Sala Kolców
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala Kolców
Sala Kolców, inaczej Komnata Wieczorna lub Sala Obrad, zamknięta jest dla gości. Pełni rolę ważniejszego, bardziej formalnego salonu, odbywają się tu zarówno spotkania towarzyskie, jak i mniejsze i większe obrady pomiędzy członkami rodziny. Stonowane, nieco ciemniejsze barwy niż w pozostałych częściach dworu, mają wyciszać domowników. Wygodne sofy oraz fotele wyposażone zostały w wyższe lub niższe podnóżki, podobnie jak trzy szezlongi, wyścielane są aksamitnymi poduszkami oraz miękkimi kocami z futer białych lisów.
Większe obrady odbywają się przy stole otoczonym krzesłami jedno wyróżniające się - o wyższym oparciu - zwyczajowo przeznaczone jest dla nestora. Ogromny miękki dywan zajmuje większą część pomieszczenia, podczas gdy wysokie zwierciadła luster potęgują wrażenie przestronności. Niekiedy przynoszone są tutaj instrumenty lub niewielkie stoliki przeznaczone na poczęstunek. Wychodzące na pachnący ogród okna przysłaniają ciężkie, przyciemnione firany. Zwłaszcza latem we wnętrzu wyraźnie wyczuwalny jest delikatny zapach róż, kiedy dobiega on nie tylko z wysokich wazonów przyozdobionych świeżo ciętymi kwiatami, ale również z ogrodów. Sufit zdobi plafon przedstawiający smoka oplecionego gałązkami kolczastej czerwonej róży, którym sala zawdzięcza swoją nazwę.
Większe obrady odbywają się przy stole otoczonym krzesłami jedno wyróżniające się - o wyższym oparciu - zwyczajowo przeznaczone jest dla nestora. Ogromny miękki dywan zajmuje większą część pomieszczenia, podczas gdy wysokie zwierciadła luster potęgują wrażenie przestronności. Niekiedy przynoszone są tutaj instrumenty lub niewielkie stoliki przeznaczone na poczęstunek. Wychodzące na pachnący ogród okna przysłaniają ciężkie, przyciemnione firany. Zwłaszcza latem we wnętrzu wyraźnie wyczuwalny jest delikatny zapach róż, kiedy dobiega on nie tylko z wysokich wazonów przyozdobionych świeżo ciętymi kwiatami, ale również z ogrodów. Sufit zdobi plafon przedstawiający smoka oplecionego gałązkami kolczastej czerwonej róży, którym sala zawdzięcza swoją nazwę.
Wybałusza na nią oczy, wielce zdumiona zachowaniem lorda Traversa, ale wkrótce po tym spojrzenie uspokaja się nieco, kiedy Evandra uświadamia sobie, że jej ukochanemu także zdarzało się doprowadzać ją na skraj wytrzymałości. Uśmiecha się nieco szerzej, choć nadal blado, słysząc zapewnienie, że ta miewa się dobrze. O swoich omdleniach szwagierce woli nie wspominać. Wie ona przecież, jak niszczycielska potrafi być jej choroba, mieszkały wszak wcześniej razem i z pewnością wyłapywała momenty, gdy czuła się nieco gorzej. Fakt, jest znacząca różnica między zawrotami głowy, a rozrywającymi się wewnątrz organami i plamieniem kolejnych chusteczek krwią, lecz to zbyt drastyczny obraz, by przedstawiać go drugiej ciężarnej kobiecie, zwłaszcza po obiedzie.
- Chcesz mi zdradzić, o co poszło? - dopytuje, przekrzywiając lekko głowę na bok. Nie będzie drążyć nieproszona, ale ciekawość nie pozwala nie zapytać.
Powstrzymuje się przed parsknięciem śmiechem, bo spodziewała się, że to oczywiste, że każda kobieta obecna podczas rytuału otrzyma swoiste błogosławieństwo. Jej przypadku był to sen o córce, u Primrose możliwość zakosztowania fizycznej miłości po raz pierwszy, jak ukazało się ono Melisande?
- Daleka jestem od twierdzenia, że przeznaczenie jest czymś nieuchronnym, bez możliwości zmiany - przybiera nieco poważniejszy, acz wciąż lekki ton. Sięga po szklankę z wodą i zawiesza na niej wzrok. - Z drugiej jednak strony, nie wiadomo, czy raz poznawszy przepowiednię, można kroczyć wbrew niej. Nie wiadomo, czy decyzje, które podejmujemy, mimo przekonania, iż stoją w sprzeczności z tym losem, finalnie i tak do niego doprowadzą. Albo czy przeznaczenie zmienia się w momencie, w którym się je poznaje? Czy może lepiej pozostawać w nieświadomości? - Nieświadomie marszczy brwi coraz bardziej, nim nie powraca wreszcie wzrokiem do Melisande, wzruszyć ramionami. - Co do tego, to chyba nikt nie ma pewności. - Boginie losu chyba tak właśnie zaprojektowały całą swą ideę, aby wzbudzać wątpliwości. - Ja jednak wolę wierzyć, że jest nad nami coś, co ma w tym wszystkim plan, do którego możemy sięgnąć i przynajmniej spróbować przygotować się na to, co może nadejść. Nawet jeśli swoimi czynami sprawimy finalnie, że tak się nie stanie. - Upija łyk ze szklanki, by tym razem wbić wzrok w przeciwległą ścianę. - Co zaś się tyczy mojego snu, to Estelle… - urywa gwałtownie, choć wcale nie brakuje powietrza w piersi. To wspomnienie wizji wciąż w nią uderza, gdy przypomina sobie te wszystkie szczegóły, ich namacalność i realność. Dotyk płatków kwiatów, szorstkość kolców, gorąc spływających po policzkach łez i dziecięcy wrzask, mrożący w żyłach krew. - Estelle nie miała w nim lekkiego życia. Jako małe dziecko została porwana i zhańbiona. Płakała za mną i wołała przerażona, a ja byłam bezradna, nic nie mogłam zrobić. Byłam wściekła. Podsycałam wszechobecny ogień, który jednocześnie dusił mnie i uniemożliwiał działanie. Stałam na cmentarzysku o nagrobkach opisanych krwią z podpisem Rosier, a wtedy ją zobaczyłam, już dorosłą, przepełnioną żalem i smutkiem. Uwolniła mnie z kajdan, w które zamknięto mnie w celi, a ona pełna była wtedy dumy i siły. Była najpiękniejszą i najwspanialszą istotą, na jaką przyszło mi kiedykolwiek patrzeć. Uwolniła mnie, zwracając się do mnie z czułością, niepasującą do tej siły, jaka biła z jej błękitnych oczu. Mówiła, że mnie potrzebuje. - Twarz Evandry zmienia się, przewija się przez nią smutek zmieszany z nadzieją. Kiedy znów zawiesza wzrok na Melisande uśmiecha się nieco szerzej. - Widzisz teraz, że przyszłość nie jawi się dla nas w kolorowych barwach, acz mimo wszystko pozostawia poczucie, że gdzieś tam, daleko, czeka coś dobrego.
Spojrzenie czarownicy jest intrygujące i wyzywające zarazem, na co doyenne wznosi jasne brwi w zastanowieniu.
- A co wydarzyło się trzynastego września? Znaczy… Skąd pewność, że był wtedy z jakąś kobietą? - pyta będąc szczerze ciekawa, co też popycha szwagierkę do tak odważnych wniosków.
- Chcesz mi zdradzić, o co poszło? - dopytuje, przekrzywiając lekko głowę na bok. Nie będzie drążyć nieproszona, ale ciekawość nie pozwala nie zapytać.
Powstrzymuje się przed parsknięciem śmiechem, bo spodziewała się, że to oczywiste, że każda kobieta obecna podczas rytuału otrzyma swoiste błogosławieństwo. Jej przypadku był to sen o córce, u Primrose możliwość zakosztowania fizycznej miłości po raz pierwszy, jak ukazało się ono Melisande?
- Daleka jestem od twierdzenia, że przeznaczenie jest czymś nieuchronnym, bez możliwości zmiany - przybiera nieco poważniejszy, acz wciąż lekki ton. Sięga po szklankę z wodą i zawiesza na niej wzrok. - Z drugiej jednak strony, nie wiadomo, czy raz poznawszy przepowiednię, można kroczyć wbrew niej. Nie wiadomo, czy decyzje, które podejmujemy, mimo przekonania, iż stoją w sprzeczności z tym losem, finalnie i tak do niego doprowadzą. Albo czy przeznaczenie zmienia się w momencie, w którym się je poznaje? Czy może lepiej pozostawać w nieświadomości? - Nieświadomie marszczy brwi coraz bardziej, nim nie powraca wreszcie wzrokiem do Melisande, wzruszyć ramionami. - Co do tego, to chyba nikt nie ma pewności. - Boginie losu chyba tak właśnie zaprojektowały całą swą ideę, aby wzbudzać wątpliwości. - Ja jednak wolę wierzyć, że jest nad nami coś, co ma w tym wszystkim plan, do którego możemy sięgnąć i przynajmniej spróbować przygotować się na to, co może nadejść. Nawet jeśli swoimi czynami sprawimy finalnie, że tak się nie stanie. - Upija łyk ze szklanki, by tym razem wbić wzrok w przeciwległą ścianę. - Co zaś się tyczy mojego snu, to Estelle… - urywa gwałtownie, choć wcale nie brakuje powietrza w piersi. To wspomnienie wizji wciąż w nią uderza, gdy przypomina sobie te wszystkie szczegóły, ich namacalność i realność. Dotyk płatków kwiatów, szorstkość kolców, gorąc spływających po policzkach łez i dziecięcy wrzask, mrożący w żyłach krew. - Estelle nie miała w nim lekkiego życia. Jako małe dziecko została porwana i zhańbiona. Płakała za mną i wołała przerażona, a ja byłam bezradna, nic nie mogłam zrobić. Byłam wściekła. Podsycałam wszechobecny ogień, który jednocześnie dusił mnie i uniemożliwiał działanie. Stałam na cmentarzysku o nagrobkach opisanych krwią z podpisem Rosier, a wtedy ją zobaczyłam, już dorosłą, przepełnioną żalem i smutkiem. Uwolniła mnie z kajdan, w które zamknięto mnie w celi, a ona pełna była wtedy dumy i siły. Była najpiękniejszą i najwspanialszą istotą, na jaką przyszło mi kiedykolwiek patrzeć. Uwolniła mnie, zwracając się do mnie z czułością, niepasującą do tej siły, jaka biła z jej błękitnych oczu. Mówiła, że mnie potrzebuje. - Twarz Evandry zmienia się, przewija się przez nią smutek zmieszany z nadzieją. Kiedy znów zawiesza wzrok na Melisande uśmiecha się nieco szerzej. - Widzisz teraz, że przyszłość nie jawi się dla nas w kolorowych barwach, acz mimo wszystko pozostawia poczucie, że gdzieś tam, daleko, czeka coś dobrego.
Spojrzenie czarownicy jest intrygujące i wyzywające zarazem, na co doyenne wznosi jasne brwi w zastanowieniu.
- A co wydarzyło się trzynastego września? Znaczy… Skąd pewność, że był wtedy z jakąś kobietą? - pyta będąc szczerze ciekawa, co też popycha szwagierkę do tak odważnych wniosków.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na krótką chwilę zmarszczyła nos kiedy pytanie zawisło pomiędzy nimi. W końcu westchnęła unosząc rękę, by przesunąć palcem wskazującym nad brwiami.
- Myślę że i tak nie uniknę wytłumaczenia, kiedy przejdę do pytania i prośby z którymi przyszłam. - powiedziała unosząc wargi w czymś na kształt uśmiechu, choć nie uśmiechały się jej oczy. - Odsuńmy jeszcze na chwilę moment tego upokorzenia. - poprosiła gdy wargi drgnęły jej w grymasie przepełnionym goryczą. W milczeniu wsłuchała padających z jej ust rozważań. Właściwie nie tak różnych co do tego, co przechodziło przez jej głowę, kiedy sama pochylała się nad tą kwestią.
– Mam podobne wątpliwości. - zgodziła się, potakując powoli głową. Czy dało się ją zmienić? Czy może to, co się widziało, istotnie zawierało już wszystkie działania, których się podjęło? Nikt nie znał odpowiedzi na pytania, które zawisły w Sali Kolców. - Winnam więc zakładać, że jesteś optymistką? - mruknęła w krótkim żarcie, choć odciążyć atmosferę choć na ułamek sekundy, nim Evandra przeszła do tematu Estelle i snu który do niej nadszedł. Uniosła własny napój nie przerywając jej kiedy mówiła, patrząc na piękny, wili profil. Rozszerzyła odrobinę oczy kiedy Evandra zwróciła się ku niej. Pozwoliła by cisza objęła je na moment, kiedy w spojrzeniu widocznie coś błysnęło - zalążek planu - a może pomysłu.
- Może możemy pomóc sobie nazwajem. - wypowiedziała, nie próbując pocieszać bratowej - mówienie, że na pewno będzie inaczej, przy wierze w proroczy sen zdawało się abstrakcyjną ułudą. Lepsze od tego było działanie. Pozwoliła by jej brwi zeszły się najpierw, kiedy zastanawiała się jeszcze nad czymś. - W moim najpierw był sztorm. - przyznała, postanawiając się w jakiś sposób zrewanżować. A może podzielić z kimś, kto był w stanie ją zrozumieć - albo wysłuchać. - Było mi niedobrze, mdliło, od burty odciągnęły mnie męskie ramiona, ale nie uderzyłam plecami w deski statku - spadałam w dół w morze. I do niego. Zatapiając, kiedy obejmowała mnie woda. Ta spływała też po mnie dalej, kiedy klęczałam obejmując syna, patrząc jak wieszają mojego męża. Kilka lat - tyle miał. Choć ta myśl dzisiaj, jest raczej powiewem nadchodzącej wolności. - powiedziała spoglądając na Evandrę. - Ale chyba nie będę dobrą matką. - powiedziała wykrzywiając wargi w mimowolnym grymasie. - Czułam, że nie udało nam się nawiązać więzi, mimo lat które minęły. Odwrócił się ode mnie, po tym jak podniosłam na niego rękę. Przesunęła kciukiem lewej dłoni po wnętrzu prawej, rozwierając jej palce. Nadal czując fantomowy ból w niej. - Ale widziałam w nim moc i okrucieństwo, magię, zdecydowanie i odbicie własnej siebie. - na chwilę przerwała. - Widziałam jak skazują go. I widziałam kto był za to odpowiedzialny. Czytałam potem nagłówek że udało mu się uciec. Ale wolałabym oszczędzić mu pobytu w Azkabnie. - powiedziała spoglądając na Evandrę. - Może powinniśmy połączyć siły. Znaleźć tego mężczyznę, a później zmusić go, by nigdy nie stanął przeciw mojemu synowi i był opieką dla twojej córki. Mając go blisko zawsze będę mogła spoglądać na czynione przez niego kroki. - przyznała z zastanowieniem, powoli pozwalając by lekko schodzące się ze sobą wcześniej brwi wróciły na miejsce.
- Właściwie sam się do tego przyznał. - powiedziała nie potrafiąc powstrzymać wygięcia warg w pogardzie - czy obrzydzeniu? - trudno było jednoznacznie przyznać. - Widzisz Evandro, zapytałam mojego męża ostatnio, dlaczego musiałam wracać sama do zamku tamtej nocy. Uraczył mnie wtedy opowieścią o tym, jak szampan, który otrzymał od służby okazał się świstoklikiem, który przeniósł go do Szkocji i jak resztę czasu spędził na poszukiwaniu różdżki i powrocie do domu. - zaczęła więc słowem wstępu. - Brzmi niemal tak abstrakcyjnie, że aż nieprawdopodobnie. I pewnie uznałabym to za jedną z jego przekolorowanych historii, gdyby nie fakt, że to samo przytrafiło się mnie. Problem polega jednak na tym, że tam gdzie byłam, nie byłam samotnie - a właściwie był to jeden z gości tego samego przybytku tamtejszej nocy który odwiedziliśmy i my dwoje. A to co czułam, musiało być wynikiem tego co znajdowało się w samym trunku. Zapytałam mojego drogiego męża, czy w owej Szkocji znalazł się sam - potwierdził, choć chyba nie obudził się jeszcze nader dokładnie, by być w stanie zmydlić mi oczy. - wargi rozciągnęły się w grymasie. - Zażądałam więc, na mocy Prawa Zwycięzcy - jednej z nagród w zakładzie, którego podjęliśmy się kiedyś. By pokazał mi swoje wspomnienie z tamtej nocy. Jak możesz się domyślać, nie otrzymałam do niego dostępu. Właściwie mój drogi małżonek, moje zachowanie nazwał irracjonalnym a jego przyczyny poszukiwał w śnie, który przyszedł do mnie w nocy. Wtedy, jak nie trudno się domyślić poddałam się złości. Dowiem się, kogo zdecydował się wynieść ponad mnie, choćby miało to być ostatnie co zrobię i zająć dekady. Tego w jaki sposób potraktował mnie wtedy nie zamierzam mu zapomnieć ani wybaczyć. Pomyśleć, że naprawdę, chciałam ofiarować mu siebie. - prychnęła, kręcąc głową. Zamrugała kilka razy, biorąc wdech. Rozciągając wargi w uśmiechu. Uśmiechaj się, Melisande, pod nim nikt nie będzie w stanie dostrzec prawdziwych emocji dokładnie. - I to też, doprowadziło do mojej utraty przytomności. - uzupełniła, biorąc wdech. - Pomożesz mi? - zapytała jej wprost, zaciskając dłonie na podłokietniku, czuła palący wstyd upokorzenia, że zmuszał ją by zniżała się do opowiadania o tym, co uczynił innym. Tego, że nie wystarczyła.
- Myślę że i tak nie uniknę wytłumaczenia, kiedy przejdę do pytania i prośby z którymi przyszłam. - powiedziała unosząc wargi w czymś na kształt uśmiechu, choć nie uśmiechały się jej oczy. - Odsuńmy jeszcze na chwilę moment tego upokorzenia. - poprosiła gdy wargi drgnęły jej w grymasie przepełnionym goryczą. W milczeniu wsłuchała padających z jej ust rozważań. Właściwie nie tak różnych co do tego, co przechodziło przez jej głowę, kiedy sama pochylała się nad tą kwestią.
– Mam podobne wątpliwości. - zgodziła się, potakując powoli głową. Czy dało się ją zmienić? Czy może to, co się widziało, istotnie zawierało już wszystkie działania, których się podjęło? Nikt nie znał odpowiedzi na pytania, które zawisły w Sali Kolców. - Winnam więc zakładać, że jesteś optymistką? - mruknęła w krótkim żarcie, choć odciążyć atmosferę choć na ułamek sekundy, nim Evandra przeszła do tematu Estelle i snu który do niej nadszedł. Uniosła własny napój nie przerywając jej kiedy mówiła, patrząc na piękny, wili profil. Rozszerzyła odrobinę oczy kiedy Evandra zwróciła się ku niej. Pozwoliła by cisza objęła je na moment, kiedy w spojrzeniu widocznie coś błysnęło - zalążek planu - a może pomysłu.
- Może możemy pomóc sobie nazwajem. - wypowiedziała, nie próbując pocieszać bratowej - mówienie, że na pewno będzie inaczej, przy wierze w proroczy sen zdawało się abstrakcyjną ułudą. Lepsze od tego było działanie. Pozwoliła by jej brwi zeszły się najpierw, kiedy zastanawiała się jeszcze nad czymś. - W moim najpierw był sztorm. - przyznała, postanawiając się w jakiś sposób zrewanżować. A może podzielić z kimś, kto był w stanie ją zrozumieć - albo wysłuchać. - Było mi niedobrze, mdliło, od burty odciągnęły mnie męskie ramiona, ale nie uderzyłam plecami w deski statku - spadałam w dół w morze. I do niego. Zatapiając, kiedy obejmowała mnie woda. Ta spływała też po mnie dalej, kiedy klęczałam obejmując syna, patrząc jak wieszają mojego męża. Kilka lat - tyle miał. Choć ta myśl dzisiaj, jest raczej powiewem nadchodzącej wolności. - powiedziała spoglądając na Evandrę. - Ale chyba nie będę dobrą matką. - powiedziała wykrzywiając wargi w mimowolnym grymasie. - Czułam, że nie udało nam się nawiązać więzi, mimo lat które minęły. Odwrócił się ode mnie, po tym jak podniosłam na niego rękę. Przesunęła kciukiem lewej dłoni po wnętrzu prawej, rozwierając jej palce. Nadal czując fantomowy ból w niej. - Ale widziałam w nim moc i okrucieństwo, magię, zdecydowanie i odbicie własnej siebie. - na chwilę przerwała. - Widziałam jak skazują go. I widziałam kto był za to odpowiedzialny. Czytałam potem nagłówek że udało mu się uciec. Ale wolałabym oszczędzić mu pobytu w Azkabnie. - powiedziała spoglądając na Evandrę. - Może powinniśmy połączyć siły. Znaleźć tego mężczyznę, a później zmusić go, by nigdy nie stanął przeciw mojemu synowi i był opieką dla twojej córki. Mając go blisko zawsze będę mogła spoglądać na czynione przez niego kroki. - przyznała z zastanowieniem, powoli pozwalając by lekko schodzące się ze sobą wcześniej brwi wróciły na miejsce.
- Właściwie sam się do tego przyznał. - powiedziała nie potrafiąc powstrzymać wygięcia warg w pogardzie - czy obrzydzeniu? - trudno było jednoznacznie przyznać. - Widzisz Evandro, zapytałam mojego męża ostatnio, dlaczego musiałam wracać sama do zamku tamtej nocy. Uraczył mnie wtedy opowieścią o tym, jak szampan, który otrzymał od służby okazał się świstoklikiem, który przeniósł go do Szkocji i jak resztę czasu spędził na poszukiwaniu różdżki i powrocie do domu. - zaczęła więc słowem wstępu. - Brzmi niemal tak abstrakcyjnie, że aż nieprawdopodobnie. I pewnie uznałabym to za jedną z jego przekolorowanych historii, gdyby nie fakt, że to samo przytrafiło się mnie. Problem polega jednak na tym, że tam gdzie byłam, nie byłam samotnie - a właściwie był to jeden z gości tego samego przybytku tamtejszej nocy który odwiedziliśmy i my dwoje. A to co czułam, musiało być wynikiem tego co znajdowało się w samym trunku. Zapytałam mojego drogiego męża, czy w owej Szkocji znalazł się sam - potwierdził, choć chyba nie obudził się jeszcze nader dokładnie, by być w stanie zmydlić mi oczy. - wargi rozciągnęły się w grymasie. - Zażądałam więc, na mocy Prawa Zwycięzcy - jednej z nagród w zakładzie, którego podjęliśmy się kiedyś. By pokazał mi swoje wspomnienie z tamtej nocy. Jak możesz się domyślać, nie otrzymałam do niego dostępu. Właściwie mój drogi małżonek, moje zachowanie nazwał irracjonalnym a jego przyczyny poszukiwał w śnie, który przyszedł do mnie w nocy. Wtedy, jak nie trudno się domyślić poddałam się złości. Dowiem się, kogo zdecydował się wynieść ponad mnie, choćby miało to być ostatnie co zrobię i zająć dekady. Tego w jaki sposób potraktował mnie wtedy nie zamierzam mu zapomnieć ani wybaczyć. Pomyśleć, że naprawdę, chciałam ofiarować mu siebie. - prychnęła, kręcąc głową. Zamrugała kilka razy, biorąc wdech. Rozciągając wargi w uśmiechu. Uśmiechaj się, Melisande, pod nim nikt nie będzie w stanie dostrzec prawdziwych emocji dokładnie. - I to też, doprowadziło do mojej utraty przytomności. - uzupełniła, biorąc wdech. - Pomożesz mi? - zapytała jej wprost, zaciskając dłonie na podłokietniku, czuła palący wstyd upokorzenia, że zmuszał ją by zniżała się do opowiadania o tym, co uczynił innym. Tego, że nie wystarczyła.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czy Evandra uważa się za optymistkę? W pewnym stopniu tak, wszak stara się spoglądać na świat otwarcie, przyjmując życie takim, jakie jest.
- Staram się na nic nie zamykać. Podążać za swoim planem, jednak dając sobie przy tym margines na zmiany. Czasem okazuje się, że życie podsuwa nam wydarzenia, które w pierwszej chwili uznajemy za przeszkody, jednak z czasem okazuje się, że zmiana jest wspaniała i za nic w świecie nie chciałoby się tego odwrócić. - Wiele sytuacji ze swojego życia mogłaby wstawić w miejsce, nie szukając daleko, chociażby ślub z Tristanem, czy poznanie Deirdre, ale także śmierć Francisa. Nie powinna cieszyć się z jego straty, przecież nadal zajmuje ważne miejsce w jej sercu i na wieczność pozostanie tym, który był jej drogim przyjacielem, jednak gdyby nie jego zdrada, nigdy nie pozwoliłaby sobie na otwarcie oczu. Wydostała się z ciasnej klatki, w której dotąd chciała zostać. Przemiana była trudna i bolesna, ale dzięki temu odnalazła w sobie siłę i dziś może z czystym sumieniem powiedzieć, że jej życie dobrze się układa. Pomijając nadchodzące komplikacje.
Ściąga nieco brwi i lekko przechyla głowę z zaciekawieniem, co też Melisande ma na myśli poprzez wzajemną pomoc. Pochyla się nieznacznie w stronę szwagierki, zasłuchując się w opowieści o wizji. Choć bardzo różna, tak równie niepokojąca, co jej własna. Nikomu nie życzy śmierci ukochanego. Jak sama by się czuła, gdyby u jej boku zabrakło Tristana? Złamałoby to serce i wepchnęło w prawdziwą, głęboką rozpacz. Jakże podnieść się z takiej tragedii i czynić nadal przyszły, lepszy świat dla ich dzieci? Od dawna jest już przekonana, że odejdzie z tego świata przed mężem, jeśli nie przy porodzie, to w ciągu najbliższych lat od serpentyny. Dopiero teraz, kiedy nie może stosować eliksiru łagodzącego objawy, które mogłyby zaszkodzić dziecku, rozumie, jak poważna jest jej choroba. Wybuchy magii są częste, nierzadko niebezpieczne, kiedy krocząc pałacowym korytarzem traci nagle oddech i zwija się z bólu, gdzie z czasem odnajduje ją służba. I z tego też powodu cieszy się, że tak długo była w stanie udzielać się towarzysko i społecznie, a także podczas odbudowy serpentarium. Spełniła swój zamiar, by pozostać aktywną tak długo, jak to możliwe i teraz mogłaby poświęcić się wyłącznie odpoczynkowi. Mogłaby, gdyby nie serpentyna.
- Czy masz jakieś przypuszczenia, kim może być ten mężczyzna? - zastanawia się, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć poszukiwania. - Sądzisz, że jest już w twoim życiu, czy też pojawi się dopiero za kilka lat? - Lady Travers wspomniała, że w wizji jej syn był już kilkuletni, co może wskazywać, że ich drogi dopiero się skrzyżują.
Przekłada jedną nogę na drugą i upija łyk ze szklanki, by zaraz rozsiąść się wygodniej i zacząć analizować kolejną historię. Co też szanowny lord Travers nawyrabiał?
- To bardzo ciekawe, co mówisz - zaczyna powoli, wygrzebując z otchłani pamięci wspomnienie, do którego nie sięgała już od bardzo dawna. - Ubiegłej jesieni miałam bardzo podobną sytuację, z tym, że czar, który mnie dotknął, zamknięty był w słodkiej tartaletce. - Nawet nie jest do końca pewna, jakiego smaku było znalezione na biurku w gabinecie ciastko, by ledwie sięgnęła po kęs, tak przeniosła się nad mroźny most. Na różane usta wnika zagadkowy uśmiech, a jej wzrok na moment staje się nieobecny. - Był szarmancki i prawdziwie uroczy. Słabo mówił po francusku, ale deklamował wiersz, który poruszył moje serce. - Nie, nie ma zamiaru przyznawać, że obecnie wie, kim ten jegomość był, ani tym bardziej, że jego podobizna znajduje się na listach gończych. - Następnego dnia cały czar prysł, pozostawiając mnie z bólem głowy. Sądzę, że to mogła być podobna przypadłość. - Powraca wzrokiem do Melisande, a uśmiech nie znika z jej twarzy. Unosi wyżej podbródek, zdecydowana, by pomóc szwagierce. - Chętnie cię w tym wesprę. Chcesz, by cię w najbliższych dniach odwiedzić? Złapać Manannana w jednym z salonów, subtelnie wypytać? Nie wiem, czy to dobry pomysł, byś była w pobliżu, może to wywołać w nim potencjalny sprzeciw - myśli na głos, zastanawiając się, jaka metoda byłaby tu najskuteczniejsza. Doświadczenie nauczyło ją, że im silniejsza niechęć wobec zdradzania konkretnej tajemnicy, tym cielnej należy wymierzyć urok. Nieobecność Melisande może tu być na ich korzyść. - Czy jeszcze czegoś chciałabyś się o nim dowiedzieć?
- Staram się na nic nie zamykać. Podążać za swoim planem, jednak dając sobie przy tym margines na zmiany. Czasem okazuje się, że życie podsuwa nam wydarzenia, które w pierwszej chwili uznajemy za przeszkody, jednak z czasem okazuje się, że zmiana jest wspaniała i za nic w świecie nie chciałoby się tego odwrócić. - Wiele sytuacji ze swojego życia mogłaby wstawić w miejsce, nie szukając daleko, chociażby ślub z Tristanem, czy poznanie Deirdre, ale także śmierć Francisa. Nie powinna cieszyć się z jego straty, przecież nadal zajmuje ważne miejsce w jej sercu i na wieczność pozostanie tym, który był jej drogim przyjacielem, jednak gdyby nie jego zdrada, nigdy nie pozwoliłaby sobie na otwarcie oczu. Wydostała się z ciasnej klatki, w której dotąd chciała zostać. Przemiana była trudna i bolesna, ale dzięki temu odnalazła w sobie siłę i dziś może z czystym sumieniem powiedzieć, że jej życie dobrze się układa. Pomijając nadchodzące komplikacje.
Ściąga nieco brwi i lekko przechyla głowę z zaciekawieniem, co też Melisande ma na myśli poprzez wzajemną pomoc. Pochyla się nieznacznie w stronę szwagierki, zasłuchując się w opowieści o wizji. Choć bardzo różna, tak równie niepokojąca, co jej własna. Nikomu nie życzy śmierci ukochanego. Jak sama by się czuła, gdyby u jej boku zabrakło Tristana? Złamałoby to serce i wepchnęło w prawdziwą, głęboką rozpacz. Jakże podnieść się z takiej tragedii i czynić nadal przyszły, lepszy świat dla ich dzieci? Od dawna jest już przekonana, że odejdzie z tego świata przed mężem, jeśli nie przy porodzie, to w ciągu najbliższych lat od serpentyny. Dopiero teraz, kiedy nie może stosować eliksiru łagodzącego objawy, które mogłyby zaszkodzić dziecku, rozumie, jak poważna jest jej choroba. Wybuchy magii są częste, nierzadko niebezpieczne, kiedy krocząc pałacowym korytarzem traci nagle oddech i zwija się z bólu, gdzie z czasem odnajduje ją służba. I z tego też powodu cieszy się, że tak długo była w stanie udzielać się towarzysko i społecznie, a także podczas odbudowy serpentarium. Spełniła swój zamiar, by pozostać aktywną tak długo, jak to możliwe i teraz mogłaby poświęcić się wyłącznie odpoczynkowi. Mogłaby, gdyby nie serpentyna.
- Czy masz jakieś przypuszczenia, kim może być ten mężczyzna? - zastanawia się, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć poszukiwania. - Sądzisz, że jest już w twoim życiu, czy też pojawi się dopiero za kilka lat? - Lady Travers wspomniała, że w wizji jej syn był już kilkuletni, co może wskazywać, że ich drogi dopiero się skrzyżują.
Przekłada jedną nogę na drugą i upija łyk ze szklanki, by zaraz rozsiąść się wygodniej i zacząć analizować kolejną historię. Co też szanowny lord Travers nawyrabiał?
- To bardzo ciekawe, co mówisz - zaczyna powoli, wygrzebując z otchłani pamięci wspomnienie, do którego nie sięgała już od bardzo dawna. - Ubiegłej jesieni miałam bardzo podobną sytuację, z tym, że czar, który mnie dotknął, zamknięty był w słodkiej tartaletce. - Nawet nie jest do końca pewna, jakiego smaku było znalezione na biurku w gabinecie ciastko, by ledwie sięgnęła po kęs, tak przeniosła się nad mroźny most. Na różane usta wnika zagadkowy uśmiech, a jej wzrok na moment staje się nieobecny. - Był szarmancki i prawdziwie uroczy. Słabo mówił po francusku, ale deklamował wiersz, który poruszył moje serce. - Nie, nie ma zamiaru przyznawać, że obecnie wie, kim ten jegomość był, ani tym bardziej, że jego podobizna znajduje się na listach gończych. - Następnego dnia cały czar prysł, pozostawiając mnie z bólem głowy. Sądzę, że to mogła być podobna przypadłość. - Powraca wzrokiem do Melisande, a uśmiech nie znika z jej twarzy. Unosi wyżej podbródek, zdecydowana, by pomóc szwagierce. - Chętnie cię w tym wesprę. Chcesz, by cię w najbliższych dniach odwiedzić? Złapać Manannana w jednym z salonów, subtelnie wypytać? Nie wiem, czy to dobry pomysł, byś była w pobliżu, może to wywołać w nim potencjalny sprzeciw - myśli na głos, zastanawiając się, jaka metoda byłaby tu najskuteczniejsza. Doświadczenie nauczyło ją, że im silniejsza niechęć wobec zdradzania konkretnej tajemnicy, tym cielnej należy wymierzyć urok. Nieobecność Melisande może tu być na ich korzyść. - Czy jeszcze czegoś chciałabyś się o nim dowiedzieć?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wysłuchała słów Evandry, ale trudno było jej zgodzić mi nimi całkiem, przynajmniej w kontekście przeznaczenia i wspomnianych snów. - przyznaje spoglądając przed siebie z zastanowieniem. - Zapowiadana zmiana wieszczy śmierć mego męża - zawiesza na kilka chwil słowa - dzisiaj nie jest to dla niej coś tragicznego. Sama nie jest całkowicie pewna swoich odczuć. Mocniej uwiera ją jej własna podstawa z wizji. Złości, denerwuje, przynosi rozdrażanie. Płakała za nim. Czuła wyraźnie ból złamanego serca. Serca, którego nie planowała pozostawiać dłużej w jego dłoniach, wiedząc już że nie był w stanie odpowiedni się z nim obejść. Teraz jej celem była zemsta. Zamierzała dowiedzieć się z kim ją zdradził, kogo sekret tak uparcie próbował zatrzymać, kogo wyniósł ponad nią. Nie zamierzała mu tego wybaczyć. Wybaczyłaby mu zdradę, rozumiejąc już bardziej jak zdobywało się uwagę mężczyzny i jak ciągnęło za sobą. Jak ich postrzeganie na sprawę wierności było tak płynne, jak wody okalające Corbenic Castel. Ale nie o nią chodziło już teraz a o zniewagę, której się wobec niej dopuścił. Niejako pocieszała ją myśl, że ledwie kilka lat starczy, by odzyskała wolność nie musząc podjąć ku temu żadnych kroków własnych. Mówiła też o latach w Azkabanie dla jej syna. Czy istotnie miała doszukiwać się w tych przeszkodach, czegoś dobrego? Tylko w jednym dzisiaj umiała ją dostrzec.
- Lepiej. - odpowiada bratowej rozciągając wargi w w urokliwym, aczkolwiek lisio zadowolonym uśmiechu. - W mym śnie pada nazwisko. - wyznaje, dzieląc się tym sekretem. Odnajdując jasne spojrzenie Evandry. - Karkaroff. - wypowiada przywołując nazwisko ze snu. - W cukierni, jeden z tych mężczyzn - Mitch? - wymienił to nazwisko. - przyznała wracając plecami na oparcie krzesła odwracając tęczówki z zastanowieniem. Trudno było jednoznacznie orzec ile osób właśnie o tym nazwisku znajdowało się w Anglii i - który z nich - miał przynieść nieszczęście dla jej syna. Ale mogła powoli i skrupulatnie przez kolejne lata prowadzić poszukiwania i zajmować się każdym z nich. Było to zadanie trudne i żmudne, ale… nie miała wątpliwości że warte czasu, które na nie poświęci. Nawet, jeśli jej sen zapowiadał że jej pierworodny umknie z celi, wolała mu tego oszczędzić.
- Oh. - wypadło z ust Melisande marszcząc jej brwi mocniej. - To zaskakujące. - przyznała bo nie spodziewała się, że Evandra mogła kiedyś paść ofiarą podobnej intrygi. Domyśliła się, że Tristan prawdopodobnie o niczym nie wiedział - i nie zapytała o więcej szczegółów jedynie przekrzywiając odrobinę głowę bacznie obserwując bratową. - Twój wniosek brzmi całkiem realnie. - zgodziła się z nią, sytuacje istotnie zdawały się podobne. - Też przeniosła cię z jednego miejsca w drugie? - dopytała tylko o to, czy wspomniane ciastko było świastoklikiem tym razem? Co za zgroza, że człowiek teraz winien baczyć nie tylko na napoje i desery nawet. Westchnęła odrobinę. Zaraz jednak skupiając się na tym, co było naprawdę ważne. Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu, kiedy Evandra zgodziła się jej pomóc. Dobrze. Idealnie.
- Subtelnie? Oh nie, nie musisz być subtelna ani trochę. Choć oczywiście, to jak zajmiesz się tą sprawą pozostawiam całkowicie twojemu uznaniu. Jak dla mnie możesz przepytywać go nawet w sali pełnej ludzi czy na jego własnym statku wśród załogi. - nie miało znaczenia kiedy i jak to zrobi. Czy będzie obok, albo ile będzie to trwało. Miała czas i potrafiła być cierpliwa. - Nie śpieszy mi się moja droga. - dodała jeszcze. - Ze spokojem winnaś najpierw zająć się sobą i przy nadążającej się okazji… cóż, skorzystać z niej. - promienny uśmiech wstępuje na lico Melisande. - Im więcej mija czasu, tym mniej uważny w tej kwestii pozostanie sądząc, że postanowiłam porzucić temat. - zauważyła nie przestając się uśmiechać. - Niemniej, jeśli masz chęć wyrwać się z zamku i gościć u mnie przez kilka dni z przyjemnością przyjmę cię w murach Corbenic Castle. - bo nie widziała problemu, by Evandra - jeśli miała ochotę i siły - odwiedziła ją w nowym domu. Mieli gotowe sypialnie - nic nie stało na przeszkodzie. Unosiła naczynie do ust, kiedy zamarła w pół drogi unosząc w zaskoczeniu brwi. Czy jeszcze czegoś chciałaby się o nim dowiedzieć? Odstawiła szklankę zaplatając dłonie na piersi. Cóż… coś z pewnością znajdzie. Dłoń powędrowała pod brodę, a place wykonały swój charakterystyczny taniec. - Czy zdradził mnie już wcześniej. - powiedziała, patrząc przed siebie. Już się nie uśmiechała. Czy to był jedynie wypadek powodowany eliksirem o którym mówił, czy stała. Czy robił z niej głupią mimo wszystkich słów które skierował ku niej. A jeśli tak, to winna skupić się na celu, który postawił przed nią Tristan. Na zdobyciu serc wszystkich mieszkańców Corebnic Castle. Czy to Manananna było już jej? - Chcę wiedzieć, czy mnie kocha. - przyznała wprost. Ile już jej oddał? Jesteś w stanie się tego dowiedzieć Evandro?
- Lepiej. - odpowiada bratowej rozciągając wargi w w urokliwym, aczkolwiek lisio zadowolonym uśmiechu. - W mym śnie pada nazwisko. - wyznaje, dzieląc się tym sekretem. Odnajdując jasne spojrzenie Evandry. - Karkaroff. - wypowiada przywołując nazwisko ze snu. - W cukierni, jeden z tych mężczyzn - Mitch? - wymienił to nazwisko. - przyznała wracając plecami na oparcie krzesła odwracając tęczówki z zastanowieniem. Trudno było jednoznacznie orzec ile osób właśnie o tym nazwisku znajdowało się w Anglii i - który z nich - miał przynieść nieszczęście dla jej syna. Ale mogła powoli i skrupulatnie przez kolejne lata prowadzić poszukiwania i zajmować się każdym z nich. Było to zadanie trudne i żmudne, ale… nie miała wątpliwości że warte czasu, które na nie poświęci. Nawet, jeśli jej sen zapowiadał że jej pierworodny umknie z celi, wolała mu tego oszczędzić.
- Oh. - wypadło z ust Melisande marszcząc jej brwi mocniej. - To zaskakujące. - przyznała bo nie spodziewała się, że Evandra mogła kiedyś paść ofiarą podobnej intrygi. Domyśliła się, że Tristan prawdopodobnie o niczym nie wiedział - i nie zapytała o więcej szczegółów jedynie przekrzywiając odrobinę głowę bacznie obserwując bratową. - Twój wniosek brzmi całkiem realnie. - zgodziła się z nią, sytuacje istotnie zdawały się podobne. - Też przeniosła cię z jednego miejsca w drugie? - dopytała tylko o to, czy wspomniane ciastko było świastoklikiem tym razem? Co za zgroza, że człowiek teraz winien baczyć nie tylko na napoje i desery nawet. Westchnęła odrobinę. Zaraz jednak skupiając się na tym, co było naprawdę ważne. Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu, kiedy Evandra zgodziła się jej pomóc. Dobrze. Idealnie.
- Subtelnie? Oh nie, nie musisz być subtelna ani trochę. Choć oczywiście, to jak zajmiesz się tą sprawą pozostawiam całkowicie twojemu uznaniu. Jak dla mnie możesz przepytywać go nawet w sali pełnej ludzi czy na jego własnym statku wśród załogi. - nie miało znaczenia kiedy i jak to zrobi. Czy będzie obok, albo ile będzie to trwało. Miała czas i potrafiła być cierpliwa. - Nie śpieszy mi się moja droga. - dodała jeszcze. - Ze spokojem winnaś najpierw zająć się sobą i przy nadążającej się okazji… cóż, skorzystać z niej. - promienny uśmiech wstępuje na lico Melisande. - Im więcej mija czasu, tym mniej uważny w tej kwestii pozostanie sądząc, że postanowiłam porzucić temat. - zauważyła nie przestając się uśmiechać. - Niemniej, jeśli masz chęć wyrwać się z zamku i gościć u mnie przez kilka dni z przyjemnością przyjmę cię w murach Corbenic Castle. - bo nie widziała problemu, by Evandra - jeśli miała ochotę i siły - odwiedziła ją w nowym domu. Mieli gotowe sypialnie - nic nie stało na przeszkodzie. Unosiła naczynie do ust, kiedy zamarła w pół drogi unosząc w zaskoczeniu brwi. Czy jeszcze czegoś chciałaby się o nim dowiedzieć? Odstawiła szklankę zaplatając dłonie na piersi. Cóż… coś z pewnością znajdzie. Dłoń powędrowała pod brodę, a place wykonały swój charakterystyczny taniec. - Czy zdradził mnie już wcześniej. - powiedziała, patrząc przed siebie. Już się nie uśmiechała. Czy to był jedynie wypadek powodowany eliksirem o którym mówił, czy stała. Czy robił z niej głupią mimo wszystkich słów które skierował ku niej. A jeśli tak, to winna skupić się na celu, który postawił przed nią Tristan. Na zdobyciu serc wszystkich mieszkańców Corebnic Castle. Czy to Manananna było już jej? - Chcę wiedzieć, czy mnie kocha. - przyznała wprost. Ile już jej oddał? Jesteś w stanie się tego dowiedzieć Evandro?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
We śnie Melisande pojawiają się konkretne twarze, pojawiają się i nazwiska. Jej własny owiany był symboliką, jaką trudno odnieść do rzeczywistości, zwłaszcza że tyczyć się ma lat późniejszych, gdy Estelle będzie już dużym dzieckiem. Jej porywacze nie wyglądali na nikogo godnego zapamiętania, szare twarze, mogące być każdym i nikim, będąc najpewniej kolejnym symbolem przeciwników nowego ładu.
- Igor Karkaroff - przytakuje Melisande. - Tak, pamiętam, że o nim wspominał - dodaje od razu, by szwagierka nie pomyślała, że półwila zna go osobiście, choć musi przyznać, że przed oczami pamięci majaczy się czarodziej, który podczas spotkania Rycerzy zasiadał u boku Macnairów. Prawdę mówiąc, nawet nie zadałaby sobie trudu, by zapamiętać to nazwisko, gdyby nie padło z ust przyjaciela. Jego sylwetka także momentalnie przychodzi na myśl, skoro widzieli się dzisiejszego poranka na Wight i Mitch był tym, który otoczył ją ciepłym ramieniem w żałobie po bracie. - Mitchell jest moim znajomym jeszcze z czasów Hogwartu. Pomaga przy odbudowie londyńskiego muzeum, oraz Smoczych Ogrodów. Jeśli chcesz, mogę go o niego podpytać - proponuje, choć zakłada, że lady Travers ma kontakty wśród Macnairów, choćby przez Namiestnika, skąd mogłaby zaczerpnąć informacji. - Pamiętajmy też, że podobne wróżby są najczęściej wyłącznie wskazówkami. Pokazują nam, co może się wydarzyć, jeśli podążać będziemy dalej obecną drogą. Albo też wskazują, co stanie się, kiedy podejmiemy kroki, by temu zapobiec? - mruczy już nieco ciszej, myśląc na głos. Hypatia opowiadała, że przeznaczenie rzadko kiedy jest sztywno nakreśloną ścieżką, finałem fatalnym, do którego musi dojść. Czy lepiej jest być świadomym jego istnienia, a może warto pozbawić się wiedzy o tym, co może nadejść? Czy raz objawiony los, zmienia się w momencie, w którym jego treść wychodzi na światło dzienne? - Jak sądzisz, czy to dobrze, że ta… potencjalna prawda do nas dotarła? Czy warto poznawać swoje przeznaczenie? - To samo pytanie zadawała sobie przed dwoma tygodniami, gdy zapraszała lady Crouch do Pałacu Róż. Ciekawość i potrzeba pewności wzięły górę, ale prawdą jest, iż dziś wcale nie czuje się z tym lepiej i żadne wątpliwości nie zostały rozwiane.
Odpowiada powolnym skinieniem głowy, uświadamiając sobie, że szwagierka biegła jest w kwestii numerologii i może zdążyła się nad tą kwestią pochylić.
- W tamtym czasie sięgnęłam do teorii tworzenia świstoklików. Próbowałam poruszyć ten temat ze swoim nauczycielem, jednak nie doszliśmy do żadnych konkretnych wniosków. Pewnie dlatego, że nie było już materiału badawczego… - Tartaletka była przepyszna. Profesor Vane jest utalentowanym czarodziejem i zapewne sam odkryłby działanie rzuconego na wypiek zaklęcia, gdyby rzeczywiście mieli na czym pracować. Poza tym Evandra wolała nie wnikać w szczegóły tego, co wydarzyło się po drugiej stronie, na moście w Sligachan.
Przechyla lekko głowę w rozbawieniu. gdy Melisande otwarcie stwierdza, iż metody pozostają w jej gestii - i dobrze. Poruszanie tego tematu wśród kamratów jej małżonka mogłoby wywołać tym mocniejszy sprzeciw, sprawiając czar wręcz niemożliwym do zadziałania. Im mniej rozpraszających elementów, tym lepiej.
- Chętnie odwiedzę Corbenic Castle, ale podejmę decyzję, gdy skonsultuję się z uzdrowicielami i dostanę przyzwolenie. - Wznosi ręce w poddańczym geście, będąc tak naprawdę przywiązaną do Château Rose do czasu rozwiązania - a może i dłużej.
Kolejne wyznanie Melisande jest boleśnie szczere, pokazujące naiwność lady Travers. Czymże jest miłość w dzisiejszym świecie? Sama półwila nauczyła się, iż uczucie to potrafi związać ze sobą więcej, niż dwie osoby, a jednocześnie nie stanowić przeszkody na drodze ku fizycznemu aktowi.
- Oh kochana. - Na twarzy Evandry pojawia się współczucie i zrozumienie. Na powrót układa ręce na podłokietnikach i pochyla się lekko ku szwagierce z cichym westchnieniem. - Zdrada nie zawsze oznacza brak miłości. Naturalnie rozumiem twój sprzeciw oraz niechęć, jednak mężczyźni są w tej kwestii bardzo słabi. Niezwykle ciężko jest im oprzeć się kobiecej mocy, a żądza przesłania zdolność logicznego myślenia - taka już ich natura. - Wzdycha ciężko i kręci głową na wyraz politowania. Ileż to razy na kartach historii wpisane były imiona bękartów? Ileż to opowieści i zwierzeń usłyszeć można od czarownic, mówiących, że ich mężowie nie są wierni? Przysięga małżeńska jest wyłącznie formalnością, nie zaś wiążącą na wieczność obietnicą. Liczy się wyłącznie to, co wychodzi na jaw. Żadna skaza nie może położyć się cieniem na reputacji lordowskiego małżeństwa i to właśnie tego należy pilnować i z tego małżonka rozliczać. - Oczywiście dołożę wszelkich starań, byś otrzymała swoje odpowiedzi.
- Igor Karkaroff - przytakuje Melisande. - Tak, pamiętam, że o nim wspominał - dodaje od razu, by szwagierka nie pomyślała, że półwila zna go osobiście, choć musi przyznać, że przed oczami pamięci majaczy się czarodziej, który podczas spotkania Rycerzy zasiadał u boku Macnairów. Prawdę mówiąc, nawet nie zadałaby sobie trudu, by zapamiętać to nazwisko, gdyby nie padło z ust przyjaciela. Jego sylwetka także momentalnie przychodzi na myśl, skoro widzieli się dzisiejszego poranka na Wight i Mitch był tym, który otoczył ją ciepłym ramieniem w żałobie po bracie. - Mitchell jest moim znajomym jeszcze z czasów Hogwartu. Pomaga przy odbudowie londyńskiego muzeum, oraz Smoczych Ogrodów. Jeśli chcesz, mogę go o niego podpytać - proponuje, choć zakłada, że lady Travers ma kontakty wśród Macnairów, choćby przez Namiestnika, skąd mogłaby zaczerpnąć informacji. - Pamiętajmy też, że podobne wróżby są najczęściej wyłącznie wskazówkami. Pokazują nam, co może się wydarzyć, jeśli podążać będziemy dalej obecną drogą. Albo też wskazują, co stanie się, kiedy podejmiemy kroki, by temu zapobiec? - mruczy już nieco ciszej, myśląc na głos. Hypatia opowiadała, że przeznaczenie rzadko kiedy jest sztywno nakreśloną ścieżką, finałem fatalnym, do którego musi dojść. Czy lepiej jest być świadomym jego istnienia, a może warto pozbawić się wiedzy o tym, co może nadejść? Czy raz objawiony los, zmienia się w momencie, w którym jego treść wychodzi na światło dzienne? - Jak sądzisz, czy to dobrze, że ta… potencjalna prawda do nas dotarła? Czy warto poznawać swoje przeznaczenie? - To samo pytanie zadawała sobie przed dwoma tygodniami, gdy zapraszała lady Crouch do Pałacu Róż. Ciekawość i potrzeba pewności wzięły górę, ale prawdą jest, iż dziś wcale nie czuje się z tym lepiej i żadne wątpliwości nie zostały rozwiane.
Odpowiada powolnym skinieniem głowy, uświadamiając sobie, że szwagierka biegła jest w kwestii numerologii i może zdążyła się nad tą kwestią pochylić.
- W tamtym czasie sięgnęłam do teorii tworzenia świstoklików. Próbowałam poruszyć ten temat ze swoim nauczycielem, jednak nie doszliśmy do żadnych konkretnych wniosków. Pewnie dlatego, że nie było już materiału badawczego… - Tartaletka była przepyszna. Profesor Vane jest utalentowanym czarodziejem i zapewne sam odkryłby działanie rzuconego na wypiek zaklęcia, gdyby rzeczywiście mieli na czym pracować. Poza tym Evandra wolała nie wnikać w szczegóły tego, co wydarzyło się po drugiej stronie, na moście w Sligachan.
Przechyla lekko głowę w rozbawieniu. gdy Melisande otwarcie stwierdza, iż metody pozostają w jej gestii - i dobrze. Poruszanie tego tematu wśród kamratów jej małżonka mogłoby wywołać tym mocniejszy sprzeciw, sprawiając czar wręcz niemożliwym do zadziałania. Im mniej rozpraszających elementów, tym lepiej.
- Chętnie odwiedzę Corbenic Castle, ale podejmę decyzję, gdy skonsultuję się z uzdrowicielami i dostanę przyzwolenie. - Wznosi ręce w poddańczym geście, będąc tak naprawdę przywiązaną do Château Rose do czasu rozwiązania - a może i dłużej.
Kolejne wyznanie Melisande jest boleśnie szczere, pokazujące naiwność lady Travers. Czymże jest miłość w dzisiejszym świecie? Sama półwila nauczyła się, iż uczucie to potrafi związać ze sobą więcej, niż dwie osoby, a jednocześnie nie stanowić przeszkody na drodze ku fizycznemu aktowi.
- Oh kochana. - Na twarzy Evandry pojawia się współczucie i zrozumienie. Na powrót układa ręce na podłokietnikach i pochyla się lekko ku szwagierce z cichym westchnieniem. - Zdrada nie zawsze oznacza brak miłości. Naturalnie rozumiem twój sprzeciw oraz niechęć, jednak mężczyźni są w tej kwestii bardzo słabi. Niezwykle ciężko jest im oprzeć się kobiecej mocy, a żądza przesłania zdolność logicznego myślenia - taka już ich natura. - Wzdycha ciężko i kręci głową na wyraz politowania. Ileż to razy na kartach historii wpisane były imiona bękartów? Ileż to opowieści i zwierzeń usłyszeć można od czarownic, mówiących, że ich mężowie nie są wierni? Przysięga małżeńska jest wyłącznie formalnością, nie zaś wiążącą na wieczność obietnicą. Liczy się wyłącznie to, co wychodzi na jaw. Żadna skaza nie może położyć się cieniem na reputacji lordowskiego małżeństwa i to właśnie tego należy pilnować i z tego małżonka rozliczać. - Oczywiście dołożę wszelkich starań, byś otrzymała swoje odpowiedzi.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Możesz. - zgadza się. - Ale nie jest to niezbędne do planu, który powzięłam. - orzekła ze spokojem częstując bratową krótkim uśmiechem. Plan do mężczyzny o odpowiednim nazwisku pojawił się i uplótł w jej głowie jakiś czas temu. Na razie nie musiała się śpieszyć miała lata zanim sprawa miała dojść do swojego kulminacyjnego momentu miały minąć lata.
- Pamiętam. - wypowiedziała czując mimowolne rozprażenie, ciąża jej pomagała, ale ledwie chwilę wcześniej mówiła bratowej o własnych wątpliwościach. O niepewności czy podejmować się działań i możliwościach które za tym szły. - Dlatego wspomniałam o wątpliwościach wcześniej. Ale nie martw się, jeśli mój plan się powiedzie a ten mężczyzna okaże się odpowiednim zapobiegnę przynajmniej części przepowiedni. - jej brwi uniosły się trochę w zaskoczeniu. Czy to dobrze? Nawet przez chwilę nie sądziła, by było to nieodpowiednie. Przekręciła odrobinę głowę pozwalając by jej brwi zeszły się ze sobą. - Oczywiście, że warto. - wypowiedziała bez grama wątpliwości. - Z tą wiedzą możesz nabrać pewności że poruszać się odpowiednio wyznaczoną ścieżką, a jeśli to co zobaczysz nie jest zadowalające masz czas by podjąć stosowne kroki. Oczywiście - zawiesiła głoski w charakterystycznym dla siebie geście. - nie można dać się ponieść wróżbom i przeczuciom całkowicie. Odpowiednia ilość racjonalności będzie w stanie temu zapobiec. - i co do tego nie miała wątpliwości. - Preferuje fakty ponad wróżby. Ale ten sen był inny. Zbyt dokładny i zbyt wyraźny jak na coś, co powinno odejść wraz ze światłem poranka. - oznajmiła przesuwając spojrzenie na okno spoglądając. Nie wróciła głowa na wcześniejsze miejsce przesuwając jedynie tęczówki ku wilii kiedy wspomniała o świstoklikach.
- Nigdy nie pomyślałabym, żeby zakląć w ten sposób ciastko… - przyznała wydymając na chwilę wargi w zastanowieniu. - Wydaje mi się to nad wyraz niepraktyczne. Przez okres w którym należy go wykorzystać rzecz jasna. Nie wyczułaś w niej pyłu? - zapytała dopiero teraz powracając głową do Evandry.
- Wspaniale. - ucieszyła się, składając ze sobą dłonie w krótkim, łagodnym niemal klaśnięciu. - Będę więc oczekiwać na informację w tej kwestii. - z chęcią przyjmie gości - a może właściwie gościa. Im więcej będzie miała zajęć tym lepiej. Miała ich już wiele - zaplanowanie pochodu, mundurków, przygotowania do hodowli, zgłębianie się w źródła. Robiła wiele by odsunąć swoje myśli od tego, czego nie potrafiła wyrzucić z nich permanentnie.
Brwi Melisande mimowolnie uniosły się ku górze w pytającym wyrazie twarzy na widok współczucia na twarzy Evandry. Zrozumienie było dość… oczywiste. Tristan zdradzał ją od lat. Ale współczucie. Jedna z brwi drgnęła wyżej. Nie znosiła kiedy ktoś próbował jej tłumaczyć coś, czego była świadoma już od dawna. Nie była naiwna, wiedziała dokładnie jacy są mężczyźni. Najbliższy przykład był jej rodzonym bratem.
- Wiem to. - wypowiedziała w końcu. Wiedziała - widziała. Tristan kochał Evandrę a mimo to zdradzał ją jawnie z inną kobietą. - Nie o samą zdradę się rozchodzi, Evandro. - wybaczyłaby mu ją. - A o sekret, który postanowił z niej zrobić. - wypowiedziała niezmiennie krzyżując z nią tęczówki. - Zdaje sobie sprawę, że jedno nie wyklucza drugiego. Dlatego korzystnym dla mnie będzie wiedzieć jakie prawdziwe są jego uczucia, nie by ulżyć swemu sercu - to ma się dobrze - a by móc zaplanować jak odpowiednio je wykorzystać. Reszta nie ma już znaczenia. - zapowiedziała mu to już na początku. Jeśli spadną oboje na dno, po jego plecach wdrapie się znów na górę. Wykorzysta go, dokładnie tak jak planowała od samego początku. Sądziła, że będzie mogła mu zaufać. Że stanie się kim komu ofiaruje lojalność nawet większą niż tą, którą ofiarowała Tristanowi. Wierzyła, że pojął jak wszystkie inne bledną obok niej. Ale okazał się jedynie głupcem - albo mężczyzną. Nie było sensu wierzyć, że mogła złożyć siebie w jego dłonie. Tej kontroli nie zamierzała mu oddać, już nie, choć rozumiała, że mimowolnie pewne jej części zdążyły znaleźć się już w jego rękach. Postanowienie jednak było w niej silne, a zdania - nie zmieniała często. Zdobędzie go całego, bo tak postanowiła - bo z pewnością się jej to przyda. Za kilka lat będzie wolna. Do tego czasu wyeksploruje każdą możliwość którą otrzyma. - Dziękuję. - uśmiech oplótł wargi Melisande w wyrazie wdzięczności. - Szczerze liczę na twój sukces w tej kwestii. Nie chciałabym sięgać do kolejnych planów. Są bardziej… wymagające. - orzekła unosząc kącik ust ku górze. Miała kolejne. Oczywiście że tak. Przemyślała sprawę dokładnie i odpowiednio, była w stanie dostosować się do sytuacji. Wybrała na razie najprostszą ścieżkę licząc, że nie zajdzie potrzeba żeby podjęła się kolejnej. - Odprowadzę cię do komnat moja droga. Jutro będziemy miały czas by nadrobić całą resztę. - nie chciała przemęczać bratowej, jej problem mógł i miał poczekać jeszcze trochę - choć nie odejść wraz z czasem. Teraz najważniejsza było dobre zdrowie i samopoczucie Evandry.
| zt x2?
- Pamiętam. - wypowiedziała czując mimowolne rozprażenie, ciąża jej pomagała, ale ledwie chwilę wcześniej mówiła bratowej o własnych wątpliwościach. O niepewności czy podejmować się działań i możliwościach które za tym szły. - Dlatego wspomniałam o wątpliwościach wcześniej. Ale nie martw się, jeśli mój plan się powiedzie a ten mężczyzna okaże się odpowiednim zapobiegnę przynajmniej części przepowiedni. - jej brwi uniosły się trochę w zaskoczeniu. Czy to dobrze? Nawet przez chwilę nie sądziła, by było to nieodpowiednie. Przekręciła odrobinę głowę pozwalając by jej brwi zeszły się ze sobą. - Oczywiście, że warto. - wypowiedziała bez grama wątpliwości. - Z tą wiedzą możesz nabrać pewności że poruszać się odpowiednio wyznaczoną ścieżką, a jeśli to co zobaczysz nie jest zadowalające masz czas by podjąć stosowne kroki. Oczywiście - zawiesiła głoski w charakterystycznym dla siebie geście. - nie można dać się ponieść wróżbom i przeczuciom całkowicie. Odpowiednia ilość racjonalności będzie w stanie temu zapobiec. - i co do tego nie miała wątpliwości. - Preferuje fakty ponad wróżby. Ale ten sen był inny. Zbyt dokładny i zbyt wyraźny jak na coś, co powinno odejść wraz ze światłem poranka. - oznajmiła przesuwając spojrzenie na okno spoglądając. Nie wróciła głowa na wcześniejsze miejsce przesuwając jedynie tęczówki ku wilii kiedy wspomniała o świstoklikach.
- Nigdy nie pomyślałabym, żeby zakląć w ten sposób ciastko… - przyznała wydymając na chwilę wargi w zastanowieniu. - Wydaje mi się to nad wyraz niepraktyczne. Przez okres w którym należy go wykorzystać rzecz jasna. Nie wyczułaś w niej pyłu? - zapytała dopiero teraz powracając głową do Evandry.
- Wspaniale. - ucieszyła się, składając ze sobą dłonie w krótkim, łagodnym niemal klaśnięciu. - Będę więc oczekiwać na informację w tej kwestii. - z chęcią przyjmie gości - a może właściwie gościa. Im więcej będzie miała zajęć tym lepiej. Miała ich już wiele - zaplanowanie pochodu, mundurków, przygotowania do hodowli, zgłębianie się w źródła. Robiła wiele by odsunąć swoje myśli od tego, czego nie potrafiła wyrzucić z nich permanentnie.
Brwi Melisande mimowolnie uniosły się ku górze w pytającym wyrazie twarzy na widok współczucia na twarzy Evandry. Zrozumienie było dość… oczywiste. Tristan zdradzał ją od lat. Ale współczucie. Jedna z brwi drgnęła wyżej. Nie znosiła kiedy ktoś próbował jej tłumaczyć coś, czego była świadoma już od dawna. Nie była naiwna, wiedziała dokładnie jacy są mężczyźni. Najbliższy przykład był jej rodzonym bratem.
- Wiem to. - wypowiedziała w końcu. Wiedziała - widziała. Tristan kochał Evandrę a mimo to zdradzał ją jawnie z inną kobietą. - Nie o samą zdradę się rozchodzi, Evandro. - wybaczyłaby mu ją. - A o sekret, który postanowił z niej zrobić. - wypowiedziała niezmiennie krzyżując z nią tęczówki. - Zdaje sobie sprawę, że jedno nie wyklucza drugiego. Dlatego korzystnym dla mnie będzie wiedzieć jakie prawdziwe są jego uczucia, nie by ulżyć swemu sercu - to ma się dobrze - a by móc zaplanować jak odpowiednio je wykorzystać. Reszta nie ma już znaczenia. - zapowiedziała mu to już na początku. Jeśli spadną oboje na dno, po jego plecach wdrapie się znów na górę. Wykorzysta go, dokładnie tak jak planowała od samego początku. Sądziła, że będzie mogła mu zaufać. Że stanie się kim komu ofiaruje lojalność nawet większą niż tą, którą ofiarowała Tristanowi. Wierzyła, że pojął jak wszystkie inne bledną obok niej. Ale okazał się jedynie głupcem - albo mężczyzną. Nie było sensu wierzyć, że mogła złożyć siebie w jego dłonie. Tej kontroli nie zamierzała mu oddać, już nie, choć rozumiała, że mimowolnie pewne jej części zdążyły znaleźć się już w jego rękach. Postanowienie jednak było w niej silne, a zdania - nie zmieniała często. Zdobędzie go całego, bo tak postanowiła - bo z pewnością się jej to przyda. Za kilka lat będzie wolna. Do tego czasu wyeksploruje każdą możliwość którą otrzyma. - Dziękuję. - uśmiech oplótł wargi Melisande w wyrazie wdzięczności. - Szczerze liczę na twój sukces w tej kwestii. Nie chciałabym sięgać do kolejnych planów. Są bardziej… wymagające. - orzekła unosząc kącik ust ku górze. Miała kolejne. Oczywiście że tak. Przemyślała sprawę dokładnie i odpowiednio, była w stanie dostosować się do sytuacji. Wybrała na razie najprostszą ścieżkę licząc, że nie zajdzie potrzeba żeby podjęła się kolejnej. - Odprowadzę cię do komnat moja droga. Jutro będziemy miały czas by nadrobić całą resztę. - nie chciała przemęczać bratowej, jej problem mógł i miał poczekać jeszcze trochę - choć nie odejść wraz z czasem. Teraz najważniejsza było dobre zdrowie i samopoczucie Evandry.
| zt x2?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala Kolców
Szybka odpowiedź