Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]06.08.17 18:29
First topic message reminder :

Pokój dzienny

Jasne, urządzone w barwach właściwych francuskiej koronie wnętrze. Niski stolik kawkowy otoczony miękką, wyścielaną szaroniebieskim jedwabiem kanapą oraz krzesłami z kompletu służy do przyjmowania gości - za narzuty, jak w innych rezydencjach Rosierów, służą futra białych lisów. Ściany zdobią doskonale utrzymane arrasy malowane w gałęzie kwiatów, których trzymały się rajskie ptaki. Jasny parkiet zabezpieczają delikatne wschodnie tkaniny. Zaczarowany gramofon cicho przygrywa klasykę francuskiego romantyzmu, od Bizeta i Chopina po Debussy'ego, do którego tańczą srebrne figury damy i dżentelmena ustawione na jednej z wyższych półek wąskiego regału z księgami - traktujących głównie o tematyce zakazanej, czarnomagicznej. Letni domek odwiedzają zwykle wyłącznie zaufani goście, stąd znikome środki ostrożności. Kilka okrągłych portretów przedstawia znamienitych przodków rodu - w tym dwie kobiety, trucicielkę Mahaut oraz jej córkę, królową Joannę. Mężczyzna to Agravain Rosier, zmarły przed czterystoma laty czarnoksiężnik, który zasłynął z bezkompromisowego podejścia do mugoli.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój dzienny [odnośnik]23.02.20 12:17
Odkąd tylko pamiętała, stroniła od poczucia wdzięczności: najpierw musiała radzić sobie sama, a później świadomie budowała przyszłość na fundamentach ciężkiej pracy i poświęceń. Rodzice nie otaczali córki przesadną opieką, wymagając niezwykle wiele przy nikłym wsparciu; miała wszak odnaleźć się w biurokratycznym życiu sama, skupić się na pilnej nauce, na książkach, rezygnując z budzących w Tsagairtach pogardę nieproduktywnych krotochwilach. Na drodze edukacji nie towarzyszył dziewczynie żaden guwerner - może dlatego tak instynktownie łaknęła protekcji mistrza, przewodnictwa kogoś, kto uczyniłby wspinaczkę ku perfekcji mniej samotną. A przez to: efektywniejszą, choć łączącą się z wielkim ryzykiem utworzenia osłabiającej więzi, opartej właśnie na zaciągnięciu długu wobec kogoś, kto posiadł nad nią władzę. Chciała być samodzielna, zapracować na sukcesy bez wsparcia, cieszyć się absolutną autonomią, ociosać się ze zbędnych, ludzkich słabości, lecz dopiero, gdy potężny czarnoksiężnik zarzucił na nią kantar, uwiązując u swego boku, sterując kolejnymi poczynaniami, osiągnęła to, o czym od tak dawna marzyła. W końcu wręcz dławiąc się przeklętą wdzięcznością, rozsypującą w pył dumę tak, jakby to macierzyństwo wyrwało w murze lodu wyrwę, uniemożliwiając powstrzymanie silnych uczuć.
Resztkami sił próbowała utrzymać fasadę dystansu, ale czujne spojrzenie Tristana, przesuwające się po jej ciele, obdzierało ją ze złudzeń kontroli - widział to przejęcie, wewnętrzną niewygodę, walkę z tym, co chciała i powinna okazać, a co wydawało się koszmarnie uwłaczające. I uwalniające zarazem, rozumiała to, ale i tak szarpała się z własnymi uczuciami, które przez ostatnie tygodnie przelewały się przez nią razem z krwią, gojącą powoli głębokie rany ciąży. - Przedwczoraj - odpowiedziała powoli, zdecydowanie, przesuwając spojrzeniem po plecach mężczyzny. Nie powitał jej, ruszył ku stołowi, wydawał się spięty, zirytowany - nie chciał pojawiać się w Białej Willi? Dlaczego tak bardzo bała się jego niezadowolenia? Wzięła kolejny, płytki oddech. - Powiadomiłam cię dziś ze względu na twoje wcześniejsze obowiązki - dodała szybko, niepewna, czy zaraz zdystansowana irytacja Rosiera nie zmieni rozpali się w irracjonalny gniew za opieszałość. Nauczyła się kalendarza nestora niemal na pamięć, wiedziała, kiedy w rezerwacie pojawi się ministerialna delegacja i które wieczory szanowany arystokrata spędzi na salonach. W dworach, w Fantasmagorii, u swych przyjaciół, kuzynów oraz sojuszników. Nie chciała mu przeszkadzać lub ryzykować, że list wpadnie w niepowołane ręce podczas jakiegoś ważnego spotkania. Rola nestora oprócz chwały niosła ze sobą ciężar odpowiedzialności - rozumiała to i chciała ulżyć mu w tym zmęczeniu, odwdzięczyć się za to, co dla niej zrobił. Przeprosić - za to, że miejsce, jakie miało stać się dla niego wyspą relaksu, ostatnio zarosło trującym bluszczem problemów. Podświadomie ciągle uważała to za niesprawiedliwe, ale bunt dawno zgasł, przesłonięty lękiem: o siebie, o dzieci, o własną moc, o służbę Czarnemu Panu. Bała się, że zawodzi, że nie wróci do pełni sił, że utraciła samą siebie i lęk ten przebijał się w bladości twarzy, w psim, wiernym spojrzeniu. Zwierzęcia jednocześnie przestraszonego, szczerzącego nerwowo kły, ale o wilgotnych ślepiach błagających o to, by uniesiona dłoń pogłaskała nastroszoną sierść a nie spadła w uderzeniu na wychudły grzbiet. To drugie działo się zbyt często, by okazać podległość bez instynktownego błyszczenia ostrymi zębami. - Przysiągł, że nigdy świadomie nie uczyni nic, co mogłoby zaszkodzić rodowi Rosierów i jego reputacji. Że nie zdradzi żadnego powierzonego mu sekretu dotyczącego kogokolwiek z waszej bliskiej rodziny - odparła powoli, rozplatając ściśle zacisnięte dłonie. Deszczowy wieczór w Fantasmagorii był ciężkim doświadczeniem, dowodem na to, że samodzielność wcale nie przynosiła ze sobą tylko słodyczy wolności. Udało się jej jednak zszyć naderwaną ranę zaufania - a przynajmniej miała nadzieję, że tak się stało, choć w surowym spojrzeniu odwracającego się ku niej Tristana wcale nie dostrzegała ulgi lub zadowolenia. Oczy mu pociemniały, a usta lśniły od soku brzoskwini; nęcił i odpychał, stawiał między nimi kolejną przepaść podejrzliwości. Deirdre nieświadomie oblizała własne wargi, zdziwiona szybkim pytaniem, ostro zwerbalizowaną wątpliwością. - Nie, nie ma żadnego ale - skąd ten wniosek? - spytała pozwalajac niepokojowi przedrzeć się do pytającej głoski- sądziła, że gdy Rosier usłyszy o przysiędze, rozluźni się, ukoi; ale nic takiego się nie stało. - Przysięga została złożona, a magia Melisande stała się jej gwarancją - dodała ciszej, spuszczając wzrok. Potrzebowała skupienia do walki z samą sobą, do wypowiedzenia kolejnych słów; nie wywołanych bezpośrednim zagrożeniem, chwiejną sytuacją; nie wymuszonych agresją czy amokiem namiętności. Tristan prowokował ją już do zwierzeń, przeprowadzał wiwisekcję emocji, ale zawsze było to wynikiem skrajnej szarpaniny, skutecznego poprzecinania sznurków marionetki - teraz marionetka zrywała się z łańcuchów, po raz pierwszy mając jednak sama wykonać odpowiedni gest, ukłon w stronę tego, który obdarzył ją do życia. To nic, że zarazem je odebrał, zawłaszczył, połamał, by dopasować kukiełkę do własnych potrzeb.
Deirdre ciągle stała w tym samym miejscu, a ciepło kominka przenikało przemarznięte ciało, nie przynosząc jednak ulgi. Czy ta kiedykolwiek miała nadejść? Z trudem podniosła wzrok na Tristana: obojętny, zniecierpliwiony, tak przystojny, że z trudem lekceważyła ukłucie zazdrości w dole brzucha. - Ja...chciałam podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - wygłosiła w końcu cicho, świadoma, że każda z emocji wypisana jest na jej twarzy; że nie potrafi przyłożyć do niej żadnej maski. Każde słowo wypowiadała z trudem, krztusząc się wstydem i wdzięcznością. - przeprosić za błędy, które popełniłam - dodała po krótkim wdechu, dzielnie wytrzymując intensywne spojrzenie Tristana. Przez chwilę, później musiała znów spuścić wzrok, jak zbyt przejęta uczennica zamknięta w koszmarze o przyznaniu się do porażki przed wielbionym przez lata profesorem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.03.20 13:49
Przedwczoraj. Po prawdzie i w zgodzie z samym sobą musiał przyznać, że nie spodziewał się, jakoby Deirdre mogłaby sobie poradzić z tym tak szybko. Właściwie, nie, nie spodziewał się wcale, że Deirdre w ogóle sobie z tym poradzi. Zdać by się mogło, że jego mięśnie nagle nieco się rozluźniły, wsparł się tyłem o znajdujący się za nim stół, zakładając ręce na piersi - w milczeniu i skupieniu decydując się, dość wyjątkowo, nie przerywać jej i wysłuchać tego, co miała do powiedzenia. Czyżby - po raz pierwszy od bardzo dawna - zamierzała go tak po prostu zadowolić? Uniósł w górę jedną brew z powątpiewaniem, zadbała nawet o to, by miał czas z nią pomówić. Doskonale, Deirdre - w czym tkwi haczyk? Nie dostrzegał go, słowa przysięgi go satysfakcjonowały, a obecność na miejscu Melisande, której przecież ufał bezgranicznie, utwierdzała go w przekonaniu o prawdziwości jej słów - nie zaryzykowałaby kłamstwa, wiedząc, że tak łatwo mógłby je przejrzeć, nie była aż tak głupia. Alphard Black złożył przysięgę wieczystą, z której wynikało, że nie zamierzał mu zaszkodzić. Że jego intencje były czyste. Lub czystymi się stały pod odpowiednią dawką perswazji, o którą nie zamierzał dopytywać swojej protegowanej - pozostawiając tę kwestię pod całunem jej nielicznych sekretów. Było w tym coś abstrakcyjnego, Black składający przysięgę zapewniającą bezpieczeństwo Rosierów - i coś być może znacznie bardziej abstrakcyjnego, niż sądził przez cały ten czas.
- Sądzisz, że Black żywi uczucia do mojej siostry? - zapytał wprost, może rozjuszony wizją ich trójki w jednej komnacie, a może wspominając ostatnie słowa Deirdre. Poczyniła tę sugestię kilka tygodni wcześniej - a podobny fakt rozjaśniłby sens zachowania Alpharda. Mężczyźni tracili głowy głównie dla kobiet - Melisande zaś była kobietą, dla której głowę można było stracić bardzo łatwo. Pamiętał też własne rozmowy z siostrą na temat Alpharda - naznaczone iskrą, która pobłyskiwała raz dumą, raz urażoną ambicją, a innym razem przedziwnym zainteresowaniem. Wiedział, że jego siostra była stworzona do czegoś wielkiego. I być to coś właśnie się dokonało; nie umniejszał zasług Deirdre, ale sądził, że Alphard nigdy nie zgodziłby się na podobny ruch, gdyby nie miał w tym ukrytego celu. A może zadziałał tylko sam dar perswazji Deirdre? Potrafiła, wiedział o tym, tak słodkim słowem jak posiadaną przez siebie mocą. Wzruszył lekko ramieniem na jej pytanie, oznajmiając tym samym, że nie zamierza jej przedstawiać swojego ciągu myślowego; nie musiała wiedzieć, skąd ten wniosek  - wynikał stąd, że ostatnie powierzone jej zadania były jedynie pasmem nieszczęść - ale dziś nie zasłużyła na bat, dziś, po raz pierwszy od dawna, spisała się dobrze.
- Jak go przekonałaś?  - zapytał zamiast tego, bo w jego głowie świtała jeszcze jedna wątpliwość; miał nadzieję, że nie obnażyła w tym celu ciała. Ale nie, za dzisiejszym dniem miało iść coś więcej - podziękowania i przeprosiny brzmiały, jakby Deirdre wreszcie zrozumiała, w jakiej znalazła się sytuacji - jakby wreszcie zrozumiała, kto wyprowadził ją na miejsce, które dzisiaj zajmowała, kto przedstawił ją Czarnemu Panu, kto uczynił ją potężną, ucząc ją wszystkiego, co potrafi, kto dał jej schronienie, jej i jej dzieciom, kto pomógł jej wydrzeć się z Wenus i odnaleźć nową, nawet jeśli zapożyczoną to jednak pozbawioną jarzma niechlubnej przeszłości tożsamość. I wreszcie kto przez cały ten czas otaczał ją opieką, jakiej nie znalazłaby nigdzie indziej.
Zaśmiał się - krótko, ale z satysfakcją, jak na widok pupila, który po raz pierwszy i po długiej tresurze poprawnie wykonał sztuczkę; nawet, jeśli jej ruchy były naznaczone pewną niezgrabną nieśmiałością. Dukała te słowa, przygotowała je wcześniej, ale wciąż nie potrafiła ich wykrztusić, duma bezlitośnie supłała jej krtań. Zaśmiał się raz jeszcze, tym razem bezgłośnie, nonszalanckim gestem chwytając butelkę wina stojąca na stole - którą otworzył machnięciem różdżki, przywołując ku sobie dwa kielichy wina. Więc dzisiaj mieli świętować.
- Za które błędy właściwie mnie przepraszasz, Deirdre? - dopytał, napełniając kielichy, jeśli przepraszała, chciał mieć pewność, że wiedziała, za co. Utkwił na niej wyzywające spojrzenie, znała je, wiedziała, czego oczekiwał, posłusznej wyliczanki własnych potknięć. Nie potknięć, większość jej decyzji było celowych - wymierzonych przeciwko niemu, świadomie sprzeciwiających się jego prośbom, nakazom, jego słowom. Po co? Dla bezmyślnego buntu. - Podejdź do mnie - nie prosił, wzywał ją, unosząc oba kielichy wina, jeden w jej kierunku.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]03.03.20 15:32
Wolała, gdy stał odwrócony do niej plecami - tak łatwiej było przyznawać się do błędow i werbalizować emocje, które sprawiały tak wiele dyskomfortu. Długimi miesiącami obnażała się przed obcymi ludźmi, obdzierana z ubrań i godności, kalana lepkimi dłońmi, prezentowana nago niczym egzotyczne zwierzę na targowisku różności, ale to w chwilach, w których wyznawała przed Tristanem tajemnice uczuć zalewały ją ukropem wstydu. Zaniepokojenia, niewygody, lęku; jak pies kocię zmuszone do odsłonięcia wrażliwego brzucha: z położonymi uszami, wielkimi oczami i spiętym ciałem. Nienawidziła tego; chciała czuć się potężna i niezniszczalna, kontrolująca i manipulacyjna, władcza i pewna siebie, a zamiast tego stała się chaosem. W tych krótkich chwilach, przy Rosierze; tak, poza tą relacją osiągnęła wiele, zasłużyła na Mroczny Znak, budziła podziw, szacunek i przerażenie, ale wystarczyło, by zamknęły się za nią drzwi Białej Willi, a tuż obok niej rozkwitł w pełni zapach słodkiej róży, podkreślony goryczą smoczego popiołu, by traciła misternie uplecioną siłę. Ostatnie doświadczenia jeszcze mocniej podkopały emocjonalną stabilność: w końcu zdała sobie sprawę z tego, że jej życie - i życie jej potomstwa - zależy od Tristana. Nie w przenośni, nie w metaforycznej balladzie o romantycznym przywiązaniu, a naprawdę: stała się całkowicie zależna. I nie miała sił, by z tym walczyć. Zmęczona, samotna, zdezorientowana nową rolą, nowymi okolicznościami, nowymi istotami, tak samo przerażającymi, co fascynującymi. Potrzebowała ich i potrzebowała jego: jego łaski, jego obecności, jego opieki, choć przecież nie chodziło tylko o zaspokojenie materialnych potrzeb.
Kiwnęła powoli głową - tak, podejrzewała, że pomiędzy Alphardem a Melisande może rodzić się uczucie. Silne, trudne do sklasyfikowania, ale mogące przynieść satysfakcjonujące owoce. Polityczny sojusz, wzajemne spełnienie, szacunek wobec silnej czarownicy. Black nie miał wszak w sobie ani grama agresji czy pogardy swego krewnego, a jeśli pohamowałby wybuchy szaleństwa, mógł zasługiwać na miano zadziwiająco dobrego męża, wspierającego rozwoj żony. Nie brnęła jednak w swych wizjach tak daleko, uczucia nie były łatwe do mierzenia i kontrolowania. - Myślę, że tak, choć nie mam pewności. Opieram się jedynie na swych obserwacjach - zastrzegła jeszcze. Obydwoje byli dumni, wiele mogło zmienić się przy zapalczywości, ale nie o tym dziś myślała - niechętnie więc przyjmowała kontynuację tematu, a później cichy śmiech, wydobywający się z gardła Tristana, wzbudził w niej drżenie. Kiedyś kochała ten mrucząco-warczący dźwięk, wyczekiwała go podczas leniwych rozmów w Wenus, szukała tembru ukontentowanego, smoczego śmiechu wśród pachnących kurtyn domu uciech. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że ten dźwięk nie był epilogiem leniwego uspokojenia, a zapowiedzią innych radości - mających przynieść przyjemność tylko jemu, reszcie zaś w najlepszym przypadku ból. - Po prostu z nim porozmawiałam. Zrozumiał wagę informacji oraz potrzebę zapobiegnięcia ewentualnym...nieporozumieniom - odparła jak zwykle gładko, choć szczerze, nie bez trudu wytrzymując spojrzenie zmrużonych oczu Tristana. Nie chciała wracać do tamtej deszczowej nocy, do więzi przysięgi lśniących na dłoniach; zrobiła to, czego po niej oczekiwał, uczyniła to szybko i rozsądnie - instynktownie pragnęła zobaczyć w jego spojrzeniu pochwałę, zadowolenie, dumę. Śmiech zdawał się rozpraszać te pragnienia, niweczyć wizje, w których w końcu przestałby traktować ją jako nieporadną, zagubioną i zawodzącą - choć czy nie taka właśnie była? Podświadomie przesunęła spojrzeniem na zamknięte drzwi korytarza, dzieci były pod opieką Agathy, Białą Willę spowijała cisza. Spokojna, sprzyjająca relaksowi, niezakłócona - jakby nic się nie zmieniło, jakby znów przybyła tu po raz pierwszy, niepewna tym innym rodzajem: pełnym nadziei i podniecenia, a nie strachu.
Niechętnie ruszyła w stronę przywołującego go mężczyzny, wolała zachować dystans, pomagający zebrać myśli, nie mogła jednak być nieposłuszna, już nie. - Naprawdę muszę je wymieniać? Żadne z nas nie chce chyba wracac do momentów nieprzynoszących przyjemności - odparła pytaniem na pytanie, pokornie i miękko, przystając tuż przed nim. Przeniosła spojrzenie na kielich wina, ujęła go ostrożnie w dłonie. Tęskniła za trunkiem, za wytrawnym relaksem, ale bardziej tęskniła za nim. - A na przyjemność zasłużyłeś, sir - kontynuowała, wcale nie chcąc uciekać od odpowiedzi, choć ta była trudna. Wewnętrznie czuła przecież niesprawiedliwość wydawanych przez Tristana wyroków - co nie zmniejszało nawet odrobinę szacunku i oddania, które wobec niego czuła. Przekręciła kielich w dłoni, w końcu podnosząc wzrok na mężczyznę. Stał tak blisko, że prawie czuła na twarzy gorący oddech; widziała każdą drobną, pierwszą zmarszczkę, linię żuchwy, kości policzkowe; całość, składającą się na wyraz po raz pierwszy od miesięcy niespięty w grymasie pogardy, wściekłości czy znudzenia. Wydawał się...może nie zadowolony, ale w kontraście do emocji ostatnich miesięcy, nawet obojętność bylaby nagrodą. - Przygotowałam dla ciebie prezent - zaczęła w końcu, powoli, pijąc łyk alkoholu, ale dopiero, gdy on skosztował go jako pierwszy: zachowanie pełne szacunku. - Jest skromny, ale mam nadzieję, że pozwoli ci choć na chwilę zapomnieć o obowiązkach i zmęczeniu - kontynuowała ciszej, sięgając po jego wolną dłoń. Zadrżała, gdy poczuła ciepłą, twardą skórę. Nie dotykała go od wielu miesięcy, nie w ten sposób, prawie intymny, niemalże czuły. Najpierw słabsze samopoczucie, później skrywanie ciąży, w końcu wyrzucenie z Białej Willi - nie wiedziała nawet, czy znów ma prawo, by splatać własne, zimne palce z jego, ciągnąć go za sobą lekko, ale stanowczo w stronę zamkniętych drzwi do bocznej sypialni gościnnej. Delikatnie pchnęła barkiem drzwi, pierwsza wchodząc do przytulnego pomieszczenia rozświetlonego świecami, wyłuskującymi z półmroku jasną skórę niewinnej dziewczyny; złote włosy rozsypane na białym prześcieradle; różane rumieńce, przymknięte oczy, mętne od spinającego świadomość zaklęcia. - Należy do ciebie - powiedziała cicho, puszczając jego rękę z zadziwającym żalem. Stroniła od takich gestów, uznawała je za rzewne, wręcz niesmaczne, szczenięce, ale poczuła nagłą tęsknotę za ciepłem skóry, szorstkością odcisków, twardością kości nadgarstka, siłą przedramienia. Znów splotła osamotnione palce przed sobą, zerkając ponad męskim ramieniem na Nancy. - I ma być ci posłuszna - dodała ciszej, wiedząc, że nie musi uszczegóławiać; że Rosier rozpozna wpływ Imperiusa na mętne spojrzenie i nieprzytomny uśmiech. - Mogę też przerwać klątwę - dorzuciła jeszcze, jakby reflektując się, że Tristan może wcale nie pragnie biernego posłuszeństwa. Na razie - czekała na jego werdykt, nieświadomie wstrzymując oddech; czy znów się zaśmieje, z politowaniem i pogardą? Czy ją odeśle? Czy wywróci oczami, lekceważąc ten nieistotny dar? Bała się jego reakcji - dziś naprawdę chciała mu podziękować.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.03.20 23:38
Nie odpowiedział, warząc myśli w ciszy, Melisande była niezwykłą czarownicą, zatracić się dla niej mogło wielu - nigdy nie przewidziałby jednak, że pośród nich mógłby się znaleźć potomek rodu, z którym łączyła ich tradycja wzajemnej nienawiści. Alphard Black był czarodziejem nieco zbyt impulsywnym, ale dobrze rokującym, z pewnością rozsądnym - wiedział o tym, odkąd ujrzał go pośród innych zasiadających wśród sprzymierzeńców Czarnego Pana. Nigdy mu nie ufał. Ale pamiętał błysk w oku Melisande, kiedy jego droga siostra opowiadała o pierwszych spotkaniach z tym mężczyzną, rozdrażnione pytania i ich sens pamiętał tak samo - istniało prawdopodobieństwo, że Melisande była w stanie te uczucia odwzajemnić. Nie było to wcale niezbędne, Melisande zrobiłaby to, o co by ją poprosił, ale to, co działo się na ich oczach, splatało losy tych dwojga znacznie silniej, niż jakikolwiek formalny układ. Być może te subtelne gesty skrzące się w ich oczach uczuciem wcale nie były prawdziwe, być może zaistniały tylko w ich wyobraźni, karmione niedopowiedzeniami, ale nie pozostawiało żadnych wątpliwości, iż nie podzielił się swoimi przemyśleniami wcześniej z Deirdre. To ona uczyniła to pierwsza - przed paroma tygodniami. Musiał to przemyśleć, sam, w ciszy. Poczekać, aż siostra zechce z nim pomówić sama, wiedział, że to zrobi - o ile ich konkluzje nie pozostawały w sprzeczności z rzeczywistością, złotem nie było wszystko, co błyszczało, prawda to pradawna. Skinął jej głową, przyjmując tłumaczenia - nie chciała wnikać w szczegóły, a jemu były one w zasadzie zbędne. Jeśli Melisande była świadkiem, mogła mu powtórzyć każde słowo, które padło wtedy z ust tak Blacka jak Deirdre.
Utrzymał ostre spojrzenie na jej twarzy, kiedy nieśpiesznie zbliżała się w jego kierunku, zadarł brodę nieco wyżej, gdy odmówiła odpowiedzi; przepraszała za nieposłuszeństwo popadając w kolejne nieposłuszeństwa? - Deirdre - upomniał ją krótko, choć miękki ton jej głosu, tak inny od ostatnich złości, warkotów, szczeknięć, zdawał się działać na niego uwodząco - źrenice nie utraciły jeszcze czujności, ale zdać by się mogło, że zaiskrzyło w nich przynajmniej zadowolenie - i zaciekawienie, gdy nęcący ton jej głosu wspomniał o przyjemności. Już od dawna zatopiony był głównie w troskach - o swoją rodzinę, swojego syna, żonę, o losy wojny i niedawne małe wielkie zwycięstwa Zakonu Feniksa, o samą Deirdre. Upił łyka wina, w milczeniu, słuchając jej słów dalej - prezent. Cóż takiego, Deirdre? Nie oponował, gdy sięgnęła po jego dłoń; wpierw bezwładna pozwoliła się jej uchwycić, potem silniejsza splotła swoje palce z jej, podążając za nią z ciekawością rozjątrzoną jej obiecującymi słowy. Dał się prowadzić, jej śladem wszedł w pobliski pokój, niepewny, czego powinien się spodziewać; Deirdre zadowalała go przez długie lata, nie wątpił, że czymkolwiek nie będzie przygotowana przez nią niespodzianka - będzie warta zachodu. Blask migoczących świec rozganiał półmrok, nie od razu dostrzegł ciało spętanej - klątwą zapewne, potrafił to wyczuć - dziewczyny; jej ciało było spięte, ale nie należało do niej - władała nim Deirdre. Uniósł lekko brew, w zaskoczeniu, jej niedyspozycja trwała, widocznie wolała, by zaspakajał się na jej zasadach - nie w Wenus, które miało popaść w zapomnienie. Mógł się zgodzić na takie warunki.
Uniósł oswobodzoną dłoń ku jej twarzy, wplatając palce między czarne jak spalony węgiel włosy w niemal czułym geście, odnalazł skórę jej głowy, muskając ją opuszkami z dawno niespotykaną czułością. Więc zrozumiała - jego słodki czarny łabędź wreszcie został poskromiony, wrócił do niego, z pochyloną szyją, przypominając sobie o tym, kto go stworzył; nie szukał za jej słowami podstępu, wiedział, że zazdrość nie pozwoliłaby jej na takie wyrachowanie - waga jej daru była niecodzienna.
- Dobrze znów cię mieć - stwierdził, leniwie, nieśpiesznie, bez wątpienia pojmowała powagę jego słów. Coś się kończyło, coś znów zaczynało, należało domknąć ostatnie etapy historii. Może to był dobry moment. - Byłem w Parszywym Pasażerze - dodał, zatrzymując spojrzenie czarnych źrenic nie na złożonej mu ofierze, a na niej - tak oddanej kochance. Pragnęła przecież pogrzebać swoje błędy. - Rozmawiałam z dziewczyną, przy której za mocno rozwiązał ci się język - nie wracał już do słów, którymi go opisała, do szczegółów łączącej ich relacji, które jasno wynikały z emocji tamtej czarownicy. Miał nadzieję, że nie było ich więcej niż jedna - to były kolejne błędy Deirdre. Kolejne, za które dzisiaj przepraszała, a których odmówiła zwerbalizować. - Opłaciłem jej milczenie - nie sądził, by jego hojność pozostała bez echa, a jeśli stanie się inaczej, z pewnością odbierze dług mniej konwencjonalnym sposobem. Musiała wiedzieć, że każde słowo, każda przejawiona słabość, stwarzały wobec niej potencjalne zagrożenie. Mogły ją zdradzić przed tymi, którzy jej poszukiwali. Tymi, którzy mogli zagrozić im. Nie powinien ciągnąć się za nią ogon, nie mogła sobie na to pozwolić. Abstrahując od łączącej ich relacji, ona nie znajdowała się pod ochroną żadnego układu - za wyjątkiem tego, który poruszyć był w stanie on. - Twoje zdrowie - Uniósł lekko trzymany za nóżkę kielich, by wznieść go w toaście, nim upił łyk. - Zostaniesz z nami? - Bo zdrowie ostatnimi czasy nadto jej nie dopisywało, nie mógł wiedzieć, czy jej ciało już wzmocniło się dostatecznie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]29.03.20 19:58
Prowadziła go pewnie, bez pośpiechu, z każdym krokiem czując jednak coraz większe zdenerwowanie. Podążył za nią bez zbędnych dopytywań, a choć karcące imię wybrzmiało dość natarczywie, to nie niosło ze sobą zapowiedzi prawdziwego gniewu. Wydawał się łagodniejszy niż dotychczas, bardziej przypominając dawnego siebie, żywcem wyjętego z tego pełnego satysfakcji czasu, gdy pilnie pobierała u niego nauki, płacąc w zamian swym wyrwanym z Wenus ciałem. To zawsze była transakcja, cenny czas lorda Kent w zamian za rozrywkę poza godzinami oficjalnej pracy w luksusowym przybytku - tak wiele ją nauczył, tak wiele podarował, zawsze finalizując wymianę szeroko otwartymi z rozkoszy oczami, rozszerzonymi źrenicami, leniwym, zaspokojonym uśmiechem, utrzymującym się na przystojnej twarzy jeszcze długo po tym, gdy zapadł w krótką drzemkę na wąskim łóżku w jednym z hotelowych pokoi. Pamiętała dokładnie tamten okres, jawiący się teraz jako beztroska przygoda; nie mieli wobec siebie żadnych zobowiązań, tylko przywileje; zdawało się też, że Rosier bardziej szanował ją jako zwykłą prostytutkę niż jako własną nałożnicę. Irracjonalne, niezrozumiałe; tak wiele się między nimi popsuło odkąd przyjął ją w Białej Willi, roztaczając pełną kontrolę. Źle radziła sobie w takim uwięzieniu i choć luksusy znacznie wzmocniły jej ciało, a wpływy oraz nowe nazwisko społeczną pozycję, to tak naprawdę została przecież stłamszona. Uwięziona. A im mocniej zaciskał się wokół niej sznur oczekiwań, tym częściej się potykała, powodując niezadowolenie Tristana.
Chciała go za to przeprosić, mówiła szczerze, nie zdobywając się jednakże na rozpoczęcie sprawozdania ze swych grzechów. Rzuciłyby się przykrym cieniem na wieczorze, który miał pozwolić im na nowy początek. Powrót do tego, co ich zbliżyło. Z moralnej perspektywy brzmiało to jak farsa, sprowadzała wszak ukochanemu mężczyźnie inną kobietę, porwaną, niewinną dziewczynę, wiedząc, jaki spotka ją los - ale przecież Deirdre nie potrafiła już myśleć inaczej, działać z dumą, pozwalać sobie na płytką zazdrość. Pojawiającą się gdzieś pomiędzy szybszymi uderzeniami serca, kiedy w końcu zapoznawała go z damą, mającą mu towarzyszyć tego wieczoru. W zastępstwie za nią, niedysponowaną, ciągle zalęknioną, instynktownie uciekajacą od bliskości mężczyzny, który potraktował ją zbyt gwałtownie? Czy mogła uznawać ten prezent za bezinteresowny? Ważny, trudny? Sądziła, że tak, mimowolnie wstrzymując oddech, by nie umknęła jej najmniejsza reakcja Tristana. - Podoba ci się? - spytała szybko, gdy tylko się odezwał, żałując, że rozplótł ich dłonie: to była jedyna akceptowalna bliskość, dziwnie pesząca, nie pasująca do łączącej ich namiętności, ale podczas suszy i kropla zatrutego jadu bywała wyczekiwana w stęsknionej malignie. Zanim żal zdołał rozplenić się po całym ciele, przeszedł ją dreszcz: najpierw zaskoczenial, poprzedzany odruchowym przymknięciem oczu w obawie przed uderzeniem, później zaś zadowolenia - tym razem ciepła, męska dłoń nie uniosła się, by wymierzyć karę, a by obdarować delikatną pieszczotą. Obcą i znajomą; tak gładził ją po głowie, gdy się jeszcze nie znali: on był bogatym, wpływowym gościem Wenus, ona wdzięczną i słodką Miu, a najgłębsze pragnienia oraz buzujący złowieszczo niedosyt mieniły się zaledwie w tle ich początkowej walki o dominację. Z góry przegranej przez tą, która teraz przynosiła przywódcy niewielkiego stada w zębach zdobycz - tylko dla niego.
Odważyła się podnieść wzrok na męski profil, wypatrując ukontentowania bądź irytacji; wydawało się, że spostrzegła to pierwsze i perfekcjonizm zamruczał z ulgi. Wiedziała, co lubił, jakich kobiet szukał - tak odmiennych od ostrej, charakterystycznie dzikiej urody niej samej. - Zachowała czystość. Jest nieskażona, delikatna, młoda - dodała ciszej, chcąc podkreślić zalety podarku, dopełnić rozkosznego obrazu, jaki mu ofiarowywała. Z dobroci zatrutego złem serca, oszalałego z miłości do mężczyzny sycącego się cierpieniem niewinnych. Ją traktującego zaś przedmiotowo - nie padły słowa podziękowania ani komplementy, jedynie leniwe stwierdzenie faktu, umieszczenie Deirdre w polach posiadania. Lekko zmrużyła oczy, dalej spięta, choć głowa automatycznie podsuwała się pod gładzącą ją męską dłoń. Na moment sztywność stała się na powrót bolesna, skośne oczy zalśniły niepokojem. Parszywy Pasażer; jak się tam znalazł? Dlaczego? Zagryzła wargi, mocniej zaciskając palce na trzymanym w pustych już dłoniach kielichu wina. - Rozwiązałam go sama, musiałam przedstawić wiarygodną, łzawą, nienawistną historię brzemiennej kobiety - odparła cicho, nie uciekając wzrokiem; czego się dowiedział, z kim rozmawiał? Nie zwierzała się tam nikomu szczerze, kreowała swój wizerunek, dopasowując go do losów porzuconej, wzgardzonej niewiasty - musiał wziąć to pod uwagę, była tego prawie pewna, wszak nie zareagował typową agresją. Kryła się za manipulacją, odgrywała rolę, boleśnie bliską prawdy, ale jednak omijającą ją na tyle, by zapewnić im dwojgu bezpieczeństwo. Anonimowość. Podbudowaną jeszcze złotem - na usta cisnęło się zjadliwe, urażone pytanie, czy zamierzał dodać tę kwotę do rosnącego długu, ale przełknęła te słowa wraz z dumą. Ostatnimi miesiącami Tristan nauczył ją kolejnej sztuki, już nie łamania kości, morderstw i długiego wytrzymywania bez oddechu, a łamania własnych zasad i ignorowania poczucia niesprawiedliwości. Niewypowiedziane zdanie pozostawiło po sobie gorycz, domagającą się spłukania, zapomnienia, rzucenia w otaczający ich półmrok, w którym jaśniej od świec błyszczały jego oczy.
I usta, wilgotne od wina, od oczekiwania, od pragnienia - nie spoglądał jednak na jasnowłosą dziewczynę, a na nią, mimo wszystko na nią: ciepło rozlało się po sztywnym, zamkniętym w gorsecie ciele. Również upiła łyk wina, palącego w przełyk - życzył jej zdrowia, wspaniałomyślny toast, niecierpliwy i hojny zarazem. Kolejny łyk trunku pozostał w ustach, powoli barwił ostre zęby - odłożyła powoli kielich na nieodległą półkę i zrobiła krok do przodu, niwecząc dystans pomiędzy nią a Rosierem do minimum, zanim sięgnęła zdecydowanie do jego karku, przyciągając go, by się pochylił - by mogła go pocałować, głęboko, dzieląc się z nim uczuciem i winem. Przelewającym się między ich wargami, wślizgującym się do męskich ust; kiedyś to on karmił ją winogronem, dziś to ona oddawała mu wytrawną słodycz zmieszanego alkoholu, oddechu i egzotycznego smaku.
Nigdy nie sądziła, że tak bardzo zatęskni za pocałunkiem - za tą wręcz niewinną, jak na standardy Wenus, opcją bliskości; za śliskim językiem, ostrymi kantami zębów, gorącym powietrzem. Przestała przytrzymywać go za kark, luźno opuściła ręce, kończąc nagłą, namiętną pieszczotę z zadziwiającą ją samą czułością, z delikatnym wręcz kąśnięciem w kącik smakujących brzoskwiniami, męskich ust. - Twoje zdrowie, nestorze - wychrypiała z opóźnieniem, oblizując wargi, lepkie od jego smaku i owocowego nektaru. Chciała, chciała tu zostać, a jednocześnie nie mogła - nie tylko ze względu na słabość ciała i lśniącą srebrem bliznę przeszywającą dół brzucha. Brutalne odrzucenie wdrukowało w niej lęk, dziwną hardość i choć pożądanie rozlewało się po każdym calu skóry, to pozostawała wycofana, dzika - jak ponownie przyjęte po odrzuceniu zwierzę, nieufne już do głębi, spetryfikowane wręcz strachem o swój byt, spodziewające się najgorszego. I przynoszące przebłagalną ofiarę - faktycznie za grzechy, czy jako zabezpieczenie nadchodzących dni? Cofnęła się do tyłu, odgarniając z lśniącej twarzy długie, czarne włosy, sięgające już aż za talię. - To ma być twój wieczór - odpowiedziała cicho, delikatnie kręcąc głową, przenosząc spojrzenie na oczekujące, białe ciało; tak wrażliwe, nietknięte, pozbawione wad, przeznaczone do jednorazowej, ekstatycznej konsumpcji. - Jeśli sobie tego życzysz, o późniejszej godzinie obmyję cię w łaźni, sir- dodała, nie odwracając w jego kierunku twarzy: mógł tego potrzebować, krew wżerała się w koszulę, zmatowiała włosy, barwiła usta, a musiał przecież wrócić tej nocy do żony. Smakując w kilka godzin warg trzech oddanych mu, na różne sposoby, kobiet.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]27.04.20 1:25
Pytała, czy mu się podoba; słodka jak miód, młoda, niewinna, czysta, przyniesiona mu jak upolowana ofiara przez usłużną lwicę, rzucona pod nogi, na pożarcie, dla zabawy, dla czystej przyjemności; życie dziewczyny miało się skończyć tu i teraz, domyślał się, że wie o tym już cała ich trójka. Nie trzymał tu Deirdre z dobroci serca, miała swoje obowiązki, których ze względu na niedawną niedyspozycję nie była w stanie pełnić - dobrze wywiązywała się ze swojej roli, odnajdując kogoś, kto zrobi to za nią. Tylko raz, ale za to w pełni satysfakcjonująco, spełniając pragnienia skryte na dnie mrocznego serca - znała je tylko ona, tylko ona potrafiła też o nie zadbać; kącik jego ust drapieżnie powędrował ku górze w uśmiechu, w którym nie dało się znaleźć ni cienia uprzejmości - jedynie odbicie mrocznej duszy roznieconej jeszcze bardziej mrocznymi fantazjami; jasne ciało splamione krwią, pełne usta wykrzywione w grymasie bólu, ostatnia iskra w oku - najgłębsze pragnienia zaspakajał rzadko, zbyt rzadko, ale instynkt pozostawał rozbudzony, a płynąca z rozkosznego aktu przyjemność pozostawała żywa na długo. Nie było piękniejszego widoku nad śmierć pięknej kobiety.
- Jest piękna - odpowiedział na jej słowa z niezrozumiałą fascynacją roziskrzoną w ciemnych oczach, była piękna, bo Deirdre doskonale znała jego typ urody, nie myślał w tym momencie o tym, że był okrutnie inny od urody Deirdre. Nie miało to dla niego większego znaczenia nigdy, Deirdre była niepowtarzalna, a on nie lubił się nudzić - powtarzalność prędzej czy później oznaczała jednostajność, a jednostajność przeradzała się w prozaiczność. Potrzebował nowych wrażeń, innych, świeżych, oryginalnych. Uroda Deirdre była inna, dlatego ją pokochał - lata temu, gdy po raz pierwszy przywołał ją ku sobie z grona wyjątkowo pięknych kurtyzan. Przeciągnął wzrok od Deirdre już ku dziewczynie, gdy wychwalała jej kolejne zalety, wskazując na przymioty, o których nigdy jej nie mówił, a które dostrzegła sama, starając się przygotować na ten dzień najlepiej, jak potrafiła. Gdyby wcześniej nie zapowiedziała, że spotkanie z Alphardem przebiegło po jego myśli, pomyślałby raczej, że zawiodła po raz kolejny; tym razem jednak chodziło o coś zupełnie innego, jego kochanka chciała swoje błędy naprawić, ocalić łączącą ich przeszłość, odnaleźć to, co zapomniane, słodka rozkosz, beztroska, przyjemność, jakiej wspólnie nie zaznali już od dawna, jakiej od dawna on nie zaznał przy niej. Tym razem postarała się, by stało się inaczej, dopięła wszystko na ostatni guzik - realizując plan, który dla odmiany ułożyła samodzielnie, zaskakując go na więcej niż jednym polu. Chciał widzieć ją samodzielną, jednak w inny sposób, niż pragnęła tego ona - to nie on był jej wrogiem, jej wrogiem były jej własne słabości, niepewność, brak decyzyjności, które dzisiaj przełamała, wypierając się nawet zazdrości. Doceniał to, doceniał jej poświęcenie. Nawet, jeśli nie wszystkie swoje potknięcia potrafiła dzisiaj dostrzec.
- Skoro udało mi się znaleźć kobietę, z którą rozmawiałaś, to nie rozwiązałaś tego problemu, Dierdre; równie łatwo znalazłaby ją każda inna osoba. Twoja twarz jest charakterystyczna, twoja uroda rzuca się w oczy. Musisz być ostrożna - odpowiedział spokojnie, niemal z rozleniwionym znudzeniem, bez iskry irytacji, która pojawiłaby się w jego głosie w każdej innej sytuacji. Teraz był urzeczony swoim darem, ukontentowany na tyle, by puścić tę słowną niezręczność w niepamięć i nie rozpamiętywać nadto jej potknięć. W jego źrenicy pojawiło się coś ostrzejszego, gdy odłożyła kielich na bok, nie był pewien, czy to ona nie straci rezonu, niwecząc własne starania - jego podejrzenia jednak kolejny raz dzisiejszego wieczoru stały się tak dalekie prawdy, jak tylko dalekie być mogły. W odpowiedzi drgnął w jej stronę, pomagając jej szybciej skrócić dystans, tęsknie sięgając jej ust z pasją, z drapieżną namiętnością, z ogniem, którego tak dawno przy niej nie czuł. Pusty kielich wypadł z jego dłoni, tą przeniósł na jej biodro, talię, drugą przytrzymując jej wpierw plecy, potem kark, wplatając palce pomiędzy czarne kosmyki długich włosów; jego dotyk był łapczywy, chciał ją zagarnąć dla siebie, do siebie, poczuć jej ciało; czuł smak ust, doskonałego wina i rozkoszy, z jaką dawno go już nie witała. Dłonie błądziły po jej ciele, wytyczając ścieżkę przyjemności, gdy spijał ostatnie krople alkoholu, łapczywie, jakby jutro miało już nie nadejść, jakby ten obraz mógł się okazać tylko ułudą, snem, z którego miałby się zaraz przebudzić. Nie wypuścił jej z objęć, kiedy ich usta się rozeszły; skupił uwagę na niej, nie na leżącej nieopodal dziewczynie, rozochocony pieszczotą mając nadzieję na więcej. Przesunął głowę niżej, ku jej szyi, którą musnął ustami, jeszcze nim padła brutalnie sprowadzająca na ziemię odpowiedź; odpowiedź, na którą ponad jej ramieniem uchwycił wzrok złotowłosej dziewczyny, pojmując, że dziś przeznaczeni byli tylko sobie. Nie oponował, słodka obietnica musiała mu wystarczyć - nie zamierzał naciskać na Deirdre, póki jej blizny się nie wyleczą - jej zdrowie było ważne.
- Czekaj tam na mnie - wychrypiał niechętnie, dopiero po chwili wypuszczając ją z objęć, zwracając swoją uwagę już tylko na niewinną dziewczynę; umrze dla piękna, umrze dla miłości, umrze dla przyjemności, to nie była najgorsza możliwa śmierć, choć z pewnością nie będzie też najspokojniejsza. Ścisnął dłonią mocniej jej biodro, ostatecznie pozwalając jej odejść wolno - śledząc wzrokiem każdy krok Deirdre, nim zamknęły się za nią drzwi, dopiero wtedy pozwalając sobie na słodki taniec zmysłów, zabawę emocjami, strachem, pożądaniem i cierpieniem.
Cichy jęk, chlupot krwi, gasnąca iskra, krzyk bólu stłumiony zaklęciem; jak kot z myszą, czerpał satysfakcję z zabawy z przeciwnikiem, który nie miał szansy się z nim równać. Blednąca twarz, ostatnie słowa, sprzeciw, wbite w skórę paznokcie; przyjemny ból; wreszcie śmierć, która nie nadeszła nagle, a krótko po słodkim spełnieniu. Kiedy umierała cierpiała, kiedy umarła wyglądała jakby spała - cicho, spokojnie, bez poruszenia pełną piersią. Lubił moment, w którym przełamywał opór, w którym broniące się przed nim ręce słabły i traciły czucie, z wolna opadając bezwładnie wzdłuż ciała. Jej powolne cierpienie dało mu radość, więc nie poszło na marne. Zapach jej skóry był słodki, niektórzy twierdzą, że strach ma swój zapach, a on był niemal pewien, ze ten zapach poznał - skroplony z potem na kobiecym łonie. I lubił ten zapach. Dziewczyna miała jego krew pod paznokciami, ale to nie miało znaczenia, Prymulka wkrótce nakarmi nią smoki. Jej złote loki rozrzucone na miękkiej poduszce przypominały aureolę nad martwą twarzą lub też nad tym, co z tej twarzy pozostało. Zrzucił z ramion koszulę, mokrą od krwi, niedbale rzucając ją na bezwładne ciało; ogarniało go kocie rozleniwienie, kiedy opuszczał gościnną sypialnię. W korytarzu - nieoczekiwanie - trafił na Agathę, zabraniając jej wejść do zamkniętego pokoju; pod pozorem życiowej niezręczności przysłonił ciało trzymanym w ręku płaszczem, by nie dostrzegła śladów niedawnych zdarzeń. Dziewczyna była rezolutna, posłuszna, choć podczas rozmowy zdecydowanie zbyt długo patrzyła na obnażony Mroczny Znak na jego przedramieniu. Wiedział, że usłucha, nie zadając zbędnych pytań, nie przyglądając się jego sylwetce zbyt natarczywie, by mogła dostrzec insze problematyczne szczegóły. Właśnie dlatego zatrudnił akurat ją, nigdy nie interesowała się tym, czym nie powinna.
Znalazłszy się już w łaźni zdjął resztę ubrudzonego ubrania, powoli zanurzając się w ciepłej wodzie, w rogu basenu - z ukontentowanym spojrzeniem wbitym w sklepienie nad wodą. Opary unosiły się wysoko, niosąc słodkie zapachy olejków, otulając go przyjemnym ciepłem, dającym złudne poczucie relaksu, a szum nieustannie lejącej się wody zlewał się z szumem pobliskiego wzburzonego morza. Odchylił głowę lekko w tył, opuszczając powieki, bicie jego zepsutego serca z wolna odnajdywało spokojniejszy rytm. Kiedy kroki kochanki, nie wypowiedział ani słowa, nie odwrócił się w jej stronę ani nie otworzył oczu - a jedynie przywołał ją ku sobie niedbałym władczym gestem lewej ręki, nie będąc pewnym, czy od ich rozstania minął kwadrans, godzina czy trzy. Potrzebował chwili, żeby dojść do siebie. Wyraz jego twarzy stężał, ale przez to stężenie przenikało spokojne zadowolenie, napięcie powoli go opuszczało. Cichło, porywane przez kołyszącą się wokół niego wodę. Myśli pozostały utkwione w pustce rozkoszy brutalniej wyrwanej z serca złotowłosej czarownicy. Przed oczyma pojawiały się obrazy wszystkiego, co zaszło między nim a tamtą dziewczyną, niespokojne, ostre, nietaktowne, a jednak jego twarz była spokojna, jakby wspomnienia okropieństw bardziej go satysfakcjonowały niż przerażały, uspakajały. Czuł pieczenie, delikatny ból ran po jej paznokciach, ale był to ból przyjemny.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.04.20 9:45
Zadowolenie z prawidłowo odczytanych pragnień przeważało nad zazdrością: może to perfekcjonizm pozwalał wytrwać Deirdre w tej relacji, sprawdzać się w każdej roli, koncentrując ją na obowiązkach a nie na zdradzieckich uczuciach, słabych, małostkowych, wykreowanych przez społeczne postrzeganie miłości. Przyniosła mu piękny prezent, inną kobietę – czy ktoś poza nią byłby zdolny do takich poświęceń? Gdzie podziała się pilnie strzeżona duma, surowa moralność, poczucie własnej wartości, przekonanie o tym, że stanie się kiedyś dla potężnego czarodzieja tą jedyną? Dziewczęce mrzonki umarły, a spod świeżej ziemi wydostawały się tylko ich pazury, infernalne monstra oddania. Rosier zabił i choć postrzegała to przez pryzmat podarowania nowego życia, to resztki podświadomości postrzegały to inaczej: jako morderstwo tego, kim była, kim chciała zostać. Dawna Deirdre nie skazałaby innej, bezbronnej czarownicy na śmierć, nie przepraszałaby nikogo za coś, co uznawała za słuszne, nie obawiałaby się o swój los, nie rzucałaby do stóp mężczyzny wszystkiego, co tylko mogła, by go zadowolić.
Wewnętrzny sprzeciw ciągle istniał, ocalony szpik kostny, resztka kręgosłupa, uwierająca niczym drzazga, nie spełniająca swej roli a tylko utrudniająca kroki nowemu tworowi. Oddanemu, przejętemu odbiorem ofiary – dopiero krótkie określenie, drżące od fascynacji, uspokoiło Dei, połechtało ego. Sprawdziła się, przywiodła mu idealną kochankę. Duma zalśniła w skośnych oczach, ułożyła się na pełnych ustach w lekki uśmiech, dzielony wkrótce na pół podczas pocałunku. Odwzajemnionego – czy od tamtej pory, gdy wzgardził nią w la Fantasmagorii, zawsze miała obawiać się odrzucenia? – namiętnego, pełnego dziwnie czułej pasji. Zapomniała już jak to jest, gdy Tristan jest blisko – bez szarpnięć i uderzeń – gdy obejmuje jej talię, przysuwa łapczywie do siebie, chcąc więcej. Tęsknota czyściła nawet ostatni przytyk, nie chciała wszak pamiętać Parszywego Pasażera, musiała wyrzucić z umysłu tamte potworne tygodnie poprzedzające informacje o ciąży. Tak bardzo chciała, by to się nie wydarzyło, nie stanęło między nimi – teraz jednak, w trakcie pieszczoty, tak słodkiej i lepkiej od wina, wypełniła ją nadzieja na to, że zdołają odzyskać to, co utracili. Że jeśli zegnie kark jeszcze niżej, zaprzeda każdy element duszy, skutecznie grzebiąc dumę – uda się jej znów uczynić Białą Willę oazą rozkoszy – dla Tristana – i bezpieczną kryjówką dla samej siebie. Nie myślała o dzieciach, nie teraz, smakując namiętności z mieszaniną radości i dziwnego smutku, wiedziała bowiem, że to zaledwie moment, szybko gasnąca iskra, która tylko dla Rosiera miała zakończyć się tego wieczora pożarem zmysłów. Całopalną ofiarą z niewinnej istoty, cierpliwie oczekujących na pierwsze pocałunki ust, sunących teraz wzdłuż szyi Deirdre.
Odchyliła głowę odruchowo, chcąc więcej – czułości, nie drapieżności, ciągle czuła się obolała, spięta, czujna, przeżywająca żałobę po ostatnich miesiącach. Może dlatego łatwiej było zostawić Tristana w sypialni, by nacieszył się podarunkiem – nie oglądała się za siebie, gdy opuszczała pokój, a cień mężczyzny powoli przesuwał się na jasne ciało dziewczyny.
Drzwi zamknęły się bezszelestnie, a Deirdre równie cicho ruszyła na poddasze, do pokoju dzieci. Podążała tam instynktownie, ocierając usta z wina, barwiącego czerwienią suknię: zamierzała się przebrać w białą, koronkową koszulę, w końcu nie wiszącą na niej jak na kilku patykach: stała się kobietą, powracała do dawnej zwinności, ale kształty pozostały krągłe jak nigdy. Ciało ciągle leczyło rany – i dalej nie należało do niej, musiała nakarmić bliźnięta, by reszta nocy mogła należeć do niej. Samej; spodziewała się, że Tristan polecił zjawienie się w łaźni odruchowo, że tak naprawdę rozmyje się w czarnej mgle tuż po skonsumowaniu przygotowanej słodyczy, ale mimo tego zeszła do łaźni.
Do niego; a więc jednak tu został, przedłużył odpoczynek. Robił to rzadko, więc fakt że pozostał w Białej Willi na dłużej znów łechtał poczucie perfekcji. Tak samo jak czas, który spędził w sypialni; rozkoszował się tymi chwilami, bawił się długo – a więc ofiara nie była krótką rozkoszą, miała w sobie na tyle zdrowia, by wytrzymać tortury, gwarantując przeciągającą się satysfakcję.
Uśmiechnęła się lekko, okrążając basen. Była boso, biała koszula nocna sięgała do kostek: już nie miała na sobie gorsetu i czarnych ubrań, wydawała się też znacznie lżejsza, bez skrępowania i zdenerwowania sprzed kilku godzin – a pachniała mlekiem i snem, dziwną, obcą jeszcze dla niej samą mieszanką. Z półek zdjęła drewniany, pleciony koszyk z wonnościami i mydłami; chwilę później znalazła się tuż przy Tristanie, przysiadając za nim na brzegu basenu. Robiła to ostrożnie, czując jeszcze rwanie blizny; szybko jednak zapomniała o dyskomforcie, gorąca woda podciągnięte nogi, mocząc dół ubrania. – Długo wytrzymała – zaczęła miękkim szeptem, dumna z siebie, dumna z niej, że nie zawiodła oczekiwań. Deirdre namydliła dłonie i przesunęła nimi po karku Rosiera, po umięśnionych barkach, twardych, ale rozluźnionych. Dawno nie widziała go tak zrelaksowanego, spokojnego, a przez to pozwalającego być bliżej, nacieszyć się jego obecnością. Smukłe palce, śliskie od wonności, sunęły wyżej, aż do linii włosów, posklejanych krwią. Przeczesała je delikatnie i stanowczo, ale z wyczuciem, przechyliła głowę Tristana do tyłu, by zamoczyć je w ciepłej wodzie. Widziała odsłonięta szyję pokrytą zadrapaniami, grdykę, jabłko Adama; mogłaby poderżnąć mu gardło – ta irracjonalna, dzika myśl pojawiła się zaledwie na sekundę, zanim zgasła, a dłonie umiejętnie zaczęły myć brązowe włosy, zabarwiając wodę czerwonymi strużkami. – Przeżyła? – spytała tylko cicho, wzrokiem śledząc liczne zadrapania na klatce piersiowej, ramionach, brzuchu – musiał zdjąć z niej klątwę. Zawsze lubił wyrywające się z rąk życie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]19.06.20 21:22
Nie podniósł głowy, widział tylko jej stopy, owiewane lekkim białym materiałem; znów odnalazł tutaj błogość, znów tu była, czuła, subtelna i wrażliwa na jego potrzeby. Poruszała się bezszelestnie, jak smukłą czarna pantera, równie zgrabnie, kuszącym krokiem. Ale on był już zaspokojony, a ona wciąż nie mogła mu dać tego, czego pragnął.
Zamknął oczy, wpatrując się w sufit nad sobą; otulił go jej zapach, dziwny, inny, odmieniony, ale wciąż naznaczony znajomym mu orientem, smakiem rozkoszy, odruchem kojarzącym się już tylko z rosnącą euforią. Nikt nigdy nie dał mu tyle przyjemności, co ona, a dziś przeszła samą siebie, darząc go podarkami, wiernie służąca mu tak, jak potrafiła. Był z niej zadowolony. Dawno już nie był z niej zadowolony. Może dlatego nie dał jej tego nijak do zrozumienia, nie powinna osiadać na laurach ani poczuć się zbyt pewnie, miała sporo do nadrobienia. Zawiodła go przecież już tak wiele razy.
Poczuł ruch wody, gdy spuściła nogi do wody, ale i na ten ruch nie drgnął ani nie otworzył oczu. Dopiero, kiedy go dotknęła, roztaczając wokół zapach wonności, jego mięśnie drgnęły, wyraźnie się rozluźniając, a z ust wydobył się cichy pomruk aprobaty. Oddał się jej pieszczotom w pełni, przechylając głowę, gdy poprosiła o to gestem, pozwalając, by jego głowę otoczyło ciepło pachnącej wody i ciepło kobiety, którą na swój sposób wciąż kochał.
I której wciąż pragnął, a wciąż nie mógł posiąść.
- Nie - odparł krótko, sucho, nie przeżyła, udusił ją, czując w niej gasnące życie, delektując się jej rozpaczą, strachem, bezradnością, jak dementor chłonąc nieszczęście; w znudzeniu, po latach hedonistycznych rozrywek, szukając takich, które przekraczały granice wszelkiego tabu i takich, które jeszcze potrafiły go poruszyć. Deirdre będzie musiała to posprzątać, zostawił ja tam martwą, ale przecież tego się spodziewała, rzucając mu przyniesioną w pysku ofiarę. Wiedziała, co lubił. Wiedziała, czego pragnął. Lepiej, niż ktokolwiek inny. Czuł jej dłonie, sunące po jego ciele, z wolna obmywające go z krwi; w końcu splótł dłonie z jej nogami, obejmując je od tyłu, muskając palcami gładką fakturę jej skóry, obejmując pięściami jej kostki. Mógłby po prostu ściągnąć ją do wody i wziąć ją siłą, przecież nie musiał na nią czekać.
Nic już nie musiał, osiągnął wszystko.
Ale był zaspokojony, a tęsknota za jej ciałem nie mogła tego zmienić.
Odgiął głowę w tył, nie pozwalając jej się odsunąć; w pół położył głowę na jej łonie, nieświadom, a może nie myśląc, o jej bólu.
To był długi dzień.


/zt x2 :pwease:



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]22.10.20 11:03
| 27.08

Nie sądziła, że go tutaj zobaczy. Dziś, w tym tygodniu, miesiącu; w czasie tego intensywnego, pachnącego burzą, krwią i rozgrzanym piaskiem lata, gdy każda nowa godzina zdawała się przynosić kolejny wers pieśni zwycięstwa. Ich triumfu, który dzielili. Dosłownie, miała wrażenie, że im wyżej się wspinali, im większą potęgę zyskiwał jako nestor, tym szybciej pogłębiała się przepaść pomiędzy ich szczytami. Szczytami ambicji, satysfakcji, magicznej siły; Deirdre dalej spoglądała na niego z dołu, godząc się z tym, że nigdy nie zdoła mu dorównać, akceptując to, odnajdując w tym nawet pewną dozę frustrującego, niemożliwego do zaspokojenia pragnienia, motywującego ją do cięższej pracy. Ambicja nie zmieniała jednakże dławiącego poczucia tęsknoty. Kiedyś radziła sobie z nią znacznie lepiej, może dlatego, że właściwie nigdy nie rozpościerała się między nimi tak szeroko, tak często, tak dosadnie jak teraz, gdy pojawiał się w Białej Willi rzadziej od sierpniowych burz.
Ta najgorsza przeszła niedawno nad wybrzeżem, budząc ją gwałtownym crescendo kropel o balkonowe okno - zasnęła nad spisaną po chińsku księgą o okrutnych praktykach jednego z cesarzy, z dzieckiem przy piersi, zmęczona i znużona ciężarem ostatniego tygodnia. Gdy się ocknęła pokój na poddaszu był jasny od błyskawic, kartki księgi rozsypały się na szezlongu, a Agatha cicho odnosiła dziecko do kołyski, rzucając przez ramię szybkie, przepraszające spojrzenie. Deirdre podniosła się z łóżka, narzucając na siebie biały, delikatny szlafrok, po czym zeszła na dół, pewna, że w pokojach dziennych nie napotka już nikogo. Myliła się, stał tam - wyczuła go jeszcze zanim zobaczyła. Ciężka, elegancka woda kolońska, smoczy popiół, rozgrzana słońcem skóra: zostawiał po sobie trwałe wrażenie, uwrażliwił jej zmysły na siebie, uzależnił ją - i zostawiał głodną na zbyt długo.
Przystanęła na najniższym schodku na zaledwie sekundę, wpatrując się w męską sylwetkę wyraźnie odcinającą się na tle wielkiego przeszklenia werandy. W tle dogorywała burza, już odległa, mrucząca, skapująca z soczystej zieleni ogrodu na białe marmury tarasu, ale to nie piękno otaczające willę przyciągało uwagę Mericourt najbardziej. Podeszła do niego cicho, bose stopy ginęły w miękkim dywanie, zwinnie omijała zastawiony przekąskami stolik i rzeźby. Wiedziała, że dostrzegł ją w odbiciu szyby - nie byłaby tak głupia, by zjawiać się niespodziewanie za plecami potężnego czarnoksiężnika, prowokując go do rozsądnego odruchu. Z jakiegoś powodu nie odwrócił się do niej, może zapatrzony w parujący wilgocią ogród, może po prostu pozwalający jej poczuć się w miarę swobodnie, łaskawie zezwalający na to, by odnalazła go na własnych warunkach.
Stanęła tuż za nim, lekko unosząc się na palcach; najpierw wsunęła dłonie w jego włosy tuż nad karkiem, później palce szybko pomknęły niżej, na odsłoniętą szyję, umięśnione barki, plecy, by finalnie opleść męską klatkę piersiową, ściśle, ostro, wbijając ostre paznokcie w przód eleganckiej, ale nieco rozchełstanej już koszuli. Pozornie wyglądało to na wręcz ckliwy uścisk, pełne ciepła przytulenie, lecz ciało Deirdre było napięte i czujne, a paznokcie wbijały się w pierś Tristana z zaskakującą siłą. Trwała tak zaledwie ułamki sekund; z twarzą wciśniętą w zagłębienie między jego łopatkami, z ciałem przyciśniętym do jego na każdym calu długości, z ramionami obejmującymi go tak ściśle, że czuła rozplatające się palce przy każdym jego wdechu, rozszerzającym skryte pod mięśniami żebra. Chłonęła jego bliskość, gorącą, leniwą, tak rozkosznie rzeczywistą - i upajała się zapachem smoczego popiołu, uderzającym do głowy Deirdre silniej niż opary opium.
Tęskniła za nim. Tak mocno, tak irracjonalnie, że istniały momenty, w jakich potrafiła doceniać czasy Wenus, gdy przychodził do komnat Miu z zaskakującą regularnością. Wiedziała, kiedy obsypie ją złotem, lecz cenniejsze było finalnie jego towarzystwo; czekała na to, początkowo z lękiem, później z szybciej bijącym sercem; z nadzieją, pragnieniem, niecierpliwością. I niepokojem, którym stale podszyta była ich relacja. Wiele się zmieniło od tamtych dusznych chwil, od spędzania razem większości nocy, od ustalonej regularności spotkań, najpierw pod batutą Borgii, później - wymagającego procesu nauczania. Nie oceniała tej zmiany, nie ośmieliłaby się: teraz po prostu skupiona na tym, że był tak blisko, że aż cierpła jej skóra, a ciało przechodził dreszcz. Nieprzyjemny w całym tym prawie zwierzęcym oddaniu. Odetchnęła głębiej, głośno, tak, że aż przestraszyła się tego dźwięku, przypominającego pierwszy haust powietrza po wydostaniu się spod wody. Tak przy nim oddychała - tak działał na nią on, wciągając pod powierzchnię, kontrolując, fantomowo trzymając ją za gardło nawet wtedy, gdy nie znajdował się obok niej fizycznie. Speszył - wystraszył? - ją ten dźwięk, ale nie odsunęła się całkiem, opuszczając tylko dłonie, ześlizgujące się po jego talii, brzuchu, muskające pas spodni, by później zniknąć gdzieś za nimi; zaplotła je za własnymi plecami. Stała za nim jak cień pensjonarki; wątlejszy, smuklejszy, niższy, próbując kontrolować żałosne...rozczulenie? Zagryzła wargi, mocniej chowając twarz w jego plecach. Opanuj się, Deirdre. - Podobało ci się na Connaught Square? - spytała w końcu cicho, wsłuchując się w jego oddech - i w ostatnie fale deszczu, spłukującego z otaczających werandę kwiatów ostatnie upalne dni. Pragnęła, by był z niej dumny - i miała nadzieję, że nie odczyta skrytego gdzieś głęboko wyrzutu. Tak bardzo chciała spędzić z nim tamtą noc.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]07.11.20 23:37
Egzekucja przeminęła w zgodzie z oczekiwaniami, choć nie bez niespodzianek; w ostatecznym rozrachunku nieudany zamach jedynie przypieczętował ich obezwładniającą przewagę. Może ludzie rozeszli się nieco wcześniej, niż powinni, może winni stracili głowę w zbytecznym pośpiechu i nie przyszło im odpowiednio dostateczne delektować się ich strachem, może ucierpiała nieco podniosłość chwili, może zmartwił się przez chwilę, dwie, o bezpieczeństwo Evandry, ale to pozostało nienaruszone. Nie widział Deirdre odkąd ich spojrzenia skrzyżowały się w trakcie uroczystości, ostatnim czasem był zbyt zabiegany. Zbyt zajęty. Zbyt zmęczony. Nestorski sygnet wymagał trudnych decyzji, nie mógł widzieć, jak historia oceni jego decyzję o połączeniu się z rodem Black - trudno było mu się wyzbyć uciążliwych myśli. Evandra reagowała na niego chłodną obojętnością. Dnie i noce spędzał nad dokumentami otrzymanymi od Sewlynów - które miały go doprowadzić do niejakiego Balzaka. Wilkołaki - nienawidził wilkołaków - szukanie u nich pomocy, sojuszu, było dla niego ciosem, który starał się znieść godnie. Ni przez chwilę nie pomyślał o sprzeciwie, taki przypłaciłby zresztą życiem - ale trudno było mu się pogodzić z decyzją podjętą przez Czarnego Pana. Ufał mu bezgranicznie, tak samo w niego wierzył i wiedział, że prowadziła go mądrość - lecz w tym zwyciężało w nim nienawistne serce. Wilkołaki był tylko wynaturzeniami, przeklętymi bestiami odpowiedzialnymi za śmierć jego najstarszej siostry. Teraz, stojąc przed oknem i spoglądając na odegnane burzowe chmury, czuł niepewność. Niepewność siebie, niepewność chwili, pioruny od tamtej majowej nocy nie przestały go przerażać. Zabiły jego ojca, trzy smoki i prawie zabiły Evandrę.
Ale nie były groźne jej samej, słyszał ją, kiedy pokonywała kolejne schody z poddasza Białej Willi; jeszcze kilka miesięcy temu traktował ją tu jako gościa, teraz dopiero miał wrażenie, że czuła się w tym otoczeniu jak we własnym, cokolwiek miało to właściwie oznaczać. Dawna ustronna przeszłość jego ojca, chyba nie byłby dumny z tego, czemu służyła dzisiaj. Nie słyszał płaczu dzieci, Myssleine i Marcus musiały spać. Uniósł spojrzenie na szybę, w której odbijała się jej smukła sylwetka, dostojna jak zawsze, otulona delikatnym materiałem bieli. Nie odwrócił się, oddając jej dzisiaj pole - nie odezwała się ni słowa, pozwalając się roztoczyć kojącej ciszy. Poczuł dopiero jej dotyk - nieśpiesznie mrużąc oczy w słodkiej rozkoszy, gdy wplotła dłonie w jego włosy - przechylając głowę lekko w tył, wspierając się o nie mocniej. Jej dłonie zsunęły się niżej, jego głowa przechyliła w przód  - nie poruszył się ni o cal, gdy z wolna owijała go wężowym objęciem. Wsparł dłonie na parapecie przed sobą, przenosząc na niego ciężar ciała, wczuwając się w rytm bijącego pierś w pierś czarnego serca Deirdre. Dawno już nie czuł na szyi jej oddechu, a na ciele jej dotyku, drażniącego skórę ostrym sztyletem wiedźmich paznokci; gdzieś nad morską tonią za oknem niebo rozdarła rozległa błyskawica - może żegnając minioną burzę, a może niosąc zwiastun kolejnej. Brakowało mu tego ciepła. W ogromie ciężaru obowiązków i surowości otaczających go murów, pięknych, choć pustych, tylko jej oddanie zdawało się nie mieć granic.
Nie poruszył się, kiedy odjęła od niego ramiona - przez chwilę stał jeszcze bez ruchu, choć słyszał wypowiedziane przez nią słowa; pierwsze poruszyły się jego dłonie, które odnalazły w kieszeniach srebrną papierośnicę - wyciągnął z niej jednego, rozpalił, zaciągając dymem, który wypuścił gdzieś w bok gęstym szarym kłębem, niewiele robiąc sobie z wspartej o jego łopatki głową kobiety - ale czuł ją całym sobą, jej lekkość i ciężar zarazem.
- Dobrze się spisałaś - odpowiedział wpierw krótko, strzepując popiół do porcelanowej papierośnicy leżącej przy oknie. Nie chwalił jej często i nigdy nie robił tego wtedy, kiedy naprawdę na to nie zasługiwała; jej słowa niosły się po placu głośnym echem, porywając zgromadzonych tam czarodziejów i czyniąc ten spektakl tak wyrazistym, jak wyrazisty miał być. - Przez chwilę sądziłem, że zjawi się tam więcej Zakonników i obrócą nasz sukces w pył. Ale była tylko ona - Gwardzistka. - A dowódców Zakonu Feniksa nigdy nie miał za głupców. Dlaczego to zrobiła? Nie przestawało go męczyć, nie wierzył w jej całkowitą bezmyślność. - Dlaczego? - Wiedziała przecież, o czym myślał. Dlaczego o tym myślał. Czy Zakon Feniksa uknuł coś większego, poważniejszego, czy coś przeoczyli, oddając zwycięstwo w miejscu, którego jeszcze nawet nie zauważyli? On i ona, byli śmierciożercami, odpowiedzialność za losy tej wojny spoczywały bezpośrednio na ich barkach.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]12.11.20 20:26
Lubiła czuć bicie jego serca – to na wskroś romantyczne wyznanie nigdy nie wybrzmiałoby w ckliwym wyznaniu, może dlatego, że wbrew pozorom niewiele miało w sobie z rzewnej, poetyckiej słodyczy. Szum krwi i mocne, regularne uderzenia mięśnia o klatkę żeber były niemożliwym do obalenia dowodem na to,  że Tristan żył: i był obok, silny, niezwyciężony, opanowany, nieugięcie podążając najtrudniejszą z dróg ku...No właśnie, już nie ku wielkości, tą osiągnął już dawno: ale ku temu, co nieznane, straszne i porażająco potężne. Bała się go i bała się o niego, akceptując już całą sprzeczność stanowiącą fundament ich relacji, może nie z czystym sercem i chłodną głową, bo wciąż przecież szarpała się na zbyt krótkiej smyczy, próbując udowodnić własną niepodległość. Zbędną, bo gdy wtulała się w jego plecy, wdychając głęboko do płuc zapach smoczego popiołu, rozluźniała się, na kilka chwil zapominając o całym świecie. O wojnie niszczącej czarodziejski świat, o rosnących wymaganiach Czarnego Pana, o ich dzieciach, o obowiązkach, trudach i zazdrości. Liczył się tylko on, zgrywający się oddech, bicie serca i gorąc ciała, za którym tak bardzo tęskniła.
Tak samo mocno jak za rozbudowanym pochlebstwem, komplementem z najwyższej półki, uznaniem słyszalnym tylko przez nią. Krótkie potwierdzenie zadowolenia znaczyło dla niej więcej niż wszelkie poematy czy drogie prezenty. Nie potrafiła ukryć uśmiechu, musiał wyczuć napięcie mięśni twarzy, ciągle wciśniętej pomiędzy męskie łopatki. - Żałuję, że nie mogłam się nimi bardziej nacieszyć. Dać im to, na co naprawdę zasłużyli. Rozciąć ich ciała i rozesłać nimi czerwony dywan na całym szafocie - wyznała z zawodem; szczerym, choć trochę naiwnym żalem dziewczynki, urażonej tym, że nowa lalka zepsuła się już po kilku uderzeniach nią o podłogę. Owszem, miała pod stopami głowy zdrajców, a szpilka butów wbiła się głęboko w oczodół jednego z idiotów, lecz nie zaspokoiło to pełni pragnień, które to Rosier w niej wzbudził. Wiele się zmieniło, odkąd z przerażeniem obserwowała ginące w spektakularny sposób ptaszki: już wtedy była głodna, lecz miesiące ćwiczeń oraz podążania za wskazaniami pierwszego Śmierciożercy wzbudziły w niej dzikie pożądanie krwi, wrażeń, okrucieństwa, tortur. Trzymała je na uwięzi, do czasu: im mniej otrzymywała bliskości czy uwagi od mężczyzny, którego podziwiała i kochała, tym trudniej było powstrzymać najniższe instynkty. - To obłąkana samobójczyni. Żałosna. A co gorsza, bezdennie głupia. Wyobraź sobie - uczynić coś tak nie mającego sensu. Kto mógł uznać, że to dobry pomysł? Jeśli stał za tym Harold, to doprawdy, ten starzec zupełnie stracił rozum - westchnęła z pogardą, stając na palcach i rozplatając dłonie. Nie mogła trzymać ich dłużej za plecami, musiała znów go dotknąć, tym razem zatrzymując lodowate palce na jego biodrach. Ciągle nie dzielił ich nawet cal, oddychała tym samym rytmem, w którym zaciągał się papierosem. Dekoncentrował ją, z trudem przywracała myśli na tory rozsądku i spraw znacznie większych od nich samych, ale instynktownie odbierała jego zmęczenie, troskę, ciężar odpowiedzialności. - Gdyby planowali coś poważniejszego w tym samym czasie, wiedzielibyśmy o tym. Ale oni siedzą w śmierdzących norach, liżą rany i co najwyżej spółkują ze szczurami - kontynuowała z rozbawioną, acz chłodną złośliwością, przekręcając głowę w bok, tak, by móc choć odrobinę sobie ulżyć, wgryzając się nagle w męskie plecy. Przez koszulę, szorstki materiał ubrania, niesmaczny, mdlący; mruknęła z niezadowoleniem i niecierpliwością, a dłonie przesunęły się z powrotem na przód ciała mężczyzny. I tam, zastygły, bo wraz z obrzydzeniem praktykami Zakonu przez gęstą mgłę tęsknoty przebił się przykry błysk rzeczywistości. Równie ohydnej. Nie zadrżała, nie wciągnęła rozpaczliwie powietrza ani nie zarumieniła się, milknąc tylko na krótką chwilę. Powinna mu o tym powiedzieć, chciała mu o tym powiedzieć, zanim sam otrzyma niepokojący list. Wierzyła, że zrozumie, ba, że może ponownie ją pochwali, lecz coś - doświadczenie? - podpowiadało, że bardziej prawdopodobne będzie rozwiązanie z drugiej strony spektrum. Zastanawiała się, jak przekazać złą informację, czy otoczyć ją miodem pieszczoty, czy spróbować innej gierki, łagodzącej ewentualne niezadowolenie z nieudanych pertraktacji o występ najzdolniejszej primabaleriny tej dekady. W końcu - postanowiła być po prostu szczera. - Yelena Piotrova nie wystąpi tej jesieni w la Fantasmagorii - powiedziała w końcu tonem spokojnym, zbyt spokojnym nawet jak na jej wystudiowane standardy, a smukłe ciało, ciągle wtulone w to silniejsze, roślejsze, męskie, nieco się spięło. - Naprawdę, zrobiłam wszystko, co mogłam, by przekonać jej marszanda, Bisseta. Wszystko - kontynuowała, starając się brzmieć rzeczowo, ale specyficzne przeciągnięcie głosek sugerowało raczej zdenerwowanie. I frustrację, rosnącą z każdym słowem; tylko przy Tristanie dawała się ponieść emocjom, obnażając je wbrew własnej woli i perfekcyjnemu opanowaniu. - On z nikim nie dochodzi do ostatniego procesu negocjacji, wiesz, jak trudno do niego dotrzeć - a do Londynu przyjechał, mogliśmy gościć Yelene, Yelenę, ale... - ciągnęła, tym razem oprócz rozpaczy z wyczuwalną dumą: pierwsza baletmistrzyni cieszyła się niesamowitą sławą, nigdy nie występowała poza Petersburgiem i Paryżem, nigdy nie widziano jej na innych scenach, dlatego była tak cenna, tak wspaniała. Tak bliska do osiągnięcia. Deirdre urwała, orientując się, że wstrzymuje oddech, czekając na reakcję Tristana. Odepchnie ją, zgasi papierosa na dłoni, uderzy? Nie dała mu na to przestrzeni, musiał poznać całą sytuację. - Postawił jeden warunek. Powiedział, że nie podpiszemy umowy na zimowy sezon jeśli nie... - urwała właściwie nieświadoma, że to robi; głos urwał się nie ze wstydu - czy na pewno? - ale wściekłości, szoku, poczucia niesprawiedliwości. Oblizała usta, kuląc się nieco bardziej za jego plecami, napięta już całkowicie, tak, by nawet drobne poruszenie Tristana nie umknęło uwadze. - Jeśli nie spędzę z nim reszty wieczoru - dokończyła znacznie ciszej, wbijając palce w ciało mężczyzny. Nie mógł być zły, m u s i a ł zrozumieć. Pochwalić ją? Czy naprawdę na to naiwnie liczyła, nie ucząc się na bolesnych doświadczeniach? - Nie zrobiłam tego - uściśliła na tym samym wydechu, przemilczając fakt odruchowej, gwałtownej reakcji, kończącej się nieszkodliwym, jak na możliwości śmierciożerczyni, rozlewem krwi. Większy problem dławił ją w gardle, łamał żebra, wyginał kości poczuciem niespełnionego obowiązku, odrazy i furii; tak bardzo chciała zadowolić Rosiera, ofiarowując mu baletową gwiazdkę z firmamentu talentów.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]20.11.20 19:24
Choć wizja roztoczona przez Deirdre była kusząca, ze zdrajcami należało rozprawiać się ostatecznie i bezlitośnie, była tez nierealna i nierozsądna. Na placu egzekucji przyglądało się wielu czarodziejów, w tym damy, w tym Evandra, ostatecznie zdarzenie musiało być, oczywiście, drastyczne, uśmiercenie przeciwników rządu miało nieść odpowiedni przekaz, podkreślić ich pozycję, siłę, znaczenie, tak ich, Czarnego Pana, jak samego zdarzenia. Zalewanie podestu krwią nie pomogłoby jednak niczemu, istniała cienka granica między przejściem z niezbędnej sprawiedliwości do groteskowej makabry. Idee Czarnego Pana nie znały litości, ale budowany na ich kanwie świat - miał być piękny.
- Mogłaś się pobawić później - odparł na jej słowa, być może nieco zbyt ostro, upominająco, z przestrogą. Musiała wiedzieć, że pewnych granicy nie wolno jej było przekraczać, ta była jedną z nich. Jeden błąd, jej, jego, czyjkolwiek, mógł kosztować ich wpływy w niejednym środowisku... spośród których przynajmniej część bardziej opłacało się trzymać przy sobie po dobroci, nie siłą. Zaciągnął się papierosem nieśpiesznie, wypuszczając z ust dym w bok, obrzucając spojrzeniem raz jeszcze ciemniejące kłębiące się nad morzem chmury. Nadchodziła kolejna burza, nie lubił na nie patrzeć, nie od tamtego dnia. Teraz - zamyślił się nad jej dalszymi słowy, czy rzeczywiście Zakon Feniksa całkiem stracił kontrolę nad swoimi działaniami? Czy rzeczywiście ten niezborny dziwaczny akt był zaplanowanym działaniem? Jeśli tak - to go nie uspokajało, nie opuszczała go myśl, że atak mógł nie być tym, na co wyglądał. Mógł ukrywać coś więcej. Odwracać uwagę. Od czego - tego jeszcze nie wiedzieli, ale prędzej czy później ten dzień z pewnością nadejdzie. Czy będzie to dzień zapłaty?
- Harold może być naiwny, ale nie jest głupi - odpowiedział, trudno stwierdzić, czy bardziej do niej, czy jednak do siebie. Nie, nie był głupi. Kiedy przybył tamtego dnia na obrady w Stonehenge doskonale znał ich finał, nie przybył tam jak jagnię na rzeź: miał swoje powody, swoje zamiary, szczęśliwie unicestwione przez Czarnego Pana. Jego plan ocalenia mugoli jeszcze nie spalił się na panewce, a to oznaczało, że jego działania nie były - wbrew pozorom - działaniami głupca. Daleki był do uznania go za godnego przeciwnika, lekceważąco podchodząc do wroga, ale Longbottom, Longbottom zdążył pokazać swoją siłę. - Jeśli o tym wiedział, za tym musiało stać coś więcej - dodał po chwili, przymykając powieki, kiedy czuł ciężar jej głowy wciąż wsparty o jego plecy. Odruchowo podciągnął podbródek wyżej. - Ale mógł to być po prostu emocjonalny zryw głupiej dziewczyny - dodał, gasząc papierosa o szkło o popielniczki; słowa Deirdre były prawdopodobne, ale nie pewne - wciąż się zastanawiał, wciąż nie był pewien, minęło zbyt mało dni. Nie widział potrzeby odwiedzenia Tonks w jej celi, był przy niej Macnair i była Rookwood. Wierzył, że jeżeli groziło im cokolwiek ze strony Zakonu, że jeżeli jej samobójcza akcja miała być tylko odwróceniem uwagi, zdołaliby to z niej wyciągnąć. - Może tak smakuje desperacja - dodał w zamyśleniu. - Zagubienie. Porażka. Żal. - Wymieniał dalej, czy ten niezrozumiały, odważny, ale głupi zryw pokazywał, jak bardzo przyparty był do muru Zakon Feniksa? Rzuciła się tam sama, wiedząc, że wokół niej byli wszyscy. Rzuciła się tam sama, wiedząc, że nie miała żadnej szansy wyjść stamtąd cała. - Może któryś ze zmarłych był jej szczególnie bliski - spróbował zgadnąć, bo w zasadzie pośród wszystkich jego myśli to właśnie ta była najbardziej prawdopodobna. - W Tower pomogą jej przejść żałobę - stwierdził lekceważąco. - To nie jest zabawne, Deirdre - upomniał ją raz jeszcze. - Jeśli mogą spółkować ze szczurami, to jest nasz błąd, bo to znaczy, że wciąż pomagają się skryć co najmniej paru szczurom. - Szlamowi, jak zwał, tak zwał. Wizja traktowania mugoli jak równych sobie ludzi z tygodnia na tydzień była dla niego coraz bardziej absurdalna, gdy z wolna pogrążał się w otchłani całkowitej nienawiści.
- Słucham? - Ale ponurych wieści nie było końca, odwrócił się w jej stronę dopiero, kiedy obwieściła je w pełni, zakładając na piersi ręce, odrzucając z pleców jej twarz i dopiero teraz przyglądając się jej twarzy. Linii ust, zarysowanych oczu, przebijających się przez lekki materiał ubrania fragmentów ciała. Twarz Tristana musiała się wydać znużona, tym mocniej, gdy wokół rozległ się grom tak podobny do gromów ciskanych w trakcie burzy rozpętanej przez tajemnicze anomalie wiele miesięcy temu. Yelena Piotrova była dotąd gwiazdą jaśniejszą niż wszystkie inne, potrzebował jej. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak ważna jest teraz dla czarodziejów kultura? Na ulicach wre wojna, miejsca takie jak Fantasmagoria to jedyne miejsca, w których mogą o tym zapomnieć. - Nadobne damy, młodzież, mężczyźni tacy jak Francis. Nie mógł teraz pozwolić sobie na przepuszczenie najlepszych kontraktów, tylko tak będzie w stanie udawać, że nic się nie działo i wszystko było w porządku. Uniósł lekko brew, wyraźnie oczekując dalszych wyjaśnień. W końcu - wciąż słuchając - odsunął się do niej, przechodząc pod pobliski barek, z którego wyciągnął dla siebie szklaneczkę, którą napełnił ciężkim alkoholem. Upił łyk, potem drugi. Bijące od niej emocje były czytelne, proste do zauważenia, pewnie takie same były przy Bissecie. Obnażyła słabości, a on je dostrzegł. Był zły. Może na nią, może na Longbottoma, może na Tonks, na kogo konkretnie, nie miało teraz żadnego znaczenia. Najbliżej miał ją.
- Tylko tyle potrafisz? Prowokować? - Bisset zaprosił ją, by spędził z nią wieczór bez powodu - i Tristan miał w to uwierzyć? Być może tak by się stało, gdyby jakimś cudem zapomniał o okolicznościach, w jakich poznał Deirdre. - Dlaczego przyszła mu do głowy taka myśl? Zasugerowałaś mu to? Słowem, gestem, ubraniem? Miałaś z nim rozmawiać, nie uwodzić go - przypomniał gniewnie, choć nie podniósł tonu jego głosu, ten wydał się naszpikowany lodem. Nie wierzył, by była w tym bez winy. Nigdy nie była, nie ona.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]21.11.20 20:14
Uśmiechnęła się krótko, przelotnie, drapieżnie, gotowa przykryć smutek i tęsknotę bardziej akceptowalną kokieterią. Tak było łatwiej, przyjemniej, zamienić frustrację w grę, narzucić kuszącą, koronkową woalkę flirtu na to, co zbyt czyste, nagie, a przez to - obrazoburczo szczere. - Chciałam pobawić się później. Czekałam na ciebie - odparła sekundę po jego sugestii, mruczącym, nieco skarżącym się tonem, mocniej zaciskając palce na jego prawym biodrze w więcej niż aluzyjnym geście. Inaczej wyobrażała sobie wieczór po tym spektakularnym, propagandowym zwycięstwie, a głód, jaki wzbudził w niej Rosier tamtego popołudnia, ciągle nie został ukojony. Pamiętała jego dumny, przystojny profil, władcze gesty, każde spojrzenie, dumne, chmurne i majestatycznie spokojne; całą tą budzącą szacunek aurę, jaką wokół siebie roztaczał bez najmniejszego trudu, nieustępliwy, groźny i sprawiedliwy w swym całym nestorskim majestacie. Nawet chaos późniejszej szarpaniny z plugawą szlamą nie zdołał przyćmić tego wrażenia - czy kiedykolwiek wcześniej widziała go publicznie w tej roli? Inaczej było siedzieć tuż obok niego na spotkaniach Rycerzy Walpurgii, czy nawet mijać na korytarzach la Fantasmagorii, a inaczej obserwować go w pełni chwały. Dziękowała za srebrzystą, lustrzaną maskę, skrywającą pragnące i melancholijne spojrzenie, jakim go wtedy obdarzała, owszem, skupiona na wypełnianiu swych zadań, ale później...Później liczyła na więcej, liczyła na niego, tutaj, w Białej Willi; marzyła o tym, by warstwa po warstwie rozebrać go z drogich szat, dławiąc się ofiarowywaną mu przyjemnością, która przy ich dwójce zawsze przemieniała się w prawie bolesną rozkosz. Zawiodła się srodze, a ten brak odczuwała nawet teraz, tak pożądliwie wtulona w jego ciało, z trudem przyjmując wypowiadane ze spokojem słowa...nagany? Obojętnego rozważania politycznej sytuacji? Deirdre zagryzła usta, mocno, prawie do krwi, wsłuchując się w każde zdanie tak, jakby miało ono skrywać jakieś drugie, arcyważne dno. Może tak było, wszak w racjonalnych wypowiedziach kryło się zmęczenie, prawie znój - czuła je także w spiętych mięśniach, w szybszym, płytszym zaciągnięciu się papierosem, w tonie głosu. Znała go najlepiej ze wszystkich - chciała w to wierzyć - nauczyła się na pamięć jego nastrojów, drobnych gestów, niezauważalnych wskazań, czasem nadwrażliwa na tyle, by w surowym komentarzu dotyczącym Tonks odnaleźć niewygodne ziarno, uwierające jej dumę. - Emocjonalny zryw głupiej dziewczyny, tak, to musiało być to - powtórzyła cicho, beznamiętnie, poruszona tym, jak zadziałały na nią te słowa. Tak mocno zależało jej na opinii Rosiera, że od razu przekładała je na swój język: czy ona nią była? Głupią, emocjonalną czarownicą, zdławioną tęsknotą, żalem i żałobą za czymś - kimś? - co nigdy nawet nie należało do niej? - Masz rację - stwierdziła krótko, szczerze; mówił rozsądnie, o sprawach ważnych, lecz dziś, wyjątkowo - była zbyt stęskniona, by toczyć poważne dyskusje o polityce, Zakonie Feniksa i Haroldzie Longbottomie. - Jesteś spięty. Myślę, że mogę coś na to poradzić - dodała tylko po krótkim upomnieniu: nie natarczywie czy krytycznie, raczej, z leniwą obietnicą satysfakcji czającą się w jej kocim głosie: bo czy istniał lepszy sposób, by zdławić własną niepewność, tęsknotę i porażkę niż odwrócenie uwagi skrajnie intensywnymi doznaniami z drugiej strony nierównej skali? Stanęła na palcach i pocałowała go w kark, mocno, wbijając na sekundę zęby w napięty splot mięśni. Nie mogła jednak zrobić tego z własnym niepokojem na barkach, wierzyła jednak, że przedstawiła problematyczną kwestię Yeleny na tyle jasno, by uniknąć nieporozumienia - a potem zapewnić im obojgu relaks, na który zasługiwali.
Myliła się. Znów. Przeliczyła się, zdążyła zapomnieć o absurdalnej surowości Tristana, źle odczytała sygnały ostrzegawcze - nieistotne, efekt był niezależny do przyczyn, budzący w niej spięcie. Gdy się od niej odsunął, odpychając ją prawie od niechcenia, zamarła, na kilka bolesnych sekund obnażając przed nim najpaskudniejsze uczucia. Szoku, żalu, urazy, których nie zdążyła ukryć za obojętnością. Odwrócił się za szybko, mówił zbyt zmęczonym, rozgoryczonym tonem, spoglądał - bez typowego ognia, raczej z lodowatymi płomieniami powoli skrzącego się gniewu. - Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego zadbałam o to, by zimowy repertuar był wyjątkowy, perfekcyjny, gwarantujący najbardziej wykwintne artystyczne doznania, o odpowiednim podłożu, ujmijmy to, sugestywnym - odparła sztywnym tonem, jak tłumacząca się z nie do końca rozwiniętego wyjaśnienia zadania domowego uczennica. - Uda się to nawet bez nazwiska Yeleny na magicznych afiszach - dodała, wkładając w to zdanie całą pewność siebie. Wierzyła w to, oczywiście, że tak, co nie zmieniało faktu, że utrata baletmistrzyni mocno ją zabolała. Musiała znaleźć inną jasną gwiazdę, personalia przyciągające uwagę, wynoszące la Fantasmagorię ponad inne tego typu przybytki. I była gotowa do uczynić, lecz kolejne urażone zapewnienia przerwało ostre pytanie Rosiera. Znów budzące w niej sprzeciw, szok, szarpiące ledwo zagojoną zadrę. - Słucham? - powtórzyła głucho jego słowo sprzed chwili, czując, że blade policzki - wbrew napiętym postronkom opanowania - powoli występuje ostrzejszy rumieniec, nie wywołany już podnieceniem, a dotknięciem innego, bolesnego rodzaju. - Bo jest pieprzonym, natrętnym, przekonanym o własnej wielkości mizoginem? - podsunęła z ironicznym rozgoryczeniem, nie mogąc ukryć złości i irytacji; pierwszy raz od bardzo dawna straciła przy Rosierze kontrolę nad swym głosem, zajadłym, bliskim wściekłości. Opamiętała się szybko, wstrzymała oddech, ale spojrzenie czarnych oczu dalej ostro śledziło każdy ruch Rosiera. Pewnego siebie, nonszalanckiego, krytycznego, rozkoszującego się trunkiem - z dala od niej. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, ale szybko je rozluźniła: nad gniewem i rozgoryczeniem nie panowała tak samo dobrze, jak nad tęsknotą i złowrogim cieniem najintensywniejszego uczucia, jakie do niego żywiła. - Nie sprowokowałam go. Dobrze wiesz, jak wyglądam, jak się zachowuję, jak bardzo zależy mi na Fantasmagorii.To nie moja wina. Jak możesz to w ogóle sugerować - kontynuowała ciszej, wpatrzona nie w jego twarz, a w lśniący w kryształowej szklance trunek. Chciała mu ją odebrać i - i właśnie, co zrobić, Deirdre? Wypić do dna, znieczulić się, oblizać krawędź, by choć tak posmakować jego ust? A może roztrzaskać ją o ścianę, dając upust kumulującym się niebezpiecznie blisko krawędzi emocjom? Na razie nie zrobiła nic, podniosła tylko wzrok na Rosiera. Poważnego w swym gniewie, tak silnym, jakiego nie doświadczała od dawna. - Chyba nie chcesz, żebym... - urwała, czując, że robi się jej mdło na samą myśl o tym, że Tristan mógłby choć pomyśleć o rzuceniu jej na pożarcie Bissetowi. Ale też, głównie, mdło od tęsknoty i gniewu, od lęku i niepewności, od szaleńczego pragnienia ulżenia mu w zmęczeniu, spięciu i troskach - i jednoczesnym potrząśnięciu nim, by przestał traktować ją jak śliską od łgarstw dziwkę.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]10.12.20 3:15
Czekała na niego - wiedział o tym, widział jej spojrzenie, słyszał jej głos, doskonale wiedział, że to jej twarz kryła się pod tamtą maską, poznałby ją przecież wszędzie, zawsze. Ale tamtego dnia nie przyszedł - spędził go z Evandrą, spotykając się z nią już w Dover. Rozdzielił ich początkowy rozgardiasz, musiał być pewien, że trafiła do domu cała i bezpieczna, nawet jeśli towarzystwo Clauda było w zasadzie gwarantem tego sukcesu. Deirdre musiała poczekać. Pozostał zamyślony, zamyślony nad wydarzeniami tamtego dnia, nad pojmaną Tonks i nad tym, co właściwie mogło się wtedy stać - a mogło się stać znacznie więcej, niż się stało. Przytakiwała jego słowom, kiedy rozmyślał na głos, w zasadzie nie oczekiwał od niej więcej i nie dostrzegł u niej braku skupienia dla jego myśli. Poszarpanych, rozedrganych, może nawet w pewnym skrawku wystraszonych - tamten zamach mógł się powieść. I był niemal pewien, że zginąłby w nim jeden z jego dwóch łabędzi, choć nie mógł mieć pewności, czy biały, czy czarny. Pocałunek spleciony ze słodkim słowem niosącym jeszcze słodszą obietnicę na krótki moment wyrwał go z tego marazmu, i może nawet by się tej chwili poddał, gdyby nie zawód, jakim uraczyła go ledwie moment później. Łyk alkoholu nie pomógł, ani pierwszy, ani drugi, lekko potrząsnął trzymaną w dłoni szklaneczką, bardziej dla rozluźnienia dłoni, niżeli czegokolwiek innego. Mięśnie jego twarzy zdawały się być jeszcze mocniej napięte, kiedy przyglądał się jej już z odległości, nie zastanawiając się nad tym, skąd brała się złość, której dawał właśnie upust - ślepy i na to, że brała się również z troski o nią samą. Tamtego dnia zgubiła ich pycha, choć mógł się tego spodziewać po Rookwood. Trochę zbagatelizowano zagrożenie. Nie wzięło pod uwagę każdego ryzyka, choć posiadane przez nich doświadczenie powinno na to pozwalać.
- Perfekcyjny - powtórzył po niej z rezygnacją, kręcąc głową. - Wiesz w ogóle, co oznacza to słowo, Deirdre? Perfekcyjny - idealny, dopracowany w każdym szczególe; kiedy zabraknie jednego szczegółu, repertuar przestaje być perfekcyjny - Bez Yeleny takim nie był, a być miał: absolutnie doskonałym, przyciągającym uwagę i odwracającym ją od kryzysu. Od wojny, miała wystąpić pomimo krwi na ulicach, maskując niedoskonałości ostatnich miesięcy. - Jak zamierzasz to zrobić bez niej? - Nie zamierzała - wiedział o tym, zwykle w trudnych sytuacjach po prostu patrzyła na niego bezradnie i czekała, aż zrobi to za nią. Nie tym razem, nie miał na to czasu. Oddał Fantasmagorię pod jej opiekę, ufając, że potrafi się tym zająć, ale najwyraźniej przecenił jej zdolności. Tak było najprościej - zrzucić winę na człowieka, który zainteresował się jej spódnicą, choć przecież nie mógł robić tego bez powodu.
- Chodziłem z Bissetem do szkoły, znamy się. To porządny czarodziej - oznajmił krótko, zamierzając uciąć te śmieszne dywagacje. Może dogadywali się nie bez powodu, może rzeczywiście bywał zbyt zainteresowany dziewczętami, ale miało to niewiele wspólnego z Deirdre. Upił łyk alkoholu, większy, z łoskotem odkładając puste już naczynie na barek; jej ton, zbyt odważny, wyprowadzał go z równowagi. - Bacz na słowa, mówisz o wartościowszych od siebie - Kim była? Kim była wcześniej, zapomniała? On nie, czy dawne nawyki weszły jej w krew zbyt mocno, czy nie potrafiła się od nich powstrzymać nawet teraz? - Byłaś dziwką, a ty na dowód swojego zachowania stwierdzasz, że przecież znam cię wystarczająco dobrze? - Pół miasta znało ją w ten sposób - może nic w tym dziwnego, że Bisset wziął ją za kogo ją wziął. Czy to naprawdę odpowiedni moment na zgrywanie moralnej, porządnie prowadzącej się czarownicy?
Patrzył na nią ze złością, kiedy zaczęła mówić, choć nie dokończyła swoich słów. Czy chciał? Oczywiście, że nie - nie miał dość jej kurwienia się, nie oddałby jej nikomu. Zawsze był zaborczy i nigdy, w całym swoim życiu, ni razu nie poczuł szczerej radości z dzielenia się. A już na pewno nie z dzielenia się kobietą, na nią w ramionach innych napatrzył się wystarczająco długo w Wenus, nie powinna nawet myśleć o upojnej nocy z kimś innym. Ale czy ona - mogła odmówić? Czy jej oddanie miało tak proste, tak błahe granice? Mogła kurwić się dla własnej przyjemności latami, dla niego - ni razu, choć zawdzięczała mu tak wiele? Zamierzała mu się sprzeciwić, choć wszystko, co miała, należało do niego? Chociaż ona sama - należała do niego? Uniósł brew wyczekująco, chcąc, by skończyła, ale wnet pojął, że nie  miała takiego zamiaru.
- A jeśli? - Powinna odmówić i być mu bezgranicznie posłuszną zarazem, tu nie było dobrej odpowiedzi, ale nie o nią przecież chodziło.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]14.12.20 13:52
Nie pojmowała jego zdenerwowania, nie analizowała też wydarzeń z Connaught Square tak dokładnie: może świadczyło to o jej naiwności, może o przekonaniu, że rozważanie przeszłego ryzyka nie ma żadnego sensu; czasu nie dało się cofnąć, co najwyżej zatrzymać, a skoro ta obłąkana wywłoka znalazła się już w rękach Rycerzy Walpurgii a nikomu nic się nie stało, zamartwianie się potencjalnymi przeszkodami uznawała za stratę czasu. Czasu, którego – dzielonego z nim, z mężczyzną, który był dla niej wzorem – i tak miała za mało. Uciekał między palcami, wyślizgiwał się z ram, a coraz częściej ich bliskość ograniczała się do spojrzeń rzucanych ponad głowami tłumu, czy to na spotkaniach Rycerzy Walpurgii, czy podczas wypełniania obowiązków w la Fantasmagorii. Czuła gorycz, oczywiście, że tak: bez intensywnej, często trudnej a prawie zawsze bolesnej bliskości Rosiera, stawała się chwiejna, niespokojna, rozchwiana. Cały ten chaos ukrywała perfekcyjnie, trzymała go w ryzach sztucznej maski, lecz gdy ta opadała...Cóż, odseparowanie od Tristana czyniło ją wygłodniałą: podejmowała ryzykowne decyzje, próbując zaspokoić głód innym rodzajem doznania, ugasić pragnienie rozlewaną krwią. Działało, na kilka chwil, może parę nocy, które po takiej rozrywce przesypiała głęboko i spokojnie – lecz gdy wstawało słońce, zalewając blaskiem puste miejsce po drugiej stronie łoża, cała rozpaczliwa zabawa zaczynała się od nowa. A Deirdre: była zmęczona gonieniem własnego ogona, szukaniem substytutu doświadczeń, zatapiania tęsknoty we krwi mugoli
- Odczuwasz przyjemność z besztania mnie? - weszła mu w słowo ze złowieszczym świstem w niektórych głoskach, a więcej w tej wypowiedzi było zjadliwości niż jękliwej skargi. Miała dość bycia żałosnym, piszczącym szczenięciem, łaszącym się do nóg pana, z nadzieją na choć ochłap uwagi. - Postawię na kogoś mniej zużytego, na debiutantkę, która za dwa sezony prześcignie Yelenę – kontynuowała nieco spokojniej, z dumą: miała na to plan, oczywiście, że tak, a wbrew ocenom Rosiera słynęła z zapobiegliwości, z przygotowywania alternatywnych planów zastępczych, z dbania o to, by zawsze skrywać w rękawie przynajmniej dwójkę asów i jednego jokera. - Stworzymy własną gwiazdę, nazwisko kojarzone tylko z la Fantasmagorią; baletnicę, która będzie reprezentować nas na całym świecie. Jedyna istotna, jedyna tak piękna i zdolna, stanowiąca dowód na artystyczną siłę Londynu. Propagandowa pocztówka, budząca zachwyt, kojarzona z dobrobytem, z perfekcyjnym pochodzeniem, talentem, ale również ciężką pracą zakończoną zwycięstwem – kontynuowała, powoli krążąc po pokoju, na choć krótki moment wyrywając się spod głazu napiętej atmosfery: uwielbiała magiczny balet, sprawdzała się w nowej pracy, widziała tam swą przyszłość, potrafiła wykorzystywać artystyczne narzędzia i własną charyzmę, tak, by osiągać w tym miejscu cele nie tylko zawodowe, ale i polityczne. W jej głosie słychać było pasję, pewność, zadaniowość; to dlatego chciała powiedzieć mu o Yelenie, by przedstawić plan awaryjny, zaprezentować możliwości – spodziewała się uznania, a nie kolejnego zepchnięcia z piedestału, ostrych słów świszczących niczym bat, odruchowego zawierzenia obcemu mężczyźnie – a nie jej. Aż zatrzymała się wpół kroku, w pół okrążenia po salonie, spoglądając z niemiłym zaskoczeniem na stojącego przy barku Tristana. Lodowata fala urazy i bólu zalała ją na moment, może niezauważalny: sekundę potem już zaśmiała się nagle, krótko, bez wesołości, słysząc o znajomości z Bissetem. Z tym obrzydliwym, aroganckim, narcystycznym człowiekiem, wykorzystującym pozycję dla zaspokajania własnych, prymitywnych potrzeb. Oczywiście więc, że był przyjacielem Tristana z Beauxbatons; nie powinno jej to dziwić. Tak jak to, że doskonale się rozumieli, dzielili przecież niemoralne wady, których zdawała się nie widzieć, dławiąc podszepty instynktu samozachowawczego. Miłość zaślepiała. I była tego najlepszym – najgorszym? - przykładem. Gotowa rzucić się dla arystokraty w płomienie i jednocześnie poderżnąć bliźniaczemu mężczyźnie gardło za samo lepkie spojrzenie rzucone w jej stronę. - Porządny? Słyszałeś o tym, że podobno skręcił kark dwunastoletniej baletnicy, którą miał pod swoją opieką? Zabrał ją od rodziców, mamiąc ich mecenatem nad jedyną córką – a miesiąc temu przypadkiem wypchnął to dziecko z balkonu nicejskiego hotelu. Podobno wyślizgnęła mu się z uścisku, cóż za pech – powiedziała, ciągle z tym samym kpiącym, ale jednocześnie dziwnie ognistym uśmiechem. Nie brzydziła się przemocą, nie wzruszał ją los tej dziewczynki; chciała tylko udowodnić, że miała rację, że tym razem nie zawiniła, że znów – Rosier rzucał w nią bezpodstawnymi oskarżeniami.
- Uważasz, że jest wartościowszy ode mnie? W czym niby? - rzuciła szybko i prawie prowokacyjnie, unosząc wysoko podbródek i odruchowo zaciskając pięści: na sekundę, później się opanowała i rozluźniła palce, ale wnętrzności ścisnęły się jej w supeł.- Nie przeżyłby jednej trzeciej doświadczeń, które przetrwałam i nie sięgnąłby skutecznie nawet po okruch siły, jaką posiadłam – powiedziała ze spokojem i autentyczną dumą, stateczną pewnością siebie. I pierwszy raz od dawna spoglądała w twarz Rosiera śmiało, wyprostowana, ze spiętymi łopatkami i uniesioną głową. Już nie zgarbiona, nie kuląc się pod ciężarem wyimaginowanych win. Tylko zaciśnięte w wąską linię usta i płomienne spojrzenie, pełne uczuć – i tak odmienne od codziennej, matowej pustki – informowały o rozpętującej się w sercu burzy. Zrobiła krok w jego stronę, jeden, drugi, odważny, przystając tuż przed nim, nie dając się zdekoncentrować intensywnemu zapachowi wody kolońskiej, alkoholu i jego ciała. - Tak. Znasz mnie – chwyciła go za nadgarstek, zdecydowanie, drgając gwałtownie, gdy poczuła pod palcami jego puls. Nie zdekoncentrowała się, objęła jego rękę palcami mocniej, przyciskając męską dłoń do swej piersi. - Prawdziwą mnie, nie Miu, nie kogoś, kim byłam, nie wymuszoną przez wydarzenia wersję – patrzyła mu prosto w oczy, pierwszy raz obnażając się przed nim także werbalnie, przyznając mu nie tylko rację, ale także dostęp do własnych myśli, do kierowania poczynaniami i opiniami o samej sobie. Chciała wierzyć, że w końcu zrozumie, ile dla niej znaczy, przestanie widzieć w niej kogoś, kim przestała być, ale nabrzmiewająca wrogością cisza, która zapadła po ochrypłym pytaniu, dusiła wszelką nadzieję. Przestała kurczowo przyciskać jego dłoń do swojej skóry, opuściła ręce bezwładnie, robiąc krok do tyłu, odruchowo, nie spuszczając wzroku z pociemniałych z gniewu – zmęczenia? goryczy? - oczu Tristana. Sugerującego coś, co nawet w zaślepionej skrajnymi uczuciami Deirdre wzbudzało głośny sygnał ostrzegawczy.
Chciałaby mieć odwagę, by go uderzyć – za samo spojrzenie, surowe, kpiące, pogardliwe i wrogie zarazem; za pytanie, które nie było retorycznym wtrąceniem a czystą torturą, skazującą ją na przeżywanie na nowo jednego z najgorszych koszmarów. Początkowo, gdy dopiero poznawała, czym jest potęga i oddanie, postanowiła sobie, że to będzie nieprzekraczalna granica ich relacji; że jeśli kiedykolwiek będzie próbował rządzić jej ciałem, sprzedając ją lub oddając w imię jakichkolwiek korzyści, skończy z tym. Ale czy nie tak samo myślała, pewna, że jeśli Rosier kiedykolwiek podniesie na nią rękę, to niezależnie od tego, co do niego czuła i jak wiele mogła się nauczyć – zniknie z jego życia? Pamiętała każdy cios, każdy policzek wymierzony ze złością, pogardą czy zaborczością, lecz tamten ból wydawał się nikłym echem w porównaniu z tym obecnym, wywołanym budzącą mdłości sugestią, że gotów byłby zmusić ją do usłużenia Bissetowi. - Nie zrobisz tego – powiedziała tylko cicho, nie odrywając od niego spojrzenia; to nie było pytanie, to nie była też prośba, raczej ostrzegawcza inkantacja, próba zaprzeczenia rzeczywistości, przetransmutowania jej w coś akceptowalnego. Nie chciał tego robić, sprawdzał ją, manipulował – próbowała odnaleźć to w jego źrenicach, nie dopuszczając do siebie myśli, że naprawdę znaczyła dla niego tak niewiele.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 5 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach