Wydarzenia


Ekipa forum
Sala uczt
AutorWiadomość
Sala uczt [odnośnik]05.08.19 13:48
First topic message reminder :

Sala uczt

Jadalnia w Hampton Court, magiczne powiększona, przystosowana została do goszczenia wielu znamienitych gości przyjmowanych przez lady Nott podczas licznych organizowanych przez nią przyjęć. Stoły rozciągają się wzdłuż sal na całą długość, otoczone eleganckimi i wygodnymi krzesłami; lady Nott znana jest z pedantyzmu w trakcie urządzania przyjęć - każda osoba zawsze ma wyznaczone dla siebie miejsce, opisane odpowiednim bilecikiem. Małżeństwa sadzane są razem, kawalerowie i panny między sobą, zawsze kobieta na zmianę z mężczyzną.


Zimowy Bal

Uroczysta kolacja


Sala uczt jak zwykle zachwycała elegancją i wytwornym wystrojem. Kandelabry przystrojone były igliwiem i aromatyczną żurawiną. Punktualnie o godzinie 20 wydano uroczystą kolację składającą się z wielu dań do wyboru. Kelnerzy wkraczali na salę jednocześnie, a tuż przy nich lewitowały tace z zakrytymi daniami dla zachowania idealnej temperatury. Do posiłków serwowano odpowiednie wino, na życzenie także inne alkohole. Tegoroczny bal wyróżniał się formą - nie sposób było nie dostrzec, że rozplanowany co do godziny wieczór wynikał z kryzysu z jakim borykała się Wielka Brytania, lecz pomimo uszczuplenia liczby dań i jednoczesnej uroczystej kolacji na próżno było szukać niedociągnięć i wpadek. Wszystko jak zawsze było przygotowane z pietyzmem i na najwyższym poziomie.

Stoliki

Sala zapełniona była okrągłymi stołami okrytymi białymi obrusami, z pięknym złotym haftem u podstawy, tuż nad ziemią. Zielone obicia krzeseł kontrastowały z porcelanową zastawą i złotymi sztućcami. Przy każdym miejscu stały kryształowe kieliszki, a także karafki i popielniczki. Na środku w wysokich wazonach znajdowały się świeże kwiaty w różnych odcieniach bieli, beżu, a także zieleni i popielu. Przy każdym ze stolików znajdowała się wizytówka z imieniem i nazwiskiem zaproszonego gościa.

Stół nr 1:
Tristan Rosier, Irina Macnair, Sigrun Rookwood, Idun Avery, Imogen Yaxley, Wilhelm Avery

Stół nr 2:
Ramsey Mulciber, Harland Parkinson, Hypathia Crouch, Lucinda Macnair, Tarone Shacklebolt, Vivienne Avery

Stół nr 3:
Fearghas Travers, Deirdre Mericourt, Tatiana Dolohov, Primrose Burke, Gawain Nott

Stół nr 4:
Melisande Travers, Blaise Selwyn, Igor Karkaroff, Harlan Avery, Armand Malfoy, Yana Blythe

Stół nr 5:
Cassandra Vabaltsky, Manannan Travers, Corinne Rosier, Xavier Burke, Persenet Shafiq, Mildred Crabbe

Stół nr 6:
Drew Macnair, Evandra Rosier, Magdalene Selwyn, Leonhard Rowle, Bartemius Crouch

Stół nr 7:
Colette Rosier, Ignotus Mulciber, Antonia Borgin, Efrem Yaxley, Valerie Sallow, Ursula Fawley

Stół nr 8:
Cedrina Rosier, Elvira Multon, Varya Mulciber, Bradford Parkinson, Mitch Macnair, Lucius Malfoy

Stoły od nr 9 do 18
Czarny Pan, Minister Magii, Adelaide Nott i wszyscy pozostali przedstawiciele arystokracji





Przystawki
Escargots de Bourgogne
Ślimaki po burgundzku z masłem ziołowym

Quiche Lorraine
Placek lotaryński

Pissaladière
Placek z ciasta chlebowego z karmelizowaną cebulą, czarnymi oliwkami i anchois

Ratatouille
Gulasz warzywny z cukinii, bakłażana, pomidorów, papryki i cebuli.

Leek flamiche
Tarta porowa na francuskim cieście

Zupy

Soupe à l’Oignon
Francuska zupa cebulowa

Consomméd e gibier
klarowny bulion z dziczyzny

Bisque
krem z krewetek na bulionie rybnym

Bouillabaisse
Prowansalska zupa rybna z krabami i langustą


Dania główne

Duck à l'Orange
Kaczka w pomarańczach

Coq au Vin
Kogut z Brese duszony w burgundzkim winie

Boeuf Bourguignon
Wołowina po burgundzku

Blanquette de Veau
Cielęcina po francusku

Sole Meunière
Sola Dover na klarowanym maśle

Desery


Chocolate Soufflés
Suflet czekoladowy z karmelizowaną maliną

Crème Brûlée
Zapiekany deser śmietankowy z żółtkami

Cherry Clafoutis
Francuskie ciasto z wiśniami

Mille-feuille
Słodkie ciastko z kremem pâtissière



[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:12, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala uczt  - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala uczt [odnośnik]06.01.25 21:32
Pamiętałem swój pierwszy sabat, kiedy to przekroczywszy progi Hampton Court, trudno było mi uwierzyć w panujący tam blichtr i atmosferę, która zdawała się balansować na granicy baśni i rzeczywistości. Wokół mnie przemykały sylwetki w misternie zdobionych sukniach i eleganckich frakach, a w powietrzu unosił się zapach kadzideł, szampana i tajemnicy. Wśród skrytych za maskami twarzy była ta jedna – ta, która dziś stała u mego boku i ponownie mogła ujrzeć bramy do świata wprawnie przygotowanego przez Lady Nott. Dwór Fey imponował, podobnie jak wszelkie przyodziane przez gości kreacje – najwyraźniej wzięli sobie do serca zaproszenie gospodyni lub kierowani doświadczeniem wiedzieli, że zignorowanie go byłoby wyjątkowym nietaktem.
Nigdy nie byłem fanem tego typu spędów, a zwłaszcza przyodziewania wymyślnych stylizacji, jednakże nie wypadało mi odrzucić zaproszenia. Zajmowana przeze mnie pozycja wymagała poświęceń i coroczne przyjęcia były jednym z nich. Reprezentowaliśmy bowiem nie tylko własne nazwiska, które w innej sytuacji nigdy nie znalazłyby się na długiej liście, ale przede wszystkim sprawę – przyszłość, jaką budowaliśmy na nowo, każdego dnia. Poniekąd staliśmy się częścią wystawnego życia, świata, jaki jeszcze kilka lat temu wydawał się zupełnie poza moim zasięgiem. Iluzją i znienawidzoną marą, jaka w istocie nie okazała się koszmarem.
Przekroczywszy progi bogato zdobionego holu skupiłem wzrok na strojnej i połyskującej choince, która górowała nad wnętrzem. Jej złociste i srebrzyste zdobienia lśniły w blasku licznych świec, odbijając migotliwe światło na marmurową posadzkę. Pachniała lasem, żywicą i czymś ulotnym – niemal nostalgicznym. Na pozór wszystko zdawało się identyczne jak wtedy – te same kuluary, te same dystyngowane uśmiechy skryte pod maskami uprzejmości, ci sami ludzie poruszający się z manierą wyćwiczoną przez lata wśród politycznych intryg i subtelnych ukłonów. A jednak czułem, że coś się zmieniło. Że ja się zmieniłem. Nie byłem już jedynie obserwatorem, młodzieńcem zbyt nieopierzonym, by rozumieć pełnię tego spektaklu. Teraz należałem do niego i wiedziałem jak odgrywać swoją rolę.
Zrzuciłem z ramion odzienie wierzchnie, ukazując tym samym skrojony na miarę garnitur w kolorze karmelu. Tkanina, choć pozornie matowa, w świetle licznych świec zdawała się igrać z blaskiem – subtelnie odbijała ciepłe refleksy, tworząc wrażenie głębi i miękkości, jakby powierzchnia materiału żyła własnym rytmem, igrając ze światłem przy każdym ruchu. Pod spodem klasyczna koszula w odcieniu śnieżnej bieli, nieskazitelna, nienagannie wyprasowana, układała się miękko na sylwetce. Na jej tle wyróżniał się ciemny, burgundowy krawat – jedyny element o głębokiej barwie, subtelnie przełamujący neutralność stroju i przywołujący kolory wskazanej na bileciku pory roku. Jego faktura, ledwie dostrzegalnie żłobiona w drobne prążki, dodawała delikatnej surowości. W kieszonce marynarki znajdowała się bordowa poszetka z podłużną, połyskującą przypinką w kształcie włóczni. Ciemne włosy miałem nieco nonszalancko zaczesane do tyłu, a pod prawym okiem ledwie widoczne znamię, które przecinało się z blizną będącą pamiątką po pojedynku.
Uniosłem wzrok na lewitujące ramy, gdy na ustach błąkał się ledwie zauważalny cień uśmiechu – dostatecznie neutralny, by nikt nie mógł odczytać moich myśli. Zdziwiło mnie usadzenie gości, jednakże nie wchodziłem w zbędną polemikę – najwyraźniej gospodyni miała taki zamysł i należało się z tym pogodzić. -Zatem tam się spotkamy- szepnąłem w kierunku Lucindy zaraz po oficjalnym rozpoczęciu balu i ruszyłem do swojego stolika.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala uczt [odnośnik]09.01.25 14:10
Trudno było mu uwierzyć, że minął już rok odkąd wrócił do Anglii – zwłaszcza, że gdy wsiadał do powozu mającego zabrać ich do Hampton Court, miał wrażenie, jakby dopiero co wysiadł z innego, ale bliźniaczo podobnego, którym dotarli na zeszłoroczny sabat. Tym razem atmosfera była zupełnie inna, ale i on był inny – z głowy zdążyły wywietrzeć wspomnienia niebezpiecznych wypraw i nieudanych poszukiwań, wtedy wciąż jeszcze boleśnie żywe – a gdy spoglądał na siedzącą naprzeciw niego Melisande, nie miał już wrażenia, że patrzy na zupełnie obcą kobietę. Kilkanaście wspólnie spędzonych minut rozluźniło przyjemnie ciało i umysł, a tajemnicza atmosfera dzisiejszego przyjęcia wywoływała w nim lekką ekscytację; serce co prawda nie przestało wyrywać się do morskich przygód, im dłużej przebywał na lądzie, tym silniej ogarniała go ochota na zaplanowanie kolejnej wyprawy, ale jednocześnie: po raz pierwszy od dawna czuł się w rodzimej Anglii na miejscu. Jako Travers, jako mąż, jako Rycerz Walpurgii, wreszcie – choć brzmiało to jeszcze obco i nowo – jako kapitan rodowej floty.
Z powozu wysiadł jako pierwszy, odwracając się, żeby podać Melisande rękę, a później czekając, aż dołączy do nich również Fearghas. Pytanie żony, mimo iż nie skierowane do niego, sprawiło, że uniósł wyżej brwi; spojrzał z ukosa na brata. – Też? – podchwycił, bez trudu wychwytując zalążek jakiejś niedawnej historii. Kącik ust drgnął mu w górę, gdy nachylał się w stronę młodszego Traversa. – Mam nadzieję więc, że zadbałeś wcześniej o odpowiednie zabezpieczenie kanału La Manche – rzucił cicho, nim jeszcze dotarli do dwuskrzydłowych, prowadzących do dworu drzwi. W trakcie spotkania w Fantasmagorii, w towarzystwie pozostałych Rycerzy, robił wszystko, by uchronić brata przed koniecznością publicznego wyjaśnienia użytej metafory, ale pomiędzy nimi dwoma nie miał zamiaru odpuścić mu tego szybko.
Kiedy oddali płaszcze, od razu, niemal instynktownie skierował wzrok na Melisande; przed sabatem, jeszcze w Corbenic, prędko ukryła swoje przebranie pod połami zimowego okrycia, widział je więc po raz pierwszy. Zatrzymał na niej spojrzenie na parę sekund za długo, wyglądała zjawiskowo – zwłaszcza, gdy znaleźli się w sali uczt, a nad ich głowami zamigotały gwiazdy rozsypane na zaczarowanym sklepieniu. Spływające po ciemnych włosach kryształy odbijały ich światło, przypominając Manannanowi zamarznięte krople albo najprawdziwsze diamenty – ale najjaśniej lśniły jej oczy. – Wyglądasz zjawiskowo – powiedział, w pełni szczerze, na chwilę zapominając o tym, że powinien spróbować odgadnąć jej przebranie. Jego własne również dobrane było ze starannością, mającą odpowiadać motywom uwzględnionym na dołączonym do zaproszenia bileciku. Manannan miał na sobie szatę elegancką, w odcieniu szarości na tyle ciemnym, że w słabszym świetle wydawał się czarny; jedyny ozdobny element materiału stanowiły delikatne, liściaste i roślinne motywy wyszyte ciemnoczerwoną nicią na krawędziach, na rękawach natomiast stopniowo przechodzące w metaliczny wzór do złudzenia przypominający kolczą plecionkę; podobne detale jaśniały na zdobionych naramiennikach z jasnego srebra. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem stroju była długa, ciężka peleryna w kolorze głębokiego szkarłatu, spięta srebrną klamrą na prawym ramieniu. Włosy miał zaczesane do tyłu, brodę przystrzyżoną; na palcach – jak zawsze – ciążyły pierścienie z ochronnymi symbolami, jednak każdy, kto znał Manannana wiedział, iż nie stanowiły one elementu przebrania, a talizmany, z którymi przesądny żeglarz nigdy się nie rozstawał.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej nim pociemniały światła – a rozlegający się na sali głos skutecznie skupił jego uwagę. Przedstawiona zabawa brzmiała intrygująco, oby doczekała się też spektakularnego finału – choć rzecz jasna nie podejrzewał, by ten miał naprawdę zakończyć się czyjąś śmiercią. Wciąż: Nottowie wiedzieli, jak zarysować atmosferę przyjęcia, gęstniejącą dodatkowo w momencie, w którym na podwyższeniu pojawił się Czarny Pan, sprawiając, że Manannan skłonił głowę odruchowo, mimowolnie, bezwiednie – jakby instynktownie wyczuwając towarzyszącą czarnoksiężnikowi aurę potęgi. To był pierwszy raz, kiedy miał okazję znaleźć się w jego obecności osobiście; wcześniej pozostawał legendą majaczącą na krawędzi pola widzenia, tym niezwyklejszą, że pozostającą poza zasięgiem – chociaż pojawienie się w honorowej roli na sabacie nie odjęło mu ani krzty zasłużonego respektu. Manannan podążył za nim spojrzeniem jeszcze przez sekundę, nim światła na sali ponownie nie pojaśniały – skłaniając ich do skierowania się w ślad za pozostałymi gośćmi w stronę stolików.
Nietypowe rozproszenie nazwisk przypisanych do kolejnych numerów go zaskoczyło, spodziewał się, że wraz z Melisande znajdą się obok siebie – ale być może był to element tkanej przez gospodynię, teatralnej intrygi. Już miał powiedzieć żonie, że znajdzie ją po kolacji, gdy dłoń zaciśnięta mocniej na ramieniu i jego własne imię zwróciło jego uwagę. Spojrzał na nią pytająco, dopiero po chwili przenosząc wzrok na listę, na którą spoglądała. Wychwycenie nazwiska, które ją zaalarmowało, zajęło mu sekundę; brwi ściągnęły się do środka, gdy przypominał sobie o niewidzialnym, wiszącym nad nimi zagrożeniu – które najwyraźniej miało już nie tylko nazwisko, ale i imię. – Porozmawiaj z nim – odpowiedział równie spokojnie, odrywając spojrzenie od żony, odruchowo przemykając nim po twarzach najbliższych gości. – Po kolacji nas przedstawisz – dodał. Podejrzewał, że w jakiś sposób już musieli na siebie wpaść, mężczyzna nie był lordem – a więc musiał być sojusznikiem Rycerzy Walpurgii, być może był nawet obecny na ostatnim spotkaniu w Fantasmagorii – ale tamtego dnia nie skupiał się zanadto na nowych twarzach i padających na początku narady personaliach.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Sala uczt [odnośnik]11.01.25 23:59
Odniósł wrażenie, że na karocę musiał zostać nałożony wyjątkowo silny urok, ponieważ w jej wnętrzu spadł na ich trójkę gruby całun ciszy, z którego nie wygrzebali się do końca podróży. Ewidentnie każde z nich zgłębiało treść własnych myśli, choć te mieszczące się w jego głowie przybrały formę ryczących morskich opowieści, w rytm których klepnął się po udzie raz czy dwa (w rzeczywistości to razy kilkanaście, ale on sam tego nie liczył i jakoś nikt inny nie zwrócił mu uwagi). Bardzo próbował walczyć z przejawami lekkiej nerwowości, lecz nic nie mógł zaradzić na to, że prawą dłonią bezwiednie gładził materiał garniturowych spodni. Po raz pierwszy od dawna, czyli od czasu swojego pierwszego sabatu, zdawał się żywo przyjęty uczestnictwem w arystokratycznym przyjęciu. Wygłupi się już na samym wejściu? Ile osób zechce skomentować pod nosem lub otwarcie jego prezencję? Czy może chociaż ona jedna pośle mu przyjazne spojrzenie? Tylko jej postać budziła w nim tę drobną iskrę ekscytacji, która nakazywała mu ochoczy udział w sylwestrowej zabawie. Gdyby tylko udało mu się przywołać na jej twarz chociaż raz słodycz prawdziwego uśmiechu, to…
Przerwany stukot kopyt oderwał go od kiełkującego marzenia, bo oto właśnie dotarli do celu. Manann rzecz jasna wysiadł z karocy pierwszy, aby zaraz wspomóc w tym zadaniu swą małżonkę. Pomimo milczącej podróży szybko uderzyła w nich pierwsza nuta wesołości, ponieważ każde towarzyskie wyzwanie mieli należycie witać uśmiechem. Spojrzał na Melisande z autentyczną wdzięcznością, instynktownie rozluźniając ramiona i posyłając jej w odpowiedzi drobny uśmiech. – Nie zdziw się, Sandy, gdy damy zaczną się do mnie ustawiać w kolejce do tańca, wtedy nie znajdę dla ciebie nawet jednej chwili – odparł śmiało, niby aż tak pewny siebie, lecz z tyłu głowy miał przygotowany kompletnie inny scenariusz, w którym gotów był snuć się jak ten głupi szczeniak tylko za jedną piękną panną. – Twoja wspaniała żona zwyczajnie mi zazdrości, że lepiej znam się na ślubnych sukniach – złożył bratu szczątkowe wyjaśnienia, bez grama wstydu, całą historię podsumowując niedbałym machnięciem ręki. Pewnie dłużej tkwiłby w wielkim zadufaniu, gdyby nie kolejna próba utarcia mu nosa, tym razem zainicjowana przez rodzonego brata. Z oburzenia otworzył szeroko usta, potem zachłysnął się powietrzem, wyglądając niczym szczupak walczący o przetrwanie na lądzie, póki klarowna myśl nie wzięła w garść emocji. – Jak trzeba mi dokuczyć, to stajecie się niczym dwie połówki małży. Śmiejcie się ze mnie, proszę bardzo, ale odwdzięczę się wam z nawiązką, jak już znajdę sobie żonę. – Nie dopowiedział jednak, że to jego przyszła żona będzie musiała w dużej mierze bronić go przed podobnymi kąśliwościami, bo jemu niekiedy zdarzało się ich nie wyłapać albo nietrafnie pojąć. Nie mógł jednak dać się rozproszyć takimi żartami, musiał być w pełni skupiony przed przekroczeniem progu rezydencji lady Nott. Wciągnął do płuc ogromny haust mroźnego powietrza, który wypuścił dopiero w ciepłym pomieszczeniu, gdzie już ktoś ze służby dopraszał się uprzejmie o jego płaszcz.
Miał obawy związane ze strojem, największą była ta, że ktoś spośród zgromadzonych głośno uzna, że lord Fearghas Travers nie zrozumiał motywu przewodniego balu. Cenił sobie proste kroje, funkcjonalność ubioru w jego mniemaniu górowała nad estetyką, jednak dobrze rozumiał, że zdarzają się takie sytuacje, kiedy każdy lord musi zaprezentować się dostojnie. Przed przybyciem ogolił się, włosy zaczesał do tyłu, wygładził, związał na wysokości szyi srebrną wstążką. Zdecydował się na trzyczęściowy garnitur, choć w innych okolicznościach nie krępowałby ciała tyloma warstwami materiału. Guziki białej koszuli były nienagannie zapięte, nawet ten przy kołnierzu obejmującym szyję, również te od gładkiej, beżowej kamizeli pozostawały na swoim miejscu. Najbardziej wyróżniającym się elementem jego dzisiejszego stroju była marynarka, której materiał o cynobrowym odcieniu został w dużej mierze pokryty ozdobnymi elementami. Ramiona, połowa pleców i część torsu błyszczała dzięki jasnym kryształkom, które pod wpływem gry świateł nabierały srebrzystego, bladoróżowego, a niektóre nawet czerwonego połysku, a pomiędzy nimi odnaleźć można było biel pereł, żółć bursztynów i czerwień rubinów. Na spodniach gościł ciemniejszy odcień czerwieni, ich szkarłat idealnie współgrał z ciemnobrązowym kolorem lakierek. Czuł dumę z pochodzenia i ze swoich żeglarskich przygód, dlatego nie ukrył dłoni pod materiałem jedwabnych rękawiczek, choć dobrze wiedział, że zdobiące je tatuaże mogą być uznane przez niektórych za kontrowersyjne. To był zresztą tylko jeden z elementów, przez który trudno było mu zjednać sobie kulturalne towarzystwo. Podczas tej szampańskiej nocy musiał jednak zaprezentować się bez żadnej skazy, aby lady Adelaide Nott całkiem nie skreśliła go z listy kawalerów nadających się do ożenku pomimo dłużącego się stanu kawalerskiego.
Skupił uwagę na lewitujących ramach, przy poszukiwaniu własnego imienia znajdując również te należące do bliskich mu osób, dzięki czemu mógł stwierdzić, że nie miał okazji zasiąść pomiędzy krewnymi. Rzecz jasna nie zamierzał się zrażać, wszak mało kto spędza całą zabawę przykuty do stolika. Przeszedł wraz z innymi gośćmi na salę, gdzie po mowie przewodniej głos zabrała gospodyni, prezentując wszystkim zgromadzonym postaci ministra oraz Czarnego Pana. Sposobność przyjrzenia mu się w takim bogatym anturażu było swoistym zjawiskiem, jednak nie miał czasu rozmyślać nad tym dłużej, bo stopniowo towarzyska śmietanka rozchodziła się do swoich stolików. Jemu udało się jednak w drodze dojrzeć jasne włosy lady Crouch, od której nie był aż tak bardzo oddalony na czas kolacji. Ten fakt jakoś dodawał mu otuchy.

| inspiracja dla stroju



Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12495-fearghas-travers#384673 https://www.morsmordre.net/t12521-hafdis https://www.morsmordre.net/t12513-fearghas-travers-budowa#385182 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t12522-skrytka-bankowa-2674#385470 https://www.morsmordre.net/t12523-f-travers#385474
Re: Sala uczt [odnośnik]12.01.25 17:18
Fakt, że nie mogłem zdać się na Idun w kwestii stroju i dodatków był jak natrętna mucha raz po raz nawiedzająca piknik na otwartej przestrzeni. Debata nad dodatkami czy ogólną estetyką stroju nigdy nie należała do wachlarza moich ulubionych aktywności; z miłą chęcią oddawałem ten moment Idun, bezgranicznie ufając w to, że dobierze wszystko zgodnie z moimi upodobaniami. Bez wsparcia żony czułem się prawdziwie opuszczony w tej batalii i nie ratowała tego nawet zmyślnie uknuta przez lady Nott intryga. Tajemnicze bileciki wkrótce stały się przedmiotem przepychanek; dwoiłem się i troiłem, usiłując przewidzieć lub zgadnąć darowany Idun motyw, ale moja żona milczała jak głaz.
I była w tym milczeniu ponadprzeciętnie uparta, musiałem jej to oddać.
Wspólna podróż z Emerikiem minęła mi szybko – zbyt szybko, by nacieszyć oko jej kreacją. W milczeniu kontemplowałem każdy detal, usiłowałem przywołać z pamięci znane mi postacie z legend, ale nic z tego. Wkrótce potem byliśmy już w głównym holu; słowa małżonki ściągnęły moją uwagę w stronę lewitujących rozpisek. Uniosłem nieznacznie brwi, zaskoczony usadzeniem, ale zaskoczenie to szybko przekształciło się w zrozumienie. Lady Nott niczego nie pozostawiała przypadkowi.
W istocie – odparłem ściszonym tonem i podjąłem spacer w kierunku głównej sali, nieustannie służąc Idun ramieniem. – Zapytaj mnie po kolacji czy odmłodniałem o dwadzieścia lat czy postarzałem się o kolejnych trzydzieści – dodałem z przekąsem. Lady Nott nie miała dla mnie tego wieczoru litości, przy swoim stoliku – według wstępnych założeń, nieznana mi była bowiem niejaka Yana Blythe – miałem być najstarszy.
Dostrzegłem dyskretny ruch Idun, na moment zawiesiłem wzrok na jednej z ozdób jej gorsetu. Sam nie czułem potrzeby poprawy czegokolwiek: jasna, lniana koszula w kolorze kości słoniowej pozostawała idealnie prosta, bez choćby najmniejszej zmarszczki na materiale. Nałożona na nią kamizelka w kolorze miodu odznaczała się niezwykłą głębią koloru i harmonijnie współgrała z płaszczem zarzuconym na jedno ramię. Ciężkie, ciemnobrązowe sukno podbito od spodu złotym jedwabiem, który w pierwszym momencie budził skojarzenia z pełnią letniego słońca. Dopasowane do całości wąskie, ciemnobrązowe spodnie wpuszczone były w cholewy wysokich butów ozdobionych delikatnym tłoczeniem w kształcie liści dębu. Przy pasie kołysała się zawieszka z trzema niewielkimi głowami wykonanymi ze szczerego złota.
Odprowadziłem Idun do stolika, na pożegnanie unosząc jej dłoń do ust; wargi musnęły wierzch w przelotnym pocałunku.
Oczywiście, najmilsza.


close your eyes, pay the price for your paradise


Harlan Avery
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

I know there will come a day
When red runs the river

OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11936-harlan-avery#368946 https://www.morsmordre.net/t12105-vidar#372860 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t12103-skrytka-bankowa-nr-2578#372853 https://www.morsmordre.net/t12106-harlan-avery#372876
Re: Sala uczt [odnośnik]13.01.25 18:20
Przyglądał jej się w trakcie drogi długo i w milczeniu odrywając spojrzenie niechętnie, gdy przyłapywała go na tym. Bo dawno — a może nigdy, tego nie mógł wiedzieć — nie widział jej tak pięknej i przyciągającej uwagę. Na wejściu, zamiast zaintrygowania i ciekawości dla niego całkiem naturalnych spotkał go więc zawód, gdy zorientował się, że przyszło im zajmować miejsca w osobnych stolikach. To nie był jego pierwszy sabat, nie pierwszy także i jej, a jednak dziś zachłannie wolał ją mieć blisko siebie. Na miejsce przybyli w komplecie. On, Cassandra, Ignotus i Varya. Wszyscy prezentowali się dostojnie i elegancko — jego ojciec w jasnej szacie, nietypowej dla jego codziennej prezencji, dobrze współgrała ze srebrzystością jego elegancko zaczesanych włosów, Varya zaś po raz pierwszy przypominała kobietę jaką chciał by się stała w Anglii, porzucając neokrzesanie i niejakie barbarzyństwo pozostałych na mroźnych ziemiach krewnych. Długo przyglądał się Cassandrze, gdy oddawała mu swe wierzchni odzienie; nie myśląc wcale o tym, że głównym elementem dzisiejszych zabaw było między innymi odgadnięcie postaci ukrytych za pięknymi przebraniami. Jej kreacja była wyjątkowa i sprawiła, że nie opanował szczerego, pełnego zadowolenia uśmiechu. Oddawszy wierzchnie odzienia — własne i swojej żony — wkroczyli na salę, by prędko oddać się eleganckiemu i dostojnemu rozpoczęciu.
Jego oczom ukazała się gospodyni, a zaraz po niej minister magii i sam Lord Voldemort. To na nim zawiesił wzrok na dłużej — na największego czarnoksiężnika wszech czasów, dziś tak dostojnego i przyjętego z uznaniem na salonach, a mimo to, wciąż budzącego niepokój w głębi sczerniałej duszy. Nie mógłby nawet dziś przyznać, że pomimo niezliczonych spotkań i dalekiej, zapomnianej przeszłości budził w nim odmienne uczucia. Był nie tylko kluczem do potęgi, był potęgą samą w sobie. Grozą, wielkością, mocą i magią. Ubrany jak król, dostojnie, godni i bogato nie sprawiał wrażenia bardziej przystępnego niż zwykle. Swoją obecnością obdarzał dzisiaj ni tylko ich, Rycrzy Walpurgii, ale także tych, którzy dotąd nie mieli okazji spojrzeć w niego niesamowite i budzące natychmiastowy szacunek oblicze.
Zacisnął dłoń na jej dłoni, gdy przemów powitalnych nadszedł koniec. Zwrócił ją ku sobie i bez pośpiechu uniósł jej dłoń, by ledwie musnąć wargami knykcie.
— Do zobaczenia wkrótce — zapowiedział, pewien już, że odnajdzie ją wcześniej niż początkowo zakładał. Sabat noworoczny był miejscem rozmów i nowych znajomości, zamierzał to dziś wykorzystać. — Pięknie wyglądasz. — Był pewien, że zachwyci swoją obecnością każdego gościa, przy stoliku — a Manannana i Xaviera w szczególności. Mimowolnie odszukał ich wzrokiem, a później odprowadził spojrzeniem Cassandrę, nim udał się w swoją stronę.
Goście dopisali, podobnie jak stroje, które na ten wieczór przybrali. Wiele było kolorów, wiele odcieni. I choć na co dzień nosił się równie ponuro i ciemno, co prosto, dziś zadbał o detale. W jego przebraniu górowała zieleń w czterech zbliżonych do siebie odcieniach. Najciemniejszy był kaftan skrojony na żołnierską modłę — bardziej niż szaty codziennie podkreślający jego szczupłą, strzelistą sylwetkę; wykonany z atłasu czynił strój bardziej galowym szczególnie w towarzystwie złotych guzików i klamry. W talii opinał go skórzany, zdobiony pas, wokół klamry nie brakowało motywów roślonych, przypominających płacy bluszcz. Dół był lekko rozkloszowany, skrojony tak, by materiał nie gniótł się od krzesła, rozchodząc na boki, w jaśniejszym odcieniu, najjaśniejsza była jednak cienka peleryna przewieszona, złapana skórzaną klamrą nawiązującą do opinającego go pasa. Jej spód podszyty był połyskującym materiałem złotawa nić delikatnie mieniła się dając złudzenie pnących liści. Kołnierz w stójkę spięty był dwoma spinkami w złotawym odcieniu, miały kształt pająków i połączone były dwoma cienkimi łańcuszkami, krótszym i dłuższym.
Mimo przebrania, mimo jaśniejszych niż zwykle barw czuł się swobodnie, przechodząc między zaproszonymi gośćmi. Witał każdego, kogo spotkał, zmierzając do swojego stolika, a towarzyszył mu skórzany zapach wody kolońskiej bazującej na piżmie, drzewie sandałowym, paczuli, imbirze, mandarynce i pieprzu.

| inspiracja



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Wieszcz
Sala uczt  - Page 5 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala uczt [odnośnik]15.01.25 1:09
- Yhym. - potwierdziła, pozwalając sobie na ostatnią chwilę swobody, wypuszczając pomiędzy nich mruknięcie, które nabyła wraz z mijającym czasem, przejmując i przyswajając, szczęśliwe, nadal pamiętając by nie stosować go w towarzystwie innych. Tych, którzy mogliby to użyć przeciw niej samej. Przeniosła tęczówki na Fearghasa przez chwilę mierząc go spojrzeniem. Uniosła wolną z dłoni przykładając ją na chwilę do piersi. Padający z ust Manannana komplement rozciągnął jej wargi w uśmiechu zadowolenia zbliżyła się o krok, a potem kolejny by znaleźć się przed nim, zadzierając na chwilę głowę.
- Poczekaj na grande finale. - zapowiedziała swoim zwyczajem - ale z całkowitą premedytacją - nie wyjaśniając niczego. Pojawiająca się lista z nazwiskami odnośnie stolików sprawiła, że jej brwi uniosły się ku górze, a usta mimowolnie wypowiedziały imię męża. Nie znosiła tego, a może nie przywykła jeszcze. Do potrzeby, do słabości, którą teraz w sobie nosiła. Do tego, że w jakiś sposób, kompletnie niezauważalnie, zaczęła na nim polegać. Nie powinna. Nie powinna. Jedyne co ludzie potrafili naprawdę - to zawodzić. Nie odwracając głowy, przesunęła na niego tęczówki, by potem potaknąć głową krótko głową. Zdusiła w sobie stwierdzenie że nie planowała niczego innego - powodowane irytacją - ale nie był jej winien, to niepewność i strach nią powodował. Wiedziała że tak. Strach, o nienarodzonego syna. Dłoń przesunęła się na chwilę na brzuch, ale zatrzymała ją nim do niej dotarła. Zacisnęła rękę w pięść opuszczając obok siebie.
- Spokojnie mój drogi, poradzę sobie jakoś. Choć z pewnością niewielu będzie w stanie cię zastąpić. - wypuściła spomiędzy warg teatralne westchnienie, niewiele robiąc sobie z padającej groźby. Zamiast tego przeniosła tęczówki na Manannana kiedy jego brat nazwał ją wspaniałą rozciągając je w uśmiechu jeszcze mocniej, kiedy oskarżył ją o zazdrość. - Okropnie zazdroszczę. - przyznała nie przestając się uśmiechać, zbliżając odrobinę głowę do twarzy męża. - Nie zauważyłeś? - zapytała unosząc tęczówki na jego twarz. W oczach zalśniły się iskry rozbawienia. - Jak twój brat nagle utracił brodę? - jej brwi uniosły się trochę. - Ale nie musiałam wstawać po ananasa - to był plus. Mogła rozsiąść się wygodnie i na niego jedynie zaczekać.- chętnie zadbał o nas kiedy Imogen wybierała swoją suknię. Żałowałam, że cię nie ma. Pamiętasz moją? - zapytała lekko, spoglądając przed siebie z uśmiechem błąkającym się po wargach. Kolejne słowa młodszego z braci sprawiły, że spojrzała na niego, a potem odrzuciła głowę, żeby roześmiać się melodyjni. - Sądzisz, że tylko wtedy, mój miły? - zapytała unosząc tęczówki na męża. Ale zaraz wróciła spojrzeniem do swojego szwagra. - Ale to wspaniałe wiadomości, Fearghasie! - ucieszyła się. - Choć obawiam się, że niewiele ci pomoże. Niemniej, życzę ci owocnych poszukiwań. - pochyliła odrobinę głowę. - Dobrze że nie zwlekasz, poczekaj jeszcze chwilę i przyjdzie ci pójść za słowem nestora. - powiedziała odwracając głowę z uśmiechem nadal błądzącym po twarzy. Niejako wypowiadając się za swojego męża, kompletnie nie przejęta, że może jednak mógł mieć inne zdanie. Łapiąc ostatnie chwile kiedy nadal było dość… prywatnie. Teraz zbliżali się już do głównego wejścia.
To, co przygotowała po wejściu na salę, miało być tym, czym wybrzmi najbardziej. Nie bez powodu Traversi słynęli z najlepszych zaklinaczy, głupotą byłoby tego nie wykorzystać wcale. Ten miał nadejść już zaraz, musiała tylko znaleźć odpowiedni moment. Ale nie było też na co czekać - właściwie nie powinna. Dlatego nie czekała, jej różdżka poruszyła się, wargi wypowiedziały odpowiednią inkantację i kiedy przemierzali salę balową, wraz z miarowo stawianymi krokami jej suknia zaczęła się zmieniać wszechobecny granat i błękit zaczęły zanikać. Niemal tak, jakby po jasnej rozgwieżdżonej nocy w końcu przyszedł dzień, wyciągając słońce zza jasnych chmur, barwiąc niebo na odcienie różu i pomarańczy. Zwiewny materiał sukni zamienił się feerią opalowych barw przypominając łuski niektórych hipkomapów, a może kamienie mieniące się pod słońce kolorami, czy skrzydła ważki odbijające promienie, przesunęły się w tańcu powiewającej tkaniny podczas kroków odnajdując swoje własne miejsce, lekkie, łagodne, przenoszące do myśli o wstającym dniu nad lazurowym wybrzeżem, a może, istotnie, sam magiczny dwór Fay. Srebrne elementy zmieniły swoją barwę, teraz mieniąc się kolorem różowego złota. Te największe, znajdujące się w okolicach brzucha teraz, wyglądało nie jak krople, a bardziej przynosiło na myśl słońce na horyzoncie podczas zachodu w leniwy ciepły czas. Roznoszący swe promienie po niebie - czy może wśród innych skojarzeń istotnie dojrzeć można była wielobarwne skrzydła wróżek albo motyli Wspaniałą pogodę, która w Anglii nie zdarzała się często, a jednak wszyscy doświadczyli jej ostatnio. Słonecznie dnie, wspaniałe zachody na piaszczystych brzegach.

| jestem lamą, nic nowego, moja suknia robi magiczne szakalaka i wygląda tak: gif albo static


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Sala uczt [odnośnik]16.01.25 14:37
Kolejny rok, kolejny sabat, kolejny wspaniały debiut jej dziecka. Czas upływał, czuła to na sobie z każdym rokiem coraz mocniej, coraz częściej zazdrośnie spoglądając na Morganę, która w przeciwieństwie do dam starszego pokolenia opierała się starzeniu z godnością. Z oczywistych więc powodów od razu, gdy wkroczyli całą rodziną na dwór lady Nott rozejrzała się, czekając na odpowiedni moment — jej córka debiutantka powinna przykuwać uwagę, musiała więc wkroczyć na salę w odpowiedniej chwili — nie mogło być zbyt tłoczno przy wejściu, by jej uroda i wdzięki nie umknęły młodym lordom, lecz nie mogły wejść także w trakcie całkowitego przestoju, gdy przejście zupełnie opustoszeje, bo nikt nie spojrzy w kierunku ostatnich gości. Skupiona była więc na ocenie otoczenia bardziej niż na zaaferowanej tym miejscem córce. Szukała odpowiednich twarzy, osób, które poprzedzą ich wejście lekko ściągając uwagę w stronę wchodzących gości, czekała na dobry moment, umyślnie przedłużając zdejmowanie długiego, grubego płaszcza podszytego białym, niedźwiedzim futrem.
Tak, piękne, moja słodka— odpowiedziała Colette po francusku, nie obdarzając jej nawet spojrzeniem. Wiedziała jak nikt, że dzisiejszy wieczór będzie kluczowym dla jej dalszej przyszłości — nie denerwowała się, wprowadziła już przez ten hol swoje córki, cieszyła się ich sukcesem i dławiła gorycz upokorzenia jakie zafundowała Melisande. Była spokojna, zdystansowana, dumna i bardzo skoncentrowana na tym, by początek wieczoru przebiegł dla Colette absolutnie perfekcyjnie. Wyczekawszy odpowiedni moment skrytykowała obsługę za opieszałość w odbieraniu jej garderoby, choć to ona sama zwlekała, nie chcąc sterczeć i czekać, po czym poprowadziła córkę w stronę wejścia, puszczając ją pół kroku przed sobą.
Nie okazuj im zbyt wiele zainteresowania, niech się wpierw wykażą. Łatwo zyskaną uwagę szybko porzucają na poczet większych wyzwań — szepnęła córce jeszcze na wejściu i tej samej chwili przywdziała na twarz subtelny, uprzejmy uśmiech, bo dama nie mogła w trakcie takiego wydarzenia wyglądać na ponurą. Nie mogła wydawać się nudna i bezbarwna, bo z naburmuszoną kobieta nikt nie miał ochoty prowadzić konwersacji, a w jej wieku łatwo było zarzucić jej zgorzkniałość. Nie mogła się też uśmiechać zbyt mocno, szczerzyć jak mysz do sera, bo nie było wciąż zbyt wielu powodów do radości, uśmiechem można było wyjątkowo obdarzyć godne towarzystwo i to niezbyt często. Wystarczyło więc, by kąciki jej muśniętych błyszczącą pomadą ust uniosły się odrobinę. Jej policzki były muśnięte różem — tak, by wyglądała młodo, promiennie i świeżo. Włosy miała zwyczajowo upięte wysoko, zaplecione i z jednej strony ozdobione błyszczącymi klejnotami, z jednej strony podkreślającymi intensywny kolor włosów, jak i srebrzące się pasemka.
Zawiesiła wzrok na swoim przystojnym synu, a później jego pięknej, olśniewającej żonie. Odprowadziła ich wzrokiem, w tłumie odnajdując również Melisande w zaawansowanej ciąży. Jej zdaniem jej obecność tutaj była nieporozumieniem, powinna była zostać w domu, zamiast raczyć towarzystwo błogosławionym stanem i ostentacyjnie podkreślonymi krągłościami. Zielonkawe spojrzenie zogniskowała na synu morza, dumnym korsarzu. Manannan prezentował się elegancko i dumnie, a jego młody brat prawie mu w tym dorównywał. Porozumiewawczym spojrzeniem pożegnała Colette, zmierzając już po uroczystym rozpoczęciu do własnego stolika. Obserwowała zarówno ministra magii, jak i lorda Voldemorta — dwóch mężczyzn, z których lady Nott zrobiła dziś gości honorowych. Odruchowo poprawiła materiał na brzuchu. Zgodnie z informacją zawartą na bileciku dostosowała się do zasad gospodyni. Nie pasowała jej biel ani jasne odcienie szarości, które podkreślałyby fakt, że się starzała, więc postawiła na ciemny odcień niebieskiego, wpadający w granat. Nie przystawały jej też falbany, tiule i zwiewne jedwabie — suknia była więc ciężka, zbudowana z kilku warstw niegniotącego się atłasu — wydając się i błyszcząca i matowa jednocześnie. Długa, rozkloszowana od pasa w dół, w talii zaś mocno opięta i podkreślająca figurę. Przy pierwszych przymiarkach już zrezygnowała z dekoltu, odkrywającego mankamenty wieku, zamiast tego postawiła na cieniutką siateczkę czyniąc górę lżejszą i bardziej elegancką, wyjściową, zakrywającą to, co było trzeba i pozostawiającą pole dla wyobraźni z mniejszej odległości. Rękawy lekko bufiaste wysmuklały ramiona i nadawały całej sylwetce bardzo foremnego kształtu klepsydry. Suknia w całości była przyozdobiona drobniutkimi kryształkami przypominającymi gwiazdy na ciemnym niebie, te większe, zbite w drobne grupki przypominały płatki śniegu — na brzuchu i piersi ozdób było zaś najwięcej. Uformowane były w formie gwiazd i sopli lodu. Srebrzysty materiał dopięty do ramion niczym zwiewna opończa ciężkiej sukni dodawał lekkości, niczym podmuch chłodnego wiatru i on także połyskiwał w świetle, mieniąc się drobinami. Srebro i biel kryształów kontrastowała z ciemnym tłem mięsistego materiału — całość zaś zwieńczał kołnierzyk na stójkę, pod którym lśniła srebrna brosza w kształcie gwiazdy. Na ten wieczór porzuciła rodowe kolory, dumnie nosząc granat i srebro, które podkreślały jej ciemną oprawę oczu, włosy i wyraziste rysy.

| inspiracja
Cedrina Rosier
Cedrina Rosier
Zawód : Królowa matka
Wiek : 51
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Sens au coeur de la nuit
L'onde d'espoir
Ardeur de la vie
Sentier de gloire
OPCM : 1
UROKI : 1 +1
ALCHEMIA : 20 +2
UZDRAWIANIE : 0 +2
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12387-cedrina-rosier https://www.morsmordre.net/t12399-haydn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose
Re: Sala uczt [odnośnik]18.01.25 21:38
- Mon coeur - odzywa się na widok olśniewającej małżonki jeszcze przed opuszczeniem Chateau Rose, u progu dworu biorąc ją w ramiona - nieczuły na ewentualne upomnienia w kwestii perfekcyjnego makijażu, uchwyciwszy brodę w stalowy uścisk dłoni - zamierzając skraść z jej ust pocałunek. Uroda Evandry nie mogła spowszednieć, zachwycała tak samo za każdym razem, jakby nie była czarownica, a wiosenną boginką, jaka zstąpiła pośród śmiertelnych, by mogli nacieszyć oczy jej jasnym blaskiem. Na kilka tygodni go utraciła, dobrze było widzieć, jak znów rozkłada skrzydła: niewiele na jej twarzy pozostało oznak zmęczenia po dniu, w którym urodziła mu córkę. Myśl o małej Estelle prędko skradła jego serce za sprawą przedziwnego snu zesłanego w trakcie Święta Lata przez pradawne duchy tradycji: nawet jeśli dziś dziewczynka nie przypominała jeszcze w niczym człowieka. Lekko tylko zabudowany dekolt Evandry przyciągał wzrok, za którymi chciały ciągnąć usta - dał temu wyraz w powozie, nachylając się w pieszczocie nad jej ramieniem, gdy matka wyjrzała przez okno podczas wspólnej podróży.
Sam miał na sobie strój ciężki; była to szata typu tradycyjnego, pozbawiona lekkości, a obciążona precjozami adekwatnymi do jego stanu - a może też do rangi postaci znajdującej się na jego bileciku. Strój znaczyła powaga, dostojeństwo, czarny kaftan przecięty linią srebrnych rzeźbionych guzików wsunięty został do czarnych spodni, w pasie przełożony grubą burgundową szarfą haftowaną w motyw dwóch walczących ze sobą smoków: srebrnego i ciemnoczerwonego. Całość okryta została elegancką czarodziejską peleryną, barwy głębokiej ciemnej zieleni, na krańcach ozdobioną grubą srebrną tasiemką haftowaną w celtyckie wzory. Posiadał przy sobie także niezbędny atrybut dżentelmena, jaką była długa elegancka laska: ręcznie rzeźbiona w symbol wzbijającego się w powietrze kosa, wykonana z drewna ciemnego dębu, stylizowana nieco pod baśniowy wystrój dworu królowej fey. Pozwolił sobie ukryć w niej różdżkę, choć nie sądził, by miał tej nocy okazję po nią sięgnąć. Wysokie sznurowane buty wykonane z miękkiej skóry, zachowaniem przypominającym materiał, stanowiły udany kompromis między dawnymi celtyckimi legendami, a jego dzisiejszą dowódczą rolą.
Colette w jego oczach pierwszy raz wyglądała jak kobieta, nie dziewczynka, bo oto kobietą miała się stać, po raz pierwszy ruszając w tan pośród wpatrzonych w nią kawalerów. Tego dnia nikt nie bronił jej nieskromnej biżuterii, zbyt odważnego makijażu, ani materiałów zbyt mocno przykuwających oko, bo młodziutka Rosier nie skromnością wyróżniała się pośród swoich rówieśniczek, nawet jeśli niejeden mąż uznałby tę cechę za ważny przymiot przyszłej żony. Był z niej zadowolony i choć miał już plany odnośnie jej przyszłości, podobało mu się, jak mocną kartą przetargową się stała: była piękna, miała w sobie urok i charyzmę, wiedział, że zdoła zabawić rozmówcę na wiele interesujących tematów; hamował jej ekscytację tym wydarzeniem powściągliwymi uwagami, lecz w duchu był z niej dzisiaj dumny. - Wyglądasz przepięknie, ma lutine. Olśnij ich wszystkich, ten parkiet jest twoją sceną. To ty grasz dzisiaj główną rolę - szepnął jej koło ucha po francusku dopiero tuż przed wejściem na salę, bo, choć nie kłamał, to dopiero niezmącona pewność siebie dopełniała wizerunku każdej czarownicy i każdego czarodzieja. - Z miłości na pewno - odpowiedział też później na jej wątpliwość, ciągnąc tę myśl, bo na pięknych balach piękne kobiety łamały kruche serca. Przyjrzał się tym pierścieniowi na jej dłoni, taksując wzrokiem grawer, którym został ozdobiony. Jego wzrok nieprzypadkowo prześlizgnął się po profilach pozostałych debiutantek, odnajdując w tłumie młodziutką kuzynkę, Hypatię, a także towarzyszącą jego siostrze jak cień Ursullę. Zdawało mu się, że na obietnicę egzekucji Corinne również wydała się bardziej spięta, lecz słów tych nie sprostował wobec żadnej z dam. Wzrok odnalazł też towarzyszącą mężowi Melisande, parę powitał skinieniem głowy, nie zmniejszając dzielącej ich odległości. Był pewien, że tego wieczoru spędzą razem nieco czasu, ale teraz jeszcze go dla siebie nie mieli.
Zawsze podobało mu się, gdy Deirdre podkreślała swój orient, być może dlatego, że jego zabawka zdawała się wtedy bardziej tajemnicza, bardziej niezwykła, oryginalniejsza, odmienna, cenił w niej ten akcent, obce rysy twarzy, niespotykany obrys oczu, inny odcień skóry. Uroda podkreślona dalekowschodnią modą zwróciła jego uwagę w tłumie bardzo szybko, zawiesił wzrok na kochance, chcąc wymusić ku sobie jej spojrzenie; dopiero, gdy je odnalazł, uniósł w górę kącik ust, składając obietnicę i żądanie późniejszego spotkania. Odważnie odsłonięta pierś szybko przyciągnęła wzrok, rozbudzając ochotę na zabawę. Oficjalnej części nie miał jednak spędzić z żadną ze swych kobiet, lady Nott zaprosiła go w towarzystwo mniej mu znane, zgodnie z wszelkimi zasadami gościnności dbając o integrację zgromadzonych. Nie było to towarzystwo mu obce, bo obcych na tej sali napotkać nie mógł. Skinieniem pożegnał rodzinę, odprowadzając małżonkę na przeznaczone jej miejsce.
- Przyjdę po ciebie, moja pani - zapewnił Evandrę, w pożegnalnym geście - po odprowadzeniu jej do przeznaczonego jej stolika - całując wierzch jej delikatnej dłoni, uśmiech zbłądził na jego twarz, gdy napomknęła o labiryncie. - Dobrze nam zrobi chwila dla siebie - dodał tak, by usłyszeć go mogła tylko ona, wyglądała olśniewająco: mógł nasycić się nią po powrocie, ale nigdy nie słynął przecież z cierpliwości. Nie przystawało, by spędził z nią całą noc, wszak Sabat był wydarzeniem nie rodzinnym, a politycznym.
Stolik numer jeden, tam go usadzono.

do stolika



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala uczt  - Page 5 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala uczt [odnośnik]Wczoraj o 21:30
Ominął ostatnie dwa Sabaty, rok w rok rezygnując z powrotu do Anglii, aby tego dnia zawitać w Hampton Court. Obowiązki trzymały go z daleka, będąc wystarczającą wymówką, jednak minęły i znów był tutaj. Od paru tygodni obserwował, jak Beaulieu żyje zbliżającym się Sabatem. Zaufane i ulubione krawcowe zdawały się nie opuszczać pałacu, będąc ciągle dostępne i ciągle zbierając miary. Ten ruch i popłoch wcale go jednak nie dziwiły, bo ta nerwówka była aż nazbyt znajoma. Selwynowie byli estatami, zapatrzeni w sztukę i piękno, zadowalali się jedynie perfekcją. Takie wydarzenie jak Sabat, wprowadzało więc niekończące się napięcie. Tegoroczny motyw stwarzał pewne wyzwanie, któremu dało się jednak podołać.
Wysiadając z powozu, spojrzał ku okazałemu Hampton Court, pamiętając dobrze każdy jeden raz w którym przychodziło mu przekraczać jego progi. Spojrzał na Magdalene, której zaraz podał dłoń, by pomóc jej wysiąść. Wyglądała dziś zjawiskowo, chociaż i na co dzień nie można było odmówić jej urody. Dziś jednak przeszła samą siebie, a on nie był tak skrajnym ignorantem, aby tego nie doceniać.
Wchodząc na salę uczt, powiódł wzrokiem po zgromadzonym, doprawdy barwnym towarzystwie. Nie odstawał od nich w szacie szytej na miarę. Miał na sobie długi ciemnozielony płaszcz, szerokie klapy wyszywane były w misterne i wyraźne złote wzory, plecy za to pokrywał wzór słońca, którego najdłuższe promienie sięgały dołu płaszcza. Dodatkowo nałożył czarne naramienniki ze złotymi zdobieniami. Pod spodem miał białą koszulę, a na niej czarną kamizelkę z dziewięcioma guzikami na których widniały kobiece sylwetki. Spinki w mankietach miały kształt mieczy. Do tego proste i klasyczne spodnie w tym samym kolorze co płaszcz, całości dopełniały oficerki.
Wsłuchiwał się we wstęp przedstawiany przez mężczyznę, a później i powitanie przez samą lady Nott. Poczuł napięcie stojącej u jego boku żony, dlatego powoli przeniósł dłoń na jej talię, chcąc dać jej trochę otuchy, lecz nie kierując samego spojrzenia w kierunku Magdalene. Ono cały czas spoczywało na lady Nott, ale teraz również na Ministrze Magii oraz Czarnym Panu. Poczekał, aż wprowadzenie do dzisiejszej zabawy się zakończy, zanim skupił swą uwagę na żonie. Cofnął dłoń z jej talii, gdy zapowiedziała, że wróci do niego później.
- Może odnajdę cię szybciej.- odparł, zatrzymując ją na moment przy sobie. Odprowadził wzrokiem żonę do stolika, zanim skierował się do swojego. Czas było przywitać się z towarzystwem ze stolika.

| inspiracje na szatę i naramienniki
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Sala uczt
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach