Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]29.08.18 13:34

Salon

Pomieszczenie jest duże i wyjątkowo jasne, biel osiadła na ścianach oraz suficie, wzbogacona szarością drewnianych paneli, optycznie powiększa jeszcze bardziej salon. Mieści się w nim biblioteczka wypełniona książkami uzdrowicielskimi oraz całkowicie kiczowatymi romansami, przetykanymi powieściami grozy. Na regale, którego wnętrze skrywa zapasowe pościele oraz inne niepotrzebno potrzebne graty, znajduje się kilka zdjęć rodzinnych oprawionych w czarne ramki. Środek pomieszczenia zarezerwowany jest dla wygodnej, popielatej kanapy oraz dwóch pasujących doń foteli, pomiędzy którymi stoi niski stolik. Pod nim spoczywa sporej wielkości dywan z owczej skóry. Spod sufitu natomiast zwisają misternie wyplecione makramy, na których trzymają się doniczki z kwiatami oraz ziołami.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Salon [odnośnik]02.09.18 3:35
27.07.1956; późne popołudnie
W powietrzu unosi się aromat cytrusów wymieszanych ze słodkim aromatem zgromadzonych łakoci. Nie jest w stanie zmącić go ni wiatr, wdzierający się do pomieszczenia poprzez uchylone okno, szarpiący tym samym cienkie białe firanki przy tym, ni woń polnych kwiatów zgromadzonych w przezroczystych słoikach, ustawionych na półkach — skomponowanych przy nieodzownej pomocy panny Pettigrew, która przecież jak nikt do łączenia ze sobą elementów flory oko miała. Skoczna muzyka dobywa się z gramofonu, ustawionego na komodzie, z której usunięto wszelkie zdjęcia rodzinne, chowając je w końcu ostrożnie do szuflady. Czynność ta nie brała się li jedynie z potrzeby uchronienia cennych pamiątek przed potencjalnym uszkodzeniem, ale też ograniczyła ryzyko przywoływania rzewnych i często upokarzających wspomnień z dzieciństwa, gdy tylko umysł krewnych zmąci dostateczna ilość alkoholu. Stolik pomiędzy popielatą kanapą i fotelami zastawiony był paterami oraz misami ze słodyczami, skomponowanymi przez Daphne Sprout, coś solidniejszego znalazło się na stole przytachanym z kuchni, zajmującym miejsce tuż przy jednej z wolnych ścian, w otoczeniu licznych butelek z alkoholem. Część z nich była wyraźnie oddzielona od reszty i opatrzona karteczką, dumnie głoszącą 'dla Stephanie'. Nieopodal znalazł się kolejny stoliczek kawiarniany, na nim było kilka kolorowych torebek, których pilnowała z samego czubka regału z książkami biała sowa, złośliwie mrużąca oczy. Tak łatwo do swych dóbr nie da się dobrać. To nie było jedyne wyzwanie, jakie miało czekać gości dzisiejszego przyjęcia i Rowan miała szczerą nadzieję, że drobne przyjemności — głównie skierowane ku uciesze własnej — spotkają się z ciepłym przyjęciem. Albo chociaż zaintrygowanym uniesieniem brwi.
Póki co poprawia jeszcze raz karminową szminką usta, odrzuca płomienne pasma z ramienia i upewnia się, że wygląda wprost fantastycznie. Sugerować to ma nie tylko nienaganna prezencja, ale i papierowa korona, którą założyła na sam czubek rudej głowy i była zeń wprost niesamowicie dumna. Powoli jednak zbliżała się godzina, w której to winni pojawiać się zaproszeni goście i nie potrafiła powstrzymać obaw oraz narastających oczekiwań. Czy ktokolwiek się pojawi? Czy wszystko będzie w porządku? A co jeśli Sophia przybędzie jako pierwsza i zastanie puste mieszkanie, z krzywym transparentem głoszącym 'Najlepszego rudzielcom' oraz 'Rowan i Sophia rządzą (wcale nie! - Cyntek [a chcesz w nos?! - R. {A tylko spróbuj! - H.}])'? Przecież to miała być dla niej niespodzianka! Teoretycznie, bo o drobnej imprezie wiedziała, choć nie została jeszcze uświadomiona, że przyjęcie urodzinowe jest również jej. Wzdryga się aż, przejęta wyraźnie, zaraz jednak pragnie opanować nagromadzone emocje. Nie jest w tym najlepsza, tak też z ulgą przyjmuje pierwszy dzwonek. Merlinie, niech wszystko się uda, a jej mieszkanie niech pozostanie w jednym kawałku do jutra! Niemalże w podskokach rusza w stronę drzwi, by z szerokim uśmiechem mogła powitać pierwszego gościa.

| Witam was serdecznie na urodzinach Sophii oraz Rowan, o których ta pierwsza nie wie, że są łączone. Ale są i muszą być epickie moi drodzy! Post wstępny został właśnie wstawiony, z kolei eventowy z konta lusterka pojawi się dnia 12.09.2018 - daje wam aż dziesięć dni na zgromadzenie się, kolejne odpisy lusterkowo-Rowanowe (podsumowujące, Redową mogę się wam wtrącać w konwersację - bo tak, jej urodziny (ich znaczy!) i dlaczego nie) będą pojawiać się w odstępie 5 dni (ale oby szybciej, bo zdążymy inaczej na tych urodzinach umrzeć z kilka razy). W razie pytań, pewuszki są mile widziane, gg można śmiało używać - tylko się przedstawcie, bo zwykłe hej z uśmieszkiem przyprawia mnie o zawał serca. Serio, to przerażające. Nie wiem co tu mogę napisać, poza tym, że mam nadzieję iż będziecie bawić się dobrze, a ten wątek nie przyprawi was o żadne traumy i chęci popełnienia samobójstwa. Interakcje między waszymi postaciami są mile widziane, możecie pisać ze sobą niezależnie od moich wtrąceń eventowych ile tam chcenie, nie ma żadnych ograniczeń czy coś. Dobra, dalej nie wiem, jak mi się coś przypomni to coś tam.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Salon [odnośnik]03.09.18 21:39
A pierwszym gościem okazał się... panie i panowie, chwila niepewności, werble w tle... sam Hiacynt Sprout, który powitał siostrę szerokim uśmiechem.
- Cześć, Rowan, wszystkiego najlepszego! - mówi, przekraczając próg mieszkania, ale to oczywiście jeszcze nie wszystkie życzenia, które już za moment złoży na jej dłonie wraz z prezentem. Najpierw jednak zdejmuje śliwkowy płaszcz, odwieszając go na jeden z wieszaków i tiarę w takim samym kolorze, a później marszczy brwi, rozglądając się po pomieszczeniu i wyciągając szyję w kierunku salonu.
- Jestem pierwszy? - pyta, wbijając w Red spojrzenie swoich niebieskich ocząt i unosi nieznacznie jedną brew. W sumie wcale się nie dziwił - goście zwykle nie przychodzili na wyznaczoną godzinę, on był wyjątkiem. Przynajmniej tego wieczora, bo normalnie też się wiecznie spóźniał. Ale dzisiejszy dzień strasznie mu się dłużył i już nie mógł się doczekać urodzinowego przyjęcia! Nieczęsto brał udział w takich przedsięwzięciach, mimo wszystko, chociaż niezaprzeczalnym plusem w tym względzie było sąsiedztwo kuchni i pokoju wspólnego Puchonów, gdzie od czasu do czasu faktycznie odbywała się jakaś skromna prywatka. Ale co innego imprezki dzieciaków, a co innego dorosłych ludzi! Ta dzisiejsza z pewnością będzie się zaliczać do tej drugiej grupy.
- Rowanrowanrowan! Rowan! - zaczyna, składając dłonie, a zaraz sięga do torby przewieszonej przez łokieć, coby wyciągnąć zeń zapakowany w kolorowy papier prezent. We wnętrzu znajdował się cieplutki, milutki kocyk, taki z rękawami, elegancki, żeby się można było dodatkowo zaopatrzyć w ciepłą herbatę bez problemu i pudełko ciastek własnej roboty - Żeby ci się układało w Mungu i w ogóle w życiu, żebyś się dorobiła nowej miotły, takiej wiesz, wyścigowej! Żeby ci zdrowie i humor zawsze dopisywały i żeby ci słońce przyświecało! No i żebyś sobie wreszcie znalazła jakiegoś dobrego, fajnego gościa i żebyście mieli całą gromadkę roześmianych dzieciaków, żeby każdy z nas, Sproutów, mógł zostać rodzicem chrzestnym chociaż jednego! - śmieje się głośno, wręczając jej podarek i całując w oba policzki, ściskając najmocniej jak tylko może, a później to wzdycha głośno, jedną ręką odgarniając z czoła kilka rudych kosmyków - Dużo będzie ludzi? Kogo właściwie zaprosiłaś?
Hyacinth Sprout
Hyacinth Sprout
Zawód : uczeń
Wiek : 16 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
every day i'm hufflin'
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6018-hyacinth-sprout https://www.morsmordre.net/t6096-parapet-hiacynta#146288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6097-hiacynt-sprout#146513
Re: Salon [odnośnik]06.09.18 1:01
Longbottom nie znał strachu, był człowiekiem nieustępliwym, odważnym w swej głupocie i zapalczywości, wyzwany również – czy to do walki, czy zapędzony do jakiegoś zadania – nie znał słowa nie. Zatem, gdy tylko usłyszał, że to jemu przypada kupno prezentu dla Rowan, nieznacznie się ucieszył, lecz i również z lekka niepokoił, ponieważ nie był człowiekiem, który rozpoznaje kobiece pragnienia i daleko mu było do łowcy dziewczęcych serc, więc był z lekka zaniepokojony faktem, że nie wiedział zwyczajnie, czego takie panny jak Rowan pragnąć by mogły. Księcia z bajki może, świętego spokoju albo domku nad morzem – ale pierwszego kupić nie można było, drugiego również, a na trzecie sam sobie nie mógł pozwolić, więc ograniczył się do kilku wizyt w sklepach, w których czuł się co najmniej nie na miejscu. Nieco skonfundowany, otoczony zapachem kwietnych i słodkich perfum, szybko wyszedł ze sklepu z biżuterią i postanowił wykazać się pomysłowością oraz kreatywnością! Najpierw pomyślał, że coś dla niej namaluje, lecz praca porwała go na tyle, że kilka chwil przed wyjściem, pochwycił jakiś ładnie wyglądający przedmiot, kazał spakować go Brawurce w jakiś świetny papier, żeby generalnie wyglądał wspaniale i ruszył na podbój wszechświata. Po drodze wraz z Rią oraz Nealą popędził po kupno herbaty; generalnie dzień zapowiadał się interesująco, bo już po ciężkiej przeprawie z dziwacznym handlarzem, pojawili się na urodzinach z lekka spóźnieni. Gdy Sprout otworzyła drzwi, zauważyła zmachanego blondasa dźwigającego jakiś dziwny przedmiot i dwie rude dziewczyny z rozwianymi, naelektryzowanymi czuprynami.
-Onaszczęście, nie ma jeszcze Sophii, nie? - miał nadzieję, że jej jeszcze nie ma, bo tak jakby to miała być niespodzianka i Rufus chciał zobaczyć jej minę! - To dla ciebie – wpakowuje jej w ręce pakunek, który ledwo już sam dźwigał – No więc, zanim otworzysz, musisz wiedzieć, że ten prezent jest starszy od ciebie! To taka rzecz, dajmy na to, z duszą! Zatem Wszystkiego Najlepszego, niechaj ci służy i pięknie wygląda, na przykład – tutaj wprowadził ją do jej własnego salonu biorąc ją bezpardonowo pod pachę i wskazując jakieś przypadkowe miejsce, w którym zmieściłaby się porcelanowa waza – o, tam! Chociaż nie wiem, czy to nie jest waza do zup – właściwie nie znał się na tym nic a nic, u niego w domu takimi sprawami zajmowała się Brawurka – aleee wyobraź sobie, że organizujesz wieczorek poetycki, zapraszasz swoje koleżanki, gotujesz zupę – tak się robi, prawda? - a potem stawiasz ją w takiej wazie. One pytają, czy to jakaś podróbka, bo ło panie, na środku lwie godło, obok jakieś pozłacane celtyckie wzory – w tym pełna gestykulacja i tonacja głosu najprawdziwszego aktora – a może kradzione?, mówią. A ty odpowiadasz drogie panie, to najprawdziwsza waza od najprawdziwszego Longbottoma, z dziada pradziada!, – prezentację prezentu mieli za sobą, cały w rumieńcach, z rozwianą czupryną, odetchnął – No a dla Sophii kupiliśmy biżuterię, mam nadzieję, że jej się spodoba, myślisz, że tak? - nie pamiętał, żeby Sophia nosiła jakieś ozdoby, ale to dobrze, czas przełamywać bariery - przynieśliśmy jeszcze czerwoną herbatę - dodał jeszcze, na samym końcu, ze szczerym spojrzeniem wspominając tę pamiętną wyprawę do najdziwniejszych okolic Pokątnej - A tak w ogóle, to Wszystkiego Najlepszego! - chyba się powtarzał, ale nie obyło się bez uścisku.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Salon [odnośnik]07.09.18 17:09
W szpitalu św. Munga było wciąż niezwykle wiele pracy. Sale chorych były przepełnione, wciąż wzywani byli czarodzieje zajmujący się remontowaniem budynków, specjalizujący się w czarach budowlanych, aby powiększali komnaty, bądź tworzyli nowe. Brakowało już łóżek, choć większość pacjentów, którzy ucierpieli podczas pożaru Ministerstwa Magii, została już dawno wypisana do domu. Pracy nie brakowało na żadnym oddziale. Poppy często zostawała po godzinach, bo zwyczajnie nie miała serca wychodzić i zostawić swych pacjentów, a w domu czekało na nią jeszcze więcej pracy - badania nad nowym eliksirem, który mógłby wspomóc Zakon Feniksa w walce. Ordynator oddziału był tak zdziwiony, że poprosiła o możliwość wyjścia wcześniej z dyżuru, że zgodził się od razu - bo nigdy z ust Poppy podobna prośba nie padła. Dziś okazja była jedak wyjątkowa i opuścić wcześniej szpital po prostu musiała. Na urodzinach ukochanej kuzynki pojawić się nie tylko wypadało, lecz przede wszystkim bardzo tego chciała. Mijała się z Rowan na korytarzach szpitalnych, jednakże zawsze brakowało im czasu do rozmowy i tak naprawdę czuła, że nie widziały się od bardzo dawna - i tęskniła za nią wielce! Od razu po pracy popędziła do domu, aby wziąć kąpiel i się przebrać. Poppy nie zwykła się stroić, nie była modnisią, a skromność ceniła ponad wszystko, lecz była zdania, że ubiór musi być odpowiedni do okazji - i to wyraz szacunku do drugiej osoby. Wczorajszego dnia przygotowała jedną ze swych nielicznych sukienek na specjalne okazje, szatę o błękitnej barwie, z rozkloszowaną spódnicą do kostek i guziczkami na przedzie góry z cyrkoniami. Prostą, lecz elegancką. Ciemnobrązowe włosy splotła w skromny warkocz, który związała niebieską kokardką. Nie malowała się nigdy, dlatego wszystko zajęło jej niewiele czasu. Prezenty dla Rowan i Sophii także miała przygotowane, a jakże by inaczej, zgarnęła je więc do torby i uzbrojona w dwa bukiety polnych kwiatów opuściła swoje mieszkanie. Na Pokątną, gdzie mieszkała kuzynka, dotarła Błędnym Rycerzem, jak zawsze zresztą, nie udźwignęłaby tyle, gdyby miała lecieć na miotle. Odnalazła kamienicę numer 26, a po chwili także i odpowiednie drzwi mieszkania numer 3. Przełożyła bukiety do lewej ręki i zapukała nieśmiało prawą.
- Wszystkiego najlepszego, Red! - odezwała się od razu, gdy zza drzwi wychyliła się ruda głowa i czerwone usta kuzynki. - Dzień dobry! Dziękuję za zaproszenie, cudownie cię widzieć - czuła radość i ulgę, że widzi Sproutównę całą i zdrową. I wyraźnie zadowoloną! Uściskała Rowan serdecznie i ruszyła w głąb mieszkania, uprzednio wręczając jej jeden z bukietów - ten ułożony z maków i dzikich róż. - To dla ciebie, kochana!
Prezent zamierzała jej wręczyć w odpowiednim momencie. W środku dostrzegła Rufusie, z którym przywitała się grzecznie. - Dzień dobry, lordzie Longbottom - rzekła łagodnie, po czym zajęła jedno z krzeseł. Czekali na innych, w tym czasie zajęła się więc kilkoma ciasteczkami, bo dopiero na widok tych pyszności poczuła jak bardzo jest głodna!
Gdy zgromadzili się inni i nadeszła pora składania życzeń solenizantkom, panna Pomfrey ustawiła się grzecznie w kolejce, a gdy wreszcie udało jej się podejść do Rowan znowu ją uściskała. - Moja urocza Rowan, życzę ci wszystkiego co najlepsze, przede wszystkim dużo zdrowia, bo wiesz, że zdrowie to jest najważniejsze. A także spełnienia wszystkich twoich najskrytszych marzeń, życzliwości i spokoju... Bądź szczęśliwa, tak po prostu, dobrze? - ucałowała Red w oba policzki i wręczyła jej zapakowany w pudroworóżowy papier prezent, owinięty wściekle różową kokardą, w środku którego Red mogła znaleźć książkę Quidditch przez wieki oraz romantyczne Odcienie magii, które Poppy czytała z wypiekami na twarzy. Oprócz książek znalazł się także złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie myszki. Po chwili podeszła do drugiego rudzielca, którego także uściskała nie niej serdecznie i ucałowała w oba policzki. - Sophio! Tobie także życzę przede wszystkim zdrowia i szczęścia, lecz także wiele odwagi, choć ci jej nie brakuje, a także pomyślności. Niech ci los sprzyja, a praca oszczędza, dobrze? Niech się spełnią twoje marzenia, kochana - wyrzekła z uśmiechem, po czym pannie Carter także wręczyła prezent. Była to także - ależ oczywiście - książka. A było nią Praktyczna magia obronna i jej zastosowanie w walce z czarną magią, bo to bardzo praktyczne, a oprócz tego pakunek zawierał także nowiutki zestaw do gry w gargulki. Wręczywszy solenizantkom prezenty i złożywszy życzenia, odeszła na bok, wdając się w rozmowę z inną kuzynką Sprout. Bawiła się dobrze, lecz nie mogła zostać długo - miała naprawdę wiele pracy.


| zt
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Salon [odnośnik]08.09.18 12:29
Oczywiście, że nie mogło jej tu zabraknąć. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby opuściła podobną balangę, no i Red najprawdopodobniej także by jej tego nie wybaczyła, a gniew rudej zwiastował jedynie kłopoty. Nie śmiałaby się narazić tak niebezpiecznej kobiecie z ogniem we włosach i sercu. Aby zadbać o swoje bezpieczeństwo oraz komfort psychiczny jako jedna z pierwszych potwierdziła swoją obecność, choć nie wiedziała nawet, czy nie będzie kolidować to z treningiem Harpii z Holyhead. Tego Maxine jeszcze nigdy nie zrobiła, pojawiała się dosłownie na każdym, jednakże... Opuścić taką imprezę to grzech. Na całe szczęście wszystko ułożyło się po myśli Desmond. Ten dzień od treningu był wolny, miała więc sporo czasu, aby odpowiednio się przygotować - bo musiała się przecież godnie zaprezentować, czyż nie? Nie mogła wyglądać lepiej od solenizantek, toż to zbrodnia, ale wciąż. Wstała dość późno, bo sen to zdrowie, a ona nie miała zamiaru wychodzić przed końcem imprezy. Gorąca kąpiel, mocna kawa i obiad w postaci walijskiego gulaszu na śniadanie postawiły Desmond na nogi. Mogła z filiżanką herbaty usiąść przed toaletką i się wystroić: kilka kosmyków znad skroni spięła z tyłu głowy ozdobną spinką, a resztę włosów zakręciła w delikatne loki i pozostawiła rozpuszczone. Z szafy wyciągnęła zieloną, elegancką sukienkę z rozkloszowaną spódnica, ale niezbyt strojną, bo przecież nie szła na bal, niewielkie przyjęcie odbywało się wszak w mieszkaniu Red, w którym gościła już kilkukrotnie.
Ostatnim etapem przygotowań było kończenie pakowanie prezentów dla Rudzielców i mogła ruszać w drogę. Ze względu na sukienkę nie zdecydowała się na lot na miotle, tylko Błędnego Rycerza, którego wezwała już po opuszczeniu terenu objętego zaklęciami ochronnymi. Kwadrans później podążała już ulicą Pokątną w poszukiwaniu kamienicy numer 26. Do odpowiedniego mieszkania wlazła bez pukania, bo i po co, skoro była zaproszona?
- To jaaaaaa! - zawołała od progu, szukając spojrzeniem rudej głowy. A gdy odnalazła już rudego krasnala uściskała go serdecznie. - Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin, Red! - odezwała się od razu, klepiąc niższą koleżankę po główce. Nie dała jej prezentu tak od razu. - Na to musisz chwilkę poczekać - zaśmiała się, podążając w głąb mieszkania, gdzie spotkała lorda Longbottom i młodszego brata Rowan. Je uwagę przykuło dziwne naczynie z wymalowanym lwem. - A co to za prehistoryczny relikt? Będziemy jeść przedwieczną pomidorową zrobioną z rosołu z wczoraj? - spytała wskazując brodą na wazę, nieświadoma, że był to prezent od eleganckiego lorda.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Salon [odnośnik]08.09.18 21:09
Zepsuła. Zepsuła niespodziankę. To dlatego, że zaprosiła dzisiaj Sophię do siebie. Miało być wspaniale - rywalizacja pływacka w jeziorze w Ottery St. Catchpole, piknik oraz świętowanie do upadłego przy przepysznym torcie, jakie upiekły nad ranem wraz z mamą. Wyszło jak zwykle, czyli jedna, wielka klęska żywiołowa. Okazało się, że w miejscowym zbiorniku wodnym zalęgnął się druzgotek jaki szybko zniweczył wszelkie zmyślne plany Rii. Musiały z kuzynką prędko opuścić wodę, a później nie było już odpowiednio urodzinowego nastroju. Choć ciasto w istocie smakowało nieziemsko, to jednak wypad do memortków oraz całe popołudnie odbiegało od wielkich wyobrażeń rudzielca. Nieumiejącego trzymać języka za zębami. Od razu chlapnęła jęzorem o przyjęciu u Rowan i Weasley była więcej niż pewna, że Sprout zabije ją, gdy tylko się dowie. To sprawiło, że resztę czasu pomiędzy dwiema imprezami spędziła na podenerwowaniu. Miała spotkać się z Rufusem i Nealą jeszcze przed przekroczeniem progu mieszkania uzdrowicielki na Pokątnej, ale Rhiannon robiła wszystko, żeby to opóźnić. Gorączkowo myślała nad wszelkimi wymówkami świata jakimi mogłaby uraczyć solenizantkę w razie gdyby sprawa sypnęła się jak babka z piasku na morskim wietrze.
Siedziała właśnie przy kuchennym stole, uporczywie wpatrując się ciemnymi oczami w tarczę zegara - próbując zakląć czas, żeby upływał wolniej. Niestety metalowe wskazówki okazały się oporne na niewerbalną magię zawziętej Harpii i w pewnym momencie czarownica zwyczajnie musiała opuścić domostwo oraz rodzinną mieścinę. Ucałowała mamę w policzek na pożegnanie, żeby dostać się na miejsce zbiórki o czasie.
Powitała Rufusa oraz swoją kochaną siostrzyczkę i wtedy wszyscy troje udali się do kramów na Pokątnej. Stoiska prezentowały się bardzo bogato i biedna (dosłownie) Ria miała poważne wątpliwości co do idealnego prezentu dla obu jubilatek. Lord Longbottom był nadzwyczaj zadowolony z siebie kiedy dźwigał misternie zapakowany przedmiot, ale nie puścił pary z ust uchylając rąbka tajemnicy prezentującej zawartość fikuśnego papieru. Nie naciskała, dużo mocniej rozglądając się za czymś idealnym - i niestety niezbyt drogim. Wreszcie znaleźli urokliwy sklepik gdzieś na rogu. Odkąd tylko przekroczyli próg poczuli unoszącą się w powietrzu mieszankę ziół; przyjemnie drażniła nozdrza. Podstarzała kobiecina o niezwykle jasnych tęczówkach poleciła im jedną ze swoich herbat, jak ją nazwała i nie wiedzieć dlaczego Rhiannon postanowiła zaufać nieznajomej na tyle, że zostawiła u niej kilka sykli dziękując za pomoc.
Wreszcie mogli ruszyć do mieszkania Rowan - Weasley wciąż się denerwowała, ale maskowała wszystkie tego oznaki szerokim uśmiechem. Weszły z Nealą pierwsze, za nimi gentleman Rufus; poszły od razu do pierwszej z solenizantek. - Sto lat, sto lat! - śpiewała rozradowana Harpia uwieszając się na szyi przyjaciółki. - Kupiłam wam świetny napar, sprzedawczyni mówiła, że to pomaga wzniosłości umysłu - wyjaśniła Ro powód, dla którego zdecydowała się nabyć tę mieszankę. Mrugnęła też bardzo znacząco. - Po co truć się alkoholem? - dopytała, choć miała świadomość jak mocno retorycznym było to pytanie. I tak trunków wysokoprocentowych nie mogło zabraknąć, to pewnego rodzaju urodzinowa tradycja. Ruda otworzyła już buzię, żeby powiedzieć coś więcej, ale jej starania przerwał znów lwi przyjaciel, który zaczął zachwycać się swoim prezentem. No, no, na pewno kosztował krocie. Ria uśmiechnęła się jednak kpiąco na ten widok i spojrzała porozumiewawczo na pozostałe rudowłose czarownice. - Max! - pisnęła wtedy, dostrzegając blondynkę wchodzącą do pomieszczenia. Uściskała ją, po czym znów obróciła się w stronę zabytkowej wazy. - Oj nie śmiej się, Rufusek pozbywa się majątku na rzecz biednych - odpowiedziała poważnie, cudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - Nie no, klasa prezent - przyznała bez cienia sarkazmu i poklepała mężczyznę po ramieniu. Tak, żeby dodać mu otuchy, starał się, to najważniejsze!



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley
Re: Salon [odnośnik]10.09.18 14:13
Artur cenił sobie punktualność, w końcu tego wymagało dobre wychowanie. Niestety cenił też poznawanie nowych rzeczy, przez co jako środek transportu wybrał mugolski autobus. Niestety posiadał nikłą wiedzę na temat prozy niemagicznego życia, nieświadomy ułomności ich komunikacji publicznej. Planował spotkać się z Rufusem przed wejściem, ale zamiast tego utknął w korku, słuchając anegdot podstarzałego dentysty, który usiadł koło niego. Nie do końca zrozumiał kim jest „dentysta”, ale miało to chyba związek z leczeniem zębów lub torturami. Stawiał na drugie, ponieważ jego tymczasowy towarzysz pokazywał mu ślady po ugryzieniach, zostawione przez jego nieletnie ofiary.
Przybył na miejsce, gdy Ria Weasley wygłaszała opinię na temat alkoholu.
- Zawsze wiedziałem, że pani Kapitan ma kontrowersyjne poglądy, ale nie że aż tak! - zdziwił się nieco teatralnie. - Cześć wszystkim! Mam nadzieję, że się nie spóźniłem.
Od czasu wspólnego meczu zwracał się do niej per „Pani Kapitan”, oby jej tym za bardzo nie denerwował.
Utkwił wzrok w prezencie od Rufusa. Mógł się domyślić, że jego brat wymyśli coś głupiego, Artur ledwo powstrzymał się od śmiechu.
- Czy to Waza z Benwick, bezcenny artefakt rodowy? Mogłeś powiedzieć, to przyniósłbym miecz sir Galahada – zażartował. - Uważajcie, waza ponoć jest przeklęta. Każdą zupę zmienia w grochówkę, dlatego nikt jej nie używał od wieków.
Sięgnął po swój prezent dla Rowan, zapakowany w elegancki papier w złote znicze, które leniwie machały skrzydełkami.
- Wszystkiego najlepszego, samych sukcesów w łataniu dziurawych aurorów! Nie byłbym sobą, gdybyś nie dostała książki, ale mam też coś praktycznego. Przyda się do następnej miotły.
Kupił jej nowy podręczny zestaw miotlarski, w którego skład wchodziła książka „Poradnik samodzielnej konserwacji mioteł” (edycja limitowana, poszerzona o komentarze czołowych zawodników), pasta Fletwooda, klipsy do spinania gałązek oraz kompas z uchwytem do rączki. Od siebie dorzucił jeszcze pudełko z czekoladową żabą, to chyba był powoli jego znak rozpoznawczy. Rozważał coraz realniej zakup ropuchy, chyba nazwałby ją Teodora.
- Odkładamy gdzieś prezenty dla Sophii? - spytał, ściskając w ręku drugi pakunek, tym razem ukryty pod papierem w rude wiewiórki.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Salon [odnośnik]12.09.18 20:42
Tak właściwie, to na urodzinach żadnych już od dawna nie byłam. Bo tak ostatnio to mało kto te urodziny w ogóle robił. Trochę to smutne było, ale chyba już tak wychodziło, że ludzie jacyś zabiegani jakby bardziej i bardziej poważni i smutni i na to świętowanie trochę jakby czasu zaczynało brakować. I mnie samą to za bardzo nie radowało, bo tak bez radości, to i szczęście trudniej znaleźć jest. W całym tym szaleństwie którym życie samo w sobie było, trzeba było i na wytchnienie siłę znaleźć. Dlatego też tak nie zgodziłam się kiedyś na to, żeby nie mieszkać z Brendanem. Bo on choć serce dobre miał, to nie raz zapominał o sobie samym. Więc potrzebował mnie, bo ja mu tą chwilę oddechu na siłę wmuszałam i bez pytania i wyjścia nie miał, jak wziąć i oddech złapać.
I wcale się nie bałam jego groźnej miny, bo sama równie groźną robić potrafiłam.
A dzisiaj pozwoliłam, żeby Rufus razem z Rią po mnie przyszli, ale że wiedziałam, że do kuzyneczki Rowan idziemy, to też nie chciałam tak z pustymi rękami. Nie bardzo wiedziałam, co kuzyneczka lubi, ale w końcu doszłam do wniosku, że pączków to mało kto nie lubi. Więc na nie postawiłam. Bo i je robić już umiałam i właściwie wszyscy mówili że dobre były, a chyba by mnie nie kłamali, żeby mi miło było. Więc za robotę się wzięłam z werwą i nawet to w miarę sprawne wyszło i mąki tyle nie było wszędzie co wcześniej. Więc i sprzątanie jakoś tak ładniej poszło. Ogólnie wszystko wyszło ładnie, a potem był dzwonek do drzwi i wyjście. I nawet długo na mnie czekać nie trzeba było Bo tylko kilka chwil jak wzięłam i spakowałam te moje nieszczęsne - albo i szczęsne pączki i do drogi gotowa byłam.
U kuzyneczki Ro to w sumie nie byłam jeszcze, ale znów też nic za bardzo straconego. Całą drogę coś mówiłam, na szczęście i Ria i Rufus mówili, bo tak czasem mam wrażenie, że mówię głównie ja. Zwłaszcza z Brendanem, ale od niego to już przywykłam. Tak słuchałam co Rufus opowiada lekko marszcząc brwi, ale i uśmiechając się rozbawiona na te jego słowa. A potem zamrugałam, jak kuzyn Artur wziął i o jakiejś klątwie powiedział. W końcu zamrugałam kilka razy.
- Oh, kuzyneczko. Dni narodzin zawsze jakieś radośniejsze mi się zdają. - powiedziała do Rowan wciskając w jej dłonie pakunek. - Ja to wzięłam i pączki dla was zrobiłam. Bo mama zawsze powtarzała, że czasem człowiek sam musi sobie życie osłodzić, jeśli ono zbyt słodkie nie jest. Ja to ci jednak życzę, żebyś lukru ze słodkości nie potrzebowała, bo życie samo w sobie słodkie będzie dla ciebie. - zakończyła zgrabnie i dźwięcznie. Wspinając się na palcach, by zostawić na jej policzkach kilka buziaków. - Hiacynt? - zmarszczyła lekko brwi, nie potrafiąc zrozumieć jak on wziął i wziął się tutaj właśnie. Przekrzywiła lekko głowę z pytając wyrazem na twarzy.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Salon [odnośnik]12.09.18 23:03
To nie tak, że bał się odmówić Rowan. Młodziutka uzdrowicielka miała po prostu bardzo dominujący charakter, a w kontraście z takim usposobieniem, skłonność Aldricha do współpracy i osiągania kompromisów (co powinniśmy gwoli sprawiedliwości nazwać mimo wszystko uległością po prostu) nader szybko dochodziła do głosu. W związku z powyższym, na przyjęcie urodzinowe, przyjęcie będące na dodatek po części niespodzianką, stawił się niezawodnie, chociaż nie przewidywał w najśmielszych snach swojego uczestnictwa w podobnej imprezie innej niż jakiś jubileusz jego smarkatej (bystrej, przeuroczej, przekochanej)  siostrzenicy w akompaniamencie papierowej girlandy i wielokolorowego tortu, jaki funduje jedzącemu próchnicę już po pierwszym kęsie. Z tą wizją zakorzenioną głęboko w myśli i obawą, że jakimś cudem okaże się najstarszym ze zgromadzonych gości (nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało, gdyby to założenie miało okazać się prawdą), zapukał do drzwi mieszkania Rowan.
- Nie spóźniłem się chyba? Przepraszam. – wychodząc z założenia, że rzucone w ramach powitania przeprosiny nikomu jeszcze nie zaszkodziły, tak właśnie zaznaczył swoje przybycie. Stan jego, ogólnie dosyć rozwiany widoczny był gołym okiem, jako finalny efekt połączenia pośpiechu w opuszczeniu szpitala z dotarciem na Pokątną na pożyczonej od znajomego miotle. Przez drzwi przecisnął się z trudem, pod pachą trzymając wspomniany środek transportu i zapakowane w lśniący zielony papier pudło. Przez drugie ramię przewieszoną miał długą tekturową tubę obwiązaną czerwoną wstążką. Opakowanie wieńczyła spora kokarda, związana w sposób być może za bardzo przypominający fachowy węzeł, jakim posługiwali się czasem uzdrowiciele, ale liczą się przecież intencje.
Kiedy udało mu się już wejść i zorientować, że wcale się jednak nie spóźnił, kilka chwil zajęło mu zebranie się w sobie, by podejść do Rowan ze wspomnianym wcześniej podłużnym opakowaniem. W środku krył się sporych rozmiarów plakat ukazujący angielską drużynę narodową w składzie z poprzednich mistrzostw świata w quidditchu. Nie zajęli co prawda bajecznie wysokiego miejsca w klasyfikacji, ale plakat był podpisany przez wszystkich zawodników i miał wcale niezłą wartość kolekcjonerską. Aldrich trochę się go naszukał, ale kiedy jeszcze w wieku nastoletnim postanowi się, że będzie się kibicowało maleńkiej wschodnioeuropejskiej drużynie tylko dlatego, że mają świetną nazwę, na której język można sobie połamać, do momentu osiągnięcia wieku lat dwudziestu siedmiu nazbiera się całkiem sporo kontaktów, z których najlepsi potrafią załatwić takie cudeńka, i to po cenie jak dla krewniaka.
Aldrich podejrzewał, że bezpieczniejszą, a na pewno bardziej odpowiednią dla niego opcją prezentu dla Rowan byłoby kupienie jakiejś książki dotyczącej magimedycyny, ale ostatecznie stwierdził, że z takich prezentów mało kto się cieszy. O entuzjazmie, jakim panna Sprout darzyła najpopularniejszy na wyspach sport wiedział zaś dość dobrze nawet będąc tylko jej kolegą z pracy, zdecydował się więc pójść w tę stronę.
- Wszystkiego najlepszego, Rowan – wydusił z siebie, obdarowując drobniutką uzdrowicielkę niezdarnym uściskiem. Musiał się do tego sporo nachylić, pewnie dlatego wyszło tak pokracznie. – Życzę samych sukcesów w pracy, a przede czasu na odpoczynek po niej. W końcu nie samym szpitalem się żyje, prawda? – zakończył nieporadnie, uśmiechając się.
Drugi pakunek, ten z prezentem dla Sophii, odłożył na tę chwilę w okolice stolika zastawionego jedzeniem, by podczas oczekiwania na drugą gwiazdę wieczoru zakręcić się tam i być może uszczknąć co nieco. W biegu między Mungiem a Pokątną jakoś zapomniał o obiedzie. Przedtem zapomniał też o lunchu, ale na to znalazło się doskonałe wytłumaczenie, to samo zresztą, co zawsze – urwanie głowy na oddziale.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Salon [odnośnik]14.09.18 13:38
No zwyczajnie wiedziała, że się spóźni. Chyba ten niezbyt elegancki zwyczaj przejęła w pewnym sensie od swojego brata, chociaż zawsze bardzo starała się zjawiać na miejscu o czasie. Ale nie dało się zaprzeczyć, że było coś dużo ważniejszego niż punktualne pojawienie się w miejscu urodzin i Florence była pewna, że organizatorka imprezy na pewno by się z nią zgodziła - bo kiedy w grę wchodziło udekorowanie przysmaków, nie było mowy o pośpiechu! Pośpiech równał się niedbałości, a nikt nie chciał, aby lodowe przekąski podane na imprezie świętującej podwójne urodziny były nieestetyczne, prawda? Florence włożyła całe swoje serce oraz użyła wszystkich sztuczek, jakie znała, żeby lody wyglądały fenomenalnie. Na dobrą reputację lodziarni trzeba było zapracować, a potem także ją utrzymać, co było chyba nawet trudniejszym zadaniem! Chociaż nie da się też zaprzeczyć, że Florence mogła się zabrać za wykonanie tego konkretnego zamówienia po prostu nieco wcześniej i wtedy uniknęłaby spóźnienia... Ale to już nieważne! Nieważne, bo oto znalazła się pod wskazanym adresem - całe szczęście, że to mieszkanie nie znajdowało się daleko. Mniejsze ryzyko, że lody się roztopią.
- Pilna dostawa! Lody, lody dla ochłody! - zawołała od progu wesoło, kiedy tylko otworzono jej drzwi. Właściwie planowała je tylko dostarczyć, wedle zamówienia i zaraz potem wyjść. Dość szybko zlokalizowała zatem Rowan, przekazując jej przytaszczony przez siebie pakunek - Lepiej jedzcie je szybko, albo schowaj je chociaż do lodówki. - poradziła jej, zaraz jednak przypominając sobie, że skoro już tutaj wpadła, nawet na chwilę, to powinna przecież złożyć rudowłosej życzenia - No, a poza tym to życzę ci miliona lat szczęśliwego życia w otoczeniu samych przyjaciół - odezwała się, ujmując dłonie jubilatki. Słyszała, że miały być dwie, ale drugiej nigdzie nie widziała (w końcu widziała tylko jedną papierową koronę!). Może jeszcze nie pojawiła się na imprezie? Odrobinkę dziwne, ale w sumie Florence nie wiedziała, że całe to przyjęcie miało być niespodzianką. Najwyraźniej nie tylko ona się spóźniała. - Życzę wam udanej zabawy, tymczasem ja już nie przeszkadzam. - pożegnała się szybko, widząc, że w mieszkaniu robi się tłoczno, a potem skierowała się do wyjścia.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Salon Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Salon [odnośnik]19.10.18 22:43
Był dokładnie dwudziesty siódmy dzień lipca, kiedy Joseph Wright zatrzymał się przed drzwiami do mieszkania pod numerem 3 w jednej z kamienic przy ulicy Pokątnej. Wiecznie rozczochrane kłaki przysłonił wyjątkowo kowbojskim kapeluszem, jasne ślepia ukrył za okularami przeciwsłonecznymi (choć przecież wewnątrz budynku słońce nie miało prawa go razić). Do tego niebieska koszula w drobne kropki wsadzona do jeansowych spodni opatrzonych w skórzany pasek. Elegancko, choć nieprzesadnie i do tego... no, bez dwóch zdań - dość mugolsko - ale lubił się tak nosić. Poza tym dziś miał być in-konczigo (czy jakoś tak) - tajniakiem znaczy. Przynajmniej jeszcze przez chwilę.
To był jeden z jego najbardziej porąbanych pomysłów w ostatnim czasie. Mimowolnie uśmiechnął się pod wąsem.
Przyszedł na urodziny. Na urodziny dziewczyny, której najprawdopodobniej nigdy wcześniej nie widział na oczy, a z całą pewnością takiej, której kompletnie nie znał. Jedyne co o niej wiedział to to, że była jego fanką. A teraz stał pod jej drzwiami zza których dobiegała muzyka i wesoły gwar zapewne gości.
Jak do tego doszło?
Jego mała, wyjątkowo uczona kuzynka - Charlie Leighton - w zasadzie nie interesowała się quidditchem, a co za tym idzie raczej nie należała do jego wiernie kibicujących fanek. Kompletnie jej nie rozumiał (nie tylko w kwestiach sportowych), ale kochał całym swoim sercem. Od tego ma się w końcu rodzinę, prawda?
Kiedy więc pewnego pięknego dnia poprosiła Joe o bilety na jego mecz, był wyjątkowo mile zaskoczony. Poprosiła raz, drugi, trzeci... tyle że jakoś nie widywał ani na ani po meczach swojej małej kuzynki - to już samo w sobie było zastanawiające... Do tego zaczęła prosić go o te tajemnicze autografy. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, tylko wypisywał jak leci (bo przecież dbał o swoich fanów), ale tak rok w rok autograf dla tajemniczej Red...? Intrygująca sprawa, a Joe właśnie takie lubił!
Nic więc dziwnego, że kiedy i tym razem otrzymał podobną prośbę od kuzynki, po prostu nie wytrzymał i zaczął ją wypytywać o tą całą Red. Czego się dowiedział? Że to przyjaciółka Charlie, jego fanka i że ma urodziny. I że jak chce wiedzieć więcej, to niech przyjdzie popołudniu na Pokątną 26/3.
W pierwszej chwili parsknął śmiechem na ten szalony pomysł. Przecież nie wparuje na urodziny kompletnie mu obcej dziewczyny (dziewczynki - bo zapewne w wieku małej Charlie)! Chociaż w sumie... czemu nie? Red co roku prosiła o jego autograf i o bilety... dlaczego tym razem nie miałby jej tego przekazać osobiście? I wreszcie poznać tą swoją tajemniczą fankę? Gdyby na jego urodzinach pojawiła się na przykład... Joscelind Wadcock, to byłby zachwycony, więc może i w tym wypadku to zadziała?
Właśnie z takim nastawieniem i swoim charakterystycznym zawadiackim uśmiechem jeszcze raz zerknął na prezent, który opakowany złotym papierem i przepasany czerwoną wstążką, trzymał w dłoniach. W zasadzie w środku nie znajdowało się nic wielkiego, ot, zwyczajowo jego zdjęcie z autografem, po dwa bilety na najbliższe mecze i jego granatowa koszulka ze złotym logiem Zjednoczonych z Puddlemere na piersi i z jego nazwiskiem oraz numerem 5 na plecach. Nic wielkiego.
Gdyby znał tą dziewczynę choć trochę, to może wybrałby bardziej trafiony prezent, a tak... wybitnego wyboru nie miał.
Nie bawił się w pukanie do drzwi, bo oprócz porąbanych pomysłów charakteryzowała go jeszcze jedna cecha - wielkie wejścia.
Właśnie dlatego odchrząknął i nie zwlekając już dłużej wparował do mieszkania. Drzwi może trochę za bardzo za nim huknęły, ale zupełnie się tym nie zraził.
- PRZESYŁKA DLA RED! DO RĄK WŁASNYCH! - jego donośny głos przetoczył się po mieszkaniu z łatwością przebijając się poprzez gwar rozmów i puszczoną muzykę (miało się tą wprawę w przekrzykiwaniu licznej i wyjątkowo głośnej rodziny, nie?). Tym samym zsunął okulary niemal na sam czubek nosa i rozglądnął się znad nich po zebranych wciąż z tym swoim łobuzerskim uśmiechem.
A jeśli jakimś cudem pomylił adresy? - przemknęło mu jeszcze przez myśl. Nie, to przecież niemożliwe.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Salon [odnośnik]28.12.18 20:57
Tym razem pozwala sobie na głośny stukot obcasów uderzających o drewniane panele, tym razem pozwala ożyć domostwu pasmem dźwięków oraz emocji przyjemnych, których z pewnością tego dnia zazna. Chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu, Rowan była naprawdę dobrej myśli — torty przybyły na czas i należały do tych z rodzaju idealnych (oby też podobnie smakowały!), wystrój oraz jedzenie wydawały się być wystarczające, a Sophia jej droga kuzynka wyglądała jak hm...kobieta warta tego, by się za nią oglądać. Nie to, żeby zwykle tego warta nie była, jednak ciężko dostrzec cokolwiek pod brudem, krwią i maskującymi, paskudnymi i — ku jej zgrozie — męskimi ciuchami. Ale Red nie narzekała i wcale, ale to wcale nie planowała podpalić garderoby wyższego rudzielca. W ogóle. Tak też była naprawdę dobrej myśli, dzięki której z promiennym uśmiechem na pełnych ustach mogła uchylić drzwi. Promienny uśmiech ustąpił zaraz temu bardziej rozczulonemu, bo oto stał przed nią jej młodszy braciszek. Dlatego też nim zdołał wyrzec cokolwiek, ta już wspięła się na same czubki palców, tuląc do siebie młodzieńca.
Cyntuś! Tak się cieszę, że jesteś i czemu ty wciąż rośniesz, jak ja powiedziałam ci, że powinieneś przestać rosnąć — wita się z wyrzutem, chociaż gołym okiem widać, że całkowicie fałszywym. Najwyraźniej pogodziła się z faktem, że była pokurczem rodziny i nie istniała szansa, iż w swoim otoczeniu odnajdzie kogoś niższego. Zdarzyło się to tylko raz, lecz praca stanowczo się nie liczyła! — I oczywiście, że jesteś pierwszy! W końcu pierwsi goście, to ci najważniejsi — dodaje z niezaprzeczalną pewnością siebie, prowadząc Sprouta do salonu. Tam też wysłuchała życzeń ze śmiechem serdecznym, przyjmując prezent oraz buziaki. W takich chwilach naprawdę cieszyła się, iż nie jest jedynaczką.
Jesteś kochany, ale wiedz, że jeśli już, to będę mieć jednego berbecia i to tylko po to, by móc przyglądać się jak wszyscy o niego walczycie — oświadczyła Rowan, skrzętnie ukrywając fakt, iż lata temu podczas jednej z tych bardziej szalonych imprez przehandlowała swoje nieistniejące dziecko po pijaku Rii. Wzdycha raptownie, czując jak troska i obawy na nowo w niej wzbierają — Nie wiem Cyntuś, kto przyjdzie, zaprosiłam wszystkich, ale wiesz, jak sytuacja wygląda. W tym chaosie mogą nie mieć czasu — nawet nie kryje smutku oraz żalu, ale to nie tak, że mogłaby mieć komukolwiek za złe zapominalstwo. Obecna sytuacja w kraju była naprawdę ciężka i nie chciała wymagać od nikogo rzeczy niemożliwych. Rozlega się jednak kolejny dzwonek do drzwi, tak też Red mierzwi jeszcze dobrodusznie włosy swemu ukochanemu ziarenku i rusza powitać kolejnych gości. Już otwiera usta, pragnąc powitać najmilsze ryże Weasleyówny oraz rodzynka Longbottoma, kiedy to Rufus porywa ją, dosłownie zasypując setką słów, panienka Sprout ostatkiem sił jest w stanie przekazać Rii na migi, że najprawdopodobniej ją zatłucze za wypaplanie Carterównie o przyjęciu. Co było jawnym kłamstwem, bo długi jęzor Harpii w zasadzie się przysłużył jej emocjonalnemu szantażowi, ale niech dziewczyna trochę jeszcze pocierpi.
Kurcze, Rufus, to naprawdę niezwykłe eee...totalnie niepotrzebne ...cacko, którego nigdy nie miałam — kończy kulawo, zaraz jednak klepie mężczyznę po ramieniu — Dzięki, na pewno się do czegoś przyda. Ale nie do wieczorków poetyckich, do nich pasuje jedynie filet mignon — stwierdza wesoło, robiąc jednocześnie minę do Max Okrutnica! — burczy, pokazując blondynce język — Dziękuję Ria, myślę, że po porządnym truciu, to w twojej herbatce odnajdziemy ukojenie — zapewnia, przytulając zaraz przyjaciółkę. Nie zapomina także o Poppy, która nieśmiało wygląda zza gości — Ach, Poppy wyglądasz po prostu prześlicznie! Ciesze się, że mogłaś do nas dołączyć — wita ciepło kuzynkę, ściskając jej dłoń w wyrazie szczerej wdzięczności, Pomfrey przecież tak rzadko opuszczała szpitalne korytarze poświęcając się pracy bez reszty! Miała nadzieję, że chociaż tutaj kuzynka odnajdzie odrobinę wytchnienia.
Arthur! Gdzie podziałeś żonę? Fantastyczna decyzja i miło, że pojawiasz się w jednym kawałku — wyszczerzyła białe ząbki w uśmiechu, przyjmując kolejne prezenty. Będzie musiała ostrożnie przenieść je do sypialni, kiedy tylko odnajdzie chwilkę pośród powitań. Wtem w zasięg jej oczu wkrada się jakże podstępnie Neala i Red ma wrażenie, że od tych wszystkich uśmiechów pęknie jej w końcu twarz. Jednak jak tu się nie cieszyć z takiego cudownego towarzystwa?
Droga Nelo, właśnie sprawiłaś, że mój dzień stał się jeszcze radośniejszy. Dziękuję kochana — przyznaje, zaraz zerkając na czającego się obok HiacyntaTak, on. Cyntek to mój młodszy brat, czyż nie jest uroczy? — nie potrafi zapanować nad lekką złośliwością, gdy tarmosi chłopaczka za polik, zaraz to zostawia go samego, żeby sobie z młodziutką Weasley porozmawiał, cóż jej się do rozmowy młodych wcinać! Ach, poczuła się niemalże staro!
Nie spóźniłeś się, dobrze, że jesteś. Sophia będzie taka szczęśliwa! — mówiła nieco głosem stłumionym, bo akurat odwzajemniała uścisk McKinnona, co było trudne przez wzgląd na różnicę wzrostu — Co jak co Aldrichu, ale ty powinieneś o tym pamiętać bardziej niż ja — stwierdza, zaraz machając uzdrowicielowi pogodnie, bo kolejna fala gości właśnie napływała. Pogrążona w licznych powitaniach, niemalże podskoczyła, gdy dopadła ją Florence. Przyjęła ostrożnie pakunek, czując, jak czerń jej ślepi, paradoksalnie jaśnieje na widok trzymanych wiaderek. Uwielbiała lody Fortescue i nie wstydziła się tego wcale! No, może wtedy, kiedy wyżerała całe pudełko, siedząc na podłodze w kuchni i popijając je winem, ale tak to w ogóle!
Hola, hola moja panno, gdzie idziesz? Czyżbyś nie przejrzała mojego chytrego planu, który miał na celu sprowadzenie cię do tego miejsca? Nie? Tak czy inaczej, zostajesz! — aż grozi jej palcem, który zaraz kieruje w stronę stołu, niech też coś zje biedaczyna skoro już robiła za dostawcę, Florek bez niej jakoś przeżyje — Zostajesz — powtarza dobitniej, zabierając pakunki do kuchni, gdzie mogłaby je postawić w bezpiecznym miejscu i sprawdzić przy okazji, czy Aureliusz jej spasiony szczur nie dobrał się do tortów zrobionych przez Bertiego. Po szczegółowej inspekcji mogła wrócić do salonu, klaszcząc zaraz by zwrócić na siebie uwagę wszystkich.
Jeszcze raz dziękuję za tak liczne przybycie! Proszę, częstujcie się czym popadnie, prezenty dla Sophii można odkładać na specjalnym krześle opatrzonym papierową koroną. Bo korony są super. Jak tylko przybędzie Carter, możecie się wydrzeć z niespodzianką, bo nie wierzę, by wszyscy mogli zgodnie się schować i wyskoczyć zza kanapy. Plus, wolę leczyć krwawienie uszu niż zawał serca. No, a teraz miłej zabawy, proszę się nie mordować, czyszczenie podłogi jest męczące — zasalutowała jeszcze, bo widziała gdzieś ten gest i wydawał się wyjątkowo zabawny oraz pasujący do okoliczności. Chciała też powrócić do gości, zająć ich rozmową na czas oczekiwania, kiedy do środka wparował ktoś teoretycznie obcy i wydarł się, wywołując ją pośród tłumu. Zamarła jednak, gdyż niejako znała ten głos i z szeroko otwartymi ślepiami (oraz niezbyt elegancko otwartymi ustami) mogła w całkowitym zaskoczeniu przyglądać się ostatniej osobie, którą spodziewała się ujrzeć. Joseph cholerny Wright stał w jej salonie. W jej salonie! W tym momencie umysł Red stracił połączenie z resztą ciała, nastąpiło zatrzymanie systemu, gdzie najprawdopodobniej oniemiała nadal by tak stała, gdyby nie czyjeś ręce wypychające ją prosto przed zawodnika quidditcha.
Ej...znaczy hej...znaczy... — odchrząkuje, po właśnie robi z siebie idiotkę przed znajomymi, którzy co prawda powinni być do tego przyzwyczajeni, ale po co dawać im więcej szczęścia — To ja jestem Red, witam na moich urodzinach panie nieznajomy — teraz odzywa się już pewniej, na pełne wargi przywołując figlarny uśmiech oraz wyciągając drobną dłoń w stronę czarodzieja. A co, nikt jej nie powie, że nie potrafi do obcych zagadać (ale głęboko, głęboko w sobie wiedziała, że każdy jej to powie, bo przyjaźniła się ze strasznymi mendami, które kochała nad życie)!


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Salon [odnośnik]28.12.18 21:30
Nie sposób nie zauważyć, iż drzwi do mieszkania pod numerem trzecim coraz to częściej trzaskały, gdy kolejne osoby pojawiały się w stosunkowo niezbyt dużym mieszkaniu. Niemniej miejsca było wystarczająco dla licznego kuzynostwa Sprout, współpracowników szpitala, czy też auroratu szturmem podbijającego stolik opatrzony wyrobami alkoholowymi, o samych znajomych rudzielców nie wspominając. Muzyka grała w najlepsze, nastrajając humory na takie iście wyśmienite, co mogły tylko podkreślać dobrocie przygotowane przez Primrose, która choć nieobecna, tak próbowała przekupstwem załagodzić swe przewiny, spowodowane brakiem jej osoby na urodzinach. I słusznie, gdyż jedzenie wychodzące spod jej rączek było prawdziwie najwyższej jakości. Rozmowy oraz śmiechy przecinały powietrze, póki co jedyna solenizantka była wyraźnie w samym środku zainteresowania, co postanowił niecnie wykorzystać pewien przedmiot, niby przypadkiem ocierający się o tył głowy Rii. Kiedy Weasley się odwróciła, jej oczom ukazał się żółty lampion w to powiększające się, to zmniejszające się gwiazdki — nie był to jednak lampion zwykły, a lampion magiczny z rodzaju tych, którym należało opowiedzieć zabawny dowcip, bądź historię, jeśli chciało się dostać do jego zawartości. Jeżeli opowieść była dobra, magiczny przedmiot zaczynał się trząść ze śmiechu, aż w końcu pękał, ukazując umieszczone w nim drobiazgi. W tym samym czasie, w którym to wszyscy zajęci byli wpatrywaniem się w Rowan, robiącą z siebie totalną idiotkę przed zawodnikiem quidditcha, Hyacinth oraz Neala mogli spokojnie wykorzystać nieuwagę dorosłych i podebrać co nieco z zakazanych rejonów pomieszczenia.

| Witam w pierwszym wyzwaniu! Gracze, którzy pragną wziąć w nim udział, są zobligowaniu do rzucenia dwoma kostkami: k6 (aby wybrać lampion oraz jego zawartość) oraz k100, które określi, jak pójdzie wam opowiadanie żartów (doliczana jest biegłość retoryki, nie ma jednak punktów ujemnych za jej brak, bo wszyscy byśmy pomarli). Stopień trudności wynosi 60, powodzenia śmieszki!
Hiacynt, Nela (ale głównie Hiacynt), macie dwie próby na zdobycie po kryjomu alkoholu bez zwrócenia na siebie uwagi, aby to zrobić, rzucacie kostką k100, st. to 70. Obecni w pokoju mogą (ale nie muszą) rzucać na spostrzegawczość, żeby wam przeszkodzić. W przypadku nieudanego rzutu ktoś może wam dać po łapach. Hiacynt ma dodatkowo szansę (tylko jedną!) na ukrycie w domu Red, diabelskiego ziela (st. 80). Bawcie się dobrze, bo nie wiem, czy to, co napisałam, ma jakikolwiek sens!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach