Sala uczt
Uroczysta kolacja
Sala uczt jak zwykle zachwycała elegancją i wytwornym wystrojem. Kandelabry przystrojone były igliwiem i aromatyczną żurawiną. Punktualnie o godzinie 20 wydano uroczystą kolację składającą się z wielu dań do wyboru. Kelnerzy wkraczali na salę jednocześnie, a tuż przy nich lewitowały tace z zakrytymi daniami dla zachowania idealnej temperatury. Do posiłków serwowano odpowiednie wino, na życzenie także inne alkohole. Tegoroczny bal wyróżniał się formą - nie sposób było nie dostrzec, że rozplanowany co do godziny wieczór wynikał z kryzysu z jakim borykała się Wielka Brytania, lecz pomimo uszczuplenia liczby dań i jednoczesnej uroczystej kolacji na próżno było szukać niedociągnięć i wpadek. Wszystko jak zawsze było przygotowane z pietyzmem i na najwyższym poziomie.
Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.
Tristan Rosier, Irina Macnair, Sigrun Rookwood, Idun Avery, Imogen Yaxley, Wilhelm Avery
Stół nr 2:
Ramsey Mulciber, Harland Parkinson, Hypathia Crouch, Lucinda Macnair, Tarone Shacklebolt, Vivienne Avery
Stół nr 3:
Fearghas Travers, Deirdre Mericourt, Tatiana Dolohov, Primrose Burke, Gawain Nott
Stół nr 4:
Melisande Travers, Blaise Selwyn, Igor Karkaroff, Harlan Avery, Armand Malfoy, Yana Blythe
Stół nr 5:
Cassandra Vabaltsky, Manannan Travers, Corinne Rosier, Xavier Burke, Persenet Shafiq, Mildred Crabbe
Stół nr 6:
Drew Macnair, Evandra Rosier, Magdalene Selwyn, Leonhard Rowle, Bartemius Crouch
Stół nr 7:
Colette Rosier, Ignotus Mulciber, Antonia Borgin, Efrem Yaxley, Valerie Sallow, Ursula Fawley
Stół nr 8:
Cedrina Rosier, Elvira Multon, Varya Mulciber, Bradford Parkinson, Mitch Macnair, Lucius Malfoy
Stoły od nr 9 do 18
Czarny Pan, Minister Magii, Adelaide Nott i wszyscy pozostali przedstawiciele arystokracji
Escargots de Bourgogne
Ślimaki po burgundzku z masłem ziołowym
Quiche Lorraine
Placek lotaryński
Pissaladière
Placek z ciasta chlebowego z karmelizowaną cebulą, czarnymi oliwkami i anchois
Ratatouille
Gulasz warzywny z cukinii, bakłażana, pomidorów, papryki i cebuli.
Leek flamiche
Tarta porowa na francuskim cieście
Soupe à l’Oignon
Francuska zupa cebulowa
Consomméd e gibier
klarowny bulion z dziczyzny
Bisque
krem z krewetek na bulionie rybnym
Bouillabaisse
Prowansalska zupa rybna z krabami i langustą
Duck à l'Orange
Kaczka w pomarańczach
Coq au Vin
Kogut z Brese duszony w burgundzkim winie
Boeuf Bourguignon
Wołowina po burgundzku
Blanquette de Veau
Cielęcina po francusku
Sole Meunière
Sola Dover na klarowanym maśle
Chocolate Soufflés
Suflet czekoladowy z karmelizowaną maliną
Crème Brûlée
Zapiekany deser śmietankowy z żółtkami
Cherry Clafoutis
Francuskie ciasto z wiśniami
Mille-feuille
Słodkie ciastko z kremem pâtissière
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:12, w całości zmieniany 3 razy
Teraz, po długiej przerwie, wracała – niepewna, czy jest tu mile widziana, ale zdeterminowana, by stawić czoła własnym lękom. Zaproszenie, które dotarło do jej rąk, zaadresowane zarówno jej imieniem, jak i nazwiskiem męża, było jednoznacznym wezwaniem. Niepojawienie się tego wieczoru oznaczałoby okazanie jawnego braku szacunku, a na to nie mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że jej obecność zostanie zauważona i zapamiętana – choćby dlatego, że startowała z zupełnie innego miejsca niż większość gości, którzy już zdążyli rozgościć się w przestrzeniach tego świata. Nie była jedną z nich. Jej miejsce w tej układance było równie trudne do zdefiniowania, jak jej własna tożsamość. Zawsze na pograniczu – tradycji i buntu, obowiązku i niezależności, akceptacji i wykluczenia. Miała zamiar zachować swoją niezależność, nie pozwalając, by wciągnęły ją gęste sieci konwenansów, a jednocześnie udowodnić, że potrafi z wdziękiem odnaleźć się wśród śmietanki towarzyskiej. To była jej osobista gra – subtelna równowaga pomiędzy byciem sobą a spełnianiem oczekiwań innych. Wiedziała, że każdy jej ruch będzie obserwowany, a każde słowo oceniane. Dawno porzuciła już mrzonkę nastoletniej duszy. Nie miała zamiaru walczyć z tradycją, z oczekiwaniami, z tym jak powinna wyglądać wśród innych. Może to kwestia obławy, może zwyczajnie poznała się już na prowadzonych ciągle rozgrywkach.
W pałacu nie zmieniło się wiele. Te same filary ozdabiały przestrzeń, a ściany szeptały echa minionych rozmów. Korytarze, choć imponujące, zdawały się teraz jakby bardziej puste, mniej pełne życia niż zapamiętała. Znała te zakamarki, choć kiedyś przemierzała je z większym entuzjazmem, niemal z dziecięcym zachwytem. Teraz dostrzegała detale, które wcześniej umykały – rysy na marmurowej posadzce, drobne pęknięcia na gzymsach, jakby i ten świat nie był już wolny od upływu czasu. Znajomość tego miejsca pomagał jej przezwyciężyć stres. Strach miał jedynie wielkie oczy, czyż nie?
Najbardziej ciekawa była scenerii, która wpisywać się miała w zaplanowany skrupulatnie scenariusz ich dzisiejszej zabawy. Dwór Fey. Nieprzejednany, pełny intryg, ale też lojalności i powierzonej odpowiedzialności. Doskonale wiedziała kim przyjdzie jej się dziś stać i choć wybór ten wymalował na jej twarzy szczere rozbawienie nie miała zamiaru ułatwić swoim przeciwnikom prędkiego odgadnięcia jej roli. Jej ciemnozielona suknia, uszyta z ciężkiego aksamitu, zdawała się skrywać więcej niż zdradzała na pierwszy rzut oka. Złote hafty oplatały materiał niczym delikatne, wijące się wzory. Długie rękawy chroniły ją przed chłodem, ale również dodawały całości elegancji. Całość była dość dopasowana i mogła to być ostatnia chwila na noszenie takich ubrań – już niedługo jej ciało miało się zmienić. Na końcu każdego z rękawów znajdowały się guziki w kształcie małych dzwoneczków, które wydawały cichy, ale przyjemny dla ucha dźwięk za każdym razem, gdy mocniej poruszyła dłonią. Podobne dzwoneczki zdobiły również talię i szyję, subtelnie akcentując te miejsca i nadając jej strojowi odpowiedniego wydźwięku. Dekolt był odpowiednio wykrojony, zmysłowo, ale nie krzykliwie, a wycięcie w sukni kończyło się przy kolanie, z gracją eksponując jedynie to, co chciała pokazać.
Była zaskoczona, że razem z Drew nie zajmują tego samego stolika. Na moment wywołało w niej to nawet złość, bowiem tak byłoby zdecydowanie prościej. Trudno było jej się rozstać z poczuciem bezpieczeństwa, ale nie miała zamiaru dać tego po sobie poznać. Lokowała w nim nazbyt wiele potrzeb. Zanim rozeszli się do swoich stolików przybliżyła się do niego by szepnąć – Czekam na swój owoc jemioły – w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie, ale gdy się od niego odsunęła nie było już po nim śladu.
Dopiero przy swoim stoliku zaczęła przyglądać się zgromadzonym gościom. Wszyscy prezentowali się w niezwykły sposób, każdy widocznie dostosował się do otrzymanego liściku. Chwilę później po całej sali rozszedł się głos gospodyni, który zjednoczył uwagę wszystkich. Z radością wprowadziła ich w świat baśni, opowiadając o zawiłościach fabuły, a przy tym odkrywając personalia głównych bohaterów. Na moment jej spojrzenie zatrzymało się na Czarnym Panu, którego wyraz twarzy był równie nieprzenikniony, co jego obecność. Pragnęła wryć ten obraz w pamięć, ale odwróciła wzrok tym razem przebiegając spojrzeniem po postawie Ministra Magii. Był to prawdziwy pojedynek – a los i zwycięstwo leżało w dłoniach wszystkich obecnych.
inspiracja
fire in a world full of ashes.
I choć życzyłby sobie w tej krótkiej chwili istnieć w zupełnej anonimowości, tym razem oczy socjety pozostawały szeroko otwarte — na grzeszki, na występki, na zarys byle plotki albo niechlubnego faux pas; wpierw dosięgnąć musiały jednak jego statury, w bacznej obserwacji oceniając zapewne elegancki kostium, zgodnie z przykazaniem gospodyni reprezentujący celtyckie powinowactwa.
A zwyczajowo miał na sobie garnitur o kontynentalnym, popołudniowym charakterze, przez niektórych znawców okrzyknięty stylem ordine dorico. Czarny, szyty na miarę, o smukłej linii jednorzędowej, zapinanej na trzy guziki, pozbawionej poduszek i wyposażonej w pionowe, acz dyskretne kieszenie, marynarki; poszetkę uzupełniała złożona w trójkąt, jedwabna chustka w jasnym, słonecznym odcieniu, kolorystycznie korespondująca z połyskującym tu i ówdzie poszyciem układającym się w kształt zbożowych łanów, przeważnie migoczącego u dołu okrycia. Spinki do mankietów nie rzucały się w oczy, choć bliższe ich zlustrowanie przyniosłoby wyobrażenie o symbolu drewnianego, majestatycznego być może, łuku. Góra zlewała się w spójności z dołem — spodnie, wykonane z tej samej, cienkiej i jedwabnej tkaniny dupion oraz szlachetnego materiału z wełny wigoni, w swoim obrębie nie mierzyły więcej niż czterdzieści trzy centymetry, u kostek zaś — jeszcze mniej, bo w ich kierunku właśnie zwężały się subtelnie. Po przymiarkach zrezygnował z proponowanej przez krawca kamizelki, ograniczając się zaledwie do prostej, zgoła wybielonej wersji koszuli w fasonie écru, oraz pasującej do zdobnej marynarki, wiązanej muchy, w której gdzieniegdzie, spomiędzy głębokiej czerni, też majaczyły objawy tej samej, złotej nici. Sznurowane półbuty, w przeciwieństwie do przepychu zgromadzonego przy twarzy i w okolicach pasa, pozostawały nienagannie matowe i równie ciemne.
I choć zapewniano go, że w całej ozdobności tego ubioru nie było śladów przesady, na co dzień daleki był ornamentom czy barwom odmiennym od neutralnych; nic więc dziwnego, że określające go elementy naprędce ukryć postanowił za linią blatu stolika, do którego go przypisano — nawet jeśli, poza szanownym lordem Malfoyem, w ogóle nie znał towarzyszących mu tam osobistości.
but his heart is
c o l d
Prezentowane przez kuzynki kreacje wydawały jej się zbyt… zbyt angielskie, co nie powinno wcale dziwić, w końcu znalazła się w chłodnych objęciach Wielkiej Brytanii i rozsądek podpowiadał, że na sabat organizowany przez lady Nott powinna wgryźć się w panującą tu modę i dla świętego spokoju nie odstawać, nie zwracać na siebie uwagi. Prezentowane suknie jednak – jedna po drugiej – wzbudzały w niej coraz większy dysonans. Pogoda była chłodna, wręcz mroźna, tymczasem prezentowana jej właśnie sukienka odznaczała się odważnie odsłoniętymi plecami; Persenet aż wzdrygnęła się na samą myśl o ubraniu czegoś w tym guście i wyjściu na dwór. Przecież to przeczyło samo sobie: zimna ziemia i odkrywanie choćby skrawka ciała.
Najchętniej przyszłaby w grubym futrze i zdjęła je dopiero na czas tańców.
Jak te kobiety nie chorowały? Jak mogły wytrzymać w tej nieludzkiej temperaturze?
– Ile jest stopni na dworze? – zagadnęła przez ramię czającego się w cieniu czarodzieja. Wysoka, smukła sylwetka pozostała nieruchoma, jakby Hassan także zamienił się w ozdobny posąg.
– Nieco poniżej zera.
Persenet zrobiłą wielkie oczy i potarła z roztargnieniem skroń. Poniżej zera. Jeszcze rok temu powiedziałaby, że nie da się żyć w takiej temperaturze, ale teraz na własne oczy widziała, że jest to jak najbardziej możliwe.
Wzdrygnęła się ponownie, a jej spojrzenie spłynęło w dół, na trzymany w palcach bilecik z instrukcjami. Tematyka balu, jego narzucone ramy, gwarantowały pewną swobodę stroju i szaleństwo w dodatkach. Persenet obróciła bilecik w palcach i rozparła się wygodniej na stosie poduszek, spojrzenie znów wróciło do chichoczących kuzynek debatujących nad belą połyskującego, cienkiego jedwabiu.
Pomysł sam wyłonił się wśród myśli, jak żmija pozbawiona kamuflażu piasku.
Ledwie przekroczyła próg holu, a tuż obok, jakby znikąd, zmaterializował się sługa by odebrać od niej futro i zadbać o zgodność nazwiska z posiadaną listą. Persenet rozstała się z okryciem z pewną dozą niewysłowionego żalu – Hassan wciąż twierdził, że temperatura nieustannie oscylowała w okolicach zera, ale dla niej odczuwalne było co najmniej minus siedemset – i ruszyła dalej, w stronę lewitujących ram z rozpiską poszczególnych stolików. Nie znała znakomitej większości dzisiejszych gości, ale nie zniechęcała się – poznawanie nowych osób było jak odkrywanie nowego gatunku słodyczy; Persenet z kolei lubiła się łudzić, że każdy, choćby najbardziej gburowaty, ma w sobie zaklętą cząstkę pekmezu, który osłodzi jej ewentualną przeprawę w rozmowie.
Na główną salę wkroczyła pewnym krokiem, z miejsca roztaczając wokół czar orientu. Jej strój nawiązywał do aktualnej kairskiej mody, choć nie był pozbawiony lokalnych trendów: sylwetkę czarownicy miękko opływała jasna, długa sukienka uszyta z czterech warstw cienkiego jedwabiu. Zebrana po bokach, na wysokości talii, zaznaczała wcięcie figury, resztę ukrywając przed oczami i pozostawiając pole wyobraźni. Na sukienkę nałożyła abaję; klasyczne, wielofunkcyjne odzienie popularne w Egipcie dziś pełniło rolę narzuty. Materiał – również będący jedwabiem i uszyty z paru warstw – odcinał się eleganckim wykończeniem tuż pod biustem i łagodnym łukiem ciągnął w dół, aż do samej ziemi. Kolor kreacji pozostawał niejednoznaczny – w pierwszej chwili, w pełnej glorii blasku świec i lamp, zdawał się wiernie oddawać odcienie kości słoniowej i białego piasku, ale wraz z upływającym czasem i grą świateł, można było odnieść wrażenie, że barwa ulega zmianie, wpadając w coraz ciemniejsze tony zgaszonego oranżu, przywodzącego na myśl zachód słońca. Iluzja paru warstw jedwabiu w innych odcienach, przesycona magią doskonałego krawca, wyśmienicie mamiła oczy subtelną zmianą, jak fatamorgana.
Krańce abaji, zakończone subtelnym, złotym haftem wpadającym w klasyczne, egipskie zdobnictwo, skromnie dopełniały czaru sukni i stanowiły pomost pomiędzy biżuterią: długimi, złotymi kolczykami i bransoletami wspinającymi się po nadgarstkach jak węże. Ciemne włosy Persenet na tę okazję zostały zaplecione w grube warkocze i przetknięte wstęgami materiału, a następnie zebrane w misterne upięcie ozdobione polerowanymi perłami i złotymi spinkami. Dobrany do okazji makijaż sprawiał wrażenie lekkiego; Persenet nie zamierzała przeciążyć własnego pomysłu nadmiernym szaleństwem, zatem oczy podkreślał jedynie ciemny kohl w sposób nienachalny i harmonijnie łączący się ze strojem.
Podczas otwarcia balu przez lady Nott, jej uwagę zwrócił głównie Czarny Pan; była ciekawa czarnoksiężnika zdolnego wstrząsnąć całym krajem, była ciekawa tego, jaki człowiek kryje się pod tym mianem. Z pewną dozą żalu przypomniała sobie, że stolik dzieli z innymi znajomymi-nieznajomymi. Travers, Rosier i Vablatsky, czy tak? Akurat te trzy nazwiska zdążyła już poznać.
|inspiracja, choć przez inny materiał cała ta kreacja powinna być bardziej zwiewna
czas boi się piramid
Przed Hampton Court pojawiłam się punktualnie, by wraz z innymi gośćmi udać się go głównej sali, gdzie miał rozpocząć się bal. Jak mniemam, Lady Nott pojawi się niedługo, aby nas wszystkich przywitać i zaprosić do zabawy. W tym roku motyw był niezwykle ciekawy, Lady z pewnością doskonale bawiła się przygotowując te wszystkie atrakcje, chociaż ich jeszcze nie znałam, to wiedziałam, że na pewno z nich skorzystam. Motywowała mnie do tego również zawartość mojego bilecika, który otrzymałam wraz z listem. Żeby nie zadręczać swoich myśli tym, co się działo u mnie w życiu prywatnym przez ostatni czas, zdecydowałam, że bardzo mocno skupię się na aktywnym braniu udziału w zabawie.
Zgodnie z poleceniem Lady Nott, mój strój musiał odpowiednio komponować się z opisem, który został mi przesłany. Była to moja interpretacja, ale przyznam też szczerze, że nie mogłam doczekać się, aby zobaczyć, jak inni stworzyli swoje stroje. Czy wszyscy mieli ten sam motyw? Wątpiłam. Ale ileż to różnych motywów Lady Nott musiała wymyślić, żeby dla każdego z gości był on indywidualny! A może się powtarzały? Wchodząc do sali, szukałam wzrokiem znanych mi osób i przyglądałam się ich zdobnym strojom. Moja suknia była oszałamiająca, niezwykle mi się podobała. W dodatku emanowała elegancją, której nie sposób było zignorować. Wykonana z głębokiego, aksamitnego odcienia zieleni, doskonale podkreślała bogactwo i mistyczny charakter wieczoru. Wszystkie ornamenty zdobiące kreację – od haftów po drobne detale na rękawach i dekolcie – były złote i mieniły się przy każdym ruchu. Wzory przypominały wijące się liście i pnącza, wplatając naturę w czarodziejski klimat. Włosy były ułożone w delikatne, splecione warkocze, które opadały swobodnie na plecy, podkreślając naturalne fale. Centralnym punktem fryzury była ozdoba, przypominająca delikatną gałązkę splecioną ze złotych liści i zielonych kryształków, które lśniły niczym krople rosy o poranku. Ozdoba harmonijnie wkomponowała się w całość, nadając mojej postaci eteryczny, wręcz elficki urok. Byłam niezwykle zadowolona z tego jak wyglądałam, chociaż przyznam szczerze, że na co dzień nie nosiłam odcieni zielonego. Nie byłam do końca pewna, czy ten kolor mi odpowiadał, ale patrząc na siebie dzisiaj - ogromnie mi się podobało.
Gdy weszłam do sali, mój wzrok padł na tablicę gdzie przedstawione były stoliki oraz osoby, które przy nich siedziały. Przy moim stoliku, o jak strasznie się z tego powodu ucieszyłam, siedziała Lady Crouch, czyli moja droga Hypathia oraz mój kuzyn - Lord Harland Parkinson. To mi wystarczyło. Wiedziałam już, że początek wieczoru będzie udany, jeśli u swojego boku będę miała te dwie osoby. A później, później zobaczymy. Z pewnością już był lub zaraz tutaj będzie Lord Burke, a także Primrose. Wiem też, że na sabat wybierał się mój wuj wraz z ze swoją żoną. Pełna ekscytacji z nadciągającej zabawy ruszyłam do swojego stolika, obok którego siedziała już Hypathia.
| Inspiracja dla sukni, włosów tylko ozdoba jest zastąpiona tym.
Bo przecież nie miała szlachetnej krwi, Blythe’owie zostali pominięci w Skorowidzu Czystości Krwi Nottów, mimo że znaleźli się tam nawet parszywi, zdradzieccy Longbottomowie. Blythe’owie od dawien dawna mieli wielkie ambicje, ale nawet jej ojciec nigdy nie próbował dążyć do wżenienia najmłodszej córki w żaden wielki ród, uznając, że Yana jest zbyt krnąbrna, żeby jakikolwiek dwór ją przyjął, zwłaszcza że zawsze była oporna na przyswajanie tego, czego próbowała ją w dzieciństwie uczyć matka.
Ale jednak dziś, w ostatni dzień 1958 roku, miała przekroczyć progi Hampton Court, co było przywilejem dotychczas zarezerwowanym dla wyższych sfer, nie dla krwi może i czystej, ale pozbawionej szlachectwa. Kto by pomyślał, że postanowienie zajęcia miejsca brata jako sojusznik Rycerzy Walpurgii pociągnie za sobą również swego rodzaju społeczny awans?
Fabian też powinien tu być. To on pierwszy z ich rodziny podążył tą drogą i na niej zginął, a Yana odkryła jego sekret dopiero niecały miesiąc temu i stawiała na owej drodze zaledwie pierwsze kroki, nie wiedząc jeszcze, dokąd ją to wszystko zaprowadzi. Oby jej los okazał się szczęśliwszy niż los brata, zamierzała być od niego mądrzejsza i ostrożniejsza. Rodzina Blythe musiała jednak opowiedzieć się po tej właściwej stronie historii, dlatego to ona musiała kontynuować dzieło zmarłego brata.
Zdawała sobie sprawę, że może odstawać, dlatego poczyniła pewne starania, żeby się przygotować. Kiedy można było się bawić to można było, ale kiedy wymagała tego sytuacja, potrafiła się zachować i dostosować. A przynajmniej próbowała. Bo chociaż matka w dzieciństwie starannie ją uczyła podstaw dobrego wychowania, zachowania przy stole i tak dalej, to jednak zasady zachowania w nieszlachetnym domu na pewno różniły się mocno od etykiety wyższych sfer. Jej matka nie była lady, a czarownicą czystej krwi. Yana nie wiedziała więc wielu rzeczy, które wiedziały jej rówieśniczki wychowywane na dworach i miała wielką nadzieję, że się przed nimi nie zbłaźni. Na pewno będą tu w końcu inne dziewczęta i chłopcy których mogła znać z Hogwartu i którzy być może pamiętali ją, w końcu szkolne lata spędziła w Slytherinie. Nie chciała ośmieszyć się przed nimi ani tym bardziej zawieść lady Nott, która zaprosiła ją na swój dwór.
Musiała też poczynić pewne starania nawet jeśli chodzi o sam strój. Co oczywiste, nie dysponowała takimi zasobami finansowymi jak damy z wielkich rodów. Blythe’owie należeli do klasy średniej, Yana nie mogła więc sobie pozwolić na najdroższych krawców czy materiały godne klasy wyższej. W grudniu jednak starała się wykonać więcej sztuk biżuterii, aby tym samym zarobić na możliwość zakupienia sukni, w której będzie mogła bez wstydu przybyć do Hampton Court. Nie chciała w końcu popełnić żadnego uchybienia, musiała prezentować się jak najlepiej, bo zdawała sobie sprawę, że to nie jest zwykły bal, a swego rodzaju debiut – nie tylko tu, w tym szlachetnym gronie do którego tak naprawdę nie należała, ale też jako świeży nabytek sojuszników Rycerzy Walpurgii. Inni członkowie na pewno też tu byli, a Yana nie chciała pokazać się jako nieopierzona, pozbawiona ogłady smarkula.
Choć na co dzień nosiła się jak standardowa młoda czarownica z dobrego, czystokrwistego domu, nosząc gustowne, długie spódnice, koszule czy płaszcze, dziś wyglądała zupełnie inaczej niż w jakikolwiek zwyczajny dzień. Jej wysoką, szczupłą sylwetkę spowijała długa do samej ziemi suknia w subtelnym jasnozłotym kolorze, dopasowana w talii i od niej rozszerzająca się ku dołowi. Jej kolor przywodził na myśl leniwe promienie porannego letniego słońca. Rękawy sukni były obcisłe i dopasowane, góra sukni była zdobiona delikatnymi haftami, zaś jej szyję i obojczyki zdobił naszyjnik. Jak przystało na osobę z rodziny Blythe, w dodatku posiadającą pewne umiejętności jubilerskie, akurat z dostępem do biżuterii nie miała wielkiego problemu – naszyjnik wykonała dla siebie samodzielnie ze złota, w którym osadziła oszlifowany topaz otulony subtelnymi złotymi zdobieniami. Pracowała nad nim wiele godzin, korzystając z wiedzy zdobywanej latami dzięki ojcu, ale była z siebie dumna, tym bardziej, że wytwór własnych rąk miał być dla niej dobrą wizytówką. Spod sukni ledwie było widać czubki skórzanych pantofelków na niewysokim obcasiku; nie mogła przesadzać z wysokością, bo i bez obcasa była trochę wyższa od przeciętnej kobiety, poza tym niewygodnie by jej się poruszało - i co jeśli niechcący przydeptałaby obcasem brzeg sukni i rozdarła ją? Co oczywiste, nie mogła tu też przyjść z szopą na głowie – bujne kędziory musiały zostać ujarzmione i to skutecznie. Choć niewątpliwie było to zadanie trudne, poprosiła o pomoc jedną z kuzynek Blythe, której rzecz jasna nie powiedziała, gdzie będzie świętować sylwestra – i ta uczesała jej loki i zgrabnie je upięła, odsłaniając jej długą, zgrabną szyję zwykle całkowicie schowaną w burzy loków.
Kiedy Yana spojrzała na siebie w lustrze, prawie siebie nie poznała, bo zupełnie nie przypominała tej codziennej Yany Blythe. Zniknęła burza loków i zwyczajne ubrania, pierwszy raz mogła zobaczyć siebie w tak eleganckim wydaniu, w którym też wyglądała dojrzalej i dostojniej niż zazwyczaj.
Dwór lady Nott wywarł na niej ogromne wrażenie. Choć z ojcem kilka razy towarzyszyła mu z wizytami u szlachetnych klientów zamawiających u niego biżuterię, to jednak przepych, który zastała tutaj, bił na głowę wszystko inne co widziała. Rozglądała się dookoła z oczarowaniem, podziwiając detale wystroju i wprost nie umiejąc się doczekać momentu, kiedy będzie można się tu uważniej rozejrzeć. Póki co jednak wkroczyła do okazałej sali, w której zbierali się już pozostali goście i wysłuchała początkowej przemowy oraz przedstawienia głównych postaci zabawy. Ciekawe, czy uda jej się sprostać powierzonej roli? Każdy z nich miał jakąś do odegrania, nawet jeśli przebrania innych również nie były jednoznaczne. Musiała jednak przyznać, goście lady Nott wyglądali olśniewająco i cieszyła się, że nie oszczędzała na sukni, bo nie chciała, żeby jej niższy status zbyt mocno rzucał się w oczy w takim towarzystwie. I tak pewnie rzucała się w oczy przez sam fakt, że przybyła samotnie, bez żadnej bliskiej rodziny u boku i bez żadnego mężczyzny, poza tym każdy spośród wyższych sfer i tak na pewno wiedział, że nie była jedną z nich. Nie była damą, a jedynie sojuszniczką prawidłowego porządku świata opierającego się na pielęgnowaniu czystości krwi i czarodziejskich tradycji.
Wypatrywała wzrokiem Primrose, która to wprowadziła ją do organizacji, choć mogła przysiąc, że gdzieś po drodze mignęła jej znajoma sylwetka Elviry. A więc i ona tu była? Przynależność Elviry nie mogła jej jednak dziwić.
Nie miała jednak zasiąść przy jednym stole ani z lady Burke (nad czym ubolewała, bo na pewno byłoby jej raźniej w jej towarzystwie), ani z Elvirą, jej nazwisko zostało przypisane gdzie indziej. Przy jej stoliku wszystkie nazwiska poza jej własnym i jeszcze jednym brzmiały szlachecko – i naprawdę miała nadzieję, że uda jej się nie popełnić żadnego faux pas podczas kolacji oraz późniejszej zabawy.
Po przekroczeniu progu sali zaczęła się prawdziwa magia. Mildred czuła się jak w bajce, jakby nagle przeniosła się do świata, do którego nigdy nie sądziła, że przynależy. Czuła się jednocześnie też jak nie ona; nieprzyzwyczajona do tak eleganckich strojów, do sukien, które olśniewały samym przepychem, nie miały za to za grosz praktyczności. Każdy jej ruch zdawał się być sztywny, niewygodny i niepewny nawet mimo niemal godziny spędzonej na nauce chodzenia w tej balowej konstrukcji. A teraz stała przed mrowiem wielkich pań i panów i próbowała udawać, że pasuje do nich równie dobrze, jak czerwone wino do wołowiny.
Jej suknia balowa przyciągała wzrok bogactwem barw mieniących się od czerwieni po pomarańcze z przebłyskami zieleni. Spódnica, wykonana z miękkiego, aksamitnego materiału, rozkładała się szeroko, a delikatne aplikacje z tiulu w kształcie opadających liści zdobiły dolną jej część, nadając jej lekkości i magicznego wdzięku. Góra również ozdobiona podobnym schematem prezentowała liście w rozkwicie, gałązki pełne liści o barwie głębokiej zieleni.
Gorset sukni, dopasowany i zdobiony haftami w kształcie gałązek i żołędzi, podkreślał talię, po bokach zaś zamieszczono subtelne błyszczące kryształki, które mieniły się w świetle, przypominając krople rosy na liściach. Przy pasie sukni, choć dość wąskim, znalazło się miejsce na niewielkie złote ozdoby, wpinki imitujące miniaturowe klejnoty, błyszczące lusterka odbijające światło. Na ramionach zaczepioną miała długą, półprzezroczystą pelerynę w odcieniu trawiastej zieleni, która powiewała lekko przy każdym ruchu.
Udało się jej postawić zasadnicze weto w sprawie makijażu; nie zgodziła się na żadne ekstrawagancje i fanaberie z zabawą kolorami, lecz wybrała stonowane, choć jednocześnie ciepłe kolory przywodzące na myśl letnie promienie słońca. Włosy, porządnie rozczesane i lekko podkręcone, układały się niczym aura wokół jej przejętej twarzy. Jedyną ozdobą głowy był misternie wykonany wianek z drobnych liści i delikatnych kwiatów, najskromniejsza rzecz, jaką Mildred miała w tej chwili na sobie. Nawet nie chciała myśleć, ile kosztowała jej wieczorowa kreacja; ojciec był jednak tak bardzo przejęty zaproszeniem, jakie otrzymała jego córka, że wysupłał bez szemrania niezbędną sumę, co ona sama uważała za jawną przesadę. Z drugiej strony rozumiała, że było to po prostu konieczne.
Goście przechadzali się po sali z kieliszkami w dłoniach, a ich szaty lśniły bogactwem i kunsztem; różnorodność krojów i ozdób zachwycała, a dodatkowego smaczku nadawało to, że stroje miały przecież swój przewodni motyw i symbolizowały konkretną postać. Każda z mijanych osób zdawała się kimś ważnym. Mildred dostrzegła Ministra Magii w rozmowie z głową jednego ze szlacheckich rodów, a kawałek dalej lady Nott obserwującą bacznie wchodzących. Wśród tłumu wyłapała także znajome twarze: kilku uczniów z Hogwartu, których kojarzyła z czasów, gdy była prefektem. Niektórzy z nich, o ironio, otrzymali od niej szlabany. Teraz wyglądali na niezwykle wpływowych i pewnych siebie, a Mildred zastanawiała się, czy w ogóle ją rozpoznają.
Emocje wirowały w niej jak szalone. Z jednej strony była zachwycona przepychem i atmosferą wydarzenia, z drugiej czuła się jak oszustka. Czy naprawdę zasługiwała na to, by tu być? Próbowała uspokoić te myśli, przypominając sobie, że nikt jej tu nie wpuścił z litości. Mimo to w głębi duszy szukała w tłumie Mitcha, bo przy nim czułaby się pewniej. Miał dar odnajdywania się w takich sytuacjach, a jego obecność była jak kotwica w najbardziej burzliwych wodach. Kiedy usłyszała dzwonek oznajmiający początek kolacji, wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę stołów. Wiedziała, że czeka ją rozmowa z zupełnie obcymi ludźmi, ale jednocześnie czuła, że to jest jej szansa – nie tylko na nowe znajomości, ale może i na zmianę w jej własnym życiu. Zrobiła pierwszy krok, postanawiając, że zrobi wszystko, by ten wieczór stał się początkiem czegoś niezwykłego.
Nie czuła się samotna, pojawiając się w holu posiadłości bez osoby towarzyszącej. Z tego, co wyczytała - i dostrzegła na liście, rozdzielającej gości do odpowiednich stolików - nikt nie otrzymał wspólnego zaproszenia, a nawet jeśli było inaczej: nie potrzebowała go. Czuła się silna, czuła się piękna i czuła, że będzie mogła korzystać z rozkoszy Sabatu w pełni. W ubiegłym roku spędziła go więcej niż owocnie, zamierzała więc powtórzyć doskonałą passę, tym razem jednak już na zupełnie innej pozycji. Była Namiestniczką stolicy magicznej Anglii - i nie zamierzała o tym zapominać. Nawet, jeśli czuła się nieco dziwnie, pozbawiona ulubionej czerni, wystawiona na spojrzenia, przyciągane intensywną czerwienią wystawnej kreacji. Obok uszytej z najlepszych materiałów sukni nie można było przejść obojętnie - nie tylko z powodu egzotycznych wycięć na dekolcie i plecach. Złote przeszycia, hafty i ozdoby - liczone w setkach - lśniły przy każdym ruchu: nie iskrzyły się jednak i nie mieniły jak cekiny czy kryształki lodu, a emanowały blaskiem bliższym sierpniowym promieniom słońca lub płonącemu wysoko w noc ognisku. Ciężkie, imponujące naramienniki, wyrzeźbione przez najlepszych magizłotników, przypominały w pierwszej chwilli zastygłe płomienie, przy drugim spojrzeniu jednak mogły zostać uznane za ślepia bestii - lub dumne profile pysków smoków. Szerokie rękawy skrywały ciemnozłote rękawiczki, a długi materiał sukni buty na niskim obcasie: niewidoczne, a więc niemal skromne w porównaniu z kreacją, umożliwiające jednak nawet wymagający taniec i wygodne poruszanie się. Czarne oczy podkreślono ciemną kredką, wzbogaconą jednak o złote drobinki - czerwone usta odzwierciedlały zaś barwę sukni w odcieniu świeżej krwi. Długiej, ale nie utrudniającej ruchów: dzięki magii zawsze utrzymywała się na miejscu, podobnie jak złota ozdoba głowy.
Gdy Mathilde i charektyzatorki La Fantasmagorii upinały jej włosy, była zirytowana, ale cierpliwość opłaciła się: czarne włosy, na wpół spięto, na wpół rozpuszczono - jako wdowa mogła sobie na to pozwolić. Konstrukcja przypominała chińskie hanfu, była jednak bogatsza, lśniąca, a ozdoby wykonano tak, by przypominały gwiazdy, komety i słońca. Rzeźbione elementy kołysały się przy każdym ruchu, wydając perliste, przyjemne dla ucha dźwięki - zadbała o to, by nie denerwowały świergotem, a zachwycały metaliczną, dyskretną melodią. Dostosowała kroki do jej rytmu, gdy kierowała swe kroki do podwyższenia, na którym zamierzała powitać lady Adelaidę, Ministra i Czarnego Pana. Na razie nie rozglądając się w poszukiwaniu towarzystwa do rozmowy lub czegoś więcej: wiedziała, że to na pewno ją odnajdzie. Magiczny dwór Fey był pełen cudów i rywalizacji, a Deirdre zamierzała wygrać. We wszystkim, co zamierzała przynieść jej upojna czerń sylwestrowej nocy.
kreacja i fryzura
[bylobrzydkobedzieladnie]
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Lady Nott zdołała Sigrun przyprawić o ból głowy, gdy głowiła się długimi godzinami nad przebraniem, w jakim powinna była się pojawić. Nie miała na tyle wyobraźni, aby zlecić zaledwie krawcowej, co miałaby uszyć, potrzebowała czegoś więcej - a lord Bradford Parkinson zgodził się uczynić jej przysługę i stworzył dla niej odpowiednią kreację, choć i jemu nie mogła zdradzić kto był prawdziwą inspiracją. Przeglądając się w lustrze, kilka minut przed opuszczeniem Skały, czuła zadowolenie, a spędziła przed nim więcej czasu niż zamierzała; nie mogła jednak pozwolić, aby lord Rowle, który poprosił by towarzyszyła mu w drodze do Hampton Court. Przed zimnem chroniła się futrzanym płaszczem, kryjącym strój także przed Leonhardem, gdy podała mu swą dłoń w czarnej rękawiczce i zajęła miejsce w powozie ciągniętym przez magiczne, skrzydlate konie. Musiała przyznać, że szlachetnie urodzeni czarodzieje potrafili zrobić właściwy użytek z zawartości swych skarbców. Futra pozbyła się dopiero u progu Hampton Court, po czym przyjęła oferowane przez lorda Rowle ramię i wraz z nim skierowała się ku sali uczt, mając wrażenie, że odkrywa to miejsce na nowo. Wszystko wyglądało inaczej i nawet ona, zwykle tak nieczuła na bliską arystokracji sztukę, była skłonna przyznać, że wcielona w życie wizja lady Nott robiła niemałe wrażenie.
Wśród wielu barw i kolorów, finezyjnych kształtów, tekstur i ozdób, Sigrun wyglądała inaczej, przywdziewając tego wieczoru czerń. Jej suknię uszyto z bardzo delikatnej i cienkiej skóry, skórą zdobiły liczne zdobienia, wykute z metalu przywodzącego na myśl ciemne złoto. Górna część kreacji przywodziła na myśl ciasno zaciśnięty gorset, który już teraz odczuwała w talii, nieprzywykła do tej części kobiecej garderoby; była jednak bardziej zabudowana i elegantsza, dekolt miał kształt serca i ramą dla niego były metalowe zdobienia. Wyznaczały też mocną linię ramion i wieńczyły rękawy, zdobiąc przedramiona i nachodząc na dłonie w rękawiczkach z delikatnego, czarnego materiału. Spod zdobień dolnej części gorsetu wyłaniała się spódnica z tożsamego materiału, zaczarowana tak, aby jej dół przywodził na myśl cień, gdy była w ruchu. Na stopach miała proste, ciemne pantofle na obcasie, przez które jeszcze bardziej górowała wzrostem nad lordem Rowle, lecz Sigrun zdawała się nie zwracać na to uwagi, szczególnie że wciąż mogła w nich wygodnie zatańczyć. W kufrach, w przeciwieństwie do arystokratek, nie ukrywała wielu drogocennych kosztowności, jej biżuteria wydawała się wręcz skromna - bardzo krótki łańcuszek wykonany z tego samego metalu co zdobienia sukni podkreślał długą szyję. Gdyby nie pomocne dłonie przyjaciółki, zdecydowanie bardziej uzdolnione artystycznie od niej, najpewniej pojawiłaby się w warkoczu lub prostym upięciu; dzięki niej złociste, długie włosy Sigrun częściowo zaplecione były w finezyjne warkocze, w niektórych miejscach ozdobione metalowymi spinkami. Górne upięcie przytrzymywała pasująca spinka z niedużym, żółtym kamieniem w kształcie migdała. Makijaż musiał pasować do kreacji, oczy podkreśliła więc ciemnym węgielkiem, cienie pod oczyma ukryła pasującym pudrem, a w usta wklepała opuszkiem palca jedynie odrobinę różowej, naturalnej pomady, nie chciała przesadzić i wyglądać wulgarnie.
Wysunęła rękę spod ramienia Leonharda, stając w tłumie gości, wraz z nimi oczekując na rozpoczęcie zabawy. Z uwagą wsłuchiwała się w słowa lady Nott, lecz to nie ona najmocniej przyciągnęła uwagę Śmierciożerczyni - a sylwetka Czarnego Pana, na którego skroniach spoczywała korona; Sigrun pomyślała, że powinna tam pozostać, symbolizując prawdziwego władcę nowego świata. Powstrzymała westchnięcie zachwytu i niepokoju zarazem, odczuwanego zawsze, gdy mogła spojrzeć na jego majestat. Powiodła spojrzeniem po zebranych, oczekując od nich podobnej reakcji. Chwała Czarnemu Panu, pragnęła zawołać, lecz uchwyciwszy okiem sylwetkę Deirdre, prezentującą swoją kreacją własne korzenie (i robiącą przy tym oszałamiające wrażenie), podobnie jak i ona zachowała milczenie, ufając w jej większe doświadczenie w bywaniu.
- Cóż, lordzie Rowle, proszę się nie obawiać, nie zamierzam uciekać przed pierwszym tańcem - obiecała arystokracie, uśmiechnąwszy się przy tym nieprzewrotnie, zanim odeszła od niego, aby odnaleźć właściwy stolik, gdzie poza Iriną Macnair, będącą w podobnej do niej samej sytuacji, miała mieć za towarzystwo dwie piękne damy i lorda Tristana Rosiera - cóż, ten wieczór naprawdę miał być dniem próby.
| inspiracja sukienki, lecz ta opisana w poście ma delikatniejszy, elegantszy materiał; inspiracja fryzury; inspiracja makijażu
we mnie płomień,
wilczy duch
wiele zdartych ran i skór
Nie zmieścili się w harmonogramie, który wyznaczyła kiedy zawołała męża do siebie w trakcie przygotowań do sabatu. Z podwójnej przezorności. Raz, chciała wprawić go w dobry nastrój. Dwa, nie chciała pognieść sukni, albo zniszczyć makijażu nie mając czasu na poprawki. Ten wieczór był ważny, chociaż nie czuła się gotowa. Nadal rozbita pomiędzy tym czego chciała i tym czego mieć nie mogła i kiedy podróżowali karocą ciągniętą przez aetonany do Hampton Court razem z jego bratem czuła coraz więcej piętrzących się wątpliwości i nieustępliwą świadomość, że ona tam będzie. Tego jednego była pewna, nie zapomniała - ani o jego prośbie, ani o słowach dotyczących sojuszników. To sprawiło, że jej wnętrze było niespokojne, a ona milcząca przez niemal całość drogi w stronę mimowolnie zaciskając na krótką chwilę dłonie obleczone srebrem na materiale. Niedługą, choć mogła nie umknąć siedzącemu obok Manannowi. Drgnęła w pewnym momencie spoglądając na niego, jakby wyciągnęła się z przemyśleń, mrugnęła raz, a wraz z drugim jej twarz rozpromieniła się, broda zadarła wyżej. Jej ścieżka została już wytyczona - koła wprawione w ruch - zamierzała mieć wszystko, czego chciała i potrzebowała. Jego i prawdę. Nawet jeśli potem będzie musiała wypracować dla siebie wybaczenie. Wszechświat nie prosiło się o wybaczenie - zapamiętała co powiedział jej Tristan - brało się to, po co miało odwagę się sięgnąć. A tej, jej nie brakowało. Wyciągnęła rękę, podając ją Manannowi pozwalając by pomógł jej wysiąść z powozu, wplatając dłoń pod jego ramię, tęczówki lokując na jego braci, wargi rozciągając w pięknym acz odrobinę lisim uśmiechu
- Dziś też planujesz się otoczyć wianuszkiem panien, Ghassy? - zapytała nawiązując do jego niespodziewanej wizyty przed zaślubinami Imogen. Nic nie robiąc sobie z tego, że może dostać więcej pytań, niż był na nie gotowy. Pokonując niewielki kawałek do wejścia na dwór mogła sobie na nie pozwolić.
Nawet Manannan nie widział jej całej. Kiedy zjawiła się w jego komnatach, poprawiając (wcale niepotrzebujący tego) kawałek materiału na jego ciele, miała już na sobie granatowy płaszcz. Na ramionach narzucone jasne, biało futro które sprowadzili poprzedniej zimy, spod niego mógł dostrzec tylko spód sukni, i ciemne długie włosy, które na końcach lśniły się drobinami odbijającymi światło. Na głowie nałożoną miała koronę - jednak daleko było jej od tej, które widywano u władców. Przypominała niemal rozprysk kropli wpadających do wody. Nie jednej, wielu, przecinających się ze sobą, zastygających w zamarłej pozie. Z tyłu głowy, po ciemnych włosach, od nałożonej na głowę korony - a może diademu - spływały srebrzyste nitki, zakończone owalnymi kształtami. z przodu, na czole układał się największy z kamieni, szafir, odcieniem pasujący do sukni, którą ujawniła, kiedy pozwoliła ściągnąć ze swoich ramion futro i płaszcz. Twarz zdawała się promienista, rozświetlona, niemal niewinna. Srebro odbijało światło w kącikach oczu, powiekę zdobił niebieski odcień, całość, niewinność zakrzywiała jedynie szminka w odcieniu krwistej czerwieni, która obejmowała kształtne wargi. Z uszy falami spływały kolczyki pasujące do ozdoby na głowie. Głowna część sukni składała się z dwóch kolorów lekkiego, podążającego za nią materiału. Ciemniejszy składał się na górną część sukni, wyłożoną srebrnymi, święcącymi się kryształkami, srebrny pas wokół zdawał się przypominać spływając po szybciej krople wody, skupiający się wzrok pod biustem i jasny pas na przodzie sukni skutecznie maskował - trudny już do ukrycia - brzuch. Ciemniejsza tkanina poprzetykana była srebrnymi nićmi, które z daleka przypominały rozsiane po niebie gwiazdy, a jej dół, gdzie piętrzyły się mocniej, mogły przypominać obijające się o brzeg fale. Długie lejące się rękawy z utkanymi z płynnego srebra naramiennikami nie były połączone od razu. Dopiero przy drugim rzędzie, który oplatał jej ramiona zaczynał się przezroczysty materiał, a jego kolor ciemniał im bliżej nadgarstków się znajdował. Na nich miała srebrne utkane specjalnie na ten dzień ozdoby, które oplatały jej dłonie, przeplatając się ze sobą, niczym misternie wykonane rękawiczki. Długie, zgrabne palce zdobiły tylko dwa pierścienie, jeden który otrzymała w dniu zaręczyn i ślubna obrączka. Nie potrzebowała więcej. Nie odejmowała wzroku do męża, nie chcąc przegapić jego reakcji.
A kiedy przeszli dalej, jej tęczówki przesunęły po lewitujących ramach. Brwi Melisande najpierw uniosły się w wyrazie krótkiego zaskoczenia - każde z nich miało zająć miejsce przy innym stoliku, ale to nie to zwróciło jej uwagę mocniej, bo kiedy ciemne dotarły do nazwiska znajdującego się przy jej stoliku. Palce zacisnęły się mocniej na ręce męża.
- Manannan. - wypowiedziała pozornie spokojnym głosem, jednak musiał znać ją na tyle, by zostać zaalarmowanym na tyle by podążyć za jej wzrokiem. Wzięła wdech w płuca. - Jak mniemam, znajdują się bliżej. - wypadło z jej warg odrobinę sceptycznie, co właściwie wiedziała już od jakiegoś czasu - słyszała to nazwisko już wcześniej - podczas spotkania z mistrzem cukiernictwa. Kuzyn Macnaira - obiło jej się w pamięci. - Cóż, może to i lepiej. - orzekła. Potem zdecydują co dalej, czyż nie?
| JESTEM LAMĄ, FINALNY OPIS SUKNI NA DOLE W TYM POŚCIE
sukienka i korona - na wejściu, naszynik, ozdoby na rękach
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 15.01.25 1:13, w całości zmieniany 1 raz
You will crumble for me
like a Rome.
Poruszając się od karocy aż po samą główną salę uczt, z każdym krokiem czuł, jak bardzo jego chód nabierze lekkości, kiedy w końcu zdoła zdjąć jedwabny, zielony płaszcz sięgający kostek. Ciężar złotych elementów spoczywających na jego barkach i ramionach zdawał się przygniatać go coraz bardziej – zwłaszcza złote epolety o zakończeniach przypominających rozległe liście. Wśród bogatych zdobień na jednym ramieniu widniał znak przypominający Triskele, zaś na drugim – węzeł Salomona. Na powierzchni płaszcza próżno było szukać innych ozdób poza złotymi naramiennikami. Połączenie wierzchniej części z szatą zapewniały złote klamry spinające epolety oraz okrągłe złocenia o symbolice Yggdrasill, umieszczone przy końcach chudych łopatek Wilhelma. Niewygoda wynikająca z tego stroju była szczególnie odczuwalna z powodu jego szczupłej, kościstej postury oraz znacznego wzrostu, o czym był boleśnie świadom. Starając się pozostać w ramach pewnych standardów, ubrany był w długą, głęboko zieloną tunikę sięgającą ponad połowy ud. Na powierzchni stroju widniały wzory przypominające celtyckie plecionki oraz geometryczne kształty symbolizujące wieczność i jedność. Idealnie skrojona tunika podkreślała jego szczupłą sylwetkę, choć to pozłacany, ciemnozielony pas ze skóry, którego zwieńczenie przedstawiało czteroramienny symbol o dawno zapomnianej nazwie, nadawał jego patykowatej budowie jeszcze większej smukłości. Z początku niewidoczne dla oka wgłębienie z tyłu pasa pozwalało Wilhelmowi na dość swobodną możliwość wyciągnięcia różdżki w każdym momencie, a z uwagi na kolory było to niema niewidoczne dla oka. Tunika została wykonana z wykorzystaniem złotych zdobień formujących celtyckie węzły i geometryczne ornamenty, co nadawało jej wrażenie kunsztu i majestatu. Rękawy tuniki były długie i starannie dopasowane, sięgając aż do nadgarstków. Koniec prawego rękawa zdobiła złota lamówka, od której złote nici pięły się w górę aż do ramion, gdzie rozpoczynał się główny motyw zdobień. Na lewym rękawie znajdowała się srebrna lamówka, z której srebrne nici w połowie rękawa przechodziły w złote. Obydwie ręce zdobiły rękawiczki odpowiadające kolorom lamówek - z prawej pozłacana zaś z lewej mocno posrebrzana sprawiająca wrażenie srebrzystej dłoni. Wykwintne i eleganckie szaro-zielone spodnie o dopasowanym kroju, zwężające się ku dołowi, uzupełniały strój. Na dolnych partiach nogawek widoczne były złote hafty przedstawiające celtyckie motywy. Spodnie zakończone były mankietami rodowymi, które zapobiegały ich zwijaniu się i nadawały zarówno estetyki, jak i funkcjonalności. Do tego wysokie, dopasowane buty wykonane z ciemnobrązowej skóry, z ozdobnymi sprzączkami i tłoczeniami przedstawiającymi złote wzory. W okolicach pięt znajdowały się mosiężne spirale, dopełniające skomplikowany projekt. Na szyi, pod materiałem tuniki o wysokim dekolcie, nosił torkwes o zakończeniach przypominających oczy – prosty, lecz wykwintny akcent. Przechodząc obok odbicia w lustrze, niemal się nie rozpoznał. Jedynie jego mocno zarysowany, charakterystyczny nos oraz tradycyjnie zaczesane, choć spięte z tyłu włosy pozwoliły mu dostrzec w tym obrazie siebie. Obserwując całą błazenadę związaną ze spotkaniem, gratulował sobie decyzji o rezygnacji z wzięcia korony. Żywa majestatyczność, którą musiał przywdziać, była wystarczającym upokorzeniem. Jakby lady Nott za punkt honoru wzięła sobie uszczęśliwianie tych, którzy absolutnie tego nie potrzebowali.
Starał się nie rozglądać po sali pełnej gości, a jednak mimowolnie uciekał wzrokiem, poszukując znajomych twarzy. Poirytowanie i napięcie z pewnością były widoczne na jego licu, bo nawet nie próbował ukryć swojej frustracji wobec całego tego zajścia – aż do chwili, gdy pojawił się ON. Czy to był pierwszy, drugi, czy trzeci raz, ten czarodziej potrafił zrobić wrażenie samą obecnością. Nie chodziło jednak o Ministra Magii, jak z pewnością Armand by insynuował. Był to gość niezwykle rzadko widywany, który intrygował nie tyle swoją aparycją, co prezencją – Czarny Pan. Wilhelm czuł do niego respekt. Niewielu potrafiło osiągnąć tak wiele, jak ten czarodziej. A jednak fakt, że był zmuszony do obcowania z innymi, niższymi rangą czarodziejami, budził w nim silny niepokój. Zaprzeczało to wszystkim zasadom, w których był wychowywany. Mimo to wiedział, że ma niewiele czasu na złagodzenie swojej apatycznej miny, która, nawet jak na jego standardy, wydawała się wyjątkowo wykrzywiona. Perspektywa uczestniczenia w jakiejś zabawie odbierała mu resztki entuzjazmu wobec przyjęcia, a jednak obowiązków się nie wybierało. Opanowując się, ruszył, by zweryfikować listę gości i przypisany do siebie stolik. Lord Tristan Rosier, lady Idun Avery, lady Imogen Yaxley i jakieś dwie nieznane mu damy... Może tej nocy spróbuje jednak swoich sił na parkiecie. Ten sabat jak każdy dotychczas przez niego uczęszczany widocznie musi być skazany na porażkę.
| Większość inspiracji stroju
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Wilhelm Avery dnia 06.01.25 17:37, w całości zmieniany 3 razy
W Hampton Court mogłaby pojawić się ubrana w jutowy worek, a i tak wszyscy padliby z zachwytu, tyle że absolutnie nie trafiłoby to w jej własne gusta. Przegląda się w lustrze, sprawdzając, czy ciemne brązy i czerwienie odpowiednio ze sobą korespondują. Nie jest do nich do końca przekonana, ale po zapięciu rozkładającej się promieniście na dekolcie złotej biżuterii, poczuła się znacznie pewniej. Drobne koraliki mienią się w blasku światła, przyciągając spojrzenie, lecz nie na tyle, by odciągnąć je od twarzy. Jasne tęczówki okala głęboka czerń , wargi jedynie muśnięte są burgundową pomadką, a policzki pozostają blade. Złote włosy spływają swobodnie na plecy, nieupięte dziś żadnymi spinkami. Zdobi je natomiast diadem, na którym powtarza się rytmiczny wzór z naszyjnika, pasa oraz zapiętych na nadgarstkach bransoletach. W sam diadem wpina jednak otrzymaną w prezencie od męża szpilkę z piaskową różą. Evandra odsuwa się o kilka kroków i dynamicznie obraca według własnej osi, by sprawdzić, jak całość poradzi sobie w tańcu. Delikatny materiał mieni się delikatnie złotem przy każdym ruch, jednak lekkości odbiera mu ciężar barw, co półwila przyjmuje z pewnym zadowoleniem.
- Wyglądasz zjawiskowo, gdy tak promieniejesz. Jestem przekonana, że wszyscy zwrócą na ciebie uwagę - mówi do Colette jeszcze nim opuszczają Pałac Róż. Dla młodziutkiej czarownicy jest to pierwsza okazja, by zaprezentować się na sabacie i oficjalnie pojawić się na rynku matrymonialnym. Czy sama lady Rosier ma już na oku kawalera, który wprawia ją w szybsze uderzenie serca? Otrzymany z początkiem grudnia od Armanda list jasno wskazywał na to, że jest nią zainteresowany. Czy tych dwoje miało już okazję się lepiej poznać?
Inną interesującą ją tego dnia debiutantką jest Hypatia, której wypatruje na sali już po pierwszych postawionych tam krokach. W tłumie znacznie łatwiej jest wychwycić wysoką sylwetkę Bartemiusa, więc gdy tylko wychyla się odrobinę, by sięgnąć wzrokiem drobnej, uczepionej jego ramienia czarownicy, natychmiast się rozpromienia. Powinna od razu do niej podejść i wesprzeć ciepłym słowem, bo takie właśnie emocje w niej wywołuje - matczyną sympatię oraz dumę. Jednak gdy tylko rodzeństwo Crouch rusza ku stolikom, obiecuje sobie, by zaczepić młode dziewczę później.
W tłumie wychwytuje natomiast ukochaną przyjaciółkę, przy której musi powstrzymać się, by nie wytrzeszczyć oczu. Jasna suknia Primrose wzbogacona o elementy zbroi jest półśrodkiem między przemianą, jaką przechodzi, a ostrożnością i trzymaną nadal gardą. Obserwowała cały ten proces z niecierpliwością, szczerze wierząc, że zakończy się on sukcesem. Teraz już nikt nie nazwie lady Burke brzydką wroną.
Przemowy lady Nott, a raczej Izoldy, wysłuchuje z uwagą, częściowo ciesząc się, że w tym roku nie uczestniczyła aktywnie w przygotowywaniu sabatu. Teraz wszystkie atrakcje są zagadką także i dla niej. Wuj Malfoy prezentuje się dumnie, zresztą jak zawsze, co nie stanowi zaskoczenia. Z zainteresowaniem przygląda się natomiast Czarnemu Panu, z którym nie miała dotąd okazji do rozmowy. Czy dziś będą mieli tę przyjemność?
- Widzimy się przy pierwszym tańcu? - bardziej stwierdza, niż pyta, swoje słowa kierując do Tristana. Zgodnie z tradycją zaprezentuje się z nim na parkiecie i będzie życzyć dobrej zabawy, wszak małżeństwu nie wypada całego wieczoru spędzić ze sobą. Na krótki moment zaciska mocniej dłoń na przedramieniu ukochanego i posyła mu zagadkowy uśmiech. - A później w labiryncie? - Kiedy byli tam razem przed dwoma laty, zabawa zaczęła się niewinnie, by zakończyć smutnym przełknięciem goryczy. Od tamtego czasu oboje mocno się zmienili i zdecydowanie zdążyli poznać się bliżej. Sama lady doyenne ma na ten wieczór jasny plan, który zamierza wprowadzić w życie od momentu sięgnięcia po kieliszek z szampanem.
| Tak się dla was stroję.
and i'll show you
hands ready to
bleed
W Hampton Court lady Avery pojawiła się w towarzystwie męża oraz najstarszego syna; wspólna podróż powozem była o tyle interesująca, że stanowiła pierwszą okazję do przyjrzenia się ich szatom, rozszyfrowania przydzielonych na tę noc ról. Czy stanowili sprzymierzeńców, czy rywali? Miała nadzieję przekonać się o tym jeszcze nim dojdzie do rozwiązania tegorocznej zabawy.
Do imponująco przystrojonej sali uczt dotarła wsparta na mężowskim ramieniu.
– Usadzenie gości uznaję za intrygujące – wspomniała ściszonym głosem, nieznacznie pochylając się w kierunku uchu Harlana; lady Nott nic nie pozostawiała przypadkowi, musiało to więc być działanie celowe. Najwidoczniej rozdzielenie małżeństw, wprowadzenie odrobiny chaosu, miało okazać się częścią zaplanowanych na ten wieczór atrakcji.
Bezwiednie poprawiła kwiatowe ozdoby sukni, zahaczając spojrzeniem o zwiewny materiał koloru przygaszonego błękitu; choć dół kreacji składał się z wielu półprzezroczystych warstw, tak razem stanowiły gustowną, nieprzejrzystą całość. Gorset przybrany został licznymi roślinnymi aplikacjami, od niewielkich, drobnych gałązek i listków, poprzez różne kwiaty – najliczniejszymi były te jabłoni – aż po dłuższe, sięgające niemalże posadzki odrośla. Zostały one zaczarowane tak, by sprawiać wrażenia żywych, świeżych, w odpowiednim świetle połyskujących od osiadłej na soczyście zielonych liściach rosy. Zebrane w misterne upięcie włosy również przyozdobiono w ten sam sposób – lecz oprócz inspirowanych naturą dekoracji była tam długa, srebrna szpila zakończona czymś, co mogło przywodzić na myśl rękojeść broni białej. Ramiona skrywała pod otrzymanym od męża szalem, połyskującym srebrną nicią, zaś dobrana na tę noc biżuteria została wykonana ze współgrającego kolorystycznie kruszcu. Strój byłby jednak niczym bez odpowiedniego zapachu; całość dopełniały specjalnie przygotowane na tę okazję perfumy, nienachalna mieszanka kwiatu jabłoni i bergamotki.
Czy jej krewniacy już się czegoś domyślali? Możliwe. Z drugiej jednak strony, nie brakowało przecież postaci zaliczających się do grona wspomnianych przez gospodynię magów, bohaterów, bogów; odgadnięcie tożsamości zaproszonych na dwór królowej Fey gości wydawało się nie lada wyzwaniem. Nie musiała jednak wygrywać, nie było to dla niej najistotniejsze – priorytet stanowiła udana zabawa. Oraz wykorzystanie nadarzającej się okazji do przeprowadzenia rozmów, które, być może, doprowadzą w przyszłości do wzmocnienia istniejących sojuszów lub zawarcia nowych.
– Przyjdziesz po mnie, gdy nadejdzie pora, nieprawdaż? – Uraczyła Harlana zarezerwowanym tylko dla niego uśmiechem, wciąż balansując na granicy normalnej dla nich poufałości i dyktowanej okolicznościami ostrożności; dopóki nie opadną wszystkie maski, zamierzała traktować go z żartobliwym dystansem.
| inspiracja sukni [bylobrzydkobedzieladnie]
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Ostatnio zmieniony przez Idun Avery dnia 06.01.25 14:16, w całości zmieniany 1 raz
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
Weszliśmy do Hampton Court wszyscy. Mulciberowie w całej swojej chwale, której nigdy nie spodziewałem się ujrzeć. Nie roztrząsałem tego faktu jednak zbyt długo, bowiem gospodyni rozpoczęła swoje niedługie przemówienie, wzywając nas na ucztę. Słuchałem jej, pozwalając wypowiadanym słowom przepływać przeze mnie bez ich rzeczywistego rejestrowania. Cała moja uwaga skupiała się na Nim. Stał na podwyższeniu, obok Ministra Magii, a jego ciemne oczy błądziły po całej sali. Czy mnie widział? Nie miałem wątpliwości, że musiał wiedzieć, że tu byłem. Chciałem podejść bliżej, poczuć na sobie to przenikliwe spojrzenie, które docierało do najdalszych zakamarków mojej ciemnej duszy i wiedzieć, że oto wreszcie, znowu mnie dostrzegał. Żadne uczucie na świecie nie mogło równać się z posiadaniem uwagi Lorda Voldemorta na własność. Nawet na kilka, bolesnych sekund. Moje nogi uginały się nieznacznie za każdym razem, gdy myślałem, że może tym razem zatrzyma na mnie wzrok, a ja będę mógł paść przed nim na kolana taj, jak wszyscy powinniśmy. Czułem otępiającą potrzebę przeproszenia za swoją nieobecność, za to, że zawiodłem, za to, że nie było mnie, gdy przysięgałem coś zupełnie innego. Słabość nie stanowiła wytłumaczenia. A ja... Ja byłem słaby. I za to pragnąłem, jak niczego w tym momencie przeprosić swojego Pana i błagać go o wybaczenie. Jego widok potęgował uczucia, które od dawna kotłowały się gdzieś wewnątrz mnie. Zacisnąłem w pięść lewą dłoń. Mój Mroczny Znak pozostawał nieruchomy i milczący. I jedyną rzeczą gorszą od wściekłości, której bałem się jak każdy, kto choć mgliście miał pojęcie o bólu, który z sobą niosła, była obojętność, jaką odczuwa się wobec przedmiotów już niepotrzebnych, odrzuconych i zapomnianych. A ja wciąż pragnąłem służyć i wciąż chciałem, by Czarny Pan o tym wiedział. Nie byłem jednak na tyle zaślepiony, by wbrew obowiązującemu decorum rzucić się przed nim na kolana w rozpaczliwym i niepotrzebnym geście żalu. Jeżeli Ramseyowi nie chciałem przynieść wstydu, Jemu nie mogłem.
Odpowiadałem na powitania kierowane w moją stronę przez znajome twarze, swoją uwagę niezmiennie poświęcając odchodzącemu do własnego stolika Czarnemu Panu.
- Powodzenia - mruknąłem do Cassandry, Ramseya i Varyi, zanim udałem się poszukać swojego stolika. Zabawa się rozpoczęła, a skoro tak, wypadało z niej skorzystać.
|inspiracja
And my name on the lips of the dead
Po odejściu Petry nie mógł się długo ukrywać w komnatach Broadway Tower, bo gdy tylko minął okres żałoby, wypchnięto go na powrót w salonowy tłum. Zagubienie dawało się we znaki tym mocniej, kiedy odkrył, że przybywające do niego tłumnie matrony nie chcą wyłącznie pochwalić się, jak rewelacyjnie leżą na nich sygnowane nazwiskiem Parkinson kreacje, ale stoi za tym coś więcej. Znosił wszystkie puste pochlebstwa, z grzeczności odpowiadając tym samym. Błękitna krew zobowiązuje, a wartości rodu są ważniejsze od jego fanaberii, jak to zwykły mówić niektóre ciotki, kiedy stawał okoniem, nie chcąc angażować się w żadne matrymonialne relacje. Chadzał więc na ustępstwa, dostosowywał się usłużnie do swojej roli, szukając w tym wszystkim czegoś, co mógłby obrócić na swoją korzyść. Sposób okazał się być prosty i leżeć na wyciągnięcie ręki - pogrążenie w pracy, otulenie projektami i belkami tkanin potrzebowało klamry, finału, na którym mógłby poczuć zadowolenie i dumę, a gdzie może znaleźć wszystkie swoje realizacje na raz, jeśli nie podczas sabatu u lady Nott? Wystawne przyjęcia zaczął traktować nie tyle jako pokaz mody, ale i swoisty spektakl, podczas którego może podziwiać dzieła, w jakie tchnięto życie. Każdy strój został dopasowany do sylwetki i kolorystyki noszącego, ale też do jego osobowości z prognozą tego, jak finalnie będzie wyglądać całość. W zaciszu Domu Mody pojawiają się czarodzieje, by przymierzać swoją nową garderobę, lecz nigdy w komplecie biżuterii i makijażu, więc to sabat staje się ostatecznym przedstawieniem odgrywanym bez próby generalnej.
Praca nad sabatowymi kreacjami zawsze pochłania końcówkę roku, więc własny strój przygotowuje dużo wcześniej, jedynie uzupełniając o dodatki i pasmanterię po otrzymaniu wskazówek od lady Nott. Tym razem postawił na strój niemal w całości uszyty z cienkiej wełny o barwie głębokiego granatu. Sięgająca kolan tunika zapinana jest kilkoma rzędami srebrnych guzików rzeźbionych w śnieżne płatki, a wysoki kołnierz spięty jest dużą broszą. Szeroki skórzany pas również nosi inspirowane zimą zdobienia, których srebrzysty błysk koresponduje z karwaszami i naramiennikami. Z tych zaś rozciąga się sięgająca podłoża peleryna, która ze względów praktycznych nie ciągnie się po podłodze, nie utrudniając poruszania. Ułożenie ciemnych włosów pozostawił upartej córce, która zarzekała się, że ”doprowadzi go do porządku”, zaczesując je nieco w tył i delikatnie obsypując srebrzystym brokatem, co sam Bradford skwitował ciężkim westchnieniem, ale i wdzięcznym uśmiechem.
W drodze do Hampton Court obserwuje z ukosa Harlanda, wyłapując jego zdenerwowanie. Jakiś czas temu wspominał o wielkiej miłości i zaręczynach z ich kuzynką, lecz uroczystości nie stało się zadość, co z łatwością może przypisać wpływowi ciotki Mathilde. Nie dopytuje, nie chce rozdrapywać ran, lecz postanawia sobie, by podczas przyjęcia rozejrzeć się za Elvirą i sprawdzić, jak ona czuje się w zaistniałej sytuacji.
Plan był prosty, każdego roku zresztą podobny - nie ściągać na siebie zbyt wiele uwagi. Musiał się z nim jednak pożegnać w chwili, gdy zrozumiał, że pojawiając się w Hampton Court z lady Primrose Burke u boku skupi się na nich wiele spojrzeń. Czy na długo? Czy wystarczy, że staną w drzwiach, a może stracą zainteresowanie dopiero, kiedy zejdą z parkietu? Problem ten spada na dalszy plan, bo towarzystwo młodej twórczyni talizmanów wynagradza wszelkie niedogodności.
- Gotowa, by wejść w paszczę lwa? - pyta ściszonym tonem, kiedy pojawiają się w progu, a on wreszcie odnajduje w sobie głos po tym, jak otumaniła go swoją prezencją. Oczywiście, że szył dla niej tę kreację, z największą starannością dobierając pasmanteryjne dodatki do jedwabiu poprzetykanego metalicznymi nićmi. Czerwień piór kontrastuje z jasną suknią, nadając całości dynamiki, lecz kiedy sięga wzrokiem zieleni tęczówek, z trudem wyrwa się spod tego czaru.
Kiedy przed miesiącem powrócił do domu ze sklepu na Nokturnie, zastanawiał się jeszcze przez moment, czy aby na pewno dobrze uczynił, skazując Primrose na swoje towarzystwo, lecz im dłużej trwała u jego boku, tym większe czuł zadowolenie - nie tylko z egoistycznej chęci trzymania jej blisko siebie, ale i dumy, jaką dziś emanowała. Będę cały czas obok ciebie, chciałby rzec, by dodać jej otuchy, ale nie jest to prawda, bo już za moment odprowadzi ją do innego stolika i będzie musiał zmierzyć się z własnym.
Rozglądając się po zebranych w tłumie odnajduje Leonharda, będącego jego dobrym znajomym, któremu kiwa głową na powitanie. Zapewne spotkają się później, kiedy obowiązkowym uśmiechom i tańcom stanie się zadość. U jego boku wyłapuje Sigrun Rookwood, noszącą na sobie suknię, która wyszła spod jego igły. Przy nadarzającej się okazji, chętnie obejrzałby ją z bliska. Nie ma sposobności, by rozglądać się dalej, bo oto głos zabiera lady Nott i twarze wszystkich zwracają się w jej stronę.
| Inspiracja do stroju.
I weave dreams into reality.
W jego bystrym i opanowanym spojrzeniu zagościł subtelny błysk fascynacji. W późniejszym czasie poświęci jeszcze parę chwil na zbadanie detali tej sukni, skupiając się na metalowych ornamentach. Pozostałe aspekty wizerunku czarownicy nie stanowiły podstawy do obdarzenia jej krytycznym spojrzeniem. W miarę możliwości będzie też zwracać uwagę na obycie w towarzystwie. Socjeta miała to do siebie, że tak łatwo nie zapominała wszystkich wpadek i wprost kochała skandale. Z tego względu zwykł z rozwagą stawiać każdy swój krok i baczyć na wypowiadane słowa. W tych kręgach reputacja była wszystkim. Tak zacne grono nie powinno ujrzeć jego zepsucia.
— Rzadko widuje się kreację, która tak doskonale podkreśla charakter noszącej ją kobiety. Wyrazista, silna – idealnie do ciebie pasuje. — Po zwróceniu uwagi na suknię towarzyszącej mu czarownicy postanowił odpowiednio skomplementować tę kreację, czyniąc to w charakterystyczny dla siebie sposób – wyważony, jak przystało na mężczyznę o surowym charakterze, unikającego przesadnych pochlebstw.
Leonhard doskonale wiedział, że podczas tego rodzaju wydarzeń przesadne pochlebstwa płyną z ust uczestników każdego przyjęcia tak często jak drogi alkohol wypełnia kieliszki osób je wygłaszających. Jednocześnie pozostawał świadom tego, że posługiwanie się odpowiednim komplementami potrafiło otworzyć wiele drzwi i stworzyć liczne okazje. Uczestniczenie w kolejnym sabacie mogło przysłużyć się jego planom. Cechująca go ambicja sprawiała, że dążył do otrzymania zaszczytnego tytułu seniora rodu. Przyjęcie tego rodzaju pozycji dałoby mu większą swobodę w realizacji wszystkich swoich planów.
Noworoczny sabat miał coś wspólnego z tym pierwszym, w którym lata temu wziął udział. Pozostawał wdowcem, jednak poszukiwał odpowiedniej kobiety na żonę. Odpowiedniego stanu. Tego wieczoru poszukiwał też czegoś innego, jeśli chodzi o kobiece towarzystwo. Niezobowiązującego.
— Zatem nie pozostaje nic innego, jak poczekać mi na ten moment. — Zwrócił się do swojej towarzyszki, z subtelnym uśmiechem zanim czarownica oddaliła się do pierwszego stolika. Nie zamierzając już zwlekać, sam podążył ku szóstemu, suto zastawionemu stołowi.
I hear my battle symphony
All the world in front of me
If my armor breaks
I'll fuse it back together
No one will ever change this animal I have become
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5