Wydarzenia


Ekipa forum
Promenada nad Tamizą
AutorWiadomość
Promenada nad Tamizą [odnośnik]16.07.19 20:51
First topic message reminder :

Promenada nad Tamizą

Długa, wybrukowana aleja, która prowadzi nad samym brzegiem Tamizy, tuż nad zazwyczaj łagodną tonią rzeki. W odróżnieniu od Alei Theodusa Traversa nie ma tu zbyt wielu sklepów, jest to miejsce głównie spacerowe i niezwykle urokliwe. Z jednej strony ograniczono je bowiem szpalerem magicznych drzew z przeróżnych stron świata - podobno w czasie zakładania Magicznego Portu każdy kapitan z przypływających tu pod obcą banderą statków mógł zasadzić jedno nasiono, charakterystyczne dla danego kraju - które zachwycają intensywnością barw, kolorów, zapachów; magicznie chronione przed warunkami atmosferycznymi Anglii, cieszą orientalnymi owocami i niespotykanymi aromatami, często kwitnąc pod ochronną kopułą nawet w środku zimy. Przez otaczającą te drzewa niewidzialną barierę można bez problemu przejść, ciesząc się smakiem niespotykanych w Wielkiej Brytanii owoców.
Druga strona ulicy to zaś po prostu brzeg Tamizy, stromy, podmurowany, czasem uderzany wysokimi falami przypływów. W tym miejscu cumują głównie statki pasażerskie, te największe, najbardziej luksusowe - to nie miejsce na portowy wyładunek, a na podziwianie jachtów z odległych krain. To tu przybijają statki ambasadorów lub oficjalne delegacje. Niewielka liczba jachtów - bo cumują tu tylko te najwspanialsze - pozwala cieszyć się nieograniczonym widokiem na sąsiedni brzeg rzeki, na Most Westminsterski; widać stąd także oświetlone atrakcje Wesołego Miasteczka, a z drugiej strony Promenady - elegancki budynek magicznego baletu, la Fantasmagorie. Nadrzeczna promenada cieszy się podobną renomą co eleganckie uliczki w Kensington and Chelsea, to idealne miejsce na popołudniowy spacer w towarzystwie przyzwoitki i przystojnego adoratora.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:30, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Promenada nad Tamizą - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]22.06.21 1:02
Tego ważnego elementu nie znała, a niewątpliwie nieco odmieniłby jej pogląd na sprawę. Mimo sporej szczerości wobec niej Ares miał kilka mniejszych i większych sekretów, ten był zapewne jednym z większych. A miałby od niej naprawdę spore wsparcie, ona ostatnia bowiem patrzyła na kwestię czystości krwi w kwestii relacji międzyludzkich, a miłości zwłaszcza. Wysłuchałby za to wielu gorzkich słów nawet nie za fakt zostawienia Aurory, bo to też, a bardziej za sposób, w jaki to uczynił. Nie gra się na kobiecych nadziejach i uczuciach, czy jest się mugolem czy szlachcicem. Są po prostu rzeczy nienaruszalne. Bez tej wiedzy jednak nie dało się odczuć pewnego zgrzytu i niezgrania, emocje i zachowania ładnie uzupełniały luki w historii, nawet jeżeli pokazywały zakłamany obraz wydarzeń.
-Może byś ją polubił gdyby był czas... jesteśmy do siebie trochę podobne - polubić jednak wypadało się przed ślubem, a nie po, przynajmniej zdaniem Octavii, pod przymusem natomiast zawiązywanie relacji mogło nastręczać pewnych problemów i wywoływać opory.  Według niej wiele rzeczy powinno wyglądać inaczej, niewiele jednak dało się zrobić, przynajmniej teraz. - ... silna jak na kobietę? - w jego wypowiedzi chciała przyczepić się w sumie kilku punktów, nie wiedziała nawet od którego zacząć, jednak finalnie skończyło się na ostatnim zdaniu. Ciężko było jej przełknąć jego słowa. Prim jaką znała była kompletnie inną osobą niż ta, która jawiła się z przedstawionego właśnie opisu. Może to kwestia przymusu, który nad nią wisiał? Niezgodności poglądów z Carrowem? Gorszy dzień? Kto wiedział. A może i Ares był nieco uprzedzony, teraz nie da się do tego już dojść. - Primrose jest silna jak na człowieka, płeć nie ma tu żadnego znaczenia. A i nie podchodziłaby materialistycznie do takich rzeczy. Co do przemawiania niczym lord Edgar nie dziwi mnie to wcale. On ją postawił w takiej, a nie innej sytuacji. Zapewne więc będą nie do końca pozytywnie nastawioną wolała trzymać się jego narracji - nie potrafiła jej nie bronić, zwłaszcza wiedząc w jak sprzeczną ze swoimi poglądami pozycję Prim została wepchnięta. Zachowanie spokoju i próba współpracy musiały ją wiele kosztować, samej Octavii pewnie szło by w podobnych warunkach dużo gorzej, o ile w ogóle by współpracowała.
Nie bez powodu uznawana już była za starą pannę, w końcu gdyby lekko i cicho poddawała się wymuszonym obowiązkom pewnie w tej chwili na rękach niosłaby już dziecko któregoś ze szlachetnie urodzonych, Merlin jeden wiedział którego. Czasami na taką wizję chwytała ją nuta nostalgii, wizja poukładanego życia nie była bowiem zła, jednak co, gdyby małżeństwo okazało się jednym wielkim koszmarem? Takiej opcji też nie dało się wykluczyć.
-Nawet nie próbuj, od problemów się nie ucieka. Problemy się przepracowuje, inaczej w końcu i tak nas dogonią i może być tyko gorzej - odparła całkiem pewnie.
Gdy tylko Ares się zbliżył uniosła lekko brew zastanawiając się co też może chodzić mu po głowie. Gdy niecne zamiary wyszły na jak nie powstrzymała cichego parsknięcia śmiechem, po którym musiała szybko się poprawić, by wrócić do poprzedniej pozy, chociaż uśmiech miała zdecydowanie szerszy niż poprzednio i na to poradzić już nic nie mogła. Dla niej waśnie takie momenty wyznaczały to ile warta była relacja z drugą osobą. W sztywnych konwenansach rozmawiając o pogodzie można było bytować z każdym, wyjątkowi byli ci, przy których spuszczaliśmy gardę żeby ponieść się emocjom, nawet tym najprostszym.
Octavia A. Lestrange
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9793-octavia-lestrange#297025 https://www.morsmordre.net/t9802-nutka#297514 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9803-skrytka-bankowa-nr-2239#297516 https://www.morsmordre.net/t9804-o-lestrange#297521
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]22.06.21 18:16
Rozpoznawałem pierwszą z dam, która niosła dziecko! Przecież to ją odnalazłem w lesie pośród trupów jeszcze nie tak sztywnych dział dziewcząt. Chyba były to dziewice, choć w tamtym momencie nie miałem czasu tego sprawdzić. Wystarczyła mi wiedza, że ściąga z nich krew, a skoro były młode prawdopodobieństwo braku konsumpcji również wchodziła w grę. Bardzo możliwe, że zepsucie stolicy utrudniało pozyskanie szczególnej jakości krwi, jaką była ta nieskalana - dziewicza. Być może łatwiej było o takie gdzieś za granicami Londynu? Kiro z pewnością miałby na to jakieś ciekawe wytłumaczenie, w końcu to on był specjalistą od substancji ważnych dla eliksirów. Jednakże tu i teraz ostatnie, o czym myślałem były te wykrwawione dziewczęta, ponieważ złość dwóch kobiet była słyszalna nie tylko dla mnie!
Grupa gapiów zaczęła zbierać się wokół nas, a to nie sprzyjało uspokojeniu sytuacji, ani trochę. Starając się nie zgrywać szczególnej ofermy, głównie ze względu na wczorajsze spotkanie przy dziwacznym kadzidle - próbowałem wyglądać na szalenie spokojnego i skruszonego. Problem polegał na tym, że żadne słowa nie były w stanie wynagrodzić im tego, co przypadkiem uczyniłem. блядь.
- Madame... madame Meriout - nie będąc w stanie równie szybko wypowiedzieć obcego nazwiska z tym ich cholernym brytyjskim akcentem, musiałem coś przekręcić, znów przypadkiem. Zrozumiałem, że madam była ta druga, matka? Wyglądało na to, że owszem. - Przepraszam ja bardzo. - starałem się jakoś złagodzić sytuację, unosząc ręce przed sobą w geście, jakby były zdziczałymi stworzeniami, które zaraz miałyby się na mnie rzucić. Nie zamierzałem się poddawać presji, którą tworzyli okoliczni gapie, bo przecież nie było moją winą, że ten бля chodnik jest nierówny! Starałem się nie myśleć o tym, że mógł to być także skutek mojego wczorajszego spotkania z tamtą Panną nad paleniskiem. Cholera, przecież moje zmysły były w świetnej formie, co się działo! Gdzieś w tłumie zauważyłem przeciskających się policjantów. Это, наверное, шутка?
- Pani kosztowna! Bardzo przepraszam, bardzo mocno przepraszam. - starałem się jakoś ją ocucić z tego mało zabawnego karnawału, który zaczynał być tragikomedią, moim własnym, prywatnym dramatem, który w oczach przechodniów był niczym innym jak ciekawym aktem sztuki zwanej życiem. Diabli ich wszystkich. Gdzie była pomoc, kiedy najbardziej jej się potrzebowało? Kiro, pewnie był zbyt zajęty oglądaniem jakichś owadów niż faktycznym zamieszaniem w rzeczywistości, ale może to i dobrze? Jeszcze przypadkiem by go złapali, chociaż... z dwojga złego przecież lepiej, żeby to on był w takiej sytuacji. Potrafiłby się dogadać, a ja?
- Простите! - strach nie czaił się w moim tonie, on tam po prostu był. Nie zwracałem uwagi na gapiów, choć kobieta obróciła się do nich i zaczęła coś mówić tym swoim niezrozumiałym językiem, prawie jak ja tylko całkiem inaczej. Chyba ją uwielbiali. Черт, a jeśli była jakąś sławą? Mericourt madame, powinienem znać to nazwisko? к диаске! Czy panowie chcieli mnie gdzieś zabrać? Może chodziło o wyciągnięcie z tłumu, spisanie dokumentów i różdżki? Gdzie ten Kiro, przecież miał wszystkie moje rzeczy! Czy to były kajdany? Drgnąłem tknięty jakimś złym przeczuciem. - Nie potrzeba, nie potrzeba, ja przepraszam, przepra.. Прости меня, пожалуйста. - próbowałem wszystko uspokoić, bo nie pozostało mi nic innego, ani różdżki, ani herbaty, dywersja wydawała się ostatecznością, na którą nawet nie miałem szans. - My porozmawiamy. - zaproponowałem z mocnym akcentem, starając się nie tracić przy tym wszystkim głowy. Nie tak wyobrażałem sobie początek grudnia, nie tak...
Kostya Kalashnikov
Kostya Kalashnikov
Zawód : początkujący zaklinacz
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
ваше движение
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9280-konstantyn-kalashnikov#282606 https://www.morsmordre.net/t9617-konstantyn#292314 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9857-pokoj-konstantyna#298469 https://www.morsmordre.net/t10432-skrytka-bankowa-2144#315296 https://www.morsmordre.net/t9539-konstantyn-kalashnikov#290089
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]26.06.21 1:22
Wpierw zaskoczyła mnie słowami o fortunach wydawanych na tej wątpliwej jakości dzieła i już chciałem to skomentować, kiedy dolała oliwy do ognia. Naprawdę lubiła malować, a ja nie miałem o tym pojęcia? Uniosłem lekko brwi, a następnie je zmarszczyłem. -Żartujesz, nie nabierzesz mnie- odparłem nie do końca dając temu wiarę. Wielokrotnie bywałem u niej w mieszkaniu i mimo to nie znalazłem żadnych dowodów wskazujących, że farby oraz sztaluga nie są jej obce. -Akt, szczególnie jeśli tworzy go kobieta- zaśmiałem się pod nosem będąc w pełni przekonany, iż tylko kontynuuję jeden wielki dowcip. Rzecz jasna nie kierowały mną żadne negatywne emocje względem osób parających się sztuką, jednakże zupełnie nie widziałem w tym Belviny. Była inna niżeli większość kobiet, które stanęły na mej drodze, lecz jeśli faktycznie posiadała artystyczną duszę, to szybciej uwierzyłbym, że bliskie jest jej pióro. -Niesłychane. Czyżby panna Blythe właśnie przyznała się, że jest o mnie zazdrosna?- nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, jaki wkradł się na usta. Nie mówiła o tym często, właściwie nie pamiętałem, aby wspominała kiedykolwiek.
-Skoro rzekomo sama je tworzysz, dlaczego nie chcesz się nimi pochwalić?- spytałem wciąż powątpiewając w prawdziwość jej słów. -Sam nigdy nie chowam swych prac do skrzyń, bowiem lubię do nich wracać. Rzecz jasna starożytne runy to kompletnie inna dziedzina, jednakże wydaje mi się, iż każda kolejna analiza pozwala na wyciągnięcie większej ilości wniosków, a co za tym idzie korzyści. Niejednokrotnie już znalazłem podstawowe błędy dopiero po trzecim, czy czwartym przeczytaniu całości. Nawyki i pisanie na pamięć potrafią mogą o wiele bardziej zaszkodzić, jak zaoszczędzić czasu- sprecyzowałem swój punkt widzenia.
Słyszałem ciche parsknięcie, które właściwie było w jej stylu. Zwykle w ten sposób wyrażała swą dezaprobatę. -Pocieszający pozostaję fakt, że nie muszę się dłużej łudzić- rzuciłem wykrzywiając wargi w ironicznym wyrazie. Nie byłem ani bogaty, a tym bardziej sławny, więc raczej nie wpasowywałem się w ramy idealnego kandydata na partnera. -Nie jestem kompletnie w twoim typie- dodałem udając obrażonego, choć zapewne niewiele z tego wyszło. Zwykle unikałem podobnych rozmów, śmiem stwierdzić, iż nawet do takowych nie doprowadzałem, jednakże z Belviną wychodziły neutralnie. Kolejny etap deptania na nieistniejący odcisk – od tak, dla lepszego nastroju.
-Posiadanie go przed sobą i tuż obok, to trochę rozdwojenie jaźni. Jesteś pewna, że wszystko gra?- zaśmiałem się pod nosem nie mogąc już dłużej ciągnąć tej szopki. Szanowałem Ministra Magii, w końcu był powołany z ręki Czarnego Pana, lecz nie widziałem nic złego w drobnych uszczypliwościach, które nie były niczym innym jak żartem. Z resztą rozmawialiśmy na tyle cicho, iż prawdopodobnie nikt w tym gwarze nie usłyszałby krótkiej wymiany zdań. Belvina doskonale znała moje poglądy i o własną wiedzę mogła oprzeć pewność, że tylko jej dogryzałem.
Podobno wszystko co miłe szybko się kończy i tak też było tym razem. Parząca tkanina wciąż otulała skrawek skóry, a mimo to wpierw wolałem rozprawić się z niezdarą. Być może mężczyzna wypił jeden kufel za dużo, ale nie odejmowało mu to winy. -Wróci- odparłem pewnym tonem licząc, że nie zmusi mnie do poszukiwań. Grzecznie przeprosił, lecz to było za mało, abym nie wezwał patrolu.
-Nie zamierzałem- plama zniknęła, podobnie jak pieczenie, na co zareagowałem lekkim uśmiechem. Byłem jej wdzięczny za pomoc, mimo że pewne słowa nie przechodziły przez moje gardło. Zamiast tego mogła poczuć ciepły oddech na policzku, który po chwili zmienił się w krótki pocałunek. -Skoro usilnie wepchnięto nas w sytuację związaną z alkoholem, to może przyjrzymy się, czy mają coś smakowitego?- zaproponowałem wskazując głową stoisko wypełnione rozmaitymi butelkami po same brzegi.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]29.06.21 1:05
Spojrzała na niego z uwagą, gdy zarzucił jej żart w kwestii jak najbardziej prawdziwej.- Skąd ten pomysł? – spytała z cieniem rozbawienia. Niby dotąd nie miał okazji przekroczyć progów pracowni, w której ukryte były wszelkie obrazy, ale czy to od razu odbierało jej miano artystki? – Maluję, odkąd pamiętam. Moja mama była cenioną malarką za panny i kuratorem w Galerii sztuki. Wychowałam się wśród zapachu farb, całych gam kolorów i niezliczonych sztalug rozstawionych w jej pracowni. Nie mogłam nie sięgnąć po pędzel.- śmieszna sytuacja, która właśnie uświadamiała, że mało o sobie wiedzieli, unikając rozmów o przeszłości lub błahych zainteresowaniach.- Jak będzie okazja, przypomnij mi... pokażę ci parę ostatnich obrazów.- dodała, nie widząc w tym problemu, nawet jeśli nie zwykła chwalić się swoimi dziełami.
Wywróciła oczami, lecz uśmiech nadal krył się w kącikach ust.- Niczego innego nie powinnam się spodziewać.- stwierdziła, kiedy odniósł się do aktów. Odrobinę spoważniała na moment, gdy podłapał jej słowa, podszyte zazdrością, której wolała nigdy nie okazywać. Podobne zachowania były potwierdzeniem uczuć, a tego mimo wszystko nadal się obawiała. Ufała mu, lubiła go, chciała spędzać z nim czas w tak beztroski sposób, lecz perspektywa samego, świadomego zauroczenia budziła już niepokój. W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć, wybrnąć z tego jakkolwiek, bez konkretu, lecz skoro utrzymywali żartobliwy ton... wykorzystała sytuację.- Możliwe, ale powiedz, że Ty nie byłbyś w odwrotnej sytuacji.- podjęła, unosząc znów ciemne spojrzenie na mężczyznę.
Wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza, zastanawiając się chwilę nad jego pytaniem. Było oczywiste, podyktowane chłodną analizą i kilkoma próbami.- To proste. Malarstwo jest dla mnie sposobem na odstresowanie się, kiedy zbyt dużo rzeczy spada mi na barki. Nie zajmuje się tym zawodowo, nie łączę z tym swej przyszłości i krytycznie podchodzę do wszystkich swych prac. Będąc uzdrowicielką, rozwijam się właśnie w magii leczniczej oraz anatomii i do tego mogę wracać. Nawet nie wiesz, ile razy sięgam po te same pergaminy z dziedziny uzdrowicielstwa. Jak często wracam do atlasów anatomicznych, snuje zarysy projektów, przyszłych badań, które mogą przysłużyć się mi oraz innym.- nie wątpiła, że to zrozumie. Przypuszczała, że dość jasno nakreśliła różnicę między hobby a prawdziwą pasją, jaką była dziedzina magii leczniczej i anatomii.
Nie wiedziała, po co jeszcze ciągną tę rozmowę, trzymają się zdecydowanie głupiego tematu. Jednak z drugiej strony, skoro oboje to nadal bawiło... nic nie stało na przeszkodzie.
- Widzisz, chociaż czegoś pożytecznego się dowiadujesz.- nie wątpiła, że nadal utrzymują ironiczny humor. Poznała się na nim na tyle, aby dostrzegać, jaki nastrój dominuje u niego akurat teraz.- No cóż, skoro nie mogę mieć jego, pocieszę się Tobą.- szepnęła, zbliżając się nieco do Drew, mimo że ciągle stali blisko. Złożyła krótki pocałunek na ustach mężczyzny, by tym gestem upewnić go, że żartowała, chociaż może i siebie. Czasami kpiarski nastrój wyrywał się spod kontroli i wiedziała, że przesadzała w ostrości słów, które miały być tylko żartem. Cofnęła się, rzucając krótkie spojrzenie na stoisko obok nich.- Chyba nie do końca.- prychnęła pod nosem.
Kiedy nieznajomy zniknął, spoglądała przez moment w miejsce, gdzie zniknął jej z oczu. Nie była tak pewna, co do jego powrotu, ale tylko raz podzieliła się ów wątpliwościami z Drew. Przeniosła swą uwagę na Macnaira, gdy tylko schowała różdżkę, a moment później usłyszała sprostowanie do swoich słów. Uniosła delikatnie brew, nawet jeśli wcale nie oczekiwała podziękowań od niego. Wiedziała, że tego unikał albo zwyczajnie nie robił nigdy, pomagała mu przecież już nie raz i nigdy nie usłyszała tego jednego słowa. Nie ubolewała nad tym, nie potrzebowała tak naprawdę. Pocałunek, który poczuła na skórze, był wystarczający i nieco niespodziewany, co bez wątpienia zdradziło spojrzenie, jakie mu posłała.- Podoba mi się twoja wdzięczność.- przyznała z zadowoleniem, które niosło ze sobą echo rozbawienia. Słysząc propozycję, skinęła głową.
- Nie widzę przeciwwskazań.- odparła, by niespiesznie zmniejszyć odległość od stoisk zdecydowanie bardziej interesujących, niż te zawierające wątpliwe działa sztuki.- Chociaż zaskakuje mnie, że masz jeszcze ochotę na grzańca.- mówiąc, musnęła palcami jego klatkę piersiową w miejscu, gdzie przed momentem widniała gorąca plama, parząca skórę.

| rzut na białą lilię



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]29.06.21 1:05
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 70
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Promenada nad Tamizą - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]29.06.21 17:31
| odpowiadam na posty dei i konstantego

Czy porównała Myssleine do psa? Być może. I to i to winno być w życiu usłużne swemu właścicielowi, powinno godzić się z jego wolą i wykonywać ją bez mrugnięcia okiem czy niezadowolonego warknięcia. I to i to oznaczało także pewne zobowiązania. Ograniczenia. Konieczność przyjęcia na barki odpowiedzialności za inne istnienie. Wren zastanowiła się nad tym w ciszy, ważąc słowa cisnące się na język; w porównaniu do pojedynków rozmowy bywały zdradliwe, lecz nie zamierzała wycofywać się z nich tylko dlatego, że popełnić mogła faux pas.
- Mówiłam jedynie o odpowiedzialności. Czy to nie bywa dla ciebie przytłaczające? Świadomość, że przez lata konieczne będzie otaczanie tego bytu opieką? - spytała z zaciekawieniem, wpatrując się w Myssleine w swoich ramionach. Archetyp matki był jej w zasadzie obcy. Bazowała na wspomnieniach okalających panią Chang, która do roli nadawała się niczym nowicjuszka porywająca się na recytowanie Hamleta, niezdolna zapamiętać swych scenicznych kwestii, choćby jednej z nich. Jak to było - być matką? Rozmyślała o tym często, ostatnio coraz częściej, jednocześnie zafascynowana i przepełniona dziwnym wahaniem.
Chora. Och, była, lecz nie w sposób, o jaki oskarżyła ją Deirdre, na co Azjatka parsknęła cicho, krótko. Jeszcze nie tak dawno temu znów zmuszona była podjąć leczenie w szpitalu Świętego Munga, choć przyrzekała sobie, że czarnomagiczne treningi nie będą już obfitować w słabość pokroju rozrostu albionii. Ale plaga nie usłuchała, głucha na żądania, jakie stawiała przedeń Wren. - Złotowłosa, zielonooka, o gładkim ciele, małych dłoniach i ponadprzeciętnie czystych paznokciach. Ma przyjemny głos. Ćwierka jak słowik - odparła, przywołując w pamięci obraz rzeczonej nieszczęśniczki. Jej kwiat pozostawał nienaruszony, a fizyczne piękno miało już niebawem zaskarbić sobie uwagę jej wiernych klientek, jednak Wren była gotowa poświęcić towar wykwintnej jakości, byle tylko zadowolić swoją mentorkę. Zaczynała rozumieć co było w stanie poprawić jej humor. Co wprawiało ją w stan ekscytacji. Co rozbudzało, wyostrzało kocie zmysły. Lekko zatrzepotała też głową w zaprzeczeniu, jakoby miała rozwijać się bez udziału Mericourt i jej wprawnego oka. To byłoby zbyt trudne, biorąc pod uwagę niedoskonałe jeszcze umiejętności uczennicy; o wiele bardziej wolała, by tryskającą z nosa krew i siłę rzucającą ją na kolana obserwowała Deirdre, niż własne, samotne odbicie w lustrze.
- Niczego mniej nie można by spodziewać się od kogoś, kto pochodzi z tak szanowanej, politycznej rodziny - zgodziła się z czarownicą. Longbottom był słaby, udowodnił to swoim źle ulokowanym poparciem i błędnymi zasadami, natomiast Minister Malfoy z łatwością wyrwał Londyn z łapsk mugoli, oddając go pod władanie czarodziejom zrzucającym woalki tajemnicy. Ktoś z tłumu, wyłapując ich słowa, skinął obu kobietom głową z szacunkiem, ze zgodą, mijając je w uliczce nieopodal Tamizy.
Na wspomnienie o bliskich Azjatka skrzywiła się niemal niedostrzegalnie. Przy ich pierwszym prawdziwie ważnym spotkaniu wyjawiła Mericourt, że nie wiązały jej kajdany krwi o faktycznej wartości; dziadkowie, których szczerze kochała i szanowała nie żyli od wielu lat, natomiast rodzice... Byli ludźmi godnymi pożałowania.
- Jedyną bliską mi osobą jestem ja sama - odparła zatem miękko, znów szczerze. Pierścionek zaręczynowy nie uwierał już palca zobowiązaniem, miłość żywiona do rodzicieli dawno już osłabła, kto inny mógł przygotowywać dla Wren prezenty? Pies uczynić tego nie mógł. Wren powiodła spojrzeniem po mijanych przez nie stanowiskach, uważnym wzrokiem oceniając dzieła sztuki prezentowane przez artystów. Rzeczywiście nie zachwycały oryginalnością; kobieta zamruczała cicho pod nosem, jak przeciągający się kot. - Może więc zaproponujesz mi prezent, który powinnam sobie sprawić? Doceniam twój gust, a każda propozycja wydawać mi się będzie ciekawsza od tych... średniej jakości prac - westchnęła nie tyle z żalem, co z niezadowoleniem, że zakupy winna będzie odłożyć w czasie. W tym także przez patałacha, który śmiał przeszkodzić im w jarmarkowym spacerze - śmiał uprzykrzać życie nie tylko Chang, ale przede wszystkim jej towarzyszce i bezbronnemu dziecku.
- Nie dość, że próbowałeś narazić tę dziewczynkę na poparzenia, to jeszcze śmiesz obrażać jej matkę? - warknęła, gdy knypek zaczął majaczyć coś w niezrozumiałym dla niej języku. Może próbował rzucić klątwę? - Porozmawiasz sobie z magipolicją, która odeskortuje cię do Tower - syknęła gniewnie; zaalarmowani przez Deirdre mundurowi już ściągali w kierunku oskarżonego, dzierżąc w dłoniach różdżki. Jej słowo było dla nich rozkazem - nie bez powodu prężnie przystąpili do akcji, gotowi w każdej chwili aresztować złoczyńcę. - Proszę sprawdzić, czy ten człowiek nie ma żadnych powiązań z Zakonem Feniksa - Azjatka zwróciła się do policjantów. Nic, co mówił do niej Konstantyn nie miało już znaczenia, dbała wyłącznie o grę pozorów, o to, by sprawiedliwości stała się zadość, a czyn spotkał się z karą. - Próbował zaatakować madame Mericourt i jej dziecko w biały dzień jak szlama na placu Connaught Square. Ta taktyka wydaje się im bliska - oceniła i podeszła bliżej Deirdre tulącej płaczącą Myssleine, jakby próbowała odgrodzić je własnym ciałem od wichrzyciela.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]02.07.21 0:24
Przyglądałem jej się z wyraźnym zaskoczeniem, kiedy zdementowała moje wątpliwości. -Dlaczego nigdy wcześniej o tym nie mówiłaś?- spytałem nieco zażenowany własną niewiedzą, w końcu nie znaliśmy się od dziś, a do tego łączyło nas coś więcej jak czysta znajomość. Zrozumiałem, że mało rozmawialiśmy o własnych zainteresowaniach, pasjach oraz przyszłościowych celach. Skupiliśmy się na teraźniejszości, wojnie i sprawach Rycerzy Walpurgii, choć tak naprawdę nie to powinno być swego rodzaju fundamentem. -Z wielką przyjemnością zerknę na nie swym, jakże wprawnym okiem- uśmiechnąłem się szelmowsko, z przejawem pewności siebie, lecz zapewne już zdążyła pojąć, iż daleko mi było do krytyka sztuki. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. -Właśnie dotarliśmy do punktu, który chyba nam uświadomił, iż powinniśmy znacznie więcej rozmawiać, niżeli tylko spędzać czas w łóżku- rzuciłem, po czym ściągnąłem brwi w zastanowieniu. -Trochę przesadziłem, może nie róbmy tego kosztem wspólnych nocy- dodałem zaciskając wargi w ironicznym wyrazie. -Jakbyś przeniosła się do mnie, to problem małej ilości czasu z pewnością sam by się rozwiązał- dodałem mimowolnie i dopiero po chwili zrozumiałem jak to zabrzmiało. Nie żałowałem tych słów, ale nigdy jeszcze nie zaproponowałem komukolwiek, aby ze mną zamieszkał.
Zauważyłem nieznaczne spoważnienie, gdy dość otwarcie zarzuciłem jej zazdrość. Czy sam bym nie był? To było retoryczne pytanie. -Oczywiście, że byłbym- utwierdziłem ją w przekonaniu nie widząc w tym nic złego. Traktowałem Belvinę poważnie i chciałem, aby miała podobną pewność. Oboje potrzebowaliśmy wówczas stabilności oraz komfortu, bowiem poza murami mieszkania trudno było o takowe.
Słuchałem z uwagą jej słów kiwając przy tym wolno głową. Rozumiałem to podejście, malarstwo było czystym hobby, sposobem na odstresowanie, jakiego w takiej pracy wyjątkowo potrzebowała. W końcu na jej barkach spoczywała wielka odpowiedzialność – ratowała życie innym osobom, nierzadko również mnie. -Otrzymałem już miano twego najczęstszego pacjenta?- zaśmiałem się pod nosem nie mogąc nawet zliczyć ile razy wyciągała mnie z opresji. -Myślę, że możesz daleko zajść. Nigdy z tego nie rezygnuj- dodałem otwarcie przyznając, że ceniłem jej kunszt oraz odwagę, bo takowa właśnie była w tym zawodzie potrzebna. Czasem miała zaledwie chwilę na reakcję, ułamek sekundy, który mógł zaważyć na trudności późniejszej terapii – jeśli w ogóle do takiej uda się doprowadzić.
Zmarszczyłem brwi i prychnąłem pod nosem. -Pocieszyć?- odburknąłem teatralnie oburzony jej słowami. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile kobiet chciałoby być na Twoim miejscu. Być może winienem posłać do nich sowę?- zasugerowałem wpatrując się w jej tęczówki. Wiedziałem, że były to jedynie żarty, lecz igranie z jej zazdrością wydawało mi się nadzwyczaj interesujące. Ciekaw byłem reakcji. Miała mnie za kobieciarza? W zasadzie na temat swych dawnych związków też nie przyszło nam nader długo rozmawiać.
Byłem pewien, że mężczyzna wróci i tak też się stało, kiedy zbliżyliśmy się do stoiska z alkoholami. Wypatrzył nas w tłumie i wręczył dwa kubeczki grzanego wina, na co ze wdzięcznością skinąłem mu głową. Należało nam się, ale mimo wszystko cieszyło mnie, iż wziął me słowa na poważnie – cóż naprawdę rzadko zdarzało mi się w podobnych kwestiach blefować. -Idealnie- mruknąłem pod nosem podając Belvinie naczynie. Pachniało naprawdę aromatycznie, aczkolwiek wolałem odnaleźć butelkę dobrej ognistej, bowiem zapasy wyjątkowo mocno zostały uszczuplone.
Chwyciwszy po kolei kilka butelek i zapoznając się z etykietami wybrałem tą, która wydawała mi się najbardziej interesująca, po czym podałem sprzedawcy galeony. -Alkoholu i towarzystwa pięknych kobiet się nie odmawia- zaśmiałem się pod nosem powracając wzrokiem do oczu dziewczyny.
-W tym przypadku miałem na myśli ciebie- dodałem szybko widząc jej niewyraźną minę, po czym chwyciłem jej drobną dłoń i zacisnąłem w swojej. -Może sprawdzimy czego powodem jest tamtejsza wrzawa?- zaproponowałem nie widząc sensu w dalszym przeglądaniu butelek. Ludzi było nader wiele, a przepychanie się wyjątkowo działało mi na nerwy. Zdobyłem, co chciałem, więc mogliśmy ruszyć dalej.  W tej samej chwili w dłoniach Belviny pokazała się biała lilia, skąd ona się wzięła? Uniosłem nieco brew i rozejrzałem się dookoła siebie, czy aby na pewno był to przypadek.

idziemy tu: klik




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend


Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 04.07.21 22:44, w całości zmieniany 2 razy
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]02.07.21 2:00
| 8 grudnia

Chociaż podchodziła do koncepcji spacerów w mrozie ze szczerą niechęcią, nie potrafiła odmówić zaproszeniu Odetty. W przeciwieństwie do oczarowanej sztuką arystokratki, Multon rozstawione wszędzie rękodzieło było wyjątkowo obojętne. Nie lubiła zbierania przedmiotów innych niż ubrania. Zbierające kurz bibeloty ją wręcz odpychały. Do tego stopnia, że mimo niekoniecznie szczupłych funduszy (chociaż nijak dało się je porównać do majątków gromadzonych przez tych szlachetnie urodzonych) unikała tego typu miejsc i nie interesowała się zawartością bogato zastawionych straganów. Zarówno rodziny Multon jak i Crabbe skupiały się na kształceniu swoich pociech w kierunkach kreatywnych i Silke nie była szczególnie oporna jeżeli o te tematy chodziło, ale zdecydowanie nie była typem kolekcjonera. Zbieractwo było domeną jej świętej pamięci męża, który przed rychłym odejściem zadbał o to, aby ściany ich mieszkania nie zionęły pustką i niepokojem.
Myśli i potrzeby Silke skupiały się na podziwianiu innego piękna. Chciała z nim obcować na wiele sposobów, chociaż nie wypadało nawet myśleć o czymś tak ordynarnym i chorym. Możliwe, że gdyby Lady Parkinson wiedziała o obrzydliwych myślach, które nachodziły Multon od otrzymania listu z zaproszeniem na wspólne oglądanie obrazów wystawionych na zimowym jarmarku, to nigdy nie zdecydowałaby się na spotkanie. Przynajmniej tak jej się wydawało, bo tę część siebie uważała za wyjątkowo wstydliwą i godną pogardy. Ale nawet jeżeli dusiła w sobie ten ogień i obgryzała za każdym razem kiedy jej myśli nawiedzała Odetta, Silke nie potrafiła uwolnić się od potrzeby zobaczenia jej na żywo. Odesłała sowę ze zgodą błyskawicznie. Po namyśle mogła trochę poczekać. Poudawać, że się zastanawia. Zapytać szefa, czy na pewno nie będzie tego dnia potrzebna. Ostatecznie jednak... któż potrafił się jej oprzeć? Lady Parkinson była jeszcze niezamężna. Była najpiękniejszym kwiatem na łące. Absolutnie zachwycająca, nieskalana i do bólu niedostępna dla kogoś takiego jak Silke. Kolejna perfekcyjna ofiara dla kogoś, kto łatwo wpadał w obsesję na czyimś punkcie.
- Odetto!
Głos, który wydostał się spomiędzy jej warg był zdecydowanie zbyt śpiewny, nawet jak na nią, ale pozostała tym niewzruszona. Nieco mniej entuzjastycznym uśmiechem powitała towarzyszącą znajomej służącą, ale powstrzymała się przed dodaniem do niego kąśliwości. Zdawała sobie sprawę z tego, że damy nie poruszały się samotnie, bo nie było to dla nich bezpieczne. Tylu tutaj przecież było wariatów, prawda...?
- Witam cię serdecznie - powiedziała przeuroczo - ...panią również... - dodała po chwili, niejako wymuszając, aby towarzysząca im z przymusu pracownica szła za nimi, a nie tuż obok.
Silke Multon
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9917-silke-multon https://www.morsmordre.net/t10081-drzyploszka#305178 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f379-pokatna-13-4 https://www.morsmordre.net/t10080-silke-multon#305177
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]02.07.21 10:13
jest to odpowiedź na wątek Deirdre, Wren i Kostyi

Jarmark nad Tamizą radował serca wielu mieszkańców Londynu, pozwalając na chwilę oderwać się od szarych murów innych dzielnic i skorzystać z atrakcji przygotowanych przez Ministerstwo Magii. Grzańce, które zostały tegoroczną wizytówką wydarzenia, przyjemnie otulały swoim zapachem promenadę, a różnobarwne stragany nie mogły odpędzić się od spragnionych frykasów czarodziejów. Niski czarodziej wznosił akurat toast za litościwie nam panującego Ministra Magii, gdy dwójka policjantów, sprowadzona tam specjalnie, aby ochraniać gości, przyglądała się bacznie scenkom rozgrywającym się dookoła. Gdy więc niedaleko po lewej od nich, zrobiło się niemałe zamieszanie, trzymając różdżki w dłoniach, wkroczyli do akcji. Gdy odezwała się Deirdre, skinęli głowami z wyrazami szacunku, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że kobieta należała do Rycerzy Walpurgii. W końcu brała udział w egzekucji na Connaught Square. - Tak jest, madame Mericourt - wypowiedział jeden z wyraźną powagą w głosie i swoją różdżkę skierował w stronę mężczyzny, którego wskazywała. - Pójdziesz z nami! Potrzebuje pani pomocy, madame? - młody mężczyzna, wyraźnie mocno zaangażowany w swoją pracę, wyrzucił w stronę Kalashnikova kajdany, które zawirowały na jego nadgarstkach, po czym samoczynnie zacisnęły się, ściągając je do siebie. Drugi policjant, nieco bardziej krępy, wygiął ręce Kostyi jeszcze mocniej w tył, zmuszając do pochylenia tułowiu w przód. - Myślałeś, że ci się upiecze, co? - warknął, a różdżkę przystawił do karku mężczyzny, tak aby ten wiedział, że jest na celowniku, i nie ma gdzie uciec. Mógł jeszcze jedynie wydusić ostatnie słowa, zanim magiczna policja zabrała go z miejsca zdarzenia, rozganiając po drodze tłum gapiów.

| Jest to interwencja Mistrza Gry w związku z rozkazem wsadzenia Kostyi do Tower, wydanym przez Deirdre, po wyrzuceniu k1 przez Wren.
Kostya, od dzisiaj przebywasz w Tower, gdzie zaprowadziła cię policja. W trakcie przesłuchania nie byłeś w stanie wylegitymować się papierami rejestracji różdżki, więc bez dodatkowych pytań, zostałeś osadzony w brudnej celi.
Niedługo odezwie się do Ciebie Mistrz Gry. MG nie kontynuuje wątku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Promenada nad Tamizą - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]03.07.21 14:37
Bezpośrednie, dość intymne pytania Wren o dziwo nie wzbudzały w Deirdre niechęci lub złości. Właściwie nie zastanawiała się przesadnie nad swoim macierzyństwem, ono po prostu się zdarzyło, będąc burzliwym, mrocznym i ciężkim okresem w współczesnej historii. Ignorowała brzemienny stan, a później zamierzała też obojętnie podchodzić do istnienia dzieci, ba, sądziła, że pozbawi je życia szybciej niż zdążą wydać z siebie pierwszy krzyk, lecz rzeczywistość okazała się odmienna od oczekiwań. Coś w tych małych istotach ją fascynowało, budziło zaciekawienie, pragnienie dowiedzenia się, czym staną się za kilkanaście lat, a im bardziej ludzkie się stawały, żegnając bezkształtne formy płaczących tobołków, z tym większą fascynacją obserwowała ich rozwój. I rozwijające się podobieństwo do niej - i do Tristana.
- Nie. Nie muszę ich otaczać żadną opieką. Mają swoją piastunkę. A dla mnie są jedynie narzędziem - odpowiedziała cicho, ze spokojem, nie do końca zgodnie z prawdą, lecz tą potrafiła perfekcyjnie ukrywać. Właściwie nie chciała o tym rozmawiać, wystarczy, że musiała znosić towarzystwo kapryśnej Myssleine, może i skradającej serca każdego, kto zaglądał do wózeczka i zachwycał się skośnookim bobasem, lecz poza tym będącej irytującym balastem. Wolałaby konwersować o sprawach ostatecznych, bolesnych, trudnych, ale i to nie było jej dane: temat choroby Wren został ucięty krótkim wybuchem wesołości, na jaki Mericourt zareagowała niezadowolonym uniesieniem brwi. - Odpowiedz, Wren. Jesteś chora? To istotne - powiedziała chłodnym tonem, przyglądając się z ukosa urodziwej buzi Changówny. Egzotycznej w młodszy, lżejszy, delikatniejszy sposób. Możliwy do zdegenerowanie przez saficzne pragnienia skrajnie niemoralnych czarownic. Zachwyconych opisywanymi przymiotami ciała wspomnianej przed momentem dzierlatki, mogącej stanowić nieoczekiwaną gwiazdę dzisiejszego wieczoru. Mericourt przez moment spacerowała dalej, niewzruszona opisywanymi zaletami złotowłosej, lecz w końcu - uległa. Potrzebowała tego: wytchnienia, użycia swej czarnomagicznej mocy, rozpostarcia mrocznych skrzydeł, zachłyśnięcia się wolnością i nieskrępowanymi możliwościami zadawania cierpienia - Odwiedzimy ją dziś wieczorem - skomentowała tylko zdawkowo, nie patrząc już na idącą tuż obok Azjatkę. Skusiła ją, sprawiła, że nagle ten dzień, pełen odgrywania zaniepokojonej matki, nie był zupełnie spisany na straty. Zyskiwał na wartości już teraz, gdy dowiadywała się o Wren kolejnych rzeczy, znaczących w perspektywie ich dalszej współpracy. Była samowystarczalna, nie posiadała bliskich, samodzielnie sterując własnym życiem: wierzyła w szczerość tych wypowiedzi. - Szarpiącego tobą pragnienia nie zaspokoją żadne przedmioty. Doskonale wiesz, czego naprawdę łakniesz, ale boisz się po to sięgnąć - odparła jeszcze na kwestie prezentowe, pewna, że zna głód wypełniający Chang. Sama przecież nim żyła, wstępując na ścieżkę czarnej magii, mówiła więc bazując na własnym doświadczeniu, przekładanym na uczennicę.
Bohatersko broniącą honoru i bezpieczeństwa jej dziecka. Deirdre ignorowała przeprosiny, serwowane łamanym tonem przez nieznajomego człowieka, który ośmielił się zaatakować je w biały dzień, wśród tłumu. Rzuciła mu tylko ostre i pogardliwe spojrzenie, kołysząc lekko Myssleine w ramionach, mając nadzieję, że ta nerwowa sytuacja jak najszybciej ulegnie rozluźnieniu. Nie lubiła przebywać w świetle metaforycznych reflektorów, wolała półcienie i szarości, a teraz większość przechodniów patrzyła właśnie na nie: dwie Azjatki, płaczące w niebogłosy dziecko i zagranicznego terrorystę, nieumiejętnie próbującego załagodzić sytuację. - Porozmawiasz ze strażnikami w więzieniu, szaleńcze - wycedziła tylko w kierunku wypowiadającego się nieporadnie mężczyzny, z ulgą przyjmując pojawienie się służb mundurowych. Jednocześnie z uznaniem przeniosła wzrok na Wren, subtelnie nawiązującą do ataków na godnych obywateli, odbywających się w innych miejscach Londynu.
- Poradzimy sobie. Proszę tylko zabrać tego przestępcę, kto wie, kogo jeszcze może zaatakować - i kim właściwie, na Merlina jest - odparła zatroskanemu magicznemu policjantowi, rada, że służby zareagowały tak szybko i skutecznie. Zupełnie nie obchodził ją los wyraźnie zaniepokojonego i starającego się załagodzić sytuację człowieka; chciała, by jak najszybciej zniknął jej z oczu. Kto wie, może faktycznie miał na sumieniu jakieś powiązania z Zakonem Feniksa. - Evanesco - mruknęła po chwili, gdy typ spod najciemniejszej gwiazdy został już skuty i odciągnięty w bok. Skierowała różdżkę na plecy Wren, chcąc pozbyć się z jej szaty plamy po gorącym napoju. - Doprawdy, ten jarmark to jedna wielka parodia. Powinni wprowadzić selekcję przy wejściu - mruknęła pod nosem, uśmiechając się jednocześnie pocieszająco do zatroskanych przechodniów, dalej wpatrujących się w ich specyficzną rodzinę. Gapie powoli wracali do swoich zajęć, szukając prezentów lub korzystając z dobrodziejstw jarmarku, kilka osób dalej jednak śledziło wzrokiem dwie Azjatki, przez co Deirdre nie mogła w pełni wyrazić swojej irytacji. - Jak ma na imię? - spytała nagle, powracając do tematu dziewczyny, o jakiej przed tym całym chaosem rozmawiała z Wren. Miała dość tego dnia - i zamierzała zakończyć go w sposób, który naprawdę by ją zadowolił, na dobre zrzucając z siebie maskę przykładnej obywatelki i matki. Myssleine przestała płakać, najwidoczniej pojmując, że już nikt nie zwraca na nią uwagi: zaczęła za to bawić się włosami Deirdre, miętosząc je w pulchnych dłoniach i wkładając do buzi. Obrzydliwe. Ale madame Mericourt powinna zachwycać się tą nieporadną bliskością, przywdziewała więc na twarzy dalej ten czuły, troskliwy uśmiech, mając nadzieję, że aura łagodności obejmuje także spojrzenie, wbite ponownie we Wren.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]03.07.21 20:14
Jarmark był czymś, co uznawała za nagrodę dla siebie. W końcu bardzo ciężko pracowała przy najnowszej zimowej kolekcji domu mody, a przed nimi był jeszcze sabat, nad którym interes jej rodziny co roku wypruwał sobie żyły, aby wszystkie szlachcianki mogły sobie wmówić, że ich suknia jest jedyna w swoim rodzaju i wyjątkowa. Chciała się już dawno na niego wybrać, gdy tylko wiedziała, że sam będzie, ale samej nie była to żadna zabawa. Wraz z Edwardem wybrali się na loterię, ale jej brat był dość zajętym człowiekiem i nie mogła go tak ciągać ciągle na jarmark.
Silke była oczywistym wyborem, bo przecież znały się jeszcze ze szkoły i stąd wiedziała, że zawsze będzie mieć dla niej czas. A przynajmniej tak się jej to wydawało, bo w końcu za każdym razem kiedy próbowała porozmawiać z nią, pani Multon była zawsze dostępna. Nie dostrzegała w niej nic dziwnego czy podejrzanego, uważając, że w końcu tak dobrze dogadywały się w Hogwarcie (a może to po prostu Silke mówiła jej to, co chciała usłyszeć), że przecież nie mogła mieć w tej kwestii żadnego problemu.
Cieszyła się na to wyjście – tak bardzo, że wcześniej pozwoliła sobie zajść na jedne ze straganów z jedzeniem i zakupić nieco słodkości. Wyglądały tak uroczo! Naprawdę, nie mogła się uprzeć aby nie zakupić porcji, zarówno dla siebie jak i dla Silke, nawet nie myśląc o służącej. Rejestrowała jej obecność i przez większość czasu była dla niej najzwyczajniej w świecie miła, ale to nie znaczyło, że zajmowała się tym, aby nagle pamiętać o kupieniu jej jedzenia. W końcu…dostawała wypłatę, prawda? Gdyby chciała, mogła po to sięgnąć sama.
- Silke, miło cię widzieć! Patrz, kupiłam pierniczki w kształcie jednorożców, powiedz, że nie są urocze? Nie wiedziałam co chcesz zjeść, więc wzięłam ci to samo. Jak myślisz, spodoba ci się jakiś obraz czy sama nie nastawiasz się na znalezienie czegokolwiek? – trajkotała, nawet chyba nie zauważając tego późniejszego przywitania od kobiety w stronę jej służki. Ta ostatnia skinęła oszczędnie głową, bacznie obserwując aczkolwiek nic nie wypowiadając na głos.  – Mamy nowe prześliczne mufki teraz w sprzedaży, zdecydowanie powinnaś zobaczyć parę z nich, zdecydowanie pasowałyby ci do oczu. Jak praca? Mam nadzieję, że nie męczysz się tam…w sumie co właściwie robisz? – Pewnie Silke jej mówiła i pewnie był to nie pierwszy raz, kiedy Odetta pytała.
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]03.07.21 20:14
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Promenada nad Tamizą - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]04.07.21 22:46
- Oh, ciebie również - zaświergotała w odpowiedzi. No bo oczywiście, że było miło ją widzieć - nie musiała kłamać, pierwszy raz od dawna jej słowa nie skąpały się w ani gramie fałszu. Towarzysząca im kobieta stała się niewidzialna dosyć szybko i Multon nie powinna być tym szczególnie zdziwiona, ale w przeciwieństwie do Odetty nie potrafiła kompletnie ignorować jej istnienia. Nie byłaby jednak sobą, gdyby dała to po sobie poznać. - - potwierdziła radośnie, wyciągając dłoń po maleńki pakunek. - Dziękuję - dodała pospiesznie, tak naprawdę dopiero teraz przyglądając się nieporadnym kształtom ciastek. Ale to przecież nie miało jakiegoś większego znaczenia, prawda? Były urocze, bo pasowały do niej, bo podkreślały wszystko to, co Multon do niej przyciągało - podobnie jak Odetta miały w sobie niemożebnie wielkie ilości cukru.
- Niekoniecznie, przyszłam tu raczej ci towarzyszyć - jak wierny pies merdający ogonem - bo nieczęsto trafiam na dzieło, któremu udaje się mnie ująć. Niczego jednak nie wykluczam... - Tak naprawdę to wykluczała. Niczego od tych ludzi nie kupi. - Za to mufki obejrzę z przyjemnością, bardzo się cieszę, że o nich wspominasz - bo był to przecież temat bliższy jej sercu niż jakieś tam obrazy. I oh, wiedziała, jaki ma kolor oczu... Albo po prostu mieli naprawdę dużo kolorów, ale to i tak było słodkie. Uśmiech jej się aż rozpromienił. - Z pewnością odwiedzę was - ciebie - w najbliższym czasie.
Była tak piękna. Piękniejsza niż wszystkie kwiaty, jakie Silke było dane ujrzeć w swoim nie tak krótkim życiu. Piękniejsza niż każda kobieta napotkana na drodze. Odetta Parkinson była jej pasją, zachwycała ją swoim jestestwem już od czasów Hogwartu. I może zdaniem niektórych mogła żywić się ochłapami jej uwagi, dla Silke te ochłapy znaczyły o wiele więcej, niż prosty człowiek mógł sobie wyobrazić. Była więc kompletnie niewzruszona tym, że przyjaciółka nie pamiętała czym właściwie Silke zajmuje się zawodowo. Zresztą, nawet jej rodzina nie rozumiała do końca kariery, jaką obrała.
- Pracuję w - jej uśmiech poszerzył się - biurze Rzecznika - jeszcze troszkę - być może słyszałaś nazwisko - był jeszcze szerszy, możliwie nawet upiorny, chociaż Multon dobrze wiedziała, że Odetta nie będzie mieć pojęcia o kim mówi - Sall-
Na szczęście wszechświata, który prawdopodobnie nie zniósłby kolejnego wywodu o tym, jakim bohaterem był Cornelius Sallow, oraz na nieszczęście Odetty, która stała się ofiarą jakiegoś zagapionego w Bóg wie co (pewnie w nią) jegomościa, ktoś na nią wpadł. Silke momentalnie urwała swój monolog w pół słowa i wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę.
- Evanesco!
Szybkim ruchem ręki spróbowała przynajmniej pobieżnie oczyścić plamę cieczy na klatce piersiowej Odetty, a zaraz po tym skierowała ją w stronę tego cholernego ścieku, bo na pewno nie można było nazwać go człowiekiem. Niekoniecznie przejmując się konsekwencjami tego czynu, wycelowała końcem różdżki prosto w jego twarz.
- Przeproś, to może nie wbiję ci jej w gardło przed przyjściem policji. - Nie mówiła do końca poważnie, ale była w tym podejrzanie przekonująca.


if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
Silke Multon
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9917-silke-multon https://www.morsmordre.net/t10081-drzyploszka#305178 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f379-pokatna-13-4 https://www.morsmordre.net/t10080-silke-multon#305177
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]07.07.21 12:06
Uśmiechnęła się promiennie na tę radość Silke. Może po prostu jej wierzyła? Tak jak do innych podchodziła z raczej z wątpliwością, czy w ogóle było im dobrze ją widzieć, tak przy pani Multon nie miała tego zmartwienia? Być może chodziło też o to, że w smutnych relacjach międzyludzkich Silike nie stała na równym poziomie, bo nie była szlachcianką. Chociaż nie można było jej odmówić dobrych wartości rodzinnych i krwi „bardziej odpowiedniej”. Gdyby teraz je porównać, Odettcie na pewno narzucono by więcej zasad ale i oddano by jej więcej szacunku. Nie miała jednak nic przeciwko temu, po prostu uznając Silke za kogoś, kto się z nią przyjaźnił bo mógł. W końcu te nie szlachcianki były bardziej cierpliwe wobec jej głupoty.
- Cieszę się, że się zgadzamy! Spotkałam, moja droga, Cressidę Fawley i porozmawiałam z nią, gotowa jest przygotować coś na zamówienie albo pomóc mi wyszukać. Jak myślisz, czy do sypialni pasuje bardziej jednorożec w lesie czy jednorożec nad stawem w lesie? – To były absolutnie dwie różne rzeczy i przecież chodziło tutaj o to, aby wszystko pasowało do pokoju! Co z tego, że Silke nawet nie odwiedziła jej komnat i nie mogła mieć pojęcia na temat tego, jak dokładnie były one udekorowane, a co dopiero wypowiedzieć się na temat dopasowania czegoś kolorystycznie.
- Zdecydowanie musisz ocenić mufki, ciekawa jestem twojej opinii. Edziu, znaczy, lord Parkinson, Edward, mój brat, zrobił mi prześliczne rękawiczki! – Wyciągnęła w jej stronę dłonie, pokazując jak dobrze leżały pięknie skrojone delikatne rękawiczki na jej dłoniach, tak, jakby nagle to było najważniejsze. – Mam nadzieję, że coś ci przypadnie do gustu, weszła teraz nowa kolekcja, jestem pewna, że w jednym z naszych płaszczyków wyglądałabyś wprost przepięknie.
Wbrew pozorom naiwności i sporego nieogarnięcia, akurat były rzeczy, na które Odetta dość mocno zwracała uwagę i były to właśnie cechy fizyczne. Kolor oczu, budowa, odcień włosów – wszystko miało znaczenie, kiedy dobierało się strój pod kogoś i wybierało się dla niego ubranie. Musiała to robić już automatycznie, bo wiele osób, zwłaszcza szlachetnie urodzonych mężczyzn upraszało ją o chwilę asysty i prosiło o pomoc z dobraniem sukni dla żony czy stroju dla dziecka. Szlachcianki nie pozostawały dłużne, chociaż te, co mało dziwiło, najczęściej zwracały się bezpośrednio do jej brata.
Była gotowa już wysłuchać, co dokładnie robi Silke tylko po to, aby zapomnieć to za jakiś czas, pewnie do następnego spotkania, kiedy poczuła silne uderzenie. Czy też raczej zderzenie, bo człowiek który szedł raczej nie chciał jej uderzyć. Mleko się jednak rozlało – a tak niemetaforycznie to nawet i grzane wino, tym razem na jej klatce piersiowej. Całe szczęście, że płaszcz był tak gruby! Bo nawet i przez te warstwy czuła ciepło, ale przynajmniej nie oparzyło to jej skóry! Wstyd jednak, że taka plama się pojawiła – musiała czym szybciej oddać się gdzieś na stronę zanim ktoś zobaczy ją w takim stanie.
- Ah, moja droga, pan na pewno zaraz przeprosi. I możesz go puścić, bo zdecydowanie potrzebuję iść oczyścić dokładnie strój. – Nawet jak Silke rzuciła zaklęcie, trzeba było spojrzeć na to wiele razy, w różnym świetle, bo możliwe, że została jakaś plama.
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Promenada nad Tamizą [odnośnik]09.07.21 17:10
Była piękna. Niestety nawet największe piękno nie było w stanie przykryć brwi zwężających się ku sobie w maniakalnym gniewie i pary bystrych, ale pozbawionych jakiejś iskry życia oczu. Mężczyzna, który zupełnym przypadkiem wpadł na Odettę z kubkiem grzańca ewidentnie żałował decyzji niepatrzenia przed siebie, bo bardzo szybko połączył fakty. Wpadł na arystokratkę, jej służącą... i przypadkową wariatkę.
- Więc? - Zapytała, przysuwając się bliżej, jakby chciała dotknąć go końcem różdżki pomiędzy oczyma. Ponaglała go, no bo nad czym on się niby tak zastanawiał? Nieszczęśnik zazezował na nią przełykając ślinę w głośny sposób i zgodnie z żądaniem przeprosił, zapewne modląc się w duchu, aby nie skończyło się to dla niego gorzej niż traumą. Silke była w swoim działaniu bezczelna i nie posiadała czegoś takiego jak skrupuły, więc nie wahałaby się uczynić czegokolwiek, czego zażyczyłaby sobie Odetta. Ta jednak nie zaogniła tej sytuacji i chociaż na próżno było wierzyć tutaj w altruizm lady Parkinson, to obawa przed byciem zauważoną w zniszczonym płaszczu wymusiła na niej łagodność i Multon pozostawało przyjąć to do wiadomości.
- Skoro tak...
Multon odpuściła. Wycofała rękę, schowała różdżkę do kieszeni i pozwoliła mu odejść. Co prawda odprowadziła go wzrokiem na wypadek, gdyby wpadł na coś głupiego, ale nie śmiała działać na przekór decyzji lady Parkinson. Pomijając fakt, że zdanie liczyło się dla niej bardziej niż jej własne, to przecież ona właśnie, a nie Silke była ofiarą tego zdarzenia. Ubranie Multon pozostało w tym zdarzeniu nienaruszone (i bardzo dobrze).
- Odejdźmy w stronę drzew - zasugerowała, widząc zmartwienie malujące się na twarzy przyjaciółki. - Jest tam mniej ludzi. Mam nadzieję, że ten... - idiota, bezczelny typ, dureń, imbecyl - jegomość cię nie poparzył? - To było pytanie, tak dla pewności, ale Silke zakładała, że gdyby to było coś więcej niż plama, to potraktowałaby tę sprawę nieco ostrzej. Odchodząc na bok przygryzła wargę, nie spuszczając oczu z odzienia, które Odetta miała na sobie. Mogła mieć nierówno pod kopułą, ale była spostrzegawcza i zgodnie z jej myślą obawa przyjaciółki nie odnalazła potwierdzenia w rzeczywistości - Evanesco skutecznie poradziło sobie z zabrudzeniem. Szczególnie że rzuciła je zanim plama zdążyła nie tylko wyschnąć, ale nawet wsiąknąć głęboko w materiał.
- W stawie mogłyby odbijać się liście lub gwiazdy... - Powrót do poprzedniego tematu przyszedł jej dość lekko. - Trochę jak portal do innego świata. - Nie miała okazji poznać lady Fawley. Nie uznała jednak tej informacji za istotną na tyle, aby się nią podzielić.


if cats looked like frogs we'd realize what nasty, cruel little bastards they are. style. that's what people remember
motyw
Silke Multon
Silke Multon
Zawód : Asystentka Sallowa, badaczka, numerolożka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
The truth may be out there, but the lies are inside your head.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9917-silke-multon https://www.morsmordre.net/t10081-drzyploszka#305178 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f379-pokatna-13-4 https://www.morsmordre.net/t10080-silke-multon#305177

Strona 5 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Promenada nad Tamizą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach