Wydarzenia


Ekipa forum
baśń z jednej nocy
AutorWiadomość
baśń z jednej nocy [odnośnik]19.03.18 15:56

1954


Zawsze była pilną uczennicą, z niecierpliwością oczekującą kolejnych miesięcy nauki, przygotowującą się odpowiednio wcześniej do egzaminów, oddaną w pełni pracy - i nic w tym względzie się nie zmieniło, nawet pomimo upływu lat i fal życia, wypychających ją na obcą, oślizgłą mieliznę przybytku wątpliwie moralnych rozkoszy. Tu także się jednak uczyła, każdej nocy; jak się poruszać, co mówić, kiedy zamilknąć, jak ocenić, który gość niesie ze sobą ryzyko, a który - hojną zapłatę. Jak się uśmiechać, by sprawnie przemycić skrywaną radość w podwójnym udawaniu, w zapętleniu kłamstw, splecionych w niemożliwy do rozerwania węzeł o nieoznaczonym początku. Setka masek, płynnych, lustrzanych, odbijających to, czego pragnęli w tym momencie najbardziej – przykładała je do własnej twarzy, marząc o tym, by kiedyś zrosły się z jej egzotyczną skórą na dobre, by powstrzymywanie mdłości nie wymagało od niej tak wielkiego wysiłku, by potrafiła całkowicie zdystansować się od używanego ciała, myślami będąc gdzieś daleko, w bezpiecznym i komfortowym miejscu. Jeszcze nie pojęła pełni tej sztuki, popełniała drobne błędy – jak dzisiaj, gdy nie potrafiła rozniecić we własnych tęczówkach prawdziwego zadowolenia, ognia pasji, przesłaniającego skrywane głębiej obrzydzenie. Nie miała pojęcia, czy jej gość zdołał spojrzeć na nią na tyle uważnie, by dostrzec ten przebłysk świadomości; miała nadzieję, że nie, że wyczerpany przyjemnością oślepł, jak inni przed nim. Zapatrzeni w siebie, niepoświęcający większej uwagi twarzy wykupionej kobiety, zwłaszcza już po dokonaniu transakcji, niemoralnej wymiany galeonów na chwile zapomnienia.
Jeszcze moment trwała u jego boku, dobrze odgrywając rozkoszne otępienie, z przymkniętymi powiekami prawie sklejonymi mocnym makijażem, z omdlałą ręką zwieszoną z wyścielonego drogimi pościelami łoża, tak, że palce dotykały grubego dywanu. Niektórym nie zależało na przyjemności przedmiotu, lecz Rameses wydawał się inny, bardziej drobiazgowy i jednocześnie w pewien sposób leniwy, leniwością orientalnego maharadży, doświadczonego już przez życie, nieśpieszącego się do następnego bodźca. Lub wdzięcznej i gibkiej członkini haremu – właściwie nigdy nie dopytywała o prawdziwość opowieści krążących o rodzie Shafiqów. Podejrzewała, że większość była wyssana z palca, choć mężczyźni uwielbiali mówić o sobie, zwłaszcza, jeśli zasłyszane historie odrysowywały ich obraz jako jurnych i niezwyciężonych. Westchnęła wdzięcznie, zbierając wszystkie siły na kolejną część przedstawienia, rozpoczętego zadowolonym, kokieteryjnym uśmiechem, wyginającym pełne usta w łuk.
- Toujours? – zaproponowała miękko, im dłużej pozostanie w jej komnacie, tym więcej galeonów spłynie do jej sakwy – i tym krócej będzie musiała narażać się na niebezpieczeństwo spotkania z mniej przyjemnym klientem. Rameses należał do tych bezproblemowych, stosunkowo łagodnych, traktujących ją z pewną dozą szacunku. Być może wyimaginowanego, zaczynała gubić się w podejrzliwościach i uprzedzeniach, ostatni goście nauczyli ją ostrożności, lecz ten konkretny lord do tej pory nie dał jej powodu do zmartwień. Jeszcze nie otworzył się przed nią w pełni, ale nie czuła potrzeby dowiadywania się o nim czegoś więcej, ani z pobudek prywatnych – ostatnio płomień zaciekawienia lizał podobiznę innego mężczyzny – ani po to, by ustawić się w tej relacji górą. Szkodzące plotki, płaczliwe słabości, wybełkotane pozornie bez ładu słowa, ochrypłe zwierzenia wywołane swobodą lub narkotykiem buzującym w krwi; nauczyła się nawlekać te drobne klejnoty na cienką nić pamięci, nosić je przy sobie niczym ochronny amulet. Im więcej będzie wiedziała, na tym więcej będzie mogła sobie pozwolić – i tym trudniej będzie ją tak po prostu zniszczyć, tak, jak robiono to z innymi kapłankami Wenus. Przed zaledwie tygodniem zniknęła słodka, jasnowłosa Rose, pozostawiając po sobie komnatę spływającą krwią. Deirdre zauważała coraz więcej, pazurami docierając do głębszych, brudnych warstw burdelu, do tajemniczych korytarzy, podejrzanych układów, znikających dziewcząt. Nie będzie ofiarą, nie będzie następną, która przebrzmi i której życie zostanie sprzedane za garść galeonów więcej - a ciało wrzucone do ukrytego kanału, prowadzącego w stęchłe otchłanie Tamizy.
I dlatego też starała się tak, jak mogła, budując swoją pozycję, wyróżniając się wśród piękności na sprzedaż. Przekręciła się na bok, wyślizgując się spod męskiego ciała, by usiąść i opuścić stopy na ziemię; odrobinę zakręciło się jej w głowie, dobrze, mogła udać, że to z powodu zachwycających zdolności gościa a nie przemęczenia. – Właściwie – dlaczego ja, sir? Spośród tych wszystkich przepięknych kobiet – spytała miękko, odważnie i kokieteryjnie zarazem, powoli podnosząc się z łoża, leniwie i nieśpiesznie, tak, jakby już nie mogła znieść dystansu od spoconego, męskiego ciała, gdy tak naprawdę marzyła już o chłodnej kąpieli, zmywającej z siebie dotyk obcych rąk i ciężar lepkich, egzotycznych olejków. Interesowały ją powody, dla których wybrał właśnie Miu, sprawdzała, na ile jej poczynania działają; na ile wyniesiony z ministerstwa pracoholizm i drobne manipulacje sprawdzały się na innym gruncie. Czy przypominała mu odległy dom? Czy gasiła tęsknotę za egzotyką, będąc jej namiastką w zimnej, chłodnej Anglii? Za odmiennością, za zapachem orientu, za skórą o odcieniu kości słoniowej, tak różnej od bladych, wręcz błękitnych brytyjek o krągłych licach, jasnych włosach i uroczych piegach? Podeszła do nocnego stolika, sięgając po przewieszony przez krzesło peniuar, nasuwając go na plecy, oglądając się jeszcze przez ramię, niby filuternie, z zapowiedzią, że jeśli tylko zechce, pozbędzie się go ponownie – ale w środku czuła się po prostu zmęczona, pragnąc schować się choćby i za cienkim materiałem. Czy kiedyś będzie lepiej? Czy kiedyś odetnie się od upokorzenia na dobre? Czy kiedyś zaprezentuje triumfujący uśmiech całkowicie szczerze? Stos pytań, żadnych odpowiedzi; impas. Pozwalający na poddanie się odruchom: bez problemu odkorkowała butelkę, sięgnęła po szklankę; automatyczne gesty, te same, powtarzane od późnego wieczoru do pierwszego brzasku, mogłaby robić to już z zamkniętymi oczami.

[bylobrzydkobedzieladnie]


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins


Ostatnio zmieniony przez Deirdre Tsagairt dnia 26.03.18 20:44, w całości zmieniany 2 razy
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]21.03.18 14:37
Gdyby ktoś zapytał go, czego właściwie szukał i o czym myślał, kierując swoje kroki akurat tutaj, nie byłby w stanie odpowiedzieć. Impuls, a może zmęczenie? Może wyrzuty sumienia i przeświadczenie, że wizyta w takim przybytku je zagłuszy, choć na chwilę? Nie byłby pierwszym ani ostatnim, który przekraczał próg Wenus z takim zamiarem. Dzień gonił kolejny, zlepiając się w tydzień, te w krótkie miesiące. Czas przesypywał się między palcami zupełnie niczym miałki pył Sahary, tak różny od zwykłego piasku. Dusił, wpadał do oczu i oślepiał; nie leczył jednak ran, tak, jak zwykli mówić wszyscy dokoła. Możliwe, że gdyby nie czuł się tak osobiście odpowiedzialny za to, co spotkało Safiyę, już przeszedłby z tym do porządku dziennego. Jak na razie minęło siedem lat, a mimo mistyczności tej liczby, niczego nie zmieniła. Nic więc dziwnego, że chwytając się każdego sposobu na pogodzenie się z tym, co się stało, wylądował w końcu w miejscu, o którym normalnie by nie pomyślał. Nie dlatego, że był pruderyjny, hołdował zresztą przekonaniu, że pruderia zależy od klimatu i najwyraźniej w jego rodzinnym, gorącym, nie była aż tak powszechną, jak we flegmatycznej Anglii, gdzie pozór powściągliwości znaczył więcej, niż autentyczność. Nie odczuwał zatem wstydu czy skrępowania, gdy już znalazł się w środku; wiedział wszak, co go tu sprowadza i nie zamierzał udawać, że jest inaczej.
Nie pozostawił wątpliwości odnośnie do tego, kim jest i ile jest skłonny zapłacić za dyskrecję i chwilę oderwania od rzeczywistości. Gdzieś jednak po drodze zgubił zwyczajowy uśmiech satysfakcji, a zastąpiła go całkowita beznamiętność. Zastanawiając się, którą dziewczynę wybrać, miał w głowie zupełną pustkę. Wszystkie były urodziwe; jedne w mniej, inne bardziej oczywisty sposób. To nie urody szukał. Żył już długo, widział wiele; piękno było całkowicie relatywne. Blondynki, brunetki, niskie, wysokie, szczupłe czy krągłe... Jego czarny wzrok prześlizgiwał się po sylwetkach dziewcząt, a myśli nasuwały coraz bardziej absurdalne skojarzenia. Nie podobał mu się ten proces, przypominał wybieranie konia, na którego postawi pieniądze w trakcie wyścigu. Gdyby jednak tak było, wiedziałby przynajmniej, czego szuka, na co zwrócić uwagę. W końcu doszedł do wniosku, że przypisuje temu zbyt wiele filozoficznych rozmyślań. Już miał wskazać jedną z delikatnej urody blondynek, byle tylko jej widok nie przywoływał niechcianej fali wspomnień. Do tych nie miał serca wracać; wciąż czekały, zapieczętowane w małych fiolkach na dnie szuflady w jego gabinecie. Odsiane, przebrane, byle tylko pozostające z daleka od jego umysłu, który zatruwały skuteczniej od wyrobu wprawnego alchemika. Wzrok Ramesesa prześlizgnął się jeszcze kawałek dalej, dopiero wtedy natrafiając na twarz, w której dostrzegł coś innego niż w pozostałych. Nie dlatego, że była wyraźnie obca, a azjatyckie rysy przywodziły na myśl kraje jeszcze bardziej odległe niż ten, z którego sam pochodził. Miała w oczach swego rodzaju zacięcie; a może to tylko pozory? Przecież nie był naiwny, miały taką pracę. Narzucały sobie pewne role, które musiały spełniać, od tego zależał wszak ich zarobek. Nie zamierzał się na tym jednak dzisiaj zastanawiać, nie po to tu przyszedł.
A zatem Miu. Nigdy nie był brutalny, przynajmniej nie w stosunku do kobiety, niezależnie od tego, kim była. Nie czuł zresztą pogardy, choć być może wymagano by tego od niego, przez wzgląd na przynależność do najwyższej klasy. Każdy zdawał się znawcą moralności, zwłaszcza jeśli nie chodziło o jego własną; on sam nie rościł sobie praw do osądu. Skłamałby, mówiąc, że nie ulżyło mu po wszystkim. Zwykła, przyziemna, cielesna przyjemność. Krótka, acz odprężająca, wyzwalająca choćby na moment z kajdan wyrzutów. Lepkie i odprężające lenistwo, które spadło na niego, gdy już było po wszystkim; słodycz pustki w głowie, dały ułudę odrealnienia. Na chwilę istniał tylko ten pokój i to do stopnia, że Rameses zapomniał, że jest tu ktoś jeszcze. Podniósł na Miu wzrok, gdy zadała pytanie, zawieszając na niej wzrok. W półmroku panującym w pomieszczeniu, a może pod wpływem źrenic rozszerzonych od opium zmieszanego z tytoniem, jego oczy wydawały się jeszcze czarniejsze, niż zwykle. Przez chwilę pobawił się kosmykiem jej ciemnych włosów.
Później — westchnął krótko, choć nie był pewien, ile przyjdzie mu tu zabawić. Podniósł się na poduszkach do pozycji półleżącej i nakrył biodra cienkim prześcieradłem. Sięgnął po fajkę do palenia opium i zaciągnął się, przyglądając poczynaniom kobiety nieskrępowanie. Ot, zwykła, ludzka ciekawość, chęć cieszenia się pięknem. Domyślał się, że niektórzy mogli i na niego patrzeć z podobnym zainteresowaniem jego odmiennością. To, co inne, zawsze budziło zaintrygowanie, tym bardziej w miejscu takim jak deszczowa Anglia. Tym bardziej, gdy było równie urodziwą i egzotyczną kobietą, choć Rameses mógł się jedynie zastanawiać, czy przybyła tu z daleka, podobnie jak on, a może zwyczajnie przyszła na świat w Wielkiej Brytanii? Nie pytał. To nie miało znaczenia. Gdyby Wenus miało jakieś motto, byłoby nim „jeśli chcesz poznać prawdę, to nie zadawaj pytań".
Na słowa Miu, uśmiechnął się krzywo, nie spuszczając z niej czerni spojrzenia. Ponownie zaciągnął się słodkawym dymem.
A to naprawdę ma jakieś znaczenie? — Zapytał rozbawiony, przyglądając się, jak odkręca butelkę. Podniósł się do pozycji siedzącej i przeczesał włosy palcami. Przecież oboje wiedzieli, że nie. Jednak zrelaksowanie i senna atmosfera, przypominająca mu wizyty w Egipcie kusiły, by poddać się pozorom. Chociaż na chwilę, bo przecież nie oczekiwał szczerości od prostytutki. — Jesteśmy w Anglii. Nikt nie parzył na ciebie nigdy przez pryzmat twojego koloru skóry? Rysów twarzy? Nikt nie przypisywał ci cech, których nie posiadasz, tylko dlatego, że jesteś innej rasy? — Odparł pytaniem na pytanie.
A abstrahując od wzniosłych powodów, którymi mógłbym się zasłonić... Wyglądałaś na zdeterminowaną. To się tutaj rzadko trafia — dodał, opadając z powrotem na poduszki, a mówiąc tutaj, nie miał na myśli samego Wenus. Mogła udawać, a może faktycznie cechowała ją determinacja? Faktem było, że rzadko dostrzegał taki błysk w oku u innych kobiet i to zwróciło jego uwagę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]25.03.18 11:55
Szmaragdowy płyn wypełniał pękaty kieliszek, sącząc się kropla po kropli z lśniących gadzich łusek. Toujours Pur, napój arystokratycznych bogów, absurdalnie drogi i absurdalnie niesmaczny - dopiero niedawno miała wątpliwą przyjemność skosztować go po raz pierwszy, nie potrafiąc zrozumieć, co czyniło ten konkretny napój wyjątkowym. Obrzydzało ją truchło żmii, zamkniętej w wysokiej butelce: gdyby była bardziej wrażliwsza, zapewne uznałaby to za wstrząsającą metaforę własnego losu, porównywano ją przecież do węża, o czujnym spojrzeniu skośnych oczu, zwinnym i gibkim ciele i ostrych kłach, odsłanianych przy głębszym uśmiechu. Na szczęście pozostała - na jak długo? - sobą, twardo stąpającą po ziemi, oceniającej trunek tylko w kategoriach luksusowej fanaberii szlachciców, pozwalającej uśpić ich czujność lub zabawić na dłuższy czas. Pijani goście dzielili się na dwie grupy, ci, którzy łagodnieli, rozluźniając się i niekiedy wręcz zasypiając po krótkim, urywanym kontakcie, i ci, w których alkohol budził najgorsze demony. Środkową stawkę normalności reprezentowała zaledwie garstka znanych jej mężczyzn, zazwyczaj dojrzalszych, spokojniejszych, podchodzących do Wenus w sposób równie rzeczowy, co Deirdre. Transakcja wiązana, kilka godzin sennych pragnień na jawie. Praca, jak każda inna - tak wmawiała sobie od tygodni za każdym razem, gdy ktoś przekraczał ustawiane przez nią granice. Czy ktoś taki czekał już w bawialni, rozglądając się za Miu?
Zamyśliła się zbyt długo, alkohol prawie przelał się brzegiem kielicha, podniosła butelkę w ostatniej chwili, karcąc się w myślach za nieuwagę. Musiała przestać myśleć jak Deirdre; udawało się jej to coraz częściej, lecz w chwilach względnego rozleniwienia, przy boku mężczyzny, który jej nie zagrażał, stanowiąc właściwie przyjemne towarzystwo, ciemne macki wciągały ją głęboko pod taflę koszmarów. Wyrywała się z nich jednak szybko, przywdziewając na twarz najtrwalszą z ciosanych masek.
- Oczywiście, że ma - opowiedziała, odwracając się powoli, już z alkoholem w dłoni. - Chcę wiedzieć, co sprawia, że zasłużyłam na łaskę i zainteresowanie szanowanego lorda - kontynuowała, zmierzając ku łożu, nieśpiesznie, po drodze kontrolnie zerkając w lustro w złoconej ramie: nie lubiła tego stanu tuż po, lepka i rozczochrana, jedynie w rozmazanych szczegółach przypominając kontury Miu, ze starannie ułożonym kokiem, zapiętymi zwojami drogiego materiału i równo umalowanych krwistych ustach. - Nazwijmy to kobiecą słabością do komplementów. Albo pragnieniem, by następnym razem, sprawić się jeszcze lepiej - dodała nieco prowokująco, z zyskowną obietnicą, przystając tuż przy materacu zasłanym pomiętymi prześcieradłami. Postawiła wypełniony po krawędzie kielich na drewnianym stoliku tuż obok przesłoniętej czerwoną woalką lampy, kilku świec, olejków i innych skrzących się drobiazgów. Dopiero wtedy wsunęła się na łóżko, na sekundę ponownie obejmując nogami jego biodra, by później ułożyć się na boku, prawą ręką podpierając głowę, nie dbając o to, że peniuar rozsunął się, odsłaniając cień piersi. Nadwyrężona przyzwoitość, gra w odkrywanie i zakrywanie; prosta nagość nie wydawała się nęcąca. Przez chwilę milczała, odwzajemniając uważne spojrzenie, nie uciekała wzrokiem ani nie chichotała, wyczuwając, że Rameses nie takiego towarzystwa oczekiwał. Miała jednak wiele wątpliwości - na ile mogła sobie pozwolić? Co go urazi, a co wręcz przeciwnie, zainteresuje? Pytał, a więc musiała mu odpowiedzieć, postanawiając zbudować kolejne kłamstwa na szczerości; takie sprawdzały się najlepiej. - Ciągle - odparła po prostu, bez żalu i rozpaczy, stwierdzając fakt. - Jednym wydaje się, że moje pochodzenie świadczy o naturalnych predyspozycjach do bycia cichą, posłuszną, pokorną, oddaną mężczyznom, bezradną i wątłą - mówiła w zastanowieniu, leniwie, drugą dłonią odgarniając z czoła kurtynę czarnych włosów. - Innym, że jest we mnie nieposkromiona dzikość, zwierzęca siła, orientalny czar, czyniący ze mnie wyzwanie - skontrowała, uśmiechając się odrobinę kpiąco. Bawiły ją stereotypy, lecz nie ignorowała ich mocy: to dzięki nim mogła mozolnie budować własną markę, cieszyć się renomą, jakiej nie mogły posiadać kobiety po prostu piękne, regularne, jak z obrazów. - Jakie opowieści krążą o tobie, sir? W oczach innych, ze swojego stanu: jesteś wyklęty czy pociągający? - spytała wprost, postanawiając zaryzykować: w najgorszym wypadku ściągnie na siebie jego gniew, w najlepszym, przeciągnie rozmowę, która naprawdę ją ciekawiła. Niezwykle rzadko spotykała kogoś równie innego, obcego w chłodnej, deszczowej Anglii - i chociaż wolałaby spotkać Ramesesa w zupełnie innych okolicznościach, to możliwość usłyszenia o jego doświadczeniach, wydawała się jej w pewien sposób satysfakcjonująca. O ile nie otrzyma za swą impertynencję zasłużonej kary.
Zaśmiała się krótko, perliście, na wspomnienie jej determinacji - udanie ukrywając gorycz kryjącą się za wybuchem wdzięcznej wesołości. Gdyby tylko wiedział, ile jej potrzebuje, by wytrwać tu kolejną noc; ile długów ciąży na jej barkach, jaką odpowiedzialnością jest obarczona. - Co zasugerowało o determinacji? Harde spojrzenie, wyprostowana sylwetka, fakt, że milczałam? - kolejne pytanie, słodkie i uprzejme, z czającą się jednak w spojrzeniu ciekawością. Wyróżniała się z tłumu prostytutek, nie zabiegała o uwagę, nie odzywała się nieproszona - przynajmniej w bawialni, w czasie upokarzających prezentacji, gdy selekcjonowano je niczym zwierzęta. Shafiq mógł okazać się skarbnicą wiedzy na temat postrzegania jej przez klientów, choć wątpiła, by inni skupiali się na tym, jakie sprawiała wrażenie - głównie obchodziło ich ciało, gładkość skóry, plotki o wyjątkowych umiejętnościach - i egzotyka, powab czegoś, czego nie mogli do tej pory skosztować.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]26.03.18 12:48
Kluczem do zrozumienia świata była świadomość, że każdy ma jakieś swoje demony, a jeśli twierdził inaczej, to zwyczajnie kłamał. Dzisiaj jednak, skoro przyszedł tu uciszyć, choć na chwilę swoje, był pozbawiony głębszej refleksji na temat cudzych. Co nie było pewnie specjalnie szokującym, wolał nie zastanawiać się nad innymi, którzy byli tu przed nim. Tak było wygodniej, łatwiej. Dostrzeżenie okropieństw pracy stojącej przed nim kobiety wiązałoby się ze spojrzeniem na ich świat z szerszej perspektywy, to z kolei prowadziło do niechcianego przejęcia się czymś ponad własne sprawy. Bardzo niebezpieczna droga, wyniszczająca i prowadząca do obłędu. Całego świata nie da się zbawić, niezależnie od stopnia idealizmu, który ktoś nosił w sercu. Faktem było jednak, że on Miu nie zagrażał. Porywcza natura uzewnętrzniała się tylko wtedy, gdy w jego odczuciu miała ku temu powód, a przecież nie przyszedł tutaj po to, by manifestować cokolwiek. Nie przeczył, sprowokować było go bardzo łatwo. Zaprószenie w nim iskry gniewu, która szybko przeistaczała się w morderczy płomień, nie wymagało wielkiego nakładu sił, wystarczyło tylko wiedzieć, w którą strunę uderzyć. Lubił pozwalać sobie na złość; uczucie uzależniające jak każde inne. Uwalniające od wstydu i zdrowego rozsądku, pulsujące w opuszkach palców i przyspieszające bicie serca. Tak jak jednak na wszystko było odpowiednie miejsce, tak w Wenus nie było go na rozjątrzenie.
Niemal uśmiechnął się na słowa o łasce, choć udało mu się w końcu zachować powagę, nawet jeżeli kącik ust drgnął mu nieznacznie. Gdyby głębiej się nad tym pochylić, kto tu komu wyświadczał jakąkolwiek łaskę? Sprytnym posunięciem ze strony Miu było obrócenie kota ogonem, ale tak naprawdę ta gra była bardziej wyrównana, niż którekolwiek z nich byłoby skłonne przyznać. Przynajmniej w jego wypadku, bo nie postrzegał jej jako towar, który wykupił sobie na własność i zamierzał z nią zrobić, co mu się żywnie podoba. Z jego perspektywy to była zwyczajna usługa. Tak, jak kierował swoje kroki do alchemika, gdy potrzebował eliksiru, tak tutaj przyszedł, oczekując chwili wytchnienia i właśnie taką dostawał. Obserwował grację, z jaką dzierżyła kielich i podążała z powrotem w stronę łoża, kontemplując pracę mięśni zgrabnych nóg pod jasną skórą. Jeśli nawet była lepka i rozczochrana, zdawał się tego nie dostrzegać, nawet nieświadom irytacji kobiety, płynącej z naruszonej perfekcyjności wizerunku.
Byłem przekonany, że jesteś ponad pochlebstwa — odparł z równą przekorą, choć nieznaczny uśmiech wskazywał, że jakkolwiek by to nie brzmiało, nie powinna odbierać jego słów zbyt poważnie.
Bezbłędnie zgadła, że to nie towarzystwa chichoczącej trzpiotki oczekuje. Nie przyszedł tutaj podbudować wątłego ego, nie przyszedł odszukać potwierdzenia swojej męskości, czy po to, by jej kosztem zyskać ułudę kontroli nad sytuacją i własnym życiem. Potrzebował odmienności, preferowanie innej od jego codzienności pod każdym względem. Oczu, w których nie dostrzeże niczego znajomego, rysów, które nie nałożą się w jego głowie na podobieństwo innych. Miu doskonale wpasowała się w ten obraz.
To akurat działa na twoją korzyść. Każdy dostrzega w tobie to, czego akurat szuka. Czyż to nie wygodne? — Zapytał, odkładając na stół fajkę, jeśli kobieta nie wyraziła chęci sięgnięcia po nią i zakosztowania zbawiennego wpływu wszędobylskich strzępków białawego dymu. Palcami wolnej dłoni leniwie musnął krzywiznę szyi kobiety, podążył poprzez ostro zarysowany obojczyk, a odgarnąwszy część włosów za plecy, zatrzymał na chwilę na krągłości piersi. Dotykanie gładkiej jak jedwab skóry było wrażeniem przyjemnym samym w sobie.
Zastanawiał się przez chwilę, wciąż w zamyśleniu nie przerywając pieszczoty. Ciemny wzrok znowu przetoczył się po pomieszczeniu, który mógłby śmiało zyskać miano przytulnego, by powrócić do miłej dla oka twarzy kobiety. Dobrze wiedział, jakie opowieści o nim krążyły, ciężko było pozostać na nie całkowicie głuchym, nawet jeżeli z biegiem lat przestał zwracać na nie uwagę. O każdym ktoś coś mówił, oceniał, powtarzał bezmyślnie, co zasłyszał od kogoś innego w trakcie sabatu, koloryzując i dodając kilka wyssanych z palca faktów od siebie; taki był koszt obracania się w wyższych sferach. Można było do znudzenia powtarzać utarte frazesy o tym, że ludzie inteligentni wybierają rozmowy o ideach, a ludzie przeciętni (co by nie powiedzieć, głupi) o innych ludziach. Natury nie dało się jednak oszukać, co tylko potwierdzała popularność, którą cieszyły się wydania prasy traktujące o życiu szlachty, jakby to miało stanowić towar na sprzedaż. Zapłać mi, a odsłonię przed tobą sekrety, które dla przeciętnego zjadacza chleba są szokujące. Ich ród był pod tym względem wdzięcznym obiektem podobnych rewelacji. Im mniej było o nich wiadomo, tym bardziej podsycało to ciekawość.
Mój stan jest kapryśny; jednego dnia jest się wyklętym, kolejnego pociągającym. Przychylność jest stracić równie łatwo, co ją zyskać — przyznał, pozornie tylko zdawkowo. Nastroje w towarzystwie zmieniały się jak w kalejdoskopie. — To moja odmienność pociąga, nie ja sam. Co zaś wyklęcia się tyczy... Niektórzy być może tak sądzą. Postrzegają jako niechcianego najeźdźcę o barbarzyńskich manierach — wyjaśnił nieco bliżej, w czym rzecz. Poza kontekstem, nie różniło się to aż tak od doświadczeń Miu i było swoistym odbiciem tego, jak postrzegano rasową odmienność. To zabawne, że czarodzieje w ogóle zwracali uwagę na coś podobnego, już i tak podzieleni ze względu na czystość krwi. Zdawał się nie dostrzegać płynącej z tego wolnym strumieniem hipokryzji, która podpowiadała cicho, że niektóre podziały są lepsze od innych.
W twojej postawie jest coś dumnego, czego nie mogę zlokalizować. Nie upraszałaś się o uwagę, a jednak ją na siebie zwróciłaś — i choć być może ktoś uznałby, że sformułowanie „prostytutka z godnością” jest oksymoronem, do Miu zdawało się pasować jak druga skóra, nawet jeśli to tylko stwarzany przez nią pozór. Jakby każdą częścią swojego ciała dawała do zrozumienia, że to, co robi, robi na własnych warunkach, nawet jeśli pozwala myśleć, że jest inaczej. Dumna w niewolnictwie, w którego kajdany zakuła się sama. W jej oczach nie sposób było dostrzec tę pełną skrzywdzenia urazę, którą dostrzegł w kilku innych dziewczynach. A może to tylko nadinterpretacja, którą chciał w niej dostrzec, w myśl tego, co sam wcześniej powiedział? Każda z tych opcji wydawała się na równi prawdopodobna.
Gość
Anonymous
Gość
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]27.03.18 11:19
Łoże było wygodne, szerokie, usłane miękkimi materiałami - można było rozłożyć się wśród poduszek i prześcieradeł, zniknąć w wśród karmazynowych, nasyconych barw, zapaść w sen, ten najsłodszy, bowiem rozgrywający się na jawie. Deirdre nie było jednak wygodnie i pomimo zmęczenia, nie pozwoliła sobie na sekundę odpoczynku, przymknięcia oczu, złożenia skroni wprost na haftowanym zagłówku. Tylko zachowanie czujności gwarantowało bezpieczeństwo a także hojną zapłatę: nikt nie przychodził tu dla rozleniwionej panienki. Niezależnie od samopoczucia, wcześniejszych doświadczeń i własnego charakteru, należało pozostawać zaalarmowaną, gotową spełnić każdą kolejną zachciankę, zaproponować drogi alkohol, wyciągnąć z ukrytych szuflad najwyższej jakości narkotyki. Uczynić tę duszną komnatę rajem, pełnym tego, o czym zamarzył przekraczający jego progi mężczyzna. Oazą spokoju, czułości, wręcz romantyzmu, z głębokimi spojrzeniami w oczy, by skomponować ułudę miłosnej relacji. Płótnem wyrafinowanych, bolesnych pragnień, przestrzenią do realizacji skrywanych w surowej rzeczywistości fetyszy; miejscem kaźni i rozkoszy. Męska psychika skrywała wiele wypaczeń i słabości, odkrywanych z równą częstotliwością w stęsknionych ramionach Wenus - a Deirdre czerpała z tych doświadczeń, coraz gładziej wślizgując się w czyjeś marzenia, myśli, obawy, kolekcjonując sekrety, budując swoją złudną pozycję. Po truchłach moralności do celu: przecież kiedyś stąd wyjdzie, a każda zasłyszana informacja może okazać się przydatna.
Z Ramesesem dopiero się oswajała, nie przypuszczając żadnego ataku, owszem, mierząc go w ciężarze galeonów i ewentualnych prezentów, którymi mógł ją obsypać, lecz głównie badając nowy grunt. Dający wrażenie pewnej stabilności, rzeczowości a przy tym fantazji. Sama ulegała stereotypom; wiedząc o jego egzotycznym pochodzeniu, zauważała płaszczyznę porozumienia, bazującą na orientalnych podobieństwach - choć pochodzili z zupełnie innych krajów. Rzadko kiedy spotykała ludzi równie obcych, ostatnimi czasy nie zdarzało się to wcale, dlatego też poświęcała Shafiqowi całą swoją uwagę, tłumiąc wewnętrzne niezadowolenie z sytuacji, w jakiej przyszło im się poznać. Chciała rozmawiać z nim jak równy z równym - lecz czy obydwoje nie byli półnadzy, właściwie bezbronni? I czy poza murami Wenus w ogóle mogłaby zadawać podobne pytania? Pozostawał lordem, zamkniętym w swym świecie, do którego nie miała dostępu; lordem, któremu winna była szacunek i który identyczne pytania, wypowiedziane przez zapiętą pod szyję anonimową urzędniczkę, w najlepszym wypadku skontrowałby zirytowanym milczeniem.
Nigdy nie sądziła, że naga zmysłowość otworzy jej do tej pory zatrzaśnięte drzwi. Uśmiechnęła się lekko, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, nawet gdy nieco już chłodna, męska dłoń, przesuwała się po jej skórze. - Uwielbiam pochlebstwa - odparła powoli, leniwie, pozostając bez ruchu, w tej samej pozie, ignorując rozsuwający się pod wpływem dotyku Ramesesa peniuar. - Nie chcesz sprawić mi nimi dodatkowej przyjemności? - kontynuowała z udawanym smutkiem, dwuznacznie; lekka gra, subtelne pochwalenie jego talentów, a zarazem gładkie kłamstwo: nigdy nie odczuwała prawdziwej rozkoszy, skupiona na pracy, separując się od własnego ciała, obserwując cały akt z boku, beznamiętna i obca. Tak oziębła, jak pełna pasji stawała się Miu, doskonale odgrywając swą rolę w niemoralnym spektaklu.
- A więc ty szukasz we mnie determinacji - zaczęła, powoli przeciągając głoski, mrużąc oczy, jakby chciała dociec prawdy, pozbawić go wierzchnich warstw pozornego, sybaryckiego spokoju. Czyż nie to spostrzegł jako pierwsze, wybierając ją spośród innych dziewcząt? - Czegoś jeszcze? - dopytała, z zewnątrz kokieteryjnie, wewnątrz całkiem poważnie, przeprowadzając swoiste badanie zadowolenia klientów. Mogła sprawić, by Deirdre zniknęła całkowicie, mogła ukształtować Miu tak, jak tego pragnęli.
Zaśmiała się cicho, powoli przekręcając się na plecy, tak, że na chwilę umknęła jego dłoni. Czarne włosy rozsypały się na poduszkach a palce powoli błądziły po własnym ciele, po części przesłoniętym podwiniętym, jedwabnym materiałem peniuaru. Dekoncentracja, mająca zapewnić mu dodatkową rozrywkę - i odciągnąć uwagę od zbyt śmiałych słów, które zamierzała wypowiedzieć. - Mamy więc wiele wspólnego, sir - odważyła się, wpatrując się w ciężki baldachim, a dłoń płynnie przesunęła się z piersi w dół, przez talię, żebra, zatrzymując się na łuku bioder. Wyczuwała kość, ciągle traciła na wadze, nie potrafiąc zatrzymać destrukcyjnej rutyny. Nigdy wcześniej nie poświęcała swemu ciału takiej uwagi, nie znała go, dopiero teraz ucząc się wykorzystywać je do pracy. - Tu odmienność jest pociągająca, poza - niekoniecznie. Pożądana albo pogardzana, ciężko o złoty środek - zwierzyła mu się, odrobinę naciągając prawdę, o czym nie mógł wiedzieć. Budowała pomiędzy nimi chwiejny most, mogący zaraz rozpaść się pod ciężarem jego gniewu za to porównanie; dzieliło ich przecież wszystko. - Najeźdźca o barbarzyńskich manierach - powtórzyła, wyraźnie akcentując każde słowo, niedorzeczne; ją także uznawano za dzikuskę, a posiadała więcej klasy i spokoju od niejednej rozwydrzonej pannicy. - Jak na kogoś takiego, masz w sobie wiele elegancji, sir - skomentowała odrobinę kpiąco, zwinnie podnosząc się do pozycji siedzącej, ciągle obok niego, znów poświęcając mu pełnię uwagi. Z wdzięcznym uśmiechem, z jakim, w milczeniu, przyjęła komplement. Duma. Nie czuła jej wcale, od tygodni dławiąc się upokorzeniem, po omacku starając się odtworzyć dawną siłę, sprzedać ją jako niewykrywalne kłamstwo. I po raz pierwszy otrzymywała sugestię, że jej praca się opłaciła - a mężczyźni nie widzieli jej bólu, obrzydzenia, wstydu i gniewu; nie widzieli kumulującej się nocami pogardy, chęci zadźgania każdego z nich, bez wyjątku. Nie miałaby oporu, by wepchnąć ostrze, którym zazwyczaj pomagała sobie przy przygotowaniu porcji narkotyków, nawet w pierś Ramesesa, patrzeć, jak spływa krwią, jak cierpi, choć nie uczynił jej nic złego. Czarne oczy rozbłysły dziwną iskrą, pochyliła się więc szybko, sięgając przez ciało półleżącego mężczyzny po fajkę nabitą opium, a czarne włosy przesłoniły profil jej twarzy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]03.04.18 16:08
Rameses, choć ciałem w Wenus, myślami zdawał się gdzieś dalej. Może wśród gorących wydm Sahary, rozgrzanych od słońca? A może jeszcze dalej, gdzieś w przepastnej i bezdennej otchłani swoich znienawidzonych wspomnień i przeszłości, której nie potrafił sobie wybaczyć. Wnętrze komnaty, dla większości klientów zapewne egzotyczne w swojej wygodzie i odrealnieniu, dla niego było dziwnie znajome. Kotary, poduszki, kolorowe tkaniny. Świece, senna atmosfera i zapach opium. Nie sposób nie było dopatrywać się skojarzeń z rodzinnymi stronami i miejscami, które to tam przyszło mu odwiedzać, a które nie mają wcale niczego wspólnego z podwojami instytucji, w której się znalazł. Tak naprawdę, gdyby Deidre postanowiła teraz istotnie zatopić mu sztylet w piersi, pewnie nawet nie zdążyłby zareagować. Nieświadom kruchości swojego życia, nie spodziewając się ataku ze strony Miu, stanowiłby ofiarę cokolwiek łatwą. Szlacheckie pochodzenie dawało pewną ułudę bezpieczeństwa, fałszywe poczucie, że nikt nie odważyłby się podnieść na niego ręki. A choć życie wielokrotnie weryfikowało ten pogląd, z pewnością nie upatrywał się zagrożenia w osobie Miu. Na pewno zdawał sobie za to sprawę z tego, że praca dziewczyny wiązała się nie tylko z otrzymywaniem zapłaty w postaci galeonów i drogich prezentów, ale również sekretów. Ilu wyznań musiała wysłuchać? Ile bolesnych wspomnień zostało wywleczonych na światło dzienne gorączkowym szeptem?
Stereotypy były może złe, ale sporo ułatwiały. Również nieznacznie im uległ, upatrując się zrozumienia u Miu. Jej odmienny wygląd i wiążące się z nim doświadczenia były jedynym namacalnym dowodem na jej prawdomówność. Był to jedyny aspekt ich łączący, co do którego wątpliwości mieć nie mógł. Mogło ich dzielić pochodzenie, ale to pokazywało tylko, że urodzenie nie miało w obliczu odmienności od przyjętych norm żadnego znaczenia. Dzisiaj swój tytuł szajcha zostawił za drzwiami, nim przekroczył próg miejsca, w którym właśnie się znajdował. Powoływanie się na niego w Wenus, plamiłoby dobre imię rodziny. Nie sam fakt, że się tu pojawił. Nie rozważał zatem tej chwilowej i ulotnej relacji jako czegoś, co mogłoby ich stawiać w ramach określonych odgórnie ról. Czy ktoś dominował, czy był uległy, traciło na znaczeniu. Jeśli to była gra, to nie zamierzał szukać w niej zwycięzców. A może powinien? Może traktowanie jej w sposób równie pobłażliwy, uznałaby za uwłaczający? To się chyba jednak nie liczyło. Przekraczając próg tej komnaty, zwarli niepisaną umowę; nawet jeżeli w przypadku Miu nie do końca wiązało się to z własnym wyborem.
Odmienności od tego, co stanowi moją codzienność — odparł w końcu. Niski głos miał bardziej ochrypły niż zwykle, co było być może wynikiem pozycji leżącej; jego angielski brzmiał jednak topornie i miał silnie obcy akcent. Celowo nie pozwolił sobie nigdy na przyłożenie się do naśladowania akcentu, jakim posługiwali się brytyjscy lordowie. Czułby się wtedy chyba, jakby zaprzedał część swojego dziedzictwa na rzecz układania się z nimi, co byłoby dla niego nie do przyjęcia. Być może było to małostkowe, ale diabeł czasem krył się w szczegółach. Nie zamierzał porzucać niczego, co wiązało się z rodzinnymi stronami, tylko dlatego, że przyszło mu dorastać tutaj. Jednak w przypadku jego przelotnych romansów, tendencja zdawała się całkowicie odwrotną. Czując przecież, że Safiyi nie zastąpi mu nikt, nawet nie zaprzątał swojej uwagi kimś, kto mu ją przypominał w jakikolwiek sposób. — Z przykrością stwierdzam, że cechuje mnie zbyteczne przywiązanie do przeszłości i liczę, że się z tego w końcu wyleczę. Raz, a dobrze — wyjaśnił pokrótce, nie wdając się w szczegóły. Przynajmniej jeszcze.
Gdy umknęła jego dłoni, uśmiechnął się półgębkiem i powiódł leniwie czernią wzroku po ciele Miu, podążając tropem jej dłoni. Próba zdekoncentrowania go się powiodła, choć uwaga na temat podobieństw nie umknęła jego uszu. Jego spojrzenie skonfrontowało się przez chwilę z jej, równie czarnym, co jego własne. Pozwolił jej wierzyć, że słowa, które padły, były nie do końca przemyślane, choć tak naprawdę zbył je milczeniem, jedynie patrząc. Powiódł opuszką kciuka po linii żuchwy dziewczyny, po czym wplótł palce w jej włosy. I kiedy wydawać by się mogło, że dłoń zaciśnie się w pięść, unieruchamiając tym samym Miu w sposób średnio przyjemny, Rameses jedynie pochylił się ku brunetce i złożył przelotny pocałunek za jej uchem.
A czy to nie hipokryzja? Ten sam człowiek, który poza Wenus, patrzyłby na ciebie z pogardą ze względu na twoją rasę, przychodzi tutaj w poszukiwaniu egzotyki. Wydawać by się mogło, że skoro to krew dzieli czarodziejów, konflikty rasowe zostawią mugolom — mruknął, prostując i opierając się znów na poduszkach. Podniósł się na chwilę, by sięgnąć po kolejną kolorową poduszkę i podłożyć sobie pod głowę. Nie chciał już kontynuować tego tematu, uznając, że zaczyna niebezpiecznie zmierzać w kierunkach polityki; tej nie chciał tutaj wszak poruszać. Ani to miejsca, ani czas. Choć zapewne za zabawną uznałby dwójkę odmieńców, obcych w Anglii, dyskutujących o sprawach wewnętrznych kraju.
Deidre obawiała się jego gniewu zupełnie niepotrzebnie, ale o tym wiedział tylko on. Tak naprawdę ciężko było się jednak spodziewać po nim określonego zachowania. Nie miał powodów, by podejrzewać ją o bycie kimś więcej, niż sprowadzoną tu przez przemytników wbrew swojej woli dziewczyną, albo młódką, która zdecydowała się na tę pracę z braku alternatywy. Był porywczy i niecierpliwy, ale przemoc stanowiła rozwiązanie tylko w kłótniach z jemu równymi. Nie ze względu na status społeczny, pochodzenie, czy majętność. Kobiety mogły być mu dorównywać, czy nawet przewyższać go swoją mocą magiczną, ale fizycznie postrzegał je jako słabsze. Nie podniósłby zatem na żadną ręki; to przeczyło zasadom, które mu wpojono i których przestrzegał na przestrzeni lat skrupulatnie. Nie każda zasługiwała może na szacunek, bo na ten należało sobie zapracować; ale manifestowanie surowej siły na kimś, kto nie ma szansy odpłacić się tym samym, było przejawem słabości. Nie czyniło to z niego jeszcze gentlemana; tym nigdy nie był i nawet nie próbował być. Ot, zwykła przyzwoitość.
Elegancji — powtórzył głucho, po czym nisko się roześmiał. Choć grymasy wyrażające wesołość zdarzały mu się często, najczęściej uśmiech nie obejmował ziejącej pustką czerni jego oczu. Tak było i tym razem. Jego pewność siebie nigdy nie została niczym zachwiana, a mimo to nazwanie go eleganckim, choć wiedział, że większość w tym chęci przypodobania się mu, niźli zgodności z prawdą w jakiejkolwiek postaci, rozbawiło go. Elegancją wykazywał się co najwyżej, walcząc szablą; ewentualna elegancja na co dzień, oznaczałaby przewidywalność, a tej nie sposób było od niego uświadczyć. — Elegancję zostawmy nudnym, angielskim lordom — odparł rozbawiony, spoglądając, jak zaciąga się opium, o ile oczywiście się na to zdecydowała; właściwie zaintrygowało go, czy to zrobi. Zawsze wyobrażał sobie, że w jej interesie będzie to jego opić i znarkotyzować, co wiązało się pewnie w większości przypadków z większą hojnością. O alkoholu wspominając, poprosił Miu o podanie mu kielicha z trunkiem. Odprężenie, które ogarnęło jego ciało po opium, było namacalne. Kolory wydawały się bogatsze, krawędzie bardziej wygładzone, a Miu jeszcze piękniejsza.
Gość
Anonymous
Gość
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]13.04.18 13:26
Leniwe rozmowy, prowadzone tuż po, w gęstym, ciężkim od zapachu piżma powietrzu, przychodziły Deirdre z trudnością. Nastawiona na tryb zadaniowy, wolała skupiać się na zmysłowych konkretach, przeprowadzać operację na żywym i gorącym ciele, badać opuszkami palców zadowolenie, mierzyć oceniającym wzrokiem rezultaty - skupienie pozwalało jej obedrzeć akt z intymności, zamieniając go w transakcję, podlegającą takim samym prawom, jak inne czarodziejskie usługi. Z czasem przestała brzydzić się fizyczności, całkowicie odcinając się od lepkich odruchów, wyzwanie zaczynało stanowić jednak to, co działo się poza ramami cielesnych zmagań. W najlepszym przypadku opadające gwałtownie napięcie sprowadzało na mężczyznę senną niemoc, lecz to nie zdarzało się aż tak często, zmuszając Miu do kontynuowania przedstawienia, niekiedy ciągnącego się całymi godzinami. Kiedyś, w nie tak odległej przyszłości, do perfekcji opanuje odgrywaną rolę, ale parnego wieczoru, spędzanego z Ramesesem, nie potrafiła wyzbyć się wewnętrznego dyskomfortu. Przykrywała go szczelnie woalką szczerego zainteresowania, ale z każdą sekundą rozmowy czuła się coraz bardziej brudna. Oddzielenie skośnookiej prostytutki od prawdziwej Deirdre nie było tak łatwe, jak sądziła, zwłaszcza, gdy poruszane przez nią tematy dotykały ważnych, dość wrażliwych kwestii. Poczucia obcości, separacji, wykluczenia; ciągłej obserwacji, pod jaką przebywała.
Zamyślona, kiwnęła tylko powoli głową - mogła zaoferować mu wszystko, spełnić każde marzenie, także to dotyczące oderwania od codzienności. Jakakolwiek by ona nie była; uśmiechnęła się lekko, tłumiąc pytanie o to, jak zazwyczaj spędzał noce, skoro szukał tu odmienności. I tak zaszarżowała, odsłaniając nieco własne lęki, mając jednak nadzieję, że uczyniła to na tyle swobodnie, by Rameses nie przyłożył do tego większej wagi. Znalazł się tu dla własnej przyjemności a nie po to, by analizować motywacje chwilowej rozrywki, ułożonej u jego boku w odpowiednio kuszącej pozycji. W Wenus nic nie było przypadkowe, nawet leżąc w stanie pozornego zrelaksowania pamiętała, by przekręcić się tak, by biodra wydawały się szersze a włosy układały się w odpowiedni sposób. Stała czujność.
- Mogę ci w tym pomóc - zaproponowała ofiarnie, gdy wspomniał o odcięciu od historii: a więc to go tutaj przyzywało; coś, co właściwie mogła przewidzieć. Wielu klientów topiło tęsknotę, smutek lub nostalgię w kobiecych ciałach, pragnąc czegoś, co odeszło bezpowrotnie. Podjętych decyzji, utraconych miłości, zaprzepaszczonych szans. - Przeciąć to, co łączy cię z przeszłością - kontynuowała miękko, mrużąc oczy, gdy dotknął jej dłoni - w grymasie przyjemności, kłamliwym, mającym bowiem ukryć krótkie spięcie. Spodziewała się szarpnięcia i nagłego oziębienia atmosfery - jak się okazało mylnie, otrzymując zamiast agresji krótki pocałunek. - Sprawić, że zapomnisz - wyszeptała, leniwie otwierając oczy, by odwzajemnić jego badawcze spojrzenie. Mogła i chciała to zrobić, komnata Miu skrywała wiele nielegalnych rozkoszy, trzymanych w zamkniętych komodach, w szeleszczących woreczkach, w bogato inkrustowanych skrzynkach. Dopiero niedawno Borgia zaufała jej na tyle, by pozwolić sięgać po sypkie szaleństwo - a Deirdre starała się nie używać go zbyt często, nawet najgorszy klient był znacznie potulniejszy w stanie trzeźwości, lecz Ramesesa nie musiała się obawiać. Tak podpowiadał jej instynkt, ścierający się jednak stale z ostrożnością. Uniosła się nieco, na łokciu, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, z obietnicą kryjącą się w czerni oczu. - Z czego jest ten sznur, sir? - ten, który przywiązywał go do przeszłości; czy był to splot kobiecych dłoni, bolesnych zaniedbań, utraconych potomków, a może zwykłego żalu, który dławił każdego, kto przekraczał pewien wiek? Dała mu czas na odpowiedź, samej jednak milknąc, by przesunąć się wprost na jego zakryte karmazynowym prześcieradłem biodra. Tak wygodniej było sięgnąć jej po fajkę z opium - i przyjemniej słuchać jego kolejnych słów, nakładających się na siebie z cichym śmiechem.
- Przywykłam do hipokryzji - odpowiedziała jedynie dość wyrozumiale, postanawiając nie zagłębiać się w niepewne rejony polityczne. Ciągnęło ją do tego tematu, pragnęła pogłębić swoją wiedzę, wyciągnąć z Shafiqa coś jeszcze - boleśnie tęskniła za ministeralną siatką informacji - ale instynkt samozachowawczy hamował Deirdre, pozwalając dojść do głosu Miu. Uśmiechniętej, wdzięcznej, z zadowoleniem przyjmującej jego rozbawienie. - Na szczęście nie jesteś jednym z nich - odparła miękko, trochę zbyt ironicznie, by mógł uznać to za przymilne pochlebstwo, lecz na tyle czule, by można było odebrać te słowa jako ostrą kpinę. Znów mieściła się pomiędzy, umiejętnie wślizgując się w oczekiwania. Odgarnęła do tyłu włosy, ciągle nie układające się tak, jak tego chciała; śliskie, gładkie, proste, łaskoczące lekką wilgocią w łopatki, i zaciągnęła się powoli opium, zaciskając krwistoczerwone usta na końcu fajki. Ciało domagało się rozluźnienia, potrafiła też zachować umiar, dlatego wyjątkowo nie odmawiała krótkiej przyjemności, po chwili dzieląc się nią z Ramesesem. Wypuściła dym i wsunęła ustnik, smakujący jeszcze nią; egzotyką, słodką szminką i popiołem, pomiędzy wargi mężczyzny, dopiero wtedy sięgając po kielich. Ciągle siedziała na jego biodrach, przesłonięta krzywo zawiązanym peniuarem, gotowa służyć mu na każdy ze sposobów - tak długo, jak za to płacił. - A więc możemy pozbyć się przeszłości bardzo nieelegancko - zaproponowała, pochylając się nad nim tak, by szepnąć te słowa prosto do jego ucha, dłonie kładąc na zagłówku łoża, o który opierał się plecami.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]14.05.18 19:07
Rameses całkowicie wolny od podobnych rozmyślań, nie zaprzątał sobie w tej chwili głowy niczym szczególnym. Takie jego prawo i przywilej, poza tym w końcu dokładnie po to się tutaj znalazł — żeby nie myśleć, choć przez chwilę. Odnaleźć ukojenie w ciężkim powietrzu, sennej, odrealnionej atmosferze tak, by gdy już stąd wyjdzie, mieć wrażenie, że tak naprawdę nic podobnego się nie stało. Ludzie kryli swój ból na różne sposoby, w jego przypadku był to może nie tyle hulaszczy tryb życia, ile na pewno pozostawiający wiele do życzenia pod kątem śliskiej moralności. W końcu teoretycznie nie powinno go być w miejscu takim jak to; a jednak był tutaj, wstrzymując się od oceniania czegokolwiek przez pryzmat zwyczajów. Byłby hipokrytą, traktując Miu źle, ale zjeździł sporo świata i naoglądał się równie wiele, za dużo by sądzić, że nie spotkała się z podłym traktowaniem. Krzywdzące poczucie, że pieniądz potrafi załatwić wszystko, także zetrzeć ból po upokorzeniu, nie było aż tak rzadkim poglądem. Nie zastanawiał się nad tym może w tej chwili, bo nie poczuwał się w odpowiedzialności mesjasza tego świata, ale na jakimś poziomie podświadomości zdawał sobie sprawę, że być może to, że tej nocy Miu była akurat z nim odroczyło w czasie jej natknięcie się na kogoś, kto nie byłby równie uprzejmy, a w tym wypadku przez uprzejmość rozumiało się poszanowanie zwykłych, ludzkich praw.
Zaszarżowała, owszem. Tak naprawdę jednak, nie mając żadnych podstaw ku temu, by sądzić, że jest inaczej, wziął to za niewinny wybryk prostytutki, która wyczuła, że z jego strony nie musi obawiać się zagrożenia. Nie przeszkadzało mu to, w każdym razie nie aż tak, jak mogłoby. Nie miał manii wielkości, nie tutaj. Byli poza salonami, a choć zniewag zwykle nie puszczał płazem, to, co działo się za zamkniętymi drzwiami komnaty Miu miało tu pozostać. Nawet Shafiqa unoszenie się dumą czasem męczyło, wydawało się odgórną kwestią wychowania go. Zupełnie jakby wpojono mu konieczność odgryzania się każdemu, kto tylko nadepnie mu na odcisk. Różne były tego efekty; nie zawsze się wygrywa. Tym bardziej cieszył się zatem, że przynajmniej chwilowo zostawił ten świat na boku, znajdując się w zupełnie innym, istniejącym poniekąd obok tego pierwszego. Nie znał Wenus zza kulis, nie znał zatem tajemnic pracownic i tego, w jaki sposób kreowały swoje wizerunki. Ignorantem bywał rzadko, ale akurat w tej kwestii nie zamierzał tego zmieniać. Działo się tu coś na swój sposób magicznego, a dociekanie, co takiego, popsułoby całą atrakcję.
Nie przecinaj. Zwiń, zasłoń — odszepnął. Tak na dobrą chwilę wcale nie chciał zapominać, w każdym razie nie do końca. Nieświadomie. Wiedział, że to niemożliwe. Ale chwilowe ukojenie było lepsze niż żadne. Na którymś poziomie swojej podświadomości wszystkie wspomnienia sobie pielęgnował. Bolały, ale wiedział, że gdyby zapomniał całkowicie, zabiłby Safiyę po raz drugi, pozbawiając się pamięci o niej. To takie patetyczne, takie niepraktyczne i nie w jego stylu; a jednak był święcie przekonany o słuszności swojego myślenia. To był sznur, na którym lata temu mógłby się równie dobrze powiesić. Sznur nie tylko tęsknoty, nie tylko kobiecych ramion, które bezpowrotnie stracił, ale też sznur spleciony z wyrzutów sumienia, frustracji wywołanej fałszywymi oskarżeniami. Czy jednak aby na pewno fałszywymi? Nie musiał dzierżyć w dłoni sztyletu, żeby zabić. Zabił swoim zaniedbaniem, niedopilnowaniem szczegółu. — Z poczucia winy — odparł. Żył z tym już tyle lat, że w jakiś sposób do niego przywykł. Było jak kubeł zimnej wody albo sól posypana na otwartą ranę. Przypominało mu o tym, że żyje. Obserwował z rachitycznym uśmiechem Miu, kiedy górowała na nim. Ciężar jej zgrabnego ciała na biodrach wydawał się kotwicą, która utrzymywała go jeszcze w stanie rozbudzenia.
Nie wątpię, świat się w niej topi — skwitował jedynie, poniekąd kończąc ten temat. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że ma do czynienia z osobą, która miałaby sporo do powiedzenia w tej kwestii. Dlatego też kiedyś, za długie miesiące, być może gorzko się zdziwi, kiedy nie tylko nie zastanie jej w Wenus, a ich spojrzenia skrzyżują się w sytuacji zgoła innego kalibru. Z pewnością przypomni sobie wtedy ten pierwszy wieczór, który tu z nią spędził, tak naprawdę nawet nie planując wracać. — Nie jestem — zgodził się dość skwapliwie, by w końcu wciągnąć opium głęboko w płucach. Poczuł wzmożony spokój, nie chciało mu się myśleć; mógł jedynie obserwować nienaganne ciało, skryte za mglistym materiałem peniuaru. Pociągnął łyk z kielicha, który mu podała, przełykając gorzkawy trunek i odstawiając go ponownie tam, gdzie jego miejsce. Ponowna bliskość kobiety wyszarpała go z objęć chwilowej senności, która ogarnęła jego umysł. Zsunął z ramion Miu peniuar gestem, który mógł uchodzić za delikatny i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej, wciągając w nozdrza zapach olejków, którymi była skropiona. Odsunął długie, gładkie włosy na jedną stronę jej szyi, po drugiej składając przelotny pocałunek. — Jak bardzo? — Dopytał, choć tak naprawdę gubiło to już powoli znaczenie, a zmysły uciekały w zupełnie inne, przyjemniejsze rejony niż rozmowa.
Gość
Anonymous
Gość
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]17.05.18 18:37
Intensywny zapach opium odurzał, wsiąkał we włosy, przeciskał się przez pory śliskiej od egzotycznych olejków skóry. Deirdre wiedziała, że nie będzie w stanie go zmyć - tak jak nie była w stanie zmyć z siebie upokorzenia i brudu, przenikającego ją aż do szpiku kości. Początkowo po każdym kliencie szorowała się szorstką gąbką aż do krwi, lecz to metodyczne działanie nie przynosiło oczekiwanych skutków. Dalej czuła się plugawa, zużyta, oznaczona wszystkimi męskimi dłońmi, sunącymi niecierpliwie po gładkim ciele. Dotyk nie do zmycia, dotyk nie do zdarcia, znaczący ją głębokimi bliznami, z którymi ciągle nie potrafiła sobie poradzić. Nawet delikatne muśnięcia Ramesesa, bliższe powoli zapominanym pieszczotom, którymi obdarzał ją Apollinare, gdy pierwszy raz zsuwał z jej bladego, spiętego ciała zgrzebną, szarą suknię. Lord Shafiq, choć z pozoru i na podstawie obrazu, budowanego przez plotki, bliski stereotypowi brutalnego barbarzyńcy, okazał się wdzięcznym gościem. Nieco wycofanym, skrytym za zasłoną dystansu, nieobnażającym się ze swoimi słabościami, ale traktującym ją z należytym - lub własnie nie należącym się prostytutce - szacunkiem. Brzmiało to dość groteskowo i Miu sama nie wiedziała, czy bardziej cieszy ją taki przebieg handlowych akrobacji, czy też drażni zerwanie z wizerunkiem klienta obrzydliwego, traktującego ją w parszywy sposób. Lubiła schematy, jasne granice wytyczone między złem a dobrem, wrogiem a przyjacielem - Rameses unikał tych przegródek. Nadal pozostawał jednak gościem a ona - obiektem transakcji, mającej usatysfakcjonować klienta, niezależnie od oceny, jaką wystawiała mu w przesłoniętych kłamstwem własnych oczach.
Spełniała więc jego żądania, kwitując lekkim uśmiechem sprecyzowany rozkaz. Zostawiał sobie furtkę, wyjście ewakuacyjne, prowadzące go prosto do piekieł przeszłości. Jeśli tego właśnie pragnął, chwilowego zapomnienia, złagodzenia objawów emocjonalnej gangreny, to właśnie mu da - choć sama sugerowałaby szybkie, chirurgiczne cięcie. Pochyliła się nad nim jeszcze głębiej, wdychając zapach dymu, drażniący wnętrze rozchylonych zmysłowo ust. - Zapomnij o nim - szepnęła prosto do jego ucha, przesuwając jedną dłoń z zagłówka na męskie ramię, by później przesunąć palcami w dół ręki. O zupełnie obcym odcieniu: nie bladym, podbitym sinymi lub wręcz zielonkawymi żyłami, i nie lśniącym niczym azjatycka kość słoniowa. Dwoje obcych ludzi, w pozornie obcym kraju, odnajdujących porozumienie właśnie przez dzielącą ich przepaść pochodzenia. Zmrużyła oczy, zatrzymując chłodne palce na zgięciu łokcia - pogłaskała wyjątkowo delikatną skórę, by później nacisnąć na żyły. W Wenus nie było miejsca na poczucie winy, żałobę, wstyd i rozpacz. Wyselekcjonowane kapłanki dbały o to, by odgonić nawet najbardziej uporczywe duchy; chroniły duszę i ciała tych, którzy sowicie opłacili święty spokój, spijany łapczywie wraz z lejącą się szerokim strumieniem rozkoszą.
Przesunęła się na nim sugestywnie, powoli, a kąciki lepkich od czerwonej szminki ust uniosły się w górę. Hipokryzja, wyrzuty sumienia, polityka, różnorodność kulturowa; wszelkie tematy, które chętnie poruszyłaby, zagłębiając się w labirynty ich znaczeń, musiały odejść na bok. Dla ich dobra, dla zadowolenia gościa i dla zarobku Miu. Płacili jej nie za mądre słowa a za usługę, personifikację zapomnienia, cielesny eliksir, pozwalający pogrzebać to, co straszne i nieprzyjemne. Pozwoliła, by peniuar zsunął się z jej skóry, odsłaniając wyraźnie zarysowane obojczyki, smukłe ramiona, w końcu - drobne piersi, brzuch i biodra. Śliski materiał zaplątał się gdzieś pomiędzy ich ciałami, znikając w plątaninie pościeli, gdy Rameses przyciągnął ją bliżej, odgarniając czarne włosy. Nadstawiła się do pocałunku, panując nad wzdrygnięciem. Nienawidziła czułości tuż przed, delikatne łgarstwa przychodziły jej trudniej niż prymitywna fizjologia opłacanej galeonami bliskości. A im bardziej ludzkie przymioty zdawał się posiadać klient, tym ciężej znosiła sprzedawanie własnej intymności. - Zobaczysz - obiecała szeptem, wzdychając cicho, gdy jego wilgotne od alkoholu usta sunęły wzdłuż szyi. Zgrabnym, powolnym ruchem lewej łydki, unosząc nieco biodra, zsunęła z niego prześcieradło i poruszyła się na nim niecierpliwie, przekręcając nagle głowę, by obdarzyć go pocałunkiem. Najpierw wręcz nieśmiałym, zaledwie muśnięciem warg, dopiero później pogłębianym i zmysłowym, uniemożliwiającym toczenie dalszej dyskusji. Słowa bywały zbędne, a oni mogli odnaleźć się tylko w akcie równającym wszystkie kolory skóry; transakcji wiązanej, pełnej detali zgodnie z jego życzeniem. Przesłonienie wspomnień, rozluźnienie powrozu wyrzutów sumienia, ściskających go za gardło, rozesłanie czerwonego dywanu, po którym dumnie kroczył prosto na szubienicę zamierzchłej rozpaczy i tęsknoty za czymś, co bezpowrotnie utracone.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: baśń z jednej nocy [odnośnik]06.06.18 16:04
Jak niewiele było trzeba, by jego czujność została uśpiona. Jak niewiele, by na chwilę odgonić widmo przeszłości, by zapomnieć, kim był tak naprawdę i nie pozostawić nic, prócz bliżej niesprecyzowanych niedomówień. Być może później zastanowi się, ile tak naprawdę ta chwila zapomnienia była warta; garść galeonów,wyrzeczenie się tytułu pod osłoną nocy i przyjęcie go z powrotem, gdy tylko stąd wyjdzie. A jednak to mimo wszystko działało. Zbyt pewny siebie, by pozwolić sobie na wyrzuty sumienia w tej kwestii, nie miał poczucia, jakoby robił właśnie coś, co jest niegodne, czy że mu nie przystoi. Jednocześnie nie udawał jednak, że tak nie jest. Dwojakość tej sytuacji niemal bawiła, niemal, bo jego myśli oscylowały już po zupełnie innych terenach, chwilowo tylko i wyłącznie po meandrach gładkiego ciała Miu. Być może gdyby spotkali się w jakichkolwiek innych warunkach, sprzyjających nawiązaniu partnerskiej rozmowy, odkryliby nagle, że nie muszą opierać się na konwenansach przypisanych do ról, które sobie właśnie narzucili. Obecnie jednak rozmowa w jakiejkolwiek formie, wydawała się nie mieć sensu, a być wręcz absurdalną, bo przecież nie przyszedł tu rozmawiać. A przynajmniej tak sądził, bowiem w powietrzu ciężkim od opium, nie sposób było skupić się na czymkolwiek poza czarnowłosą kobietą, którą przed sobą miał. Niby tak blisko, a jednak zupełnie daleko, jakby dzielił ich jakiś mur, którego obecnie nie dostrzegał, bądź dostrzec nie miał ochoty. Przypisywanie temu wszystkiemu więcej uwagi, niż to było konieczne, nie leżało w jego naturze. Nie w jego gestii było rozmyślanie o motywach, nie mógł też wiedzieć o tym, ile to wszystko psychicznie Deirdre kosztuje; odgrywała swoją rolę znakomicie, do stopnia, w którym nie odróżniłby już prawdy od fałszu. Z pewnością jej niestrudzonym pomocnikiem był alkohol, narkotyki i ciężka atmosfera tego miejsca. Nieważne, czy pracownice czy klienci, przychodzili tu chyba po to, by na chwilę zapomnieć kim byli. Pewnie nie zawsze; mógłby się założyć, jak wielu jemu podobnych, urodzonych szlachetnie, choć tylko z nazwy, uznawali zapłatę za danie sobie prawa do tego, by stanowić o czyimś być albo nie być. Ilu z klientów rekompensowało sobie niepowodzenia w życiu przyjściem tutaj i sprowadzaniem prostytutek do parteru? Wyżywanie się na nich, bo przecież nie byłoby nikogo, kto stanąłby w ich obronie, jeśli za nią zapłacił? Roszczeniowa postawa nie była obca wielu ludziom tego świata, niezależnie od urodzenia, płci czy koloru skóry, ba! Niezależnie od tego, jaką krew nosili w sobie. Czysta, brudna? Czy ktoś tutaj o to pytał?
Nie myślał o tym teraz; skupiał się na dotyku, niemal zafascynowany tym, jaki kontrast stanowiła biel jej dłoni na tle jego nagiego torsu. Odetchnął głęboko, gdy Miu się przesunęła, poddając temu zatraceniu, które wstrząsnęło nim w posadach, uwalniając zupełnie prymitywne instynkty i odruchy. Wciąż nieświadom, że im mniej był brutalny, tym pod pewnymi względami dla kobiety gorzej i na jakimś poziomie również trudniej. Mglisty materiał zsunął się z niej całkowicie, a on znów mógł podziwiać ją w pełnej krasie, choć i to nie było mu dane na długo, bo nawet jeśli chciał posłużyć się jakimikolwiek słowami, zostały zamknięte pocałunkiem krwiście czerwonych ust. Ani się obejrzał, a może nie tyle zapomniał o tym, co tkwiło mu w gardle niczym kość, a zwyczajnie zwrócił swoją uwagę na inne tory. Mgliste widmo Safiyi rozmyło się w oparach opium, pozostawiając jedynie nieprzyjemny posmak, który później będzie sobie wyrzucał. A jednak wróci tu jeszcze, zupełnie jakby to odwrócenie uwagi było jak narkotyk, serwowany tylko tutaj w takim natężeniu. Z daleka od oceniających spojrzeń i wyrzutów sumienia. Z daleka od majaków przeszłości, które już dawno powinny wyblaknąć, a jednak tak się nie stało. Skupiając się jednak na tym, co tu i teraz, było łatwiej odepchnąć to wszystko na bok. Złączeni w jedno; oboje z pewnego rodzaju konieczności. Miu, bo nie miała wyboru, Rameses, bo poszukując coraz to nowszych sposobów na wytchnienie dla umysłu, nękanego wspomnieniami, uznał, że to dobry pomysł. Zapłacił trochę więcej, niż powinien; nie dlatego, że chciał tym okazać protekcjonalne traktowanie dziewczyny, czy może popisać się zasobnością. Sprowadził to raczej do kwestii zadowolenia ze świadczonej mu usługi, której niewiele mógł zarzucić. Może i nie powracał myślami do tamtej nocy zbyt często, ale wiedział, że gdyby tylko naszła go ochota na to, by znów stanąć w progu Wenus, rozejrzałby się właśnie za Miu. Nie należał może do buńczucznych, nadmiernie wylewnych po alkoholu mężczyzn, ale nawet jeśli osobowość, którą uraczyła akurat jego, była oparta w największej mierze na kłamstwach, nie dbał o to. Nie wszędzie było miejsce na szczerość.
    | Koniec.
Gość
Anonymous
Gość
baśń z jednej nocy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach