Wydarzenia


Ekipa forum
Franceline Greyback
AutorWiadomość
Franceline Greyback [odnośnik]13.08.17 15:13

Franceline Amalie Greyback

Data urodzenia: 10.04.1932
Nazwisko matki: Blythe
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Redaktorka rubryki sportowej w Proroku Codziennym
Wzrost: 163cm
Waga: 61kg (samych mięśni!)
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Piwne
Znaki szczególne: Gnuśny wyraz twarzy cynicznej i piegowatej zołzy



Ulepiona z soli ziemi, tchnięta istnieniem przez oddech wichrów. Nie zaprzeczaj, lubię tak o sobie myśleć, bo jak nikt inny zasługuję na to, aby czuć się wyjątkową.


Żyły Frankie wypełniała krew dwóch niejednostajnych nurtów; płynęły rytmem niejednolitym, zionęły emocjami innego kalibru, krążyły w przeciwnych, nierównoważnych sobie kierunkach. Obezwładnieni wonią miłości złudnie nieprzezwyciężonej, rodzice dziewczynki zaręczyli się tuż po zakończeniu szkoły i swymi oświadczynami zwrócili na siebie uwagę wielu znanych im osobistości. Mariaż Greybacka z Blythe nie zdarzał się często, lecz to nie o rodziny do końca się rozchodziło – między tą dwójką różnice zarysowywały się w koherentne formy już u podstaw najlżejszego nacisku wzroku. Ona, dystyngowana i piękna była Ślizgonka, mogąca pochwalić się zarówno znajomością szlacheckiej etykiety jak i samymi koneksjami w podobnych kręgach, on zaś, ciepły i życzliwy z natury, lgnący do książek i wielkich odkryć przyszły naukowiec. Jedynym co zdawało się utrzymywać, sklejać dwa twory zupełnie do siebie niepodobne, była nigdy niegasnąca pasja i emocje. Jej rodziców nie łączyło ze sobą nic, poza upartym przekonaniem o górowaniu intensywności nad rozumem, wyważeniem i rozsądkiem.
Nie pamiętała jednakże kłótni ani wrzasków, te pokrętnie uniknęły dziecięcej jaźni. Jako dziecko niepozbawione ogromnych pokładów energii i żywotności, niemalże każdą chwilę spędzała poza domem.  Gdy tylko matka, skuszona urodą i urokiem dziecka, które w przyszłości mogłoby zaowocować małżeństwem z kimś wysoko urodzonym, już od lat najmłodszych próbowała wysłać córkę na nauki dworskiej etykiety, ta jednakże, uparcie odmawiała przyswajania podobnych niedorzeczności.  Wolała towarzystwo zielonej, zroszonej rosą trawy muskającej bose stopy; biegała, skakała, jeździła konno, potrafiąc notorycznie ugrząźć po kolana w mętnych moczarach. Magia zdawała się zawsze pomagać Frankie w wydostaniu się z opałów, do których lgnęła samoistnie, uwarunkowana nieustępującą ciekawością. Wraz ze starszym bratem i kuzynowstwem sypiała pod odkrytymi gwiazdami, a za przewodników, obrała sobie armię świetlików, podążających wiernie za dziewczynką, która we wczesnych latach tryskała nieopanowanymi wybuchami czarodziejskiej mocy. Każde pojedyncze ognisko, oprawione strasznymi opowieściami, aromatem bukietu matki ziemi, otoczyła ramą rzewnie opatrzonego sentymentu. To były dobre czasy.
Ni muzyka ni taniec stały się jej bratnimi duszami, a Quidditch, którego podstaw nauczył ją brat – choć możnaby debatować, czy aby na pewno dziewczynie chodziło wyłącznie o przyjacielskie rozgrywki. Kochała rywalizację, wiatr niesfornie targający ciężką czuprynę i wszystko co jaskrawiło pastelowe kolory dzieciństwa. Czasem sny przynosiły ze sobą okruchy symboli nie nadające się do rozszyfrowania przez dziecko i nikt wtedy nie podejrzewał, iż mała Frankie mogłaby odziedziczyć po przodkach dar jasnowidzenia. Pewnej nocy, zmory przyniosły ze sobą podłe, męczące mary, w których to dzikie zwierzę porywa ze sobą szmacianą kukiełkę – kto spodziewałby się w podobnej wizji istnego omenu mającego spłynąć na jej rodzinę? Nie przyłożono do tego żadnej wagi, a sama zainteresowana ledwie to spamiętała na drugi dzień; za to wspomnienie baśni czytanych jej przed snem zdaje się tlić w niej jeszcze całkiem żywotnie. Opowiadały zawsze o nieustraszonych herosach, dziewczętach z ikrą i hartem ducha - nie znalazło się tam miejsce dla bezsilnych panien w opałach. Jej rodziców połączyła intensywność, nic więc dziwnego, iż owoc ich namiętności, był równie dziki i nieokrzesany. Przynajmniej na początku.

Zostawiając miriady stworzeń, próbujących przywiązać nas do ziemi,
Do życia trawionego powolnym rozkładem.



Nie wyklęta, lecz i nie błogosławiona w blasku peanów zachwytów i plecionych, złocistych słów dobroczynności.
Cała rodzina skierowała ślepia trącone niepokojem w kierunku małej Frankie, gdy tą Tiara przydzieliła w objęcia nieprzystępnego Slytherinu. Czyżby każdy dotąd widział ją jako idealną Gryfonkę? Ambicją dążenia ku wielkości oraz sprytem utorowała sobie drogę do środowiska, siedliska wrogości filozofii według których ojciec z dziada pradziada żył od pokoleń. Nie przepadała za transmutacją i eliksirami, wykazywała za to niezwykłe predyspozycje w zaklęciach i obronie przed czarną magią, a komplementy i zachwyty profesorów uskrzydlały równie silnie co wiatr smagający pokryte rumieńcem policzki podczas meczów Quidditcha. Utalentowana, charyzmatyczna, nieustannie wyróżniana na tle innych – świta dziewcząt ślepo za nią podążająca była równie pokaźna co grono spluwających pod solidnie wypastowane pantofelki.  Nierzadko wpadała w tarapaty i zostawała po lekcjach, uwikłana bowiem była nie tylko w zgłębianie zakazanych tajemnic Hogwartu, ale i jeszcze surowiej karane pojedynki odbywające się poza lekcjami. Czasem zaczepiała i naśmiewała się z mniej lotnych Gryfonów czy Puchonów, a z niegdyś uroczego, energicznego dzieciątka, przeobrażała się w zadufaną  i wiecznie zadzierająca nosa pannicę, która dodatkowo posiadała predyspozycje do osiadania na laurach – tylko po to, aby zaraz potem zostać gwałtem rzuconą w wir nieprzespanych nocy i niekończących się praktyk. Sinusoida produktywności nie była jedynym wyznacznikiem zróżnicowanych zmiennych determinujących jej codzienność. Zdarzało się Frankie czasami pisywać do szuflady, stylem jednakże bliżej jej było do komentatorki suchych faktów, aniżeli fanatyczki prozy i poezji wybrukowanej  kwiecistymi metaforami.
Jako wychowanka Slytherinu była wszechobecnie otoczona  negatywnie nastawionymi do tych o nieczystej krwi. Wrogość? Czy też przyjaźń? Była zbyt młoda, aby móc rozumieć znaczenie otwarcia Komnaty Tajemnic, czy też być w stanie spółkować z samym Riddlem. Franceline nigdy nie potrafiła ustosunkować się do kwestii czystości krwi. Nigdy nie była agresywna i nie chciała widzieć się w roli kata, nie potrafiła jednakże wyłamać się z szeregu i otwarcie bronić imienia mugoli czy szlam. Matka, kobieta o tradycyjnych poglądach, zawsze stanowczo prawiła o swej niechęci do szlamowatego rodzaju, Ojciec zaś, wręcz przeciwnie, należał do zwolenników równości oraz szerzenia pokoju na każdej płaszczyźnie stosunków międzyludzkich. Widziała obie strony ciemno naszkicowanego medalu, dwie szalki starej wagi ustawione na tym samym poziomie. Nie komentowała, ani nie kwestionowała nigdy niczyjego zdania, chyba iż okazywano nadmierną ignorancję, bądź brak logiki, którą szczerze gardziła. Bezstronność oraz brak głośno wygłaszanej idei miały jej towarzyszyć przez kolejne lata, aż do wyboru Grindelwalda na dyrektora Hogwartu.
Pewnego lata jej jedyny, brat zrodzony z tej samej krwi zaginął bez wieści, rzekomo wciągnięty do lasu przez dzikie zwierzę. Okolica znana była z okazjonalnych ataków wilkołaczych, lecz ślepa brawura i klątwa ciążąca nad ich familią, zdawały się płynąć w żyłach Greybacków i nic nie było tego w stanie zmienić. Rzewnie opłakiwany, przez Franceline porwanie chłopca zostało przyjęte kuriozalnie spokojnie, nie chłodno, o co pośrednio ją oskarżano, a łagodnie, tak jakby pod skórą przeczuwała, że jest bezpieczny i kiedyś do nich wróci. Od tamtego momentu domem targały istne huragany wrzasków, kłótni i wyzwisk, czego dziewczynka nie musiała być świadkiem wracając każdej jesieni do Hogwartu.
Tymczasem, w wieku nastoletnim, wizje generowane przez trzecie oko nasilały się, wszem i wobec anonsując swą już niezaprzeczalną obecność, która do tej pory wypierana była nie tylko przez samą Frankie, ale i sceptycznych rodziców dziewczyny.  Przedstawiały się już nie jako pozbawione sensu zrywki i symbole, stawały się dużo bardziej klarowne i wyraźne, brakowało im za to kasandrowego fatalizmu – czemu zresztą miałyby przyjmować ponure, atramentowe pierzę, jeśli nie licząc zniknięcia brata, życie Greybackówny usłane dotąd było różanymi atłasami? Rzadko nie nawiedzały jej wyłącznie poza sferą snów, te zaś wkraczające w namacalną rzeczywistość, bywały trudne do zinterpretowania. Co nie znaczy, że nie próbowała nadać im znaczenia.
Na jawie ujrzała raz bezbarwną sylwetkę mężczyzny, prowadzącego ją ku okazałym drzwiom, za którymi kryła się zwarta grupa czarodziejów. Odczuwała ich intencje, wywęszyła moc potrafiącą pokonać czarną magię i choć nie każdy element pasował do wzorzystej układanki, Frankie sądziła, że odkryła znaczenie wizji. Czy naprawdę tego chciała? Czy faktycznie ślepo wierzyła, że powinna zwalczać czarną magię? Nieważne. Miała zostać aurorem. Najlepszym, jakie znały pokolenia, takim zapisanym na kartach historii już na wieki.



Patrząc wstecz na żar płonących za nami mostów,
Na przelotnie wspomnienie, jak zielono było tam po drugiej stronie



Zgaszona gwiazdka.


Matka już od samego początku była przeciwna zapędom Frankie, podczas gdy ojciec bezgranicznie wspierał decyzję dziewczyny. Śpiewająco zdała wszystkie wymagane na stanowisko aurora OWUTEMy i pełna płonących nadziei rozpoczęła kurs – wszak była jasnowidzem, nie mogła się pomylić! Nikt jednakże już nie piał z zachwytu nad jej talentami, nikt nie rzucał pobłażliwymi uśmiechami na jej kapryśne i pełne zuchwałości frazesy. Trudności piętrzyły się w górę powoli stając się wieżą coraz wyższą i bardziej grząską, taką rzucającą cień na jej gargantuicznych rozmiarów ego. Półtora roku dłużej niż tym najlepszym, po czterech i pół latach okupionych cierpieniem i wyrzeczeniami własnej natury, doszła do upragnionej mety. Jednakże, tuż przed jej przekroczeniem, doznała wizji, wyraźnej i pozbawionej mętnej formy.  Przez ostatnie lata oddania zawodowym ambicjom, nie przykładała większej uwagi do rodzinnych kwestii, dlatego też nagłe odejście matki było dla dziewczyny ogromnym szokiem. Tuż  po rażącej kłótni z mężem, odeszła z domostwa na zawsze, zostawiając męża u progu potężnego ataku klątwy Ondyny. Kochał kobietę, która po latach wirowania pośród oparów intensywnych emocji oraz pięknych idei, postanowiła odejść,  tym razem na zawsze. Amadeus Greyback jeszcze nigdy nie wyglądał tak przeraźliwie słabo i żałośnie, zawzięcie odmawiając  leczenia i kuracji śmiertelnej choroby, która dotąd zdawała się być uśpiona. Frankie nie wierzyła dotąd, iż była skłonna do poświęceń podobnego kalibru, ale nie była w stanie zostawić ojca na pastwę cierpienia w samotności;  dla ojca, tego samego, który zawsze namawiał do spełnienia marzeń i gonienia za tym co grało w środku serca, porzuciła wszystko, nie przystępując do ostatnich egzaminów wiążących ją z przyszłością aurora. Gdy pewnego dnia, doszły do nich słuchy o związaniu się matki z jednym ze słynnych popleczników czarnej magii, ojciec wydał z siebie ostatnie tchnienie.
Odwiedzając ośrodek szkoleniowy, w tym grono świeżo upieczonych aurorów, pragnęła pośrednio dopytać czy możliwym byłoby ponowne przyjęcie jej do szeregów kursantów, lecz gdy tylko usłyszała wielokrotnie rozchodzące się echem po pomieszczeniu niewybredne i kujące w ducha słowa:  „I tak się nie nadawała” „Za słaba” „Nie przeszłaby testu” „Takie panny jak ona nie mają tu czego szukać” – odwróciła się na pięcie i nigdy ponownie tam nie wróciła. Nie wstydziła się przed innymi tak bardzo, jak przed samą sobą.
Świat się dla niej nie zatrzymywał, ruszał do przodu galopując fertycznie niczym dziki koń po płaskich wrzosowiskach. Ci sami kuzyni i kuzynki, z którymi biegała po górach i lasach, spełniali się zawodowo, zawierając szczęśliwe mariaże, przyczyniając się do powstawania kolejnych pokoleń swych małych, gnomowatych klonów. Ci, których wyśmiewała i którymi gardziła w czasach szkolnych, wspinali się na wyżyny, depcząc po jej gasnących moralach jak po anemicznych mrówkach. Każdego dnia liczyła na magiczny, upragniony powrót brata, który po tych wszystkich latach, na wieść o odejściu matki i śmierci ojca, zawita u progu ich domu, przytuli ją mocno i powie, że jeszcze ciągle mogą być rodziną. Niestety, nigdy tak się nie stało. Ale przynajmniej butelka ognistej zawsze przy niej była i wysłuchała każdego, nawet najbardziej intymnego zwierzenia.

Trawa była zieleńsza,
Światło było jaśniejsze,
Smak był słodszy



Matkę spotkała podczas jednej z deszczowych, listopadowych nocy, tych niosących ze sobą zapach przegnitych liści. Nie spytała córkę o męża ani razu, za to gorliwie prawiła o nowym porządku rzeczywistości, o miejscu, w którym silne jednostki, takie jak one mogą migotać niczym supernowe na czarnym firmamencie. Kobieta bezgranicznie oddała swą duszę nowemu celu, jakim było oczyszczenie świata z podludzi, nie brzmiała jednakże jak ktoś oddany ideom Grindelwalda. Franceline niegdyś boleśnie wściekła na rodzicielkę, zaczęła żałować rodzicielki, przyjmując nieskładną gadaninę za brednie chorej psychicznie kobiety. Gdy pognała aby wezwać posiłki z Munga, ta rozmyła się w nicości, tak jakby jej tam nigdy nie było.
Dalsza rodzina zdawała się nie rozumieć przeciągających się dramatów młodej Greybakówny, radzono jej przełknięcie dumy i rychłe wyjście za mąż – wszak cóż mogłoby uchodzić za lepsze remedium na utracony sens, jeśli nie oddanie się w ramiona cudzej, męskiej odpowiedzialności?  Nie, to nie było dla niej, mężczyźni w większości przypadków odstręczali ją od niepamiętnych czasów. Cóż, może za wyjątkiem jednego, ale Frankie nigdy nie mogła posiadać klucza do cudzego serca, nie kiedy nie była w posiadaniu tego otwierającego jej własne.
Próbowała swych sił w lidze Quidditcha, lecz po kilku przegranych szansach w fazie rekrutacyjnej, miała ochotę złamać własną miotłę w pół i rzucić ją na pożarcie bezlitosnych płomieni. Całkiem przypadkiem, spotykając dawną koleżankę ze szkolnej drużyny, usłyszała o zwalniającej się posadzie redaktora rubryki sportowej w Proroku Codziennym. Od dawna już nie napisała niczego sensownego, ani spójnego, ale kto był zdesperowany, stęskniony za jakąkolwiek zmianą w nędznej prozie życia i znał się na Quidditchu tak dobrze jak ona? Cóż właściwie miała do stracenia poza kolejnymi nadziejami, rozsypującymi się od kilku lat nieprzerwanie niczym domek z kart ułożony przez niecierpliwe dziecko? Nie było to zajęcie wymarzone, lecz poza pieniężnymi przychodami, mogła nareszcie zająć się czymś produktywnym, zajmującym depresyjne myśli.
Na stałe przeniosła się do Londynu, oprócz nowej pracy, zajmując się również zgłębieniem numerologii, w której rzekomo mogły skrywać się odpowiedzi na dręczące ją pytania dotyczące jasnowidzenia. Wizje od śmierci ojca pojawiały się niezwykle rzadko, co podejrzewała, iż związane było z chmurnymi nastrojami ogólnie panującej marności.
Nie reagowała przerażeniem na ogrom zmian snujących się w gęstniejącym powietrzu. Nie ufała plotkom, trzymając się raczej na uboczu, z dala od konfliktów i otwartego wygłaszania poglądów. Lecz nie tego podświadomie pragnęła; irytowało ją usilnie, iż nie była częścią planów, przygód i misji arcyważnych, mających wpływ na losy świata.
Odczuła to najmocniej przy majowych wydarzeniach anomalii magii, która zawładnęła szalonym kapeluszem rzeczywistości. Nie rozmawiała na podobne tematy z nikim, choć żądała wiedzy, wyjaśnień i możliwości szansy własnego wkładu w sprawę... ale dlaczego miałaby?
Franceline Greyback jest nikim innym, jak bezbarwną jednostką z numerkiem wypierającym imię i nazwisko. Nie dane jej zmieniać karty historii, przeznaczenie zaplanowało dla tej panny nic więcej poza przeciętnością.



Obiecano mi rolę protagonistki. Dlaczego więc tkwię w bezdennej szarości jako zwykły, miałki pionek?


Patronus: Noc świętojańska, jedna z ostatnich wspólnych wypraw Greybacków na łono natury. Tak jak zawsze, nocowali pod rozegnionymi gwiazdami, pośród szumu topoli i nut niespokojnego lasu. Każdy po kolei miał za zadanie zaśpiewać chociaż jedną, znaną i skoczną przyśpiewkę, podczas gdy reszta żwawo tańczyła wokół rozpalonego ogniska.  Roześmiani, nieskłóceni rodzice, sprawiający psikusy brat i tęczówki każdego z nich,w których odbijało się nic innego jak radość i beztroska. Obozowisko odwiedził nocą ciekawski ryś, który poświeciwszy na moment swą mordką, zniknął zaraz potem w gęstwinach krzaków. Szczęśliwe wspomnienie jeszcze żywe, choć Frankie jest pewna, iż całkiem niedługo może nie być w stanie w ogóle przywołać patronusa.  



-->






-->
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 12 Brak
Zaklęcia i uroki: 20 +5 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 4Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia magii I1
NumerologiaII5
Silna wolaIV20
ZastraszanieI1
RetorykaIII10
SpostrzegawczośćIII10
Ukrywanie sięI1
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
SzczęścieI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura, tworzenie prozyII7
Literatura (wiedza)I1
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleII7
JeździectwoI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Jasnowidz-6
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka



Ostatnio zmieniony przez Franceline Greyback dnia 15.08.17 20:52, w całości zmieniany 5 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Franceline Greyback [odnośnik]14.08.17 14:33
Chyba miałam podbić, że skończona! oww
Gość
Anonymous
Gość
Franceline Greyback
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach