Komnaty Fantine
Strona 1 z 2 • 1, 2 

AutorWiadomość

Komnaty Fantine
Komnaty lady Fantine znajdują się na jednym z najwyższych pięter dworu, składają się z trzech pomieszczeń, w których królują jasne, kremowe barwy oraz mocne, krwistoczerwone elementy. Pierwszą jest komnata dzienna, przestronna i elegancko urządzona, gdzie Fantine spędza czas z rodziną oraz przyjaciółki. Na ścianach wiszą liczne obrazy przedstawiające głównie krajobrazy, smoki, rodowe róże oraz jednorożce, gdzieniegdzie stoją również marmurowe rzeźby. Na środku stoi wygodna, obita karminowym perkalem sofa oraz podobne jej fotele, ustawione wokół stolika z jasnego drewna. Naprzeciw tychże mebli znajdują się wysokie drzwi prowadzące na balkony z rzeźbionymi. Drzwi po lewej stronie od wejścia prowadzą do łaźni, słonecznej i jasnej, gdzie w podłogę wbudowano niewielki, marmurowy basen naprzeciwko okien wychodzących na morze.
Drzwi na prawo zaś prowadzą do komnaty, gdzie wstęp przysługuje jedynie najbliższym, a mianowicie bogato urządzonej, podobnej do pokoju dziennego sypialni, gdzie punktem centralnym jest wielkie loże z baldachimem, zazwyczaj zaścielone szkarłatną, miękką pościelą. Pod ścianą stoi kilka obszernych szaf, które pękają w szwach od sukien, kapeluszy, czarodziejskich szat i peleryn lady Fantine. Naprzeciwko łoża zaś stoi duża toaletka z aż trzema lustrami, zastawiona licznymi buteleczkami perfum i inszymi kobiecymi mazidłami.
Drzwi na prawo zaś prowadzą do komnaty, gdzie wstęp przysługuje jedynie najbliższym, a mianowicie bogato urządzonej, podobnej do pokoju dziennego sypialni, gdzie punktem centralnym jest wielkie loże z baldachimem, zazwyczaj zaścielone szkarłatną, miękką pościelą. Pod ścianą stoi kilka obszernych szaf, które pękają w szwach od sukien, kapeluszy, czarodziejskich szat i peleryn lady Fantine. Naprzeciwko łoża zaś stoi duża toaletka z aż trzema lustrami, zastawiona licznymi buteleczkami perfum i inszymi kobiecymi mazidłami.
Wskazówki starego, rzeźbionego w drewnie zegara, stojącego na gzymsie kominka, wskazały godzinę jedenastą, lecz zasłony komnat Fantine wciąż pozostawały zasłonięte; w sypialni panował półmrok i głęboka cisza, mącona jedynie przez cichy oddech i mruczenie kota. Rosierówna jeszcze się nie przebudziła i nie zanosiło się na to, by uczyniła to prędko; kiedy tylko nie wzywały ją obowiązki, gdy nie miała w planach rodzinnego posiłku, bądź drugiego śniadania z lady Lestrange (a może Flint, może Avery?), nie wychylała nosa z własnych komnat przed południem. Jako persona społecznie uprzywilejowana nie miała takiego obowiązku. Nie musiała, a wręcz nie mogła podjąć prawdziwej pracy, a życie towarzyskie brytyjskiej społeczny rozpoczynało się nieco później. Fantine przewróciła się na drugi bok, pogrążona we śnie, w którym pan ojciec, pani matka, Tristan, Marianne i Melisane towarzyszyli jej podczas wernisażu; uśmiechnęła się przez sen, mrucząc coś cicho naprawdę, bo w tej fantazji sennej opowiadała o tańcu Melisande, który zatrzymała na płótnie. Byłaby śniła tak słodko nawet i do godzin popołudniowych, lecz Prymulka brutalnie jej tę przyjemność odebrała.
Kierowane magią sługi zasłony czmychnęły z okiennicy, wpuszczając do środka ostre światło; słońce zawisło już wysoko nad morzem, lekki wiatr przegnał chmury, które wczorajszego popołudnia zawisły nad Dover, przez co Chateau Rose pogrążyło się w sennej, ponurej atmosferze. Rosierówna chwilę walczyła z ciężkimi powiekami, aż Prymulka nie przypomniała jej subtelnie, że panna Baudelaire niebawem się zjawi. W pierwszej chwili poczuła złość. Któż to śmie zjawiać się tu o tak wczesnej, nieludzkiej godzinie? Rozwiała się jednak prędko, bo to przecież ona ustaliła godzinę spotkania. A właściwie wskazała ją przypadkowo, gdy rozkazywała służce wezwać, czy też uprzejmie zaprosić utalentowaną projektantkę w skromne progi Chateau Rose. Wielkie łoże z baldachimem opuściła z ciężkim sercem; Prymulka uchyliła okna, a rześkie powietrze, chłodna morska bryza prędko przegoniła z powiek resztkę snu. Z twarzy Fantine zniknął zarazem słodki uśmiech, blade oblicze znów spochmurniało, cierń w sercu zakuł boleśnie.
Śniła o panu ojcu i Marianne, a przebudziwszy się znów musiała pogodzić się z ich śmiercią. Dziwne, ze świat wciąż istniał, skoro stracił tych dwoje. Nie potrafiła stwierdzić, czy pulsujący ból w skroni ma przyczynę ze stratą, która znów ją przytłoczyła - tak jak każdego poranka od śmierci ojca - czy też zbyt wielu kielichach wina, które wczoraj wypiła. Na stole w swym pokoju dziennym odnalazła jednak nie tylko tacę ze śniadaniem, słodki croissant z konfiturą malinową oraz szklankę soku dyniowego, lecz również miksturę, która prędko pomogła pożegnać się Fantine z uporczywym bólem - w skroni. Cierń w sercu tkwił w nim bez ustanku, rana pulsowała bólem, nie mającym zamiaru ustąpić.
Ledwie zdążyła, a raczej - służka ledwie zdążyła. Fantine trwała w bezruchu przed lustrem, wpatrzona we własne odbicie, gdy dziewczyna zaczarowaną szczotką układała jej włosy w misterny kok tuż nad karkiem, by nie przeszkadzał w przymiarkach; kiedy podkreślała pełne usta Różyczki karminową szminką i pomagała jej ubrać nader suknię o barwie żałobnej czerni.
Rosierówna ledwie usiadła w eleganckim, miękkim fotelu, blisko drzwi prowadzących na balkony, gdy usłyszała słowa Prymulki: lady Kent czeka już na panienkę, wypowiedziane tuż przed otwarciem przez nią drzwi i wprowadzeniem do pokoju dziennego Fantine młodej projektantki.
-Dzień dobry, panno Baudelaire - przywitała Solene Rosierówna, przywołując na usta pełen czaru uśmiech i skupiając spojrzenie piwnych oczu na doskonałej twarzy półwili.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Wizyty w szlacheckich komnatach zazwyczaj przyprawiały ją o bóle głowy i zły humor, kiedy automatycznie po przekroczeniu gustownych posiadłości powracała myślą do ostatniej z rozmów z rodzicami, nim jeszcze postanowiła wyprowadzić się z Francji do ponurej Anglii. Pamiętała tamten dzień doskonale, gdy przesądziła swój własny los, odrzucając zaręczyny zamożnego kandydata. Z początku miała wyrzuty sumienia, bo przecież narobiła rodzicom wstydu i sprawiła, że blisko od ośmiu lat zarabiała sama na siebie (pieniędzy wujostwa starała się nie uwzględniać w swoich potrzebach) przestawiając tym samym przyjęty w społeczeństwie porządek, którego ją uczono. Po wyrzutach sumienia pojawiła się pora rozliczenia z własną wygodą, kiedy przyzwyczajona do opływania w luksusach i przestronnych pokojach musiała zadowolić się małym pokoikiem, w którym miała ograniczone pole manewru a ubrania, buty, różnorakie dodatki i płótna nie mieściły się w nim. Niejednokrotnie zastanawiała się na co jej to było - przez chęć niezależności i postawienia na swoim czuła się jak zwycięzca tylko przez chwilę, podczas gdy wraz z sakramentalnym "tak" dostawałaby wszystko to, czego chce bez szczególnego wysiłku. Poza wolnością, której doświadczała teraz i możliwością dalszej pracy, która miała odejść wraz ze zmianą nazwiska na nazwisko niedoszłego męża.
Borykała się z wieloma sprzecznymi emocjami, kiedy w dobie kryzysowych dni powtarzała sobie, że winna szybko wyjść za mąż, a potem jedynie leżeć i pachnieć w komnatach wyścielonych atłasami szyjąc swoim dzieciom ubranka i zabawki, zaś na drugi dzień uświadamiała sobie, że u boku poważanego wśród innych rodów męża wcale nie prowadziłaby tak kolorowego życia. Zakazy, nakazy, ciągła kontrola nie godziły się jednak z jej lekkomyślnym i ognistym temperamentem, i nawet te dzieci, których pragnęła w ostatnim czasie coraz bardziej z całego serca, zaburzały jej wizję kariery.
Dziś humoru niestety nie miała najlepszego, a mimo to jak na razie nie zboczyła w te zakamarki swojej głowy; po porannym rytuale i śniadaniu zjawiła się na miejscu przed czasem, uważając od dawien dawna, że celowe spóźnialstwo nie wynikające z żadnego konkretnego powodu było cechą prostaków i pokazaniem absolutnego braku kultury.
- Lady Rosier. - Przywitała dziewczynę z grzecznościowym uśmiechem na ustach, skrywającym doskonale to, jak ciężko przeszedł jej przez gardło ten tytuł. W tym jednym jedynym przypadku jeszcze nie zdołała przejść do swobodnych rozmów, bez używania ugrzecznionych zwrotów i pilnowania niemal każdego słowa, a to z kolei znacznie utrudniało jej pracę. Weszła wgłąb komnaty, nie rozglądając się dookoła - znała już dość dobrze to miejsce, jak i to, które powinna zająć. Usiadłszy jak prawdziwa (a przynajmniej ta wyuczona od dziecka) dama, czyli w dość średnio wygodnej pozycji, przeniosła wzrok na Fantine.
- Jak samopoczucie? Wygląda lady coraz lepiej. - Spytała, nie kłamiąc i jednocześnie nie mając pojęcia o żałobie, którą nosiła. Nie była przecież wróżką, nie czytywała gazet i nie słuchała plotek, jeśli jakiekolwiek miałyby prawo bytu w przypadku któregoś z rodów. Sam list również nie zawierał tej informacji, poza rozkazem szybkiego przybycia. - Cóż to za nagląca sprawa, o której wspomniano w liście? - W oczekiwaniu na odpowiedź przesunęła wzrok na fotel tuż obok Fantine, wgłębi którego wylegiwała się Mademoiselle Choupette - jej obecność przypomniała jasnowłosej o dwóch własnych kociakach, które w ostatnim czasie stawały się coraz bardziej nieznośne i najprawdopodobniej w tej chwili siały spustoszenie w jej sypialni.
Borykała się z wieloma sprzecznymi emocjami, kiedy w dobie kryzysowych dni powtarzała sobie, że winna szybko wyjść za mąż, a potem jedynie leżeć i pachnieć w komnatach wyścielonych atłasami szyjąc swoim dzieciom ubranka i zabawki, zaś na drugi dzień uświadamiała sobie, że u boku poważanego wśród innych rodów męża wcale nie prowadziłaby tak kolorowego życia. Zakazy, nakazy, ciągła kontrola nie godziły się jednak z jej lekkomyślnym i ognistym temperamentem, i nawet te dzieci, których pragnęła w ostatnim czasie coraz bardziej z całego serca, zaburzały jej wizję kariery.
Dziś humoru niestety nie miała najlepszego, a mimo to jak na razie nie zboczyła w te zakamarki swojej głowy; po porannym rytuale i śniadaniu zjawiła się na miejscu przed czasem, uważając od dawien dawna, że celowe spóźnialstwo nie wynikające z żadnego konkretnego powodu było cechą prostaków i pokazaniem absolutnego braku kultury.
- Lady Rosier. - Przywitała dziewczynę z grzecznościowym uśmiechem na ustach, skrywającym doskonale to, jak ciężko przeszedł jej przez gardło ten tytuł. W tym jednym jedynym przypadku jeszcze nie zdołała przejść do swobodnych rozmów, bez używania ugrzecznionych zwrotów i pilnowania niemal każdego słowa, a to z kolei znacznie utrudniało jej pracę. Weszła wgłąb komnaty, nie rozglądając się dookoła - znała już dość dobrze to miejsce, jak i to, które powinna zająć. Usiadłszy jak prawdziwa (a przynajmniej ta wyuczona od dziecka) dama, czyli w dość średnio wygodnej pozycji, przeniosła wzrok na Fantine.
- Jak samopoczucie? Wygląda lady coraz lepiej. - Spytała, nie kłamiąc i jednocześnie nie mając pojęcia o żałobie, którą nosiła. Nie była przecież wróżką, nie czytywała gazet i nie słuchała plotek, jeśli jakiekolwiek miałyby prawo bytu w przypadku któregoś z rodów. Sam list również nie zawierał tej informacji, poza rozkazem szybkiego przybycia. - Cóż to za nagląca sprawa, o której wspomniano w liście? - W oczekiwaniu na odpowiedź przesunęła wzrok na fotel tuż obok Fantine, wgłębi którego wylegiwała się Mademoiselle Choupette - jej obecność przypomniała jasnowłosej o dwóch własnych kociakach, które w ostatnim czasie stawały się coraz bardziej nieznośne i najprawdopodobniej w tej chwili siały spustoszenie w jej sypialni.
Solene Baudelaire

Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni


Na całe szczęście (zarówno jej oraz rodziny) myśli Fanny nigdy nie zaprzątały podobne wątpliwości, które dręczyły pannę Baudelaire. Życie szlachetnie urodzonej damy winno wszak toczyć się według utartego schematu, aby nie uczynić rodzinie dyshonoru i nie zaszkodzić jej reputacji. Po okresie dzieciństwa oraz latach szkolnych, podczas których młoda lady odbierze staranne wykształcenie, zarówno magiczne, jak i szlacheckie, czekał nań jeden właściwy scenariusz: debiut na salonach oraz oddanie jej ręki godnemu kandydatowi. Taka dziewczyna winna jest wyjść za mąż za tego, kogo wybierze jej ojciec i powić mu dzieci; to najważniejszy z obowiązków młodej damy i Fantine nigdy nie miała na ten temat żadnych wątpliwości. Była pogodzona ze swym losem, zaś niemożność wyboru przyszłego małżonka uważała za uczciwą cenę za wszytko inne, co oferował jej świat, w którym przyszło jej dorastać. Miała wszystko to, czego tylko mogła zapragnąć. Najmodniejsze suknie z najlepszych materiałów, drogocenne klejnoty w tym także tiarę wykutą przez gobliny, złota na własne zachcianki, ile tylko pragnęła, mogła dostać to, czego chciała; nie musiała kalać się pracą, mogła spać do południa każdego dnia jak dzisiaj, a wieczorami uświetniać swą obecnością przyjęcia. Niektórzy uważali spotkania towarzyskie za przykry obowiązek obłożony zakazami, lecz Fantine je uwielbiała, a z racji wrodzonego sprytu wiedziała jak lawirować pomiędzy pułapkami. Kochała swoje życie i nie zamieniłaby się z nikim.
Małżonka nie zdążył wybrać jej ojciec, ów obowiązek spadł na barki Tristana, lecz nie zwątpiłaby w swego brata i ufała, że dokona właściwego wyboru, z którym się pogodzi, ba! który przyniesie jej radość i zaszczyt. Nawet jeśli nie zdoła pokochać tego mężczyzny (właściwie szczerze w to wątpiła), nic nie stało na przeszkodzie, by nie odnalazła namiętności i miłości poza małżeństwem. Fantine liczyła sobie zaledwie dwadzieścia lat (dwadzieścia jeden ukończyć miała dopiero za dwa miesiące), lecz miała świadomość jak naprawdę wygląda małżeństwo. A przynajmniej tak się jej zdawało.
Lady Rosier zajęła miejsce obok, siadając na swym ulubionym, obitym czerwonym welurem fotelu, krzyżując nogi w kostkach i składając dłonie na podołku. Spojrzenie piwnych oczu uważnie badało twarz Solene, gdy spytała o samopoczucie. Cóż za nietakt! Uśmiech na ustach Fantine zbladł, spojrzenie zgasło, w duchu czuła oburzenie: jej pan ojciec był potężnym i słynnym czarodziejem, a jego śmierć odbiła się szerokim echem w czarodziejskim świecie. Pytanie zdawało się więc Fantine, która była przekonana, ze Rosierowie to sam pępek świata, absolutnie nie na miejscu.
-Strata umiłowanego ojca jest doskwierająca, lecz dziękuję, panno Baudelaire - odparła jej niezmiennie uprzejmym tonem, nie zdradzając tym samym swych prawdziwych myśli. Prymulka, nie czekała na rozkaz, doskonale świadoma swych obowiązków, swymi czarami sprawiła, że na stoliku ze złotymi zdobieniami przed nimi pojawiły się dwie filiżanki herbaty oraz talerz ciasteczek ozdobionych kremem w taki sposób, że każde było maleńkim dziełem sztuki.
-Nasze spotkania mają zazwyczaj jeden cel, panno Baudelaire - odrzekła Fantine z łagodnym uśmiechem. Nie spotykamy się tu wszak towarzysko -Pragnę, aby panny talent i zdolne palce znów uczyniły mi tę radość i stworzyły kilka sukien.
Mademoiselle Choupette, rozpieszczona kotka syjamska, zgrabnie przeskoczyła na oparcie fotela Fantine, leniwie spacerując po oparciu i wysuwając pyszczek w stronę Solene, zmysłem węchu badając kim jest.
Małżonka nie zdążył wybrać jej ojciec, ów obowiązek spadł na barki Tristana, lecz nie zwątpiłaby w swego brata i ufała, że dokona właściwego wyboru, z którym się pogodzi, ba! który przyniesie jej radość i zaszczyt. Nawet jeśli nie zdoła pokochać tego mężczyzny (właściwie szczerze w to wątpiła), nic nie stało na przeszkodzie, by nie odnalazła namiętności i miłości poza małżeństwem. Fantine liczyła sobie zaledwie dwadzieścia lat (dwadzieścia jeden ukończyć miała dopiero za dwa miesiące), lecz miała świadomość jak naprawdę wygląda małżeństwo. A przynajmniej tak się jej zdawało.
Lady Rosier zajęła miejsce obok, siadając na swym ulubionym, obitym czerwonym welurem fotelu, krzyżując nogi w kostkach i składając dłonie na podołku. Spojrzenie piwnych oczu uważnie badało twarz Solene, gdy spytała o samopoczucie. Cóż za nietakt! Uśmiech na ustach Fantine zbladł, spojrzenie zgasło, w duchu czuła oburzenie: jej pan ojciec był potężnym i słynnym czarodziejem, a jego śmierć odbiła się szerokim echem w czarodziejskim świecie. Pytanie zdawało się więc Fantine, która była przekonana, ze Rosierowie to sam pępek świata, absolutnie nie na miejscu.
-Strata umiłowanego ojca jest doskwierająca, lecz dziękuję, panno Baudelaire - odparła jej niezmiennie uprzejmym tonem, nie zdradzając tym samym swych prawdziwych myśli. Prymulka, nie czekała na rozkaz, doskonale świadoma swych obowiązków, swymi czarami sprawiła, że na stoliku ze złotymi zdobieniami przed nimi pojawiły się dwie filiżanki herbaty oraz talerz ciasteczek ozdobionych kremem w taki sposób, że każde było maleńkim dziełem sztuki.
-Nasze spotkania mają zazwyczaj jeden cel, panno Baudelaire - odrzekła Fantine z łagodnym uśmiechem. Nie spotykamy się tu wszak towarzysko -Pragnę, aby panny talent i zdolne palce znów uczyniły mi tę radość i stworzyły kilka sukien.
Mademoiselle Choupette, rozpieszczona kotka syjamska, zgrabnie przeskoczyła na oparcie fotela Fantine, leniwie spacerując po oparciu i wysuwając pyszczek w stronę Solene, zmysłem węchu badając kim jest.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Subtelna informacja o śmierci ojca spowodowała, że blondynka poczuła niemiłe ukłucie koło serca i uświadomiła sobie swój nietakt. Skądże miała wiedzieć? Nie wiedziała nawet o tym, co działo się u jej najbliższej rodziny, szczątkowych informacji dowiadując się od wujostwa: nie czytywała gazet, nie słuchała plotek, rozumiała jednak wyczulenie dziewczęcia na poruszoną kwestię. Uśmiechnęła się przepraszająco, spuszczając ze skruchą wzrok. Dokładnie tak, jak nauczyła ją tego matka; w gruncie rzeczy spotkania z Fantine należały do tych, na których mogła przypomnieć sobie w stu procentach zachowania z etykiety, której uczono jej od dziecka.
- Lady wybaczy i przyjmie moje najszczersze kondolencje. - Nie zamierzała się tłumaczyć, ani też nie wiedziała co więcej mogłaby dodać, poza umiejętnym ucięciem tematu. Wiedziała, że żadne słowa nie wynagrodzą Fantine jej straty, a pocieszanie dodatkowo mogłoby wyprowadzić ją z równowagi - sama zresztą za tym nie przepadała. Bo jak można było powiedzieć komuś, kto stracił bliską osobę, że wszystko będzie dobrze i się ułoży? Po czasie może i tak, a jednak w nadchodzących dniach odczuwalnej pustki nic nie byłoby w stanie załagodzić bólu rozerwanego serca, tym bardziej nic nie znaczące słowa. Dostrzegła zmianę na twarzy dziewczęcia, a potem z małym podziwem obserwowała jak jej wyraz zmienił się ponownie, na ten dla świata zewnętrznego; ten, po którym za bardzo nic nie było widać. Pojawienia się herbat i talerzyka z ciasteczkami zdawała się nie zauważyć, kiedy od krótkiej chwili przyglądała się z nienachalną uwagą swojej rozmówczyni.
- Naturalnie. - Odparła, bardziej do siebie, niż do niej, wyjmując z małej, eleganckiej torebeczki notes, pióro i przede wszystkim metr krawiecki do pobrania miary. Nie używała w tym celu magii, w zasadzie nie używała magicznego krawiectwa. Lubiła czuć materiał, dodatki i wykonywać prace wykończeniowe własnymi dłońmi. Sądziła - na swój pokręcony sposób - że magia nie dawała jej tej precyzji, co ręce. I wbrew temu, że miała sporo pracy, wygląd jej dłoni wcale tego nie ukazywał; te wciąż były subtelne, zadbane, wręcz nieskazitelnie gładkie, ozdobione delikatnymi pierścionkami z kompletu perłowej biżuterii. - Czy ma już panienka jakiś zamysł? - Pamiętała oczywiście ulubiony kolor Fantine, krój, w którym dobrze wyglądała i cały szereg preferencji, który uściślała na każdej wizycie. Była jednak ciekawa, czy zmieniło się coś w tej kwestii i czy może i lady Rosier postanowiła sprawić sobie jedną inną suknię niż zgromadzone w garderobie. W ostatnim czasie zauważyła tendencję wzrostową wśród klientów łasych na nowe ja. - Niedawno dostałam nowe materiały i kolory. Jeszcze nikt ich nie widział. - Położyła na stoliku próbnik z kawałkami wspomnianych materiałów, przesuwając go w kierunku Fantine, w międzyczasie zerkając na kotkę. Nie zadziałała gwałtownie, ostrożnie wysuwając w kierunku Mademoiselle dłoń, sprawdzając, czy da się pogłaskać, czy nie życzy sobie obcego dotyku. - Szczególnie jedna jest godna uwagi. Głęboka czerwień, materiał bardzo elegancki, a zarazem delikatny i oddychający, z pewnością nigdzie nie drażni i jest przyjemny do całodniowego noszenia. - Zaczęła spokojnie, poprawiając się w fotelu.
- Lady wybaczy i przyjmie moje najszczersze kondolencje. - Nie zamierzała się tłumaczyć, ani też nie wiedziała co więcej mogłaby dodać, poza umiejętnym ucięciem tematu. Wiedziała, że żadne słowa nie wynagrodzą Fantine jej straty, a pocieszanie dodatkowo mogłoby wyprowadzić ją z równowagi - sama zresztą za tym nie przepadała. Bo jak można było powiedzieć komuś, kto stracił bliską osobę, że wszystko będzie dobrze i się ułoży? Po czasie może i tak, a jednak w nadchodzących dniach odczuwalnej pustki nic nie byłoby w stanie załagodzić bólu rozerwanego serca, tym bardziej nic nie znaczące słowa. Dostrzegła zmianę na twarzy dziewczęcia, a potem z małym podziwem obserwowała jak jej wyraz zmienił się ponownie, na ten dla świata zewnętrznego; ten, po którym za bardzo nic nie było widać. Pojawienia się herbat i talerzyka z ciasteczkami zdawała się nie zauważyć, kiedy od krótkiej chwili przyglądała się z nienachalną uwagą swojej rozmówczyni.
- Naturalnie. - Odparła, bardziej do siebie, niż do niej, wyjmując z małej, eleganckiej torebeczki notes, pióro i przede wszystkim metr krawiecki do pobrania miary. Nie używała w tym celu magii, w zasadzie nie używała magicznego krawiectwa. Lubiła czuć materiał, dodatki i wykonywać prace wykończeniowe własnymi dłońmi. Sądziła - na swój pokręcony sposób - że magia nie dawała jej tej precyzji, co ręce. I wbrew temu, że miała sporo pracy, wygląd jej dłoni wcale tego nie ukazywał; te wciąż były subtelne, zadbane, wręcz nieskazitelnie gładkie, ozdobione delikatnymi pierścionkami z kompletu perłowej biżuterii. - Czy ma już panienka jakiś zamysł? - Pamiętała oczywiście ulubiony kolor Fantine, krój, w którym dobrze wyglądała i cały szereg preferencji, który uściślała na każdej wizycie. Była jednak ciekawa, czy zmieniło się coś w tej kwestii i czy może i lady Rosier postanowiła sprawić sobie jedną inną suknię niż zgromadzone w garderobie. W ostatnim czasie zauważyła tendencję wzrostową wśród klientów łasych na nowe ja. - Niedawno dostałam nowe materiały i kolory. Jeszcze nikt ich nie widział. - Położyła na stoliku próbnik z kawałkami wspomnianych materiałów, przesuwając go w kierunku Fantine, w międzyczasie zerkając na kotkę. Nie zadziałała gwałtownie, ostrożnie wysuwając w kierunku Mademoiselle dłoń, sprawdzając, czy da się pogłaskać, czy nie życzy sobie obcego dotyku. - Szczególnie jedna jest godna uwagi. Głęboka czerwień, materiał bardzo elegancki, a zarazem delikatny i oddychający, z pewnością nigdzie nie drażni i jest przyjemny do całodniowego noszenia. - Zaczęła spokojnie, poprawiając się w fotelu.
Solene Baudelaire

Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni


Najpewniej niewielu wzięłoby niewiedzę obcej osoby o śmierci nieznajomego za nietakt, jednakże Fantine Rosier była inna - miała zadatki na najbardziej egocentryczną i narcystyczną osobę na tej planecie, w tej galaktyce, właściwie w całym wszechświecie. Od lat dzieciństwa była już świecie przekonana, że ród Rosier, a także ona sama, to absolutny pępek świata i wszystko winno kręcić się właśnie wokół nich, tak jakby to oni byli słońcem, najważniejszą gwiazdą, a inni - jedynie planetami, czerpiącymi z ich blasku. Swego ojca Fanny zawsze uważała za potężnego czarodzieja, wielkiego i szlachetnego lorda, godnego szacunku i podziwu polityka, podobnie jak i Tristana, który był jego nieodrodnym synem. Śmierć Corentina Rosiera odbierała więc nie tylko jako osobistą stratę, lecz także niepowetowaną stratę dla całego czarodziejskiego świata - jak więc mogła o niej nie słyszeć? Niedorzeczne, doprawdy. Powinna była o tym wiedzieć doskonale, jeśli miała aspiracje, by spotykać czarodziejów krwi szlachetnej, a już z pewnością powinna była się przygotować do wizyty w Chateau Rose.
Kiwnęła łaskawie na znak zgody, wybaczenia tego nietaktu i wyrzekła cicho: -Dziękuję, panno Baudelaire.
Niesmak jednak pozostał. Niezasłużony i niesprawiedliwy, lecz Solene winna była wziąć na poprawkę z kim miała do czynienia - narcyzem i egoistką.
-[b]Najpewniej domyśla się panna, że w najbliższym czasie jedyny kolor jaki pragnę nosić, to żałobna czerń, bo w mym sercu nie ma radości, by manifestować ją przez szatę - odpowiedziała projektantce zawile; w istocie potrzebowała sukien czarnych, bo ich miała niewiele i z pewnością nosiła je już kilkukrotnie, a nie mogła przecież popełnić faux pas i pojawić się w nich ponownie. Przez okres ścisłej żałoby nie miała mieć wielu okazji, by pojawić się w towarzystwie, publicznie, lecz przezorny, zawsze ubezpieczony, czyż nie?
Nikt ich jeszcze nie wiedział, te słowa zadziałały na Fantine jak przynęta, zapomniała o urazie sprzed chwili i spojrzała na zniewalająco piękną Solene zaintrygowana. Och, tak, tu ją miała. Pokazanie się w czymś nowym, a jednako pięknym, było tym, co pannę Rosier niezwykle interesowało - na salonach szukała wszak poklasku i podziwu w spojrzeniach innych.
-Z pewnością nie zaszkodzi, bym zamówiła suknię zeń uszytą... Na przyszłość oczywiście - odpowiedziała, uśmiechając się lekko, na myśl o omawianej przez pannę Baudelaire czerwieni.
Sprawdzanie, czy zapach skóry Solene się jej podoba, czy nie, zajęło kotce Fantine irytująco długą chwilę; cofała pyszczek i znów się przysuwała, niezdecydowana i kapryśna, zupełnie jak jej właścicielka, lecz ostatecznie dotyk Solene zaakceptowała i pozwoliła się pogłaskać - najpewniej po prostu lubiła ludzi pięknych.
Tak jak Fantine.
Kiwnęła łaskawie na znak zgody, wybaczenia tego nietaktu i wyrzekła cicho: -Dziękuję, panno Baudelaire.
Niesmak jednak pozostał. Niezasłużony i niesprawiedliwy, lecz Solene winna była wziąć na poprawkę z kim miała do czynienia - narcyzem i egoistką.
-[b]Najpewniej domyśla się panna, że w najbliższym czasie jedyny kolor jaki pragnę nosić, to żałobna czerń, bo w mym sercu nie ma radości, by manifestować ją przez szatę - odpowiedziała projektantce zawile; w istocie potrzebowała sukien czarnych, bo ich miała niewiele i z pewnością nosiła je już kilkukrotnie, a nie mogła przecież popełnić faux pas i pojawić się w nich ponownie. Przez okres ścisłej żałoby nie miała mieć wielu okazji, by pojawić się w towarzystwie, publicznie, lecz przezorny, zawsze ubezpieczony, czyż nie?
Nikt ich jeszcze nie wiedział, te słowa zadziałały na Fantine jak przynęta, zapomniała o urazie sprzed chwili i spojrzała na zniewalająco piękną Solene zaintrygowana. Och, tak, tu ją miała. Pokazanie się w czymś nowym, a jednako pięknym, było tym, co pannę Rosier niezwykle interesowało - na salonach szukała wszak poklasku i podziwu w spojrzeniach innych.
-Z pewnością nie zaszkodzi, bym zamówiła suknię zeń uszytą... Na przyszłość oczywiście - odpowiedziała, uśmiechając się lekko, na myśl o omawianej przez pannę Baudelaire czerwieni.
Sprawdzanie, czy zapach skóry Solene się jej podoba, czy nie, zajęło kotce Fantine irytująco długą chwilę; cofała pyszczek i znów się przysuwała, niezdecydowana i kapryśna, zupełnie jak jej właścicielka, lecz ostatecznie dotyk Solene zaakceptowała i pozwoliła się pogłaskać - najpewniej po prostu lubiła ludzi pięknych.
Tak jak Fantine.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Solene zaś zdążyła już zapomnieć o swoim nietakcie, przechodząc do powierzonego jej zadania. W końcu nie pojawiła się tu w celach prywatnych, czy na pogawędkę i pocieszenie zbolałej duszy lady Rosier przy herbacie, a po to, żeby uszyć jej kilka nowych - prawdopodobnie ostatnich w swojej karierze; w tym momencie przynajmniej - sukien. Skupiła się na słowach dziewczęcia, wzrokiem przesuwając to po jej bladej twarzy, to od czasu do czasu zerkając na kotkę, niezdecydowaną w swoich czynach. W pewnym momencie zastanawiała się, czy Mademoiselle nie ugryzie jej po prostu w palec; kiedy jednak ta wreszcie otarła się nosem o dłoń projektantki, pogłaskała ją ostrożnie po głowie, za uchem i pod pyszczkiem, a później pozwoliła wrócić na kolana swojej właścicielki. I w zachowaniu tej zauważyła pewną zmianę. Chłód i skrzętnie skrywana uraza ustąpiły miejsca szczeremu zainteresowaniu, może nawet radości, co było dość pocieszającym aspektem dzisiejszego spotkania.
- Bardzo dobrze komponowałaby się z delikatnymi perłami. - Dodała spokojnie, chociaż wiedziała, że nie musi instruować Fantine w tym, co ubierać. Raczej sugerowała, dzieląc się z nią poniekąd kolejnym pomysłem na suknię, w której perełki planowała przyszyć do materiału, przy dekolcie zwłaszcza. Planowała też jedną sztukę ozdobić kwiecistymi haftami, swoje malarskie zapędy próbując przełożyć na ubrania. Pomysły jasnowłosej często spotykały się z uznaniem otoczenia, co umacniało ją w myśleniu, że szyte specjalnie na zamówienie - nie hurtowo - i zdobione własnoręcznie suknie były strzałem w dziesiątkę. Fakt, że próbowała przekonać sama siebie do nie zmienienia zawodu zdawał się jej w ogóle nie interesować. - Oczywiście czarne suknie zostaną uszyte priorytetowo. Rozkloszowana czy długa i prosta? Na co dzień lepsza byłaby ta pierwsza, niekrępująca za bardzo ruchów. - Kontrolne pytanie pozwalało na naszkicowanie szybkiego rysunku sukni w notesie, a ona sama przypomniała sobie, że czasem nie nadążała za kobietami. Niektóre potrafiły urządzić sobie i z pogrzebu odpowiednią okazję do zaprezentowania się jak najlepiej wśród innych, sam sens żałoby zrzucając na drugi plan. Nie sądziła, że w tym przypadku tak było, ale wolała upewnić się co do swoich przekonań, by uniknąć nieporozumień. W następnej kolejności musiała pobrać miarę, rozwijając w rękach metr krawiecki i prosząc Fantine by wstała.
- Tak między nami, czerń panience niezbyt pasuje. Jesteś stworzona do czerwieni i złota. - Nie wiedziała co wpadło jej do głowy, by wymówić podobne słowa, tym samym też komplementując Rosierównę, ale uznała, że chociaż może poprawi jej na chwilę humor.
- Bardzo dobrze komponowałaby się z delikatnymi perłami. - Dodała spokojnie, chociaż wiedziała, że nie musi instruować Fantine w tym, co ubierać. Raczej sugerowała, dzieląc się z nią poniekąd kolejnym pomysłem na suknię, w której perełki planowała przyszyć do materiału, przy dekolcie zwłaszcza. Planowała też jedną sztukę ozdobić kwiecistymi haftami, swoje malarskie zapędy próbując przełożyć na ubrania. Pomysły jasnowłosej często spotykały się z uznaniem otoczenia, co umacniało ją w myśleniu, że szyte specjalnie na zamówienie - nie hurtowo - i zdobione własnoręcznie suknie były strzałem w dziesiątkę. Fakt, że próbowała przekonać sama siebie do nie zmienienia zawodu zdawał się jej w ogóle nie interesować. - Oczywiście czarne suknie zostaną uszyte priorytetowo. Rozkloszowana czy długa i prosta? Na co dzień lepsza byłaby ta pierwsza, niekrępująca za bardzo ruchów. - Kontrolne pytanie pozwalało na naszkicowanie szybkiego rysunku sukni w notesie, a ona sama przypomniała sobie, że czasem nie nadążała za kobietami. Niektóre potrafiły urządzić sobie i z pogrzebu odpowiednią okazję do zaprezentowania się jak najlepiej wśród innych, sam sens żałoby zrzucając na drugi plan. Nie sądziła, że w tym przypadku tak było, ale wolała upewnić się co do swoich przekonań, by uniknąć nieporozumień. W następnej kolejności musiała pobrać miarę, rozwijając w rękach metr krawiecki i prosząc Fantine by wstała.
- Tak między nami, czerń panience niezbyt pasuje. Jesteś stworzona do czerwieni i złota. - Nie wiedziała co wpadło jej do głowy, by wymówić podobne słowa, tym samym też komplementując Rosierównę, ale uznała, że chociaż może poprawi jej na chwilę humor.

don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire

Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni


Prędkie zapominanie o własnych błędach było... Jeszcze większym błędem. W wyższych sferach prowadzenie konwersacji było sztuką, a niekiedy także labiryntem pełnym pułapek i grząskiego gruntu. Należało zważać na swe słowa, być ostrożnym i ostrożnie stawiać kroki w tej grze. Fantine odnajdywała się w niej doskonale, niczym maleńka, sprytna żmijka - o nietakcie Solene miała jeszcze długo nie zapomnieć, choć pozornie puściła go w niepamięć.
-Mhm... - odpowiedziała na uwagę o perłach. Nie odebrała słów panny Baudelaire jako pouczenia, a zwyczajny element rozmowy. O sukniach, biżuterii, pantofelkach i inszych elementach garderoby Fantine mogła prowadzić bardzo długie i bogate wywody; obowiązkiem młodej damy była wszak odpowiednia prezencja - modą musiała być więc żywo zainteresowana. -Niech będą i takie, i takie. Od przybytku głowa nie boli, z pewnością się przydadzą.
Mówiła beztrosko, lekką ręką znów wydając złoto z rodzinnego skarbca. Wydatki na jej suknie były jednak jedynie kroplą w morzu tego, co posiadali Rosierowie. Fanny nawet nie zdawała sobie sprawy ze skali ich bogactwa. Nigdy jednak nie musiała zaprzątać sobie tym głowy. To, czego pragnęła, to miała - i nie musiała przejmować się pieniędzmi.
-Czerwień i złoto nie oddadzą mego smutku, po stracie ojca - odpowiedziała pozornie cierpko, lecz spojrzenie miała łagodne - jak na nią - wyprostowała się, uniosła brodę i uśmiechnęła lekko. Słowa Solene mimo wszystko potraktowała jako komplement. Zasłużony, oczywiście, lecz miłe łechtał ego. -Dziękuję jednak, panno Baudelaire. - Czerwień i złoto były rodowymi kolorami Rosierów, a zarazem ulubionymi Fantine. W nich czułą się najlepiej, najpewniej, niczym królowa - w Rosierach płynęła wszak królewska, francuska krew. Nosząc jedynie te barwy, stałaby się nudna i przewidywalna, a Fanny uwielbiała wzbudzać w innych podziw i przyciągać spojrzenia. W centrum uwagi wszystkich lśniła niczym klejnot koronny, była stworzona do tego, by błyszczeć, niczym gwiazda na niebie. Szafy i kufry Fantine pękały więc w szwach, choć jej garderoba stanowiła osobną, wielką komnatę; pełno w nich było sukien różnorakich krojów i barw, wszystkie z drogich i cennych materiałów - w tanich, tak jak każda dama, czuła się po prostu źle i mówiła, że dostaje od nich wysypki. Tak jak od świń i mugolaków, tak, tak. Najwięcej, oprócz czerwieni i złota, było w kufrach szat barwy pudrowego różu (doskonałego dla młodej, niewinnej damy, jaką niewątpliwie wszak była Fantine) oraz ciemnego granatu, który przywodził na myśl nocne niebo. Wiele z tych ostatnich ozdobione były motywami gwiazd i inszych ciał niebieskich, ze względu na zainteresowanie Fantine astronomią i dużą wiedzę, która się z tym wiązała. W Beauxbatons przejawiała duże talenta w dziedzinie eliksirów, a one nieodłącznie wiązały się z ciałami niebieskami - nie szkodzi jednak, bo niebo było dlań fascyjące. A jednako niesłychanie romantyczne: księżycowy blask, lśniące gwiazdy, czy słońce były bardzo często motywami w różnych dziedzinach sztuki. A ze sztuką także była ściśle związana.
-Mam nadzieję, że nie muszę wspominać, iż winna panna potraktować moje zamówienie priorytetowo - wyrzekła słodkim i niewinnym głosem, biorąc Mademoiselle Choupette na kolana, a kotka natychmiast zaczęła mruczeć pod wpływem delikatnego dotyku Fanny na swoim grzebiecie -Inaczej będę bardzo zawiedziona.
A chyba by panienka nie chciała, bym zniechęciła inne młode damy to korzystania z panny usług.
-Mhm... - odpowiedziała na uwagę o perłach. Nie odebrała słów panny Baudelaire jako pouczenia, a zwyczajny element rozmowy. O sukniach, biżuterii, pantofelkach i inszych elementach garderoby Fantine mogła prowadzić bardzo długie i bogate wywody; obowiązkiem młodej damy była wszak odpowiednia prezencja - modą musiała być więc żywo zainteresowana. -Niech będą i takie, i takie. Od przybytku głowa nie boli, z pewnością się przydadzą.
Mówiła beztrosko, lekką ręką znów wydając złoto z rodzinnego skarbca. Wydatki na jej suknie były jednak jedynie kroplą w morzu tego, co posiadali Rosierowie. Fanny nawet nie zdawała sobie sprawy ze skali ich bogactwa. Nigdy jednak nie musiała zaprzątać sobie tym głowy. To, czego pragnęła, to miała - i nie musiała przejmować się pieniędzmi.
-Czerwień i złoto nie oddadzą mego smutku, po stracie ojca - odpowiedziała pozornie cierpko, lecz spojrzenie miała łagodne - jak na nią - wyprostowała się, uniosła brodę i uśmiechnęła lekko. Słowa Solene mimo wszystko potraktowała jako komplement. Zasłużony, oczywiście, lecz miłe łechtał ego. -Dziękuję jednak, panno Baudelaire. - Czerwień i złoto były rodowymi kolorami Rosierów, a zarazem ulubionymi Fantine. W nich czułą się najlepiej, najpewniej, niczym królowa - w Rosierach płynęła wszak królewska, francuska krew. Nosząc jedynie te barwy, stałaby się nudna i przewidywalna, a Fanny uwielbiała wzbudzać w innych podziw i przyciągać spojrzenia. W centrum uwagi wszystkich lśniła niczym klejnot koronny, była stworzona do tego, by błyszczeć, niczym gwiazda na niebie. Szafy i kufry Fantine pękały więc w szwach, choć jej garderoba stanowiła osobną, wielką komnatę; pełno w nich było sukien różnorakich krojów i barw, wszystkie z drogich i cennych materiałów - w tanich, tak jak każda dama, czuła się po prostu źle i mówiła, że dostaje od nich wysypki. Tak jak od świń i mugolaków, tak, tak. Najwięcej, oprócz czerwieni i złota, było w kufrach szat barwy pudrowego różu (doskonałego dla młodej, niewinnej damy, jaką niewątpliwie wszak była Fantine) oraz ciemnego granatu, który przywodził na myśl nocne niebo. Wiele z tych ostatnich ozdobione były motywami gwiazd i inszych ciał niebieskich, ze względu na zainteresowanie Fantine astronomią i dużą wiedzę, która się z tym wiązała. W Beauxbatons przejawiała duże talenta w dziedzinie eliksirów, a one nieodłącznie wiązały się z ciałami niebieskami - nie szkodzi jednak, bo niebo było dlań fascyjące. A jednako niesłychanie romantyczne: księżycowy blask, lśniące gwiazdy, czy słońce były bardzo często motywami w różnych dziedzinach sztuki. A ze sztuką także była ściśle związana.
-Mam nadzieję, że nie muszę wspominać, iż winna panna potraktować moje zamówienie priorytetowo - wyrzekła słodkim i niewinnym głosem, biorąc Mademoiselle Choupette na kolana, a kotka natychmiast zaczęła mruczeć pod wpływem delikatnego dotyku Fanny na swoim grzebiecie -Inaczej będę bardzo zawiedziona.
A chyba by panienka nie chciała, bym zniechęciła inne młode damy to korzystania z panny usług.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Rozmawianie z lady Rosier przywodziło jej na myśl pierwsze przedstawienie, w którym brała udział w głównej roli. Każda próba była wymagająca, poniekąd męcząca i całkiem satysfakcjonująca, ostatecznie przypominając spacer po linie. Jeden fałszywy krok wystarczył, by całokształt układu się rozsypał; o ile na pierwszych próbach uchodziło im to na sucho, tak w przypadku kolejnych, bardziej oficjalnych, wiązało się z wyrzutami i nerwami. Podobnie miały się rozmowy z Fantine i choć darzyła ją minimalną sympatią, starała się dawkować te spotkania do minimum. Nie była głupia, by wiedzieć, że jej nietakt zapadł w pamięć kobiety, wszak płeć damska była okrutnie pamiętliwa i sama była tego przykładem. Po takim błędzie w przedstawieniu, główna gwiazda musiała zatrzeć za sobą złe wspomnienie, olśniewając widownię urokiem - tak, jak zamierzała robić to teraz ona. Z wyczuciem, smakiem, uważając, by nie przekroczyć pewnej granicy.
- Lady Rosier, jeśli panienka pozwoli, żaden strój nie będzie w stanie oddać panienki cierpienia. Sądzę jednak, że przechodzisz żałobę z niesamowitą godnością. - W końcu panowała nad sobą, nad mimiką i głosem, nie rozklejała się przed obcymi na wspomnienie o śmierci ojca, tak jak mogliby to robić inni. Nie szukała współczucia i litości, mierząc się z żałobą sama, z daleka od wścibskich oczu. Ta postawa z pewnością była godna podziwu, nie każdy umiałby zachować się tak samo. - Proszę pamiętać, że w nadchodzących dniach, gdy ogarnie panienkę smutek i niewyobrażający ból, znajdują się wokół życzliwi ludzie, nie żerujący na cudzym cierpieniu. - Nie dopowiedziała, że sama była w stanie poświęcić jej czas, gdyby uznała, że potrzebuje czyjejś obecności, niekoniecznie brata czy siostry, stwierdzając, że i tak nigdy nie wykroczą poza poziom oficjalnych spotkań, tak jak miało to miejsce z wieloma innymi damami. Odnotowała w notesie kilka rzeczy, przesuwając spojrzeniem po próbniku z materiałami. Granat, na którym naszyta była siateczka imitująca konstelację gwiazd, zwróciła uwagę projektantki na dłuższy moment - pomyślała, że to mógłby być strzał w dziesiątkę.
- Droga lady, myślałam, że to oczywiste. - Odparła na uwagę dziewczęcia o priorytetowym zamówieniu, siląc się w tym przypadku jedynie na miły ton. Udawało jej się to, naturalnie, bez większego trudu. - Czy poza sukniami życzy sobie panienka czegoś jeszcze? Pogoda nie sprzyja spacerom bez odpowiedniego odzienia. - Utkwiła wzrok w bladej twarzy szlachcianki.
- Lady Rosier, jeśli panienka pozwoli, żaden strój nie będzie w stanie oddać panienki cierpienia. Sądzę jednak, że przechodzisz żałobę z niesamowitą godnością. - W końcu panowała nad sobą, nad mimiką i głosem, nie rozklejała się przed obcymi na wspomnienie o śmierci ojca, tak jak mogliby to robić inni. Nie szukała współczucia i litości, mierząc się z żałobą sama, z daleka od wścibskich oczu. Ta postawa z pewnością była godna podziwu, nie każdy umiałby zachować się tak samo. - Proszę pamiętać, że w nadchodzących dniach, gdy ogarnie panienkę smutek i niewyobrażający ból, znajdują się wokół życzliwi ludzie, nie żerujący na cudzym cierpieniu. - Nie dopowiedziała, że sama była w stanie poświęcić jej czas, gdyby uznała, że potrzebuje czyjejś obecności, niekoniecznie brata czy siostry, stwierdzając, że i tak nigdy nie wykroczą poza poziom oficjalnych spotkań, tak jak miało to miejsce z wieloma innymi damami. Odnotowała w notesie kilka rzeczy, przesuwając spojrzeniem po próbniku z materiałami. Granat, na którym naszyta była siateczka imitująca konstelację gwiazd, zwróciła uwagę projektantki na dłuższy moment - pomyślała, że to mógłby być strzał w dziesiątkę.
- Droga lady, myślałam, że to oczywiste. - Odparła na uwagę dziewczęcia o priorytetowym zamówieniu, siląc się w tym przypadku jedynie na miły ton. Udawało jej się to, naturalnie, bez większego trudu. - Czy poza sukniami życzy sobie panienka czegoś jeszcze? Pogoda nie sprzyja spacerom bez odpowiedniego odzienia. - Utkwiła wzrok w bladej twarzy szlachcianki.

don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire

Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni


Prawda była taka, że w ogóle dworskie życie przypominało spacer po linie. To był świat fałszywych uprzejmości i słodkich kłamstw. Zarówno lordowie, jak i damy, knuli wyrachowane intrygi, kierując się rodowymi waśniami, bądź po prostu personalnymi utarczkami. Śmietanka towarzyska czarodziejskiej socjety była niczym innym jak gniazdem żmij, gotowych, by w każdej chwili boleśnie ukąsić. Należało zważać na każde wypowiadane przez siebie słowo. Nie wiadomo wszak jak zostanie odebrane, a co gorsza - czy dotrą jedynie do rozmówcy. Ściany wszak miały uszy, zwłaszcza ściany dworów, na których odbywały się przyjęcia. Lawirować zręcznie na tej linie uczono Fantine od lat najmłodszych, teraz potrafiła niemal wywinąć nań piruet, doskonale odnajdując się w towarzystwie - bo czyż sama nie była jedną żmijką z gniazda? Młodą, jeszcze niedoświadczoną, lecz już jadowitą.
-Tak, to prawda panno Baudelaire - powiedziała poważnym, nie tak już cierpkim tonem. Półwila zdołała nieco ją udobruchać, odrobinkę, na tyle by uśmiechnęła się lekko -Ponownie dziękuję. Jest panna niezwykle uprzejma - pochwaliła ją zdziwiona: po kobietach spoza socjety nie spodziewała się wiele, Solene po kilku błędach zdołała ją zaskoczyć - na plus.
-Będę o tym pamiętać, panno Baudelaire - zapewniła ją uprzejmym tonem, nie będąc pewną, czy Solene właśnie proponuje jej wsparcie emocjonalnie, z którego mimo wszystko Fanny nie miała najmniejszego zamiaru korzystać. Cierpiała szczerze, a tak prawdziwy ból mógł być powierzony w zaufane dłonie, które go ukoją. Półwila mogła być czarując uprzejma, ba! Mogła mieć szczerze dobre intencje, jednakże Fantine nie ufała jej choćby za grosz. Prawdziwym zaufaniem darzyła niewielu, tym bezgranicznym cieszyła się jedynie matka, Tristan i Melisande, najbliżsi jej sercu i najdrożsi ludzie, za których wskoczyłaby w smoczy ogień bez chwili zawahania.
-Cieszę się, że jest to jasne - powiedziała zadowolona z faktu, iż Solene rozumie powagę sytuacji i wartość swojej klientki. Miała zostać za to sowicie nagrodzona złotem ze skarbca rodu Rosier. -Tak, oczywiście. Życzę sobie do każdej sukni pasującą pelerynę, niech tylko różnią się nieco między sobą. Och, i kapelusz. Do kilku z pewnością życzę sobie kapelusze.
Kwadrans później wstała z fotela, zrzucając z kolan Mademoiselle Choupette, która prychnęła niezadowolona, coby stanąć przed wysokim lustrem i rozłożyć ręce, aby Solene mogła zebrać miarę. Przez ostatnie tygodnie zamartwiania się straciła na wadze, a suknie musiały być dopasowane wszak doskonale.
Kiedy Solene zakończyła swoją pracę, pożegnała ją uprzejmie, a skrzatka odprowadziła Francuzkę do wyjścia, skąd mogła się teleportować. Sama zaś Fantine zdecydowała się odwiedzić matkę i sprawdzić jak się czuje.
| zt
-Tak, to prawda panno Baudelaire - powiedziała poważnym, nie tak już cierpkim tonem. Półwila zdołała nieco ją udobruchać, odrobinkę, na tyle by uśmiechnęła się lekko -Ponownie dziękuję. Jest panna niezwykle uprzejma - pochwaliła ją zdziwiona: po kobietach spoza socjety nie spodziewała się wiele, Solene po kilku błędach zdołała ją zaskoczyć - na plus.
-Będę o tym pamiętać, panno Baudelaire - zapewniła ją uprzejmym tonem, nie będąc pewną, czy Solene właśnie proponuje jej wsparcie emocjonalnie, z którego mimo wszystko Fanny nie miała najmniejszego zamiaru korzystać. Cierpiała szczerze, a tak prawdziwy ból mógł być powierzony w zaufane dłonie, które go ukoją. Półwila mogła być czarując uprzejma, ba! Mogła mieć szczerze dobre intencje, jednakże Fantine nie ufała jej choćby za grosz. Prawdziwym zaufaniem darzyła niewielu, tym bezgranicznym cieszyła się jedynie matka, Tristan i Melisande, najbliżsi jej sercu i najdrożsi ludzie, za których wskoczyłaby w smoczy ogień bez chwili zawahania.
-Cieszę się, że jest to jasne - powiedziała zadowolona z faktu, iż Solene rozumie powagę sytuacji i wartość swojej klientki. Miała zostać za to sowicie nagrodzona złotem ze skarbca rodu Rosier. -Tak, oczywiście. Życzę sobie do każdej sukni pasującą pelerynę, niech tylko różnią się nieco między sobą. Och, i kapelusz. Do kilku z pewnością życzę sobie kapelusze.
Kwadrans później wstała z fotela, zrzucając z kolan Mademoiselle Choupette, która prychnęła niezadowolona, coby stanąć przed wysokim lustrem i rozłożyć ręce, aby Solene mogła zebrać miarę. Przez ostatnie tygodnie zamartwiania się straciła na wadze, a suknie musiały być dopasowane wszak doskonale.
Kiedy Solene zakończyła swoją pracę, pożegnała ją uprzejmie, a skrzatka odprowadziła Francuzkę do wyjścia, skąd mogła się teleportować. Sama zaś Fantine zdecydowała się odwiedzić matkę i sprawdzić jak się czuje.
| zt

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Zdarzało się, że Solene bywała nietaktowna, choć sądziła, że mogło zdarzyć się to każdemu - w końcu każdy miał swoją granicę cierpliwości, nerwów i nie zawsze wstał prawą nogą z łóżka. Na ogół jednak była uprzejma i profesjonalna, korzystała z nauczonej w domu etykiety, która, jak się okazywało na przestrzeni ostatnich lat, się jej przydała i przede wszystkim była przebiegła, potrafiąc zebrać w całość wszelkie informacje. Te, które sama wyciągnęła, te, które zasłyszała; w związku z tym udobruchanie lady Rosier nie należało do najtrudniejszych, skoro miała przyjemność pracować z nią już wcześniej i zorientować się, że mimo wszystko ceniła sobie dobry wygląd, piękne kreacje i ponadprzeciętność. Wszystko to wystarczało, by naprawiła swój błąd - nawet jeśli ona nie uznawała swoich słów za złe - i jak widać znowu się nie pomyliła. Ostatecznie cała wizyta przebiegła w całkiem neutralnej atmosferze. Nie oferowała również panience swojego ramienia do wypłakiwania, chociaż przebłysk dobrego serca i wrażliwości, z którą w jakiś sposób potrafiła się utożsamić, zaprzątnął jej głowę, gdy wypowiadała dane słowa. Zresztą i tak wiedziała, że nie zamierzała skorzystać z jej dobroci; nie zaliczała się przecież do wąskiego grona przyjaciółek ze szlacheckich domów, czy nawet zwyczajnych znajomych, z którymi już dawno odpuściła sobie oficjalne zwroty. Poza niepożądanym otoczeniem, rzecz jasna.
Ze spokojem i chyba nawet ulgą przeszła do swojej pracy, ciesząc się, że jakże uprzejmą rozmowę mają już za sobą. W milczeniu zebrała miarę, odnotowując ją na jednej ze stron notatnika a potem z lekkim zdziwieniem porównując wymiary zebrane jakiś czas temu. Faktycznie, lady Rosier schudła, bardzo, czego nie zamierzała jej mówić. Z drugiej strony wcale się nie dziwiła: w obliczu tragedii jaką przeżyła i przeżywała dalej. Chociaż przechodziła żałobę z dumą, która wzbudzała we Francuzce podziw, bardziej wprawne oko było w stanie dostrzec prawdę - bądź szycie jej nowych strojów.
- Miłego dnia, lady. - Pożegnała się na koniec spotkania, ostatni raz miotąc wzrokiem po pomieszczeniu, Fantine i kotce, która domagała się właśnie uwagi od właścicielki, poprzez natarczywe wgapianie się w nią wielkimi ślepiami, a później opuściła posiadłość i powróciła do domu.
zt
Ze spokojem i chyba nawet ulgą przeszła do swojej pracy, ciesząc się, że jakże uprzejmą rozmowę mają już za sobą. W milczeniu zebrała miarę, odnotowując ją na jednej ze stron notatnika a potem z lekkim zdziwieniem porównując wymiary zebrane jakiś czas temu. Faktycznie, lady Rosier schudła, bardzo, czego nie zamierzała jej mówić. Z drugiej strony wcale się nie dziwiła: w obliczu tragedii jaką przeżyła i przeżywała dalej. Chociaż przechodziła żałobę z dumą, która wzbudzała we Francuzce podziw, bardziej wprawne oko było w stanie dostrzec prawdę - bądź szycie jej nowych strojów.
- Miłego dnia, lady. - Pożegnała się na koniec spotkania, ostatni raz miotąc wzrokiem po pomieszczeniu, Fantine i kotce, która domagała się właśnie uwagi od właścicielki, poprzez natarczywe wgapianie się w nią wielkimi ślepiami, a później opuściła posiadłość i powróciła do domu.
zt

don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire

Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni


Obserwowała wędrówkę słonecznej kuli po niebie. W zachwyt wprawiała ją feeria ciepłych barw na horyzoncie: pomarańczy i czerwieni, wreszcie kruszących się fioletem, gdy dzień jął rozpływać się w mrokach nocy. Niezliczone godziny spędziła na mieszaniu farb - najróżniejszego pochodzenia i jakości, kazała sprowadzać je z Włoch i Francji, kolebek artystów - nigdy jednak nie była jednak w stanie uzyskać barw, które w pełni oddałyby zmierzch nad Dover. Jeden z najpiękniejszych obrazów jakie mogły ujrzeć ludzkie oczy. Zachodziło słońce, spotkanie w Stonehegde z pewnością się już rozpoczęło - albo właśnie rozpoczynało.
Lady Fantine nie pojawiła się jednak w Wiltshire, aby towarzyszyć Tristanowi, tak jak Melisande; zaledwie kilka tygodni wcześniej zapewniała go, że polityka nigdy jej nie interesowała, nie interesuje i interesować nie będzie. Po niefortunnym incydencie z daniem wiary w znajomość Fantine ze zwolennikiem Grindelwalda wolała nie ryzykować, nie dawać bratu powodów do podejrzeń. Nie czuła się na siłach, by tam być, w dysputach politycznych nie czuła się pewnie, a gdy nie była pewna tego co mówi - wolała nie odzywać się wcale. Nie chciała przyznawać się do słabości, nie lubiła, gdy na wierzch wychodziły pewne braki. Grała wszak rolę kobiety doskonałej, kryształowej - z lśniącego rubinu. Jej miejscem był dwór, a nie polityczne zgromadzenie.
Martwiła się jednak, zastanawiała cóż takiego będzie miało tam miejsce. Jakie decyzje podejmą szlachetni lordowie? Liczyła na relację z ust rodzeństwa, gdy powrócą do domostwa. Nie zazdrościła Melisande obecności tam, to nie było dla niej, ale była szczerze przekonana, że starsza siostra sobie poradzi - urodziła się wszak dyplomatką. Ciężarna Evandra nie powinna była się denerwować, a Tristan powinien mieć towarzystwo rodziny - Fantine cieszyła się, ze pojawili się tam oboje.
Z rozmyślań wyrwała ją Prymulka, informując o przybyciu lady Marine Lestrange; przywołało to na usta Fantine, pociągnięte czerwoną szminką, zadowolony uśmiech. Cieszyła się, że czarownica przyjęła zaproszenie, że spędzą ten wieczór razem. Nie miały ku temu w ostatnich tygodniach wielu okazji, a tematy do rozmowy piętrzyły się niczym zakupione suknie w kufrach.
Czekała aż służka przyprowadzi gościa w swoich komnatach, w jednej z trzech, które składały się na sypialnię Fantine; w pokoju dziennym dominowały kremowe, jasne barwy, lecz uwagę przykuwały krwistoczerwone elementy zdobień. Ich motywem były - rzecz jasna - głównie róże, pojawiały się wśród nich jednak także jednorożce i smoki. Symbole rodu Rosier.
Ostatni raz zerknęła jeszcze w lustro oprawione w złotą ramę, by sprawdzić, czy prezentuje się odpowiednio. Górna część złotej sukni przylegała do ciała podkreślając wąską talię, a rozkloszowana spódnica z muślinu szeleściła cicho przy każdym ruchu - było to prywatne spotkanie, ale nie mogła się powstrzymać. Miała próżną naturę.
Stanęła przy okiennicy, obserwując spacerujące po ogrodach krewne, oczekując na lady Marine.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Nie wyobrażała sobie uczestniczyć w spotkaniu w Stonehenge, polityka była domeną mężczyzn i chociaż Marine lubiła trzymać rękę na pulsie, nie próbowała nawet wysuwać nieśmiałej propozycji towarzyszenia ojcu i dziadkowi. Obchodziły ją losy czarodziejskiego społeczeństwa, choć poglądy na wiele spraw były raczej wynikiem konserwatywnego wychowania, aniżeli nagłego, światłego przebudzenia w sprawach społecznych. Już na Festiwalu Lata dawało się wyczuć napięcie nawet z gospodarzami przedsięwzięcia, a więc teoretycznie dawnymi przyjaciółmi rodziny. Czy na dzisiejszym wiecu stare sojusze miały się odnowić, czy doszczętnie rozpaść?
Była częścią nowych zmian, które nadchodziły nieuchronnie – jako kobieta zaręczona z mężczyzną innego rodu, stanowiła element pojednania, scalenia, do którego miało dojść pomiędzy dwoma rodzinami. Yaxleyowie z dalekiego Fenland nigdy nie byli im bliscy, jednak sojusz ten wyraźnie dawał znać, w którą stronę zmierza polityka rodu Lestrange. Być może Salisbury miało szybko zweryfikować wszelkie umowy, jakie ostatnio zawierano, lecz Marine o wszystkim miała dowiedzieć się dopiero jutro rano.
Dziś postanowiła oddać się słodkiemu zapomnieniu w towarzystwie Fantine, której dawno już nie odwiedzała w Chateau Rose. Jej ostatnia wizyta w Kent nie skończyła się zbyt miło, na szczęście nie miała nic wspólnego z lady Rosier, na spotkanie której cieszyła się niezmiernie. Podróż świstoklikiem nie zajęła szlachciance zbyt dużo czasu, a od razu po oddaniu swojego małego bagażu w odpowiednie ręce, ruszyła do wskazanej komnaty, w której czekała na nią gospodyni wieczoru. Przekraczając próg pomieszczenia, od razu zwróciła uwagę na wygląd przyjaciółki – złota suknie doskonale akcentowała jej urodę, a czerwona szminka była śmiała i zupełnie w stylu Fantine. Marine uśmiechnęła się, podchodząc bliżej; choć jej błękitna suknia była nieco skromniejsza, wyglądała fantastycznie w ruchu.
- A więc pod osłoną nocy uciekniemy do Paryża i tanecznym krokiem przejdziemy przez najsłynniejsze sale balowe? – delikatnie ucałowała w policzek swoją towarzyszkę – Mogłaś mnie ostrzec, założyłabym więcej pereł – zażartowała.
Podczas, gdy mężczyźni mieli debatować o przyszłości, one także zamierzały poruszyć arcyważne tematy. Były młode i udawanie, że nie należą im się żadne uciechy, nie miało większego sensu. Na co dzień godnie odgrywały swoje role, spełniały się w powierzonych im zadaniach i postawionych ambicjach, dlatego spędzenie wieczoru w damskim towarzystwie i możliwość relaksu była nie tylko kusząca, ale i należna młodym czarownicom.
Była częścią nowych zmian, które nadchodziły nieuchronnie – jako kobieta zaręczona z mężczyzną innego rodu, stanowiła element pojednania, scalenia, do którego miało dojść pomiędzy dwoma rodzinami. Yaxleyowie z dalekiego Fenland nigdy nie byli im bliscy, jednak sojusz ten wyraźnie dawał znać, w którą stronę zmierza polityka rodu Lestrange. Być może Salisbury miało szybko zweryfikować wszelkie umowy, jakie ostatnio zawierano, lecz Marine o wszystkim miała dowiedzieć się dopiero jutro rano.
Dziś postanowiła oddać się słodkiemu zapomnieniu w towarzystwie Fantine, której dawno już nie odwiedzała w Chateau Rose. Jej ostatnia wizyta w Kent nie skończyła się zbyt miło, na szczęście nie miała nic wspólnego z lady Rosier, na spotkanie której cieszyła się niezmiernie. Podróż świstoklikiem nie zajęła szlachciance zbyt dużo czasu, a od razu po oddaniu swojego małego bagażu w odpowiednie ręce, ruszyła do wskazanej komnaty, w której czekała na nią gospodyni wieczoru. Przekraczając próg pomieszczenia, od razu zwróciła uwagę na wygląd przyjaciółki – złota suknie doskonale akcentowała jej urodę, a czerwona szminka była śmiała i zupełnie w stylu Fantine. Marine uśmiechnęła się, podchodząc bliżej; choć jej błękitna suknia była nieco skromniejsza, wyglądała fantastycznie w ruchu.
- A więc pod osłoną nocy uciekniemy do Paryża i tanecznym krokiem przejdziemy przez najsłynniejsze sale balowe? – delikatnie ucałowała w policzek swoją towarzyszkę – Mogłaś mnie ostrzec, założyłabym więcej pereł – zażartowała.
Podczas, gdy mężczyźni mieli debatować o przyszłości, one także zamierzały poruszyć arcyważne tematy. Były młode i udawanie, że nie należą im się żadne uciechy, nie miało większego sensu. Na co dzień godnie odgrywały swoje role, spełniały się w powierzonych im zadaniach i postawionych ambicjach, dlatego spędzenie wieczoru w damskim towarzystwie i możliwość relaksu była nie tylko kusząca, ale i należna młodym czarownicom.


The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley

Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Każda dama powinna trzymać rękę na pulsie, mieć wiedzę o historii magii, sojuszach i waśniach, łączących poszczególne rodziny, śledzić dość uważnie to, co działo się w ich świecie - jednakże nie po to, by w politykę tę się wtrącać, wrzucać doń swoje pięć knutów, a po to, by nie popełnić gafy w towarzystwie, by w dyskusji na salonach wiedzieć co i komu odpowiedzieć. Fantine nie angażowała się zazwyczaj w dysputy polityczne, a jeśli była pytana o zdanie, bądź czuła, ze powinna coś powiedzieć - to jej zdanie powielało to, co przekazał wuj, ojciec, czy Tristan. Wierzyła w ich osąd, rozsądek i wiedzę. Nie zastanawiała się wiele nad tym sama, po prostu uznawała, że mają rację - i powtarzała ich słowa, prezentując jednocześnie stanowisko rodziny. Polityka tak po prawdzie nie interesowała jej wcale; to domena mężczyzn, którzy nie bali ubrudzić sobie rąk. Fantine to nużyło, wolała poświęcać czas sztuce i rozrywkom, była hedonistką, a nie aktywistką. Nie wyobrażała sobie swojej obecności na wiecu głów rodzin, najpewniej zanudziłaby się tam na śmierć (nie podejrzewała ani przez chwilę tego, co właśnie się tam działo) i ciężko byłoby jej powstrzymać cisnące się na usta westchnięcia. Mogła towarzyszyć Tristanowi tak jak Melisande, lecz nie chciała. Przed kilkoma tygodniami zapierała się przecież, ze polityka wcale jej nie interesuje, gdy przez przykre plotki padł na nią cień podejrzeń o znajomość z sojusznikiem Grindelwalda - gdyby zechciała pojawić się w Wiltshire, zaprzeczyłaby tym słowom.
Wolała ten wieczór spędzić w towarzystwie Marine.
Lady Lestrange niebawem miała wyjść za mąż, czekały na nią kolejne obowiązki jako żony i przyszłej matki, z pewnością czasu będzie miała mniej - a i żonie niektóre rozrywki już nie przystawały. Powinna była nacieszyć się panieństwem, a Fantine była dobrą towarzyszką zabaw. Ujrzawszy brunetkę w progu swych komnat ruszyła ku niej z wyciągniętymi ramionami. Uścisnęła serdecznie przyjaciółkę i z uznaniem zerknęła na błękitną suknię; wyglądała w niej świeżo i niewinnie.
- Och, nawet nie wiesz jakbym tego chciała! Mieć teraz świstoklik, który zabrałby nas do Paryża. To miasto jest... Absolutnie cudowne, mon chéri - zaśmiała się Róża, wzdychając przy tym lekko. Zarówno rodzina Fantine, jak i Marine miała francuskie korzenie; tęsknota za tą ojczyzną była więcej, niż oczywista. - Wierzę, że czeka na nas jeszcze ta podróż. Żałuję jedynie, że nie będę mogła pokazać ci Beauxbatons... Jestem więcej, niż pewna, że byłabyś nim zachwycona!
Szczerze żałowała, że we francuskim Instytucie Magii zabrakło obecności lady Lestrange; Fantine sądziła, że doskonale by się tam odnalazła jako śpiewaczka i uczennica obdarzona artystycznymi talentami, zwłaszcza w dziedzinie muzyki.
Gestem zaprosiła Marine, by zajęła miejsce w wyściełanym welurem, wygodnym fotelu przy wysokiej okiennicy; rozpościerał się przed nimi wówczas wspaniały widok na białe klify Dover. Klasnęła cicho w dłonie, a natychmiast pojawiła się skrzatka, za której sprawą na stoliczku między fotelami stanęły kryształowe lampki do wina i pełna karafka.
- W Paryżu nie dręczyłyby nas przynajmniej paskudne anomalie - westchnęła z kwaśną miną, kręcąc przy tym głową; to oburzające, że Ministerstwo Magii wciąż nie odnalazło sposobu, by się z nimi uporać.
Wolała ten wieczór spędzić w towarzystwie Marine.
Lady Lestrange niebawem miała wyjść za mąż, czekały na nią kolejne obowiązki jako żony i przyszłej matki, z pewnością czasu będzie miała mniej - a i żonie niektóre rozrywki już nie przystawały. Powinna była nacieszyć się panieństwem, a Fantine była dobrą towarzyszką zabaw. Ujrzawszy brunetkę w progu swych komnat ruszyła ku niej z wyciągniętymi ramionami. Uścisnęła serdecznie przyjaciółkę i z uznaniem zerknęła na błękitną suknię; wyglądała w niej świeżo i niewinnie.
- Och, nawet nie wiesz jakbym tego chciała! Mieć teraz świstoklik, który zabrałby nas do Paryża. To miasto jest... Absolutnie cudowne, mon chéri - zaśmiała się Róża, wzdychając przy tym lekko. Zarówno rodzina Fantine, jak i Marine miała francuskie korzenie; tęsknota za tą ojczyzną była więcej, niż oczywista. - Wierzę, że czeka na nas jeszcze ta podróż. Żałuję jedynie, że nie będę mogła pokazać ci Beauxbatons... Jestem więcej, niż pewna, że byłabyś nim zachwycona!
Szczerze żałowała, że we francuskim Instytucie Magii zabrakło obecności lady Lestrange; Fantine sądziła, że doskonale by się tam odnalazła jako śpiewaczka i uczennica obdarzona artystycznymi talentami, zwłaszcza w dziedzinie muzyki.
Gestem zaprosiła Marine, by zajęła miejsce w wyściełanym welurem, wygodnym fotelu przy wysokiej okiennicy; rozpościerał się przed nimi wówczas wspaniały widok na białe klify Dover. Klasnęła cicho w dłonie, a natychmiast pojawiła się skrzatka, za której sprawą na stoliczku między fotelami stanęły kryształowe lampki do wina i pełna karafka.
- W Paryżu nie dręczyłyby nas przynajmniej paskudne anomalie - westchnęła z kwaśną miną, kręcąc przy tym głową; to oburzające, że Ministerstwo Magii wciąż nie odnalazło sposobu, by się z nimi uporać.

Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier

Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Po ukończeniu szkoły miało spaść na nią kilka dodatkowych obowiązków, należnych damie w jej wieku, lecz nie spodziewała się, że będzie ich aż tyle; nadprogramowe zadania dotyczyły głównie narzeczeństwa oraz zbliżającego się ślubu. Pomiędzy ich wypełnianiem starała się znaleźć odrobinę czasu na własne rozrywki, dlatego odpuszczenie sobie wieczoru w Chateau Rose nie wchodziło w grę. Nauka włoskiego oraz przypomnienie sobie genealogii swojej przyszłej rodziny mogło poczekać do następnego poranka. Teraz miała przemożną wręcz ochotę na kobiece towarzystwo, na tematy, jakie mogła poruszać tylko z przyjaciółką. Chciała usłyszeć o tym, co nowego wydarzyło się w życiu Fantine oraz poznać jej opinię na kilka tematów, które były ważne dla niej samej. Wiedziała, że lady Rosier będzie z nią szczera, dlatego zamierzała zasięgnąć porady nie tylko w sprawie wyboru sukien. Marine poczuła się dobrze już na początku spotkania, co zwiastowało jego swobodny przebieg aż do samego końca. Z radością zajęła wskazane jej miejsce oraz poleciła nalać usługującej im skrzatce kieliszek wina. Ujęła kryształowe naczynie w dłoń, odnajdując spojrzenie Fantine.
- Za gospodynię wieczoru – wzniosła toast w podzięce za zaproszenie i możliwość oderwania się myślami choć na chwilę od ciążących jej ostatnio obowiązków.
Odczekując stosowną chwilę, zanurzyła usta w słodkim trunku i upiła mały łyk. Nigdy nie przesadzała z alkoholem i nie inaczej miało być dziś, lecz wino relaksowało i skłaniało do wyznań, na jakie lady Lestrange czuła się już gotowa, lecz wciąż brakowało jej odrobinę odwagi.
- Jeszcze nie raz zatańczymy w Mieście Świateł, obiecuję – uśmiechnęła się pogodnie, wcale nie uważając swojego zobowiązania za takie, które nie miało posiadać pokrycia.
Owszem, na jej palcu już niebawem miała zalśnić obrączka, lecz nie miała najmniejszych obaw odnośnie tego, by jej swobody miały być w jakikolwiek sposób ograniczane. Niektórzy mężowie stawali się panami swoich żon, z miejsca czyniąc je swoją własnością i nakładając na nie szereg zakazów; Marine wiedziała, że w jej przypadku coś takiego nie będzie mieć miejsca, żyła bowiem w przekonaniu, że jej relacji pisane jest dobre partnerstwo i coroczny wyjazd do Paryża nie będzie ością w niczyim gardle.
Temat anomalii sprawił, że na moment porzuciła myśli o Francji i skupiła się na tym, co działo się na ich angielskim podwórku.
- Czy to naiwne z mojej strony, że wciąż mam nadzieję iż ktoś zrobi wreszcie porządek z anomaliami? – westchnęła, pozwalając sobie na ponarzekanie przez chwilę – Cudownie, że dzięki nim rezerwat zyskał Wyspiarkę, ale jedno niewłaściwe zaklęcie może dzielić nas od tragedii – tragedią w tym przypadku byłaby oczywiście utrata tak wspaniałego smoka, którego Marine niestety nie miała jeszcze zaszczytu ujrzeć.
Upiła kolejny łyk, próbując tym samym zatrzeć wspomnienie kłótni na wzgórzach Kent, do której doszło na początku miesiąca.
- Dość już o anomaliach – poprosiła uprzejmie – Opowiedz mi lepiej w jakiej sukni wystąpisz na moim wieczorze panieńskim – nie mogła się doczekać, aż przyjaciółka zdradzi jej choć
- Za gospodynię wieczoru – wzniosła toast w podzięce za zaproszenie i możliwość oderwania się myślami choć na chwilę od ciążących jej ostatnio obowiązków.
Odczekując stosowną chwilę, zanurzyła usta w słodkim trunku i upiła mały łyk. Nigdy nie przesadzała z alkoholem i nie inaczej miało być dziś, lecz wino relaksowało i skłaniało do wyznań, na jakie lady Lestrange czuła się już gotowa, lecz wciąż brakowało jej odrobinę odwagi.
- Jeszcze nie raz zatańczymy w Mieście Świateł, obiecuję – uśmiechnęła się pogodnie, wcale nie uważając swojego zobowiązania za takie, które nie miało posiadać pokrycia.
Owszem, na jej palcu już niebawem miała zalśnić obrączka, lecz nie miała najmniejszych obaw odnośnie tego, by jej swobody miały być w jakikolwiek sposób ograniczane. Niektórzy mężowie stawali się panami swoich żon, z miejsca czyniąc je swoją własnością i nakładając na nie szereg zakazów; Marine wiedziała, że w jej przypadku coś takiego nie będzie mieć miejsca, żyła bowiem w przekonaniu, że jej relacji pisane jest dobre partnerstwo i coroczny wyjazd do Paryża nie będzie ością w niczyim gardle.
Temat anomalii sprawił, że na moment porzuciła myśli o Francji i skupiła się na tym, co działo się na ich angielskim podwórku.
- Czy to naiwne z mojej strony, że wciąż mam nadzieję iż ktoś zrobi wreszcie porządek z anomaliami? – westchnęła, pozwalając sobie na ponarzekanie przez chwilę – Cudownie, że dzięki nim rezerwat zyskał Wyspiarkę, ale jedno niewłaściwe zaklęcie może dzielić nas od tragedii – tragedią w tym przypadku byłaby oczywiście utrata tak wspaniałego smoka, którego Marine niestety nie miała jeszcze zaszczytu ujrzeć.
Upiła kolejny łyk, próbując tym samym zatrzeć wspomnienie kłótni na wzgórzach Kent, do której doszło na początku miesiąca.
- Dość już o anomaliach – poprosiła uprzejmie – Opowiedz mi lepiej w jakiej sukni wystąpisz na moim wieczorze panieńskim – nie mogła się doczekać, aż przyjaciółka zdradzi jej choć


The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley

Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Strona 1 z 2 • 1, 2
Komnaty Fantine
Szybka odpowiedź