Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
- Jeśli to nie problem Xavierze, chętnie bym ją usłyszała - albo przeczytała. - nie rozumiała do końca, czemu nie została przytoczona jeśli była fragmentem całości do tej pory, ale w jej głośnie trudno było dosłyszeć jakiekolwiek nuty niecierpliwości czy niezadowolenia. Przesunęła tęczówki na Harlana, słuchając o zaginionym lordzie zastanawiając się, czy i ona ją znać mogła, ale milczała nie posiadając pewności. Skierowała spojrzenie na Idun. A potem zawieszając je na Rowle’u ruszając nimi dalej ku kolejno zgłaszającym się. Jeśli miejsce istniało, warto było je sprawdzić skoro nie mieli żadnych konkretnych kroków. Primrose miała słuszność w postawionych pytaniach. Nie pozwoliła by drgnęła jej brew, gdy Xavier odwołał się do słów małżeństwa Averych, te jej pozostawiając poza sobą.
Chciała zapytać czy w czasie pokoju Leonhard znajdzie kolejny argumenty, by ludzie, którzy po nich będą przewodzić nie zaznajomili się z podstawami sztuki? Zadziwiało ją, że nie widział iż zasób słownictwa i umiejętność retoryki są ze sobą skorelowane. Zaś, co do ostatniej kwestiej kwestii którą podjął właściwie jedynie uniosła brwi ku górze. To było oczywiste, kobieta musiała potrafić zainteresować i sobą i rozmową. Ale nie po to chłopcom była sztuka, by potrafić nawiązać dialog z kobieta - a umieć nawiązywać go w ogóle. Nie odezwała się jednak, gdyż padające z ust Deirdre słowa zdawały jej się wystarczające.
- Szamrag często kojarzony jest z Afrodytą jeśli się nie mylę. Ale osobiście uważam to za powiązania nie znajdujące się w granicach naszych poszukiwań. - przyznała jeszcze zanim Tristan wyjaśnił sprawę jasnowłosej kobiety.
Przytaknęła bratowej głową, Primrose wyraziła się w sposób który zrozumiała nieodpowiednio, przyjęła tą informację do wiadomości. Ale to nie ta, a kolejne słowa Evandry uniosły jej brwi ku górze w wyrazie prawdziwego zadziwienia. Wszyscy znajdowali się tutaj w jednej sprawie, nadawali kierunek nowemu światu. Spojrzała na Sigrun niejako zgadzając się z jej słowami, obawiając się mimowolnie że zachowanie Evandry rzutować będzie nie tylko na nią samą ale i na Melisande. Czekała i próbowała dostać się do tego miejsca zbyt długo, by stracić je przez urażoną dumę jej bratowej. Przesunęła tęczówki na nią nie uchroniwszy całkiem z grymasu (niewielkiego) niezadowolenia, przesuwając spojrzenie na odpowiadającego jej Drew, a potem kierując je wprost na brata. Cóż, to musiało uciąć wszelkie dyskusje, przynajmniej w tym miejscu i tym temacie. Kiedy Drew zwrócił się do niej przesunęła na niego spojrzenie.
- Może kwestia leży w tym jak mocno się w nią wgłębiło, może w tym, czy znalazało się kiedyś w miejscu albo przy przedmiocie które jest katalizatorem ich uległości, może chodzi o pewność i umiejętność dominacji - jeśli wyczują strach mogą nie poddać się działaniom mimowolnie - a może prawda leży zupełnie gdzie indziej. To tylko tezy, które wysnułam na podstawie dedukcji i informacji które pozyskałam, trudno oprzeć się na nich gdy brak w nich całkowitej pewności - a moja znajomość tej dziedziny nie umywa się do waszych umiejętności. - skinęła mu krótko głową. Ba, na czarnej magii nie znała się właściwie wcale. Co frustrowało ją niepomiernie. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę, że szybko nie zgłębi się w ten temat mocniej. - Zbyt wiele pytań pozostawia dla mnie na razie równie wiele możliwości, by coś można było jednoznacznie wykluczyć. - przyznała posyłając uśmiech ku Macnairowi. - Na ten moment nic co byłoby dostatecznie interesujące, niemniej powiązania zdają się jasne - jeden z nich niósł śmierć - jak robią to cienie, inny kontrolował umysły - doniesienia o tym również do nas doszły, kontrola emocji przy kolejnym - choć skorelowana głównie ze strachem samym w sobie, bursztynowy który wedle historii pozwalał przeobrażać części ciała w zwierzęce formy zdaje się odpowiednikiem tych które cienie przyjmują same w sobie choć, jak wiadomo posiadają też inne formy - bardziej humonoidalne. Podobieństwa nietrudno odnaleźć, ale to dokładnie jak wcześniej jedynie tezy nie popare niczym pewnym. Słyszałam ich głos podczas zakończenia festiwalu, nie potrafiłam jednak zrozumieć ani rozpoznać języka, którym się posługiwały, czy ktoś z państwa zna na to odpowiedź? - zapytała przesuwając tęczówkami po zebranych. - Możliwe, że wizyta w Dziale Ksiąg Zakazanych zdaje się mimowolnie wyłaniać zza rogu, a obręb poszukiwań skupiać wokół celtyckiej - zarówno historii jak i magii samej w sobie. - mówiła dalej wracając spojrzeniem do Drew. - Mogę pochylić się nad znajdującymi się tam woluminami, albo zapoznać z zebranymi przez kogoś innego informacjami, jednak z racji możliwego niebezpieczeństwa nie mogę wybrać się do niej samotnie. Gdyby rola ta spoczęła na mnie potrzebowałabym towarzysza który albo odnajduje przyjemność w przeglądaniu starych stronic, albo posiada odpowiednio duże zasoby cierpliwości. Zaawansowana znajomość czarnej magii i możliwość potencjalnego rozprawienia się z niebezpieczeństwem byłby mile widziane. - zakończyła swoją kwestię w tym temacie milknąc na dłużej. Wsłuchując się w słowa dotyczące Lucindy, przez chwilę zerkając w stronę Manannana próbując pochwycić jego spojrzenie nim uwagę przeniosła ponownie ku śmierciożercy.
- Tak, jeśli można. - odezwała się kiedy Drew zapytał czy chcieliby podnieść jeszcze jakieś kwestie. - Czy powinniśmy podążyć tylko tym jednym tropem? - zapytała odrywając od niego tęczówki, przesuwając je po znajdujących się wokół. Nie rozumiała, czemu wypowiedziane przez nią słowa zostały właściwie… właśnie jakie? Pozostawione. Zapomniane. Niemal nie poruszone. Skąd brała się pewność, że to właśnie do Wnelock Edge powinni się udać? Czy ktoś był na wspomnianym przez nią zamku i wiedział, że nie znajdą tam tego, co przyszło im szukać?
Chciała zapytać czy w czasie pokoju Leonhard znajdzie kolejny argumenty, by ludzie, którzy po nich będą przewodzić nie zaznajomili się z podstawami sztuki? Zadziwiało ją, że nie widział iż zasób słownictwa i umiejętność retoryki są ze sobą skorelowane. Zaś, co do ostatniej kwestiej kwestii którą podjął właściwie jedynie uniosła brwi ku górze. To było oczywiste, kobieta musiała potrafić zainteresować i sobą i rozmową. Ale nie po to chłopcom była sztuka, by potrafić nawiązać dialog z kobieta - a umieć nawiązywać go w ogóle. Nie odezwała się jednak, gdyż padające z ust Deirdre słowa zdawały jej się wystarczające.
- Szamrag często kojarzony jest z Afrodytą jeśli się nie mylę. Ale osobiście uważam to za powiązania nie znajdujące się w granicach naszych poszukiwań. - przyznała jeszcze zanim Tristan wyjaśnił sprawę jasnowłosej kobiety.
Przytaknęła bratowej głową, Primrose wyraziła się w sposób który zrozumiała nieodpowiednio, przyjęła tą informację do wiadomości. Ale to nie ta, a kolejne słowa Evandry uniosły jej brwi ku górze w wyrazie prawdziwego zadziwienia. Wszyscy znajdowali się tutaj w jednej sprawie, nadawali kierunek nowemu światu. Spojrzała na Sigrun niejako zgadzając się z jej słowami, obawiając się mimowolnie że zachowanie Evandry rzutować będzie nie tylko na nią samą ale i na Melisande. Czekała i próbowała dostać się do tego miejsca zbyt długo, by stracić je przez urażoną dumę jej bratowej. Przesunęła tęczówki na nią nie uchroniwszy całkiem z grymasu (niewielkiego) niezadowolenia, przesuwając spojrzenie na odpowiadającego jej Drew, a potem kierując je wprost na brata. Cóż, to musiało uciąć wszelkie dyskusje, przynajmniej w tym miejscu i tym temacie. Kiedy Drew zwrócił się do niej przesunęła na niego spojrzenie.
- Może kwestia leży w tym jak mocno się w nią wgłębiło, może w tym, czy znalazało się kiedyś w miejscu albo przy przedmiocie które jest katalizatorem ich uległości, może chodzi o pewność i umiejętność dominacji - jeśli wyczują strach mogą nie poddać się działaniom mimowolnie - a może prawda leży zupełnie gdzie indziej. To tylko tezy, które wysnułam na podstawie dedukcji i informacji które pozyskałam, trudno oprzeć się na nich gdy brak w nich całkowitej pewności - a moja znajomość tej dziedziny nie umywa się do waszych umiejętności. - skinęła mu krótko głową. Ba, na czarnej magii nie znała się właściwie wcale. Co frustrowało ją niepomiernie. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę, że szybko nie zgłębi się w ten temat mocniej. - Zbyt wiele pytań pozostawia dla mnie na razie równie wiele możliwości, by coś można było jednoznacznie wykluczyć. - przyznała posyłając uśmiech ku Macnairowi. - Na ten moment nic co byłoby dostatecznie interesujące, niemniej powiązania zdają się jasne - jeden z nich niósł śmierć - jak robią to cienie, inny kontrolował umysły - doniesienia o tym również do nas doszły, kontrola emocji przy kolejnym - choć skorelowana głównie ze strachem samym w sobie, bursztynowy który wedle historii pozwalał przeobrażać części ciała w zwierzęce formy zdaje się odpowiednikiem tych które cienie przyjmują same w sobie choć, jak wiadomo posiadają też inne formy - bardziej humonoidalne. Podobieństwa nietrudno odnaleźć, ale to dokładnie jak wcześniej jedynie tezy nie popare niczym pewnym. Słyszałam ich głos podczas zakończenia festiwalu, nie potrafiłam jednak zrozumieć ani rozpoznać języka, którym się posługiwały, czy ktoś z państwa zna na to odpowiedź? - zapytała przesuwając tęczówkami po zebranych. - Możliwe, że wizyta w Dziale Ksiąg Zakazanych zdaje się mimowolnie wyłaniać zza rogu, a obręb poszukiwań skupiać wokół celtyckiej - zarówno historii jak i magii samej w sobie. - mówiła dalej wracając spojrzeniem do Drew. - Mogę pochylić się nad znajdującymi się tam woluminami, albo zapoznać z zebranymi przez kogoś innego informacjami, jednak z racji możliwego niebezpieczeństwa nie mogę wybrać się do niej samotnie. Gdyby rola ta spoczęła na mnie potrzebowałabym towarzysza który albo odnajduje przyjemność w przeglądaniu starych stronic, albo posiada odpowiednio duże zasoby cierpliwości. Zaawansowana znajomość czarnej magii i możliwość potencjalnego rozprawienia się z niebezpieczeństwem byłby mile widziane. - zakończyła swoją kwestię w tym temacie milknąc na dłużej. Wsłuchując się w słowa dotyczące Lucindy, przez chwilę zerkając w stronę Manannana próbując pochwycić jego spojrzenie nim uwagę przeniosła ponownie ku śmierciożercy.
- Tak, jeśli można. - odezwała się kiedy Drew zapytał czy chcieliby podnieść jeszcze jakieś kwestie. - Czy powinniśmy podążyć tylko tym jednym tropem? - zapytała odrywając od niego tęczówki, przesuwając je po znajdujących się wokół. Nie rozumiała, czemu wypowiedziane przez nią słowa zostały właściwie… właśnie jakie? Pozostawione. Zapomniane. Niemal nie poruszone. Skąd brała się pewność, że to właśnie do Wnelock Edge powinni się udać? Czy ktoś był na wspomnianym przez nią zamku i wiedział, że nie znajdą tam tego, co przyszło im szukać?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć większość spotkania spędziła milcząc, oswajając się na nowo z towarzystwem najwyższej socjety, ze swoim w niej przynależnym miejscem, nie pozwalała sobie na rozproszenie uwagi, niezrozumienie słów padających między stolikami. Oślepiająca gra świateł na kryształowej zastawie, szum głosów raz na jakiś czas wchodzących sobie w słowo frustrowały ją, ale nie na tyle, by poddała się czającej w zakamarkach umysłu dysocjacji. Uśmiechnęła się pod nosem - nieznacznie, ostrożnie - kiedy dotarła do niej dziwna wymiana zdań między Evandrą, Drew a Sigrun, z pewną melancholią uświadamiając sobie, że brakowało jej towarzystwa podłej śmierciożerczyni. Były czasy, gdy jej nie cierpiała, gdy nie mogła na nią spojrzeć bez zaciskania zębów. Teraz, w tym całym teatrze złotych manier i srebrnych słów jej bezpośredniość zdała się orzeźwiać. Mrugnęła do Sigrun dyskretnie, gdy Tristan zarządził zakończenie dyskusji, ale niczego nie powiedziała. To nie było dobre miejsce na komentarze, zresztą szanowała Evandrę zbyt szczerze, by sobie na nie pozwalać.
Zwróciła twarz w kierunku Drew, gdy mówił, zawsze instynktownie skupiając się na jego głosie. Choć historia która ich łączyła była wyboista i splątana, wciąż był w stanie rozpalić w jej piersiach ogień pasji i zaangażowania. Wątpiła, by kiedykolwiek przestał robić na niej wrażenie - był takim śmierciożercą, jakim ona chciałaby kiedyś zostać. Prawdziwszym autorytetem niż jego koledzy.
- Nie znalazłam żadnego śladu klątw. Nie odnaleźli go też konsultujący uzdrowiciele w Mungu - powtórzyła powoli, marszcząc brwi. Czy mogłaby uznać to za pewnik? Choć pragnęła, musiała brać pod uwagę także własne niedopatrzenia. - Nie jestem jednak specjalistką w tej konkretnej dziedzinie. Nie mogę w stu procentach wykluczyć niespecyficznej klątwy. - Pokręciła głową i uniosła do ust szklankę ze słodką, cytrynową wodą.
Szczęśliwie zdążyła ją odłożyć, nim Drew począł snuć swoją opowieść o przyszłej żonie. Rozmach tej manipulacji, słodkiej perfidii i potęgi przezierającej przez suche sprawozdanie sprawiły, że mimowolnie wyprostowała się i łakomie wbiła w niego wzrok.
- Klątwa, którą stworzyłeś, jest niebywała. Jeśli właściwie to rozumiem, zapewnia więcej władzy nad jaźnią człowieka niż zaklęcie Imperius - Przede wszystkim go podziwiała, nie żałowała zdrajczyni. - Podejrzewam, że skutki długofalowe dla umysłu tak diametralnie naruszonego nie są jeszcze poznane, ale liczę, że twój eksperyment się powiedzie. To potężna broń, która wiele zmieni. - Miała pytania, ale nie takie, które chciałaby zadawać w towarzystwie wszystkich. Dlaczego zamierzał wziąć z nią ślub, jeżeli była zaledwie okaleczoną kukłą, cieniem samej siebie wykreowanym na nowo na ich potrzeby? W jaki sposób udało mu się wziąć ją podstępem? Czy podobne metody mogłyby zostać zastosowane także przeciwko pozostałym z najpotężniejszych zwolenników Longbottoma?
Na razie jednak ugryzła się w język. Spojrzenie zwróciła na Melisande, pod wrażeniem jej wnikliwości.
Mruknęła twierdząco, słysząc o katalizatorze uległości. Czuła w duszy, że powrót z podziemi Gringotta pozostawił ją trwale zmienioną; obecność czająca się w cieniach pod domem, w posmaku krwi na języku, w szeptach, które przychodziły do niej w nocy stała się niemal czuła po roku wątpliwości. Wiedziała już, że jest zbyt silna, by postradać zmysły; ale nie wystarczająco, by zaprzestać dążenia po więcej.
- Lady Travers, odnajduję znaczną przyjemność w studiowaniu starych książek, a moja znajomość czarnej magii jest wystarczająca. Ten temat mnie fascynuje, jeżeli wyrazi lady chęć, mogę towarzyszyć lady w poszukiwaniach - zaproponowała.
Zwróciła twarz w kierunku Drew, gdy mówił, zawsze instynktownie skupiając się na jego głosie. Choć historia która ich łączyła była wyboista i splątana, wciąż był w stanie rozpalić w jej piersiach ogień pasji i zaangażowania. Wątpiła, by kiedykolwiek przestał robić na niej wrażenie - był takim śmierciożercą, jakim ona chciałaby kiedyś zostać. Prawdziwszym autorytetem niż jego koledzy.
- Nie znalazłam żadnego śladu klątw. Nie odnaleźli go też konsultujący uzdrowiciele w Mungu - powtórzyła powoli, marszcząc brwi. Czy mogłaby uznać to za pewnik? Choć pragnęła, musiała brać pod uwagę także własne niedopatrzenia. - Nie jestem jednak specjalistką w tej konkretnej dziedzinie. Nie mogę w stu procentach wykluczyć niespecyficznej klątwy. - Pokręciła głową i uniosła do ust szklankę ze słodką, cytrynową wodą.
Szczęśliwie zdążyła ją odłożyć, nim Drew począł snuć swoją opowieść o przyszłej żonie. Rozmach tej manipulacji, słodkiej perfidii i potęgi przezierającej przez suche sprawozdanie sprawiły, że mimowolnie wyprostowała się i łakomie wbiła w niego wzrok.
- Klątwa, którą stworzyłeś, jest niebywała. Jeśli właściwie to rozumiem, zapewnia więcej władzy nad jaźnią człowieka niż zaklęcie Imperius - Przede wszystkim go podziwiała, nie żałowała zdrajczyni. - Podejrzewam, że skutki długofalowe dla umysłu tak diametralnie naruszonego nie są jeszcze poznane, ale liczę, że twój eksperyment się powiedzie. To potężna broń, która wiele zmieni. - Miała pytania, ale nie takie, które chciałaby zadawać w towarzystwie wszystkich. Dlaczego zamierzał wziąć z nią ślub, jeżeli była zaledwie okaleczoną kukłą, cieniem samej siebie wykreowanym na nowo na ich potrzeby? W jaki sposób udało mu się wziąć ją podstępem? Czy podobne metody mogłyby zostać zastosowane także przeciwko pozostałym z najpotężniejszych zwolenników Longbottoma?
Na razie jednak ugryzła się w język. Spojrzenie zwróciła na Melisande, pod wrażeniem jej wnikliwości.
Mruknęła twierdząco, słysząc o katalizatorze uległości. Czuła w duszy, że powrót z podziemi Gringotta pozostawił ją trwale zmienioną; obecność czająca się w cieniach pod domem, w posmaku krwi na języku, w szeptach, które przychodziły do niej w nocy stała się niemal czuła po roku wątpliwości. Wiedziała już, że jest zbyt silna, by postradać zmysły; ale nie wystarczająco, by zaprzestać dążenia po więcej.
- Lady Travers, odnajduję znaczną przyjemność w studiowaniu starych książek, a moja znajomość czarnej magii jest wystarczająca. Ten temat mnie fascynuje, jeżeli wyrazi lady chęć, mogę towarzyszyć lady w poszukiwaniach - zaproponowała.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Poprzez bezpośrednie zwrócenie się do niego, postanowił wysłuchać skierowanej do niego wypowiedzi Namiestniczki. Zanim wypowie swoje zdanie odnośnie tego, czym jego zdaniem poza brutalną walką wygrywało się, zamierzał poczekać aż czarownica wypowie się do końca. Jako skuteczne narzędzie obok brutalnej walki na równi stawiał skuteczny fortel. Można było jeszcze wskazać truciznę i nóż wbity w plecy albo zaklęcie posłane w plecy odwróconego przeciwnika. Czy to właśnie miała na myśli przemawiająca do niego czarownica? Brutalna walka pozwalała zaspokoić odczuwaną przez niego żądzę krwi i przejawiane przezeń skłonności do przemocy.
— Być może, jednak jest ona nad wyraz skutecznym narzędziem. — Niezależnie od tego, na czym finalnie zakończą tę jakże burzliwą dyskusję, zawsze będzie robić swoje, pozostawiając innym działanie zupełnie innych frontach. — O prowadzeniu konwersacji już wyraziłem swoją opinię. Sam również pozostaję wierny wielu tradycjom i poważnie podchodzę do kwestii magicznej tożsamości, idei i siły. — Odpowiadając w ten sposób chciał dać sobie odpowiednią ilość czasu na przeanalizowanie wypowiedzi czarownicy. Celowo pominął w swoich słowach "moralność", gdyż jako człowiek niemoralny nie powinien wypowiadać się na głos o moralności. Jeśli miałby odpowiedzieć na to pytanie to rzekłby, że wówczas nie mogliby panować nad takimi istotami. Na bankietach, wernisażach, koncertach, o zgrozo, balach... wszystkich tych miejscach i wydarzeniach, za którymi on nie przepadał i na większości pojawiał się z poczucia obowiązku godnego reprezentowania swojego rodu.
— To tylko dowodzi tego, jak bardzo istotne są dla... nas tego rodzaju wydarzenia. — Krótka pauza, jaka wybrzmiała w wypowiedzianym przez niego zdaniu była swego rodzaju westchnięciem. Nie dzielił całej arystokracji świata czarodziejów na ich i Rowle'ów, nawet jak sam wolał ten drugi sposób ustalania istotnych dla prowadzonej przez nich wojny działań. Nie sposób temu zaprzeczyć, że czarująco uśmiechająca się pani Mericourt jest piękną kobietą.
Walka z wiatrakami to bardzo trafne określenie na wszystkie podejmowane przez niego działania. W dalszym ciągu nie podzielał stanowiska swojego kuzyna, tak uparcie negowanego przez niego. W przeciwieństwie do niego, on widział głównie chłopców trzymanych w cieple i bezpieczeństwie. Hamowani przez dziewczęta? To dla niego brzmiało jak próba usprawiedliwienia słabości tych, którzy nie sprostaliby temu wyzwaniu. Największym zaskoczeniem było dla niego to stwierdzenie o wspólnej nauce damskiego jeździectwa, kiedy o tym ani przez moment nie wspomniał. Nie chciał uczyć dziewcząt ani chłopców jazdy w damskim siodle. Z tego względu chrząknął wymownie.
— Tym, co naprawdę nas hamuje, są nasze słabości, do których nie zaliczają się tylko te fizyczne. Większość chłopców są obecnie trzymani w cieple domowego ogniska, nie zaznawszy prawdziwej dyscypliny. Siła i wytrzymałość nigdy nie są wystarczające. Od początku dyskursu o nauczaniu dzieci nie twierdziłem, że chciałbym je nauczać damskiego jeździectwa. — Słowa swojego kuzyna uznał za niedorzeczne, jednak powinien się tego spodziewać - jako Rowle'owie wychowywali inaczej swoje dzieci, niż większość arystokracji i to miało wyraźne odzwierciedlenie w tych rozmowach, jakie teraz toczyli. Jeśli miał zaangażować się w proces nauczania ich dzieci to chciał to uczynić zgodnie ze swoim światopoglądem.
— Być może wtedy spojrzę na to zupełnie inaczej. Jak już wspominałem wcześniej. — Może faktycznie, gdy już zapanuje pokój, znacznie przychylniej spojrzy na ten aspekt - teraz zapatrywał się na to w odmienny sposób od większości tu zebranych i w ogólnym rozrachunku przyjdzie mu to tolerować i żyć swoim życiem, skoro najwyraźniej nic nie wskórał. Nie będzie tym, który będzie stawiać tego rodzaju fundamenty. W czasie pokoju jego miejsce będzie w Beeston.
Nie był przekonany co do tego, że wspólnymi siłami znajdą idealne rozwiązanie na wykorzystanie pełnego potencjału następnemu pokoleniu. Zawsze ktoś będzie musiał ustąpić, aby ktoś inny mógł zatriumfować. Po zapewnieniach ze strony Ignotus Mulcibera, skinął mu jedynie głową. Po to zaangażował się w tę całą dyskusję, aby mieć jakikolwiek wpływ na proces odpowiedniego kształtowania przyszłości tego narodu.
— Osobiście uznałbym je za wystarczająco prawdziwe. Jeśli będzie do tego skłonny to i owszem. — Przyznał przez wzgląd posiadaną przez siebie wiedzę. Jeśli udałoby się im spotkać w tym miejscu ducha Fineasa to może byłby skłonny odpowiedzieć na parę pytań, jakie mu zadadzą, choć może rozsądniej byłoby go sobie podporządkować aby nie ujawnił tego, co zostało wymazane z kronik. Z przebiegu rozmowy, w którą włączyła się Valerie Sallow, wywnioskował, że niektórych bardzo interesowały dzieje jego rodu i chcieli dowiedzieć się więcej na ten temat, jednak zamierzał się trzymać swoich postanowień i nie ujawniać rodzinnych sekretów przed wszystkimi zebranymi.
— Kroniki mego rodu jedynie zawierają zapis o tym, że ojciec sir Fineasa zachorował u kresu życia. — Poinformował panią Sallow, przekazując kobiecie subtelną półprawdę z zamiarem zminimalizowania ryzyka, za jakie postrzegał zadawanie mu dalszych pytań o Fineasa i jego ojca. Bogata wiedza z zakresu historii magii potrafiła być niezwykle przydatna, jednak skrywane sekrety stawały się ciężarem. Pomimo swojego zainteresowania historią magii i stosunkowo bogatą wiedzą w tej dziedzinie, tym razem nie zasugerował swojej pomocy - pozostawiał coś dla innych.
Leonhard w dalszym ciągu nie zamierzał ingerować w niesnaski pomiędzy żoną jego kuzyna a Drew Macnairem i nie zamierzał zabierać głosu w sprawie, która go nie dotyczyła. Kobiety oddawane im za żony nie powinny dysponować taką... wolnością słowa, zwłaszcza w obecności swojego męża. Jeśli ktoś w tym momencie miał prawo upomnieć Macnaira to właśnie sam Tristan, w którego gestii leżało zdyscyplinowanie swojej żony i - być może - wszystkich komentujących to zajście.
Poza nim, Xavierem, prawdopodobnie Primrose, gotowość do wzięcia udziału w badaniu tych ruin wyraziła Irina Macnair. Z pewnością okaże się nieoceniona w tym przedsięwzięciu. Podobnie jak Ignotus, który również zadeklarował swoją pomoc. — Ludzie zwykle nie rozpływają się w powietrzu. Jeśli faktycznie nie żyje to jest sposób aby go odnaleźć. Czy ktoś z was próbował przyzwać jego ducha? — Leonhard dobrze wiedział, że czarodziejów było znacznie trudniej znaleźć, niż mugoli, jednak nikt zwyczajnie nie zapadał się pod ziemię.
Nie uczestniczył w tych wszystkich wydarzeniach i z tego względu postanowił zadać to właśnie pytanie. Ponadto nadal słuchał pozostałej wymiany zdań odnośnie tych wydarzeń i poświęcił czas na przyswojenie sobie przemowy Drew odnośnie Lucindy. Docenił zastosowany przez niego fortel i całą propagandę, jaka została dokonana przez tego czarodzieja. Nie przypadł mu do gustu ten żart, przyrównujący zaufanie do ziemniaków i marchwi.[bylobrzydkobedzieladnie]
— Być może, jednak jest ona nad wyraz skutecznym narzędziem. — Niezależnie od tego, na czym finalnie zakończą tę jakże burzliwą dyskusję, zawsze będzie robić swoje, pozostawiając innym działanie zupełnie innych frontach. — O prowadzeniu konwersacji już wyraziłem swoją opinię. Sam również pozostaję wierny wielu tradycjom i poważnie podchodzę do kwestii magicznej tożsamości, idei i siły. — Odpowiadając w ten sposób chciał dać sobie odpowiednią ilość czasu na przeanalizowanie wypowiedzi czarownicy. Celowo pominął w swoich słowach "moralność", gdyż jako człowiek niemoralny nie powinien wypowiadać się na głos o moralności. Jeśli miałby odpowiedzieć na to pytanie to rzekłby, że wówczas nie mogliby panować nad takimi istotami. Na bankietach, wernisażach, koncertach, o zgrozo, balach... wszystkich tych miejscach i wydarzeniach, za którymi on nie przepadał i na większości pojawiał się z poczucia obowiązku godnego reprezentowania swojego rodu.
— To tylko dowodzi tego, jak bardzo istotne są dla... nas tego rodzaju wydarzenia. — Krótka pauza, jaka wybrzmiała w wypowiedzianym przez niego zdaniu była swego rodzaju westchnięciem. Nie dzielił całej arystokracji świata czarodziejów na ich i Rowle'ów, nawet jak sam wolał ten drugi sposób ustalania istotnych dla prowadzonej przez nich wojny działań. Nie sposób temu zaprzeczyć, że czarująco uśmiechająca się pani Mericourt jest piękną kobietą.
Walka z wiatrakami to bardzo trafne określenie na wszystkie podejmowane przez niego działania. W dalszym ciągu nie podzielał stanowiska swojego kuzyna, tak uparcie negowanego przez niego. W przeciwieństwie do niego, on widział głównie chłopców trzymanych w cieple i bezpieczeństwie. Hamowani przez dziewczęta? To dla niego brzmiało jak próba usprawiedliwienia słabości tych, którzy nie sprostaliby temu wyzwaniu. Największym zaskoczeniem było dla niego to stwierdzenie o wspólnej nauce damskiego jeździectwa, kiedy o tym ani przez moment nie wspomniał. Nie chciał uczyć dziewcząt ani chłopców jazdy w damskim siodle. Z tego względu chrząknął wymownie.
— Tym, co naprawdę nas hamuje, są nasze słabości, do których nie zaliczają się tylko te fizyczne. Większość chłopców są obecnie trzymani w cieple domowego ogniska, nie zaznawszy prawdziwej dyscypliny. Siła i wytrzymałość nigdy nie są wystarczające. Od początku dyskursu o nauczaniu dzieci nie twierdziłem, że chciałbym je nauczać damskiego jeździectwa. — Słowa swojego kuzyna uznał za niedorzeczne, jednak powinien się tego spodziewać - jako Rowle'owie wychowywali inaczej swoje dzieci, niż większość arystokracji i to miało wyraźne odzwierciedlenie w tych rozmowach, jakie teraz toczyli. Jeśli miał zaangażować się w proces nauczania ich dzieci to chciał to uczynić zgodnie ze swoim światopoglądem.
— Być może wtedy spojrzę na to zupełnie inaczej. Jak już wspominałem wcześniej. — Może faktycznie, gdy już zapanuje pokój, znacznie przychylniej spojrzy na ten aspekt - teraz zapatrywał się na to w odmienny sposób od większości tu zebranych i w ogólnym rozrachunku przyjdzie mu to tolerować i żyć swoim życiem, skoro najwyraźniej nic nie wskórał. Nie będzie tym, który będzie stawiać tego rodzaju fundamenty. W czasie pokoju jego miejsce będzie w Beeston.
Nie był przekonany co do tego, że wspólnymi siłami znajdą idealne rozwiązanie na wykorzystanie pełnego potencjału następnemu pokoleniu. Zawsze ktoś będzie musiał ustąpić, aby ktoś inny mógł zatriumfować. Po zapewnieniach ze strony Ignotus Mulcibera, skinął mu jedynie głową. Po to zaangażował się w tę całą dyskusję, aby mieć jakikolwiek wpływ na proces odpowiedniego kształtowania przyszłości tego narodu.
— Osobiście uznałbym je za wystarczająco prawdziwe. Jeśli będzie do tego skłonny to i owszem. — Przyznał przez wzgląd posiadaną przez siebie wiedzę. Jeśli udałoby się im spotkać w tym miejscu ducha Fineasa to może byłby skłonny odpowiedzieć na parę pytań, jakie mu zadadzą, choć może rozsądniej byłoby go sobie podporządkować aby nie ujawnił tego, co zostało wymazane z kronik. Z przebiegu rozmowy, w którą włączyła się Valerie Sallow, wywnioskował, że niektórych bardzo interesowały dzieje jego rodu i chcieli dowiedzieć się więcej na ten temat, jednak zamierzał się trzymać swoich postanowień i nie ujawniać rodzinnych sekretów przed wszystkimi zebranymi.
— Kroniki mego rodu jedynie zawierają zapis o tym, że ojciec sir Fineasa zachorował u kresu życia. — Poinformował panią Sallow, przekazując kobiecie subtelną półprawdę z zamiarem zminimalizowania ryzyka, za jakie postrzegał zadawanie mu dalszych pytań o Fineasa i jego ojca. Bogata wiedza z zakresu historii magii potrafiła być niezwykle przydatna, jednak skrywane sekrety stawały się ciężarem. Pomimo swojego zainteresowania historią magii i stosunkowo bogatą wiedzą w tej dziedzinie, tym razem nie zasugerował swojej pomocy - pozostawiał coś dla innych.
Leonhard w dalszym ciągu nie zamierzał ingerować w niesnaski pomiędzy żoną jego kuzyna a Drew Macnairem i nie zamierzał zabierać głosu w sprawie, która go nie dotyczyła. Kobiety oddawane im za żony nie powinny dysponować taką... wolnością słowa, zwłaszcza w obecności swojego męża. Jeśli ktoś w tym momencie miał prawo upomnieć Macnaira to właśnie sam Tristan, w którego gestii leżało zdyscyplinowanie swojej żony i - być może - wszystkich komentujących to zajście.
Poza nim, Xavierem, prawdopodobnie Primrose, gotowość do wzięcia udziału w badaniu tych ruin wyraziła Irina Macnair. Z pewnością okaże się nieoceniona w tym przedsięwzięciu. Podobnie jak Ignotus, który również zadeklarował swoją pomoc. — Ludzie zwykle nie rozpływają się w powietrzu. Jeśli faktycznie nie żyje to jest sposób aby go odnaleźć. Czy ktoś z was próbował przyzwać jego ducha? — Leonhard dobrze wiedział, że czarodziejów było znacznie trudniej znaleźć, niż mugoli, jednak nikt zwyczajnie nie zapadał się pod ziemię.
Nie uczestniczył w tych wszystkich wydarzeniach i z tego względu postanowił zadać to właśnie pytanie. Ponadto nadal słuchał pozostałej wymiany zdań odnośnie tych wydarzeń i poświęcił czas na przyswojenie sobie przemowy Drew odnośnie Lucindy. Docenił zastosowany przez niego fortel i całą propagandę, jaka została dokonana przez tego czarodzieja. Nie przypadł mu do gustu ten żart, przyrównujący zaufanie do ziemniaków i marchwi.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Leonhard Rowle dnia 06.11.24 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wrzało jak w ulu. Napięcie rosło z każdym słowem, tak gęste, że dało się je kroić nożem. Mimo to siedziała i słuchała, podejmując się wypowiedzi tylko wtedy kiedy uznała, że jej słowa będą miały jakieś znaczenie. Choć chętnie zanurzyłaby się w dyskusji o różnicach w wychowaniu dzieci i o tym, co jest naprawdę istotne w kształceniu młodych umysłów – niezależnie od płci – wiedziała, że to nie jest właściwe miejsce ani czas na takie rozmowy. Jeszcze nadejdzie chwila na dysputę, w węższym gronie, gotowym pochylać się nad tym tematem z niegasnącym zapałem. Była pewna, że czekają ją burzliwe batalie i zaognione spory, w których zderzą się światopoglądy, potrzeby, ciasnota umysłu i wielkie wizje – wszystko wymieszane z ego uczestników, wzmocnione ich ukrytymi obawami, które nieuchronnie przekształcą się w ostre riposty i ataki.
Wodziła wzrokiem od przyjaciółki do Drew. Dostrzegając lekkie iskierki migoczące wokół jasnej dłoni lady Rosier, którą zaraz ukryła pod stołem. Znała ten sygnał, wiedziała do czego prowadzi. Czujnie sprawdziła czy przypadkiem nie unosi się dym. Usłyszała zaciągnięcie się powietrzem paru osób, dojrzała drgnięcia warg i brwi, spojrzenia pełne wyrzutu. Wszyscy, gotowi zaatakować lady doyenne, za to, że oczekiwała grzeczności. Rozumiała jej słowa, nie rozumiała zachowania obecnych - szykujących się do rozszarpania czarownicy. Byli aż tak zaskoczeni, że przedstawiciele szlachty, wychowani w inny sposób, oczekiwali pewnych zachowań. Rozumiała Rycerzy i Śmierciożerców, hierarchia na spotkaniach była bardzo istotna, zachowanie jej struktur zapewniało skuteczne działanie i budowało solidne podstawy, dzięki którym organizacja działała i odnosiła efekty.
Starły się w tym pomieszczeniu dwie racje, nad którymi należało popracować. W dobrym guście było nie komentowanie, nie wtrącanie się, a jednak zostały podniesione głosy, co sprawiło, że poczuła niesmak.
Przepychanki.
W odpowiednim momencie wkroczył lord Rosier, uciszając zbędną część, która nie powinna się nawet pojawić, gdyby ktokolwiek wiedział jakie są zasady oficjalnych spotkań. Zwrócona uwaga, która nie powinna się pojawić, powinna być przyjęta ze spokojem i bez komentarza, a uwaga winna być zwrócona po spotkaniu, że takie zachowanie nie jest mile widziane. Na szczęście wrócono szybko do głównego toru rozmów.
-Tryton wskazał, że jego lud również się obawia tej istoty. I nie zalecał jej szukania. - Odpowiedziała na zadane pytanie Macnaira. Dla niej był to wyraźny sygnał, że rzeczony wąż stanowił niebezpieczeństwo.
Natłok informacji był duży, żałowała, że nie ma przy sobie notatnika, w którym mogłaby zapisać wszystkie dane. Koniecznie, po powrocie do domu, będzie musiała na świeżo wszystko spisać. Miała zamiar wybrać się na ziemie Averych, aby wraz z kuzynem i innymi wybadać wspomniane miejsce. Zanotowała w pamięci, kto wyraził chęć wzięcia udziału. Następnego dnia miała zamiar wystosować odpowiednie listy, aby zgodnie z zaleceniem Drew, przygotować się odpowiednio do tej wyprawy. Nie mogli być pewni tego, co będzie tam na nich czekać. Kolejne rewelacje sprawiły, że drgnęła. Wyczyn namiestnika Suffolk budził nie lada uznanie. Był wyczynem, okupionym ciężką pracą. Musiał spędzić nad tym całe miesiące nim zrealizował swój plan. Jeżeli jednak miała być tubą propagandową to dlaczego chciał ją poślubić? Czy aż tak wielkie było jego oddanie sprawie? Gotów był poświęcić własne życie prywatne by związać swoje losy z tą kobietą? Czy może chodziło o czuwanie nad klątwą i badanie jej efektu na umysł czarownicy? Pytania kłębiły się w głowie lady Burke, ale nie był to czas i miejsce, aby je zadawać. Słowa Melisande zbierały to, co od jakiegoś czasu przeczuwali i znali. Śmierciożercy – niektórzy z nich – stali się żywymi naczyniami dla dawnych bóstw. Celtycka magia i prastara przeszłość budziły się do życia, wnosząc energię dziką, nieokiełznaną, o mocy zapomnianej przez pokolenia. Magia, którą znali, wydawała się przy tej jedynie echem. Nie byli na to przygotowani, nie posiedli jej w pełni. Wyprawa do działu ksiąg zakazanych jawiła się jako słuszny trop, lecz Primrose miała przeczucie, że nie tylko tam mogą znaleźć odpowiedzi. — Sądzę, że warto przejrzeć także zapiski starych rodów. — W jej myślach byli wszyscy ci, w których żyłach płynęła szlachetna krew, którzy z dumą nosili miano arystokracji. — Możliwe, że przeszłość naszych rodzin, sięgająca czasów celtyckich, zawiera wskazówki, które mogą posłużyć nam za drogowskaz. — Dodała jeszcze, jednocześnie nie chcąc przedłużać.
Wodziła wzrokiem od przyjaciółki do Drew. Dostrzegając lekkie iskierki migoczące wokół jasnej dłoni lady Rosier, którą zaraz ukryła pod stołem. Znała ten sygnał, wiedziała do czego prowadzi. Czujnie sprawdziła czy przypadkiem nie unosi się dym. Usłyszała zaciągnięcie się powietrzem paru osób, dojrzała drgnięcia warg i brwi, spojrzenia pełne wyrzutu. Wszyscy, gotowi zaatakować lady doyenne, za to, że oczekiwała grzeczności. Rozumiała jej słowa, nie rozumiała zachowania obecnych - szykujących się do rozszarpania czarownicy. Byli aż tak zaskoczeni, że przedstawiciele szlachty, wychowani w inny sposób, oczekiwali pewnych zachowań. Rozumiała Rycerzy i Śmierciożerców, hierarchia na spotkaniach była bardzo istotna, zachowanie jej struktur zapewniało skuteczne działanie i budowało solidne podstawy, dzięki którym organizacja działała i odnosiła efekty.
Starły się w tym pomieszczeniu dwie racje, nad którymi należało popracować. W dobrym guście było nie komentowanie, nie wtrącanie się, a jednak zostały podniesione głosy, co sprawiło, że poczuła niesmak.
Przepychanki.
W odpowiednim momencie wkroczył lord Rosier, uciszając zbędną część, która nie powinna się nawet pojawić, gdyby ktokolwiek wiedział jakie są zasady oficjalnych spotkań. Zwrócona uwaga, która nie powinna się pojawić, powinna być przyjęta ze spokojem i bez komentarza, a uwaga winna być zwrócona po spotkaniu, że takie zachowanie nie jest mile widziane. Na szczęście wrócono szybko do głównego toru rozmów.
-Tryton wskazał, że jego lud również się obawia tej istoty. I nie zalecał jej szukania. - Odpowiedziała na zadane pytanie Macnaira. Dla niej był to wyraźny sygnał, że rzeczony wąż stanowił niebezpieczeństwo.
Natłok informacji był duży, żałowała, że nie ma przy sobie notatnika, w którym mogłaby zapisać wszystkie dane. Koniecznie, po powrocie do domu, będzie musiała na świeżo wszystko spisać. Miała zamiar wybrać się na ziemie Averych, aby wraz z kuzynem i innymi wybadać wspomniane miejsce. Zanotowała w pamięci, kto wyraził chęć wzięcia udziału. Następnego dnia miała zamiar wystosować odpowiednie listy, aby zgodnie z zaleceniem Drew, przygotować się odpowiednio do tej wyprawy. Nie mogli być pewni tego, co będzie tam na nich czekać. Kolejne rewelacje sprawiły, że drgnęła. Wyczyn namiestnika Suffolk budził nie lada uznanie. Był wyczynem, okupionym ciężką pracą. Musiał spędzić nad tym całe miesiące nim zrealizował swój plan. Jeżeli jednak miała być tubą propagandową to dlaczego chciał ją poślubić? Czy aż tak wielkie było jego oddanie sprawie? Gotów był poświęcić własne życie prywatne by związać swoje losy z tą kobietą? Czy może chodziło o czuwanie nad klątwą i badanie jej efektu na umysł czarownicy? Pytania kłębiły się w głowie lady Burke, ale nie był to czas i miejsce, aby je zadawać. Słowa Melisande zbierały to, co od jakiegoś czasu przeczuwali i znali. Śmierciożercy – niektórzy z nich – stali się żywymi naczyniami dla dawnych bóstw. Celtycka magia i prastara przeszłość budziły się do życia, wnosząc energię dziką, nieokiełznaną, o mocy zapomnianej przez pokolenia. Magia, którą znali, wydawała się przy tej jedynie echem. Nie byli na to przygotowani, nie posiedli jej w pełni. Wyprawa do działu ksiąg zakazanych jawiła się jako słuszny trop, lecz Primrose miała przeczucie, że nie tylko tam mogą znaleźć odpowiedzi. — Sądzę, że warto przejrzeć także zapiski starych rodów. — W jej myślach byli wszyscy ci, w których żyłach płynęła szlachetna krew, którzy z dumą nosili miano arystokracji. — Możliwe, że przeszłość naszych rodzin, sięgająca czasów celtyckich, zawiera wskazówki, które mogą posłużyć nam za drogowskaz. — Dodała jeszcze, jednocześnie nie chcąc przedłużać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie musiał ani długo na nią czekać, ani rozglądać się szczególnie uważnie, bowiem niemalże od razu wyszła mu naprzeciw — albo powróciwszy z pokoju, w którym miało czekać tajemnicze pudełko, albo nie wyruszywszy nawet po nie błąkając się po korytarzu zupełnie bez celu. Nie pytał o to, nie zamierzał ciągnąć tego — oboje byli na to zbyt mądrzy.
— Nie, skąd — odpowiedział od razu, ogniskując na niej spojrzenie. — Jesteś gotowa, by tam wrócić? — Czy była gotowa, by stanąć przed wszystkimi rycerzami i znów znieść trud, jaki dla jednych bywał naturalny, gdy wkraczali w nowe środowisko, a dla innych nieprzyjemny i zniechęcający? Pytał z grzeczności, nie dbał o jej samopoczucie. Uniósł dłoń w kierunku mężczyzny, który przed rozpoczęciem spotkania częstował każdego kieliszkiem musującego wina. — Za chwilę będziemy gotowi — poinformował go, ale nie odprowadzał już wzrokiem, gdy znikał za zakrętem, by udać się do kuchni i dać sygnał do rozpoczęcia ostatnich przygotowań kolacji, jaką gospodarze dla nich przygotowali.
—Zaufanie — powtórzył i uśmiechnął się lekko, sam do siebie, powracając spojrzeniem do jasnowłosej kobiety. Nie znał jej zupełnie, ale od dawna jej ścieżki krzyżowały się z drogą Drew. Veritaserum i to niezrozumiałe pozwolenie jej na ucieczkę, a potem ta gotować do poślubienia jej w każdej chwili pomimo znacznie lepszej, i bardziej opłacalnej propozycji poślubienia lady Parkinson. Cóż takiego było w upadłej arystokratce, że zjednała sobie śmierciożercę mimo tych wszystkich różnic, wyznawanych wartości? Jak ludzie mogli godzić się na wspólne marnowanie czasu pomimo tak skrajnie odmiennych poglądów — nie wiedział. I nie sądził, by kiedykolwiek to zrozumiał. teraz nie musiał nawet próbować, wybranka Drew wracała na właściwą ścieżkę.
— Powiedzieć, że twoja obecność wzbudza kontrowersje to jak nie powiedzieć nic, Lucindo. Lucindo Selwyn wciąż? Lucindo Macnair? Jakie nosisz nazwisko po tym wszystkim, co uczyniłaś? — Przechylił głowę, przyglądając jej się uważnie. — Czarodzieje, którzy tam siedzą to członkowie elity. Najbardziej lojalni, porządni, inteligentni i szanowani ze wszystkich czarodziejów jakich w życiu spotkałaś. I posadzono miedzy nimi zdraczyję, która napluła im w twarz. Wierz mi, twoja obecność nie jest odstraszająca. — Była zniewagą wobec tych, którym prawił o jedności i poczuciu wspólnoty. I nie było to zamierzone, nie było planowane. Winni byli im wyjaśnienia i wierzył, że Drew uczynił to z należytą starannością.
— Będą cię tolerować i dobrze traktować nie z szacunku do ciebie, o który prosił Drew, ale z szacunku do niego. Do śmierciożercy, do przywódcy, do czarnoksiężnika, który prowadzi Rycerzy ku chwale i zwycięstwu dla Czarnego Pana. Będziesz pracowała dwa razy ciężej, a i tak będą darzyć cię nieufnością. Zdajesz sobie sprawę z tego, prawda? To co zrobiłaś. Zdradziłaś, zasymilowałaś się z wrogiem, udowadniając jak słaba i i podatna na manipulacje byłaś. Mogliby pożreć cię żywcem, Lucindo, ale tego nie uczynią. Bo znajdujesz się pod protekcją śmierciożercy. — Zbliżył się do niej powoli. — I każdy twój błąd odbije się na nim. On też dobrze o tym wie. Musisz mieć się na baczności. I udowodnić tym wszystkim ludziom na sali, że twoje miejsce jest tutaj. Że zasługujesz na to, by dostać drugą szansę. A my zwykle nie dajemy drugich szans. Ścinamy zdrajcom głowy.
Przytaknął, gdy Lucinda wspomniała o przysiędze. pamiętał, nie musiała ani o tym przypominać ani podkreślać wartości wieczystej przysięgi. Nie było ważniejszej na tym świecie, bardziej obciążającej i okrutnej. Uniósł dłoń, delikatnym ruchem próbując jej dać znać, że nie musiała mu tego wykładać. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Będzie wierna - wiedział. Nie zdradzi, to też wiedział. Jeśli choćby pomyśli o tym, umrze. Ale w ich świecie wszystko miało swój czas i odpowiedni rytm, a dziś oba te elementy zostały zaburzone. Mieli prawo podejmować decyzje, byli najwierniejszymi sługami Czarnego Pana, ale nie oznaczało to, że nie liczyli się z ludźmi, którzy również dla niego walczyli. I z szacunku do wszystkich tam zgromadzonych należało miejsce i rolę Lucindy wyraźnie zaznaczyć, nawet jeśli ona sama nie mogła dziś tego zrozumieć.
— Wierze, że sprawdzisz się w tych kwestiach, które Drew uzna za odpowiednie w danej chwili, pani Macnair — odparł uprzejmie, uśmiechając się sympatycznie. — Niemniej, liczę, że najpierw w tym konkretnym się wykażesz, udowadniając, że przyszłość jest dla ciebie najważniejsza. — Bo kobiety będą rodzić dzieci śmierciożercom i rycerzom niezależnie od ich fanaberii i kaprysów. Bo tak mogli zapewnić sobie potęgę, przyszłość i stabilizację w społeczeństwie. Na tym świat stał i stać będzie, a bez tego upadną, a historia o nich zapomni. Im szybciej zakończy się ta głupia narracja tym lepiej dla całej społeczności czarodziejskiej. Tym lepiej także dla samych czarownic, powinny zdawać sobie z tego sprawę.
Chwycił za klamkę i otworzył drzwi, puszczając Lucindę przodem; zamknął je głośno i wyraźnie, anonsując wszystkim powrót. Ruszył w stronę sceny zaraz za czarownicą, lecz nim zdołała skręcić w stronę stolika, dotknął jej delikatnie, zatrzymując w miejscu.
— Jestem pewien, że chciałabyś nam opowiedzieć o tym, co pamiętasz na temat wrogów, którzy uczynili ci taką krzywdę. A może i ktoś z obecnych zechce zadać ci jakieś pytanie. Proszę — wskazał drogę na scenę, a samemu zajął na powrót swoje miejsce przy pierwszym stoliku, u boku żony. Zakładał, że jej obecność i stan zostały już wyjaśnione, ale siedzący tu Rycerze mieli absolutne prawo, by ją przesłuchać, skoro przyjęli ją do siebie ponownie.
— Nie, skąd — odpowiedział od razu, ogniskując na niej spojrzenie. — Jesteś gotowa, by tam wrócić? — Czy była gotowa, by stanąć przed wszystkimi rycerzami i znów znieść trud, jaki dla jednych bywał naturalny, gdy wkraczali w nowe środowisko, a dla innych nieprzyjemny i zniechęcający? Pytał z grzeczności, nie dbał o jej samopoczucie. Uniósł dłoń w kierunku mężczyzny, który przed rozpoczęciem spotkania częstował każdego kieliszkiem musującego wina. — Za chwilę będziemy gotowi — poinformował go, ale nie odprowadzał już wzrokiem, gdy znikał za zakrętem, by udać się do kuchni i dać sygnał do rozpoczęcia ostatnich przygotowań kolacji, jaką gospodarze dla nich przygotowali.
—Zaufanie — powtórzył i uśmiechnął się lekko, sam do siebie, powracając spojrzeniem do jasnowłosej kobiety. Nie znał jej zupełnie, ale od dawna jej ścieżki krzyżowały się z drogą Drew. Veritaserum i to niezrozumiałe pozwolenie jej na ucieczkę, a potem ta gotować do poślubienia jej w każdej chwili pomimo znacznie lepszej, i bardziej opłacalnej propozycji poślubienia lady Parkinson. Cóż takiego było w upadłej arystokratce, że zjednała sobie śmierciożercę mimo tych wszystkich różnic, wyznawanych wartości? Jak ludzie mogli godzić się na wspólne marnowanie czasu pomimo tak skrajnie odmiennych poglądów — nie wiedział. I nie sądził, by kiedykolwiek to zrozumiał. teraz nie musiał nawet próbować, wybranka Drew wracała na właściwą ścieżkę.
— Powiedzieć, że twoja obecność wzbudza kontrowersje to jak nie powiedzieć nic, Lucindo. Lucindo Selwyn wciąż? Lucindo Macnair? Jakie nosisz nazwisko po tym wszystkim, co uczyniłaś? — Przechylił głowę, przyglądając jej się uważnie. — Czarodzieje, którzy tam siedzą to członkowie elity. Najbardziej lojalni, porządni, inteligentni i szanowani ze wszystkich czarodziejów jakich w życiu spotkałaś. I posadzono miedzy nimi zdraczyję, która napluła im w twarz. Wierz mi, twoja obecność nie jest odstraszająca. — Była zniewagą wobec tych, którym prawił o jedności i poczuciu wspólnoty. I nie było to zamierzone, nie było planowane. Winni byli im wyjaśnienia i wierzył, że Drew uczynił to z należytą starannością.
— Będą cię tolerować i dobrze traktować nie z szacunku do ciebie, o który prosił Drew, ale z szacunku do niego. Do śmierciożercy, do przywódcy, do czarnoksiężnika, który prowadzi Rycerzy ku chwale i zwycięstwu dla Czarnego Pana. Będziesz pracowała dwa razy ciężej, a i tak będą darzyć cię nieufnością. Zdajesz sobie sprawę z tego, prawda? To co zrobiłaś. Zdradziłaś, zasymilowałaś się z wrogiem, udowadniając jak słaba i i podatna na manipulacje byłaś. Mogliby pożreć cię żywcem, Lucindo, ale tego nie uczynią. Bo znajdujesz się pod protekcją śmierciożercy. — Zbliżył się do niej powoli. — I każdy twój błąd odbije się na nim. On też dobrze o tym wie. Musisz mieć się na baczności. I udowodnić tym wszystkim ludziom na sali, że twoje miejsce jest tutaj. Że zasługujesz na to, by dostać drugą szansę. A my zwykle nie dajemy drugich szans. Ścinamy zdrajcom głowy.
Przytaknął, gdy Lucinda wspomniała o przysiędze. pamiętał, nie musiała ani o tym przypominać ani podkreślać wartości wieczystej przysięgi. Nie było ważniejszej na tym świecie, bardziej obciążającej i okrutnej. Uniósł dłoń, delikatnym ruchem próbując jej dać znać, że nie musiała mu tego wykładać. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Będzie wierna - wiedział. Nie zdradzi, to też wiedział. Jeśli choćby pomyśli o tym, umrze. Ale w ich świecie wszystko miało swój czas i odpowiedni rytm, a dziś oba te elementy zostały zaburzone. Mieli prawo podejmować decyzje, byli najwierniejszymi sługami Czarnego Pana, ale nie oznaczało to, że nie liczyli się z ludźmi, którzy również dla niego walczyli. I z szacunku do wszystkich tam zgromadzonych należało miejsce i rolę Lucindy wyraźnie zaznaczyć, nawet jeśli ona sama nie mogła dziś tego zrozumieć.
— Wierze, że sprawdzisz się w tych kwestiach, które Drew uzna za odpowiednie w danej chwili, pani Macnair — odparł uprzejmie, uśmiechając się sympatycznie. — Niemniej, liczę, że najpierw w tym konkretnym się wykażesz, udowadniając, że przyszłość jest dla ciebie najważniejsza. — Bo kobiety będą rodzić dzieci śmierciożercom i rycerzom niezależnie od ich fanaberii i kaprysów. Bo tak mogli zapewnić sobie potęgę, przyszłość i stabilizację w społeczeństwie. Na tym świat stał i stać będzie, a bez tego upadną, a historia o nich zapomni. Im szybciej zakończy się ta głupia narracja tym lepiej dla całej społeczności czarodziejskiej. Tym lepiej także dla samych czarownic, powinny zdawać sobie z tego sprawę.
Chwycił za klamkę i otworzył drzwi, puszczając Lucindę przodem; zamknął je głośno i wyraźnie, anonsując wszystkim powrót. Ruszył w stronę sceny zaraz za czarownicą, lecz nim zdołała skręcić w stronę stolika, dotknął jej delikatnie, zatrzymując w miejscu.
— Jestem pewien, że chciałabyś nam opowiedzieć o tym, co pamiętasz na temat wrogów, którzy uczynili ci taką krzywdę. A może i ktoś z obecnych zechce zadać ci jakieś pytanie. Proszę — wskazał drogę na scenę, a samemu zajął na powrót swoje miejsce przy pierwszym stoliku, u boku żony. Zakładał, że jej obecność i stan zostały już wyjaśnione, ale siedzący tu Rycerze mieli absolutne prawo, by ją przesłuchać, skoro przyjęli ją do siebie ponownie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Słuchał wszystkich uważnie, analizując wszystkie zasłyszane do tej pory fakty. Informacji było dużo, docierały z każdej strony sali, każda z nich była interesująca i można je było połączyć w różny sposób. Ten wieczór zdecydowanie obfitował w nowości i Burke był zadowolony, że w końcu mogli się tu wszyscy spotkać. Przedstawienie wszystkiego i połączenie było potrzebne, a w sali pojawiły się znakomite persony, każdy z nich wykazywał się różnymi, przydatnymi umiejętnościami. Liczył, że mając w około tyle znamienitych umysłów, w końcu uda im się znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie na męczące ich problemy i pytanie na zadawanie pytania.
Zamieszanie związane z zachowaniem żony kuzyna sprawiło, że na moment wyrwał się z zamyślenia. Między zaciągnięciem się papierosem, a strzepnięciem popiołu do popielniczki powiódł wzrokiem między Evandrą, a Macnair’em. Takiej sytuacji się nie spodziewał tego wieczoru. Wydawało mu się, że wszyscy zgromadzeni w sali znali panujące tu zasady. Jeśli taka sytuacja miałaby miejsce na spotkaniu towarzyskim, nie związanym z organizacją, do której wszyscy należeli, możliwe, że sam by się lekko oburzył takim zachowaniem, ale to nie było takie spotkanie. Nie było mowy o zwalaniu takiego zachowania ze strony Evandry na błogosławiony stan, w jakim była, można było ewentualnie na jej młody wiek, ale nic nie usprawiedliwiało takiego zachowania w jego oczach. Jeśli Tristan nie potrafił zapanować nad swoją żoną, może nie należało jej tutaj zabierać? Zwłaszcza, że nie tylko ona była teraz oceniana, ale przede wszystkim on, jako jej mąż i Śmierciożerca. Powstrzymał się przed lekkim uśmiechem, który chciał wpłynąć na jego usta kiedy kuzyn nakazał ciszę. Sigrun powiedziała to, co z całą pewnością nie jedna osoba w tamtym momencie pomyślała. Jedni, tak jak on, postanowili tego nie komentować, w każdym razie nie teraz, bo nie wierzył, że temat umrze śmiercią naturalną szybko.
- Wasza pomoc z całą pewnością będzie nieoceniona. - odezwał się w kierunku Irini i Ignotusa, którzy zaproponowali swoje uczestnictwo w wyprawie do Wnelock Edge.
Z Iriną współpracował już wcześniej, kiedy sprawdzali wrak Roztańczonej Sally. Już wtedy dostrzegł, że czarownica jest rzetelna, skupiona na celu i skrupulatna, cenił to w kobietach, zwłaszcza w tych, z którymi miał pracować. Przede wszystkim jednak miała doświadczenie i z całą pewnością inne podejście niż on. Spojrzenie pod innym kątem na sprawy historyczne czy te związane z artefaktami, z całą pewnością się przyda. Nie przypominał sobie aby miał okazję wcześniej współpracować ze starszym Mulciberem, ale słyszał o nim wystarczająco dużo, by wiedzieć, że jego obecność będzie z cała pewnością owocna. Skinął głową siedzącemu przy tym samym stoliku Leonhard’owi. Biorąc pod uwagę, że mieli badać lody jego przodka, nie wyobrażał sobie aby go tam zabrakło. Jeśli sam by się nie zgłosił, z cała pewnością zaproponowałby mu to, potrzebowali historii, które znał i potrzebowali ich całych, musieli znać wszystkie szczegóły.
- Jak nazywa się w takim razie nasza zagubiona blondwłosa francuska? - pytanie to skierował do Rosiera, unosząc lekko brew ku górze.
Fakt, że ten wie kim jest dziewczyna z jego wizji była dla niego zaskoczeniem. Chciał więc poznać jej personalia, chciał w końcu nadal imię tajemniczej niewieście, która nawiedzała jego myśli na jawie jak i koszmary. Być może ze swoimi znajomościami będzie mógł wspomóc ich w poszukiwaniach owej dziewczyny, może moment kiedy ona się odnajdzie, sprawi, że przestaną go męczyć te wszystkie wizje i inne przypadłości.
- Tak, czarne witki wyłoniły się ze szklanej kuli i po drewnie zaczęły się wspinać w górę. - skinął głową na pytanie Drew – To też nie do końca są wizje, w każdym razie nie tylko. Myślę, że można je również zaliczyć do czegoś na wzór omamów słuchowych i fizycznie widocznych efektów. - dodał ponownie zaciągając się papierosem.
Teraz podchodził do tego na spokojnie, ale kiedy pierwszy raz pojawiły się te dziwne efekty uboczne był co najmniej zaskoczony. Teraz było to dla niego codziennością, ale nie zmieniało to faktu, że chęć odkrycia prawdy rosła z każdym dniem coraz bardziej. Teraz jednak miał okazje zbliżyć się do poznania prawdy, nie było opcji by odpuścił.
- Naturalnie, może ci, którzy znają Francuski, wyciągną z tego więcej. Wybaczcie mój akcent. - spojrzał w kierunku Melisande, po czym wyrecytował z pamięci całą piosenkę:
Dire qu'il suffit parfois
Qu'il y ait un navire
Pour que tout se déchire
Quand le navire s'en va
Il emmenait avec lui
La douce aux yeux si tendres
Qui n'a pas su comprendre
Qu'elle brisait votre vie
Słyszał ją tyle razy, że mógł to zrobić w każdej chwili. Sam łapał się na tym, że nucił ją pracując nad papierami w palarni czy po prostu siedząc w domu i zajmując się swoimi sprawami. Miał nadzieję, że ktoś ze zgromadzonych będzie w stanie coś z tego zrozumieć. Istniała możliwość, że piosenka nie miała nic wspólnego z ich sprawą, nie mógł tego jednak zakładać góry, nie będąc w stanie podeprzeć tego jakimikolwiek dowodami.
Pokiwał głową z uznaniem kiedy Drew w końcu postanowił przedstawić im prawdę na temat Lucindy. Był zdecydowanie bardziej skłonny uwierzyć w tą wersję niż w tą pierwotnie przedstawioną. Był pod wrażeniem złożonością klątwy, jej majstersztyku i samego procesu nałożenia. Wiedział nie od dziś, że Macnair miał niecodzienne zdolności w tym zakresie, ale ta konkretna klątwa, upewniła go w przekonaniu, że mało kto może się z nim mierzyć w tej dziedzinie. Nie wnikał w jego motywacje jeśli chodziło o ożenek ze zdrajczynią, nie obchodziło go to. Teraz, kiedy była od niego całkowicie zależna, mógł z nią robić co mu się żywnie podobało i Xavier wychodził z założenia, że nikogo nie powinno to obchodzić. Sięgnął po kieliszek i uniósł go lekko w kierunku Drew, chcąc w ten sposób dać mu znać, że jest pod wrażeniem i uznaje jego osiągnięcie.
Kiedy Lucinda wróciła do sali w towarzystwie Ramsey’a, naturalnie bez żadnego pudełka, przez moment przyglądał jej się w milczeniu. Ciekaw był jakie dokładnie szkody w jej pamięci wyrządziła klątwa, może kiedyś bardziej się nad tym pochyli i podpyta Drew. W tym momencie nie był to jednak odpowiedni moment.
Zamieszanie związane z zachowaniem żony kuzyna sprawiło, że na moment wyrwał się z zamyślenia. Między zaciągnięciem się papierosem, a strzepnięciem popiołu do popielniczki powiódł wzrokiem między Evandrą, a Macnair’em. Takiej sytuacji się nie spodziewał tego wieczoru. Wydawało mu się, że wszyscy zgromadzeni w sali znali panujące tu zasady. Jeśli taka sytuacja miałaby miejsce na spotkaniu towarzyskim, nie związanym z organizacją, do której wszyscy należeli, możliwe, że sam by się lekko oburzył takim zachowaniem, ale to nie było takie spotkanie. Nie było mowy o zwalaniu takiego zachowania ze strony Evandry na błogosławiony stan, w jakim była, można było ewentualnie na jej młody wiek, ale nic nie usprawiedliwiało takiego zachowania w jego oczach. Jeśli Tristan nie potrafił zapanować nad swoją żoną, może nie należało jej tutaj zabierać? Zwłaszcza, że nie tylko ona była teraz oceniana, ale przede wszystkim on, jako jej mąż i Śmierciożerca. Powstrzymał się przed lekkim uśmiechem, który chciał wpłynąć na jego usta kiedy kuzyn nakazał ciszę. Sigrun powiedziała to, co z całą pewnością nie jedna osoba w tamtym momencie pomyślała. Jedni, tak jak on, postanowili tego nie komentować, w każdym razie nie teraz, bo nie wierzył, że temat umrze śmiercią naturalną szybko.
- Wasza pomoc z całą pewnością będzie nieoceniona. - odezwał się w kierunku Irini i Ignotusa, którzy zaproponowali swoje uczestnictwo w wyprawie do Wnelock Edge.
Z Iriną współpracował już wcześniej, kiedy sprawdzali wrak Roztańczonej Sally. Już wtedy dostrzegł, że czarownica jest rzetelna, skupiona na celu i skrupulatna, cenił to w kobietach, zwłaszcza w tych, z którymi miał pracować. Przede wszystkim jednak miała doświadczenie i z całą pewnością inne podejście niż on. Spojrzenie pod innym kątem na sprawy historyczne czy te związane z artefaktami, z całą pewnością się przyda. Nie przypominał sobie aby miał okazję wcześniej współpracować ze starszym Mulciberem, ale słyszał o nim wystarczająco dużo, by wiedzieć, że jego obecność będzie z cała pewnością owocna. Skinął głową siedzącemu przy tym samym stoliku Leonhard’owi. Biorąc pod uwagę, że mieli badać lody jego przodka, nie wyobrażał sobie aby go tam zabrakło. Jeśli sam by się nie zgłosił, z cała pewnością zaproponowałby mu to, potrzebowali historii, które znał i potrzebowali ich całych, musieli znać wszystkie szczegóły.
- Jak nazywa się w takim razie nasza zagubiona blondwłosa francuska? - pytanie to skierował do Rosiera, unosząc lekko brew ku górze.
Fakt, że ten wie kim jest dziewczyna z jego wizji była dla niego zaskoczeniem. Chciał więc poznać jej personalia, chciał w końcu nadal imię tajemniczej niewieście, która nawiedzała jego myśli na jawie jak i koszmary. Być może ze swoimi znajomościami będzie mógł wspomóc ich w poszukiwaniach owej dziewczyny, może moment kiedy ona się odnajdzie, sprawi, że przestaną go męczyć te wszystkie wizje i inne przypadłości.
- Tak, czarne witki wyłoniły się ze szklanej kuli i po drewnie zaczęły się wspinać w górę. - skinął głową na pytanie Drew – To też nie do końca są wizje, w każdym razie nie tylko. Myślę, że można je również zaliczyć do czegoś na wzór omamów słuchowych i fizycznie widocznych efektów. - dodał ponownie zaciągając się papierosem.
Teraz podchodził do tego na spokojnie, ale kiedy pierwszy raz pojawiły się te dziwne efekty uboczne był co najmniej zaskoczony. Teraz było to dla niego codziennością, ale nie zmieniało to faktu, że chęć odkrycia prawdy rosła z każdym dniem coraz bardziej. Teraz jednak miał okazje zbliżyć się do poznania prawdy, nie było opcji by odpuścił.
- Naturalnie, może ci, którzy znają Francuski, wyciągną z tego więcej. Wybaczcie mój akcent. - spojrzał w kierunku Melisande, po czym wyrecytował z pamięci całą piosenkę:
Dire qu'il suffit parfois
Qu'il y ait un navire
Pour que tout se déchire
Quand le navire s'en va
Il emmenait avec lui
La douce aux yeux si tendres
Qui n'a pas su comprendre
Qu'elle brisait votre vie
Słyszał ją tyle razy, że mógł to zrobić w każdej chwili. Sam łapał się na tym, że nucił ją pracując nad papierami w palarni czy po prostu siedząc w domu i zajmując się swoimi sprawami. Miał nadzieję, że ktoś ze zgromadzonych będzie w stanie coś z tego zrozumieć. Istniała możliwość, że piosenka nie miała nic wspólnego z ich sprawą, nie mógł tego jednak zakładać góry, nie będąc w stanie podeprzeć tego jakimikolwiek dowodami.
Pokiwał głową z uznaniem kiedy Drew w końcu postanowił przedstawić im prawdę na temat Lucindy. Był zdecydowanie bardziej skłonny uwierzyć w tą wersję niż w tą pierwotnie przedstawioną. Był pod wrażeniem złożonością klątwy, jej majstersztyku i samego procesu nałożenia. Wiedział nie od dziś, że Macnair miał niecodzienne zdolności w tym zakresie, ale ta konkretna klątwa, upewniła go w przekonaniu, że mało kto może się z nim mierzyć w tej dziedzinie. Nie wnikał w jego motywacje jeśli chodziło o ożenek ze zdrajczynią, nie obchodziło go to. Teraz, kiedy była od niego całkowicie zależna, mógł z nią robić co mu się żywnie podobało i Xavier wychodził z założenia, że nikogo nie powinno to obchodzić. Sięgnął po kieliszek i uniósł go lekko w kierunku Drew, chcąc w ten sposób dać mu znać, że jest pod wrażeniem i uznaje jego osiągnięcie.
Kiedy Lucinda wróciła do sali w towarzystwie Ramsey’a, naturalnie bez żadnego pudełka, przez moment przyglądał jej się w milczeniu. Ciekaw był jakie dokładnie szkody w jej pamięci wyrządziła klątwa, może kiedyś bardziej się nad tym pochyli i podpyta Drew. W tym momencie nie był to jednak odpowiedni moment.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +5
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +5
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Po sali niosły się głosy; wzburzone, poruszone, zaangażowane, zaalarmowane — rozprawiały o tym co się wydarzyło, co kryło się w zniszczonych katastrofą miejscach, o istotach, stworach i legendach. Tatiana o części słyszała, część rozpoznawała po raz pierwszy w życiu. Od kilku tygodni była odsunięta od aktywnego życia — w służbie Czarnego Pana, w służbie temu kraju, w służbie samej sobie. Tkwiąc w letargu omijało ją wiele — może to i lepiej, zważywszy na to jak krwawe żniwo zebrała katastrofa? — dlatego teraz czerpała z toczących się dyskusji, słuchając sprawozdań szlachetnie urodzonych i tych, w których nie płynęła być może błękitna krew, za to taki sam zapał.
Słowa Evandry dotarły do niej wywołując niemałe zaskoczenie —i milcząc obserwowała ją przez dłuższą chwilę, jakby chciała w mimice lady doyenne odkryć faktyczne intencje tych słów. Potrzebowała poczucia władzy? Upajała się nim? Zapominała o panującej tutaj hierarchii?
Sigrun rzuciła swój komentarz, lord Rosier prędko go ukrócił; Dolohov obserwowała to wszystko wzrokiem prawie sennym, jakby wciąż tkwiła w przygotowanej scenografii i przygotowanej roli, zmęczona i niepewna.
Nie potrafiła odnaleźć się w wizjach o mugolach wystawionych na targu, nie wyobrażała sobie też krwawych walk na arenie; ale inni byli innego zdania, ochoczo wyrażając swoje poparcie, momentami i zafascynowanie dla sprawy. Czy gdyby zżyła się z tym miejscem choć odrobinę bardziej, i sama by to poczuła?
Faktyczny podział nowych zadań miał rozstrzygnąć się w swoim czasie; kiedy oszacują straty, koszta, rozplanują strategię — teraz najważniejszym elementem wydawała się wielka zagadka Drew Macnaira w postaci blondwłosej kobiety, którą obwołał swoją przyszłą małżonką.
Co mogła im dać Lucinda, co odebrać, co dostarczyć — jej obecność wciąż drżała gęstością w atmosferze poruszonego zgromadzenia, do czasu kiedy Drew ponownie zabrał głos. I wyjawił prawdę, a ta zdawała się odbijać nieprzyjemnym uściskiem w żołądku; sięganie po wspomnienia, babranie w nich rękoma, fałszowanie ich w przeróżne sposoby — Tatiana miała wrażenie jakby coś nieprzyjemnie zimnego i oślizgłego przemykało po bliźnie na plecach, ale jakikolwiek dyskomfort ograniczyła jedynie do sztywniejszego wyprostowania się na krześle.
Słowa Evandry dotarły do niej wywołując niemałe zaskoczenie —i milcząc obserwowała ją przez dłuższą chwilę, jakby chciała w mimice lady doyenne odkryć faktyczne intencje tych słów. Potrzebowała poczucia władzy? Upajała się nim? Zapominała o panującej tutaj hierarchii?
Sigrun rzuciła swój komentarz, lord Rosier prędko go ukrócił; Dolohov obserwowała to wszystko wzrokiem prawie sennym, jakby wciąż tkwiła w przygotowanej scenografii i przygotowanej roli, zmęczona i niepewna.
Nie potrafiła odnaleźć się w wizjach o mugolach wystawionych na targu, nie wyobrażała sobie też krwawych walk na arenie; ale inni byli innego zdania, ochoczo wyrażając swoje poparcie, momentami i zafascynowanie dla sprawy. Czy gdyby zżyła się z tym miejscem choć odrobinę bardziej, i sama by to poczuła?
Faktyczny podział nowych zadań miał rozstrzygnąć się w swoim czasie; kiedy oszacują straty, koszta, rozplanują strategię — teraz najważniejszym elementem wydawała się wielka zagadka Drew Macnaira w postaci blondwłosej kobiety, którą obwołał swoją przyszłą małżonką.
Co mogła im dać Lucinda, co odebrać, co dostarczyć — jej obecność wciąż drżała gęstością w atmosferze poruszonego zgromadzenia, do czasu kiedy Drew ponownie zabrał głos. I wyjawił prawdę, a ta zdawała się odbijać nieprzyjemnym uściskiem w żołądku; sięganie po wspomnienia, babranie w nich rękoma, fałszowanie ich w przeróżne sposoby — Tatiana miała wrażenie jakby coś nieprzyjemnie zimnego i oślizgłego przemykało po bliźnie na plecach, ale jakikolwiek dyskomfort ograniczyła jedynie do sztywniejszego wyprostowania się na krześle.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pochwyciła spojrzenie Evandry i subtelnie skinęła głową, składając przy tym usta w przyjemnym uśmiechu, gdy lady doyenne skomentowała jej ofertę pomocy ze stworzeniem planu edukacji młodych dziewcząt; Idun wierzyła, że posiadane przez nią doświadczenie w roli matki może okazać się cenne, do tego chciała być na bieżąco z czynionymi przez pozostałe czarownice sugestiami i trzymać rękę na pulsie. Wkład każdej z nich, podobnych, ale jednak różnych, miał niewątpliwie poszerzyć perspektywę.
Czy Wenlock Edge miało okazać się odpowiedzią na stawiane przez nich pytania? Czy powinni raczej skierować wzrok w inną stronę, na przykład tę wspomnianą przez Melisande? Fakt, że Leonhard nie mógł rozwiać wątpliwości dotyczących pochodzenia wspomnianego lorda, nie pomagał z odpowiedzeniem na te pytania. Nie brakowało jednak chętnych do wyruszenia w teren, co niewątpliwie miało ułatwić rozwianie wciąż wiszących w powietrzu wątpliwości – ponieważ jednak rozmawiali o ich ziemiach, ziemiach Averych, istotne dlań było omówienie zarysowującej się wyprawy z nestorem i poinformowanie go o planach Rycerzy. Przeniosła wzrok na twarz Harlana, przelotnie krzyżując z nim spojrzenia. Była pewna, że mąż bezzwłocznie poruszy ten temat z Juliusem, może jeszcze tego wieczoru.
Rozumiała, skąd wynikał komentarz Evandry, sama nie widziała powodu, dla którego mieliby rezygnować z należnej im tytulatury, grzeczność nic nie kosztowała, nie zamierzała jednak wtrącać się w wymianę zdań między lady doyenne a namiestnikiem Suffolk, tym bardziej w takim tonie; niejako z ulgą przyjęła kategoryczne ucięcie tematu, woląc skupić się na tym, co ich łączyło, wspólnym celu.
– Nie przypominam sobie, by ktokolwiek prowadził tam badania – zwróciła się do lady Burke, chcąc odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, mając na myśli wspomniane w rozmowie ruiny. Mogła jednak podzielić się takimi informacjami, jakie miała – i dla zaspokojenia ciekawości Primrose, i z myślą o tych, którzy zamierzali wyruszyć do Wenlock Edge. – Dwór, który opisał Harlan, to Wilderhope Manor. Znajduje się nieopodal krawędzi najbardziej stromego zbocza, gdzie doszło do tej tragedii. Nie wydaje mi się, by było pewne, co dokładnie doprowadziło do zniszczenia rezydencji. Faktem jest, że została porzucona, a otaczające ją tereny spowija niepokojąca aura. – Zmarszczyła brwi w reakcji na wypowiedź Tristana; czy przedstawiona przez niego wizja dziać się właśnie tam? – Podwórze jest zapuszczone, a roślinność bujna, nie wydaje mi się jednak, by mogło stanowić tło dla tej sielanki. Choć przed wejściem wciąż znajduje się rząd kamiennych kolumn, niektóre z nich zwieńczone są rzeźbami, które – jeśli wierzyć plotkom – niekiedy ożywają, być może rozbudzane obecnością intruzów. – Czym innym była jednak część nadgryzionej zębem czasu kolumny, a czym innym zupełnie odrębna figura, do tego figura najpewniej słusznych rozmiarów. Wątpiła więc, by mówili o tym samym miejscu.
Zachęcona faktem, że Xavier palił, sama w końcu sięgnęła do wnętrza obracanego w palcach pudełeczka, by już chwilę później zaciągnąć się umieszczonym w fifce papierosem o kompozycji zapachowej zgodnej z noszonymi tego wieczoru perfumami.
Padło już między nimi wiele słów. Jedne tematy były łatwiejsze do objęcia umysłem, inne wciąż wzbudzały w Idun pewien dyskomfort, jak chociażby doprowadzające do obłędu artefakty. I o ile wiedziała, że pewne wątki należy jeszcze domknąć, że to nie koniec dyskusji, tak nie spodziewała się, że powrócą do omawiania sytuacji Lucindy. Słuchała słów zajmującego miejsce na mównicy Śmierciożercy z uwagą, z chłodnym dystansem, nie spodziewała się, że powie cokolwiek, co miałoby zmienić jej wcześniejsze odczucia, lecz im więcej mówił, tym więcej – w końcu – rozumiała. Tak przynajmniej zakładała, biorąc nową wersję zdarzeń, dużo bardziej sensowną i logiczną, za niepodważalny fakt. Dlaczego nie zaczęli od prawdy, dlaczego wpierw musieli zostać nieświadomymi świadkami przedstawienia odegranego na potrzeby złapanej w sidła Macnaira czarownicy? Mogła jedynie gdybać. Nałożona przez niego klątwa była świadectwem niebywałej biegłości w sztuce czarnej magii, budziła podziw i uznanie; niegdysiejsza lady Selwyn, później rebeliantka z listów gończych, stała się marionetką w jego rękach, która miała posłużyć za nie byle jakie narzędzie propagandowe. Bezwiednie złożyła usta w miękkim uśmiechu na myśl, jak silny, celny cios mogli dzięki temu zadać Zakonowi Feniksa. Żałowała jedynie, że zdrajczyni nie zdaje sobie sprawy z zaserwowanej jej ironii losu; cóż, najwidoczniej nie można było mieć wszystkiego.
Przelotnie spojrzała w kierunku wejścia, gdy w drzwiach pojawił się Ramsey w towarzystwie obłożonej klątwą czarownicy; podejrzewała, że niektórzy z pewnością skorzystają z okazji i zadadzą jej mniej lub bardziej niewygodne pytania.
Czy Wenlock Edge miało okazać się odpowiedzią na stawiane przez nich pytania? Czy powinni raczej skierować wzrok w inną stronę, na przykład tę wspomnianą przez Melisande? Fakt, że Leonhard nie mógł rozwiać wątpliwości dotyczących pochodzenia wspomnianego lorda, nie pomagał z odpowiedzeniem na te pytania. Nie brakowało jednak chętnych do wyruszenia w teren, co niewątpliwie miało ułatwić rozwianie wciąż wiszących w powietrzu wątpliwości – ponieważ jednak rozmawiali o ich ziemiach, ziemiach Averych, istotne dlań było omówienie zarysowującej się wyprawy z nestorem i poinformowanie go o planach Rycerzy. Przeniosła wzrok na twarz Harlana, przelotnie krzyżując z nim spojrzenia. Była pewna, że mąż bezzwłocznie poruszy ten temat z Juliusem, może jeszcze tego wieczoru.
Rozumiała, skąd wynikał komentarz Evandry, sama nie widziała powodu, dla którego mieliby rezygnować z należnej im tytulatury, grzeczność nic nie kosztowała, nie zamierzała jednak wtrącać się w wymianę zdań między lady doyenne a namiestnikiem Suffolk, tym bardziej w takim tonie; niejako z ulgą przyjęła kategoryczne ucięcie tematu, woląc skupić się na tym, co ich łączyło, wspólnym celu.
– Nie przypominam sobie, by ktokolwiek prowadził tam badania – zwróciła się do lady Burke, chcąc odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, mając na myśli wspomniane w rozmowie ruiny. Mogła jednak podzielić się takimi informacjami, jakie miała – i dla zaspokojenia ciekawości Primrose, i z myślą o tych, którzy zamierzali wyruszyć do Wenlock Edge. – Dwór, który opisał Harlan, to Wilderhope Manor. Znajduje się nieopodal krawędzi najbardziej stromego zbocza, gdzie doszło do tej tragedii. Nie wydaje mi się, by było pewne, co dokładnie doprowadziło do zniszczenia rezydencji. Faktem jest, że została porzucona, a otaczające ją tereny spowija niepokojąca aura. – Zmarszczyła brwi w reakcji na wypowiedź Tristana; czy przedstawiona przez niego wizja dziać się właśnie tam? – Podwórze jest zapuszczone, a roślinność bujna, nie wydaje mi się jednak, by mogło stanowić tło dla tej sielanki. Choć przed wejściem wciąż znajduje się rząd kamiennych kolumn, niektóre z nich zwieńczone są rzeźbami, które – jeśli wierzyć plotkom – niekiedy ożywają, być może rozbudzane obecnością intruzów. – Czym innym była jednak część nadgryzionej zębem czasu kolumny, a czym innym zupełnie odrębna figura, do tego figura najpewniej słusznych rozmiarów. Wątpiła więc, by mówili o tym samym miejscu.
Zachęcona faktem, że Xavier palił, sama w końcu sięgnęła do wnętrza obracanego w palcach pudełeczka, by już chwilę później zaciągnąć się umieszczonym w fifce papierosem o kompozycji zapachowej zgodnej z noszonymi tego wieczoru perfumami.
Padło już między nimi wiele słów. Jedne tematy były łatwiejsze do objęcia umysłem, inne wciąż wzbudzały w Idun pewien dyskomfort, jak chociażby doprowadzające do obłędu artefakty. I o ile wiedziała, że pewne wątki należy jeszcze domknąć, że to nie koniec dyskusji, tak nie spodziewała się, że powrócą do omawiania sytuacji Lucindy. Słuchała słów zajmującego miejsce na mównicy Śmierciożercy z uwagą, z chłodnym dystansem, nie spodziewała się, że powie cokolwiek, co miałoby zmienić jej wcześniejsze odczucia, lecz im więcej mówił, tym więcej – w końcu – rozumiała. Tak przynajmniej zakładała, biorąc nową wersję zdarzeń, dużo bardziej sensowną i logiczną, za niepodważalny fakt. Dlaczego nie zaczęli od prawdy, dlaczego wpierw musieli zostać nieświadomymi świadkami przedstawienia odegranego na potrzeby złapanej w sidła Macnaira czarownicy? Mogła jedynie gdybać. Nałożona przez niego klątwa była świadectwem niebywałej biegłości w sztuce czarnej magii, budziła podziw i uznanie; niegdysiejsza lady Selwyn, później rebeliantka z listów gończych, stała się marionetką w jego rękach, która miała posłużyć za nie byle jakie narzędzie propagandowe. Bezwiednie złożyła usta w miękkim uśmiechu na myśl, jak silny, celny cios mogli dzięki temu zadać Zakonowi Feniksa. Żałowała jedynie, że zdrajczyni nie zdaje sobie sprawy z zaserwowanej jej ironii losu; cóż, najwidoczniej nie można było mieć wszystkiego.
Przelotnie spojrzała w kierunku wejścia, gdy w drzwiach pojawił się Ramsey w towarzystwie obłożonej klątwą czarownicy; podejrzewała, że niektórzy z pewnością skorzystają z okazji i zadadzą jej mniej lub bardziej niewygodne pytania.
And when the sun fell down
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Idun Avery
Zawód : znawczyni trolli, pasjonatka perfumiarstwa
Wiek : 37
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
OPCM : 2 +2
UROKI : 2 +1
ALCHEMIA : 11 +5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Byli w sporym gronie, wszyscy przemawiali otwarcie na całe forum, więc to z tego powodu powstała wielowątkowa dysputa, w której łatwo było znaleźć rozbieżne opinie. Inni nie wychodzili dalej poza propozycję, inni chcieli już wszystko uszczegóławiać, dopiąć na ostatni guzik już na samym starcie. Nie zostały jeszcze podjęte pierwsze kroki, a już lord Avery pytany był o budżet, szukano źródeł finansowania. Trzeźwe spojrzenie na ekonomiczne aspekty potencjalnych działań było mądre, chwała za to bystrym umysłom, ale czy nie lepiej pewne szczegóły omówić później, gdy stosowne grupy osób wyłonią się przez pryzmat potrzeb?
Zerknął na swoją kuzynkę Evandrę, bez problemu dostrzegając ten jeden omen dla jej frustracji, całkiem już doświadczony w odnajdywaniu podobnych znaków u swojej siostry. Parę razy się zdarzyło, że Imogen w złości przypaliła mu ubrania ognistą kulą stworzoną z jej furii. Akurat rosła, buzowały w niej emocje dorastającego dziewczęcia, a on doprawdy niepotrzebnie ją prowokował, wina w takich przypadkach zawsze leżała po jego stronie. W tej jednej chwili reprymenda lady doyenne wystosowana w kierunku Śmierciożercy nawet jemu wydała się nie na miejscu, ale na całe szczęście Tristan stanowczo uciął słowne przepychanki. Cała sytuacja była zresztą dowodem na to, że dobrze robił trzymając się zachowawczej postawy.
Pozostawał przez całe spotkanie oniemiały, z początku z powodu zawstydzenia, a teraz nie miał nawet okazji wypowiedzieć się w jakimkolwiek temacie. Właśnie tkwił w dziwnej spirali wewnętrznej samokrytyki i nie potrafił wygrzebać się z tego grząskiego gruntu. Naukowe zagadnienia dotyczące przepływu energii magicznej, na którą niewątpliwy wpływ miał ostatni kataklizm, były mu całkowicie obce, więc trzymał język za zębami. Już się przekonał po wypowiedziach innych osób, że podczas tego pięknego bankietu słowem się wręcz szarżuje, za słówka się łapie, ciętym językiem sprowadza do parteru i przez srebrzyste usta trafia w czyjąś niełaskę. Nie odkryje tutaj przed wszystkimi żadnych wielkich tajemnic z przeszłości mitycznych postaci, bo to też nie był jego obszar zainteresować. O rumie mógłby sporo opowiedzieć, morskich prądach, budowie statków. Szkoda, że nawet jak pytano o zatonięty statek, to nie wiedział nic o tym konkretnym.
Jak człowiek morza – poza jego charyzmatycznym bratem stanowiącym znakomity wyjątek – miał się odnaleźć w tej przestrzeni do rzucania tez i kontrargumentów? Tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło na myśl o coś go zapytać, trzymał asekuracyjnie w dłoni kieliszek szampana, gotów przechylić go w kłopotliwej chwili. Wypił za pamięć o zmarłych, pochylając się kilka sekund dłużej na losem lorda Blacka, wszak przyrzeczona mu była właśnie Melisande, która szczęśliwie została jednak jego bratową. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrozumie, a niechybnie jakieś informacje do tej pory mu umknęły, to będzie mógł zwrócić się z prośbą o wyjaśnienia do niej.
Zerknął na swoją kuzynkę Evandrę, bez problemu dostrzegając ten jeden omen dla jej frustracji, całkiem już doświadczony w odnajdywaniu podobnych znaków u swojej siostry. Parę razy się zdarzyło, że Imogen w złości przypaliła mu ubrania ognistą kulą stworzoną z jej furii. Akurat rosła, buzowały w niej emocje dorastającego dziewczęcia, a on doprawdy niepotrzebnie ją prowokował, wina w takich przypadkach zawsze leżała po jego stronie. W tej jednej chwili reprymenda lady doyenne wystosowana w kierunku Śmierciożercy nawet jemu wydała się nie na miejscu, ale na całe szczęście Tristan stanowczo uciął słowne przepychanki. Cała sytuacja była zresztą dowodem na to, że dobrze robił trzymając się zachowawczej postawy.
Pozostawał przez całe spotkanie oniemiały, z początku z powodu zawstydzenia, a teraz nie miał nawet okazji wypowiedzieć się w jakimkolwiek temacie. Właśnie tkwił w dziwnej spirali wewnętrznej samokrytyki i nie potrafił wygrzebać się z tego grząskiego gruntu. Naukowe zagadnienia dotyczące przepływu energii magicznej, na którą niewątpliwy wpływ miał ostatni kataklizm, były mu całkowicie obce, więc trzymał język za zębami. Już się przekonał po wypowiedziach innych osób, że podczas tego pięknego bankietu słowem się wręcz szarżuje, za słówka się łapie, ciętym językiem sprowadza do parteru i przez srebrzyste usta trafia w czyjąś niełaskę. Nie odkryje tutaj przed wszystkimi żadnych wielkich tajemnic z przeszłości mitycznych postaci, bo to też nie był jego obszar zainteresować. O rumie mógłby sporo opowiedzieć, morskich prądach, budowie statków. Szkoda, że nawet jak pytano o zatonięty statek, to nie wiedział nic o tym konkretnym.
Jak człowiek morza – poza jego charyzmatycznym bratem stanowiącym znakomity wyjątek – miał się odnaleźć w tej przestrzeni do rzucania tez i kontrargumentów? Tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło na myśl o coś go zapytać, trzymał asekuracyjnie w dłoni kieliszek szampana, gotów przechylić go w kłopotliwej chwili. Wypił za pamięć o zmarłych, pochylając się kilka sekund dłużej na losem lorda Blacka, wszak przyrzeczona mu była właśnie Melisande, która szczęśliwie została jednak jego bratową. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrozumie, a niechybnie jakieś informacje do tej pory mu umknęły, to będzie mógł zwrócić się z prośbą o wyjaśnienia do niej.
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pochwała padająca z ust ciotki, sprawiła, że pozwoliłem sobie na lekki uśmiech zerkając na nią. Nie żeby mi na niej jakoś specjalnie zależało, ale mimo wszystko zrobiło mi się miło. Drew kiedyś napomknął, że niby mi matkuje, a ja się wtedy z nim nie do końca zgadzałem. Teraz, z perspektywy czasu, może i miał racje, chociaż nie miałem zamiaru powiedzieć tego na głos. Jako ktoś, kto wychował się od matki, nie za bardzo potrafiłem się odnaleźć w takich sytuacjach. Jednak nawet jeśli czasami Irina irytowała swoim zachowaniem, zwłaszcza mędzeniem odnoście ożenku i założeniu rodziny, to dobrze było ją mieć przy sobie.
Obróciłem lekko głowę w kierunku Igora czując lekki uścisk na ramieniu. Skinąłem mu głową, posyłając porozumiewawcze spojrzenie. Oboje pierwszy raz znaleźliśmy się w tym gronie i chociaż każdy z nas miał inne podejście, inne zdanie i spojrzenie na sprawę, to wydawało mi się, że ja i on podobnie się stresowaliśmy całą sytuacją. Kiedy przekraczałem próg sali wcale nie zamierzałem się tak udzielać, ale finalnie poruszane tematy same tak naprawdę popchnęły mnie do zabrania głosu. Początkowo serce waliło mi jak młotem, ale udało mi się zapanować nad głosem. Wiedziałem jednak, że z całą pewnością kolejnych kilka dni spędzę nad papierami i projektami w samotności. Teraz jednak podsunąłem kieliszek Igorowi widząc, że ten napełnia puste szkła.
Zatrzymałem spojrzenie na dłużej na sylwetce Sigrun. Nie do mnie należała decyzja, który projekt jest ważniejszy, arena czy gospodarstwa przez nią zaproponowane. Jeśli jednak miałbym wybierać, to na tą chwilę arena. Nie zostało wiele czasu do grudnia, a przebudowa stadionu mimo wszystko nie była łatwym i szybkim procesem. Z całą pewnością im szybciej się za to zabiorę i poświęcę temu więcej uwagi, uda się to zrobić szybciej i dokładniej, a w tym przypadku nie mogłem sobie pozwolić na żadne błędy. Zaspokojenie potrzeb jedzeniowych również było ważne, w żadnym wypadku nie negowałem tego, jednak z cała pewnością to był plan i projekt rozciągnięty w czasie. Już miałem się odezwać, odpowiedzieć na słowa kobiety, kiedy głos ponownie zabrał Drew. Wysłuchałem go i pokiwałem lekko głową.
- Nawet jeśli nie byłoby więcej rąk do pracy to byłbym w stanie podzielić uwagę. Nie ukrywam jednak, że z całą pewnością będzie łatwiej jeśli będzie więcej osób, zaoszczędzimy wtedy na czasie, a jednak czas jest tutaj kluczowy. - odparłem spokojnie, po chwili zerkając na moment w kierunku Larissy – Jestem przekonany, że znajdą się godni zaufania konstruktorzy ze Stowarzyszenia, którzy użyczą nam swoich umiejętności. - dodałem pewny, że nie będzie raczej nikogo kto by odmówił.
Chociaż na co dzień byłem raczej „Zosią samosią” i wychodziłem z założenia, że jak ja nie zrobię to nikt tego tak dobrze nie zrobi, to teraz wiedziałem, że nie ważne jak bardzo bym chciał to sobie sam nie poradzę. Już w mojej głowie pojawiały się nazwiska osób, do których miałem zamiar zwrócić się o ewentualną pomoc w tych projektach, chcąc im powierzyć pomniejsze funkcje, samemu jednak mając zamiar ich potem sprawdzić.
Rewelacje odnośnie klątwy, którą Drew nałożył na Lucindę nie były dla mnie nowością. Kuzyn poinformował nas o tym i nawet jeśli nie miałem pojęcia o klątwach w najmniejszym wymiarze, dostrzegłem pomysłowość całego procederu. Wszystko było dokładnie przemyślane, okupione ciężką pracą aby teraz zbierać jej plony. Naszym zadaniem w domu było dopilnowanie by Lucinda nigdy nie dowiedziała się o tym wszystkim i by wierzyła w wersję, którą Drew przedstawił wszystkim zgromadzonym na początku spotkania.
Ciekaw byłem kto i jakie pytania będzie miał do Lucindy, kiedy ta wróciła do pomieszczenia. Skierowałem na nią spojrzenie i mimowolnie uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Może i była jedynie ofiarą, środkiem do osiągnięcia celu, ale nie zmieniało to faktu, że teraz miała się również stać częścią naszej rodziny. Nawet jeśli inni mogli nie rozumieć motywacji Drew w tej kwestii, mógł robić co chciał, po prostu na to zasłużył, wszystkim co zrobił i czego doświadczył.
Obróciłem lekko głowę w kierunku Igora czując lekki uścisk na ramieniu. Skinąłem mu głową, posyłając porozumiewawcze spojrzenie. Oboje pierwszy raz znaleźliśmy się w tym gronie i chociaż każdy z nas miał inne podejście, inne zdanie i spojrzenie na sprawę, to wydawało mi się, że ja i on podobnie się stresowaliśmy całą sytuacją. Kiedy przekraczałem próg sali wcale nie zamierzałem się tak udzielać, ale finalnie poruszane tematy same tak naprawdę popchnęły mnie do zabrania głosu. Początkowo serce waliło mi jak młotem, ale udało mi się zapanować nad głosem. Wiedziałem jednak, że z całą pewnością kolejnych kilka dni spędzę nad papierami i projektami w samotności. Teraz jednak podsunąłem kieliszek Igorowi widząc, że ten napełnia puste szkła.
Zatrzymałem spojrzenie na dłużej na sylwetce Sigrun. Nie do mnie należała decyzja, który projekt jest ważniejszy, arena czy gospodarstwa przez nią zaproponowane. Jeśli jednak miałbym wybierać, to na tą chwilę arena. Nie zostało wiele czasu do grudnia, a przebudowa stadionu mimo wszystko nie była łatwym i szybkim procesem. Z całą pewnością im szybciej się za to zabiorę i poświęcę temu więcej uwagi, uda się to zrobić szybciej i dokładniej, a w tym przypadku nie mogłem sobie pozwolić na żadne błędy. Zaspokojenie potrzeb jedzeniowych również było ważne, w żadnym wypadku nie negowałem tego, jednak z cała pewnością to był plan i projekt rozciągnięty w czasie. Już miałem się odezwać, odpowiedzieć na słowa kobiety, kiedy głos ponownie zabrał Drew. Wysłuchałem go i pokiwałem lekko głową.
- Nawet jeśli nie byłoby więcej rąk do pracy to byłbym w stanie podzielić uwagę. Nie ukrywam jednak, że z całą pewnością będzie łatwiej jeśli będzie więcej osób, zaoszczędzimy wtedy na czasie, a jednak czas jest tutaj kluczowy. - odparłem spokojnie, po chwili zerkając na moment w kierunku Larissy – Jestem przekonany, że znajdą się godni zaufania konstruktorzy ze Stowarzyszenia, którzy użyczą nam swoich umiejętności. - dodałem pewny, że nie będzie raczej nikogo kto by odmówił.
Chociaż na co dzień byłem raczej „Zosią samosią” i wychodziłem z założenia, że jak ja nie zrobię to nikt tego tak dobrze nie zrobi, to teraz wiedziałem, że nie ważne jak bardzo bym chciał to sobie sam nie poradzę. Już w mojej głowie pojawiały się nazwiska osób, do których miałem zamiar zwrócić się o ewentualną pomoc w tych projektach, chcąc im powierzyć pomniejsze funkcje, samemu jednak mając zamiar ich potem sprawdzić.
Rewelacje odnośnie klątwy, którą Drew nałożył na Lucindę nie były dla mnie nowością. Kuzyn poinformował nas o tym i nawet jeśli nie miałem pojęcia o klątwach w najmniejszym wymiarze, dostrzegłem pomysłowość całego procederu. Wszystko było dokładnie przemyślane, okupione ciężką pracą aby teraz zbierać jej plony. Naszym zadaniem w domu było dopilnowanie by Lucinda nigdy nie dowiedziała się o tym wszystkim i by wierzyła w wersję, którą Drew przedstawił wszystkim zgromadzonym na początku spotkania.
Ciekaw byłem kto i jakie pytania będzie miał do Lucindy, kiedy ta wróciła do pomieszczenia. Skierowałem na nią spojrzenie i mimowolnie uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Może i była jedynie ofiarą, środkiem do osiągnięcia celu, ale nie zmieniało to faktu, że teraz miała się również stać częścią naszej rodziny. Nawet jeśli inni mogli nie rozumieć motywacji Drew w tej kwestii, mógł robić co chciał, po prostu na to zasłużył, wszystkim co zrobił i czego doświadczył.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Poza salą czas płynął inaczej. Nie miała pewności, czy podczas jej nieobecności udało się omówić wszystkie najważniejsze sprawy, ale nie zamierzała tego oceniać. Wierzyła, że wojna przynosiła nieustanne wyzwania, a kataklizm, który ich dotknął, mógł pokrzyżować wiele planów. Próbowała zrzucać z ramion gromadzące się w niej napięcie, ale w jej myślach wrzało. Maska spokoju była jedynie maską i nikogo nie była w stanie oszukać – nawet samej siebie. Może naiwnie myślała, że dalsza część spotkania już na dobre potoczy się bez jej obecności?
Skinęła głową na zadane przez mężczyznę pytanie. Była gotowa, choć gotowość nie oznaczała pewności siebie. Zwykle unikała mówienia, jeśli nie miała absolutnej pewności co do swoich słów lub gdy sytuacja była pozbawiona choćby cienia komfortu. Dziś jednak wiedziała, że milczenie będzie równoznaczne z odsłonięciem się na ostrze krytyki i chłodne, pełne osądu spojrzenia. – Jestem - może nie istniały słowa, które mogłyby ją postawić w lepszym położeniu. Zdrajczyni, rebeliantka, burzycielka – wzrok siedzących przy stołach osób nie musiał być nośnikiem tego co doskonale już o sobie wiedziała.
Rola jaką pełnił Drew była jej doskonale znana. Zaszedł dalej niż ktokolwiek się po nim spodziewał – dalej, niż być może sam kiedykolwiek przypuszczał. Od brawurowego złodzieja artefaktów stał się śmierciożercą i namiestnikiem hrabstwa. To była nie tylko kwestia awansu społecznego czy materialnego; ta przemiana była być może jego jedyną drogą ocalenia. Niepohamowana ambicja i gotowość do ryzyka wyniosły go na wyżyny, które dla większości pozostawały nieosiągalne. Ryzykował wiele i to nie tylko podczas Nocy Spadających Gwiazd. Wszystkie decyzje, które zapadły również później świadczyły o jego determinacji w wprowadzeniu jej na nowo do życia – życia, które kiedyś wiodła. Znała go dobrze, choć pewnie ci obecni podczas spotkania znali go w całkowicie inny sposób. Niejednokrotnie podważała jego decyzję, sprzeczała się z nim i dochodziła swych racji, ale nie tutaj. Nie w tym gronie, nie w miejscu, w którym hierarchia była z góry ustalona i którą potrafiła uszanować. Biło od niego to co biło również teraz od Ramseya – pewność siebie poparta masą doświadczeń, uznanie i władza. Słuchała w skupieniu słów mężczyzny próbując nie odwrócić spojrzenia – nie była pewna czy jej się to udało. Każde słowo było niczym szpilka wbijana w jej ciało, ale całkowicie słuszna, prawdziwa. Nie miała zamiaru się tłumaczyć, nadstawianie policzka wychodziło jej dobrze, ale też nie dlatego nie zabrała głosu. Wiedziała, że z każdego słowa powinna wyciągnąć dla siebie lekcję – w trosce o siebie i o ludzi jej najbliższych. W trosce o sprawę, za którą się opowiedziała. Mogła wybrać inną drogę – w końcu wojna potrzebowała doświadczonych ludzi i specjalistów na wielu frontach. Sama zdecydowała się tu dzisiaj przyjść i sama musiała znosić konsekwencję. – Nie szukam współczucia, nie chce go, bo sama sobie zgotowałam ten los. Byłam słaba i naiwna. Uznaje własną małość i nie będę bronić się przed oceną. Nie będę więc mówić więcej, nie będę gdybać i obiecywać, a skupię się na tym by na ów drugą szansę zasłużyć. Dla siebie i dla niego, bo nie pozwolę by moje występki pociągnęły go razem ze mną. – odparła, gdy do końca wysłuchała wszystkiego co mężczyzna miał do powiedzenia. Ścinamy zdrajcom głowy, ścinamy zdrajcom głowy, ścinamy zdrajcom głowy.
Rozumiała sytuację na swój sposób, jedyny możliwy. Mogła uchodzić za zbłąkaną, bowiem tak właśnie się czuła. Czy wiedziała o nich cokolwiek? Cała jej wiedza pochodziła od Drew i była jedynie kroplą w morzu. Nie znała ich temperamentów, charakterów i potrzeb. Nie wiedziała na co może sobie pozwolić, a czego unikać. Tu nawet szlachecka etykieta jej nie ratowała – musiała odnaleźć drogę do zjednania. Stawiała sobie podobne cele nie zdając sobie właściwie sprawy z tego jak bezcelowe to było, ale taka właśnie była. Uparcie – po trupach. Odwzajemniła delikatnie uśmiech traktując go jako dobry omen. – Jest dla mnie najważniejsza – dodała z pewnością w głosie, bo tego nie musiała udowadniać przynajmniej w sobie., Tego była po prostu pewna.
Gdy ruszyli z powrotem do środka, jej wzrok od razu padł na stolik, przy którym wcześniej siedziała. Zamierzała zająć to samo miejsce, ale delikatny gest Mulcibera zmienił jej kierunek – skierował ją ku scenie. Poczuła, jak gula w gardle rośnie, a każdy mięsień napina się coraz mocniej. Wspięła się na podest wolnym, niemal ociężałym krokiem i stanęła przodem do zgromadzonych, czując na sobie ich spojrzenia. Przez chwilę zawahała się, jakby niepewna, czy znajdzie w sobie siłę, by przemówić, ale w końcu uniosła głowę i zebrała myśli. – Niestety niewiele pamiętam z czasu, gdy byłam pod wpływem działań wroga. Wspomnienia, które mam nie dotyczą żadnych działań wojennych i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek powrócą. – zaczęła lekko drżącym głosem. – Próbuje sobie przypomnieć jakiekolwiek szczegóły, ale dopóki nie uda mi się rozpracować tego co właściwie mi się przytrafiło, to raczej ciężko będzie mi wrócić do tego czasu. Jeśli jednak pojawią się jakiekolwiek pytania postaram się na nie odpowiedzieć. Po Nocy Spadających Gwiazd do Przeklętej Warowni przyleciało pięć sów – wszystkie zaadresowane do mnie. Nadawcą dwóch sów był ktoś kto podpisał się inicjałem V, z pierwszego listu dało się wywnioskować, że ten ktoś szukał mnie w domu, a w kolejnym był zmartwiony, że mnie nie ma. Zastanawiał się czy żyje. Dwa następne listy pochodziły od mężczyzny imieniem Elric – pierwszy również wyrażał troskę. W kolejnym liście padło stwierdzenie, że ów Elric nakazał niejakiemu Vincentowi mnie szukać, co właściwie wpasowuje w inicjał z listów, o których już wspominałam. Ostatni list pochodził od niejakiego H. Grey’a. W tym liście była głównie informacja o zbiórce dla poszkodowanych w kataklizmie rodzin. – odparła spoglądając na tłumnie zgromadzonych członków organizacji.
Skinęła głową na zadane przez mężczyznę pytanie. Była gotowa, choć gotowość nie oznaczała pewności siebie. Zwykle unikała mówienia, jeśli nie miała absolutnej pewności co do swoich słów lub gdy sytuacja była pozbawiona choćby cienia komfortu. Dziś jednak wiedziała, że milczenie będzie równoznaczne z odsłonięciem się na ostrze krytyki i chłodne, pełne osądu spojrzenia. – Jestem - może nie istniały słowa, które mogłyby ją postawić w lepszym położeniu. Zdrajczyni, rebeliantka, burzycielka – wzrok siedzących przy stołach osób nie musiał być nośnikiem tego co doskonale już o sobie wiedziała.
Rola jaką pełnił Drew była jej doskonale znana. Zaszedł dalej niż ktokolwiek się po nim spodziewał – dalej, niż być może sam kiedykolwiek przypuszczał. Od brawurowego złodzieja artefaktów stał się śmierciożercą i namiestnikiem hrabstwa. To była nie tylko kwestia awansu społecznego czy materialnego; ta przemiana była być może jego jedyną drogą ocalenia. Niepohamowana ambicja i gotowość do ryzyka wyniosły go na wyżyny, które dla większości pozostawały nieosiągalne. Ryzykował wiele i to nie tylko podczas Nocy Spadających Gwiazd. Wszystkie decyzje, które zapadły również później świadczyły o jego determinacji w wprowadzeniu jej na nowo do życia – życia, które kiedyś wiodła. Znała go dobrze, choć pewnie ci obecni podczas spotkania znali go w całkowicie inny sposób. Niejednokrotnie podważała jego decyzję, sprzeczała się z nim i dochodziła swych racji, ale nie tutaj. Nie w tym gronie, nie w miejscu, w którym hierarchia była z góry ustalona i którą potrafiła uszanować. Biło od niego to co biło również teraz od Ramseya – pewność siebie poparta masą doświadczeń, uznanie i władza. Słuchała w skupieniu słów mężczyzny próbując nie odwrócić spojrzenia – nie była pewna czy jej się to udało. Każde słowo było niczym szpilka wbijana w jej ciało, ale całkowicie słuszna, prawdziwa. Nie miała zamiaru się tłumaczyć, nadstawianie policzka wychodziło jej dobrze, ale też nie dlatego nie zabrała głosu. Wiedziała, że z każdego słowa powinna wyciągnąć dla siebie lekcję – w trosce o siebie i o ludzi jej najbliższych. W trosce o sprawę, za którą się opowiedziała. Mogła wybrać inną drogę – w końcu wojna potrzebowała doświadczonych ludzi i specjalistów na wielu frontach. Sama zdecydowała się tu dzisiaj przyjść i sama musiała znosić konsekwencję. – Nie szukam współczucia, nie chce go, bo sama sobie zgotowałam ten los. Byłam słaba i naiwna. Uznaje własną małość i nie będę bronić się przed oceną. Nie będę więc mówić więcej, nie będę gdybać i obiecywać, a skupię się na tym by na ów drugą szansę zasłużyć. Dla siebie i dla niego, bo nie pozwolę by moje występki pociągnęły go razem ze mną. – odparła, gdy do końca wysłuchała wszystkiego co mężczyzna miał do powiedzenia. Ścinamy zdrajcom głowy, ścinamy zdrajcom głowy, ścinamy zdrajcom głowy.
Rozumiała sytuację na swój sposób, jedyny możliwy. Mogła uchodzić za zbłąkaną, bowiem tak właśnie się czuła. Czy wiedziała o nich cokolwiek? Cała jej wiedza pochodziła od Drew i była jedynie kroplą w morzu. Nie znała ich temperamentów, charakterów i potrzeb. Nie wiedziała na co może sobie pozwolić, a czego unikać. Tu nawet szlachecka etykieta jej nie ratowała – musiała odnaleźć drogę do zjednania. Stawiała sobie podobne cele nie zdając sobie właściwie sprawy z tego jak bezcelowe to było, ale taka właśnie była. Uparcie – po trupach. Odwzajemniła delikatnie uśmiech traktując go jako dobry omen. – Jest dla mnie najważniejsza – dodała z pewnością w głosie, bo tego nie musiała udowadniać przynajmniej w sobie., Tego była po prostu pewna.
Gdy ruszyli z powrotem do środka, jej wzrok od razu padł na stolik, przy którym wcześniej siedziała. Zamierzała zająć to samo miejsce, ale delikatny gest Mulcibera zmienił jej kierunek – skierował ją ku scenie. Poczuła, jak gula w gardle rośnie, a każdy mięsień napina się coraz mocniej. Wspięła się na podest wolnym, niemal ociężałym krokiem i stanęła przodem do zgromadzonych, czując na sobie ich spojrzenia. Przez chwilę zawahała się, jakby niepewna, czy znajdzie w sobie siłę, by przemówić, ale w końcu uniosła głowę i zebrała myśli. – Niestety niewiele pamiętam z czasu, gdy byłam pod wpływem działań wroga. Wspomnienia, które mam nie dotyczą żadnych działań wojennych i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek powrócą. – zaczęła lekko drżącym głosem. – Próbuje sobie przypomnieć jakiekolwiek szczegóły, ale dopóki nie uda mi się rozpracować tego co właściwie mi się przytrafiło, to raczej ciężko będzie mi wrócić do tego czasu. Jeśli jednak pojawią się jakiekolwiek pytania postaram się na nie odpowiedzieć. Po Nocy Spadających Gwiazd do Przeklętej Warowni przyleciało pięć sów – wszystkie zaadresowane do mnie. Nadawcą dwóch sów był ktoś kto podpisał się inicjałem V, z pierwszego listu dało się wywnioskować, że ten ktoś szukał mnie w domu, a w kolejnym był zmartwiony, że mnie nie ma. Zastanawiał się czy żyje. Dwa następne listy pochodziły od mężczyzny imieniem Elric – pierwszy również wyrażał troskę. W kolejnym liście padło stwierdzenie, że ów Elric nakazał niejakiemu Vincentowi mnie szukać, co właściwie wpasowuje w inicjał z listów, o których już wspominałam. Ostatni list pochodził od niejakiego H. Grey’a. W tym liście była głównie informacja o zbiórce dla poszkodowanych w kataklizmie rodzin. – odparła spoglądając na tłumnie zgromadzonych członków organizacji.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wymianę słów, a raczej uwag przerwanych rozkazem Tristana, z Evandrą Rosier słuchałem z uwagą, ale bez komentarza. Nie czułem potrzeby wdawać się w dyskusję, która nie była moja. Macnair potrafił sobie radzić beze mnie u jego boku by bronić jego honoru jako generała.
- To prawda, ale czasem może potrzebować przewodnika - zmierzyłem Igora spojrzeniem. - Jeśli chcesz porozmawiać o uczeniu jej czarnej magii, możemy kontynuować tę rozmowę po spotkaniu.
Nie widziałem sensu w roztrząsaniu szczegółowych działań, jakich zamierzaliśmy się podjąć już na tym spotkaniu. Nie znaczyło to jednak, że nie chciałem ich wysłuchać. A jeśli Karkaroff był zainteresowany większą rolą w przedsięwzięciu, ja nie zamierzałem mu jej utrudniać. Nie wątpiłem, że w szkoleniu przyda się każdy bystry umysł i wielce nierozsądnie byłoby odrzucać jeden z nich już na wstępie.
- Jeżeli poszukiwania tam nie przyniosły skutku, może ktoś słyszał plotki o zaginionym przemytniku - odparłem na informację Macnaira, ale nie liczyłem, że ten trop zaprowadzi nas dalej. - Zobaczę czy uda mi się czegoś dowiedzieć.
Pokiwałem głową Drew. Też nie miałem pewności czy cokolwiek z historii o Coquet jakkolwiek wiązało się z zaginionym Theo, ale dopóki tej możliwości nie wykluczyliśmy, nie mogliśmy pozwolić sobie na porzucenie tropu. Szczególnie, że wyglądało na to, że niewiele wiedzieliśmy. Moją uwagę zwróciła też propozycja Lorda Rowle'a, która brzmiała jak kolejny, potencjalny trop warty sprawdzenia.
Skinąłem także głową lordowi Burke uznając, że dalsze słowa są już niepotrzebne. Szczegóły odnośnie naszej wyprawy lepiej ustalić w mniejszym gronie. Szczególnie, że po chwili znowu opowiadać zaczął Macnair. Byłem nie tyle zdziwiony, co pod wrażeniem. Przeczuwałem, że w historii z nawróceniem Lucindy Selwyn kryło się coś więcej, a teraz otrzymałem potwierdzenie. Taka jednak klątwa wymagała niebagatelnych umiejętności, czasu, samozaparcia. Pewnie nie byłem jedynym, który zastanawiał się czy kobieta była jedynie eksperymentem Drew, który chciał mieć pod ręką, obserwować i pielęgnować. Czy może czymś więcej. Nie miało to jednak szczególnego znaczenia, bo jego osiągnięcia były imponujące. Skinąłem mu z podziwem głową, ale nie zadałem pytań, wszystkie cenne informacje, które miała Lucinda, spoczywały już pewnie dawno w rękach Śmierciożerców. Nie byłem pewien czy ufałem jej zapewnieniom, że niczego nie pamięta, było to podejrzanie wygodne, ale nie planowałem prowadzić przesłuchania, które prawdopodobnie już się odbyło. Rozejrzałem się po zgromadzonych ciekawy czy ktoś będzie czuł potrzebę odezwania się, samemu popijając wino.
- To prawda, ale czasem może potrzebować przewodnika - zmierzyłem Igora spojrzeniem. - Jeśli chcesz porozmawiać o uczeniu jej czarnej magii, możemy kontynuować tę rozmowę po spotkaniu.
Nie widziałem sensu w roztrząsaniu szczegółowych działań, jakich zamierzaliśmy się podjąć już na tym spotkaniu. Nie znaczyło to jednak, że nie chciałem ich wysłuchać. A jeśli Karkaroff był zainteresowany większą rolą w przedsięwzięciu, ja nie zamierzałem mu jej utrudniać. Nie wątpiłem, że w szkoleniu przyda się każdy bystry umysł i wielce nierozsądnie byłoby odrzucać jeden z nich już na wstępie.
- Jeżeli poszukiwania tam nie przyniosły skutku, może ktoś słyszał plotki o zaginionym przemytniku - odparłem na informację Macnaira, ale nie liczyłem, że ten trop zaprowadzi nas dalej. - Zobaczę czy uda mi się czegoś dowiedzieć.
Pokiwałem głową Drew. Też nie miałem pewności czy cokolwiek z historii o Coquet jakkolwiek wiązało się z zaginionym Theo, ale dopóki tej możliwości nie wykluczyliśmy, nie mogliśmy pozwolić sobie na porzucenie tropu. Szczególnie, że wyglądało na to, że niewiele wiedzieliśmy. Moją uwagę zwróciła też propozycja Lorda Rowle'a, która brzmiała jak kolejny, potencjalny trop warty sprawdzenia.
Skinąłem także głową lordowi Burke uznając, że dalsze słowa są już niepotrzebne. Szczegóły odnośnie naszej wyprawy lepiej ustalić w mniejszym gronie. Szczególnie, że po chwili znowu opowiadać zaczął Macnair. Byłem nie tyle zdziwiony, co pod wrażeniem. Przeczuwałem, że w historii z nawróceniem Lucindy Selwyn kryło się coś więcej, a teraz otrzymałem potwierdzenie. Taka jednak klątwa wymagała niebagatelnych umiejętności, czasu, samozaparcia. Pewnie nie byłem jedynym, który zastanawiał się czy kobieta była jedynie eksperymentem Drew, który chciał mieć pod ręką, obserwować i pielęgnować. Czy może czymś więcej. Nie miało to jednak szczególnego znaczenia, bo jego osiągnięcia były imponujące. Skinąłem mu z podziwem głową, ale nie zadałem pytań, wszystkie cenne informacje, które miała Lucinda, spoczywały już pewnie dawno w rękach Śmierciożerców. Nie byłem pewien czy ufałem jej zapewnieniom, że niczego nie pamięta, było to podejrzanie wygodne, ale nie planowałem prowadzić przesłuchania, które prawdopodobnie już się odbyło. Rozejrzałem się po zgromadzonych ciekawy czy ktoś będzie czuł potrzebę odezwania się, samemu popijając wino.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W skupieniu wsłuchiwała się w kolejne treści podejmowane na spotkaniu. Żałowała, że nie ma jakiejkolwiek wiedzy na poruszone tematy. Wszak wszystko wydawało się być bardzo zagmatwane, ale przy tym niebezpieczne i interesujące. O czym to świadczyło? Czego dotyczyło? Niejednokrotnie słyszała o cieniach przybierających najróżniejsze postaci i atakujących magią, nad którą z trudem można było zapanować. Zabijały, niszczyły, pozbawiały nadziei. Antonia sama nigdy na takiego nie trafiła, dlatego niewiele mogła w tym temacie powiedzieć. Opierały się mocy najbardziej utalentowanych, ale śmierciożercy mieli moc by je odgonić, a to ciekawiło jeszcze bardziej. Dlaczego? Dlaczego ulegały pod ich siłą? Wieść o tym, że jeden z cieni na stałe zamieszkiwał piwnicę namiestnika Warwickshire był całkowicie paraliżujące. Miała wiele pytań o jego naturę, pragnęła dowiedzieć się więcej o tym co potrafił i jakie badania można było na nim poczynić. To ostatnie interesowało ją najmocniej. Była typem badacza, naukowca. O wiele lepiej odnajdowała się w kwestiach teoretycznych, analizie i poszukiwaniach odpowiedzi na pytania, które dla innych wydawały się być zbyt niebezpieczne lub zbyt tajemnicze. Fascynowało ją, jak zjawiska, które dla innych były tylko legendą. – Jeśli wiedza kolejnego runisty okaże się pomocna, z przyjemnością udzielę wsparcia. Żałuję, że nie mogę powiedzieć nic więcej w tej sprawie. Zawsze jestem gotowa pomóc również w praktyce, służąc różdżką, gdy zajdzie taka potrzeba. – odparła nie przerywając na dłuższy czas rozważań.
Padło na spotkaniu wiele konkretów. Właściwie bomb teoretycznych. Przychodząc tu obawiała się, że nie będą w stanie pozbierać się po kataklizmie. Każde otwarcie drzwi, każde skrzypnięcie podłogi traktowała jako dobry znak – dobry omen. W końcu spotykali się po takiej przerwie i skąd mogli wiedzieć ilu ich tak naprawdę pozostało? Ilu zabrała śmierć? Okazało się nie tylko, że wciąż rosną w siłę, są siłą, to dodatkowo mieli w planach prawdziwie wielkie rzeczy. Wiedziała z jaką własną misją zakończy dzisiejszy wieczór.
Przysłuchiwała się słowom namiestnika Suffolk z lekkim niedowierzeniem. Sama była specjalistką od tej dziedziny magii i doskonale wiedziała jak wiele trudu musiało kosztować go stworzenie tak trudnej klątwy. Klątwy, której rezultaty widzieli gołym okiem. Nie były to mrzonki, rzeczy stworzone w obłokach. Przyszedł tu ze swoim obiektem badań pokazując rezultat. Znów obudziła się jej natura badacza. Jak? Skąd miał jej krew? Po co? Nie zadała kłębiących się w niej pytań, bo do sali wrócił namiestnik wraz z blondynką. Wsłuchała się w słowa kobiety, ale nie zadawała jej żadnych pytań. Wiedza, którą miała ją przed tym wzbraniała. Co ona właściwie mogłaby wiedzieć?
Padło na spotkaniu wiele konkretów. Właściwie bomb teoretycznych. Przychodząc tu obawiała się, że nie będą w stanie pozbierać się po kataklizmie. Każde otwarcie drzwi, każde skrzypnięcie podłogi traktowała jako dobry znak – dobry omen. W końcu spotykali się po takiej przerwie i skąd mogli wiedzieć ilu ich tak naprawdę pozostało? Ilu zabrała śmierć? Okazało się nie tylko, że wciąż rosną w siłę, są siłą, to dodatkowo mieli w planach prawdziwie wielkie rzeczy. Wiedziała z jaką własną misją zakończy dzisiejszy wieczór.
Przysłuchiwała się słowom namiestnika Suffolk z lekkim niedowierzeniem. Sama była specjalistką od tej dziedziny magii i doskonale wiedziała jak wiele trudu musiało kosztować go stworzenie tak trudnej klątwy. Klątwy, której rezultaty widzieli gołym okiem. Nie były to mrzonki, rzeczy stworzone w obłokach. Przyszedł tu ze swoim obiektem badań pokazując rezultat. Znów obudziła się jej natura badacza. Jak? Skąd miał jej krew? Po co? Nie zadała kłębiących się w niej pytań, bo do sali wrócił namiestnik wraz z blondynką. Wsłuchała się w słowa kobiety, ale nie zadawała jej żadnych pytań. Wiedza, którą miała ją przed tym wzbraniała. Co ona właściwie mogłaby wiedzieć?
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Badawcze zacięcie Melisande nie zdziwiło jej, wiedziała, jak wielkie jest jej pragnienie wiedzy, zwłaszcza tej dotyczącej tematu cieni oraz celtyckich bóstw. Nie mogła jej jednak powiedzieć nic więcej, co już zdradziła podczas poprzedniej rozmowy; osobiście nie sądziła też, by byli w stanie teraz skupić się na mrocznej historii, kryjącej się pośród legendarnych istot i powiązanych z nimi kamieniami. Miała zaoferować wsparcie w poszukiwaniach, lecz z zadowoleniem przyjęła zgłoszenie się do tej roli Elviry. Coś podpowiadało jej, że kobiety znajdą wspólny język, a sama Multon także będzie mogła zyskać na wspólnym przedsięwzięciu. Wysłuchała odpowiedzi uzdrowicielki i skinęła lekko głową; śmierć Abberleya pozostawała ciągle niejednoznaczną tajemnicą, lecz to, co najważniejsze musiało kryć się w Złodzieju Myśli. - Mogę pokazać artefakt Tobie lub innym znawcom run i klątw; być może uda się dostrzec w nim coś więcej, chociaż uważam, że Xavier zrobił co mógł, by przebadać ten przedmiot - zwróciła się jeszcze do Macnaira, ale także i do Antonii, której ofertę pomocy zdecydowanie powinni przyjąć; w swej karierze zajmowała się wieloma nielegalnymi niespodziankami, może więc spojrzałaby na Złodzieja pod innym kątem? Nim mogła zająć się jednak w dalszej kolejności. Teraz musieli skoncentrować się na innych działaniach. Czy prowadzonych wyłącznie w jednym kierunku, jak dopytywała Melisande? - Według mnie nie musimy koncentować się tylko na jednym miejscu, choć według mnie Wenlock Edge wydaje się najbardziej obiecujące - odpowiedziała, przenosząc jednak wzrok na Tristana i Drew. Jeśli uważali inaczej, nie zamierzała protestować; posiadali wiele informacji, ale przecież część z nich mogła być jedynie pogłoskami.
Znów sięgnęła po kieliszek, mocząc usta po dyskusji z ciemnowłosym lordem. Podobała się jej wytrwałość Leonharda; jego hardość i zaciętość była pełna uprzejmości i ogłady. Brakowało we współczesnym świecie szlachciców, gotowych bronić swych poglądów równie zaciekle, ale z szacunkiem - lord Rowle był dobrym wzorem do naśladowania, nawet jeśli nie mogła przyznać tego oficjalnie. W temacie nauki potomstwa czegoś więcej od surowej walki i musztry powiedziała już wszystko, co zamierzała, uśmiechnęła się więc lekko do szlachcica, w zastanowieniu nad potencjalną rozmową z sir Finneasem. - Byłby lord w stanie upewnić się, że plotki są prawdą, określić rejon lub częstotliwość bytowania ducha - a później zorganizować możliwość rozmowy z duchem? Lub przeprowadzić ją samodzielnie? Nie chcemy naruszać spokoju waszych ziem, sir, ale duch może posiadać cenne informacje - zaproponowała rzeczowo. Ufała, że Leon przekaże zdobyte informacje jak najszybciej, w nieocenzurowanej formie; był przecież Rycerzem.
Zadeklamowany przez Xaviera śpiewany poemat nic jej nie mówił, zostawiała więc jego interpretację pozostałym, znającym się bardziej na francuskiej kulturze. Postać tajemniczej blondynki wymykała się ich przypuszczeniom; szmaragd, bogini miłości...ale Tristan zdawał się znać jej personalia? Spojrzała na niego z ukosa, gdy stanowczo uciął słowa Drew i Sigrun, dotyczące Evandry. Postąpił słusznie, nie eskalował rosnącego napięcia - oby tylko Evandrę spotkała później odpowiednia...kara? Reprymenda? W milczeniu słuchała słusznych sugestii Primrose oraz opisu tajemniczego miejsca, wystosowanego przez Idun. Tu również mogli tylko przewidywać - a więc dopóki nie przejdą do działania, nie uzyskają konkretnych odpowiedzi. - Gdybyś dowiedział się o nim coś więcej, powiadom też mnie - zwróciła się jeszcze do Ignotusa, proponującego odnalezienie tajemniczego żeglarza, być może związanego ze Złodziejem Myśli.
Później - obserwowała uważnie powrót na salę Ramseya i Lucindy. Lucindy, o którą Drew tak pracowicie walczył. Znała historię klątwy i wszystkich starań, jakich podjął się Śmierciożerca. Była pod wrażeniem jego zdolności, ale przede wszystkim uporu; duma i podziw mieszały się jednak z wątpliwościami. Macnair sprytnie jednak uniknął wiwisekcji jego planu na forum publicznym - i słusznie. Mericourt przeniosła wzrok na stojącą na scenie czarownicę. Zdrajczynię. Jej obecność tutaj, w La Fantasmagorii, szczególnie ją mierziła; rozumiała potrzebę sprowadzenia sobie przez Drew wymarzonej zabawki, lecz przyprowadzanie jej na spotkanie Rycerzy Walpurgii było przesadą.
- Może odpisać na te listy? Wyciągnąć z ich nadawców więcej informacji? Dobrze, by w ciągu najbliższych tygodni twoja wybranka okazała się przydatna. Przynosząc konkretne korzyści - zwróciła się do Drew uprzejmie, pomijając zupełnie przyszłą...panią Macnair. W domyśle i spojrzeniu, skierowanym do Śmierciożercy, ukrywając niewypowiedzianą końcówkę zdania: korzyści nam wszystkim, nie tylko tobie, w zaciszu alkowy. Najchętniej wykorzystałaby Lucindę jako przynęte a potem odcięła głowy wszystkim, którzy zjawiliby się na takim spotkaniu, lecz skoro miała stać się propagandową marionetką podobne atrakcje musieli odłożyć na później. Podobnie jak i teraz poważniejsze rozmowy, skoro Lucinda ponownie znalazła się w sali. Najbardziej kluczowe decyzje zostały już podjęte, zobowiązania do podjęcia poszczególnych zadań wypowiedziane; pozostało miejsce na ostatnie wątpliwości, pytania czy detale. Drew na głos zachęcił do ich zadawania, nie dublowała go więc, zwróciła za to głowę w stronę stojącego przy bocznych drzwiach zaufanego lokaja: wystarczyło lekkie skinienie głową, by rozpoczął wcześniej zaplanowane działania. Deirdre podniosła się z krzesła i uniosła od nowa napełniony kielich w zapowiedzi toastu, kolejnego już tego wieczoru. W międzyczasie główne drzwi otworzyły się i do sali bankietowej weszło kilkunastu elegancko ubranych kelnerów, zawiadujących lewitującymi, magicznymi tacami. Srebrzyste półmiski, wazy, talerze i pozłacane sztućce lądowały bezszelestnie i bezproblemowo na każdym z trzech stołów.
- Nie mogę się doczekać nadchodzących miesięcy - i przedsięwzięć, które wspólnie przygotujemy, przynosząc magicznemu społeczeństwu nie tylko doskonałą rozrywkę, ale i pomoc w znoszeniu codziennego trudu odbudowy kraju - krwistoczerwone usta rozciągnęły się w ujmującym uśmiechu, kocie oczy pozostały jednak czujne i chłodne. Upiła łyk alkoholu. - A teraz przyjemnością będzie ugościć was wszystkich w La Fantasmagorii - dodała, siadając. Kelnerzy zatroszczyli się o to, by by każdy stolik był odpowiednio zaopiekowany - i by nikomu nie zabrakło alkoholu. Wśród półmisków znalazły się wykwintne przystawki, syte dania główne i intrygujące desery - w tym cytrynowy tort z kremem gardenii i nutą jaśminu, spowity różaną chmurką. Tatar z bażanta z miodem lawendowym i confit z fiołków miał pomóc na mniejszy głód, tak samo jak intensywny bisque z homara o głębokim smaku i aromacie, podany z kroplą najlepszej francuskiej brandy. Para unosiła się znad talerzy, na których pysznił się wellington z polędwicy jeleniowej, z leśnym duxelles i truflową skórką. Restauracja La Fantasmagorie ugościła Rycerzy Walpurgii wszystkim, co najlepsze - w kącie sceny, jakby znikąd, pojawił się fortepian i zasiadający za nim, młody muzyk, rozpoczynający cichy koncert wcześniej wspominanego już Chopina.
| Spotkanie powoli dobiega końca, możecie spokojnie pisać posty i kontynuować rozgrywkę lub dodawać posty kończące.
Znów sięgnęła po kieliszek, mocząc usta po dyskusji z ciemnowłosym lordem. Podobała się jej wytrwałość Leonharda; jego hardość i zaciętość była pełna uprzejmości i ogłady. Brakowało we współczesnym świecie szlachciców, gotowych bronić swych poglądów równie zaciekle, ale z szacunkiem - lord Rowle był dobrym wzorem do naśladowania, nawet jeśli nie mogła przyznać tego oficjalnie. W temacie nauki potomstwa czegoś więcej od surowej walki i musztry powiedziała już wszystko, co zamierzała, uśmiechnęła się więc lekko do szlachcica, w zastanowieniu nad potencjalną rozmową z sir Finneasem. - Byłby lord w stanie upewnić się, że plotki są prawdą, określić rejon lub częstotliwość bytowania ducha - a później zorganizować możliwość rozmowy z duchem? Lub przeprowadzić ją samodzielnie? Nie chcemy naruszać spokoju waszych ziem, sir, ale duch może posiadać cenne informacje - zaproponowała rzeczowo. Ufała, że Leon przekaże zdobyte informacje jak najszybciej, w nieocenzurowanej formie; był przecież Rycerzem.
Zadeklamowany przez Xaviera śpiewany poemat nic jej nie mówił, zostawiała więc jego interpretację pozostałym, znającym się bardziej na francuskiej kulturze. Postać tajemniczej blondynki wymykała się ich przypuszczeniom; szmaragd, bogini miłości...ale Tristan zdawał się znać jej personalia? Spojrzała na niego z ukosa, gdy stanowczo uciął słowa Drew i Sigrun, dotyczące Evandry. Postąpił słusznie, nie eskalował rosnącego napięcia - oby tylko Evandrę spotkała później odpowiednia...kara? Reprymenda? W milczeniu słuchała słusznych sugestii Primrose oraz opisu tajemniczego miejsca, wystosowanego przez Idun. Tu również mogli tylko przewidywać - a więc dopóki nie przejdą do działania, nie uzyskają konkretnych odpowiedzi. - Gdybyś dowiedział się o nim coś więcej, powiadom też mnie - zwróciła się jeszcze do Ignotusa, proponującego odnalezienie tajemniczego żeglarza, być może związanego ze Złodziejem Myśli.
Później - obserwowała uważnie powrót na salę Ramseya i Lucindy. Lucindy, o którą Drew tak pracowicie walczył. Znała historię klątwy i wszystkich starań, jakich podjął się Śmierciożerca. Była pod wrażeniem jego zdolności, ale przede wszystkim uporu; duma i podziw mieszały się jednak z wątpliwościami. Macnair sprytnie jednak uniknął wiwisekcji jego planu na forum publicznym - i słusznie. Mericourt przeniosła wzrok na stojącą na scenie czarownicę. Zdrajczynię. Jej obecność tutaj, w La Fantasmagorii, szczególnie ją mierziła; rozumiała potrzebę sprowadzenia sobie przez Drew wymarzonej zabawki, lecz przyprowadzanie jej na spotkanie Rycerzy Walpurgii było przesadą.
- Może odpisać na te listy? Wyciągnąć z ich nadawców więcej informacji? Dobrze, by w ciągu najbliższych tygodni twoja wybranka okazała się przydatna. Przynosząc konkretne korzyści - zwróciła się do Drew uprzejmie, pomijając zupełnie przyszłą...panią Macnair. W domyśle i spojrzeniu, skierowanym do Śmierciożercy, ukrywając niewypowiedzianą końcówkę zdania: korzyści nam wszystkim, nie tylko tobie, w zaciszu alkowy. Najchętniej wykorzystałaby Lucindę jako przynęte a potem odcięła głowy wszystkim, którzy zjawiliby się na takim spotkaniu, lecz skoro miała stać się propagandową marionetką podobne atrakcje musieli odłożyć na później. Podobnie jak i teraz poważniejsze rozmowy, skoro Lucinda ponownie znalazła się w sali. Najbardziej kluczowe decyzje zostały już podjęte, zobowiązania do podjęcia poszczególnych zadań wypowiedziane; pozostało miejsce na ostatnie wątpliwości, pytania czy detale. Drew na głos zachęcił do ich zadawania, nie dublowała go więc, zwróciła za to głowę w stronę stojącego przy bocznych drzwiach zaufanego lokaja: wystarczyło lekkie skinienie głową, by rozpoczął wcześniej zaplanowane działania. Deirdre podniosła się z krzesła i uniosła od nowa napełniony kielich w zapowiedzi toastu, kolejnego już tego wieczoru. W międzyczasie główne drzwi otworzyły się i do sali bankietowej weszło kilkunastu elegancko ubranych kelnerów, zawiadujących lewitującymi, magicznymi tacami. Srebrzyste półmiski, wazy, talerze i pozłacane sztućce lądowały bezszelestnie i bezproblemowo na każdym z trzech stołów.
- Nie mogę się doczekać nadchodzących miesięcy - i przedsięwzięć, które wspólnie przygotujemy, przynosząc magicznemu społeczeństwu nie tylko doskonałą rozrywkę, ale i pomoc w znoszeniu codziennego trudu odbudowy kraju - krwistoczerwone usta rozciągnęły się w ujmującym uśmiechu, kocie oczy pozostały jednak czujne i chłodne. Upiła łyk alkoholu. - A teraz przyjemnością będzie ugościć was wszystkich w La Fantasmagorii - dodała, siadając. Kelnerzy zatroszczyli się o to, by by każdy stolik był odpowiednio zaopiekowany - i by nikomu nie zabrakło alkoholu. Wśród półmisków znalazły się wykwintne przystawki, syte dania główne i intrygujące desery - w tym cytrynowy tort z kremem gardenii i nutą jaśminu, spowity różaną chmurką. Tatar z bażanta z miodem lawendowym i confit z fiołków miał pomóc na mniejszy głód, tak samo jak intensywny bisque z homara o głębokim smaku i aromacie, podany z kroplą najlepszej francuskiej brandy. Para unosiła się znad talerzy, na których pysznił się wellington z polędwicy jeleniowej, z leśnym duxelles i truflową skórką. Restauracja La Fantasmagorie ugościła Rycerzy Walpurgii wszystkim, co najlepsze - w kącie sceny, jakby znikąd, pojawił się fortepian i zasiadający za nim, młody muzyk, rozpoczynający cichy koncert wcześniej wspominanego już Chopina.
| Spotkanie powoli dobiega końca, możecie spokojnie pisać posty i kontynuować rozgrywkę lub dodawać posty kończące.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przez to, że jako godny reprezentant rodu Rowle, wypytywano go o rodowe sekrety i że zostało uznane za zasadne zgłębianie zapisów starych rodów, podchodził do tego ze stosowną rezerwą. Korzenie jego rodu sięgają XI wieku, czasów Wilhelma Zdobywczy, co przedłożyło się na ilość ksiąg i kronik rodowych. To, czy zostaną postawieni przed koniecznością dopuszczenia przedstawicieli innych rodów do swoich kronik, było realną obawą. Mógł być temu przeciwny, jednak ostateczna decyzja nie będzie należała do niego, tylko do nestora. Porzucenie izolacji miało swoje blaski i cienie.
On również wykonał nieznaczne skinięcie głową w stronę Xaviera, żywiąc nadzieję na owocną współpracę pomiędzy nimi oraz pozostałymi światłymi czarodziejami i czarownicami. Bardzo doceniłby poszanowanie prywatności i niestawiania go w przykrej konieczności narażenia na szwank dobrego jego rodu podczas realizacji tego przedsięwzięcia. Lojalność względem Czarnego Pana i jego popleczników była odmiennym rodzajem lojalności od oddania rodowi i nie zamierzał wybierać między jednym i drugim.
Spostrzegłszy skierowany do niego delikatny uśmiech Deirdre, który i tym razem odwzajemnił przez uniesienie kącików ust. Nie obejmował on oczu mężczyzny. Po czym przyszło mu spoważnieć, gdyż powrócili do kwestii zgłębiania dziejów jego rodu i nawiązaniu kontaktu z duchem jego przodka. Docenił to, że Namiestniczka Londynu zadeklarowała to, że nie chcą naruszać spokoju ich ziem. Duch jego przodka zdawał się być prawdziwą kopalnią porywających opowieści z czasów swojego żywota. Wszak przy każdych odwiedzinach raczył nimi swoich żyjących krewniaków.
— Jestem w stanie podjąć się tego zadania, aczkolwiek przez swoją złożoność, jego realizacja może zająć przynajmniej parę dni. Jeśli to możliwe to preferowałbym samodzielnie przeprowadzić rozmowę z duchem swojego przodka i jeśli przebiegną pomyślnie to nie śmiałbym zachowywać tychże informacji wyłącznie dla siebie. — Zwracając się do Namiestniczki, wyraził swoją gotowość do podjęcia się tego zadania. Za zasadne uznał nieskładanie wyraźnych deklaracji co do terminu wywiązania się ze swoich obowiązków i sprostaniu stawianych mu oczekiwań. Nie oznaczało to, że będzie działać opieszale. W swoich działaniach zawsze wykazywał się oddaniem, zaangażowaniem i skutecznością. Bez porozumienia się z nestorem nie zamierzał również deklarować tego, że wszystko im przekaże, nawet pomimo oddania słusznej sprawie i wyzwanych przez niego idei.
Nie skomentował żadnych słów, jakie padły z ust Xaviera, nawet jeśli w tym momencie dotyczyły wizji. Wyrecytowana przez czarodzieja piosenka nic mu nie mówiła. Nie znał języka francuskiego i z tego względu doceniłby wygłoszone na głos tłumaczenie tych wersów. Planowana przez nich wyprawa do Wenlock Edge i badanie Wilderhope Manor będzie wymagać odpowiedniego przygotowania. Biorąc pod uwagę wszystko to, co usłyszał do tej pory, słusznie zakładał, że należało się spodziewać wszystkiego. Zazwyczaj to nie oznaczało nic dobrego, w tym trudności w kontrolowaniu swojego otoczenia.
Powrót Ramseya i Lucindy również nie uszedł jego uwadze przez donośny odgłos zamykanych przez kuzyna drzwi i to, że podążyli w stronę podium. Leonhard uznał, że wyznania czarownicy mogą okazać się warte wysłuchania, skoro snów znalazła się pośród nich. Stanowiło to zbyt wielką łaskę. Bywałe takie sytuacje, jak ta, kiedy musiał powściągnąć swój stosunek do zdrajców krwi i nadać mu formę tolerancji. W perspektywie czasu przemawiająca na scenie czarownica mogła okazać się całkiem przydatna, chociażby podczas wyłapywania terrorystów.
W chwili obecnej zdecydował się nie wypowiadać na głos wszystkich swoich przemyśleń i odłożyć w czasie przedstawienie wszystkim zebranym zarysu planu, jaki sam byłby w stanie zasugerować gdyby faktycznie mieli wykorzystać lady Selwyn jako przynętę w tego rodzaju fortelu i miałby możliwość wzięcia udziału w tego rodzaju przedsięwzięciu. Wówczas wskazałby alternatywę dla potencjalnego narażenia kobiety na ponowne wpływy terrorystów, uprowadzenie, uszczerbek na zdrowiu czy nawet utratę życia - pomimo okrycia się hańbą przez swoją zdradę, w żyłach kobiety wciąż płynęła błękitna krew. Nie należało także chwytać wielu memortków za ogon. Pośpiech nie był wskazany podczas polowań.
Wystawny posiłek stanowił nieodłączną część spotkań takich jak to i doskonale wiedział, że wypadało pozostać jeszcze jakiś czas zamiast od razu opuszczać to zacne grono. Zdążył przez ten czas należycie zgłodnieć. Nic tak nie zaostrza apetytu jak toczenie tak długich i wciągających dysput. Po słowach właścicielki La Fantasmagorie, uniósł nieznacznie swój kieliszek w wyrazie uznania dla czarownicy. Jego wybór padł na bisque z homara oraz na pyszniący się wellington z polędwicy jeleniowej z leśnym duxelles, doskonale wpisujący się w jego upodobania kulinarne. Nie mogło zabraknąć czerwonego wina. Zastanowi się nad deserem - zazwyczaj ich nie jadał. Z pewnością podczas tak wystawnego posiłku był odpowiedni czas na prowadzenie bardziej swobodnych i kurtuazyjnych rozmów, w których być może dane będzie mu uczestniczyć. Po skończonym posiłku zamierzał pożegnać się z tym zacnym gronem.
On również wykonał nieznaczne skinięcie głową w stronę Xaviera, żywiąc nadzieję na owocną współpracę pomiędzy nimi oraz pozostałymi światłymi czarodziejami i czarownicami. Bardzo doceniłby poszanowanie prywatności i niestawiania go w przykrej konieczności narażenia na szwank dobrego jego rodu podczas realizacji tego przedsięwzięcia. Lojalność względem Czarnego Pana i jego popleczników była odmiennym rodzajem lojalności od oddania rodowi i nie zamierzał wybierać między jednym i drugim.
Spostrzegłszy skierowany do niego delikatny uśmiech Deirdre, który i tym razem odwzajemnił przez uniesienie kącików ust. Nie obejmował on oczu mężczyzny. Po czym przyszło mu spoważnieć, gdyż powrócili do kwestii zgłębiania dziejów jego rodu i nawiązaniu kontaktu z duchem jego przodka. Docenił to, że Namiestniczka Londynu zadeklarowała to, że nie chcą naruszać spokoju ich ziem. Duch jego przodka zdawał się być prawdziwą kopalnią porywających opowieści z czasów swojego żywota. Wszak przy każdych odwiedzinach raczył nimi swoich żyjących krewniaków.
— Jestem w stanie podjąć się tego zadania, aczkolwiek przez swoją złożoność, jego realizacja może zająć przynajmniej parę dni. Jeśli to możliwe to preferowałbym samodzielnie przeprowadzić rozmowę z duchem swojego przodka i jeśli przebiegną pomyślnie to nie śmiałbym zachowywać tychże informacji wyłącznie dla siebie. — Zwracając się do Namiestniczki, wyraził swoją gotowość do podjęcia się tego zadania. Za zasadne uznał nieskładanie wyraźnych deklaracji co do terminu wywiązania się ze swoich obowiązków i sprostaniu stawianych mu oczekiwań. Nie oznaczało to, że będzie działać opieszale. W swoich działaniach zawsze wykazywał się oddaniem, zaangażowaniem i skutecznością. Bez porozumienia się z nestorem nie zamierzał również deklarować tego, że wszystko im przekaże, nawet pomimo oddania słusznej sprawie i wyzwanych przez niego idei.
Nie skomentował żadnych słów, jakie padły z ust Xaviera, nawet jeśli w tym momencie dotyczyły wizji. Wyrecytowana przez czarodzieja piosenka nic mu nie mówiła. Nie znał języka francuskiego i z tego względu doceniłby wygłoszone na głos tłumaczenie tych wersów. Planowana przez nich wyprawa do Wenlock Edge i badanie Wilderhope Manor będzie wymagać odpowiedniego przygotowania. Biorąc pod uwagę wszystko to, co usłyszał do tej pory, słusznie zakładał, że należało się spodziewać wszystkiego. Zazwyczaj to nie oznaczało nic dobrego, w tym trudności w kontrolowaniu swojego otoczenia.
Powrót Ramseya i Lucindy również nie uszedł jego uwadze przez donośny odgłos zamykanych przez kuzyna drzwi i to, że podążyli w stronę podium. Leonhard uznał, że wyznania czarownicy mogą okazać się warte wysłuchania, skoro snów znalazła się pośród nich. Stanowiło to zbyt wielką łaskę. Bywałe takie sytuacje, jak ta, kiedy musiał powściągnąć swój stosunek do zdrajców krwi i nadać mu formę tolerancji. W perspektywie czasu przemawiająca na scenie czarownica mogła okazać się całkiem przydatna, chociażby podczas wyłapywania terrorystów.
W chwili obecnej zdecydował się nie wypowiadać na głos wszystkich swoich przemyśleń i odłożyć w czasie przedstawienie wszystkim zebranym zarysu planu, jaki sam byłby w stanie zasugerować gdyby faktycznie mieli wykorzystać lady Selwyn jako przynętę w tego rodzaju fortelu i miałby możliwość wzięcia udziału w tego rodzaju przedsięwzięciu. Wówczas wskazałby alternatywę dla potencjalnego narażenia kobiety na ponowne wpływy terrorystów, uprowadzenie, uszczerbek na zdrowiu czy nawet utratę życia - pomimo okrycia się hańbą przez swoją zdradę, w żyłach kobiety wciąż płynęła błękitna krew. Nie należało także chwytać wielu memortków za ogon. Pośpiech nie był wskazany podczas polowań.
Wystawny posiłek stanowił nieodłączną część spotkań takich jak to i doskonale wiedział, że wypadało pozostać jeszcze jakiś czas zamiast od razu opuszczać to zacne grono. Zdążył przez ten czas należycie zgłodnieć. Nic tak nie zaostrza apetytu jak toczenie tak długich i wciągających dysput. Po słowach właścicielki La Fantasmagorie, uniósł nieznacznie swój kieliszek w wyrazie uznania dla czarownicy. Jego wybór padł na bisque z homara oraz na pyszniący się wellington z polędwicy jeleniowej z leśnym duxelles, doskonale wpisujący się w jego upodobania kulinarne. Nie mogło zabraknąć czerwonego wina. Zastanowi się nad deserem - zazwyczaj ich nie jadał. Z pewnością podczas tak wystawnego posiłku był odpowiedni czas na prowadzenie bardziej swobodnych i kurtuazyjnych rozmów, w których być może dane będzie mu uczestniczyć. Po skończonym posiłku zamierzał pożegnać się z tym zacnym gronem.
When they turn down the lights
I hear my battle symphony
All the world in front of me
If my armor breaks
I'll fuse it back together
I hear my battle symphony
All the world in front of me
If my armor breaks
I'll fuse it back together
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź