Wydarzenia


Ekipa forum
so this is goodbye, 1953
AutorWiadomość
so this is goodbye, 1953 [odnośnik]30.06.18 18:29
Tak wyglądało zawsze.
Szesnasta pięć. Trzask teleportacji, stukot obcasów na schodach prowadzących na trzecie piętro. Ciężar skórzanej aktówki w prawej dłoni, lewa sunąca po gładkiej balustradzie. Skrzypienie wejściowych drzwi, blask złotej liczby 21 w promieniach wpadającego przez okno zachodzącego powoli słońca. Zapach domu: terpentyny, nieco zwietrzałych farb i świeżej kawy. Szybki gest obutą w pantofelek stopą, by poprawić dywanik w przedpokoju. Wsunięcie wolnej dłoni w upięty wysoko kok, by rozpuścić włosy - i ciche westchnienie ulgi, gdy opadały na ramiona. Zgrabne zsunięcie ze stóp butów na wysokim obcasie, przesunięcie ich czubkiem palców tuż pod ścianę, równo, w tym samym miejscu, tuż obok odłożonej delikatnie aktówki. Rozproszone światło uciekające spod drzwi gabinetu Apollinare'a; trzask drzwi prowadzących do niego, miękka połać dywanu, na którym stąpała, już boso, witając go po całym dniu spędzonym w Ministerstwie Magii. Odgarnięcie złotych włosów, czuły pocałunek w kark, nieme zaproszenie do rozmowy - o tym, co zdarzyło się w ciągu kilkunastu godzin rozłąki.
Rutyna, która kiedyś sprawiała jej niewyobrażalną radość, zaczęła ją zabijać - sama nie wiedziała, od kiedy zamiast słodyczy, zalewała ją gorycz, kwaskowatość stabilizacji, marazmu. Uwiązania. Zatrzymania; jakby ktoś rzucił na jej całe życie bolesne Horatio, zamykając ją w więzieniu oczekiwań innych ludzi. Dobra praca, powolne awanse, przystojny narzeczony, jakiego zazdrościły jej wszystkie znajome. Długie pogawędki o życiu, przygotowania do ślubu, wieczorne wyjścia na skrzacie wino z przyjaciółkami z departamentu. Szare garsonki, stresujące wernisaże, stosy przeczytanych książek.
Zniknęła. A on pokazał jej inną drogę, drogę ku nieznanemu. Wyczuwała, że nie potrafił ją przez nią poprowadzić, czuła fałsz, nadchodzące zagrożenie, naiwność swych pragnień, których lord Black nie mógł spełnić - ale podążyłaby za każdym, nawet najsłabszym bodźcem, by w końcu przestać odgrywać we własnym życiu rolę marionetki. Pragnęła władzy, potęgi, siły; musiała przestać się bać tego, co skrywała w czarnym sercu, a co zasłaniała kurtyną idealnego życia. Zaplanowanego, przewidywalnego, umieszczonego w jasnych ramach. Sama ustaliła te granice - a teraz musiała je przełamać, by sięgnąć po więcej. Nie zdając sobie jeszcze sprawy, że ta gwałtowna i głupia decyzja sprowadzi na nią samozagładę.
Przyszłość pozostawała na razie zagadką a Deirdre naiwnie sądziła, że osiągnie to, o czym marzyła, paląc za sobą wszelkie mosty; rzucając słabości na ofiarny stos, mający dymem poświęcenia okadzić ją, niegodną - by stała się na tyle mocna, by sięgnąć po obiecywaną jej wiedzę. Decyzja nie była łatwa, ale musiała ją podjąć, właśnie dziś, właśnie w tym momencie; najgorszym z możliwych. Nic bowiem nie zapowiadało tragedii, pojawiła się w mieszkaniu o tej samej porze, w tym samym ubraniu, przestrzegając tych samych wytycznych. Nie zdjęła jedynie butów i pojawiła się w gabinecie Apollinare'a w wysokich szpilkach, przystając na sekundę dłużej w drzwiach.
- Apollinare - powitała go tak, jak zawsze, wpatrując się w jego skupioną twarz; przeglądał albumy, prace malarskie, nieistotne; po raz pierwszy nie zainteresowała się tym, co właśnie robił. Serce stało się ciężkie i obce, sprawiało ból, rozpychając się tuż pod żebrami. Nie pocałowała go, nie ruszyła za biurko - zrobiła tylko kilka kroków do przodu, pewnych, lecz w jej oczach, przesłoniętych długą grzywką, czaiło się coś obcego, nietypowego; coś, co zaliczało się do emocji, które nigdy do tej pory się między nimi nie pojawiły.
Czas się pożegnać, kochanie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]12.07.18 23:43
Udało mu się.
Dokonać coś, czego nie dopiął nikt przed nim. Wspiął się na najwyższą górę, oswoił niebezpieczne stworzenie. Co najważniejsze - całkowicie oddał siebie, swoje serce, swoje życie w dłonie jednej jednostki. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie. Od zawsze bowiem chciał jednego, własnego dobra, sukcesu, siły, osiągnięć. Był egoistą i był tego świadom - w innym wypadku zostałby w Nicei i pomagał przy rodzinnym biznesie. Wolał jednak dla siebie czegoś innego - lepszego.
I tak też znalazł się tutaj. W Londynie w którym wytrwale pracował jako stażysta, a potem asystent samej lady Avery. Był zadowolony z tego w jakim tempie rozwijała się jego kariera. Bardziej jednak zadowolony był z tego, dokąd zmierzało jego życie. Miał pracę, która go spełniała. I miał kobietę, która spełniała wszystkie jego wymagania.
Dziś jednak było inaczej - a może zwyczajnie, po nieprzespanej do końca nocy zdawało mu się, że tak właśnie jest. Może zwyczajnie sam doszukiwał się jakiś rys i zwad na życiu, które układało mu się nad wyraz dobrze. Ale smakował rano jej ust o kilka ułamków sekundy krócej niż zwykle. Niby nic, a jednak dziwne wrażenie, odczucie, osiadło na jego ramionach. Odgonił to jednak na tył głowy. Przecież byli szczęśliwi. Dnie upływały wśród ciężkiej pracy i słodkich powrotach do domu, owocujących w gorące noce i budzące ich zimne poranki. W smak kawy przy śniadaniu, które podawał bez znużenia i smaku wina, którym kończył wieczór. Nie, zdecydowanie musiało mu się wydawać.
Odrzucił więc od siebie to uczucie, zepchnął to na koniec własnej jaźni zatapiać się w kolejny dzień w galerii. Kolejne przygotowania do wystawy, dopilnowanie eksportu i importu kolejnych dzieł. Sprawdzenie, czy każdy z pracowników wie, co powinien robić. Niektórzy wykorzystywali czas, kiedy nie sprawdzało się ich co jakiś czas, na rzeczy inne, nie te, które należało robić.
W końcu jednak znów był w domu. Ich domu. Miejscu, które pachniało konkretną mieszanką zapachów. Dymu papierosa, czerwonego wina i kawy, jej perfum, które znał na pamięć, jej skóry, którego zapach wdychał co noc. Zasiadał w swoim fotelu, do którego podchodziła za każdym razem, gdy wracała po pracy - niezależnie od tego jak ciężki dzień miała na ramionach. Lekki, niczym mgiełka pocałunek, którego wyczekiwał i za którym tęsknił.
Drzwi zamknęły się, jak zwykle. Szmer mówiący o jej powrocie. Jednak odgłosy były inne. Wchodziła do mieszkania w butach, jak nigdy, jakby za chwilę miała wyjść. Może rzeczywiście wybierała się gdzieś, chcąc jedynie dać znać, że wróci dzisiaj później. Nie przerwał więc przeglądania jednego z portfolio artystów, których selekcji musiał dokonać. Odłożył je dopiero, gdy jego imię za lawirowało między nimi. Papiery wleciały na biurko, siepnął po filiżankę z kawą odchylając się do tyłu, opierając plecy o oparcie fotela. Uniósł spojrzenie wprost na jej oczy skrywane pod długą, ciemną grzywką.
I wtedy już wiedział.
Wiedział, że dzisiaj jest inne, od wszystkich innych dni. Nie wiedział jeszcze jak. Po raz pierwszy od dawna nie potrafił czytać z jej spojrzenia - a może zwyczajnie, nie chciał.


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]14.07.18 10:48
W myślach ćwiczyła tę rozmowę wiele razy. Chociaż od podjęcia ostatecznej decyzji minęły zaledwie godziny, to po raz pierwszy sprzeniewierzyła się zasadom pracy, skupiając się na przeżyciach wewnętrznych a nie na oczekujących ją urzędniczych zadaniach. Przygotowywała się do wszelkich wyzwań, jakich stawiało przed nią życie, nawet tych najdrobniejszych, więc kilkukrotne przetrenowanie powiadomienia narzeczonego o zerwaniu zaręczyn w ogóle nie dziwiło. Próbowała wielu wersji. Czułej, w której podchodzi do jego ulubionego fotela, całuje Apollinare'a w kark, a potem siada na kolanach i - głaszcząc twarz - mówi o różnicy charakterów i o tym, że odejście od niego wiąże się dla niej z wielkim cierpieniem, ale tak będzie lepiej. Dla ich obojga. Wersji brutalnej, gdy kładła się z nim do narzeczeńskiego, niemoralnego łoża po raz ostatni, rano po cichu pakując niezbędne rzeczy do walizki i znikając bez słowa, na zawsze, nie pozostawiając po sobie żadnego wytłumaczenia, a jedynie setki pytań. Wersji rzeczowej, gdy zasiadała przed nim za biurkiem, wyciągając z kieszeni uprzednio przygotowaną listę za i przeciw, przedstawiając argumenty świadczące o wypaleniu się ich miłości. I wiele, wiele innych odcieni konwersacji, mających uczynić to rozstanie łatwiejszym. Dla niej, dla niego, dla nich. Wbrew pozorom, nie chciała go ranić; potrzebowała wolności, świeżego startu, wyrwania się z okowów oczekiwań wobec młodej czarownicy, mającej niedługo wyjść za mąż. Znajomi gratulowali jej idealnego życia - ale czuła się w nim coraz gorzej, niczym aktorka, zmuszona do odgrywania przydzielonej jej przez magiczne społeczeństwo roli. Apollinare był jej scenicznym partnerem, doskonałym w każdym calu, przeszkadzającym jednak w ucieczce z teatru spalonych marzeń.
Stała przed nim spokojna i poważna, jedynie nerwowe mrugnięcia zdradzały poddenerwowanie. - Apollinare - powtórzyła bez sensu, jakby starając sobie przypomnieć dalszą część kwestii, licząc na to, że umysł zaskoczy wchodząc na właściwe tory. Co miała powiedzieć po tym imieniu? Co znajdowało się na następnej stronie scenariusza? Uprzednio przygotowane plany rozpadły się pod spojrzeniem niebieskich oczu. Nie umykała spojrzeniem, ale pragnęła podbić jego rękę, sprawić, żeby gorąca kawa rozlała się na jego szacie, zniszczyła ważne dokumenty, zbezcześciła artystyczne dzieła. Pragnęła całkowitej destrukcji tego, co ich łączyło - bo to sprawiłoby jej mniej bólu, wyrzuciłaby wątpliwości, pozbyła się ich, przelała w głupie, dziecięce niemalże działanie. Stała za daleko, splatając ręce na podołku - błąd, nie mogła zachowywać się jak przestraszona uczennica; rozplotła dłonie, podchodząc do stojącego w rogu regału. Przesunęła palcami po wierzchu tytułów, musnęła opuszkami starą, niezwykle ważną dla Apollinare'a wazę, cenny relikt francuskiej przeszłości. Straci to wszystko. Mieszkanie, wsparcie, bezpieczeństwo, dom; pocałunki i dotyk delikatnych dłoni, obdzierających ją z przyzwoitości. Przełknęła ślinę, odwracając się ponownie w stronę siedzącego za biurkiem mężczyzny. Skupiła wzrok na jego ustach, tych samych, które całowała tego poranka, starając się nasycić ich smakiem: kawy, oparów farb i słodkiej marmolady.
- Odchodzę - powiedziała krótko, łamiąc scenariusz ostatniej sceny, epilogu dramatu w kilku przyjemnych aktach; nie spodziewał się tego, wiedziała o tym, nic nie wskazywało na to, by miała to na myśli. Cieszyła się ich ostatnimi dniami, decyzję podejmując dopiero dziś, pomimo wcześniejszych wątpliwości. To było jedyne słuszne rozwiązanie, dające im obojgu szansę na odnalezienie własnego szczęścia, w pełni oddanie się pasji - a nie budowaniu wspólnie rodziny, nie mającej prawa bytu. - Tak będzie lepiej - dodała sucho, przekonana, że mówi prawdę. Dla niej, bo zdoła poświęcić się zgłębianiu tajemnic, własnej karierze, drodze ku sukcesowi - dla niego, bo znajdzie kobietę, która pokocha go równie mocno, dając mu prawdziwy dom, rodząc dzieci i spełniając się jako żona zdolnego artysty i mentora młodych malarzy. Nie wiedziała, co na to odpowie, nie potrafiła przewidzieć jego reakcji. Po prostu czekała, nie odrywając spojrzenia od oczu, które pokochała, a które mogły sprowadzić na nią najgorszy los przeciętnej kobiety.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]05.08.18 1:55
Dźwięki i drganie powietrza mówiło mu, że coś jest nie tak. Jej kroki były jakby cięższe, dotarcie do gabinetu zabrało dłużej. A może jedynie wydawało mu się, że tak jest. Jakaś zła myśl, która negowała wszystko i zawsze co było dobre w jego życiu. Bowiem dobro i szczęście nigdy się go nie imało - czemu więc ona miałaby to robić?
Ale odganiał od siebie co chwilę tą myśl, tłumacząc sobie, że doszukuje się w niuansach czegoś, czego tak naprawdę nie ma. Naprawdę tak sądził. Był czarnowidzem - choć wróżyć nie potrafił wcale.
Tłumaczył sobie sam i naprzemiennie, że on jest dla niej, tak jak i ona jest dla niego. Że są jak Jing i Jang. Że uzupełniają się, że nic nie jest w stanie stanąć im na drodze, bowiem żadne nie hamowało drugiego. Rozwijał się, nadal dążąc do tych samych rzeczy - priorytetów - i ona wspinała się po szczeblach kariery którą obrała, którą lubiła - tak sądził.
Jak mocno się pomylił.
Zrozumiał dopiero, gdy po raz drugi jego imię przecięło powietrze między nimi, a jej odległość nadal pozostawała nieznośnie nieodpowiednia. Zmarszczył lekko brwi nie rozumiejąc. Dopiero po drugim zawołaniu odłożył pióro do kałamarza, wyciągając się z transu w który wpadał zawsze, gdy oddawał się pracy. Z transu, który przerywała zazwyczaj lekko, niewidocznie, niczym płatek róży, który osiadał lekko na jego karku. Niebie spojrzenie uniosło się ku górze, zawieszając na niej spojrzenie.
Czekał. Bo nie sądził - a może zwyczajnie nie chciał - popędzać jej słów. Raczej zawsze był uzbrojony w cierpliwość. Gdyby było inaczej, nie wytrwałby w próbach zaskarbienia sobie jej serca, jej uwagi, jej miłości.
Stała za daleko - uświadomiła sobie nagle. Dziwnie nienaturalnie. Jak nigdy. Czasem zaczynała mówić od progu, wyrzucała coś z siebie, dzieliła się czymś ważnym. Ale teraz, splatając dłonie na podołku zdawała się dziwnie zagubiona. Inna.
Obserwował ją w ciszy, gdy rozplatała dłonie podchodząc do wysokiego regału zastawionego księgami. Musnęła wierzch jednej z nich - zazdrościł, co absurdalne - uwagi którą poświęciła staremu tomowi, a nie jemu. Zmrużone oczy powróciły do pierwszej, właściwiej sobie formy. Teraz już wiedział, że głupie, cholerne uczucie musiało nieść coś w sobie z prawdziwości. Był zły, jednak twarz nie pokazywał niczego. Z trudem powstrzymał oczy od rozwarcia się w szoku i mięśnie twarzy od poruszenia się choć o milimetr.
Głowa zalała się milionem pytań. Jedno krótkie słowo obijało się echem o czaszkę. Ale dlaczego? Co zrobił nie tak? Gdzie zawinił? W którym momencie popełnił błąd. Przecież byli ze sob szczęśliwi. Obserwował jej sylwetkę zwróconą w inną stronę. Napięta mięśnie. I mimo, że był zły - furia szalała w jego ciele - nie potrafił nie martwić się i nie zastanawiać ile ją samą ją to kosztowało.
Tak będzie lepiej. Przebiło się przez rozmyślania. Wzrok - i tak skupiony na niej - mocniej zawisł na jej sylwetce. Miał ochotę skrzywić się ironicznie. Dla kogo lepiej, Deirdre? - zastanawiał się w myślach, może i pytał. Ale słowa nie opuściły jego ust. Nie odrywał od niej spojrzenia, gdy sięgał po małą łyżeczkę i unosił ją do filiżanki. Kawa nie był już gorąca - pewnie ledwie ciepła, cukier nadal zalegał na dole, a on miał pewne natręctwo towarzyszące temu zabiegowi. Włożył srebrną łyżeczkę do filiżanki nadal milcząc.
Musi zamieszać w filiżance, robi to opierający plecy o oparcie wygodnego krzesła. To ironia, czyż nie? Ze to natręctwo zastanie z nim do końca życia - ona zaś nie.
Miesza pierwszy raz a spojrzenie nie odstępuje jej nawet na krok. Dziwne uczucie dopada Sauveterre, jakby patrzył na inną osobę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Uczucia powoli napływają w jego stronę, do każdej komórki ciała. Jdnak milczy, badając wpatrującego w niego spojrzenie. Już postanowiła - uwiadamia sobie Apo zły, głównie zły. Myśli zaczynają własną drogę - czy jakiekolwiek słowa, są w stanie zmienić jej zdanie? Szczerze w to wątpi. Dawne, a może nawet dzisiejsze "kocham" przypomina teraz mocniej kroplę wody, spadającą na rozgrzany słońcem asfalt.


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]07.08.18 15:54
Cisza, jaka zapadła między nimi niczym czarna kotara, brutalnie oddzielająca scenę od kulis, od razu wywołała w Deirdre dreszcze. Starała się nie przewidywać dalszych poczynań, nie szkicować scenariusza wspólnego dramatu, pozwolić sobie na pewną spontaniczność, przygotować się na najgorsze jednocześnie licząc na najlepsze, ale w najśmielszych wizjach nie przypuszczała, że Apollinare nie zareaguje na to wyznanie. Niszczące ich wspólne życie, przekreślające przeszłość; wyznanie nagłe, niespodziewane, nic przecież nie zapowiadało rozsypania się ich związku. Na palcu ciągle nosiła subtelny pierścionek z akwamarynem, dzisiejszą noc spędziła wraz z nim, po raz kolejny ośmielając się, by obnażyć się przed nim w ten najintymniejszy ze sposobów, zarezerwowany dla małżeńskiego pożycia. Jeszcze nie tak dawno temu była przekonana, że rozpoczęcie oficjalnie wspólnego życia jest kwestią miesięcy - zniszczyła to marzenie, postawiła na siebie, swój rozwój, wolność. Biegła na ślepo ku naiwnym wizjom, nie dając sobie szansy na spokojne przemyślenie swych pobudek. Chciała więcej, mocniej, odważniej; pragnęła wysokiej posady i władzy, a żadnej z tych rozkoszy nie mogła osiągnąć stają się kimś zwyczajnym. Oddaną żoną wziętego artysty, kobietą, która zgodnie z oczekiwaniami kilka miesięcy po ślubie zajdzie w ciążę, a potem wpadnie w kołowrót rodzinnego życia, tracąc swój potencjał na rzecz wychowywania kolejnego przeciętnego pokolenia. Lord Black podsycał jej obawy, karmił fałszywymi obrazami, przeinaczał rzeczywistość, kusząc niemożliwym do osiągnięcia. Gdyby tylko wiedziała, po jak cienkiej linie stąpa, z radością wbiegając po niej nad bezdenną przepaść, cofnęłaby czas, ale w danym momencie wypełniało ją przekonanie o słuszności swych działań.
- Nic nie powiesz? - spytała ostro, a głos zadrżał jej nieco; wściekły i zawiedziony. Patrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Zerwania się zza biurka, szarpnięcia jej za rękę; agresji lub żałosnego błagania o drugą szansę lub rozbudowane wyjaśnienia. Nic takiego się nie zadziało, Apollinare pochwycił filiżankę i pozornie wydawał się całkowicie zrelaksowany, tkwiąc na swym wygodnym fotelu, przez którego podłokietniki tyle razy się przekładała, chcąc usiąść mu na kolanach. Wyłącznie błękitne oczy o gwałtownie rozszerzonych źrenicach zdradzały jakiekolwiek uczucia. - Tak myślałam; bierny, mierny, bezradny - rzuciła z pogardą, próbując wzbudzić w samej sobie gniew i pogardę, ale te czuła do samej siebie. Próbowała go sprowokować, by zrzucić z siebie winę, by pozbyć się odpowiedzialności; wciskała palce do świeżo zadanej rany, panicznie bojąc się tego spokoju. Ruszyła wzdłuż półek, zagryzając wargi: z wściekłości i rozpaczy; wolała okazywać to pierwsze, tłumiąc ból, który ją wypełniał. - Nawet nie spytasz dlaczego, nie zirytujesz się- prychnęła z oburzeniem, zamierzając powiedzieć coś więcej, ale była pewna, że wtedy jej głos załamałby się zupełnie, ukazując ją prawdziwą: zagubioną, przerażoną samotnością, naiwnie wierzącą w ślepy wybór. Musiała zrobić coś, co wytrąciłoby Apollinare'a z równowagi, zmusiło go do jakiejkolwiek reakcji; palce muskające wierzch książek natrafiły na większą przestrzeń, niższą półkę; na chłód niezwykle starej wazy, mającej dla Sauveterre wartość sentymentalną. - Jestem ci aż tak obojętna, widzisz? - poparła swą tezę o rozstaniu koronnym argumentem, tylko przez moment zastanawiając się nad podjętym nagle działaniem. Smukła dłoń, z błyszczącym akwamerynem zdobiącym serdeczny palec, mocniej pchnęła porcelanowe cudo - jak przy zaklęciu spowalniającym czas, waza zachwiała się kilkukrotnie a potem spadła na ziemię, roztrzaskując się na kilkanaście kawałków: część drobnych niczym mak, część na tyle dużych, by móc boleśnie pokaleczyć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]30.08.18 23:15
Kolejny okrężny ruch łyżeczką w lewo. Drażniące uczcie osiągnie zaraz apogeum.  
Zdaje się że i nią targają emocje, nad którymi starz się zapanować.  Nadal nie zrobił nic, poza wpatrywaniem się w nią, stojącą tak blisko, a jednak tak daleko. To bitwa którą przegrałem - uświadamia sobie spokojnie, dostrzegając odpowiedź na twarzy. Bitwa o miejsce w jej sercu. Zawsze podziwiała upór z jaki dążyła do celu. Sauveterre nie sądził jednak nigdy, że to on wejdzi im w drogę. Postanowił więc, że nie powie nic, nie pomoże jej. Musiała poradzić sobie z tym sama. Nie powie nic, choć krzyk i głuche warkniecie dławiły go ciągle. Miał ochotę rozbijać ściany i błagać by go nie zostawiała. Przecież odbierając pierścionek przyrzekła być z nim. Teraz zabiera to wszystko. Jak możesz być tak okrutna? - chciałby zapytać, jednak nadal uparcie milczy. Nie widzisz, że rozpadam się na kawałki? - dzwoni cicho w głowie pomieszczenie ogarnia jedynie cisza.
Zmusił nadgarstek by ostatni raz wykonać ruch w tą cholernie drażniącą stronę.
Jest cicho. Zdawać by się mogło że nawet zegar zaprzestał swojego tykania. Bez problemu dostrzega w jej oczach, jak dociera do niej to, że nie zamierza ułatwić jej tego zadanie. Złość ogarnia jej spojrzenie. Jedno zdanie rozświetla pustkę która kołacze się między nimi nadal nie otrzymując nic w odpowiedzi. Nie, nic nie powie. Milczenie miało być jasną odpowiedzią. Twarz zaściela się pogardą i złością, padają kolejne słowa. Brew drga szybko, ale nie pozostaje u góry. A więc postanowiła pójść tą drogą. A przecież wydawało mu się, że Deirdre doskonale wie, że gorsza jest zimna obojętność niż najgorsze słowa. Nadal nie odejmuje wzroku, choć oczy zaczynają go boleć od jej widoku i świadomości, że nie pragnie niczego więcej by odwrócić spojrzenie i zawiesić je na czymś, co nie przynosi tyle bólu. Co nie rozrywa serca na pół. Na razie jednak trwa jeszcze spokój – cisza przed burzą.
Raz w prawo. Zaraz nadejdzie ulga.
Zaczyna tracić rezon. Już wie, że nie usłyszy powiem "rozumiem". Chociaż rozumiał, naprawdę. Wolałaby jednak nie znać jej aż tak. Może wtedy byłoby mu łatwiej? Jakaś egoistyczna część jego - cichy sadysta ukryty w duszy, chce sprawićby i ona cierpiała. Tak jak i on cierpiał w tej chwili choć pozornie przemawiał przez niego spokój. Doskonale potrafił dostrzec, jak ją to drażni. Może awet boli. W prawia go to w zadowolenie. Teraz będą cierpieć razem. Czyż to nie cholernie romantyczne? Burzowe chmury zbierają się nad naszymi głowami.
Drugi raz w prawo. Zaraz wszystko będzie dobrze.
Pęka. Pękają oboje. Ona jednak oddaje się zbawiennej uldze którą przynosi rozbicie czegoś na drobne kawałki. Ale nie starcza jej już fakt, że rozbiłaa serce. Bo i Apo swoim milczeniem ma nadzieję rozbić jej - przynajmniej właśnie na to liczy. Chce widzieć jak cierpisz.  Rozbawiła go pewna myśl, to dziwne, że nawet nie wiedział, że miłość tak łatwo można przetransformować w nienawiść. A może jednak nie nienawidził jej wcale, tylko pogrąża się w żalu rozpaczy tak dotkliwym, że i przez swą głupotę chce wciągnąć w to ją? Ona zaś łapie ze to najważniejsze – wazę z dynastii Ming. Niby przypadkiem, ale całkowicie świadomie ją popycha. Nie patrzy na przedmiot, który chybocze się na krawędzi, patrzy na nią w której buzują emocje. Rozpętała się prawdziwa burza. Co jakiś czas spoglądasz na mnie jakby chcąc doszukać się w mojej twarzy reakcji na twoje czyny. Nawet się nie skrzywił, gdy rozbija się ta najważniejsza dla niego rzecz. Nawet się nie krzywi, bo to co cenił najmocniej odebrała mu najpierw. Zabrała siebie. Reszta nie ma już znaczenia.


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]02.09.18 17:38
Żadne z paskudnych, krzywdzących słów nie zdołało sprowokować go do reakcji. Pozostawał niewzruszony, niczym jedna z tych klasycznych, starogreckich rzeźb, które tak ukochał - upodabniał się do nich coraz bardziej, ze swymi przystojnymi rysami, wyćwiczonym ciałem, wyrzeźbionymi mięśniami, umiłowaniem do sztuk wszelakich i szeroko pojmowanego piękna. Żyła z mitycznym półbożkiem, artystycznym kochankiem, pobłogosławionym przez Apolla. Nie potrafiła docenić jego dzieł, pozostawała nieufna, twardo stąpająca po ziemi, ślepa na uroki świata, który odmalowywał sprawnymi pociągnięciami pędzla. Zazdrościła mu tego. Umiejętności głębszego odczuwania, wrażliwości, podatności na chwytającą za serce estetykę: stanowił jej zupełne przeciwieństwo, chowając pod złotymi włosami i błękitnymi oczami, składającymi się na prezencję cherubina, demony o wykrzywionych bólem twarzach. Całowała jego blizny, ośmielała się przy nim, pozwalała mu poznawać swoje skryte za zgrzebnymi szatami ciało: stała się cała jego, ofiarowując mu to, co kobieta może mieć najcenniejszego, jeszcze przed ślubem. Uroczystością zwycięstwa miłości, celebracją, która już nigdy nie miała mieć miejsca. Niedawno przymierzała odświętną, magiczną suknię, konserwatywną i zachwycającą zarazem - to w niej miała złożyć mu przysięgę, wzmocnioną czarodziejskim węzłem. Spoglądała na siebie w lustrze i widziała kogoś obcego; kobietę słabą, zakochaną, gotową oddać mężczyźnie swe najlepsze lata, zamkniętą w kieracie dbania o domowe ognisko. I choć Apollinare nie wymagał od niej takiego poświęcenia, to czuła, że stanie się jej to obowiązkiem. Przekreślającym szansę na potęgę, władzę.
Nie wiedziała, czy rozpoznał tą palącą potrzebę w jej oczach, zachowaniu, pocałunkach. Pragnęła więcej, wyrywała się po więcej, po coś, czego nie mógł jej dać stateczny artysta. Spokojny, opanowany nawet w momencie, w którym rozrywała jego pulsujące serce na kawałki - na te same odłamki, na jakie rozprysnęła się najcenniejsza waza z jego składanej latami kolekcji. Nic nie powiedział. Nie zareagował. Palce wykonywały nierówne ruchy, łyżeczka stukała o brzeg filiżanki ze złej strony, ale nie potrafiła tego zauważyć; wściekła, rozbuchana, gniewna. Żwawo pokonała dzielący ich dystans, przez sekundę sprawiając wrażenie szalonej, gotowej przeskoczyć przez biurko - które, po sekundowym wahaniu, po prostu ominęła, przystając tuż obok oparcia krzesła. - Jesteś żałosny - skwitowała brutalnie, z ogniem tlącym się w szarych oczach. Nachyliła się nad nim tak, jak do uderzenia, wymierzenia damskiego policzka, ale wyhamowała impet w ostatniej chwili. Zapach terpentyny uderzył ją w nozdrza, lśniące złote włosy prawie łaskotały ją w nos - spoglądała na Apollinare'a ze zbyt bliska, by móc się powstrzymać. Nie panowała nad odruchami, rozpaczą, źle pojmowaną żałobą; zmniejszyła dzielący ich dystans jeszcze mocniej, całując go. Mocno, po raz pierwszy tak namiętnie; do tej pory to on inicjował podobne pieszczoty, ośmielając ją, ucząc pewności siebie, wprowadzając w arkana miłosnej gry - wrażliwości, obracającej się przeciwko niej, rozżalonej stratą, na jaką się decydowała, poświęcając szczęśliwe, proste życie u boku artysty, tylko po to, by sięgnąć prawdziwej potęgi. Język nieśmiało zahaczył o zęby, dłonie zacisnęły się na podłokietnikach fotela, nie dbając o to, czy kawa, trzymana przez niego w ręce, rozleje się na jego ubraniach. Smakowała go po raz ostatni, tęsknie i z wściekłością, uskuteczniając ostatnie, gwałtowne pożegnanie. Słone od łez, słodkie od ognistych pocałunków.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]09.09.18 0:37
Nic nie było odpowiednie. Nic nie zdawało się wrócić na swoje miejsce i nawet wtedy, gdy łyżeczka w końcu pomknęła w odpowiednią stronę nie przynosiła ulgi. Bowiem zwykłe pokonanie natręctwa nie mogło przynieść żadnej wygranej. Nie dzisiaj, możliwe już, że nigdy. Dlaczego niektóre rzeczy mógłby z nim zostać na wieczność i czemu nie wybierała tego ona? Nie wiedział.
Nie odzywał się też. Słowa przyniosłyby jej ulgę, albo pomogły w zadaniu większej ilości ciosów. Mogłaby się na nich wybić. Mogłaby wytłumaczyć sobie, że on też zawinił. Że on sam się do tego przyczynił. Ale nie było to prawdą - wiedzieli to oboje. Gdyby powiedziała mu wprost czego pragnie, szybko dowiedziałaby się że i on pragnie tego samego - bogactwa i władzy. Do wszystkiego trzeba było jednak dojść powoli, pokonując wyboiste drogi. Gdyby mu powiedziała mogliby spróbować dojść do tego razem. A jednak nie zająknęła się nawet słowem na ten temat, postanawiając zamiast tego spróbować mocniej wbić się w jego poczucie wartości.
To był jej wybór i miała do niego prawo, jednak nie zamierzał w tym pomagać. W grzebaniu dwóch dusz żywcem. Jego i jej. Dlatego siedział, patrząc jak wije się pod nadmiarem własnych emocji. Jak próbuje wyjść z tego żywcem. Czy nie była świadoma, że zabija nie tylko jego, ale i siebie samą? A może zwyczajnie nie robiło to dla niej różnicy. Wiedziona zrywem, myślą, która okazała się silniejsza niż jej “na zawsze”. Zawsze wydawało się teraz wierutnym kłamstwem, którego bytu nie potrafił pojąć. Dlaczego ludzkość postanowiła postawić to słowo w szeregu innych, skoro nikt nie był w stanie się z niego wywiązać. Czemu on sądził, że oni będą w tym inni, lepsi wytrwalsi? Nie wiedział. Może zwyczajnie był głupi. Może zwyczajnie pragnął tego na tyle, by uwierzyć w mało realne wnioski, które podsuwała mu głowa.
Teraz nie miało to już znaczenia.
Ale nie spodziewał się tego, co zrobiła później. Może powinien. Gdy zawiodły słowa, których nie dopuszczał do siebie, postanowiła sięgnąć po kolejną rzecz. Ruszyła w jego kierunku. Nie drgnął, zwyczajnie obserwując ją spokojnie dalej. Tego przecież chciała. Wyprowadzenia go z równowagi. Postawiania w stanie podobnym do niej samej. Musiał się temu oprzeć. Ale nigdy nie potrafił oprzeć się jej. Dlatego gdy tylko znalazła się obok, gdy nachyliła się nad nim szykując się do ciosu poprzedzonego słowami wysunął dłoń z kawą poza obręcz. Ostatnie czego chciał to ciecz rozlana na nim. Jednak nie zrobiła tego. Postanowiła przedłużyć tortury pozwalając mu smakować swoje usta raz jeszcze. A właściwie, to ona łapczywie zawładnęła tymi należącymi do niego. Puścił filiżankę nie zerkając w jej kierunku nawet raz. Szkło rozbiło się ze znajomym dla siebie odgłosem. Podniósł się nie odłączając ust od jej wargi i poprowadził wprost do ściany. Zatrzymał się dopiero, gdy jej plecy uderzyły w nią. W tym samym momencie oderwał wargi spoglądając w jej kierunku z góry. Nie mówił już nic, a właściwie nie mówił cały czas. Tak, miała rację. Był żałosny, żałośnie zapatrzony w nią. Żałośnie chcący stworzyć dla niej coś w rodzaju domu. Kiedyś myślał, że mogą być żałośni razem, na Merlina, myślał tak jeszcze dziś rano. Gorycz rozlewała się na jego języku okrutnie i wyraźnie. Przerwał, zawisając nad nią. Czekał, nadal nie mówiąc nic.


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]09.09.18 16:27
Chciała sprowokować go do odpowiedzi, wymusić na nim jakiekolwiek działanie, sprawić, by stał się równorzędnym partnerem podczas festiwalu wymówek i oskarżeń, ale Apollinare pozostawał zdystansowany i obojętny. Tak odległy, że nagle zapragnęła się od niego uczyć, opanować sztukę ignorowania bolesnych uczuć do perfekcji, sama bowiem traciła zwykłe opanowanie. Każdy krok, zmniejszający dystans pomiędzy nimi, stawiany był na rozsypanych, rozżarzonych węglach - niemalże czuła swąd palonej skóry, lecz wolałaby po stokroć cierpieć z powodu bólu fizycznego niż znosić milczenie Apollinare'a. Nigdy nie należeli do tych rozgadanych par, zasypujących się wzajemnie nieistotnymi informacjami, brylującymi w towarzystwie, śmiejącymi się najgłośniej podczas artystycznych baletów. Porozumiewali się bez słów, wystarczyło dłuższe spojrzenie, by znali nawzajem swoje myśli, niezależnie, czy dotyczyły opinii na temat niezbyt zachwycającego obrazu czy sugestii natychmiastowego zniknięcia z nieznośnego grona zbyt pretensjonalnej grupy znawców sztuki. Wzajemnie ratowali się z opresji, spełniali swoje życzenia; to on nauczył ją dbania o kogoś jeszcze, wrażliwości na to, co niespisane w kodeksach, otwartości - i dopiero w tym przydługim momencie, gdy pochylała się nad nim, a jej czarne włosy opadały na jego barki, zdała sobie z tego sprawę. Zostawiała go dla potęgi, dla możliwości nauki czegoś więcej - lecz nie mogłaby po to sięgnąć, gdyby nie Sauveterre, zrywający kajdany przyzwoitości z jej drobnych nadgarstków. Uczynił to tak lekko, nieinwazyjnie i przyjemnie, że nawet nie zorientowała się, w którym momencie stała się w pewnym sensie wolna. Od chorobliwego pedantyzmu, przywiązania do rutyny, histerycznego pragnienia dopasowywania wszystkiego do wzorów i regulaminów. Oswobodził ją, pozwolił odetchnąć pełną piersią, zakosztować nieznanego - i tym właśnie ukręcił dla siebie samego sznur. Zawisał teraz na nim, nie broniąc się przed swym losem, a Deirdre mogła tylko pocałować go po raz ostatni, nakładając na jego smakujące kawą usta pożegnalną pieczęć.
Spodziewała się, że ją odepchnie, ale zamiast tego szybko wyrównał różnicę poziomów, nie przerywając pocałunku. Rozpaczliwego; nie zdawała sobie sprawy z tego, że z jej oczu - mimowolnie - ciekną łzy, sunące po policzkach, spływające do ich warg, mieszające się z wilgocią ust. Sól na ich rany, rozciągane do niemożliwości tym namiętnym gestem. Smukłe dłonie kobiety powędrowały do przodu jego koszuli; przytrzymała się materiału, gdy popychał ją do tyłu - cofała się nieporadnie, depcząc wysokimi obcasami roztłuczoną porcelanę, zarówno tą filiżanki jak i niemożliwie drogą, stanowiącą do niedawna cenioną całość wazy. Nawet nie poczuła, gdy boleśnie uderzyła plecami o ścianę, liczyły się tylko te pocałunki, gorące, tęskne, żałosne, teraz już nie słodkie a słone, drażniące język i poranione zębami wargi.
To on przerwał pocałunek, odsunął się; jej wargi, pełne i czerwone, pozostawały rozchylone, oddychała ciężko, ale palce przestały zaciskać się na przodzie szaty, opadając bezradnie w dół, sunąc po raz ostatni paznokciami po konturach ciała malarza. - Muszę to zrobić - wychrypiała cicho, patrząc prosto w błękitne oczy, w drobne zmarszczki w ich kącikach, spowodowane uważnym przyglądaniem się dziełom. - Będziesz szczęśliwszy beze mnie. Wiem o tym - kontynuowała; okłamywała samą siebie, ale nie jego; nie pasowała do złotowłosego Francuza; ona, obca, zbyt sztywna, pozbawiona talentu artystycznego, pochłonięta nudną pracą, ze złem, oplatającym powoli diabelskimi sidłami jej żebra, by owinąć się wokół wyrywającego się ku Apollinare'owi serca. - Przepraszam - wyszeptała prawie bezgłośnie, po francusku, przekręcając głowę w bok i próbując odsunąć się od niego, by odejść - ciągle z posmakiem porażki w ustach. Nie tak zaplanowała sobie triumfalne pożegnanie, zamieniające się w spazmatyczne porywy niezrozumiałych uczuć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]17.09.18 0:12
Doskonale zdawał sobie sprawę, czego od niego chciała. Znał ją przecież całą. Dokładnie i na pamięć. I choć wcześniej nie odmawiał jej nigdy i niczego, dzisiaj nie zamierzał obdarować ją kolejnym prezentem. Nie miała otrzymać już żadnego. Bowiem przyszła tutaj z zamiarem wyrwania mu z klatki serca, rozłupania skóry, wyłamania żeber w końcu dotarcia do wątłego organu. Ale samo wyrwanie go jej nie starczało, prawda? Postanowiła rzucić je na ziemię i wbić w nie jeden z obcasów butów, które zakładała na stopy.
Nie, nie był idiotą.
Choć zdania mogły być podzielone.
Może powinien z nią rozmawiać. Odpowiedzieć, spróbować przekonać, by nie wychodziła na zawsze. Pokazać, że i z nim zdobędzie wszystko to, o czym marzyła. Mógł iść obok niej dalej. Mógł ją wspierać, pomagać i podawać dłoń, gdy tego będzie potrzebować. Mógł wszystko, jednak ona nie zdawała sobie nawet trudu by o to zapytać. Uznając go za przeszkodę, kłodę, może kulę u nogi, którą należało zostawić za sobą.
Miała do tego prawo.
A on potrafił być cierpliwy i uparty. I choć te dwie cechy doprowadziły go wysoko i to dzięki nim posiadał wszystko, co dziś miał. Potrafiły być też wrzodem na tyłku - zwłaszcza osób którym przyszło z nim obcować. I dzisiaj nie było w tym innym. Deirdre wręcz chciała by wszedł z nią w polemikę. By mogli pokłócić się okrutnie i całkowicie. Ale nie zamierzał się sprzeczać - rzadko to robił. To całkowicie nie pasowało do jego charakteru. Był stanowczy w swoich działaniach, ale nie imał się beznadziejnych kłótni. A ta taką by była. Skończyłaby się niesmakiem i goryczą, słowami, których nie dałoby się cofnąć.
W pierwszej chwili chciał ją odepchnąć. Zabronić brania tego, co nie było już jej z własnych wyborów. Ale chciał zrobić więcej, niźli zabranie jej możliwości kłótni, próby prowokacji. Pewnie zaplanowała sobie każdy jeden krok. A on zamierzał całą listę po kolei obalać. Chciał by wyszła stąd z poczuciem goryczy i porażki. Takim samym, które ziało w jego wnętrzu. Dlatego zatopił się w pocałunku. Przejął nad nim kontrolę, by nie myślała, że to ona posiadała ją dziś. Emocje buzowały w nim tak samo jak w niej - wiedział to. Całował jej wargi, zatapiał się w nich, scałowywał słone łzy, przyciskając ją do ściany, nie pozwalając by odsunęła się sama.
A potem przerwał. Wtedy, kiedy on o tym postanowił. Nie, kiedy ona tego chciała. Bierny, mierny, bezradny. Takim go nazwała. Czy teraz sądziła inaczej? Czy może jedynie potwierdzał jej tezy? A może wszystkie słowa, które padły, miały odsunąć go od niej. Czy nie widziała, że zatopił się w niej całej. Był jak ćma, lecąca do nęcącego ją blasku prosto na śmierć, okrutną i cierpiętniczą.
Spoglądał na nią z góry, gdy pierwsze słowa wypadły z jej ust. Nadal nie powiedział nic. Co chciała usłyszeć. Że rozumie? Nie, nie rozumiał. I nie zamierzał udawać. Że będzie inaczej. Kolejne zdanie przesunęło po jego twarzy cień i kilku sekundowe zmarszczenie brwi. Nie wierzył, że naprawdę tak myślała. A może zwyczajnie nie chciał uwierzyć. Nie miało to znaczenia - nadal nie powiedział nic.
Cofnął się o krok wkładając dłonie w kieszenie.
Idź więc, Deirdre - zdawał się mówić. - Idź i sprawdź jak prawdziwe smakuje życie.


Just wait and see, what am I capable of

Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: so this is goodbye, 1953 [odnośnik]20.09.18 16:26
Chłodna ściana stanowiła jedyne podparcie jej świata - tylko dzięki fizycznemu ograniczeniu zdołała zachować psychiczny pion, przeprowadzając trudną operację rozstania w względnie dorosłym stylu. Nic nie było takie, jakie powinno, lecz największym zawodem okazał się Apollinare, uparcie wymykający się z przeznaczonej mu roli. Miał być partnerem w tym ostatnim akcie, współtowarzyszem niedoli, artystyczną równowagą dla jej urzędniczej decyzji o ostatecznym rozłączeniu życiowych ścieżek, ale zamiast tego odmówił wejścia na rozświetloną lampami wspomnień scenę, obserwując ją z pierwszego rzędu. Zmusił ją do tego, by najcięższą walkę rozegrała sama ze sobą, żałośnie miotając się pomiędzy ustalonymi z góry rolami. Wypełniała ją wściekłość i tęsknota, rozpacz i niezgoda, poczucie zdrady i porzucenia razem z dość gorzkim triumfem - a jeśli perfekcyjna Deirdre z czymś sobie nie radziła, to były to bez wątpienia uczucia, muszące znaleźć ujście w jakimś konkretnym działaniu.
Namiętnym pocałunku, szarpanym, pogłębianym, przedłużanym, by nasycić się tym, czego nie miała posmakować już nigdy w życiu. I tym razem to Apollinare zwyciężył, przechylając szalę na swoją stronę: odkąd przekroczyła próg gabinetu, nie wypowiedział ani słowa, jeszcze bardziej upodabniając się do swych malarskich dzieł. Niemych, dających zbyt wielkie pole do luźnej interpretacji, by wpisały się w ustrukturyzowane gusta Dei, ceniącej twórczość prostą i łatwą do ujęcia w konkretne ramy zachwytu. Sauveterre łamał konwencję, łamał niespisaną zasadę odwzajemniania pożegnalnych pieszczot w bolesną nieskończoność, łamał regulamin rozstań, pozostawiając ją w wiecznym niedosycie. Odetchnęła cicho, przesuwając spojrzeniem w dół, już nie chciała patrzeć w błękitne oczy ani na wilgotne od jej pocałunków usta. Blondyn zwiększył dzielący ich dystans, uwolnił ją z niewygodnego potrzasku, a kawałki potłuczonej wazy zachrzęściły pod podeszwami jego butów. Gdyby była wrażliwsza, wzruszyłaby się tą metaforą niemożliwego do posklejania artefaktu, symbolizującego ich wspólne, szczęśliwe, dostatnie życie - stąpała jednak twardo po ziemi. Potrzebowała kilku sekund, by na nią powrócić, zdławić rozproszenie darem gwałtownej bliskości, okiełznać powracającą wściekłość wywołaną jego milczeniem. Tyle była dla niego warta? Tyle chciał jej przekazać ten ostatni raz?
Powoli odsunęła się od ściany i drobiazgowo poprawiła nieco przesuniętą szatę, po czym odrobinę chwiejnym krokiem - choć z wysoko uniesioną głową - ruszyła w kierunku drzwi, nie odwracając się za siebie ani razu. Żałowała wypowiedzianych przed momentem słów, obnażających słabość i wyrzuty sumienia, ale nie przysypywała ich złośliwościami. W końcu zagrała tak, jak i on: ciszą, milczeniem i dystansem. Opuszczała ich mieszkanie, ich dom, żegnana tylko przyśpieszonym oddechem i crescendo własnych obcasów, zamykając za sobą drzwi wejściowe - i ten etap życia - niemal bezgłośnie.

| ztx2 Sad


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
so this is goodbye, 1953
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach