Wydarzenia


Ekipa forum
salon
AutorWiadomość
salon [odnośnik]04.05.19 10:02

salon

Salon (zwany pieszczotliwie graciarnią), to jasne pomieszczenie łączące wszystkie pozostałe. Tu również prowadzą, przez mały przedpokój, drzwi wejściowe. Oprócz stolika otoczonego dwoma fotelami i sofą (zastane, sporadycznie używane) znajdują się w nim i zwykle ściągają więcej uwagi pamiątki i niemal wszystkie prezenty którekolwiek, z jakiejkolwiek okazji, zostały podarowane Corianderowi.


przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6883-coriander-sprout#179691 https://www.morsmordre.net/t6996-silva#183813 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-hartlake-road-18-3 https://www.morsmordre.net/t6997-skrytka-bankowa-nr-1708 https://www.morsmordre.net/t7442-c-sprout#203517
Re: salon [odnośnik]09.05.19 17:17
2 listopada, około godziny 21

Wczorajszej nocy opuściła ciemne pomieszczenie tajemniczej anomalii, która pojawiła się zupełnie nagle w samym środku magicznego świata. I spojrzała w stronę Londynu, gdy ciemne niebo, ulice, drogi, budynki rozświetliły pioruny, a na ciemnej panoramie, skąpanej w mrokach nocy majaczyła zniszczona wieża Big Ben. Oddech na chwilę się zatrzymał, jednak serce przyspieszyło, palce zadrżały. Byli świadkami początku nowej ery. Czasu strachu przed magią.
Gdy przeżyje się coś takiego, wydaje się, że już nie będzie takie samo, że nagle świat zmieni zapachy i kolory, dawni przyjaciele odejdą, już nigdy nie zobaczy się ich uśmiechów, wszystko wywróci się do góry nogami. Figg przez chwilę sądziła, że tak będzie. Przez dłuższą chwilę los przekonywał ją, że właśnie tak się stanie. Noc Duchów była dla niej nieprzespana, a następny dzień - intensywny. Ciągłe zawiadomienia o zaginięciach, kolejnych anomaliach, poważnych uszczerbkach na zdrowiu spływały kolejnymi sowami do świeżej kwatery Patrolu Egzekucyjnego. Ledwie wracano z jednej misji, aby przyszedł rozkaz o konieczności wykonania kolejnej. Tego dnia wróciła do domu ledwie potrafiąc utrzymać powieki otwarte i spała twardo całą noc, dopóki starsza siostra nie zrzuciła jej z łóżka. W Bargaly również padało, a dzień przypominał bardziej późny wieczór, gdy słońce chowa się już prawie za horyzontem - szary i ciemny, gdyby nie okropne zmęczenie, pewnie każdy grzmot by ją obudził. Zapanował chaos, jej sowa zgubiła się gdzieś podczas podróży, ale jej dom stał nadal, nikt go nie zburzył. Jej siostra nadal narzekała, jej siostrzeńcy nadal byli niegrzeczni i krzyczeli, Arabella nadal była tak samo uśmiechnięta. Koniec świata wcale nie przyszedł, choć wokół zwietrzyć dało się strach.
Włosy spięła w wysoki kucyk tuż przed przeniesieniem się do Ministerstwa, ale oczywiście nie spędziła tam całego dnia. Nadal przybywało mnóstwo powiadomień, nadal ludzie rozmawiali po cichu o nowej władzy, nowych porządkach, a kobieta z całych sił próbowała ugryźć się w język, by nie spróbować nawet nawiązać do swoich własnych przemyśleń na ten temat. Ściany mają uszy, zwłaszcza teraz.
Bolały ją nogi, wydawało jej się, że pod ciepłymi skarpetkami miała przynajmniej jeden bąbel na stopie. Ręce miała zmarznięte, płaszcz przemoczony, grzywka przykleiła się do czoła. Zmęczenie dawało się we znaki, choć miała ochotę popracować jeszcze trochę. Jeszcze chwilę pomyśleć nad sprawą jednego z zaginionych wczorajszej nocy, którego szukała zrozpaczona rodzina, by nie musieć, zasypiając, myśleć o bólu tych ludzi. Ich bliscy nie zasługiwali na taki los - na puszczenie ich w niepamięć. W całym tym rozgardiaszu i trudności pogodzenia się z losem Marcella przypominała sobie, że pamięcią nie można uraczyć tylko martwych, ale również i żywych.
W jednej dłoni przemoczona miotła, w drugiej szara torba, zdecydowanie z jakimś pakunkiem. Płaszcz przemoczony, włosy, a jakże - przemoczone zupełnie. I tak właśnie prezentująca się zmokła kurka stanęła przed drzwiami domu na mieszkania Londynu. Awaria Fiuu i teleportacji sprawiała, że jedyny środek transportu jej dostępny to miotła. W takich momentach cieszyła się, że potrafiła z niej dobrze korzystać, inaczej pewnie już dawno porwałby ją wiatr gdzieś na najbliższe drzewo. Ale nawet ona musiała latać nisko.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: salon [odnośnik]12.05.19 16:05
Owinięty grubym i miękkim kocem ignorancji, Sprout miał dotąd sporo szczęścia; nie stał się jeszcze ofiarą potyczek ani anomalii. Oczywiście, wszystko to odbijało się na jego codzienności i pracy. Niektórzy z pracowników wyjeżdżali, inni znikali bez słowa. Większość tych, którzy zostali w mniejszym lub większym stopniu, mniej lub bardziej słusznie, dużo uwagi poświęcali aktualnościom z kraju również w godzinach pracy. Być może w jakimś stopniu koiło to ich nerwy, nieszczególnie jednak sprzyjało robocie. A tej, między innymi ze względu właśnie na anomalie, był ogrom. Wykonując zadania weterynarza, ale i opiekuna w schronisku Coriander szybko przestał liczyć nadgodziny. Lubił swoją pracę, cenił możliwość skupienia się na czymś konkretnym, na co miał wpływ i co wykonane odpowiednio przynosiło przewidywalny skutek. Lubił, że tak naprawdę nie miał wolnego i że do domu wracał coraz rzadziej a nawet jeśli - to tylko po to, żeby przespać kilka godzin i wrócić z powrotem do zwierząt.  
Ten dzień nie wyróżniał się zbytnio wśród innych. Wrócił do siebie długo po zmroku, zjadł niewiele, był gotowy do snu. Od długiego czasu i z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej zabiegał o to, by jego urodziny nie były wydarzeniem. Były nim, oczywiście, jednorazowo. Świętowanie ich, jak gdyby miał w nich jakąkolwiek zasługę albo dokonał czegokolwiek wartego tego rodzaju celebracji wydawało mu się absurdalnie. Wyglądało zresztą na to, że wreszcie dopiął swego. Rozluźnione więzi z wieloletnimi znajomymi, nieszczególnie bliskie nowe... i ani sowy w zasięgu wzroku! Nawet w tak drobnych sprawach Sprout wolał już jednak nie zakładać przedwcześnie, że rzeczy potoczą się według jego planu. Kategoria “przedwcześnie” z kolei coraz bardziej się poszerzała. Dlatego też nie był szczególnie zaskoczony, kiedy tak późno ktoś jednak zdecydował się go odwiedzić. Dopóki jednak nie otworzył drzwi nie przesądzał, czy będzie to członek rodziny, zupełnie przypadkowa osoba, czy potencjalny morderca. Do kieszeni szlafroka na wszelki wypadek włożył różdżkę.
Spojrzenie utkwił na wysokości jej butów, a dokładniej na sporej kałuży, która je otaczała. Tę kontemplował przez dłuższą chwilę, jak gdyby odłączona była od reszty postaci stojącej przed nim. Postaci znajomej, nie wrogiej, zagrażającej raczej tylko ciszy, która dotąd go otaczała. On sam nie przerwał jej nawet na zwyczajowe powitanie. Na jego twarzy pojawił się co prawda nieco asymetryczny uśmiech zdradzający, jeśli nie radość, to przynajmniej odrobinę rozbawienia, skierowany jednak był nadal o około półtora metra za daleko od jej twarzy, by liczyć go jako znak gościnnego przyjęcia. Wreszcie jednak się otrząsnął. Nie po to jednak, by się odezwać, czy chociaż spojrzeć przemoczonej kobiecie w oczy. Odwrócił się na pięcie i oddalił, ani nie zamykając przed nią drzwi, ani nie zapraszając jej do środka. Zniknął za rogiem, a kiedy wrócił, w ręce trzymał dresowe spodnie, t-shirt i sweter. Za duże? Na pewno. Należały do dość postawnego mężczyzny, wyższego od Marcelli o prawie dwadzieścia centymetrów. Były za to czyste i suche, co w porównaniu wciąż chyba wypadało lepiej.


przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6883-coriander-sprout#179691 https://www.morsmordre.net/t6996-silva#183813 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-hartlake-road-18-3 https://www.morsmordre.net/t6997-skrytka-bankowa-nr-1708 https://www.morsmordre.net/t7442-c-sprout#203517
Re: salon [odnośnik]31.05.19 22:23
- Cześć. - proste słowo powitania jakby zawisło między nimi na dłuższą chwilę, gdy o wiele śmielsze spojrzenie czarownicy utknęło na chwilę w twarzy mężczyzny. Nie było w tym jednak wzajemności. Co więcej - odszedł. Nie mówiąc nic. Nie pokazując jakiegokolwiek zainteresowania tym, że tutaj właśnie przybyła. Przez to kompletnie nie wiedziała co zrobić ze sobą, utknęła na chwilę w zawieszeniu kompletnego skonfundowania. Powinna wejść? Powinna nadal stać tutaj, porywana wiatrem i chłodem? Nie chciała się panoszyć, ale przyznać trzeba było, że się przejęła. Coriander nie był jej osobnikiem aż tak znanym, by czuła się w pełni swobodnie. Unikał jej spojrzenia, odchodził, niczym człowiek, który nie do końca wie, jak się zachować. Dlatego utknęli w sytuacji kompletnie niezręcznej, nie wiedząc do końca co mają zrobić ze sobą. Ale naprawdę chciała tutaj być, pomóc, pokazać jakieś zainteresowanie, zupełnie nie wiedząc, jak bardzo starał się, by ten dzień był taki jak każdy inny. Dla kobiety dzień taki jak ten był wyjątkowy. Był pewną celebracją, podziękowaniem za te wszystkie lata, za to, że druga osoba pokazała się na tym świecie. Że tutaj był, że istniał. Była to też pewna forma rekompensaty od dziewczyny, która czuła ogromną odpowiedzialność za rzeczy, które chyba nie powinna być do końca odpowiedzialna. Za stare przewinienia przyjaciół. Mimo to czuła, że smutek i złość powinny zostać odpłacone w chociaż małych gestach. Lub w pamięci. Stała więc nadal tutaj, niepewna, z miną przypominającą małego pieska, któremu odmówiono smakołyków lub po prostu zostawiono na pastwę losu.
Kiedy wrócił i dostrzegła niesione w jego rękach ubrania, twarz kobiety momentalnie rozpromieniła się, jednak było to bardziej rozbawienie. Nastąpiła mała wymiana, podsunęła mężczyźnie pod dłonie szarą torbę, która miała w środku coś ciężkiego, zaś sama wzięła w dłonie nowe ubrania. I w końcu weszla do środka.
- Gdzie bym mogła...? - spytała niepewnie, a gdy mężczyzna wskazał jej miejsce bardziej ustronne, właśnie tam się udała. Swoje stare ubrania złożyła schludnie w kostkę, niepewna co powinna z nimi teraz zrobić. Te należące do Coriandera natomiast... Czuła się w nich jakby tonęła. Spodnie miały tak duży klin, że była pewna, że nie da rady latać w nich na miotle (a przecież latała czasem w spódnicy), sweter sięgał niemal do ud. Poczuła się okropnie... Mała? Dawno nic nie wywołało w niej uczucia bycia małą. Powiedziałaby, że nie pamiętała czy cokolwiek tak zadziałało. Ubrania przesiąkły ciężkim, korzennym zapachem, który dla kobiet nie był do końca odpowiedni. Był po prostu męski.
Wróciła do salonu i chwyciła za swoją szarą torbę. Wyciągnęła z niej brązową, ciemną butelkę.
- Wino gruszkowe! Connie je przygotowała, mam nadzieję, że będzie Ci smakować. - Wydawało się, że naprawdę było słychać w jej głosie pewien rodzaj zadowolenia. Zawsze była dumna, gdy mogła pokazać komuś wyroby przyniesione ze swojego szkockiego domu lub po prostu te, które przywiozła ze swojego regionu. Silny patriotyzm przez nią przemawiał, jednak butelka szkockiej mogłaby po prostu być nie na miejscu ze względu na ich wspólne wspomnienia. W torbie znajdowała się również babeczka jagodowa, calutka niebieska oraz świeczka. Już mógł się domyślić o co chodziło. - Wszystkiego najlepszego, Corie. - Jej ton był bardzo łagodny. Nie wypowiadała tego z ogromem szczęścia, jednak pewną niepewnością. Czy to na pewno było na miejscu?


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: salon [odnośnik]05.06.19 17:23
Może to jej uśmiech, może przejście przez próg, a może po prostu zadbanie o niezbędne z praktycznego punktu widzenia przebranie dla Marcelli... w każdym razie wydawało się, że pozostałe osobowe funkcje interpersonalne Sprouta wreszcie zaczęły działać na przyzwoitym poziomie. Uśmiechnął się zachęcająco podając dziewczynie ubrania i gestem wskazał łazienkę, w której mogła się spokojnie przebrać.
- Zapraszam. - powiedział, kłaniając się cokolwiek teatralnie. Wtedy dopiero odebrał, i nie bez wahania, trzymany przez nią pakunek i miotłę. O ile ta druga nie wymagała szczególnych wyjaśnień, stosunkowo ciężka torba budziła w nim niepokój. Trzymał się jeszcze nadziei, że to tylko zbieg okoliczności i Marcella nie ma pojęcia, że właśnie mijają jego urodziny, podskórnie przeczuwał jednak, że trzyma w ręku dowód na to, że wcale tak nie było. Nie był na tyle zgorzkniały, żeby złościć się czy w jakikolwiek inny sposób winić niewinną Figg za dobre chęci, a jednak czuł spory dyskomfort na myśl, że mieli zaraz rozpocząć jakieś celebracje. To była za duża presja, to było nie na miejscu, nie w tym czasie, nie dla niego. Miotłę oparł o ścianę przy drzwiach, torbę po chwili wahania odłożył na stół, a sam czekał na powrót Marcelli stojąc, niepewny co właściwie ze sobą zrobić. Kiedy weszła, nie wiedział jeszcze bardziej. Był świadom różnicy rozmiarów między nimi, ale nigdy dotąd nie miał tak namacalnej skali porównawczej. Spodnie trzymały się na niej chyba tylko siłą jej uporu, sweter przy odrobinie pracy mógłby zostać sukienką.
- Wygląda lepiej na tobie, niż na mnie. - Mruknął, odsuwając się na bok tak, by miała swobodne przejście do torby. Minę miał jakby skwaszoną, ale wystarczyło spojrzeć mu w oczy, by stało się jasne, że jest nie tylko rozbawiony widokiem przed sobą, ale i szczery w słowach. Gruby splot i puchońska żółć okazały się bardzo trafnym wyborem dla Marcelli, nawet jeśli był on właściwie przypadkowy. Jego sweter po prostu jej pasował.
- Okej, idę po kieliszki. Przekonamy się. - Konkretne zadanie. W tym odnajdywał się dużo łatwiej. Nie znaczyło to, że ograniczył się tylko do wykonania go, zdążył najpierw unieść jedną brew z wyraźnym sceptycyzmem i odczekać dwie sekundy, starając się w ten sposób jeszcze podkreślić swoje ostatnie słowa. Tak naprawdę nie miał najmniejszego powodu wątpić, że wino było przepyszne. Zrobił to z czystej przekory. Jednocześnie wolał uniknąć ciosu butelką, więc po chwili rzeczywiście umknął do kuchni, by wrócić z dwoma kieliszkami. Nie mógł jednak na długo uciec przed oczywistym. Czekało na niego już po chwili, w postaci rozkosznie niebieskiej babeczki z bardzo zachowawczą liczbą świeczek. Co jedna, to nie trzydzieści. - Bardzo Ci dziękuję.
Te słowa przyszły mu łatwo. Był wdzięczny za gest, był wdzięczny za nienarzucającą się formę. Tylko nie wiedział co dalej. No, nie do końca. Nie zapomniał procedury. Zapalić świeczkę, pomyśleć życzenie, zdmuchnąć. Uświadomił sobie jednak, że nie ma życzeń. Nie chce mieć życzeń. Boi się. Kolor odpłynął z jego twarzy, spojrzenie scentrowane na świeczkę jak na ironię przygasło. Z trudem powstrzymał westchnięcie. Wszystko to trwało zaledwie sekundę, a później przypomniał sobie, że tej chwili nie przeżywa sam. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej zwykłą, mugolską zapalniczkę. Podał ją Marcelli, podczas gdy sam przejął babeczkę, rozdzielając tym samym obowiązki. Zdmuchnie świeczkę, nie myśląc o życzeniach ani najlepiej w ogóle o niczym. To jeszcze nie koniec świata.


przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6883-coriander-sprout#179691 https://www.morsmordre.net/t6996-silva#183813 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-hartlake-road-18-3 https://www.morsmordre.net/t6997-skrytka-bankowa-nr-1708 https://www.morsmordre.net/t7442-c-sprout#203517
Re: salon [odnośnik]15.06.19 9:49
Przychodząc tutaj nie liczyła na niesamowite celebracje, fajerwerki i confetti strzelające z różdżki. Gdy wchodziło się w dorosłe życie w pewnym momencie na takie rzeczy przestawał być czas. I o ile Figgowie zawsze byli chętni na takie rzeczy, Marcella zauważała, że nawet gdyby bardzo chciała spędzić całą noc na tańcach (a raczej deptaniu komuś po stopach) i zabawie, następnego dnia będzie musiała wstać do pracy i utrzymywać w miarę dobre skupienie bez dodawania sobie podwójnej porcji kawy, której i tak piła już za dużo. Stonowała się, przestała liczyć na fajerwerki, a zastąpiła je czymś łagodniejszym, ale niemniej miłym. Czymś, co nie będzie krzyczało o upływających latach, a będzie miłą odskocznią od codzienności. I nawet jeśli Coriander codziennie jadł tysiąc domowych babeczek i piłby milion butelek domowego wina, to takiego, jakie przyniesie mu panna Figg na pewno dawno nie miał w swoich rękach. Po prostu było czymś innym, wyjątkowym, chociaż delikatną odskocznią pokazującą, że ten dzień nie był kolejnym, szarym dniem spędzonym w domu. Może będzie to chociaż nieznacznie bardziej kolorowy dzień.
Jego słowa sprawiły, że uśmiechnęła się, bardzo niezręcznie, a spojrzenie niebieskich oczu przesunęło się po leżącym na ziemi dywanie. Komplementy zawsze sprowadzały ją do dziwnego stanu, bo od kiedy tylko pamiętała nigdy nie potrafiła w nie uwierzyć. Powody sprzed lat zajmowały jej głowę i naprawdę trudno było o tym zapomnieć. Figg zauważyła swoją zmianę, musiałaby być ślepa, żeby tego nie widzieć, jednak nadal spoglądając na siebie w lustrze nie potrafiła powiedzieć, że jest osobą, która się sobie podoba. Poprawiłaby naprawdę wiele! Poza nieznacznym zakłopotaniem nie dała jednak sygnału tego, że nie przyjęła do siebie słów mężczyzny. Tak nie wolno robić, a miłe słowa przecież trzeba przyjąć i docenić. Podobnie jak prezenty.
Ironia, prawda?
Nie spodziewała się, że Sprout będzie posiadał tak nietypowe dla czarodzieja przedmioty, czym nieco ją zaskoczył. Z resztą ona też mogła go zaskoczyć, gdy bez oglądania nawet tego niesamowitego wynalazku bez problemu otworzyła zapalniczkę i zapaliła płomień na niej. Przysunęła go do tej jednej, małej świeczki. Super w sumie, że nie wzięła trzydziestu - po pierwsze to przypomina ile już lat minęło. Po drugie - przecież babeczka wtedy wyglądałaby jak jeż! A teraz wyglądała gustownie, bardzo przyjaźnie i zupełnie nienachalnie. Jak coś codziennego, ale jednak nie do końca. Płomień świecy rozświetlił się przed kobietą, a w oczach zatańczyły ogniki, radosne i łagodne, dawno przez nią niewidziane. Cieszyła się, że może po prostu sprawić komuś przyjemność. W ostatnim czasie było to dla niej coś bardzo wyjątkowego, co próbowała z całych sił docenić, bo jej codzienność wcale nie pozwalała na takie chwile. Codzienność w pracy wypełniona była bólem, smutkiem i miażdżącą siłą obowiązku. A tutaj nie była z poczucia obowiązku. Może trochę z poczucia odpowiedzialności, trochę z poczucia zwykłej solidarności i chęci odpłacenia za stare pomyłki. Oczy Marceli skierowały się prosto na twarz mężczyzny. Miały kolor tej małej babeczki i wyczekiwały póki w jego oczach nie pojawi się jakieś pragnienie. A wydawały się ciągle pozostawać puste, zupełnie jakby tych iskier, które ona sama miała brakowało. Nie widziała w nim swojego odbicia - tego nieraz głupiego i naiwnego spojrzenia w przyszłość i widzenia w niej cieplejszych, jasnych dni. Właśnie to sprawiało, że nieraz do kobiety ludzie lgnęli niczym ćmy, łaknące w życiu odrobiny światła. Dla niej było to znajdowanie radości w prostych rzeczach. A o radość w dzisiejszych czasach było naprawdę bardzo trudno.
Poczekała póki nie zdmuchnął świeczki. Kiedy to się stało z kolei uśmiechnęła się szeroko i ciepło, nieważne czy w jego głowie pojawiła się myśl o marzeniu czy nie. To był w pewnym sensie nic więcej tylko miły rytuał. To on decydował czy będzie kryło się za nim coś więcej.
Złapała w dłoń butelkę.
- Sprawdźmy więc! - Zaproponowała z zadowoleniem, ale zaraz po tym zrobiła naprawdę ogromny błąd, którego zrobić nie powinna. Oj, powinna przewidzieć taki scenariusz, jednak jej mała głowa nawet nie pomyślała o takim zajściu spraw. Wykonała bowiem... Krok. Krok, który sprawił, że trzymające się siłą woli spodnie pokonały tę siłę woli i najzwyczajniej w świecie spadły. Prosto na kostki.
Drgnęła od razu, kompletnie spanikowana takim obrotem spraw. Tak się... Zwyczajnie nie godzi! Zupełnie odkryte uda?! Przy mężczyźnie?! To brzmi tak okropnie, tak źle, zupełnie jakby była jakąś straszną lafiryndą. Momentalnie jej twarz przybrała kolor nawet nie pomidorowy, a buraczy, niemal purpurowy. Popełniła wtedy kolejny błąd i pochyliła się przestraszona, żeby podnieść znowu zgubioną część ubioru, a gdy zorientowała się, że w sumie pogorszyła sprawę, to zamiast podnieść spodnie do siebie - usiadła. Jednocześnie naciągając materiał na siebie. Usiadła na ziemi, przybierając minę bardzo teatralnie udającą czy wszystko jest okej i dopiero wtedy spojrzała na mężczyznę. Czy widział? Jeśli widział to pewnie spali się momentalnie ze wstydu. - Bardzo wygodny dywan! - wypaliła.
Była zła w ratowaniu sobie twarzy.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: salon [odnośnik]25.06.19 22:32
Coriander nie jadł codziennie tysiąca domowych babeczek i nie pił milionów butelek domowego wina. Coraz częściej jadł i pił cokolwiek, kiedykolwiek sobie o tym przypomniał. Niewiele więc było trzeba, by uczynić ten dzień wyjątkowym i ciepłym. Nie miało to może szans uleczyć wszystkich ran, anulować mijającego czasu. Nie było to też czymś, czego świadomie pragnął. A jednak, potrzebował tego jak nigdy. Był stadnym zwierzęciem, potrzebował towarzystwa, potrzebował należeć, nawet jeśli pozornie się temu zupełnie sprzeciwiał. Miał też okazyjnie prostsze potrzeby. Wiele z nich dało się zaspokoić przy użyciu różdżki do czasu, gdy anomalie stały się codziennością. Zmuszało to do większej kreatywności, ale też skłaniało wielu do wzajemnej pomocy. Taką niewątpliwie mieli do zaoferowania czarodzieje pochodzenia mugolskiego, którzy wiedzieli o wielu wynalazkach, o których takim jak Sprout nawet za bardzo się nie śniło. Jednym z nich była właśnie zapalniczka, którą podarował mu jeden z pracowników schroniska. Początkowo był przekonany, że to jakiś wyjątkowy, mugolski artefakt, ale został brutalnie wyprowadzony z błędu w jednym z barów, gdzie zobaczył podczas jednego wieczora więcej niż jednego czarodzieja odpalającego z pomocą niemal identycznego przedmiotu papierosy.
- Oho! - Tym krótkim okrzykiem wyraził zarówno uznanie, jak i podejrzliwość wobec łatwości, z jaką przyszło Marcelli użyć zapalniczki. W klimacie politycznym jakiego przyszło im doświadczać, nawet takie drobnostki urastały do znaczących aktów niepoprawności. Coriander każdorazowo je doceniał. - Tylko proszę, uważaj na babeczkę...
Tylko na krótki moment zawiesił spojrzenie na oczach Figgówny. Podwójnie rozpromienione wyglądały pięknie, dość dosłownie jak z obrazka. Niemal domagały się komplementu, nie miał jednak pojęcia jak go sformułować. Łatwiej przychodziły mu drobne złośliwostki, poza tym nie umknęła mu wcale jej reakcja na jego wcześniejsze słowa dotyczące swetra. A przecież były prostym stwierdzeniem faktu, nad którym w ogóle nie musiał się zastanawiać. Naprawdę, niewątpliwie, wyglądała w nim lepiej.
Pomyślał życzenie. Nie miał szans go przemyśleć ani nawet domyślić do końca, przyszło mu do głowy bezwiednie, tuż przed wypuszczeniem z ust powietrza. Żeby takie zostały.
Skinął głową machinalnie, zgadzając się na próbę wina, dopiero po chwili zdobywając się też na resztę reakcji; uśmiechnął się szeroko i wyciągnął przed siebie dłoń z jednym z kieliszków. Był trochę zaskoczony swoim życzeniem, chociaż właściwie było takie proste i zupełnie szczere. On sam miał problemy w znalezieniem w sobie prawdziwego światła, być może poza krótkimi i kruchymi momentami spędzonymi sam na sam ze zwierzętami. Marcella to co innego. Miał szczerą nadzieję, że tak właśnie zostanie. Tyle sobie życzył.
Zanim jednak degustacja miała szansę się dokonać, Figgówna zrobiła krok... i bęc. Pomiędzy zadziało się co prawda coś więcej, ale o tym Spout zdecydował się nie myśleć wcale. Naprawdę, wystarczył mu jej wyraz twarzy kiedy to się stało, wystarczyła nieudana próba przykrycia tego faktu i wreszcie własnego zmieszania. Sam nie bardzo popisał się aktorstwem, nagłym atakiem kaszlu usiłując przykryć śmiech, którego w pierwszej chwili po prostu nie potrafił powstrzymać. W jego oczach błysnęło rozbawienie.
- Bardzo dziękuję. Też tak... uważam - przytaknął nie bez wysiłku. W zasadzie nie spędzał na nim zbyt wiele czasu, ale spodziewał się, że nie był jakoś szczególnie niewygodny. Nie, żeby miało to jakieś szczególne wrażenie. Nie, żeby o to chodziło. Spuszczony wzrok natrafił na kieliszki, które wciąż jeszcze trzymał. Przełożył je do jednej dłoni. - Wiesz co, wydaje mi się, że powinienem je jednak najpierw opłukać - stwierdził tym razem już z większym przekonaniem. - Jeśli nie masz nic przeciwko, to... to zajmie tylko moment. - Rękę, którą przed chwilą oparł na biodrze przesunął teraz i płynnym ruchem zdjął z siebie pasek, już bez słowa kładąc go przed Marcellą. Nie patrzył na nią, nie chciał, żeby czuła się jeszcze bardziej nieswojo. Podniósł się i pomaszerował do kuchni. Po chwili słychać było strumień wody, cichutki brzdęk szkła, kiedy jeden z kieliszków wpadł mu do zlewu. Nie wiedział właściwie, ile czasu powinien jej dać. Na złapanie spodni paskiem, na względne ochłonięcie.
- Ale trzeba ci oddać, masz dobry zmysł taktyczny. Jak się upijać, to od razu na podłodze! - Krzyknął wreszcie, niemalże triumfalnie, bo pomyślał, że to niezły pomysł na rozluźnienie atmosfery na nowo. Zabrał kieliszki, wszedł z powrotem do salonu energicznym krokiem i niemalże tak energicznie jak ona usiadł naprzeciw niej. - Można?


przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6883-coriander-sprout#179691 https://www.morsmordre.net/t6996-silva#183813 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-hartlake-road-18-3 https://www.morsmordre.net/t6997-skrytka-bankowa-nr-1708 https://www.morsmordre.net/t7442-c-sprout#203517
Re: salon [odnośnik]09.07.19 18:17
Jej znajomość z Corianderem nigdy nie była specjalnie bliska. Polegała na wzajemnym poczuciu winy - oboje przeszli razem naprawdę niemiłą przygodę, w której centrum była pewna szkocka czarownica. Marcellli nieraz nadal było głupio, gdy pamiętała tę spektakularną ucieczkę. Tylko to nie była romantyczna książka, w której pannę młodą uciekającą sprzed ołtarza się wybiela. Tam nadal pozostają ludzie, mnóstwo wydanych galeonów i porzucona osoba, która nawet przedstawiana jako zły charakter, ostatecznie wcale takim nie jest. Nikt nie jest zły ani dobry - wszyscy jesteśmy zmienni i wiatr targa nami jak trzciną, nieustannie wystawiając na próbę nawet najspokojniejsze i najłagodniejsze osoby - jakby specjalnie próbując wywołać w nich inne reakcje. Inne, ciekawsze. Zupełnie jakby ktoś się nimi bawił, ustawiał ich na swoich rolach jak lalki na sznureczkach.
Marcella chciałaby tylko by ten ktoś był dla nich przychylny. Dla niej, dla Arabelli, dla przyjaciół.
Na zaskoczony komentarz dotyczący zapalniczki uśmiechnęła się tylko niewinnie, od razu uciekając wzrokiem. Coriander nie mógł wiedzieć Arabelli, jeśli nigdy nie wspomniała o niej Caileen. Więc zapewne nie wiedział skąd Marcella w ogóle mogła znać tajniki mugolskich urządzeń, a wiedziała całkiem spoko, na pewno więcej niż przeciętny czarodziej. Dlatego z zapalniczką poradziła sobie śpiewająco. To nie pierwszy raz kiedy ich używała. Jej oczy wpatrywały się w niego wyczekująco, gdy w końcu płomień zgasł, matowiąc na nowo spojrzenie kobiety. Przyjęła, że pomimo jego sceptyczne postawy pojawiło się życzenie - może głupie i Marcella nie chciała go znać. W końcu nawet dzieci wiedzą, że nie wolno zdradzać życzeń, inaczej się nie spełnią. Była przesądną istotką i nie mogła pozwolić na jakiekolwiek wątpliwości. Życzenia to coś co trzymamy w sercu, a ze zdmuchnięciem płomienia ulatują ku przeznaczeniu i tam stają się rzeczywiste. Któregoś dnia, nieważne kiedy, wrócą do nas.
Wyczuła to. Słyszała, że się śmiał. Niedziwne więc, że momentalnie zburaczała całkowicie, niemal czując jak łzy napływają jej do oczu z zażenowania. Tak bardzo, bardzo nie chciała, żeby coś takiego się stało! To było strasznie upokarzające, zwłaszcza, kiedy była w towarzystwie mężczyzny... Przy kobiecie byłoby zupełnie inaczej, nawet jeśli kompletnie by tego kogoś nie znała. Dywan też nie był wygodny, miała tyle szczęścia, że zdążyła znów naciągnąć materiał na siebie, bo pewnie gdyby usiadła tam jedynie na materiale bielizny to nieprzyjemne, twarde włókna mogłyby boleć. A ta część pleców jest przecież bardzo wrażliwa i trzeba na nią wyjątkowo uważać. Patrzyła w ten okropny dywan przez chwilę i w dalszym rozwoju wydarzeń mogła powiedzieć tylko jedno - dziękowała, że to się stało akurat w tym towarzystwie, bo mężczyzna zachował się możliwie najlepiej jak się dało. Po prostu ją zostawił samą ze swoim wstydem. Co on musiał pomyśleć o niej teraz. Była kompletną fajtłapą, beznadziejną wręcz ciapą, nie była sobie w stanie wyobrazić, że kiedykolwiek komukolwiek przydarzyło się coś równie okropnego. Przez większość czasu zakrywała tylko twarz, siedząc w miejscu i próbując jakoś siłą woli to przerwać - to okropne pieczenie na twarzy. Okropne... Dopiero po chwili spróbowała się trochę ogarnąć. Przełknęła ślinę i szybko zgarnęła z ziemi pasek, poprawiła spodnie, zacisnęła paskiem i usiadła na tym dywanie tak, jakby nie miała już zamiaru schodzić. Tak też wyglądała. Jak kot, który znalazł idealny kawałek miejsca tylko dla siebie i nie ma zamiaru go oddać nawet jakby miał drapać i gryźć. Trzymała lekko palcami tapicerkę nawet, żeby nikomu nie przyszło do głowy jej stąd zabierać. Nie zejdzie, nie ma mowy. Tutaj grawitacja nie podziała już na żadne z jej ubrań, bo niżej spaść się nie dało.
- Haha, tak masz rację. - o rany jak żenująco to brzmiało, bo zostało wypowiedziane tak, jakby próbowała powiedzieć cokolwiek byleby tylko powiedzieć. W końcu przyjęła do ręki kieliszek napełniony winem gruszkowym, które pachniało łagodnie, jakby musujący napój popularny ostatnio wśród mugoli. Tylko wino miało barwę brązową, nieco jaśniejszą od piwa, zaś ten napój słynął z bycia czerwonym lub czarnym. Spłoszone spojrzenie skierowała na mężczyznę i kiwnęła głową. O zgrozo, miała nadzieję, że nic nie widział. Ani nikomu nie powie. Bo co ona zrobi jak kiedyś usłyszy, że mężczyźni oglądali jej uda. Albo gorzej... Bieliznę. Chociaż o to drugie tak się nie martwiła, na szczęście sweter zapewniał jej w tym bezpieczeństwo. Ale to przecież zniewaga i wstyd, a przecież nie jest jakąś ladacznicą. Ale przecież go nie zapyta. To dopiero byłoby niesamowicie niestosowne. Proszę pana, czy pan obejrzał moje uda? Czuła, że się czerwieni już na samą myśl. I wyglądała też tak, jakby speszyła się do swoich myśli, bo próbowała ukryć to w jakiś konkretny sposób, upijając nieco wina. Było dobre, ale to akurat najmniej ją teraz interesowało.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: salon [odnośnik]07.09.19 23:38
Łączyło ich jedno przykre wspomnienie i kilka drobnostek. Trudno byłoby je zliczyć, trudno wycenić. Nie miały jednak raczej szczególnej wagi, która przychodzi na myśl, gdy mowa o wielkich przyjaźniach i bliskich, wykutych niemalże w ogniu, więziach. A jednak było w towarzystwie Figg coś, co czyniło je niemalże... naturalnym. Co sprawiało, że tak łatwo było do niego przywyknąć, nawet jemu, nawet wtedy, kiedy skrzętnie unikał kontaktu ze światem, a w szczególności tymi z jego przedstawicielami, którzy świadkowali upadkowi, który miał na koncie. Odbudował swoje życie, być może nieco niezbornie, trochę mimo woli, trochę mimochodem, ale jednak. Mimo to, trudno przychodziło mu zaakceptowanie jak doszło do tej przemiany, jakim kosztem. Jak nisko upadł, jak wielu przyjaciół zawiódł.
Po tym jak świeczki zgasły zdążył spojrzeć na nią jeszcze tylko raz, badawczo. Czy przeczuła, czego sobie życzył? Czy była ciekawa? Sam czuł się nieswojo z tym, co przyszło mu do głowy... czy ona miałaby mu za złe? Nie był pewien dlaczego, ale czuł, że zrobił coś nie tak, jak powinien. Nie miał jednak wcale czasu się nad tym rozwodzić; sprawy bardziej przyziemne zbyt szybko potoczyły się ostentacyjnie nie tak, jak powinny.
Sam nie był pewien, co tak naprawdę zobaczył. Może za szybko zamknął oczy, może bardzo, ale to bardzo nie chciał myśleć o tym, jakie zrobiło to na nim wrażenie? Nie, żeby wiedział co miałoby robić na nim to, jakiekolwiek by nie było, wrażenie. Przecież nic nie widział! A skoro tak, to nie było o czym mówić i czego się wstydzić. Ani odrobinę.
- No, skoro się zgadzasz... - mimowolnie zmarszczył lekko brwi. Było to bez wątpienia najbardziej wyraźne, najmniej radosne haha jakie Coriander usłyszał w życiu. Może sam nie wykazał się też wybitnym polotem kilka sekund wcześniej, ale przynajmniej próbował! Nie trzeba było jednak śledztwa, by odgadnąć, że nie o brak zainteresowania żartem czy inaczej umotywowane zdystansowanie tu chodziło. Nie wykluczone, że nawet gdyby stanął na głowie... nawet, gdyby równie fatalnie co fantazyjnie nie poszło mu stawanie na głowie, nie byłoby to dość zajmujące, by odwrócić uwagę Marcelli od tego, co zaszło między nią a spodniami Coriandra chwilę wcześniej. Nie było więc sensu naciskać.
Pozwolił sobie więc po prostu... pobyć z nią przez chwilę w tej całej niezręczności. Wbił wzrok w ten nieszczęsny dywan, oceniając półprzytomnie stopień jego czystości (na szczęście nie musiał się jeszcze tego dodatkowo wstydzić!), zawiesił wzrok na swoich skrzyżowanych po turecku nogach, na krawędzi kieliszka, na końcach własnych palców, znów na dywanie... z pewnością minęło tak pół wieczności. Jego spojrzenie dotarło wreszcie do niej, do materiału jego spodni, stop. Do krawędzi kieliszka, do koniuszków palców... stop. Pozostało utkwione w dywanie, raz, dwa, trzy... podniósł je wreszcie, by spojrzeć Marcelli w oczy. Była wciąż tą samą Figgówną. Nie było się czego obawiać.
- Za najbliższy rok. Niech pozwoli nam zachować to, co najważniejsze.


przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6883-coriander-sprout#179691 https://www.morsmordre.net/t6996-silva#183813 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-hartlake-road-18-3 https://www.morsmordre.net/t6997-skrytka-bankowa-nr-1708 https://www.morsmordre.net/t7442-c-sprout#203517
Re: salon [odnośnik]19.09.19 3:18
Zrobił zdecydowanie wszystko odpowiednio, bo to ona zagrała tutaj kompletnie po niżej pasa. Dosłownie. Nie wiedziała nawet jak zmyje z siebie tej okropny wstyd i jak znów spojrzy mu w oczy zupełnie neutralnie. Cóż, będzie musiała cały wieczór przesiedzieć na dywanie, to jedyna rozsądna opcja. Nawet jeśli pasek miała już na biodrach i nic więcej nieoczekiwanego nie powinno się stać. Ale tamtego też nie oczekiwała. A on zachował twarz, zupełnie prosto i z niezwykłą łagodnością, za co była mu niezmiernie wdzięczna.
Nie chciała wiedzieć czego sobie życzył. Wyniosła z domu ogromną przesądność, więc wierzyła mocno i głęboko, że jeśli wspomni swoje życzenie, ono na pewno się nie spełni. Patrząc zas na jego naturę, życzyła sobie dokładnie tego samego i nawet nie była świadoma jak bardzo chciała, by to życzenie jednak się spełniło. On pewnie też tego nie wiedział, ale właściwie tak wyglądało to teraz i tutaj. Nie wiedzieli. Marcella mogła być zaskoczona, bo chociaż zachowywała pogodę ducha i uprzejme podejście do ludzi wokół siebie, to nie miała wielu zażyłych relacji w swoim życiu. Potrafiła policzyć je na palcach jednej ręki i w większości zawierała się rodzina. Zwłaszcza jej ukochana Arabella, która również wcale nie wiedziała o niej wiele. Pod tym uśmiechem kryło się więcej tajemnic niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Można było powiedzieć, że w przytłaczającej ilości informacji Sprout mógł nie wiedzieć nic. Mogła być dla niego tą Figgówną. Tak naprawdę była dziewczyną, która marzyła, by znów latać, której nikt nie uczył stąpać po ziemi, a musiała stąpać po niej teraz twardo, a co więcej - naprawiać tę ziemię. Jakie dalekie to było od chmur.
I gdzie się podziały dziecięce marzenia? Nie pamiętamy o nich, gdy wstajemy rano do pracy, gdy jemy owsiankę i pijemy kawę.
Jednak to był Coriander. Speszenie nie trwało długo. Pierwszy, drugi kieliszek wino, kilka niezręcznych żartów, wzajemne pytanie co słychać i wzajemna odpowiedź nic nowego. Jak niewiele mogła mu powiedzieć. Wydawało się, że szybko zapomniała o niezręcznym wydarzeniu, już niedługo nawet zaśmiała się w spokojnej dywanowej rozmowie. - Mamy ogromną ilość zgłoszeń ostatnimi czasy. - Wyjaśniła dlaczego wypadło tak, że wpadła tutaj tak zmarznięta prosto z pracy. - Ostatnie dwa dni to już okropna farsa. - Westchnęła. Niestety ilość naprawdę przerażających anomalii nie pomagała policji w spokojnej pracy. Zapanowała panika. Rozsiadła się już bardziej, po turecku, opierając łokieć na swoim kolanie, a między palcami powoli dymił się magiczny papieros, roztaczający zapach goździków i pomarańczy, tak słodki i zimowy, a odpalony zwykłą, mugolską zapalniczką, z resztą należącą do Sprouta. Wypalenie go okazało się dla Marcelli zdecydowanie zbyt męczące. Niedługo później zasnęła, tutaj, na ziemi, kompletnie przytłoczona ostatnimi wydarzeniami.

| zt


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach