Wydarzenia


Ekipa forum
Cadmus Uriah Flint
AutorWiadomość
Cadmus Uriah Flint [odnośnik]26.01.18 22:11

Cadmus Uriah Flint

Data urodzenia: 19 X 1930
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: rodzinna posiadłość w Charnwood
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogacz
Zawód: uzdrowiciel koroner
Wzrost: 178 centymetrów
Waga: 67 kilogramów
Kolor włosów: gorzka czekolada
Kolor oczu: chłodnie błękitne
Znaki szczególne: smukle skrojona sylwetka, krążący jak sęp, nieodzowny aromat tytoniu (z różnym efektem zwalczany mgłą perfum), cienie zmęczenia zastygłe poniżej powiek, przenikająca ironicznością ekspresja (w każdej możliwej chwili nieposkromienia przez etykietę)



plamy opadowe
livores mortis
( sinowiśniowe mgławice w skończonym wszechświecie ciała. Rozdęte niczym cysterny wiązki podskórnych naczyń, barwią pergamin powłok dosadnie, stabilizując się po upływie czterech do sześciu godzin; nie występując na uciśniętych przez wpływ podłoża fragmentach. W śmierci z utonięcia umiejscowione na twarzy, głowie, okolicy barków i górnej części tułowia. W śmierci z powieszenia - w obwodowych fragmentach kończyn. Stwierdzenie plam opadowych o różnym wysyceniu i w różnych częściach - zwłoki zmieniały swe położenie )

Kłamstwo - hermetycznej otoczki, w jakiej zostaje zamknięty
przelewa się w obfitości.
Umysł dziecka jest wyjątkowo pojemnym naczyniem, akceptującym bez przeszkód wodospad słów zarówno prawdziwych jak oszukańczych (choć melodyjnych, słodko drażniących zmysł słuchu), rodzinnych postaw bez rozróżniania dychotomii dobra i zła, fundamentalnych biegunów, między którymi zalega esencja świata. Pobiera wszystko na podobieństwo spragnionej, ostatkiem sił wychylonej ze spękań gleby rośliny. Umysł dziecka jest nieświadomy, kształtuje się, lecz nie zna jeszcze swej formy; żywi się otoczeniem, jeszcze nie mając wiedzy o niezliczonych pozorach, przywierających do znanych oblicz, zwodniczych maskach, powoli nakazujących i jemu rzucać się w rozszerzone, napięte gardło obłudy.
Przesiąka, uwydatnia się. Utrwala. Wybarwia w kłamstwie.
Nigdy nie wróci, przeobrażony na wieczność.

Rodzinny dwór Flintów od zawsze spowija zieleń: w postaci silnych, zdrewniałych łodyg sędziwych drzew, w niektórych miejscach splecionych ramionami swych koron, rozłożystych krzewów oraz ziół o wyraźnym, przyjemnie rejestrowanym zapachu. Woń roślin, ich bliskość, wydają się nieodzowne - w tej zieleni skrywana jest symbolika dzieciństwa i Cadmus dostrzega ją, zakorzenioną w wielu płaszczyznach, wychwytuje między wierszami silne skorelowanie rodu z florą i fauną (dzięki centaurom uświadomiony nie tyle o istotności planet, konstelacji gwiazd przybliżonych nocą do rozsypanych diamentów, w jakie stroi się różnorodnie nieboskłon; również uświadomiony, jak wielką wartość ma niedosłowność metafor). Obecność przyrody wszechobecnym akcentem towarzyszy do teraz, przemykając subtelnie gdzieś w tle - stanowiąc nierozłączny element. Szczelność tej opiekuńczej, roślinnej warstwy sprawia wrażenie idealnego kokonu, gdzie przeobraża się niedojrzałość dziedziczących pokoleń; wrażenie nieodzowne oraz trudne do odrzucenia. Rozwijał się w tej poczwarce pielęgnowania określonych wartości, nauki szlacheckiego obycia, szacunku wobec natury, perły wytworu rąk ludzkich - sztuki, pasji polowań, jeździectwa, pozbawiony wdrażania się w cudze i niepotrzebne sprawy; dojrzewał w wiedzy własnej wartości oraz pogardy wobec mugolskich nieosiągnięć. Wspólny, wpisany w sielankowy charakter obrazek - on, jego siostra, matka i ojciec w otoczeniu najbliższym, dalej - pozostała część krewnych. Okres ten wydawało się nie nawiedzać żadne z chwastów problemów (odkryty u chłopca świniowstręt nie zapowiadał większych uszczerbków na dalszym życiu).
Wszystko wydawało się idealne.
Tak idealne. Fałszywie. Ogniwa poszczególnych wydarzeń naoliwione są jadowitą substancją, przedzierającą się przez membrany ochronnych tkanek, aby już nieskończenie wędrować w żyłach.

Obserwował ruch ćmy.
Umieszczone w dynamicznym rozmyciu blaszki owadzich skrzydeł ujarzmiały powietrze przeżarte korozją nocy. Schroniona w bezmiarze cienia postać zwierzęcia wydawała się płynąć - odbijać w cyklicznych ruchach od dna zagęszczonej szarości, ku rozpaczliwie obranym źródle promieni światła. Aura bijąca od wijącego się, jaskrawego płomienia świecy, musiała być gwiazdą miniaturowej, owadziej rzeczywistości, bóstwem wiecznie oraz bezwzględnie domagającym się ofiar - przeszycia śmiertelnym ciepłem powłok swoich wyznawców. Tak pozornie banalne i nieistotne, a jednak - niepoliczone stworzenia o członowanych odnóżach i oczach, w których ogromach punkcików mieściła się mozaika świata - owady, rozniecały już w kilkuletnim chłopcu ciekawość.
Samozniszczenie musiało być nieopisanie przyjemne.
Mimo tego zląkł się, w owej chwili przejęty panicznym dreszczem, rozchodzącym się lodowatym doznaniem wzdłuż całej drabiny kręgów (ku zakamarkom szczupłego ciała, wypełniając latorośl trudną w zdefiniowaniu rozpaczą). Ręka wyprysnęła zamaszyście do przodu, pozostawiając oczom obserwowanie między palcami pasemek skarłowaciałej jasności, czyniącej pobliski widok ostrzejszym i namacalnym. Wyciągnął dłoń, ponieważ pragnął tej katastrofie zapobiec, wyrokowi spotkania ćmy z samobójczym kresem płomienia (i rzeczywiście, rozwierając fałdy warg w spontanicznym zdziwieniu spostrzegł, jak niepozorna, dryfująca w przestrzeni sylwetka nocnego motyla odbija się od swojego niewłaściwego pragnienia niczym za sprawą niedostrzegalnej tarczy). Trzyipółletni chłopiec nie wiedział, niemniej dorosły Cadmus Flint widzi w tym pogwałceniu natury błąd, którego nigdy więcej się nie ośmielił popełnić.
Owad spróbował raz jeszcze.
Upadł, niczym zeschnięty liść - już bez życia.
Było to pierwsze ujawnienie się magii - w tego rodzaju sposób, ponieważ fakt obecności niezwykłego pierwiastka był aksjomatem wkrótce po nastąpieniu narodzin, kiedy to liche, brązowe włosy na główce dziecka niespodziewanie stały się jasne, niedługo potem wracając do uprzedniego wyglądu. Wychowanie nie ominęło tej kwestii, nakazując mu utrzymywać w ryzach emocje - aby dar metamorfomagii nie przejął władzy nad wizerunkiem.

Kochała piękno.
Żyła nim, oddychała jak cząsteczkami krystalicznego powietrza; każdą kiść miąższu płuc wypełniała złudzeniem idealności, swojego głównego grzechu i najgroźniejszej pułapki o zaciskanych, przywiązujących do ziemi sidłach, ziemi w odczuciu Cadmusa oziębłej i przepełnionej smutkiem, zbyt namacalnej i pozbawionej skrywanej ponad chmurami przenośni.
Siostra.
W swoich zbiorach pamięci umieszczała niepoliczone obrazy - pełne barwnych pociągnięć, stwarzających pejzaże i rodzajowe scenki, utworzone w granicach ściśle szlacheckich spotkań. Osobiście, również w nich uczestniczył, w każdej wizycie gości (reprezentował własny ród godnie; każdą młodzieńczą porażkę, dysonans, traktując jako niezdolny do powielenia), aczkolwiek nigdy nie czerpał porównywalnej radości, energii, nadającej pęd oraz sens strumieniowi życia. Z każdą chwilą, wytaczając ciąg obserwacji, odkrywał, jak ukochana siostra zwinnie stąpa w tej wąskiej, wytyczonej przestrzeni najkorzystniejszych postaw, wyważenia w nienaruszeniu harmonii między pojęciem urokliwego, dziewczęcego szczebiotu oraz bystrości dojrzewającej panny. Nade wszystko lubiła kwiaty, o słodkiej, osobliwej gamie wonności, mile owiewającej nozdrza przy zaczerpnięciu oddechu. Lubiła wszystko, co wpisywało się w jej pojęcie idealnego świata, klatki o złotych prętach, z której więzienia nigdy nie zamierzała uciec. Kiedyś, pragnąc rozniecić w niej jakąkolwiek uwagę (chłopięca naiwność, nieprzemyślenie żałowane w przyszłości), specjalnie, pod pretekstem wspaniałych krzewów zaprowadził ją naprzeciwko chorowitego drzewa, ukazując wypełzającą plagę żarłocznych larw, pobłyskujących oślizgłymi grzbietami w popołudniowym świetle. Obraziła się wtedy; na przekór niej, fascynował się również tym, co podobno odrażające i brzydkie, lecz absolutnie potrzebne do zachowania nienaruszonej prawdy. Widział: odłamkami nieba w swych oczach niejednoznaczność świata, zagadkową podobnie, co rozmarzone stwierdzenia centaurów.
Jego siostra, cóż - była kwiatem, powoli rozchylającym nęcące barwami płatki, kwiatem, który przypaść miał w niedalekiej przyszłości tylko jednemu w wizji zdrowego, małżeńskiego pożycia, kwiatem potrzebującym nieodzownych promieni słońca uwagi i kreowaniu się jako damę - możliwie najlepszą. Nieodparty, schowany podszept zdecydowanie większej miłości matki ofiarowanej córce, nie zadał głębokich ran w tkankach duszy pierwszego i jedynego syna. Przywdział już grubą zbroję, powoli zaczynał wiedzieć o konieczności dystansu i oddzielenia teatru od gromadzonych, własnych i niezależnych myśli.
Tym się różnili. Dlatego - spacerując niekiedy w schronieniu drzew, chętniej wymieniał zdania z niepozorną kuzynką, pozbawioną tej wyniosłości oraz obłudy wobec najbliższych osób.
Obłuda w innym przypadku jest jak najbardziej wskazana.

Zastanawiał się
ile zostało
kiedy z zadartą głową studiował każdy element twarzy, każde wgłębienie zmarszczek, odciskanych przez piętno bezlitosnego czasu.
Ojciec.
Podobno się zmienił (wychwycił skradające się niegdyś szepty) oraz rozważał, ile zdołało się ostać - prócz surowego dystansu autorytetu. Ile zostało, kiedy zabierał ją z ziemi, a podwaliny majaczącego szczęścia rozbijały się bezpowrotnie niczym porcelanowe naczynie, krzyczące zaostrzonymi skrawkami na zawsze zatracających definicję całości skorupek. W alabastrowej postaci pierwszej małżonki nie było już iskry życia; leżała pośród rozlanej krwi, gęstej i nieprzyjemnie stygnącej - która zdołała ujść z gorzkim, śmiertelnym skutkiem w czas poronienia.
Gdy ją odnaleziono, nikt nie potrafił pomóc.
Prawdziwa miłość? Pierwsze aranżowane małżeństwo? nie wiedział. Reszta pozostawała domysłem. Milczeniem, którego nie miał odwagi zmienić.
Jest doskonale świadomy kolejnego małżeństwa ojca z rozsądku z wcześniejszą lady Slughorn, alchemiczką, kobietą pod pozorami przebiegłą i pełną intryg. Małżeństwo pomagało jej (im) wybudować pozycję - w uprzejmych, stosownych (i nakazanych) rozmowach, nie wibrowały fałszywe dźwięki; niemniej związek podtrzymywało wyłącznie dwoje potomstwa oraz mikstury ofiarowane poza zasięgiem spojrzeń (chociaż raz popełniła błąd, który Cadmus Flint zauważył). Miały zadanie ujarzmić nadchodzącą jak plaga depresję, manifestowaną powoli, aczkolwiek zdolną do wywołania zwątpień w umysłach krewnych - wychylenie się owej prawdy było haniebne i niewygodne dla matki, warzącej odpowiednie, uzdrawiające substancje (z perfekcją godną panieńskiego nazwiska). Mówiono wobec tego wyłącznie o lekkich zmianach, draśnięciach tafli psychiki, nieuchronnych, tragicznych oraz godnych współczucia (niemniej podziwianych, doskonale znoszonych); choć obserwacja młodzieńca wychwytywała zdarzenia, w obrębie których ojciec był zbyt spokojny oraz zbyt łatwo ulegał namowom matki, nim jeszcze zdołał wykształcić własne stwierdzenie w sprawie.
Załamanie istniało.
Poznał je - pojawiając się w gabinecie.
Obdarował go niepokojem wypływającym z tęczówek, pozwolił wejść, żałosnym, ściszonym tembrem niskiego głosu prowadząc wywód o śmierci, o konieczności oraz wręcz chęci osobistego spotkania. Napominał o trupach, zauważanych ciągle w swym otoczeniu, paradoksalnie żywych oraz mówiących, jacy dławili odór rozkładu ogromem najdroższych perfum. Wtedy wtargnęła matka.
Z kolejną porcją napoju, tajemniczo podawanego do picia.
Zrozumiał, zaś jej oziębłość pozostawała równie skostniała przez lata - nigdy nie zajmowała się życiem syna najbardziej, jedynie karcąc przy popełnianych błędach: niedokładności w nauce rozpoznawania roślin, braku skupienia bądź naruszeniu innego rodzaju reguł. O wiele chętniej konwersowała z córką; przyzwyczaił się identycznie, jak zniósł niezbędność milczenia, braku pytań o ojca, nagminnie powracających, donośnych jak krople deszczu zalewające czaszkę pretensją. Matka wiedziała - jej nastoletni syn nie nadmieniłby ani słowem choćby własnemu wujowi, zatajając tę słabość, grzebiąc ją pośród kurzu analogicznie minionych zdarzeń.
Był Flintem. Nie pozwoliłby zachwiać się noszonemu nazwisku, wzbudzającemu nieodparty szacunek wśród społeczeństwa (z identycznego powodu - zakładał - postępował też ojciec).
Nikt nadal nie wie. Nikt nie zadaje pytań.
Mężczyzna - głową. Kobieta - jej szyją.
Tak brzmiało, prawda?

stężenie pośmiertne
rigor mortis
( przełamywana uległość zwiotczałych, kurczliwych elementów szkieletu tudzież narządów; rozszerzająca swoją tyranię oporność kulminację rozwoju ujawnia zazwyczaj od sześciu do ośmiu godzin po zgonie - spięcie mięśniowych włókien w pierwszym momencie zawsze dotyka serca, utrzymując w stałym zarysowaniu jak w skurczu. W pełni rozwinięte stężenie pośmiertne nadaje zwłokom nietrudny, powielający się schemat swej zewnętrzności - przywiedzione do tułowia kończyny górne, zgięte nieznacznie w łokciach, o zaciśniętych pięściach. Kończyny dolne prostują się w stawach biodrowych i lekko zginają w kolanowych, zaś stopy trwają w pozycji końsko-szpotawej )

Jest niepodatny.
Dryfuje sprawnie, na wybudzanych powiewem zmian falach otaczającej rzeczywistości, spienionych grzbietów wymuszających dostosowanie, zagubiony odwiecznie pośród ambiwalentnych uczuć. Poniekąd dumny, oddany ponad wszystko rodzinie, dostrzega zarazem wady, rozumuje, rozważa - oraz okrywa gęstym, srebrnym materiałem milczenia; dziwnie napiętej ciszy, która nabrzmiewa, lecz która nigdy nie zdoła pęknąć. Zbiera, jego zdaniem te błędy negatywnie znaczące ścieżkę arystokracji, lecz zachowuje dla siebie; zarazem wie doskonale, jak w polityce rodowej nie mogą gnieździć się negujące spisania reguł emocje (linia musiała przetrwać, pozbawiona najmniejszej skazy).
Nieuległy, o zawyżonej wartości i jeszcze wyżej mierzący z nieposkromionych ambicji.
Sztywno trzymający się zasad. Ponieważ musi się trzymać.

Wewnątrz czytelni rozpięła płachty swych skrzydeł cisza - unosiła się, opadała, balansowała w tej kompozycji niemal statycznych sylwetek, nieznacznych poruszeń dłoni, stronic podtrzymywanych w prowizorycznych zakładkach palców, draśnięć bezdźwięcznej struktury (muskającego szelestu kartek, pozbawionego reguły; który wybijał się, aby z równą spontanicznością wygasnąć). Aura była przychylna, stroiła się w ciepłych barwach, obmywała w jasnych promieniach majestat zamku, rozweselała zieleń otaczających drzew oraz trawiastych terenów, zanurzała się, mrugając, zatrzymana na tafli wody. Dzisiaj z pewnością miał miejsce trening Quidditcha, chociaż umysł Cadmusa Flinta, podobnie jak ślizgające się poprzez słowa, nakierowane spojrzenie, pozostawał daleko - otoczony przez inny krąg fascynacji. Oprócz wyuczonego jeździectwa, odnawianego w trakcie powrotów do domu, preferował sportową gimnastykę umysłu (wprost uwielbiał grać w szachy; w swoich manewrach pośród czarnych i białych pól nierzadko był trafny, zaś z każdej doznanej klęski wyciągał puentę na przyszłość).
Slytherin nie był zaskakujący.
Dążenia, cele - bezproblemowo dosięgały granicy, o ile nie przewyższając monumentu poczucia własnej wartości (przekonania w wyższości ponad innymi, w którym trwał wiernie oraz w którym dorastał). Był gotów czynić w ofierze dosłownie wszystko, każdej pasji oddawał się całkowicie, spalał się zawszedługo oraz wytrwale, upodobawszy sobie określone z zagadnień. Równocześnie wędrował poprzez zawirowania relacji, dostosowywał z wężowym sprytem (wszelkie, niezbędne kłamstwa wypowiadał z gładkością, pozbawiony aberracji uchodzącego głosu i innych symptomów zachwiania). Pielęgnował kontakty z rówieśnikami z zaprzyjaźnionych rodów, nawiązywał przyjaźnie - starannie dobierał ludzi, którym był w stanie ufać. Cieszył się dzięki temu dobrą opinią, jedynie czasem określany stwierdzeniem tajemniczego oraz o własnych ścieżkach. Gardził osobami krwi najbrudniejszej, lecz nie przyczyniał się do gnębienia ich w oficjalny sposób. Wpisana w osobowość ironia nie pozwoliłaby na specjalne, ostentacyjne postępowania oraz rzucanie obelg. Ponadto - miał lepsze zajęcia. Zdecydowanie o wiele bardziej absorbujące umysł.
Był pilnym, pełnym bystrości uczniem, który pochłaniał wiedzę, nie skąpiąc skrycia się w bibliotecznym milczeniu. Najlepiej wychodziła mu transmutacja (o dziwo, zaklęcia o wiele mniej zajmowały pęd niezliczonych myśli Cadmusa, podobnie zresztą obrona przed czarną magią - po latach byłby w stanie wyłowić zaledwie podstawy, przeżarte przez czas i wyblakłe). Historia magii sprowadzała reminiscencje nauki jeszcze sprzed przekroczenia progów Hogwartu, koncentrowanej głównie na czystokrwistych rodzinach oraz obecnych pomiędzy nimi stosunkach. W zielarstwie odnajdywał się dobrze, równie uprzednio obeznany ze światem roślin; miał rękę do nich i do magicznych stworzeń. Wojna czarodziejów zastała go w piątym roku nauki, aczkolwiek w domu, nigdy nie odnoszono się do tych kwestii z przesadą - poza niezbędność (żyli w zamkniętym świecie, otulonym przez pędy roślin, nie ingerując w spory oraz mętliki). Musiał wyłącznie (i aż) pozostawać ostrożny, co usłyszał kilka lat wcześniej - razem z otwarciem Komnaty Tajemnic i śmiercią jednej z Krukonek, której skądinąd nie ofiarował choćby zawiązków współczucia. Trudno było wykrzesać barwę sprecyzowanych emocji, zwłaszcza, kiedy znał pochodzenie. Czas sukcesywnie przemijał, wyostrzając przed jego wzrokiem kolejne do przekroczenia szczeble, oddzielające od osiągnięcia zwieńczeń przędzonych planów.

Debiut na scenie sabatu nie został przezeń przyjęty ze zwijającym w supły narządy zwątpieniem, strachem i wzbierającą krzyk w czaszce kaskadą przypominanych treści, niezbędnych, których skruszenie było tożsame z klęską. Posiadał zdolność dopasowania do środowiska, wtapiania bez wyraźnego trudu, czynienia grząskich podłoży swym tymczasowym i sprzyjającym żywiołem. Tak powinien, tak musiał, tego oczekiwano; radość z przyjęcia już oficjalnie w tych kręgach nie zawierała w sobie (rzecz jasna) ani połowy radości siostry, od której - z każdym momentem, oddalał się coraz bardziej; jeszcze od czasów dzieciństwa. Aż wreszcie, nadszedł czas rzeczywistej rozłąki - wyczekiwany, podniosły i wyjątkowy w życiu.
Małżeństwo.
Uśmiechał się na jej ślubie, wśród zgromadzenia innych dostojnych twarzy przybyłych gości; ze swoich ust wysłał bukiet słów życzeń, które padały również spomiędzy warg wszystkich, rozjaśnionych w przyjaznym wyrazie; planet wirujących dokoła układu zdarzenia, jakiego ona oraz jej mąż byli pobłyskującym centrum. Cadmus nie prowadził z nią żadnej korespondencji, ograniczyli zetknięcia wyłącznie do spotkań z ojcem i matką. Jej wytworzona w kanonie szczęścia ekspresja, wydawała się coraz większym, coraz trudniejszym ciężarem zastygającym jak ołów w mięśniach mimicznych - wychwytywał intuicyjnie te zmiany, przeczuwał, chociaż nigdy (nie miał przecież zwyczaju) nie formułował pytań. Wolał, aby wykreowane przeczucie nieszczęśliwego małżeństwa stało się niepotrzebną mgłą złudzeń, z kolei ona nadal ufała zbawczemu wpływowi każdej osoby świata arystokracji, pozbawionego defektów, aby nie opuszczała tej kuli, aby ściany jej bezpiecznego schronienia nie pękły niczym mydlana bańka. Zderzenie się z brutalnością rzeczywistości jest bowiem bardzo raptowne, rozlewa nagromadzenie trudnego w uzmysłowieniu bólu.
Przecież nie życzył jej źle.
Przecież życzył jej szczęścia.

Z ogrodów okalających posiadłość wyruszył dalej - w stronę ogrodów ciała; zamieniał pnące się w stronę światła łodygi na poszczególne składowe tworzących sploty naczyń krwionośnych i nerwów, na pulsujące w rytmicznych falach skurczów oraz rozkurczów serce, twarde gałęzie kości o przyczepionych jak liście brzuścach związanych mięśni. Zamiar kariery uzdrowicielskiej dojrzewał, chociaż w postronnych oczach był on jasny od dawna - jeszcze w etapie szkolnym, odkrywał rodzinne zbiory atlasów anatomicznych, w których to gąszczach rycin zazwyczaj tonął, podobnie jak w oceanie treści przebiegów znanych, magicznych chorób. Dzięki nim opanował ponadto fundamenty łaciny, wysycającej większość profesjonalnych określeń dolegliwości i struktur. Nie kroczył ścieżką, obraną niegdyś przez matkę, poniekąd mając wciąż przed oczami ich trudne, zdystansowane relacje (dystans niemniej, oprócz tego dotyczył relacji z ojcem, chociaż ten, pełen wymagań w stosunku do swego syna, dbający o zaszczepienie w nim pasji, wydawał się dziwnie bliższy). Sztuka warzenia mikstur nie przyciągała na dłuższą chwilę uwagi.
Zgłębiana w obrębie kursu magia lecznicza stała się bardziej bliska i namacalna w życiu, pełnym ogromu koniecznej do przyswojenia wiedzy, obfitującej w równie istotne do znajomości zaklęcia. Przydzielane wpierw polecenia były banalne, czasem wręcz uciążliwe (sortowanie dokumentacji), lecz nie zdołały naruszyć zapału Cadmusa Flinta choćby nieznacznym pęknięciem. Nie przeszkadzało nawet leczenie bez względu na status krwi - maska opanowania zatajała w tych chwilach szczelnie jego pogardę.
Rok.
Niemal zbliżoną długość miała nauka Cadmusa Flinta, przebywanie w sterylnych korytarzach szpitala, pełnych nieodzownej bladości, surowych ścian oraz specyficznego zapachu. Niemal dwanaście miesięcy usiłował spełniać się w swojej pasji, z narastającym wciąż niedosytem, wypalającym trudną do ukrywania dziurę. Śledził przebiegi chorób pacjentów, obserwował niektórych, dogasających niczym ogarki, o bladej cerze i ociężałym od przemęczenia spojrzeniu. W szpitalu, oprócz wyzdrowień, zetknął się również ze śmiercią - odkrył, jak przyzywała go, jak szeptała gdzieś z tyłu głowy, zachęcając do prób rozwiązania swoich tajemnic. A on - nie byłby w stanie odmówić.
Odpowiedział nieustannemu wołaniu; kilkakrotnie swoją sugestią (najpierw ignorowaną, przez wzgląd na brak doświadczenia, później rozpatrywaną oraz uznaną za dobry kierunek dążeń) dopomógł z ustaleniem przyczyny nagłego zgonu pacjenta - każdy był pod wrażeniem tej intuicji oraz utrzymanego spokoju, które nim kierowały w tragicznych sprawach. Cadmus Flint wykorzystał swój moment pochwał, zaczerpnął z niego, ile tylko był w stanie - przedstawił swoim rodzicom pragnienie zmiany aktualnej profesji. Pierwotne, naturalne w związku z tą wieścią zdziwienie, lekka dezaprobata, udały się stosunkowo prędko zaniknąć (w końcu wciąż pozostawał w obrębie nauk medycznych, fascynując się anatomią oraz pragnąc ją zgłębiać; podobnie wielowarstwowość śmierci, nieodgadnionej, trwale związanej z pojęciem zaistniałego życia). Po upewnieniu, wieści o swoich celach, konstruowanych badaniach i odpowiedniej argumentacji, był w stanie zjawić się w Ministerstwie.
Paradoksalnie (czyżby?) intrygowała go czarna magia. Jej podstawy postanowił przybliżyć (zachęcając uprzednio) w potajemnych, zakłamujących swój cel spotkaniach starszy przyjaciel, również arystokrata. W Hogwarcie związany był z towarzystwem krążącym wokół słynnej postaci Toma Riddle'a, Ślizgona, z którym z przyczyny różnicy wieku sam Cadmus nie miał wyjątkowej styczności. Nie rozróżniał podziału magii dobrej oraz hańbiącej, druga z natur przyciągała go swoją niedostępnością, skomplikowaniem silnych, trudnych do odwołania zaklęć.

oziębienie pośmiertne
prigor mortis
( zatrzymywane procesy w ciele, niegdyś podtrzymujące sklepienie obecnej w nim egzystencji - powód zrównania temperatury tkanek z temperaturą zewnętrzną. Szybkość wyziębiania się zwłok pozostaje zależna od wielorakich czynników; najszybciej wyziębiają się części dystalne kończyn, już wyczuwalnie chłodne od jednej do dwóch godzin po śmierci. Do samoistnego ocieplania się ciała dochodzi jedynie w skrajnych przypadkach rozległych, ogólnoustrojowych zakażeń )

Obojętnieje.
Emocje są kłopotliwe - ukazywanie ich - szczerych, zawsze związane jest z trudem, podobnie jak precyzyjne wyodrębnienie pierwiastków z wnętrza, nazwanie złością, zawiścią, zadowoleniem lub smutkiem. Empatią, której pojęcie wydaje się zbyt odległe, rozmyte, tuż na granicy nieznania i wyrzucenia z czaszki. Bywa miejscami aż zbyt oziębły, powierzchownie jednakże nie wzbudza żadnych zastrzeżeń, postawą arystokraty podczas ważniejszych spotkań; w innych momentach kąsa starannie dobieraną ironią, stanowiącą osnowę już mniej oficjalnych rozmów.

Jego pracownia jest wypełniona grzbietami strzeżonych podporą regałów książek; na skrzydłach stronic obecne się wyjaśnienia w kwestii ludzkiego ciała. Spotyka ich w swojej pracy, ciągle, przepełnionych milczeniem śmierci: nim wytracili swą dawną postać przez rozwiniętą bezwzględność naturalnych procesów, innym razem wyschniętych, doprowadzonych do nagości szkieletu lub rozpieranych przez gnicie. Zgłębia zmienności anatomiczne i porównuje fakty, balansuje pomiędzy stwierdzeniem naturalnej a wymuszonej śmierci, jej przyczynami, dobiera z wachlarza ogromu prawdopodobieństw te adekwatne w jego odczuciu i znajdujące swe potwierdzenie w sekcjach. Poziom nauki podczas szkolenia narastał; narastał zakres anatomicznej wiedzy, ubogacanej o patologie - każdy etap ukończył z obiecującym wynikiem, poświadczającym o doskonałym odnalezieniu w profesji.
Innym rodzajem pozycji są przyrodnicze tomiszcza - rozprawiające o owadach i ziołach, zainteresowaniem mającym początek w dzieciństwie i nadal silnie zauważalnym w życiu. Na polowaniach zjawia się regularnie, podobnie, jak najzwyczajniej przechadza się w towarzystwie przyrody; metamorfomagię wykorzystuje, aby urozmaicić gry przy niektórych relacjach. Inwestuje czas wolny ponadto w sztukę, goszcząc na różnorodnych wystawach oraz kolekcjonując powieści. Wykorzystuje garściami swe kawalerskie życie, zdecydowaną część zawsze poświęcając nauce, chęci kształtowania się w formie badań nad medycyną i śmiercią, choć coraz trudniej jest się tłumaczyć karierą oraz nauką (złudnie liczy na wolny moment wytchnienia, nieświadomy zamiarów uwitych w głowach rodziców). Z ojcem, w miarę lat jest już lepiej - wcześniejsze, skrywane załamanie zniknęło (?). W magicznym świecie zdołała napęcznieć cisza przed najprawdziwszą burzą, której potęgi jeszcze nie przewiduje, aczkolwiek jak każdy - dostrzega gromadzące się, zszarzałe cielska proroczych, obrzmiałych chmur, absurdy uchodzące od Ministerstwa i anomalie magii. Czy będzie musiał (czy chce?) stanąć po określonej stronie? Obecnie - cieszy się samą wolnością.  
Wolność jest jednak ulotna, krucha, podatna
podobnie jak niegdyś - jego psychika.

gnicie
putrefactio

nieodwracalność

Patronus: nie potrafi wyczarować cielesnej formy (zagubiony wśród wspomnień rodziny oraz nielicznych przyjaciół).


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 0 Brak
Czarna magia: 5 +2 (różdżka)
Magia lecznicza: 21 Brak
Transmutacja: 5 +3 (różdżka)
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 2 Brak
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Łacina I1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaIV40
AstronomiaI2
Historia magiiI2
ONMSI2
ZielarstwoI2
RetorykaI2
KłamstwoII10
SpostrzegawczośćI2
Ukrywanie sięI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka etykieta--
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II3
Malarstwo (wiedza)II3
Rzeźba (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec balowyI1
JeździectwoI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Metamorfomag-0
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka, sowa

Gość
Anonymous
Gość
Re: Cadmus Uriah Flint [odnośnik]03.02.18 18:58

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Cadmus to osoba, która - jako jedna z nielicznych - zdaje się przyjmować życie jako całość, nie odwracając się od żywych tak zupełnie, ale jednak coraz więcej i więcej uwagi poświęcając umarłym; otwierając szerzej oczy tam, gdzie wielbiący piękno arystokraci wolą je zamykać. Niecodzienna pasja i obłożony klątwą milczenia zawód, nie uczyniły jednak z niego pariasa ani społecznego wyrzutka: choć wychowany pod szczelnym, uwitym z magicznych lasów Charnwood kloszem, młody lord z gracją i wyczuciem odnajduje właściwe ścieżki na krętych salonach szlacheckiej rzeczywistości. Być może balansowanie wśród subtelnych intryg i białych kłamstw, nie różni się wcale aż tak bardzo od prób wyłuskania sensu z niejasnych metafor wpatrzonych w gwiazdy centaurów; a może to tak doskonała znajomość kroków tańca śmierci sprawia, że i te stawiane między tymi, który nie wydali jeszcze ostatniego tchnienia, nie zdradzają śladów zawahania?

OSIĄGNIĘCIA
Danse macabre
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Świniowstręt.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
metamorfomagia
Kartę sprawdzał: Percival Nott
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cadmus Uriah Flint  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cadmus Uriah Flint [odnośnik]03.02.18 18:58
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa

ELIKSIRY-

INGREDIENCJEposiadane: -

BIEGŁOŚCI -

HISTORIA ROZWOJU[03.02.18] Karta postaci, -50 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cadmus Uriah Flint  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Cadmus Uriah Flint
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach