Wydarzenia


Ekipa forum
Główny gabinet
AutorWiadomość
Główny gabinet [odnośnik]02.03.18 13:03

Główny gabinet

Zwyczajowo zajmowany przez nestora rodu, główny gabinet służy za jedno z najważniejszych pomieszczeń posiadłości Shafiqów. To tutaj przyjmowani są najważniejsi gości, omawiane sprawy wielkiej wagi z dala od ciekawskich uszu służby, a przede wszystkim członków rodziny. Jasne, wysokie i przestronne, posiadające minimum rozpraszających dekoracji.
Obszerny gabinet oddzielają kolumny ozdobione zasłonami po obu stronach głównego przejścia, u szczytu którego, pod kątem do okien i przeszklonych drzwi prowadzących na taras w wewnętrznym dziedzińcu, znajduje się obszernu biurko z trzema fotelami. Meble reprezentacyjne i wygodne zostały przeznaczone na dłuższe posiedzenia, jeśli sprawa wymagała tego uwagi. Za kolumnami po lewej ścianę wypełnia szereg regałów ze starannie wyłożonymi księgami, zwojami i dekoracjami. Także tutaj znalazło się miejsce na sekretarzyk. Strefę za kolumnami po prawej uczyniono bardziej gościnną, z niskim stolikiem i kilkoma, równie niskimi, fotelami, aby nie zmuszać przebywających w gabinecie do schodzenia do jadalni, gdy nadchodziła pora obiadu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Główny gabinet [odnośnik]23.01.21 21:44
1 października 1957, godz. 2 w nocy
Stał. Palce lewej, wciąż nie do końca sprawnej ręki, kurczowo obejmowały czarkę wypełniona przestygniętą herbatą, gdy Zachary spoglądał na złote gałki drzwi prowadzących do głównego gabinetu. Zawieszony na nich łańcuch zdobiły metalowy lak z odciśniętym rodowym herbem, będąc symbolem, a przede wszystkim znakiem, iż komnata została zapieczętowana i nie jest obecnie używana. Stojąc przed drzwiami, podjął decyzję o złamaniu zasady. Jego ojciec objął obowiązki nestora rodu, za straszną cenę, a jemu przypadło dumne i godne reprezentowanie go tutaj, w Anglii. Choć od dłuższego czasu nie robił niczego innego, próbując zadbać o bezpieczeństwo krewnych na Wyspie, wraz z przerwaniem laku listu wszystko nabrało mocy. Odtąd pełnił obowiązki swego ojca, najwyższego szajcha, lorda nestora. Każda decyzja winna być podjęta rozsądnie, z uwzględnieniem wszelkich politycznych aspektów i perspektyw, rozsądnie nie stawiając sobie pytania, czy na tak wielkie zobowiązanie był gotowy. Chłód logicznego umysłu mówił, że nigdy nie dało się przygotować na coś takiego, lecz z drugiej strony, instynkt, na którym także polegał, podpowiadał, że bardziej gotowym być się nie dało. Nie wiedział więc, skąd to wahanie, chwila zwątpienia, kiedy miał poczynić tak ważny krok i uczynić jedną z posiadłości istotnym punktem na mapach Wysp Brytyjskich.
Różdżka trzymana we wiodącej ręce zadrżała, kiedy upił ostatni łyk zimnej herbaty, bez słowa przywołując do siebie sługę z tacą. Uwolniwszy rękę, sięgnął do kieszeni spodni, chcąc jedynie upewnić się, że fiolka z potrzebnym eliksirem została zabrana z kufra w sypialni. Nie wiedział, ile czasu gabinet stał pusty ani czy ktokolwiek nie ośmielił się złamać reguł albo czy nie zostało tam coś, co mogło jeszcze bardziej przechylić szale życia i śmierci. Musiał być pewien, nim podejmie dalsze kroki. Jedyne zaufanie w tej sprawie widział w eliksirach, zaklęcia oraz własną wiedzą o pułapkach czy klątwach uznając za niewystarczającą. Magia tkwiąca w ekstraktach i esencjach była dla niego czymś bardziej zrozumiałym i dlatego to z niej wolał skorzystać.
Chcę być sam — odezwał się krótkim, obojętnym, lecz drżącym głosem. Zdenerwowanie dało się wyczuć i dostrzec gołym okiem. Wiedział, że chwila ta powinna nastąpić w zupełnie innych okolicznościach, w zupełnie innym czasie; symboliczne objęcie władzy. Gorzkie prychnięcie rozbrzmiało w korytarzu na piętrze, połączonym bezpośrednio z głównym holem na parterze posiadłości, kiedy różdżkę przytknął do metalowego laku, przymykając oczy. Odczekał chwilę, wytwarzając odpowiednie połączenie z magią zaklętego łańcucha. Czyn wyjątkowo trudny dla kogoś, kto nie znał teorii magii. Porwał się na coś, co równie dobrze mógł zlecić komuś innemu, wykwalifikowanemu w tak skomplikowanej dziedzinie. Nie byłby jednak godnym własnego ojca, nie wykonując tego samodzielnie. Świadom podjętego ryzyka stanowiła w tym wypadku determinację, dodatkową motywację do sięgnięcia po więcej; dokładnie po to, co znajdowało się za drzwiami.
Minuty ciszy i skupienia mijały. Nie otwierał oczu, choć powieki drgały w zniecierpliwieniu, a oddech powoli stawał się coraz cięższy i znacznie bardziej zmęczony. Już i tak był zmęczony całym poprzednim dniem; cały wieczór poświęcił na skrupulatne przeanalizowanie listu oraz konsekwencji. W roztargnieniu sięgnął także po księgi historyczne i prawne. Przez kolejne godziny podsumowywał to, czego się dowiedział, z czego musiał skorzystać. I tak znalazł się pod drzwiami głównego gabinetu zamorskiej posiadłości Shafiqów, głucho doznając echa zaklętego łańcucha upadającego na podłogę.
Z nieopisaną ulgą odetchnął. Opuścił różdżkę. Otworzył oczy i sięgnął za gałkę lewego skrzydła, przekręcając ją lekko. Ciche kliknięcie zawiasów otwierających się drzwi natychmiast przywiodło do jego nozdrzy ciężkie i ciepłe powietrze dawno nieużywanego pomieszczenia. Stał dłuższą chwilę w bezruchu, wstrzymując oddech, aż wreszcie końcem różdżki pchnął lekko drugie skrzydło drzwi, ostrożnie stawiając krok do środka. Długie cienie padające w komnacie były gładkie, a samo pomieszczenie wydawało się wyjątkowo jasne. Potrzebował dłuższej chwili na dostrzeżenie nikłych szczegółów: żaden mebel nie zmienił swojego położe przez, bogowie wiedzą, ile czasu. Wszystko zostało przykryte białymi płachtami drogich tkanin, materiałów mających uchronić wszystko przed brudem, kurzem i wilgocią, aby łatwo dało się je przywrócić do reprezentacyjnego stanu. Tego Zachary nie potrzebował. Miało być bezpieczne. Nic więcej.
Lumos — wypowiedział inkantację, rozświetlając koniec różdżki. Wyciągnął z kieszeni ampułkę z Czarną marą, warząc ją ledwie kilka miesięcy temu, po czym cisnął przed siebie, wiedząc dobrze, że cienkie szkło pęknie, uderzając w podłogę. Huk rozszedł się echem lada moment, a Zachary uniósł różdżkę wyżej, prędko uświadamiając sobie, że miał zbyt mało światła. Kurczowo wypowiadane Lumos Maxima w myślach nie chciało zadziałać od razu. Kilkukrotnie powtarzał ten sam ruch akacjowym drewnem, lekko dźgając niewidoczny punkt przed sobą, aż w końcu na krańcu rozgrzanej różdżki pojawił się niewielki błysk, który następnie powędrował w przestrzeń opustoszałego gabinetu. Po paru sekundach zawisł kilka cali pod wygaszonym żyrandolem po środku głównej części komnaty, pozwalając uzdrowicielowi dojrzeć smugi eliksiru unoszące się coraz wyżej ponad podłogę. Blade, pomyślał prędko, stawiając kilka kolejnych kroków w głąb. Opary nie ciemniały, nadal unosząc się obłokiem widocznym dzięki magicznej kuli światła, a Zachary je obserwował  w bezruchu, w ciszy, oczekując jednej z dwu wersji: rozpłynięcia się niczym mgła albo, gorsza, kumulacji czarnych obłoków wokół konkretnego miejsca. Czekał. Niezmiennie pozostawał jednym i tym samym miejscu, zmęczonym już wzrokiem wodząc od jednej kolumny do drugiej, przecinając wysoki, przeszklony sufit, powoli – za każdym razem – wracając spojrzeniem do białych płacht osłaniających ogromne biurko i otaczające je trzy fotele. Wreszcie patrzył tylko tam, coraz bardziej czując ciężar przygniatającej go rzeczywistości, obowiązków spoczywających na jego barkach. Mimo dumnej przysięgi złożonej samemu sobie, by strzec Shafiqów na angielskich ziemiach, dopiero teraz zdał sobie sprawę z wagi własnych czynów oraz długofalowych konsekwencji, niemal fizycznie odczuwając ból w stawach po raz kolejny od momentu opuszczenia podziemi pod bankiem. Gwałtownie oparł cały swój ciężar o chorą rękę spoczywającą na framudze drzwi gabinetu. Głęboki oddech miał go uspokoić, lecz jedynie przyspieszył gonitwę myśli układających się w pospieszne modlitwy. Zacisnął powieki, czując łzy napływające do oczu wobec własnej bezsilności, nie mając pojęcia, skąd się wzięła. W żaden sposób nie czuł się godzien powierzonej roli ani reprezentacji, ten pierwszy raz od dłuższego czasu pragnąc skryć się w głębokim cieniu i być jedynie obserwatorem. Nie pragnął niczego innego niż rozpłynąć się w szarościach oraz czerniach, których inni unikali z takim przejęciem, zapaść się pod ziemię, zamknąć w otulinie chłodnych, spokojnych myśli, przemyśleń i rozważań, które teraz przytłaczały Zachary'ego, odsłaniając wszystkie słabości: te, które świadomie ukrywał; te, których istnienia nie spodziewał się. Drżąc na całym ciele, lekki dotyk na chorym ramieniu wziął za przeciąg otwartych okien, dopiero po chwili zdając sobie, jak bardzo skupił się na wewnętrznych reakcjach, odrzucając te, na które nie miał wpływu, konsekwentnie odzierając siebie przed przebiegłą ciotką. Pragnął posłać ją do samego Ozyrysa i uniósł mokre spojrzenie na nią, spotykając jedynie postać w nocnych szatach nieustannie trwającą w ukłonie, z pochyloną głową. Nie poruszyła się ani o cal, do złudzenia przypominając marmurową rzeźbę. Trwała tak tuż po tym, jak odpuścił uporczywemu wpatrywaniu się w nią i przestąpił z nogi na nogę, podjąwszy decyzję o wkroczeniu do gabinetu. Każdy krok stawiał ostrożnie, lekko kulejąc, powoli pokonując przestrzeń między drzwiami a biurkiem, aż znalazł się tuż za nim, w palcach mnąc fragment materiału osłaniającego najbardziej okazały fotel. Nie ma odwrotu. Pociągnął za tkaninę i zrzucił na podłogę, wzniecając przy tym kilka tumanów starego kurzu. Zasiadł, nie poprawiając ułożenia fotela, nie przyjmując postawy siedzącego za biurkiem, lecz przy nim. Różdżkę odrzucił na osłonięty blat, ignorując przygasające, wyczarowane światło. Spojrzeniem naznaczonym łzami skierował się ku drzwiom, patrząc na podchodzącą Fathme, z dziwnym przeczuciem obserwując jej obojętną twarz, w obawie chcąc jedynie skulić się jak małe dziecko czekające na reprymendę. Nie wiedział, czy za dobry omen brać jej milczenie. Od zawsze była przebiegła. Pewnie teraz też szuka swojego interesu, pomyślał gorzko, opierając głowę o rękę wspartą łokciem na podłokietniku fotela. Kątem oka zauważył jeszcze, jak przysiadła lekko na krawędzi fotela.
Kwestia czasu — odezwała się wreszcie cicho, prawie szeptem, w rodzimym języku — byliśmy na to gotowi od pewnego czasu, Zechariah. Zale miał już swoje lata, a twój ojciec... najwyższy szajch Thamir, zrobił to, co należało uczynić. Nie możesz mieć do niego o to pretensji. Mianował cię- — mówiła dalej, spokojnie, lecz młody uzdrowiciel przerwał jej gwałtownie: — Wiem, co zrobił mój ojciec — warknął krótko, nie bacząc na ton. — Za długo żył zasługami naszych przodków, ciociu. Zmiana była, jak to powiedziałaś, kwestią czasu. Przede mną znacznie poważniejsze wyzwania. Ten dom ma być chlubą, a ten gabinet od dziś należy do mnie. Zgodnie z życzeniem mojego ojca, najwyższego szajcha i lorda nestora rodu Shafiqów, spełnię powierzone mi zadanie. — Kontynuował, z każdym słowem, mimo oczywistego wyrazu twarzy, mówiąc coraz pewniej i chłodniej. Powoli wyzbywał się emocjonalnej skorupy, wracał do zwykłego dla siebie poczucia wyższości i pewności siebie, wciąż jednak mając w sobie wahanie, drżenie oddające ciężar obowiązków, z którymi się zmagał.
Thamir nigdy nie grzeszył finezją, szczególnie wobec rodziny. Nigdy nie sądziłam, że swego najmłodszego syna obarczy takim brzemieniem. Cokolwiek jednak masz uczynić, pamiętaj, że jesteś synem wielkiego szajcha, władcy Egiptu... lorda nestora, jak to mówią Anglicy — podjęła ponownie, nie zmieniwszy pozycji ani o jotę. — I tym masz dla nich być, Zechariahu. Zacharym, lordem kroczącym dumnie w jednym rytmie z nestorami tutejszych rodów. — Zamilkła. Zakończyła zdanie nawet, gdy Zachary posłał jej ostre spojrzenie i obnażył zęby w geście agresji. — Nie. Nie czytałam listu przeznaczonego tylko do twoich rąk, chłopcze. Tym niemniej znam mego brata dobrze, za dobrze, skoro już mówimy o wszystkim szczerze... i wiem, że w ambicji i dumie posunął się do czegoś, co przekracza twoje możliwości.
O niczym nie masz pojęcia, Fathme — zareagował ostro, chwytając za różdżkę. — Nie wiesz- — zaczął rozeźlony, ale urwał nim padły kolejne słowa. Ciotka zdawała się wiedzieć znacznie więcej niż on; znacznie więcej niż kiedykolwiek mógł się dowiedzieć w tak krótkim czasie. Wiedział jednak za to, kim była jego ciotka, jakie miała motywy, czego chciała. I to ją powinien przede wszystkim powstrzymać, a własnego ojca uchronić przed tym, co knuła za jego plecami. Siostra władcy Egiptu czy nie, miała trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Razem ze mną. Nie było innego rozwiązania niż trzymanie jej blisko siebie. Zawsze.
Poruszył się w fotelu. Kilka głębokich oddechów. Kilka minut ciszy poświęconej na przemyślenie wyczekiwanej odpowiedzi. Nie miał jej. Nie zamierzał nigdy mieć.
Możesz odejść. — Odezwał się w końcu. Wydał polecenie, które miało być spełnione. Niczego innego nie potrzebował, dlatego zamilkł i odwrócił wzrok z dala od ciotki, nasłuchując jedynie jej cichych, oddalających się kroków. Nie liczył upływu czasu od jej wyjścia. W pewnym momencie uniósł różdżkę i skupił myśli na zaklęciu mającym popchnąć skrzydła drzwi. Kliknięcie zamka nie sprawiło, że odetchnął z ulgą. Nie była to ani pora, ani miejsce na odpoczynek. Przed nim, synem wielkiego szajcha, stanął ogrom działań, które należało podjąć, nadać priorytet nieuniknionej eskalacji i raz jeszcze przyłożyć rękę do wielkich czynów. Nie pytał nawet, czy miał na to siły. Myśli same mknęły ku bólom kości, mięśni oraz stawów doznanych w czasie wędrówki przez podziemia Gringotta, wizjom martwego brata, śmierci Alpharda, samego Czarna Pana wymierzającego sprawiedliwość jednemu z sojuszników, jego własnej porażki, gdy próbował przelać czarnomagiczną moc na ołtarz Locus Nihil. Całkowicie przeciwna dziedzina do tej, zgodnie z którą żył, powoli stawała się mu znajoma i nie widział już powodów, dla których miałby ją odrzucać, opierać się przed silnym objęciem w jej plugawej sile, dobrowolnym oddaniem duszy. Podświadomość z wolna kreowała nową, w dalszym ciągu chłodną i logiczną myśl, a Zachary skłaniał się ku realnej ocenie: nie mógł być jedynie panem i władcą magii leczniczej czy białej magii, aby uchronić innych przed klęską. Musiał sięgnąć także po czarną magię, po klątwy siejącej ból oraz śmierć, nie tylko w tej wojnie. Dobrobyt rodu wciąż zajmował ważną pozycję pośród wszelkich priorytetów Zachary'ego i, jeśli musiał sięgnąć po przekleństwo, by uchronić chronić rodzinę przed krzywdą, by wspomóc Rycerzy Walpurgii, Śmierciożerców i Czarnego Pana w oczyszczeniu brytyjskich wysp z brudu, to zamierzał to zrobić.
Tahir — odezwał się, za nic mając późną porę oraz to, że odesłał wiernego sługę, chcąc być sam. I tak był pewien, że krążył korytarzami posiadłości tak długo, jak on sam nie zasnął, zamierzając służyć Shafiqowi o każdej porze dnia i nocy. Tym razem Zachary oczekiwał na niego dłuższą chwilę, bawiąc się różdżką, kreśląc nią wzory to w powietrzu, to na białej płachcie okrywającej biurko, nawet wtedy, gdy Tahir wkroczył do niedawno nieczynnego gabinetu. — Chcę przenieść moje rzeczy do tego gabinetu — odezwał się, gładząc pod materiałem blat okazałego mebla. — Przynieś katalog naszej biblioteki. I sprowadź krawca na jutrzejszy wieczór. — Wydał kolejne polecenia, odsłaniając rząd szuflad w biurku po lewej. Przeszukiwał kolejno każdą z nich, powoli zapełniając blat kilkoma pergaminami z wyblakłym już pismem, mahoniową szkatułką. W drewnianym pudełku znalazł złoty sygnet ze skarabeuszem, jedynie w niewielkim stopniu przypominający i oddający bogactwo nestorskiego pierścienia, oraz wezyrską pieczęć do lakowania listów. Nikły uśmiech przebiegł mu przez twarz; stary, nieużywany symbol wezyra tyle lat spoczywał w biurku tutaj zamiast w Egipcie. I mógł poczekać jeszcze trochę. Odłożył szkatułkę z powrotem do szuflady, chwycił różdżkę i, podniósłszy się z fotela, wrócił z powrotem na korytarz. Ogarnięty nagłym zamyśleniem zahaczył bosą stopą o łańcuch – trzymając go w palcach, ruszył dalej, za cel obierając bibliotekę. Dopiero w połowie drogi natknął się na Tahira z księgą.
Mój panie — pokornie zgiął kark, wręczając Zachary'emu katalog, który odebrał bez słowa i ruszył dalej, za cień mając swojego towarzysza.
Idź spać, Tahirze. Rano czeka nas dużo pracy — zwrócił się do sługi w międzyczasie, oddalając w kierunku uchylonych drzwi biblioteki. Cisza i spokój wśród ksiąg była konieczna, a czasu do wschodu słońca coraz mniej. Musiał tak wiele dowiedzieć się; tak wiele kroków poczynić, świadomie sięgając po niemożliwe, lecz z ulgą siadając w fotelu z naręczem książek oraz zwojów pergaminu. Tym razem nie zamierzał bez celu brnąć przez barwne rysunki atlasów anatomii ani pachnące zielniki. Najbliższe kilka godzin zamierzał wypełnić historią, czystą teorią czarnej magii, rodowymi kronikami. Musiał dowiedzieć się, jak nowe elementy połączyć ze sobą, znaleźć między nimi choć niewielkie, wspólne nici, jeśli miał tak dalej żyć i jakkolwiek zapanować nad szpiegami wysłanymi przez ojca. Długa noc, westchnął we własnej głowie, otwierając pierwszą z ksiąg.

|z/t




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]16.03.21 13:21
6 października
sekhmet & zechariah

Zimna kropla opadła na delikatny policzek, wytrącając stojącą przy sterburcie sylwetkę z zamyślenia. Sekhmet drgnęła od tego nieznacznego, ale gwałtownego zdarzenia, wracając do rzeczywistości. Palcami strąciła niepokorną wilgoć, jednak nie omieszkała podnieść spojrzenia ku niebu, na którym gromadziły się ciemnoniebieskie chmury. Zgęstniały odkąd wyruszyli z Kairu, ale przecież tego właśnie się spodziewała, prawda? Odmienności w każdym oddechu, w każdym przesunięciu oczu, w każdej sekundzie swojego pobytu z dala od ojczyzny. Nawet sklepienie było inne niźli to w domu. Jeśli tak wyglądała brytyjska codzienność, współczuła Zechariahowi, ale równocześnie było w tym coś... Dziwnie niepokojącego. Coś, co poruszało ukierunkowane na obserwację oraz analizę wnętrze młodej księżniczki i nakazywało jej poszukiwać właściwej interpretacji. By poznać człowieka, musisz poznać jego otoczenie. Słowa jej długoletniego tutora wybrzmiewały jego głosem tak często, że zdołały przesiąknąć każdą najmniejszą komórkę Shafiq, stając się ichnią nierozerwalną częścią. Można by sądzić, że jej zadania miało się zacząć dopiero po zejściu na stały ląd, lecz prawda była inna. Zaczęło się na długo, zanim pojawiła się w ojcowskich komnatach - była przygotowywana do tego całe życie i uważne śledzenie wizyt ambasadorskich wykorzystywała właśnie w tym momencie. Łączyła astronomię z polityką, naukami społecznymi, naturę z ludzkimi zachowaniami w sposób, w jaki potrafiła najlepiej, a sama pogoda mówiła wiele o kraju, w którym pojawiła się dopiero pierwszy raz. W Egipcie spędzała czasami całe dnie na modłach o deszcz, wiedząc, że jej rodacy wyczekiwali wody w obliczu klęski urodzaju lub nawet śmierci. Wiedzieli, czym były głód i pragnienie. Jakim narodem był jednak naród, który nie musiał prosić o tak podstawową potrzebę? Nie bojąc się, iż zwykły, boski kaprys odbierze im główny składnik życia? Zdarzały się wszak całe miesiące, gdy z wód Nilu powstawało błoto, a następnie zaczynało padać, przeobrażając kraj w tętniącą życiem oazę. Egipcjanie byli trzymani w ryzach przez swych bogów. Regularnie zalewani dobrocią, by później przypomnieć o tym, od kogo zależał ich los. A Brytyjczycy? Czy ich bogami nie byli rozpustnicy, którzy dawno opuścili te wyspy? Czy jej brat nie zapomniał o swych korzeniach?
Kolejna kropla sięgnęła jej szyi, ponownie odciągając kobiece myśli od gromadzących się nad statkiem chmur. Tym razem wpatrywała się już tylko w wyspę, której cień powiększał się i zwiastował cel podróży. Man. Żałosna namiastka tego, czym była potęga faraońskich potomków, ale i tak łatwiej było jej dostosować się do myśli, iż jej rodzinie przypadła w powiadanie wyspa. Nie zniosłaby przeludnionych bladymi Anglikami miast, odciętych od otwartych wód i spokoju. Man... A więc to już wkrótce, przemknęło jej przez myśli, a drobne palce sięgnęły do Usekh zawieszonego na szyi. Ciężar złotego kołnierza nie był tak uporczywy jak kiedyś - ramiona oraz szyja wzmocniły się, odkąd Sekhmet była dzieckiem. Ale reprezentatywny naszyjnik nie był jedynym akcentem, który miała na sobie. Długie, mocne włosy tak charakterystyczne dla ludów Afryki skryte były pod khepreshem - towarzyszył jej, odkąd tylko służąca poinformowała ją o przekroczeniu granicy brytyjskich wód. Właśnie wówczas Shafiq kazała swym ludziom przygotować ją do spotkania z Wielkim Wezyrem. Dla kogoś obcego ów ceremoniał mógł być bezpodstawny, lecz dla niej był wszystkim. Nie tylko ze względu na tradycję, ale przez szacunek do brata, na którego widzenie musiała być gotowa w każdym calu. Dlatego też teraz lekki materiał zwiewnych szat ocierał się o smukłe ciało przy każdym powiewie chłodnego wiatru. - La! - warknęła, gdy zobaczyła kątem oka zbliżającą się w jej stronę służącą z kocem, by okryć swoją panią. Sekhmet jednak nie zamierzała pozwolić na to, by okazywać słabość. Była córką faraonów, potomkinią bogów. Północ była zimna, ale nie na tyle mocna i uporczywa, by ją złamać. Miał jeszcze nadejść czas, by ochronić ciało przed zimnem nocy, lecz to nie był jeszcze ten czas.
Jej uporczywe spojrzenie wpatrywało się w wyspę, do której brzegów w przeciągu następnych kilkudziesięciu minut mieli przybić. Nie wiedziała, czego miała się spodziewać. Nigdy nie była w Wielkiej Brytanii i nigdy nie chciała tam trafić. Ale jednak teraz była... Zbliżała się na spotkanie z tym, którego ofiarowywała każdego dnia w modlitwach. Czy wiedział? Czy zdawał sobie sprawę, co niósł statek, którego widok musiał dostrzec już na horyzoncie? Czy orientował się, co się działo? Czy w ogóle był w posiadłości? Zechariah. Jej brat. Jej wezyr. Jej znane w nieznanym. Nie widzieli się tyle lat i jedynie zdawkowe listy wymieniane przez posłańców pozwalały im na kontakt. Chciała pisać bezpośrednio. Właśnie do niego, lecz zawsze kończyło się to na myślach. Na marzeniach dziecka, które w końcu przestało śnić, musząc dorosnąć. Wiedział o tym? Wiedział, co musiała poświęcić, by mógł nosić na palcu pierścień Wielkiego Wezyra? Schodząc z pokładu statku z podniesioną głową, odmówiła używania lektyki - szła do niego sama. Za nią szła jej osobista służba, a dalej i słudzy ojca, którzy mieli znieść wszelkie egipskie własności księżniczki. Świta w jej oczach dość niewielka, lecz na standardy brytyjskie zapewne aż nadto ekspansywna. Wiedziała, że jej nie oczekiwano już w momencie, gdy spotkała się z pierwszymi mieszkańcami shafiqowej posiadłości. Wyrazy zdumienia na ich twarzach wystarczyły, lecz nie przeszkadzało jej to w żaden sposób. Jej tutor, urzędnik i tłumacz w jednej osobie szedł przed nią, by wraz z wejściem do budynku, znała kierunek swych kroków. - Lordowi Shafiqowi nie wolno przeszkadzać! - rzucił ktoś wyraźnie zestresowany, lecz procesja szła naprzód, a wkrótce drzwi do prywatnego gabinetu Wielkiego Wezyra stały szeroko otwarte dla tej, która niosła ze sobą Egipt. Siedział pochylony nad jakimiś dokumentami. Jej al'akh... Ten, którego nie widziała tyle lat. Ten, któremu miała być poddana. - Assalamu alaikum. - Jej głos od zawsze był inny od wszelkich kobiecych. Bardziej osiadły, głęboki z aksamitną nutą, która przyciągała męską uwagę. Jego uwagę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główny gabinet [odnośnik]03.04.21 13:04
Nie wiedział. Nie miał absolutnie bladego pojęcia, że w stronę Wyspy płynął statek prosto z Egiptu. Gdyby posiadał choć szczątkowe informacje, były przygotowany. Nie był. Wciąż wdrażał się w nowy rytm życia, raptem od kilku dni nosząc pierścień wezyra na palcu. Biżuteria ciążyła na palcu. Nie potrafił przyzwyczaić się do tego, ale i minęło za mało czasu, aby tak wiele przenieść do dziennego porządku tak łatwo. Wciąż uczył się obecności nowych osób w posiadłości: szeptaczy wysłanych przez ojca, którzy przybyli ledwie moment po otrzymaniu listu; zupełnie jakby czekali na przełamanie pieczęci. To, co nadciągało znad morza najwyraźniej także zostało zaplanowane, lecz o tym Zachary nie wiedział.
Nieświadomy niespodziewanej wizyty siedział za obszernym biurkiem w gabinecie. Pochylony nad stosem materiałów, nie spoglądał ani na Tahira po swojej prawej – który skrzętnie czynił swoją powinność wiernego i oddanego sługi – ani na Malika półszeptem opowiadającego o wszystkich informacjach, w których posiadanie wszedł razem z pozostałymi szpiegmistrzami. Nie było potrzeby podnosić głosu, choć z pewnością mężczyzna czynił to, chcąc zachować dyskrecję. Porozumiewali się całkowicie po arabsku, ledwie wplatając angielskie sformułowania, a i tak cała rozmowa stanowiła coś, co dla osoby niewtajemniczonej było naprawdę trudne do zrozumienia. Czy było to konieczne? Podejrzewał, że tak. W innym wypadku szeptacz nie zadawałby sobie trudu zachowania wszelkich pozorów, nawet jeśli Shafiq ufał Tahirowi i ani myślał o zdradzie z jego strony. Szeptane słowa stały się jednak coraz bardziej urywane. Malik mówił coraz mniej, aż zamilkł, pozostawiając Zachary'ego z myślami przyciągającymi uwagę w pierwszej kolejności. Zdobyte raptem w ciągu ostatnich dwóch–trzech dni informacje wprawiły go w krótkie, lecz dosyć spektakularne osłupienie. Chciałby traktować to jako plotki, jednak wstępny raport z rekonesansu w otoczeniu Świętego Munga brzmiał wyjątkowo niepokojąco. Ledwie trzy miesiące temu objął stanowisko ordynatora szpitala. Dopiero zaczął czynić porządki na własnym oddziale i jeszcze nie planował poszerzać zakresu działań tak szybko. Z resztą nie mógł tego zrobić bez posiadania właściwych informacji; tych dostarczyli mu szeptacze, ale oni przybyli z misją od ojca, na którą także musiał poświęcić czas. Wiele punktów zbiegło się w jednym czasie. Działo się za dużo i utrzymanie spokojnego umysłu z wolna zaczęło pozostawiać trwałą zmarszczkę zastanowienia na twarzy wezyra. Nie spoglądał w lustra zbyt często, nie mając potrzeby doceniania własnego widoku w każdej chwili życia. Bez cienia wątpliwości oddawał się obowiązkom ciążącym na barkach, czasami poruszając pierścieniem, gdy zaczynał gubić się w kolejności planowania następnych kroków.
Od dobrych kilku minut spoglądał na jeden z ostatnich raportów, ledwie zerkając na stos przejrzanych wystający z otwartej szuflady. Nie słyszał hałasów dobiegających z holi i korytarzy posiadłości. Nie zwrócił także uwagi na otwierające się drzwi gabinetu. Raptem kilka dni wystarczyło, by nawyknął do szpiegów i tych kilku wybranych ze służby, którzy czynili to bez potrzeby uzyskiwania stosownej zgody. Własną ciotkę prędko zdołał nauczyć, że każdą swoją wizytę winna zapowiedzieć, choć odnosił wrażenie, że lada moment miała zapomnieć o nowo ustanowionych zasadach. Nie odezwał się ani słowem, gestem ręki wskazując na lewą stronę, gdzie stał Malik. Gdy nic się nie wydarzyło, odchrząknął lekko. W odpowiedzi usłyszał powitanie. Zamarł. Pióro zatrzymało się w połowie drogi z kałamarza na pergamin. Ciężka kropla czarnego atramentu opadła głucho na blat biurka, na którą spojrzał niedbale. Uniósł wzrok, dobrze znając głos oraz jego właścicielkę. Ostatnim razem słyszał go naprawdę dawno – oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, choć twarz pozostała obojętna. Kąciki ust drgnęły, gdy ujrzał młodszą siostrę, lecz jeszcze nic nie powiedział. Wsparłszy się dłońmi o blat, wstał, wyprostował się. Posłał krótkie spojrzenie na Tahira. Rozkaz został wydany. Najwierniejszy sługa od razu ruszył do działania. Szpieg poszedł w jego ślady – obaj opuścili gabinet, zabierając ze sobą także świtę Sekhmet.
Sekhmet — wypowiedział półszeptem imię siostry, obchodząc mebel, boso podchodząc do niej. Barki zadrżały we wzruszeniu, kiedy na nią patrzył. Nie objął jej jednak. Jedynie uśmiechnął się szczerze, podziwiając egipską księżniczkę; to jak wyrosła, dorosła. — Co tutaj robisz? — Zapytał, postępując krok do przodu, niwelując dystans tak, by ułożyć dłonie na jej barkach. Powoli nachylił się nad dużo niższą siostrą. Bez trudu sięgnął jej czoła, do którego przytknął wargi, witając ją. Po chwili cofnął się, wzrokiem obejmując całą jej sylwetkę raz jeszcze. Pochylił głowę: — Assalamu alaikum — odpowiedział krótko, cicho.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]22.04.21 14:26
Nigdy nie była w Wielkiej Brytanii, chociaż jej rodzina była związana długoletnimi relacjami z tamtejszymi rodami. Sam ojciec często podróżował w tamte strony, przywożąc z północy pamiątki, których nie sposób było odnaleźć i w całym Egipcie, a gdy nie zapomniał, obdarowywał córki tamtejszymi łakociami. Nigdy jednak ich nie rozpieszczał, będąc rodzicem hojnym, acz surowym. Wymagającym i za to Sekhmet miała być Thamirowi wdzięczna - obdarzył ją czymś więcej niż bogactwem, wykształceniem i urodą. Dał jej rozum, zdolność myślenia, korzystania ze zdobytej wiedzy. Ile to razy wszak zderzenie się z gośćmi zza granicy uświadamiało Shafiq, że dobra edukacja była nic niewarta bez zdolności umiejętnego nią operowania. Szlachetnie urodzeni prostacy. To właśnie widziała, chociaż nie musiała się do nich odzywać - wystarczyło, że sami przekraczali granicę komnaty audiencyjnej, nie wypowiadając słowa. Pod uważnym spojrzeniem jednej z wielu kobiet na dworze władców Egiptu nic nie było w stanie przemknąć niezauważone. A jej tutor nie odpuszczał. Wymagał zawsze więcej, silniej, częściej. Wiedziała, że było to dla jej dobra. Na zlecenie ojca, a świadomość rodzicielskiego przykazu motywowała ją do parcia dalej mimo zmęczenia i nierzadko ukrywała słabość własnego ciała, aby tylko nie być thamirowym zawodem. Jej starsi bracia już i tak postawili wysoko poprzeczkę swojego oddania rodzinie - ona jako kobieta nigdy nie miała stać na równi z nimi, lecz nie oznaczało to, iż nie miała się starać, by osiągnąć perfekcję we własnym zakresie. Chciała tego. Chciała być idealnym przedstawicielem dorobku faraonów, nie bojąc się stać na tej pozycji. Nie wstydzić się. Ukazywać, że zasłużyła czymś więcej niż jedynie urodzeniem. Chcąc bym wsparciem dla mężczyzn, nie zaś utrapieniem. Dlatego też pojawiła się w Anglii - by być wsparciem dla pozostawionego jedynie z ciotką brata. Obie z siostrą uczyły się języka Brytyjczyków, ich kultury i już wtedy Sekhmet nie była w stanie wyjść ze zdziwienia nad ichnią odmiennością. Anglia była supermocarstwem, ale jej korzenie sięgały barbarzyńskich, pozbawionych zasad dzikusów. Podczas gdy Celtowie i im podobni mieszkali w jaskiniach, mając za broń dzidy, Egipcjanie mieli całe systemy prawne, architektoniczne, będące w stanie rządzić sprawnie wielkimi terenami. Nigdy nie mieli być nawet w jednym procencie tak znamienitą kulturą jak ta, która zrodziła Shafiqów. Wszak, na liście królów z Abydos, jako pierwsze pojawia się imię Menesa. Był on pierwszym faraonem pierwszej dynastii, panującym trzy tysiące lat przed naszą erą - w jakim miejscu byli wówczas Brytyjczycy? Tkwili wciąż w neolicie, przetaczając wielkie kamienie. A teraz jej brat znajdował się na ich ziemiach, starając się podtrzymać ichni sojusz.
- Czyżbyś zbyt długo był na obczyźnie, by zapomnieć, jak stosownie odpowiedzieć? - spytała, gdy tylko zostali sami, a za służbą zamknęły się drzwi, dając rodzeństwu przestrzeń do spotkania. Nie otrzymała wszak wa-ʻaláykum as-salām w odpowiedzi na swoje pozdrowienie - było to jednak to surowe oblicze, które charakteryzowało ich ojca, a teraz odbijało się w niej. Musiał dostrzec to w jej oczach skrywających tajemnicę wykraczającą poza jego wiedzę. Thamir nie podzieliłby się listownie podobną wiadomością, dlatego wszystko zależało od niej samej czy miała podzielić się z bratem prawdą, czy pozwolić na to, by pozostał w bezpiecznej sferze niewiedzy. Nie ganiła go jednak za to. Wiedziała, że nie przebywał w Brytanii poprzez własną zachciankę i że równało się to z wyrzeczeniami, o których nie miała pojęcia. Przyjęła więc ze spokojem i wewnętrzną ulgą powitanie, a także ciepło jego dłoni na swoich ramionach. Gdyby była młodsza, objęłaby go w pasie, chcąc, by wiedział, jak bardzo tęskniła i cieszyła się z tego spotkania. Tak wiele się jednak zmieniło, odkąd widzieli się po raz ostatni... Musieli poznać się na nowo i Sekhmet zamierzała dopilnować, by tak właśnie się stało. Co tutaj robisz? A więc nie wiedział. Nie wiedział o niczym, ale czy ją to dziwiło? Nie uważała swojego brata za głupiego - wręcz przeciwnie. Zawsze go podziwiała i widziała w nim wzór dla przyszłych pokoleń Shafiqów. Z tego też powodu zrozumiała, że nie tylko uciekła z Egiptu przed podszeptami związanych ze śmiercią Zale'a, lecz była sprawdzianem dla stojącego przed nią mężczyzny. Miał wiedzieć, co oznaczało rozporządzać losem kogoś z rodziny - i nie chodziło o starą ciotkę. - Służę Wielkiemu Wezyrowi - odparła już łagodniej zgodnie z prawdą, wiedząc, że Zechariah miał znaleźć dla niej odpowiednie zadanie. Nawet jeśli miała stanowić jedynie przyciągający spojrzenie dodatek lub czytać biblioteczne manuskrypty - rozumiała to. Wpływy ich rodziny wzrastały na obcej ziemi i chociaż sama wolałaby widzieć ich wszystkich w Egipcie, nie mogła się temu przeciwstawić. Zarówno jej ojciec jak i brat musieli mieć własny plan na ich wspólną przyszłość. Jej ręka przy okazji zbłądziła na braterski łokieć, a pod palcami poczuła obcy materiał. - Przywiozłam dla nowego Wezyra wiele darów. W tym odpowiednie materiały na szaty - najcieniej tkany len i skóra leoparda podkreślą twój status. - Nie czekała.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główny gabinet [odnośnik]30.03.23 21:20
20 lipca 1958'
Zawieszenie broni nie tylko zapewniało spokój pod kątem walk, ale możliwość rozwoju. Nauki, która zeszła na dalszy plan, kiedy wojenne priorytety zabierały większość czasu, pochłaniały właściwie każdą sekundę codzienności. Brakowało mi zapachu manuskryptów, tajemnicy klątw, jakie wcześniej pochłaniały większość dni i nocy. Zawieszenie broni nie tylko zapewniało spokój pod kątem walk, ale możliwość rozwoju. Nauki, która zeszła na dalszy plan, kiedy wojenne priorytety zabierały większość czasu, pochłaniały właściwie każdą sekundę codzienności. Brakowało mi zapachu manuskryptów, tajemnicy klątw, jakie wcześniej pochłaniały większość dni i nocy. Czytania o starych rozwiązaniach, mistycznych połączeniach i majstersztykach, jakie nie śniły się nawet najbardziej biegłym w tej dziedzinie. Przystopowałem, przestałem równie wiele pracy wkładać we własny zawód, a przede wszystkim pasję, która wcześniej była codziennością. Odmawiałem zleceń nie mając na nie po prostu czasu, podobnie jak zaniechałem poszukiwań artefaktów, które spędzały mi sen z powiek. Uwielbiałem tajemnice, było w nich coś pociągającego, napędzającego do rozwiązania utkanych po drodze zagadek. Wiedziałem, że trudno będzie do tego powrócić, ale może kiedy miesiące jak ten staną się codziennością, to będzie prościej? Czas okaże się łaskawszy? Pokrętnie na to liczyłem. Ciekawiło mnie jak daleko można było zabrnąć w rozważaniach, jak świeże spojrzenie na celtycką moc mogło je rozszerzyć, dlatego postanowiłem spotkać się z Zacharym. Czarodziejem, jaki o anatomii, krwi i ingrediencjach miał znacznie większą wiedzę niżeli ja. Przywitał mnie w swych progach niczym starego druha, za co byłem mu wdzięczny. Silenie się na komplementy wykraczało poza moje ramy. Wiedza to potęga, alternatywy to asy w rękawie.
-Nic się nie zmieniło- rzuciłem rozglądając się po wnętrzu jego gabinetu. -Urocza cisza, idealne miejsce do pracy- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie i przeniosłem spojrzenie na kompana. -Zapewne masz jakąś kobietę na oku, ale dziś wolałbym żebyś przykuł uwagę do problemu, z jakim do ciebie przybyłem- kpina, tak, nie mogłem sobie jej odpuścić. Wręczyłem mu kilka fiolet, po czym rozłożyłem manuskrypty na drewnianym stole. Musiałem poznać zależności, szukałem sposobu na wzmocnienie klątw, lecz bez jego wiedzy nie byłem w stanie tego uczynić. Anatomia była dla mnie zagadką, pytaniami, na które nie znałem odpowiedzi. -Rad jestem, że w tym frywolnym czasie postanowiłeś mi pomóc. Można się bawić, ale ile? Pewnie gdybym jak inni zapatrzył się na ognistą, to nie dożyłbym końca festiwalu- zaśmiałem się. -Ale nie obraziłbym się, gdyby naszym rozważaniom towarzyszyły procenty, bo one poszerzają pole widzenia. Pozwalają dostrzec sprzeczne elementy tam, gdzie wcześniej ich nie było- uśmiechnąłem się półgębkiem.
-Muszę poznać te zależności, są one mi niezbędne do kolejnych badań- zacząłem zerkając na towarzysza. -Co z krwi da się wyczytać? Geny, słabości, mocne strony? Czy jednak każdy czarodziej ma taką samą, a różnią się tylko chemicznie?- zadawałem pytanie za pytaniem, ale właśnie po to się tutaj znalazłem. -Jeśli znaleźlibyśmy sposób na przeklęcie innej osoby bez konieczności użycia jej krwi, lecz pochodnej, to zwyciężymy. Dziś, jutro – kiedy tylko dobrniemy do końca- dodałem z pełną powagą. Posoka zawsze była problemem, zdobycie jej było misją niemożliwą, lecz może gotów byliśmy uprościć sobie drogę do triumfu?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend


Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 21.11.23 23:01, w całości zmieniany 4 razy
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Główny gabinet [odnośnik]03.04.23 21:45
Wieści otrzymane od Macnaira, jedyne z tych towarzyszy, których Zechariah szanował i znał, z którymi przeprowadził dostatecznie dużo działać, by nie mieć wątpliwości co do motywów, były... skąpe, jak określił całą sytuację. Niewiele wiedział. Niewiele mu powiedziano, jednoznacznie oczekując jedynie ekspertyzy w dziedzinie, w której obcował każdego dnia. I choć spotkanie to, przez parną atmosferę, traciło na swym eminentnym charakterze, to Shafiq próbował zrobić wszystko, by podejmowanemu gościowi nie ujęto honoru. Szczególnie teraz, gdy Macnair dostąpił znacznego wywyższenia ponad czystokrwisty stan, niemal nobilitacji, a cała wizyta podejmowana była w głównym gabinecie, w pełnym majestacie znaczenia tego pomieszczenia.
Dwa palce powędrowały za stójkę od koszuli zapiętej pod szyję, gdy gość mościł się po drugiej stronie. Ciekawość kiełkowała z każdym oddechem, a korzeń zainteresowania coraz mocniej osadzał się w gruncie, na którym obaj mieli stanąć, by omówić sprawę, która tak bardzo nie cierpiała zwłoki.
Odkąd to miejsce jest moje, tak właśnie tu jest — potwierdził słowa namiestnika Suffolku, opierając dłonie o podłokietniki głębokiego fotela, jednocześnie uzmysławiając sobie, że minęło sporo czasu odkąd zasiadł przy nim na dłużej niż kilka minut. Ostatnie miesiące wymagały sporego wysiłku także tutaj, na Wyspie i tak naprawdę dzisiejsze spotkanie stanowiło pretekst, żeby przypomnieć sobie, jak najważniejsze pomieszczenie posiadłości wyglądało i co się w nim znajdowało, ale i to nie trwało umysłu Shafiqa dłużej niż kolejnych kilka, kilkanaście sekund, gdy w powietrzu wybrzmiał tak dobrze mu znany ton pełen kpiny.
Brew powędrowała do góry. Zachary nie odpowiedział. Przemilczał. Nie podejmował dyskusji w tak błahej kwestii, dobrze wiedząc, że czas nie grał na korzyść żadnego z nich. O towarzyskich sprawach mogli rozmawiać gdziekolwiek. W tej komnacie się to jeszcze nie zdarzyło i zdarzyć nigdy nie miało, jak obiecywał sobie, podejmując gości w gabinecie. Zamiast udzielić odpowiedzi, obserwował spokojnie kolejne fiolki układane na blacie obszernego biurka, by w milczeniu sięgnąć do szuflady, w której znajdował się nieodzowny stojak. To właśnie w nim umieścił kolejno każdą fiolkę, uprzednio oglądając jej zawartość. Nigdy nie miał problemu z rozpoznawaniem krwi ani ocenianiu jej wizualnego stanu. Ta tutaj na pierwszy rzut oka wydawała się dobra, mocna...
Chcę wiedzieć, skąd to masz? — Postawił pytanie półgębkiem, niemal od razu podnosząc dłoń ku górze. Wolał nie znać odpowiedzi w tym momencie, wiedząc, że jej charakter mógł w pewien sposób zaburzyć to, co Zachary mógł powiedzieć. Macnair przychodził do niego jako specjalisty, nie druha od szklanki, by porozmawiać sobie o klątwach z kimś, kto nie miał o nich wielkiego pojęcia. Wysłuchał więc w pełni tego, co Drew miał do powiedzenia. Nie przerywał mu, chcąc usłyszeć jak najwięcej, aby i samemu być w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi; przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że ta mogła nie spodobać mu się ani trochę.
Każda krew jest na swój sposób unikatowa — zaczął, wychylając głowę na bok, prosto na drzwi, w których pojawił się Tahir. Wystarczyło jedno spojrzenie i krótkie kiwnięcie głową, by wierny sługa zajął się przygotowaniem napitku, którego tak domagał się Macnair. Choć czasy były ciężkie, to nie zamierzał towarzyszowi skąpić swoimi zapasami. Wiedział tylko, że moment umoczenia ust w alkoholu musiał nastąpić w odpowiednim momencie. Za chwilę. Musiał najpierw udzielić co najmniej szczątkowych wyjaśnień, wszak odpowiedź do tej pory jedynie mąciła w głowie. — Jak zapewne wiesz, krew jest jednym z ważniejszych płynów naszego organizmu. Jej główna rola dotyczy transportu wszystkich składników, które przyjmujemy, które nasze ciała wytwarzają, by rozwijać się i żyć. I tak jak już powiedziałem, każdą krew można nazwać unikatową, tak jak każdy z nas inaczej wygląda i przejawia inne tendencje. Posiada przynajmniej kilkanaście ważnych cech, które czynią ją podatną na pewne wpływy, jednak nie są one dla niej swoiste. Krew produkuje ciało i to jego wpływ nadaje tych cech. — Opowiedział, próbował użyć najprostszych słów, które odnajdywał w głowie, układając kolejne zdania. Nie chciał zaciemniać Macnairowi obrazu, który już miał. Wiedział, że błądził po omacku we mgle, a on był mu światłem i drogowskazem, z którego postanowił skorzystać. — Naturalnie krew czarodziejów różni się od tej, która płynie w kruchych ciałach mugoli. Tak samo krew ludzka różni się od zwierzęcej, choć przejawiają między sobą pewne istotne cechy. Ale nie o tym. Temat i dla mnie nie jest do końca jasny w tym momencie. — Wziął w dłonie jeden z manuskryptów i pobieżnie przyjrzał mu się, niewiele z niego rozumiejąc. — Co to za tekst? O czym? — Postawił dwa proste pytania, samemu potrzebując odpowiedniej perspektywy. To od niej zależało to, jak miały ukształtować się kolejne pytania i kolejne odpowiedzi.
Wstał na moment od biurka i podążył do regałów za kolumnami zdobiącymi komnatę. Przez chwilę przeglądał kolejne tomy w rodzimym języku, rozważnie dobierał je i sprowadzał na biurko, by ostatecznie zabrać ze sobą dość sporą rolkę pergaminu. — Istnieją proste zaklęcia, które pozwalają sprawdzić, czy we krwi znajduje się trucizna — stwierdził rzeczowo. — Jednak jest to tylko zaklęcie i niewiele ono powie o charakterze trucizny, która przedostała się do krwi. Na kartach historii z pewnością pojawiły się próby odczytania z krwi więcej... z resztą, jeśli mnie pamięć nie myli, to znajdą się i tacy, którzy upatrują w niej przyszłości. Ale nie o tym chcę mówić. — Urwał, otwierając jedną z ksiąg. Szlaki drobnego, arabskiego pisma wypełniały niemal całości stron. Rycin było niewiele, miejscami wcale na części stron. — Znasz się na klątwach, Drew — odezwał się ponownie. — Nie jestem pewien, czy efekt, który chcesz osiągnąć to klątwa. To, o czym mówisz, prędzej umieściłbym między praktykami magii krwi — tu ułożył dłoń na otwartej przed chwilą księdze, a drugą położył na obszernej rolce pergaminu — a nekromancją, o której ostatnio trochę czytam. — Przerwał, wpatrując się jasnym, błyszczącym spojrzeniem w twarz towarzysza, śledząc reakcje. Potrzebował wskazówki, nawet najmniejszej, czy to było to, w co chciał się zagłębić, wszak w ostatnim czasie przecierał już zacierające się granice między magią leczniczą a czarną magią, klątwami i wszelkimi praktykami czarnoksięskimi, odnajdując w nich coś fascynującego, coś, co chciał poznać. Nie chciał do końca wierzyć, że Macnair tak po prostu otwierał tę drogę przed nim. Nie, póki nie pojawią się pytania oraz właściwe odpowiedzi.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]11.04.23 20:25
List z prośbą o pilne spotkanie faktycznie był enigmatyczny, ale nie przywykłem dzielić się szczegółami na pergaminach. Wychodziłem z założenia, że jeśli adresat będzie mieć czas oraz ochotę przyjrzeć się problemowi, to krótkie i treściwe spotkanie wnosiło o wiele więcej informacji niżeli liczna korespondencja. Ponadto pomimo zawieszenia broni pozostawałem ostrożny, pewne plany, czy naukowe zagwozdki wolałem omawiać osobiście niżeli ryzykować odkryciem ich przez osoby trzecie na skutek przejęcia koperty. Sprawa, która nakłoniła mnie do wysłania sowy zdecydowanie do takowych należała.
Rad byłem, że szybko otrzymałem odpowiedź zwrotną wraz z zaproszeniem na wyspę. Może i nie mieliśmy z Zacharym wielu towarzyskich wspomnień, to szanowaliśmy się za wiedzę, umiejętności oraz przede wszystkim wkład w organizację. Nie był uzdrowicielem, który chował się za murami lecznicy lub Munga – wręcz przeciwnie. Był gotów ruszyć do podziemi Gringotta, czy na sporne tereny, gdzie wróg tylko czyhał, aby wyprowadzić cios z zaskoczenia. Miałem w pamięci jedną z tego typu bitew i mimo finalnej porażki udowodnił swoją wartość nie tylko w magii leczniczej.
-Zawsze?- uniosłem pytająco brew, po czym rozsiadłem się po drugiej stronie drewnianego stołu. Ułożywszy przedramiona na podłokietnikach niebywale wygodnego krzesła skupiłem wzrok na twarzy towarzysza, przez którą nie przemawiało zbyt wiele emocji. Może poza ciekawością. Zignorował mój komentarz odnośnie rzekomej kobiety, którą miał na oku, lecz nie zamierzałem do tego powracać. Prawdopodobnie chciał przejść do meritum, poznać prawdziwy cel mojej wizyty, za czym przemawiało wspomniane zainteresowanie. Te nie pozostawiało złudzeń, bowiem nie wyczułem znudzenia tylko milczące ponaglanie. Zapewne domyślił się, że będzie miało to związek z jego pasją, więc podobnie jak on preferowałbym wpierw zająć się właściwą sprawą, a na później przełożyć trwonienie minut na rozmowy o niczym.
Z każdą fiolką obchodziłem się wyjątkowo delikatnie, bowiem jeden zły ruch mógł pozbawić mnie cennych informacji. Rozlana krew stawała się nieprzydatna, nawet jeśli można było odzyskać sporą jej ilość, dlatego niezwykle ważna była ostrożność i szacunek wobec ingrediencji, za którą ktoś prawdopodobnie przypłacił życiem. Wątpiłem, aby czarodzieje byli gotów oddawać ją w celach zarobkowych zważywszy na praktyki, do jakich była niezbędna, a jeśli rzeczywiście taki precedens miał miejsce, to moc klątw szybko weryfikowała głupców.
Nie widziałem przeszkód w zdradzeniu pochodzenia fiolek, albowiem okoliczności nie były drastyczne, ani w żaden sposób nadzwyczajne. Niektóre zdobyłem sam, inne zaś kupiłem od zaufanego sprzedawcy, do którego dyskrecji oraz uczciwości – rzecz jasna biznesowej – nie miałem żadnych obiekcji. Na Śmiertelnym Nokturnie zdarzali się ważniacy sprzedający zwierzęcą krew, ale złość oszukanych dopadała ich zazwyczaj szybciej, niżeli zdążyli przepić zarobione galeony. W rynsztoku pływały świeże ciała, ale pozbawione tego czym rzekomo handlowali.
Gest Zacharego był jednak jasny – nie chciał wiedzieć, nie musiał. Ta informacja wówczas nie była mu do niczego potrzebna. Bardziej byłem ciekaw odpowiedzi na nurtujące pytania, dlatego gdy zaczął mówić skupiłem na nim uważne spojrzenie. Nieszczególnie zawiodłem się, gdy wraz z pierwszym stwierdzeniem rzucił mi kłodę pod nogi. Byłbym głupcem, jeśli przyszedłbym tu z nastawieniem, że to wszystko było takie proste – wymyślić, rozpisać, poczytać, przeanalizować i wykorzystać. W historii czarodziejów było wielu wybitnych zaklinaczy i skoro nikt nie opracował tej sztuki, to musiała być ona niezwykle trudna, być może nieosiągalna. Czy jednak po przygodach w Locus cokolwiek mogło wydawać się niemożliwe?
Nie wchodziłem mu w słowo, zamieniłem się w słuch. Nawet wtedy, gdy w gabinecie pojawiła się inna osoba, to nie zerknąłem w jej kierunku. Zachary był skarbnicą wiedzy, jaka była mi niezbędna, a zatem wyjątkowym nietaktem byłoby rozproszenie i prośby o ponowne przedstawienie faktów. Mówił naprawdę prostym i przejrzystym językiem, unikał trudnych i zapewne nieznanych mi słów opiewających o skomplikowane definicje, za co byłem mu wdzięczny. Nie zależało mi na szczegółowej wiedzy, a jedynie opcjach, możliwościach, jakie otwierała przede mną anatomia. -Rozumiem, staram się nadążać- odparłem zgodnie z prawdą, gdy na moment przerwał. -A czy w trakcie badania takiej krwi odnajdujesz jakieś cechy wspólne? Czy jednak każde są inne?- spytałem przesuwając dłonią wzdłuż brody. -Chodzi mi stricte o czarodziejów, mugole i zwierzęta nie leżą w kręgu moich zainteresowań- odparłem dając mu jasny sygnał, że przed nim stały fiolki wypełnione tylko i wyłącznie magiczną posoką.
-Poprzez analizę jesteś w stanie stwierdzić jakąś chorobę? Jakie są możliwości?- byłem ciekaw, szukałem słabości. Wszyscy i wszystko je mieli. -Jakby zareagował organizm, gdyby do jego żył dostała się inna krew? Oczywiście mam na myśli większe jej ilości- sprecyzowałem kolejne już pytanie. Musiał mi wybaczyć dociekliwość, być może absurdalną i pozbawioną podstaw wiedzę, ale nie mogłem polegać na zasłyszanych teoriach. Jeśli miałem przeprowadzić badania, potrzebowałem fachowej oceny, a przede wszystkim otwarcia oczu, gdyby tylko miały okazać się one stratą czasu.
-Rozłożenie na czynniki pierwsze przekleństw, których bazą jest krew- zerknąłem na manuskrypt, po czym wskazałem palcem własne notatki opiewające o symbole. -Niektóre klątwy zakładane na konkretne miejsca, czy przedmioty wymagają jej, aczkolwiek nie musi ona należeć do ofiary. Tu zaś- przeniosłem dłoń kilka wersów niżej - jest rozłożona na czynniki pierwsze klątwa nakładana bezpośrednio na daną osobę. Do tego już potrzebna jest tylko i wyłącznie jej posoka- próbowałem podobnie jak rozmówca mówić prostym językiem. Nie znał się na starożytnych runach, dlatego schematy z pewnością niewiele by mu powiedziały. -Jeśliby znaleźć zależność, pewną właściwość, słabość- zacząłem wymieniać łapiąc się wszystkiego, bowiem każdą opcję warto było przeanalizować -krwi, to istniałaby szansa, żeby oba schematy scalić. Nie jestem pewien czy byłoby to bezpieczne, ale bez prób nie będę w stanie się dowiedzieć- ponownie uniosłem wzrok na Zacharego. -Jesteś w stanie w podobny sposób rozpisać mi budowę krwi? Musi mieć ona jakiś naukowy zapis- zawyrokowałem, choć nie wiem czy słusznie. W przypadku run wydawało mi się to banalne.
-Wierzysz w to, że nasze losy są w niej zapisane?- wydawało mi się to irracjonalne, ale byłem ciekaw jego zdania. -Znalazłbyś czas, żeby tych informacji poszukać? Mogę ci tu to zostawić- wskazałem dłonią podpisane fiolki. -Sam- zerknąłem na otwartą księgę. -Raczej niewiele z tego wywnioskuję- zaśmiałem się pod nosem. Nie znałem jego ojczystego języka, szlaczki niewiele mi mówiły i jeszcze jakby tego było mało pisane były od prawej do lewej strony.
Uniosłem brew, gdy wspomniał o nekromancji, a zaintrygowany uśmiech zatańczył w kącikach ust na wieść o jego zainteresowaniu tematem. -Czy to istotne jak owe praktyki nazwiemy? Ważne, żeby były skuteczne- odparłem dając mu wyraźny znak ku temu, że nie ważna dla mnie była cena, jeśli chodziło o naukę. -Przekleństwa to bardzo cienka granica, ale wielu udowodniło, że elastyczna- dodałem wymownie wracając wzrokiem do przyniesionego manuskryptu, gdzie było jeszcze sporo interesujących zapisków.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Główny gabinet [odnośnik]06.05.23 22:31
Potarł kciukiem podbródek, ważąc kolejne słowa, które chciał powiedzieć.
Jeśli dasz mi dwie fiolki krwi dwóch różnych osób, będę w stanie dokonać oznaczeń na tablicach Antiochii i wytyczyć szlaki powiązań oraz różnic — Wyjaśnił krótko, nie wchodząc ani słowem w metodykę jednego z podstawowych badań krwi, które uzdrowiciele przeprowadzali i przez stulecia udoskonalali, aż porzucili kluczowe zagadnienia i zapomnieli o tym, jak wiele dało się z tego dowiedzieć. — To samo oznaczenie można przeprowadzić dla dwóch próbek pobranych w równych odstępach czasu od tej samej osoby dla określenia różnicowań. W najprostszym przykładzie można przeprowadzić oba badania względem jakiegoś wzorca, jeśli taki posiadamy. — Obrazował temat badania poprzez renesansowo-nowożytną technikę czarodziejów, dobrze wiedząc, że słowa te nie mówiły Macnairowi tyle, ile jemu samemu. Nie mógł jednak nie wprowadzić zamętu w jego myślach. Poszukiwanie informacji w tak rozległej i skomplikowanej dziedzinie, jaką były sztuki uzdrawiania, wiązało się nie tyle z powołaniem i nieopisanym głodem, co z poświęceniem, na które większość ludzie nie była i nigdy nie będzie gotowa.
Nie do końca tak to działa. A raczej: nie jest to takie oczywiste — odparł, łapiąc się na tym, że pierwszym zdaniem wprowadzał jeszcze większy zamęt, toteż natychmiast podążył zdawkowym wyjaśnieniem będącym, przynajmniej w opinii Zachary'ego, właściwą odpowiedzią. — Morfologia krwi pozwala zdefiniować tak wiele parametrów, że w pierwszym, naprawdę nierozważnym kroku, przypisałbyś całą listę znanych ci chorób i dolegliwości. Liczbowe opisanie poszczególnych elementów morfotycznych i przypisanie ich do właściwej jednostki chorobowej wymaga pełnego obrazu: wywiadu z pacjentem, oględzin. Dodatkowa wiedza jest na wagę złota, by nie zapędzić się w niewłaściwym kierunku ani nie utknąć w miejscu. Jeśli takowej wiedzy uzdrowiciel nie posiada, każde badanie, czy to tablicami, rozmaz albo barwienia jest czasem straconym. A to tylko podstawowe kroki, nie wspominając o badaniu całej reszty magicznych zależności, które mają znaczenie w znacznie bardziej skomplikowanych przypadkach. — Nie chciał bardziej mącić Drew w głowie, lecz nie sądził, by bez tej podstawowej wiedzy o metodach badania krwi był w stanie zrozumieć to, co miał do powiedzenia n a p r a w d ę. Pozwolił sobie jednak na dłuższą przerwę, wertując i zaznaczając stronice jednej z arabskich ksiąg, które posiadała jego rodzina i pozwalała Zachary'emu wykorzystywać starożytną, często zapomnianą wiedzę oraz sposoby, o których nigdy wcześniej nie słyszano. — Oczywiście istnieją też inne, szybkie jak i wymagające czasu sposoby oparte na geomancji i zielarstwie, lecz nie są one uznawane przez współczesne uzdrowicielstwo i magomedycynę, a w pewnych kręgach noszą znamiona szarlataństwa czy znachorstwa. Co ciekawe bardzo łatwo można umieścić je w mętnych wodach zakazanych sztuk magicznych wiodących do czarnej magii i nekromancji. — Dodał jako ciekawostkę, nie będąc przekonanym, że ta dość osobliwa gałąź będzie Śmierciożercę interesowała.
Jeśli ciało człowieka otrzyma krew niezgodną ze swoją, umrze. Bardzo prosto i krótko odpowiadając na twoje pytanie. Bez wchodzenia w jakiekolwiek szczegóły. — Krótka i rzeczowa, niemal zdawkowa odpowiedź na to bardzo konkretne pytanie powinna rozwiać ewentualne wątpliwości Drew. Nie chciał sięgać zbyt wielu tematów zamykających się w ludzkiej krwi. Nawet ten skromny obszar był stosunkowo obszerny i mętny, jednocześnie będąc niekoniecznie istotnym dla enigmatycznej prośby Drew, na którą właśnie próbował odpowiedzieć. W zamian starał się dowiedzieć więcej, o co chodziło w prośbie i uważnie słuchał tego, co druh tylu wspólnych działań mówił, aby jak najszybciej pozyskać stosowne informacje, które bardzo mocno mogły zaważyć na tym, co miał mu odpowiedzieć. Kluczył. Podszczypywał, starając się pozyskać jasność i klarowność, która jednocześnie mogła znacząco ułatwić jak i utrudnić rozpatrywane zagadnienie. Zerkał na drzwi prowadzące do gabinetu, aż wreszcie ujrzał w nich Tahira z niedużą tacą. Krótkim skinieniem głowy wydał prostą komendę i w ciągu kilku kolejnych sekund taca znalazła się na boku obszernego blatu biurka, a sługa bez słowa zniknął. Karafka z Zieloną Wróżką i dwa kryształowe kieliszki spoczywały na srebrze, czekając na gest.
Polejesz? — spytał krótko, oceniając odległość między tacą i Drew na znacznie bardziej efektywniejszą. — Chyba nie muszę ci mówić, jak to działa. Wybacz, nie mam cukru. — Nieznacznie wzruszył ramionami, nie wyrażając w głosie żadnej emocji, która oznajmiałaby to, co powiedział. W tym wypadku tradycyjnemu spożyciu piołunówki nie mogło stać się zadość. Wojenne zawirowania oraz problemy z dostawami nie pozwoliły w tym miesiącu na pozyskanie wszystkiego, czego potrzebował. Nie czekał jednak na spełnienie prośby. Ilość słów, które jeszcze miał zamiar wypowiedzieć rosła w umyśle Zachary'ego i osiągała rozmiary przekraczające standardy. Poruszał się wszak po drogach, którym poświęcił całe swoje życie.
Mogę ci od razu powiedzieć, że to nie jest bezpieczne i nigdy nie będzie — stwierdził poważnym, pewnym siebie tonem. — Sam zapewne zdajesz sobie sprawę z poziomu złożoności, który przed nami stoi. Klątwy same w sobie, na ile się orientuję, są bardzo skomplikowaną dziedziną, a czerpią jedynie z ułamka tego, co uzdrowicielstwo niesie. I tak, da się, jak to ująłeś, naukowo zapisać budowę krwi. Można to przeprowadzić badaniami, o których wspominałem wcześniej, chociaż skład ten nie będzie dla ciebie satysfakcjonujący w sposób, którego oczekujesz. — Zawyrokował, spoglądając w twarz Drew z oczekiwaniem. Nie wiedział, co mógł odpowiedzieć dalej, przez znaczną część swojego życia nie przykładając żadnej uwagi wróżeniu z fusów ani tym bardziej z krwi.
Nie wierzę w przepowiednie głoszone przez jakichś pomyleńców — stwierdził, odchylając się na krześle, raz jeszcze w swoim życiu podkreślając to, co o tym sądził. Wprawdzie przeczytał kiedyś książkę o wróżbiarstwie, lecz nie znalazł w niej niczego użytecznego. Niczego. Omijał zatem wszelkie działy biblioteczne, w których znajdowały się informacje tego rodzaju. To, co interesowało Shafiqa znajdowało się na drugim końcu regału.
Tak, ma znaczenie to w jaki sposób nazwiemy te praktyki — rzucił wręcz wyniośle, mając za sobą doświadczenie lat spędzonych na zdobywaniu wiedzy. — Właściwe konotacje są bardzo ważne, jeśli wiesz, czego szukasz. W innym wypadku cała wiedza anatomiczna mogłaby być na półce z... wróżbiarstwem. A klątwy pośród uroków dobrych dla domowych gospodyń. — Wyjaśnił swój pogląd, unosząc kąciki ust w namiastce uśmiechu, zerkając raz jeszcze ku manuskryptom przyniesionym przez Macnaira w zastanowieniu, ile ciekawych informacji się w nich znajdowało i w jaki sposób on, Zachary Shafiq, mógł je wykorzystać.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]07.06.23 20:18
Zmarszczyłem brwi słysząc o wzorcu, który pozornie nie wnosił nader wiele do mojej sprawy, ale w teorii mógł mieć kluczowe znaczenie. Tablica, o jakiej wspomniał, nic mi nie mówiła, jednakże zadawał się być pewien jej działania i informacji, które z niej płynęły, a zatem zdecydowałem się pociągnąć temat, choć niewiele mi to wszystko mówiło. Musiały być jednak jakieś sposoby, w końcu nie byliśmy w tej kwestii pionierami. -Krew to nie tylko wspomniany nośnik prawda? Jest zbudowany z innych- zamilknąłem szukając odpowiedniego słowa. Nie znałem się na tym, anatomia była dla mnie tajemnicą, a zatem i dobranie słownictwa graniczyło z cudem. -Rzeczy? Budulców? Składowych?- uniosłem brwi starając się najprościej wytłumaczyć o co mi chodziło. Być może wychodziłem na idiotę, ale musiał zdawać sobie sprawę, iż byłem kompletnym laikiem.
-Dążę do tego, czy z takiej tablicy jesteś w stanie wyczytać jakiś najsłabszy składnik tudzież wspomniany budulec. Poglądowo na przykładzie klątwy mamy runę wiodącą, która jest niczym rdzeń przekleństwa i inne składające się na jej finalne działanie- rzuciłem wskazując na ponownie na leżący na drewnianym blacie manuskrypt. -Jeśli jednak wprowadzimy modyfikacje w zapisie dodatkowych, to i działanie głównej ulega drastycznej zmianie. Niby stanowi trzon, ale tak naprawdę jest złożona z tych rzekomo mniej istotnych. Chciałbym właśnie w krwi odnaleźć podobną zależność, najsłabsze ogniwo, z którego można by było zrobić użytek. Połączyć to- tłumaczyłem pragnąc mieć pewność, że zrozumiał mój tok myślenia, a także sens zagwozdki, która od dłuższego czasu mnie trapiła. Z punktu widzenia starożytnych znaków byłem w stanie wywnioskować, dlaczego akurat krew była najsilniejszym ze składników, z jakiego powodu właśnie ona, a nie włos tudzież naskórek były niezbędne w trakcie rytuału. Potrzebowałem jednak tej wiedzy od naukowej strony, poznać pewien schemat, zagłębić się w anatomiczne struktury, aby zrozumieć, czy snute przeze mnie plany udoskonalenia przekleństw miały w ogóle jakikolwiek sens. Może były tylko i wyłącznie niedosięgniętym marzeniem? Celem po jaki nie sięgnął jeszcze nikt i również mi nie miało być to dane?
Wsłuchałem się w słowa towarzysza starając się nie pominąć żadnego istotnego elementu jego krótkiego wywodu. Sięgnąwszy po papierosa odpaliłem go, a następnie oparłem się nieco wygodniej o skórzane obicie fotela i wbiłem wzrok w kompletnie nieistotny punkt ponad jego ramieniem. Mój umysł zalała fala kolejnych pytań, jednak nie chciałem go przygnieść ich ilością, dlatego odrzuciłem te najbardziej abstrakcyjne. -Czyli z krwi jesteśmy w stanie wyczytać mnóstwo chorób, ale dopiero kolejne badania są w stanie je potwierdzić tudzież odrzucić? Są jakieś schorzenia, które można po podobnej analizie stwierdzić na pierwszy rzut oka? Jakieś charakterystyczne wytyczne na tych waszych tablicach, czy rozmazach?- uniosłem pytająco brew, po czym strzepnąłem popiół do papierośnicy. Jeśli jakaś krew była osłabiona na skutek choroby, to być może stawała się bardziej podatna na przekleństwa? Może istniał sposób na stworzenie wzorca, oddzieleniu pewnych składowych i zmiany struktury samego przekleństwa, aby ten uderzał w najczulszy punkt przyszłej ofiary czyniąc ją bezbronną? Może podobna zależność atakowałaby niczym runiczny krąg zakładany na poszczególne miejsca?
-Nakładanie klątw na nieboszczyków może i nie jest popularne, ale miałem z tym styczność- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie. -Mówiąc precyzyjniej sam byłem autorem podobnego- zaśmiałem się pod nosem mając w pamięci truchło Botta, które naznaczyłem czarną magią. Satysfakcja zaiste była wielka, wszak nawet po śmierci nie zaznał zdrajca spokoju. -Nie spodziewałem się, że fascynujesz się tym tematem. Jestem przekonany, że gdybyśmy połączyli siły, to badania mogłyby przynieść nieoczekiwanie dobre rezultaty- zagaiłem pozostawiając tym samym otwartą furtkę do kolejnych spotkań opartych o wspomnianą kwestię. Pamiętam jak zastanawiałem się nad działaniem przekleństw bezpośrednio na zmarłym, kiedy jego ciało nie miało posłużyć jedynie za naczynie. Skoro najpotężniejsza z dziedzin pozwalała nam tworzyć inferiusy, to dlaczego miałyby to uniemożliwiać rytuały, które w pełni z niej czerpały?
Gdy definitywnie zakończył moje rozważania na temat obcej krwi w organizmie skinąłem głową. Spodziewałem się podobnej odpowiedzi, jednakże wolałem zyskać pewność nim na dobre miałem porzucić ten pomysł.
Wykrzywiłem wargi w lekkim uśmiechu, po czym bez zastanowienia chwyciłem butelkę i uzupełniłem dwa kielichy. -Zwykłem pijać bez cukru- odparłem. Zgodnie ze sztuką faktycznie ten nielegalny trunek należało wymieszać z białymi kryształkami, jednakże mi znacznie bardziej smakowała bez zbędnej słodkości.
Uniosłem szkło w geście toastu. W moich oczach z pewnością pojawił się błysk, gdy ten wspomniał o możliwości rozpisania schematu budowy krwi, na którym niezwykle mi zależało. -To czy jest satysfakcjonujący okaże się, gdy już będę mógł połączyć go z runami- odparłem pewnym tonem. -Musiałbyś tylko rozpisać to krok po kroku, wyraz po wyrazie, tak abym w pełni zrozumiał badanie. Nie muszę zapewne powtarzać, że ten wasz uzdrowicielski bełkot jest niezrozumiały dla szarego obywatela- posłałem mu kpiący uśmieszek, po czym upiłem trunku. Gorzki posmak pozostał na mym języku, co niezwykle zadowalało moje kubki smakowe. Nie obawiałem się halucynogennego działania – owszem takie mogło się pojawić, jednak nie mieliśmy w planach wypić jej co do ostatniej kropli.
-Krwi używa się do zapisu rytuału, konkretnych znaków. Wyobraź sobie zmienić klątwę u podstaw, dosłownego fundamentu i wpisać w nie zależności płynące z konkretnego schematu, jaki jesteś w stanie mi dostarczyć. Wzmocnić działanie w najsłabszych punktach- zasugerowałem, być może nieco zdradzając swoje plany. Nie miałem przed nim tajemnic, nie o to w tym chodziło, jednak wiedziałem że na nic by się zdało wchodzenie w szczegóły, co z resztą mógł odczuwać w stosunku do mnie jeśli chodziło o skomplikowaną wiedzę magimagiczną. -Bezpieczne musi być dla mnie, dla ofiar już niekoniecznie- zaśmiałem się kpiąco pod nosem.
-Gospodynie rzucające na swych mężów przekleństwa to całkiem zabawna wizja- wzruszyłem ramionami wyobrażając sobie jak panie, poirytowane zachowaniem niewiernych mężów, rzucają na nich klątwy. Na miskę zupy, na łóżko tudzież butelkę, jaką mieli w zwyczaju opróżniać każdego wieczora. -Szukam rozwiązania, które jeszcze nie istnieje- przechyliłem głowę przyglądając się swemu rozmówcy. -Jeszcze- dodałem z pewnym siebie uśmiechem. Być może porywałem się z motyką na słońce, lecz czy nie taka była rola osób pragnących przekraczać pewne granice? Pozornie klątwy nie miały przede mną tajemnic, byłem wirtuozem, mistrzem w swym fachu, a i tak czułem, że na każde podobne określenia śmiały mi się w twarz. Tyle nieodkrytych dróg, tyle zatartych przez czas ścieżek – pragnąłem je poznać, pochłonąć. Spisać na manuskryptach, które dla przyszłych pokoleń będą na wagę skarbca galeonów. -Nie nazwałbym tego nekromancją, nie w tej fazie. Nazwijmy to zależnością między działaniem run, a organizmem. Roboczo- ponownie uniosłem kielich w geście krótkiego toastu. -Za owocną współpracę- dodałem.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Główny gabinet [odnośnik]15.06.23 23:20
Krew to przede wszystkim nośnik — ujął krótko Zachary, przymykając na moment powieki i opierając głowę o zagłówek zajmowanego za biurkiem fotela. — Pomyśl o krwi... jak o herbacie. To przede wszystkim woda, w której sparzone są liście herbaty. — Podjął tok myślenia, odbiegając od fachowej nomenklatury. Macnair nie posiadał wiedzy, której teraz pożądał. Nie mógł zdobyć jej podczas jednego spotkania, a Zechariah był święcie przekonany, że nie posiadał także czasu (a w istocie nie mieli go obaj) na dokształcanie się i odsłanianie tajemnic ciała. — Bez odpowiednio spreparowanych i sparzony liści nie będzie herbaty. I tak samo jest z krwią. Ze wszystkim tak jest. Coś składa się z czegoś na poziomie, którego ludzkim okiem nie jesteśmy w stanie dojrzeć. — Jął dalej, powoli. Każde słowo próbował dobierać właściwie do obranego wcześniej kontekstu. — Idąc tym tokiem myślenia, krew możemy podzielić na taką właśnie wodę, w której znajdują się niezbędne minerały, składniki odżywcze czy substancje wytwarzane przez nasze ciało. O ile te pierwsze stanowią element budulcowy, mówiąc najprościej, o tyle te ostatnie są efekt całej pracy organizmu i przez tę właśnie wodę dostarczane do właściwych organów. Poza tą wodą, która stanowi większość objętości krwi, są także elementy morfotyczne. Jeden z nich odpowiada za energię, drugi tworzy element twojej wrodzonej odporności na zarazki. Jak dobrze wiesz, jedni przechodzą dolegliwości gorzej od innych. Ostatni element morfotyczny w istocie sprawia, że otwarte rany przestają krwawić. — Zakończył, wydmuchując powietrze przez nos mocno, czując pieczenie w gardle związany z tym, jak wiele słów wypowiedział i jak niewiele oddechów wykonał pomiędzy nimi. Jednocześnie osaczył Drew informacjami, które zapewne były mu zbędne i których wcale nie potrzebował do swojego projektu, lecz stanowiły one – w nieznającej sprzeciwu wobec wiedzy i doświadczenia – opinii Zachary'ego istotę tego, do czego dążył. Nie podjął rozmowy ani wyjaśnień dalej. Sięgnął do prawej szuflady masywnego biurka i wyciągnął z niej papierosy oraz prostą, niemal odpychającą glinianą popielniczkę wykonaną przez egipskiego rzemieślnika. Palce przyzwyczajone do delikatnych ruchów odpaliły końcówkę, a ustnik wylądował między wargami uzdrowiciela, który z cichym syknięciem pociągnął dym w płuca i trzymał go tak przez moment, obserwując Macnaira w milczeniu.
Tak i nie — odpowiedział na pytanie postawione mimochodem. Krew nie była odpowiedzią, której najwyraźniej potrzebował, lecz nieustannie w niej dopatrywał się wskazówek. Nie wątpił, że dla klątwołamacza, jak i nakładającego klątwy, informacje te były istotne. Dlaczego? Odpowiedź dostrzegał na manuskrypcie, po który sięgnął i raz jeszcze, uparcie, przejrzał go, chłonąc każde słowo, które mogło przynieść mu więcej oświecenia w labiryncie niedomówień, o których Śmierciożerca nie mówił głośno. Brwi same uniosły się ku górze, powieki zadrgały lekko, a mięśnie napięły się. Świadomość Shafiqa nie śledziła upływu czasu, tykających wskazówek zegara odliczających kolejne minuty, gdy w pełnym skupieniu pozwalał umysłu chłonąć zapiski i informacje z manuskryptu. Pozostawał jedynie rad, że w procesie tym nie jawiły się żadne zewnętrzne przeszkody, a ciało samo reagowało na machinalne bodźce płynące z palenia tytoniu. Dłoń powoli wędrowała od ust do popielniczki, lekki ruch palców strzepywał popiół i podróż odbywała się od nowa, a główny gabinet posiadłości zalewała ulotna, gęsta mgła papierosowego dymu ulatująca gdzieś ku sufitowi, roztrzaskująca się o ostre kanty mebli, kolumn, rozpływająca o miękkie kształty i zdobienia.
Ciche odchrząknięcie zwieńczyło rozważanie treści manuskryptu. Ponownie uniósł wzrok na swojego gościa, oblicze twarzy pozostawiając niezmiennie obojętne i niewzruszone tym, czego rozum doświadczał przez cały ten czas pozornego spokoju. Myśli przybrały wartki nurt kolejnych analiz, które musiał przerwać, by spotkanie nie stanęło w martwym punkcie.
Nie jest to moja specjalizacja — rzucił zdawkowo. — Na tyle, na ile się orientuję w tym zakresie, krew nie będzie aż tak charakterystyczna, a przynajmniej nie podają tego żadne dotychczasowe badania. Mogę tu tylko teoretyzować, Macnair. — Podjął rozmowę, wnet ucinając ją znaczącym spojrzeniem, które jasno mówiło, że kolejne słowa stanowiły pokłosie wewnętrznej analizy opartej o całą posiadaną wiedzę teoretyczną, sukcesywnie oddzieloną od doświadczenia i praktyki. — Elementy morfotyczne pozostają bardzo wrażliwe i są nieustannie wytwarzane przez organizm, co jednoznacznie mówi o tym, że mają ściśle określoną żywotność... swego rodzaju przydatność. Na podstawie ich ilości trudno będzie oszacować czas życia, a w tym wypadku powiedziałbym, że jest bardzo mocno zależne od ciała. Nie wiem, jak zdolnym użytkownikiem klątw jesteś, ale pierwszy z elementów morfotycznych ma w swojej budowie żelazo. Dzięki temu krew ma taką barwę, lecz co ważniejsze, stanowi najważniejszy budulec w kontekście transportu energii potrzebnej wszystkim organom. Rozumiesz, do czego dążę. — Postawił retorykę, spoglądając na Macnaira, czy aby nadmiar słów wypowiedzianych przez Zachary'ego nie przeistaczał się w niezrozumiały dla niego samego bełkot. Nie wątpił, że Drew właściwie rozumiał choćby połowę tego, co powiedział. — To zapewne pozwoliłoby związać krew z ziemią, ale czy będzie to istotne. Nie wiem, rozmazy i barwienia nadal przedstawią ogólny obraz, który jaśniejszy będzie po dokładnych badaniach. — Kolejne słowa wybrzmiały ciszej. Powiedział już tak wiele, wiedząc, że nadal nie dotarli do właściwego punktu. — Nie wiem. Będę musiał przebadać krew i poszukać w niej wszelkich możliwych charakterystyk. Jako wzorca użyję własnej. Chociaż zajmie to trochę czasu, to na pewno rozjaśni kilka ciemnych zakamarków. — Skwitował, sięgając po kieliszek z piołunówką. Przez krótki moment patrzył na lekko mętną ciecz, aż wreszcie zawtórował słowom Drew, w milczeniu wypijając wszystko jednym haustem. Gorzki, palący posmak momentalnie zranił język. Dawka czyniła truciznę, którą właśnie świadomie wypił, czekając aż zacznie działać. Być może zdrowa dawka alkoholu uczyni jego umysł bardziej giętkim i skłonnym do rozważań opartych na zagadnieniach znacznie odbiegających od teoretycznych wyliczeń, którymi do tej pory karmił Śmierciożercę.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]17.07.23 15:59
Nachyliłem się nad drewnianym blatem biurka i oparłem o niego łokcie. Brodę ułożyłem na splecionych dłoniach wsłuchując się w słowa towarzysza, który najwyraźniej zaniechał prób naukowego wytłumaczenia i chwycił się o prostych przykładów. Nie miałem nic przeciwko – nie zamierzałem trwonić czasu na zagłębianie tej wyjątkowo skomplikowanej dziedziny, a jedynie szukałem odpowiedzi, jakie mogły pomóc w badaniach. Wraz z każdą kolejną informacją zazębiał się utkany plan i wbrew sceptycznemu podejściu Zacharego nabierał sensu, przynajmniej w mojej głowie. Zagłębiałem się w starożytnych manuskryptach od wielu lat i wiedza, w jakiej posiadanie wszedłem, napawała optymizmem. Zawsze mogło jednak pójść coś nie tak – zdawałem sobie z tego sprawę, jednak zmartwienia postanowiłem odłożyć na bok, podobnie jak analizę ewentualnych błędów. Zwykle trzymałem zapał w ryzach, nie fetowałem zwycięstwa póki takowe faktycznie nie nastało i chłodnym okiem oczekiwałem na efekty, ale wówczas kiełkowała gdzieś głęboko we mnie pewność siebie oraz tego, że właściwie pierwszy, większy projekt okaże się wielkim sukcesem.
Poszedłem w ślady Zacharego i sam odpaliłem wyciągniętego z paczki papierosa. Opakowanie ułożyłem obok glinianej popielniczki, jaka swym wyglądem zupełnie nie pasowała do gustownych wnętrz, choć zwykłem nie zwracać uwagi na podobne detale. Może miał do niej sentyment? Gestem dłoni zachęciłem go do dalszego tłumaczenia, a sam chwyciłem pióro z znajdujące się na drewnianym blacie i zamoczyłem kraniec w kałamarzu. Musiałem kilka kwestii zanotować, bo choć ufałem swej pamięci, to wolałem mieć niezbędne notatki pod ręką. Przystępując do spisu manuskryptu nie będę mieć nader wiele czasu na kolejne konsultacje, a ponadto nie zamierzałem marnować cennych minut szlachcica, który wówczas mógłby uznać, iż z profesjonalizmem nie było mi po drodze. Nikt nie lubił się powtarzać.
Ściągnąłem brwi słysząc niejednoznaczną odpowiedź. Mogłem spodziewać się wielu bolączek oraz skomplikowanych kwestii, jednak na pewne pytania musiałem mieć jasne deklaracje. Wyprostowałem się na krześle oraz skupiłem wzrok na towarzyszu, gdy ten ponownie i już zdecydowanie dokładniej wczytywał się w treść moich wstępnych założeń oraz wybranych połączeń runicznych, choć nie liczyłem, że te faktycznie przyjdzie mu zrozumieć. Krótkie opisy mogły, acz nie musiały, rozjaśnić sytuację. Wyraz jego twarzy pozostawał niezmiennie spokojny i skupiony, lecz czułem że w jego umyśle działa się istna analiza..
Gdy wreszcie uniósł na mnie spojrzenie moje wargi wygięły się w lekkim, złowieszczym uśmiechu. -Potrzebuję wiedzy z twojego zakresu, resztą zajmę się sam- odparłem zdawkowo. Sprawiał wrażenie mężczyzny twardo stąpającego po ziemi, który nie puszczał zbyt daleko wodzy fantazji i opierał swą wiedzę na naukowych dowodach, a nie teoriach. Wspomniał jednak o nekromacji i zapewne nie uczyniłby tego, gdyby nie zaprzątała jego myśli. Wychodziłem z założenia, że czasem należało zrobić krok do przodu w wierze, że ten przyniesie wyraźny przeskok, zamiast stać w miejscu i liczyć, że czas przyniesie odpowiedzi. W trakcie zawieszenia broni mogliśmy złapać oddech, znaleźć chwilę nawet na – hipotetycznie – nieowocne badania i postanowiłem to wykorzystać, a nie siedzieć z założonymi rękoma przy ognistej. Kiedy konflikt rozgorzeje się na nowo będziemy zmuszeni ponownie dzielić siły na zamiary, zaś wówczas nie było to konieczne.
-Każde doświadczenie to ryzyko i ja się z nim godzę. Jeśli moja praca okaże się porażką, to będę gotów przejść z tym do porządku dziennego. Nie wszystko przynosi oczekiwane rezultaty, ale jeśli nie podejmę tej próby, to nigdy nie dowiem się czy moje rozważania miały większy sens. Z drugiej strony wiem, że sukces będzie swego rodzaju przełomem. Cena może i jest wysoka, ale ewentualny triumf jest tego wart- odparłem pewnym siebie tonem sięgając dłonią po szklaneczkę z trunkiem. Upiłem jej zawartości i dopiero wtem powróciłem spojrzeniem do towarzysza, jaki w końcu zaczął wchodzić w szczegóły. -Właśnie o to chodzi- wtrąciłem z ironicznym uśmieszkiem powracając do zapisywania istotnych informacji. -Najlepszym- ponownie dorzuciłem krótki komentarz, gdy wspomniał o umiejętnościach związanych z klątwami. Nie obrastałem w piórka, znałem swoje mocne i słabe strony, jednak runiczne symbole nie miały przede mną wielu tajemnic. Lata spędzone nad manuskryptami przyniosły efekty, podobnie jak praktyka wszak ilość nałożonych przeze mnie przekleństw była ogromna.
To co dla Zacharego mogło wydawać się drobnostką, dla mnie mogło być kluczem do osiągnięcia celu, dlatego przestałem mu przerywać. Przemyślenia miały to do siebie, że mogły stanowić fundament nowych pomysłów składających się na finalny cel i ten zdawał się właśnie mówić o nich głośno bez opierania się o naukowe definicje. Mieliśmy stworzyć coś, czego do tej pory jeszcze – zgodnie z moją wiedzą – nikt nie uczynił, dlatego bazowanie tylko i wyłącznie na powszechnej, nawet jeśli bardzo skomplikowanej, wiedzy nie miało większego przełożenia. Przecież w innym przypadku ktoś już by tego dowiódł i spisał na pergaminach przeznaczonych dla następnych pokoleń.
-Ile czasu ci to zajmie?- nie zamierzałem go pospieszać, ale wyraz mojej twarzy z pewnością wskazywał, iż zależało mi na każdym dniu. Oddanie się badaniom pochłonie wiele godzin, a bez wspomnianych schematów nie będę w stanie ruszyć dalej. Nie zamierzałem czekać w zawieszeniu, jednak informacje płynące z jego doświadczenia mogły przynieść nieoczekiwany zwrot akcji i tym samym zaprzepaścić całą moją pracę. Tego pragnąłem uniknąć. -Uda ci się porównać chociaż trzy próbki ze swoją własną krwią?- dodałem czując przyjemne gorąco w gardle na skutek wypitego trunku. Bez zawahania uzupełniłem ponownie szklaneczki - alkohol otwierał umysł, byłem zwolennikiem tej teorii.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Główny gabinet [odnośnik]21.08.23 22:28
Smak zawsze był pierwszy. Gorzka, paląca esencja piołunu wymieszana z alkoholem wypalała gorejącą ścieżkę wzdłuż gardła, uruchamiając kolejny zmysł, stając się krótką klątwą, świadomie przyjętym cierpieniem odpychającym natłok myśli pragnących ulegnąć nieskończonej analizie, która miała nie mieć ujścia poza sferę, do której jedynie on miał dostęp. Mury własnego umysłu drżały za każdym razem, gdy alkohol przenikał całe ciało; za każdym razem coraz słabiej, wszak zyskiwały na elastyczności i czyniły z niego kogoś, kim zazwyczaj nie był, tracąc na składności wygłaszanych myśli.
Kieliszek odstawiony na blat biurka ostał się cichym brzęknięciem, które oderwało Zachary'ego od krótkiej, wewnętrznej rozterki. Potok analiz z powrotem znalazł się na właściwym nurcie, z każdym oddechem nabierając poprzedniego, wartkiego tempa, gdy gorąc spożytej dawki alkoholu ulatywał i stawał się jedynie mglistym wspomnieniem. By cały proces nie trawił czasu zbędnie, w palcach ponownie znalazł się papieros, a tlący jego dym z wolna unosił za Shafiqiem, gdy ten wstał z zajmowanego miejsca raz jeszcze podczas tego spotkania i począł wolno spacerować wzdłuż regału z księgami, nie śledząc jednak tytułów wykaligrafowanych na grzbietach, nie obserwując sygnatur na zwojach i papirusach. Przystanął na moment, nieco w cieniu, na uboczu, plecami do Macnaira, zerkając w stronę zamkniętych drzwi do gabinetu i mając pewność, że tuż za nimi czuwał Tahir gotów spełnić każde życzenie. Nie wypowiedział żadnego słowa. Nie wezwał sługi, lecz sięgnął do jednej z szuflad w dolnej części mebla i do biurka wrócił po dłuższej chwili z zestawem nieco przykurzonych szkieł. Nie zamierzał tłumaczyć Drew, do czego służyły. Nie miał wątpliwości, że cała aparatura wyglądała osobliwe i wzbudzała zainteresowanie, nie stanowił jednak meritum spotkania. Była ledwie uzupełnieniem, z którego zamierzał skorzystać.
Jeśli masz ochotę, mogę zbadać także Twoją krew i porównać wyniki — stwierdził, bez cienia wahania sięgając do szuflady w biurku, po czym ułożył na blacie zakorkowaną fiolkę, czystą. Spojrzeniem obdarzył Macnaira krótko. Nie wymuszał na nim kroku, decyzję pozostawiając całkowicie w jego rękach. Jeśli miał takie życzenie, mógł pozostawić swój ślad i zdać się na zaufanie, że owa krew nie posłuży w żadnym innym celu. Nawet gdy wyjął czysty nóż do otwierania listów, z którego zamierzał w przypadku zgody skorzystać, a który ułożył obok fiolki, nie zdejmując palców ze zdobionej rękojeści. Nie powtarzał tego, że to od niego zależało, jak następne minuty się potoczą. Nie wypełniał czasu zbędnymi słowami, choć tych miał jeszcze kilka w zanadrzu.
Pełne badanie zajmie kilka dni. Może tydzień — wyznaczył ramy czasowe, sięgając po karafkę z piołunówką, lecz nie po to, aby uzupełnić szkło Macnairowi. Wyciągnął kolejną czystą fiolkę i przelał do niej część alkoholu, we własnym, pobudzonym trunkiem mniemaniu uznając, że wykorzystanie tak trującego alkoholu może przydać się w badaniu; a przynajmniej pomóc w stworzeniu próbek badawczych w sposób, który w tej chwili wydawał mu się najlepszy. Nie zamierzał jednak czynić przygotowań już teraz i zgasiwszy papierosa w prostej, glinianej popielniczce, nalał Zielonej Wróżki do kieliszków.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Główny gabinet [odnośnik]21.11.23 22:01
W ciszy przyglądałem się Zacharemu, gdy ten ruszył w kierunku drewnianego regału wypełnionego księgami. Odniosłem wrażenie, że intensywnie się nad czymś zastanawiał, dlatego nie chciałem zadawać zbędnych, dekoncentrujących pytań. To jego doświadczenie, umiejętności oraz skupienie były wówczas najważniejsze, bowiem mi brakowało chociażby fundamentalnej wiedzy do znalezienia odpowiedzi na zadane pytania. Musiałem na nim polegać, zawierzyć, iż nie zlekceważy mojej prośby i odpowiednio przyłoży się do postawionego zadania. Nie przypominałem sobie sytuacji, w której przedłożyłby ignorancję oraz lenistwo ponad cel, na co dowodem była chociażby zawodowa kariera, dlatego nie kiełkowały we mnie wątpliwości.
Skupiłem wzrok na przedziwnych szkłach, a następnie na samym uzdrowicielu, który wyszedł z nieoczekiwaną propozycją. Nie spodziewałem się, że zaproponuje coś podobnego. Zapewne gdyby nie jego oddanie sprawie, lojalność i szacunek wobec wyznawanych przez Rycerzy Walpurgii zasad, zaśmiałbym się kpiąco pod nosem i grzecznie – bądź mniej – odmówił. Przez chwilę mierzyłem go spojrzeniem – wodziłem nim od rękojeści noża, po twarz Shafiqa, która w żaden sposób nie ponaglała mnie do podjęcia decyzji. Czy moja krew coś pomoże? Będzie gwarantem uzyskania odpowiedzi? Westchnąłem cicho pod nosem, po czym upiłem trunku i zaciągnąłem rękaw koszuli pod sam łokieć. -Nie ma czasu do stracenia- skwitowałem skierowawszy otwartą dłoń w stronę towarzysza. Nie miałem pojęcia gdzie postanowi przeciąć skórę, ale to nie miało większego znaczenia. Zależało mi na tych wynikach, bez nich nie byłem w stanie ruszyć dalej. Nie obawiałem się, że wykorzysta wypełnioną szkarłatnym płynem fiolkę do innych celów, niżeli tych związanych z omawianymi badaniami. Był sojusznikiem, zaufanym człowiekiem, którego nawet przez moment nie podejrzewałbym o chęć zdrady. Z resztą jaki byłby w tym działaniu sens? Przyszedłem do niego z własnej inicjatywy, a więc jakiekolwiek intrygi nie wchodziły w grę. -Kamienie- powiedziałem ni stąd ni zowąd. Nagła, dość abstrakcyjna myśl zatruła mój umysł. -Od powrotu z Locus Nihil badałeś krew pod kątem jakichkolwiek zmian wywołanych przez ich moc?- nie było tajemnicą, że miały w sobie ogromną moc. Początkowe konsekwencje igrania z nieznanym były paskudne, wręcz opłakane w skutkach i choć obecnie rzadziej miały miejsce, to jednak wciąż powracały w najmniej oczekiwanym momencie. Czyżby odpowiedzialny za to był tylko i wyłącznie pulsujący, granatowy odłamek znajdujący się na mej szyi? Wątpiłem wszak nie otrzymałem go od Czarnego Pana od razu. Finalne wnioski były nam obce, źródło potęgi było nam znane, ale wszystko inne pozostawało nierozwikłaną zagadką.
-Im szybciej tym lepiej- stwierdziłem zgodnie z prawdą. -Wiem, że wiele trudów zaprząta twoją głowę, ale naprawdę potrzebuje rezultatów możliwie jak najprędzej- nie obawiałem się grać otwarte karty. Musiał widzieć moje zaangażowanie w projekt i konsekwencję w doprowadzeniu go do samego końca. -Nie mniej jednak nie chcę, aby pośpiech wpłynął na efekty. Poczekam ile będzie trzeba- sprecyzowałem. Mogłem się tylko domyślać ile precyzji i skupienia wymagały podobne badania, dlatego nie zamierzałem naciskać, czy dopytywać się o wyniki każdego dnia. Faktem było, że bez nich nie byłem w stanie ruszyć dalej, jednakże musiałem uzbroić się w cierpliwość.
-Gwoli ścisłości te fiolki wrócą do mnie prawda? Oczywiście chodzi mi o ich zawartość, nie szkło- nagłe olśnienie, nie zadałem podstawowego pytania. Nie miałem pojęcia jak odbywa się proces badania krwi, ale akurat kątem oka dostrzegłem w notatkach słowo rozmaz i coś mnie tknęło. Mogłem z całości utracić kroplę, ale nie więcej.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Główny gabinet [odnośnik]21.11.23 22:12
Nikły ruch głowy stanowił jedyne potwierdzenie tego, co Macnair powiedział. Istotnie nie było czasu do stracenia. Nie było potrzeby powtarzać głośno ani tym bardziej sugerować w jakikolwiek inny sposób tak istotnej kwestii. Napierający nań obu pośpiech tworzył dostatecznie napiętą atmosferę, lecz jednocześnie nie mógł jakkolwiek doprowadzić do sytuacji, w której Zechariah popełni błąd. Nie było miejsca na błędy.
To jedno słowo przywołało wspomnienia. Działania realizowane w pośpiechu. Podziemne korytarze, o których istnieniu nikt nie zdawał sobie sprawy, których nie odwiedził nikt inny poza Rycerzami. Cena zapłacona tamtej nocy była wielka i bez dwóch zdań otoczona błędami. Nie wątpił w to. Nie wracał jednak myślami zbyt często do tamtych wydarzeń, nie szukając w nich rozwiązania kwestii, które zaprzątały jego myśli. Ze wszystkich sił własnej woli starał się twardo stąpać po rzeczywistości. Nie widział większej potrzeby snuć rozważań, które mogły doprowadzić do wniosków tak abstrakcyjnych, że zachwiałyby całym jego jestestwem.
Nie — odparł zdawkowo, krótko. Wiedział jednak zbyt dobrze, że takie zaprzeczenie nie stanowiło odpowiedzi. — Nie stanowiło to przedmiotu mojego zainteresowania. Powinno? — Zwieńczył pytaniem, wbijając w Drew wyraźnie zainteresowane spojrzenie, niemal ponaglające, by rozwinął tę spontaniczną myśl tak bardzo odbiegającą od enigmatycznych słów, którymi posługiwali się w trakcie tego całego spotkania. Jeśli ktoś taki jak Macnair wpadał na coś takiego, to Shafiq mógł jedynie podążać wartkim nurtem chłodnej wody prowadzącej do poznania kolejnej tajemnicy. Ta musiała poczekać, choć uchylenie jej rąbka nie szkodziło sprawie, o której rozmawiali. Zalążek inspiracji budził ambicje, chęć sięgnięcia dalej i wyżej ponad to, co znajdowało się w rękach przeciętnego przedstawiciela czarodziejskiego społeczeństwa.
Naturalnie. Ta sprawa ma najwyższy priorytet. — Potwierdził, nie zamierzając siać w przekonaniu Macnaira zamętu, że zaproponowany przez niego sposób przeprowadzenia badań nad krwią był problematyczny i stanowił drogę, która miała trwać miesiącami czy latami. Choć tak mogło być, zważywszy na rozmach dotychczas przeprowadzonych badań nad hemem, to wyłuskanie ścieżek krótkich i o jak najlepszych efektach owocowało w tok, który nie zajmował tygodni, lecz zaledwie dni. Tych wprawdzie w kalendarzu Shafiqa było mało, jednak nie zamierzał marnować wolnych chwil na głupstwa, nawet jeśli miało skończyć się to na kolejnych dniach spędzonych z dala od łóżka i kilku godzin dobroczynnego snu. Była to niewielka ofiara na krętej drodze ku wielkości.
Niezupełnie — odpowiedział. — Choć jestem w stanie wykorzystać minimalną ilość krwi do przeprowadzenia badania czy dwóch, to uzyskanie wszystkich informacji może zużyć całą fiolkę... albo i więcej. — Wyjaśnił bez cienia wahania. Jeśli Macnair chciał informacji możliwych do uzyskania z kropli krwi, to mógł się prawdziwie rozczarować.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Główny gabinet MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Główny gabinet
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach