Sala bankietowa
Strona 33 z 33 • 1 ... 18 ... 31, 32, 33
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Stało się dokładnie tak, jak sądziłam. Szczypta precyzyjnej ironii, domieszka oddania i później ostro zaznaczona granica. Drew Macnair poradził sobie sprytnie z tym śmiesznym oskarżeniem wysuniętym przeciwko niemu wprost z najsłodszych ust na tej sali. Z rozkoszą i dumą przysłuchiwałam się temu wyważonemu zabiegowi. W tym gronie tytuły schodziły na drugi plan. Liczyło się odznaczenie nadane przez Czarnego Pana i to powinno być dla młodej lady kwestią jasną – oby nie miała więcej podobnych wątpliwości. Nie była wszak damą pozbawioną logicznego pomyślunku – a przynajmniej tak utkwiła w mej pamięci. Gdy mój bratanek skończył, choć trudno mówić o finale, gdy donośny głos lorda Rosiera uciszył skutecznie wszelką dyskusję, posłałam mu wymowne spojrzenie, aby poczuł moje wsparcie i zadowolenie. Tę partię rozegrał doskonale.
Później z uwagą przysłuchiwałam się, jak Igor z dokładnością prezentował kwestie tajemniczego przedmiotu. Pragnęłam, by się rozwijał i pokazał w tym towarzystwie swą wartość. Musiał wnosić korzyść, choć był przecież młody i nie mógł zaimponować wielu ze zgromadzonych wokół dostojników. Niechaj jednak docenią jego gotowość i lojalność, niech usłyszą o pewnych kiełkujących talentach. Jako matka pragnęłam być dumna ze swego dziecka, jako rycerka chciałam sojusznika, który realnie wesprze nasze zgromadzenie. Podobało mi się, gdy przemawiał, dzieląc się swą wiedzą i sugestiami.
Moja deklaracja była jasna i całkowicie świadoma. Zamierzałam wziąć udział w wyprawie, szczególnie że od jej wyniku mogło zależeć nasze dalsze działanie, że to stanowiło jasno wyznaczony przez śmierciożerców priorytet. Bezsprzecznie ciężar takiej podróży nie powinien nigdy spoczywać na barkach samotnego rycerza. Dobrze zorganizowana misja miała większą szansę na powodzenie. Zamierzałam porozumieć się z wszystkimi osobami, które zgłosiły się do zbadania ruin. Gdy narada dobiegnie końca, będziemy mogli rozproszyć się i przedyskutować istotne aspekty.
Tego, co nastąpiło wkrótce, zdecydowanie się nie spodziewałam, lecz już dawno temu dane mi było poznać, że Drew Macnair nigdy nie poruszał się utartymi szlakami. On kreował swoje własne, wedle potrzeb i osobistych aspiracji. To także uczynił teraz jawnie prezentując dość szerokiemu gronu prawdę, która znana była ledwie kilku zaufanym sojusznikom. Otwarcie przedstawił szczegóły wielkiego przedsięwzięcia, które otrzymało zupełnie inny kształt w prologu niniejszego spotkania. Tym razem słuchałam o tym, co już kiedyś opowiedział mi nocą przy solidnej porcji wina. Ofiarowane zgromadzonym druhom słowa wciąż jednak nie niosły czystej prawdy, były sprytnie wymodelowane. On był rzeźbiarzem, a oni podziwiać mieli to, co wyjdzie spod jego rąk. On rysował linie i odtwarzał kształt. On wyciągał rękę do tych, którzy z pewnością poddawali pod osąd trzeźwość jego umysłu. I miał nad tym niesamowitą kontrolę. Dzielił się nową prawdą, podczas gdy ja starannie przesuwałam okiem po wpatrzonych w niego twarzach. Zupełnie jakbym pragnęła przeniknąć do ich umysłów i poznać szczerą reakcję. To wszystko pozostało jednak przede mną szczelnie zamknięte.
Spojrzałam na pannę Multon, gdy podsumowała rozprawę mego bratanka. Miała rację, z pewnością jest to niebywałe osiągnięcie i dowód wielkiej mocy. Nie musiałam być zaklinaczem, by zdawać sobie sprawę, że już wkrótce ten obszar magicznej nauki dzięki jego pracy może doświadczyć przełomu. Choć nie sądziłam, by tak chętnie zechciał dzielić się ze światem szczegółami swej pracy.
Gdy Lucinda wraz z Ramseyem powrócili do bankietowej sali, przesunęłam po dziewczynie czujnym spojrzenie. Wywołana musiała odpowiedzieć i podzielić się potencjalnie obiecującą wiedzą. Wiedziałam jednak, że jej nie miała, ale pozostali już niekoniecznie. Propagandowa perła przecież miała służyć naszej sprawie. Kuszące wydawało się wyciśnięcie z niej absolutnie każdej gorzkiej kropli tamtej zdrady. Rozumiałam ich. Lucinda mimo beznadziejnie mglistych wspomnień zdołała wyciągnąć coś, co mogło okazać się jakaś wskazówką. Deirdre miała rację, sugerując wykorzystanie tych pergaminów. – To może być droga warta rozważenia – skomentowałam po chwili, zwracając się w stronę Drew, ale i samej zainteresowanej Lucindy. Wszak to do niej kierowana była korespondencja, to jej pismo znaleźć się musiało na ewentualnej odpowiedzi. Pozostawałam przekonana, że wrócimy do tego tematu, gdy listy ponownie znajdą się w naszych rękach.
Raz jeszcze wniosłam kielich, napawając się pomyślnością i owocnością tego spotkania. Dla niektórych wcale nie był ono łatwe. Dla innych stało się pierwszym takim zgromadzeniem. Jako rodzina Macnair mogliśmy powrócić w zacisze domostwa mogliśmy nieco… odmienieni.
Później z uwagą przysłuchiwałam się, jak Igor z dokładnością prezentował kwestie tajemniczego przedmiotu. Pragnęłam, by się rozwijał i pokazał w tym towarzystwie swą wartość. Musiał wnosić korzyść, choć był przecież młody i nie mógł zaimponować wielu ze zgromadzonych wokół dostojników. Niechaj jednak docenią jego gotowość i lojalność, niech usłyszą o pewnych kiełkujących talentach. Jako matka pragnęłam być dumna ze swego dziecka, jako rycerka chciałam sojusznika, który realnie wesprze nasze zgromadzenie. Podobało mi się, gdy przemawiał, dzieląc się swą wiedzą i sugestiami.
Moja deklaracja była jasna i całkowicie świadoma. Zamierzałam wziąć udział w wyprawie, szczególnie że od jej wyniku mogło zależeć nasze dalsze działanie, że to stanowiło jasno wyznaczony przez śmierciożerców priorytet. Bezsprzecznie ciężar takiej podróży nie powinien nigdy spoczywać na barkach samotnego rycerza. Dobrze zorganizowana misja miała większą szansę na powodzenie. Zamierzałam porozumieć się z wszystkimi osobami, które zgłosiły się do zbadania ruin. Gdy narada dobiegnie końca, będziemy mogli rozproszyć się i przedyskutować istotne aspekty.
Tego, co nastąpiło wkrótce, zdecydowanie się nie spodziewałam, lecz już dawno temu dane mi było poznać, że Drew Macnair nigdy nie poruszał się utartymi szlakami. On kreował swoje własne, wedle potrzeb i osobistych aspiracji. To także uczynił teraz jawnie prezentując dość szerokiemu gronu prawdę, która znana była ledwie kilku zaufanym sojusznikom. Otwarcie przedstawił szczegóły wielkiego przedsięwzięcia, które otrzymało zupełnie inny kształt w prologu niniejszego spotkania. Tym razem słuchałam o tym, co już kiedyś opowiedział mi nocą przy solidnej porcji wina. Ofiarowane zgromadzonym druhom słowa wciąż jednak nie niosły czystej prawdy, były sprytnie wymodelowane. On był rzeźbiarzem, a oni podziwiać mieli to, co wyjdzie spod jego rąk. On rysował linie i odtwarzał kształt. On wyciągał rękę do tych, którzy z pewnością poddawali pod osąd trzeźwość jego umysłu. I miał nad tym niesamowitą kontrolę. Dzielił się nową prawdą, podczas gdy ja starannie przesuwałam okiem po wpatrzonych w niego twarzach. Zupełnie jakbym pragnęła przeniknąć do ich umysłów i poznać szczerą reakcję. To wszystko pozostało jednak przede mną szczelnie zamknięte.
Spojrzałam na pannę Multon, gdy podsumowała rozprawę mego bratanka. Miała rację, z pewnością jest to niebywałe osiągnięcie i dowód wielkiej mocy. Nie musiałam być zaklinaczem, by zdawać sobie sprawę, że już wkrótce ten obszar magicznej nauki dzięki jego pracy może doświadczyć przełomu. Choć nie sądziłam, by tak chętnie zechciał dzielić się ze światem szczegółami swej pracy.
Gdy Lucinda wraz z Ramseyem powrócili do bankietowej sali, przesunęłam po dziewczynie czujnym spojrzenie. Wywołana musiała odpowiedzieć i podzielić się potencjalnie obiecującą wiedzą. Wiedziałam jednak, że jej nie miała, ale pozostali już niekoniecznie. Propagandowa perła przecież miała służyć naszej sprawie. Kuszące wydawało się wyciśnięcie z niej absolutnie każdej gorzkiej kropli tamtej zdrady. Rozumiałam ich. Lucinda mimo beznadziejnie mglistych wspomnień zdołała wyciągnąć coś, co mogło okazać się jakaś wskazówką. Deirdre miała rację, sugerując wykorzystanie tych pergaminów. – To może być droga warta rozważenia – skomentowałam po chwili, zwracając się w stronę Drew, ale i samej zainteresowanej Lucindy. Wszak to do niej kierowana była korespondencja, to jej pismo znaleźć się musiało na ewentualnej odpowiedzi. Pozostawałam przekonana, że wrócimy do tego tematu, gdy listy ponownie znajdą się w naszych rękach.
Raz jeszcze wniosłam kielich, napawając się pomyślnością i owocnością tego spotkania. Dla niektórych wcale nie był ono łatwe. Dla innych stało się pierwszym takim zgromadzeniem. Jako rodzina Macnair mogliśmy powrócić w zacisze domostwa mogliśmy nieco… odmienieni.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Poświęciła niezliczone godziny, by opanować swoje rzemiosło, z każdą chwilą zbliżając się do upragnionej perfekcji. Nigdy się tego nie wstydziła, bez względu na to, że była kobietą w świecie pełnym sztywnych zasad i ostrych spojrzeń. Dziś wieczorem sala bankietowa roiła się od takich jak ona — kobiet, które w sobie tylko znany sposób rozgryzały tajemnice wiedzy i umiejętności. Każda z nich niosła w sobie moc, którą jedynie głupiec mógłby lekceważyć. Nie miała jednak w sobie nawet cienia naiwności. Wiedziała, że ten świat był utkany z decyzji mężczyzn. To oni pociągali za sznurki, kreując i więżąc rzeczywistość. Nie protestowała, nie próbowała nawet tego zmieniać — szanowała to. A jednak coś innego gnało ją naprzód: żarłoczna, nieposkromiona ciekawość, która zżerała ją od środka. Była badaczem i naukowcem, który pragnął się rozwijać za wszelką cenę. To pragnienie wykraczało daleko poza ego i ambicję. Mimo że nie mogła już w pełni oddać się temu, co zostało powiedziane dzisiejszego wieczoru, miała zamiar wykorzystać tę chwilę do zbadania artefaktu, który zdołał poruszyć tak wiele poważnych umysłów. Skupiła się na słowach Deirdre, a zaraz potem jej wzrok przeniósł się na Xaviera. Nie miała żadnych wątpliwości co do jego wiedzy — wręcz przeciwnie, była pewna, że posiada ją w nadmiarze, a podważanie jego umiejętności nie leżało w jej naturze. Jednak na to, co można dostrzec w danym przedmiocie, składało się znacznie więcej niż tylko wiedza. Wszyscy mają swoje ograniczenia; czasami to, co miało znaczenie, umykało w niewłaściwej chwili czy sytuacji. Ostateczny rezultat jej poszukiwań nie miał żadnego znaczenia. Chciała po prostu poczuć to we własnych rękach. Oderwała spojrzenie od mężczyzny w tym samym momencie, w którym namiestniczka spoglądała na Macnaira. – Chętnie się temu przyjrzę, a jeśli Drew zechce podzielić się swoją wiedzą, będę wdzięczna za jego pomoc. – odparła spoglądając najpierw na Dei, a po chwili przenosząc wzrok na namiestnika Suffolk. Nie było wśród nich chyba nikogo o podobnych umiejętnościach w zakresie starożytnych run.
Skupiła się na kolejnych słowach, czując, jak ciężar nadchodzącej pracy zaczyna na nią spadać. Wiedziała, że przed nimi stoi ogrom wyzwań, które w przyszłości miały przynieść coś prawdziwego, namacalnego, pewnego. Wysiłek, który teraz wkładają w kształtowanie przyszłego pokolenia, nie mógł zostać zmarnowany. Świat potrzebował ich działań. Przygotowania do targu pełnego niewolników, pełnego towaru na sprzedaż, miały stać się dla niej nie tylko wyzwaniem, ale także testem samej siebie — i lubiła takie wyzwania. Czuła się w nich silna, spełniona.
Wkrótce później stoły obficie zastawiono jedzeniem, a kieliszki raz za razem wypełniały się winem. Spotkanie dobiegło końca, a rozpoczęła się uczta – gloryfikacja wszelkich przeszłych i przyszłych zdarzeń. Wyszła z sali ukontentowana – nie tylko pozytywnie zaskoczona ilością obecnych osób, ale i zamiarów, które w niedalekiej przyszłości miały stać się czymś więcej niżeli wielką myślą.
z.t
Skupiła się na kolejnych słowach, czując, jak ciężar nadchodzącej pracy zaczyna na nią spadać. Wiedziała, że przed nimi stoi ogrom wyzwań, które w przyszłości miały przynieść coś prawdziwego, namacalnego, pewnego. Wysiłek, który teraz wkładają w kształtowanie przyszłego pokolenia, nie mógł zostać zmarnowany. Świat potrzebował ich działań. Przygotowania do targu pełnego niewolników, pełnego towaru na sprzedaż, miały stać się dla niej nie tylko wyzwaniem, ale także testem samej siebie — i lubiła takie wyzwania. Czuła się w nich silna, spełniona.
Wkrótce później stoły obficie zastawiono jedzeniem, a kieliszki raz za razem wypełniały się winem. Spotkanie dobiegło końca, a rozpoczęła się uczta – gloryfikacja wszelkich przeszłych i przyszłych zdarzeń. Wyszła z sali ukontentowana – nie tylko pozytywnie zaskoczona ilością obecnych osób, ale i zamiarów, które w niedalekiej przyszłości miały stać się czymś więcej niżeli wielką myślą.
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Oficjalna część dobiegła końca. Wraz z przyniesionym posiłkiem była pewna, że więcej ważnych tematów nie poruszą. Informacja, że Lucinda otrzymuje listy od rebeliantów nie powinna być zaskoczeniem, choć pewnie jej szukali, a być może nawet obserwują i czekają na jakiś ruch. Nie była anonimową osobą - była na listach gończych. Gdyby sytuacja była odmienna, zapewne dawno by tańczyła na wisielczym sznurze.
Czy jednak umysłowi związanemu klątwą można ufać? Nie miała wątpliwości co do zdolności i umiejętności Drew. Specjalista od run i klątw wiedział co robi, ale czy miał pewność, że pewnego dnia Lucinda nie przełamie jej działania? Możliwe, że stała obserwacja była najlepsza. Wysłanie listów z odpowiedziami do tych, którzy je słali wydawało się idealnym wyjściem. Zwabienie ich, naruszenie struktur rebelii i zakończenie tej wojny, którą była tak bardzo zmęczona. Chciała móc rozwijać ziemie, które były pod jej opieką i jej rodziny, niż cały czas mierzyć się z tragediami wywołanymi kolejnymi skutkami trwającej wojny. Nie toczyli otwartych bitew, ale te trwały - osłabiając kraj, sprawiając, że coraz ciężej było go rozwijać.
Grupa na wyprawę do ziem Averych się powiększała. Wszyscy liczyli, że być może znajdą tam jakieś odpowiedzi.
-Nie powinien lord iść tam sam. - Zwróciła się do Leonharda kiedy ten zastrzegł, że chciałby sam porozmawiać z duchem przodka. Już wiedzieli, że mogli ignorować żadnych sygnałów odnośnie niebezpieczeństwa. Równie dobrze skończy się to na pogawędce jak i wyprawie, która może kosztować ich zdrowie i życie. Zbyt często widziała w jakim stanie wracali członkowie jej rodziny, jakie ona sama musiała ponieść konsekwencje swoich działań, które wypełniała z myślą o lepszej przyszłości. -Jak najbardziej powinien lord móc pomówić z przodkiem, ale być tam z innymi, którzy mogą wesprzeć w razie… niespodziewanych wypadków. - Nie chcieli mieć więcej strat, opłakiwać kolejnej śmierci, zbierać się na pogrzebie. Chcieli budować lepsze jutro, a do tego potrzebowali wszystkich oddanych sprawie. Nie miała wątpliwości, że drużynę na wyprawę właśnie zebrali wśród chętnych głosów. Należało się jedynie przygotować, ale to nie był teraz czas i miejsce. Odpowiednie listy wyśle po spotkaniu, kiedy będą mogli swobodnie rozmawiać i ustalać szczegóły podejmowanych przedsięwzięć. Te zaś narastały - coraz więcej pracy, coraz więcej obowiązków, którymi należało się zająć. Wiedziała po co to robi - cele miała jasno wytyczone, zarówno przez Rycerzy Walpurgii jak również przez nią samą i rodzinę.
|zt
Czy jednak umysłowi związanemu klątwą można ufać? Nie miała wątpliwości co do zdolności i umiejętności Drew. Specjalista od run i klątw wiedział co robi, ale czy miał pewność, że pewnego dnia Lucinda nie przełamie jej działania? Możliwe, że stała obserwacja była najlepsza. Wysłanie listów z odpowiedziami do tych, którzy je słali wydawało się idealnym wyjściem. Zwabienie ich, naruszenie struktur rebelii i zakończenie tej wojny, którą była tak bardzo zmęczona. Chciała móc rozwijać ziemie, które były pod jej opieką i jej rodziny, niż cały czas mierzyć się z tragediami wywołanymi kolejnymi skutkami trwającej wojny. Nie toczyli otwartych bitew, ale te trwały - osłabiając kraj, sprawiając, że coraz ciężej było go rozwijać.
Grupa na wyprawę do ziem Averych się powiększała. Wszyscy liczyli, że być może znajdą tam jakieś odpowiedzi.
-Nie powinien lord iść tam sam. - Zwróciła się do Leonharda kiedy ten zastrzegł, że chciałby sam porozmawiać z duchem przodka. Już wiedzieli, że mogli ignorować żadnych sygnałów odnośnie niebezpieczeństwa. Równie dobrze skończy się to na pogawędce jak i wyprawie, która może kosztować ich zdrowie i życie. Zbyt często widziała w jakim stanie wracali członkowie jej rodziny, jakie ona sama musiała ponieść konsekwencje swoich działań, które wypełniała z myślą o lepszej przyszłości. -Jak najbardziej powinien lord móc pomówić z przodkiem, ale być tam z innymi, którzy mogą wesprzeć w razie… niespodziewanych wypadków. - Nie chcieli mieć więcej strat, opłakiwać kolejnej śmierci, zbierać się na pogrzebie. Chcieli budować lepsze jutro, a do tego potrzebowali wszystkich oddanych sprawie. Nie miała wątpliwości, że drużynę na wyprawę właśnie zebrali wśród chętnych głosów. Należało się jedynie przygotować, ale to nie był teraz czas i miejsce. Odpowiednie listy wyśle po spotkaniu, kiedy będą mogli swobodnie rozmawiać i ustalać szczegóły podejmowanych przedsięwzięć. Te zaś narastały - coraz więcej pracy, coraz więcej obowiązków, którymi należało się zająć. Wiedziała po co to robi - cele miała jasno wytyczone, zarówno przez Rycerzy Walpurgii jak również przez nią samą i rodzinę.
|zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Spojrzenie przez dłuższą chwilę utkwiłem z Lucindzie kiedy została skierowana na scenę. Ciekaw byłem w jaki sposób sobie poradzi z tym, że teraz dosłownie była na świeczniku. Zgromadzeni pewnie mieli do niej jakieś pytania, z pewnością i takie, na które nie znała odpowiedzi. Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc w jaki sposób postanowiła z tego wszystkiego wybrnąć. Biorąc pod uwagę utratę niektórych wspomnień było to bardzo wygodnie wyjaśnienie, chociaż mimo wszystko przekazała wszystkim jakiś skrawek informacji. Wiedziałem o listach, na początku jej pobytu w Warowni sowy pojawiały się dość często. Chociaż nie znałem treści listów, które przynosiły, domyślałem się, że dotyczą one właśnie faktu, że jej odbiorczyni zniknęła z pola widzenia Zakonu. Teraz miło było dowiedzieć się co zawierały, nawet jeśli nie wniosło to jakoś specjalnie dużo. Mimo wszystko propozycja rzucona przez Deirdre wcale nie była zła. Może nie koniecznie sposób w jaki go wypowiedziała spotkał się z moim zadowoleniem, ale nie o to chodziło. Zerknąłem w kierunku ciotki, która zgodziła się ze słowami namiestniczki. Byłem przekonany, że jeśli ten pomysł przejdzie, to zajmą się tym odpowiednie osoby, jedną z nich na pewno będzie musiała być sama Lucinda, skoro listy miałyby być od niej. Domyślałem się, że ci, z którymi była w przeszłości blisko będą znali jej charakter pisma.
Ja miałem jednak inne zadanie. Projekt, którego miałem się podjąć wymagał ode mnie poświecenia wiele czasu i pracy, aby doprowadzić go do końca. Zwłaszcza, że jak się okazało nie miało to być moje jedyne zajęcie. W żadnym wypadku nie miałem zamiaru narzekać, bezczynność mnie nudziła. Im więcej miałem pracy, tym bardziej zadowolony byłem. Kilka zarwanych nocek dla dobra sprawy nie stanowiło dla mnie problemu. W głowie już rodził się pomysł, oczyma wyobraźni widziałem wstępny szkic, a inspiracji nie brakowało. Wystarczyło posłuchać tych wszystkich osób zgromadzonych tego wieczora w sali. To była moja szansa i w żadnym wypadku nie zamierzałem jej zmarnować.
Kiedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły i do środka wlała się fala kelnerów niosących tace z jedzeniem, wiedziałem, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. Dowiedziałem się wiele, więcej niż spodziewałem się dowiedzieć, poznałem nowe fakty, które prawdopodobniej mogą mi się przydać w przyszłości. Teraz jednak nadszedł czas na spędzenie wieczoru trochę luźniej i nawiązanie znajomości, których w normalnych warunkach mógłbym nie mieć możliwości nawiązania.
zt
Ja miałem jednak inne zadanie. Projekt, którego miałem się podjąć wymagał ode mnie poświecenia wiele czasu i pracy, aby doprowadzić go do końca. Zwłaszcza, że jak się okazało nie miało to być moje jedyne zajęcie. W żadnym wypadku nie miałem zamiaru narzekać, bezczynność mnie nudziła. Im więcej miałem pracy, tym bardziej zadowolony byłem. Kilka zarwanych nocek dla dobra sprawy nie stanowiło dla mnie problemu. W głowie już rodził się pomysł, oczyma wyobraźni widziałem wstępny szkic, a inspiracji nie brakowało. Wystarczyło posłuchać tych wszystkich osób zgromadzonych tego wieczora w sali. To była moja szansa i w żadnym wypadku nie zamierzałem jej zmarnować.
Kiedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły i do środka wlała się fala kelnerów niosących tace z jedzeniem, wiedziałem, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. Dowiedziałem się wiele, więcej niż spodziewałem się dowiedzieć, poznałem nowe fakty, które prawdopodobniej mogą mi się przydać w przyszłości. Teraz jednak nadszedł czas na spędzenie wieczoru trochę luźniej i nawiązanie znajomości, których w normalnych warunkach mógłbym nie mieć możliwości nawiązania.
zt
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wzrok przez dłuższy moment spoczął Ignotusie, gdy ten po raz ostatni jeszcze napomknął o naukach czarnej magii; milczącym skinieniem głowy potwierdził swoją chęć do dalszej dyskusji, bo sprawa w istocie wydawała się warta omówienia, ale on sam dobrze jednak rozumiał, że w tej przestrzeni nie było dla tego stosownego czasu, ni miejsca. Krótka wymiana myśli na osobności może być znacznie bardziej płodnym przedstawieniem zagadnienia — zwłaszcza że w jego umyśle krążyło wiele niewypowiedzianych jeszcze propozycji, z których, jak mu się osobiście zdawało, nie warto było już na początku rezygnować. Spośród wszystkich zaprezentowanych dzisiaj innowacji, zrzeszenie czarodziejskich dzieci i młodzieży w brzmieniu ideologii Czarnego Pana, czystej krwi i praktycznego wychowania wydawało mu się najbardziej trafionym pomysłem. I choć na pierwszy rzut oka sam jeszcze mógłby jawić się jako jeden z zagubionych, acz dojrzałych już giermków, w tym właśnie upatrywał swojej siły w spełnianiu się w naturze inicjatywy; jak się zresztą miało prędko okazać, wiedza i pedagogiczne doświadczenie mogły być mu wkrótce bardziej przydatne, niż mógłby przypuszczać. Kto wie, może też odnajdzie w tej niszy swoiste, nieoczekiwane powołanie?
Obserwowanie wchodzącej na salę Lucindy podbudowane było pewnym niecierpliwym oczekiwaniem, bo szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się ponownie ujrzeć jej twarzy w tych murach, bynajmniej nie dzisiaj i nie teraz, w natłoku powszechnego zaintrygowania, ale też i sceptycyzmu, wymownie rysujących się na twarzach licznie tu zebranych. Jej zeznania dotyczące otrzymywanych od Zakonników listów nie zdziwiły go zanadto, wszakże już przy pierwszej ze współdzielonych rozmów, w kuchni Przeklętej Warowni zawitała niespokojna sowa z enigmatyczną korespondencją w dziobie; on, nieświadomy wówczas całej intrygi sprzężonej z jej obecnością w ichniejszym domostwie, bacznie przyglądał się jedynie jej skrzywionej mimice, z konsternacją śledzącej starannie spisane na pergaminie zdania. Co jednak zaskoczyło go znaczniej, to transparentność Drew, który zawczasu zdecydował się jeszcze zdradzić rzeczywisty przebieg wydarzeń, którymi spętał umysł dawnego wroga, wypaczył go, wreszcie — na własne życzenie zdeformował. Po cichu łudził się, że to świadectwo spotka się co najwyżej z podziwem i aprobatą pozostałych, dotąd niewtajemniczonych, ale nie byłby też specjalnie zaskoczony krytykanctwem względem podjętych działań; co liczyło się najbardziej — i dla reszty liczyć powinno — to wyniki naukowych badań Macnaira, dzięki którym znacząco mogli w przyszłości osłabić szeregi opozycji. Po części oficjalnej wzniesiono ogólny jeszcze toast — za obrady, za ich charakter, za spotkanie, co skwitował jedynie miałkim uśmiechem i prędką ucieczką na papierosa z którąś ze znajomych twarzy.
zt
Obserwowanie wchodzącej na salę Lucindy podbudowane było pewnym niecierpliwym oczekiwaniem, bo szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się ponownie ujrzeć jej twarzy w tych murach, bynajmniej nie dzisiaj i nie teraz, w natłoku powszechnego zaintrygowania, ale też i sceptycyzmu, wymownie rysujących się na twarzach licznie tu zebranych. Jej zeznania dotyczące otrzymywanych od Zakonników listów nie zdziwiły go zanadto, wszakże już przy pierwszej ze współdzielonych rozmów, w kuchni Przeklętej Warowni zawitała niespokojna sowa z enigmatyczną korespondencją w dziobie; on, nieświadomy wówczas całej intrygi sprzężonej z jej obecnością w ichniejszym domostwie, bacznie przyglądał się jedynie jej skrzywionej mimice, z konsternacją śledzącej starannie spisane na pergaminie zdania. Co jednak zaskoczyło go znaczniej, to transparentność Drew, który zawczasu zdecydował się jeszcze zdradzić rzeczywisty przebieg wydarzeń, którymi spętał umysł dawnego wroga, wypaczył go, wreszcie — na własne życzenie zdeformował. Po cichu łudził się, że to świadectwo spotka się co najwyżej z podziwem i aprobatą pozostałych, dotąd niewtajemniczonych, ale nie byłby też specjalnie zaskoczony krytykanctwem względem podjętych działań; co liczyło się najbardziej — i dla reszty liczyć powinno — to wyniki naukowych badań Macnaira, dzięki którym znacząco mogli w przyszłości osłabić szeregi opozycji. Po części oficjalnej wzniesiono ogólny jeszcze toast — za obrady, za ich charakter, za spotkanie, co skwitował jedynie miałkim uśmiechem i prędką ucieczką na papierosa z którąś ze znajomych twarzy.
zt
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwacja była orężem, ostrym i precyzyjnym jak klinga, która zamiast krwi szukała prawdy. W tłumie zgromadzonych twarzy, przemykających spojrzeń i niemych gestów, starał się dostrzegać drobiazgi. Sam był jak posąg – nieruchomy, wyważony, niezdradzający ani cienia swoich myśli. Oczami wędrował po zebranych, jak malarz, który w ciszy dobiera barwy do swojego płótna. Każdy tu obecny miał swoją rolę, odgrywaną z mniej lub bardziej trafionym dramatyzmem. Jedni kryli w oczach niepokój, inni szukali aprobaty, a jeszcze inni próbowali wbić swoje ambicje niczym gwoździe w ściany tego miejsca. Nie zamierzał dać się uwikłać w to widowisko. Pozbawianie życia czy zabawa nim, o którym dziś mówiono z dziwnym, niemal mechanicznym dystansem, wydawało mu się pustą stratą, która nie wnosiła nic do planów. Zabijać dla idei, dla pokazania dominacji, czy oczyszczenia – wszystko to brzmiało jak zbędny hałas w jego starannie wyciszonym świecie. Zamiast mówić, chłonął. Przysłuchiwał się dyskusjom, lecz nie wtrącał się w ich bieg, jak rzeka, która pozwala kamieniom toczyć się na swoich brzegach, nie zmieniając kursu. Rozpoznawał zależności i napięcia w tej zgromadzonej grupie, dostrzegał subtelne sprzeczności między słowami a gestami. To były informacje, które mógł wykorzystać. Chwile pozornie nieistotne, pozbawione wielkich deklaracji czy dramatycznych zwrotów akcji, miewały najwyższą wartość. Odrzucał przemoc jako narzędzie, które w tym kontekście wydawało się banalne, niewyszukane. Lepiej, gdy gra toczyła się na innym poziomie – zrozumienia, manipulacji i precyzyjnie wyważonych działań. Być może dlatego pozostawał niemal niezauważalny dla innych.
Tak trwał, obserwując i kalkulując. Bez emocji, bez wątpliwości.
Wierny swojej wizji, którą pielęgnował od lat, pozostawał nieugięty wobec pokus łatwych zysków i płytkich triumfów. Posada w ministerstwie, choć prestiżowa i otwierająca drzwi do światowych salonów, nigdy nie była dla niego celem samym w sobie. Stanowiła narzędzie, platformę. Drwił z tych, którzy mylili brutalność z siłą, a chaos z kreatywnością. Nie znajdował w tym ani kunsztu, ani głębi. W jego oczach były to jedynie próby zaspokojenia prymitywnych instynktów, które nie miały prawa zająć miejsca w przestrzeni, gdzie decydowały się losy kraju. Anglia potrzebowała strategów, wizjonerów, nie zaś tych, którzy zatapiali się w plugastwie, zamykając się w spirali niskich ambicji. Dopił resztki trunku z dna, kieliszek z cichym stuknięciem spoczął na stole, gdy on sam wstał. Skinięciem głowy, ledwie zauważalnym, pożegnał towarzyszy przy stole. Bywał gościem nieoczywistym – nie zamierzał pozostawać dłużej, niż było to konieczne. Myśli biegły ku notom dyplomatycznym, które czekały na jego uwagę; suchym, formalnym dokumentom. Powziął postanowienie, że dołoży swoją cegiełkę w zasób planów. Nie zamierzał brudzić rąk parodią łowów. Cegiełka, którą dołoży, nie będzie spektakularna, ale będzie solidna.
| zt
Tak trwał, obserwując i kalkulując. Bez emocji, bez wątpliwości.
Wierny swojej wizji, którą pielęgnował od lat, pozostawał nieugięty wobec pokus łatwych zysków i płytkich triumfów. Posada w ministerstwie, choć prestiżowa i otwierająca drzwi do światowych salonów, nigdy nie była dla niego celem samym w sobie. Stanowiła narzędzie, platformę. Drwił z tych, którzy mylili brutalność z siłą, a chaos z kreatywnością. Nie znajdował w tym ani kunsztu, ani głębi. W jego oczach były to jedynie próby zaspokojenia prymitywnych instynktów, które nie miały prawa zająć miejsca w przestrzeni, gdzie decydowały się losy kraju. Anglia potrzebowała strategów, wizjonerów, nie zaś tych, którzy zatapiali się w plugastwie, zamykając się w spirali niskich ambicji. Dopił resztki trunku z dna, kieliszek z cichym stuknięciem spoczął na stole, gdy on sam wstał. Skinięciem głowy, ledwie zauważalnym, pożegnał towarzyszy przy stole. Bywał gościem nieoczywistym – nie zamierzał pozostawać dłużej, niż było to konieczne. Myśli biegły ku notom dyplomatycznym, które czekały na jego uwagę; suchym, formalnym dokumentom. Powziął postanowienie, że dołoży swoją cegiełkę w zasób planów. Nie zamierzał brudzić rąk parodią łowów. Cegiełka, którą dołoży, nie będzie spektakularna, ale będzie solidna.
| zt
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozmowy toczyły się dalej, tematy nadal były poruszane jednak te same. Cieszył się, że na ten moment dali sobie spokój z rozważaniem nad wyższością sztuki nad tężyzną fizyczną. Jako Burke mógłby się wypowiedzieć na ten temat jako, że jego rodzina bardziej stawiała jednak na dbanie o ciało młodych lordów niż ich wrażliwość na sztukę. Nie przypominał sobie aby ktokolwiek wyszedł na tym źle, ale nie miał zamiaru się udzielać.
W kręgu zainteresowań lorda były w tym momencie ważniejsze tematy. Cienie, zwłaszcza ten jeden konkretny...chociaż teraz, słuchając wszystkich w około powoli zaczął wątpić w to czy na pewno istota, którą widział, była cieniem. Wydawałoby się, że była osobnym bytem, czymś potężniejszym, z pewnością bardziej niebezpiecznym. Cienie pojawiły się o wiele wcześniej niż wężowa istota.
Miał nadzieję zdobyć tego wieczora odpowiedzi na dręczące go pytania, a wychodziło na to, że miał ich w tym momencie jeszcze więcej. Niemniej jednak był zadowolony z przebiegu tego wieczoru. I nie tylko dlatego, że udało im się wiele ustalić i podzielić informacjami, które posiadali. Przede wszystkim był dumny jak wielu ich tu się dzisiaj pojawiło. Za nimi ciężki czas, przed nimi wyzwania i czas próby, ale mimo wszystko przyszli tutaj, dumni, zjednoczeni i nadal dążący w tym samym kierunku z wysoko uniesionymi głowami. Jeśli wróg myślał, że katastrofa pozbawi ich pewności siebie i złamie ich ducha, to bardzo się mylił. Mieli wyjść z tego wszystkiego silniejsi, bardziej zdeterminowani.
Wypowiedź byłej lady Selwyn skwitował lekkim skinieniem głową. W kwestiach propagandowych nie był specjalistą, ale nawet on dostrzegł potencjał w listach, które kobieta otrzymywała. Jeśli nawet nie w celach propagandowych, to z całą pewnością jako szerzenie dezinformacji w obozie wroga. Nie miał jednak pytań do blondynki, postanowił więc milczeć. Zgasił papierosa w popielniczce, by po chwili dopić zawartość swojego kieliszka i odpalić kolejnego papierosa.
Z chęcią poznałby opinie innych osób na temat Złodzieja. Chociaż uważał siebie za specjalistę w tej dziedzinie, to jednak Drew lub Antonina mogli podejść do przedmiotu z innej strony, ze świeżym umysłem nie splamionym żadnym niepokojącym wspomnieniem. Kto wie, może znaleźliby coś, co jemu umknęło. Nawet jeśli w to powątpiewał.
Kiedy na sale wlali się kelnerzy z tacami pełnymi jedzenia dotarło do niego, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. Nadszedł czas by zaczęły się mniej zobowiązujące rozmowy, miał nadzieję, że grupa poszukiwawcza, która uformowała się w trakcie tego spotkania, będzie miała okazje chociaż wstępnie nakreślić sobie chociaż wstępny plan działania. Nie wyobrażał sobie aby mieli się wybrać do ruin nieprzygotowani.
Przeniósł spojrzenie na Primrose. Wiedział, że czeka go z nią rozmowa, wierzył jednak w rozsądek kuzynki, że nie będzie poruszać tematu w tym miejscu. Z całą pewnością dorwie go w domu i zaciągnie na przesłuchanie, tego był pewny. Teraz jednak starał się o tym nie myśleć, w tym momencie miał zamiar spędzić czas w doborowym towarzystwie, ale najpierw musiał znaleźć jakiś porządny alkohol, bo już nie mógł pić tego szampana.
zt
W kręgu zainteresowań lorda były w tym momencie ważniejsze tematy. Cienie, zwłaszcza ten jeden konkretny...chociaż teraz, słuchając wszystkich w około powoli zaczął wątpić w to czy na pewno istota, którą widział, była cieniem. Wydawałoby się, że była osobnym bytem, czymś potężniejszym, z pewnością bardziej niebezpiecznym. Cienie pojawiły się o wiele wcześniej niż wężowa istota.
Miał nadzieję zdobyć tego wieczora odpowiedzi na dręczące go pytania, a wychodziło na to, że miał ich w tym momencie jeszcze więcej. Niemniej jednak był zadowolony z przebiegu tego wieczoru. I nie tylko dlatego, że udało im się wiele ustalić i podzielić informacjami, które posiadali. Przede wszystkim był dumny jak wielu ich tu się dzisiaj pojawiło. Za nimi ciężki czas, przed nimi wyzwania i czas próby, ale mimo wszystko przyszli tutaj, dumni, zjednoczeni i nadal dążący w tym samym kierunku z wysoko uniesionymi głowami. Jeśli wróg myślał, że katastrofa pozbawi ich pewności siebie i złamie ich ducha, to bardzo się mylił. Mieli wyjść z tego wszystkiego silniejsi, bardziej zdeterminowani.
Wypowiedź byłej lady Selwyn skwitował lekkim skinieniem głową. W kwestiach propagandowych nie był specjalistą, ale nawet on dostrzegł potencjał w listach, które kobieta otrzymywała. Jeśli nawet nie w celach propagandowych, to z całą pewnością jako szerzenie dezinformacji w obozie wroga. Nie miał jednak pytań do blondynki, postanowił więc milczeć. Zgasił papierosa w popielniczce, by po chwili dopić zawartość swojego kieliszka i odpalić kolejnego papierosa.
Z chęcią poznałby opinie innych osób na temat Złodzieja. Chociaż uważał siebie za specjalistę w tej dziedzinie, to jednak Drew lub Antonina mogli podejść do przedmiotu z innej strony, ze świeżym umysłem nie splamionym żadnym niepokojącym wspomnieniem. Kto wie, może znaleźliby coś, co jemu umknęło. Nawet jeśli w to powątpiewał.
Kiedy na sale wlali się kelnerzy z tacami pełnymi jedzenia dotarło do niego, że oficjalna część spotkania dobiegła końca. Nadszedł czas by zaczęły się mniej zobowiązujące rozmowy, miał nadzieję, że grupa poszukiwawcza, która uformowała się w trakcie tego spotkania, będzie miała okazje chociaż wstępnie nakreślić sobie chociaż wstępny plan działania. Nie wyobrażał sobie aby mieli się wybrać do ruin nieprzygotowani.
Przeniósł spojrzenie na Primrose. Wiedział, że czeka go z nią rozmowa, wierzył jednak w rozsądek kuzynki, że nie będzie poruszać tematu w tym miejscu. Z całą pewnością dorwie go w domu i zaciągnie na przesłuchanie, tego był pewny. Teraz jednak starał się o tym nie myśleć, w tym momencie miał zamiar spędzić czas w doborowym towarzystwie, ale najpierw musiał znaleźć jakiś porządny alkohol, bo już nie mógł pić tego szampana.
zt
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Oczekiwała powrotu byłej panny Selwyn w ciszy, choć pośród narastającej ciekawości; deklaracja Drew była niecodzienna, wydawała się też logiczna, ale coś nieprzyjemnego rozpychało się w dole jej żołądka i sprawiało, że nie potrafiła spojrzeć na niego tak jak dotychczas; dlatego, że zdecydował się akurat na nią, poszukiwaną zdrajczynię krwi? Dlatego w jaki sposób przekabacił ją na inną stronę? Dlatego, że zasiadała tu z nimi, że miała niedługo spleść ze śmierciożercą swoje losy i stać się jedną z nich?
Na jak długo, na jakich zasadach, na jak wielkie ryzyko pozwalali sobie, jej, jemu — nie zamierzała tego podważać, Macnair był wysoko postawionym poplecznikiem Czarnego Pana, biegle też posługiwał się klątwami, czego dowodem było przejęcie byłej Selwyn — co jednak było dalej?
Jego słowa mówiące o modyfikacji wspomnień i klątwie wciąż odbijały się w jej głowie, a kiedy Lucinda wróciła do głównej sali — oczywiście bez żadnego pudełka — podobnie jak inni skupiła na niej swój wzrok i uwagę.
Jak wiele wiedziała? Jak wiele mogła? Jak wielka niewiadoma kiełkowała pod jej czaszką, kiedy wszyscy łypali na nią z niepewnością, oczekując jasnej deklaracji i udowodnienia, że faktycznie była warta drugiej szansy?
Stanęła w końcu na środku, w końcu też zabrała głos; to co mówiła o Zakonie wydawało się nieistotne, orbitujące wokół zbyt nijakich szczegółów — może z czasem miało się to zmienić?
Deirdre słusznie pociągnęła kwestie otrzymanych listów; czy tamci wiedzieli o zniknięciu kobiety? Wiedzieli gdzie, z kim teraz była?
Tatiana nie wiedziała ile upłynęło odkąd Lucinda faktycznie znalazła się pod protektoratem Drew; kiedy stała się nową sobą, kiedy zapomniała, kiedy zrozumiała — swój błąd czy swoje przekleństwo; nieistotne.
Oni; oni, którzy zasiadali tutaj wyprostowani, z tęgim umysłem i konkretną wizją, potrzebowali czasu — i mieli go dostatecznie dużo, by oszacować straty i przekalkulować swoje szanse. By zrozumieć i wyciągnąć wnioski. By ruszyć do przodu i nie oglądać się za siebie. By odbudowywać i burzyć.
Milkły podniesione głosy, proporcjonalnie rosła niecodzienna — a może wcale nie? Może tylko jej się wydawało? — swoboda, kiedy stoliki zaczęły zapełniać się przystawkami i daniami, kiedy brzęczały kryształowe kieliszki napełniane alkoholem i coraz śmielsze rozmowy.
Świętowali — mieli przecież ku temu powody, prawda?
Prawda?
zt
Na jak długo, na jakich zasadach, na jak wielkie ryzyko pozwalali sobie, jej, jemu — nie zamierzała tego podważać, Macnair był wysoko postawionym poplecznikiem Czarnego Pana, biegle też posługiwał się klątwami, czego dowodem było przejęcie byłej Selwyn — co jednak było dalej?
Jego słowa mówiące o modyfikacji wspomnień i klątwie wciąż odbijały się w jej głowie, a kiedy Lucinda wróciła do głównej sali — oczywiście bez żadnego pudełka — podobnie jak inni skupiła na niej swój wzrok i uwagę.
Jak wiele wiedziała? Jak wiele mogła? Jak wielka niewiadoma kiełkowała pod jej czaszką, kiedy wszyscy łypali na nią z niepewnością, oczekując jasnej deklaracji i udowodnienia, że faktycznie była warta drugiej szansy?
Stanęła w końcu na środku, w końcu też zabrała głos; to co mówiła o Zakonie wydawało się nieistotne, orbitujące wokół zbyt nijakich szczegółów — może z czasem miało się to zmienić?
Deirdre słusznie pociągnęła kwestie otrzymanych listów; czy tamci wiedzieli o zniknięciu kobiety? Wiedzieli gdzie, z kim teraz była?
Tatiana nie wiedziała ile upłynęło odkąd Lucinda faktycznie znalazła się pod protektoratem Drew; kiedy stała się nową sobą, kiedy zapomniała, kiedy zrozumiała — swój błąd czy swoje przekleństwo; nieistotne.
Oni; oni, którzy zasiadali tutaj wyprostowani, z tęgim umysłem i konkretną wizją, potrzebowali czasu — i mieli go dostatecznie dużo, by oszacować straty i przekalkulować swoje szanse. By zrozumieć i wyciągnąć wnioski. By ruszyć do przodu i nie oglądać się za siebie. By odbudowywać i burzyć.
Milkły podniesione głosy, proporcjonalnie rosła niecodzienna — a może wcale nie? Może tylko jej się wydawało? — swoboda, kiedy stoliki zaczęły zapełniać się przystawkami i daniami, kiedy brzęczały kryształowe kieliszki napełniane alkoholem i coraz śmielsze rozmowy.
Świętowali — mieli przecież ku temu powody, prawda?
Prawda?
zt
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ramsey Mulciber, Sigrun Rookwood, Elvira Multon, Harlan Avery, Valerie Sallow, Xavier Burke, Evandra Rosier, Ignotus Mulciber, Primrose Burke, Tristan Rosier, Mitch Macnair, Manannan Travers, Melisande Travers, Drew Macnair, Deirdre Mericourt, Idun Avery, Leonhard Rowle otrzymują po 1 PB organizacji.
Chciała być miła, intencje ma słuszne, a serce czyste. W subtelny sposób chciała podkreślić istotę tego, co przez niektórych było marginalizowane. Jak jednak ma zareagować, kiedy wyciągnięta ręka zostaje odtrącona, a wartości, jakie wyznaje, zduszone obcasem na bruku? Pojednanie, spotkanie w połowie drogi, porozumienie z obopólnym szacunkiem - czyżby ród Rowle szlachetnym był wyłącznie z nazwy?
- Cenię sobie fakt, że zamierzasz bronić swego zdania, jednak moim obowiązkiem jest uświadomić cię, że jesteś w błędzie. - Błękit spojrzenia odnajduje wzrok lorda Rowle, szroniąc się chłodem, który w kontrze staje do burzącej się krwi. Rezygnuje z uprzejmego uśmiechu, a usadawia się tylko wygodniej w fotelu, wspierając o podłokietnik, by móc lepiej przyjrzeć się męskiej twarzy i na powrót odezwać się miękkim głosem. - Czy wojna toczona w imię szlachetnych ideałów nie wymaga ich zakorzenienia w czymś więcej niż w pragmatyzmie i kartach kronik? Historia bez sztuki jest niczym suchy opis bez duszy – to sztuka nadaje sens czynom, pozwala wyrazić to, czego nie da się ująć w słowach, i uczynić przeszłość żywą dla przyszłych pokoleń. Czyż nie jest ironiczne, że gotowi jesteśmy oddać życie za nasze dziedzictwo, a jednocześnie z takim lekceważeniem patrzymy na to, co stanowi jego fundament? - Nie potrzebuje jego słów w odpowiedzi, bo żaden argument nie stanowić tu będzie większej prawdy. - Nie chodzi o uwrażliwienie dla samego uwrażliwienia, ale o zrozumienie, kim jesteśmy jako czarodzieje – istotami, które nie tylko walczą, ale także tworzą i marzą. Wojna wygrywa terytoria, ale to sztuka i idee wygrywają serca i umysły, będące fundamentem każdego społeczeństwa, które aspiruje do bycia czymś więcej niż grupą barbarzyńców. Wspólnota, która zapomina o swoich twórcach i myślicielach, skazuje się na upadek, nawet jeśli wygra każdą bitwę. - Jasne brwi ściągają się nieco, by rzucić kolejnymi retorycznymi pytaniami. - Lordzie Rowle, naprawdę chcesz, by przyszłe pokolenia zapamiętały nas wyłącznie za to, co zburzyliśmy, a nie to, co odbudowaliśmy? Wątpię, by ktoś ośmielił się wychować swoje dzieci w świecie bez wartości, które sztuka i historia niosą – w świecie bez nadziei i piękna, gdzie każdy czyn jest jedynie pragmatycznym aktem, pozbawionym większego celu. I jeśli rzeczywiście sądzisz, że takie społeczeństwo ma przyszłość, to obawiam się, że ta walka już jest przegrana. - Czy dotknięci trudami wojny czarodzieje tak ochoczo wysławialiby imię Czarnego Pana, gdyby nie wyciągnięta ku nim dłoń? Czy godziliby się położyć swe życie na szali, gdyby nie mieli pewności, że u władzy są także ci, którzy zaopiekują się ich rodzinami? Tak jak Leonhard, także Evandra nie zamierza odpuszczać i uginać się pod naciskiem tego, kto wykazuje się brakiem szacunku wobec wyznawanych przez nią ideałów. Propozycja dalszych dyskusji prowadzonych w kuluarach pozostaje wciąż na stole.
Rozdrażnienie doyenne trzymało ją w najlepsze, pozwalając, by do końca spotkania podpierać swoje racje. Nie inaczej było w przypadku zwróconej namiestnikowi uwagi. Przetaczającą się przez zebranych ciszę jako jedyna zdecydowała się przerwać Sigrun. To na nią niespiesznie przesuwa swoje spojrzenie. Czy powinna jej odpowiedzieć, wytknąć błąd i nietakt? Czy uświadomić, że nawet w wojsku, za które tutejsze zgromadzenie się najwidoczniej uważa, także zwracać się powinno z szacunkiem? Czy dowództwo nie stosuje stopni i tytułów swoich podwładnych w towarzystwie ich nazwisk, chcąc się do nich zwrócić? Imionami mówią do siebie przyjaciele i rodzina - Rycerze Walpurgii powinni zastanowić się, czym chcą dla siebie być. Powraca spojrzeniem do Drew, który do błędu zamierza przyznać się jedynie połowicznie, obdarowując ją ironicznym uśmiechem. Nie odzywa się już do niego ani słowem, bo oto głos podniósł Tristan, a jemu nie zamierza się sprzeciwiać.
Kwestia klątw jest jej obca, podobnie jak magicyna, wokół której obraca się temat Lucindy. Gdy na powrót pojawia się w sali, obejmuje ją spojrzeniem, z lekkim ściągnięciem jasnych brwi przyjmując jej słowa. Nie może odeprzeć od siebie uporczywego wrażenia, iż wspomniany przez nią Vincent był tym samym rebeliantem, z którym spotkała się przed rokiem na moście w Sligachan.
Kolejny wzniesiony przez Deirdre toast zwiastuje koniec obrad, co Evandra przyjmuje z oddechem ulgi. W swoim obecnym stanie na przemian boryka się z mdłościami i wilczym głodem. Roznoszący się w powietrzu zapach polędwicy wellington pozwala się rozmarzyć.
| zt
- Cenię sobie fakt, że zamierzasz bronić swego zdania, jednak moim obowiązkiem jest uświadomić cię, że jesteś w błędzie. - Błękit spojrzenia odnajduje wzrok lorda Rowle, szroniąc się chłodem, który w kontrze staje do burzącej się krwi. Rezygnuje z uprzejmego uśmiechu, a usadawia się tylko wygodniej w fotelu, wspierając o podłokietnik, by móc lepiej przyjrzeć się męskiej twarzy i na powrót odezwać się miękkim głosem. - Czy wojna toczona w imię szlachetnych ideałów nie wymaga ich zakorzenienia w czymś więcej niż w pragmatyzmie i kartach kronik? Historia bez sztuki jest niczym suchy opis bez duszy – to sztuka nadaje sens czynom, pozwala wyrazić to, czego nie da się ująć w słowach, i uczynić przeszłość żywą dla przyszłych pokoleń. Czyż nie jest ironiczne, że gotowi jesteśmy oddać życie za nasze dziedzictwo, a jednocześnie z takim lekceważeniem patrzymy na to, co stanowi jego fundament? - Nie potrzebuje jego słów w odpowiedzi, bo żaden argument nie stanowić tu będzie większej prawdy. - Nie chodzi o uwrażliwienie dla samego uwrażliwienia, ale o zrozumienie, kim jesteśmy jako czarodzieje – istotami, które nie tylko walczą, ale także tworzą i marzą. Wojna wygrywa terytoria, ale to sztuka i idee wygrywają serca i umysły, będące fundamentem każdego społeczeństwa, które aspiruje do bycia czymś więcej niż grupą barbarzyńców. Wspólnota, która zapomina o swoich twórcach i myślicielach, skazuje się na upadek, nawet jeśli wygra każdą bitwę. - Jasne brwi ściągają się nieco, by rzucić kolejnymi retorycznymi pytaniami. - Lordzie Rowle, naprawdę chcesz, by przyszłe pokolenia zapamiętały nas wyłącznie za to, co zburzyliśmy, a nie to, co odbudowaliśmy? Wątpię, by ktoś ośmielił się wychować swoje dzieci w świecie bez wartości, które sztuka i historia niosą – w świecie bez nadziei i piękna, gdzie każdy czyn jest jedynie pragmatycznym aktem, pozbawionym większego celu. I jeśli rzeczywiście sądzisz, że takie społeczeństwo ma przyszłość, to obawiam się, że ta walka już jest przegrana. - Czy dotknięci trudami wojny czarodzieje tak ochoczo wysławialiby imię Czarnego Pana, gdyby nie wyciągnięta ku nim dłoń? Czy godziliby się położyć swe życie na szali, gdyby nie mieli pewności, że u władzy są także ci, którzy zaopiekują się ich rodzinami? Tak jak Leonhard, także Evandra nie zamierza odpuszczać i uginać się pod naciskiem tego, kto wykazuje się brakiem szacunku wobec wyznawanych przez nią ideałów. Propozycja dalszych dyskusji prowadzonych w kuluarach pozostaje wciąż na stole.
Rozdrażnienie doyenne trzymało ją w najlepsze, pozwalając, by do końca spotkania podpierać swoje racje. Nie inaczej było w przypadku zwróconej namiestnikowi uwagi. Przetaczającą się przez zebranych ciszę jako jedyna zdecydowała się przerwać Sigrun. To na nią niespiesznie przesuwa swoje spojrzenie. Czy powinna jej odpowiedzieć, wytknąć błąd i nietakt? Czy uświadomić, że nawet w wojsku, za które tutejsze zgromadzenie się najwidoczniej uważa, także zwracać się powinno z szacunkiem? Czy dowództwo nie stosuje stopni i tytułów swoich podwładnych w towarzystwie ich nazwisk, chcąc się do nich zwrócić? Imionami mówią do siebie przyjaciele i rodzina - Rycerze Walpurgii powinni zastanowić się, czym chcą dla siebie być. Powraca spojrzeniem do Drew, który do błędu zamierza przyznać się jedynie połowicznie, obdarowując ją ironicznym uśmiechem. Nie odzywa się już do niego ani słowem, bo oto głos podniósł Tristan, a jemu nie zamierza się sprzeciwiać.
Kwestia klątw jest jej obca, podobnie jak magicyna, wokół której obraca się temat Lucindy. Gdy na powrót pojawia się w sali, obejmuje ją spojrzeniem, z lekkim ściągnięciem jasnych brwi przyjmując jej słowa. Nie może odeprzeć od siebie uporczywego wrażenia, iż wspomniany przez nią Vincent był tym samym rebeliantem, z którym spotkała się przed rokiem na moście w Sligachan.
Kolejny wzniesiony przez Deirdre toast zwiastuje koniec obrad, co Evandra przyjmuje z oddechem ulgi. W swoim obecnym stanie na przemian boryka się z mdłościami i wilczym głodem. Roznoszący się w powietrzu zapach polędwicy wellington pozwala się rozmarzyć.
| zt
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 33 z 33 • 1 ... 18 ... 31, 32, 33
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź