Wydarzenia


Ekipa forum
Cyrus Potter
AutorWiadomość
Cyrus Potter [odnośnik]29.01.21 9:36

Cyrus Benjamin Potter

Data urodzenia: 5 sierpnia 1926r.
Nazwisko matki: Lovegood
Miejsce zamieszkania: wyjątkowo niechlujna kawalerka przy ulicy Pokątnej
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: twórca magicznych mioteł
Wzrost: 186 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: mahoń
Kolor oczu: łagodny, ciepły brąz
Znaki szczególne: kilka połamanych, brzozowych witek, sterczących bezczelnie z czupryny wiecznie zwichrzonych włosów; tlący się jeszcze zapach cygara, gaszonego pospiesznie w najbliższej filiżance; silne dłonie o skórze pokrytej mozaiką starych i całkiem świeżych jeszcze odcisków; kilka złotych piegów rozsypanych w okolicy nieco krzywego nosa



ziemia

Ma mocne korzenie.


Całe szczęście; te korzenie trzymają go mocno, stabilnie, podczas gdy sam tak niecierpliwie pnie się do świata. Pcha się nieznośnie, zachłannie, rozpiera szpotawymi nieco kolanami, wyciąga chude łokcie, byle prędko, szybko, szybciej, byle zachłysnąć się promieniami słońca, świeżym powietrzem pachnącym lasem i maminą szarlotką, i obietnicą przygody. Jego matka hoduje w ogrodzie wiele kwiatów, ale to jej rodzina kwitnie najpiękniej, podlewana z największą dozą czułej, bezwarunkowej miłości.

Jego matka jest najpiękniejsza; inni chłopcy w Dolinie Godryka mówią to samo o swoich matkach, ale Cyrus wie, że to jedynie zazdrość, i w swojej dobroduszności niemalże im współczuje. Ich matki nie mają w końcu dołeczków w policzkach ani oczu przejrzystych jak źródełka; nie pieką też najlepszej na świecie szarlotki z cynamonem ani nie potrafią śpiewać kołysanek głosem ciepłym i słodkim jak miód. Cyrus kocha swoją matkę za wiele rzeczy- najbardziej jednak za to, że kiedy każdego poranka wypada przez drzwi wejściowe, zarumieniony, podekscytowany wizją nowego dnia, nie karci go, mówiąc Przestań, zwolnij, nie gnaj!, tak, jak robią to inne matki. Zamiast tego Harriett Potter staje w progu, wołając:
-Biegnij, synu!
A więc biegnie.

Świat jest zbyt wielki, zbyt ciekawy, aby iść przez niego powoli. Tata zdaje się to rozumieć; nie karci go za podarte nogawki spodni, za strącony w biegu dzbanek z sokiem dyniowym, za nos rozkwaszony jak jabłko po upadku z drzewa. Wszystkie upadki mają słodki smak Musów-Świstusów, które potajemnie wciska mu do ręki, podczas gdy mama, marszcząc lekko nos, mamrocze pod nosem lecznicze inkantacje. Cyrus przygląda się magii z podziwem; jak inna, jak cudowna, jak różna potrafi być. Magia matki jest subtelna, dobra. Łagodnymi pociągnięciami brzozowej różdżki potrafi naprawić cały świat, zasklepić krwawiącą ranę, skleić pobitą doniczkę, zagotować rondelek mleka z miodem tuż przed snem. Magia ojca to siła- Cyrus uwielbia obserwować jego spokój, jego opanowanie, pewność, z jaką wypowiada zaklęcia. Gdyby ktoś zapytał go, kim chciałby zostać, gdy dorośnie, znał odpowiedź- chciałby być taki, jak jego ojciec.

Przygotowania do przejęcia tej roli znacznie ułatwiają mu zresztą dwa najpiękniejsze, najwątlejsze kwiatki hodowane przez jego matkę- jego siostry. Dopiero z ich przyjściem na świat Cyrus uczy się zwalniać kroku. W sam raz, by zdążyć usunąć tlące się świeczki z zasięgu pulchnych rączek, by odpędzić kryjące się pod dziecięcymi łóżkami koszmary, by złapać lecącą z gałęzi jabłonki jak ptaszątko z połamanymi skrzydłami Effie. Nawet, jeśli sam łamie przy tym kostkę (po raz drugi, pierwszy raz zbiega się czasem z pierwotnym przejawem jego magii, kiedy w wieku pięciu lat wylewitowuje się pod strop szklarni jak nieudany fajerwerek, a potem równie entuzjastycznie spada w dół)- byłby w stanie oddać za nie wiele więcej. Nabiera więc pewnej wprawy, jeszcze nie wiedząc, jak przyda mu się w przyszłości, w której połamie się jeszcze wiele razy, najboleśniej jednak łamiąc sobie serce.

Dolina Godryka jest żyzną glebą, z której wyrasta pewny siebie, rezolutny i radosny. W ferworze codziennych pościgów z chłopcami z sąsiedztwa (dziewczynki woli oglądać z daleka, te małe, kruche istotki powodują w nim jakiś paskudny, wewnętrzny lęk, i peszą go aż do żenujących rumieńców) nieomalże przegapia datę nadejścia listu z Hogwartu. Kiedy wybiera się na Pokątną w towarzystwie ciotki Griseldy, zastępującej pochłoniętą ratowaniem świata matkę, niemalże puchnie z dumy. Nawet, jeśli w nowej szacie wygląda początkowo dość pokracznie- nieproporcjonalnie długie nogi groteskowo rozciągają nogawki spodni, tendencja do garbienia uwypukla kaptur szaty, upodabniając go do wielbłąda- perspektywa nowej przygody nęci go obietnicą czegoś cudownego.

Nadszedł czas, by zanieść część ziemi, z której wyrósł, w nowe miejsce- i wydać plon.

ogień

Pierwszym jego wspomnieniem z Hogwartu jest pieczeń z indyka.



Za żadne skarby świata nie przyznałby się przed nikim, że tęsknił; był w końcu dużym chłopcem, a dużym chłopcom nie wypada czuć w brzuchu dziwnego ucisku na myśl, że oto czas pożegnać się z kwitnącą przed domem jabłonią i parzoną przez mamę herbatą. Duzi chłopcy nie zastanawiali się, czy potrafią zasypiać w łóżku innym niż własne, stojące pod oknem, przez które nieśmiało zagląda pnący się z gracją po ścianie domu bluszcz. Żaden duży chłopiec z pewnością nie czuł też, jak niepokój osiada mu ołowianą kulą na dnie żołądka na samą myśl o tym, co zostawia za sobą, pędząc w nieznane tętniącym życiem ekspresem Hogwart.

Kto miał zaopiekować się Effie, Effie drobną jak wróżka, która oprócz talentu magicznego zdawała się przejawiać niezwykłą moc przyciągania do siebie wszystkich czyhających w okolicy niebezpieczeństw? Kto miał przegonić z pokoiku najmłodszej siostry wszystkie bezkształtne koszmary, tak, aby mogła spokojnie zasnąć? I wreszcie któż, na Merlina, miał pochłonąć wszystkie patery najcudowniejszej na całym świecie szarlotki pieczonej przez jego matkę?

Natłok myśli po raz pierwszy w życiu zdołał skutecznie odebrać mu apetyt na dobre dwa dni; kiedy zasiadł więc na stołku podczas Ceremonii Przydziału, ledwo usłyszał wykrzyczane przez Tiarę Gryffindor!, tłumione rozpaczliwym kruczeniem jego brzucha. Drogę do wiwatującego stołu przybranego barwami czerwieni i złota pokonał niemalże biegiem, na krótko przed tym, nim drewniany blat ugiął się z lekkim skrzypnięciem pod ciężarem parujących półmisków i talerzy. Pierwszą rzeczą, jaka stała się częścią legendy o Cyrusie Potterze, była historia o tym, jak samodzielnie pochłonął całą, calutką pieczeń z indyka, wraz ze skórką, żurawinowym sosem i farszem- dopiero po tym wyczynie mógł w końcu odetchnąć na tyle głęboko, na ile pozwalał mu niebezpiecznie przepełniony brzuch, i z tym oddechem wypuścić z siebie resztki tlącego się gdzieś w głębi lęku przed nieznanym.

Życie w Hogwarcie okazuje się być wszystkim, o czym marzył, i więcej.

Hogwart to pierwszy lot na miotle; pierwszy wiatr, mierzwiący włosy i łaskoczący piegowaty nos, pierwszy oddech wolności, nowszej, prawdziwszej- upija się nią szybciej, niż pierwszą przemyconym do Pokoju Wspólnego miodowym piwem. Hogwart to też nauka przyjaźni. Cyrus nigdy nie poznaje gorzkiego smaku samotności- nie musi szukać przyjaciół, oni zdają się znajdować go sami, wypełniając jego szkolne życie coraz bardziej i coraz głośniej. Z radością daje się pochłonąć pokusie bycia częścią czegoś większego, wkładając w grupę całe swoje serce, umysł i finalnie krew, kiedy po raz pierwszy obija knykcie o nos drwiącego z drugorocznej Gryfonki Ślizgona. Czystość krwi nigdy nie miała dla niego znaczenia- otoczony szczelnym, ciepłym, bezpiecznym kokonem przyjaciół niemalże jest w stanie odpędzić od siebie pogłoski o rozłamie drążącym magiczne społeczeństwo, o widmie nadchodzącej wojny, która nakaże im wszystkim zajęcie miejsca po jednej ze stron budowanej już barykady; niemalże. Z ubiegiem lat coraz mniej czasu poświęcają jednak na dziecinne żarty, a przy kominku Pokoju Wspólnego śmiech poczyna ustępować miejsca dziwnej melancholii, obcemu niepokojowi, który sprawia, że mimo bijącego od ognia ciepła, oni drżą z zimna. Choć kiedy inni nieśmiało poruszają temat wojny, on sam pospiesznie wyciąga Eksplodującego Durnia lub wymyka się do kuchni, aby powrócić z niej z zapasem dyniowych pasztecików i ciepłych jeszcze cytrynowych tart, i jemu coraz trudniej jest odwracać wzrok od tego, co z każdym dniem rośnie i nabiera kształtu tuż przed jego oczami. Kiedy wszyscy więc życzą sobie dobrych snów, powoli znikając za drzwiami własnych dormitoriów, on nie śpi, w milczeniu ćwicząc wyuczone na poprzednich zajęciach z obrony przed czarną magią zaklęcia.

Poznaje bowiem zbyt wiele rzeczy, których zamierza bronić do końca.

Matka kąśliwie powtarza, że nauka zdaje się nie przeszkadzać mu w uczęszczaniu do szkoły magii- i ma w tym wiele racji. Historia magii niezmiennie kołysze go do snu, transmutacja nuży, numerologia frustruje; zalążki wiedzy o zielarstwie, które tak skrupulatnie próbowała w nim zaszczepić matka, więdną tak gwałtownie, jak wszystkie magiczne rośliny, jakich tylko on ośmieli się dotknąć. Wróżbiarstwo nawet bawi go przez krótką chwilę, szczególnie kiedy uczy się tworzyć widoczne w fusach kształty i wizje za pomocą opuszki własnego palca i wątpliwego talentu do malarstwa. Wzdychając nad jego kociołkiem, profesor eliksirów określa jego talent mianem subtelności buchorożca w składzie porcelany, nie myląc się przy tym ani o jotę. Jedynym przedmiotem, który finalnie roznieca w Cyrusie nieznaną wcześniej iskrę głodu wiedzy, są uroki. Obrazy z dzieciństwa; skupiony ojciec, jego spokojna twarz, pewne dłonie, sposób, w jaki sposób inkantacje miękko spływają z jego ust, projektując na końcu różdżki jasną łunę zaklęcia. Cyrus pragnie być jak on- chociaż sam zdaje się kłębkiem zamkniętego w chłopięce ciało chaosu, podskórnie lgnie do spokoju, łaknie go, szuka. Dlatego też, ku niezadowoleniu przyjaciół, zaczyna opuszczać część nocnych zakazanych eskapad po zamku i wieczorów spędzonych nad gargulkami przy kominku, zamiast tego w ciszy i skupieniu ćwicząc zaklęcia, raz po raz, aż stają się jak zaklęcia ojca- idealne.

Nowoodkryta miłość do zaklęć, głęboka, stabilna, nie może jednak równać się z dzikim, bezkresnym uwielbieniem do lotu.

Swój pierwszy mecz Quidditcha okupuje złamanym, po raz kolejny, nosem; tym razem bólu nie osładzają słodkości wciskane do rąk przez ojca, a nieśmiały, mokry pocałunek, który w Skrzydle Szpitalnym składa na jego policzku drugoroczna Penny Carter. Odkąd Cyrus dołącza bowiem do drużyny, strosząc się dumnie niczym paw w blasku tytułu nowego szukającego drużyny Gryffindoru, one pojawiają się wszędzie- dziewczęta. Wcześniej nie zwracał na nie szczególnej uwagi; nie rozumiał ich chichotu, ich podekscytowanych szeptów, miękkich włosów i delikatnej skóry, ich łez wzruszenia na widok przyniesionych na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami puszków pigmejskich. Jest w nich coś, co początkowo onieśmiela go aż do krępującego pąsu policzków- są takie drobne, takie inne, takie czułe, i tak łatwo jest zrobić im krzywdę, doprowadzić do drżenia ust i szklenia oczu. On sam zaś przejawia w tych kwestiach grację i delikatność Bijącej Wierzby, absolutnie nieświadomie ignorując wszelkie damskie subtelności, okazując swoją nieporadną sympatię wylewnie i otwarcie, co, za sprawą jakiejś niezrozumiałej magii, jest mu wybaczane i uznawane za urocze. Zazwyczaj do czasu; wkrótce nie potrafi już doliczyć się dziewcząt, które zamiast chichotu witają go siarczystym policzkiem, a potem odchodzą gniewnym krokiem, pozostawiając go kompletnie i zupełnie idiotycznie nieświadomym własnych przewinień.

woda

W dniu, w którym poznaje Molly, ma na sobie dziurawą skarpetkę.



Gdyby nie to, pewnie by jej nie zauważył. Chłopcy jak ty nigdy nie widzą takich dziewcząt jak ja, mówi mu później, jednego z tych licznych wieczorów, kiedy przysypiają razem, kołysani do snu sykiem dogasających w kominku okruchów węgla. Chciałby móc zaprzeczyć, ale nigdy nie mógłby okłamać Molly- więc tylko uśmiecha się, lekko, trochę przepraszająco, trochę gorzko. A ona odwzajemnia uśmiech.

Niemalże na pewno nie zwróciłby na nią uwagi; na zadarty nos, z trudem utrzymujący na niezgrabnym garbku ciężar szylkretowych okularów. Na owalną, poważną twarz, białą jak mleko, anemiczną na tle kurtyny ciemnych, sięgających łopatek włosów. Być może zwróciłby uwagę na jej zapach, lawendę i miód, słodkie, bliskie, kuszące; jednak cały Pokój Wspólny zdołał już nabrzmieć od woni Kremowego Piwa, płonącego drewna i czekoladowego ciasta, które ktoś zdołał ukradkiem przemycić ze szkolnej kuchni.
On jednak nie musiał zwracać uwagi na Molly- to Molly zwróciła uwagę na niego.

-Powinieneś to zaszyć- Kiedy odwraca się w poszukiwaniu źródła głosu, napotyka jej wzrok- para błękitnych oczu mierzy go nieco sceptycznie zza oprawek stanowczo zbyt wielkich na drobną twarzyczkę okularów.- Wygląda strasznie głupio.
Wzdycha lekko, dostrzegając malującą się na jego twarzy konsternację, po czym bezceremonialnie wskazuje palcem na jego stopy.
-Masz dziurę w skarpetce. Wiedziałeś o tym?
I, ot tak- zostają przyjaciółmi.

Nie na tamtym przyjęciu, rzecz jasna; tam chwilę później porywa go tłum, ktoś ściska go mocno, klepie po plecach, wkłada w ręce nowy kufel tuż po tym, jak Cyrus rozlewa połowę zawartości poprzedniego. Po wygranym meczu Gryfoni stają się jednością, jedno ciało, jeden organizm pulsujący życiem, tryskający szczęściem, głośny, pełen, witalny- a on sam kocha być jego częścią.
Po raz kolejny spotyka Molly dwa dni później. Teraz już wie, jak jej szukać- i oto jest, drobna, pachnąca lawendą, pochylona nad esejem z historii magii (o którym on sam, co stwierdza bez szczególnego zdumienia, zapomniał) i gryząca zawzięcie końcówkę pióra.
-Powinnaś je odłożyć- Rzuca, przysiadając na skraju ławki, i cały szczerząc się w uśmiechu.- Wygląda strasznie głupio.

Molly różni się od jego przyjaciół. Jest znacznie bardziej cicha. Znacznie bardziej spokojna. Początkowo Cyrus gubi się w korytarzu jej myśli, w jej milczeniu; nigdy nie potrafi pojąć jej do końca, ale uczy się, że jej spokój działa na niego kojąco, że kołysze go do snu jak woda, jak fale, że koi jego własne jaskrawe, głośne emocje i niepoukładane myśli. Z czasem przyjaciele zaczynają zapraszać Molly na wspólne wypady, co pieczętuje ich los. Cyrus słyszy rzucane półżartem komentarze, kiedy okrywa wątłe ramiona Molly kocem lub nosi za nią torbę z książkami- puszcza je jednak mimo uszu albo zbywa śmiechem. W końcu to nie to; Molly stanowi zupełnie odrębną kategorię, zupełny inny świat. Molly widzi w końcu, jak zaprasza inne dziewczęta do Hogsmeade; poznaje jego pierwszą poważną miłość, Cilię, którą całuje pod jemiołą podczas świąt na piątym roku. I Molly nie ma nic przeciwko temu, twierdzi Cyrus, kiedy żarty przyjaciół zaczynając go męczyć- a potem odchodzi, nie widząc, jak za jego plecami mlecznobiała twarz kurczy się i smutnieje, podczas gdy Molly, drżąc, wraca do przerwanej chwilę temu lektury.

W lipcu pierwszego lata po zakończeniu nauki w Hogwarcie odwiedza Molly w jej domu w Kornwalii. Otwiera mu drzwi ubrana w sukienkę żółtą jak pierwiosnki, jak słońce- kiedy bierze ją w ramiona, zapach lawendy i miodu odurza go skuteczniej od letniego wina, które później piją na jej werandzie, patrząc, jak dzień chyli się ku wieczorowi.
Następnego dnia zamierza wyjechać do Irlandii w towarzystwie kilku przyjaciół. Jeden z nich, Kenny, święci swój pierwszy triumf jako nowoprzyjęty zawodnik Nietoperzy z Ballycastle- oni zaś jadą razem z nim, jeszcze pijani marzeniami, odurzeni wizją pięknej przyszłości czekającej na nich w innych zakątkach Europy, z dala od deszczowego Londynu, który poczyna straszyć wizją nadchodzącej dorosłości.
Molly słucha go i uśmiecha się, potakując wszystkim z jego najbardziej wybujałych wizji (odkryję skrzaci garniec irlandzkiego złota i zostanę obrzydliwie bogaty, ja i Kenny założymy nową drużynę Quidditcha i zdobędziemy tegoroczny puchar, polecimy na miotłach zobaczyć nordyckie fiordy i własnymi rękoma upoluję łosia, przywiozę ci jego poroże, zobaczysz!)- a potem nagle łapie go za rękę. Ma chłodną skórę, chociaż policzki czerwienią jej się, a oddech przyspiesza w nagłym przypływie gorąca. Cyrus nie pojmuje, co się dzieje, ale czuje, jak ta dziwna, niezrozumiała panika udziela się też jemu; żołądek kurczy się bolesnym supłem w jego brzuchu jak wtedy, wiele lat temu podczas pierwszej podróży do Hogwartu- a potem zamiera nagle, porażony.
-Cy, zanim wyjedziesz... Zanim wyjedziesz, muszę cię zapytać. Muszę wiedzieć.- Patrzą się na siebie przez najdłuższą chwilę w jego życiu; oczy Molly błękitne jak sadzawka, jak wiosenne niebo, jej usta drżące lekko, pełne, miękkie, bliskie- Czy myślisz, że mógłbyś mnie kiedyś pokochać?
Niebo, wbrew jego oczekiwaniom, nie pęka i nie zasypuje go lawiną granatowych smug i lśniących gwiazd. Ziemia nie rozstępuje się pod nim, a powietrze nie ucieka z jego płuc, by łaskawie pozwolić mu zapaść się w sobie, skurczyć i zwiędnąć jak listek tych wszystkich kwiatów, które matka powierzyła jego wyjątkowo nędznej opiece. Świat dalej funkcjonuje, nieubłagalnie prze do przodu, nie pozwalając mu dłużej przeciągać dzwoniącej w uszach ciszy- dlatego Cyrus panikuje i dlatego Cyrus pęka, mówiąc:
-Nie wiem.

Niewiele później na zawsze znienawidzi się za te słowa. Wtedy jeszcze tego nie wie; wtedy jeszcze tylko obserwuje, jak coś w oczach Molly gaśnie. Wtedy jeszcze tylko czuje, jak chłodna wydaje mu się jego własna dłoń, kiedy Molly cofa rękę w dziwnym, skrępowanym, zawstydzonym pośpiechu. Wtedy jeszcze waha się, chcąc po raz ostatni zamknąć ją w pożegnalnym uścisku- ale to ona pierwsza usuwa się za próg i uśmiecha blado, życząc mu bezpiecznego powrotu do domu.

Wtedy też widzi Molly po raz ostatni.

powietrze

Kiedy śpi, śni o lataniu.



Nie powinno go to dziwić. Pierwszym kaprysem jego magii było wszakże wysłanie go prosto w objęcia powietrza, tuż pod drewniany sufit domu w Dolinie Godryka. Być może już od wtedy los zechciał zdefiniować jego ścieżkę, nieodwracalnie wiążąc marzenia Cyrusa z lataniem.

Irlandia okazuje się być piękna; Cyrus chłonie ją całym sobą i uczy się ją kochać. Uczy się kochać mroźne poranki, które witają go wiatrem i chłodnym deszczem, kiedy tuż po przebudzeniu wygląda za okno ich nowego mieszkania. Właściciele każą płacić sobie jedynie śmieszne knuty za jego wynajem- na początkową wieść o cenie wraz z przyjaciółmi klepią się po ramionach, szczerząc się w szerokich uśmiechach samozwańczych dzieci szczęśliwego losu. Rzeczywistość po przyjeździe gasi ich zapał skuteczniej, niż wieczorna pachnąca wrześniem ulewa; pierwszej nocy pod Cyrusem pęka drewniane krzesło, drugiego dnia znajdują pod łóżkiem dwie martwe myszy, tydzień później żegnają się z drewnianą framugą okna, porwaną w nieznane przez silniejszy podmuch wiatru. Paradoksalnie, wszystko to sprawia, że miejsce najbardziej dalekie bezpiecznemu domostwu w Dolinie Godryka staje się dla niego domem. Szybko uczy się kochać cierpki żart i żar emocji Irlandczyków; jeszcze szybciej odkrywa w sobie miłość do ich wyjątkowo taniego piwa i do ich wyjątkowo pięknych rudowłosych dziewcząt. Po krótkim czasie kocha już nawet pochłanianie naprędce przygotowanej kolacji na podłodze (nigdy nie kupują nowego krzesła) i zapach mokrego drewna, który w nocy tuli go do snu.

Największa miłość czeka na niego jednak daleko poza progiem niewielkiego mieszkania.

Wyjeżdżając, nie czynią wielu planów; przywilejem beztroskiej młodości jest zgrabne unikanie zmartwień, zostawianie poczucia obowiązku wraz z niknącym w oddali angielskim lądem. Szukają tego, czego szukają wszystkie niespokojne duchy- po części przygody, a po części samych siebie. Po zakończeniu nauki w Hogwarcie przyszłość Cyrusa nie jawi mu się jaśniej, niż za szkolnych czasów- choć zawód ojca budzi w nim pokłady podziwu, on sam woli trzymać się z dala od gmachu Ministerstwa Magii, podobnie jak i od szpitalnych korytarzy przemierzanych niestrudzenie przez jego matkę. Jedyną rzeczą, która sprawia mu prawdziwą radość, jest gra w Quidditcha. Szybko wyzbywa się jednak złudzeń; jest dobrym szukającym, jako członek drużyny Gryfonów przynosi swojemu domowi kilka mniej lub bardziej widowiskowych zwycięstw- nie jest jednak wyjątkowy. Nie tak, jak Kenny, który zabiera go ze sobą na treningi Nietoperzy z Ballycastle, sprawiając, że choć Cyrus nigdy nie staje się zawodowym graczem, zaczyna czuć się członkiem drużyny.
W ten sposób poznaje też Arthura, niepozornego, drobnego człowieka o miłej twarzy i spracowanych dłoniach, który pewnego dnia dołącza do nich w drodze na kolejkę Ognistej w barze nieopodal stadionu. Na tle wszystkich postawnych, barczystych, śmiejących się zdecydowanie zbyt głośno i pijących zdecydowanie zbyt wiele zawodników zdaje się odstawać dziwnie, jak przyszyty krzywo guzik albo niepasujący fragment układanki- i to właśnie sprawia, że Cyrus przysiada się właśnie do niego, pchnięty dziwnym poczuciem zaciekawienia, albo... przeznaczeniem? Arthur, choć cichy, okazuje się niezwykłym towarzyszem rozmowy, i, jak się okazuje, niezwykłym przebłyskiem dobrej fortuny w przyjemnym, choć jałowym ostatnimi czasy życiu Cyrusa. Arthur jest bowiem wytwórcą mioteł, który dba o dumę zespołu Nietoperzy od przeszło kilkunastu lat. Cyrus nie rozumie wiele z jego opowiadań o właściwości drewna, o kącie mocowania witek ani różnicach w jakości past do polerowania mioteł, w czym szczególnie nie pomaga mu coraz silniej szumiące w uszach miodowe piwo. Kiedy jednak Arthur oferuje mu wizytę w swoim warsztacie, przyjmuje propozycję bez wahania, z dziecięcym entuzjazmem czyniąc pierwszy krok na nowej ścieżce swojego życia.

Pierwsza wizyta szybko przeradza się w drugą, drugą zaś goni trzecia, za którą dzień później nadchodzi też czwarta, aż niewielki, zakurzony nieco sklep miotlarski staje się jego drugim irlandzkim domem. Arthur, widząc jego entuzjazm, zgadza się przyjąć go pod nieco szorstkie skrzydła swojej opieki i poczyna uczyć go pracy nad tworzeniem mioteł. Zaczynają od podstaw; kiedy Cyrus opanowuje pielęgnację i konserwację drewna, przechodzą natomiast do etapu tworzenia- wówczas, po raz pierwszy od czasów nauki uroków w Hogwarcie, Cyrus zaczyna z własnej woli spędzać bezsenne noce nad studiowaniem opasłych woluminów przy mdłym świetle tlącego się z końca różdżki Lumos. W progi mieszkania powraca późnym wieczorem, od stóp do głów pokryty plamami lakieru i opiłkami pachnącego żywicą drewna, obolały, zmęczony- i szczęśliwy.

Przeznaczenie okazuje się jednak być kapryśnym przyjacielem.

Listy, które dostaje z domu, pachną kubkiem ciepłej herbaty i jesiennymi liśćmi. Czyta je zawsze, kiedy wraca z warsztatu, klnąc jeszcze pod nosem na kolejne wpijające się boleśnie w opuszki palców drzazgi. Przez te krótkie, wyrwane światu chwile, tuż po pracy i tuż przed ich tradycyjnym wieczornym wyjściem do pobliskiego baru, czuje się, jakby był tam z nimi. Słyszy echo głosu ojca w opowieściach o najświeższych wieściach z Ministerstwa; widzi, jak przekwita ogrodowa jabłoń, okrywając się ciepłym złotem i czerwienią późnego października. Czuje też łagodną troskę matki, wplecioną między starannie kreślone litery, kryjących się w znakach zapytania, osiadającą w rogach pergaminu znajomym ciężarem. Zatrzymuje wszystkie listy, które do niego przysyłają; wszystkie oprócz jednego.

Wszystkie oprócz listu, który przynosi mu wieści o ślubie Molly.

Paradoksalnie i zupełnie idiotycznie czuje się zdradzony; zupełnie tak, jakby pożegnalne nie wiem miało znaczyć dla niej coś więcej, tak, jak znaczyło dla niego. O tym przekonywał się bowiem coraz częściej, coraz boleśniej- kochał Irlandię i kochał wolność, jaką za sobą niosła, a jednak coraz więcej nocy spędzał bezsennie, dręczony wspomnieniem dotyku ciepłej dłoni i słodkiego zapachu lawendy. Kiedy wyobrażał sobie powrót do Londynu, wiedział, kogo tak naprawdę chciał ujrzeć czekającego na niego na zatłoczonym peronie. Ta wizja zbledła jednak, błyskawicznie ustępując innej- oto Molly, ciemnowłosa Molly o pąsowych policzkach trzymająca w dłoni bukiet stokrotek, Molly ubrana w biel, skrząca, radosna, piękna. Oto Molly o oczach barwy nieba, Molly z pierścionkiem zdobiącym drobną dłoń, którą podaje miękko czekającemu już na nią na ołtarzu mężowi.
Oto nie jego Molly.

Furia i żal okazują się dużo bardziej gorzkie od whisky i cygar, które wypala jedno po drugim w barze, próbując zdusić palący gardło smak... porażki? Wybrała innego; wybrała innego tak szybko, jeszcze niedawno gotowa wyznać mu miłość, tamtej nocy, kiedy rozsypał w proch i pył piękną wizję własnej przyszłości, niszcząc mydlaną bańkę swoim nieznośnym idiotyzmem. Jego Molly stała się Molly Woodwick, poślubiając jednego z ich wspólnych przyjaciół i tym samym po raz pierwszy łamiąc mu serce.

Nikt nie zadaje mu pytań, gdy oznajmia, że zamierza przedłużyć swój pobyt w Irlandii o kolejne pół roku. Nie znosi ich niewerbalnego współczucia, które snuje się za nim jak cień, kiedy on sam krąży nerwowo po ich śmiesznie małym mieszkaniu. Udaje więc, że nie widzi ukradkowych spojrzeń, przerywanych nagle  rozmów toczonych szeptem, gdy myślą, że już śpi. W końcu imię Molly przestaje pojawiać się na ich ustach, a życie mozolnie toczy się dalej.
Niemalże cały swój wolny czas Cyrus poświęca pracy w warsztacie. Odnajduje coś kojącego w cichym skrzypieniu witek poddających się jego woli, uginających łagodnie do kształtów mioteł, nieświadomych jeszcze, jak podniosłą rolę przyjdzie im spełnić i jak wspaniała przygoda je czeka. Kiedy mija więc ostatni miesiąc jego pobytu w Ballycastle, ma na swoim koncie pierwszą własnoręcznie stworzoną miotłę. Nie jest idealna, rzecz jasna, o czym przypomina mu Arthur, cmokając lekko i marszcząc nos, kiedy ogląda jego dzieło- pomiędzy szorstkimi słowami Cyrus wychwytuje jednak subtelną nutę uznania, i to stanowi spełnienie ostatniego z jego związanych z Irlandią marzeń.

Kiedy dzień później zjawia się w Dolinie Godryka, w głowie szumi mu jeszcze wypity w stanowczo zbyt wielkiej ilości pożegnalny ciemny stout.

Wzięta w ramiona matka wydaje się taka drobna, taka krucha; czy zawsze taka była? Drzewa wciąż kwitną tak pięknie, jak dawniej, a salon wciąż pachnie cynamonem i werbeną; twarz ojca żłobi jednak więcej zmarszczek, niż w jego wspomnieniach, a powietrze jakby ciężej zawisa nad żywą zielenią pnącego się w oddali lasu.
Postanawia jednak martwić się tym później, później; kiedy wpada przez próg domu, opowieści wylewają się z niego bowiem żywym potokiem, całą masą barw, gamą chaotycznych, tętniących emocji. Słowami próbuje odmalować Irlandię, którą pokochał, tak, aby oni też mogli ją pokochać- iskra radości z powrotu do domu gaśnie jednak z cichym sykiem, zduszona czymś ciężkim i mrocznym, niewypowiedzianym, złym, co zawisa nagle w powietrzu, odbierając mu oddech.
-Usiądź, Cy, zaparzę ci herbaty- prosi go matka, kiedy on w końcu milknie, zdjęty nagłym, nienazwanym jeszcze niepokojem.

A potem jego świat pęka na pół i niebo sypie mu się na głowę jak popiół, jak dym.

Jej nagrobek jest biały. Lśni lekko w ostatnich, jesiennych promieniach słońca; wśród czarnego oceanu pomników z ciemnego marmuru i granitu zdaje się opalizować jak muszelka, jak wyniesiona przez fale na brzeg perła, porzucona i samotna w tym bezkresnym morzu czerni i smutku. Ktoś zapobiegliwie postawił sosnową ławeczkę tuż przy jej nagrobku- zapewne wiele osób przychodzi, aby ją odwiedzać, myśli Cyrus, z rozmysłem sypiąc sól na jątrzącą się ranę. Zapewne wiele osób myśli, że ją znało, że potrafiło przejrzeć blady uśmiech pełnych ust, sięgnąć za spojrzenie topazowych oczu i zrozumieć, kim naprawdę była Molly. Ale nie potrafili. Nie mogli potrafić. Nikt nie znał jej tak, jak on; nikt z nich nie mógł wiedzieć, że do herbaty zamiast miodu wolała dodawać łyżeczkę konfitury z płatków róż, że nie potrafiła zasnąć bez wsuniętych na stopy skarpetek, że potrafiła śpiewać jak skowronek, kiedy myślała, że nikt jej nie słyszy. To wszystko o Molly wiedział tylko on, on, który miał ją kochać, on, który miał jej bronić przed całym złem tego świata. On, który najpierw stracił jej serce, a potem stracił ją samą, strawioną gorączką smoczej grypy niecałe dwa miesiące po ślubie.

Nigdy nie zdążył zmienić swojego nie wiem na tak, proszę- i ta niepewność, ta ułomność miała pozostać najgorszym koszmarem do końca jego dni.

Szybko wyfruwa z rodzinnego gniazda, aby osiedlić się w niewielkiej kawalerce na Pokątnej, niepoukładanej, chaotycznej i zagraconej tak, jak jego myśli. Solennie przysięga samemu sobie zaprowadzenie w niej porządku każdego poranka, kiedy spiesząc się do pracy potyka się o zapomnianą filiżankę albo ślizga z rozmachem na pustym kartoniku po czekoladowej żabie (z kupowania których zapewne mógłby już wyrosnąć- ale wcale nie chce). Dobre serce pana Wrighta, w sklepie którego podejmuje praktyki, nie pozwala mu na szczęście komentować kąśliwie pomiętej żałośnie szaty Cyrusa ani przyklejonego do podeszwy jego papierka po musie-świstusie. Jest to jedna z wielu rzeczy, za które Cyrus darzy go bezgranicznym niemalże szacunkiem.

Lubi oglądać świat widziany zza witryny warsztatu; lubi toczące się na Pokątnej życie, wiecznie spieszących się przechodniów, obładowane zakupami matki, które nieporadnie ciągną za sobą zapatrzone w sklepowe wystawy dzieci. Lubi przyglądać się nowym uczniom Hogwartu, podekscytowanym, rumianym z przejęcia, podczas gdy kompletują swoją pierwszą szkolną wyprawkę i wlepiają tęskne spojrzenia w składowane na półkach warsztatu miotły. Z czasem jednak coraz częściej odwraca wzrok od okna. Nie potrafi, choćby chciał, nie zauważać, jak ulica coraz bardziej pustoszeje i cichnie; nie potrafi zignorować brzęczącej w uszach ciszy, rozmów prowadzonych szeptem, tego, jak niebo zdaje się ciemnieć i coraz bardziej zniżać ku ziemi, rzucając chłodny cień na przyszłość czarodziejskiego świata.

W dniu, w którym otwiera swój własny warsztat, jest niesamowicie pijany- Ognistą i szczęściem, którego słodki smak niemal gasi żar alkoholu w gardle. Kiedy kończy praktyki w sklepie Wrightów, nie czuje się wybitnym twórcą- jest jednak dobry, na tyle dobry, aby przechodnie zatrzymywali się z zainteresowaniem przed drzwiami jego niewielkiego sklepu i pytali go o radę, zupełnie szczerze ufając jego wiedzy. Długie dni, spędzane nad doskonaleniem pracy niemalże od świtu do zmierzchu, zaczynają przynosić plon.

Choć potrafi już polerować rysy powstałe na drewnie i naprawiać połamane witki, wiele innych rzeczy wokół niego poczyna kruszyć się i niszczeć- rzeczy, których Cyrus nie potrafi skleić i załatać jednym, prostym zaklęciem. Nie istnieje czar, który zdjąłby z jego piersi ten dziwny ciężar, który zdaje się rosnąć wraz z czasem, kiedy ich przyjacielskie wypady do Dziurawego Kotła z błogiej codzienności stają się rzadką odmianą. Z ciepłym uśmiechem ogląda wszystkie zdjęcia, które poczynają spływać do niego sowią pocztą; kolejni przyjaciele z dzieciństwa nieporadnie kołyszący w ramionach otulone w koc niemowlęta, całujący swoje ubrane w biel i kwiaty młode żony, ściskający swoje rodziny na tle budowanego poza miastem domu. Podczas gdy oni zdają się rozkwitać, on coraz częściej więdnie wśród narastającej sterty rachunków i rozliczeń, gubiąc się wśród czarnych rzędów liczb przy dogasającym, chwiejnym płomieniu świeczki. Od czasu do czasu podejmuje próby, rzecz jasna; warsztat odwiedza w końcu wiele pięknych dziewcząt, które mają miły uśmiech i potrafią perliście śmiać się, rumienić rozkosznie w odpowiedzi na jego żarty. I lubi je, niektóre nawet bardziej, niż inne, na tyle bardziej, żeby móc po raz drugi zaprosić je na kawę, na kieliszek wina, żeby zabrać je na spacer po miękko przykrytej śniegiem Pokątnej lub na piknik do pobliskiego parku. Żadnej z nich nie potrafi jednak pokochać, mimo usilnych prób, usilnych starań- więc w ostateczności każdego wieczoru powraca do domu sam, z coraz większym trudem zasypiając w chłodnych objęciach pościeli.

To wszystko jednak jedynie napina w nim strunę, która finalnie pęka w dniu zaginięcia jego matki.

Jego dawny pokój w Dolinie Godryka wydaje mu się śmiesznie mały, kiedy powraca tam i siada na brzegu wiecznie niepościelonego łóżka. Słyszy echo kuchennej krzątaniny, przytłumiony głos Effie, skrzypienie fotela ojca, które przypomina go o życiu, które wciąż toczy się i czeka na niego piętro niżej. Jednak jedynie tutaj, oddzielony od niego bezpiecznym dystansem schodów, może na chwilę zsunąć z twarzy maskę beztroskiego uśmiechu, butnej pewności, z którą jeszcze chwilę wcześniej zapewniał bladą, smutną siostrę, że będzie lepiej, że wszystko jakoś naprawi. Jednak nie wie, czy potrafi-nie wie, czy potrafi nauczyć się żyć z korzeniami wyrwanymi z bezpiecznej ziemi, pozbawiony nagle filarów, na których przywykł bezpiecznie budować własny los. Matki, jego cudownej matki, która zdawała się mieć za pazuchą magiczne lekarstwo na każdy problem, już z nimi nie ma; jego ojciec, najdzielniejszy, najspokojniejszy człowiek na świecie teraz jedynie buja się powoli w starym fotelu z twarzą szarą jak popiół i sercem pękniętym na pół. Dom, który go zrodził, teraz zmienia się w ruinę- i Cyrus przysięga samemu sobie, że nie pozwoli po raz drugi umrzeć czemuś, co całym sercem kocha.

Dlatego szybko wstaje, poprawia zmiętą pościel i bierze głęboki wdech- a potem zakłada na twarz uśmiech i zbiega po schodach, gdzie czeka na niego rodzina, którą zamierza ratować.

Patronus: potężny, srebrny niedźwiedź, symbol siły, odwagi i przywództwa. Po raz pierwszy materializuje się na drugim końcu różdżki Cyrusa na wspomnienie jego dwunastych urodzin, kiedy pośród kwitnących w przydomowym ogrodzie kwiatów i całej gromady roześmianych dzieci sąsiadów i dalekich krewnych ojciec z łagodnym uśmiechem na ustach wręcza mu jego pierwszą miotłę.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 10 +3
Uroki: 21 +2
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 12 1
Zwinność: 3 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
PerswazjaII10
SpostrzegawczośćI2
Zręczne ręceII10
Opieka nad magicznymi stworzeniamiI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI2
WytrzymałośćII5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rozpoznawalność I0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Wytwórstwo miotełIII25
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleII7
QuidditchI½
Walka wręczI½
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 4


Ostatnio zmieniony przez Cyrus Potter dnia 04.02.21 12:28, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Cyrus Potter [odnośnik]04.02.21 15:42

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cyrus Potter Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cyrus Potter [odnośnik]04.02.21 15:44


KOMPONENTYlista komponentów

BIEGŁOŚCIbiegłości

HISTORIA ROZWOJU[url=LINK][DATA][/url] historia
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cyrus Potter Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Cyrus Potter
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach