Palarnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Palarnia
Palarnia jest kolejnym salonem znajdującym się w pograniczu głównej sali balowej, zwykle przez otwarte drzwi kierują się do niej mężczyźni zajęci politycznymi debatami - rzadziej towarzyszące im kobiety. Na stołach, prócz popielnic, papierośnić oraz cygeretek, niemal zawsze stoi przynajmniej kilka butelek ognistej whisky oraz Toujur Pour - i szklaneczki na alkohol. Miękkie wyścielane aksamitami i wyłożone miękkimi poduszkami kanapy sprzyjają dłuższym dyskusjom. Widok z okien rozciąga się na zjawiskowe ogrody, a w tle doskonale słychać muzykę dobiegającą z sali balowej.
Zimowy BalDegustacja win
Po wszystkich pomieszczeniach Hampton Court krążą elegancko ubrani kelnerzy oferujący gościom degustację najlepszych win świata. Na lewitującej tacy można dojrzeć kieliszki różniące się zawartością, zarówno ze względu na jej kolor, ale także gęstość, którą można dostrzec na ściankach, jak i ilością lub brakiem bąbelków. Aby skosztować wina należy rzucić kością k20 i odczytać poniższy wynik.
Czarodziejskie Koktajle
W Hampton Court, prócz kelnerów roznoszących wino można natknąć się na kelnerów z kolorowymi koktajlami. Kuszą swoim kolorem, a także zapachem. Aby skosztować jednego z interesująco wyglądających drinków należy rzucić kością k10 i odczytać poniższy wynik. Jeśli postać spożyje pięć koktajli lub więcej należy się skontaktować z Mistrzem Gry.
Degustacja
Po wszystkich pomieszczeniach Hampton Court krążą elegancko ubrani kelnerzy oferujący gościom degustację najlepszych win świata. Na lewitującej tacy można dojrzeć kieliszki różniące się zawartością, zarówno ze względu na jej kolor, ale także gęstość, którą można dostrzec na ściankach, jak i ilością lub brakiem bąbelków. Aby skosztować wina należy rzucić kością k20 i odczytać poniższy wynik.
- Spoiler:
1. Barolo 1956 - To czerwone wino z Piemontu to niewątpliwie jedno z najbardziej uznanych i rozpoznawalnych włoskich win na świecie. Jego ojcem jest mąż stanu, hrabia Camillo Benso Cavour. Dojrzewa w małych barrique z dębu francuskiego, otrzymując dzięki nim nieco bordowskiego charakteru. Otrzymywane w 100% z winorośli nebbiolo o ciemnej skórce. Szlachetne o łagodnej taninie. W bukiecie można odnaleźć nutę skóry i pieprzu.
2. Clos Mazeyres - Francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
3. Chateau Vray Canon Boyer 1954 - To doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
4. Chateau La Tour de Marbuzet 1953 - Wyjątkowe wytrawne wino pochodzące z winnicy o bogatej historii. Pierwotnie była częścią wielkiej posiadłości Château MacCarthy, podzielonej i sprzedanej w 1854 r. Panu Laurentowi Mathé, jednemu z najznakomitszych francuskich winiarzy. Ręczne, niemagiczne zbiory umożliwiają kontrolowany wybór winogron. Wino Tour de Marbuzet jest przechowywane w jednej czwartej w nowych beczkach, a trzy czwartej w drewnianych kadziach. Posiada bogaty i pikantny aromat o mocnej budowie. La Tour de Marbuzet to mieszanka 40% Cabernet Sauvignon, 40% Merlot i 20% Cabernet Franc. Nos jest typowy dla win wytwarzanych z dojrzałych winogron Bordeaux, w których dominują pikantne aromaty lukrecji, gałki muszkatołowej, wanilii i dojrzałych jagód. W ustach wydaje się doskonale skomponowane, proste, gładkie, gęste.
5. Chateau Marienlyst 1952 - Wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
6. Chateau le Cauze 1955 - Klasyczne, dobrze wykonane wino oferujące intensywny aromat owoców i trufli. Jest wyrafinowane i dobrze wyważone na podniebieniu. Posiada głęboki rubinowy kolor, nuty czarne o średniej intensywności: śliwki, czarnej wiśni, dębu, cedru, tostów, tytoniu, kawy. Na podniebieniu jest średnio kwasowe.
7. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
8. Château Clos Mansio Blaye Côtes de Bordeaux - Czerwone, wytrawne wino z winogron Malbec i Merlot. Pochodzi z winiarni Château Cailleteau Bergeron w Bordeaux. Wyczuwa się w nim duży i wyraźny wyraz jeżyn, suszonych śliwek i ziaren kawy. Ciekawy smak o przyzwoitej długości, z lekkimi, bardzo dobrze wyważonymi taninami i utrzymującym się nieco kwaśnym wykończeniem.
9. Blaye Côtes de Bordeaux Rouge - Czerwone wytrawne wino z Blaye Côtes de Bordeaux. Ma dobrze zrównoważony smak z ciemną dominacją owoców i pieprzu, tak jak powinien. Ciemno bogaty owoc merlot. Z łatwością można wyczuć jeżyny. Dość miękkie i owocowe. Subtelne taniny i ładne średnie wykończenie z dobrym ciepłem i trwałością.
10. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
11. Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
12. Moscato Giallo 1900 - To białe, włoskie wino z Południowego Turolu, specjalnie sprowadzone dla Adalaide Nott przez znakomitego włoskiego konesera win. Posiada intensywny bukiet słodkich owoców, jest lekkie, kwiatowe o lekkich taninach.
13. Chateau Lamanceau - Francuskie czerwone wytrawne wino z Blaye. Ma dobrze wyważony, choć początkowo wyjątkowo niepozorny smak. Posiada lekko owocową nutę i doskonałe, ciężkie zakończenie.
14. Chateau Larose-Bayard - Czerwone, francuskie, półwytrawne. Wino jest relatywnie lekkiej budowy, a w kieliszku prezentuje piękną, ciemno-rubinową barwę. W nosie dominują aromaty owocowe i roślinne. Wyczuwalne są śliwki, porzeczki i fiołki. Całość wieńczy długi i czysty finisz.
15. Wino Chateau de Serame Corbieres - Czerwone, wytrawne wino z Langwedocji. Chateau de Serame Corbieres to wino łączące owoce jagód z ziołowymi i pieprznymi tonami. Średnio intensywne wino ze zbalansowaną kwasowością i miękkimi taninami. Idealnie komponuje się z dziczyzną.
16. Chateau Peyrou - Pochodzące z Castillon - Côtes de Bordeaux czerwone i wytrawne. Niezwykle ciemne wino, składające się głównie ze szczepów Merlot i Cabernet Franc. Na podniebieniu czuć ciemne owoce leśne i porzeczki. Cechuje się doskonałą równowagą między kwaskowatością, a słodyczą. Posiada lekkie taniny i doskonałe, wyraziste zakończenie.
17. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
18. Rioja - Białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
19. S'Emilion L'Angelus 1955 - Wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
20. Senorio de los LLanos - Czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
W Hampton Court, prócz kelnerów roznoszących wino można natknąć się na kelnerów z kolorowymi koktajlami. Kuszą swoim kolorem, a także zapachem. Aby skosztować jednego z interesująco wyglądających drinków należy rzucić kością k10 i odczytać poniższy wynik. Jeśli postać spożyje pięć koktajli lub więcej należy się skontaktować z Mistrzem Gry.
- Spoiler:
1. Kanał La Manche - to niezwykle mocny, wytrawny drink, który przepływa przez gardło z olbrzymim trudem z powodu swojej gęstości — jest bardzo zimny, a po wypiciu długo go czuć na języku, podniebieniu i gardle. Ma słodkawy posmak, choć przeważają nuty egzotyki — pomarańczy, cytryn, ananasa i marakui. Wyraźny smak cytrusów sprawia, że po jego wypiciu czujesz się pobudzony do działania, zachęcony do tańców, żartów. Rozbawia, ale także szybko i na długo upija. Największym zaskoczeniem koktajlu jest jednak jego niesamowita siła przyciągania myślami — nim go skończysz kelner natychmiast pojawia się u twojego boku i oferuje kolejny do degustacji.
2. Big Ben - to bardzo słodki koktajl na bazie wermutu, wódki waniliowej i syropu z marakui. Jest relatywnie słaby, rozcieńczony wodą sodowaną, ale przez swoją słodycz dla miłośników brutów wydaje się nie do wypicia. Owocowy aromat odurza i hipnotyzuje. Jego picie wywołuje mrowiące uczucie niepewności. Masz wrażenie, że jesteś ja językach wszystkich. Jeśli lubisz słodkie alkohole, czujesz się dobrze z tym — napewno mówią o tobie dobrze. Masz ochotę na kolejnego drinka. Jeśli wolisz wytrawne alkohole, masz przeczucie że jesteś obmawiany za plecami, co wywołuje chwilowe rozdrażnienie. Czujesz potrzebę opuszczenia tej sali.
3. Egzekutor - to koktajl bez litości. Mocny, orzeźwiający, w dużych ilościach zabójczy. Tequila, wódka, likier galliano i przypalony rozmaryn. Ma zielonkawy kolor i dymi się odrobinkę. Zachęca do podejmowania ryzyka, ośmiela i podbija pewność siebie. Nie lubisz tańczyć? Egzekutor sprawi, że będziesz pierwszy na parkiecie. Nie lubisz owoców morza? Ten drink sprawi, że czym prędzej sięgniesz po afrodyzjaki, za którymi nie przepadałeś. A może towarzyszy ci ktoś, kogo nie darzyłeś sympatią? Prawdopodobnie nagle odkryjesz w nim zupełnie nowego człowieka.
4. Wesoła Szelma - to mieszanka ciemnego karaibskiego rumu z sokiem z limonki, kostką lodu i kostką cukru. Błyskawicznie poprawia nastrój. Sprawia, że uśmiech staje się bardziej czarujący, a oczy stają się błyszczące. W małych ilościach nie uderza szybko do głowy, ale ze względu na swoją ciężkość nadmiar przyprawia o potworny ból następnego dnia. Wyostrza humor — w trakcie picia Szelmy jesteś bardziej skłonny do żartowania, ale także niezobowiązującego flirtu.
5. Veritaserum - to wyjątkowy koktajl szybko uderzający do głowy. Działa błyskawicznie i mocno, ale równie szybko mijają jego efekty uboczne. Od wody różni go niezwykła ilość musujących bąbelków, od szampana zaś niemalże przezroczysty kolor. Ma wytrawny smak, ale pozbawiony jest goryczki przez, co szczególnie umiłowany jest przez kobiety. Pije się go szybko i często sięga po kolejny. Jego wyskokowa natura rozwiązuje język z łatwością i skłania do wyjawiania sekretów i zmniejszania dystansu. Rozwiązująca język moc alkoholu zachęca do plotkowania o innych, komentowania ich wyglądu, a także zwiększa pragnienie wyciągania tajemnic od innych.
6. Antidotum Sour - to lekki koktajl z wódką i sokiem czarnego bzu. Słodki, ale nieprzesadnie, dzięki puszystej jak chmura piance pływającej na powierzchni. Wprowadza w przyjemny nastrój, spokój, błogość. Wywołuje też uczucie zmęczenia i senność. Pobudza apetyt na tyle, że szybko decydujesz się na degustację oferowanych przez kuchnię dań i przystawek.
7. Tradycyjny - Słodko-gorzki koktajl z ginem to prawdziwy klasyk na salonach. Wyraźne nuty korzenne i ziołowe pobudzają, ale jednocześnie otulają. Ciężkość w smaku sprawia, że jest to koktajl pity raczej powoli z dużą ilością lodu. Odrobinę się dymi i połyskuje. Ma kolor złota. Aromat goździków, cynamonu, imbiru i anyżu kojarzy się ze świętami. Spożyty w dużych ilościach może skutkować dolegliwościami żołądkowymi, ale w niewielkich jest doskonały na trawienie. Sprawia też, że rozmówcy wydają się pijącemu przyjemniejszy, sympatyczniejsi, ciekawsi. Pozwala przełamać granice i dystans nawet z nowopoznanym osobami, niosąc uczucie bycia w domu, przy kominku w towarzystwie najbliższych.
8. Mandragora - to nowatorska i nietypowa mieszanka wina musującego, wermutu, ginu i soku z czarnej pożeczki. To drink ostry, intensywny w smaku i zapachu. Pobudza, ale także w dużych ilościach wywołuje frustracje, a szczypta chili, potęguje działanie alkoholu. Może wywoływać zdenerwowanie, irytację i gniew, które jednak łatwo jest opanować, przepędzić i przekuć w coś innego — jak pożądanie, jeśli tylko jest ku temu okazja.
9. Ogniste Serum - to klasyk na bazie najlepszej szkockiej whisky. Wyczuwalny smak tropikalnych owoców, ale też miodu, wanilii i karmelu, a także drewna sprawia, że jest to idealny towarzyszysz tytoniu i wszelakich kadzideł. Kolor jest bursztynowy, przejrzysty i wyraźny. Skutkiem ubocznym jego picia jest wzmożona potrzeba stymulacji bodźców, przede wszystkim dotyku. Kiedy alkohol zbyt długo trzymany jest w dłoni traci barwę na słomkowożółtą i staje się niesmaczny.
10. Klątwa czarnoksiężnika - to koktajl na bazie palonego rumu, kawy i likieru. Jest lekko słodkawy, dymny, intensywny i orzechowy w smaku. Ma niemalże całkiem czarny kolor. Jego wypicie nastraja pozytywnie, dodaje odwagi, wzmacnia poczucie wartości, uczucie dumy i satysfakcji. Jeśli dręczą cię wątpliwości — mijają natychmiastowo. Jeśli coś spędza ci sen z powiek, mija, pozwalając ci cieszyć się chwilą i momentem. Osoba, która ci towarzyszy staje się najważniejsza i najbardziej błyskotliwa ze wszystkich, które cię otaczają.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.01.25 12:35, w całości zmieniany 1 raz
Rosierowie w przeszłości byli mi obojętni; to od feralnego sabatu lata temu zaczęli budzić moje wątpliwości i niechęć. I choć lady Colette wyglądała jak idealna kandydatka na sabatową partnerkę – młoda, z klasą, niewinna w spojrzeniu – wiedziałem, że z rodziną Rosierów niewiele rzeczy jest tak proste, jak się wydaje. Cień jej siostry zdawał się wisieć nade mną i moimi myślami, czy tego chciałem, czy za wszelką cenę pragnąłem uniknąć. I jeszcze ta cała lady Lestrange... czy lady doyenne Rosier, jak się teraz nazywała. Wciąż pamiętałem, jak potraktowała mojego kuzyna. Najwidoczniej Nottowie nie mieli szczęścia do kobiet, które coś łączyło z tą rodziną.
Nie byłem pewien, jak Lucius zamierzał podejść do tej znajomości. Może to był tylko taniec – krótkie uniesienie sabatowego wieczoru, bez większych konsekwencji. Ale znałem już go na tyle, by wiedzieć, że nie boi się ryzyka, zwłaszcza jeśli to ryzyko wydaje się opłacalne i szalone. Był ambitny społecznie, może nawet bardziej niż ja w jego wieku, i choć doceniałem to w nim, czasem obawiałem się, że jego pewność siebie może stać się jego zgubą.
- Sir Gahalad? - zapytałem z leniwym uśmiechem. - Nie wiem, czy się obrazić, Luciusie. Czyżby to, że przyszedłem sam, bez żadnej uroczej niewiasty u boku, czyni ze mnie od razu najczystszego spośród zebranych? Wtedy i ty doskonale pasujesz do tego opisu- drążyłem z teatralnym wyrzutem, delektując się kolejnym łykiem palącego alkoholu. Jego ostra nuta zaczynała wygrywać coraz głośniejsze tony w mojej głowie; lekki szum przedzierał się przez ciszę palarni. Malfoy siedział naprzeciw mnie, opierając się o podłokietnik fotela w nonszalanckiej pozie, która zdawała się mówić, że świat należy do niego – i być może faktycznie tak sądził. Cóż, młodość musiała się wyszumieć; jego trwała w pełni, nie mogłem zaś swoim zgorzknieniem psuć mu dzisiejszego wieczoru. Czy to była troska? Lucius był młodszy, mniej doświadczony, ale na swój sposób przypominał mnie, kiedy sam stawiałem pierwsze kroki w tym świecie.
- Jestem przekonany, że twoja wnikliwa analiza oczu lady Rosier wynika z wrodzonego zamiłowania do kobiecej anatomii, nie jest zaś efektem zbyt dużej dawki ziela pochodzącego z niepewnego źródła – powiedziałem zastanawiając się jednocześnie, jak zwrócić mu uwagę o potencjalnym niebezpieczeństwie grożącym ze strony kobiet rodu Rosierów. Porywczość młodszego Malfoya mogłem porównać jedynie do swoich głupich wyskoków i nieprzemyślanych decyzji, a zbyt dobrze pamiętałem przecież tę, która wygnała mnie na lata z Anglii. - Przemówię doświadczeniem starszeństwa, mój drogi: rozejrzyj się w stawie dokładnie, zanim wyłowisz odpowiednią złotą rybkę. A staw, jak widzisz, jest w tym roku wyjątkowo głęboki. - Przestroga, którą mogłem wyrazić w subtelny sposób, dając mu możliwość wyciągnięcia własnych wniosków, zabrzmiała na poły ironicznie, na poły poważnie.
Stała sympatia. Lucius mówił to z takim lekceważeniem, jakby było to najprostsze zadanie na świecie – zdobyć czyjeś zaufanie, uczucie, przyjaźń, a jednak znałem go na tyle, by wiedzieć, że w tej beztrosce kryje się wyzwanie, które mógłby zrealizować, gdyby tego pragnął. Z czystej przekory, aby sprawdzić, czy naprawdę mógłby to zrobić. Czym się motywował, pozostawało dla mnie zagadką.
- Kogo porwałem do tańca? Oczywiście, mimo największego szacunku do lady Colette, że miałem możliwość zatańczenia z najwspanialszą partią dzisiejszego wieczoru, Luciusie – spojrzałem na niego z pewnym pobłażaniem wynikającym nie tyle z ironii, co z sympatii do tego jasnowłosego młokosa. - Poprosiłem o taniec ciotkę Adę, a kogóżby innego. - Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli wychyliłem napój do końca, odstawiając pusty kielich na stolik. Gdzieś w kącie czaił się domowy skrzat gotowy zapełnić pustkę naczynia, ale gestem dłoni nakazałem mu się nie zbliżać.
Nie byłem pewien, jak Lucius zamierzał podejść do tej znajomości. Może to był tylko taniec – krótkie uniesienie sabatowego wieczoru, bez większych konsekwencji. Ale znałem już go na tyle, by wiedzieć, że nie boi się ryzyka, zwłaszcza jeśli to ryzyko wydaje się opłacalne i szalone. Był ambitny społecznie, może nawet bardziej niż ja w jego wieku, i choć doceniałem to w nim, czasem obawiałem się, że jego pewność siebie może stać się jego zgubą.
- Sir Gahalad? - zapytałem z leniwym uśmiechem. - Nie wiem, czy się obrazić, Luciusie. Czyżby to, że przyszedłem sam, bez żadnej uroczej niewiasty u boku, czyni ze mnie od razu najczystszego spośród zebranych? Wtedy i ty doskonale pasujesz do tego opisu- drążyłem z teatralnym wyrzutem, delektując się kolejnym łykiem palącego alkoholu. Jego ostra nuta zaczynała wygrywać coraz głośniejsze tony w mojej głowie; lekki szum przedzierał się przez ciszę palarni. Malfoy siedział naprzeciw mnie, opierając się o podłokietnik fotela w nonszalanckiej pozie, która zdawała się mówić, że świat należy do niego – i być może faktycznie tak sądził. Cóż, młodość musiała się wyszumieć; jego trwała w pełni, nie mogłem zaś swoim zgorzknieniem psuć mu dzisiejszego wieczoru. Czy to była troska? Lucius był młodszy, mniej doświadczony, ale na swój sposób przypominał mnie, kiedy sam stawiałem pierwsze kroki w tym świecie.
- Jestem przekonany, że twoja wnikliwa analiza oczu lady Rosier wynika z wrodzonego zamiłowania do kobiecej anatomii, nie jest zaś efektem zbyt dużej dawki ziela pochodzącego z niepewnego źródła – powiedziałem zastanawiając się jednocześnie, jak zwrócić mu uwagę o potencjalnym niebezpieczeństwie grożącym ze strony kobiet rodu Rosierów. Porywczość młodszego Malfoya mogłem porównać jedynie do swoich głupich wyskoków i nieprzemyślanych decyzji, a zbyt dobrze pamiętałem przecież tę, która wygnała mnie na lata z Anglii. - Przemówię doświadczeniem starszeństwa, mój drogi: rozejrzyj się w stawie dokładnie, zanim wyłowisz odpowiednią złotą rybkę. A staw, jak widzisz, jest w tym roku wyjątkowo głęboki. - Przestroga, którą mogłem wyrazić w subtelny sposób, dając mu możliwość wyciągnięcia własnych wniosków, zabrzmiała na poły ironicznie, na poły poważnie.
Stała sympatia. Lucius mówił to z takim lekceważeniem, jakby było to najprostsze zadanie na świecie – zdobyć czyjeś zaufanie, uczucie, przyjaźń, a jednak znałem go na tyle, by wiedzieć, że w tej beztrosce kryje się wyzwanie, które mógłby zrealizować, gdyby tego pragnął. Z czystej przekory, aby sprawdzić, czy naprawdę mógłby to zrobić. Czym się motywował, pozostawało dla mnie zagadką.
- Kogo porwałem do tańca? Oczywiście, mimo największego szacunku do lady Colette, że miałem możliwość zatańczenia z najwspanialszą partią dzisiejszego wieczoru, Luciusie – spojrzałem na niego z pewnym pobłażaniem wynikającym nie tyle z ironii, co z sympatii do tego jasnowłosego młokosa. - Poprosiłem o taniec ciotkę Adę, a kogóżby innego. - Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli wychyliłem napój do końca, odstawiając pusty kielich na stolik. Gdzieś w kącie czaił się domowy skrzat gotowy zapełnić pustkę naczynia, ale gestem dłoni nakazałem mu się nie zbliżać.
| Stąd
Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Serce kołatało w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć; wzrok non stop uciekał w stronę parkietu, gdzie ona tańczyła z nikim innym, jak swoim własnym mężem, i w jakiś niewytłumaczalny sposób było to nie do wytrzymania. Zaciskając pięści, odszedł od widowni, bo jak wyglądałoby to z boku – że obserwuje ich z rumieńcem na twarzy? Dotyk jej ciała, choć przez rękawiczkę, rozbudził w nim wszelkie niepotrzebne myśli, które były dość zrozumiałe, zważywszy na jej pochodzenie, a jednocześnie poruszały go wręcz absurdalnie silnie! Wiedział, że nie jest w stanie być z nią w tym samym pomieszczeniu, bo nawet chwila nieuwagi mogła kosztować go odsunięcie całej chłodnej pozy obserwatora i zamienić ją w adoratora, a przecież silnie stronił od plotek. Mimo to, niespotykanie błyszczące oczy i bardziej żywa kolorystyka na polikach mogły już coś zasugerować... Na całe szczęście godzina wskazywała już niemal wpół do północy, a może zegar również zaczął płatać figle, tak jak zdradliwe serce i umysł? Ciężko było mu polegać na czymkolwiek związanym z własnymi zmysłami i poczuciem rzeczywistości. Jeśli to właśnie nazywano zauroczeniem, a może nawet miłością, to nigdy więcej nie zamierzał tego czuć. Potrzebował pomocy, bo sztywne zasady zbyt mocno tłamsiły wszystko, co działo się w środku, i nie wiedział... nie był dość... po prostu czuł, jak coraz bardziej spada maska opanowania. Próbując przestać myśleć o niej, wspominał coraz więcej. Musiał odetchnąć, a gdyby nie to, że zdołał zauważyć z daleka idącego w jego kierunku właściciela gąszczu perfekcyjnie ułożonych blond włosów z rzemieniem i charakterystyczną marynarką w kolorze srebra o haftowanych celtyckich wzorach, już by się poddał i wyszedł. Armand.
Momentalnie zwolnił kroku i otworzył szerzej oczy, jakby w zaskoczeniu. Faktycznie był skołowany, jednak głównie przez to, co działo się w jego głowie i organizmie w stosunku do postaci, z którą rozstał się niemal zaraz po tańcu. Złapał wzrokiem oko towarzysza i niepozornym ruchem głowy wskazał, aby się spotkali. Dobrze wiedział, że lord Malfoy rozpozna rodzaj cichego zawołania, które, wraz z upitym niemal jednym haustem koktajlem niesionym na tacy przez kelnera, zamieniło się w kiwnięcie głową w stronę otwartego wejścia do palarni. Powodem była okropna słodycz, która niczym strzał nagłej świadomości przypomniała mu, że ktoś może go obserwować, a nawet obmawiać. Poczuł niepokój i niemal rozejrzałby się za źródłem tego wrażenia, jednak zanim nawet się poruszył, poczuł mocne uderzenie alkoholu. Nie chciał już więcej stać w tym korytarzu – był zbyt długi, a wszyscy zdawali się na niego patrzeć. Paranoja po wypiciu Big Bena zaczęła pikować coraz wyżej, niepokojąc umysł, który nigdy wcześniej nie przeżywał takich wirów uczuć. Zbyt żywiołowym krokiem, z na siłę przystopowaną sztywną sylwetką, nie wyglądał zbyt wyrafinowanie, a jednak goście – szczególnie obecni w palarni – nie zwracali nawet na niego uwagi, kiedy przestąpił próg pomieszczenia. Wchodząc powstrzymywał się od kaszlu zarówno po niesmacznym napitku, jak i silnie zadymionego miejsca. Godzina była już na tyle późna, by móc sobie nieco pofolgować z naturalnym utrzymaniem fasonu, co sam również starał się robić, jednak z całkiem innego powodu niż alkohol, który rozgrzał mu gardło. Być może właśnie tego potrzebował? Zastanawiając się nad tym, co ze sobą zrobić i co powiedzieć Armandowi, czuł potrzebę sięgnięcia po kolejny koktajl.
Zweryfikowawszy, że w pomieszczeniu nie ma nikogo z dobrze znanych sobie twarzy, zdecydował się zostać w środku. Przystanął z boku pomieszczenia, zwracając szczególną uwagę na to, aby nie stać obok nikogo z obecnych, bo do wysłuchania jego słów nie były potrzebne żadne uszy oprócz jego i jednookiego lorda Malfoy. Nieco nerwowym ruchem, widocznym z bliska, poprawiał srebrzystą rękawiczkę, skupiając również na niej swoje mgliste i błyszczące spojrzenie. Chciał wrócić do znanych sobie czterech ścian. Potrzebował zamknąć się gdzieś, gdzie dostęp do niej nie będzie tak prosty, a paląca potrzeba choćby przytrzymania jej dłoni na dłużej niż trzy sekundy byłaby jedynie szybką myślą, a nie realną możliwością. Przez swoje niemal zakłopotanie niemal umknęło mu podejście jasnowłosego, który z pewnością mógł już z daleka stwierdzić, że coś się wydarzyło, bo wyczulenie na otoczenie Wilhelma gdzieś zwyczajnie wyparowało.
– Muszę już wrócić do Shropshire... – z cieniem niepewności w głosie próbował powiedzieć coś Armandowi, jednak żadne z tych słów, które plątały się w jego umyśle, nie miały wystarczającej siły przebicia. Odetchnął głęboko i w końcu spotkał wzrokiem drugiego lorda, pokazując mu swoje tak nietypowe i skołowane oblicze z rumieńcem oraz niemalże szczenięcym spojrzeniem. – Moje myśli są zbyt skupione na lady Imo... – przerwał nagle, jakby bojąc się, że ktoś zdoła usłyszeć myśli z jego głowy, a te wędrowały w nieznane ścieżki. – Nie mogę przestać o niej myśleć, co jest irracjonalne i pozbawione sensu, a najprawdopodobniej oznaką szaleńczej miłości, którą od niespełna... – spojrzał na zegar – dwunastu minut przeżywam. Nie widziałem jej od tego czasu, co jest zwyczajną katorgą, będącą jednocześnie największym kuriozum, bo przecież nie rozmawialiśmy od dobrych kilku lat... na domiar tego przecież jest zamę... – przerwał ponownie, jakby w przestrachu przed gumowym uchem, które niepotrzebnie wyłapie hasła i powiąże to w niepoprawny ciąg pseudo-logiczny. Z pewnością Armand był w stanie wyłapać kim jest lady będąca w czasach szkolnych jedną z niewielu relacji Wilhelma ze światem kobiet, a z którą jego drogi się rozeszły. Nie było ich przecież wiele. Nienaturalny słowotok wylewający się z jego zwykle zamkniętych i powściągliwych ust był kolejną cegiełką dziwów, jakie były widoczne w postawie szarganego emocjami bruneta.
– Czy będę w stanie dalej bez niej żyć? – spytał się pod nosem, ni to Armanda, a tym bardziej siebie, po prostu rzucając w przestrzeń jedno z tych banalnych zdań układanych w tragediach, których nie czytał, a o których słyszał. Duchowe pytanie było najmniej odpowiadającym jego osobie, jednak nie miało to w tym momencie znaczenia, bo myśli już dawno odpłynęły mu w głębiny nieznane i niepożądane. Wszystko zdawało się być już poza jego kontrolą, bo nawet analityczny umysł nie sprowadzał go na ziemię prostą myślą, że Imogen mogła zwyczajnie go oczarować swoimi genetycznymi zdolnościami.
| Pierwszy wylosowany Big Ben
Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Serce kołatało w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć; wzrok non stop uciekał w stronę parkietu, gdzie ona tańczyła z nikim innym, jak swoim własnym mężem, i w jakiś niewytłumaczalny sposób było to nie do wytrzymania. Zaciskając pięści, odszedł od widowni, bo jak wyglądałoby to z boku – że obserwuje ich z rumieńcem na twarzy? Dotyk jej ciała, choć przez rękawiczkę, rozbudził w nim wszelkie niepotrzebne myśli, które były dość zrozumiałe, zważywszy na jej pochodzenie, a jednocześnie poruszały go wręcz absurdalnie silnie! Wiedział, że nie jest w stanie być z nią w tym samym pomieszczeniu, bo nawet chwila nieuwagi mogła kosztować go odsunięcie całej chłodnej pozy obserwatora i zamienić ją w adoratora, a przecież silnie stronił od plotek. Mimo to, niespotykanie błyszczące oczy i bardziej żywa kolorystyka na polikach mogły już coś zasugerować... Na całe szczęście godzina wskazywała już niemal wpół do północy, a może zegar również zaczął płatać figle, tak jak zdradliwe serce i umysł? Ciężko było mu polegać na czymkolwiek związanym z własnymi zmysłami i poczuciem rzeczywistości. Jeśli to właśnie nazywano zauroczeniem, a może nawet miłością, to nigdy więcej nie zamierzał tego czuć. Potrzebował pomocy, bo sztywne zasady zbyt mocno tłamsiły wszystko, co działo się w środku, i nie wiedział... nie był dość... po prostu czuł, jak coraz bardziej spada maska opanowania. Próbując przestać myśleć o niej, wspominał coraz więcej. Musiał odetchnąć, a gdyby nie to, że zdołał zauważyć z daleka idącego w jego kierunku właściciela gąszczu perfekcyjnie ułożonych blond włosów z rzemieniem i charakterystyczną marynarką w kolorze srebra o haftowanych celtyckich wzorach, już by się poddał i wyszedł. Armand.
Momentalnie zwolnił kroku i otworzył szerzej oczy, jakby w zaskoczeniu. Faktycznie był skołowany, jednak głównie przez to, co działo się w jego głowie i organizmie w stosunku do postaci, z którą rozstał się niemal zaraz po tańcu. Złapał wzrokiem oko towarzysza i niepozornym ruchem głowy wskazał, aby się spotkali. Dobrze wiedział, że lord Malfoy rozpozna rodzaj cichego zawołania, które, wraz z upitym niemal jednym haustem koktajlem niesionym na tacy przez kelnera, zamieniło się w kiwnięcie głową w stronę otwartego wejścia do palarni. Powodem była okropna słodycz, która niczym strzał nagłej świadomości przypomniała mu, że ktoś może go obserwować, a nawet obmawiać. Poczuł niepokój i niemal rozejrzałby się za źródłem tego wrażenia, jednak zanim nawet się poruszył, poczuł mocne uderzenie alkoholu. Nie chciał już więcej stać w tym korytarzu – był zbyt długi, a wszyscy zdawali się na niego patrzeć. Paranoja po wypiciu Big Bena zaczęła pikować coraz wyżej, niepokojąc umysł, który nigdy wcześniej nie przeżywał takich wirów uczuć. Zbyt żywiołowym krokiem, z na siłę przystopowaną sztywną sylwetką, nie wyglądał zbyt wyrafinowanie, a jednak goście – szczególnie obecni w palarni – nie zwracali nawet na niego uwagi, kiedy przestąpił próg pomieszczenia. Wchodząc powstrzymywał się od kaszlu zarówno po niesmacznym napitku, jak i silnie zadymionego miejsca. Godzina była już na tyle późna, by móc sobie nieco pofolgować z naturalnym utrzymaniem fasonu, co sam również starał się robić, jednak z całkiem innego powodu niż alkohol, który rozgrzał mu gardło. Być może właśnie tego potrzebował? Zastanawiając się nad tym, co ze sobą zrobić i co powiedzieć Armandowi, czuł potrzebę sięgnięcia po kolejny koktajl.
Zweryfikowawszy, że w pomieszczeniu nie ma nikogo z dobrze znanych sobie twarzy, zdecydował się zostać w środku. Przystanął z boku pomieszczenia, zwracając szczególną uwagę na to, aby nie stać obok nikogo z obecnych, bo do wysłuchania jego słów nie były potrzebne żadne uszy oprócz jego i jednookiego lorda Malfoy. Nieco nerwowym ruchem, widocznym z bliska, poprawiał srebrzystą rękawiczkę, skupiając również na niej swoje mgliste i błyszczące spojrzenie. Chciał wrócić do znanych sobie czterech ścian. Potrzebował zamknąć się gdzieś, gdzie dostęp do niej nie będzie tak prosty, a paląca potrzeba choćby przytrzymania jej dłoni na dłużej niż trzy sekundy byłaby jedynie szybką myślą, a nie realną możliwością. Przez swoje niemal zakłopotanie niemal umknęło mu podejście jasnowłosego, który z pewnością mógł już z daleka stwierdzić, że coś się wydarzyło, bo wyczulenie na otoczenie Wilhelma gdzieś zwyczajnie wyparowało.
– Muszę już wrócić do Shropshire... – z cieniem niepewności w głosie próbował powiedzieć coś Armandowi, jednak żadne z tych słów, które plątały się w jego umyśle, nie miały wystarczającej siły przebicia. Odetchnął głęboko i w końcu spotkał wzrokiem drugiego lorda, pokazując mu swoje tak nietypowe i skołowane oblicze z rumieńcem oraz niemalże szczenięcym spojrzeniem. – Moje myśli są zbyt skupione na lady Imo... – przerwał nagle, jakby bojąc się, że ktoś zdoła usłyszeć myśli z jego głowy, a te wędrowały w nieznane ścieżki. – Nie mogę przestać o niej myśleć, co jest irracjonalne i pozbawione sensu, a najprawdopodobniej oznaką szaleńczej miłości, którą od niespełna... – spojrzał na zegar – dwunastu minut przeżywam. Nie widziałem jej od tego czasu, co jest zwyczajną katorgą, będącą jednocześnie największym kuriozum, bo przecież nie rozmawialiśmy od dobrych kilku lat... na domiar tego przecież jest zamę... – przerwał ponownie, jakby w przestrachu przed gumowym uchem, które niepotrzebnie wyłapie hasła i powiąże to w niepoprawny ciąg pseudo-logiczny. Z pewnością Armand był w stanie wyłapać kim jest lady będąca w czasach szkolnych jedną z niewielu relacji Wilhelma ze światem kobiet, a z którą jego drogi się rozeszły. Nie było ich przecież wiele. Nienaturalny słowotok wylewający się z jego zwykle zamkniętych i powściągliwych ust był kolejną cegiełką dziwów, jakie były widoczne w postawie szarganego emocjami bruneta.
– Czy będę w stanie dalej bez niej żyć? – spytał się pod nosem, ni to Armanda, a tym bardziej siebie, po prostu rzucając w przestrzeń jedno z tych banalnych zdań układanych w tragediach, których nie czytał, a o których słyszał. Duchowe pytanie było najmniej odpowiadającym jego osobie, jednak nie miało to w tym momencie znaczenia, bo myśli już dawno odpłynęły mu w głębiny nieznane i niepożądane. Wszystko zdawało się być już poza jego kontrolą, bo nawet analityczny umysł nie sprowadzał go na ziemię prostą myślą, że Imogen mogła zwyczajnie go oczarować swoimi genetycznymi zdolnościami.
| Pierwszy wylosowany Big Ben
Wilhelm Avery
Zawód : Asystent zarządcy rodowej hodowli trolli w Ironbridge
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Fate is not a mere inheritance; it is the road we walk, built from the choices we embrace.
OPCM : 9 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Oczywiście, że jesteś wzorem czystości, Gawainie! Tyle lat i bez żadnej niewiasty u boku - odpowiedział od razu, szybko, bezlitośnie, choć z uśmiechem pozbawionym złośliwości. Mówił to, co przynosiły mu na język instynkty i myśli zazwyczaj ukryte, a teraz wyciągnięte na wierzch brutalnym Egzekutorem, odcinającym mu jakiekolwiek zahamowania. Tequila parzyła w usta, lecz był to ból przyjemny, osłodzony gęstym likierem; trochę jak cały Lucius w tym momencie, o aurze aniołka i nieco zbyt ciętym języku. Naostrzonym oczywiście sztucznie, przez coraz bardziej mu smakujący koktajl. - Ale to się chwali, na pewno. Chociaż ja planuję co najwyżej dwa lata kawalerstwa, potem - to nie przystoi - mówił dalej, z emfazą, pogodny i zadowolony z siebie. - A w zgadywaniu chodziło mi po prostu o twój strój, wuju. Ta brosza: to gwiazda, tak? Spadająca? - wyjaśnił cierpliwie, absolutnie nieczuły na fakt, że Nott na pewno doskonale zrozumiał jego słowa. Wydawał się dziś dziwnie zdystansowany i gorzki, ale Malfoy albo tego nie dostrzegał, zbyt zajęty czubkiem własnego nosa, albo, zgodnie z zasadami dobrego wychowania, nie zamierzając takiego nastroju komentować.
- Dlaczego zachwyt kobiecą urodą miałby wynikać z stosowania jakichś używek? - zdziwił się poważnie, nawet odrobinę zaniepokojony taką sugestią. Skąd mogła przyjść Gawainowi do głowy? Zerknął na bruneta z ukosa, znów upijając kolejną porcję egzekucji, skutecznie ograniczającej jego zdolności do prowadzenia rozmowy niekontrowersyjnej i polubownej. - Colette jest przecież przepiękna, a jej spojrzenie: piorunujące. Co prawda, tak między nami, wolę blondynki, lecz jeśli los stawia na twojej drodze ciemnowłosą - albo rudą, przeszło mu przez myśl, wspominając ogniste kosmyki Yulii - to kimże jesteś, by zaprzeczać porywom serca? Ono wie najlepiej - i znów się uśmiechnął; ktoś z boku mógłby być pod wielkim wrażeniem siły mięśni twarzy młodszego Malfoya; unosił kąciki ust niedorzecznie długo bez absolutnie żadnego wysiłku. Do tego wypowiadając romantyczne farmazony tak, jakby naprawdę w nie wierzył. Bo może tak było i wcale nie był nieczułym bawidamkiem? - Właśnie o tym mówiłem! - rozjaśnił się na metaforę stawu, znów zgadzali się z Gawainem, cały więc zamienił się w słuch, bo uwielbiał rady starszych od siebie mężczyzn. O ile mieli żony lub narzeczone - a także kochanki, co oczywiste, po nałożeniu obrączki - ale lubił Notta na tyle mocno, by przymknąć oko na jego stan cywilny. - To prawda. Przyjaciółka Colette, Ulla, też jest wyjątkowo urocza. I ta młoda lady Bulstrode. I Blackówna - zaskakująco pogodna panna! A jak tańczy! Ale żadna nie jest tak interesująca, jak Hypatia - tego ostatniego imienia nie chciał wypowiadać, ale koktajl decydował za niego. Zmarszczył brwi, trochę pochmurniejąc, lecz można było zrzucić to również na karb niezadowalającej odpowiedzi Gawaina. Westchnął - a potem zaśmiał się krótko, nie dając sobie zepsuć humoru. Ani wspomnieniem przesadnie cnotliwej lady Crouch, ani wypaczeniem jego pytania. - Daj spokój, drogi Gawainie, przecież wiesz, że nie pytam o lady Nott. Adelaide jest chodzącą doskonałością, ale jednak ma już dwóch narzeczonych - mrugnął do Gawaina porozumiewawczo. I zachęcająco. Chciał szczerej rozmowy, pełnej plotek, rad i opinii o innych osobach, z tego przecież słynął ród samej Isoldy. - Po prostu nie chcę wejść ci w drogę, jeśli masz na oku jakąś uroczą damę - uściślił swe pytanie, uśmiechając się anielsko. Tak, jakby przed godziną czy dwiema nie poderwał dziewczyny rodzonego brata.
- Dlaczego zachwyt kobiecą urodą miałby wynikać z stosowania jakichś używek? - zdziwił się poważnie, nawet odrobinę zaniepokojony taką sugestią. Skąd mogła przyjść Gawainowi do głowy? Zerknął na bruneta z ukosa, znów upijając kolejną porcję egzekucji, skutecznie ograniczającej jego zdolności do prowadzenia rozmowy niekontrowersyjnej i polubownej. - Colette jest przecież przepiękna, a jej spojrzenie: piorunujące. Co prawda, tak między nami, wolę blondynki, lecz jeśli los stawia na twojej drodze ciemnowłosą - albo rudą, przeszło mu przez myśl, wspominając ogniste kosmyki Yulii - to kimże jesteś, by zaprzeczać porywom serca? Ono wie najlepiej - i znów się uśmiechnął; ktoś z boku mógłby być pod wielkim wrażeniem siły mięśni twarzy młodszego Malfoya; unosił kąciki ust niedorzecznie długo bez absolutnie żadnego wysiłku. Do tego wypowiadając romantyczne farmazony tak, jakby naprawdę w nie wierzył. Bo może tak było i wcale nie był nieczułym bawidamkiem? - Właśnie o tym mówiłem! - rozjaśnił się na metaforę stawu, znów zgadzali się z Gawainem, cały więc zamienił się w słuch, bo uwielbiał rady starszych od siebie mężczyzn. O ile mieli żony lub narzeczone - a także kochanki, co oczywiste, po nałożeniu obrączki - ale lubił Notta na tyle mocno, by przymknąć oko na jego stan cywilny. - To prawda. Przyjaciółka Colette, Ulla, też jest wyjątkowo urocza. I ta młoda lady Bulstrode. I Blackówna - zaskakująco pogodna panna! A jak tańczy! Ale żadna nie jest tak interesująca, jak Hypatia - tego ostatniego imienia nie chciał wypowiadać, ale koktajl decydował za niego. Zmarszczył brwi, trochę pochmurniejąc, lecz można było zrzucić to również na karb niezadowalającej odpowiedzi Gawaina. Westchnął - a potem zaśmiał się krótko, nie dając sobie zepsuć humoru. Ani wspomnieniem przesadnie cnotliwej lady Crouch, ani wypaczeniem jego pytania. - Daj spokój, drogi Gawainie, przecież wiesz, że nie pytam o lady Nott. Adelaide jest chodzącą doskonałością, ale jednak ma już dwóch narzeczonych - mrugnął do Gawaina porozumiewawczo. I zachęcająco. Chciał szczerej rozmowy, pełnej plotek, rad i opinii o innych osobach, z tego przecież słynął ród samej Isoldy. - Po prostu nie chcę wejść ci w drogę, jeśli masz na oku jakąś uroczą damę - uściślił swe pytanie, uśmiechając się anielsko. Tak, jakby przed godziną czy dwiema nie poderwał dziewczyny rodzonego brata.
You got that medicine I need; fame, liquor, love, give it to me slowly; I don't really wanna know
WHAT'S GOOD FOR ME
Z jego promiennym uśmiechem i przyjemnym, choć zbyt ciętym językiem, zdawał się być personifikacją młodzieńczej beztroski. Obserwując go zastanawiałem się, czy naprawdę wierzy w te wszystkie słowa, które wypowiadał z taką emfazą, czy to tylko gra – kolejna rola, w której chciał się sprawdzić.
- Być może, Luciusie, mam dla nich inne miejsce niż u mego boku – spojrzałem na niego wymownie, pozbawiając się przyjemności wypowiedzenia na głos słowa „sypialnia”, jakby bezpośredniość tego stwierdzenia mogłaby wywołać u niego rumieniec zawstydzenia. Merlin mi świadkiem, że kiedy jakiś Malfoy spłonie rumieńcem, będzie to oznaka końca świata. - Albo po prostu nie wypada pojawiać się z kilkoma jednocześnie, a wybranie jednej... jak sam na pewno zauważyłeś, wybór może być trudny. - Z przesadnym westchnieniem opadłem niżej w fotelu, zanurzając się pomiędzy miękkie obicia, które tworzyły prowizoryczną ochronę, odgradzały od świata, który widział we mnie – nawet oczami kuzyna – niedoskonałości. Zignorowanie jego aluzji o byciu samotnym mimo swojego wieku przyszło mi z trudem; odwrócenie wzroku, by nie cisnąć w niego nagłym gromem wydawało się zadaniem ponad siły.
- Raczej podróżnicza gwiazda – powiedziałem, spoglądając na błyszczący element mojego stroju. Dziewięć symbolicznych ramion prowadzących w inne symboliczne ramiona. Ciotka miała naprawdę ironiczne poczucie humoru przydzielając mi moją postać. - W każdym razie, bądź uważny, młodzieńcze – jak zatroskany wuj zastukałem palcami w obicie, które stłumiło dźwięk uderzenia, ale na ten gest ruszył w moją stronę skrzat trzymający napitki. Z lekką rezygnacją podstawiłem kielich, ufając losowi, że najwyraźniej przeznaczone jest mi go po prostu wypić, mimo że w głowie szumiało mi coraz mocniej. - Nieodpowiednia dawka ziela albo eliksiru to wróg każdego mężczyzny. Weźmiesz za dużo i chwilę później klęczysz na środku sali balowej tylko po to, by twoje odważne oświadczyny zostały zdeptane na oczach wszystkich. - Słowa wylały się ze mnie z gorzkim pomrukiem, który zagłuszyłem łykiem alkoholu. Dużym.
Jego wywód o damach sabatowych, młodych, pięknych i z pewnością uroczych w swoich manierach, był niczym kolejne przypomnienie, dlaczego unikałem towarzystwa takich jak one. Być może kiedyś, w zamierzchłej przeszłości sprzed oświadczyn, gdy byłem młodszy i bardziej podatny na urok świeżości i wdzięku, ich obecność miała w sobie coś fascynującego. Teraz jednak większość z nich wydawała mi się tworem przemyślanego planu, odbiciem oczekiwań swoich rodzin, a nie autentyczną jednostką.
- Jestem niezwykle kontent, że nie wymieniłeś żadnej z moich sióstr wśród mrowia ryb do wyboru, choć podejrzewam, że gdy tylko stąd wyjdę, natychmiast dołączysz je do tej litanii – westchnąłem na poły zdegustowany, na poły rozbawiony żarliwością, z jaką wymawiał każde kolejne nazwisko i z jaką nutą pieszczotliwości zabrzmiało to ostatnie.
Debiutantki były niczym piękne dekoracje, starannie wybrane i wystawione na pokaz, by lśniły w blasku kryształowych żyrandoli. Starsze o kilka lat damy, pokolenie szczęśliwie zaręczonych lub wręcz zamężnych, zdawały się natomiast czerpać garściami z sabatowych atrakcji; dla wielu był to być może jedyny wieczór w roku, gdy mogły sobie pozwolić na więcej. Lucius, oczywiście, zdawał się tym wszystkim zachwycony. W jego wieku świat pełen był możliwości, a każda nowa twarz zdawała się obietnicą czegoś wyjątkowego.
Ja jednak widziałem to inaczej. Przede mną musiała stać prawdziwa indywidualność – ktoś, kto nie bał się wykraczać poza oczekiwania swojego rodowego nazwiska; ktoś, kto potrafiłby mnie zaskoczyć. A takich kobiet było niewiele. Oczywiście zdarzały się wyjątki, które pozostawały w mojej pamięci jak drogocenne kamienie ukryte wśród piasku lub w ramionach innego mężczyzny. Absolutnie nieosiągalne, dlatego to ciemna pracownia i opary wywarów stały się moim sensem.
- Czy życzysz sobie, drogi kuzynie, bym mimochodem wspomniał lady Crouch o twoim zachwycie? - Podniosłem kielich do ust, czując, jak ciepło alkoholu rozlewa się po moim ciele, jak budzi w nim chęć nagłego działania. - Albo lady Rosier? Lub lady Fawley, Bulstrode albo Black? Nie będzie to dla mnie problemem, aby szepnąć im słówko podczas tańca. - Granie roli uczynnego kuzyna przyszło mi z dziecinną łatwością, z taką samą empatią jak moje spojrzenie, które ślizgało się teraz po jego twarzy w zainteresowaniu studiując młodzieńczy entuzjazm. Obserwowałem go przez chwilę; jego gesty, jego sposób mówienia – wszystko to wskazywało na kogoś, kto żyje pełnią życia, bez obawy o konsekwencje, które dopadły mnie, gdy byłem w jego wieku, a z którymi musiałem się mierzyć do dzisiaj. Wiedziałem, że plotki choć przycichły, nie wygasły zupełnie.
- Nie przejmuj się, że nasze drogi się skrzyżują. Zapewniam, że mam na dzisiejszy wieczór inne plany. - Może i byłem zgorzkniały, może i mój sceptycyzm odcinał mnie od wielu możliwości. Ale przynajmniej wiedziałem, czego chcę. Albo może raczej: czego na pewno nie chcę. I w tej chwili byłem pewien, że wciśnięte w sztywne suknie damy, z ich idealnymi taliami i perfekcyjnymi uśmiechami, były na tej liście bardzo wysoko. A przynajmniej wiele z nich.
- Być może, Luciusie, mam dla nich inne miejsce niż u mego boku – spojrzałem na niego wymownie, pozbawiając się przyjemności wypowiedzenia na głos słowa „sypialnia”, jakby bezpośredniość tego stwierdzenia mogłaby wywołać u niego rumieniec zawstydzenia. Merlin mi świadkiem, że kiedy jakiś Malfoy spłonie rumieńcem, będzie to oznaka końca świata. - Albo po prostu nie wypada pojawiać się z kilkoma jednocześnie, a wybranie jednej... jak sam na pewno zauważyłeś, wybór może być trudny. - Z przesadnym westchnieniem opadłem niżej w fotelu, zanurzając się pomiędzy miękkie obicia, które tworzyły prowizoryczną ochronę, odgradzały od świata, który widział we mnie – nawet oczami kuzyna – niedoskonałości. Zignorowanie jego aluzji o byciu samotnym mimo swojego wieku przyszło mi z trudem; odwrócenie wzroku, by nie cisnąć w niego nagłym gromem wydawało się zadaniem ponad siły.
- Raczej podróżnicza gwiazda – powiedziałem, spoglądając na błyszczący element mojego stroju. Dziewięć symbolicznych ramion prowadzących w inne symboliczne ramiona. Ciotka miała naprawdę ironiczne poczucie humoru przydzielając mi moją postać. - W każdym razie, bądź uważny, młodzieńcze – jak zatroskany wuj zastukałem palcami w obicie, które stłumiło dźwięk uderzenia, ale na ten gest ruszył w moją stronę skrzat trzymający napitki. Z lekką rezygnacją podstawiłem kielich, ufając losowi, że najwyraźniej przeznaczone jest mi go po prostu wypić, mimo że w głowie szumiało mi coraz mocniej. - Nieodpowiednia dawka ziela albo eliksiru to wróg każdego mężczyzny. Weźmiesz za dużo i chwilę później klęczysz na środku sali balowej tylko po to, by twoje odważne oświadczyny zostały zdeptane na oczach wszystkich. - Słowa wylały się ze mnie z gorzkim pomrukiem, który zagłuszyłem łykiem alkoholu. Dużym.
Jego wywód o damach sabatowych, młodych, pięknych i z pewnością uroczych w swoich manierach, był niczym kolejne przypomnienie, dlaczego unikałem towarzystwa takich jak one. Być może kiedyś, w zamierzchłej przeszłości sprzed oświadczyn, gdy byłem młodszy i bardziej podatny na urok świeżości i wdzięku, ich obecność miała w sobie coś fascynującego. Teraz jednak większość z nich wydawała mi się tworem przemyślanego planu, odbiciem oczekiwań swoich rodzin, a nie autentyczną jednostką.
- Jestem niezwykle kontent, że nie wymieniłeś żadnej z moich sióstr wśród mrowia ryb do wyboru, choć podejrzewam, że gdy tylko stąd wyjdę, natychmiast dołączysz je do tej litanii – westchnąłem na poły zdegustowany, na poły rozbawiony żarliwością, z jaką wymawiał każde kolejne nazwisko i z jaką nutą pieszczotliwości zabrzmiało to ostatnie.
Debiutantki były niczym piękne dekoracje, starannie wybrane i wystawione na pokaz, by lśniły w blasku kryształowych żyrandoli. Starsze o kilka lat damy, pokolenie szczęśliwie zaręczonych lub wręcz zamężnych, zdawały się natomiast czerpać garściami z sabatowych atrakcji; dla wielu był to być może jedyny wieczór w roku, gdy mogły sobie pozwolić na więcej. Lucius, oczywiście, zdawał się tym wszystkim zachwycony. W jego wieku świat pełen był możliwości, a każda nowa twarz zdawała się obietnicą czegoś wyjątkowego.
Ja jednak widziałem to inaczej. Przede mną musiała stać prawdziwa indywidualność – ktoś, kto nie bał się wykraczać poza oczekiwania swojego rodowego nazwiska; ktoś, kto potrafiłby mnie zaskoczyć. A takich kobiet było niewiele. Oczywiście zdarzały się wyjątki, które pozostawały w mojej pamięci jak drogocenne kamienie ukryte wśród piasku lub w ramionach innego mężczyzny. Absolutnie nieosiągalne, dlatego to ciemna pracownia i opary wywarów stały się moim sensem.
- Czy życzysz sobie, drogi kuzynie, bym mimochodem wspomniał lady Crouch o twoim zachwycie? - Podniosłem kielich do ust, czując, jak ciepło alkoholu rozlewa się po moim ciele, jak budzi w nim chęć nagłego działania. - Albo lady Rosier? Lub lady Fawley, Bulstrode albo Black? Nie będzie to dla mnie problemem, aby szepnąć im słówko podczas tańca. - Granie roli uczynnego kuzyna przyszło mi z dziecinną łatwością, z taką samą empatią jak moje spojrzenie, które ślizgało się teraz po jego twarzy w zainteresowaniu studiując młodzieńczy entuzjazm. Obserwowałem go przez chwilę; jego gesty, jego sposób mówienia – wszystko to wskazywało na kogoś, kto żyje pełnią życia, bez obawy o konsekwencje, które dopadły mnie, gdy byłem w jego wieku, a z którymi musiałem się mierzyć do dzisiaj. Wiedziałem, że plotki choć przycichły, nie wygasły zupełnie.
- Nie przejmuj się, że nasze drogi się skrzyżują. Zapewniam, że mam na dzisiejszy wieczór inne plany. - Może i byłem zgorzkniały, może i mój sceptycyzm odcinał mnie od wielu możliwości. Ale przynajmniej wiedziałem, czego chcę. Albo może raczej: czego na pewno nie chcę. I w tej chwili byłem pewien, że wciśnięte w sztywne suknie damy, z ich idealnymi taliami i perfekcyjnymi uśmiechami, były na tej liście bardzo wysoko. A przynajmniej wiele z nich.
W błękitnych oczach Luciusa zapaliło się gorętsze światełko, nadające jego anielskiej urodzie nieco piekielne konotacje. Ach, tak, teraz wszystko było jasne, powinien to przewidzieć, nie chciał jednak mierzyć starszego od siebie arystokratę własną miarą, chociaż ta zaskakująco dobrze pasowała do przystojnego Gawaina. Nieposkromionego, na pewno nie-ciepłego, po prostu za nic mającego sobie zasady, nakazujące szybki ożenek w celu spłodzenia całej gromadki silnych dzieci. Właściwie nieco mu zaimponował, do czego oczywiście by się nie przyznał, zbyt mocno wierząc w konserwatywne wartości. I w to, że mężczyzna może czerpać radość z wielu źródeł, o ile to główne jest studnią wypluwającą co dwa lata dorodnego potomka. I o ile ta studnia nie wie o pozostałych rzekach, strumykach, jeziorach, stawach i oceanach, pełnych swobodnych nimf. Ta wilgotna metafora zaszła jednak w głowie Lucjusza zbyt daleko, zaśmiał się więc cicho, radośnie, równie gwałtownie przechodząc w zadowolenie, co wcześniej w podejrzliwość. - Ale przecież nie musisz się ograniczać. Wybór żony jest trudny, to prawda, wszak to kobieta, z którą spędzisz resztę życia - a z perspektywy młodego Malfoya wydawało się to absurdalnie długą wiecznością - ale nie wszystkie poranki. Podobno. O ile wiesz, o co mi chodzi - mówił trochę ciszej, chociaż przecież nie zdradzał niczego odkrywczego, a znajdowali się tu w skromnym gronie, we dwoje, mogąc w końcu porozmawiać jak dwoje w pełni dorosłych dżentelmenów. Wcale nie jak zgorzkniały, doświadczony życiem wuj i nadaktywny młodzieniec, przekonany o tym, że wie wszystko o relacjach damsko-męskich.
Wspomnienie o podróżniczej gwieździe skwitował tylko kiwnięciem głowy, w swej całej naiwności przekonany, że zgadł przecież przebranie Gawaina. Nieco zafrasował się jednak - na ulotną chwilę - dalszą odpowiedzią szlachcica. No tak, jak mógł o tym zapomnieć; niemal klepnął się dłonią w czoło, lecz szczęśliwie trzymał w ręku drinka. Ominęły go najpikantniejsze plotki dotyczące nieudanych zaręczyn Notta z Rosierówną, wtedy niezbyt interesował się takimi babskimi informacjami, ale przecież powinien skojarzyć, skąd w alchemiku ten dystans lub wręcz nieufny chłód wobec pięknych debiutantek. - Byłeś pod wpływem eliksiru? - wychwycił szybko, zadziwiony i zaintrygowany, bo dorósł i teraz plotki uważał za cenne źródło informacji. - Otruła cię amortencją? - dodał ciszej, prawie podekscytowany; takiej strony lady Melisande nie znał, a była to wyjątkowo intrygująca informacja. - A już chciałem przekazać ci wyrazy współczucia. I zapewnić, że złamane serce kiedyś się zaleczy - ciągnął mentorskim tonem, wcale nie pokpiwając z trudnych dziejów Gawaina, a po prostu chcąc podkreślić swą niebywałą dojrzałość. Oraz doświadczenie.
Najwyraźniej niewystarczające, by skutecznie ominąć wszelkie konwersacyjne luki. W jedną z nich wpadł, tak haniebnie zapominając zachwycić się walorami fizycznymi sióstr Gawaina. Pewnie zbladłby i przejął się takim faux pas, ale koktajl działał na niego nieco bezlitośnie, tylko dodając pewności siebie. A tej nie brakowało mu nawet bez magicznych wspomnień. - Jakże bym śmiał podrywać twoje drogie siostry! Wiem, że darzysz je szczególnymi względami, dlatego pozwalam innym bić się o ich serca - udał zawstydzenie, ale wyszło mu to komicznie: tak naprawdę nie uważał akurat tych dzierlatek za szczególnie urodziwe, najwyraźniej całe piękno zgarnął dla siebie przystojny brat. Bywało i tak, sam był tego doskonałym przykładem.
Słysząc ofiarną propozycję odegrania skrzydłowego w kontakcie z wymienionymi wcześniej pannami, niemal się wzruszył. Niemal, bo wcale nie potrzebował pomocy, a perspektywa tego, że Nott uśmiechałby się i cedził słodkie słówka do Hypatii sprawił, że stał się - nieświadomie? a może wręcz przeciwnie - dość zazdrosny. Zbył to jednak śmiechem, krótkim, dźwięcznym; doprawdy, ta noc była doskonała. Nawet gdy siedzieli tutaj tylko we dwóch, rozkoszując się wyjątkowym alkoholem.
- Nie trzeba, drogi Gawainie, ale dziękuję za propozycję - schylił lekko głowę, aż srebrzysta korona zjechała mu na krawędź czoła, tuż nad brwiami, nadając mu wyglądu raczej urwisa-uzurpatora niż króla: w granicach zaklęcia, nie spadła mu więc na kolana i nie rozbiła pustego już kieliszka. Na szczęście. - Potrafię poradzić sobie sam, kocham zresztą prawić komplementy. I wyruszać na łowy - nie miał przecież problemu z nieśmiałością, Nott doskonale o tym wiedział. - Za to Armand...tak, on na pewno wymaga wsparcia - uśmiechnął się nieco łobuzersko, zastanawiając się jeszcze, na ile chce zirytować ukochanego brata tego wieczoru. Zadumał się nad tym na moment, chociaż przecież wcale nie działał z premedytacją. A do bezpośredniej bliskości lady Rosier przyprowadziło go tylko szybsze bicie serca, nie niezdrowa chęć rywalizacji, jaką odczuwał na każdym kroku, gdy mądrzejszy, rozsądniejszy i lepszy Armand wyprzedzał go na każdym kroku. - ale wierzę, że i on poradzi sobie sam. Ma teraz blizny niczym heros z baśni. Dziewczęta ponoć je uwielbiają, czego nie rozumiem, ale któż pojmie do końca kobiecą naturę? - dokończył w końcu, po ciężkiej, moralnej batalii. Wspaniałomyślnie nie wysyłając Gawaina do przekonania tej brzydkiej Blackówny, że starszy lord Malfoy jest w niej absolutnie zakochany. - Jakie plany? Zdradź mi, zabiorę tę tajemnicę do grobu - przysiągł dramatycznie, odkładając puste naczynie na tacę. Zastanawiając się, czy spróbować czegoś jeszcze, ale...na razie się wstrzymał. Noc była jeszcze młoda. A towarzystwo Gawaina na tyle zadowalające, że nie potrzebował dodatkowych rozrywek.
Wspomnienie o podróżniczej gwieździe skwitował tylko kiwnięciem głowy, w swej całej naiwności przekonany, że zgadł przecież przebranie Gawaina. Nieco zafrasował się jednak - na ulotną chwilę - dalszą odpowiedzią szlachcica. No tak, jak mógł o tym zapomnieć; niemal klepnął się dłonią w czoło, lecz szczęśliwie trzymał w ręku drinka. Ominęły go najpikantniejsze plotki dotyczące nieudanych zaręczyn Notta z Rosierówną, wtedy niezbyt interesował się takimi babskimi informacjami, ale przecież powinien skojarzyć, skąd w alchemiku ten dystans lub wręcz nieufny chłód wobec pięknych debiutantek. - Byłeś pod wpływem eliksiru? - wychwycił szybko, zadziwiony i zaintrygowany, bo dorósł i teraz plotki uważał za cenne źródło informacji. - Otruła cię amortencją? - dodał ciszej, prawie podekscytowany; takiej strony lady Melisande nie znał, a była to wyjątkowo intrygująca informacja. - A już chciałem przekazać ci wyrazy współczucia. I zapewnić, że złamane serce kiedyś się zaleczy - ciągnął mentorskim tonem, wcale nie pokpiwając z trudnych dziejów Gawaina, a po prostu chcąc podkreślić swą niebywałą dojrzałość. Oraz doświadczenie.
Najwyraźniej niewystarczające, by skutecznie ominąć wszelkie konwersacyjne luki. W jedną z nich wpadł, tak haniebnie zapominając zachwycić się walorami fizycznymi sióstr Gawaina. Pewnie zbladłby i przejął się takim faux pas, ale koktajl działał na niego nieco bezlitośnie, tylko dodając pewności siebie. A tej nie brakowało mu nawet bez magicznych wspomnień. - Jakże bym śmiał podrywać twoje drogie siostry! Wiem, że darzysz je szczególnymi względami, dlatego pozwalam innym bić się o ich serca - udał zawstydzenie, ale wyszło mu to komicznie: tak naprawdę nie uważał akurat tych dzierlatek za szczególnie urodziwe, najwyraźniej całe piękno zgarnął dla siebie przystojny brat. Bywało i tak, sam był tego doskonałym przykładem.
Słysząc ofiarną propozycję odegrania skrzydłowego w kontakcie z wymienionymi wcześniej pannami, niemal się wzruszył. Niemal, bo wcale nie potrzebował pomocy, a perspektywa tego, że Nott uśmiechałby się i cedził słodkie słówka do Hypatii sprawił, że stał się - nieświadomie? a może wręcz przeciwnie - dość zazdrosny. Zbył to jednak śmiechem, krótkim, dźwięcznym; doprawdy, ta noc była doskonała. Nawet gdy siedzieli tutaj tylko we dwóch, rozkoszując się wyjątkowym alkoholem.
- Nie trzeba, drogi Gawainie, ale dziękuję za propozycję - schylił lekko głowę, aż srebrzysta korona zjechała mu na krawędź czoła, tuż nad brwiami, nadając mu wyglądu raczej urwisa-uzurpatora niż króla: w granicach zaklęcia, nie spadła mu więc na kolana i nie rozbiła pustego już kieliszka. Na szczęście. - Potrafię poradzić sobie sam, kocham zresztą prawić komplementy. I wyruszać na łowy - nie miał przecież problemu z nieśmiałością, Nott doskonale o tym wiedział. - Za to Armand...tak, on na pewno wymaga wsparcia - uśmiechnął się nieco łobuzersko, zastanawiając się jeszcze, na ile chce zirytować ukochanego brata tego wieczoru. Zadumał się nad tym na moment, chociaż przecież wcale nie działał z premedytacją. A do bezpośredniej bliskości lady Rosier przyprowadziło go tylko szybsze bicie serca, nie niezdrowa chęć rywalizacji, jaką odczuwał na każdym kroku, gdy mądrzejszy, rozsądniejszy i lepszy Armand wyprzedzał go na każdym kroku. - ale wierzę, że i on poradzi sobie sam. Ma teraz blizny niczym heros z baśni. Dziewczęta ponoć je uwielbiają, czego nie rozumiem, ale któż pojmie do końca kobiecą naturę? - dokończył w końcu, po ciężkiej, moralnej batalii. Wspaniałomyślnie nie wysyłając Gawaina do przekonania tej brzydkiej Blackówny, że starszy lord Malfoy jest w niej absolutnie zakochany. - Jakie plany? Zdradź mi, zabiorę tę tajemnicę do grobu - przysiągł dramatycznie, odkładając puste naczynie na tacę. Zastanawiając się, czy spróbować czegoś jeszcze, ale...na razie się wstrzymał. Noc była jeszcze młoda. A towarzystwo Gawaina na tyle zadowalające, że nie potrzebował dodatkowych rozrywek.
You got that medicine I need; fame, liquor, love, give it to me slowly; I don't really wanna know
WHAT'S GOOD FOR ME
Nie potrafiłem powstrzymać drobnego uśmiechu, słysząc jego rozważania o żonie, z którą nie trzeba spędzać każdego poranka. Młodzieńcza prostota, nawet gdy opakowana w wyszukane metafory, była urocza, choć nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś mi umyka. W tej narracji brakowało miejsca na głębsze porozumienie, na coś, co mogłoby wykraczać poza powierzchowne spojrzenie. Mimo to Lucius zdawał się czerpać z życia pełnymi garściami, bawiąc się tym, co dla mnie już dawno straciło urok.
- Radziłbym, byś nigdy nie wspominał o tych porankach w towarzystwie swoich potencjalnych kandydatek na żonę – rozbawienie wzięło górę nad chęcią strofowania Luciusa, który zdawał się nie brać na poważnie słów małżeńskiej przysięgi. - A już na pewno nie w towarzystwie ich braci. - Uśmiechnięty i pełen energii przypominał mi kogoś, kim nigdy nie byłem: beztroskiego młodzieńca, który mógł pozwolić sobie na nonszalancję, bo przyszłość zdawała się mu sprzyjać bez względu na podjęte decyzje. Francja nauczyła mnie, jak smakuje samotność – choć była to samotność paradoksalnie pełna ludzi.
Każdy salon pełen śmiechów i rozedrganych głosów przypominał mi, jak bardzo różnię się od tych, którzy potrafili wtopić się w tłum. Prowadziłem rozmowy, śmiałem się z odpowiednich żartów, a jednak czułem, że wszyscy patrzą na mnie przez pryzmat pewnej egzotyki – arystokraty z obcego kraju, przybysza z Anglii. Zazdrościłem Luciusowi tej swobody, z jaką mógł funkcjonować w swoim świecie. Miał przed sobą jeszcze czas, by doświadczyć wszystkiego, co – przynajmniej teoretycznie – powinno kształtować młodość: zachwytów, upadków, nieodpowiedzialnych decyzji, które z perspektywy lat stają się wspomnieniami na wagę złota.
Mnie to wszystko ominęło, albo przynajmniej nie wydarzyło się w sposób, który mógłbym teraz wspominać z uśmiechem. Francja... Francja pozostawiła mnie zmęczonym, a zarazem ukształtowała to, kim jestem.
- Nie będziemy teraz o tym rozmawiać, Luciusie – pokręciłem głową, ucinając jego rosnące zainteresowanie. Nawet jeśli w jakimś stopniu mi pochlebiało, jeśli dawało szansę wygadania się przed kimś zaufanym, miałem świadomość, że nie jest na to ani czas, ani miejsce. - Nie powinienem zaczynać tego tematu na sabacie. To pora zabawy i radości, nie roztrząsania błędów z minionych czasów. – Alkohol znów zalał mi gardło, odcinając mnie od konieczności dalszych tłumaczeń. Wierzyłem w to, co mówiłem: chciałem się bawić, chciałem się cieszyć, chciałem korzystać z życia i tych chwil wolności trzymając w ramionach tańczącą kobietę, ale musiałem najpierw przezwyciężyć gorycz, która towarzyszyła mi od dawna. - Zapraszam do Ashfield Manor, jeśli chcesz poznać szczegóły – skinąłem w jego stronę niemal pustym już kielichem. Znałem smak własnych wyborów i ich konsekwencji, ale czasem zastanawiałem się, jakby to było, gdybym zamiast uciekać do Francji, został tutaj, by walczyć o swoje miejsce wśród naszych.
- Ile zdobyczy masz na swoim koncie podczas swoich łowów, Luciusie? - odwróciłem uwagę od siebie, zagajając go o jego drapieżne osiągnięcia i zdobycze. - Ile kobiecych serc musnąłeś pazurem? - Nie wyznawałem się na kobiecych t r e n d a c h dotyczących męskiej urody i uroku, obce mi były płochliwe dyskusje o młodzieńcach robiących największe wrażenie na młodych pannach stanu szlacheckiego. - A może nie tylko serc, co? Rozdarłeś jakąś suknię, mój drogi? - zachichotałem nagle zupełnie nie jak poważny arystokrata. Nie wątpiłem jednak, że młodszy Malfoy mógł się podobać damom. Nie wątpiłem też, że jego przechwałki mogły mieć podłoże w prawdzie.
Gdybym miał z kimś dzielić życie, potrzebowałbym czegoś więcej niż ładnej twarzy i obycia w towarzystwie - potrzebowałbym kobiety, która byłaby akceptowana przez moją rodzinę, ale również potrafiłaby docenić przede wszystkim m n i e.
- Armand... no tak – mruknąłem pod nosem. - Jak on się czuje? - Nie mogłem odmówić Luciusowi racji; za kobietą nie sposób było trafić, starszy Malfoy z pewnością więc da sobie radę, łatwo odnajdując się w nowych okolicznościach. Był młody, a świat stał przed nim otworem, wystarczyło tylko pociągnąć za odpowiednie sznurki, aby nadać mu właściwy tor.
- Przeżyć, mój drogi, przeżyć, to mój plan na dzisiaj – zaśmiałem się, opróżniając kolejny kielich i wołając służącego z następnym. - Szczerze mówiąc, muszę odnowić kilka znajomości, rozejrzeć się w nowych układach politycznych sił i rodowych umów. Zbyt długo mnie nie było, bym mógł to nadrobić w jeden wieczór, ale zamierzam chociaż spróbować - wzruszyłem ramionami na znak, że jeśli ma takie życzenie, cały staw z rybkami pozostawiam do jego dyspozycji. - Jak widzisz, sprawy starych ludzi, nic ciekawego – przepiłem do niego, gdy tylko mój kielich wypełnił się na nowo, tym razem Ognistym Serum, które służący zachwalał bardzo namiętnie i bardzo podejrzanie. Moja podejrzliwość zmalała jednak po pierwszym drinku.
Koktajl smakował tak, jak powinien smakować prawdziwy brytyjski alkohol. Bogatą nutą i smakiem arystokracji. Spojrzałem na kuzyna z pewną dawką wzruszenia. Może miał rację, może wciąż w tym stawie istniała jakaś złota rybka, która mogłaby zmienić moje zdanie. Położyłem mu dłoń na przedramieniu i nachyliłem się w jego stronę, zniżając głos do szeptu, chociaż istniała mała szansa, by ktoś nas usłyszał.
- Ciotka usadziła mnie przy stoliku z lady Burke – powiedziałem, wpatrując się w niego intensywnie, jakby samo moje spojrzenie mogło mu wszystko wyjaśnić. - Podejrzewam, że to mało subtelna aluzja, aby nas wyswatać. - Chciałem się ożenić; chciałem znaleźć szczęście i to, co inni nazywali miłością, nawet jeśli miałem serce i dusze przepełnione goryczą. Jednak od dawna nauczyłem się nie szukać miłości na siłę. Jeśli miała istnieć, to pojawi się w swoim czasie, niespodziewanie, zupełnie jak najcenniejsze momenty w życiu.
- Radziłbym, byś nigdy nie wspominał o tych porankach w towarzystwie swoich potencjalnych kandydatek na żonę – rozbawienie wzięło górę nad chęcią strofowania Luciusa, który zdawał się nie brać na poważnie słów małżeńskiej przysięgi. - A już na pewno nie w towarzystwie ich braci. - Uśmiechnięty i pełen energii przypominał mi kogoś, kim nigdy nie byłem: beztroskiego młodzieńca, który mógł pozwolić sobie na nonszalancję, bo przyszłość zdawała się mu sprzyjać bez względu na podjęte decyzje. Francja nauczyła mnie, jak smakuje samotność – choć była to samotność paradoksalnie pełna ludzi.
Każdy salon pełen śmiechów i rozedrganych głosów przypominał mi, jak bardzo różnię się od tych, którzy potrafili wtopić się w tłum. Prowadziłem rozmowy, śmiałem się z odpowiednich żartów, a jednak czułem, że wszyscy patrzą na mnie przez pryzmat pewnej egzotyki – arystokraty z obcego kraju, przybysza z Anglii. Zazdrościłem Luciusowi tej swobody, z jaką mógł funkcjonować w swoim świecie. Miał przed sobą jeszcze czas, by doświadczyć wszystkiego, co – przynajmniej teoretycznie – powinno kształtować młodość: zachwytów, upadków, nieodpowiedzialnych decyzji, które z perspektywy lat stają się wspomnieniami na wagę złota.
Mnie to wszystko ominęło, albo przynajmniej nie wydarzyło się w sposób, który mógłbym teraz wspominać z uśmiechem. Francja... Francja pozostawiła mnie zmęczonym, a zarazem ukształtowała to, kim jestem.
- Nie będziemy teraz o tym rozmawiać, Luciusie – pokręciłem głową, ucinając jego rosnące zainteresowanie. Nawet jeśli w jakimś stopniu mi pochlebiało, jeśli dawało szansę wygadania się przed kimś zaufanym, miałem świadomość, że nie jest na to ani czas, ani miejsce. - Nie powinienem zaczynać tego tematu na sabacie. To pora zabawy i radości, nie roztrząsania błędów z minionych czasów. – Alkohol znów zalał mi gardło, odcinając mnie od konieczności dalszych tłumaczeń. Wierzyłem w to, co mówiłem: chciałem się bawić, chciałem się cieszyć, chciałem korzystać z życia i tych chwil wolności trzymając w ramionach tańczącą kobietę, ale musiałem najpierw przezwyciężyć gorycz, która towarzyszyła mi od dawna. - Zapraszam do Ashfield Manor, jeśli chcesz poznać szczegóły – skinąłem w jego stronę niemal pustym już kielichem. Znałem smak własnych wyborów i ich konsekwencji, ale czasem zastanawiałem się, jakby to było, gdybym zamiast uciekać do Francji, został tutaj, by walczyć o swoje miejsce wśród naszych.
- Ile zdobyczy masz na swoim koncie podczas swoich łowów, Luciusie? - odwróciłem uwagę od siebie, zagajając go o jego drapieżne osiągnięcia i zdobycze. - Ile kobiecych serc musnąłeś pazurem? - Nie wyznawałem się na kobiecych t r e n d a c h dotyczących męskiej urody i uroku, obce mi były płochliwe dyskusje o młodzieńcach robiących największe wrażenie na młodych pannach stanu szlacheckiego. - A może nie tylko serc, co? Rozdarłeś jakąś suknię, mój drogi? - zachichotałem nagle zupełnie nie jak poważny arystokrata. Nie wątpiłem jednak, że młodszy Malfoy mógł się podobać damom. Nie wątpiłem też, że jego przechwałki mogły mieć podłoże w prawdzie.
Gdybym miał z kimś dzielić życie, potrzebowałbym czegoś więcej niż ładnej twarzy i obycia w towarzystwie - potrzebowałbym kobiety, która byłaby akceptowana przez moją rodzinę, ale również potrafiłaby docenić przede wszystkim m n i e.
- Armand... no tak – mruknąłem pod nosem. - Jak on się czuje? - Nie mogłem odmówić Luciusowi racji; za kobietą nie sposób było trafić, starszy Malfoy z pewnością więc da sobie radę, łatwo odnajdując się w nowych okolicznościach. Był młody, a świat stał przed nim otworem, wystarczyło tylko pociągnąć za odpowiednie sznurki, aby nadać mu właściwy tor.
- Przeżyć, mój drogi, przeżyć, to mój plan na dzisiaj – zaśmiałem się, opróżniając kolejny kielich i wołając służącego z następnym. - Szczerze mówiąc, muszę odnowić kilka znajomości, rozejrzeć się w nowych układach politycznych sił i rodowych umów. Zbyt długo mnie nie było, bym mógł to nadrobić w jeden wieczór, ale zamierzam chociaż spróbować - wzruszyłem ramionami na znak, że jeśli ma takie życzenie, cały staw z rybkami pozostawiam do jego dyspozycji. - Jak widzisz, sprawy starych ludzi, nic ciekawego – przepiłem do niego, gdy tylko mój kielich wypełnił się na nowo, tym razem Ognistym Serum, które służący zachwalał bardzo namiętnie i bardzo podejrzanie. Moja podejrzliwość zmalała jednak po pierwszym drinku.
Koktajl smakował tak, jak powinien smakować prawdziwy brytyjski alkohol. Bogatą nutą i smakiem arystokracji. Spojrzałem na kuzyna z pewną dawką wzruszenia. Może miał rację, może wciąż w tym stawie istniała jakaś złota rybka, która mogłaby zmienić moje zdanie. Położyłem mu dłoń na przedramieniu i nachyliłem się w jego stronę, zniżając głos do szeptu, chociaż istniała mała szansa, by ktoś nas usłyszał.
- Ciotka usadziła mnie przy stoliku z lady Burke – powiedziałem, wpatrując się w niego intensywnie, jakby samo moje spojrzenie mogło mu wszystko wyjaśnić. - Podejrzewam, że to mało subtelna aluzja, aby nas wyswatać. - Chciałem się ożenić; chciałem znaleźć szczęście i to, co inni nazywali miłością, nawet jeśli miałem serce i dusze przepełnione goryczą. Jednak od dawna nauczyłem się nie szukać miłości na siłę. Jeśli miała istnieć, to pojawi się w swoim czasie, niespodziewanie, zupełnie jak najcenniejsze momenty w życiu.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Palarnia
Szybka odpowiedź