znaczenia. Scafell Pike...


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]03.09.17 1:06
Wszystko zostało już odkryte poza tym jak żyć.
Nie istniała instrukcja człowieka, nie było podręczników na półkach, które powiedziałyby nam jak radzić sobie ze sobą. Nikt nie mówił też o ograniczeniu, o górnym limicie dni jaki można było przyjąć w związku z żałobą. Może ktoś zapomniał ją poinformować, że można było wypłakać tyle a tyle łez, a za którymś razem krzyk po prostu zastygał w gardle. Trzeba to było odkryć na własne sposoby albo chociaż udawać, iż to wiesz, bo każdy był t a k i mądry, tak szybko zamykał swoje serce, sprzątał jego zakątki i wynosił na zewnątrz zbędny balast. W pewnym sensie zdawała sobie sprawę, że to nie było takie łatwe, jej ojciec i jej brat musieli iść do przodu, nie mieli tego przywileju, by bez kresu załamywać ręce, zanurzać się w przeszłości, z furią rozdrapywać stare rany. Riordan dźwignął się z łóżka i od tamtego czasu rzadziej sypiał. Leander gdzieś zniknął. A ona nie mogła tak ciągle milczeć. Czekały na nią egzaminy, przyszłość. Nie naciskano na nią, jednakże czuła ciężar niewidzialnych rąk; to, że mogła zawrócić czy wybrać inną ścieżkę było mizerną iluzją. Czuła się niezrozumiana, samotna, więc stała się sztywna, chłodna, niewzruszona. Wpasowała się w ich oczekiwania, nawet jeśli wszystko to było na pozór. Ku ich zadowoleniu poruszała się jak marionetka, wybrała godną dziedzinę nauki, miała nawet wyjechać by pod okiem wielkich profesorów zgłębiać dalej wiedzę o starożytnych runach.
Czy to dlatego była tak blisko z jej kuzynem Jaydenem? Dlatego, że męski autorytet, który miała nad sobą był fikcją? Trudno było uwierzyć, że byli tak naiwni. Nie potrafili przejrzeć na oczy, nie dostrzegali emocji, które zamykała w sobie, nawet nie próbowali jej pomóc. Jednemu z nich na pewno zależało na niej w pewien sposób, ale nie odczuła tego i nie stać jej było na taki kredyt zaufania. Wypuściła to, co ją z nimi łączyło z rąk i pozwoliła się uczuciom swobodnie staczać w dół. Opuszczała ich, wychodziła, ulatniała się nie tylko z rodzinnego domu, ale także z kraju. Wyjazd wydawał się szczęśliwym zrządzeniem losu, nową gwiazdką, która zdominowała jej niebo, przyciągając do siebie jasnym, zakazanym blaskiem. Taki był jej sposób na radzenie sobie z bólem, z wyrzutami sumienia. Ucieczka.
Ale wróciła. Skoro nie starała się stanąć twarzą w twarz ze swoją przeszłością to co tu robiła? Patrzyła jak mijają dni, dosłownie mijają ją, mogła spotykać się ze starymi znajomymi, z klientami, z kim tylko chciała, ale fasada, którą zbudowała zdawała się kruszyć i jej prawdziwy stan prześwitywał, czaił się w ciemnościach. Mówiła sobie, że ma jakiś cel, nawet była bliżej osiągnięcia go niż zakładała na początku, acz przeprowadzka na własną rękę mogła być zmianą otoczenia… Nie spowoduje jednak zmian w jej wnętrzu. Chciała się zmienić i nie chciała. Być może wynikało to z obawy, że grzebiąc w swoich pragnieniach odkryje, iż tak naprawdę jest pusta w środku. Żadne stare księgi nie mówiły nic na ten temat, nie było zaklęcia, które wskazałoby jej kierunek. Może była dokładnie taka jak wiele panien w jej wieku, stworzona by idealnym momencie komuś coś ułatwić, a przez resztę czasu pozostawać w cieniu, niepotrzebna. Jeśli tak, nawet to jej się nie udało, bo uciekała od jakichkolwiek zobowiązań — od związków, stałej pracy, nawet sowę kupiła dopiero niedawno.
Chyba nigdy by nie pomyślała, że Jayden może czuć się podobnie; że jego też nawiedzało poczucie winy, że obwiniał się o coś. Nie tak go widziała, nie tak go zapamiętała. W jej oczach tym idealnym — czy też wyidealizowanym — starszym bratem, kimś komu po cichu pragnęła dorównać, choć to było niemożliwe. Nie wiedziała o zakonie, o tym, co spotkało go jeszcze nie tak dawno i co tak naprawdę kryło się pod jego łagodnym uśmiechem. Pomógł jej z jej koszmarami, o krok wyprzedzała teraz koszmary senne, chociaż ta walka daleka była jeszcze od zakończenia, nie miała pojęcia, że o też się z nimi mierzył. Może gdyby zatrzymała się na moment, przestała monopolizować uwagę i zrobiłaby miejsce na jego troski, wtedy zrozumiałaby, iż tu nie chodzi tylko o nią. Jej kuzyn od zawsze chciał zbawić świat, naturalnym było, że bohaterowie zapominali o sobie. Podświadomie wiedziała, chyba tak, zdawała sobie z tego sprawę. Nigdy jednak nie zapytała o to, kto pomoże jemu? Kto odwróci się od swojego szczęśliwego zakończenia, kto dostrzeże, iż może jego też trzeba uratować? Sam nie przyznałby się do tego, na pewno nie chciał jej martwić, bo był inny. Był jej przeciwieństwem, widział wszystko dookoła, ale zapominał o tym co jest najbliżej, czyli o sobie. Czy tak właśnie było? Pewnie tak, to by się zgadzało, ponieważ ona cechowała się krótkowzrocznością, jej zainteresowanie ograniczało się do spraw, które obejmowały ją i tylko i wyłącznie ją. Tak została wychowana, jej matka obudziła w niej poczucie wyjątkowości, dostała tyle, nie odpłacając się za nic. Nie pamiętała nawet jakie były ostatnie słowa, które skierowała do Celeste. Odgrywała ich pożegnanie, dzień powrotu do Hogwartu, tysiąc i jeden raz w swojej głowie, napotykała jednak bolesną pustkę. Czy tego wieczoru miało to się zmienić, jej nawyki wskoczyć na nowe trajektorie? A może fakt, że z niewinnego spotkania, które miało poprawić im obojgu humor, zabrać ich daleko od tragedii codzienności, na jej życzenie stało się t o, potwierdzał tylko regułę? Była taka słaba. Szczyciła się swoim udawaniem, swą grą aktorską, nieprzekraczalną barierą, której wzruszyć nie mogły nawet emocje… Wszystko to pogubiło się, uciekło, być może zostało jeszcze w jej mieszkaniu albo w innym życiu. Nagle odkryła, że jest trochę zła. Trochę zła na siebie za to, że nie potrafiła dochować danej sobie obietnicy i że — być może bezpowrotnie — naruszyła delikatną, wręcz niewinną atmosferę ich spotkania. Świecące kulki lewitowały wokół nich, jakby nieświadome tego, co siedziało w ich wnętrzach.
Och, nie wiedziałam. Interesuję się legendami, a najwyraźniej przegapiam te, które są prawdziwe — odparła, powoli ważąc słowa. Zielarstwo obchodziło ją do pewnego stopnia, głównie jeśli chodziło o rośliny użyteczne przy wyrobie amuletów. Może miała zbyt mało empatii lub nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale chyba dość popularną opinią było to, że zwierzęta nie miały duszy. Z ust swoich Hogwarckich przyjaciół nierzadko słyszała nawet, iż nie miały uczuć, co przecież było absurdalne. Małe opinie jeszcze mniejszych intelektów. Nie traciła na spory z nimi energii. — Tak, to pewne. — Zgodziła się i to wystarczyło. Nie wypowiadała słów na wiatr, na pewno nie przy nim, poza tym uważała, że było wysoce prawdopodobne, że wszystko zapisane na kartach książek mogło się kiedyś wydarzyć. W przyszłości, w przeszłości, w innym świecie. Jeżeli nie, może tylko, bądź aż, w czyjejś wyobraźni. Skoro jednorożce i smoki były prawdziwe, dlaczego miałaby negować inne przypowieści? Wiele było możliwe, trzeba było tylko wiedzieć jak się za to zabrać.
Poczuła ukłucie niepewności, gdy wspomniał o związywaniu ducha ze światem żywych. Wiedział? Nie mógł wiedzieć. Przechyliła głowę spoglądając na niego uważniej, chociaż z tej perspektywy widziała tylko jego plecy. Ona tego próbowała. Nie wiedziała dokładnie czego, ale mogła przysiąc, że widziała zjawę Celeste, sprowadziła ją wiele mil od miejsca, w którym umarła. Nie rozmawiała jednak o tym z nikim, nie wiedziała więc nawet czy przypadkiem nie zrobiła tego, o czym wspomniał Jayden. — T-tak, to pewnie też by było niełatwe zadanie — dodała, przyspieszając kroku. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na jej wargi, widząc jak mały ognik ociera się o jej kuzyna. Oczywiście schyliła w tym momencie głowę, byle tylko ukryć swoją słabostkę. Robiła to często. Odwracała się w inną stronę, zakrywała usta, chowała oczy pod kaskadą grzywki. Byle nie zmierzyć się ze swoimi prawdziwymi uczuciami, by nie pokazać, że coś ją może obchodzić. Nie musiała tego jednak robić przy nim, dopiero się tego uczyła. Z resztą czy nie było już za późno? Opuściła swoje ściany, pozwoliła słowom prześlizgnąć się nad nimi i nie mogła już ich cofnąć.
To nie tak. A może właśnie tak. Między próbą odzyskania kontroli nad swoim przyspieszonym oddechem musiała zauważyć, że w jego zachowaniu coś się zmieniło. Cieszyła się, iż tak po prostu nie zaakceptował jej odpowiedzi, ale z drugiej strony sam się wystawiał, dla niej. Wydawało jej się, że czas płynął teraz inaczej, nie dostrzegała pięknych widoków ani mrugnięć świateł z daleka, nie słyszała szumu wiatru ani nie wiedziała czy jeszcze wieje. Dwa punkty odniesienia — ona i on — blisko i daleko. Zdawała sobie sprawę, że wcześniej nie podejmowała walki o siebie. Tak jak on poświęcał siebie by pomóc innym, tak ona pozostawiała siebie, ponieważ uznawała, iż nie warto. Nie było do czego wracać, nie było cząstek jej osobowości, które mogłaby skleić razem. Może nigdy nie istniały, zawsze była tylko pustym naczyniem. On wydawał się to widzieć inaczej. Co widział? Dlaczego był taki uparty? Powtarzała to sobie w myślach aż wyrwało jej się na głos:
Dlaczego? — Zakryła usta. Stało się. Nie chciała na niego spoglądać, być może obawiała się, że to, co zobaczy, naprawdę odmieni jej zdanie. Wygodnie było użalać się nad sobą, pozostawać bierną ofiarą przypadków losu. Nie pomożesz mi, nikt nie pomoże. Było takie proste. Działanie było już o wiele bardziej trudne, wymagało czasu i poświęcenia, a także wystawiało na zranienie. — Świat, to wszystko… Co jeśli coś sobie zrobisz, Jay? Czy naprawdę jest w tym jakiś cel? Ludzie ranią się od zawsze i zawsze to będą robić. Od kiedy istnieją, poszukują negatywów, niszczą swoje otoczenie i przyrodę, a jak to im nie wystarcza to rzucają się na siebie nawzajem. Czemu się tym przejmujesz, może ci się przecież coś stać, wiesz? — Zaczynała się powtarzać. Na początku chodziło jej o coś innego, ale on sprawnie rozniósł jej twierdzenie i nie widziała innej możliwości niż skierować się teraz w inną stronę. Złapała rękami swoją torbę, próbując powstrzymać swoje zdenerwowanie. Nie zdawała sobie sprawy, że przez tę niejako źle usadowioną determinację zaczęły prześwitywać jej uczucia. Zdarzało jej się może komuś pomóc, ale raczej przypadkowo. Tworzyła amulety tylko jeżeli podobało jej się zamówienie, nie przejmowała się do końca branymi galeonami, lecz tylko dlatego, że liczyła się dla niej tylko praca, jej zainteresowanie, a nie dlatego, iż niektórzy nie mogli sobie pozwolić na takie usługi.
Różnili się od siebie. To było widać od razu. Ona była pustelnikiem, oddalonym od wszystkiego, obserwującym świat z tym samym wyrazem twarzy bez względu na to czy miał się stoczyć, czy przetrwać.
Ale to boli — stwierdziła znienacka. — I nie wiesz czy to coś da, nie wiesz czy ci się uda. Przecież ktoś może to wykorzystać przeciwko tobie i cię zranić. — Otwierać się przed drugą osobą, to znaczyło wiele. Ktoś musiał wystawić się na linię ognia jako pierwszy. Zamilkła. Przygryzała nerwowo wargę, a czubkiem buta trąciła niechcący mały kamyk, który miał szczęście znaleźć się na tej ścieżce. Potoczył się w dół, cicho szurając w trawie.  Nie miała zbyt dużego doświadczenia w związkach, ale czy nie było tak, że wygrywał ten, kto się mniej przejmował? Z jakiegoś powodu była przekonana, iż nie w takie przyjaźnie wierzył Jayden. Wciąż pozostawała odwrócona od niego, obawiała się tego, co tkwiło w jego oczach. Pewnie był gotów naprawiać innych poświęcając do tego własne serce. Wypełniać rysy i pęknięcia swoją życzliwością, wyrozumiałością, zaangażowaniem. Zrobiłyby to? Zrobiłby to dla niej? Nie musiała pytać. On na pewno nie skrzywdziłby nikogo.
Robiło się ciemno, wraz z zapadającym mrokiem atmosfera, która wypełniała niewielką przestrzeń między nimi, stawała się coraz delikatniejsza. Można było odnieść wrażenie, że każdy ruch i poruszenie, każdy oddech, wzniecały na niej drobne fale, rozprzestrzeniające się jak kręgi na wodzie. Zaciskała zęby, nie chciała się rozpaść, rozpłakać, chociaż pojedyncza łza uciekła jej już wcześniej. W tej chwili nawet bicie serca stawało się dużo głośniejsze, nie wiedziała jak długo tak stali, ale miała nadzieję, że wybaczy jej nagłą manifestację uczuć. Nie pamiętała kiedy ostatnio szukała u kogoś pocieszenia, zapewne minęły już lata. To wciąż była ona, więc chyba nawet wzdrygnęła się, kiedy poczuła, iż odwzajemnia gest. Bliskość znaczyła dla niej wiele, na pewno zbyt dużo, by ją marnotrawić na osoby, które jej nie obchodziły. To mówiło samo za siebie, chociaż czy on to wiedział?
Przerwała objęcie, kręcąc głową z odrobiną zażenowania. Wzięła głęboki oddech — nie uspokoiła się całkowicie, ale na chwilę odłożyła zdenerwowanie na półkę — powoli odsunęła się od niego, przesuwając palcami w dół po jego ręce aż zakończyła na dłoni. Zamiast jednak ją ścisnąć, jakby to było oczekiwane, Jayden mógł poczuć jak Pandora coś w nią wkłada. Było to małe pudełeczko, które było w jej posiadaniu od wielu lat. Kupiła je z myślą o swoim kuzynie, ale kiedy wyjechała do Francji, zupełnie o nim zapomniała. Na własną rękę próbowała je odrestaurować i miała nadzieję, że jeżeli jej nie wyszło to prezent, czekający w środku, naprawi to wrażenie. — Ja... więc... — Nie miała słów. Nie było prawdą, że amulet tworzyła specjalnie dla niego, sama też interesowała się gwiazdami, poza tym sprawdzał się jako efektywny pokaz jej umiejętności, jednakże zabrała to na wypadek, gdyby nie było tu czego oglądać. Nie chciała by Jayden był zawiedziony na wypadek niepogody, mgły, bądź zachmurzenia na tyle silnego, iż nie można by było oglądać nocnego nieba w pełnej krasie. W tym momencie chciała jednak sprawić mu odrobinę przyjemności.
Mapa Gwiazd — wyszeptała nazwę swojego dzieła. Spojrzała w jego stronę pierwszy raz od dłuższego czasu, a jej orzechowe oczy badały jego twarz. Amulet nie był idealny, nie mógł służyć ku nowym odkryciom, ale po dotknięciu roztaczał dookoła użytkownika niebo, ponieważ znikała pod nim podłoga, osoby znajdujące się obok i wszystko przykrywała ciemność kosmosu.
Grała na zwłokę? Dusiła w sobie naturalną chęć ucieczki. Była jej pierwszą reakcją, odruchem na sytuację stresową.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Scafell Pike [odnośnik]03.09.17 11:53
Życie było proste. Tylko ludzie sami je sobie komplikowali. Gdyby nie było zła, gdyby nie było podziałów nie musieliby walczyć ze ścigającymi wyrzutami sumienia, walką o władzę, nie byłoby trudności w złapaniu kontaktów z drugim człowiekiem. Jayden widział wszystko w tak prosty sposób, że czasem można było go brać za naiwnego. I może był naiwny. Może jego wizja świata, odbierania go się nie sprawdzała. Może nigdy nie miało być tak prosto jak mówił, ale on czuł, że jest inaczej. Jeśli miało się cel, cała reszta nie miała znaczenia. On wiedział, czego chciał i właśnie do tego dążył wszelkimi środkami, które trafiły mu do rąk. Nie bał się, wiedząc, że dzięki temu mógł wygrać coś znacznie większego od niego samego - ludzkie życie. Chciał dobrze i widział to jeszcze jaśniej niż wcześniej mimo, a może właśnie dzięki przeciwnościom, które go spotkały na drodze. Przez śmierć Lewisa, przez cierpienia innych, przez wizje nieszczęścia podczas anomalii, przez opowieści Zakonników o tym, co się wydarzyło, aż po tę chwilę. Zmartwień miało dochodzić z każdym dniem i nikt nie zamierzał pytać czy profesor jest na to gotowy. Musiał być przygotowany, ale niekoniecznie gotowy. Bo kto był by znieść tak dużo cierpienia? Jeśli ktoś twierdził, że to potrafi, kłamał. Nie można było nie czuć niczego, nie można było patrzeć i twierdzić, że to jedynie chwilowe, a ofiary konieczne dla większego dobra. Jay czuł się słaby. Czuł, że mógłby zrobić więcej, ale poległ. Mimo wszystko nie stracił wiary w dobro. I chciał, by inni również je dostrzegali.
Pandora była zagubiona. Jemu również ciężko było dostrzegać niektóre ścieżki w mrokach, które go ogarniały, ale nie poddawał się i nawet gdy stracił zmysł wzroku, pozostawał mu słuch, węch, dotyk... Ciężko było zniszczyć kogoś tak upartego, chociaż wydawać by się mogło, że nie ma nikogo bardziej spokojnego i potulnego od niego. Nie był dobrym wzorcem do naśladowania. Nie uważał się za taki, bo nigdy nie mógłby pokazać innym jak się naprawdę powinno żyć - bez walki. Nie był głową własnej rodziny, nie był człowiekiem silnym i zdecydowanym jakim powinni być mężczyźni uważani za autorytety. Nie wiedział wszystkiego o życiu ludzkim, nie potrafił odnaleźć się w relacjach między nimi. Nie tak naprawdę. Wszystkich uważał za przyjaciół, a czy to nie prowadziło również do problemów i niedostrzegania prawdy? Może gdyby nie był tak zapatrzony we własne gwiazdy, zrozumiałby, że Pandora widziała w nim coś więcej niż jedynie dobrego towarzysza. Że pokładała w nim nadzieję, a on odpowiednio się nią nie zajął i dopuścił, by wyjechała. Nie wiedział, co się tam wydarzyło. Mógł się jedynie domyślać z jej pourywanych słów. Ciężko było jednak zrozumieć dokładny sens. A może powiedziała już wystarczająco, a on znów przez swój brak doświadczenia nie potrafił tego złożyć w całość? On nie uciekał i nie potrafił zrozumieć zostawienia problemu, bólów samych sobie. Może dlatego nie wiedział, co działo się z Pandorą? Że nie naprawiła tego, co się zniszczyło we własnym sercu? Że nie wybaczyła sobie dawnych krzywd? Sama przed sobą i nikim więcej.
Wróciła. Samo podjęcie tej decyzji musiało być pierwszym krokiem do zrobienia czegoś z własną rzeczywistością. By świat nie był taki sam, chociaż Jayden nie widział wcześniej cierpienia na jej twarzy. Gdy spotkali się po tak długim czasie, martwił się o Harolda i nie miał czasu, nie skupił się, by sprawdzić co się z nią działo. Nie powiedziałby nigdy że była pusta w środku, bo czy to również nie oznaczało, że wszyscy tacy byli? Jeśli człowiek wciąż żył, wciąż coś czuł, cokolwiek, nie mógł nigdy być niczym. Marzenia dawały siłę, bo bez nich Jay nie byłby taki sam. To dzięki nim wstawał każdego ranka, to dzięki nim prowadził zajęcia, wierzył w to, co robił w Zakonie Feniksa. Gdyby tak nie było, mógłby zwyczajnie się położyć i czekać, aż jakieś zaklęcia trafi go prosto w pierś i unicestwi z tego nic nie wartego świata. Nie. Nie zamierzał się poddawać. I nie zamierzał uciekać od nikogo i od niczego.
Powiedziałby jej o swoich demonach, gdyby tylko poprosiła. Gdyby tylko powiedziała, że też się boi, że się obwinia, że nie potrafi być taka jak kiedyś. Wierzył, chociaż nie oznaczało to braku rzucanych kłód pod nogi za każdym razem jak myślał, że będzie lepiej. Tak. Dawny Jayden powoli zanikał i nie było już szczęścia wypisanego na jego twarzy. Wciąż potrafił się cieszyć z każdego dnia, z każdego nawet najmniejszego uśmiechu losu, który ich spotkał. Ale to nie był ten sam człowiek, co jeszcze przed miesiącem. Zmieniał się, życie zmusiło go do zmian. Bez tego nie mógłby podświadomie poczuć tego samego co Pandora. Nie zrozumiałby jej bolączek, strachu i wątpliwości we własną siłę. On po prostu był przy niej teraz, wcześniej zawiódł. Podobnie jak swoich uczniów, których pozwolił sobie odebrać i uwięzić pod własnym nosem. O czym nie miał pojęcia, a przecież został wyznaczony do czuwania nad każdym młodym życiem, które przekroczyło próg Hogwartu. Co poszło nie tak, profesorze? Jay nie dostrzegał swoich problemów, bo dookoła było wiele innych, bardziej tragicznych niż jego własne. Nie myślał o sobie, bo wciąż słyszał, widział i czuł, że ktoś inny wyciąga błagalnie rękę po pomoc lub po prostu milczy i toczy wewnętrzną walkę, której nie potrafiłby wygrać sam. Nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Nie patrzyłby teraz na Pandorę z troską i wyciągniętą nieśmiało ręką. Nigdy nie spodziewałby się, że to małe pytanie, tak luźno rzucone w przestrzeń, zmieni ten wieczór tak gwałtownie. Nie powiedziałby, że to coś złego, że mając uciec od trosk, zapanowały one nad trwającą chwilą i sprawiły, że coś się w nich złamało. Coś pękło w Pandorze. Ale ukazywanie uczuć nie było błędem, nikt nie był słaby, przyznając się do błędów. To właśnie siła tkwiąca w drobnym ciele ukazywała się, wychodząc na światło dzienne i dzieląc się troskami. Poszukując również innego źródła, które by to przyjęło i zaakceptowało. Zaufała mu i ta rola nie miała się już zmienić, bo ta chwila należała do nich. Nikogo innego. Zaśmiał się delikatnie, słysząc jej słowa.
- Spędzając tyle czasu, co ja w lesie, dostrzegłabyś znacznie więcej nad legendy - odpowiedział łagodnie, kryjąc w swojej wypowiedzi pewną tajemnicę. Kto by pomyślał, że mógłby tak wiele widzieć? Tak wiele zobaczyć? Stać się częścią tych legend, o których wspominała Pandora? Żyjąc w mieście, nie można było spotkać bohaterów wspaniałych opowieści. Oni unikali hałasu, preferując spokój. Ale istnieli i potrafili dostrzec znacznie więcej niż ktokolwiek mógł sądzić. Jayden wierzył w to, że natura sama wyciągała dłoń i opiekowała się tymi, którzy żyli z nią w zgodzie. Może dlatego zawsze gdy potrzebował pomocy, ona się znajdowała nawet w najbardziej nieprawdopodobnych sytuacjach? Czy sam fakt, że centaury pilnowały go jak swojego nie było jakimś znakiem? Stworzenia, które były na bakier z ludźmi, dzieliły się z nim swoją wiedzą, nie bojąc się, że ten ją wykorzysta do niecnych celów. Do budowania tego zaufania potrzebne było wiele lat, ale udało się. Silna, nierozerwalna nić, która zmieniła się w łańcuch. Nie było rzeczy niemożliwych i Jayden wiedział o tym aż za dobrze. Nie powiedział o duchach niczego specjalnego. Nie wiedział, że trapiło to niesamowicie jego towarzyszkę. Były to jedynie słowa, które wypowiedział we właściwym momencie i we właściwym miejscu. A co najważniejsze właściwej osobie. Możliwe że nieświadomie ruszył kamyk, który miał zapoczątkować lawinę, będącą początkiem czegoś przełomowego w życiu Sheridan. A możliwe że nią miało to niczego zmienić. Słowa przychodziły i odchodziły, ale wypowiedziane odpowiednio zostawały i trwały w ludzkich umysłach jakby specjalnie ugruntowując się w ich pamięci. Nawet wbrew ich woli. Nie zauważył uśmiechu na twarzy kuzynki, gdy spuściła wzrok, chowając się za grzywką ciemnych włosów. Jednak wszystko to było wpisane w relacje między nimi. Ona uczyła się przy nim dostrzegać swoje uczucia i je uzewnętrzniać, a on miał dostać kolejną lekcję życia i skomplikowanych emocji. Tak naturalnych i prostych w jego umyśle. Wszystko jakby zniknęło. Nawet droga na której stali wydawała się nie mieć znaczenia ani nawet nie była materialna, chociaż istniała. Nie podczas tej rozmowy. Nie podczas chwili, w której oboje zaczęli widzieć to, co się działo. Że jedno nie zamierzało odpuścić drugiemu, że nie można było się poddać. I tak. Jayden się przed nią otworzył i dokopał do miejsca, które było bardzo delikatne i stanowiło jego serce. Cały sens jego istnienia był wyłożony jak na dłoni i gdyby spotkał się z czymś zepsutym, czymś, co chciałoby go skrzywdzić, mogłoby się tak wydarzyć. Ale on jej ufał i niczego się nie bał. Patrzył na nią, licząc, że podejmie wyzwanie i zawalczy o siebie, nie dając się ponieść smutkom i złudnym wątpliwościom. Nie wierzył w to, że czekała ją zagłada i potępienie. On widział ją jako całość, nie porozbijane części. Pusty dzban nie był pozbawiony sensu, wystarczyło jedynie nalać do niego wody, by znów odżył i tak samo patrzył na nią. A może dzban nawet nie chciał sprawdzić jak to jest, bojąc, ze zgnije od wewnątrz, zapominając o życiodajnych właściwościach wody?
Dlaczego?
Dlaczego?, powtórzył w myślach, jednak nie było to coś, co mogło mu przeszkodzić w odpowiedzi. Nie patrzył na nią źle przez to, że zadała ów pytanie. Nie przeszło mu przez myśl, by wątpiła. Chciała znać odpowiedź, a on zamierzał jej odpowiedzieć jak wcześniej. I nie dostrzegał w tym nic złego. Jeśli miało to prowadzić do uspokojenia jej duszy, wiedział, że warto i nie wahał się. Przecież tak właśnie działał. Tak właśnie to widział. Tak właśnie widział j ą.
- Bo bezwzględne zło wywołuje konieczność istnienia bezwzględnego dobra - odpowiedział cicho i spokojnie. Patrzył jej prosto w twarz jakby wiedząc, że ona czuła na sobie jego spojrzenie, ale bała się odwrócić głowę. Jakby bała się uwierzyć w jego słowa, które były szczere i płynące prosto z jego serca. Że właśnie ta prawda mogła coś zmienić. - Jeśli tacy jak ja nie zaczną się przejmować, nigdy nic się nie zmieni. Dlatego nie boję się, że kiedyś ktoś wyciągnie we mnie różdżkę i się nie obronię. Każde działanie, nawet najmniejsze, prowadzi do większego celu, a ja nie jestem w tym ważny, bo i tak kiedyś odejdę. A świat pozostanie. Nie chcę, żeby pozostał jeszcze gorszy niż go zastałem. Świat jest wszystkim, co mamy. - Byli inni. Różni. Tak bardzo odmienni, że mogłoby to zaboleć, gdyby powodowało ból. Ale Jay się nie bał ani bólu, ani różnic, ani cierpienia. Bał się bierności i braku możliwości zrobienia czegokolwiek. Czuł to, gdy trzymał w rękach Lewisa, gdy był bezradny. Czuł to, widząc ciała bliskich rozrzucone dokoła niego. Czuł to na spotkaniu Zakonników. Ale nie towarzyszyło mu to teraz.
- Nie próbując, nie dowiem się nigdy co się wydarzyło - powiedział krótko, nie odpowiadając na dalsze słowa o zranieniu. Każda szansa odbudowania dobra, pomocy mu była więcej warta i miała większe szanse powodzenia przy każdej dobrej woli, która starała się coś zmienić. Dlatego nie rezygnował i jeśli ktoś miał go skrzywdzić, wiedział, że walczył w słusznej sprawie. Jego utrata mogła niczego nie zmienić. To prawda. Albo mogła zmienić wszystko. Dla tej jednej szansy był gotów zaryzykować. Znał Pandorę od zawsze. Widział jak się smuciła, śmiała, jak był przestraszona i zła. Nigdy zagubiona. I za każdym razem tam był, by po prostu stać obok tak jak teraz i pozwalać, by wszystko z niej wychodziło i znajdowało ujście. Ale nie do złej części. Gdyby ktoś pokusił się na jej młode serce, mając nieczyste zamiary po takim wylewie emocji, mógłby to wykorzystać, ale on zawsze się pojawiał, by do tego nie dopuścić. I dzięki temu wiedział, że wewnątrz niej trwało to dobro. Że mogła zwątpić, ale nie mogła pozbyć się części samej siebie.
Już dawno powinni dojść do kolejnego etapu wycieczki na Scafell Pike. Możliwe że szłoby im nadzwyczaj dobrze, bo pogoda wręcz zachęcała do szybszego marszu. Mimo to zupełnie zapomniał o prawdziwym celu, dla którego tu przybyli. A może zdobycie szczytu nie było właśnie tym celem? Może nigdy nim nie było i nie miało być? Może to właśnie chwila, która trwała teraz była ważniejsza, była tym, co ich tutaj ściągnęło? Dla niektórych nic nie znaczące gesty, dla tej dwójki miały znaczenie przełomowe. Wręcz niemożliwe. Dla Jaya był to naturalny sposób pociechy, jednak t o było inne. Różniło się od wszystkiego, co znał i możliwe że chodziło o rozmowę, może o Pandorę, a może odczuwał również i jakimś sposobem jej emocje? Ta bliskość była dla niego nowa, znajoma, równocześnie normalna i inna. Była ich wspólna.
Dlatego pozwolił, by się wykręciła i sama ustalała zasady. On po prostu przy nie trwał i nie musiał nic mówić. Widział to, że nie chciała na niego patrzeć jakby zrobiła coś złego, lekkomyślnego. Nieprzyzwoitego. Wiedział jednak że miało to coś zmienić. Co dokładnie, nie miał pojęcia, ale ziarna wydawały plony dopiero po czasie; nie od razu, a on był cierpliwy. Zaskoczył go dotyk czegoś nowego, zimniejszego od jej dłoni. Spojrzał w dół na swoją rękę. Trwało w niej małe pudełeczko, którego już sama nazwa mówiła, że koniec końców musiało trafić do niego. Spojrzał na nią zdziwiony tym gestem, jednak wyraźnie nie o samo opakowanie chodziło. Przejechał dłonią we włosach jakby próbował się uspokoić, nie wiedząc też jak odpowiednio zareagować. Otworzył puzderko i po chwili leciutko wyleciał z niego amulet, który zatrzymał się zaraz przed twarzą Jaydena jakby czekał na to, aż ten go weźmie. Gdy czarodziej złapał nieco drżącą ręką prezent, dostrzegł każdy najmniejszy detal. - Panny... Ja... - zaczął, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie był przyzwyczajony do prezentów. Ciężko było mu się zdobyć na słowa wdzięczności, bo nie chciał jedynie brać. Nie, gdy nie miał nic w zamian. - Nic dla ciebie nie mam - odpowiedział w końcu, posyłając jej szybkie, przepraszające spojrzenie. Wstydził się, że o czymś dla niej nie pomyślał. Badał spojrzeniem dar jakby nigdy nie widział niczego podobnego. I tak właśnie było. Zamknął amulet w dłoni i dopiero wtedy przeniósł uwagę na swoją kuzynkę, która wpatrywała się w niego pierwszy raz od dłuższego czasu tak prosto. - Dziękuję - powiedział i nie czekając na jej reakcję, złapał ją za dłoń, nie chcąc, żeby uciekła i ucałował jej czoło. Oparł na chwilę swoje o niej, uśmiechając się do siebie. W końcu jednak odstąpił krok w tył, nie chcąc naruszać tej przestrzeni, której Pandora tak pilnowała. Zamiast tego podniósł leżącą na ziemi torbę i znów przewiesił sobie przez ramię jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nim jednak spojrzał na nią, zawiesił sobie amulet na szyi, po czym znowu się uśmiechnął. - Idziesz ze mną? - spytał, nie odwracając wzroku.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Scafell Pike [odnośnik]04.09.17 16:20
Nie powiedziała tego, ale to wiedziała. Pewnie od zawsze, może od kiedy w jej umyśle poruszyły się pierwsze trybiki myślenia, może zanim jeszcze przyszła na ten świat. Wszystko czym był Jayden, wszystko co reprezentował oraz w co wierzył, wyznaczało jego trajektorię. A raczej, to on sam ją wyznaczał. Byli ludzie, którzy prosperowali w sytuacjach konfliktu, inni czuli się niepewnie, jeśli nie mieli przed sobą problemu do rozwiązania. Ambicji i priorytetów, osobowości i osobliwości było zapewne więcej niż ktokolwiek mógłby zliczyć, jednak sama zasada swojego dążenia swój początek miała w nas. Być może najrzadszy typ człowieka podejmował tę jedną, pozornie klarowną i prostą w swej istocie decyzję, by być szczęśliwym. Nie poszukiwał na siłę odcieni szarości, nie oddzielał półprawd, kłamstw od kłamstewek, nie udawał i nie uzasadniał pokrzywionej moralności. Nie musiał karmić się urojeniami, przekonywać, że czyni dobro, bo jest na jakiś sposób wyjątkowy. Wręcz przeciwnie, kierował się myśleniem, iż taki stan rzeczy jest stanem naturalnym i nie wynikało to z górnolotnych zawierzeń, lecz prosto z jego serca. W każdym widział sobie równego, każdy mógł mieć ten sam potencjał do tworzenia zamiast do rujnowania. Samo istnienie było sensem, cel, chociaż idealistyczny, nie nosił w sobie cienia skazy. Czy nie to zawsze powtarzał? Lepiej było mierzyć wyżej, bo nawet jeśli nie udałoby się osiągnąć punktu docelowego mogliśmy trafić bardzo blisko, bliżej niż sami myśleliśmy. Przyziemne cele mogły być źle oszacowane przez co sami nakładaliśmy sobie ograniczenia, mała wiara ściągałaby nas w dół… Nie wiedziała skąd nagle to skojarzenie, interpretacja pewnego cytatu była jej własna, w oryginalne było więcej harmonijnych słów nazywających ciała niebieskie, ale o ile jej zamiłowanie do literatury pięknej sięgało daleko, na co dzień wolała trzymać się uchwytnych i rzeczowych sformułowań. Miała tendencję do analizowania zdarzeń, słów i gestów, więc nie lubiła obłudy, metafor zastępujących miejsce szczerej, choć czasem okrutnej prawdy. Mimo wszystko, mimo tego, że gdzieś w podświadomości wiedziała, że mogła przestać się opierać i zacząć po prostu żyć, ona wybrała swój teatr, maski, komplikacje ponad prostotę. Czasami to się sprawdzało, wielu znajdowało ukojenie w tajemnicy i niejasności, jednakże bawiło to tylko do pewnego punktu. Pandora przeciągała spektakl, gubiła się od czasu do czasu w labiryntach budowanych ze złudzeń, ucieczce nie było końca, bo nie wiedziała dokąd biegnie. Nie dało się zaprzeczyć, że dawno zgubiła drogę. Pewnego dnia zboczyła ze swojego kursu i błąkała się po lesie, próbując odnaleźć swój szlak. Jedna możliwość, której nie brała jeszcze pod uwagę była taka, iż może nie potrzebowała wracać do starych planów — nic nie stało na przeszkodzie, by powstały nowe.
Nie mogło to się stać z dnia na dzień. Nie było magicznych słów, które wypowiedziane, nagle odmieniłyby opinię o świecie, którą wznosiła całe swoje życie. Poza tym jeżeli nawet jej kuzyn, który miał jasno określone priorytety napotykał perturbacje, jak miałaby sobie poradzić ona? Niezbyt dobrze znosiła krytykę, co dopiero porażki, więc było to dodatkowym utrudnieniem, gdyby kiedyś zdecydowała o co chce walczyć. Bo na tym polegało przetrwanie, prawda? Zmieniał się tylko cel wojny, którą wypowiadaliśmy dla innych, dla siebie, dla wyższego dobra. Gdzieś w odmętach pamięci krążyło wspomnienie dzielnej Pandory, która ratowała swojego kota z opresji, próbowała stworzyć swój własny łapacz snów czy dotrzeć do ukrytego sensu starożytnej runy. Miała w sobie duszę poszukiwacza, Krukonka, gdzież mogła ona przepaść? Wciąż przecież miała w sobie zarówno cierpliwość jak i upór, jednak ograniczały się do konkretnych sytuacji. Potrafiła spędzić niezliczoną ilość godzin w jednym pozycji czytając, bądź tworząc wyjątkowo oporny amulet, z niesamowitą wręcz nieustępliwością odpychała od siebie rzeczywistość. Skoro to zmieniło formę, lecz pozostawało w niej, może było jeszcze z czym pracować?
Czym było to uczucie, które zaczęło się cierpliwie, acz uparcie wkradać w jej serce? Przypominało jakąś jasność, nadzieję, było obce i jeszcze niezrozumiałe. Ostatnie marzenia, jakie pamiętała, spłonęły własnym ogniem, a kolejne obawiały się pojawić, ponieważ wiedziały, co je może czekać. Zaczęła sobie stawiać małe cele już wcześniej, jednakże daleko im było do tego, czego poszukiwała. To, czego najbardziej jej brakowało to sedno samej siebie, wiedza o tym kim powinna być, co powinna czuć i wiele razy śniła, że je znajduje, ale poranek rozmywał je, zabierał je ze sobą, by kolejnego dnia znów ją mamić i oszukiwać. Dawno temu opadła z rezygnacją, wycofała się z podobnej pogoni na jawie, jednakże co było dziwne i niecodzienne, wydawało się, iż teraz nie musiała tego robić sama.
Czy mam przez to rozumieć, że niedługo przeczytam jakieś legendy o tobie, Jaydenie? A może sam planujesz jakieś spisać? — zapytała, a jej słowa zwierały ton żartu podszyty autentyczną ciekawością. Wiedziała, oczywiście, że był profesorem w Hogwarcie, który ze swojej wieży lubił zstępować na ziemię i przeczesywać Zakazany Las w poszukiwaniu odpowiedzi. Łączył dwa światy, dosłownie oraz w przenośni. Nie znała szczegółów, chyba nigdy nawet nie drążyła tematu. Ona zawsze należała do tych, którzy czytali opowieści, a nie w nich występowali. Nie miała nic przeciwko roślinom, sympatią darzyła zwierzęta, jednakże nie słyszała wołania natury, nie ciągnęło jej do spędzania godzin, słuchając śpiewu ptaków czy poszukując rzadkich gatunków. Z tej perspektywy patrząc, tu również wybierała łatwiejszą drogę, nie siląc się nawet na poszukiwanie ingrediencji, jeśli mogła je kupić od kogoś, kogo to pasjonowało. Gdyby wiedziała jak blisko Jayden był z centaurami, nie byłaby wcale zdziwiona. Kogóż mogły zaakceptować jeśli nie jego? Sympatyczny, trochę rozmarzony profesor na pewno przypadł im do gustu, przecież w jego oczach jasno malowała się szczerość. Na pewno widział w nich swoich prawdziwych przyjaciół, tak podobnych do mieszkających czarodziejów i tym samym tak różnych.
Kierowana jeszcze resztką rozbawienie, wyprzedziła go na moment, wystawiła rękę do przodu zatrzymując go i ustawiając. — Nie ruszaj się przez chwilę — wymruczała, choć nie oczekiwała wiele. Poza tym zdjęcia z zaskoczenia miały w sobie ten naturalny urok. Odczekała aż lewitujące kulki ustawią się w pozycji, którą ona uznała za najbardziej korzystną i bez wahania kliknęła przycisk, który uwiecznił dokładnie tę sekundę ich wyprawy. Posłała mu nieodgadniony uśmiech, po czym gestem wskazała dalszą część trasy.
Ostatnim, co chciała to go zranić, więc powstrzymywała się od niektórych pytań, chociaż na pewno niczego by przed nią nie ukrywał. Może chciała dać mu czas, by sam znalazł sposób, by jej o wszystkim opowiedzieć. Może to nie był odpowiedzi dzień, może to ona obawiała się, że rozwieje się jej w głowie obraz pociesznego, wiecznego optymisty, który potrafił dać jej wiarę w dobre intencje. Pierwszym krokiem, jeżeli naprawdę chciała się zmienić, było jednak myślenie o innych i musiała chociaż spróbować odegnać ciemne chmury. Ach, gdyby wyrwała mu się jakaś wątpliwość na pewno zdusiła by ją w zalążku, tak daleko sięgała ze swoim zaufaniem pokładanym w astronomie. Mimo to, próbowała podważyć jego zdanie, czy nie tak? Chciała tym samym pokazać mu część swojego oblicza, zagubienia. Na razie zamiast wspinać się w górę swoich możliwości, z zadziwiającą siłą pokazywała jak nisko może upaść.
To akurat ma sens — przyznała, ponieważ zło, choć nie miała okazji stanąć z nim oko w oko, było wyraźnie wyczuwalne zarówno pierwszej majowej nocy jak i w innych sytuacjach, jakich doświadczyła na przestrzeni życia. Z jego słów wynikało głębokie przekonanie, on naprawdę chciał zbudować lepsze miejsce. Być może ze wszelką cenę, nawet jeżeli sam miałby ją zapłacić. — Każda historia potrzebuje bohatera… i złoczyńcy. Myślisz, że role mogą się odwrócić? Że odkupienie może nadejść nawet w najczarniejszym momencie? — Przebaczenie nie było łatwe. Czasami wielka przyjaźń, która rozwijała się i kwitła przez lata może zostać unicestwiona przez jedno słowa. Słowa miały swoją moc, nawet jeśli większość z nich była przez ludzi rzucana pochopnie, na wiatr.
Bierność była jej wierną przyjaciółką. Była jej wszystkim i jej niczym. Z drugiej strony istniały kwestie, którym się sprzeciwiała, więc w ostatecznym rozrachunku można było jej przypisać nawet hipokryzję. Chciała mieszkać sama, chciała tworzyć amulety, chyba nawet chciała podejmować własne, złe czy dobre, decyzje. Nie była pewna skąd brało się w niej tyle sprzeczności, jak to możliwe, że potrafiły koegzystować w niej bez większych powikłań? A może właśnie tak, to przez jej niezdecydowanie, jej ciemną i jasną stronę, nie była w stanie stać się sobą. Nie chciała pozwolić żadnej możliwości odejść, bała się ostateczności jaka by po nich pozostała. Wszystko, co istotne i ważne w życiu wiązało się ze poważnymi zmianami; ona wolała więc ich unikać, nie wydawała zgody na ich byt, ponieważ bała się rozczarowania, które mogło ją gdzieś tam czekać. Myślała, iż dzięki temu ochroni samą siebie przed zranieniem, będzie silna, cała, niezraniona, ale przez to nie dopuszczała do siebie ani smutku, ani radości. I działało. Nikt nie domyślał się, kiedy maska zajęła miejsce jej prawdziwych emocji, że minęły lata od jej ostatnich szczerze beztroskich dni. Była w tym dobra, jeszcze nie tak dawno w galerii sztuki, w parku, we własnym domu prezentowała się jako odważna, pewna siebie, niezależna. Nie straszni byli jej obcy, szlachcice czy inne postacie spod ciemnej gwiazdy… Kwiecień wydawał się odległym snem, czy zdarzył się naprawdę? W tak krótkiej chwili wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, doświadczyła na własnej skórze niebezpieczeństwa i chociaż udało jej się uciec wraz z przypadkowo napotkaną nieznajomą, kiedy zamykała oczy słyszała szalone bicie swojego serca, odgłos kroków za sobą coraz bliżej, bliżej, prawie depczący jej po piętach.
Trawa, po której teraz stąpała była tak samo realna jak gruzy budynków, zdobiące chodniki i uliczki jej wygnania. Nawiedzało ją to w nocy w nieco bardziej symbolicznej wersji — rozgrywane były przeróżne scenariusze, a koniec zawsze był zależny od jej wyborów. Za to one czasem były ustalone z góry. Jakby los czy cokolwiek, co czuwało nad ludzkimi perypetiami, pchało ją, ciągnęło raz w jedną raz w drugą stronę. Stawało się to nie do zniesienia, dlatego w duchu dziękowała Jaydenowi za podesłaną zimną herbatę, która wyciszyła koszmary. Uczucie niepewności jednak pozostało, chociaż ono chyba nawiedzało niemal każdego czarodzieja, który pośrednio lub bezpośrednio odczuł skutki tego wybuchu magii. Mieli o tym nie rozmawiać, nie wspominać i jak na razie im to wychodziło. Znaleźli godne zastępstwo tego tematu. Jej słowa, sugerujące, że będzie pierwsza na szczycie, nie wisiały już w powietrzu, były dziwną karykaturą sytuacji, która się rozwinęła samoistnie. Karykaturą, ponieważ symbolizowałaby ich rozdzielenie, podczas gdy każda ich minuta zdawała ich do siebie zbliżać. Z drugiej strony, ich spotkanie przestało zależeć od spaceru, dotarcie na szczyt nie było głównym celem tylko raczej bladym tłem, wymaganym dodatkiem. Kiedy zatraciła się w słowach, mogła nawet zapomnieć, że gdziekolwiek są, że cokolwiek poza nimi istnieje. A jednak, nic od długiego czasu nie wydawało jej się tak realne i tak poruszające.
Udało jej się nieco wpłynąć na przebieg zdarzeń — przemieścić ośrodek uwagi na niewielkie, pozornie banalne pudełeczko. Przez moment naiwnie pomyślała, iż wrócą po prostu do tego co było przedtem, może jej kuzyn zajmie się prezentem i okaże się, że zapomniał o niej, o niewygodnych choć prawdziwych słowach, nie będzie już tu potrzebna. Było to słodkie i gorzkie zarazem, pragnęła tego i się tego obawiała. Nie rozmyślała jednak długo. Pokręciła jeszcze raz przecząco głową, a na jej wargach zagrał cień pogodnego uśmiechu. — To nie jest dla ciebie… znaczy, tak jest, ale nie czuj się zobowiązany. To zaległy podarunek, mogę tak to określić. Poza tym nie ma drugiej osoby na świecie, do której by bardziej pasował — powiedziała głosem o krok od załamania, używając zdań, które nie do końca chciały jej słuchać. Nie oczekiwała niczego, nie potrzebowała żadnych materialnych rzeczy. Większość mogła kupić, inne przehandlować za amulety, jednak nie takie były jej pragnienia. Tak, nie umiała ich za dobrze określić, ale raczej nie wiązały się z tym, co ktoś inny mógłby jej zapewnić. A przynajmniej do niedawna tak uważała.
Wtedy stało się coś, czego nie przewidywała. Tego też nie było w jej podręczniku, tak bardzo to było obce i dziwne. Nie była pewna, w końcu nie mogła widzieć swojego wyrazu twarzy, ale poczuła jak zaczęły ją palić policzki — niespodziewana czułość, wdzięczność jakiej nikt jej jeszcze nie okazał, sama nie wiedziała co jeszcze, wywołały jasnoróżowe wypieki, które wybudziły się tym samym z długiego letargu. Nie ruszyła się, nie wiedziała co zrobić i tylko jak się odsunął, przyłożyła dłonie do twarzy, by zakryć swoje zarumienienie. Och, jak to było możliwe? Wszędzie, gdzie miała wątpliwości, Jay stawiał kropki nad i, zamykał drzwi zanim zdążyły wślizgnąć się przez nie jej argumenty. Szybciej zapuściłaby tu korzenie niż zostawiła go samego, by uciec. Wciąż stała osłupiała, gdy świecące kulki i jej kuzyn zaczęli się od niej oddalać. Kto by pomyślał, że ze wszystkich osób, które poznała to właśnie on będzie w stanie zbić ją z tropu.
Tak obiecałam, prawda? Idziemy razem — wyrzekła, pojawiając się tuż obok jego ramienia. — Czy to znaczy, że mogę iść do przytułku dla zwierząt i wybrać nam kuguchara? — Uśmiechnęła się do siebie nieśmiało, jej słowa wypowiedziane pół żartem, pół serio. Chciała zobaczyć przerażenie na twarzy kuzyna… Właściwie efekt byłby lepszy, gdyby nic nie powiedziała tylko jednego dnia po powrocie do domu zastałby tam nowego mieszkańca. Istniało jednak ryzyko, że by go w ogóle nie zauważył albo zanim opuściłby Hogwart to biedne stworzenie umarłoby z głodu. — Nie przejmuj się, przecież widzę, że raczej byś wolał psa.
Uniesiony wysoko podbródek, spojrzenie wbite prosto przed siebie. Ostrożna próba zahaczenia o to, co przed chwilą miało miejsce wraz z jej typowym, zaczepnym poczuciem humoru.


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Scafell Pike
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach