Wydarzenia


Ekipa forum
Zakątek łowiecki
AutorWiadomość
Zakątek łowiecki [odnośnik]24.06.17 20:29

Zakątek łowiecki

W leśnych gęstwinach na terenach przyległych do dworu w Ludlow skryty jest zakątek łowiecki, dostępny do wyłącznej dyspozycji dziedziców i dziedziczek rodu Avery. Niewielkich rozmiarów budynek obrośnięty jest bluszczem od strony południowej, lecz konstrukcją przypomina bardziej wiatę niż domek będący w stanie zapewnić wszelkie wygody kilkuosobowej grupie łowców, którzy postanowili na parę dni zaszyć się w prawdziwej głuszy, by czerpać z nieprzebranych dobrodziejstw natury - brak zachodniej ściany jest zabiegiem jak najbardziej celowym, dającym koniom swobodny dostęp do znajdującego się we wnętrzu poidła oraz paśnika i umożliwiającym myśliwym dotransportowanie większych okazów zwierzyny łownej do środka, gdzie następnie jest oprawiana i przechowywana.

[bylobrzydkobedzieladnie]


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 


Ostatnio zmieniony przez Perseus Avery dnia 25.06.17 11:20, w całości zmieniany 2 razy
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]24.06.17 21:07
| 27.04

Dni mijały jeden za drugim, zlewały się w mętną rzekę, pełzającą przez opustoszały krajobraz, martwy, pokryty czarnym szronem, przypominającym ten, który przyśnił się jej wczorajszego wieczora, przenosząc do baśniowej krainy, jaką wyrzuciła ze swojego umysłu szalenie szybko. Była przecież racjonalna, rzeczowa do bólu, daleka od uciekania w wyobrażenia, by złagodzić dyskomfort coraz mniej przyjemnej rzeczywistości. Niezgodnej z zaplanowanymi wizjami; powinna cieszyć się upragnioną wolnością, czerpać siłę z wyznaczenia jasnych granic, ochraniających ją od wpływu Rosiera, ale zamiast tego pozwalała pętać się słabościom, wpędzającym ją w stan ciągłej irytacji. Nieprzerywanej obojętnością czy nawet zwykłym zadowoleniem z bogactw, jakimi obsypywali ją goście Wenus, zawieszając na jej szyi złote medaliony – pozostawała w stanie stałej frustracji, niemożliwej do zlikwidowania, narastającej jedynie z każdym kolejnym nieprzychylnym bodźcem. Gubiła się we własnych odczuciach, błądząc na oślep po kwietniowych wydarzeniach, a jedynym, co trzymało ją przy względnie zdrowych zmysłach, było zbliżające się spotkanie Rycerzy.
Chciała się do niego przygotować, lecz nie tylko z tego powodu pojawiała się w Shropshire. Towarzystwo Perseusa zazwyczaj doskonale wpływało na jej morale a zjadliwy sarkazm poprawiał humor znacznie lepiej od troskliwych czułości; wierzyła też, że towarzystwo przyjaciela pozwoli jej oderwać myśli od newralgicznych tematów, przynosząc chwilową ulgę. Oddałaby wiele za jeden spokojniejszy wieczór, spędzając go bez nakładania kolejnej maski - i bez udawania przed samą sobą, że wszystko było w porządku. W przedsionku szlacheckiego dworu, w którym stawiła się zgodnie z listownym zaproszeniem, powitał ją jednak jedynie zaaferowany skrzat, ciągnący za sobą dość dużą, pudrową walizę, dołączająca do kilku kufrów, stojących w dole schodów. Gnąc się w płytkich ukłonach wyraził swoje ubolewanie z powodu nieobecności zafrasowanego lorda Avery'ego i wskazał miejsce jego obecnego pobytu - dworek myśliwski w dalszej części włości. Deirdre w żaden sposób nie okazała zdziwienia lub niezadowolenia z okazania tak jawnego braku szacunku, wykorzystując dość długi spacer w stronę kamiennego zabudowania do zebrania myśli. Co przyczyniło się do terminowej dezorientacji Perseusa? Problemy z żoną? Nieprzyjemna kontuzja, będąca wynikiem niebezpiecznej, szpiegowskiej misji? A może arystokratyczne zblazowanie, którego była świadkiem już wiele razy, ścierając się z przesadnie depresyjnymi przedstawicielami wyższego stanu? Nie podejrzewała przyjaciela o to ostatnie, lecz i tak nieco się zaniepokoiła, wchodząc finalnie do kamiennego pomieszczenia z jedynie kurtuazyjnym, krótkim pukaniem w framugę drzwi.
- Wiem, że nie mogę pochwalić się zachwycającym rodowodem, Perseusie, ale nie powinno się w taki sposób ignorować odwiedzin dam nawet z niższych sfer - powitała go nonszalancko, ironicznie, bez prawdziwej urazy, pewnie przestępując próg. Drzwi zatrzasnęły się za jej plecami a w nozdrza uderzył ją słodki zapach krwi. Zwierzęcej, nie ludzkiej; wyczuwała już te drobne niuanse, i tak wywołujące na jej twarzy nieco głodny uśmiech. Jeśli mogła w ogóle wywołać w sobie jakiekolwiek cieplejsze uczucia, z pewnością to, które wypełniło ją na widok Avery'ego oprawiającego sarnę, można było uznać za przyjemne. Nawet w kontraście z wnętrznościami; nawet, jeśli mężczyzna wyglądał bladziej niż zwykle, prezentując zaciśnięte szczęki, podkrążone oczy i chmurne spojrzenie. Pewnie podeszła do arystokraty, przesuwając palcami po jeszcze ciepłej skórze zwierzęcia, by finalnie unieść dłoń nieco wyżej, w stronę męskiego lica. - Powinieneś uważać, krew trudno się spiera - doradziła, powracając do spokojnego, obojętnego tonu, doskonale współgrającego z uprzejmie zdystansowanym wyrazem twarzy, z jakim ocierała wierzchem dłoni plamy krwi, barwiące pokryty dwudniowym zarostem policzek szlachcica. - Ciągle nie mogę wyczyścić sukni z pozostałości po twojej niedoszłej, szkolnej ukochanej - dodała nieco melancholijnym tonem, przesuwając palcami po ostrej kości policzkowej, by finalnie odgarnąć kosmyk ciemnych włosów, opadający na czoło Perseusa. Mechanicznie, odruchowo; pamiętała, co łączyło go z Isoldą, przypominającą teraz...właściwie nie wiedziała co dokładnie; nie wracała wspomnieniami do tego wieczoru, zbyt rozedrgana emocjami nie mającymi wiele wspólnego z brutalnym zgonem arystokratki. - Czy z okrutnym odesłaniem w niepamięć mojej wizyty miały związek walizki drogiej lady Greengrass, ustawione w holu...? - spytała po sekundzie tym samym tonem; sprawnie łączyła fakty, z rozrzuconych kropek układając całkiem sensowny obraz, pozbawiony jednak szczegółów. Znała Avery'ego od wielu, wielu lat; razem przeżywali szczęśliwe chwile dzieciństwa, razem przeżywali bolączki okresu dojrzewania, razem wkraczali w dorosłość; to on - jedyny - był świadkiem jej szczerych łez, którymi opłakiwała rozstanie z Apollinare'm i to on ścierał je z jej ciała szorstkimi dłońmi. Wbrew odmiennemu pochodzeniu łączyło ich naprawdę wiele i Deirdre potrafiła rozpoznać jego niezadowolenie, widoczne zarówno w przeszywającym spojrzeniu lśniących oczu, jak i w kurczowym zaciśnięciu dłoni na rękojeści zdobionego noża, który wbijał w martwe ciało upolowanej ofiary.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]27.06.17 10:49
Środa, piątek czy niedziela; nie miał pojęcia jaki był dzień odkąd jego myśli zaszły czarną chmurą koszmarnych projekcji napędzanych przez agonię mechanizmu wyparcia, który ostatkiem sił i bez większego przekonania wmawiał, że to nie może być prawda - że to tylko tragiczne nieporozumienie, że to zbyt pochopne wyciąganie wniosków, że istnieje jakieś wiarygodne wytłumaczenie, które będzie w stanie zatrzymać lawinę wydarzeń zmierzających nieuchronnie w stronę skandalu. Ale historia zataczała koło, a Perseus wbrew własnej woli kontynuował z rozmachem pasmo niechlubnych porażek na płaszczyźnie matrymonialnej, gdy po zerwanych zaręczynach zakończonych rocznym wygnaniem z kraju i po narzeczeństwie ukróconym gwałtownym zgonem wybranki, ożenił się z kobietą, której - jak się okazało - zupełnie nie znał, ożenił się w pośpiechu i w jeszcze większym pośpiechu małżeństwo anulował - byleby tylko obedrzeć ją z jego nazwiska, nazwiska, które nigdy nie powinno być łączone z jej imieniem i odesłać do przeklętego na wieki Derbyshire, nim zalewająca go wrzącą falą złość weźmie górę nad ostatkami rozsądku i pchnie go naznaczenia swoich dłoni błękitną krwią zdradzieckiej żmii i odgrywania niewdzięcznej roli przedwcześnie owdowiałego nieszczęśnika lub głównego podejrzanego w sprawie śmierci szlachcianki - nie wiedział już sam, która opcja wydawała się być gorsza.
Nie ufał swoim prymarnym instynktom, nie chciał widzieć końca; piętrzących się, czekających na odbiór kufrów, pełnych przestrachu spojrzeń niemo pytających co pocznie panicz Perseus ani sług przeczesujących każdy zakamarek dworu, by odszukać wszystkie rzeczy lady, która zdążyła wywrócić świat do góry nogami jeszcze zanim na dobre zadomowiła się w Ludlow. Zaniedbywał wszystkie swoje obowiązki, jeszcze przed brzaskiem znikając wraz z Heliosem w leśnej głuszy ziem Shropshire, wyposażony wyłącznie w kuszę o długich bełtach oraz połyskujący srebrną klingą myśliwski nóż - i powracając dopiero późną nocą, zbyt wymęczony, by chociażby myśleć, z resztkami energii zarezerwowanymi tylko na zmycie z siebie zaschniętej krwi i dojście do swoich komnat - a potem szaleńczy cykl rozpoczynał się od nowa. Który to już dzień? A kogo to obchodziło?
- Nakazałem, żeby mi nie przeszkadzać - odezwał się ostrzegawczym tonem w reakcji na krótkie pukanie, spodziewając się nadgorliwego skrzata domowego lub, co najwyżej, służki ponawiającej zaproszenie na popołudniową herbatę z lady matką, której wciąż nie był gotów spojrzeć w twarz po tym, jak rozczarował. Po raz kolejny. Rozbrzmiewający w kamiennych ścianach głos nie należał jednak do żadnego z wymienionych, zmuszając Perseusa do chwilowego wyciągnięcia noża z truchła, w którym zatapiał się po rękojeść, zwrócenia twarzy w kierunku drzwi i ściągnięcia brwi ku sobie w wyrazie nieskrywanej konsternacji. Dobrze znany dźwięk jej rytmicznych kroków - powinien był rozpoznać. - Deirdre - jego głos złagodniał nieznacznie, chociaż wciąż brakowało mu przyjemnej dla ucha nuty. - To dzisiaj? - zapytał retorycznie, wszak jej obecność była odpowiedzią samą w sobie. Zmarszczył brwi ponownie, dodatkowo podsycając złość na samego siebie - nie tak dawno temu bulwersował się nieposzanowaniem kalendarza i umówionych spotkań przez Wynonnę, teraz dołączał do klubu hipokrytów. Myśl ta zaprzątała go bez reszty, sprawiając, że roztargniony jak nigdy wcześniej puścił mimo uszu przyjacielską radę o wystrzeganiu się plam. Drgnął, przywołany na ziemię dotykiem chłodnej dłoni na swoim policzku, by po chwili skoncentrować spojrzenie jasnych tęczówek na ciemnowłosej. - Powinnaś potraktować ją jako trofeum. Kupić nową - stwierdził z lekkim ociąganiem, niewzruszony sentymentalnymi wspominkami szkolnych nieporozumień. Nie potrafił wzruszyć się losem małej Isoldy, ani przekląć siebie po raz wtóry za to, że w zamierzchłych czasach upatrywał w niej wszystkiego tego, czym nigdy nie była - na niebie jego porażek panna Bulstrode była zaledwie oddaloną, przyblakłą gwiazdą, niewidoczną przy jaśniejących oślepiająco konstelacjach; martwą. Smukłe palce Tsagairt wciąż błądziły po jego twarzy, przez ułamki sekund dając złudzenie dawno niedoświadczanego ciepła, dając złudzenie, które przeminęło błyskawicznie, przepędzone jej kolejnymi słowami, przywołującymi najświeższe wspomnienia tej, którą usiłował wymazać z pamięci niekończącymi się polowaniami. Nie skomentował, nie odpowiedział - nie od razu, po prostu ujmując dłoń Deirdre i odrywając ją od siebie, nie bacząc przy tym na szkarłatne ślady, jakie zostawiał na alabastrze jej skóry. Skoncentrował się ponownie na oprawianiu zwierzyny, srebrna klinga zagłębiła się w miękkie, stygnące stopniowo tkanki.
- Młodość rządzi się swoimi prawami - odezwał się ostatecznie, powracając do tematu szkolnych miłostek, jakby niedosłyszał kolejnego pytania. - Miała ładne oczy. Sarnie - tak jak Lilith. Kontynuował wyrzucanie z siebie pojedynczych słów, poszerzając rozcięcie na brzuchu ofiary. Młodość rządzi się swoimi prawami, lecz z niektórych błędów nie wyrósł nigdy. Zacisnął szczęki mocno, przełykając zalewającą go żółć. - Lady Greengrass. Skryłaś odpowiedź we własnym pytaniu - oznajmił, przerywając na powrót gęstniejącą ciszę i podejmując mimo wszystko niewygodną kwestię, choć w sposób pozostawiający wiele do życzenia. Nie wierzył, wciąż nie wierzył, a jednak - brzydka prawda śmiała mu się prosto w twarz, nie przyznając prawa łaski.
Wbił nóż głębiej.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]27.06.17 21:39
Nie czuła się urażona niefortunnym zignorowaniem jej wizyty - szlacheckie, jak i też zwykłe, przyziemne, kobiece dąsy były jej całkowicie obce: być może z powodu silniejszych ciosów, uderzających w godność i dobre imię. Przypadkowe zapomnienie o umówionym spotkaniu w ogóle nie zaprzątnęło jej myśli; znali się zbyt długo, by mogła doszukiwać się w tym działaniu specjalnej gierki bądź manipulacji, prowadzącej do interpretowania działań Perseusa w niechętny Deirdre sposób. Przyglądała mu się więc uważnie, niewzruszona ani krwią, zalewającą kamienną posadzkę, ani zmarszczonym czołem mężczyzny i ostrym gestem, którym odsunął jej dłoń. Przez chwilę trzymała ją w powietrzu, jakby doceniając czerwone plamy, wijące się na bladej skórze - dopiero wtedy cofnęła rękę, uprzejmie przenosząc wzrok na martwe zwierzę. W obserwowaniu cierpiącego - wściekłość bolała niekiedy mocniej od rozpaczy - przyjaciela coś ją raziło; intymność tych uczuć, ale też własna bezsilność. Nigdy nie potrafiła wspierać bliskich, jedynie wynajdując rzeczowe wyjścia z krytycznych sytuacji - złote rady podkreślone przepisami i nazwami rozporządzeń, przydatnych przy rozwiązywaniu problemów. Wyczuwała jednak, że tym razem jej topniejąca wiedza nie będzie w niczym przydatna.
- Tak, zaprosiłeś mnie dzisiaj. Znasz mnie, przestrzegam terminów - odpowiedziała z uprzejmą łagodnością, powoli obchodząc rozcięte na pół zwierzę. Zgrabnie ominęła kałużę krwi i pierwszych wnętrzności, wyciekających na posadzkę; przystanęła przy pustej ścianie, otwierającej pomieszczenie na wilgotną od niedawnego deszczu zieleń lasu. Nienawidziła tej świeżości, figlarnych błysków kropel, odgłosów żyjących w puszczy stworzeń. Uspokajała ją jedynie obecność Avery'ego i słodka nieruchomość upolowanej sarny, wpatrzonej w bok szklistym, czarnym spojrzeniem pustych oczu.
- Suknia jako trofeum - powtórzyła z lekkim przekąsem, opierając się barkiem o jeden z podtrzymujących dach drewnianych podpór. - Nawet zakrwawiona nie zasługuje na to miano. Wolałabym zachować coś innego, ale...niewiele z niej zostało - dodała z pewną nostalgią - wolała skupiać się na wspomnieniu trzaskających kości i krwawej miazgi, wsiąkającej w dywan, niż na zaskoczonym, ostrym spojrzeniu Rosiera; lekkie pokręcenie głową, zaciśnięte usta, groźny błysk, zapalający się w ciemnych źrenicach ostrzegawczy ogień, mieniący się innymi odcieniami od tego wzbudzonego pożądaniem; wszystko to powracało do niej w nerwowych przebłyskach - zaplatając ręce na piersi. Nonszalancka, nieruchoma poza nieprzystająca kobiecie; nie dość, że zerkała na Avery'ego jedynie kątem oka, bardziej skupiona na odrzucającym obrazie przyrody, to nie nie chyliła karku ani nie posyłała w stronę arystokraty łagodnego uśmiechu. Stali jednak ponad wyuczonym zachowaniem: będąc we własnym towarzystwie nie musiała przestrzegać żadnego protokołu, swobodna i spokojna, nawet w chwilach, gdy obydwoje nie znajdowali się w doskonałym nastroju. Prychnięcia, ciężkie milczenie, krótkie docinki; ceniła każdy aspekt komunikacji, pewna, że rozumieją się bez uładzonych frazesów.
- Raczej idiotycznym bezprawiem - weszła mu w słowo, bez złośliwości, raczej z przebrzmiewającą irytacją. - Apollinare wrócił do Londynu - dodała po sekundzie; słodkie powiązanie z słodką głupotą młodości, powracającą teraz w glorii i chwale do jej miasta. Spojrzała przelotnie na Perseusa - czy mógł o tym wiedzieć wcześniej? - ale nie drążyła tematu; musiała podzielić się tą wątpliwie radosną nowiną, będącą brakującym elementem układanki, prezentującej obraz Deirdre odrobinę wybitej z ustalonego rytmu. Zdążyła wrócić już do pionu, pewniej stawiać kroki, ignorując złotowłose widmo, snujące się po galeriach sztuki, ale widocznie potknięcia młodości Avery'ego odciskały się na nim mocniejszym piętnem.
Lady Greengrass. Cóż, mogła to przewidzieć. Mogła go ostrzec, mogła szepnąć w odpowiednim momencie kilka ostrych słów na temat wybranki. Mogła - ale nie zrobiła tego, z szacunku do Perseusa. Nigdy nie ośmieliłaby się sugerować mu rozwiązań ani udzielać nieproszonych rad; trzymała się z boku, obserwując miłosne zaślepienie z spokojną obojętnością. Nie krzywiła się podczas rozmów o blondynce, nie okazywała niechęci, licząc na wyjątkową pomyłkę, wynoszącą Lilith do panteonu najlepszych żon. Chciała jego szczęścia i jeśli miało mu je zagwarantować dziewczę o dziwnym usposobieniu i giętkich poglądach, to zamierzała pohamować negatywne nastawienie.
- Co zrobiła? - spytała krótko, wcale nie czując satysfakcji ze sprawdzonych przewidywań. W tym wypadku wolałaby się mylić, nie czerpiąc wręcz fizycznej satysfakcji z obserwowania jak ostrze trzymane przez Avery'ego zagłębia się w ciele martwej łani.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]02.07.17 17:45
Nie lubił nietaktu; cudzego nie tolerował, lecz nawet, a może należałoby rzec zwłaszcza, jego własny doprowadzał go na skraj rozdrażnienia. Wymagał wiele od swojego otoczenia, ale podstawy do podobnego zachowania czerpał z odbicia w lustrze, najwięcej ze wszystkich wymagając właśnie od niego. Podobnych zaniedbań nie miał w zwyczaju się dopuszczać, jednak chociaż myśl ta powinna go gryźć niewspółmiernie, tym razem tonęła w morzu pomniejszych spraw, ustępujących miejsca u szczytu piramidy ważności bardziej palącym kwestiom. Jak na przykład odpychanie od siebie obezwładniających wspomnień, które wbrew jego woli nawiedzały go jedno po drugim, łącząc się ostatecznie w brutalnie prawdziwy obraz, który powinien był dostrzec już dawno temu, nim wszystkie wydarzenia potoczyły się lawinowo. T o b i e  chcę wierzyć, słyszał swój własny głos, cofając się pamięcią do kłótni w Derbyshire - kłótni, której nie chciał kontynuować, zamiast tego przyznając Lilith ogromny kredyt zaufania, by przyjąć do wiadomości jej wybrakowane tłumaczenie i nie podważać jej motywów. To mi  w y s t a r c z y, kontynuował akt kapitulacji bez goryczy przegranego, wierząc naiwnie, że oto wzbija się na wyżyny wyrozumiałości, która miała budować mosty. Zatrzymywał się wyczekująco, zamiast odejść w siną dal, gdy po raz pierwszy z jej ust padały deklaracje uczuć. Mylił się jednak jak jeszcze nigdy dotąd; to nie wystarczyło, jej nie powinien wierzyć, a łamiąc najbardziej fundamentalne ze swoich zasad i zachowując się niczym nieznająca realiów szlacheckiego świata, spragniona godnej poematów miłości trzynastolatka, postawił na szali nie tylko swoje dobro, ale i dobre imię swojego rodu - ta świadomość nie dawała mu spokoju teraz, gdy z perspektywy czasu mógł już spojrzeć na wszystko z nowym, trzeźwym spojrzeniem - i z kamiennym sercem wyrzucać sobie skrajną głupotę, której dopuścił się pierwszy i ostatni raz w życiu. Zakasał rękawy, chociaż jego dzisiejsze odzienie już w momencie przywdziania spisane zostało na straty.
- Wybacz mi to niedopatrzenie, moje roztargnienie najwyraźniej jest dokuczliwsze niż sądziłem - pokręcił głową przecząco, nie przybierając jednak kajającego się tonu. Roztargnienie z pewnością było zgrabnym określeniem stanu, który zwalczał, zagłębiając ręce aż po łokcie w rozpłatanej sarnie, by chwycić nasadę przeciętej wzdłuż przepony, pociągnąć ku tyłowi i wypruć z tuszy uprzednio odseparowane od żeber trzewia. Pozwolił im z donośnym plaśnięciem wylądować w ustawionej na posadzce glinianej misie wielkości porządnych rozmiarów balii; trolle, których dieta miała zostać wzbogacona narogami z pewnością docenią jego wspaniałomyślność - w przeciwieństwie do lady Greengrass, której wdzięczność zdawała się być kompletnie obca. Zacisnął szczęki ponownie, niezadowolony z napływu kolejnych niechcianych wspomnień. Chwycił ponownie nóż, nie czując charakterystycznej woni świeżych wnętrzności, ani nie dostrzegając gęstniejącej powoli juchy, skapującej z jego przedramion i z krawędzi stołu i tworzącej u jego stóp brunatną kałużę. Zbył już temat trofeów i nie-trofeów, uznając jakże przewrotnie, że skoro ponownie powrócił do grona kawalerów, otrzymał również dyspensę od deliberowania nad sukniami.
- Zapewne i tak więcej niż z Potterów - stwierdził ze stoickim spokojem, zupełnie jakby rozprawiał nad ilością deszczowych dni w mijającym miesiącu, a nie tragicznej śmierci małżeństwa aurorów, których kości wraz z domem zostały strawione nieokiełznaną Szatańską Pożogą i obróciły się w miałki popiół, z pewnością nienadający się do roli wypełniacza trumien. Cóż więc pochowano w trakcie ceremonii pogrzebowej? Kąciki ust Avery’ego drgnęły w krótkim uśmiechu, a ostrze srebrnego noża zatrzymało się na tylnej krawędzi sarniego mostka. - Nie mogę odmówić ci racji - zgodził się z teorią idiotycznego bezprawia, pozwalając nieznacznemu uśmiechowi jeszcze przez parę chwil zabawić na swojej twarzy. Przedramię Perseusa zanurkowało w głąb klatki piersiowej, by wyszarpnąć tchawicę wraz z przełykiem, płucami i sercem. Ten ostatni z organów, przed dorzuceniem do pozostałych, obrócił w dłoni, przyglądając się uważnie ze wszystkich stron. Nie różniło się wcale tak bardzo od serca ludzkiego, lecz kapryśność przemówiła przez osobę szlachcica ponownie, a on sam, tracąc zainteresowanie najnowszą zabawką i przysłuchując się kolejnym słowom Deirdre, odrzucił bezużyteczny narząd na stos przeznaczonych dla trolli wnętrzności.  - Ma po co wracać? - zapytał lakonicznie, mając na myśli zarówno potencjalne powody kierujące Sauveterrem, jak i nastawienie Tsagairt do całego zdarzenia. O powrocie artysty marnotrawnego nie wiedział nic - nie ma się zresztą czemu dziwić, ich jedynym punktem zbieżnym były spotkania Rycerzy, a od ostatniego minęło sporo czasu. W galerii nie pojawiał się z kolei od wyjazdu Laidan, choć z pewnością fakt, że właśnie tam podjął pracę były narzeczony ciemnowłosej miał nie przejść bez echa. Przy odrobinie szczęścia, zapotrzebowanie podlegającej Averym galerii na usługi Francuza mogło skończyć się równie szybko, jak się rozpoczęło.
Był ślepy i głuchy na wszystkie sygnały, nie istniało żadne inne wyjaśnienie. Za swoje błędy, niezależnie od tego jak opłakane w skutkach, winę ponosił samodzielnie - zawczasu wszak wszystkie dobre rady wynikające z troski zanegowałby w mgnieniu oka, nie dostrzegając w nich tego, co powinno być oczywiste.
- A czego nie zrobiła? - westchnął ciężko, przytraczając do tylnych sarny wytrzymałe linki. Greengrass, gryfonka, auror, metamorfomag. Czy istniało gorsze połączenie?
- Ośmieszyła mnie w każdy z możliwych sposobów - oznajmił ostatecznie, podwieszając tuszę pod sufitem, obok pozostałych schnących i czekających na skórowanie zdobyczy. Ośmieszyła na sabacie, pod opieką lady Nott wypijając więcej niż wypada damie, a następnie zmuszając go do powstrzymywania jej zapędów zbawicielskich, gdy chciała rzucić się w pogoń za tym, który zamordował jego nestora, stryja i innych, przewyższających ją umiejętnościami i doświadczeniem szlachciców. Ośmieszyła na gonitwie w Sherwood i na polowaniu Rosierów, błądząc w leśnych ostępach i lądując w nabrzeżnych wodach, gdy wszyscy inni zajmowali już miejsca na mecie. Ośmieszyła na ślubie Inary i Percivala, nie tańcząc walca z własnym mężem - wiesz o tym dobrze, Deirdre, to ty wtedy mi towarzyszyłaś. Gdzie w tym czasie była Lilith? Ośmieszyła, robiąc z instytucji małżeństwa prawdziwą parodię i zmuszając go do wprowadzania nakazów i zakazów, gdy stawiała twardo na swoim, jakby nie rozumiała roli posłusznej żony. Ani roli żony, ogółem. - Niedostatecznie dobrze skryła flakon z pozostałościami eliksiru Rue - podsumował przemilczaną tyradę, wypowiadając w końcu na głos to, co ubodło go najboleśniej. Pochylił się nad wypełnioną lodowatą wodą misą, by rozpocząć żmudną próbę zmycia z rąk zaschniętej krwi. - Obawiam się zatem, że na twoim ślubie kwiatki będą sypać dzieci Wynonny, nie moje - zaśmiał się ponuro, siląc się na nawiązujący do rozmów w Durham żart o anielskich dziedzicach Averych prowadzących Deirdre do ołtarza. Kto by pomyślał, że aż tak przywiąże się do myśli o wzięciu na swoje barki roli ojca? Zmarszczył brwi podświadomie, ponownie pieczętując usta milczeniem, a ciszę przerywał wyłącznie plusk czerwieniejącej się wody.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]04.07.17 11:43
Uprzejme przeprosiny przyjęła powolnym skinieniem głowy, nie przykładając żadnej wagi do kulturalnego wyjaśnienia roztargnienia. Znajdowali się dużo dalej na krętej ścieżce przyjaźni a każdy wspólny rok, niezależnie, czy spędzony ramię w ramię w szkolnej ławie, czy też rozpostarty na krośnie separacji utkanej z listów, paradoksalnie zbliżał ich do siebie. Stawali się obojętniejsi, chłodniejsi, pozbawieni młodzieńczej żywiołowości, lecz lubiła tę metamorfozę. Szli w tym samym kierunku, łączyło ich skrajne oddanie sprawie, a różnica wynikająca z pochodzenia i płci zatarła się niemalże do zera.
Było to jednym z głównych powodów, dla których podczas spotkań z Perseusem odpoczywała. Żadnych skrajnych emocji, duszących namiętności, walki o dominację, czczych pogawędek, nakładania masek. Czysta, przyjacielska obojętność, uważność, milczenie łączące lepiej od pasjonującej dyskusji. Ona mogła swobodnie powrócić do swego katatonicznego wręcz charakteru, on - mówić o wszystkim, o czym zechciał, bez obawy o ocenę, niezrozumienie czy urażenie. Ohydny akompaniament spadających na podłogę flaków nie rozkojarzał jej; oparła się wygodniej o stabilną kolumnę, wdychając specyficzny zapach leśnej, wilgotnej rześkości i równie świeżego mięsa, skąpanego we krwi. Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o Potterach; niech ich zdradziecka wieczność będzie okrutnym doświadczeniem. Blackowie powinni przesłać do Rycerzy dziękczynną wiązankę pięknych kwiatów - usunięcie hańbiącej ród gałęzi w tak czysty sposób zasługiwało na równie estetyczne docenienie. Isolda zdecydowanie bardziej przypominała resztki sarny, rozlewające się teraz po kamieniach, wsiąkające w rosnący tuż przy otwartej na las ścianie mech. Obserwowała leniwie sączący się strumyk z umiarkowanym zainteresowaniem, przez chwilę ważąc odpowiedź.
- Otrzymał lukratywną posadę w galerii twojej ciotki, więc, teoretycznie, ma - poinformowała rzeczowo, ustanawiając Apollinare'a w nowej, londyńskiej rzeczywistości, wiedząc, że Perseus pytał o więcej. Nie naciskał, nie wydawał się nadmiernie zainteresowany, nie wywracał oczami ani nie wykrzywiał ust. Pełen przyjacielski profesjonalizm, który doceniała coraz mocniej. - Ale nie podoba mi się jego obecność w Londynie. Wyprowadza mnie z równowagi - dodała beznamiętnie, dzieląc się frustrującą słabością bez obawy o pogardliwe spojrzenie. Właściwie nie wiedziała, co chciała osiągnąć tym krótkim wyznaniem, ale Avery był jedyną osobą, która znała ich obydwoje naprawdę, jeszcze z czasów szczęśliwego narzeczeństwa, rozsypującego się potem w proch.
Wolała słuchać jego wątpliwie przyjemniej opowieści; odwróciła się przodem w stronę rozgrywającego się na stole, krwistego widowiska - zdecydowanie wolała burgund niż zieleń - marszcząc lekko czoło w wyrazie zafrasowania pomieszanego z niezadowoleniem. Lilith. Piękność z szalonego rodu, sympatyzującego ze szlamami. Wielkooka, jasnowłosa, o pełnych kształtach, pełnych ustach i pełnej bzdur główce. Nie potrzebowała wielu szczegółów, by w miarę dobrze zarysować obraz odesłania wątpliwie idealnej żony; podejrzewała, do czego lady Greengrass może być zdolna, ale gdy z ust Avery'ego padła nazwa dobrze jej znanego eliksiru, nie mogła pohamować zdziwienia. Podobnymi ucieczkami od macierzyństwa parały się ulicznice, ewentualnie szalenie źle prowadzące się panny - dlaczego Lilith sięgała po Rue? Była aż tak głupia, sądząc, że prawda nie wyjdzie na jaw a brak potomka umknie uwadze nowej rodziny? Poczuła nagle coś w rodzaju odrazy - nie do samego czynu, co do kompletnej bezmyślności wybranki Perseusa.
- Przynajmniej w miarę łatwo się jej pozbędziesz - podsumowała rzeczowo, wiedząc, że Avery nie potrzebował poklepywania po plecach i użalania się nad podejmowanymi przez niego wyborami. Stało się, nic nie można było zrobić z zadanym ciosem - jedynie wyciągnąć oczywiste wnioski na przyszłość. Uczucia były najgorszymi doradcami, a wiązanie się z drugim człowiekiem na ich podstawie - skrajną głupotą. Ona sama odrobiła tę lekcję już dawno temu, teraz widocznie przyszła kolej na pozbawianie złudzeń Perseusa.
- To też nie jest takie pewne - zasygnalizowała powoli, obserwując pochylonego nad wiadrem mężczyznę. - Rozmawiałam ostatnio z Wynonną. Martwi się nieobecnością Sorena, podobno narzeczeństwo rozmywa się w morzu wątpliwości. Wiesz coś o tym?- spytała, - Ciemne chmury zebrały się nad twoją rodziną - dodała po dłuższej chwili milczenia; bez oceniania, bez współczucia, bez prowokacji, jedynie zauważając fakt, zapewne ciążący niemożebnie na ramionach Perseusa. Oddanego szlacheckiej tradycji, swojemu ojcu będącemu nestorem i całej idei, budowanej latami przez jeden z najbardziej konserwatywnych rodów.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]25.07.17 14:08
Wibrujące ostrzeżenie, jakie rozbrzmiewało w jego głosie, gdy odezwał się po raz pierwszy wyparowało niepostrzeżenie gdzieś pomiędzy troskliwym ścieraniem kropli krwi z nieogolonego policzka a oczyszczającą, pomimo zakodowanego charakteru, wymianą informacji. Nigdy nie upatrywał w Deirdre intruza zatruwającego jego otoczenie swoją obecnością, a wprost przeciwnie - wraz ze stopniowym umacnianiem się łączących ich więzi zapraszał ją coraz częściej do swojej prywatnej strefy, odsłaniając przed ciemnowłosą kolejne skrawki tego, co faktycznie kryło się za zobojętniałą maską, która przyrosła na stałe do jego twarzy. Wiedziała i widziała już niemalże wszystko, co liczyło się prawdziwie; najdziksze, nieokiełznane żądze popychające go w wyrozumiałe ramiona czarnej magii, na ołtarzu której oboje złożyli swoje życia, wspinając się tym samym na najwyższy z możliwych poziomów znajomości, gdy do równania zostały dodane współdzielone przez nich sekrety, których z oczywistych powodów nie mogli wyjawiać swoim najbliższym. Nienachalne towarzystwo Tsagairt, będącej z jednej strony kwintesencją zmysłowej kobiecości, a z drugiej strony odbiegającej tak dalece od szablonowej sylwetki damskiej, gdy spojrzeniem rozszerzonych źrenic pochłaniała formujące się szlaczki karmazynu, zamiast wykrzywiać usta w niesmaku na widok rozpłatanego truchła lub mdleć na samą myśl o martwej zwierzynie, przynosiło mu ulgę, której nie potrafił ubrać w słowa, lecz którą głęboce cenił.
Pionowa zmarszczka przecięła czoło Avery’ego na wieść o służbowym mariażu byłego narzeczonego Deirdre i upadłego ideału lady Shropshire. Bolesne wspomnienia powiązane z osobą Laidan zamigotały ponownie w jego pamięci, lecz zdusił je skutecznie, tym razem mając na podorędziu do rozgrzebywania gorszy szlam nieporozumień.
- To się może zmienić - oznajmił w odpowiedzi, pośrednio informując, że wystarczy jedno jej słowo, by wykorzystując dostępne mu narzędzia wywierania nacisku, wbił klin w wygodnie ułożone nowe życie powracającego Francuza marnotrawnego. Świat sztuki był wszak kapryśny, podobnie jak i szlachcianki. Korzystne propozycje bywały wycofywane, szczególnie gdy połączy się oba te czynniki. - Nie jesteś już tą samą osobą, którą byłaś wtedy. Masz niezachwianą pozycję - w szeregach śmierciożerców, brzy boku tego, przed którym świat zadrży w posadach - Apollinare nie dorasta ci do pięt - zakończył myśl niewzruszonym głosem, święcie wierząc w to, co mówił, z Deirdre wypłakującą oczy po artystycznej miernocie łączył ją już przecież wyłącznie wygląd; wywróciła do góry nogami swoje plany i ambicje, oziębła i wyhodowała sobie grubszą skórę, stając się na swój sposób nietykalna. Sauveterre nie mógłby zagrać na jej wrażliwych strunach, nawet jeśli starałby się ze wszystkich sił - o ile Tsagairt na to nie pozwoli. Avery lubił wierzyć w to, że do tego nie dojdzie.
Nie chciał już myśleć o swojej ukochanej, jego szare komórki wyły pokutnie, zamęczone bezustannym rozbieraniem na czynniki pierwsze każdego możliwego aspektu, każdego możliwego motywu i niezmiennym napotykaniem muru nie do przebicia. Przytaknął głową anemicznie, nie mogąc się nie zgodzić; najcięższym kamieniem milowym do przebycia było przyznanie się do błędu i ukorzenie się w liście do ojca i choć jak daleko sięgał pamięcią, nie mógł sobie przypomnieć równie żałosnego błagania o pomoc, po otrzymaniu zwyczajowo oschłej odpowiedzi reszta działań okazała się być banalnie prosta tak długo, jak nie musiał stawać twarzą w twarz z tą, która zdradziła go najokrutniej ze wszystkich znanych mu ludzi. Zdradziła, bo do tego dopuścił - błąd, którego nie zamierzał powielać.
- Nie ku mojej satysfakcji - wyrzucił zlepek słów w eter, wyjawiając to, co dla Deirdre musiało być oczywiste: nie o takim końcu marzył, gdy już wszystkie karty zostały odkryte. Wetknął nóż za pas spodni, by obiema dłońmi ująć wpierw pierwszą, a następnie drugą sarnią gicz i nakładem dość znaczącej siły zadziałać przeciwko zaplanowanej przez naturę formie zwierzęcego kośćca, by tusza zyskała kształt przyjaźniejszy do oskórowania. Oczywiście, mógł się posiłkować odpowiednim zaklęciem, które w parę sekund przyniosłoby upragnione skutki, odnajdywał jednak coś niezaprzeczalnie kojącego we własnoręcznym wykonaniu tego niemalże prymarnego zadania - uroki uzewnętrzniania mocy sprawczej odpowiednich partii mięśniowych przy akompaniamencie głuchego trzasku wyłamywanych ze stawu kości przyćmiewały śladowe już rozgoryczenie wywołane zwierzęcym pochodzeniem ofiary. Zalewająca go nieprzerwanie od tylu dni żółć zdawała się być nowym statusem quo, wciąż nie ufał swoim instynktom, które za doświadczoną zdradę żądały ceny najwyższej nie dlatego, że byłoby to sprawiedliwe, lecz dlatego, że zaciśnięcie palców na łabędziej szyi ukoiłoby jego skołatane myśli. Oczami nienasyconej wyobraźni widział wyraźnie tę scenę, naznaczoną w jakiś sposób znamionami surrealistycznymi; seria dynamicznych scen, na przemian przyspieszających i zastygających w czasie, rozsypane w nieładzie loki w kolorze spalonej słońcem pszenicy, żelazny uścisk niewzruszony przyspieszonym pulsem wyczuwalnym pod kciukiem ulokowanym w zagłębieniu pod lewym uchem, zapewne wciąż przyozdobionym nieprzysługującym mu rubinowym kolczykiem, palce zagłębiające się w miękkiej tkance gardła ze śmiertelną czułością aż do samego końca, do ostatniego agonalnego, niemającego nic wspólnego z gracją podrygu tężejącego ciała, do spowicia czekoladowych, niewidzących już oczu mleczną mgłą. Prowadząc cięcia po wewnętrznej stronie kończyn, by ostrożnie oddzielić od nich skórę i rozpocząć obielanie sarny, mimowolnie pozwolił myślom odbiec w tym kierunku - czy jej twarz zastygłaby w groteskowym wyrazie grozy i niezrozumienia okrucieństwa człowieka, który wyznawał jej uczucia niepojęte, czy wprost przeciwnie, rysy jej twarzy złagodniałyby ostatecznie, sprawiając wrażenie, jakby po prostu zasnęła, otulona złudną niewinnością, która była jej obca? Przy obecnym rozdaniu kart miało to pozostać tajemnicą, zaledwie projekcją jego wybujałej fantazji, której dyktatura ścierała się z resztkami chłodnego opanowania, nakazującego zaszycie się w głuszy i wyeliminowanie do zera pokus zdolnych zaprowadzić go na skraj przepaści. Szarpnął zwierzęcą skórę mocniej, pomagając sobie nożem przy oddzieleniu opornego fragmentu w okolicach łopatek. Nie, to nie tak miało wszystko wyglądać.
- Nie potrzebuję kolejnego skandalu - kolejnych plotek podnoszących temperaturę na salonach, kolejnych cieni kładących się na dobrym imieniu rodu, kolejnego rozczarowania błyskającego w oczach rodziców.
Jak to się stało, że po raz kolejny nie wyszło?
Zmarszczył brwi ponownie, pod wpływem słów swojej towarzyszki przenosząc myśli w inny obszar trosk. Soren o złotych włosach, lecz nie tak złotym sercu - nie w oczach Perseusa, widzącego wyraźnie obcą mu miękkość, która nie pozwalała jego kuzynowi na kontynuowanie wielowiekowej tradycji nienawistnych idei. Kuzyn, który był mu bratem dopóki nie dorośli i dopóki nie zarysowały się pomiędzy nimi znaczące różnice światopoglądowe, a dystans nie zaczął się zwiększać samoistnie.
- Nieobecnością? - powtórzył, nie kryjąc zdziwienia. - Zdaje się, że morze wątpliwości zalewa wyłącznie komnaty Wynonny, Soren jest jak najbardziej obecny i świadomy swojego obowiązku - czy przykrego, kwestia interpretacji. - Sezon quidditcha trwa w najlepsze, a Soren swoje ostatnie chwile wolności kawalerskiej poświęca Osom. Jeśli jednak naszą drogą lady Burke tak straszliwie trapi brak kontaktu z człowiekiem, który niebawem zostanie stałym elementem jej codzienności, upomnę go, by zadbał o dobre samopoczucie swojej narzeczonej - odpowiedział ostatecznie, a jakaś część jego podświadomości zakłuła nieprzyjemnie na wieść, że zamiast zwrócić się bezpośrednio do niego, posiadającego informacje z pierwszej ręki podobno przyjaciela, Wynonna wolała omawiać tak ważkie kwestie pocztą pantoflową, nadając tym samym Deirdre niewdzięczną rolę posłańca. Avery szarpnął skórę ponownie, zrywając ostatnie powięzi sarniego podgardla. Dzieło neandertalczyka skończone.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]25.07.17 20:42
Sama nie wiedziała, dlaczego dzieli się z Perseusem niepokojem dotyczącym powrotu nieprzychylnego ducha, snującego się smętnie pomiędzy gablotami galerii sztuki. Apollinare nie stanowił przecież rzeczywistego zagrożenia - owszem, powrócił, tak samo barczysty, złotowłosy i przystojny, jak przed laty, gdy sama nie dowierzała swojemu szczęściu, posyłającemu ją w ramiona mężczyzny rodem z baśni, ale przecież nie stawał na drodze jej planom. Spotkali się przypadkiem, co nie wywołało ani lawiny pretensji ani rozpaczliwych listów. Nie naprzykrzał się jej i choć była pewna, że wynika to ze strachu i słabości, o jaką z pasją lubiła go oskarżać, to bardziej prawdopodobny scenariusz zakładał rosnącą obojętność Sauveterre. Najważniejsze miejsce, które zajmowała w jego życiu, rozpadło się na kawałki, a ich więź pogrzebali pod górą popiołów. Powinno napawać ją to poczuciem triumfu, lecz zamiast tego czuła pewien niedosyt, jakąś podskórną irytację, nabierającą zadziwiającej mocy tuż po zetknięciu się z nim twarzą w twarz. Iskra wywołująca leniwie tlący się pożar, daleki od przerażającej szatańskiej pożogi, ale na tyle silny, by uprzykrzać codzienne życie. Duch dawnej, ckliwej miłości, skłaniał Deirdre do refleksji, których wcale nie pragnęła snuć, a jedyną osobą, która mogła zapanować nad emocjonalną entropią, była ona sama, zadziwiająco bezradna wobec tak nieistotnej kwestii.
Zacisnęła usta, przyglądając się następnym działaniom Perseusa, metodycznym, wyćwiczonym, wręcz mechanicznym. Trzask pękających kości i chlupot krwi nie wywołały w niej żadnej reakcji, w odróżnieniu od krótkich słów. Komplementy Avery'ego, poprzedzone jasną sugestią co do ewentualnego końca lśniącej kariery Apollinare'a, mile ją połechtały - zazwyczaj nie przejmowała się opiniami ludzi, niezależnie, czy wychwalali ją pod niebiosa czy też równali z brukiem, ale lord Shropshire należał do wąskiego grona przyjaciół, z których opinią naprawdę się liczyła. Mężczyzna nie strzępiłby języka na darmo, nie schlebiał jej też z czystej uprzejmości czy troski: naprawdę widział jej postęp, widział ją coraz wyżej, widział ją coraz bliżej Czarnego Pana. Uśmiechnęła się lekko, naturalnie - teraz, gdy zamknęła za sobą pewien etap potrzebowała takich zapewnień bardziej niż zwykle. Przyjęła je milczeniem, kiwając tylko głową - miał rację, była zupełnie innym człowiekiem; nic nie zostało z Deirdre przyglądającej się pierścionkowi zaręczynowemu i zastanawiającego się nad przeprowadzką do Francji...więc dlaczego Apollinare ciągle stanowił problem? Możliwy do usunięcia; wiedziała, że wystarczy tylko szept a Sauveterre stałby się nie tylko najmłodszym, ale i najszybciej usuniętym ze stanowiska dyrektorem galerii sztuki.
- Niech po prostu nie wchodzi mi w drogę - powiedziała stanowczo, z wyrozumiałą łagodnością, zachowując resztę wątpliwości dla siebie. Nie chciała wywlekać ich w całości na światło dzienne; wystarczyło, że zasygnalizowała istnienie Apollinare'a w tym samym wszechświecie. Z narastającą frustracją musi poradzić sobie sama a odesłanie niedoszłego męża z powrotem do Paryża pokazałoby tylko jej słabość. Wygra tę - istniejącą jedynie w jej wyobraźni - walkę własnymi sposobami a oskórowanie Sauveterre z marzeń zostawi sobie na deser, kiedy już dojdzie do porozumienia z samą sobą.
Ostry zapach mięsa i krwi stawał się coraz intensywniejszy, zdawał się wsiąkać w ciężkie szaty i drażnić nozdrza - Deirdre machinalnie sięgnęła do kieszeni sukni, wyciągając z niej srebrną papierośnicę; wieczko trzasnęło, ujawniając równo zwinięte cygaretki. Wsunęła jedną do ust, pocierając końcówkę opuszką palca. - Wiem, że liczyłeś na szczęśliwe zakończenie, dumę nestora i gromadę mądrych dzieci - odpowiedziała od razu na ów brak satysfakcji, lecz w jej głosie nie brzmiała nawet odrobina kpiny. Znała zobowiązania szlachciców - w niektórych przypadkach zdawała sobie z nich sprawę lepiej od nich samych, lekkomyślnych i zaślepionych wolnością - i ich ambicje, dlatego nie uważała zawodu nieudanym małżeństwem za słabość albo oznakę zniewieścienia. - Ale to wszystko jeszcze przed tobą. Zapewne już na horyzoncie pojawia się jakaś odpowiednia kandydatka - dodała bez sztucznej pociechy; ponowne małżeństwo było tylko kwestią czasu. Jeśli nie teraz, będzie sypać kwiatki na ślubie najbliższych za kilka miesięcy - nigdzie się jej nie śpieszyło, zwłaszcza, że nie przepadała za podobnymi ceremoniami. Przestała wierzyć w przysięgi wierności i miłości, z cynizmem, bądź raczej trzeźwym osądem, podchodząc do instytucji małżeństwa.
Ponownie skinęła głową, od skandali powinni trzymać się z daleka, obydwoje, Perseus tym bardziej, chociaż nieposzlakowana opinia ważyła na losach arystokratek, mężczyzn wyjątkowo oszczędzając. Przynajmniej w teorii, w praktyce plotki o rozwiązłości królewiczów, zastępach bękartów, prywatnych pojedynkach, niesnaskach i międzyrodowych spięciach elektryzowały wdzięczną publiczność prawie tak samo, jak faux pax młodziutkiej panienki o zbyt ściśniętym gorsecie. Czy i Soren padł ofiarą takich niepotwierdzonych informacji? Czy Wynonna przesadnie się przejmowała? Deirdre zmarszczyła lekko brwi, zaciągając się papierosem. Wypuściła dym powoli, nieco oddalając się od krwawej rzeźni, w jaką zamieniło się pomieszczenie, pełne skór, tkanek, kości i płynów, malowniczo lśniących na kamiennej posadzce.
- Sugerowałam Nonnie, że nieobecność Sorena spowodowana jest zgrupowaniami Quidditcha, ale nie wydawała się przekonana - odpowiedziała powoli, zastanawiając się, co też właściwie działo się z jasnowłosym Averym, błyszczącym jasno na miotlarskim nieboskłonie i jednocześnie niemożliwym do dojrzenia przez własną narzeczoną. - Zdawała się za to dość zaniepokojona nikłym kontaktem ze swym wybrankiem. I ogólną degeneracją ludzi uciekających od szlacheckich obowiązków i tradycji - prawie dosłownie zacytowała słowa przyjaciółki, z ukontentowaniem przyjmując jaśminowy dym, tak słodko łączący się z aromatem krwi. Myśli na chwilę powędrowały w zakazane, zatrzaśnięte ostatnią decyzją rejony; przymknęła oczy, zaciągając się głębiej. Zbytnio się rozkojarzała - co się z nią działo? - Myślę, że pomogłaby jej rozmowa z przyjacielem a jednocześnie bliskim Sorena - zasugerowała troskliwie, strzepując popiół w dół, niezbyt przejęta, że osypuje się srebrzystą ścieżką na jej czarnej sukni. - Przyprawiacie mnie o ból głowy tymi swoimi małżeńskimi kłopotami: że też muszę mieć tak niesforne rodzeństwo - dodała po chwili ciszy, w końcu porzucając ton poważny, obojętny i konkretny na rzecz lżejszego, przebrzmiewającego czułą ironią. Ich szkolna relacja przeszła długą drogę, pełnione w specyficznym tercecie funkcje zmieniały się, tak jak oni sami, lecz Deirdre ciągle czuła się w pewnym stopniu dojrzalsza od dwójki szlachciców, bardziej przyziemna, bardziej doświadczona, roztaczająca nad nimi - dwójką introwertycznych, sarkastycznych i wycofanych dusz - równie trudną do określenia opiekę.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]31.07.17 15:34
Nie schlebiał jej na próżno, nie sięgał po miłe słowa z poczucia obowiązku lub płytkiej chęci połechtania jej ego w celach tylko sobie znanych - przynależąc do grupy niewylewnej i oszczędnej pod każdym względem z wyjątkiem pieniężnego, nie miał w zwyczaju porywać się na wychwalanie innych - tym więcej znaczyło jego okazjonalne uznanie. Uznał jej życzenie, przemilczając dyplomatycznie fakt, że z przetrąconymi nogami ryzyko wchodzenia gdziekolwiek zostałoby zneutralizowane niemalże całkowicie; jakaś część Avery’ego odetchnęła jednak z ulgą na wieść, że jeszcze przez jakiś czas będzie mógł unikać nawiązywania kontaktu z matką chrzestną z prośbą o wyświadczenie przysługi. Na niektóre konfrontacje wciąż nie był gotów. Pozwolił tematowi Sauveterre’a umrzeć, nie podejmując kolejnych kwestii z nim związanych - na nie z pewnością przyjdzie jeszcze czas później, gdy zapętlone losy byłych kochanków rozwiną się w ten czy inny sposób.
- Nie - zaprzeczył gwałtownie, gdy już ucichł dźwięk zatrzaskiwanej papierośnicy, a ponad charakterystyczną woń surowego mięsa zaczął się przedzierać jaśminowy dym. Zasadniczo nie była w błędzie, faktycznie liczył na szczęśliwe zakończenie ukracające pasmo spektakularnych porażek w sferze życia prywatnego, lecz teraz, gdy wciąż rozszarpywał uwrażliwione tkanki świeżych ran, których nigdy nie spodziewał się ponieść, ogarniało go obrzydzenie w najczystszej postaci na samą myśl, że ta marna imitacja szlachcianki miałaby bez końca kalać święte ziemie Shropshire - że miałby dzielić z nią łoże, życie i rodzinę - że miałaby zostać matką jego dzieci. Jakim cudem wcześniej cierpiał na aż tak przeraźliwą krótkowzroczność? - Liczyłem na karę wprost proporcjonalną do zbrodni - sprostował, by Tsagairt nie miała wątpliwości, że to nie ckliwe sentymenty i zrujnowane wizje buchającego wesołym płomieniem ogniska domowego osiadały gęstą mgłą na jego dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. Tak długo jak Greengrass oddychała, miał twierdzić, że spotkał ją zbytek łaski. Odarcie z nazwiska, odesłanie do domu w niełasce, całkowite zbicie wartości na rynku małżeństw arystokratycznych - w głowie Perseusa nijak nie dawało się tego przyrównać do skrajnego rozczarowania i ośmieszenia, jakie musiał znosić. - Chociaż rzeczywiście, wcześniej pokładałem absurdalne nadzieje w powiedzeniu do trzech razy sztuka - przyznał po chwili niechętnie, choć wyzbył się już zażenowania naiwnością płynącą z tych słów obiecujących satysfakcjonujący epilog po zerwanych w burzliwej atmosferze zaręczyn z Evandrą oraz wybuchowym końcu narzeczeństwa z Linette; na liście szlachciców z nieustabilizowaną sytuacją rodzinną plasował się na niechlubnym szczycie, a przodowanie w tym rankingu niewiele miało wspólnego z niezmąconą radością. Kąciki ust Avery’ego drgnęły w uśmiechu przypominającym raczej skwaśniały grymas - wytracając resztki optymizmu w tej sferze, nie wypatrywał z utęsknieniem kolejnych potyczek na arenie małżeńskiej. - Mój ojciec ma świetny widok na linię horyzontu - skomentował bez cienia żalu, wyrażając to, czego Deirdre mogła się po nim spodziewać - zrzeczenia się urojonych praw do samostanowienia, odpuszczenia sobie dalszych poszukiwań na własną rękę i kornego złożenia swojej przyszłości w dłonie nestora, który miał rozważyć możliwe partie pod względem utylitarności w obecnych, jak i dopiero nawiązywanych sojuszach politycznych. - Już jej współczuję - bo jest czego współczuć - o ile wcześniejsze kandydatki mogły jeszcze trafić na resztki podatnego gruntu i przy odpowiedniej ilości taktu i sprytu urobić niezauważalnie małżonka i stać się prawdziwą szyją rodziny, tak nie pozostawiły zbyt wielu możliwości pannie, która jako ostatnia miała otrzymać pierścień z rubinem. Nie widział już w swoim życiu miejsca na złudzenie partnerstwa, na otwarty kredyt zaufania i próby ocieplenia relacji odgórnie narzuconych, zarezerwował jednak lwią część na wypełnienie obowiązku wobec rodu z należytym oddaniem, lecz nie bez cynizmu, w jakich więc barwach malowała się atmosfera, w której uwić swe gniazdko miała przyszła lady Avery - domyślać mógł się każdy.
Lecz chwilowo to nie przyszłe małżeństwo Perseusa przecinało jego czoło marsową zmarszczką, pogłębiającą się z każdym kolejnym słowem Deirdre. Próby niezauważalnego prześlizgiwania się przez kolejne zobowiązania nie były mu obce, podobnie zresztą niechęć do zrzeczenia się wyrozumiałego statusu młodzieńca na rzecz ponoszenia w pełni odpowiedzialności za każdy swój krok, z czasem jednak nastawione na uniki podejście kuzyna zaczęło drażnić go niewspółmiernie, tym bardziej, że z biegiem lat zaczął dostrzegać zależności pomiędzy działaniami poszczególnych jednostek a dobrem rodu - i nie mógł już dłużej znosić niedbałości.
- Soren musi dorosnąć - porzucić niepoważne wybryki miotlarskie, skupić się na wydarzeniach dotyczących Shropshire, zamiast ganiać na kolejne treningi czy mecze, porzucić nonsens kariery sportowej, przestać przepraszać za to, że w jego żyłach płynie błękitna krew, dostroić swoje serce do serca bijącego w Ludlow - i pozwolić mu skamienieć już raz na zawsze. - Porozmawiam z nim - niby powtórzył wcześniejsze zapewnienia, lecz wypowiadając zlepek sylab bez zbędnej emfazy, nadawał im nowego wydźwięku; nie kpił już z niepokoju Wynonny wywołanego zaprzestaniem kontaktów pomiędzy narzeczonymi ani nie lekceważył szargających nią obaw związanych z możliwością, że oboje rozumieją pokładane w nich nadzieje odmiennie - zamiast tego nieco beznamiętnym tonem składał w pełni wiążącą obietnicę, której wagę Deirdre z pewnością była w stanie bezbłędnie oszacować. - Spróbuję zażegnać troski Wynonny, gdy już będę mieć ku temu podstawy - kontynuował z należytą powagą, nie pamiętając już zupełnie o czasach, w których na podobne słowa zareagowałby jednym z wielu aktów pyszałkowatości. W przeciwieństwie do Sorena - dorastać już nie musiał. Przystąpił do przywracania swojego małego królestwa łowieckiego do stanu używalności, nie odnosząc się od razu do wypowiedzi, która aż się prosiła o przebrzmiewającą swobodą ripostę, wciąż nie czuł się na siłach porywać się na gry słowne i żartowanie z kwestii, która wbrew jego woli stanowiła czuły punkt. - W ramach rekompensaty za poniesione straty moralne zaproponowałbym ci wspólne polowanie, obawiam się jednak, że leśne gęstwiny mogłyby wywołać skutek odwrotny do zamierzonego - stwierdził zamiast tego, poniekąd nawiązując również do swojego godnego nagany roztargnienia skazującego spotkanie z Deirdre na zapomnienie. Paroma zaklęciami usunął z drewnianego blatu posokę, by na suchej powierzchni rozłożyć świeżo zdartą skórę i przy pomocy różdżki oprawić ją i osuszyć do końca, wyzbywając się resztek tkanek, które wraz z upływem dni mogłyby zrujnować jego troskliwe zabiegi. - Mam jednak nadzieję, że obcowanie z martwą naturą sprawi ci więcej przyjemności - zakończył myśl zadośćuczynienia, sugerując kierunek, w jakim zmierzał, jeszcze nim na dobre zwinął sarnią skórę w zbity rulon przepasany przetransmutowaną w szkarłatną wstążkę linką. Dzierżąc pakunek w suchych już dłoniach, przemierzył dystans dzielący go od Tsagairt, by zaoferować jej dopieszczone trofeum jako podarunek. Przepraszam za dzisiaj pobłyskiwało gdzieś w chłodnych tęczówkach, mieszając się z dziękuję, że nie uciekłaś, lecz wykrzywione w nieznacznym, przychodzącym z trudem uśmiechu usta nie poznały smaku tych słów, pozwalając ciemnowłosej sprawdzić swoją zdolność poruszania się w strefie niedopowiedzeń.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]31.07.17 19:54
Paliła w milczeniu, myślami błądząc gdzieś dalej, poza otwartym na las pomieszczeniem. Czuła się tak, jakby znów znaleźli się w Hogwarcie, dekadę wcześniej - może odrobinę mniej. Ostatni rok, ostatnia wiosna spędzona w zamku, pośród kwietniowych deszczy i zapachu świeżości, wypełniających kamienne klasy. Szeroko otwarte okna, widok na skąpane w popołudniowej wilgoci błonia, dalekie odgłosy uczniowskiego życia i ich dwójka, zamknięta w obramowaniu ozdobnego wykusza, nonszalancko oparta o przeciwległe strony okna. Palili swoje pierwsze papierosy - a przynajmniej jej pierwsze papierosy, od których drapało ją gardło a oczy zachodziły łzami; musiała jednak trzymać i tak utracony przez łzy cieknące po policzku fason i dopalić go do końca - wymieniając się zdawkowymi informacjami o codzienności. O żałosnych wyczynach Puchonów. O poczynionych przez Perseusa postępach w nauce transmutacji. O doskonałej książce opowiadającej o historii brytyjskiej szlachty, jaką ona sama znalazła ostatnio w zapomnianej części biblioteki. A głównie o planach na przyszłość: widmo dorosłości materializowało się na horyzoncie, równie bliskie i przerażające, co zielona ściana Zakazanego Lasu, wyraźnie widoczna z otwartego na oścież okna. Nie ubolewali nad tym, nie wyznawali sobie wiecznej przyjaźni, nie obiecywali tęsknoty, zawsze zdystansowani i pozornie bierni, skrywający prawdziwe emocje pod fasadą opanowania.
Uśmiechnęła się do swoich myśli, nie bacząc na to, że grymas niezbyt szczęśliwie zgrał się z gorzkimi zaprzeczeniami Perseusa. Przetrwali tyle lat przeróżnych kłopotów, serwowanych przez los - przetrwają i te, które piętrzyły się obecnie przed młodym szlachcicem. W końcu czym były nieporozumienia małżeńskie w porównaniu z władzą, którą przyjdzie im niedługo sprawować? W porównaniu do mocy, jaką już zostali obdarzeni? W porównaniu do poświęcenia, wsiąkającego czarnomagicznym tuszem w ich przedramiona? Wiedziała, że Avery przeżywa wewnętrzną tragedię, rozumiała jego wściekłość i poczucie niesprawiedliwości, lecz przyjmowała to z wyjątkowym spokojem. - Kara może jeszcze nadejść. Żyjemy w niebezpiecznych czasach, kto wie, co może spotkać bezbronną kobietę, reprezentantkę rodu powoli tracącego zdrowy rozsądek - odparła beznamiętnie, zastanawiając się jednak, czy Lilith jest tego w ogóle warta. Tych uczuć - nawet najgorszych - jakie wzbudzała w Perseusie. Miłość roztrzaskała się o głupią zwodniczość szalenie szybko, tylko utwierdzając Deirdre w odrazie do tak słabego uczucia, od którego z powodzeniem - powiedzmy - uciekała. Sama potknęła się zaledwie raz,  teraz zgrabnie unikając mknącej prosto w jej serce śmiertelnej strzały, lecz gdyby miała być szczera z samą sobą - sądziła, że i tak było już za późno, że zatruty grot przebił mięsień, sącząc jad do drżącego ciała i pełnej emocjonalnego chaosu duszy. Skupiała się jednak na spokoju lasu, na spokoju tej relacji, w której mogła czuć się bezpiecznie i swobodnie. Paliła z wyraźnym ukontentowaniem, obserwując Perseusa spod półprzymkniętych powiek - w fizycznej, brutalnej pracy było coś, co przypominało jej Apollinare'a. - A więc oby na horyzoncie pojawiła się ta jedyna - podsumowała krótko, naprawdę życząc mu jak najszybszego rozwiązania sprawy ożenku. W Hogwarcie sądziła, że zatańczy na ślubie przyjaciół znacznie szybciej, lecz życie zaplanowało inny scenariusz, nie tylko w tym aspekcie rozmijając się z jej przewidywaniami. - Czemuż współczuć, Perseusie? Z tego co wiem, nie posiadasz kikuta nogi, łuszczącego się boku i zapadniętej klatki piersiowej. Twoja wybranka będzie prawdziwą szczęściarą - dodała już lżej, już z typowym sarkazmem, opiewając cielesne przymioty mężczyzny w samych superlatywach, subtelnie pomijając zalety umysłu. Słodka kpina pozwalała jej nabrać dystansu i tak, jak jaśminowy dym, otulała kwietniowe popołudnie rozluźniającą mgłą, przygaszającą ostry zapach krwi, bólu i żalu po utraconym, niewinnym zwierzątku. Zaciągnęła się ponownie, z zadowoleniem przyjmując poważniejsze podejście do sprawy Wynonny. - Doskonale - skwitowała krótko, nie zamierzając giąć się w podziękowaniach. Spokój lady Burke był również ich spokojem - jeśli nie z powodów czysto przyjacielskiej troski, to - w przypadku Avery'ego - z powodu rodzinnych powiązań i odpowiedzialności ciążącej na kryzysowym narzeczonym. Miała nadzieję, że rozmowa z Sorenem przyniesie oczekiwane skutki, a wraz z nimi skonkretyzowanie się ślubnej daty: naprawdę chciała już widzieć swoje rodzeństwo na ślubnym kobiercu, mające za sobą nerwowe przygotowania i szarpaniny z przyrzeczoną drugą połówką. - Może jako uspokajającą kandydaturę zastępczą do ręki Wynonny wysuniesz samego siebie? - zaproponowała teatralnym szeptem, wyraźnie rozbawiona taką wizją, wywołującą na jej twarzy lekki uśmiech, nadający jej twarzy dawnego, niewinnego uroku. Pocieszająca dekoncentracja doskonale pasowała do wyczyszczonego z krwi stołu i doskonale oprawionego pakunku.
- Jak dobrze mnie znasz - odparła cicho, krótkim kiwnięciem głowy kwitując komentarz Perseusa. Nie lubiła polowań - przynajmniej tych na zwierzęta - nie lubiła dzikich stworzeń, nie lubiła koni, natomiast martwe pozostałości stanowiły przyjemne przypomnienie o ich śmiertelności. Deirdre wypuściła papierosa, przyciskając go obcasem buta do kamiennej podłogi, i wyprostowała się, by z płytkim dygnięciem przyjąć podarunek. - Następnym razem liczę na drogie futro. Wiesz, że jestem warta o wiele więcej - wygłosiła szeptem, podnosząc głowę, by z uśmiechem spojrzeć w jasne oczy Perseusa. Tylko z nim pozwalała sobie na tak dalece postępującą żartobliwość i tylko w jego towarzystwie ostre docinki nie wywoływały mdłości i obrzydzenia, a pomagały spojrzeć na własną, upadlającą, sytuację z dystansu. Potrzebowała takiego podejścia, by zachować choć resztkę poczucia normalności w stosunku do swej pracy. - Mam nadzieję, że odprowadzisz mnie do bramy? - zasugerowała, chcąc przedłużyć spotkanie o jeszcze kilkanaście minut. Kontrolnie, by upewnić się, że Perseus podnosi się już do pionu z bolesnego starcia z kłamliwą Lilith, i by choć jeszcze przez chwilę wyrwać się z równie nieprzyjemnego kieratu coraz cięższej pracy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Zakątek łowiecki [odnośnik]01.08.17 22:34
Napawał się przedłużoną chwilą ciszą, tak skrajnie odmienną od tej oferowanej przez leśną głuszę rozbrzmiewającą wyłącznie szelestami listowia, trzeszczeniem uginających się na wietrze gałęzi i skapywaniem pozostałości porannego deszczu na soczyście zielone podszycie - choć w teorii o właściwościach kojących, po kilku dniach bezustannego bycia jedynym źródłem wrażeń dźwiękowych, z wolna doprowadzały go do początkowego stadium szaleństwa. Wysoce cenił sobie możliwość czerpania bez końca z komfortowego milczenia, którego żadna ze stron nie czuła się w obowiązku przełamywać; nie musieli długo czekać na wypracowanie tego etapu znajomości, która bazując na pokrewieństwie charakterów, stała się wygodna niczym druga skóra i chociaż większość ich szkolnych znajomych unosiła brwi w wyrazie konsternacji, nie rozumiejąc, jak tak oszczędne w słowa spotkania można uznawać za zaspokajające potrzeby socjalizowania się.
Uspokoił się. Względnie. Czarne wizje wciąż kalały jego myśli, odmawiając spłynięcia z niego tak, jak sarnia krew spływała ze stołu, lecz dzięki zwerbalizowaniu swoich najświeższych trosk, nadaniu im realnej formy i uznaniu ich nieodwołalności dostrzegł majaczącą w sztormie gwałtownych emocji nikłą linię zgubionej równowagi - i pragnął się jej chwycić ze wszystkich sił, kończąc tym samym krwawy teatrzyk niegodzenia się z rzeczywistością. Co nie znaczyło wcale, że odkrywał w sobie niezbadane pokłady wyrozumiałości.
- W odpowiednim momencie - czy to właśnie nie cierpliwość miała być kluczem? - niespodziewana tragedia wyśle stosowną wiadomość do rodów opowiadających się po złej stronie - stwierdził, nakreślając wyraźnie drugie dno - choć było ono zupełną wymówką. Owszem, był w stanie dostrzec pozostałe czynniki przemawiające za słusznością brutalnego ukrócenia żywota tej, która rozczarowywała aż tak okrutnie i na tak wielu frontach, miało minąć jeszcze parę dni, nim oboje dowiedzą się jak głęboko sięgała jej zdrada ideologiczna, jednak na tym etapie, na którym próbował zbudować dumną i sensowną otoczkę snutych w nieskończoność planów, wymazując tym samym przyziemność, ponad którą powinien się wzbić, epicentrum jego pragnień leżało gdzie indziej. Bezinteresowna przemoc: zbędna, satysfakcjonująca, rozdzierająca serce - i tak podobna do wszystkiego innego co kochał.
- Pojawi się - mruknął w odpowiedzi bardziej sam do siebie, jakby próbując się przekonać do myśli, z którą się godził bez śladów entuzjazmu. Ta jedyna stała się już przecież wyłącznie frazesem, pustą figurą retoryczną i formą, w którą w razie potrzeby na siłę wciśnie kobietę, z którą przyjdzie mu współdzielić swój los - pojawi się, przekroczy linię horyzontu, stanie się bliska, osiągalna, rzeczywista ze swoimi przymiotami i przywarami i… nieznająca dobrodziejstwa, które opuściło bezpowrotnie chłodne mury Ludlow; wypełni jednak swoją powinność od początku do końca, nie pozwalając sobie na niechlujstwo czy potknięcia. Wygiął usta w uśmiechu pobłyskującym bielą odsłoniętych zębów zatapiających się z przyjemnością w sarkazmie Deirdre pozwalającej przenieść myśli w lżejsze rewiry. - Jak zwykle masz rację, moja droga, o czym więcej miałaby marzyć idealna szlachcianka? - kolejny frazes, który rozgościł się na dobre w języku powszechnym, rażąc pustosłowiem: absurdem było dzielić wysoko urodzonych na idealnych i nie - jedyną granicą pomiędzy ewentualnymi grupami była granica wydziedziczenia. Dorzućmy do pakietu oryginalny tatuaż na przedramieniu o niewyjaśnionym nigdy pochodzeniu, tajemnicze zniknięcia w godzinach nocnych i powroty z coraz to ciekawszymi obrażeniami lub, ostatecznie, brak powrotu - szczyt marzeń każdej z panien na wydaniu, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Skinieniem głowy skwitował lakoniczną aprobatę jego planu naprawczego, by przerwać zabezpieczanie pozostałych tusz i spojrzeć na Deirdre spod uniesionych brwi dopiero gdy wyrażała swoje szalone życzenia. Poruszył żuchwą, pozwalając szczękom zazgrzytać w namyśle - i pozwalając ustom zmąć pytanie co też zażywała przed przyjściem, że jej zazwyczaj przeraźliwie logiczny umysł nawiedzają pomysły aż tak abstrakcyjne. Z jakiegoś powodu obrazoburcze słowa tym razem nie znajdowały swojego ujścia w jego osobie. - Za bardzo ją szanuję, by unieszczęśliwiać ją w podobny sposób - odpowiedział, nie odbijając podkręconej piłeczki żartu, by zamiast tego w krótkiej wypowiedzi zawrzeć dobrze znane Tsagairt fakty; po pierwsze, Soren musiał dopełnić swojego obowiązku, co samo w sobie skazywało podobne rozważania na wylądowanie w kręgu zbędnych gdybań, po drugie, ta jedyna, która miała już do końca życia stykać się z wyśrubowanymi wymaganiami Perseusa i serią żądań zastępujących ckliwą bliskość uczuciową, nie mogła mieć z nim wspólnego gruntu wieloletniej przyjaźni, która tylko stawałaby na drodze realizowaniu jego zamierzeń w sferze życia prywatnego i po trzecie, naprawdę życzył Wynonnie dobrze - a on sam z dobrem miał niewiele wspólnego. Nie kontynuował już tematu wymagającego od niego zbyt głębokiego analizowania poszczególnych relacji, zamiast tego spojrzeniem stalowych tęczówek skanując uważnie pomieszczenie, by upewnić się, że niczego nie pominął. Dopiero wtedy odnalazł ponownie obsydianowe oczy Deirdre.
- Może przy innej sposobności uznasz zwierzynę za bardziej satysfakcjonującą - rzucił lekkim tonem, może nieadekwatnym do kryjącej się pomiędzy sylabami sugestii odnośnie ich przyszłych aktywności, zaplanowanych odgórnie lub na własną rękę. Teraz, gdy pięli się na szczyty ramię w ramię, wspólne pomniejsze zadanie było zapewne wyłącznie kwestią czasu, lecz w zasięgu ich możliwości znajdowały się również hobbystyczne eskapady. Wszak taplając się w upajającej mocy, oddając się ślepo czystościowym ideom, czuli się dość bezkarni. - O ile mi wiadomo, nie pozyskano jeszcze bezcennego futra - oznajmił, balansując na granicy żartu i śmiertelnie poważnego oświadczenia. Łącząc w całość słodko-gorzkie nuty, zapewne pierwszy raz w życiu niemalże bezpośrednio werbalizował swoją wdzięczność i to, jak wysoce cenił sobie łączącą ich więź - czas obnażył szczerość jego długotrwałych relacji, incydent z Lilith otworzył mu oczy na to, jak deficytowym towarem byli ludzie faktycznie czegoś warci i błędu przekalkulowania nie zamierzał już więcej powielać. Absurdalnie, to właśnie ta, którą można było kupić sakiewką pełną złota, miała w sobie więcej moralności niż panna z jednej z dwudziestu ośmiu historycznych rodzin. Potwierdził skinieniem głowy. - Przynajmniej tyle mogę zrobić, jeśli nie dasz się zaprosić na herbatę - stwierdził, posługując się już ostatnim tego popołudnia frazesem, który krył w sobie znacznie bogatszą pulę dostępnych napitków niż tradycyjna herbata. Nie chciał, by to spotkanie dobiegało końca, odzierając go tym samym z kojącej aury roztaczanej przez ciemnowłosą. Gdy znaleźli się poza murami budynku, paroma dobrze wyćwiczonymi ruchami różdżki uniósł niewidzialną barierę, odcinającą dostęp do wnętrza trollom i zwabionym świeżym mięsem drapieżnikom, po czym kurtuazyjnym gestem zaoferował Deirdre swoje ramię na czas spaceru po przyległych do dworu włościach.

| zt x 2


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Zakątek łowiecki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach