Wydarzenia


Ekipa forum
Horseshoe Green
AutorWiadomość
Horseshoe Green [odnośnik]16.07.19 20:47
First topic message reminder :

Horseshoe Green

Równiny Horseshoe Green to głównie piesze szlaki turystyczne ciągnące się między odległymi wioskami i miasteczkami. Choć widoki są cudowne, wręcz magiczne, bo zieleń pól i niewielkie skupiska drzew, pod którymi doskonale odpocząć, przyciągają wzrok, to jednak w okolicy znacznie częściej można zobaczyć tutaj mugoli – jadących na rowerach, przewożących na starych wozach siano, dzieci grające w piłkę albo bawiące się w berka. Latem grupka czarodziejów z Koła Magicznych Rolników organizuje festyn ogrodniczy, w którym jesienią co roku wybiera się najbardziej dorodne warzywo, które oczywiście wyhodowane zostało naturalnymi metodami – od trzech lat prym prowadzi Penny Bigsy ze swoją niemalże tonową dynią.
Te spokojne okolice należą do jednych z najbardziej urokliwych w hrabstwie Kent.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Horseshoe Green [odnośnik]07.09.20 0:29
Twarda glina wzniosła je obie, grubą warstwą pokrywała delikatną, kobiecą skórę i pozwalała dokonywać rzeczy, które w oczach innych - wielu - wymagałyby wyklęcia. Bez cienia zwątpienia odbierały życia w imię egoistycznej pobudki, skazywały na podzielenie ponurego losu nie tylko te, których rzeczywiście potrzebowały - a może również towarzyszących im bliskich, przyjaciół, ukochanych. Pragnęły posłać do grobu młodych i starych, w swym osądzie były zatem łaskawe, dziwnie sprawiedliwe - bo śmierć nie zna żadnych ulg. Po każdego nadchodziła tak samo, zabierała do krainy niebytu, pogrążała w wiecznej, niezbadanej jeszcze ciemności, sięgała swym miłosnym pocałunkiem po króla i żebraka, damę i dziwkę, starca i dziecko. I Wren czuła przyjemność móc dzielić ten obowiązek akurat z Lyanną. Wiedźma nie wzdrygała się bowiem na krwawe widoki, jej dłoń nie zachwiała się ani razu gdy prowadziła ją po ciele niewinnej mugolki, gdy wbijała ostrze w jej skórę i rozdzierała nim żyły. To z jej życzenia tu były, powiększały niejako spektrum oferty jednoosobowego przedsiębiorstwa handlarki; nigdy dotąd nie przyszło jej organizować podobnego przedsięwzięcia, a to okazało się interesujące. I do tego kosztowne. Miało w sobie wszystko, za czym Chang szczerze przepadała - i przyszło jej teraz liczyć, że niegdyś będzie im dane ten wieczór powtórzyć.
- Powinnyśmy pochować je razem z pozostałymi - stwierdziła westchnieniem, odrobinę rozczarowana. Kontrola przepływu magii potrzebna do rzucenia obliviate na mugolski umysł nie była dziś warta marnowania nań energii i czasu. Należało użyć zaklęcia odpowiednio delikatnie, a jednocześnie odpowiednio mocno, by trwale usunąć ostatnie wspomnienie bez uszkodzenia psychiki jako integralnej całości, a Wren, wciąż upojona dominującą nad ciałem adrenaliną, nie miała ochoty kłopotać się zanadto przy uprzątnięciu osobliwej sceny zbrodni. - Wrzucić ich tam żywych, spetryfikowanych, niech wiedzą, co ich czeka, gdy ziemia zacznie opadać na bezwładne ciała, przygniatać. Byłybyśmy w ich myślach do ostatniego tchnienia duszących się płuc. To prawie romantyczne - zaczęły tę makabrę, winny również zakończyć ją makabrą.
Ale Lyanna zdecydowała inaczej.
Podczas gdy Zabini zajmowała się tworzeniem odpowiednio głębokiego dołu, by pogrzebać martwe nieszczęśniczki, czarownica przystąpiła do procesu przelewania posoki z mis do butli. Spoczywały w drewnianej skrzynce, ich liczbę oceniła stosownie jeszcze przed wyruszeniem na wyprawę; za pomocą magii wydobyła jeden pojemnik utkany z przezroczystego szkła, do jego krańca przykładając odkażony purusem lej, by następną inkantacją unieść misę i łagodnie przechylić ją do gardła metalowego nalewu. Powoli, precyzyjnie, tak, by nie uronić ni jednej kropli. Za wszystko płaciła Lyanna, należało zatem zapewnić jej dokładnie to, o co prosiła. Wren nie oszukiwała swoich klientek - nie marnowała także zdobywanego przez siebie towaru, stawiając na dokładniejsze ruchy niż te prędkie, podekscytowane, nawet jeśli po jej własnym ciele rozchodziła się przyjemna adrenalina. Gdy szkarłat dosięgnął szyjki butli, odłożyła misę na bok, szkło zakorkowała zaklęciem i zamieniła je na puste naczynie, proceder zaczynając ponownie. Aż do momentu, w którym wszystkie z pięciu czar nie zostały opróżnione, a drewniana paleta nie ugięła się pod nowym ciężarem. Ułożyła je dokładnie, pomiędzy każdym ze zbiorników układając czarną gąbkę. Przezorny zawsze ubezpieczony - porzekadło miało w sobie sporo racji, a Wren nie lubiła tracić dóbr. Nie godziła się na szkody wynikające ze swego niedopatrzenia, nieuwagi; niwelowała ich zalążki tak szybko, jak tylko mogła, z pedantyczną wręcz uwagą oceniając teraz rezultat swojej pracy. Na wszelki wypadek całość obwiązała jeszcze rzemykiem, by ukrócić chybotliwość podczas podróży. Aportować się z takim ładunkiem nie było wcale łatwo - musiała więc rozważyć każdy możliwy scenariusz o niepochlebnym końcu i wyeliminować przynajmniej większy procent jego prawdopodobieństwa.
Do pozbawionego witalnej cieczy truchła powinni byli dołączyć pozbawieni możliwości ruchu mugole. Byli świadomi - wiedzieliby, czuli to, jak spadają do głębokiej wyrwy w ziemi, widzieli leżące obok zwłoki pozbawione ubrań. Ale ci wciąż spoczywali bezpiecznie w zaroślach, oczekiwali cierpliwie swojej szansy - łaskawości, jaką okazywała im Zabini. Szmaty wcześniej będące kreacjami dziewcząt Wren wrzuciła do środka zanim zaklęciem jęły przesypywać z powrotem odsłoniętą ziemię. Kawałek po kawałku, ciężar po ciężarze. Gleba przygniotła pozbawione krwi ciała, pochowała na zawsze. I gdy pozostał po nich jedynie ślad świeżo zakopanej dziury, czarownica przechyliła delikatnie głowę, przeszła kilka kroków przez szerokość niemego grobowca, sprawdzała, jak jej umysł zareaguje na świadomość, że za sprawą jej wyborów poległo dziś tyle ofiar. Koniecznych, przypadkowych, jakichkolwiek; oswajały ją z naradzającym się w niej ciężarem narodzonym z początkiem lipca. Miała na dłoniach krew już nie tylko dwóch dziewcząt przywiedzionych do katedry w imię nauki Frances - tym razem pojawiła się w Horseshoe Green wiedząc czego zamierza się dopuścić. I zdecydowała się, mimo wszystko, sięgnąć po kolejne niewinne istnienia. Reszcie zmodyfikowały wspomnienia; zajęła się tym przede wszystkim Wren, mając odpowiednie doświadczenie w suplementacji potrzebnej do tego magii. Towarzyszka nie była z tym obyta, z usuwaniem pamięci mugolom, a na jej naukę poświęciłyby stanowczo zbyt dużo czasu.
- To zależy od ciebie, Lyanno. Płacisz, wymagasz. A krew nigdy nie będzie świeższa niż teraz - odparła spokojnie, potwornie spokojnie, zdając sobie sprawę, że ani na chwilę nie powróciła myślami do zbiorowej mogiły po tym, jak znów stanęły w szopie. - Jeśli chcesz, możemy aportować się do ciebie i urządzić kąpiel jeszcze dziś. A jeśli wolisz odpocząć - zróbmy to jutro, lecz nie później - urwała na chwilę, zamyślona. - Może to byłoby wręcz wskazane. Obie oczyścimy umysły, wodą obmyjemy się z kurzu i brudu, a jutrzejszego wieczora skupimy się wyłącznie na twoim pięknie. Poświęcimy mu odpowiednią uwagę. Hm? - zaproponowała. Chciała, by przeżycie było dla Lyanny autentyczne w swym przekazie, by mówiło o prawdziwym priorytecie - jej urodzie, nie o pochwyconych wśród zielonych przestworzy dziewczętach. - W takim wypadku wolałabym zostawić krew już w twoim mieszkaniu, by nie wzbudzić podejrzeń na Pokątnej. Jest zabezpieczona - schłodzę ją i poczeka cierpliwie na swój użytek - bo zawsze czekała. Nie miała wyboru, jako ofiara zebrana z żył pięknych i młodych owieczek, jej przeznaczeniem było służyć na potrzeby godnych, czasem zdesperowanych czarownic.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Horseshoe Green [odnośnik]08.09.20 13:13
Podobało jej się to uczucie władzy nad życiem i śmiercią młodej dziewczyny, kiedy wiedziona ręką Wren wbijała sztylet w jej naczynia krwionośne, uwalniając życiodajną posokę. Zrobienie tego bez magii nabierało głębszego wymiaru, bardziej przybliżało Zabini do jej ofiary, której krew wkrótce miała wydłużyć jej urodę i młodość. Wszystko to, co tu robiły, działo się w wyższym celu. Nie dla zabawy, a dla wymiernych korzyści, które miały zyskać obie. Tylko mugolki było poszkodowane w tym równaniu, ale ich zdanie się nie liczyło. Zginęły dla wyższego dobra – dla dobra Lyanny. Ich nieruchomi towarzysze mogli ponieść podobny los, jednak Zabini uznała za marnotrawstwo zakopanie ich nie pobrawszy wcześniej krwi ani innych tkanek, które mogłyby przydać się do nakładania klątw. Lepiej było zatem wymazać ich pamięć, ale samej o nich pamiętać – i kiedyś zawsze mogła po nich wrócić, jeśli będzie potrzebowała kogoś do poćwiczenia czarnej magii, lub z pomocą kogoś odpowiednio obeznanego łatwo zdobyć tkanki potrzebne do klątw. Była praktyczna. Poza tym nagłe zniknięcie zbyt dużej ilości okolicznych mugoli w ciągu jednej nocy na pewno nie pozostałoby niezauważone, a zależało jej na dyskrecji. Mugole mieli więc szczęście, że myślała praktycznie i nie była zaślepiona bezmyślnym pragnieniem okrucieństwa. Choć gdyby któryś z nich miał przy sobie metalową różdżkę i skierowałby ją na nią, to na pewno też leżałby już w tym dole. Mierzenia w nią tym czymś na pewno by nie darowała.
- Mogą się później przydać, gdy będę potrzebowała większej ilości części do klątw. Dziś chyba nie mamy warunków, by je pobrać – powiedziała na słowa Wren, nieco zdumiona jej zapędami; najwyraźniej panna Chang szybko przeszła do porządku dziennego nad zabiciem dziewcząt i pochowanie żywcem reszty nie budziło w niej wyrzutów sumienia. Lyannę mimo wszystko odrzucała idea pochowania żywcem, tego typu karę pozostawiłaby raczej dla ludzi, którzy realnie jej podpadli i zaszkodzili. Gdzieś głęboko tkwił ten pierwotny, wspólny dla wszystkich ludzi strach przed pogrzebaniem za życia. Mugole byli jak zwierzęta, to prawda, ale mogła jeszcze w przyszłości odnieść korzyści z tego, że dziś nie kazała ich zakopać. Wiedziała w końcu, gdzie powrócić, jeśli zabraknie jej składników do baz pod klątwy lub testerów do zaklęć. Wolała nie urządzać polowań w najbliższej okolicy swego domu, zaś w Londynie obecnie już trudno było natrafić na mugola, wielu uciekło lub zginęło. A tutaj… Ta okolica była pełna mugoli, nieświadomych wieśniaków całkowicie bezbronnych wobec magii. – No i szlamolubni mogą zauważyć nagły znaczny ubytek okolicznych mugoli – dodała. W końcu ci brudni mugole mogli mieć krewnych po magicznej stronie w postaci szlam, a lepiej byłoby, żeby szlamoluby nie zainteresowali się okolicą obfitą w łatwe ofiary dla potencjalnych przyszłych działań Lyanny.
Patrzyła jednak na zakopywane ciała dziewcząt, już martwe i pozbawione krwi. Jedna jej zachcianka przyniosła tej nocy pięć ofiar. Pozostali mieli czekać na swój czas w nieświadomości tego, co dziś się stało, dzięki czemu nie będą wiedzieli, że powinni zachować ostrożność lub nawet uciec stąd byle jak najdalej. Pozwoliła Wren zająć się usuwaniem wspomnień, choć sama w ramach treningu postanowiła zająć się choć jednym z mugoli. Modyfikowanie pamięci mogło się przydać, a choć zaklęcie znała, nie była w nim jeszcze mocno wprawiona, zaś mugol był dobrym obiektem testowym. Nawet jeśli coś spapra, nie będzie jej go szkoda. Znajomość uroków również musiała pielęgnować, przydawały się tam, gdzie nie zawsze można było sięgnąć po czarną magię. Dbała o wszechstronny rozwój magiczny, nie skupiając się tylko na jednej dziedzinie. Umiejętności należało szlifować nieustannie, z równą skrupulatnością co charakter. Temu również nadała dziś dodatkowych szlifów, sięgając po czyn niemoralny. Miała na rękach krew. Bardziej dosłownie niż kiedykolwiek przedtem, bo dziś zabiła nie różdżką, a własnymi dłońmi. I wciąż pozostało trochę śladów posoki na skórze oraz ubraniu.
- Jutro to dobry czas, o ile dasz radę schłodzić ją na tyle, by wytrzymała bez uszczerbków dla świeżości – rzekła. W końcu na zajmowaniu się mugolami, i dziewczętami i resztą, minęło im tyle czasu, że niebawem chyba miał wstać świt. Straciły poczucie czasu, praktycznie całą noc spędziły w tym miejscu, ale Lyanna dopiero teraz, już po wszystkim, zaczęła to odczuwać, wcześniej napędzana emocjami i koniecznością podejmowania określonych działań. – Czy raczej dzisiaj wieczorem, bo chyba już mamy kolejny dzień – sprostowała, spoglądając ku jaśniejącemu powoli na wschodzie niebu, choć samo słońce miało pojawić się pewnie dopiero za jakiś czas. Latem świt wstawał szybciej, dni były długie, a noce krótkie. Mugole niebawem pewnie przebudzą się, zastanawiając się, dlaczego spali w zaroślach. Chyba że były to zachowania normalne dla niemagicznych, Lyanna nie znała się na tym, co dla mugoli normalne, a co nie. Cały ich świat był dziwny i pokręcony. – Chcę przeżyć to w sposób odpowiedni, wolna od zmęczenia, które teraz zaczynam odczuwać. – Bo teraz, po nieprzespanej nocy, to zmęczenie zdominowałoby doznania, dlatego zregenerowanie sił było wskazane przez pierwszym tego typu aktem, który musiała odpowiednio przeżyć i odczuć. – Tak zróbmy, niech zaczeka u mnie.
Mogły więc przetransportować krew do domu Lyanny, tego nowego, w którym zamieszkiwała od paru dni. Wren miała być pierwszą osobą poza nią, która przekraczała jego progi, a wieczorem miała powrócić tu ponownie, by zadbać o urodę Zabini i uczestniczyć wraz z nią w grzesznym akcie kąpieli w krwi niewinnych dziewic.

| zt. x 2
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Horseshoe Green [odnośnik]12.10.22 1:02
15 maja 1958
Sandwich było senne jak zwykle. Kiedy świstoklik wyrzucił ich nieopodal miejskiego rynku, wzdłuż którego skąpanych w wiosennej mrzawce przemykało ledwie kilkoro czarodziejów, wyprostował się prędko, czując zapach tutejszej bryzy. Dawno już nie było go w tej miejscowości, a przecież, choć niewielka, stanowiła nieprzerwanie jeden z kluczowych punktów jego hrabstwa. Wyciągnął dłoń na bok, odnajdując ramię swojej towarzyszki, by pomóc jej utrzymać równowagę po gwałtownej teleportacji. Elegancka czarna szata ściągała uwagę, i słusznie, bowiem jego obecność tutaj była sygnałem skierowanym do tutejszych - podkreślona mocniej lordowskim sygnetem założonym na czarną skórzaną rękawicę. Pierścień był oznaką jego władzy nad tym terenem.
- Jesteśmy na miejscu. To małe miasteczko, ale jedno z kluczowych nad kanałem. Być może powinniśmy zostać tu chwilę, nim skończymy. Zaprosimy burmistrza na lampkę wina - zastanowił się, nie byłoby to szczęśliwe, gdyby plotkowano o jego spotkaniu z Deirdre sam na sam, lecz w spotkaniu tutejszego wierchuszki z lordem Kentu i namiestniczką Londynu pozostawi silne wrażenie i umocni tutejsze wpływy. Przeciągnął wzrokiem po domkach nad rynkiem, miały dość oryginalną architekturę: zostały wzniesione głównie przez flamandzkich i belgijskich osadników. Wskazał dłonią drogę, podążając w kierunku tutejszego portu. To tam mieli dzisiaj najistotniejsze interesy. - Może wyglądać na senne, ale Sandwich skrywa co najmniej dwa atuty - oznajmił, nie dając po sobie poznać ironii podjętych słów; jeszcze jako dziecko musiał poznać historię wszystkich najważniejszych miast Kentu, lecz odkąd otrzymał sygnet nestora sukcesywnie odnawiał te nauki. Może koncentrując się na sprawach nieco istotniejszych, niż w dzieciństwie. - Po pierwsze, to właśnie tutaj po raz pierwszy w kraju zaczęto uprawiać seler. Lubi pani seler, madame Mericourt? - Odmawiał nawet publicznego zwracania się do niej nowym tytułem. Przysługiwał jej, ale niczego nie zmieniał w ich relacji. - Angielskiej kuchni brakuje przypraw, gdyby brakowało również selera, pomarlibyśmy z marazmu. - Tradycyjne frytki i ryba to najgorsze, co spotkało ten kraj, Tristan pozostawał przy kuchni rodzimej Francji. - Druga kwestia to urok otaczającej miasto przyrody: nadmorskie brzegi szczycą się doprawdy ogromną różnorodnością fauny i flory. Podkreśla to zresztą status tutejszych ogrodów projektowanych przez samą Gertrude Jekyll, doprawdy wybitną magobotaniczkę. Nie mniej ciekawa jest architektura wzniesiona ludzką ręką... To tu - dodał, wchodząc w jedną z bocznych uliczek - prowadzących w kierunku linii morskiego brzegu. - Te flamandzkie budynki pochodzą jeszcze ze średnich wieków i pozostają jednymi z najlepiej zachowanych domów publicznych tamtych czasów - oznajmił unosząc spojrzenie na okna kamienic. - Wygląda cicho. Do niedawna szmalcownicy gwałcili tam mugolki - zauważył, wciąż tonem łagodnej pogawędki. - Naszym celem jest pan Ernest Bexton, kapitan tutejszego portu. Nie zamierzam łożyć więcej pieniędzy na jego lojalność, wojna kosztuje. Załatwisz to - oznajmił, nie pytał, gdy z oddali wynurzał się horyzont malowany spienionymi falami morza.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Horseshoe Green [odnośnik]12.10.22 11:26
Gdy tylko poczuła pod stopami stabilny grunt, wsparła się na ramieniu Tristana - jego ciepła, twarda ręka okryta elegancką tkaniną była pierwszym doświadczeniem, spływającym na nią w Sandwich. Niepozornym miasteczku, o którego istnieniu dowiedziała się dopiero niedawno; nie zainteresowały ją jednak ani zadbane kamieniczki, ani szyldy sklepików ani nawet przemykający podcieniami ryneczku przechodnie. Nie pojawiła się tu przecież dla tej miejscowości a dla niego, gotowa ruszyć za Rosierem na koniec świata, nawet jeśli miał nim okazać się ten niezbyt interesujący punkcik na mapie. Ich relacja była przecież najważniejsza, a ostatnie wydarzenia, spisane szkarłatną literą rozkoszy, wydawały się tę więź umacniać. W nieoczywisty, coraz bardziej niebezpieczny sposób, z czego nie zdawała sobie sprawy, ciesząc się po prostu z możliwości spędzenia z nim kolejnego popołudnia. Z dala od obowiązków Londynu i zgiełku wielkich miast - a także z dala od wścibskich oczu. Wsparła się na jego ramieniu mocniej, poprawiając ciemnoczerwoną wiosenną suknię, pozbawioną już futrzanych elementów, elegancką jednak, zabudowaną, aczkolwiek swobodniejszą w kroju niż kreacje w jakich pojawiała się na salonach. Była tu przecież nieoficjalnie...a przynajmniej tak się jej zdawało. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc propozycję Tristana. - Brzmi kusząco, lecz czy burmistrz zapewni nam jakąś dodatkową rozrywkę? - zapytała od razu, nieco niecierpliwie, niczym dziecko niezbyt zachwycone perspektywą odwiedzenia nudnego krewnego - no chyba, że wspomniany krewny posiada kolekcję kart z czarodziejskich żab oraz mnóstwo lukrecjowych cukierków. - Wolałabym zakończyć ten dzień tylko we dwoje - zniżyła nieco głos, pozwalając sobie na mocniejsze zaciśnięcie palców na przedramieniu mężczyzny. Ot, dżentelmena, opiekującego się wdową, nikt postronny nie mógłby oskarżyć ich o niecne skłonności. Zwłaszcza, gdyby podsłuchał kontynuowaną przez arystokratę rozmowę.
Powieki Deirdre nawet nie drgnęły; przywykła do pijackich i narkotycznych męskich opowieści, lecz często te serwowane przez Tristana zupełnie na trzeźwo przebijały swe toksyczne odpowiedniki. Kiedyś te ciekawostki szczerze jej imponowały, później intrygowały, teraz nieco bawiły. Stała sie poważniejsza, wygłodniała, dyskusji o tym co złe, mroczne, splugawione i potężne. Seler na pewno do tej kategorii nie należał. - Nie przepadam - odparła krótko, podążając spokojnie szlakiem wytyczonym przez Rosiera, przez rytm jego słów i zwrotów do adresatki. Dopiero porzucenie tytulatury namiestniczki sprawiło, że lekko zacisnęła wargi, nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, bowiem monolog szlachcica zbliżał się do bardziej interesujących zakamarków miasteczka. - Niezbyt znam się na magicznej faunie i architekturze. Na domach publicznych także - powiedziała, gdy skręcili w urokliwą uliczkę. Czarującą, owszem, ale Mericourt ciągle czuła się niepewnie z aluzjami dotyczącymi jej przeszłości. Nawet, gdy dumnie kroczyła u boku lorda nestora, z satysfakcją przyjmując każdą sekundę tego wspólnego spaceru, znaczącego dla niej naprawdę wiele.
- Przestali, bo miasteczko jest już od mugolek wolne? - zapytała równie swobodnie, przystając na moment na małym, kamiennym moście, prowadzącym już wprost do zabudowań portu. Słonawa bryza mile chłodziła twarz, przypominała o Białej Willi, o spokoju, sytości i bezpieczeństwie. - Mam się go pozbyć czy przekonać go do pokornej służby twoim rozkazom? Jeśli to drugie, jak bardzo ma cierpieć? - kontynuowała, poważniejszym już tonem, nie chciała zawieźć oczekiwań mentora. Pragnęła też krwawej zabawy, dawno nie robili tego razem, za dużo gładkiej polityki, za dużo obowiązków wzywających ich w odległe rejony. Nie przypuszczała więc, że Tristan zapragnie rozwiązać problem Bextona w bardziej humanitarny sposób.

|locus


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Horseshoe Green [odnośnik]12.10.22 11:26
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 48
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Horseshoe Green [odnośnik]13.11.22 13:05
Przemknął wzrokiem po profilu Deirdre, kręcąc przecząco głowa. Rozrywka nie była tym, po co tutaj przyszedł, ani też tym, po co zabrał tutaj ją. Po prawdzie potrafił sobie wyobrazić i tysiąc ciekawszych zajęć od zwiedzania prowincjonalnej wioski w towarzystwie zapewne mało interesującego przedstawiciela lokalnych władz, lecz nie był to ni pierwszy ni też ostatni raz, gdy odmawiano mu zabawy.
- Z pewnością - odparł, choć ni cień jego głosu nie wskazywał na ironię. - Być może poznamy laureatów konkursu na największy wyhodowany seler - Nie miał pojęcia, czy podobne konkury odbywały się w mieście, ani nawet czy seler w ogóle wciąż był hodowany w tym miejscu, nie wiedział też zresztą, o jakiej porze roku seler był zbierany. - Albo przynajmniej zostaniemy poczęstowani miejscowymi specjałami. Nie dzisiaj, Deirdre, nie jesteśmy tu dla przyjemności. Muszą nas zobaczyć - odparł nagle, nie wahając się jednak ni chwili; sprowadzały ich tutaj obowiązki i konieczność otoczenia regionu czułą opieką władzy - lub tez przypomnienia, że władza sięga i tutaj. Punkt widzenia zawsze zależny był od punktu siedzenia. Mocniejszy dotyk Deirdre był kuszący i nie pozostawał na niego obojętny, lecz jednocześnie nie mógł pozwolić sobie na porzucenie obranych celów. Westchnął z zawodem, pochodząca z gminu Deirdre nigdy nie miała wysublimowanego smaku, łatwo też gubiła się w podjętych przez niego grach słownych. - Doprawdy? - zastanowił się, gdy stwierdziła że nie znała się na żadnej z rzeczy, o których wspominał.
- Sądzę, że przenieśli się bardziej na północ. Tu stracili większość źródeł zarobkowania - odparł z zastanowieniem, to był dobry znak. Szmalcownicy byli wszędzie tam, gdzie wciąż byli potrzebni: ale czy na pewno? Myszy harcują, kiedy nie czują kota. Brak ich obecności może ponownie sprowadzić tutaj niebezpieczeństwo - ale był to jeden z powodów ich dzisiejszej obecności. Zatrzymał się w pół kroku, gdy zatrzymała się i ona - odwracając się, by stanąć naprzeciw niej. Na jej pytania jego usta złożyły się w łagodny i nieco pobłażliwy uśmiech.
- To spokojne, ciche miasteczko. Z moich danych wynika, że tutejszy kapitan nie zaryzykuje głową dla mugoli. Musi jednak nabrać przekonania o słuszności swoich działań. Przekonania, którym zarazi pozostałych swoich współpracowników. Gdybym chciał pobić i zastraszyć tego człowieka, wysłałbym tu przeciętnego draba, nie namiestniczkę stolicy. - Jej tytuł wypowiedział z przekorą, upomnieniem, jakby kierował swoje słowa do niesfornego nowego ucznia prestiżowej szkoły, przypominając mu, czyj nosi mundurek. Przeleje się jeszcze dużo wody, nim zacznie się zachowywać w sposób adekwatny do nowego tytułu, lecz nie zamierzał jej odpuszczać. Brud na jej rękach w czynnościach tak prozaicznych był już całkowicie zbędny i, co istotniejsze, niestosowny. - Nie skrzywdzisz go. Sprawisz, że uwierzy w swoją przyszłość - oznajmił, odwracając się, by kontynuować drogę - po drodze gestem przywołując ją ku sobie jak opieszałe zwierzę. Sposób perswazji należało dostosować do odbiorcy. A ten człowiek był słaby i złakniony własnego szczęścia.
Gdy zeszli z mostku mogli poczuć mocniejszy zapach ryb charakterystyczny dla małej nadmorskiej miejscowości. Wiatr od brzegu uderzył mocniej, Tristan ani drgnął, prowadząc Deirdre pomiędzy niską kamienną zabudową, obok przybitych do portu łodzi, niedużych i głównie rybackich, do jednego z większych budynków, który zgodnie z szyldem stanowił tutejszą administrację. Nie był imponujący, pomimo strategicznej pozycji miasteczka przez lata pozostawało zapomniane. Pchnął drzwi, bez pukania, gestem zapraszając czarownicę do środka.

na opętanie



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n



Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 13.11.22 13:05, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Horseshoe Green [odnośnik]13.11.22 13:05
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 63
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Horseshoe Green [odnośnik]13.11.22 13:30
Skutecznie - choć z ciężkim sercem - ukryła zawód spowodowany zdecydowanym przekreśleniem odważnie snutych planów, lecz ani smutek ani irytacja nie znalazły ujścia w jej mimice czy zachowaniu, jedynie melodia głosu nieco się zmieniła, spoważniała, tracąc poniekąd filglarne zacięcie. - Dziwnie słyszeć to z twoich ust - skomentowała tylko cicho podkreślenie, że powinni znaleźć się na świeczniku - i na językach ludzi zgromadzonych w tym czarodziejskim miasteczku. Do niedawna musieli się przecież ukrywać, nie było to zresztą trudne, spotykali się w dusznych od oparów opium i piżma komnatach Wenus, a później zaś, gdy przywdziała nowe szaty królowej La Fantasmagorii, nikogo nie interesowały kontakty lorda nestora z pracowicie służącą dobremu imieniu baletu czarownicą. Działała raczej za kulisami, lecz wydarzenia ostatnich tygodni wypchnęły ją na główną scenę. I najwyraźniej dopiero tutaj zasłużyła na to, by móc towarzyszyć oficjalnie sir Rosierowi. Cieszyło ją to, dawało satysfakcję, nawet jeśli byli postrzegani jako pozbawieni dusz wojenni bohaterowie a nie potencjalny obiekt pikantnych plotek; liczyło się przecież to, że Tristan nie odtrącił jej ręki.
Odsunęła się dopiero sama, spoglądając z dołu na twarz Rosiera, poważną, ale zrelaksowaną, nie wyglądał na kogoś, kto spodziewa się kłopotów. Powinno wywołać to w Deirdre ulgę, ryzyko, że wystawi się na pośmiewisko ponownie, tym razem pod karcącym okiem czarodzieja, na którego opinii zależało jej najbardziej, zmalało, lecz chyba wolałaby podjąć się wyzwania niż obejść krwawym smakiem. - Nie pobiłabym go, dobrze o tym wiesz - wtrąciła nieco urażona. Czy naprawdę porównywał wyrafinowaną sztukę tortur do byle wyłamywania rąk i miażdżenia nosów? Stać ją było na więcej niż przygłupiego draba, na trafienie do serca i umysłu ofiary na wiele wykwintnych sposobów. A Rosier lubił ją przecież w akcji, dzielili wspólną pasję, upajali się władzą, przekraczali granicę - teraz zdawało się, że nadeszły nowe czasy, czystsze, spokojniejsze, pełne wystudiowanej oficjalności. Triumf przynosił zaskakujące rozczarowania, a oślepiający blask wyniesienia na społecznej drabinie wywoływał tęsknotę za półcieniami niższych szczebli; za szarością, w której obydwoje tak lubili się gubić.
Zniosła jego pobłażliwy uśmiech i delikatną reprymendę z godnością, nie obruszyła się, nie zaplotła w obrażonym geście dłoń na piersi. Skinęła tylko krótko głową i podążyła za Rosierem.
- A więc Ernest Bexton otrzyma namiestniczkę - podsumowała tylko obojętnie, gdy znów zrównali się krokiem. Ze wszystkich ról, które odgrywała, ta pozornie najłatwiejsza, bo wymarzona, przynosiła jej do tej pory najmniej satysfakcji. Co było dobrą wieścią dla Bextona, na którego włości właśnie wkraczali. Budynek zarządu portu wydawał się nieco zaniedbany, w środku powitała ich woń kurzu i wilgotnego drewna, gdzienigdzie krzątali się pracownicy różnej maści, brudni i zaaferowani, pod ścianami ustawiono dziesiątki skrzyń, lecz odnalezienie gabinetu kapitana portu nie stanowiło jednak problemu. Mericourt szybko ruszyła schodami prowadzącymi na piętro, po czym bez żadnego zaanonsowania przekroczyła odpowiednie drzwi otworzone szybko przez Rosiera. Pomieszczenie przeznaczone dla Bextona było czystsze, jaśniejsze, z imponującym widokiem na wody portu, Deirdre zmrużyła oczy, chcąc szybko przyzwyczaić je do intensywnego światła i wychwycić z zastanego obrazka najważniejsze detale. Duże biurko, za nim - równie duży człowiek, barczysty, z krzaczastą brodą, wypisz wymaluj stereotyp wilka morskiego, brakowało tylko fajki w zębach i rumu w dłoni. Jasne, niemal morskie oczy Ernesta wpatrywały się w niespodziewanych gości z zaskoczeniem i irytacją; brodacz wstawał już z miejsca i otwierał usta, by w zapewne niewybredny sposób skomentować wizytę, w porę rozpoznał jednak stojącego za Deirdre Rosiera, być może z czasem kojarząc także twarz samej Mericourt.
- Wspaniale, że pana zastaliśmy, panie Bexton - odezwała się jako pierwsza, uprzejmie, niemal radośnie, kierując swe kroki ku biurku. Zanim jednak kapitan zdołałby pochylić się i ucałować jej dłoń - czy ludzie morza znali w ogóle takie maniery? - wiedźma usiadła na jednym z foteli przed blatem, unosząc lekko rąbek czerwonej sukni. -Madame Mericourt. Namiestniczka Londynu - przedstawiła się szybko, niemal pieszczotliwie, z wyraźnym zadowoleniem wypowiadając ostatnie dwa słowa. Kątem oka sprawdzała, jakie robią wrażenie na Erneście. Kojarzył ją? Wiedział, co działo się w stolicy? Powinien, port w stolicy był przecież najważniejszym węzłem tego kraju, a na ścisłej współpracy z nim małe Sandwich mogło tylko zyskać. - Towarzyszącego mi lorda nestora chyba nie muszę przedstawiać? - zawiesiła głos pytająco, odkładając dłonie na krańcach podłokietników. - Nie zajmiemy panu wiele czasu. Proszę wybaczyć też brak zapowiedzi, uznałam, że przy okazji wypełniania innych obowiązków w tym rejonie odwiedzimy i pana, chcąc upewnić się, że port działa bez zarzutu, a pan równie bezbłędnie sprawuje nad nim pieczę - Nie przeszła do konkretów, jeszcze nie, chciała ustawić odpowiedni ton rozmowy, całą swoją postawą sprawiając wrażenie przystępnej, zainteresowanej, prawie przyjacielskiej, choć chłodne spojrzenie skośnych oczu nie pozwalało uznać jej uprzejmości za naiwną.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Horseshoe Green [odnośnik]13.11.22 16:11
Dziwnie - i niepokojąco. Fakt, że Deirdre umykała spod jego skrzydeł nie była mu wcale na rękę. Od początku była przecież jego zabawką, starannie rzeźbioną figurą, która zachowywała się tak, jak tego pragnął - czy przyznany jej tytuł, tytuł, do którego przecież doprowadził ją tylko on, mógł zachwiać tym spokojem? Bynajmniej nie zamierzał na to pozwolić i pewnie dlatego szukał sposobów na wykorzystanie jej tytułu - wciąż na własnych zasadach. Należący do niej Londyn nie należał tylko do niej, miał pewnego dnia przejść w ręce Marcusa, a to otwierało zupełnie nowe możliwości. Nie mówił o tym wiele. Nie mówił o tym wcale, wciąż w pierwszej kolejności szukając odpowiedzi we własnych myślach. Wciąż miała być tylko marionetką, która okaże gawiedzi, by wzmocnić i oznaczyć własną pozycję - dawniej jednak pociągnąłby jej słowa, by uwierzyła w ich skrzącą prawdę. Nie robił tego, czy czuł się zagrożony?
- Mam nadzieję, Deirdre - odparł mimochodem, gdy stwierdziła, że nie pobiłaby kapitana portu. Wyciągnięto ją z cienia i oświetlono blaskiem chwały, a światło ukazywało każdy brud. Od tej pory musiała zacząć się go wystrzegać w oficjalnych sytuacjach. - Kto wziąłby cię na poważnie w Londynie, gdybyś dała tutaj upust swoim prymitywnym żądzom? - Potrzebowali kapitana żywego, a żywi mówią. Często zbyt wiele. Jego słodka Czarna Orchidea mogła sięgnąć po zaszczyty, lecz wciąż daleka była od rozumienia kluczowych spraw. Sęk w tym, że nie mogła już popełniać błędów. Stały się niewybaczalne. A on zaczynał pojmować, że wytresował dziką kotkę kochającą krew, która nagle miała błysnąć kłem na salonach wśród wpływowych ludzi i nie odgryźć nikomu ręki. Nigdy nie miała problemów z wymienianiem jednej maski na drugą, całe życie, jeszcze nim wyciągnął ją z Wenus, była taką, jaką chciał ją widzieć. Czy zatraciła tę zdolność? Być może, być może pogubiła się między kolejnymi przyjmowanymi rolami, należało przywrócić ją w ryzy. Czy to jednak stąd wynikała ta nerwowość? Czy obawiał się, że jego Deirdre nie podoła tytułowi, który jej ofiarowano? Że on sam nad nią nie zapanuje? - Bardzo dobrze - pochwalił ją z pobłażaniem, gdy finalnie poprawnie odnalazła maskę, którą miała przybrać tu i teraz.
Maskę zobowiązującą i jego do dżentelmeńskich manier, Deirdre poruszała się przodem, gdy przechodzili przez korytarze budynku zarządu małomiasteczkowego portu - mimo to zdołał dostrzec zaskoczenie w oczach kapitana, gdy w jego gabinecie pojawiły się dwie tak istotne dziś persony. Sandwich od lat nie było już nawet w połowie tak ważne, by mógł się tego spodziewać ani w ogóle rozumieć możliwe przyczyny ich obecności bez zdradzenia szczegółów dotyczących planowych pertraktacji.
- Panie Bexton - powitał go z obojętną uprzejmością, tuż po słowach Deirdre. Przemknął spojrzeniem po jej profilu, nie przywykła jeszcze do tego, kim się stała. Nie powinna przedstawiać się tytułem, który winien być przecież znany każdemu. Ocenne i surowe spojrzenie przeniosło się wnet na kapitana, nieporadnie i zbyt gwałtownie, nerwowo, powstającego z krzesła za biurkiem i przemykającego wzrokiem od czarownicy po czarodzieja. Tristan był mu znany, był wszak jego lordem, choć nigdy dotąd nie mieli okazji spotkać się osobiście. Twarz Deirdre również przestawała być anonimowa, choć jej rysy dopiero zaczynały nabierać charakterystycznej sławy. Zajął miejsce obok niej, wzrokiem szukając poczęstunku; kapitan w mig wychwycił ten gest, obracając się na barek znajdujący się za nim. Choć w pierwszym odruchu ręka chciała sięgnąć po whisky, zabrał wino, które - drżącym gestem - rozlał gościom do kielichów, na koniec wypełniając nim własną, brudną nieco, szklaneczkę po whisky, z której natychmiast powziął większy łyk; krople wina zawisły na jego długich wąsach. Tristan sięgnął po swój kielich, wpierw smakując samego aromatu: bliskie Francji porty miewały zaskakująco ciekawe towary, nie zawiódł się tym razem.
- Istnieją pewne plany na rozwój portu, panie Bexton. Nawiązanie ściślejszej współpracy pomiędzy dawnymi ośrodkami Cinque Ports, wraz ze wsparciem francuskiej strony, pozwoli na rozwinięcie tego miejsca. Stworzenie większej przestrzeni na morską współpracę z Europą, przy pomocy naszych południowo-wschodnich portów. Zamierzamy przyszłościowo powiększyć ten ruch. Sam pan jednak rozumie, nie podejmiemy się podobnego ryzyka bez lojalnych i oddanych ludzi. Czasy są bardzo niepewne, a głupców nie brakuje. - Jego usta się uśmiechały, lecz oczy nie. Podjął się wyjaśnienia ekonomicznej kwestii dzisiejszego problemu, na moment tylko odbierając prowadzenie Deirdre. Ustąpił, pozwalając jej mówić dalej. Sam kapitan przemykał spojrzeniem od jednego do drugiego gościa.
- Czego ode mnie oczekujecie? - zapytał finalnie, mimo nerwowości nie tracąc ze źrenic bystrej czujności.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Horseshoe Green [odnośnik]17.11.22 16:13
Nie podobały się jej sugestie Rosiera dotyczące jej braku ogłady. To żądza splotła po raz pierwszy ich ścieżki, to ona ściśle ich połączyła, to w końcu ona finalnie przyczyniła się do sięgnięcia po niewyobrażalną potęgę - a w konsekwencji, do sprowadzenia na świat dwójki wyjątkowych dzieci. Zdawał się o tym nie pamiętać, o namiętności, o krwi, o brudzie tego, czym wspólnie się rozkoszowali, nie zamierzała mu tego teraz wypominać, choć słowa Tristana napełniły ją pewnym rodzajem nostalgicznego żalu. - Dlaczego prymitywnym? Ukarałabym przykładnie tego, kto zawinił lub nie sprostał oczekiwaniom. To oznaka siły, nie słabości - pozwoliła sobie na wystosowanie subtelnego sprzeciwu, cichego jednak, pozbawionego pretensji. Ta tliła się głębiej. Mężczyźni nie mieli tego problemu, z krwawych bitew powracali jako bohaterowie, a gdy ulegali żądzom, tym mniej lub bardziej publicznym, wybaczano im to szybko i zapominano w mgnieniu oka. Czy jako kobieta, czarownica, która otrzymała pieczę nad Londynem, oceniana byłaby inaczej? Głupie, retoryczne pytanie i jeszcze głupsza - i oczywista - odpowiedź. Stłumiła ją w ustach, których kąciki uniosła w wystudiowanym, perfekcyjnym uśmiechu, uprzejmym, wyniosłym, pewnym siebie. Nie znikał jej z twarzy nawet na moment, niewzruszony ani zakurzoną aurą gabinetu, ani przejęciem widocznym u Bextona, ani nawet obecnością Rosiera tuż obok. Nie przed nią, nie za nią; pozwalał jej towarzyszyć w tej rozmowie, ba, po części nawet ją prowadzić. Nie chciała go zawieść, zwłaszcza nie w kwestii tak istotnej z punktu widzenia nestora Kent, pragnącego zaprowadzić porządek na wodach otaczających z tej strony Wielką Brytanię.
Słuchała uszczegółowienia Tristana z uwagą, sięgając po kielich wina. Obawiała się, że to nie będzie ono szczególnie smaczne, miło się jednak zaskoczyła, bukiet był bogaty, smak wytrawny, przyjemny podniebieniu. Upiła kilka łyków, wygodniej rozsiadając się w fotelu, również zaskakująco wygodnym. Przekręciła głowę w bok, w stronę przemawiającego Rosiera - uwielbiała go słuchać, niski, odrobinę ochrypły głos brzmiał niczym kusząca melodia, nawet gdy rozprawiał o miejscach na mapie, o jakich nie miała najmniejszego pojęcia, prezentując geograficzne plany dla rozwoju magicznego żeglarstwa. Zmrużyła nieco oczy, śledząc łuk jego ust, wilgoć wina pojawiającą się na nich na sekundę; nigdy nie sądziłaby, że oficjalne sytuacje będą dla niej tak kuszące. Prymitywnie kuszące? Oprzytomniała, prostując się w fotelu.
- Niczego nowego, panie Bexton - odpowiedziała łagodnie mężczyźnie siedzącemu za biurkiem, przenosząc na niego równie uważny wzrok. Mógł poczuć się jak jedyny mężczyzna w tym gabinecie, ba, w tym świecie. Deirdre potrafiła przekazać spojrzeniem całą gamę emocji, odmalować świetlaną przyszłość, skusić i wydobyć z rozmówcy to, co istotne. - Cieszy się pan dobrą opinią, chcemy się jednak upewnić, że nie jest ona przesadzona. Port w Sandwich ma przed sobą wielką szansę. Może stać się niezwykle wpływowym miejscem, perłą na mapie tej części wybrzeża, a więc i osoba, która będzie nim zarządzać, otrzyma niebywałą okazję do polepszenia swej pozycji - kontynuowała miękko, odkładając na moment kielich na stolik pomiędzy fotelami gości. Obróciła naczynie dwukrotnie, po czym splotła palce obydwu dłoni przed sobą, w pasującym politykowi geście. - Nie mówię tylko o galeonach, te spłyną tu znacznie hojniej, gdy plany lorda nestora dojdą do etapu realizacji - uściśliła swobodnie. - Zarządca tak istotnego portu na pewno będzie milej widziany na salonach, poszerzy swe koneksje - oczywiście, o ile będzie lojalnie wykonywał swe obowiązki - zawiesiła znacząco głos, przelotnie spoglądając na Rosiera, trochę, by uzyskać jego poparcie, trochę by sprawdzić, czy w jego oczach dostrzeże aprobatę jej dotychczasowych wypowiedzi. - Musimy mieć jednak pewność, że nie dojdzie w Sandwich do żadnego rodzaju uchybień. Niestety, żyjemy w trudnych czasach, niektórzy szanowani czarodzieje błądzą, zezwalając na działania terrorystów tuż pod swym nosem... Rozumiem, że pan do tego nie dopuszcza, prawda? - znów uśmiechnęła się do Bextona lekko, zachęcając go do odpowiedzi. - Co czyni pan, by port w Sandwich był bezpieczną przystanią dla czarodziejskich statków? Jak kontroluje pan przepływ ludzi i handlu? Czy pan tutaj zaufanych ludzi, za których jest pan w stanie poświadczyć? - dodała już konkretniej, musieli upewnić się, że w porcie nie dojdzie do żadnego typu przewrotu. Przemytu. Działalności bojówkarskiej, mogącej wprowadzić zamęt lub przyczynić się do wzrostu swobody w działaniach zwolenników Zakonu Feniksa.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Horseshoe Green [odnośnik]27.11.22 14:21
- Lub głupoty, gdy nie było winy - odparł lekko na jej słowa, nie oglądając się na jej profil, gdy znaleźli się już wewnątrz kapitańskiej kajuty. - Zwłaszcza, gdy nie masz człowieka, który go zastąpi. - Wierzył, że ostre i ciężkie kary pomagają zachować dyscyplinę, że strach rządził sercem nie mniej skutecznie, niż miłość czy pożądanie. Ale mordowanie każdego, kto się napatoczy, było zwyczajnie nierozsądne. Strach przed wariatem nie ma w sobie nic z szacunku, nie chciał być nigdy postrzegany jako prosty barbarzyńca, który rąbie wszystko, co zobaczy. Nigdy też taki nie był. Ten człowiek zarządzał portem na jego ziemiach - a on cenił sobie ludzką lojalność, przynajmniej tak długo, jak długo miał co do niej pewność. Czy kapitan był lojalny? Tego wiedzieć nie mógł, ale zamierzał sprawdzić to zanim stanie mu się krzywda. Przyjaciół należało trzymać blisko, wrogów bliżej, ale to stabilność jego zachowania musiała być podstawą zaufania. To nie był ani czas ani miejsce na pokazową egzekucję, lekceważył zdanie Deirdre - jak zawsze wiedząc, że jego myśl wiodła właściwszą drogą. Deirdre musiała się jednak pewnych rzeczy nauczyć, jeśli miała pełnić publiczne stanowisko. Albo przynajmniej - nauczyć się go słuchać bez wiecznego grymasu niezadowolenia. Ona też potrzebowała krótkiej i stanowczej dyscypliny. I po części dlatego ją tutaj przyprowadził - chciał zobaczyć, jak radzi sobie w warunkach innych, niż tych, do których przywykła. Czy wciąż potrafiła zrozumieć wagę i potrzebę dyplomacji? Czy w dalszym ciągu potrafiła umiejętnie poprowadzić rozmowę? Wraz ze zmianą ich pozycji, ich nauki musiały przybrać większej powagi, choć najwyraźniej wydawało jej się, że je ukończyli.
Reakcja kapitana wskazywała jednak na to, że Deirdre zgrabnie odnajdywała się w świecie trudnych rozmów. Jej spojrzenie uchwyciło jego uwagę, skupioną w tym momencie wyłącznie na kobiecie. Tristan milczał, obserwując z uwagą profil jego twarzy, szukając nieszczerości lub strachu, który mógłby świadczyć o nieczystych zamiarach. Na pytające spojrzenie Deirdre utrzymał kamienną twarz. Nie był pewien, czy kapitan z małego portu zostanie skuszony miejscem na salonach. Być może, ostatecznie nie szukał przygód na statkach.
- Ministerstwo Magii z całą pewnością doceni Pana lojalność, panie Bexton - przytaknął jej słowom, przekierowując je jednak na mniej towarzyskie tory. - Ordery, zaszczytne tytuły, wsparcie polityczne, to wszystko znajduje się w pana zasięgu - oznajmił bez zawahania. - O ile będziemy z pana zadowoleni, oczywiście - dodał mimochodem, oddając dalsze pole Deirdre.
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył, gdy tylko zapytała, lecz czy gdyby było inaczej, czy wówczas kapitan przyznałby się do tego tu i teraz, na dodatek przed nimi? Nie był głupcem, zdawał sobie z konsekwencji takiego zachowania i najpewniej szanował też własne życie. Wyglądało jednak na to, że nade wszystko był człowiekiem interesu, bowiem dość szybko go zwęszył.
- Zatrudniam ludzi, na których mnie stać. Piękne plany umożliwiają rozwój tego miejsca dopiero w przyszłości, lecz bez inwestycji nie będzie tu ludzi do pracy. Jesteśmy małym miasteczkiem, a czasy są trudne. Zaufania kupić się nie da, ale głodni ludzie nigdy nie będą lojalni - oznajmił, wypijając łyk alkoholu ze swojej szklaneczki, skubnął gęstą brodę. - Dodatkowe kontrole oznaczają dodatkowe godziny pracy. Ja i tak siedzę tu cały dzień, ale jak mam zmusić do tego pracowników, madame?
Tristan przyglądał mu się obojętnie, kątem oka spozierając na Deirdre.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Horseshoe Green [odnośnik]30.11.22 17:05
Ukryła nadąsany grymas wywołany dalszą surowością płynącą z głosu Rosiera, minął bowiem już czas, gdy przyjmowała reprymendy z wręcz nieskrępowaną radością. Nawet najwierniejsza uczennica docierała do momentu, w którym stałe strofowanie raniło ambicję bardziej niż mile ją łechtało, skłaniając do cięższej pracy. Zwłaszcza, że nie spoczywała na laurach, walczyła zajadlej niż wcześniej, poświęcała się posłudze całą sobą, czekając na każde wezwanie swego mentora niczym lojalny pies. Akceptujący notorycznie towarzyszące mu poczucie niesprawiedliwości. Wspólna, reprezentacyjna wyprawa do portu w Kent nie była jednakże miejscem do żalenia się czy prób wojowniczego zawalczenia o szacunek, a szansą, by w dobitny sposób swą dojrzałość udowodnić.
Zachowywała się więc idealnie, jak zwykle przywdziewając maskę pasującą do sytuacji, balansując całą swą aurą - głosem, uśmiechem, mową ciała, nawet ciszą - na idealnie cienkiej linie rozwieszonej pomiędzy chłodnym profesjonalizmem, a przyjacielską, ba, niemal kokieteryjną nutą, mającą doskonale zgrać się z wybijanym przez nestora politycznym rytmem. Jak zwykle skrywającym głośny brzęk monet. Pieniądze, tak, wszystko rozchodziło się o złoto, nie zaskoczył ją rzeczowy komentarz kapitana portu, nie próbowała też odnaleźć spojrzeniem Tristana - to mogłoby zasugerować jej słabość i wahania, a tych okazywać nie zamierzała. Spoglądała prosto w oczy Bextona, kiwając powoli głową znad kielicha wina.
- Nie snuję naiwnych wizji, panie Bexton. Ani nieziszczalnych mrzonek. Wiem, że jest pan człowiekiem konkretnym, czarodziejem czynu, zahartowanym przez morze - odpowiedziała znów spokojnie, bez ani grama przymilnej słodyczy, tak, jakby stwierdzała fakt lub deklamowała przepis na prosty eliksir. - Gdybyśmy nie zamierzali hojnie dofinansować tutejszego portu, nie byłoby nas tutaj - dorzuciła z subtelną, leciutką krytyką, nie po to jednak, by Bextona zirytować, ale po to, by podkreślić, jak niedorzeczna wydawała się troska o to, że port zostanie bez złota. I wspominanie o finansowych lękach. Na Merlina, trwała wojna, praktycznie nikomu się nie przelewało - ten komentarz zostawiła jednak dla siebie. - Jestem w stanie wpłynąć na zarząd londyńskiego portu, by w przypadku złej pogody, działań wojennych czy przeszacowania możliwości przyjęć handlu ruch był kierowany właśnie do Sandwich. Możemy udostępnić też część przestrzeni magazynowej do kapitana dyspozycji - przeszła do konkretów, hojnych, ale bezpiecznych. - Chętnie też zapoznam pana z wpływowymi magicznymi przedsiębiorcami i czarodziejami, szukającymi bezpiecznej przystani do prowadzenia swych interesów i przewozów, także tych, powiedzmy, specjalnego rodzaju - dorzuciła swobodniej, nie musząc dodawać, że takie znajomości byłyby dla Sandwich więcej niż opłacalne. Zwłaszcza, jeśli to portowi w Sandwich możni artyści mieli powierzać przewóz swych cennych dzieł. - Jako kraj i jako magiczne społeczeństwo esteśmy tak silni, jak nasze najmniejsze miasteczka. Dobrobyt Sandwich i bezpieczeństwo portu jest więc dla nas niezwykle ważne i zrobimy wszystko, by przyczynić się do jego rozwoju - dodała już lżej, prawie przyjacielsko, upijając kolejny łyk wina. Jeśli Bexton zrezygnowałby z takiej współpracy, byłby głupcem. A głupców powinni usunąć. Zerknęła przelotnie na Tristana, jakby szukając nie tyle jego uznania, co wskazania, jak może zakończyć się ta konwersacja. Był zadowolony? - O ile, oczywiście, tak jak wspomniał lord nestor Rosier, będziemy pewni, że port pod pana kierunkiem jest miejscem godnym pochwały i nawiązania stałej współpracy. Nie rzucamy słów na wiatr, ale jeśli inwestujemy swój czas i uwagę, to tylko w godne zaufania miejsca i ludzi - uśmiechnęła się do Bextona znad kieliszka wina, czarująco, prawie słodko, bez grama ironii, jakby już wierzyła w to, że port mężczyzny już jest idealnym miejscem do prowadzenia biznesów.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Horseshoe Green [odnośnik]04.12.22 23:43
Na pierwsze słowa Deirdre miał ochotę westchnąć, powstrzymał jednak ten odruch, gotów wtrącić jej się w słowo, gdy zacznie dalej snuć dyrdymały; czy naprawdę wierzyła, że byli w stanie wysłać od tak wodospad gotówki do tego małego, nieszczególnie zarabiającego dziś na siebie miasteczka? Pieniądze nie brały się przecież z nieba, miały swoją wartość, którą należało zachować. Zaskoczyła go jednak, przejmując stery tonem nie tylko rzeczowym, ale i treściwym. Przekierowanie dostaw z portu na Tamizie akurat tutaj z pewności pomoże rozwinąć nie tylko port, ale i całe miasteczko, a nadto pomoże rozwinąć szlaki, którymi będą transportować towary po kraju. Do centrum kraju. Pozytywnie wpłynie to na przyszłość Kentu, choć pozostałe miasteczka z innych regionów kraju będą z tej decyzji niezadowolone. Cóż, jego najmocniej interesowało to, co działo się tutaj. Wyglądało na to, że podobnie zaskoczony był sam kapitan, który przyglądał się czarownicy z wyraźną iskrą zainteresowania w oku. Nic w tym dziwnego, wzrost znaczenia tego miejsca oznaczał również wzrost znaczenia jego pozycji: i większe pieniądze również dla samego kapitana. Co za tym idzie - również skarbca Tristana. Tak, był z niej zadowolony.
- Kent potrafi docenić oferowaną pomoc i z pewnością z radością przyjmie tak hojną propozycję - odpowiedział Deirdre za kapitana, przyglądając się brodatemu mężczyźnie. Spodziewał się - i zachowywał - tak jakby nie spodziewał się z jego strony sprzeciwu, który faktycznie nie nadszedł, wilk morski skinął głową. - Brakuje tu infrastruktury, które udźwignęłyby dodatkowe ładunki, a nade wszystko takiej, która pozwoli na ich bezpieczny lądowy transport, lecz w podobne drogi zainwestuje hrabstwo. Przyszłościowo i tak będą tutaj potrzebne - stwierdził, stukając palcami w szkło kielicha, z którego następnie upił ostatni łyk wina. Gestem podziękował za dolanie alkoholu. Nie zabawią już tutaj zbyt długo. - Jestem pewien, że tutejsi czarodzieje oddani swoim ziemiom i myślący o ich przyszłości dopilnują, by wszystko przebiegło bez zarzutu - Choć w tonie jego głosu nie dało się usłyszeć nic ostrzegawczego, to jego słowa ostrzeżeniem być właśnie miały. Zyskana uwaga kapitana upewniała go, że było to ostrzeżenie dostrzeżone.
- Wierzę, że miasteczko Sandwich jest w stanie poradzić sobie z kierowanymi ku niemu oczekiwaniami, które nie sprawią zawodu. Jednak gdyby tak się stało... - Niby to obojętnie przeniósł wzrok z kapitana na Deirdre - Któreś z pobliskich portów z pewnością chętnie przejmie rolę beneficjenta. Co pan sądzi na ten temat, panie Bexton? - zwrócił się do kapitana, żaden fragment jego twarzy nie drgnął. Pozostał obojętny, a siedzący przed nimi mężczyzna musiał zrozumieć, że czarodzieje nie będą mieć żadnych skrupułów w dążeniu do osiągnięcia swoich celów. Nic jednak nie wskazywało na to, by podobne cele stały mu na drodze.
- Lordzie Rosier, madame Mericourt - zwrócił się do dwójki czarodziejów - na swój honor przysięgam, że nawet mysz nie prześlizgnie się tędy nieproszona. Przyjrzę się moim ludziom uważniej. Wymienię załogę na taką, której z pewności mogę w tej kwestii ufać. Niedawno w mieście zatrzymała się grupa szmalcowników, poproszę ich o pomoc - oznajmił, unosząc własne naczynie z winem w toaście - skierowanym do Deirdre, gdy naczynie Tristana było już puste.
- Nie będziemy zajmować panu więcej czasu, panie Bexton - oznajmił wkrótce, spoglądając na Deirdre - i pierwszy powstał z krzesła.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Horseshoe Green - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Horseshoe Green [odnośnik]06.12.22 11:04
Wiedziała, że kładzie na stół naprawdę wiele, hojną ofertę, na którą nie skusiłby się tylko głupiec - lub ktoś o nieczystych intencjach. Jeśli Bexton by jej nie przyjął oznaczałoby to dla niego koniec, z czego być może nie do końca zdawał sobie sprawę. Skoro odrzucił możliwość rozwoju portu, jakie byłyby jego motywacje? Zapewne miał coś do ukrycia, coś, co na pewno wyciągniętoby na światło dzienne, a potem przykładnie by go ukarano. Deirdre wątpiła w taką wizję przyszłości, oczekiwała odpowiedzi kapitana z dobrze zamaskowanym zdenerwowaniem, lżejszym jednakże niż to, mające przygotować ją na reakcję Tristana. Wyśmieje jej negocjacje? Przekreśli je jednym krótkim nie? Uzna za głupią? Znała go za dobrze, nie stronił od udzielania bolesnych lekcji, także publicznie, nie miałby więc problemu skrytykować jej przed Bextonem. Upokarzający prztyczek nie nadszedł - a Rosier wszedł w konwersację gładko, przychylny jej planom.
Ukryła uśmiech w kielichu wina, czując spływającą z ramion ulgę. - Wszystkim nam zależy na tym samym: na rozwoju i dobrobycie czarodziejskiego świata. Kent to drogi sąsiad Londynu, cieszę się więc na ściślejszą współpracę, także w zakresie handlu - dodała jeszcze łagodnie, podsumowując negocjację. Mówiła szczerze, z siłą i wiarą akolitki nowej magicznej wizji, twardo bazującej na umiłowaniu tradycji. Razem mogli osiągnąć więcej, nie tylko politycznie; oficjalne powiązania stolicy i hrabstwa Rosierów były ważne, lecz jej pragnienie bliskiego współdziałania wykraczało poza profesjonalne ramy. Czy Tristan zdawał sobie z tego sprawę? Pewnie tak, nie dopytywała jednak o to, skupiona na doprowadzeniu rozmowy do satysfakcjonującego wszystkie trzy strony końca.
Tak też się stało, Bexton nie musiał mówić wiele, widziała - wyczuwała - że jest zadowolony, kto wie, może nawet podekscytowany wizją dostatniej przyszłości, w której zarządza niezwykle ważnym portem na morskiej mapie nie tylko hrabstwa, ale i całego południa Wielkiej Brytanii. - Wspaniale to słyszeć. Niedługo może spodziewać się pan pierwszego kontraktu, a pod koniec letnich miesięcy z przyjemnością porozmawiam z panem na bankiecie, który zostanie zorganizowany w La Fantasmagorii - posłała kapitanowi kolejny ujmujący, słodki i niemal kuszący uśmiech, mieszczący się jednocześnie w granicach profesjonalnej przyzwoitości. Obietnica znalezienia się wśród wpływowych czarodziejów stolicy niosła ze sobą zawoalowaną przestrogę - zamierzała wtedy ocenić dotychczasowe działania Bextona. Oby były zadowalające, otwierali mu wiele drzwi, lecz ciężkie skrzydła mogły boleśnie zatrzasnąć się mężczyźnie, jeśli zawiedzie oczekiwania. Upiła ostatni łyk wina, wieńcząc toastem produktywną rozmowę. - Wierzę, że pański port wkrótce stanie się prawdziwą perłą wybrzeża. Właściwie nie wyobrażam sobie innej opcji, czyż nie, lordzie Rosier? - zawiesiła głos, spoglądając na Tristana. Mówiła miękko, lecz nie musiała naostrzyć tonu, Bexton nie był głupcem, wiedział, co będzie groziło za jakąkolwiek niesubordynację czy przeoczenie. - Dziękujemy, że poświęcił nam pan swój cenny czas. Nas wszystkich wzywają obowiązki - zgodziła się, wstając tuż za Tristanem. Odłożyła na stolik kielich wina, skinęła Bextonowi głową, nie zamierzała ściskać mu ręki jak mężczyzna mężczyźnie, musiało wystarczyć mu takie subtelne pożegnanie. Chwilę później opuszczała już wraz z Tristanem budynek zarządu portu. - Jesteś zadowolony? - spytała cicho, choć znała odpowiedź, kryła się w jego spojrzeniu, pozbawionym nagany. Zabezpieczyli port Sandwich, upewnili się, że ten będzie miejscem czystym i bezpiecznym, a wkrótce, przy odpowiedniej pomocy stolicy i hrabstwa - przynoszącym prawdziwe zyski.

| ztx2


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Horseshoe Green
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach