Wydarzenia


Ekipa forum
Plac główny
AutorWiadomość
Plac główny [odnośnik]16.07.19 21:04
First topic message reminder :

Plac główny

Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plac główny - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Plac główny [odnośnik]05.09.19 18:16
Szczęście jest piękne, dopóki trwa. Moje trwało krótko; może powinnam cieszyć się nawet z tych kilkunastu wspólnie spędzonych godzin. Podejść do rozstania bez żalu oraz bólu - w końcu jestem dorosłą czarownicą. Odczuć wdzięczność za piękne chwile, przejść nad tym do porządku dziennego. Cały problem tkwi w mojej emocjonalności oraz tego, że tak po prostu nie umiem odpuścić. Przestać kochać - czy to w ogóle możliwe? Zapomnieć o naszej przeszłości, przestać wyobrażać sobie jak mogła wyglądać przyszłość, gdyby to wszystko potoczyło się inaczej? Będę musiała. Nie mam najmniejszego pojęcia jak to zrobić, jak odciąć się od tego, co jest częścią mnie. Mogę wypierać się uczuć, znajomości, ale to niczego nie zmieni. Nie, kiedy od zawsze byliśmy w tym razem tworząc nierozerwalną całość. Chociaż w przeciągu tych kilku dni zdążyłam zwątpić - z jednej strony otrzymywałam ogromną paletę najlepszych bodźców z możliwych; otulona złudnym poczuciem bezpieczeństwa oraz miłości pozwoliłam sobie wsiąknąć w tę nieprawdę. Z drugiej zaś pojawiła się ta brutalna, krzywdząca prawda o byciu zbędną. Nikim ważnym, ot, jakąś personą z dotychczasowego życia, zapewne czepiającą się o bzdury bez powodu. Nie umiem poradzić sobie z tym odkryciem, zwłaszcza, że nic wcześniej nie wskazywało na ten najczarniejszy ze scenariuszy. Mogłabym przysiąc, że wszystko było najprawdziwsze na świecie - czuły dotyk, spojrzenie pełne łagodności, uśmiech skierowany w moją stronę, to przypominało coś rzeczywistego. Może zbyt bajkowego albo dla większości ludzi pewnie ckliwego, ale to był ten z najcudowniejszych momentów, w których pragnęłam zatrzymać się na wieki. Spalać się w namiętności oraz egzystować w codzienności, łączyć obie sfery i tworzyć wspaniałą mieszankę emocji dostępnych tylko dla nas.
Teraz nie zostało mi z tego nic. Ot, zwykłe mrzonki. Pomyliłam się w sytuacji, źle ją odczytałam, dałam się nabrać na własne wyobrażenia sięgające poza horyzont - jakkolwiek to nazwać, nie przywróci mi ono utraconego życia. Nie powinnam się dziwić, żadne prawdziwe obietnice czy deklaracje nie padły, nie powinnam czuć się tak potwornie oszukana. Dlatego, że to ja sobie wszystko zmyśliłam, podkoloryzowałam, tworząc coś z niczego. Mimo istnienia tej świadomości w każdym zakamarku ciała nie jest mi z tym lżej. Nie oznacza to, że odrzucam uczucie porażki, niechęci skierowanej w drugą stronę. Nie potrafię nad tym zapanować. Emocjonalność zawsze była moją zmorą i doprowadzała mnie do katastrofy. Moim problemem jest to, że nie zatrzymam się, nie zastanowię, chociaż słowo daję, że myślałam o tym długie godziny - co z tego, skoro podążam za zrywem serca, czy raczej tego, co z niego zostało? Powinnam nabrać dystansu, uspokoić się i dopiero wtedy wysnuwać wnioski oraz osądy. Chyba tak naprawdę chcę ukryć własną niepewność. Bo wiedząc, że dopuściłam się czegoś strasznego, za co matka umarłaby z rozpaczy, nie czuję winy. Wyrzutów sumienia. Nie żałuję ani jednego słowa, gestu lub pocałunku. Nie żałuję bliskości, pościeli przesiąkniętej naszym zapachem - nie żałuję tej konkretnej nocy i następnego dnia. Powinnam. Powinnam spalić się ze wstydu, umierać ze strachu, że ktoś się o tym dowie i wszystko wyjdzie na jaw. Powinnam umartwiać się na każdym kroku żałując za grzechy oraz do końca życia próbując je odpokutować.
A jedynym, co tak naprawdę czuję, to wrząca w żyłach tęsknota. Ból niemożliwy do opanowania lub uśmierzenia. Brak powietrza w płucach, gdy klatka piersiowa unosi się i opada w coraz mocniej spazmatycznych ruchach. Jestem przerażona, zawiedziona i… samotna. Jayden jest jedyną osobą, której mogłabym o tym powiedzieć - i o ironio jedyną osobą, która nie zrozumiałaby tego, co właśnie przeżywam. Rozpołowiona między dwoma odmiennymi światami próbuję przetrwać. Muszę więc odejść z jednego i przejść do drugiego, żeby nie zwariować od karuzeli sprzecznych reakcji. Listy, ich forma, to, czego nie zawierały, chociaż powinny oraz to, co zawierały, a czego nie powinny, to tak naprawdę ostateczny argument. Ta kropla goryczy, która przelewa całą czarę i wywraca wszystko wokół tworząc nie do opisania chaos. Kochać i być kochanym, niby takie proste. Co jednak, gdy się tylko kocha? Jak uzupełnić brakujący składnik, jakiego wierzę, że zwyczajnie nie ma, wbrew temu, co wydarzyło się te parę dni temu? Przecież gdyby to była prawda, to trwałaby wciąż, nieprzerwanie. Może nie w intensywnej formie, ale istniałaby. Teraz nie ma nic. Nic oprócz tłumu szczęśliwych osób wokół. Mam nadzieję, że nikt nie słyszy tej konwersacji - nawet w takiej chwili nie chcę psuć nikomu humoru. Cóż, nikomu więcej w każdym razie.
Nie do końca umiem wpatrywać się w niebieskie oczy mówiące, że w istocie nie rozumie, ale ile z tego jest prawdą? Gubię się, tak potwornie się gubię i nie umiem odnaleźć. Jeszcze jakby tego było mało, po wypiciu szampana nad głową pojawia się jemioła. Co za okrutny żart. Uderzam w nią zirytowana, dalej jednocześnie usiłując powstrzymać napływające do oczu łzy. Coraz intensywniej napływające do kanalików. - Nie każ mi tego powtarzać po raz drugi - odpowiadam. Głos się łamie, wygina, drży w posadach, wzbudzając we mnie jeszcze większe pokłady złości. Aż wreszcie słone krople suną po zaczerwienionych policzkach; odgarniam je szybkim ruchem dłoni, pociągam nosem. A gest mknący w moją stronę… musi zostać odrzucony. To jednak nie odraza, to strach i panika. Nie mogę. Nie mogę poczuć jego ciała na moim, ciepła wybudzającego najprzyjemniejsze ze wspomnień, delikatności upragnionego dotyku - bo wiem, że przepadnę, że zrezygnuję i zacznę prosić o wybaczenie. Nie, skoro on podjął decyzję samodzielnie, to i ja również muszę podjąć ją sama. Trwać w niej, bo mogę polegać jedynie na sobie. - Po prostu o tym zapomnij - dodaję po długiej pauzie, co jakiś czas musząc odgarniać łzy z twarzy. Cóż, zapominanie brzmi dziwnie znajomo. Widocznie można zapomnieć i żyć. Widocznie pamięć jest niepotrzebną torturą. Widocznie tak miało być, że nie ma nic.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Plac główny [odnośnik]05.09.19 20:05
Te godziny, które ze sobą spędzili, nie były naznaczone chęcią relaksu, szybkiej, złudnej przyjemności, której powierzchowność byłaby obrzydliwym grzechem i oszustwem. Nie zaliczały się do złapania oddechu w trwającej wojnie, gdzie cielesne zapomnienie mogło być ucieczką od zmartwień chociażby na parę chwil. Nie wliczały się w poczet przygód czy eksperymentów, które wzbudzały w ludziach ich najbardziej pierwotne instynkty. Czy wtedy można by mówić o jakiejkolwiek szczerości? Świętości tego, co się wydarzyło? Prawdziwości? Jaka była w tym realność prócz ulotnej, nic niedającej, a jedynie odbierającej godność przyjemności? Zwierzęcej ekstazy, przed którą próbowała ochronić ich tradycja? Czy oznaczało to, że człowiek musiał strzec się nie zewnętrznych demonów, lecz to zawsze on sam był przyczyną całego zła, które go dotykało? Czy właśnie o tym mówiły dawne mądrości, pragnące stać na straży swojej młodzieży? Jeśli tak właśnie było, to Jayden nie czuł się potępiony. Nie czuł, że oszukał antyczne prawa. Wiedział, co czuł, stając przed Pomoną, chociaż może nie do końca rozumiał każdy detal składający się na konstelację emocji, które brały nad nim górę podczas tamtej nocy. Jednak nie to miało wtedy znaczenie. Liczyli się tylko oni, zapomniani i szczęśliwi, zanurzeni we własnym jestestwie i poznający prawdziwość tego, co oznaczało być człowiekiem. Nie nawet najpiękniejszą, samotną satelitą, lecz częścią międzygalaktycznego deszczu niestrudzonych meteorytów dążących przez wszechświat ku nieznanemu. Była to niebezpieczna podróż, jednak jakże wspaniała i niesamowita — pełna nieodkrytych przez nikogo kolorów, mijająca całe układy najdalszych kresów kosmosu. Vane nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek przekroczy granicę, o której miał złudne lub wręcz byle jakie pojęcie. Nigdy nie interesowała go cielesność, gdy całym swoim jestestwem oddawał się nauce stanowiącej jego filary. Jego alfę i omegę. Szybował po swojej własnej orbicie, nie wiedząc czym była kwintesencja kobiecości, odpoczywając w jej ramionach z zupełnie innych przyczyn niż mężczyźni w jego wieku. Dopatrywał się w tych delikatnych istotach towarzyszek, przyjaciółek, nigdy zaś kochanek nie zdając sobie sprawy z istnienia takowej sfery. Był szczęśliwy tam, gdzie się znajdował, jednak nie był pełen. Nie doznawał gorącej, słonecznej łuny przy nawet najdelikatniejszym dotyku, nie pozwalał na dreszcze i zatrzymanie przy owiewającym skrawki jego ciała oddechu, nie dotykał, wiedząc, że drżenie, które wywoływał, było spowodowane jego obecnością i naruszeniem przeciwległej grawitacji. Każda fala, każda sfera przekroczona i pozostawiona za sobą, a która dzieliła go od zielarki, sprawiała, że był przyciągany coraz mocniej, silniej, aż wreszcie opadł na powierzchnię nieznanej planety, zamierzając tam już zostać. Ukochać ziemię, po której stąpał, poznać ją, zadbać, uprawiać i pozwolić na to, by wydawała najsłodsze owoce. Podczas tej podróży widział rzeczy, którym inni ludzie nie daliby wiary. Były tam odległe statki na pełnych żaglach w powiewie ognia sunące nieopodal ramion Oriona. Oglądał promieniowanie skrzące się w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Mijał wschód tysiąca gwiazd nad Mgławicą Laguną. Widział wybuchy wulkanów na powierzchni złotego Antaresa — tak właśnie czuł się, będąc przy niej. Będąc kochanym przez kogoś takiego i mogąc odwzajemniać to uczucie w boleści ciała, żarliwości pożądania i głębokim spojrzeniu. Wszystkie te chwile miały jednak zostać stracone w czasie jak łzy w deszczu. Wystarczyło wszak kilka słów, kilka uderzeń serca, aby odeszły i ich piękno zblakło, zostawiając jedynie gorycz, niedowierzanie, smutek, że kiedykolwiek miało się do nich dostęp. Raj utracony był nie wyczekiwanym Edenem, a obciążeniem i wspomnieniem własnych, niemożliwych marzeń oraz odkryć.
Nie widział zebranych dokoła ludzi. Nie widział wyczarowanej jemioły, nie słyszał muzyki, głosów, śmiechów, nie czuł pobudzających głód zapachów. Widział, czuł, słyszał już tylko ją. Ale taką, która cierpiała, a on nie wiedział dlaczego. - Ale... Ale czemu? - wydobyło się z niego jedynie, gdy zmysły nie nadążały nad rozwojem sytuacji. Gdzie oni w ogóle byli? Co tu się działo? Skąd te łzy? Skąd to odtrącenie? Gdzie się podziała tamta kobieta, którą widział ostatnim razem? Gdzie zaufanie? Gdzie ta miłość, o której mówili tak często? Łaknął tych odpowiedzi niczym cierpiący z pragnienia u stóp życiodajnej studni, która jednak pozostawała zamknięta, a on nie miał sił ani klucza, by uwolnić jej dary. Zaczekaj, wróć. - O czym ty mówisz? - Co się wydarzyło w międzyczasie? Dlaczego go odpychała? Dlaczego tak cierpiała? Dlaczego pozwalała na to, żeby i on upadał w tym cierpieniu, nie znając nawet przyczyny swojego potępiania? Co takiego zrobił, że zasłużył na taką karę?
Nie podchodził, gdy drgnęła, uciekając przed jego dotykiem. Jego dłoń nie była w stanie się poruszyć, ale zmusił ją, by wróciła na swoje miejsce, by zagłębiła się w kieszeni długiego płaszcza, by pozostała zimna i pusta. To bolało mocniej niż mógł kiedykolwiek przypuszczać - ten wstręt, lęk, panika wypływająca z niej przy jego bliskości. Czy był potworem, którego przeoczył? Czy stał się kadzią boleści, nawet o tym nie wiedząc? Kim był w jej oczach? Kim był, a kim nie skoro kochając jeszcze parę godzin wcześniej musiał stanąć przed osądem za niezawionione czyny? - Dlaczego? - Tylko to jedno słowo z tysiąca przedostało się przez jego zaciśnięte boleśnie gardło. W spojrzeniu zawarł całą tęsknotę, cały ból, całe niezrozumienie dla zaistniałej sytuacji. Dlaczego chciała, żeby zapomniał? Dlaczego mówiła mu takie rzeczy? Dlaczego cofała się przed nim? Dlaczego nie mogła na niego spojrzeć tak, jak wtedy? Czy to jej usta jeszcze niedawno mówiły o tym, że pragnęła go na zawsze? Że chciała być już zawsze jego? Czy to była ona, czy tylko piękny sen? Palce astronoma zacisnęły się na zawartości jego kieszeni, przypominając boleśnie o swoim istnieniu. Czy był to sen, czy może koszmar, w którym pozwolił sobie marzyć?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Plac główny [odnośnik]05.09.19 22:49
Wydawało mi się, że były wszystkim. Zawarły w sobie każdą emocję, każdy etap znajomości, który ostatecznie rozwinął skrzydła, składały się z nowych odkryć oraz dobrze znanych wieści lub cech widocznych u drugiej osoby. Sądziłam, że odtąd będzie tylko lepiej, gdy mogłam leżeć w bezpiecznych ramionach ukochanego mężczyzny, słuchać uważnie bicia jego serca i patrzeć jak uśmiechem rozpogadza szalejącą za oknami burzę. Przegania chmury i deszcze - wraz z nimi wątpliwości czy lęki, dotąd nigdy nieuwidocznione. Nigdy nie czułam niczego podobnego i wiem już, że nigdy nie poczuję; zmuszona do wycofania się brutalnie poza sferę zasięgu skazuję samą siebie na wieczną samotność. Banicję z krainy słodkiego spokoju okraszonego odwagą, której dotąd nie znałam. Bo tylko z nim każdy poszarpany element rzeczywistości odnajdywał swoje miejsce, tylko jego dłoń okalająca moją pozwalała przebrnąć przez największe, życiowe zamiecie. Jednak tkwiąc w przekonaniu, że ten mikroświat jaki sobie wytworzyliśmy jest nieprawdziwy, że zawodzi oraz rani, wysnuwam tylko jeden wniosek - nie chcę być jego częścią. Nie umiem być. Nie, kiedy piętrzą się kolejne obawy, których nie potrafię od siebie odgonić. Wsiąkają więc we mnie, przejmując kontrolę nad tym co czuję i co myślę. Obracają każdy pozytyw w palący negatyw oddziałujący z taką samą mocą jak minione szczęście. To destrukcja w najczystszej postaci.
Muszę przestać. Czuję to podskórnie, chociaż boli i wyrywa resztki świadomości. Muszę zatrzymać tę karuzelę, przestać koncentrować się na przyjemnych wspomnieniach - ich utrata powoduje największe cierpienie. Bo myśląc o czasie spędzonym w swoim towarzystwie nie widzę kłótni, zmęczenia lub rozczarowania, tylko dostrzegam nasze pikniki, szkolne wycieczki, wspólne jedzenie oraz wojny o ostatnie ciastko; to niesamowite, jak wiele barw mają te obrazy. Ile ciepła są w stanie w sobie pomieścić. Jak mogą ranić, gdy rzeczywistość ani trochę nie dorównuje marzeniom. Tak, snułam swoje wyobrażenia, może nawet nieśmiałe plany na przyszłość. Miałam wizję, której wierzyłam, że się urzeczywistni. Dlaczego nie, skoro o tym rozmawialiśmy i widziałam w tej drugiej parze oczu dokładnie ten sam zapał oraz niecierpliwość?
To tylko mrzonki. Powinnam wiedzieć od początku. Stać w oddali, dystansować się od wszelkich szalonych pomysłów. Każde słowo lub gest przesiewać przez sito nieufności, odrobinę sceptycyzmu. Brać poprawkę na wszystkie pomysły oraz wyznania jakie zdążyły w tym czasie paść. Przecież ta relacja od początku była zbyt piękna, żeby była prawdziwa. Dlaczego w nią uwierzyłam? Lubię angażować się w coś, co w danej chwili brzmi jak spełnienie snów, ale później okazuje się niczym innym jak wygórowanym oczekiwaniem. Znów to robię. Zapętlam się w jednym scenariuszu lub kilku najgorszych, snując opowieści, wnioski niepoparte dowodami, domysły i domniemania. Zafiksowuję się na tej jednej projekcji, którą sama sobie stworzyłam, oczerniając jego, siebie oraz cały świat. Ktoś musi być winny. Gdybym zamierzała stać w ławce winowajców jako jedyna, padłabym wreszcie zagnieciona wyrzutami sumienia. Tylko dlatego jeszcze stoję i chociaż te cholerne łzy nie chcą przestać wędrować po czerwonych policzkach, to trzymam jakiś kształt. Gdyby nie rama stworzona z równomiernym rozłożeniem odpowiedzialności za mój beznadziejny stan, rozpadłabym się w drobny mak, zaś zimowy wiatr przegnałby moje prochy daleko stąd.
Stojąc tutaj w obliczu niezrozumienia przyłapuję się na marzeniu, żeby tak się jednak stało. Pragnę zniknąć stąd w krainę niebytu, jednak ten moment nie nadchodzi. Jest coraz ciężej utrzymać kontakt wzrokowy oraz powstrzymywać pojedyncze szlochy, jakie uwalniają się z moich płuc. Wreszcie sięgam do kieszeni po chusteczkę, żeby wydmuchać nos i zdobyć nieco więcej czasu na ułożenie chaosu myśli w jakieś miarę sensowne zdania. - To wszystko przez moją nadinterpretację - zaczynam powoli, próbując jakoś sterować rozedrganym głosem. - Wydawało mi się, że to co przeżyliśmy i sobie powiedzieliśmy to prawda. Że jestem dla ciebie kimś ważnym i rzeczywiście chcesz rozpocząć wspólne życie. Ale pomyliłam się. Dalej jesteś sam. Sam podejmujesz decyzje, istniejesz sam sobie. Umierałam z niepokoju, a ty dałeś mi dwa listy - w żadnym nie poinformowałeś mnie gdzie mam przyjść ani co zrobić, żeby ci pomóc. A o tym, co się wydarzyło, dowiedziałam się z gazety - mówię z nieukrywaną goryczą. - Nie wiem czy to dlatego, że mi nie ufasz czy dlatego, że jednak tak ci dobrze. Samemu. Chociaż skłaniam się ku opcji, że to po prostu nie chodzi o mnie. W takim razie musisz mieć szansę na odnalezienie kobiety, która będzie w twoim życiu istotna i będziesz się z nią dzielił wszystkim, nie tylko tym, co łatwe i przyjemne - dopowiadam, przez te cholerne łzy już nie widząc prawie niczego. To byłoby na tyle z mojej godności oraz spokojnej rozmowy. Niech to buchorożec kopnie. Najgorsze jest to zmaganie dla wzięcia oddechu w zwężone smutkiem płuca. Oddech jest więc chropowaty, niemalże desperacki. - Nie ukrywam, że miałam taką złudną nadzieję, że to ja nią będę, ale… no właśnie, to ta nadinterpretacja. To nie ja - mamroczę, patrząc z wielkim zainteresowaniem na swoje buty grzebiące w śniegu. - Chyba dlatego ci to wszystko powiedziałam. Przez tą nadinterpretację oraz nadzieję. I chociaż to wszystko prawda, to w tym momencie tamte słowa i tak nie mają racji bytu. Dlatego najlepiej jest się przyznać do porażki, zapomnieć o wszystkim, po czym ruszyć dalej. - Nawet nad przepaść. Nie zamierzam nikomu stać na drodze czy spowalniać, a już na pewno nie jego. Powinien ruszyć w świat i znaleźć to, czego jeszcze nie znalazł. Może wtedy uda mu się odnaleźć szczęście, które zatrzyma przy sobie na zawsze.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 8:49
Ciągle czuł na ustach posmak tamtych momentów. Wciąż słyszał jej przyspieszony, niekontrolowany oddech. Fantomowe wizje pod palcami, które odznaczały się w miękkości jej ciała, nie odeszły nawet na moment. Tamte chwile, które mieli tylko dla siebie, ukształtowały jego wizję przeszłości, teraźniejszości, przyszłości — były więc czymś znacznie więcej nad to, co mógł mu zaoferować zewnętrzny świat. Bo to wszystko znajdowało swój początek i koniec w jej osobie. To ona stawała się całym filarem, który potrafił utrzymać łamiące się jestestwo astronoma, który nie umiał sobie poradzić ze zbyt wielkim ciężarem. Ale wystarczyło, że pojawiła się delikatna, niziutka kobieta o dużym uśmiechu, czekoladowych włosach, mieniących się oczach, by nie upadł. Zdjęła z niego tak wiele, podciągnęła na nogi i nauczyła ponownie chodzić. Pozwoliła mu uwierzyć, że był potrzebny. Dała coś, czego świat nie chciał mu oferować — dała mu nadzieję, o której zapomniał. I chociaż wszystko dokoła musiało runąć, by zrozumiał, że to było coś o wiele ważniejszego niż mógłby przypuszczać, biegł do niej, chcąc samemu walczyć z przeciwnościami, które stały na jej drodze do szczęścia. Uczyniła go silnym na tyle, by to on chronił ją. Chciał tego. Chciał, żeby już zawsze chowała się w jego ramionach i czuła bezpieczeństwo, akceptację, brak zmartwień. By czuła dom, tak jak i on go odczuwał w niej, chociaż nigdy nie sądził, że znów go odnajdzie. Zanim dotarł pod jej drzwi, był zagubionym chłopcem, który w gwiazdach dopatrywał się swoich towarzyszy — czy nie rozumiała jak silnie musiała świecić, by zdobyć jego uwagę? Że nie był to przypadek. Że nie był to zryw chwili, kaprys niezdecydowanego serca, niepewność i ryzyko. Jeśli Jayden kiedykolwiek w swoim życiu był tak mocno pewien swojej decyzji, ona była tą przodującą i niepodważalną. Była zapewnieniem, że od teraz wszystko miało być takie, jak być powinno. Od zawsze.
- Przestań. Nie chcę tego słuchać - uciął w pewnym momencie, nie mogąc uwierzyć w to wszystko, co się działo. W każde kolejne słowo nieprawdy padające z jej ust. Każdą bzdurę, którą wypowiadała. Przecież to wszystko nie miało racji bytu! Skąd się to w ogóle wzięło? Skąd ta wątpliwość? Skąd ten strach? Skąd ten brak zaufania? Zaczekaj. Nie odchodź. Kocham cię. Gdzie była pamięć ostatnich momentów? Czemu tej wypływającej z niej goryczy było tak wiele? Skąd się brała? Dlaczego w ogóle powstała? Równocześnie musiał uciec spojrzeniem w bok, na mijający ich tłum, żeby zrozumieć, że nie byli tam sami. Ten realizm wydawał się surrealistyczny i okrutnie drwiący z astronoma. Zupełnie jakby wszyscy byli tam tylko dlatego, żeby go wyśmiać. Roweno, nie sądził, że kiedykolwiek będą się sprzeczać o te listy, które jej wysłał po wyjściu z Munga! I jeszcze ten przeklęty artykuł w Proroku... Zaczynał szczerze nienawidzić tej gazety. Momentalnie przeniósł też uwagę z powrotem na czarownicę, lecz jedyne co było mu dane zobaczyć, to jej pochylona głowa, gdy Pomona wpatrywała się usilnie w swoje buty. - Nie rozumiem, w czym rzecz. Wolałabyś w ogóle nie dostać żadnej informacji? Pisałem, że wszystko dobrze. Że zobaczymy się tutaj i zamierzałem ci wszystko opowiedzieć, a nie wysyłać durne wiadomości. Chciałem ci o tym powiedzieć wprost, szczególnie że to było... Jest ważne - umilkł, nie wiedząc już co powiedzieć. Brakło mu słów na tę sytuację, na jej podejście, na jej oskarżenia. Nie słyszał radosnych krzyków dokoła. Nie czuł padającego śniegu i obijających się o niego przechodniów. Chciał, żeby ktoś obudził go z tego koszmaru. - Kocham cię - powiedział łagodniej, ciszej, błagalnie znów czując powracającą, zaciskającą się pięść na gardle. Nie mógł patrzeć na to, jak kobieta zalewała się łzami, a on nie był w stanie nic zrobić. I był powodem, dla którego ten żal w ogóle się pojawił. - Jak mogłabyś nawet pomyśleć, że jesteś... Że chodziło tylko o... Że traktowałem cię jako... - Zabawkę? Przyjemność? Nie. To nie mogło mu przejść przez gardło. Przecież go znała i wiedziała, że był ostatnią osobą, która chciałaby kogoś zranić. A na pewno nie ją. Czy lata przyjaźni nic już nie znaczyły? Wystarczyły tylko dwa listy ze źle zinterpretowanymi słowami, by wszystko zniknęło? By już nie miało znaczenia?
Zrobił krok w stronę zielarki, zmniejszając dystans między nimi i niejako zmuszając ją do tego, żeby na niego zareagowała. Inaczej niż płaczem. Inaczej niż słowami. Niech znów go odtrąci. Niech nawet i uderzy, ale niech nie mówi o końcu. O zapomnieniu. Nie kłamał, mówiąc o tym, że chciał zacząć żyć razem. Chciał tego, ona też — i mieli to zarzucić przez listy? Dwa cholerne listy, których teraz żałował z całych sił? Skąd miał też wiedzieć, że po drodze napatoczy się na szaleńców pragnących skrzywdzić niewinnych? Że będzie potrzebował kolejnego dnia na wyleczenie i następnego, by dokonać wyboru? Czy mówiłaby to wszystko, znając prawdę? Dlaczego nawet nie dała mu szansy na zabranie głosu? Na wyjaśnienie? Co się stało, do cholery?! Co się tutaj działo? - Chodźmy do domu. Zmyjmy z siebie to wszystko. Kochajmy się, aż opadniemy z sił. A potem... Zacznijmy. Bo tego właśnie chcę — ciebie codziennie do końca życia. Nieważne czy w dobrych, czy złych chwilach - mówił cicho, ale pewnie i szczerze. Czemu tego nie rozumiała? Czemu temu zaprzeczała? Czy wiedziała, jak łamała mu tym serce? Nie chciał nawet dopuszczać do siebie myśli, że to z własnymi winami próbowała sobie poradzić, odtrącając go. Nigdy by tak nie pomyślał. Nigdy nie zwątpiłby w to, co powiedziała. Ale jeszcze nie było za późno. Zacisnął mocno powieki i przełknął z trudem ślinę, czując jej otumaniający zapach. - Proszę. Wróć tam ze mną. - Do tych kilkunastu godzin prawdy. Do jedynej rzeczywistości, która jeszcze trzymała go przy życiu.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 13:44
Chcę. Naturalnie, że tak. Chcę mieć go blisko, najbliżej. Chcę dzielić z nim niepokój oraz radość, wędrować po nieodkrytych zakątkach naszego świata i przemierzać dobrze znane ścieżki, chcę chować się w jego otwartych ramionach oraz oferować mu swoje - ale to tylko puste wyobrażenia. Doszłam przecież do wniosku, że każda z tych reakcji jest jednostronna. Myśli o mnie nie myśląc o sobie, o tym, że też potrzebuje wsparcia. Powinnam nim być. Dotąd byłam, gdy szukał mnie w szklarniach prosząc o poradę, aż wreszcie jak dotarł pod moje drzwi tamtej feralnej nocy. Dlatego co się stało, że nagle postanowił mierzyć się ze światem sam? Długo myślałam nad odpowiedzią na to pytanie. Z początku nie chciałam wierzyć moim głupim paranojom uznając, że może w ten sposób stara się odpracować to, co dla niego zrobiłam, nawet jeśli zdecydowanie nie musiał i nie powinien tego robić. Jednak to wytłumaczenie nijak ma się do pragnienia rozpoczęcia wspólnego życia. Wspólne życie obowiązuje obie strony, zgodnie z nazwą - a on robi wszystko, żeby trwać w pojedynkę. Jak inaczej mogę nazwać to, co się wydarzyło? To, co wydarza się teraz? To niezrozumienie, to odtrącenie prawdy? Bo jest niewygodna czy mimo wszystko rozmijamy się ze sobą w oczekiwaniach? Widocznie mamy całkiem odmienne poglądy i wizje na mogącą stworzyć się przyszłość. Nie pierwszy już raz, prawda? Przypominają mi się te wszystkie lęki jakie czułam pod apteką ojca. Uderzają we mnie z potworną siłą, dając do zrozumienia, że jeden z tych czarnych scenariuszy powoli się materializuje przed moimi oczami. Oddalamy się, będąc zbyt różnymi osobami; jak mogłam nie zauważyć tego wcześniej? Poddałam się chwili, wierząc, że odtąd będzie dobrze, bo jesteśmy tym razem. Rzeczywistość zweryfikowała luki w myśleniu. To boli, tak okropnie, że brakuje mi już tchu na wojnę z samą sobą. Poddaję się więc kolejnej spirali domysłów zmieszanych z wymysłami - nie szukam logiki ani dowodów, tkwię w tym cholernym bagnie pomyłek, nie chcąc w ogóle dopuścić do siebie myśli, że mogę się mylić. Przecież analizowałam te znaki oraz gesty przez ostatnie dni i to nic, że głównie usiłowałam nie odchodzić od zmysłów. Nie dociera do mnie to, że mogę mieć zakrzywiony obraz rzeczywistości. Jayden niczego nie ułatwia zapierając się, ale nie rozumiejąc co mam na myśli. Może zbyt chaotycznie wyrzuciłam z piersi wszystkie bolączki, ale istnieje też prawdopodobieństwo, że nie umiemy się dogadać i wysnute przeze mnie wnioski są jednak prawdziwe.
Przestań.
Milknę więc, spinając nerwowo każdy mięsień. Jak skarcone dziecko, urażone oraz przestraszone jednocześnie. Po co pyta, skoro nie chce znać odpowiedzi? Równie dobrze mogłam odejść nie wyjaśniając niczego i zostawiając go w świecie domysłów. O ile w ogóle chciałby się zastanowić nad problemem. Pewność siebie ulatuje jak pęknięty balon, pociągając za sobą całą resztę, jak domino. Niknie pewność dotycząca każdego wyznania jakie opuściły znane oraz ukochane usta. Niknie pewność chwil spędzonych razem, przyjacielskich gestów, cała wspólna historia zaczyna migać i blednąć, a ja nie wiem dlaczego. Nie chcę tego, jak to zatrzymać? Jak odnaleźć na nowo wiarę? - Nic nie rozumiesz - przytakuję w końcu, gdy udaje mi się zebrać w sobie resztki odwagi. Unoszę nawet głowę. - Zawsze chcę od ciebie informację, każdą - kontynuuję. - Ale dalej nie rozumiesz, że to ty podjąłeś tę decyzję, sam. Że spotkamy się dopiero tutaj i tutaj mi wyjaśnisz. A ja chciałam być przy tobie - w tym trudnym momencie. Powinnam tam być. Nawet jeśli miałabym tylko trzymać cię za rękę i szeptać to głupie będzie dobrze, poradzimy sobie. - mówię, będąc jednocześnie złą, że nie umiem kontrolować swojego głosu. Że nie potrafi być spokojny, zrównoważony, jasny w przekazie. Tylko skacze, drży i gubi po drodze podsycając tym samym panujący chaos. Dookoła nas i w nas samych. - Nie chciałeś żebym tam była. Wykluczyłeś mnie, chociaż mówiłeś o wspólnym życiu. Nie tak ono wygląda, nie tak chcę żeby wyglądało. Nie umiem odnaleźć się w twojej wizji, bo jesteś w niej sam. Nie chcę, żebyś był sam, bo to oznacza, że ja też mam być sama. Nie chcę być w związku sama. Pragnęłam, żebyśmy byli w nim razem, ale jak widać to niemożliwe. - Każde jedno słowo jest bólem, sztyletem, nie wiem, czy wymierzonym we mnie czy w niego, czy w nas, chociaż nas właściwie nie ma. Są dwa odrębne byty oczekujące widocznie czegoś innego. I nie umiemy tego ze sobą pogodzić. Czuję się bezradna, nie wiem co zrobić, jak to zatrzymać, jak naprawić. Więc stoję, płaczę i smarkam jak ostatnia kretynka, która patrzy, jak wszystko, co kocha, rozpada się pod wpływem nieporozumienia. Mam do siebie żal, dużo żalu. - To tylko słowa - odpowiadam smętnie. Nie idą za nimi czyny, nie widzę tego, nie dostrzegam. Może przez łzy, a może przez coś innego, ale nie widzę. Jak mogłabym zobaczyć? - Wiem, że nie zrobiłbyś mi tego. - To chyba jedyne, czego jestem pewna. Chociaż mam w sobie durne przeświadczenie, że może po prostu dał się ponieść chwili, ale to wciąż nie jego wina. W tym konkretnym przypadku to była wyłącznie moja wina. Zachęcałam, dodawałam odwagi zamiast uciąć to przed przekroczeniem granicy.
Oddech przyspiesza, panika rośnie w siłę, gdy dystans między nami zmniejsza się. Nie zdążyłam zareagować, odsunąć się w porę, teraz stoję więc jak sparaliżowana. Krew szumi w uszach zagłuszając nawet głośne śpiewy Celestyny. O ironio. Znów czuję się jak te kilka dni temu w naszym domu, emocje wracają, a wraz z nimi niepohamowana siła ciągnąca mnie ku stojącym przede mną mężczyźnie. Jakby miał w sobie jakąś cholerną grawitację, której nie potrafię się oprzeć. Słysząc następną wypowiedź policzki stają się jeszcze czerwieńsze, oczy nerwowo przeskakują w bok. Oby nikt tego nie usłyszał. - Chciałabym - rzucam na granicy słyszalności. - Nie mogę… - Próbuję się bronić, z coraz mniejszą skutecznością. Patrzę tylko na jego usta, które tak potwornie chciałabym pocałować i zapomnieć o wszystkim, co tu się wydarzyło. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Kolejne wyznanie, które utrudnia wszystko. Bo pragnienie zanurzenia się w tym obłędzie wykracza poza skalę wyobrażeń. Mam nawet wrażenie, że nasze twarze przez chwile są bliżej siebie niż były dotąd. Jeszcze chwila i…
Uderzenie. Ciche przepraszam. Otwieram szeroko oczy, nagle zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wyrwana z jakiegoś dziwnego uroku przez przypadkowego uczestnika zabawy. - Przepraszam. Nie mogę - mówię jakoś głośniej, ale bez wewnętrznego przekonania. Za to poddając się panice cofam się, żeby zacząć niknąć w tłumie. Powinnam zniknąć.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 18:00
Idąc tu, nie spodziewał się, że cokolwiek będzie w stanie stanąć mu na drodze. Nie interesowali go inni ludzie, pogoda, waśnie między dwoma światami, nawet własne zmartwienia, z którymi jeszcze sobie nie poradził — to wszystko jednak zdawało się iluzją w porównaniu z przeżytymi momentami u boku Sprout. Dopiero rozpoczynali podróż ku namacalnej realności, nieodkrytej wcześniej przed żadnym z nich, ale Jayden widział to jako kolejne, niezwykle mocno spoiwo, nie zaś powód do rozłamu. Oddawał jej całego siebie, ona robiła to samo, a podczas tej wymiany uzupełniali się wzajemnie, nie bojąc żadnego kryzysu. Oczyszczeni z kompleksów, słabości, niedopowiedzeń nie potrzebowali nic więcej jak tylko własną obecność i łaknienie. Byli idealnie zgrani, co więc mogło pójść nie tak w tym spotkaniu, którego niesamowicie wyczekiwał? Nie pomyślał nawet o tym, że to jedno z nich miało tak dotkliwie zranić nie tylko drugą stronę, lecz również i samego siebie. Bo czy właśnie nie tym było to, co robiła? Uważała, że to on nie rozumiał, ale czy ona rozumiała, co miała zrobić sobie samej i jemu? Przemyślała konsekwencje tej decyzji? Jej decyzji... Co to była za paranoja? Gdyby słyszał te wszystkie myśli galopujące przez umysł Pomony, zatrzymałby to szaleństwo. Ukrócił, zaprzeczył, wyciągnął każde zmartwienie, które pojawiło się w jej sercu przez ten czas, gdy go nie było. Zniszczyłby ten nieprawdopodobny brak zaufania, który opanował ją pod jego nieobecność. Właśnie. Nie było go zaledwie dwa, niepełne dni, a spustoszenie, które się pojawiło podczas jego nieobecności było niewyobrażalne w skutkach. Dlaczego? Czy naprawdę listy były powodem tego wszystkiego, czy stało za tym coś jeszcze? Słuchał jej uważnie, ale nie. Nie potrafił, nie chciał zrozumieć czegoś, co nie miało żadnego sensu. - Cholera, Pom. Czy ty się w ogóle słyszysz? To szaleństwo. Jeśli chciałaś zobaczyć się gdzieś indziej, mogłaś mi przecież napisać. Będziesz mi teraz wyrzucała te absurdalne problemy, które sobie zmyśliłaś? Bo tak, nadinterpretujesz, ale zapominasz, że nikt nie chce cię tu skrzywdzić. Ja nie chcę cię skrzywdzić. Nigdy tego nie chciałem, więc nie traktuj mnie jak swojego wroga, bo nim nie jestem. Zarzucasz mi decyzje w pojedynkę, a co się teraz dzieje? - urwał na chwilę, łapiąc się na tym, że szalał mu oddech, serce tłukło w piersi, a emocje przejmowały nad nim panowanie. Ściszył przy okazji głos, nie zamierzając w żaden sposób zwracać niczyjej uwagi, ale tak naprawdę mało go to obchodziło. Był tu w końcu sam z nią naprzeciw siebie. - Gdzie? Gdzie byś chciała ze mną wtedy być? W cukierni, gdy wszystko się waliło? Na Pokątnej podczas przesłuchania? W Mungu, w którym nie chciałem spędzać ani chwili dłużej? Gdzie? Gdzie chciałaś być? Nie mogłaś tam być, Pom. Napisałem do ciebie po tym wszystkim. Po tym, jak wyszedłem z Munga. Po tej cholernej walce. Nie chciałem, żebyś patrzyła na to, jak wyglądałem. Żebyś się zamartwiała, bo nie umierałem. Musiałem odpocząć. To wszystko. A ten dodatkowy dzień, kiedy nie wracałem był potrzebny, bo... - zawahał się przez chwilę czy nie wyjawić prawdy, ale zrezygnował. Mówienie o tym w tej sytuacji, widząc ją w takim stanie było bezcelowe. Byłoby oszustwem, a on nie chciał, żeby już zawsze kojarzyło im się to w ten sposób. Czy jednak ci oni wciąż istnieli? Cholera, przecież to wszystko było po prostu bez sensu. Odetchnął głęboko, przejeżdżając obiema dłońmi przez włosy, zupełnie jakby miało mu to pomóc się uspokoić, a prawda była taka, że nic nie było w stanie tego dokonać. Stare sposoby w nowym świecie nie posiadały już władzy. - Czemu się tak zachowujesz? Wiesz, że wszystko możesz mi powiedzieć. Żałujesz? O to ci chodzi? Twoje słowa też są jedynie słowami, jednak nigdy ich nie kwestionowałem. Twierdzisz, że powinienem? Przecież jeszcze wczoraj mówiłaś mi, że mnie kochasz. - Czy to było wczoraj, przedwczoraj – bez znaczenia. Mogłyby minąć całe lata, a dla niego to wciąż było jak jeden dzień. Dzień, który z czegoś wspaniałego zmienił się w drwinę i własną karykaturę. Projekcję jakiegoś chorego umysłu Losu, który umieścił ich w tej zimowej bańce własnych emocji. Gromadzące się napięcie było jak wytworzone drgania atmosferyczne, szybko zamieniające się w elektryczne pioruny. Teraz trzeba było jedynie czekać, aż piorun uderzy w najbliższe znajdujące się miejsce, które akurat znajdowało się dokładnie tam, gdzie stała dwójka czarodziei. Początkowo oddalonych od siebie jakąś nieprzepuszczalną barierą, jednak gdy Jayden ją przełamał, napierając jeszcze mocniej, można było być prawie pewnym dostrzeżenia iskier zagrożenia. Czy miały prowadzić do zatracenia, czy może tragedii? A czy uderzający grzmot był przewidywalny?
Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Nachylił się, stojąc tak blisko i czając się na dozwolonej granicy. Obserwował ruchy jej mięśni mimicznych, uwypuklanie żył na szyi, unoszenie i opadanie klatki piersiowej, gdy przyspieszył jej oddech. - Chociaż były to zaledwie godziny niknące w obszerności życia, to wszystko poza nimi było jak kłamstwo. Tylko ty byłaś w tym prawdziwa - niemal wyszeptał, nabierając ciężko powietrza w rozchylone usta, które chciały sięgnąć już do słodkiej skóry. Zawieszeni w chwili niepewności mogli wiedzieć, że bez względu na to, co ich skłóciło, już na zawsze zamieszkali w sobie nawzajem. Czy im się to podobało, czy nie byli częścią siebie nawzajem.
A potem zniknęła mu z oczu prędzej nim zdążył zareagować. Jego dłoń złapała jedynie powietrze, wzrok natrafiał na obce twarze. Za każdym razem nie znajdując ukochanego ciała. Jaką naiwnością się ukazał, szukając jej również i w domu? Ich czy jej? Kiedykolwiek jednak mógł nazywać to miejsce wspólnym? Nie miał pojęcia, co robić. Wszystko bez niej było puste i mdłe. Nawet otulając się po raz ostatni pościelą przesyconą jej zapachem, czuł jedynie namiastkę. Zanim wyszedł, zaśmiał się krótko, czując jak ogień palił jego płuca. Czy to wszystko już się nie działo? A jeśli tylko na to zasługiwał? Puste mieszkanie, puste dłonie i puste serce.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 18:39
Futrzasta czapka uszatka przykryła się już cieniutką warstewką śniegu, ale Benjamin nie otrzepywał tego niezwykle rozsądnego nakrycia głowy - wręcz przeciwnie, gdy wraz z Gabrielem przekroczyli umowną barierę pomiędzy zapełnioną rozwesolonym tłumem ulicą a placem głównym Doliny Godryka, Wright mocniej naciągnął gruby materiał. Może nie był to najbardziej elegancki element ubioru na tak wystawną okazję, lecz brodacz dawno porzucił już ambicje otrzymania jakiejś statuetki w dziedzinie perfekcyjnej prezencji od Czarownicy. Wystarczył mu lśniący Uśmiech, choć gdy wspominał niesamowitą dumę, jaką czuł w tamtym szczeniackim okresie, mimowolnie zgrzytał zębami z zakłopotania. Dojrzał i choć niosło to ze sobą więcej plusów niż druzgoczących minusów, to utracił zarazem zdolność do beztroskiej zabawy. I być może dlatego skorzystał z propozycji Tonksa, ramię w ramię ruszając w nim w sylwestrową noc. Nie bez wyrzutów sumienia pozostawiał w leśnej chatce Percivala, lecz nie miał innego wyjścia: pojawienie się tutaj zbiega niosło ze sobą lekkie niebezpieczeństwo, zresztą, chciał dać mu trochę oddechu. Konfrontacja z Hannah wpłynęła na nich obydwu, dlatego postanowił udać się tego wieczoru do Doliny Godryka we względnej samotności. Nie była to w końcu jakaś wyjątkowa okazja, prawda?
Więc dlaczego trzymał nos na kwintę? Niech to sklątka połknie i wydali, zaklął w myślach, gdy prawie wyrżnął orła podczas zwinnego uniknięcia kilkulatka, biegnącego przez plac z szybkością (i siłą) tłuczka. Szybko wrócił do równowagi - oraz do kontynuowanej od kilkunastu minut rozmowy. - ...no i przecież to nie tak, że trzeba tej nocy być z kimś ważnym dla siebie - perorował dalej, orientując się, że Gabriel może uznać to zdanie za obraźliwe. Zamrugał gwałtownie i równie energicznie klepnął blondyna po ramieniu. - To znaczy, ty też jesteś ważny, ale no. W sensie. Wiesz o czym mówię, brachu, prawda? - spytał z naiwną nadzieją: na to, że Tonks się nie obrazi oraz na to, że jednak nie wiedział, o czym Jaimie bełkotał. Oczywiście imię Percivala nie pojawiło się w tej dyskusji o relacjach z rodziną i jakimiś narzeczonymi, używał także zaimków dotyczących płci czarująco pięknej, ale i tak był na siebie zły, że zszedł konwersacją na taki grząski temat. Żeby z niego z gracją wypłynąć, sięgnął po lewitującą tacę, by porwać z niej kieliszek napoju. - Dziwne te kieliszki na ognistą, co nie? Takie chucherka - skomentował eleganckie kryształy, po czym grubiańsko wychylił do dna napój, nawet nie czując, że ten skrywał w sobie alkohol. - Czemu podają wodę na tej imprezie? I czemu ona nie zamarza? - zastanowił się filozoficznie, rozglądajac się za czymś, co mogło chować w sobie ognistą whisky lub chociaż Pięść Hagrida - a następnie otarł usta filuterną, niebieską apaszką, którą obwiązał sobie szyję. - A ty czemu tu z jakąś panną nie przyszedłeś, co? - spytał wesoło, przerzucając odpowiedzialność za kawalerską wycieczkę na Gabriela.


Make my messes matter, make this chaos count.


Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 07.09.19 13:02, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Plac główny - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 18:39
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 9
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plac główny - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Plac główny [odnośnik]06.09.19 19:42
Coraz trudniej jest mi poskładać to wszystko do kupy. Czy gdyby chciał o tym rozmawiać to czy nie spotkalibyśmy się w innym miejscu? Nie wśród tłumów ludzi, głośnej muzyki oraz świętowania zatracającego zdolność koncentracji na bardziej życiowych sprawach niż zabawa. Mówi, że kocha, że chce tego wspólnego życia, ale potem zbywa mnie po macoszemu listami i zostawia w chaosie niedopowiedzeń. Jedna absurdalna myśl napędza drugą, ta kolejną i kolejną, aż tworzy się trudny do rozerwania łańcuch. Spirala, wir, który wciąga jak najgłębiej i nie jestem w stanie się z niego wydostać. Widzę tylko to, co mi wydaje się prawdopodobne. Oczywiste. Działając według swojej logiki pomimo świadomości, że w tym nie ma logiki w ogóle. Żadnej kalkulacji na trzeźwo, żadnego zbierania informacji u źródła. Naturalnie, że jestem winna. Niszczę wszystko wokół, uznając, że w zgliszczach będzie najlepiej. Ze zniszczeniem dobra, ale także zła. Może tego potrzebuje, odcięcia się; a może tylko ja wymyślam podobne historie, żeby zatuszować swoją niepewność. Te wielkie przerażenia mieszkające w sercu oraz duszy, pożerające żywcem. Wiem, że jestem z tym sama - i wiem, że tylko sama mogę próbować się z tego wydostać. Jednak jestem na to za słaba, zaś Jayden nie ułatwia niczego. Czuję się odtrącona i nie mogę nic na to poradzić. Nie, to nie tak, że nie mogę przeżyć bez niego nawet doby - wszystko rozchodzi się o sposób, w jaki to wszystko załatwił i przedstawił. Nie mam nic przeciwko temu, że ma swoje życie, ale nie powinien wykluczać mnie ze wszystkiego, co dzieje się poza zasięgiem moich oczu. Czy właśnie uprawiam hipokryzję? Naturalnie, że tak. Przecież kilka dni później poszłabym na spotkanie Zakonu o niczym mu nie mówiąc. Prawdopodobnie też kłamiąc na temat miejsca pobytu. To jednak wydaje mi się czymś innym - Zakon był przed nami, a astronom wcale nie należał do żadnej tajnej organizacji. Nie ma powodu dla ukrywania faktu. Mimo to brnie dalej w swoją wersję, unosząc się i raniąc w zamian równie mocno. Nie odpowiadam jednak w pewnym momencie, czując, jak kolejne łzy pchają się na światło dzienne. Miazga jaka została z serca jednak potrafi boleć mocniej, gdy wiadomo, w które miejsce trafić. Jeszcze kilka spazmatycznych oddechów, wytarcie nosa i kolejny zryw resztek odwagi. Nie wiem, po co walczę. W głębi duszy nie chcę, żeby to się skończyło. Żebyśmy my się skończyli. Ale doprowadzam do tego metodycznie, nienawidząc siebie jeszcze mocniej niż przed przekroczeniem progu placu. Wydawałoby się to niemożliwe. - Tak? I co byś mi odpisał? Na pewno to samo, co mi teraz mówisz - odpowiadam niepewnie, bo mam jakieś wrażenie, że docieram do granicy wytrzymałości. - Ty podjąłeś swoją decyzję, a ja swoją. Wykluczyłeś mnie pierwszy - zauważam niestrudzenie, bo nie docierało do niego, że mnie skrzywdził. Nie przyznaje, że to był błąd. Nadal uważa, że tak powinien był zrobić, mimo, że mówię mu, jak bardzo mnie to boli. Może jestem nienormalna i wymyślam problemy na siłę, ale czy to oznacza, że moje potrzeby mają być lekceważone? Nie dając im szansy lub po prostu rozwiązując sytuację? Nie wiem skąd nagle we mnie tyle asertywności, zwykle jej nie miałam. Może to przez pierwsze rozstanie oraz wnioski jakie z niego wysnułam? - Wszędzie! - To nie jest żadne odkrycie ani nowość. - Chociażby po tym, jak wysłałeś te listy - kontynuuję. Dobrze, może rzeczywiście nie mogłam być podczas samej walki, ale co z czasem po? – Chcę patrzeć na to jak wyglądasz. Chcę się o ciebie zamartwiać. I chcę ci pomagać, od tego jestem. Ale ty nie chcesz dać mi tej szansy, wolisz mnie odsunąć. Naprawdę wyobrażałeś sobie, że tak właśnie będzie? Że ty będziesz cierpieć a ja będę stać sobie z boku zadowolona, bo nieświadoma? - ciągnę to wszystko, kręcąc głową i już samej nie dowierzając w to co on mówi. - Przepraszam, nie wiedziałam, że jestem aż tak męcząca. - Nie musiałabym taką być. Mogłabym przyjść nawet tylko na chwilę. Albo przynieść jedzenie, milczeć i ucałować na dobry sen. Jednak widocznie to zbyt wiele. Ja oczekiwałam zbyt wiele i znów się zawiodłam. Nie, nie powinno mnie to dziwić, nie po tylu razach, ale ja wciąż pakuję się w coś, co mnie niszczy i nie potrafię przestać. Jestem nienormalna, powinno się mnie leczyć. - Naturalnie, że mi nie powiesz. Po co miałbyś? To tylko ja - rzucam już bez złości. Ze smutkiem, z beznadzieją, bezradnością. To walka z wiatrakami. Nie rozumie i nie ma zrozumieć. Czyli mam rację, zbyt mocno się od siebie różnimy. To nie do przeskoczenia, a świadomość tego jest zwyczajnie okropna. Przerażająca. - Nie żałuję. Nigdy nie będę. - W tym tkwi problem. Bo powinnam, powinnam cholernie żałować. - Nie zdążyłam zamienić ich w czyny - dodaję, znów czując, jak wzbiera we mnie rozgoryczenie. Bo cały czas mu tłumaczę, że mogłabym. On jednak tego nie chciał. Nie chce nadal. Czy mogę sforsować ten upór na siłę? Nie umiem bić się z tym jego zaprzeczeniem. Nie zrobię niczego na siłę. Chociaż chcę, naturalnie, że tak. Bo to prawda, kocham i mam już nigdy nie przestać. Jednak widocznie miłość nie wystarczy. Wcześniej wydawało mi się, że niczego więcej nam nie potrzeba. Kolejna pomyłka. Ile można ich znieść nim zniszczą doszczętnie? Czy jest na to jakaś skończona ilość? Tak jak łez, pocałunków? Sekund pomiędzy jednym wyładowaniem elektrycznym a drugim? Mrowienie przeszywa całe ciało, oddech się spłyca i czas jakby zatrzymuje w miejscu, gdy uczucia biorą górę. Jego obecność. Zapach docierający do nozdrzy, ciepło promieniujące pomimo ubrań. Walczę ze sobą, żeby go po prostu nie przyciągnąć do siebie zatracając się w uczuciu potrzebnej bliskości. Żeby zniweczyć palącą tęsknotę, jaka zdążyła się wytworzyć podczas tak krótkiego okresu czasu, a kłótnia jedynie ją podsyciła. Dobrze, że następuje przebudzenie. Inaczej nie wytrwałabym w postanowieniu i przepadła znów w ukochanych, ale raniących ramionach. Teraz nie pozostaje nic prócz cierpienia, wyrzutów sumienia oraz kolejnej ucieczki. Nie do domu, który w moich myślach na zawsze ma być już naszym. Tylko ogołoconym z nas, pozostając zatem pustym tworem bez przyszłości. Zimnym i obcym, podświadomie tętniącym oczekiwaniem na powrót, który nie nadejdzie. Dzisiejszej nocy ta myśl jest nie do zniesienia, więc odkładam powrót na kiedy indziej. I mimo, że potem próbuję tam żyć, to mieszkanie już do końca pozostaje bez życia.

zt.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Plac główny [odnośnik]09.09.19 20:30
To nie tak, że nie miał nic do roboty. Cóż... Może odrobinę? Może tylko trochę spędziłby kolejnego Sylwestra z rzędu, siedząc na dachu londyńskiej kamienicy, popijając sok z dyni i obserwując ulicę pod spodem i pilnując, czy przypadkiem nikomu nie działa się krzywda. A gdy już znudziłoby mu się siedzenie, poszedłby na całonocny spacer, robiąc z niego samozwańczy patrol. Jak każdego roku, jak każdego ostatniego dnia grudnia przez ostatnie parę lat. Dostawał zaproszenia od swoich znajomych, ale to nie byli żadni przyjaciele, więc pojawienie się na podobnych imprezach równało się ze staniem pod ścianą i zastanawiając się, kiedy można było już uciec do domu. Zresztą Elphie wcale miło nie wspominał takich zbiegowisk, od kiedy stał się ofiarą przykrego żartu... O czym zdecydowanie wolał zapomnieć. Dlatego też traktowanie Nowego Roku jako dnia pracy wyjątkowo mu odpowiadało. Gdy tylko się dowiedział, że będzie mógł kogoś ochronić i to jeszcze w czasie trwającej zabawy, musiał się tam pojawić — to nie było w żaden sposób naruszenie jego tradycji. Absolutnie. Szczególnie że i tak właśnie temu się poświęcał. A czemu nie miałby być w miejscu, gdzie gromadziło się całe rzesze potencjalnych ofiar? Zawsze wydawało mu się, że robi wszystko na opak i pakuje się nie tam, gdzie trzeba, ale pewne sprawy wymagały poukładania. Po spotkaniu na Zamglonych Wzgórzach czuł się zagubiony — całe życie tak się czuł i chciał, żeby to przestało. Przecież wiedział doskonale, co było jego powołaniem. Do czego został stworzony. Co miało cieszyć i satysfakcjonować go najbardziej a tego, czego chciał, tak naprawdę, to ochrona obywateli. Nieważne, jakiej byli czystości krwi, czy byli biali, czarni, czerwoni czy niebiescy. Nie miało to kompletnego znaczenia, bo każde ludzkie życie liczyło się w takich samych kategoriach — tak samo bezcennych i niepodważalnych. Nikt nie miał prawa temu przeczyć i ci wszyscy złole, którzy kręcili się jak napuszone pawie pod ich nosem, nawet się nie kryjąc ze swoimi przekonaniami, działali na niego jak płachta na byka. Oczywiście, że nie był na tyle głupi, żeby ruszać na nich w pojedynkę. Czy może jednak był, gdyby miał szansę? Ciężko było powiedzieć...
Drgnął nagle, słysząc znajomy głos i momentalnie oblewając się purpurowym rumieńcem wstydu. - O! Cześć, Da...- urwał w połowie, czując jak cały zesztywniał, ale nie zdążył wypowiedzieć całego imienia nowoprzybyłej, bo dziewczyna odwróciła się zaraz na pięcie i odeszła do stolika rejestracji oraz meldunku. Kurde... A co jeśli go usłyszała? Czy weszła do namiotu przed czy po tym, jak wspominał o towarzystwie kogoś fajnego? Co, jeśli miała w ogóle mieć go za ostatniego frajera? Eh... Nie musiał się o to martwić. Już miała go za przegrywa. Elphiemu było jednak tylko przez chwilę smutno, bo zaraz westchnął, obserwując ten znany sobie krok. Nawet nie zauważył, że starsza policjantka obok niego wywróciła oczami, kręcąc głową. Rzuciła coś na pożegnanie, zanim opuściła namiot, niknąc w tłumie. - No, no. Na razie... - rzucił młodszy czarodziej, zupełnie nie przykładając wagi do tego momentu, skupiając się już tylko na obecności Dahlii. Stanął niedaleko, poprawiając zawiązanie butów, gdy usłyszał wymianę zdań między Meadowes a odpowiedzialnym za rejestrację mężczyzną.
- Sama to nie podetrzesz sobie tyłka jak nie powiem inaczej. Mieszamy pary — nikt nie chodzi sam, chyba że jest starszy stopniem. Młodsi chodzą parami. Znajdź Urquarta - odparł sucho, po czym zaczął jeździć spojrzeniem po wnętrzu namiotu, a Elphie szybko odwrócił wzrok, udając, że ciągle był tak bardzo zajęty swoimi sznurówkami. Ale nic nie mógł poradzić na to, że jego policzki płonęły. - Urquart! - krzyknął mężczyzna, a wywołany do tablicy młody policjant wyprostował się jak struna. Przecież wcale nie podsłuchiwał! - Będziesz dzisiaj z Meadowes.
No i tak właśnie okazało się, że mieli spędzić ze sobą Sylwestra... Marzenie Elphiego, ale również i wyjątkowa... Nieporadność była w tym całym zdarzeniu. Uśmiechnął się trochę przepraszająco i niezręcznie do swojej pary, zaciskając usta w wąską kreskę, ale co miał zrobić? Dahlia na pewno nie chciała jego towarzystwa i nie chciał być jej przysłowiowym wrzodem na tyłku — bardzo zresztą ładnym. Nie to, żeby się gapił. Nie był zboczeńcem! Ale widział, że nie była z jego towarzystwa zadowolona. On był! Jak cholera cieszył się, że został do niej przydzielony i gdyby mógł zacząłby tańczyć, ale wyglądałoby to idiotycznie, więc... Się powstrzymał. I ten kretyn Brad... Dobrze, że go nie było. Elphinstone chyba nie zniósłby jego widoku! - Może przejdziemy przez plac główny i pójdziemy sprawdzić inne miejsca? Podobno niedaleko torów rozpoczęła się jakaś zabawa. Może warto sprawdzić? - rzucił, nie wiedząc jak inaczej zacząć rozmowę. Zamknij się, na Merlina! Już czuł, że coś drażniło go w gardle i uniemożliwiało normalne mówienie. Dobrze, że mutację miał jako tako za sobą, bo chyba wydostawałyby się z niego teraz same piski... - Albo kawałek dalej jest dom Dumbledore'a. Albo jakiś diabelski kościół... - Zamknij się, Urquart. Zamknij się już!


woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7122-elphinstone-urquart#188997 https://www.morsmordre.net/t7135-pan-malfoy#189512 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-szkocja-fair-isle https://www.morsmordre.net/t7134-skrytka-bankowa-nr-1760#189510 https://www.morsmordre.net/t7138-elphie-urquart#189668
Re: Plac główny [odnośnik]11.09.19 0:49
Nie mam przyjaciół ani nawet znajomych, którzy mogliby mnie zaprosić do siebie na przyjęcie. Celowe odrzucenie takiego gestu sympatii spowodowałoby złość - jak można coś posiadać i tego nie doceniać? W końcu jako mała dziewczynka z wielkimi, brązowymi oczami i ufnością w sercu pragnęłam tego najbardziej na świecie. Akceptacji, koleżeństwa. Swojego miejsca na ziemi wśród rówieśniczej braci, ale zamiast tego nadeszły wielkie łzy i rozgoryczenie w duszy. Bycie samotnym z konieczności a z wyboru to dwie odmienne rzeczy, tak mocno ze sobą kontrastujące. Jednak podobna informacja nie zdziwiłaby mnie nic, a nic - w końcu tak już jest, że człowiek nie docenia tego, co ma na wyciągnięcie ręki oraz pragnie niemożliwego. Świadomość przychodzi dopiero z czasem, kiedy jest już za późno. Brakuje możliwości odwrotu, zanurzenia się w grząskich piaskach przeszłości w celu przeprowadzenia kluczowych zmian. Pozostaje rzeczywistość i mierzenie się z nią - żmudne, irytujące. Taka się stałam. Nieznośna, denerwująca. Krzykliwa oraz wulgarna. Bezwzględna. Jak wiele wad może nosić na sobie człowiek? Każda jest jak osobny mur otoczony pułapkami, przez które ludzie boją się przedzierać. Tak jest dobrze. W tym bezpiecznym świecie jaki sama dla siebie stworzyłam. Z tej perspektywy łatwiej jest dostrzegać innych, obserwować ich. Dobrze jest zapobiegać złu, ale co wtedy, gdy jest się jednym z nich? Czarownicą bez serca i bez współczucia. Lubię myśleć o sobie w ten sposób pomimo świadomości, że prawda nie prezentuje się tak do końca w ten sposób. Zdarza mi się sięgnąć w rejony duszy, o których wolałabym zapomnieć. Wyciągnąć do kogoś dłoń - zawsze przy jednoczesnym trzymaniu gardy. Zawsze spodziewam się po każdym najgorszego. Szczególnie w tych popieprzonych czasach ludzie budują sobie zamki z nieufności oraz odwagi do ataku, żeby przetrwać. Zaszywają się w nich, mieszkają, trwają; w momencie zwątpienia wychodzą z nich na chwilę w celu otrzymania pomocy, zaś później wracają do swoich włości nie oglądając się za siebie. Raniąc, krzywdząc, doświadczając. Nie ma mnie tam. W najwyższej wieży najpotężniejszego pałacu wyłożonego bezdusznością i okrucieństwem. Nadal zdarza mi się stać na rozstaju dróg i myśleć przy tym, czy chcę pójść w stronę zła. Czy znów chcę być czarnym charakterem tej historii. Częściej nie mam wyboru, gdy ludzie przypisują mi te cechy automatycznie - wystarczy jedno spojrzenie, żeby pomyśleć, że kurwa, rzeczywiście jestem czarna. Lawina uprzedzeń zstępuje na ziemię w niezwykle szybkim tempie, a ja… ja pomimo tego wciąż czasem się chwieję. Mogłabym to rzucić wszystko w cholerę, obracając się tyłem do każdego, ale gdzieś… gdzieś coś we mnie jeszcze tkwi. To coś trzyma mnie w świecie rzeczywistym i nie chce puścić. Dlaczego?
To właśnie to pytanie wybrzmiewa w mojej głowie, gdy po utracie zainteresowania znajomym policjantem przechodzę do odnalezienia nowego obiektu koncentracji. Brwi same unoszą się wysoko, lustrując siedzącego za stolikiem mężczyznę. Zdziwienie wynika z nazwiska, którym rzuca we mnie jak kawałem mięsa między oczy licząc, że się odczepię. - Lubię twój styl - rzucam do niego ze słodkim uśmiechem. Rzygać się chce. - Pomijając tę kwestię sztywnego trzymania się zasad, dziadku. Nudy. - Uśmiech znika zastąpiony jednak perfekcyjną imitacją neutralności. Wszystko jedno. Właściwie, czy może być już gorzej? Uważny wzrok prześlizguje się po otoczeniu aż natrafia na rzeczoną sylwetkę. Szybkim ruchem zabieram mapę oraz spisane na niej istotne informacje, po czym zdecydowanym krokiem zmniejszam dzielący mnie od Elphiego dystans. Będąc tuż przed nim mrużę oczy, poddając go gruntownej analizie. Czerwone policzki, postawa o sztywności struny. Gada coś. Papla, mieli ozorem. Milczę. Czekam, aż się wygada, ten potok słów wyleje się na ziemię i zamarznie albo coś. Jestem coraz bardziej pewna, że w tej policji pozwalają im ćpać, nie widzę innego powodu takiego zachowania. - Powściągnij konia, kowboju - rzucam wreszcie, zatrzymując go również gestem otwartej dłoni. - Na początek ustalmy jakieś zasady. Pierwsza: żadnego głupiego podrygiwania i poskakiwania z ekscytacji jak walnięte szczenię. Druga: jeśli chcesz ślinić się do Celestyny albo innej gwiazdy, możesz to robić tylko wtedy, gdy nie będzie mnie obok i nie będą mogli nas ze sobą połączyć. I trzecia: żadnych zwierząt na głowie. Rozumiesz? - Przechodzę od razu do sedna sprawy, ale zaraz tracę mężczyzną zainteresowanie. - Dobrze - mruczę nieprzytomnie, niepomna na to, co właściwie odpowiedział. Czy w ogóle coś mówił. Przyglądam się rozłożonej mapie, idąc przy tym do wyjścia z namiotu. - Tak, dobry pomysł. Możemy najpierw pokręcić się po placu, a potem udać się w inne miejsce. Pójść albo według zasad logiki i udać się do najbliższego punktu. Albo… - zawieszam głos. - Pieprzyć logikę i porządek, jest sylwester - stwierdzam ostatecznie, usta lekko drżą w namiastce uśmiechu. Zaraz zresztą zamykam oczy, jeżdżę palcem po mapie i… - Most Godryka, może być? - dopytuję, obracając się w stronę Urquarta. Wyraźnie oczekując jakiegoś potwierdzenia lub zaprzeczenia.


play with the cat

g e t s c r a t c h e d


Dahlia Meadowes
Dahlia Meadowes
Zawód : kurs wiedźmiej straży, chyba teraz wstrzymany
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
myśli moje obłąkane burzą
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7585-dahlia-meadowes https://www.morsmordre.net/t7653-serein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f140-fleet-street-93-6 https://www.morsmordre.net/t7655-skrytka-nr-1841 https://www.morsmordre.net/t7654-dahlia-meadowes
Re: Plac główny [odnośnik]13.09.19 11:12
Elphie nie miał przyjaciela jako takiego. Wolał spędzać czas na swojej pracy albo szwendaniu się po Londynie bez większego celu w nadziei na to, że ten cel znajdzie go sam. Nie wpadał na spotkania ze znajomymi, bojąc się kolejnego upokorzenia i chociaż bardzo by chciał poczuć się częścią jakiejś grupy, nie umiał znaleźć odpowiedniego dla siebie miejsca. W policji było inaczej — co prawda wiele osób miało go za frajera, to spotykał też porządnych ludzi, a mogąc swoją służbą pomagać innym, czuł się wartościowym człowiekiem. Bardziej niż wtedy, gdy bez przerwy dokuczano mu za duże uszy, dziwne imię czy bycie fajtłapą. Ludziom jego pokroju ciężko było znaleźć przyjaciół na całe życie, a na pewno w okresie między dzieciństwem a dorosłością. Bo Urquart zdecydowanie jeszcze nie dorósł, pozostając zawieszonym między dwoma światami. Nie brakowało mu specjalnie większych imprez czy wyjść po nocy do pubu — nie miał z kim tak spędzać czasu. Ostatnio spotkał się tak z Jamie, ale ona była jego kuzynką. To więc się nie liczyło do grona koleżanek i kolegów. W szkole mocno kumplował się z Rianem Bulstrode, ale odkąd rodzice szlacheckiego syna dowiedzieli się, że ten zbytnio oddaje się niewłaściwym znajomościom, kazali zerwać mu kontakty z Elphinstonem. Dlatego po zakończeniu Hogwartu, obaj młodzi czarodzieje mieli tylko jedno wyjście, bo później ówczesny stażysta patrolu egzekucyjnego dostał oficjalne pismo od szanownego lorda Bulstrode, w którym tłumaczył, że nie życzy sobie dalszych prób komunikowania się z jego czystokrwistym synem. Wyraźnie to podkreślił. Ale czy Elphie zamierzał go posłuchać? Oczywiście, że nie! Chciał się dowiedzieć, dlaczego nie mógł się spotkać ze swoim przyjacielem! Rian zawsze był odrzucany przez arystokratów — nie tylko ich dzieci w Hogwarcie, ale z tego, co mówił również i przez samego ojca — jako grubszy, zakompleksiony, zdecydowanie niezainteresowany wielkimi sprawami dzieciak. Wspólnie z Elphiem znaleźli wspólny język, przełamując stereotypy i od tamtego czasu zawsze odszukiwali się w przerwach na zajęcia, a gdy tylko się dało, siadali wspólnie w ławce. Gryfon i Puchon w duecie nie byli niczym nowym, ale wszyscy wiedzieli, że tej dwójce można było przykleić do pleców łatki z napisem frajerzy. Jako bardziej odważny Urquart bronił kumpla, budząc w sobie tę charakterystyczną nutę opieki nad innymi, a Rian jako zdecydowanie mądrzejszy, wspomagał go w nauce. Zawsze trzymali się razem i żadna wysoka lordowska mość nie miała ich rozdzielać! A może jednak? Gdy w końcu jednak udało się dotrzeć do byłego Puchona, był w towarzystwie swoich rodziców i Elphie nie spodziewał się, że odtrącenie zaboli go tak mocno. Od tamtej pory już nie miał nikogo bliskiego, woląc mówić do swojej sowy. Dlatego samotność dokuczała mu na tym samym poziomie co Dahlii, chociaż mieli zupełnie inne wyobrażenie o sobie nawzajem.
Patrząc na czarownicę, Elphiemu zdawało się, że ma przed sobą królową bycia fajnym pod każdym względem i to, że nie widział jej jeszcze na żadnej imprezie związane z pracą mógł świadczyć tylko o tym, że była zbyt fajna, żeby się tam pojawić. Albo znajdowała się gdzieś indziej, z resztą swoich odjazdowych znajomych. Młody policjant nigdy nie myślał o sobie w takich kategoriach i nawet nie próbował. Już i tak, że ich połączyli było dla niego jakieś szokujące! Gdyby nie wypadek tego kretyna Brada, zapewne zostałby dołączony do jakiegoś gliniarza starej daty. Albo kazano by mu po prostu stać w miejscu i nie narobić większych kłopotów. Mogąc chodzić dalej niż zezwalano innym uczestnikom Sylwestra w Dolinie Godryka, Elphie miał szansę obejrzeć wszystko z bliska, co jedynie bardziej nakręcało go na doznania. - Ok - odparł dziewczynie, gdy zaczęła wymieniać jakieś zasady. Chociaż Meadowes nie była zainteresowana zbytnio jego odpowiedzią, biorąc za pewnik, że się podporządkuje. Cóż. Był miękką bułką i nie umiał się postawić. Na pewno nie jej. Obserwował jej twarz zamiast trzymaną przez nią mapę, ale nie umiał odwrócić wzroku. To miał być ciekawy wieczór. Musiał być. Najgorszy i najlepszy zarazem Sylwester w jego życiu. - Jasne. Idźmy na Most - rzucił, przytakując dość energicznie, po czym ruszył w ślad za młodą czarownicą opuszczając namiot i czując jak dłonie wyraźnie mu się spociły, chociaż przecież na zewnątrz było tak zimno!

|zt x2


woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7122-elphinstone-urquart#188997 https://www.morsmordre.net/t7135-pan-malfoy#189512 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-szkocja-fair-isle https://www.morsmordre.net/t7134-skrytka-bankowa-nr-1760#189510 https://www.morsmordre.net/t7138-elphie-urquart#189668
Re: Plac główny [odnośnik]13.09.19 14:38
Na głowie Tonksa znajdowała się nieco mniej spektakularna czapka niż ta, ktorą miał na sobie Benjamin. Zwyczajna, szara i prawdopodobnie nie tak ciepła. Na szczęście już niedługo co innego pozwoli im zapomnieć o chłodzie sylwestrowego wieczoru. Miał na myśli oczywiście ognistą. Dlaczego zdecydował się spędzić ten wyjątkowy dla większości czas właśnie z Benem? A dlaczego nie? Jakoś w tym roku nie miał pojęcia z kim innym mógłby udać się na sylwestra w Dolinie. Na pewno nie zamierzał zapraszać żadnej panny. Podejrzewał, że Justine miała inne plany, zresztą ostatnio nie mieli okazji do rozmowy. Zwyczajnie jest to krótka wymiana zdań gdzieś między jej zajęciami a jego pracą. Dlatego ostatecznie stwierdził, że może warto spełnić swoją obietnicę odnośnie ponownego zaproszenia na whisky? Oczywiście mogło zdarzyć się tak, że Wright miał już plany, ale zapewne odrzucenie z jego strony bolałoby mniej niż brak wieści od Elyon. A może lepiej było wyjść w towarzystwie kogoś, kto był w Azkabanie? W swojej pracy miał już okazję otrzeć się o śmierć, ale to... to było zupełnie co innego. Gdy znajdował się w celi z umierającym człowiekiem, a mury ponurej twierdzi zatrzęsły się u podstaw... naprawdę muślał, że ostatnie chwile spędził w obskurnej celi. A później wiadomość o śmierci jednego z nich. Chciał chyba pomilczeć na ten temat w zrozumieniu i nie musieć spławiać pytań w stylu "co się tam stało?"
Na słowa Wrighta i widok kilkulatka, którego z finezją udało mu się uniknąć nie mógł się nie uśmiechnąć. A ta cała paplanina o byciu z kimś ważnym. Gabriel zacisnął dłoń na materiale znajdującym się na klatce piersiowej i spojrzał na Bena. - Auć, to bolało stary - tak, umiejętności aktorskie na najwyższym poziomie. Właściwie to Tonks nie wiedział nic o życiu prywatnym Bena ani o tym czy z kimś się spotyka i jakiej płci była to osoba. Trochę byłoby to dziwne, gdyby on jako mugolak wykazał się wielką nietolerancją dla związku Bena i Percy'ego. Ale nie miał zamiaru ciągnąć nikogo za język, tym bardziej, że jeżeli chodzi o uczucia to był w nich beznadziejny. Prawie rok temu zawalił poważną sprawę, a teraz? Nie chciał tego przyznać, ale właśnie pozwalał, aby rozpadło się to, co mieli z Ely. Cokolwiek to było. - O spędzeniu tego dnia z tą jedyną osobą? Powiedzmy, że rozumiem - powiedział samotnie mieszkający kawaler. Idąc za przykładem Bena, sięgnął po szkoło i po kilkusekudnowej obserwacji stwierdził, że miał jak najbardziej rację. I przechylił szklankę. - Nie wiem, ale jeżeli nie mają tu ognistej to pożałuję, że nie wziąłem jej ze sobą - stwierdził zdegustowany. Nie żeby ostatnimi czasu ognista nie stanowiła znacznej cześci barku w jego domu. Ups?I jak miał wybrnąć z tej sytuacji? - Proste, wtedy musiałbym zachować się jak dżentelmen. A to wyklucza urżnięcie się jak świnia, znaczy godne pożegnanie minionego roku - odparł z niestosowną do wypowiedzi galanterią.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Plac główny [odnośnik]16.09.19 10:56
Szczerze zmartwił się teatralnym okazaniem zranienia przez Tonksa - naprawdę nie chciał wpaść w spiralę zniechęcania do siebie ludzi. I tak u większości znajomych znajdował się na cenzurowanym; nie, żeby rozpaczał z powodu ograniczenia kręgu bliskich, posiadał przecież kogoś niezwykle zaufanego u swego boku, ale w tą sylwestrową noc odczuwał potrzebę rozsiewania wokół siebie przyjaźni a nie dystansu. - Nie no, nie o to mi chodziło, lubię cię, jest z ciebie łebski facet, wiadomo, bo Tonks - odparł szybko, zezując na umięśnioną pierś Gabriela, tak okrutnie przeszytą strzałą odrzucenia. Odkaszlnął, odsuwając wzrok w bok, na wysoką zaspę, mogącą ochłodzić zażenowanie. - Jak tam u Just? Jak się ma? Sporo w tym roku złego ją spotkało... - zmienił szybko temat, zastanawiając się, czy siostra dzieliła się z bratem trudnościami związanymi z kalectwem. Tymczasowym, ale jednak potrafiącym wiele zniszczyć, także w schorowanym umyśle. Wierzył jednak, że blondynka miała w sobie wiele siły, a wsparcie otrzymywane od najbliższych pomoże jej szybko stanąć na nogi. Choćby i metaforycznie. - W ogóle to nie był dobry rok. Cieszę się, że się kończy - mruknął sam do siebie, sięgając po kolejny kieliszek od razu: w ogóle nie poczuł miłego otumanienia alkoholem, szampan przeleciał przez buzię i przełyk nie dodając do krwiobiegu magicznego działania, ale kilka sekund później Ben poczuł specyficzny zapach dzieciństwa. Wilgotnego drewna, świeżo upieczonego drożdżowego ciasta, rozgrzanego piachu unoszącego się w chmurze znad wiejskiej drogi, po której biegł wraz z kuzynostwem w pogoni za kaflem. Uśmiechnął się lekko, w odruchowym rozmarzeniu, na chwilę tracąc kontakt z mroźną rzeczywistością. - Co? Co mówiłeś? - wymamrotał, lekko zdezorientowany, zezując na kieliszek. - Rety, ten trunek coś w sobie ma...ale faktycznie, ognista to nie jest - westchnął, mimo wszystko wypełniony dziwnym poczuciem szczęścia, nagle odmieniającego podejście do tej sylwestrowej nocy. - A jutrzejszy dzień spędzisz z jakąś damą? Która będzie cię pielęnować po tym eleganckim urżnięciu się? Powiedz Benowi, ja ci doradzę, chłopie - objął Gabriela poufale ramieniem, gotów dzielić się z nim złotymi radami - dobrze mu to szło, doskonale sprawdzał się w roli sercowego mentora, a przynajmniej takie miał o sobie mniemanie. Tak naprawdę uparte dopytania o dziewczęta i panny swych kompanów miały na celu odrzucenie tego tematu od niego samego, starego kawalera; zapobiegawczo spychał temat na bezpieczny dla siebie tor, gotów zagadać własną samotność, przykrywając ją kocykiem troski o sprawy miłosne przyjaciół. To do tej pory zawsze się sprawdzało, nie rezygnował więc z kontynuowania podejścia. - A w międzyczasie ruszamy na misję zdobycia zabójczej ognistej - zakomenderował, ciągnąc Tonksa w noworoczny tłum, by dostrzec przy jakimś kramiku pękate beczki ognistej whisky sygnowanej pieczęciami rodu Macmillanów.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Plac główny - Page 2 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Plac główny [odnośnik]17.09.19 14:09
Spotkała dziś wiele osób z których widoku się cieszyła, ale co wydało jej się całkiem naturalne, jak już się za kimś rozglądała to akurat ta osoba nie chciała jej się pokazać. Nie, żeby szukała też jakoś bardzo intensywnie, poszukiwania w takim tłumie i na takim obszarze mijały się z celem, ale zwyczajnie spodziewała się że uda jej się na niego dzisiaj wpaść.
Na Plac Główny zaszła, bo w sumie to zastanawiała się nad jakimiś muzycznymi dedykacjami, szukała w głowie odpowiednich tytułow i właśnie w tej chwili trafiła na przyjaciela - jak tylko zobaczyła znajomą twarz, odstawiła przepiękny slalom międzyludzki, nową dyscyplinę sportu, którą powinni zarejestrować po tym wielkim spędzie, a Lil na pewno postara się o mistrzostwo.
Wskoczyła mu na plecy od tyłu, żeby się przytulić, a kiedy ów kolorowy człowiek się odwrócił i okazał się nie być Floreanem Fortescue, poczerwieniała na twarzy. Na szczęście ów jegomość był rozweselony i raczej przyjął to jako okazję do pozaczepiania i żartów, niż złości, przeprosiła więc i wciąż czerwona na twarzy ruszyła przed siebie uznając, że napije się szampana, kiedy znów go zobaczyła. Chyba. Stał profilem do niej i chyba się rozglądał, podeszła tym razem powoli i spokojnie.
- Flo? - spytała, choć tym razem widząc twarz wiedziała, że się nie myli. - Chodzi tu jakiś twój sobowtór i ściąga przytulenia jakie ci się należą, uważaj na niego. - rzuciła niezbyt poważnie, przyglądając mu się jednak. Nie wiedziała jak się zachować, a przez jej głowę przebiegało mnóstwo myśli. Po chwili po prostu go przytuliła.
- Jak się trzymasz? - spytała wprost. - Chciałam pisać, ale... nie wiedziałam co. - przyznała wprost. Nie miała zdolności przelewania emocji na papier i miała poczucie, że jej zapisane gdzieś słowa nikomu nie mogą pomóc. Wtedy postanowiła, że po prostu Flo odwiedzi, chciała przyjść jutro, choć w gruncie rzeczy spodziewała się że spotka go tutaj w Sylwestra. I stało się. Tylko co teraz?
- Wiesz, że gdybym mogła ci w czymkolwiek pomóc to masz mówić? - dodała zaraz, choć nie wiedziała co mogłaby dla niego zrobić. Jeśli jednak czegoś będzie mu trzeba, chciała dać Flo do zrozumienia, że może na nią liczyć. Trochę się plątała. Trochę nie wiedziała. Czy w ogóle powinna z tym wyskakiwać tak tutaj, kiedy Flo pewnie przyszedł odreagować?
To było trudne. Wszystko było. Nie była pewna czy chce dokładnie wiedzieć co się stało, czytała artykuł, słyszała plotki, przerażało ją to. Komu przyszło do głowy by niszczyć komuś dom, zwykłą lodziarnię? Kiedy się nad tym zastanawiała, dopiero docierało do niej, że w gruncie rzeczy to szczęście że Flo i Floka w ogóle wyszli z tego cało. Aż przeszły ją dreszcze na samą myśl.
- Chciałeś napisać jakąś dedykację? - zagadnęła po chwili trochę niepewnie. Nie chciała go dobijać, nie wiedziała co mówić.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284

Strona 2 z 25 Previous  1, 2, 3 ... 13 ... 25  Next

Plac główny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach