Gabinet towarzyski
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet towarzyski
Wejście do gabinetu znajduje się tak od głównego korytarza Fantasmagorii, jak bezpośrednio od najwygodniejszych lóż głównej sceny; w trakcie antraktów miejsce to służy do spotkań towarzyskich znamienitszych gości, odbywają się tutaj poczęstunki szampanem, po spektaklach niekiedy organizowane są spotkania z artystami. Niekiedy odbywają się tutaj także autonomiczne wieczorki poetyckie. Czarodzieje pogrążają się w intelektualnych dysputach, racząc się przy tym drogim alkoholem i wykwintnymi przystawkami. Poza wydarzeniami, w trakcie tygodnia, gabinet służy przede wszystkim artystom oraz pracownikom Fantasmagorii - zarówno jako miejsce odpoczynku, jak i bardziej formalnych spotkań. Dalej, za gabinetem, mieszą się główne dyrektorialne pomieszczenia.
Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Nałożone zaklęcia: Muffiato.Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Tego się nie spodziewała, przynajmniej nie całkowicie. Miała o Francisie więcej niż niskie mniemanie, budził w niej irytację i wstręt, nie pojmowała, jak mógł zaprzepaścić szansy otrzymane od losu - był arystokratą, bogatym, wpływowym, ze wspaniałej rodziny - ale gdzieś w głębi skutego lodem serca sądziła, że nigdy nie złamałby serca swej siostry, informując o poczynaniach Tristana w Wenus. Zresztą, dlaczego miałby o tym mówić? Jego szwagier miał wiele kobiet, przez łoże szlachcica przemykały dziesiątki ciał, lecz tak zachowywał się praktycznie każdy lord z wyższych sfer. Luksusowy dom publiczny odwiedzali szanowani ojcowie, kochający mężowie, rozsądni bracia i odpowiedzialni synowie z najwyższych rodów, nie było to niczym dziwnym, ot, kolejna po polowaniach czy pojedynkach stricte męska rozrywka, pozwalająca zapanować nad chucią, by w domowej posiadłości okazywać ukochanej czarownicy tylko szacunek i miłość. Był to szowinistyczny, budzący sprzeciw podział, ale Miu nauczyła się go akceptować. Dziwne, że Francis tego nie pojmował, ba, że najwidoczniej postanowił zadać siostrze paskudny cios, opowiadając o...Właśnie, o czym? O tym, że Tristan odwiedzał w Wenus skośnooką prostytutkę, którą potem zatrudnił w balecie? Lestrange nie miał pojęcia o detalach ich relacji, o Białej Willi, o intensywności ich poszarpanej więzi, sprzedał więc siostrze tylko okruch, a i ten wystarczył, by przedrzeć delikatną skórę i rozpalić pod przepiękną powłoką prawdziwy ogień.
Szkoda, że zmarł, że bezpowrotnie odszedł, bo w tym momencie Mericourt pragnęła tylko wykopania jego zwłok, przywrócenia do życia a potem torturowania przez kilka dni. Nie tylko dlatego, że zachwiał w posadach jej uporządkowanym światem, ale też dlatego, że skrzywdził kogoś, kto był bliski Tristanowi. Pokrętne tłumaczenie, może brzmiące śmiesznie dla kogoś postronnego, lecz Deirdre naprawdę kochała tak mocno, by współodczuwać - nawet jeśli złość była nieco tłumiona zazdrością.
- Dobrze się stało. Dla ciebie i dla twej rodziny - powiedziała tylko spokojnie, bez złośliwości, zastanawiając się jednocześnie, komu Francis mógł powiedzieć przed - i czy w ogóle ktoś wziął jego rewelacje na poważnie? Sądziła, że nie, ale w podświadomości powstała irytująca zadra: nienawidziła braku kontroli, a plotki wymykały się jej zbyt łatwo. Źródło wyschło, rozsypało się w proch - nie wiedziała nawet, że dosłownie - lecz krople mogły drążyć skałę; może jednak przejmowała się za mocno? Nie znała nestora rodu, który byłby swej żonie wierny, nie było to niczym oburzającym, przynajmniej w pewnym środowisku. Czy i Evandra zdawała sobie z tego sprawę? Była przecież - nagle - taka wyniosła, chłodna, majestatyczna w swej przemycanej pomiędzy surowymi spojrzeniami pogardzie, słyszalnej wyraźnie w ostrych komentarzach. Pierwszy znów sprowadził na Deirdrę frustrację. Chciała wiedzieć, jak ją traktuje, czy przepaść pomiędzy żoną a kochanką sięga jeszcze głębiej, spychając tą drugą w czeluść nic nie znaczących romansów. Czy tak właśnie postrzegała ją lady doyenne? Im dłużej znajdowały się w tym pełnym napięcia klinczu, im wyraźniej czuła gorąc buchający nie tylko z własnej poparzonej skóry, z jątrzącej się już szybko rany, ale i z ciała znajdującej się tuż obok półwili, tym lepiej udawała pewną siebie wyższość. Potrafiła odegrać ją perfekcyjnie, wyniosłym uśmiechem, wystudiowaną obojętnością, przekonaniem i dystansem, z jakim wypowiadała się na rozrywające żałosne serce tematy, ba, nawet słysząc o cichy komentarz dotyczący słabości Tristana do ulegania kobiecym urokom, uśmiechnęła się tylko zdawkowo samym kącikiem ust, nie odrywając przeszywającego spojrzenia od pięknej twarzy Evandry. Pięknej, najpiękniejszej, złowieszczo pięknej, obezwładniająco pięknej, niebanalnie pięknej; tylko takie określenie przychodziło jej do głowy, gdy śledziła wzrokiem jej rysy, próbując pochwycić coś, co mogłoby postać żony Rosiera obrzydzić, upewnić ją w tym, że jednak w czymś jest od niej lepsza - i że ta cała finezyjnie budowana podczas tej rozmowy siła nie jest tylko ułudą.
- O tak, masz wszystko, co do tego nie istnieją żadne wątpliwości - odparła tylko cicho, gdy kontakt fizyczny został zerwany, a ona wyrwała się spod półwilego uroku, robiąc kilka kroków w tył, zgrabnie wymijając podniszczony stolik. Evandra miała wszystko: pieniądze, poczucie bezpieczeństwa, bezbrzeżny szacunek, nieskalaną reputację, a przede wszystkim - kochał ją potężny czarnoksiężnik, najbliższy sługa Czarnego Pana, nestor, czarodziej o niesamowitej potędze. I to jej ofiarował swoje życie - Deirdre przesunęła wzrok na lśniącą na dłoni półwili obrączkę, tak, miała wszystko, a ona sama otrzymywała tylko kopniaki, wdzięczna za chwile, gdy Rosier traktował ją względnie dobrze, bez złości, zastraszania, manipulacji czy czystej przemocy. Była tego świadoma, ale dopiero bezpośrednie zderzenie z Evą sprawiło niemalże fizyczny ból, stale ukrywany pod uprzejmą miną. Z takim samym wyrazem twarzy przyjęła zaskakującą rzeczowe zakończenie ich rozmowy; prawie zapomniała, po co początkowo miały się tutaj spotkać, kiwnęła tylko powoli głową, zapamiętując wskazaną przez lady Rosier referencję. Faktycznie ta baletnica zachwyciła ją swymi dokonaniami, czy jej dokument jako jeden z niewielu ocalał z pożaru? Nieistotne, Evandra znów przecież wzniosła się wyżej, opanowana, rzetelna, budząca w Deirdre jeszcze większe uznanie - czyżby natrafiła na godną siebie rywalkę w utrzymywaniu pozorów? - Oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zadowolić lady - i wymagającą widownię - pożegnała ją profesjonalnie, tak, jakby wcale nie stała przy przyprószonym popiołem stoliku, z brzydko poparzoną raną, znad której odpadały podpalone kawałki materiału drogiej sukni. Bok piekł, ból promieniował w górę, poparzona skóra napinała się przy każdym wdechu, ale Mericourt jeszcze długo stała wpatrzona w zamknięte za Evandrą drzwi, nie wzywając uzdrowiciela. Zbyt wiele działo się w jej myślach i sercu.
| ztx2
Szkoda, że zmarł, że bezpowrotnie odszedł, bo w tym momencie Mericourt pragnęła tylko wykopania jego zwłok, przywrócenia do życia a potem torturowania przez kilka dni. Nie tylko dlatego, że zachwiał w posadach jej uporządkowanym światem, ale też dlatego, że skrzywdził kogoś, kto był bliski Tristanowi. Pokrętne tłumaczenie, może brzmiące śmiesznie dla kogoś postronnego, lecz Deirdre naprawdę kochała tak mocno, by współodczuwać - nawet jeśli złość była nieco tłumiona zazdrością.
- Dobrze się stało. Dla ciebie i dla twej rodziny - powiedziała tylko spokojnie, bez złośliwości, zastanawiając się jednocześnie, komu Francis mógł powiedzieć przed - i czy w ogóle ktoś wziął jego rewelacje na poważnie? Sądziła, że nie, ale w podświadomości powstała irytująca zadra: nienawidziła braku kontroli, a plotki wymykały się jej zbyt łatwo. Źródło wyschło, rozsypało się w proch - nie wiedziała nawet, że dosłownie - lecz krople mogły drążyć skałę; może jednak przejmowała się za mocno? Nie znała nestora rodu, który byłby swej żonie wierny, nie było to niczym oburzającym, przynajmniej w pewnym środowisku. Czy i Evandra zdawała sobie z tego sprawę? Była przecież - nagle - taka wyniosła, chłodna, majestatyczna w swej przemycanej pomiędzy surowymi spojrzeniami pogardzie, słyszalnej wyraźnie w ostrych komentarzach. Pierwszy znów sprowadził na Deirdrę frustrację. Chciała wiedzieć, jak ją traktuje, czy przepaść pomiędzy żoną a kochanką sięga jeszcze głębiej, spychając tą drugą w czeluść nic nie znaczących romansów. Czy tak właśnie postrzegała ją lady doyenne? Im dłużej znajdowały się w tym pełnym napięcia klinczu, im wyraźniej czuła gorąc buchający nie tylko z własnej poparzonej skóry, z jątrzącej się już szybko rany, ale i z ciała znajdującej się tuż obok półwili, tym lepiej udawała pewną siebie wyższość. Potrafiła odegrać ją perfekcyjnie, wyniosłym uśmiechem, wystudiowaną obojętnością, przekonaniem i dystansem, z jakim wypowiadała się na rozrywające żałosne serce tematy, ba, nawet słysząc o cichy komentarz dotyczący słabości Tristana do ulegania kobiecym urokom, uśmiechnęła się tylko zdawkowo samym kącikiem ust, nie odrywając przeszywającego spojrzenia od pięknej twarzy Evandry. Pięknej, najpiękniejszej, złowieszczo pięknej, obezwładniająco pięknej, niebanalnie pięknej; tylko takie określenie przychodziło jej do głowy, gdy śledziła wzrokiem jej rysy, próbując pochwycić coś, co mogłoby postać żony Rosiera obrzydzić, upewnić ją w tym, że jednak w czymś jest od niej lepsza - i że ta cała finezyjnie budowana podczas tej rozmowy siła nie jest tylko ułudą.
- O tak, masz wszystko, co do tego nie istnieją żadne wątpliwości - odparła tylko cicho, gdy kontakt fizyczny został zerwany, a ona wyrwała się spod półwilego uroku, robiąc kilka kroków w tył, zgrabnie wymijając podniszczony stolik. Evandra miała wszystko: pieniądze, poczucie bezpieczeństwa, bezbrzeżny szacunek, nieskalaną reputację, a przede wszystkim - kochał ją potężny czarnoksiężnik, najbliższy sługa Czarnego Pana, nestor, czarodziej o niesamowitej potędze. I to jej ofiarował swoje życie - Deirdre przesunęła wzrok na lśniącą na dłoni półwili obrączkę, tak, miała wszystko, a ona sama otrzymywała tylko kopniaki, wdzięczna za chwile, gdy Rosier traktował ją względnie dobrze, bez złości, zastraszania, manipulacji czy czystej przemocy. Była tego świadoma, ale dopiero bezpośrednie zderzenie z Evą sprawiło niemalże fizyczny ból, stale ukrywany pod uprzejmą miną. Z takim samym wyrazem twarzy przyjęła zaskakującą rzeczowe zakończenie ich rozmowy; prawie zapomniała, po co początkowo miały się tutaj spotkać, kiwnęła tylko powoli głową, zapamiętując wskazaną przez lady Rosier referencję. Faktycznie ta baletnica zachwyciła ją swymi dokonaniami, czy jej dokument jako jeden z niewielu ocalał z pożaru? Nieistotne, Evandra znów przecież wzniosła się wyżej, opanowana, rzetelna, budząca w Deirdre jeszcze większe uznanie - czyżby natrafiła na godną siebie rywalkę w utrzymywaniu pozorów? - Oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zadowolić lady - i wymagającą widownię - pożegnała ją profesjonalnie, tak, jakby wcale nie stała przy przyprószonym popiołem stoliku, z brzydko poparzoną raną, znad której odpadały podpalone kawałki materiału drogiej sukni. Bok piekł, ból promieniował w górę, poparzona skóra napinała się przy każdym wdechu, ale Mericourt jeszcze długo stała wpatrzona w zamknięte za Evandrą drzwi, nie wzywając uzdrowiciela. Zbyt wiele działo się w jej myślach i sercu.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
|08.02.1958
Lady Burke ubrana w prostą, czarną suknię, zebraną w talii szerokim pasem, z dekoltem w szpic oraz lekkimi, prześwitującymi rękawami zebranymi w nadgarstkach weszła do gabinetu towarzyskiego wcześniej oznajmiając swoje przybycie i prosząc o towarzystwo Madam Mericourt. Miała możliwość skorzystania ze swojej pozycji i właśnie to robiła. Nigdy nie nadużywała tego przywileju uznając, że nie jest to ani grzeczne ani eleganckie. Dzisiaj jednak przybyła w interesach, ponieważ od jakiegoś czasu w głowie rodził się jej pomysł, ale musiała go skonsultować z osobą, która zarządzała tym przybytkiem i najzwyczajniej w świecie znała się na scenie artystycznej. Mogła dzięki temu zweryfikować pomysły lady Burke i prawdopodobnie służyć radą. Na to przynajmniej Primrose liczyła. Dostrzegła swoje odbicie w lustrze, gdzie ciemne włosy miala zebrane w eleganckie ale nie sztywne upięcie, ozdobione misterną klamrą, parę kosmyków wiło się na karku i opadało wokół twarzy. Poza spinką nie miała na sobie żadnej biżuterii stawiając na elegancję wysublimowaną i surową. Taką jaką cechowali się mieszkańcy Durham. Jedynie na jasnej i smukłej dłoni pysznił się szmaragdowy, rodowy pierścień przekazywany wśród kobiet Burke z pokolenia na pokolenie. Gdy Primrose zmieni nazwisko, pierścień ten trafi do jednej z córek Edgara. Szarozielonym spojrzeniem potoczyła po niebieskim otoczeniu nawiązującym swoją stylistyką do symboliki morza. Jakże akuratne kiedy Evandra kojarzyła się z morzem, a kobieta, która zarządzała La Fantasmagorie zajmowała się też mężem jej przyjaciółki nocami i zapewne nie tylko wtedy. Primrose nie ukrywała sama przed sobą, że chciała się dowiedzieć kim była ta kobieta i co takiego w sobie miała, że przykuła uwagę Tristana, kiedy miał obok siebie taką osobę jak Evandra.
Choć nie powinno ją dziwić, że mężczyzna miał kochankę tak nie rozumiała tego do końca. Widziała te wszystkie listy jakie jej słał kiedy jeszcze były w Hogwarcie, czy może było to czyste zagranie polityczne. Zdawała sobie w końcu sprawę kim był Tristan Rosier.
Odwróciła się kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają.
-Madam Mericourt, miło mi panią w końcu poznać. - Zwróciła się do kobiety wchodzącej do środka i wyciągnęła dłoń na powitanie. Gest, który szokował niektórych, wzbudzał konsternację, za to pozwalał lady Burke na zaobserwowanie reakcji i zachowania, które już na wstępie wiele mówiło. Głos miała melodyjny, ale z wyczuwalną twardą nutą, tak charakterystyczną dla rodu Burke. -Dziękuję za możliwość spotkania. - Uśmiechnęła się uprzejmie. -Ostatni spektakl był iście porywający, czy szykujecie coś nowego w najbliższym czasie?
Lady Burke ubrana w prostą, czarną suknię, zebraną w talii szerokim pasem, z dekoltem w szpic oraz lekkimi, prześwitującymi rękawami zebranymi w nadgarstkach weszła do gabinetu towarzyskiego wcześniej oznajmiając swoje przybycie i prosząc o towarzystwo Madam Mericourt. Miała możliwość skorzystania ze swojej pozycji i właśnie to robiła. Nigdy nie nadużywała tego przywileju uznając, że nie jest to ani grzeczne ani eleganckie. Dzisiaj jednak przybyła w interesach, ponieważ od jakiegoś czasu w głowie rodził się jej pomysł, ale musiała go skonsultować z osobą, która zarządzała tym przybytkiem i najzwyczajniej w świecie znała się na scenie artystycznej. Mogła dzięki temu zweryfikować pomysły lady Burke i prawdopodobnie służyć radą. Na to przynajmniej Primrose liczyła. Dostrzegła swoje odbicie w lustrze, gdzie ciemne włosy miala zebrane w eleganckie ale nie sztywne upięcie, ozdobione misterną klamrą, parę kosmyków wiło się na karku i opadało wokół twarzy. Poza spinką nie miała na sobie żadnej biżuterii stawiając na elegancję wysublimowaną i surową. Taką jaką cechowali się mieszkańcy Durham. Jedynie na jasnej i smukłej dłoni pysznił się szmaragdowy, rodowy pierścień przekazywany wśród kobiet Burke z pokolenia na pokolenie. Gdy Primrose zmieni nazwisko, pierścień ten trafi do jednej z córek Edgara. Szarozielonym spojrzeniem potoczyła po niebieskim otoczeniu nawiązującym swoją stylistyką do symboliki morza. Jakże akuratne kiedy Evandra kojarzyła się z morzem, a kobieta, która zarządzała La Fantasmagorie zajmowała się też mężem jej przyjaciółki nocami i zapewne nie tylko wtedy. Primrose nie ukrywała sama przed sobą, że chciała się dowiedzieć kim była ta kobieta i co takiego w sobie miała, że przykuła uwagę Tristana, kiedy miał obok siebie taką osobę jak Evandra.
Choć nie powinno ją dziwić, że mężczyzna miał kochankę tak nie rozumiała tego do końca. Widziała te wszystkie listy jakie jej słał kiedy jeszcze były w Hogwarcie, czy może było to czyste zagranie polityczne. Zdawała sobie w końcu sprawę kim był Tristan Rosier.
Odwróciła się kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają.
-Madam Mericourt, miło mi panią w końcu poznać. - Zwróciła się do kobiety wchodzącej do środka i wyciągnęła dłoń na powitanie. Gest, który szokował niektórych, wzbudzał konsternację, za to pozwalał lady Burke na zaobserwowanie reakcji i zachowania, które już na wstępie wiele mówiło. Głos miała melodyjny, ale z wyczuwalną twardą nutą, tak charakterystyczną dla rodu Burke. -Dziękuję za możliwość spotkania. - Uśmiechnęła się uprzejmie. -Ostatni spektakl był iście porywający, czy szykujecie coś nowego w najbliższym czasie?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pojawienie się w progach La Fantasmagorii damy z rodu Burke nie było niczym dziwnym, lecz samo poproszenie - a raczej rozkazanie, miała wszak do czynienia z dumną arystokratką - by madame Mericourt pojawiła się na prywatnym spotkaniu dotyczącym działalności magicznego baletu mogło stanowić nie lada próbę charakteru. Zazyczaj podobne audiencje odbywały się albo w atmosferze pretensji, gdy niezadowolony przedstawiciel elity postanawiał poskarżyć się opiekunce baletu na niedostępność drogiego wina, zbyt roznegliżowane tancerki, za wąskie siedziska w lożach albo przesadnie nowoczesny repertuar, albo, na szczęście znacznie częściej, w udawanej aurze zachwytu, kiedy to (zazwyczaj ci mniej wpływowi) goście La Fantasmagorii starali się coś ugrać na nawiązaniu z Deirdre choć zalążków przyjaźni. Te pierwsze przypadki stanowiły dla Dei właściwie interesujące wyzwanie, któremu zazwyczaj potrafiła sprostać, umiejętnie podchodząc do niezadowolonych widzów, dbając o ich komfort, a gdy opuszczali gabinet towarzyski zazwyczaj czynili to już ukojeni i zapewnieni, że przykre doświadczenia nigdy się nie powtórzą. Te drugie zaś zazwyczaj nudziły: jeśli madame Mericourt widziała szansę na nawiązanie współpracy z jakąś dobrze rokującą szlachcianką zainteresowaną malarstwem bądź daleką krewną czystej krwi próbującej swych sił w balecie, sama odzywała się w tej sprawie do przedstawicieli elit. Jeśli ci przychodzili sami, wciskając na siłę swe propozycje, musiała łagodnie odmawiać - i to tak, by goście nie zorientowali się, że ich awanse zostały odrzucone.
Idąc w stronę gabinetu Deirdre zastanawiała się więc, do której kategorii zalicza się spotkanie z lady Primrose. Nie wiedziała o niej zbyt wiele, lecz te okruchy informacji, które zdołała zdobyć na przestrzeni ostatnich miesięcy, ukazywały szlachciankę w dobrym świetle, a znajomość Mericourt z jej krewnymi pozwalała czuć się w towarzystwie wyniosłej i dość chłodnej w obyciu (podobno) damy bez większej trudności. Skośnooka nie miała przecież pojęcia, że za obnażeniem przed Evandrą prawdy o niewierności małżonka stoi właśnie ta niepozorna, daleka od świata plotek czarownica. Prezentująca się wyjątkowo skromnie. Już od progu madame Mericourt zauważyła brak ostentacyjnej biżuterii, klasyczną suknię oraz luźną fryzurę, a także rozsiane po bladej twarzy piegi, nieco łagodzące powagę jasnego, szarozielonego spojrzenia. W kontraście z wizerunkiem szlachcianki, wygląd Deirdre mógł wydawać się wręcz przytłaczający, choć przecież nie prezentowała się nie na miejscu. Czarna obcisła suknia stylizowana na quipao oblekała prawie całe ciało tak, że wyszyty na delikatnym materiale smok zdawał się wić od piersi aż do biodra, a czerwone usta i otoczone ciemną pomadą oczy podkreślały tylko egzotyczne rysy. I tak więcej niż rzucające się oczy, zwłaszcza w kontekście stroju i fryzury: niskiego koka ozdobionego wsuwką z złotymi frędzelkami.
- Lady Burke, to zaszczyt móc gościć panią w progach La Fantasmagorii - powitała ją z szacunkiem, lekko dygając, a gdy podniosła wzrok ponownie, padł on na wyciągniętą ku niej dłoń. Interesujące. Nie okazała zdziwienia, ściskając rękę szlachcianki, delikatnie, łagodnie, chcąc raczej wyczuć stopień siły Primrose niż podkreślić własną. Była tu nie po to, by świecić własnym blaskiem, a odbijać ten emanujący od arystokratycznej i artystycznej elity. - Proszę usiąść, lady Burke. Co lady do nas sprowadza? - powiedziała, wskazując na zastawiony przekąskami stolik herbaciany, przy którym nie tak dawno gościła Evandrę. Nie miała pojęcia, że te dwie czarownice darzą się tak zażyłą przyjaźnią. - Dziękuję za miłe słowa, lady Burke. Przyznaję, że szczerze mnie one cieszą, nieco ryzykowaliśmy stawiając na dość nowoczesną, stylizowaną na francuską modłę, wersję Dziadka do orzechów, lecz jak się okazało, niepotrzebnie. Nasza widownia to ludzie wykształceni i wrażliwi na piękno, otwarci na nowe doznania: rozumiem, że i lady się do takowych zalicza? - odparła swobodnie, zasiadając w fotelu. Poprawiła skromnie suknię otulającą ją od kostek do szyi, i zaplotła dłonie na podołku. Na palcach lśnił onyksowy pierścień, obrączka noszona na wdowim palcu. - Mamy w zanadrzu kilka niespodzianek: czy chce je lady poznać, czy też woli dać się zaskoczyć? - zapytała przyjaznym, melodyjnym tonem, utkwiwszy kocie oczy w twarzy szlachcianki. Spoglądała na nią przychylnie, lecz czujnie, nieświadoma, że znajduje się w pomieszczeniu z...wrogiem? Szpiegiem? Potencjalnie problematyczną czarownicą? Czy wtedy przyjęłaby ją inaczej? Zapewne nie, profesjonalizm stawiała wszak na pierwszym miejscu.
Idąc w stronę gabinetu Deirdre zastanawiała się więc, do której kategorii zalicza się spotkanie z lady Primrose. Nie wiedziała o niej zbyt wiele, lecz te okruchy informacji, które zdołała zdobyć na przestrzeni ostatnich miesięcy, ukazywały szlachciankę w dobrym świetle, a znajomość Mericourt z jej krewnymi pozwalała czuć się w towarzystwie wyniosłej i dość chłodnej w obyciu (podobno) damy bez większej trudności. Skośnooka nie miała przecież pojęcia, że za obnażeniem przed Evandrą prawdy o niewierności małżonka stoi właśnie ta niepozorna, daleka od świata plotek czarownica. Prezentująca się wyjątkowo skromnie. Już od progu madame Mericourt zauważyła brak ostentacyjnej biżuterii, klasyczną suknię oraz luźną fryzurę, a także rozsiane po bladej twarzy piegi, nieco łagodzące powagę jasnego, szarozielonego spojrzenia. W kontraście z wizerunkiem szlachcianki, wygląd Deirdre mógł wydawać się wręcz przytłaczający, choć przecież nie prezentowała się nie na miejscu. Czarna obcisła suknia stylizowana na quipao oblekała prawie całe ciało tak, że wyszyty na delikatnym materiale smok zdawał się wić od piersi aż do biodra, a czerwone usta i otoczone ciemną pomadą oczy podkreślały tylko egzotyczne rysy. I tak więcej niż rzucające się oczy, zwłaszcza w kontekście stroju i fryzury: niskiego koka ozdobionego wsuwką z złotymi frędzelkami.
- Lady Burke, to zaszczyt móc gościć panią w progach La Fantasmagorii - powitała ją z szacunkiem, lekko dygając, a gdy podniosła wzrok ponownie, padł on na wyciągniętą ku niej dłoń. Interesujące. Nie okazała zdziwienia, ściskając rękę szlachcianki, delikatnie, łagodnie, chcąc raczej wyczuć stopień siły Primrose niż podkreślić własną. Była tu nie po to, by świecić własnym blaskiem, a odbijać ten emanujący od arystokratycznej i artystycznej elity. - Proszę usiąść, lady Burke. Co lady do nas sprowadza? - powiedziała, wskazując na zastawiony przekąskami stolik herbaciany, przy którym nie tak dawno gościła Evandrę. Nie miała pojęcia, że te dwie czarownice darzą się tak zażyłą przyjaźnią. - Dziękuję za miłe słowa, lady Burke. Przyznaję, że szczerze mnie one cieszą, nieco ryzykowaliśmy stawiając na dość nowoczesną, stylizowaną na francuską modłę, wersję Dziadka do orzechów, lecz jak się okazało, niepotrzebnie. Nasza widownia to ludzie wykształceni i wrażliwi na piękno, otwarci na nowe doznania: rozumiem, że i lady się do takowych zalicza? - odparła swobodnie, zasiadając w fotelu. Poprawiła skromnie suknię otulającą ją od kostek do szyi, i zaplotła dłonie na podołku. Na palcach lśnił onyksowy pierścień, obrączka noszona na wdowim palcu. - Mamy w zanadrzu kilka niespodzianek: czy chce je lady poznać, czy też woli dać się zaskoczyć? - zapytała przyjaznym, melodyjnym tonem, utkwiwszy kocie oczy w twarzy szlachcianki. Spoglądała na nią przychylnie, lecz czujnie, nieświadoma, że znajduje się w pomieszczeniu z...wrogiem? Szpiegiem? Potencjalnie problematyczną czarownicą? Czy wtedy przyjęłaby ją inaczej? Zapewne nie, profesjonalizm stawiała wszak na pierwszym miejscu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Uścisk dłoni miała pewny, ale nie bolesny, idealnie wyważony i taktowany. Usiadła na wskazanym miejscu, krzyżując nogi w kostkach i ustawiając je pod odpowiednim kątem lekko po skosie.
Madam Mericourt przy lady Burke zdawała się być niczym egzotyczny ptak przy pospolitym wróbelku, choć swoją nietypową urodę młoda dama zaczynała przekuwać w swój atut; ale tak w takich sytuacjach miała jeszcze problem z poczuciem własnej wartości, którą zbudowała na bazie swojej wiedzy i umiejętności, nie zaś wyglądu. Na tym ostatni polu nie miała szans i przestała się łudzić, że się to kiedyś zmieni.
-Śmiem twierdzić, że styl i myśl francuska może wnieść wiele dobrego do angielskich przyzwyczajeń. - Odparła spokojnie, zgodnie z własnymi przekonaniami. -Proszę niczego nie zdradzać, Madam. - Delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy. -W tym przypadku lubię być zaskakiwana. Z wielką przyjemnością będę czekać na nowe pomysły. - Co nie było kłamstwem, w końcu teatr miał świetną opinię, a kobieta nim zarządzająca była nazywana właściwą osobą na właściwym miejscu. Wręcz idealną do tej pracy. Nie chciała przychodzić negatywnie nastawiona do jej osoby, zwłaszcza, że Evandra w liście pisała, że postanowiła znaleźć jakąś nić porozumienia z tą kobietą, a to oznaczało, że miała plan, który chciała realizować. Primrose zaś nie miała zamiaru zdradzać przyjaciółki, była strażnikiem tego sekretu. -Przychodzę do pani, Madam, z zapytaniem jak również po radę. - Zaczęła powoli przechodzić do konkretów. -Miejsca takie jak to kształtują kulturę ale również świadomość społeczną, są nośnikiem wartości. Słowa, słowa potrafią przekazać wiele, ale jeszcze więcej, a może bardziej oddziałowujące na wyobraźnie, potrafią przekazać obrazy. Myślałam o wernisażu obrazów, które opowiadają przebieg wojny, działań Rycerzy, tego jak ona się toczy. Obrazy te malowane zostałyby przez znanych malarzy, ale również amatorów. Byłaby możliwość kupienia owych dzieł sztuki, a środki z ich zakupu przekazane na dalsze działania wojenne. - Złożyła jasne dłonie na kolanach w swobodnym geście, a szarozielone spojrzenie spotkało się z ciemnym należącym do egzotycznej piękności. -Jako znawczyni kultury, co pani sądzi o tym pomyśle?
Ciekawa opinii kobiety, a być może nawet jej pomysłów czekała cierpliwie na odpowiedź. Ciekawa również jej osoby, z kim miała do czynienia? Z podstępną żmiją? Kobietą zazdrosną o pozycję przyjaciółki, o jej męża, a może zagubioną w tym wszystkim, pragnącą znaleźć swoje miejsce i zwodzoną przez człowieka o wysokiej pozycji? Wdowia obrączka świadczyła o tym, że miała do czynienia z kobietą, która doznała już straty osoby bliskiej, a może wręcz przeciwnie śmierć męża była wybawieniem. Kim była Madam Mericourt i czy istniała szansa poznania choć ułamka jej prawdziwego oblicza skrytego pod mocnym makijażem i krzykliwym strojem?
Madam Mericourt przy lady Burke zdawała się być niczym egzotyczny ptak przy pospolitym wróbelku, choć swoją nietypową urodę młoda dama zaczynała przekuwać w swój atut; ale tak w takich sytuacjach miała jeszcze problem z poczuciem własnej wartości, którą zbudowała na bazie swojej wiedzy i umiejętności, nie zaś wyglądu. Na tym ostatni polu nie miała szans i przestała się łudzić, że się to kiedyś zmieni.
-Śmiem twierdzić, że styl i myśl francuska może wnieść wiele dobrego do angielskich przyzwyczajeń. - Odparła spokojnie, zgodnie z własnymi przekonaniami. -Proszę niczego nie zdradzać, Madam. - Delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy. -W tym przypadku lubię być zaskakiwana. Z wielką przyjemnością będę czekać na nowe pomysły. - Co nie było kłamstwem, w końcu teatr miał świetną opinię, a kobieta nim zarządzająca była nazywana właściwą osobą na właściwym miejscu. Wręcz idealną do tej pracy. Nie chciała przychodzić negatywnie nastawiona do jej osoby, zwłaszcza, że Evandra w liście pisała, że postanowiła znaleźć jakąś nić porozumienia z tą kobietą, a to oznaczało, że miała plan, który chciała realizować. Primrose zaś nie miała zamiaru zdradzać przyjaciółki, była strażnikiem tego sekretu. -Przychodzę do pani, Madam, z zapytaniem jak również po radę. - Zaczęła powoli przechodzić do konkretów. -Miejsca takie jak to kształtują kulturę ale również świadomość społeczną, są nośnikiem wartości. Słowa, słowa potrafią przekazać wiele, ale jeszcze więcej, a może bardziej oddziałowujące na wyobraźnie, potrafią przekazać obrazy. Myślałam o wernisażu obrazów, które opowiadają przebieg wojny, działań Rycerzy, tego jak ona się toczy. Obrazy te malowane zostałyby przez znanych malarzy, ale również amatorów. Byłaby możliwość kupienia owych dzieł sztuki, a środki z ich zakupu przekazane na dalsze działania wojenne. - Złożyła jasne dłonie na kolanach w swobodnym geście, a szarozielone spojrzenie spotkało się z ciemnym należącym do egzotycznej piękności. -Jako znawczyni kultury, co pani sądzi o tym pomyśle?
Ciekawa opinii kobiety, a być może nawet jej pomysłów czekała cierpliwie na odpowiedź. Ciekawa również jej osoby, z kim miała do czynienia? Z podstępną żmiją? Kobietą zazdrosną o pozycję przyjaciółki, o jej męża, a może zagubioną w tym wszystkim, pragnącą znaleźć swoje miejsce i zwodzoną przez człowieka o wysokiej pozycji? Wdowia obrączka świadczyła o tym, że miała do czynienia z kobietą, która doznała już straty osoby bliskiej, a może wręcz przeciwnie śmierć męża była wybawieniem. Kim była Madam Mericourt i czy istniała szansa poznania choć ułamka jej prawdziwego oblicza skrytego pod mocnym makijażem i krzykliwym strojem?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- O tak, zagraniczne inspiracje wcale nie muszą zagrażać anglosaskiemu stylowi, a wręcz go ubogacać, podkreślając tradycyjne wartości sztuki - odparła pogodnie, ciesząc się, że już na początku rozmowy znalazły dość mocną nić porozumienia. Mówiła o muzyce, malarstwie i artystycznym sznycie, mając jednak głębiej na myśli także siebie, obcy, orientalny kwiat stanowiący doskonale dobraną przyprawę, umacniającą wykwintny smak La Fantasmagorii. Gusta bywały różne, dla niektórych obecność skośnookiej czarownicy mogła być nie do zniesienia, oscylując w przesadnie pikantnych rejestrach, lecz nie sposób było przejść obok niej obojętnie - o ile sobie tego nie życzyła. Na co dzień unikała kontrowersji, przemykała w półcieniach, coraz mocniej jednak korzystając z dobrodziejstw swego uroku, powracając do towarzyskiego życia po zdjęciu z siebie woalu żałoby. Śmielej przeprowadzała negocjacje, sięgała po rozkołysane buntem sztuki, odważniej postępowała też z kaprysami baletnic, a także, zachęcona ostatnimi sukcesami na polu dbania o wizerunek La Fantasmagorii, jasno werbalizowała swe potrzeby oraz wizje, oczywiście konsultując je stale z znawcami, lecz nie odpuszczając tego, na czym zależało jej najbardziej. Między innymi: na zaskoczeniu, budzeniu intensywnych emocji, ciekawości, podekscytowania, niecierpliwości, z jakimi goście mieli wypatrywać afiszy o nowościach na scenie magicznego baletu. - Doskonale. Mam więc nadzieję, że spowity jeszcze aurą tajemniczości debiut przypadnie lady do gustu - skinęła głową ku Primrose, spoglądając na nią wyczekująco, ale bez pośpieszenia. Mogła lepiej się jej przyjrzeć, zbadać rozkład piegów na charakterystycznym nosie, wybadać otaczającą ją aurę. Arystokratki, ale także wziętej badaczki, specjalistki od amuletów, potrafiącą zakląć w pięknym kamieniu równie oszałamiający czar. Wątpiła, by to w tej sprawie zjawiła się w La Fantasmagorii, dlatego z uwagą wysłuchała kolejnych wypowiedzi, dobrze ukrywając zainteresowanie.
- Jeśli tylko będę potrafiła lady doradzić lub pomóc, uczynię to z przyjemnością - odparła od razu, przesuwając dłonie na podłokietniki krzesła. Jej sylwetka układała się w symbol otwarcia; chciała sprawić, by stała bywalczyni baletu czuła się przy niej swobodnie i bez skrępowania podzieliła się tym, co zaprzątało jej głowę. Jak się okazało, głowę mądrą, pełną odpowiedzialnych społecznie pomysłów. Deirdre uśmiechnęła się lekko, kiwając głową z uznaniem; podobny pomysł podobnego kalibru sprzed kilku miesięcy rozmył się w pechowych kontaktach z podejrzanymi artystami, szczęśliwie na dobre skreślonymi z życia Fantasmagorii, a kto wie, możliwe, że i z życia w ogóle. Tym bardziej cieszyła propozycja wychodząca od Primrose. - To doskonała idea, lady Burke - wydała swą opinię po chwili milczenia, tak, by podkreślić, że naprawdę się nad pomysłem arystokratki zastanowiła. - Sztuka ma wielką siłę nośną, potrafi wzmocnic morale oraz dodać otuchy w tych trudnych czasach, a jeśli dodać do tego zyski dla potrzebujących - cóż, mamy połączenie niemal idealne - zaczęła z emfazą, poprawiając przód sukni. - Nie jestem znawczynią malarstwa, muzyka jest mi znacznie bliższa, lecz dlaczego by tego nie połączyć? Wernisaż możnaby połączyć z jedną z premier, jedno wzmocniłoby drugie, kumulując rozgłos oraz renomę obydwu tych wydarzeń. O ile, oczywiście, byłaby lady tym zainteresowana - przerwała, pozwalając Primrose na podjęcie decyzji. - A nawet jeśli nie, La Fantasmagorie posiada wspaniałą przestrzeń do przeprowadzania wydarzeń kulturalnych. Wnętrza przemawiają same za siebie, tego lady na pewno nie trzeba wychwalać, lecz zaplecze techniczne, kulinarne i magiczne nie ma sobie równych w tej części Londynu. O kwestiach bezpieczeństwa nie wspominając - dodała łagodnie, widząc dla współpracy duże pole do popisu. I do zysków, po każdej ze stron.
- Jeśli tylko będę potrafiła lady doradzić lub pomóc, uczynię to z przyjemnością - odparła od razu, przesuwając dłonie na podłokietniki krzesła. Jej sylwetka układała się w symbol otwarcia; chciała sprawić, by stała bywalczyni baletu czuła się przy niej swobodnie i bez skrępowania podzieliła się tym, co zaprzątało jej głowę. Jak się okazało, głowę mądrą, pełną odpowiedzialnych społecznie pomysłów. Deirdre uśmiechnęła się lekko, kiwając głową z uznaniem; podobny pomysł podobnego kalibru sprzed kilku miesięcy rozmył się w pechowych kontaktach z podejrzanymi artystami, szczęśliwie na dobre skreślonymi z życia Fantasmagorii, a kto wie, możliwe, że i z życia w ogóle. Tym bardziej cieszyła propozycja wychodząca od Primrose. - To doskonała idea, lady Burke - wydała swą opinię po chwili milczenia, tak, by podkreślić, że naprawdę się nad pomysłem arystokratki zastanowiła. - Sztuka ma wielką siłę nośną, potrafi wzmocnic morale oraz dodać otuchy w tych trudnych czasach, a jeśli dodać do tego zyski dla potrzebujących - cóż, mamy połączenie niemal idealne - zaczęła z emfazą, poprawiając przód sukni. - Nie jestem znawczynią malarstwa, muzyka jest mi znacznie bliższa, lecz dlaczego by tego nie połączyć? Wernisaż możnaby połączyć z jedną z premier, jedno wzmocniłoby drugie, kumulując rozgłos oraz renomę obydwu tych wydarzeń. O ile, oczywiście, byłaby lady tym zainteresowana - przerwała, pozwalając Primrose na podjęcie decyzji. - A nawet jeśli nie, La Fantasmagorie posiada wspaniałą przestrzeń do przeprowadzania wydarzeń kulturalnych. Wnętrza przemawiają same za siebie, tego lady na pewno nie trzeba wychwalać, lecz zaplecze techniczne, kulinarne i magiczne nie ma sobie równych w tej części Londynu. O kwestiach bezpieczeństwa nie wspominając - dodała łagodnie, widząc dla współpracy duże pole do popisu. I do zysków, po każdej ze stron.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
-Tym bardziej patrząc na to jak długo do kultury anglosaskiej przenikały elementy zaczerpnięte z Indii. - Dodała jeszcze odnośnie wzbogacania kulturowego. Nie była tak biegła w historii jak Aquila, ale miała pojęcie w tym temacie i raczej nie podjęłaby się stricte dyskusji akademickiej tak też nie była całkowitą ignorantką. Osoba Madame zupełnie jej nie przeszkadzała, ani tym bardziej jej wygląd i pochodzenie, póki należała do właściwego grona ludzie. Co jednak lady Burke zaczęło przeszkadzać, to fakt bycia kochanicą nestora rodu Rosier. Ponownie musiała odsunąć tą kwestię na bok i skupić się na głównym celu swojego przybycia do magicznego teatru. Na razie nie pokusiła na żaden poczęstunek jaki został podany na stoliku, przy którym jeszcze nie tak dawno doszło do starcia, dwóch silnych i pięknych kobiet. Była tu w sprawie biznesowej i jedzenie nie powinno go zakłócać. Przynajmniej na razie.
Ucieszył ją to, że czarownica podchwyciła skwapliwie temat i podzielała entuzjazm młodej lady Burke. W kącikach warg pojawił się lekki uśmiech świadczący o tym, że podoba się jej przebieg tej rozmowy. Madame wykazywała się znajomością tematu oraz własną inicjatywą, a tego jej było potrzeba gdy rozmawiała z kimś o wspólnym działaniu.
-Pomysł połączenia wydaje się być bardzo zgrabnym planem. - Siedziała nieruchomo w swojej pozie, nie poprawiając ani jednego milimetra stroju. Dama w towarzystwie nie dotykała swojej twarzy, ani włosów i ubrania. Mogła sobie pozwolić na poprawę gdy nikt nie patrzył. Dlatego też jasne, drobne dłonie nadal spoczywały spokojnie na kolanach, odcinając się swoją bielą od czerni sukni. -Pytanie jakie nasuwa się od razu, czy premiera również miała by wydźwięk taki jak wernisaż, czy miałaby mieć jedynie charakter rozrywkowy? - Jeżeli można było z tego zrobić coś większego i poruszyć pewne struny społeczeństwa na dwa różne sposoby tym lepiej. Część biletów mogłaby być dostępna za darmo wcześniej opłacona przez, chociażby rody szlacheckie, czy damy z tychże rodzina lub do wygrania w jakimś konkursie czy też loterii aby jeszcze bardziej zaangażować społeczeństwo magiczne. Opcji było wiele, należało jednak na samym wstępie ustalić jak dokładnie takie wydarzenie miałoby wyglądać.
-Nie chcę wchodzić Madame, w jej pracę, dlatego pytam o tę premierę. - Dodała jeszcze gwoli wyjaśnienia by nie było żadnych nieporozumień i wątpliwości w intencje lady Burke. -Ze względu na umiejscowienie ale również wnętrza La Fantasmagorie pomyślałam o tym właśnie miejscu na wernisaż. Ponadto lady doyenne Rosier bardzo chwali sobie magiczny teatr oraz pani umiejętności zarządzania tym miejscem. - Dorzuciła swobodnie i bez mrugnięcia okiem osobę przyjaciółki do rozmowy.
Ucieszył ją to, że czarownica podchwyciła skwapliwie temat i podzielała entuzjazm młodej lady Burke. W kącikach warg pojawił się lekki uśmiech świadczący o tym, że podoba się jej przebieg tej rozmowy. Madame wykazywała się znajomością tematu oraz własną inicjatywą, a tego jej było potrzeba gdy rozmawiała z kimś o wspólnym działaniu.
-Pomysł połączenia wydaje się być bardzo zgrabnym planem. - Siedziała nieruchomo w swojej pozie, nie poprawiając ani jednego milimetra stroju. Dama w towarzystwie nie dotykała swojej twarzy, ani włosów i ubrania. Mogła sobie pozwolić na poprawę gdy nikt nie patrzył. Dlatego też jasne, drobne dłonie nadal spoczywały spokojnie na kolanach, odcinając się swoją bielą od czerni sukni. -Pytanie jakie nasuwa się od razu, czy premiera również miała by wydźwięk taki jak wernisaż, czy miałaby mieć jedynie charakter rozrywkowy? - Jeżeli można było z tego zrobić coś większego i poruszyć pewne struny społeczeństwa na dwa różne sposoby tym lepiej. Część biletów mogłaby być dostępna za darmo wcześniej opłacona przez, chociażby rody szlacheckie, czy damy z tychże rodzina lub do wygrania w jakimś konkursie czy też loterii aby jeszcze bardziej zaangażować społeczeństwo magiczne. Opcji było wiele, należało jednak na samym wstępie ustalić jak dokładnie takie wydarzenie miałoby wyglądać.
-Nie chcę wchodzić Madame, w jej pracę, dlatego pytam o tę premierę. - Dodała jeszcze gwoli wyjaśnienia by nie było żadnych nieporozumień i wątpliwości w intencje lady Burke. -Ze względu na umiejscowienie ale również wnętrza La Fantasmagorie pomyślałam o tym właśnie miejscu na wernisaż. Ponadto lady doyenne Rosier bardzo chwali sobie magiczny teatr oraz pani umiejętności zarządzania tym miejscem. - Dorzuciła swobodnie i bez mrugnięcia okiem osobę przyjaciółki do rozmowy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obserwowała Primrose z nieustającą, pełną szacunku uwagą, chcąc podkreślić, że jest całkowicie skupiona na rozmowie i na skromnej personie arystokratki. Tak właściwie było, choć myśli Deirdre uciekały także w stronę krewnych lady Burke, zwłaszcza tych związanych z działaniami Rycerzy Walpurgii. Siedząca przed nią szlachcianka miała prawdziwe szczęście: należała do rodziny, która jawnie popierała Czarnego Pana nie tylko politycznie i finansowo, ale przede wszystkim bezpośrednią służbą. I choć dawno nie widziała Edgara na spotkaniach w Białej Wywernie, a Craig utracił część otrzymanych łask, to scheda słynącego z hołubienia czarnomagicznym tradycjom rodu dalej robiła wrażenie na każdym szanującym potęgę czarodzieju. Perfekcja skromnej, ale najwyraźniej hardej czarownicy, potomkini legendarnej Asy, przypadła Mericourt do gustu. - Zgadzam się, Anglia wiele zyskała na inspiracjach zaczerpniętych z odległych hinduskich ziem - potwierdziła krótko, choć nie czuła się pewnie w tematach magicznego kolonializmu. O Dalekim Wschodzie wiedziała tyle, ile wyszeptała jej matka, a informacje dotyczyły tylko Chin i tamtejszego orientu spod znaku złotych smoków, najstarszej magicznej tradycji świata i specyficznych rytuałów, mieszających elementy azjatyckiej kultury. Pomimo swego pochodzenia traktowała je z dystansem, tak jak brytyjczycy: ot, odrobina pikanterii, egzotycznej przyprawy, podkreślającej smak znanego i lubianego dania. Nic głębszego, nic bardziej pouczającego - choć ostatnio Dei odczuwała potrzebę dokładniejszego zbadania swych korzeni. Na razie nie miała na to jednak czasu, La Fantasmagoria wymagała coraz więcej jej troski, lecz każda opcja rozwoju magicznego baletu napełniała ją dumą.
- Z założenia nie ustalamy repertuaru pod polityczną tematykę. Zapewniamy naszym twórcom pełną niezależność, oczywiście wybierając najlepszych literatów, scenarzystów, choreografów i dyrygentów - zaczęła ostrożnie, nie musząc dodawać, że najlepsi oznaczali także tych o słusznych poglądach, które przemycali w swej pracy. - Również większość najlepszych baletów, zwłaszcza tych napisanych w Rosji i Francji, opiewa raczej problemy miłosne niż wojenne, choć oczywiście i ta tematyka splata się ze sobą niejednokrotnie niezwykle ściśle - dodala, posyłając Primrose lekki uśmiech, jakby w zastanowieniu, czy i lady Burke spostrzega tę zależność. Im koszmarniejsza wydawała się rzeczywistość, tym ludzie bardziej cenili bliskość drugiego człowieka. - Oczywiście nawet w prostym, choć kultowym już Pas de quatre można subtelnie zasugerować widzowi tematy do przemyśleń. Metaforycznie przedstawić czwórkę baletnic jako...na przykład, niektóre buntownicze hrabstwa, symbolicznie zasugerowane w strojach czy charakteryzacji. Ich zamęt, początkowy chaos, który potem, pod wpływem światła i czystości, przeradza się w czyste piękno - zaproponowała na głos, świadoma, że to tylko krótka, wymyślona na szybko propozycja. - Gdybym miała więcej czasu, mogłabym przedyskutować to z zespołem literatów, choć obawiam się, że przygotowania nowego baletu mogą potrwać wiele tygodni, kto wie, może nawet miesięcy. Jeśli więc zależy lady na czasie, wernisaż mógłby być politycznym uzupełnieniem pełnego piękna muzyki i tańca wieczoru. Zamierzamy wystawić niedługo L'Oiseau de feu na podstawie libretta Fokina - poinformowała, lekko marszcząc brwi, sama nie do końca wiedząc, czy treść baletu udałoby się powiązać w jakiś sposób z poprawnymi poglądami lub aktualną sytuacją w kraju. Zależało jej na współpracy z lady Burke, jednakże nie ślepo; miała swoją dumę i dbała o dobre imię La Fantasmagorii, nie chcąc, by ta stała się ślepą tubą propagandową. Widocznie Evandrze też na tym zależało - Deirdre nawet nie mrugnęła, gdy Primrose przywołała osobę lady doyenne, uśmiechnęła się tylko skromnie, z leciutkim zadowoleniem.
- Doprawdy? Są lady blisko? - dopytała uprzejmie, dopiero teraz próbując zwizualizować sobie wyniosłą brunetkę jako część arystokratycznej socjety. Przyjaźniły się - czy tylko mijały na salonach, gdzie Evandra w okrągłych słowach chwaliła działalność swojego hojnego prezentu od małżonka? - Bardzo mnie to cieszy. Niezwykle zależy mi na tym, by ten artystyczny przybytek, stworzony przecież jako dowód miłości lorda nestora do swej przepięknej małżonki, rozwijał się i zbierał najdoskonalsze recenzje. Zadowolenie lady Evandry jest moim priorytetem - wyznała ze spokojem, pochlebczo, oczywiście, że tak, lecz nie przeciągała struny ani nie osładzała fałszu. Mówiła szczerze, choć oczywiście skrywając dwuznaczność intencji oraz dodatkowe powody, sprawiające, że tak bardzo zależało jej na opinii żony swojego kochanka.
- Z założenia nie ustalamy repertuaru pod polityczną tematykę. Zapewniamy naszym twórcom pełną niezależność, oczywiście wybierając najlepszych literatów, scenarzystów, choreografów i dyrygentów - zaczęła ostrożnie, nie musząc dodawać, że najlepsi oznaczali także tych o słusznych poglądach, które przemycali w swej pracy. - Również większość najlepszych baletów, zwłaszcza tych napisanych w Rosji i Francji, opiewa raczej problemy miłosne niż wojenne, choć oczywiście i ta tematyka splata się ze sobą niejednokrotnie niezwykle ściśle - dodala, posyłając Primrose lekki uśmiech, jakby w zastanowieniu, czy i lady Burke spostrzega tę zależność. Im koszmarniejsza wydawała się rzeczywistość, tym ludzie bardziej cenili bliskość drugiego człowieka. - Oczywiście nawet w prostym, choć kultowym już Pas de quatre można subtelnie zasugerować widzowi tematy do przemyśleń. Metaforycznie przedstawić czwórkę baletnic jako...na przykład, niektóre buntownicze hrabstwa, symbolicznie zasugerowane w strojach czy charakteryzacji. Ich zamęt, początkowy chaos, który potem, pod wpływem światła i czystości, przeradza się w czyste piękno - zaproponowała na głos, świadoma, że to tylko krótka, wymyślona na szybko propozycja. - Gdybym miała więcej czasu, mogłabym przedyskutować to z zespołem literatów, choć obawiam się, że przygotowania nowego baletu mogą potrwać wiele tygodni, kto wie, może nawet miesięcy. Jeśli więc zależy lady na czasie, wernisaż mógłby być politycznym uzupełnieniem pełnego piękna muzyki i tańca wieczoru. Zamierzamy wystawić niedługo L'Oiseau de feu na podstawie libretta Fokina - poinformowała, lekko marszcząc brwi, sama nie do końca wiedząc, czy treść baletu udałoby się powiązać w jakiś sposób z poprawnymi poglądami lub aktualną sytuacją w kraju. Zależało jej na współpracy z lady Burke, jednakże nie ślepo; miała swoją dumę i dbała o dobre imię La Fantasmagorii, nie chcąc, by ta stała się ślepą tubą propagandową. Widocznie Evandrze też na tym zależało - Deirdre nawet nie mrugnęła, gdy Primrose przywołała osobę lady doyenne, uśmiechnęła się tylko skromnie, z leciutkim zadowoleniem.
- Doprawdy? Są lady blisko? - dopytała uprzejmie, dopiero teraz próbując zwizualizować sobie wyniosłą brunetkę jako część arystokratycznej socjety. Przyjaźniły się - czy tylko mijały na salonach, gdzie Evandra w okrągłych słowach chwaliła działalność swojego hojnego prezentu od małżonka? - Bardzo mnie to cieszy. Niezwykle zależy mi na tym, by ten artystyczny przybytek, stworzony przecież jako dowód miłości lorda nestora do swej przepięknej małżonki, rozwijał się i zbierał najdoskonalsze recenzje. Zadowolenie lady Evandry jest moim priorytetem - wyznała ze spokojem, pochlebczo, oczywiście, że tak, lecz nie przeciągała struny ani nie osładzała fałszu. Mówiła szczerze, choć oczywiście skrywając dwuznaczność intencji oraz dodatkowe powody, sprawiające, że tak bardzo zależało jej na opinii żony swojego kochanka.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jasne palce zastukały delikatnie o kolano, na którym spoczywały, kiedy lady Burke uważnie słuchała słów Madame. Spojrzała ponad ramię kobiety zbierając myśli, układając je w jedną całość, szarozielone oczy pełne skupienia nie widziały tego na co patrzą, a jedynie wyobrażenie tego co mogło się wydarzyć na takim wieczorze.
-Chcemy dać ludziom wizję przyszłości. Ukierunkować ich myśli. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia wracają spojrzeniem na twarz swej rozmówczyni. -Sprawić aby sztuka uświadomiła wielkie poświęcenie, za którym idzie jeszcze lepsza przyszłość.
Nie chciała robić wielkiego przedstawienia, ogromnego szumu by nie zniechęcić mieszkańców Londynu, którzy pomyślą, że to nie dla nich, nie na ich kieszeń. -Co pani myśli o czytanej poezji w akompaniamencie odpowiedniej muzyki? - Balet był dobry, był wręcz świetnym pomysłem, ale obawiała się, że rozmyje się to z celem. A to właśnie jego nie chciała utracić? -Poezja wojenna przeplatana z miłosną?
Zgadzała się w pełni z egzotyczną czarownicą, że za wojną, wizją rychłej śmierci szła płomienna miłość. Przynajmniej w literaturze, którą zaczytywała się jeszcze jakiś czas temu. Ostatnie jednak przeżywa uświadomiły ją, że takie historie spotykało się jedynie w opowieściach. Życie nie było pełne miłosnych wzlotów i uniesień. Nie oznaczało to, że nie należało do tego dążyć, a teraz w szczególności musieli dać ludziom nadzieję. Zima, przy ograniczonym dostępie do żywności i podstawowych produktów, jawiła się wybitnie ciężko. Sztuka miała być chwilą ucieczki, nadzieją na lepsze jutro, wizją, która zostanie zaszczepiona w głowach, w umyśle i sercu mieszkańców Londynu, którzy poniosą ją dalej.
-Jeżeli jednak ten pomysł jest zbyt niepasujący do tego miejsca, to myślę, że pozostaniemy przy samym wernisażu. Nie chciałabym obciążać pani ekipy dodatkową pracą, która nie należy do najłatwiejszych. - Nie musiała być znawcą teatru aby mieć świadomość, że występowanie na scenie oznaczało lata i godziny ciągłych treningów, wręcz wykańczających ciało. Nie chciała by pracownicy czuli się wykorzystywani w imię ideałów. To by tylko zniweczyło cały cel tego przedsięwzięcia.
Brew delikatnie drgnęła, kiedy usłyszała płomienną mowę na temat zadowolenia lady doyenne. Gdyby coś piła niechybnie by się zakrztusiła napojem. Musiała przyznać, że Madame była biegła w sztuce prowadzenia konwersacji i tworzenia pozorów. Jakże inaczej ją teraz odbierała gdy znała pewien sekret, który niechybnie nie chciałaby aby wyszedł na jaw. -Znamy się z lady doyenne dość dobrze, a jako osoba wrażliwa na sztukę bardzo ceni sobie to miejsce, wiedząc jak ważna spełnia rolę w naszej magicznej społeczności. - Odpowiedziała trochę na około. Nie było ważne jak bardzo były ze sobą kobiety zżyte, choć w ostatnim liście Evandra zachęcała Primrose aby ta poznała Madame. Właśnie to czyniła, a skoro przyjaciółka nie dażyła czystą nienawiścią tej kobiety, to lady Burke nie miała tym bardziej powodów do tego.
-Chcemy dać ludziom wizję przyszłości. Ukierunkować ich myśli. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia wracają spojrzeniem na twarz swej rozmówczyni. -Sprawić aby sztuka uświadomiła wielkie poświęcenie, za którym idzie jeszcze lepsza przyszłość.
Nie chciała robić wielkiego przedstawienia, ogromnego szumu by nie zniechęcić mieszkańców Londynu, którzy pomyślą, że to nie dla nich, nie na ich kieszeń. -Co pani myśli o czytanej poezji w akompaniamencie odpowiedniej muzyki? - Balet był dobry, był wręcz świetnym pomysłem, ale obawiała się, że rozmyje się to z celem. A to właśnie jego nie chciała utracić? -Poezja wojenna przeplatana z miłosną?
Zgadzała się w pełni z egzotyczną czarownicą, że za wojną, wizją rychłej śmierci szła płomienna miłość. Przynajmniej w literaturze, którą zaczytywała się jeszcze jakiś czas temu. Ostatnie jednak przeżywa uświadomiły ją, że takie historie spotykało się jedynie w opowieściach. Życie nie było pełne miłosnych wzlotów i uniesień. Nie oznaczało to, że nie należało do tego dążyć, a teraz w szczególności musieli dać ludziom nadzieję. Zima, przy ograniczonym dostępie do żywności i podstawowych produktów, jawiła się wybitnie ciężko. Sztuka miała być chwilą ucieczki, nadzieją na lepsze jutro, wizją, która zostanie zaszczepiona w głowach, w umyśle i sercu mieszkańców Londynu, którzy poniosą ją dalej.
-Jeżeli jednak ten pomysł jest zbyt niepasujący do tego miejsca, to myślę, że pozostaniemy przy samym wernisażu. Nie chciałabym obciążać pani ekipy dodatkową pracą, która nie należy do najłatwiejszych. - Nie musiała być znawcą teatru aby mieć świadomość, że występowanie na scenie oznaczało lata i godziny ciągłych treningów, wręcz wykańczających ciało. Nie chciała by pracownicy czuli się wykorzystywani w imię ideałów. To by tylko zniweczyło cały cel tego przedsięwzięcia.
Brew delikatnie drgnęła, kiedy usłyszała płomienną mowę na temat zadowolenia lady doyenne. Gdyby coś piła niechybnie by się zakrztusiła napojem. Musiała przyznać, że Madame była biegła w sztuce prowadzenia konwersacji i tworzenia pozorów. Jakże inaczej ją teraz odbierała gdy znała pewien sekret, który niechybnie nie chciałaby aby wyszedł na jaw. -Znamy się z lady doyenne dość dobrze, a jako osoba wrażliwa na sztukę bardzo ceni sobie to miejsce, wiedząc jak ważna spełnia rolę w naszej magicznej społeczności. - Odpowiedziała trochę na około. Nie było ważne jak bardzo były ze sobą kobiety zżyte, choć w ostatnim liście Evandra zachęcała Primrose aby ta poznała Madame. Właśnie to czyniła, a skoro przyjaciółka nie dażyła czystą nienawiścią tej kobiety, to lady Burke nie miała tym bardziej powodów do tego.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Spokój, jakim emanowała Primrose, bardzo się jej podobał. Spodziewała się raczej rozkapryszenia oraz pretensji, ewentualnie przesadnego podekscytowania, które zupełnie rozmyłoby zdrowy rozsądek. Pomysł propagandowego - choć to słowo nie padło na głos, obydwie wiedziały, czym tak naprawdę miał być wernisaż oraz jego polityczna otoczka - spotkania towarzyskiego pod artystycznym patronatem był dobry, lecz trudny w realizacji. Mniej twardo stąpająca po ziemi dama mogłaby domagać się spełnienia swych żądań niezależnie od ograniczeń czasowych czy finansowych, po prostu musząc zaistnieć jako perfekcyjna organizatorka. Lady Burke nie naciskała, nie próbowała zastraszyć ją bądź wręcz rozkazać, by wypełniłą jej wolę i podała zasoby La Fantasmagorii na złotym talerzu: szukała rozsądnych rozwiązań, potrafiąc znaleźć satysfakcjonujący dwie strony kompromis. Deirdre jeszcze przez chwilę ważyła słowa brunetki, po czym pokiwała powoli głową, nie dając po sobie poznać, że umiejętność dostosowywania się do sytuacji rozmówcy zrobiła na niej duże wrażenie. Żadnego tupania nóżką, że polityczny balet ma się odbyć teraz-zaraz, niezależnie od repertuaru, żadnych pretensji oraz sugestii, że skośnooka wiedźma nie nadaje się na to stanowisko. Jedynie rozsądne wypowiedzi oraz szukanie najlepszego rozwiązania.
- Może faktycznie to najlepsze rozwiązanie, lady Burke - zgodziła się ze spokojem, nie mając problemu z przyznaniem Primrose racji. Dostosowywanie na siłę opracowanego już repertuaru mogło przynieść więcej problemów niż korzyści. - Jednakże w zakresie wieczorku poetyckiego niestety nie pomogę, poezja nie jest moją mocną stroną, co innego muzyka: tu mogę bez wątpienia polecić kilku współpracujących z nami twórców - kontynuowała, coraz bardziej przekonując się do tego pomysłu. Poezja zbliżała ludzi, pomagała przetrawić skomplikowane emocje, a boczna sala La Fantasmagorii wydawała się idealnym miejscem do względnie kameralnego przedsięwzięcia, dodającego całemu wydarzeniu niepowtarzalnej atmosfery. - Jeśli więc lady wzięłaby na siebie uzyskanie kontaktów z poetami, myślę, że zorganizowanie podobnego wydarzenia tuż obok wernisażu tutaj, w naszym balecie, byłoby jak najbardziej możliwe - uśmiechnęła się lekko do rozmówczyni, jak zwykle to jej zostawiając podjęcie ostatecznej decyzji. - Słyszałam, że wiele dam próbuje swych sił w pięknie poezji. Może niektóre dałoby się przekonać, by w elitarnym gronie podzieliły się swą twórczością? - arystokratki nie występowałyby przecież przed pospólstwem na targu, a w La Fantasmagorii, w słusznej sprawie. Wiązało się to z wieloma niewiadomymi oraz potencjalnie skazywało na znoszenie fochów dziedziczek szlacheckich rodów, lecz te komentarze Mericourt zachowała dla siebie. Była gotowa przecierpieć pewne trudności dla osiągnięcia celu, zbieżnego zarówno dla niej, jak i dla lady Burke. Każda mogła skorzystać na wernisażu i wieczorze poetyckim, a renoma La Fantasmagorii zostałaby po raz kolejny wzmocniona.
- O tak, lady Rosier faktycznie sprawia wrażenie niezwykle wrażliwej na piękno. Ma rzadko spotykane wrażliwe oko, a przede wszystkim serce na cudo sztuki- pochwaliłą Evandrę ponownie, delikatnie, bez kłamstwa, choć tak naprawdę nie znała jej od tej strony najlepiej. Ba, czy znała ją w ogóle? Wydawało się, że zaczyna to robić, wślizgując się pod marmurową kreację półwili, gdzie dostrzegała coraz więcej kuszących i zaskakujących elementów tylko pozornie kruchej konstrukcji arystokratki. - Mam nadzieję, że działania samej lady w La Fantasmagorii również lady Evandrę ucieszą. I że otrzyma ona specjalne zaproszenie na wernisaż - dodała łagodnie, lekko przekrzywiając głowę w bok, choć tak naprawdę miała nadzieję na to, że Primrose i Evandra nie są na tyle blisko, by dzielić się intensywnymi sekretami. Nie, lady Rosier na pewno nie podzieliłaby się z przyjaciółką opowieścią o zdradzie, zresztą, gdyby tak zrobiła, zapewne Primrose zrównałaby Deirdre z ziemią, a nie w tak kulturalny i rzeczowy sposób planowała uroczy wieczorek towarzyski.
- Może faktycznie to najlepsze rozwiązanie, lady Burke - zgodziła się ze spokojem, nie mając problemu z przyznaniem Primrose racji. Dostosowywanie na siłę opracowanego już repertuaru mogło przynieść więcej problemów niż korzyści. - Jednakże w zakresie wieczorku poetyckiego niestety nie pomogę, poezja nie jest moją mocną stroną, co innego muzyka: tu mogę bez wątpienia polecić kilku współpracujących z nami twórców - kontynuowała, coraz bardziej przekonując się do tego pomysłu. Poezja zbliżała ludzi, pomagała przetrawić skomplikowane emocje, a boczna sala La Fantasmagorii wydawała się idealnym miejscem do względnie kameralnego przedsięwzięcia, dodającego całemu wydarzeniu niepowtarzalnej atmosfery. - Jeśli więc lady wzięłaby na siebie uzyskanie kontaktów z poetami, myślę, że zorganizowanie podobnego wydarzenia tuż obok wernisażu tutaj, w naszym balecie, byłoby jak najbardziej możliwe - uśmiechnęła się lekko do rozmówczyni, jak zwykle to jej zostawiając podjęcie ostatecznej decyzji. - Słyszałam, że wiele dam próbuje swych sił w pięknie poezji. Może niektóre dałoby się przekonać, by w elitarnym gronie podzieliły się swą twórczością? - arystokratki nie występowałyby przecież przed pospólstwem na targu, a w La Fantasmagorii, w słusznej sprawie. Wiązało się to z wieloma niewiadomymi oraz potencjalnie skazywało na znoszenie fochów dziedziczek szlacheckich rodów, lecz te komentarze Mericourt zachowała dla siebie. Była gotowa przecierpieć pewne trudności dla osiągnięcia celu, zbieżnego zarówno dla niej, jak i dla lady Burke. Każda mogła skorzystać na wernisażu i wieczorze poetyckim, a renoma La Fantasmagorii zostałaby po raz kolejny wzmocniona.
- O tak, lady Rosier faktycznie sprawia wrażenie niezwykle wrażliwej na piękno. Ma rzadko spotykane wrażliwe oko, a przede wszystkim serce na cudo sztuki- pochwaliłą Evandrę ponownie, delikatnie, bez kłamstwa, choć tak naprawdę nie znała jej od tej strony najlepiej. Ba, czy znała ją w ogóle? Wydawało się, że zaczyna to robić, wślizgując się pod marmurową kreację półwili, gdzie dostrzegała coraz więcej kuszących i zaskakujących elementów tylko pozornie kruchej konstrukcji arystokratki. - Mam nadzieję, że działania samej lady w La Fantasmagorii również lady Evandrę ucieszą. I że otrzyma ona specjalne zaproszenie na wernisaż - dodała łagodnie, lekko przekrzywiając głowę w bok, choć tak naprawdę miała nadzieję na to, że Primrose i Evandra nie są na tyle blisko, by dzielić się intensywnymi sekretami. Nie, lady Rosier na pewno nie podzieliłaby się z przyjaciółką opowieścią o zdradzie, zresztą, gdyby tak zrobiła, zapewne Primrose zrównałaby Deirdre z ziemią, a nie w tak kulturalny i rzeczowy sposób planowała uroczy wieczorek towarzyski.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Szukanie na siłę czegoś podniosłego i zwalającego z nóg mogło okazać się strzałem w samo kolano propagandy jaką chciała uskuteczniać. Oto przecież w tym wszystkim chodziło, aby zaszczepić myśl w zbiorowym umyśle, wskazać kierunek patrzenia, pokazać wizję świata. Jako typowy przedstawiciel rodu Burke stawiała na prostotę i stonowanie, przekaz wieczorka, który łączyłby ze sobą różne dziedziny sztuki miał być zrozumiały dla przeciętnego mieszkańca miasta. Pomysłowość i otwarcie na dyskusję ze strony Madame była jej bardzo na rękę, ponieważ to znaczyło, że ma do czynienia z osobą, która nie jest zapatrzona na własną wizję i nie chce za wszelką cenę udowodnić tego kim jest. Miała przed sobą kobietę świadomą tego co jej przybytek posiada i może zaoferować, nie przyświecała jej też postawa pokazania, że zna się na wszystkim. Za to w sposób znaczący kładła nacisk na swoje mocne strony, a te miała zamiar Primrose wykorzystać.
-Chętnie skorzystam z pani poleceń co do muzyków oraz, jeżeli mogę prosić, to również zapewnienia odpowiedniego poczęstunku dla gości. Eleganckiego, takiego który nie będzie oszałamiał przepychem. - Spojrzała na te, które zostały przygotowane dzisiaj. -Nie chcemy aby ludzie się oburzyli tym, że sami mają problem z wykarmieniem rodzin, a w teatrze stoły się uginają od jedzenia. -Była świadoma tego, że oni jako bogatsza część społeczeństwa nie mogli narzekać na dostęp do żywności, ale niżej urodzeni mieli już gorzej. Stoły pełne frykasów mogłyby rozsierdzić ludzi i cały wernisaż osiągnąłby odwrotny skutek od zamierzonego. -Wezmę zaś na siebie, jaki pani zasugerowała, kontakt z poetami oraz malarzami. Jak słusznie zostało zauważone wśród dam jest wiele artystek i sądzę, że chętnie przystąpią do tego wydarzenia. - Kto by pomyślał, że lady Burke będzie organizować koncerty i wernisaże z poezją i muzyką w tle. Gdyby ktoś rok temu powiedziałby jej, że na planowaniu takich wydarzeń będzie spędzać czas dzieląc go między tworzeniem amuletów i oglądaniem ziem Durham, Primrose zaśmiałaby się z powątpiewaniem wsiadając na grzbiet Rotmistrza. Rzeczywistość zweryfikowała plany na jej życie, ostatnie miesiące wiele zmieniły, sprawiły, że musiała szybciej dorosnąć i z krnąbrnej siostry nestora stać się jego wsparciem, którego zapewne się nie spodziewał. Obawiała się jedynie, że wszystkie zaproszone damy będą miały swoje wymagania, którym będzie należało sprostać, ale liczyła po cichu na to, że Madame okaże się w tym przypadku ogromną pomocą. Primrose nie należała do osób, które z cierpliwością znosiła wszelkiego rodzaju fochy i kręcenie noskiem. Potrafiła wtedy stawać się bardzo zimna i nieprzyjemna, co tylko pogłębiało opinię o przedstawicielach rodu Burke.
-Nie kto inny, ale sama lady doyenne skierowała mnie do pani, Madame. - Odpowiedziała pozwalając sobie na delikatny uśmiech w kącikach warg. Wyćwiczony i nie obejmujący szaro zielonych oczu lady Burke.-Sądzę, że będzie żywo zainteresowana naszą współpracą. - Co jak co, ale Evandra sama zachęcała ją do tego aby poznała osobiście Deirdre, więc Primrose nie omieszkała z tego skorzystać. Nie chciała jednak zdradzać na ten moment jak bardzo jest zżyta z lady Rosier, choć słowa, których używała mogły zdradzać, że łączy je coś więcej niż zwykła znajomość z salonów. Powoli wstała ze swojego miejsca dając tym samym znać, że czas jej wizyty właśnie dobiega końca. -Zajęłam pani dość czasu, Madame. Dziękuję jeszcze raz za spotkanie. Niedługo się do pani odezwę w sprawie terminu oraz polecenia muzyków. - Wyciągnęła dłoń na pożegnanie i dała znak obsłudze, że to jest moment aby podać jej płaszcz oraz kapelusz. Poznała kochankę męża przyjaciółki i choć nadal miała problem z wydaniem zdecydowanego werdyktu, to nie żałowała swojej decyzji. Wiedziała jak wygląda rywalka Evandry, tylko czy to było właściwe określenie? Nadal nie wiedziała co planuje przyjaciółka, jakie ma zamiary, choć pewnie po tym spotkaniu ta uchyli rąbka tajemnicy.
|zt dla Prim
-Chętnie skorzystam z pani poleceń co do muzyków oraz, jeżeli mogę prosić, to również zapewnienia odpowiedniego poczęstunku dla gości. Eleganckiego, takiego który nie będzie oszałamiał przepychem. - Spojrzała na te, które zostały przygotowane dzisiaj. -Nie chcemy aby ludzie się oburzyli tym, że sami mają problem z wykarmieniem rodzin, a w teatrze stoły się uginają od jedzenia. -Była świadoma tego, że oni jako bogatsza część społeczeństwa nie mogli narzekać na dostęp do żywności, ale niżej urodzeni mieli już gorzej. Stoły pełne frykasów mogłyby rozsierdzić ludzi i cały wernisaż osiągnąłby odwrotny skutek od zamierzonego. -Wezmę zaś na siebie, jaki pani zasugerowała, kontakt z poetami oraz malarzami. Jak słusznie zostało zauważone wśród dam jest wiele artystek i sądzę, że chętnie przystąpią do tego wydarzenia. - Kto by pomyślał, że lady Burke będzie organizować koncerty i wernisaże z poezją i muzyką w tle. Gdyby ktoś rok temu powiedziałby jej, że na planowaniu takich wydarzeń będzie spędzać czas dzieląc go między tworzeniem amuletów i oglądaniem ziem Durham, Primrose zaśmiałaby się z powątpiewaniem wsiadając na grzbiet Rotmistrza. Rzeczywistość zweryfikowała plany na jej życie, ostatnie miesiące wiele zmieniły, sprawiły, że musiała szybciej dorosnąć i z krnąbrnej siostry nestora stać się jego wsparciem, którego zapewne się nie spodziewał. Obawiała się jedynie, że wszystkie zaproszone damy będą miały swoje wymagania, którym będzie należało sprostać, ale liczyła po cichu na to, że Madame okaże się w tym przypadku ogromną pomocą. Primrose nie należała do osób, które z cierpliwością znosiła wszelkiego rodzaju fochy i kręcenie noskiem. Potrafiła wtedy stawać się bardzo zimna i nieprzyjemna, co tylko pogłębiało opinię o przedstawicielach rodu Burke.
-Nie kto inny, ale sama lady doyenne skierowała mnie do pani, Madame. - Odpowiedziała pozwalając sobie na delikatny uśmiech w kącikach warg. Wyćwiczony i nie obejmujący szaro zielonych oczu lady Burke.-Sądzę, że będzie żywo zainteresowana naszą współpracą. - Co jak co, ale Evandra sama zachęcała ją do tego aby poznała osobiście Deirdre, więc Primrose nie omieszkała z tego skorzystać. Nie chciała jednak zdradzać na ten moment jak bardzo jest zżyta z lady Rosier, choć słowa, których używała mogły zdradzać, że łączy je coś więcej niż zwykła znajomość z salonów. Powoli wstała ze swojego miejsca dając tym samym znać, że czas jej wizyty właśnie dobiega końca. -Zajęłam pani dość czasu, Madame. Dziękuję jeszcze raz za spotkanie. Niedługo się do pani odezwę w sprawie terminu oraz polecenia muzyków. - Wyciągnęła dłoń na pożegnanie i dała znak obsłudze, że to jest moment aby podać jej płaszcz oraz kapelusz. Poznała kochankę męża przyjaciółki i choć nadal miała problem z wydaniem zdecydowanego werdyktu, to nie żałowała swojej decyzji. Wiedziała jak wygląda rywalka Evandry, tylko czy to było właściwe określenie? Nadal nie wiedziała co planuje przyjaciółka, jakie ma zamiary, choć pewnie po tym spotkaniu ta uchyli rąbka tajemnicy.
|zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 08.12.21 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Do niedawna zorganizowanie zaopatrzenia nie przysporzyłoby żadnego kłopotu, stanowiąc najmniej wymagający uwagi aspekt wydarzenia, lecz wojenne problemy gospodarcze nie ominęły La Fantasmagorii. Dotykały magiczny balet w mniejszym stopniu, w restauracji nie brakowało podstawowych wiktuałów, te ze średniej półki także znajdowały się w pilnie strzeżonych spiżarniach, lecz zdobycie specjalnych smakołyków bądź frykasów z innych krajów stawało się coraz bardziej problematyczne. Z każdym dniem dostawy ulegały opóźnieniu lub czasem całkowitemu odwołaniu, co zaprzątało głowę madame Mericourt coraz bardziej. Zamierzała sama udać się do portu i stworzyć sieć dostaw na własną rękę, osobiście dbając o to, by przewóz luksusowych towarów odbywał się bez zakłóceń, musiała jednak porozmawiać z kimś wpływowym, sprytnym i chętnym do współpracy - zastraszanie w tym środowisku działało niestety na krótką metę. Deirdre nie podzieliła się jednak z Primrose swymi troskami, uśmiechając się jedynie z dotychczasową uprzejmością. Traktowała lady Burke jak każdego twórcę, marszanda czy przedsiębiorcę, chcącego nawiązać z La Fantasmagorią współpracę: nigdy nie zdradzała im ewentualnych argumentów przeciw połączeniu ich ścieżek. Nie okłamywała ich, po prostu...bawiła się z chronologią, pewna, że pokona każdą trudność na drodze do dopięcia negocjacji a później finalnego celu na ostatni guzik.
- Oczywiście, z przyjemnością się tym zajmę. Postaram się w ciągu kilku dni przesłać lady list z moimi propozycjami dotyczącymi członków orkiestry a także proponowanym menu - zapewniła, już planując, jak uda się jej stworzyć bezpieczne zaplecze wydarzenia, tak, by ewentualne niepowodzenia transportów nie naraziły perfekcji wieczoru. Nie mogła na to pozwolić, nie teraz, gdy tak dobrze jej szło. - Będę też zawsze dostępna dla lady, gdyby potrzebowała lady porady lub chciała podzielić się specjalnymi wymaganiami. W La Fantasmagorie jestem praktycznie każdego dnia, na sowę postaram się odpowiedzieć jak najszybciej. Zdaję sobie sprawę, że lady ma wiele na głowie, rozumiem więc, że powinnam się raczej spodziewać kontaktu od lady współpracowników lub służących, przekazujących wieści - raczej stwierdziła niż zapytała, podejrzewając, że arystokratka zrzuci część brudnej roboty na podległych sobie czarodziejów. Część, nie całość, tak postępowały wymuskane, trzymane pod kloszem dzierlatki - wszak Primrose udała się do niej samodzielnie, nie musząc wspierać się radami rachmistrzów, polityków czy słodkim aplauzem przyjaciółek.
Z których grona Deirdre zaakceptowałaby obecność pewnie tylko jednej, tej najważniejszej, o jakiej Primrose mówiła z czystym szacunkiem i sympatią, niepodszytą ani gramem złośliwości. Mericourt potrafiła już rozpoznać drugie dno komplementów, które często badały w murach baletu. Część czarownic ze śmietanki towarzyskiej Londynu wychwalała gest nestora Rosierów wobec swej małżonki, lecz pod zachwytami urodą Evandry lśniła wyraźnie nuta zazdrości. Czasem wręcz zawiści, bo lady doyenne zdawała się posiadać dosłownie wszystko, o czym mogła zamarzyć kobieta. Teraz okazywało się, że nie brakowało wokół niej również prawdziwych przyjaciółek. Dei nie do końca wiedziała, jak zareagować na słowa Primrose, które odrobinę ją zaniepokoiły. Otrzymała potwierdzenie, że damy były ze sobą blisko, nawet bardzo. A może jednak przesadzała, może uprzejmość w ostatnich słowach lady Burke nie została skażona prowokującym podtekstem? Obiecała sobie mimo wszystko być bardziej ostrożną. - Byłoby wspaniale, gdyby i lady doyenne wzięła udział w wernisażu. Bez wąptienia uświetniłaby swą obecnością przedsięwzięcie - skomentowała tylko, w ślad za lady Burke podnosząc się z krzesła. Z każdą minutą spędzoną w towarzystwie brunetki czuła się nieco mniej pewnie, ale jednocześnie odczuwała wobec niej rosnący szacunek oraz wiarę w to, że przedsięwzięcie Primrose może się powieść, przynosząc im obydwu wiele korzyści. - Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny oraz za zaufanie, jakim obdarzyła lady mnie i całą La Fantasmagorię. Nie zawiedziemy go - uścisnęła dłoń czarownicy raz jeszcze, swobodnie, po czym znów z szacunkiem skinęła głową i dygnęła w nieco nieporadny sposób, splatając przed sobą ręce na podołku sukni - stale uważnie obserwując arystokratkę, jej sylwetkę, gesty, sposób w jaki poruszała się po obcym miejscu i zwracała się do służby. Wszystko to było istotne, nie tylko ze względu na rozpoczętą współpracę, ale także - głównie? - ze względu na to, że przyjaźniła się z Evandrą. A przyjaciół swych wrogów - o ile takie określenie w ogóle pasowało do tej napiętej, mieniącej się ostatnio setką barw relacji - należało trzymać blisko siebie.
- Oczywiście, z przyjemnością się tym zajmę. Postaram się w ciągu kilku dni przesłać lady list z moimi propozycjami dotyczącymi członków orkiestry a także proponowanym menu - zapewniła, już planując, jak uda się jej stworzyć bezpieczne zaplecze wydarzenia, tak, by ewentualne niepowodzenia transportów nie naraziły perfekcji wieczoru. Nie mogła na to pozwolić, nie teraz, gdy tak dobrze jej szło. - Będę też zawsze dostępna dla lady, gdyby potrzebowała lady porady lub chciała podzielić się specjalnymi wymaganiami. W La Fantasmagorie jestem praktycznie każdego dnia, na sowę postaram się odpowiedzieć jak najszybciej. Zdaję sobie sprawę, że lady ma wiele na głowie, rozumiem więc, że powinnam się raczej spodziewać kontaktu od lady współpracowników lub służących, przekazujących wieści - raczej stwierdziła niż zapytała, podejrzewając, że arystokratka zrzuci część brudnej roboty na podległych sobie czarodziejów. Część, nie całość, tak postępowały wymuskane, trzymane pod kloszem dzierlatki - wszak Primrose udała się do niej samodzielnie, nie musząc wspierać się radami rachmistrzów, polityków czy słodkim aplauzem przyjaciółek.
Z których grona Deirdre zaakceptowałaby obecność pewnie tylko jednej, tej najważniejszej, o jakiej Primrose mówiła z czystym szacunkiem i sympatią, niepodszytą ani gramem złośliwości. Mericourt potrafiła już rozpoznać drugie dno komplementów, które często badały w murach baletu. Część czarownic ze śmietanki towarzyskiej Londynu wychwalała gest nestora Rosierów wobec swej małżonki, lecz pod zachwytami urodą Evandry lśniła wyraźnie nuta zazdrości. Czasem wręcz zawiści, bo lady doyenne zdawała się posiadać dosłownie wszystko, o czym mogła zamarzyć kobieta. Teraz okazywało się, że nie brakowało wokół niej również prawdziwych przyjaciółek. Dei nie do końca wiedziała, jak zareagować na słowa Primrose, które odrobinę ją zaniepokoiły. Otrzymała potwierdzenie, że damy były ze sobą blisko, nawet bardzo. A może jednak przesadzała, może uprzejmość w ostatnich słowach lady Burke nie została skażona prowokującym podtekstem? Obiecała sobie mimo wszystko być bardziej ostrożną. - Byłoby wspaniale, gdyby i lady doyenne wzięła udział w wernisażu. Bez wąptienia uświetniłaby swą obecnością przedsięwzięcie - skomentowała tylko, w ślad za lady Burke podnosząc się z krzesła. Z każdą minutą spędzoną w towarzystwie brunetki czuła się nieco mniej pewnie, ale jednocześnie odczuwała wobec niej rosnący szacunek oraz wiarę w to, że przedsięwzięcie Primrose może się powieść, przynosząc im obydwu wiele korzyści. - Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny oraz za zaufanie, jakim obdarzyła lady mnie i całą La Fantasmagorię. Nie zawiedziemy go - uścisnęła dłoń czarownicy raz jeszcze, swobodnie, po czym znów z szacunkiem skinęła głową i dygnęła w nieco nieporadny sposób, splatając przed sobą ręce na podołku sukni - stale uważnie obserwując arystokratkę, jej sylwetkę, gesty, sposób w jaki poruszała się po obcym miejscu i zwracała się do służby. Wszystko to było istotne, nie tylko ze względu na rozpoczętą współpracę, ale także - głównie? - ze względu na to, że przyjaźniła się z Evandrą. A przyjaciół swych wrogów - o ile takie określenie w ogóle pasowało do tej napiętej, mieniącej się ostatnio setką barw relacji - należało trzymać blisko siebie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
08.05
W przeciwieństwie do pierwszego kwartału roku, maj wydawał się rozpocząć relatywnie szczęśliwie. Nie tylko miała szansę - choćby na krótką chwilę - ujrzeć i porozmawiać z Drew, ale też sowy nieustannie znosiły jej do domu fascynujące listy, z których wielu nie mogła się spodziewać. Jak jednak zaproszenie do Durham pisane ręką Primrose było po prostu przyjemnym zaskoczeniem, tak list od lady doyenne Evandry - żony Tristana Rosiera - wzbudził w Elvirze uzasadnione wątpliwości. Od początku rozważała, czy nie jest to zawoalowany sprawdzian; czyżby Tristan naprawdę przymusił żonę do spotkania z Elvirą Multon tylko po to, by z pierwszej ręki i w stresującym towarzystwie poznać zakres jej przemiany? Myśl wydawała się śmieszna, zwłaszcza, że lady Evandra, na tyle na ile miała okazję z nią rozmawiać, wydawała się kobietą bardzo stateczną i dumną. Gdyby jednak Tristan kazał jej coś zrobić, ciężko było sobie wyobrażać, by jego własna żona miała prawo mu odmówić. Zaproszenie mogło się też okazać zwyczajną pułapką. Jakiego typu? Tego jeszcze nie wiedziała.
Zdecydowała się jednak wziąć sprawy w swoje ręce i dokładnie przygotować do spotkania w Fantasmagorii, aby najmniejszej nawet rzeczy nie pozostawić przypadkowi. Evandra była bardzo ważną kobietą, której sympatia mogła Elvirze przynieść olbrzymie korzyści. Była też półwilą i o tym musiała pamiętać, by nie zachować się nieelegancko.
Ósmy maja zaczęła od spotkania z Odettą, która - dzięki Merlinowi - okazała się mieć czas i chęć, by użyczyć Elvirze nieco swoich umiejętności i garderoby. Granatowa suknia o prostym kroju, ale z wciętym dekoltem i wysoką talią ładnie podkreślała jej godną pozazdroszczenia figurę i kryła mniej zgrabne nogi. Zamkniętym w nadgarstkach rękawom z powłóczystej, matowej tkaniny towarzyszyły delikatne rękawiczki z czarnego jedwabiu, dobrane i kolorem i zdobieniem do butów na niewysokim, prostokątnym obcasie. Za najbardziej zachwycającą Elvira uznawała jednak biżuterię - kolię z granatowym okiem i odchodzącą od niego kryształową łezką oraz kolczyki z tej samej kolekcji. Odetta zadbała nawet o jej włosy, zaczesując je do tyłu w miękkie i zaskakująco lśniące fale i wręczając jej kapelusz z niebieskimi różami, który na głowie leżał krzywo i sprawiał, że nieprzyzwyczajona do kapeluszy Elvira obawiała się ruszać szyją. Cóż, przynajmniej motywował do utrzymywania karku prosto.
Czuła się piękniejsza nawet niż na Sabacie, a gdy obserwowała się w lustrze zupełnie nie odstawała w swoich wyobrażeniach od arystokratek z najznamienitszych rodów. Jedyną kroplą dziegciu w łyżce miodu było to, że na tyle nikle przypominała samą siebie, że obawiała się popełnienia gafy, która sprawi, że Evandra domyśli się, że nie są to jej ubrania, jej buty, jej jedwabne rękawiczki.
Była jednak dobrej myśli, bo prezentowała się nienagannie - chociaż tyle - więc gdy dotarła do Fantasmagorii nie miała większych problemów z trzymaniem brody wysoko i stąpaniem powoli, z gracją, do której próbowała się zmusić mimo nieco drżących kolan.
Spotkanie było zaaranżowane przez właścicielkę tego miejsca, więc kiedy już pokazała różdżkę i przedstawiła się z imienia i nazwiska - w innym wypadku nikła szansa, że rozpoznałby ją nawet znajomy - została odprowadzona do tej urokliwej i dyskretnej części ogrodu, w której odbyć miała się herbata. Rozmowa? Przesłuchanie? Wciąż nie wiedziała, czego Evandra może od niej oczekiwać i wzmagało to niepewność, ten irytujący stres.
Radziłaś sobie bez ręki i opętana przez demony, poradzisz sobie z jedną lady.
Podchodząc do stolika, dygnęła lekko; nie chciała Evandry dotykać, nie były przyjaciółkami jak to miało miejsce z Primrose czy Odettą.
- Czcigodna lady doyenne, to dla mnie zaszczyt - powiedziała cicho, nie brzmiąc jednak ani trochę tak egzaltowanie jak w listach; nie potrafiła, nie przeszłoby jej to przez gardło. - Czemu zawdzięczam tak rozkoszny wieczór? - Czuła, że jej blade zwykle policzki są zaróżowione i przygryzła dolną wargę w impulsie, którego nie była w stanie powstrzymać. Potem zajęła miejsce i pozwoliła sobie rozluźnić ramiona.
Evandra była oszałamiająco piękna, ale też drobna, szczupła, kobieca, niższa od Elviry. Poza urodą wcale nie krępowała, kiedy już spojrzało się w jej oczy i przypomniało obraz czarodziejki w halce szykującej się do wieczornej kąpieli.
Nie bez powodu mówiło się, że największy niepokój wzbudzała niewiadoma.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I see your light
I know it's coming and I'm terrified
I know it's coming and I'm terrified
W przeciwieństwie do pierwszego kwartału roku, maj wydawał się rozpocząć relatywnie szczęśliwie. Nie tylko miała szansę - choćby na krótką chwilę - ujrzeć i porozmawiać z Drew, ale też sowy nieustannie znosiły jej do domu fascynujące listy, z których wielu nie mogła się spodziewać. Jak jednak zaproszenie do Durham pisane ręką Primrose było po prostu przyjemnym zaskoczeniem, tak list od lady doyenne Evandry - żony Tristana Rosiera - wzbudził w Elvirze uzasadnione wątpliwości. Od początku rozważała, czy nie jest to zawoalowany sprawdzian; czyżby Tristan naprawdę przymusił żonę do spotkania z Elvirą Multon tylko po to, by z pierwszej ręki i w stresującym towarzystwie poznać zakres jej przemiany? Myśl wydawała się śmieszna, zwłaszcza, że lady Evandra, na tyle na ile miała okazję z nią rozmawiać, wydawała się kobietą bardzo stateczną i dumną. Gdyby jednak Tristan kazał jej coś zrobić, ciężko było sobie wyobrażać, by jego własna żona miała prawo mu odmówić. Zaproszenie mogło się też okazać zwyczajną pułapką. Jakiego typu? Tego jeszcze nie wiedziała.
Zdecydowała się jednak wziąć sprawy w swoje ręce i dokładnie przygotować do spotkania w Fantasmagorii, aby najmniejszej nawet rzeczy nie pozostawić przypadkowi. Evandra była bardzo ważną kobietą, której sympatia mogła Elvirze przynieść olbrzymie korzyści. Była też półwilą i o tym musiała pamiętać, by nie zachować się nieelegancko.
Ósmy maja zaczęła od spotkania z Odettą, która - dzięki Merlinowi - okazała się mieć czas i chęć, by użyczyć Elvirze nieco swoich umiejętności i garderoby. Granatowa suknia o prostym kroju, ale z wciętym dekoltem i wysoką talią ładnie podkreślała jej godną pozazdroszczenia figurę i kryła mniej zgrabne nogi. Zamkniętym w nadgarstkach rękawom z powłóczystej, matowej tkaniny towarzyszyły delikatne rękawiczki z czarnego jedwabiu, dobrane i kolorem i zdobieniem do butów na niewysokim, prostokątnym obcasie. Za najbardziej zachwycającą Elvira uznawała jednak biżuterię - kolię z granatowym okiem i odchodzącą od niego kryształową łezką oraz kolczyki z tej samej kolekcji. Odetta zadbała nawet o jej włosy, zaczesując je do tyłu w miękkie i zaskakująco lśniące fale i wręczając jej kapelusz z niebieskimi różami, który na głowie leżał krzywo i sprawiał, że nieprzyzwyczajona do kapeluszy Elvira obawiała się ruszać szyją. Cóż, przynajmniej motywował do utrzymywania karku prosto.
Czuła się piękniejsza nawet niż na Sabacie, a gdy obserwowała się w lustrze zupełnie nie odstawała w swoich wyobrażeniach od arystokratek z najznamienitszych rodów. Jedyną kroplą dziegciu w łyżce miodu było to, że na tyle nikle przypominała samą siebie, że obawiała się popełnienia gafy, która sprawi, że Evandra domyśli się, że nie są to jej ubrania, jej buty, jej jedwabne rękawiczki.
Była jednak dobrej myśli, bo prezentowała się nienagannie - chociaż tyle - więc gdy dotarła do Fantasmagorii nie miała większych problemów z trzymaniem brody wysoko i stąpaniem powoli, z gracją, do której próbowała się zmusić mimo nieco drżących kolan.
Spotkanie było zaaranżowane przez właścicielkę tego miejsca, więc kiedy już pokazała różdżkę i przedstawiła się z imienia i nazwiska - w innym wypadku nikła szansa, że rozpoznałby ją nawet znajomy - została odprowadzona do tej urokliwej i dyskretnej części ogrodu, w której odbyć miała się herbata. Rozmowa? Przesłuchanie? Wciąż nie wiedziała, czego Evandra może od niej oczekiwać i wzmagało to niepewność, ten irytujący stres.
Radziłaś sobie bez ręki i opętana przez demony, poradzisz sobie z jedną lady.
Podchodząc do stolika, dygnęła lekko; nie chciała Evandry dotykać, nie były przyjaciółkami jak to miało miejsce z Primrose czy Odettą.
- Czcigodna lady doyenne, to dla mnie zaszczyt - powiedziała cicho, nie brzmiąc jednak ani trochę tak egzaltowanie jak w listach; nie potrafiła, nie przeszłoby jej to przez gardło. - Czemu zawdzięczam tak rozkoszny wieczór? - Czuła, że jej blade zwykle policzki są zaróżowione i przygryzła dolną wargę w impulsie, którego nie była w stanie powstrzymać. Potem zajęła miejsce i pozwoliła sobie rozluźnić ramiona.
Evandra była oszałamiająco piękna, ale też drobna, szczupła, kobieca, niższa od Elviry. Poza urodą wcale nie krępowała, kiedy już spojrzało się w jej oczy i przypomniało obraz czarodziejki w halce szykującej się do wieczornej kąpieli.
Nie bez powodu mówiło się, że największy niepokój wzbudzała niewiadoma.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Osoba mademoiselle Elviry Multon zastanawiała ją już od listopadowego dnia, kiedy ta zrządzeniem złośliwego losu znalazła się w łaźni Château Rose, zarzekając się, że wcale nie potrzebuje jej pomocy. O tym, że czarownica popełniła gafę na wydarzeniu towarzyskim dowiedziała się po czasie, gdy szanowny małżonek zwrócił się do niej o zwrócenie nań uwagi. Wedle informacji Elvira otrzymała nauczycielkę, jaka miała zająć się doprowadzeniem panny Multon do porządku, lecz mimo miesięcy ich współpracy, efekt miał być mierny, czego potwierdzeniem była nieobecność czarownicy na kwietniowych uroczystościach w Londynie. Półwila słyszała pogłoski o specyficznym zachowaniu uzdrowicielki, sama była zresztą świadkiem incydentu podczas pogrzebu lorda Alpharda Blacka. Wieści o nagminnym łamaniu etykiety nie były więc nazbyt zaskakujące, a Evandra tym bardziej zainteresowała się postępami czarownicy, usłyszawszy o jej zażyłej znajomości z Primrose. Skonsultowała się w tej kwestii z przyjaciółką i zamyśliła się nad otrzymaną odpowiedzią. Szczególną uwagę zwróciła na słowa o wyzbywaniu się elementów osobowości, jakie rzekomo miało miejsce podczas nauk pobieranych u pani Vanity. Lady Rosier miała dobre mniemanie o śpiewaczce, ich współpraca na rzecz przybliżania kultury czarodziejom niższym stanem okazała się być niebywale owocna i już teraz w Czarodziejskiej Operze w Hampshire odbywały się pokazy oraz wystawy zwieńczające miesiąc podjętych przez nie działań. Trudno jej było uwierzyć, że kobieta taka jak Valerie mogłaby mieć na kogoś zły wpływ, jednak lady Burke twardo stąpała po ziemi, czujnie i obiektywnie wychwytując podobne zależności. Evandrze nie pozostało nic innego, jak sprawdzić to samodzielnie.
Na umówione miejsce dotarła chwilę przed czasem, zapobiegawczo rozglądając się po ustawionych w ogrodzie stolikach. Mimo iż Primrose zapewniła ją, iż panna Multon nadaje się do spotkań w miejscach publicznych, wolała mieć pewność, że potencjalne szkody zostaną zminimalizowane. Szczęśliwie we wtorkowy wieczór niewielu gości przebywało wśród zieleni La Fantasmagorie, półwila zajęła więc miejsce nieopodal krzewów róż. Zwiewna spódnica o szlachetnym materiale w kolorze czerwonego wina ledwo sięgała za kolano lady doyenne, co w przypadku niektórych mogłoby zostać uznane za zbyt frywolne, ale Evandra od pewnego już czasu starała się z wolna przesuwać ogólnie przyjętą granicę przyzwoitości. Ostatnia włożona na kwietniowe uroczystości suknia, mimo ściśle przylegającego do ciała materiału, uzyskała na łamach plotkarskiego, jakże uwielbianego przez czarownice szmatławca wiele pochlebnych opinii. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by sięgnąć nieco dalej. Dzisiejsza spódnica sięgała wąskiej talii i podkreślała ją skórzanym paseczkiem o niewielkiej klamrze. Krótki, kaszmirowy kardigan o barwie głębokiej czerni zapinany był rzędem drobnych guziczków, do piersi przypięta była broszka z morskim motywem, idealnie korespondująca z resztą biżuterii - perłowymi kolczykami, bransoletką oraz wpiętymi we włosy ozdobnymi szpilkami. Zamiast naszyjnika półwila zdecydowała się na apaszkę, która finezyjnie zawiązana wokół szyi nadawała jej kreacji wiosennej lekkości. Czerwień materiału wsuwanych pantofli na niewysokim obcasie poprzetykany był złotą nicią - tych miała w swej garderobie całą kolekcję, jaką z własnym zamiłowaniem i westchnieniami Tristana stale powiększała. Dobierając makijaż postawiła na zwyczajową sobie prostotę, delikatnie czernione rzęsy i muśnięte karminową pomadką usta. Kiedy tylko zajęła swoje miejsce przy stoliku zapach krzewu róż natychmiast wymieszał się z jaśminowymi perfumami. Miała kilka planów na dzisiejszy wieczór, a ich powodzenie zależało wyłącznie od przebiegu spotkania z panną Multon.
Zaproszona czarownica nie pozwoliła na siebie długo czekać, a jej strój natychmiast przykuł uwagę Evandry. Mocno wystudiowana kreacja, idealnie dopasowane dodatki oraz makijaż tworzył piękną kompozycję, lecz okazały się pierwszym punktem zwątpienia. Zamiłowanie do podobnych sukni prędzej przypisałaby Odetcie, ale zachowała to spostrzeżenie dla siebie, nie znając powiązań krwi między tymi dwiema.
- Mademoiselle Multon, jakże mi miło, że zdecydowałaś się przyjąć moje zaproszenie - uśmiechnęła się ciepło do czarownicy i gestem dłoni wskazała miejsce przy swoim stoliku. - Cenię sobie filiżankę herbaty w dobrym towarzystwie. - Przeniosła na moment wzrok w kierunku obsługi. Stojący przy wejściu kelner zdawał się stale dyskretnie zerkać w ich stronę, jakby tylko czekając na znak. Nim Evandra wróciła spojrzeniem do panny Multon, na blacie pojawił się serwis ze zdobionym dzbankiem i dwiema filiżankami, oraz talerzyki z ciastkami o różnych smakach. - Polecam cytrynowe babeczki, idealnie komponują się ze smakiem herbaty - podpowiedziała teatralnym szeptem, nachylając się nieco ponad stolikiem, by zaraz ułożyć się wygodnie na oparciu ogrodowego krzesła. - Nie miałyśmy dotąd okazji, by się lepiej poznać. Uznałam, że nastała idealna pora, aby to zmienić. - Nie sięgnęła po swoją filiżankę, zamiast tego utkwiła zaciekawione spojrzenie w twarzy Elviry. - Miałaś już sposobność zajrzeć do wiosennego repertuaru baletu? Jestem ciekawa opinii, czy któraś z propozycji spektakli przypadła ci do gustu. - Niewinna pogawędka była idealnym sposobem na rozruszanie dyskusji. Już wkrótce miało się okazać jak dobrze panna Multon się do niej przygotowała.
Na umówione miejsce dotarła chwilę przed czasem, zapobiegawczo rozglądając się po ustawionych w ogrodzie stolikach. Mimo iż Primrose zapewniła ją, iż panna Multon nadaje się do spotkań w miejscach publicznych, wolała mieć pewność, że potencjalne szkody zostaną zminimalizowane. Szczęśliwie we wtorkowy wieczór niewielu gości przebywało wśród zieleni La Fantasmagorie, półwila zajęła więc miejsce nieopodal krzewów róż. Zwiewna spódnica o szlachetnym materiale w kolorze czerwonego wina ledwo sięgała za kolano lady doyenne, co w przypadku niektórych mogłoby zostać uznane za zbyt frywolne, ale Evandra od pewnego już czasu starała się z wolna przesuwać ogólnie przyjętą granicę przyzwoitości. Ostatnia włożona na kwietniowe uroczystości suknia, mimo ściśle przylegającego do ciała materiału, uzyskała na łamach plotkarskiego, jakże uwielbianego przez czarownice szmatławca wiele pochlebnych opinii. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by sięgnąć nieco dalej. Dzisiejsza spódnica sięgała wąskiej talii i podkreślała ją skórzanym paseczkiem o niewielkiej klamrze. Krótki, kaszmirowy kardigan o barwie głębokiej czerni zapinany był rzędem drobnych guziczków, do piersi przypięta była broszka z morskim motywem, idealnie korespondująca z resztą biżuterii - perłowymi kolczykami, bransoletką oraz wpiętymi we włosy ozdobnymi szpilkami. Zamiast naszyjnika półwila zdecydowała się na apaszkę, która finezyjnie zawiązana wokół szyi nadawała jej kreacji wiosennej lekkości. Czerwień materiału wsuwanych pantofli na niewysokim obcasie poprzetykany był złotą nicią - tych miała w swej garderobie całą kolekcję, jaką z własnym zamiłowaniem i westchnieniami Tristana stale powiększała. Dobierając makijaż postawiła na zwyczajową sobie prostotę, delikatnie czernione rzęsy i muśnięte karminową pomadką usta. Kiedy tylko zajęła swoje miejsce przy stoliku zapach krzewu róż natychmiast wymieszał się z jaśminowymi perfumami. Miała kilka planów na dzisiejszy wieczór, a ich powodzenie zależało wyłącznie od przebiegu spotkania z panną Multon.
Zaproszona czarownica nie pozwoliła na siebie długo czekać, a jej strój natychmiast przykuł uwagę Evandry. Mocno wystudiowana kreacja, idealnie dopasowane dodatki oraz makijaż tworzył piękną kompozycję, lecz okazały się pierwszym punktem zwątpienia. Zamiłowanie do podobnych sukni prędzej przypisałaby Odetcie, ale zachowała to spostrzeżenie dla siebie, nie znając powiązań krwi między tymi dwiema.
- Mademoiselle Multon, jakże mi miło, że zdecydowałaś się przyjąć moje zaproszenie - uśmiechnęła się ciepło do czarownicy i gestem dłoni wskazała miejsce przy swoim stoliku. - Cenię sobie filiżankę herbaty w dobrym towarzystwie. - Przeniosła na moment wzrok w kierunku obsługi. Stojący przy wejściu kelner zdawał się stale dyskretnie zerkać w ich stronę, jakby tylko czekając na znak. Nim Evandra wróciła spojrzeniem do panny Multon, na blacie pojawił się serwis ze zdobionym dzbankiem i dwiema filiżankami, oraz talerzyki z ciastkami o różnych smakach. - Polecam cytrynowe babeczki, idealnie komponują się ze smakiem herbaty - podpowiedziała teatralnym szeptem, nachylając się nieco ponad stolikiem, by zaraz ułożyć się wygodnie na oparciu ogrodowego krzesła. - Nie miałyśmy dotąd okazji, by się lepiej poznać. Uznałam, że nastała idealna pora, aby to zmienić. - Nie sięgnęła po swoją filiżankę, zamiast tego utkwiła zaciekawione spojrzenie w twarzy Elviry. - Miałaś już sposobność zajrzeć do wiosennego repertuaru baletu? Jestem ciekawa opinii, czy któraś z propozycji spektakli przypadła ci do gustu. - Niewinna pogawędka była idealnym sposobem na rozruszanie dyskusji. Już wkrótce miało się okazać jak dobrze panna Multon się do niej przygotowała.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Woń różanego ogrodu nieprzyjemnie wciskała się do gardła i wywoływała wrażenie ustawicznego niedotlenienia. Słodko mdły zapach tych kolczastych krzewów połączony z aromatem herbat i perfum sprawiał, że żółć prędko podeszła jej do gardła i musiała bardzo się postarać, aby oddychaniem przez usta nie zniweczyć całej pracy, jaką włożyła wraz z Odettą w ten śmieszny strój. Przed spotkaniem ćwiczyła nawet kroki i gesty dłońmi, teraz jednak większość tych nieistotnych szczegółów wyleciała jej z głowy. Nic dziwnego. Evandra była oszałamiająco piękna; niezbyt groźna, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale z pewnością wystarczająco łakoma, by chciało się jej dotknąć i posmakować. Francuski akcent spływał z warg półwili z prostotą, jakiej mogłaby pozazdrościć, gdyby kiedykolwiek przykładała wagę do języków kontynentalnej Europy. Bardziej niż francuskie słońce kusiła ją jednak w tej chwili miękka, niedostępna skóra, jasne loki i tknięte szminką usta.
Czar półwili podobno nie działał na kobiety, a przynajmniej takie niepewne szczegóły zapamiętała ze szkoły. Nie miała pojęcia, czy są prawdą, ale nie spodziewała się też, by Evandra próbowała ją uwieźć. Te pożądanie należało do niej samej i pewnie zgorszyłoby tak przykładną damę jak lady doyenne. Nie mogła mieć wszak pojęcia o rozkoszy jaką mogła zapewnić kobiecie inna kobieta. Może by jej współczuła, gdyby nie była tak pewna, że o niektórych rzeczach powinno się mówić jak najrzadziej, a najlepiej wcale.
Może byłoby jej łatwiej dotrzymać tego postanowienia, gdyby w przeszłości tak wiele nie piła.
- Madame Rosier... czy dobrze zapamiętałam zwrot? - zaczepiła gładko, zmuszając usta do uśmiechu słodszego i bardziej fałszywego od najdelikatniejszych róż. Takich, które skrwawiały palce, jeśli spróbowało się wziąć je w dłonie. - Jeśli lady doyenne tak twierdzi, nie śmiałabym odmówić. - Zerknęła z ukosa na kelnera, ale poza tym nie zaszczyciła go uwagą. Sięgając po filiżankę nie wyciągnęła małego palca, pamiętając głupie rady Valerie. Cytrynowe ciasteczko (nie cierpiała cytrynowych ciasteczek) uniosła do ust z bólem, ale nie pozwoliła tej niechęci przedrzeć się do spojrzenia. - Jestem rada. Jeśli jednak mogę spytać, lady, co doprowadziło do tak nagłej zmiany? - Nie umiała zbyt długo owijać w bawełnę, gdy nieświadomość toczącej się za woalami gry stresowała ją i irytowała. Nie wierzyła, że Evandra tak po prostu uznała ją za ciekawą towarzyszkę rozmów. Nie pojawiła się na ostatnich uroczystościach, straciła status, na weselu Sallowa też raczej trzymała się ścian... nie istniał powód, dla którego ktoś taki jak półwila mógł zechcieć jej towarzystwa. - Niestety, musi mi lady przebaczyć. Mam nadzieję, że nie okaże się zawodem, jeśli przyznam, że nie fascynuję się baletem - wybrała tę drogę, bo uznała ją za pewniejszą niż próbę zgrywania znawcy w dziedzinie, która kompletnie jej nie interesowała. Dojadła ciasteczko w ciszy i popiła słodką herbatą. Zbyt słodką, jak na jej gust, ale przecież nie przyzna, że zwykle pije ciemną, mocną i zwykłą. - Zawsze jednak sprawi mi przyjemność wysłuchanie opinii lady. Może jest to zainteresowanie, które dopiero muszę w sobie odkryć - Uśmiechnęła się na sekundę nieco ostrzej, nieco mniej gładko. Była przekonana, że balet nie zafascynuje jej nigdy, starała się jednak jak mogła nie wypaść z gry. - Wydaje mi się zresztą, że miałam już kiedyś okazję uszczknąć fragmentu sztuki. W towarzystwie madame Mericourt, aczkolwiek dość dawno, by zatarło się to w mej pamięci. - Bardziej niż chłodne, puste spojrzenie azjatyckiej wiedźmy.
Czar półwili podobno nie działał na kobiety, a przynajmniej takie niepewne szczegóły zapamiętała ze szkoły. Nie miała pojęcia, czy są prawdą, ale nie spodziewała się też, by Evandra próbowała ją uwieźć. Te pożądanie należało do niej samej i pewnie zgorszyłoby tak przykładną damę jak lady doyenne. Nie mogła mieć wszak pojęcia o rozkoszy jaką mogła zapewnić kobiecie inna kobieta. Może by jej współczuła, gdyby nie była tak pewna, że o niektórych rzeczach powinno się mówić jak najrzadziej, a najlepiej wcale.
Może byłoby jej łatwiej dotrzymać tego postanowienia, gdyby w przeszłości tak wiele nie piła.
- Madame Rosier... czy dobrze zapamiętałam zwrot? - zaczepiła gładko, zmuszając usta do uśmiechu słodszego i bardziej fałszywego od najdelikatniejszych róż. Takich, które skrwawiały palce, jeśli spróbowało się wziąć je w dłonie. - Jeśli lady doyenne tak twierdzi, nie śmiałabym odmówić. - Zerknęła z ukosa na kelnera, ale poza tym nie zaszczyciła go uwagą. Sięgając po filiżankę nie wyciągnęła małego palca, pamiętając głupie rady Valerie. Cytrynowe ciasteczko (nie cierpiała cytrynowych ciasteczek) uniosła do ust z bólem, ale nie pozwoliła tej niechęci przedrzeć się do spojrzenia. - Jestem rada. Jeśli jednak mogę spytać, lady, co doprowadziło do tak nagłej zmiany? - Nie umiała zbyt długo owijać w bawełnę, gdy nieświadomość toczącej się za woalami gry stresowała ją i irytowała. Nie wierzyła, że Evandra tak po prostu uznała ją za ciekawą towarzyszkę rozmów. Nie pojawiła się na ostatnich uroczystościach, straciła status, na weselu Sallowa też raczej trzymała się ścian... nie istniał powód, dla którego ktoś taki jak półwila mógł zechcieć jej towarzystwa. - Niestety, musi mi lady przebaczyć. Mam nadzieję, że nie okaże się zawodem, jeśli przyznam, że nie fascynuję się baletem - wybrała tę drogę, bo uznała ją za pewniejszą niż próbę zgrywania znawcy w dziedzinie, która kompletnie jej nie interesowała. Dojadła ciasteczko w ciszy i popiła słodką herbatą. Zbyt słodką, jak na jej gust, ale przecież nie przyzna, że zwykle pije ciemną, mocną i zwykłą. - Zawsze jednak sprawi mi przyjemność wysłuchanie opinii lady. Może jest to zainteresowanie, które dopiero muszę w sobie odkryć - Uśmiechnęła się na sekundę nieco ostrzej, nieco mniej gładko. Była przekonana, że balet nie zafascynuje jej nigdy, starała się jednak jak mogła nie wypaść z gry. - Wydaje mi się zresztą, że miałam już kiedyś okazję uszczknąć fragmentu sztuki. W towarzystwie madame Mericourt, aczkolwiek dość dawno, by zatarło się to w mej pamięci. - Bardziej niż chłodne, puste spojrzenie azjatyckiej wiedźmy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Bezpośredniość panny Multon nie raziła w oczy. W rozmowie poruszała się dość płynnie i naturalnie, pomijając oczywiście wymalowane na jej twarzy skrępowanie. Temu zaś nie mogła się dziwić. Rzadko kiedy umawiała się na spotkania z osobami, z którymi dotychczasowe rozmowy przebiegały w tak nietypowy sposób, jakim z pewnością można nazwać incydent w łaźniach Château Rose.
- Zgadza się. Uczysz się francuskiego? - zapytała od razu, słysząc jak ta zagaja w tym kierunku. - To piękny język, niezwykle elegancki i niezbyt skomplikowany. Tak jak w każdym innym przypadku, ma wiele ciekawostek wartych zgłębienia. Interesujesz się może językoznawstwem? - W to szczerze już wątpiła. Elvira zdawała się zbyt mocno stąpać po ziemi, by oddawać się rozważaniom z teorii konstrukcji języka. Nienachalnie przyglądała się swojej rozmówczyni, dopiero wtedy sięgając po własną filiżankę. - Nasza wspólna znajoma, lady Primrose Burke - skłamała gładko, nie zdradzając czarownicy prawdziwego powodu, dla którego zdecydowała się z nią spotkać. Wprawdzie skonsultowała się z przyjaciółką, by zebrać od niej potrzebne informacje, dla wzmocnienia prawdziwości uknutego spisku. Czy przyzna jej, że prawda leży w innym miejscu? - Od lat jest moją bliską przyjaciółką, cenię sobie jej zdanie, zwłaszcza gdy przybliża mi sylwetkę tak utalentowanej czarownicy. - Posłała pannie Multon zagadkowe spojrzenie, uśmiechając się wciąż delikatnie. Jasnowłosa kobieta była prawdziwie intrygującą tajemnicą, jaką chciała rozwikłać. Nie od razu, rzecz jasna, wszak to niespodzianki i stopniowe rozpakowywanie prezentu karmią ciekawość, nie podanie wszystkich rozwiązań na złotej tacy.
Nie wydawała się zaskoczona, gdy panna Multon przyznała się do braku zainteresowań osadzonych w balecie. Nie był on przecież dla każdego i potrzeba niebywałej wrażliwości oraz wszechstronności, by prawdziwie docenić płynące z niego piękno. Sama niegdyś bywała na spektaklach wyłącznie z ciekawości oraz przyzwoitości, bo tak nakazywał zwyczaj, aby pokazywać się w kulturalnych miejscach wśród innych możnych. Dopiero od dnia, w którym Tristan odsłonił przed nią możliwości skrzętnie skrywane przed spojrzeniem niewinnych i pruderyjnych oczu, odkryła zupełnie nową dotąd stronę baletu.
- Balet ma w sobie niepowtarzalny urok, który już od pierwszego wejrzenia potrafi oczarować bądź zniechęcić. Wystarczy nieodpowiednio dobrany repertuar i w jednej chwili traci się chęć poznania jego tajników. Muszę przyznać że sama potrzebowałam dłuższej chwili, by się do niego przekonać. - Pokiwała głową i sięgnęła po ciastko. Słodko-kwaśny smak idealnie współgrał z miękkością babeczki. W niczym jednak nie umywał się do biszkoptu z Zaciszu Kirke, z którym wiązał ją sentyment. - Znacie się z madame Mericourt? - zainteresowała się, a jasne brwi uniosły się nieznacznie w zaciekawieniu. Nie powinno ją to dziwić, wszak panna Multon obraca się w towarzystwie popleczników Czarnego Pana. Pojawiła się także u boku Śmierciożerców podczas pamiętnych wydarzeń w Warwickshire, nic więc zaskakującego w tym, że znała się z Deirdre. Jaki był stopień ich zażyłości? Czy pałały do siebie sympatią, podobną do tej, jaka łączyła lady doyenne z kochanką męża? O to nie zamierzała pytać, z całą pewnością nie podczas pierwszego spotkania. - Pełni pieczę nad La Fantasmagorie, a obecnie i nad całym kulturalnym Londynem. Doświadczanie sztuki w jej towarzystwie to niebywała okazja, jakiej nie można przegapić. - Puściła mimo uszu wzmiankę, jakoby Elvira wyłącznie uszczknęła fragmentu sztuki, spodziewając się po przeszłości panny Multon, iż nie będzie chciała rozwijać ona tego tematu.
- Jeśli nie balet, to co innego? - zapytała, chcąc poznać swoją rozmówczynię nieco bardziej. Oczekiwała szczerości, jaką dotąd ją częstowała, a przynajmniej w takową chciała wierzyć, mając nadzieję, że w procesie nauk u madame Vanity nie zdołała zatracić swojej prawdziwej osobowości.
- Zgadza się. Uczysz się francuskiego? - zapytała od razu, słysząc jak ta zagaja w tym kierunku. - To piękny język, niezwykle elegancki i niezbyt skomplikowany. Tak jak w każdym innym przypadku, ma wiele ciekawostek wartych zgłębienia. Interesujesz się może językoznawstwem? - W to szczerze już wątpiła. Elvira zdawała się zbyt mocno stąpać po ziemi, by oddawać się rozważaniom z teorii konstrukcji języka. Nienachalnie przyglądała się swojej rozmówczyni, dopiero wtedy sięgając po własną filiżankę. - Nasza wspólna znajoma, lady Primrose Burke - skłamała gładko, nie zdradzając czarownicy prawdziwego powodu, dla którego zdecydowała się z nią spotkać. Wprawdzie skonsultowała się z przyjaciółką, by zebrać od niej potrzebne informacje, dla wzmocnienia prawdziwości uknutego spisku. Czy przyzna jej, że prawda leży w innym miejscu? - Od lat jest moją bliską przyjaciółką, cenię sobie jej zdanie, zwłaszcza gdy przybliża mi sylwetkę tak utalentowanej czarownicy. - Posłała pannie Multon zagadkowe spojrzenie, uśmiechając się wciąż delikatnie. Jasnowłosa kobieta była prawdziwie intrygującą tajemnicą, jaką chciała rozwikłać. Nie od razu, rzecz jasna, wszak to niespodzianki i stopniowe rozpakowywanie prezentu karmią ciekawość, nie podanie wszystkich rozwiązań na złotej tacy.
Nie wydawała się zaskoczona, gdy panna Multon przyznała się do braku zainteresowań osadzonych w balecie. Nie był on przecież dla każdego i potrzeba niebywałej wrażliwości oraz wszechstronności, by prawdziwie docenić płynące z niego piękno. Sama niegdyś bywała na spektaklach wyłącznie z ciekawości oraz przyzwoitości, bo tak nakazywał zwyczaj, aby pokazywać się w kulturalnych miejscach wśród innych możnych. Dopiero od dnia, w którym Tristan odsłonił przed nią możliwości skrzętnie skrywane przed spojrzeniem niewinnych i pruderyjnych oczu, odkryła zupełnie nową dotąd stronę baletu.
- Balet ma w sobie niepowtarzalny urok, który już od pierwszego wejrzenia potrafi oczarować bądź zniechęcić. Wystarczy nieodpowiednio dobrany repertuar i w jednej chwili traci się chęć poznania jego tajników. Muszę przyznać że sama potrzebowałam dłuższej chwili, by się do niego przekonać. - Pokiwała głową i sięgnęła po ciastko. Słodko-kwaśny smak idealnie współgrał z miękkością babeczki. W niczym jednak nie umywał się do biszkoptu z Zaciszu Kirke, z którym wiązał ją sentyment. - Znacie się z madame Mericourt? - zainteresowała się, a jasne brwi uniosły się nieznacznie w zaciekawieniu. Nie powinno ją to dziwić, wszak panna Multon obraca się w towarzystwie popleczników Czarnego Pana. Pojawiła się także u boku Śmierciożerców podczas pamiętnych wydarzeń w Warwickshire, nic więc zaskakującego w tym, że znała się z Deirdre. Jaki był stopień ich zażyłości? Czy pałały do siebie sympatią, podobną do tej, jaka łączyła lady doyenne z kochanką męża? O to nie zamierzała pytać, z całą pewnością nie podczas pierwszego spotkania. - Pełni pieczę nad La Fantasmagorie, a obecnie i nad całym kulturalnym Londynem. Doświadczanie sztuki w jej towarzystwie to niebywała okazja, jakiej nie można przegapić. - Puściła mimo uszu wzmiankę, jakoby Elvira wyłącznie uszczknęła fragmentu sztuki, spodziewając się po przeszłości panny Multon, iż nie będzie chciała rozwijać ona tego tematu.
- Jeśli nie balet, to co innego? - zapytała, chcąc poznać swoją rozmówczynię nieco bardziej. Oczekiwała szczerości, jaką dotąd ją częstowała, a przynajmniej w takową chciała wierzyć, mając nadzieję, że w procesie nauk u madame Vanity nie zdołała zatracić swojej prawdziwej osobowości.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gabinet towarzyski
Szybka odpowiedź