Wydarzenia


Ekipa forum
Myranda Mulpepper
AutorWiadomość
Myranda Mulpepper [odnośnik]02.04.18 0:14

Myranda Alayne Mulpepper

Data urodzenia: 18.III.1929
Nazwisko matki: Mulpepper
Miejsce zamieszkania: Nokturn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Pracownik w rodzinnej aptece na Nokturnie, alchemiczka
Wzrost: 170 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: Brązowy
Kolor oczu: Ciemno brązowe
Znaki szczególne: Jej hojnie obdarzone przez naturę ciało okalają liczne piegi, u prawej dłoni można zauważyć brak wskazującego palca, którego utrata była następstwem wybuchu kociołka, poza tym jej dłonie z powodu częstego warzenia eliksirów przybrały żółtawy odcień. Zawsze towarzyszy jej również zapach ziół.



"- Namiętność to najbardziej zgubna z dróg.
- Ty coś o tym wiesz, prawda?"

Rozczarowanie, obrzydzenie, niezrozumienie... to właśnie te emocje towarzyszyły jej od samej chwili narodzin. Nie były to jednak jej uczucia, a osoby, która ukierunkowała całkowicie jej życie, czyli jej dziadka. A przynajmniej był nim gdy nie byli w zasięgu ciekawskich spojrzeń innych osób. Jeśli jej dziadek czym się przejmował, to była to właśnie opinia innych, choć szczerze wątpiła czy tego typu rzeczy interesowały kogokolwiek na Nokturnie. Tak, czy tak oficjalnie nazywał się jej ojcem. Skąd jednak ta cała szopka? Pan Mulpepper był wdowcem, który doczekał się dwójki dzieci. Jego syn miał przejąć po nim jego interes, a córkę planował wydać za wysoko postawionego, zamożnego mężczyznę, aby ta miała szanse na lepsze życie. Jego dzieci pokrzyżowały mu jednak całkowicie te plany dopuszczając się w jego oczach karygodnej zbrodni. Ich kazirodczy związek nie spotkał się z jego aprobatą. Prawdopodobnie ich słodki sekret nigdy nie wyszedłby na jaw, gdyby nie owoc tego związku, czyli właśnie Myranda. Jej matka gdy tylko dowiedziała się, iż nosi w sobie drugie życie chciała się jak najszybciej tegoż daru pozbyć. Obchodziły ją wyłącznie jej własne egoistyczne powódki. Jej ojciec przyłapał ją jednak na kradzieży jednego z jego specyfików, który skutecznie pozbyłby się "problemu". Wpadł w szał. Nie był w stanie wybaczyć swym dzieciom ich jakże okropnego występku. Dopilnował on jednak, aby jego córka doniosła ciąże i urodziła. Następnie obrał dość radykalne kroki wydziedziczając oboje swoich dzieci: zhańbioną córkę i niegodnego syna. Na szczęście, w jego oczach Myranda nie była niczemu winna. Nie mogła odpowiadać za coś o czym nie mogła mieć nawet najmniejszego pojęcia. Została z nim, otoczona jego opiekuńczymi ramionami i wbitym w nią surowym, badawczym spojrzeniem.
Nie dane było jej wychowywać się w domku otoczonym białym płotkiem. Nieopodal nie znajdowała się łąka pełna kwiatów, czy plac zabaw, na którym mogłaby poznać jakiś rówieśników. Jej mieszkanie od zawsze znajdowało się nad apteką należącą już od dwóch pokoleń do Mulpepperów, o zbyt wielu dzieciach w podobnym do niej wieku też nie było mowy, a zamiast polnych kwiatów na ulicy można było wyczuć na ulicach wyłącznie stęchliznę. Nigdy jej jednak to nie przeszkadzało. Zresztą, nie było dnia, w którym nie znajdowałaby się poza Nokturnem, co rekompensowało jej to wszystko.
Dziadek dziewczynki pokładał w niej duże nadzieje. Gdy tylko ta osiągnęła odpowiedni wiek zaczął szkolić ją w dziedzinie najbliższej jemu sercu, czyli alchemii. Jak się miało później okazać, to nie miała być wyłącznie jego miłość. Myranda uczyła się bardzo szybko, chłonąc wiedzę jak gąbka. Po latach nauki bez problemu mogła stwierdzić jakie zioła potrzebne są do danego eliksiru, jaką ten powinien przyjąć barwę, bądź zapach. Posiatkować, czy pokroić? Zamieszać w lewo, czy w prawo? Nie stanowiło to już dla niej żadnego problemu.
Oczywiście nauka nie była prosta. Zresztą, do tej pory nie wie wielu rzeczy. Jednak u boku tak doświadczonego alchemika patrzącego zawsze jej na ręce szybko nauczyła się podstaw, aby w późniejszym czasie stać się uzdolnioną czarownicą w tej dziedzinie.
Wracając jednak do jej dzieciństwa... stary Mulpepper miał twardą rękę, był surowym człowiekiem z zasadami. Nie znosił sprzeciwu, poza tym jego poglądy również były dość skrajne. W jego mniemaniu szlamy w ogóle nie powinny chodzić po tym świecie, nigdy nie przebaczył swym przodkom, tego że niegdyś splugawili krew Mulpepperów. Te właśnie wartości przekazał młodej Myrandzie. Ta również nie miała za łatwego charakteru. Uparta, cyniczna, często kierująca się pychą. Nie należała raczej do tych niewinnych dzieci. Zresztą, czy takie wychowywały się na Nokturnie? Tak śliczna buzia, a tak paskudny charakterek. Niestety, to nie był jedyny problem. Jej dziadek jeszcze przed jej narodzinami obawiał się, że ta będąc owocem kazirodczego związku może być w jakiś sposób chora. Na szczęście, nic takiego nie miało miejsca, a jej zdrowie fizyczne było w jak najlepszym porządku. Tylko to fizyczne...  


"-Dlaczego jesteś tak okrutna?
-Okrutna? Drogie, naiwne dziecko, nawet nie wiesz co to słowo znaczy, a im szybciej się dowiesz, tym lepiej dla ciebie."

Myranda często mówiła sama do siebie. Jej dziadka jakoś szczególnie to nie dziwiło. Dzieci w jej wieku często miały zmyślonych przyjaciół, a i dziewczynce musiała doskwierać samotność. Prawda leżała jednak gdzie indziej. Myranda nie mogła nazwać kobiety, z którą rozmawiała przyjaciółką. Choć jej głos brzmiał tak samo jak i jej, w jej umyśle wydawał się zupełnie obcy. Kobieta ta była oschła, często uszczypliwa. Rzucała okrutnymi, lecz i szczerymi słowami, które niejednokrotnie raniły dziewczynkę. Lubiła wyobrażać sobie, iż kobietą zamieszkującą w jej podświadomości i szepczącą jej niewygodną prawdą jest jej matka, której nigdy nie było dane jej poznać. Może to urojenie było spowodowane obciążeniem genetycznym, a może tęsknotą za nigdy nie widzianą matką? Bez względu jaki był powód zaistnienia tegoż schorzenia u Myrandy z biegiem lat ono nie ustąpiło, a wręcz przeciwnie - pogłębiło się.
Gdy zauważyła, że rozmowy prowadzone z kimś kogo nikt prócz jej samej nie może usłyszeć nie są za dobrze odbierane przez innych, zaczęła prowadzić ze swoją matką rozmowy we własnym umyśle. Choć ta nigdy nie była dla niej miła, często też ją obrażała, to niekiedy służyła jej dobrą radą. Poza tym znała ją najlepiej, co było zaletą, jak i przekleństwem. Jej matka widziała to co ona, słyszała to co ona, czuła to co ona, a co gorsze znała bardzo dobrze jej myśli. Myranda nie byłaby w stanie zliczyć ile batalii i potyczek słownych toczyła z głosem w swojej głowie. W późniejszym czasie sięgnęła po lekturę próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na temat swej dolegliwości. Bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, że jest chora, a jej "skrzywienie" nie jest czymś powszechnym, dlatego też nigdy nikomu nie wspomniała o tym ani słówka.
To nie był jej jednak jedyny problem. Myranda od zawsze przejawiała skłonności do okrucieństwa. Zaczęło się niewinnie. Pierwszą jej ofiarą był motyl, któremu wyrwała skrzydełka. Tak piękny, gwałtownie poruszał się cierpiąc katusze. Później przyszedł czas na ptaka. Najzwyczajniejszy w świecie wróbel, których było miliony na tym świecie, zupełnie tak jak ludzi. Jednym ruchem ręki złamała mu kark. Następny był kot równie starej co wrednej sąsiadki. Przez kilka tygodni próbowała go zwabić swoim własnym jedzeniem, a gdy w końcu jej się to udało złapała go i zacisnęła mu dłonie na szyi. Wierzgał, ranił ją pazurami aż do krwi, próbował przekrzywić swą głowę tak, aby dosięgnąć ją swymi zębami, lecz dziewczynka go nie puściła dopóki ten nie przestał się poruszać.
Jej dziadek nie wszystkie ze składników oferowanych przez swoją aptekę kupował u swoich dostawców. Niektóre pozyskiwał sam, w tym i te zwierzęce. Często zabierał ją na tego typu "polowania", w końcu dziewczyna musiała się uczyć, skoro w przyszłości apteka miała należeć do niej. Stworzenia, których potrzebowali zabijali za pomocą czarodziejskiej kuszy, bądź czarnej magii, której teorii dziadek uczył ją zaraz po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie, a w praktyce mogła ją wypróbować dopiero gdy osiągnęła pełnoletność.
Stworzenia, które upolowali, bądź kupowali od dostawców należało później rozprawić. W tej sferze jej dziadek był równie wylewny co w poprzednich i z dużą starannością starał się przekazać Myrandzie swoją całą wiedzę.
Wiedząc, iż w ich ofercie znajdują się również i ludzkie części ciała pewnego dnia zapytała się go skąd je mają, ten jednak jej wtedy nie odpowiedział, a ona sama nie drążyła tematu, wiedząc bardzo dobrze, że i tak pewnego dnia się tego dowie. Nigdy nie brzydziła się krwi, nigdy nie zawahała się nacisnąć spustu kuszy, nigdy nie drgnęła jej dłoń, w której trzymała różdżkę przy rzucaniu Pellis, co wzmagało jedynie niepokój u starego Mulpeppera.


"-Błagam cię, zamknij się w końcu!
-Dlaczego miałabym? Jestem częścią ciebie, żadne zaklęcie ci nie pomoże, ani eliksir. Może jedynie sztylet wbity we własne serce."

Była chyba nielicznym angielskim czarodziejem, który szczerze nie znosił Hogwartu. Na dodatek trafiła do Ravenclaw, choć szczerze liczyła na Slytherin, tupnięcie nogą jednak w żaden sposób by jej nie pomogło, dlatego też zacisnęła zęby i zdecydowała, że jakoś przetrwa te kilka lat. Choć była rozczarowana, to nie dziwiło jej to, że trafiła właśnie do domu orła. Ludzie mogli nazwać ją dziwną, wredną, ale na pewno nie głupią.
Wierzyła w idee czystości krwi z czym nigdy się nie kryła, zaskarbiła sobie tym również niejednokrotnie krzywe spojrzenia innych uczniów, czy nawet nauczycieli. Jednak nie węży. Już na pierwszym roku zyskała kilku znajomych z tamtego domu, zresztą i jedynych. Nidy nie była za łatwą osobą. Oschła, traktowała innych z góry, preferowała swoje własne towarzystwo, no i oczywiście to jej matki, ale akurat na nie była z góry skazana. Jej charakter nie zraził jednak kilku śmiałków, dzięki którym czas spędzony w Hogwarcie nieco zyskał w jej oczach.
Wciąż jednak z utęsknieniem wyczekiwała wakacji. Polowań, warzenia eliksirów, pozyskiwania składników, nauki czarnej magii oraz podstaw magii leczniczej, która była jej potrzebna, aby odpowiednio wykonywać swoje obowiązki w aptece. Jeszcze bardziej od wakacji nie mogła doczekać się pełnoletności. Było tak wiele zaklęć, które chciałaby potrenować wraz z dziadkiem, co niestety nie było jej dane poza murami Hogwartu.
Jak się można domyśleć jej ulubionym przedmiotem w szkole były eliksiry. Niestety, nijak umywały się do lekcji z jej dziadkiem. Dzięki nim już dawno wyprzedziła materiał, a naukę na tychże zajęciach traktowała bardziej jako trening. Nie wszystkie przedmioty szły jej jednak tak dobrze, więc faktycznie dość sporo czasu poświęcała na naukę odkrywając kolejną ze swoich cech - ambicję.
Kąśliwe komentarze rzucane w szlamy stały się jej codzienną rutyną, a jej nienawiść do nich wymieszana z chęcią zemsty prawdopodobnie doprowadziłyby do jej wydalenia ze szkoły, gdyby tylko ktoś zgłosił pewien ciekawy incydent do dyrekcji.
Dobrze pamięta śnieg otulający tamtego dnia błonia, śnieg który został zbrukany przez krew mugolaka z jej roku. Było już po zajęciach, a większość uczniów korzystała z ostatnich dni przed przerwą zimową. Ona wraz z dwoma swoimi znajomymi przechadzała się wzdłuż zamarzniętej tafli Czarnego Jeziora. Zauważyła go dużo wcześniej niż jej towarzysze. Znajomy Gryfon, wysoki brunet, o przystojnej twarzy i równie ciemnych oczach co jej, dziarskim krokiem szedł w ich stronę, a grupka jego znajomych za nim, próbująca przemówić mu do rozsądku: "Daj spokój, nie warto, to tylko węże". On jednak szedł dalej, z dłoniami zaciśniętymi w pięści. Nie wyjął różdżki. Najwidoczniej był to dla niego zbyt kurtuazyjny sposób walki. Zdecydowanie wolał z zaskoczenia pchnąć jednego z jej towarzyszy do jeziora. Lód był cienki, więc pod ciężarem upadającego na niego chłopaka momentalnie pękł, a on sam wpadł do lodowatej wody. Na szczęście był to praktyczne brzeg, więc woda nie była głęboka. Drugi z jej znajomych nie zdążył zareagować, a już leżał na ziemi okładany pięściami Gryfona. Jedna pięść, za drugą upadały na jego twarz, a na śniegu zaczęły pojawiać się pierwsze czerwone krople. Nikt się nie ruszył.  Wszyscy wpatrywali się w scenę przed nimi jak zaczarowani. Prócz niej.
Na początku Gryfona trafiło Everte Stati, które może go nie odrzuciło, tak jak tego oczekiwała, ale skutecznie zepchnęło z leżącego na śniegu Ślizgona. Miała w głowie tyle zaklęć. Choć jej cały umysł ogarniał gniew, a głos w jej głowie szeptał jej podstępnie, aby skrzywdziła szlamę, aby rzuciła najpaskudniejszą znaną jej klątwę, nie zrobiła tego. Wiedziała, że nie może.
Kolejnym zaklęciem było Drętwota, które podobnie jak to poprzednie nie odniosło skutku jakiego się spodziewała, zyskała jednak krótką przewagę. Różdżka znów poruszyła się w jej ręku, a w stronę podnoszącego się już Gryfona pomknęła Timoria.  Jak zaczarowana wpatrywała się wykrzywioną w strachu twarz chłopaka. Tak bardzo chciałaby, aby z jej ust umknęło wtedy jedno z wielu słów czających się w jej głowie, jak na przykład Aquassus, to byłby dopiero rozkoszny widok. Wciąż jednak to co działo się przed nią przynosiło jej wystarczającą satysfakcje.
Nic nie miało wtedy znaczenia. Nie słyszała krzyków Gryfonów proszących, aby przestała. Nie słyszała wody, z której właśnie wychodził jeden ze Ślizgonów, ani jęków bólu drugiego z nich, który próbował zatamować krwawienie z nosa. Widziała tylko jego. Te ciemne oczy wcześniej przepełnione gniewem i determinacją, a teraz strachem tak wielkim, iż nawet ona wpatrując się w niego mogła go wyczuć. A także uchylone w niemym krzyku usta, które kusiły, aby złączyć je z jej własnymi, by mogła spić nich grozę tak wspaniale wymalowaną na jego twarzy. Nie wiedziała co przynosiło jej więcej satysfakcji: jego ból, czy strach?
W końcu znów przemówiła, a chłopak swe drżące dłonie od razu skierował do ust, z których trysnęła krew. Zdążyła pozbawić go jednak tylko jednego zęba, gdyż ten z furią rzucił się w jej stronę. Jej wybawcą, jak może i Gryfona okazał się być Ślizgon, którego wrzucił wcześniej do jeziora, a który teraz odciągnął ją od chłopaka. Zaraz później zareagowali również przyjaciele Gryfona, którzy zagrodzili mu drogę do Myrandy. Koniec przedstawienia.
Wiedząc o tym, bez słowa odwróciła się w stronę szkoły i udała się w jej kierunku. A jedyne co wtedy czuła, to rozczarowanie.


"-Zabiłam go...
-Żałujesz? Jeśli tak, to jesteś głupia. To nie był człowiek, to było zwierze. Ciesz się. Lepiej, że to ty zabiłaś jego, aniżeli on ciebie."

Uspokajała ją i jednocześnie cieszyła myśl, że miała gdzie wrócić. Że nie stała przed tym wielkim, egzystencjalnym problem swych rówieśników, którzy nie wiedzieli co począć dalej ze swym życiem, gdy już opuszczą bezpieczne mury Hogwartu. Ona wiedziała. Cała nadzieja pokładana w dziewczynę przez jej dziadka opłaciła się w momencie gdy ta stanęła u jego boku za sklepową ladą rodzinnej apteki. Nie zrobiła jednak tego wyłącznie z poczucia obowiązku. Chciała robić coś w czym była dobra, w czym mogłaby poczuć się spełnioną i to było właśnie to. Prócz sprzedawaniem w sklepie zajmowała się również pozyskiwaniem ingrediencji oraz warzeniem eliksirów, na które zaczęły napływać do niej zamówienia. W żaden sposób na nudę narzekać nie mogła. Niejednokrotnie słysząc dzwonek przy drzwiach oznajmiający przybycie nowego klienta zastanawiała się co by zrobiła gdyby do apteki wszedł jej ojciec, bądź matka. Choć akurat na spotkanie ze swą rodzicielką nie miała najmniejszej ochoty, po tych wszystkich latach wysłuchiwania jej kazań we własnej głowie miała ją już powyżej uszu. Chciałaby ją jednak móc choć raz zobaczyć. Przekonać się czy choć trochę przypomina ją samą. Czy ma tak samo brązowe, długie włosy, wyraźnie zaznaczone kości policzkowe, ciemne, sarnie oczy... A jaki mógł być jej ojciec? Patrząc na dziadka niejednokrotnie wyobrażała sobie jak mógł niegdyś wyglądać. Zapewne jego syn go przypominał. A jaki był z charakteru? Srogi, lecz opanowany jak stary Mulpepper, czy może przepełniony dumą i wytrwałością jak ona? Tego raczej się już nie dowie. Zresztą, nie jest pewna czy nawet tego by chciała.
Wraz z dziadkiem nigdy nie narzekali na swoją pozycję majątkową. Niczego im nigdy nie brakowało, choć postronny obserwator mógłby dojść do innych wniosków patrząc na stary, zniszczony już budynek pokoleniowej apteki, bądź wnętrze ich skromnego mieszkania. Przepych był czymś czego oboje unikali jak ognia. Myranda nie wyobrażała sobie, że mogłaby żyć w pięknym dworku, ze skrzatem do pomocy, odziana w jedwabie. To byłoby jak życie w złotej klatce, a niczego nie pragnęła tak bardzo jak wolności. Zresztą, nie nadawała się na damę. Choć gdyby faktycznie przyodziać ją w piękne sukno bez problemu mogłaby swą urodą zrobić furorę na salonach. Niektórym jednak nie było potrzebne urokliwe opakowanie, aby zauważyć jej niewątpliwą, kobiecą już urodę. Na Nokturnie spotkać można przeróżnych ludzi. Jedni tu żyją, inni prowadzą tu interesy, a jeszcze innych przyniosło tu zrządzenie losu. Większość jednak z tych osób zawsze miało coś na swoim sumieniu. Mniejsze, bądź większe występki. Takie, którymi nawet czarodziejska policja by się nie zainteresowała, bądź takie, za które groził pocałunek dementora. Mieszkając tam nie powinno dziwić nikogo, że codziennie natrafiała na takie osoby. Część z nich znała, niekiedy nawet spędzała z nimi wolny czas. Ci którzy jednak byli jej nieznajomi dzielili się na dwie grupy: tych co mijali ją na ulicy bez choćby zerknięcia na nią, bądź tych, którzy trochę za długo zawiesili na niej oko. Niekiedy jednak nie kończyło się wyłącznie na ciekawskich spojrzeniach. Równie dobrze co biednego Gryfona pamiętała pierwszego z takich śmiałków, który swoje brudne myśli chciał przerodzić w czyn. Ten dzień poświęciła zbieraniu ziół potrzebnych jej w aptece. Jeśli tylko mogli nie korzystali z oferty dostawców, a sami z dziadkiem uzupełniali swój asortyment. Po całym dniu spędzonym poza śmierdzącymi i wiecznie ponurymi uliczkami Nokturnu nareszcie wracała do domu z całkiem pokaźnym zapasem ziół. Szła jedną z wielu bocznych uliczek. Od budynku apteki dzieliło ją na dobrą sprawę kilka metrów. Nie usłyszała kroków, nie spodziewała się ataku, który nadciągnął znienacka. Worek trzymany w jej dłoni upadł na bruk, gdy trafiło ją zaklęcie, pozbawiając ją możliwości mówienia. Zanim zdążyła zareagować napastnik był już u jej boku łapiąc ją za ramiona i przyszpilając do ściany budynku. Był już późny wieczór, zaciemnioną uliczkę ogarniał mrok. Nikt nie mógł ich zobaczyć, a teraz i usłyszeć. Dziewczyna wierzgała próbując się oswobodzić, ale było to awykonalne. Była dużo słabsza od mężczyzny wyższego od niej o dobre dwie głowy.  Powalił on ją na ziemie unieruchamiając, a następnie podciągnął dół jej sukni, a górę rozerwał. Ich drżące oddechy mieszały się: jego z podniecenia, jej ze strachu. Nie widziała jego twarzy dokładnie, jedynie jej zarys. Nie odezwał się on też choćby słowem, przez co nie mogła stwierdzić czy go zna. Wciąż walczyła, próbując wyrwać się mężczyźnie z jego żelaznego uścisku, wtem z jego zaciśniętej pięści dostała po raz pierwszy w twarz. Zdarzało się, iż dziadek podniósł na nią rękę. Zawsze był to jednak policzek wymierzony z powodu nieposłuszeństwa, ale nigdy nie coś takiego. Nie zdążyła się otrząsnąć z pierwszego uderzenia, gdy ponownie dostała w twarz, na której zaraz potem poczuła spływającą ciecz sączącą się z jej nosa. Dostała w ten sposób jeszcze raz, aż otumaniona przestała się wierzgać. Pociemniało jej przed oczami, lecz bardzo dobrze zdawała sobie sprawę co ją teraz czeka. Głos w jej głowie cały czas krzyczał, przez co nie było nawet mowy o straceniu przytomności. Choć tego nie widziała czuła jak dłoń mężczyzny wędruje w dół ściągając prawdopodobnie materiał swych spodni, następnie ta sama dłoń zacisnęła się na jednej z jej kostek u nogi, a mężczyzna przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Nie była zdesperowaną, Nokturową ladacznicą, która aby mieć co włożyć do garnka oddawała swoje ciało za kilka galeonów. Nie rozkładała też swoich nóg przed pierwszym lepszym mężczyzną. I nie miała zamiaru zrobić tego również wtedy. Zamrugała kilkukrotnie, aby móc ponownie ujrzeć zarys twarzy napastnika znajdującego się nad nią. Korzystając ze swojej jedynej i ostatniej zresztą dostępnej szansy zacisnęła swoje zęby na jego odstającym, orlim nosie. Lodowaty strach, który zmroził krew w jej żyłach został zastąpiony przez gniew, który ponownie ją pobudził. Gdy jej usta zalazła krew oderwała głowę od mężczyzny wypluwając ich zawartość. W szoku, obiema rękoma złapał się za swoją o połowę mniejszą część ciała próbując zatamować krwawienie. Nie czekając dłużej Myranda wypełzała spod niego, aby wciąż leżąc kopnąć go w brzuch. Napastnik przygarbił się wydając z siebie zduszony jęk. Nie myślała wtedy o różdżce, która w między czasie została jej odebrana. Nie miała czasu, aby jej szukać, bądź użyć tej należącej do mężczyzny. Uklękła znajdując się dokładnie w tej samej pozycji co wyższy od niej mężczyzna, a następnie jej ręka złapała za jego włosy, aby kurczowo się na nich zacisnąć. Jedno uderzenie, drugie, trzecie, głowa mężczyzny raz po raz uderzała swą prawą stroną o ścianę budynku. Czwarty, piąty, szósty, przy czternastym przestała liczyć. Dopiero gdy straciła na siłach otwarła swą dłoń, która bezwładnie opadła wzdłuż jej ciała, a mężczyzna upadł na bruk nieopodal niej.
Nie wiedziała jak dużo czasu tam spędziła. Na klęczkach, obok swego niedoszłego, teraz martwego gwałciciela. Początkowo słuchała wywodu swej matki, lecz ta po niedługiej chwili zamilkła, a ją samą utuliła rozkoszna cisza. Nie żałowała tego człowieka, ani tego, że to właśnie ona odebrała mu życie. Była po prostu zszokowana całą tą sytuacją, teraz jednak gdy wraca do niej myślami jedyne co czuje to nutka melancholii i ekscytacji, tak pozornie tu nie pasującej. Po bliżej nieokreślonym czasie dostrzegła wyłaniający się za rogu blask rzuconego Lumos, co całkowicie ją ocudziło. W panice zaczęła szukać swej różdżki na zakrwawionym bruku, gdy jej błądzące po omacku dłonie na nią jednak nie natrafiły skierowała je do kieszeni szaty napastnika było na to już jednak za późno, a światło dosięgło ją oraz ten jakże niecodzienny widok. Nie wie jak wtedy mogła wyglądać, ale niejednokrotnie sobie to wyobrażała. Podarte ubranie, brudne nie tylko od krwi. Potargane włosy, uchylone usta, oczy pełne sprzecznych emocji, napuchnięta i zakrwawiona twarz. Krajobraz roztaczający się wokół niej nie wyglądał wcale lepiej. Akurat ten widok zapamięta na długo. Brukowana uliczka - niegdyś szarobrązowa, wtedy skąpana purpurą. Ściana, o którą uderzała głowa napastnika wyglądała bardzo podobnie. Ostatnim elementem rzucającym się w oczy było ciało mężczyzny skierowane twarzą do ziemi, choć i z niej niewiele zostało.


"-Co według ciebie powinnam niby zrobić?
-Nie bądź ofiarą, a drapieżnikiem."

Tego dnia dowiedziała się skąd jej dziadek pozyskuje ludzkie części ciała do swych ingrediencji. Podobnie jak w przypadku magicznych stworzeń nie kupował konkretnej, interesującej go części, a całe zwierze, które później sam rozprawiał. W tym jednak przypadku zwierzęciem okazał się być człowiek. To właśnie dziadek ją znalazł. Początkowo jego oczy wyrażały zdziwienie i niepokój, ale gdy tylko przeanalizowały one widok roztaczający się u jego stóp emocje te szybko zostały zastąpione przez zrozumienie. Zdjął on z niej zaklęcie i pomógł jej wstać pytając się jedynie czy sama może chodzić. Gdy uzyskał odpowiedź twierdzącą rzucił na martwe ciało zaklęcie i upewniając się wcześniej czy nie zostanie on przez nikogo zauważony przeniósł je do piwnicy apteki, gdzie warzyli oni eliksiry oraz przygotowywali ingrediencje na sprzedaż. Kazał Myrandzie się uporządzić, a sam wyszedł prawdopodobnie, aby zająć się uprzątnięciem ulicy, która prawdopodobnie była świadkiem jeszcze gorszych niż ta scen. W końcu, byli na Nokturnie.
W wannie przesiedziała dobrą godzinę. Woda w niej zdążyła już dawno się wychłodzić, a skóra na opuszkach palców dziewczyny pomarszczyć się. Wystarczyło jedno zaklęcie, aby jej twarz: opuchnięta i sina, wróciła do dawnego stanu. Żadne jednak zaklęcie nie zwróci życia martwemu mężczyźnie leżącemu na stole w piwnicy apteki. Gdy do niej zeszła zastała w niej dziadka pochylającego się nad otwartą przez niego klatką piersiową jej niedoszłego oprawcy. Nie zadawał jej żadnych pytań.
Przez kolejne dwie godziny tłumaczył jej jak wydobyć interesujące ją ingrediencje do eliksirów z ludzkiego ciała i jak je później przygotować do dalszej obróbki. Jakie zaklęcia się jej przydadzą, czy jak pozbyć się pozostałości po ciele, aby nie zostało po nim kompletnie nic. Zupełnie tak jakby mówił o pogodzie. Ona zresztą nie była lepsza. Miała czuć wyrzuty sumienia? Niby dlaczego? Obrzydzenie? Nie miało co ją odpychać w tym widoku. Potraktowała go tak jak jej dziadek oraz tak jak mówiła jej matka. Niczym zwierze.
Jak do tej pory natrafiła na jeszcze kilku śmiałków, którzy obrali ją sobie za cel. Niewinna, śliczna, sama na jakże niebezpiecznym Nokturnie. Idealna ofiara. Co jednak, gdy łania okaże się być wilkiem? Nie było ich niestety na tyle, aby całkowicie rezygnować z oferty dostawców jeśli chodziło o te ingrediencje. Poza tym, ona sama czuła rosnący niedosyt. Jej łaknienie wzrastało, a cichy głosik z tyłu głowy tylko ją podjudzał. Postanowiła, więc nie ograniczać się do niedoszłych gwałcicieli. Katujący swe dzieci sąsiad z naprzeciwka, mężczyzna, który pewnego dnia chciał włamać się do apteki, czy choćby mugole, którzy panoszyli się na tym świecie niczym robctwo. Zawsze był ktoś do upolowania.


Patronus: Myranda nie potrafi wyczarować patronusa.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 5 +1 (różdżka)
Czarna magia: 5 +2 (różdżka)
Magia lecznicza: 5 +2 (różdżka)
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 23 Brak
Sprawność: 2 +2 (waga)
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaIII25
AnatomiaII10
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
SpostrzegawczośćII10
ZielarstwoII10
ONMSII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Brak-0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
PływanieI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka



Ostatnio zmieniony przez Myranda Mulpepper dnia 10.04.18 23:24, w całości zmieniany 9 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Myranda Mulpepper [odnośnik]08.04.18 18:06
No to sru~ Myranda Mulpepper  2573766412
Gość
Anonymous
Gość
Myranda Mulpepper
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach