Wydarzenia


Ekipa forum
Sala bankietowa
AutorWiadomość
Sala bankietowa [odnośnik]08.08.17 18:33
First topic message reminder :

Sala bankietowa

★★★★
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.05.18 15:16
Minęły dwa miesiące od ostatniego spotkania, a nie mogła oprzeć się wrażeniu, że te dwa księżyce były jak dwa lata. Z czego półtorej roku przypadło na te kilka dni, które mijały od nocy w Azkabanie. Dłużyły się i ciągnęły jak guma, ponure i zimne. Pełne dziwnej pustki. W pewnym sensie nie dowierzała, że znów się tu znalazła - w La Fantasmagorie, okazałym budynku pełnym marmurowych posadzek i niesłychanie drogich dzieł sztuki, nie dlatego, że ze względu statusu materialnego nie było jej dane brylować w takich miejscach jak to, lecz dziwiła się, że naprawdę udało im się przeżyć. Na miejsce przyleciała na miotle. Uznawała ją teraz za najbezpieczniejszy środek transportu, nie ufała ni sieci Fiuu, a podróżowanie Błędnym Rycerzem nie wchodziło w rachubę. Zostawiła ją gdzieś w kącie, za zasłoną, by nie rzucała się w oczy, po czym ruszyła w stronę Sali Bankietowej; była tu raz, wcześniej prowadzona przez Ramseya, lecz prędko odnalazła drogę. Kroczyła nieśpiesznie, nogi i ręce miała ciężkie. Była zmęczona, niesłychanie wręcz zmęczona i osowiała. Nie czuła się najlepiej, choć fizycznie niewiele już jej dolegało. Cassandra, tak jak zawsze, zajęła się z nią najlepiej jak mogła, odejmując ciału fizycznych cierpień; lecz w sferze ducha niewiele mogła zdziałać. Nie wysypiała się. Ani następnej nocy po Azkabanie, ani żadnej innej. Dręczyły ją koszmary, bądź bezsenność, przez całe dnie powieki miała ciężkie. Do sali bankietowej wkroczyła krokiem ciężkim i pozbawionym energii, zupełnie do niej niepodobnym. Miała na sobie prostą suknię barwy ciemnej zieleni, z długim rękawem i zabudowanym dekoltem; na zewnątrz było dziwnie chłodno, a lot przez lodowate mgły wymagał odpowiedniego odziania się. Pszeniczne włosy okalały miękko zmęczoną twarz. Rookwood wydawała się jeszcze bardziej naburmuszona i obrażona na cały świat niż zazwyczaj. Nie uśmiechała się wcale, na wszystkich łypała jak spod byka. Blade usta miała skrzywione, powieki jakby cięższe niż zwykle, oczy podkrążone z niewyspania. Przede wszystkim brakowało właściwego jej szelmowskiego uśmiechu, bo choć misja się powiodła, nie miała powodów do radości.
Dostrzegłszy znajomy cylinder, zboczyła z kursu, kierując swe kroki ku prawej części stołu; bez słowa zajęła miejsce obok Caelana, wcześniej na powitanie kiwając głową Yaxleyowi, Deirdre i Tristanowi, podobny gest czyniąc ku Goyle'owi i Traversowi, gdy już usiadła. Z kieszeni spódnicy wyciągnęła paczkę papierosów, a jakże by inaczej; jednego z nich wetknęła sobie do ust, by ćmić go w ciszy, oczekując na rozpoczęcie spotkania.

krzesło nr 17


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.05.18 15:39
Zimna, wilgotna mgła zdawała się wciąż trzymać jego ubrania, gdy z opuszczonym spojrzeniem przekraczał próg sali bankietowej. Pięknej, kiedyś zapewne doceniłby klimatyczny wystrój i staranny dobór detali, tamtego dnia jednak artystyczne płótna i drogie bibeloty nie mogłyby obchodzić go mniej. Nawet nie spoglądał w ich kierunku, zmierzając prosto ku długiemu stołowi; utykał w widoczny sposób, przy każdym kroku opierając się ciężko na eleganckiej lasce, która wciąż leżała w jego dłoni nieprzyjemnie i obco, jakby drwiąc z niego bezlitośnie i przypominając o odniesionej w Albury porażce. Odległej i żywej jednocześnie, rozgrywającej się pod powiekami z wyrazistością ostrza żyletki i blednącej, gdy je uchylał, budząc się codziennie we wczesnych godzinach porannych i nie zasypiając już ani na chwilę aż do późnych godzin nocnych, niepewny, co właściwie czuł i czy czuł coś w ogóle; miał wrażenie, że ostatnie wydarzenia powinny były wstrząsnąć nim mocniej, ale bodźce, które odbierał, wydawały się nieprawdziwe i stępione. Zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic: wstawał z łóżka, całował Inarę i wychodził do pracy, rozmawiał ze współpracownikami i wspólnie z nimi próbował przywrócić jaki taki porządek w roztartych na proch resztkach departamentu, ale słowa i gesty przepływały gdzieś obok, tak naprawdę wcale do niego nie docierając. Śmierć Cassiusa nie wstrząsnęła nim nawet w połowie tak, jak powinna to zrobić, a śmierci Isli nawet nie zauważył, wyrzucając ją z pamięci w chwili, w której opuścił kornwalijskie wybrzeże, stając chwiejnie na własnych nogach tylko dzięki cudowi, który nosił imię Cassandra. Nie wiedział, co stało się z Yvette, a wieść o tym, że Marianna i Rhysand wyszli z misji cało, nie wywołała ulgi, której początkowo się spodziewał. Był jak sparaliżowany.
Dokuśtykał do brzegu stołu, ogarniając go spojrzeniem i wyławiając z nielicznych sylwetek znajome twarze. W pierwszej kolejności skinął z szacunkiem głową Tristanowi i Morgothowi (ich wspólna wyprawa wydawała się odrealniona i daleka, jakby miała miejsce w poprzednim życiu), kłaniając się też siedzącej u boku Rosiera Deirdre; kącik ust drgnął mu lekko, gdy przypomniał sobie okoliczności ich ostatniego spotkania, bezwiednie i ledwie zauważalnie poruszając barkiem, który od kilku tygodni chodził w stawie jakoś sztywniej niż drugi. Zaraz jednak jego twarz wróciła do neutralnego wyrazu, gdy witał się milcząco z pozostałymi Rycerzami i ciężko zajmował miejsce na dalekim końcu stołu. Czekał.

| miejsce nr 9




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.05.18 18:14
To miało być jej pierwsze spotkanie odkąd w czerwcu dołączyła do szeregów rycerzy. Minęło jakieś dziesięć dni od czasu akcji w Azkabanie i dostarczenia przez nią Craiga Burke do Lupusa Blacka. Dziesięć dni od czasu pożaru, który pochłonął całe Ministerstwo Magii, a Lyanna jak nigdy cieszyła się, że już dłuższy czas temu zerwała z tą instytucją. Nigdy nie darzyła jej sympatią, choć to tam odebrała sporą część wykształcenia w zakresie łamania klątw, zwykle jednak spotykały ją tam mało interesujące zadania, a dla spasionych, tłustych urzędników jako kobieta i to młoda była kimś, kogo można było lekceważyć i zrzucać na nią najmniej wdzięczne zadania. Wybrała niezależność i możliwość wyboru, czym się zająć, a czym nie. Tym bardziej że w pewnym momencie jej zainteresowania zaczęły zahaczać też o mniej legalne sfery.
Niemniej jednak nie mogła przejść obojętnie nad tymi wydarzeniami, nad czarnomagiczną potęgą, która obróciła w popiół najważniejszą instytucję czarodziejskiego świata. Gdyby parę lat temu podjęła pewne decyzje inaczej, także mogłaby tam wtedy być. W zgliszczach zginęło wielu pracowników, którzy tamtego wieczora byli jeszcze w pracy. Biorąc pod uwagę, że mogli tam się znajdować ludzie o dobrej krwi i słusznych poglądach, którzy mogliby jeszcze się przydać, mimo wszystko była to pewna strata. Niemniej jednak ludzie ci pokładali wiarę w instytucji ministerstwa, ale to zawiodło, bo dało się omamić i pozwoliło wejść na swój teren śmierciożercom, którzy bez skrupułów pokazali swoją bezwzględność, nie licząc się z możliwymi ofiarami. Ale Lyanna nie miała najlepszego zdania o bystrości urzędników, ani nie ufała ministerstwu, wiedząc, że od dawna działało chaotycznie i było zaślepione. A teraz w świecie magii nastał jeszcze większy chaos i zastanawiało ją, dokąd to wszystko doprowadzi.
Nigdy wcześniej nie była w tym lokalu. Poza tym wątpiła, by w normalnych okolicznościach takich jak ona ochoczo tu wpuszczano. Nie wszyscy wiedzieli o jej skazie na krwi, niemniej jednak Lyanna wciąż czuła na sobie jej piętno, poczucie bycia skalaną przez swoją matkę, której nigdy nawet nie poznała, a która oszukała jej ojca co do swojej krwi. Z tego kłamstwa zrodziła się Lyanna, a kiedy się wydało, automatycznie stała się zakałą czystokrwistej rodziny. Wyrzutkiem tolerowanym, ale nigdy nie kochanym przez ojca, zatwardziałego zwolennika ideologii czystej krwi, którą zaszczepił też w córce. Mimo tej drobnej skazy Lyanna wyniosła z domu jak najbardziej słuszne poglądy, i to one zaprowadziły ją w szeregi tej organizacji. Chciała świata, w którym brud taki jak jej matka nie będzie kalał dobrych, czystokrwistych rodzin, świata w którym podziały staną się jeszcze bardziej wyraźne.
Dotarła do odpowiedniej sali spowita w długi, czarny płaszcz dopasowany w talii i tego samego koloru długą suknię o prostym, skromnym kroju. Czerń jej ubioru kontrastowała z bladością skóry i jasnoniebieską barwą oczu. Zwykle potargane, ciemne włosy upięła z tyłu głowy próbując dodać sobie powagi.
Kiwnęła głową już obecnym w pomieszczeniu, po czym zasiadła na jednym z wolnych miejsc w połowie stołu, jak się okazało, koło Thomasa Vane. Wolała pozostać na uboczu, nie lubiła rzucać się w oczy, zwłaszcza że już teraz wyczuwała duże zagęszczenie szlachetnej i czystej krwi. I w całym tym zgromadzeniu była też ona, rodzinny wyrzutek. Nie chwaliła się swoją krwią, uważając ją za powód do wstydu, ale jakieś plotki krążyły już za czasów Hogwartu. Dyskretnie rozejrzała się po twarzach pozostałych. Niektórych już znała, innych nie. Wszystkich ich połączyło jedno - przynależność do rycerzy, choć ona prawdopodobnie była jednym z najnowszych nabytków.

| krzesło numer 15
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 10:17
Lipiec nie zmienił panującej w całym Londynie aury. Pomimo spływającego z nieba żaru panowała dość chłodna atmosfera. Ostatni miesiąc minął jej niespodziewanie szybko. Działo się tak wiele w ich świecie, że nawet nie przywiązywała większej wagi do upływającego czasu. Wręcz przeciwnie. Skupiała się na wykonaniu powierzonych zadań i tylko na nich. Lipiec był zaskoczeniem nie tylko dla brunetki. Wszystko co wydarzyło się w Ministerstwie w ostatnim czasie było już nie tylko ostrzeżeniem, a potwierdzeniem na to, że nie wystarczy parę artykułów w brukowcach i kilka zaklęć przesłanych w ich stronę by zrobić im jakąkolwiek krzywdę. Borgin powoli dochodziła do siebie po ostatnich wydarzeniach w Elektrowni. Prawdopodobnie wszyscy rycerze i śmierciożercy mieli po czym do siebie dochodzić. Z czego się leczyć. To był ciężki miesiąc chociaż jak miała nadzieje i jak myślała… udany. Wiadomość o zorganizowanym spotkaniu przyjęła ze spokojem. Nie musieli się niczego obawiać. Udało im się zrobić wszystko co zamierzali, a do tego nikt nie zginął. Walka z krakenem nie była łatwa. Od wielu dni analizowała wszystko co zrobili by znaleźć punkt, w którym popełnili błąd. Ku jej niezadowoleniu popełniali ich zbyt dużo by znaleźć ten konkretny, który doprowadził ich do takiego stanu. Właśnie takim człowiekiem była. Nie potrafiła nie zastanawiać się, nie analizować, potrzebowała uczyć się na popełnianych błędach i nigdy więcej ich nie popełniać. Potrzebowała tej świadomości, że jeszcze jest w stanie coś jeszcze się nauczyć. Inaczej nie byłaby zadowolona z własnych umiejętności. Pojawiła się w La Fantasmagorie o wyznaczonej godzinie. Choć ich Pan już od dłuższego czasu nie uczestniczył w ich spotkaniach przekazując pałeczkę śmierciożercom to szanowała ich prawie tak samo mocno co Czarnego Pana. W końcu liczyła na to, że kiedyś uda się jej zostać jednym z nich. Najlepiej wcześniej niż później choć zdawała sobie sprawę, że jej daleko do umiejętności jakie posiadali i potrzebowała jeszcze wiele treningu. Brunetka otworzyła drzwi sali bankietowej i rozejrzała się po wnętrzu spoglądając na znajome twarze. Skinęła delikatnie głową do wszystkich w geście prostego powitania i skierowała się w stronę jednego z wolnych miejsc (7). Skrzyżowała dłonie na kolanach czekając na rozpoczęcie spotkania. Czuła, że dzisiaj dostanie odpowiedź na wiele nurtujących ją pytań. Przynajmniej taką miała jeszcze nadzieje.



   
Udziel mi więc tych cierpień
 płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4668-antonia-borgin https://www.morsmordre.net/t4725-vermeer#101224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t4733-skrytka-bankowa-nr-1201#101427 https://www.morsmordre.net/t4726-antonia-borgin#101398
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 10:31
Minęły długie dni odkąd Azkaban wyrzucił z siebie popleczników Czarnego Pana. Pomogłem Ignotusowi i chociaż teraz przeszedłem już nad tym do porządku dziennego, to wtedy naprawdę uważałem, że nasz koniec jest bliski. Wstrętny zdrajca Russell, przez którego Craig musiał gnić w najniebezpieczniejszym więzieniu świata, został inferiusem. Powinien smażyć się w piekle, a najlepiej zostać obdarowanym pocałunkiem demetora - nie wierzę, że jest coś straszliwszego od tego doświadczenia, a nawet nie miałem okazji oglądać tego widowiska. Tak, tylko taka kara byłaby adekwatna do czynów jakie popełnił. Zdrada zawsze pozostanie czymś najgorszym; śmierć jest lepszym rozwiązaniem niż utrata godności oraz honoru. I przeciwstawienie się Lordowi Voldemortowi. Głupiec - to w dużej mierze przez niego wiele osób straciło wtedy życie, zdrowie oraz jasność myśli. Nie wierzę, że pobyt w tak straszliwym miejscu nie pozostawił piętna na każdym, kto tego doświadczył. Na samą myśl na moim ciele pojawia się gęsia skórka.
Na szczęście teraz jesteśmy tu wszyscy. Cała trójka. Craig, Edgar i ja. Taki stan rzeczy napawa mnie optymizmem, co nie do końca jest dla mnie typowe. I tak w ogóle tego nie okazuję - moja twarz jest jak zawsze beznamiętna, ale za to oczy błyszczą mi spokojem. Nie jestem spięty, już nie. Rodzina potrafi dodać skrzydeł, pokonać wszelkie przeciwności losu i tchnąć nadzieją. Maj był jej pozbawiony, w czerwcu powoli rozkwitała na nowo, żeby w lipcu rozchylić wszystkie makowe płatki ukazując niezwykle cenne wnętrze. Nie łudzę się jednak, że to koniec. Sam fakt spotkania zwiastuje, że to dopiero początek.
Dostanie się do La Fantasmagorie w obliczu niedziałającej teleportacji oraz sieci Fiuu przysparza nam trochę problemów. Tęsknię za Białą Wywerną, do której z nokturnowego zakątka Borgina & Burke’a jest niesamowicie blisko, ale niestety spotkania tam wciąż nie są możliwe. Musimy sobie radzić inaczej, nawet jeśli podróż trwa dłużej niż powinna. Nie okazuję swojego zniecierpliwienia po przekroczeniu progów lokalu. Od razu udajemy się do sali bankietowej, gdzie oszczędnie kiwam głową wszystkim na powitanie. Nie jestem wylewnym człowiekiem, zaś przechadzanie się wzdłuż stołu w celu uściśnięcia ręki każdemu z osobna wydaje mi się zadaniem potwornie męczącym. Szczególnie, że nie przepadam za podobną eskalacją emocji. Zasiadam na miejscu oddalonym od głównej osi stołu i po prostu czekam na rozwinięcie się spotkania.

Craig krzesło nr 3, Edzio nr 4, Quenio nr 5


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 14:15
Noc dwudziestego szóstego czerwca była naprawdę wyczerpująca. Nie byłem nawet pewien czy miałem podobne lub równie wyczerpujące dyżury. Wiadomo, ruch na urazach pozaklęciowych był spory, ale nigdy nie musiałem leczyć tylu pacjentów, niemalże na raz. Zdarzały się wyjątkowe przypadki jak pierwszomajowy wybuch, ale to były sytuacje sporadyczne. Czy teraz tak to miało wyglądać? Czy zbliżająca się wojna miała na zawsze zaburzyć proporcje między pracą a czasem wolnym? Wszystko na to wskazywało. Nie byłem z tego powodu zły lub zawiedziony, wiedziałem, że przysługiwałem się słusznej idei oraz wspaniałemu czarnoksiężnikowi i zamierzałem dalej to robić. Moje obawy wzbudzał fakt, że nagle doba zaczęła się niesamowicie kurczyć i że mojemu nestorowi może się to nie spodobać. Wyraźnie zaniedbałem obowiązki towarzyskie, w tym zajmowaniem się narzeczoną; dobrze, że ona też miała sporo swoich spraw. W tamtym momencie cieszyłem się, że miała swoją pasję tworzenia perfum, bo dzięki temu nie narzekała na nudę. Gdyby tylko leżała na szezlongu i pachniała, jej frustracja mogłaby diametralnie urosnąć. Nie miałem ani czasu ani ochoty na użeranie się z niezadowoloną kobietą.
Musiałem się skupić na potrzebach organizacji, do której przystąpiłem. Sprawy rozgrywały się wyjątkowo szybko, więc i zaangażowanie musiało proporcjonalnie wzrosnąć. Przyszykowałem się zatem wyjątkowo starannie do tego spotkania; nie tylko pod kątem wyglądu, a wręcz głownie merytorycznie. Byłem ciekaw czy moi pacjenci stosowali się do zaleceń uzdrowicielskich i odpoczywali, powoli pozbywając się z organizmu czarnej magii. Powinni, ale niestety ludzie często bagatelizowali swoje zdrowie. Do czasu, aż było już za późno i nic się nie dało zrobić.
Wszedłem na salę, zdawało mi się, grubo przed czasem, a zatłoczenie było już znaczne. Nie zraziłem się tym podchodząc głębiej.
- Witajcie – przywitałem się ze wszystkimi pochylając lekko głowę. Nie miałem śmiałości usiąść tuż obok Morgotha, mogło to wyglądać, jakbym się pchał do szczytu stołu, dlatego usadowiłem się ostatecznie koło nowopoznanego Thomasa. Zerknąłem pobieżnie na drugą stronę siedzących czarodziejów, w tym na kuzyna. – Jak się czujecie? – pytanie skierowałem głównie do Tristana i Craiga, bo z krewnym wymieniałem się regularnie informacjami, zaś od nich nie miałem żadnych. Wbrew ewentualnym niesnaskom poczuwałem się do odpowiedzialności za swe uzdrowicielskie praktyki. – Mam nadzieję, że palce dobrze ci służą lordzie Burke – zwróciłem się też uprzejmie do Edgara, z którym niedawno widzieliśmy się w szpitalu na transplantacji utraconych organów. To chyba jakieś zboczenie zawodowe, to ciągłe gadanie o uzdrowicielstwie.

/Szczęśliwe miejsce nr 13 Laughing
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 18:15
W ciągu ostatnich dni nie wychylał się nader często spod swojego dachu, gdzie z trudem dochodził do siebie po wydarzeniach z elektrowni, bowiem rany – mimo, że skutecznie wyleczone – wciąż dawały się we znaki wraz z paskudną migreną. Widząc wszystkich pacjentów lecznicy zdawał sobie sprawę, iż nie był w najgorszym położeniu, nawet Borign miała większe obrażenia od niego wbrew pierwszemu wrażeniu, kiedy to szatyn z trudem utrzymywał się na nogach.
Wieść o spotkaniu przyjął ze spokojem, choć od przeszło tygodnia w głowie układała mu się masa pytań związanych z wybuchem, anomaliami oraz samą wielką misją. Chciał poznać odpowiedzi dające mu drogę do poprawnej analizy wszystkich popełnionych błędów, potrzebował informacji, aby wszystko złożyć w całość i dojść do odpowiednich wniosków. Niepowodzenia zawsze godziły w ego, jednak wówczas chodziło o coś więcej – nie liczyła się jednostka, a lojalność, poddanie i bezwzględna droga ku jedynej słusznej potędze Czarnego Pana. To co zdarzyło się w elektrowni stanowiło tylko zalążek wydarzeń w Azkabanie, jeśli jednak do takowych doszło może faktycznie udało im się skutecznie pokonać anomalię? Niewiele pamiętał, ciągle widział jedynie silny błysk.
W odpowiedniej sali La Fantasmagorie znalazł się na czas. Przed teleportacją do doków wykorzystał swój dar zmieniając twarz, włosy, a nawet budowę ciała starając się jak najmniej rzucać w oczy, a tym bardziej sprawić, aby nikt nie mógł spostrzec jego wejścia do budynku we własnej osobie. Dopiero w jego ścianach ponownie wrócił do swego prawdziwego oblicza, które tym razem nie było podkreślone kpiącym uśmiechem malującym się na ustach. Był poważny, skupiony, a jego czujny wzrok błądził po twarzach zebranych osób tuż przed tym, gdy usiadł na jednym z wolnych miejsc obok Lupusa.
Skinąwszy głową w kierunku Morgotha, Deirdre oraz Tristana zatrzymał swój wzrok na Craigu, którego obecność oznaczała powodzenie misji w Azkabanie. Zdawało się to wręcz niemożliwe, nie znano w końcu bardziej potwornego i strzeżonego miejsca, a jednak moc, którą posiadali pozwoliła im przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Potęga ich Pana nie znała granic i to stanowiło kolejny tego dowód. Przywitawszy się z Edgarem i Quentinem posłał Antoni krótki uśmiech, by finalnie skinąć głową do reszty zebranych osób.


| krzesło numer 12




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 18:41
Powinien przyjść wcześniej. Może wtedy byłoby mu łatwiej tak po prostu wejść, wiedząc, że nikt bądź niewielu by na niego w jednym momencie spoglądało. Bo przecież patrzeć będą, podniosą swe twarze i przelotnie zawieszą swoje oczy ciekawi kogo kroki niosą, kogo zapowiada skrzypnięcie drzwi. On zaś nie bardzo był kimś w porównaniu do tam się gromadzących. Czuł się mały zwłaszcza, że teraz patrzył na konsekwencje wszystkiego czego dokonali wielcy. Pożar Ministerstwa, włamanie, jak i ucieczka z Azkabanu, śmierciożercy. To były tematy poruszane w prasie, tworzące historię, wielkie. Poniekąd im zazdrościł - sam też pragnął zaistnieć, lecz nie miał odwagi o tym mówić, na to by skonfrontować się ze swoim pragnieniem. Zwłaszcza teraz, gdy sobie uświadomił, że miał zasiąść na jednym z nielicznie wolnych miejsc usytuowanych w rogu stołu, lecz na nieszczęście przy Yaxleyu oraz na przeciwko Tristana oraz Deirdre. Przełknął ślinę i po tym jak po wejściu skłonił się powitalnie wszystkim udał się w upatrzonym przez siebie kierunku uparcie wlepiając wzrok w podłogę. Krzesło zaszurało o nawierzchnię głośniej niż miało zarówno gdy je odsuwał, jak również się z nim przysuwał. Uśmiechnął się przepraszająco sam do siebie.
- Lordzie Rosier, proszę mi wybaczyć to, że informuję o tym tak późno, lecz te badania, lodowa eksplozja... Wiem, że minął ponad miesiąc od dnia kiedy ukończyłem nad nim pracę, lecz wciąż nie sporządziłem dla lorda próbki finalnego ekstraktu. Proszę mi wybaczyć - czas nie sprzyjał ostatnio temu by zamykać się w pracowni. Czerwiec był wyjątkowo intensywny. Jednak Dolohov uważał, że to nie była wymówka - brak czasu. W końcu poniekąd to był jego główny obowiązek jako alchemika organizacji - ważyć eliksiry. I właśnie.
- Pani - podniósł teraz swoje spojrzenie na Deirdre, równie nieśmiało co wcześniej na Rosiera - Przykro mi, lecz nie udało spożytkować mi się z sukcesem darowanej ingrediencji - podarowała mu krew jednorożca, a którą on sam zmarnował. Ta porażka była zawstydzająca, tym bardziej, że tego samego dnia został doceniony przez Czarnego Pana jako alchemik. Może zbyt pośpiesznie...?

|10
Valerij Dolohov
Valerij Dolohov
Zawód : Alchemik, złodziej
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4909-dolohov-budowa#106821 https://www.morsmordre.net/t5027-valerij-dolohov#107940 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f320-smiertelny-nokturn-27 https://www.morsmordre.net/t5051-skrytka-bankowa-nr-1263 https://www.morsmordre.net/t5026-valerij-dolohov
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 19:52
Kiedy stała przy oknie w kuchni, czekając, aż wskazówki zegara przesuną się na tarczy zegara, sygnalizując, że powinna wyjść już z domu, zastanawiała się nad tym wszystkim, co stało się na przełomie czerwca i lipca. Nawijała na taśmy swojej pamięci urwane momenty wspomnień, analizując je nie pod kątem popełnionych błędów, a osiągniętych zwycięstw… i uzyskanych ran. Zamknęła oczy, palcami lewej dłoni wędrując pod dolnymi powiekami, po cienkiej, kruchej skórze skażonej głębokimi cieniami z niedospania i zmęczenia. Coraz bliżej jej było do porodu i wyglądało na to, że ostatnie miesiące będą wyjątkowo trudne do okiełznania. Już nie chciała brać udziału w naprawach, nie na tym polegała jej rola, nie takiej pozycji wśród Rycerzy szukała.
Uchyliła powieki mimowolnie, słysząc szuranie butów w korytarzyku przy drzwiach wyjściowych. Rozpoznała krok Cadana, jego ruchy przy dopisaniu szaty, jej cichy, znajomy szelest. Odgoniła od siebie myśl o eliksirze odtworzenia, o swojej powinności. Westchnęła tylko cicho, kiedy wyszedł. Mieli spotkać się na spotkaniu, ale nie sądziła, że dotrze tam przed nim.
Wieczorna, gęsta mgła otulała jej kroki, zagłuszała stukot obcasów o malowane gradientem szarości kocie łby londyńskich uliczek, krocząc w stronę La Fantasmagorie. To była tylko sytuacja chwilowa, bezpieczna oaza przed tym, jak Biała Wywerna znów dumnie wypnie pierś, zdobiąc Nokturn niczym klejnot koronny. Wpłynęła do środka, zdejmując z głowy kaptur czarnej peleryny zdobionej nordyckimi haftami. Wzrokiem przebiegła po sylwetkach służby, mimowolnie odnajdując w wyobraźni swoją różdżkę, gdyby jednak cokolwiek miało się stać. Przezorny zawsze ubezpieczony. Służba wskazała jej odpowiednie drzwi i chciała przeprowadzić przez korytarze, ale odmówiła, zaznaczając, że sama doskonale zna drogę. Weszła do środka chwilę za Valerijem. Pewnie przekroczyła próg, tylko na chwilę zwalniając, by rozejrzeć się po zgromadzonym towarzystwie. Szukała znajomych twarzy, to przede wszystkim, bo chociaż wiedziała, że żyją, dopiero wzrok mógł to zweryfikować. Serce zabiło jej mocniej, kiedy najpierw zobaczyła Sigrun, a potem Deirdre. Zdecydowała się zająć miejsce przy kuzynce. Cadan, jeśli dotrze, na pewno znajdzie miejsce dla siebie.
Jak się czujesz? – szepnęła w stronę Rookwood i ścisnęła jej dłoń, za chwilę jednak odwróciła wzrok w stronę Tsagairt. Żyła. Nie wyglądała dobrze, ale to przecież naturalna kolej rzeczy. Musiała rozpoznać ten łagodny ruch warg, które usiłowały unieść się w uśmiechu, choć samej Eir brakowało sił, by im na to pozwolić. Jej jasne, błękitne oczy mówiły zdecydowanie więcej. Jak dobrze cię widzieć.
Gdy pocieszyła się widokiem przyjaciółki, obróciła się w stronę siedzącej przy niej dziewczyny i skinęła jej głowę w powitaniu. Młoda, świeża krew, by służyć dobrej sprawie.

| zajmuję miejsce 16!


Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,


Kiedy żył i jak umierał?

Eir Goyle
Eir Goyle
Zawód : trucicielka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
nierozumni
niestali
bez serca
bez litości
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Sala bankietowa - Page 9 N9cjEVZ
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4853-eir-goyle https://www.morsmordre.net/t5088-do-eir https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f329-grimmauld-place-4-2 https://www.morsmordre.net/t4874-skrytka-bankowa-nr-1246#105646 https://www.morsmordre.net/t5386-eir-goyle
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 20:08
Trudno było uwierzyć w to, że grupa przypadkowo zetkniętych z sobą osób jest w stanie w jakikolwiek funkcjonować na tyle sprawnie, by zdziałać coś. A jednak Apo mógł obserwować to na własne oczy. Trochę nadal nie wierzył, ale całość była równie realna i prawdziwa, jak kraken, którego przyszło im spotkać w piwnicach elektrowni. Zraniona ostrzem ręka czasem jeszcze przypominała o ostrzu, które ją przecieło, ale nie znaczyło to nic ponad to, że udało im się pokonać śmierć, której przecież znajdowali się tego dnia zdecydowanie blisko. Szedł na kolejne spotkanie Rycerzy Walpurgii spokojnym krokiem ciekaw, co dziś usłyszy przy stole skupiającym kalejdoskop osób posiadających różne charaktery i umiejętności.
Do lokalu wszedł równie spokojny. Nie miał powodów do obaw, a nawet jeśli i takie były nie był ich świadom. Zresztą, martwienie się nigdy nie należało do jego domen. Zwyczajnie odnajdował rozwiązywanie na problem który przed nim stawiano zamiast rozmyślać nad tym skąd znalazł się w danym położeniu. Słyszał jak jego kroki obijają się echem gdy zmierzał w kierunku długiego stołu. Większość z krzeseł była już zajęta, jednak ponad rzucanymi raz na jakiś czas słowami panowała cisza. Słyszał jak padają nazwiska, jeszcze z ciekawością zerkając w kierunku Traversa, którego nie dane mu było poznać wcześniej. Rzeczywiście, obiło mu się o uszy iż pożar obejmował cały budynek, jednak zajęty elektrownią nie miał okazji podziwiać tego ujmującego widoku. Sauveterre widział jedynie zgliszcza, im jednak brakowało uroku.
- Wybuchowa impreza. - skomentował jedynie unosząc leniwie kącik ust ku górze. Zdecydowanie żywsza, ale nie narzekał zdając sobie sprawę że otrzymał szansę, której nie zamierzał zmarnować. Szybko jego uwagę zwrócił tłumaczący się Dolohov, jednocześnie unosząc ku górze brew, ale jego wypowiedzi nie skomentował, jedynie zbliżając się w kierunku wolnego krzesła obok niego. Nie wybierałem miejsca specjalnie, nie czułem takiej potrzeby.
- Witam Panie. - przywitał się poświęcając każdej z niewiast przy stole kilka sekund, Antonii posyłając lekki uśmiech, na Deirdre na chwilę dłużej zawieszając niebieskie spojrzenie. - i panów, oczywiście. - zwrócił się do wszystkich i na kilku z męskich twarz zawieszając na dłużej wzrok. Vane wyglądał dobrze, spotkanie na cmentarzu ukazało go jako dobrego kompana, zdecydowanie biegłego w pojedynkach. Może nie udało im się uszkodzić zbytnio Wright'a - cholerne patronusy - ale pozostawała nadzieja, że jego towarzyszka długo będzie lizać rany po spotkaniu z nimi. Zasiadłem między Valerijem i Macnairem. Wyciągnąłem z połów płaszcza pakunki, które położył przed Dolohovem bez słowa, pozwalając mu kontynuować składanie relacji z zepsucia krwi jednorożca. Sam zwrócił twarz w kierunku Macnaira.
- Zapytałbym czy napijesz się wina, ale to tak, jakby pytać ryby czy potrzebuje wody. - skwitował z poważną twarzą sięgając po karafkę na stole. Zaczął jednak od siedzącej na przeciw kobiety na przeciw - bowiem matka wieki temu powtarzała mu, że to właśnie od nich należy zaczynać. Wypełnił też kielich Tristana i siedzącego obok nich mężczyzny, finalnie zajmując się tymi należącymi do Dolohowa, Macnaira i jego. Następnie złapał za naczynie i odchylił na krześle. Zwyczajnie czekał na początek spotkania.

| zajmuje 11


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Sala bankietowa [odnośnik]17.05.18 22:40
Zestresowana to mało powiedziane. Czuła jak żołądek jej podchodził do gardła. Na ostatnim spotkaniu jej nie było, teraz wracała z niezbyt dobrymi wiadomościami. Jako osoba, która miała przewodzić czuła, że zawiodła na całej linii. Nie pomagało jej w tym dodatkowe złe samopoczucie, nadal po ostatnich wydarzeniach nie czuła się zbyt dobrze. Idąc korytarzami La Fantasmagorie czuła się bardzo dziwnie, niepewnie i nie wiedziało co ją tam czeka. Po wizycie w fabryce kominków nie widziała żadnego z rycerzy, była bardzo rozbita i niezbyt była zorientowana w tym co wydarzyło się tego dnia w innych grupach i jak właściwie sobie poradzili. Ale skoro dochodziło do spotkania, to widocznie było coś do omówienia. Coś ważnego i wartego uwagi ich wszystkich.
Nie wiedziała jak przebiegają te nowe spotkania, nie było jej ostatnio a wszystko czego się dowiedziało pochodziło od Drew, który bardziej z niej drwił niż dawał konkretne informacje dotyczące przebiegu spotkania. No cóż, dzisiaj będzie musiała przekonać się sama.
Wchodząc do środka zdała sobie sprawę z faktu, że była praktycznie ostatnia. Wiele z twarzy osób, które siedziały już przy stole znała, ale wiele było dla niej całkowicie nowe. Ich obecność w pewnym sensie była pozytywna, bo to oznaczało, że Czarny Pan ma nowych popleczników, z drugiej jednak strony zastąpili oni twarze osób, których dzisiejszego dnia nie widziała. I nie chciała myśleć o tym co było powodem ich zniknięcia. Jeśli był on taki sam jak zniknięcie Isli, to nie było zbyt ciekawie.
W kluczowym miejscu dostrzegła lorda Yaxley, domyślała się, że jego obecność w tym położeniu nie była przypadkowa. Dalej jej wzrok padł na Drew, nadal nie mogła uwierzyć w ich dziwaczne spotkanie. Podeszła do stołu zajmując miejsce obok Percivala, spojrzała na niego uważnie.
- Spóźniłam się? - zapytała cicho, a w jej głosie można było usłyszeć nutę niepewności. - Dobrze cię widzieć.
Rozejrzała się jeszcze raz dokładnie po stole i osobach przy nim siedzących. Nie dostrzegła Ramsey’a, co ją mocno zaniepokoiło. Nie dostrzegła także Quinlana. Zaciskając usta siedziała na krześle czekając na rozpoczęcie spotkania. Wbiła wzrok w przestrzeń pomiędzy głowami Lupusa i Drew i milczała nie mając, póki co, nic do powiedzenia. Zresztą nie była osobą, która powinna się w tym momencie za bardzo wychylać.


| Miejsce numer 8 poproszę


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Sala bankietowa [odnośnik]18.05.18 1:07
Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych. Gdy więc w końcu nadszedł czas by udać się do La Fantasmagorie, Craig prezentował się zdecydowanie najmarniej spośród wszystkich Burke'ów wkraczających do tego przybytku. Obecność rodziny pomagała mu niezmiernie, jednak nawet mimo opieki, którą był teraz otoczony, pomimo troski, którą roztaczała nad nim matka wraz z siostrą, wciąż bliżej mu było aparycją do skazańca, niż do dumnego szlachcica. Prosta, acz doskonale skrojona, ciepła szata wisiała na nim, niczym na zbyt wąskim manekinie, spełniała jednak swoje zadanie i ukrywała każdy cal jego szarej, chłodnej skóry. Źrenice, które już poznały czym jest prawdziwe przerażenie i niemal dosłownie spoglądały śmierci w twarz, przygasły, straciły blask. Nerwowy wzrok co rusz skakał od kąta do kąta, jakby Burke spodziewał się, że w każdej chwili z którejś strony nadejść może niebezpieczeństwo - ale mimo to cieszył się. Cieszył się z tego spotkania. Nawet jeśli w głęboko w sercu nosił również obawę o swój dalszy los. Jedno niepowodzenie na misji, jedna zdrada, kilka kaprysów magii i Craig wylądował w miejscu, którego bali się nawet ci, których serca są rzekomo tak odważne jak te lwie. Teraz już jednak i tak nie było odwrotu. Mógł więc jedynie brnąć w to głębiej. Póki co koszmary nawiedzały go co noc, nie dając mu odpocząć, sącząc w jego myśli truciznę i wyciągając co gorsze wspomnienia z czasu uwięzienia. Wciąż stawał mu przed oczami widok martwej Rowan trzymanej w ramionach przez jego brata. Serce Craiga pękało na dwoje za każdym razem, gdy to widział, czasem nawet budził się z krzykiem. Ale musiał to jakoś przetrzymać. Przezwyciężyć. Odnaleźć siłę.
To dlatego gdy już stanął w drzwiach sali bankietowej, gdzie miało odbyć się spotkanie, głowę nosił prosto. Choć po samej jego postawie widać było, że wciąż jest słaby, ze wszystkich sił starał się, by tejże słabości okazać jak najmniej. Był drapieżnikiem. Przeszedł przez piekło, wciąż żył, oddychał, był żywym dowodem na to, co potrafią zarobić śmierciożercy i rycerze, gdy połączą swoje siły. Był symbolem ich potęgi.
I jak przystało na Burke'a postanowił być symbolem raczej milczącym. Z zebranymi w sali przywitał się więc jedynie uprzejmym skinieniem głowy. Odezwał się dopiero, gdy padło pytanie skierowane wprost do jego osoby - Dziękuję za troskę, lordzie Black. - uznał, że taka odpowiedź wystarczy. Lupus naprawdę spisał się wyśmienicie, jeśli chodzi o ogólne dolegliwości, które dręczyły Burke'a. Niestety, na pozostałe mógł poradzić jedynie czas. Wielka szkoda.


monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me


Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 20.05.18 21:48, w całości zmieniany 2 razy
Craig Burke
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3810-craig-maddox-burke https://www.morsmordre.net/t3814-blanche#70697 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6332-skrytka-bankowa-nr-965#159559 https://www.morsmordre.net/t3842-craigowe#71823
Re: Sala bankietowa [odnośnik]18.05.18 10:25
Zimno wgryzało się w odsłonięte fragmenty posiniałej nieco skóry, kiedy w milczeniu przebywał plątaninę uliczek dzielącą go od Fantasmagorii. Gdyby posiadał choć odrobinę poczucia humoru, być może uśmiechnąłby się gorzko pod nosem tym brzydkim, skrzywionym uśmiechem (lubił straszyć nim matkę, która zawsze odwracała wzrok, przestraszona albo zażenowana albo być może jedno i drugie, w ścisłych, alchemicznych proporcjach); sceneria była wszakże idealna, ta paskudna mgła, i ciemność, i zimno, i jego czarny płaszcz. Idealny zły bohater z tych paskudnych, karykaturalnych bajek, którymi karmiono dzieci przed snem. A przecież się nie starał- zło od zawsze pozostawało dla niego tylko i wyłącznie pojęciem względnym. Nie starał się być zły. Starał się być racjonalny. Inteligentny, sprytny na tyle, żeby przewidzieć następny ruch świata, żeby go uprzedzić, zamknąć w szachu i utrzymać się w ścisłej elicie zwycięzców. To, co robił, nie było złe; było właściwe. Czasem należało wyrwać chwasty, mimo obrzydzenia, mimo niechęci podwinąć rękawy szaty i wyrywać je z korzeniami spośród traw, aby rośliny od nich piękniejsze, lepsze i właściwsze mogły wzrastać w spokoju i piąć się do nieba, wypuszczając owoce.
Ujął klamkę i pewnym gestem pchnął drzwi, które uchyliły się z cichym skrzypnięciem, topiąc go w fali przydymionego światła i ulotnego ciepła. Wszedł raźnym krokiem, nie rozglądając się na boki; nie szukał uwagi, nie pragnął przyciągać ciekawskich spojrzeń, szybko przekraczając próg sali balowej, w której odbyć miało się spotkanie.
Byli tu. Czekali. Jego szeregi; niektóre twarze obce, ale jednak wszystkie jakby te same, z odciśniętym piętnem jednakowej idei, jednakowym chłodnym, bystrym, szacującym spojrzeniem, z twarzami bladymi w panującym w pomieszczeniu świetle. Rycerze Walpurgii. Skinął głową w krótkim, zdawkowym powitaniu; wzrokiem na krótko przesunął po mlecznobiałej twarzy o poważnym wyrazie, należącej do Lyanny, noszącej (i być może hańbiącej, tego nie był w stanie jeszcze ocenić) jego nazwisko, po czym zajął miejsce obok Quentina Burke (miejsce nr 6).
Na rozpoczęcie spotkania czekał w pełnej dziwnego napięcia ciszy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala bankietowa [odnośnik]18.05.18 10:35
Kurz jeszcze nie opadł po ministerstwie, które zapadło się w dole, łamiąc pod ogniem Szatańskiej Pożogi, której byli sprawcami. Nie mógł przestać myśleć o tym, ilu niewinnych czarodziejów tamtej nocy zginęło — czyż to nie było wspaniałe? Godne Jego Imienia, tego, którego nie wolno im było wymawiać? Krzyki musiały nieść się echem jeszcze długo po tym, jak walące się ściany uczyniły z miejsca pracy, symbolu władzy i porządku czarodziejskiego świata zbiorowy grobowiec. Był tam wraz z ojcem obejrzeć zgliszcza. Smród palonego ciała unosił się w powietrzu, swąd włosów, mieszanki potu, krwi i łez, a to wszystko przyprawione bezgraniczym strachem i przerażającą świadomością o nadchodzącym końcu wszystkiego. Czuł to wszystko w tamtym miejscu. Nie mógł tego zobaczyć, lecz gdyby był legilimentą, oglądałby ten obraz we wspomnieniach ludzi, którzy byli w pobliżu, sadystycznie napawał się tryumfem Śmierciożerców. Wspomnienie po wspomnieniu. Ponieśli straty - nie było z nimi Perseusa, nie było też Quinlana, który nie przetrwał terroru, któremu dali początek. Ale oni tu byli, przetrwali próbę, najcięższą ze wszystkich do tej pory. Opuścili Azkaban, nie o własnych siłach i nie z własnej woli, lecz osiągnąwszy zamierzone cele, a więc i sukces. Poturbowani, umęczeni, ledwie żywi, naznaczeni ranami, po których blizny nie znikną przez wiele miesięcy, a nawet lat. Trafił w ręce Cassandry z głową pełną przerażających myśli, dręczących bardziej niż bezsenne noce, rany po diabelskim ogniu, przeszywającym zimnie. Ból ciała nie był tak dotkliwy, jak to, co kłębiło się w jego umyśle. To jej sercu zawdzięczał po raz kolejny to, że w progi La Fantasmagorii wkraczał o własnych siłach, jej uzdrowicielskim dłoniom, cichej, niezbędnej obecności. To dzięki jej umiejętnościom mógł wejść w towarzystwie własnego ojca, choć dotkniętego sinicą, żywego i w miarę zdrowego; ujrzeć zgromadzone twarze.
Wszedł przed Ignotusem, przytrzymując mu drzwi. Większość się już zgromadziła, a może wszyscy? Zostało jednak parę chwil, które uchroniły ich przed nieeleganckim spóźnieniem. Wilgotny z osadzającej się już w okolicy mgły płaszcz otulił ciaśniej jego sylwetkę, gdy przystanął na chwilę. Jego wysoka stójka przykrywa blizny, które zostały jedną z pamiątek po ostatnich wydarzeniach, choć nie najgorszą i nie najbardziej doskwierającą. Zimnym spojrzeniem przeczesał salę i przybyłych. Wyglądało na to, że większość tych, którzy mieli się zjawić już tu była. Brakowało jednak tych, których sam spodziewał się już zastać. Magnusa, Cadana, Giovannę. Cassandra pozostała w lecznicy, z córką. Teraz, po ich powrocie, miała jeszcze więcej pracy nad sinicą, która dosięgła nawet jego ojca. To w jej rękach leżała szansa na wynalezienie lekarstwa, na ukrócenie cierpienia i ograniczeń, jakie spadły niespodziewanie na Śmierciożerców.
Zerknął na Ignotusa przelotnie, krótko. Przy stole wszystkie miejsca były już zajęte, lecz krzesła i tak pojawiły się w pobliżu, tuż pod ścianą, jak tylko obaj przekroczyli próg. Ruszył w tamtą stroną, powitalnym, krótkim spojrzeniem obdarzając zgromadzonych. Zajął krzesło po prawej, usadowił się wygodnie, od razu wyciągając papierośnicę i częstując zawartością ojca tuż po tym jak wyciągnął dla siebie.

| loża szyderców pod ścianą, Ramsey z prawej, Ignotus z lewej



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sala bankietowa - Page 9 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala bankietowa [odnośnik]18.05.18 11:38
Martwica atakująca jego ciało przeniknęła głębiej. Zatruła myśli, starła z oblicza ponurą wesołość, przyćmiła błyszczące wyzwaniem oczy mleczną, nostalgiczną kurtyną. Rany goiły się powoli, sukcesywnie, bez komplikacji, lecz wrażenie pozostałe po nocy spędzonej u Cassandry zapuściło korzenie w piersi Magnusa, odejmując od niego spokojny sen. Noce spędzał przy otwartym oknie, kopcąc jednego papierosa za drugim, często odpalając kolejnego od niewygaszonego jeszcze ćmika. Palce w ciągu tych kilku dni zdążyły mu pożółknąć, lecz bladoniebieskie przebarwienia i tak pozostawały widoczne. Był wiecznie zdenerwowany - najmniejsze poruszenie jego małżonki spinało jego mięśnie do skoku, wiedział, że jednym ruchem pokonałby pół komnaty, by znaleźć się przy niej. Osobisty kryzys nieco przesłonił Rowle'owi wagę ostatnich perypetii. Te zbladły, dziwnie nieistotne, pozostawiając po sobie wyłącznie szpetne ryty w ciele i ciepłą, gęstą krew zbierającą się w ustach. Niewysoka cena za zbożny cel; godził się na to, zgodziłby się i na więcej, lecz po powrocie czuł dziwne roztrzęsienie, utrudniające mu skupienie się na czymkolwiek, poza rodziną. Mimo tego, starał się. Ściągał informację, zbierał wieści, porównywał relacje. Nienawidził bezczynności. Przeszedł się, by zobaczyć zgliszcza ministerstwa na własne oczy. Budynek w ruinie, gdy przymknął powieki wyraźnie dostrzegał ruchome obrazy walących się murów, sypiącego się gruzu, ognia rozprzestrzeniającego się w ułamku sekundy i pochłaniającego wszystko: architekturę, ludzi, magię. Słyszał krzyki pożeranych przez płomienie czarodziejów, rozpaczliwe wycie postronnych świadków, zamęt i rozgardiasz. Spalona ziemia była wciąż wilgotna od łez, nasycających solą zgliszcza - zadumał się przy tym pomniku bezimiennych ofiar, odczuwając narastającą w nim satysfkację. Nie przyczynił się doń bezpośrednio, ale zburzenie miejsca niemal równie uświęconego, co Hogwart, a do cna przesiąkniętego żałosną, liberalną ideologią, natchnęło go dumą. Nie wiedział, czy to był wyłącznie skutek uboczny, czy faktycznie mieli (musieli) zginąć niewinni ludzie. To już się stało, a podobnych incydentów pojawi się więcej.
Przed drzwiami Fantasmagorii spalił ostatniego papierosa, nieeleegancko rzucając niedopałek na chodnik, czym naraził się dwóm wyfiokowanym niewiastom, chroniącym się pod parasolkami przed klasyczną londyńską wilgocią. Bezczelnie wzruszył ramionami i wsunął się do środka, pewnie lawirując korytarzami - poznał już rozkład tego miejsca - aby ociekając strugami deszczu, wkroczyć do niemal całkowicie pełnej sali. Zarejestrował, iż przy stole zabrakło miejsc (mrowiący dreszcz przeszył jego kręgosłup, zazwyczaj to on pojawiał się pierwszy), więc skierował się ku ścianie, gdzie zlokalizował Mulciberów, musieli przybyć chwilę przed nim. Przeciągle ukłonił się wszystkim zgromadzonym, przeliczając w myślach głowy (kilku brakowało), zanim opadł na krzesło obok Ramseya. Żył, miał się całkiem dobrze - wiedział o tym, urocze spotkanie w lazarecie Cassandry prócz podstaw pielęgniarstwa dostarczyło mu mnóstwo plotek - tak samo jego ojciec. Rodzina w komplecie, wspaniale.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 9 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle

Strona 9 z 24 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 16 ... 24  Next

Sala bankietowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach