Wydarzenia


Ekipa forum
Broken wand
AutorWiadomość
Broken wand [odnośnik]05.09.19 0:30
4 XII 1956, noc

Pukanie do drzwi wejściowych rozbudziło go z marazmu, gdy przed snem próbował na nowo przypomnieć sobie wszystkie szczegóły wczorajszej walki. Doskonale pamiętał wymianę zaklęć i fakt, że sami odgrodzili się murem od dwóch szumowin, które po nich zjawiły się na miejscu anomalii. Agresorzy skorzystali z okazji i uciekli, ale byli niebezpieczni, to wiedział na pewno. Udało mu się jednak odrzucić te dogłębne analizy i z własnej sypialni zawędrował prosto do drzwi, do których ktoś się dobijał. Nie zapomniał o różdżce, o szlafroku z kolei nie pomyślał wcale, przemierzając korytarz na boso i w piżamie. Usłyszał jeszcze skrzypnięcie drzwi prowadzących do jednej z sypialni. Łobuz. Jackie znów miała nocną zmianę, Justine też musiała gdzieś wyjść. Zerknął na chłopaka nieufnie, próbując widzieć w nim przede wszystkim dziecko z traumą niż zło wcielone. – Wracaj do łóżka. Wszystko jest w porządku.
Chłopiec szybko spełnił jego polecenie i zamknął za sobą drzwi. Kieran nie był pewien, czy przypadkiem go nie okłamał, ale liczył na to, że różdżka trzymana w pogotowiu pozwoli mu uniknąć kłopotów, jakie mogą czaić się za drzwiami.
W końcu je otworzył. Nie spodziewał się, że ujrzy właśnie ją. Oczekiwał jakiekolwiek twarzy znanej mu z Zakonu, aurora w pracy proszącego o szybkie stawienie się w jakimś miejscu, zaaferowanego dziwnymi odgłosami sąsiada. Każdy byłby bardziej spodziewany, ona z kolei stanowiła zaskoczenie i rozbudziła w nim niepokój. Na jej ustach nie gościł uśmiech, który od kilku lat wydawał się być jej najlepiej dopracowaną maską. To nim najczęściej zwodziła klientelę w Parszywym Pasażerze, zmiękczając dużą część rozpitych marynarzy. Szkoda, że nie wszystkich, jednak trudno mu było myśleć o dawnych popchnięciach i zniewagach wyrzuconych pijackim bełkotem, kiedy stała u jego drzwi wyraźnie zagubiona. Również nie dostrzegał na jej twarzy krzywego grymasu świadczącego o irytacji, jaki był mu znajomy. Stała przed nim drżąca – z chłodu czy może ze złości?
Wchodź – powiedział mocno spięty, oczekując już, że wydarzy się wszystko, co najgorsze, skoro tu była, a miała na taki krok zdecydować się w ostateczności. Nie był nawet do tej pory pewien tego, czy zachowała zgiętą w pół karteczkę z jego adresem, którą przekazał jej konspiracyjnie pod prawie opróżnionym kuflem. Chciał ją jakoś zabezpieczyć po wprowadzeniu stanu wojennego, dać jej chociaż namiastkę w to, że będzie miała gdzie uciec, kiedy w dokach zrobi się jeszcze bardziej nieciekawie. Kierowała nim dziwna troska, której nigdy nie potrafił w pełni wykształcić nawet wobec własnych dzieci. Philippa była w wieku jego córki, a ich pierwsze spotkanie zbyt mocno utkwiło mu w pamięci. Drugie też nie wyblakło nawet pod wpływem czasu, gdy ujrzał ją ponownie w Parszywym Pasażerze w starej sukience Jackie, ale nie zniszczonej, wszak nigdy jej nie nosiła, kreacja jedynie zajmowała miejsce w szafie.
Zabrakło mu cierpliwości do tego, aby czekać na to, aż sama ruszy się z miejsca i posłusznie przekroczy próg jego domostwa. Szybko złapał ją za ramię i wciągnął do środka, przed zamknięciem drzwi rozglądając się pobieżnie po okolicy. Nie wyglądało na to, aby ktoś za nią szedł, jednak zbyt dobrze wiedział, że łatwo jest ukryć swą obecność z pomocą zaklęć lub eliksirów. Wyciągnął różdżkę i wymierzył ją w drzwi, jeszcze przez chwilę spodziewając się, że jakiś silny urok po prostu je rozsadzi w drobny mak, a drzazgi wyrzucone na wszystkie strony z wielką siłą ranią również ich ciała. To nie były bezpodstawne obawy w obliczu ostatnich niepokojących zdarzeń, które miały miejsce. Korzystanie z magii dalej niosło ze sobą różne niebezpieczeństwa, lecz musiał zaryzykować, jeśli chciał się upewnić, że nic jej nie grozi. – Carpiene – wyrzucił z siebie lekko ochrypłym głosem, w tej samej chwili zerkając na postać młodej kobiety, która stała obok niego, której ramię wciąż uparcie trzymał w solidnym uścisku. Nie wyczuł niczyjej obecności na zewnątrz, żadnej pułapki, była tylko osoba w domu obok i ona, dziwnie przygaszona, zmoknięta, ze śniegiem przyklejonym do jej płaszcza i włosów. Bił od niej chłód; zbyt mocno nim przesiąkła. Błąkała się po londyńskich ulicach? Dlaczego? Co do diabła strzeliło jej do głowy, aby w taką pogodę kręcić się po ulicach? Czasy były niespokojne, anomalie wciąż siały spustoszenie.
Puścił ją w końcu i wycofał się, aby podzielić się nią przestrzenią wąskiego korytarza. Miał do niej wiele pytań, ale nie mógł jej po prostu nimi zasypać. Czujne spojrzenie niebieskich oczu nie odkryło na jej ciele żadnych obrażeń. Nie było krwi, ani zadrapań i sińców na odsłoniętych fragmentach skóry.
W salonie jest kominek, w kuchni palenisko – wyrzucił z siebie sucho, ale zabrakło w jego głosie zwyczajowej surowości. Tylko na takie zaproszenie było go stać, ale wierzył, że Moss zdołała już przywyknąć do tego, że nie należy do ludzi o ciepłym usposobieniu. Ale pomyślał o tym, że jest jej zimno i powinna się ogrzać. Dał jej chwilę na uspokojenie się i pozbieranie myśli, aby sama mogła zadecydować o tym, co mu powiedzieć.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Broken wand AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Broken wand [odnośnik]07.09.19 0:45
To nie różdżka pękła. To nie jad śmierciotuli rozpuszczał się gdzieś na dnie Tamizy. Wydarzyło się coś więcej. Ciężkie krople deszczu tańczyły w nocnym wietrze, przedzierając się pod poszarpane poły płaszcza, pod skórę – głębiej niż kiedykolwiek. Tylko ich dźwięk, tylko wygrywana na burych chodnikach melodia pełna żalu zagłuszała ciszę tej nocy. Mknęła spłoszona, niewypierająca z siebie uczucia serca dudniącego zbyt mocno i tego nagiego lęku. Zbyt często odwracała głowę, poszukując za sobą długiego płaszcza, obcych kroków podążających za nią stopa w stopę. Jak tamten. Ulica mogłaby ją połknąć, porwać w siebie i zadusić, nim ktokolwiek usłyszałby ten krzyk.
Wydawało jej się, że tamten mężczyzna nigdzie nie zniknął, że wciąż obserwował każdy jej ruch, że śmiał się z jej żałosnych prób obrony, z zaklęć przywoływanych na usta nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Tak to było. Kobieca sylwetka przyciskającego potężnego gościa do mostowych barierek, wbijająca koniec różdżki mocno między żebra. Zawsze sobie radziła, zawsze trwała jak ta dzielna strażniczka swojego losu. Szła przed siebie, bez żadnej rozsądnej myśli, bez pewnych kierunków. Przemokła. Niedawna transmutacja pozostawiała dziwne uczucie na ciele. Pragnęła o tym zapomnieć, skryć się gdzieś między ciasnymi zakamarkami swojej nory i zasnąć. Powrót do domu oznaczałby jednak, że zwariowała do reszty. Obawiała się, że on gdzieś tam był, może któremuś pijakowi obiecała o jeden uśmiech za dużo, a może mknął uwiedziony odsłoniętymi nogami. Teraz pozaciągane rajstopy nie mogły już nikogo czarować. Groza deptała jej po piętach, gdy mijała kolejną ulicę, wędrując w te mniej znane dzielnice Londynu. Makijaż rozpływał się na jej twarzy, a pod ciemnymi smugami chowało się zmęczenie stłumione przez nagłe wysoki adrenaliny. Dwanaście godzin w Pasażerze, pozalewane mordy, pozalewane stoliki, a później pieprzony most. Kpiła z samej siebie, błądziła w tym obcym sobie uczuciu całkowitej porażki. To ono przywiodło ją do miejsca, w którym być może nigdy nie powinna się pojawiać. Przywykła jednak już do tego, że od dłuższego czasu działa w dziwnym bezsensie, że potykała się o własne przeszkody.
Gdyby skręciła wcześniej, mogłaby poszukać pomocy u zaufanych ludzi. Gdyby cofnęła się do Pasażera, zabarykadowałaby się tam, wiedząc, że w tym miejscu nikt nie ośmieliłby się jej tknąć. Wybrała jednak inaczej. Ne miała prawa tam iść, zaburzać jego porządku, wyciągać z sennych ramion. W drzwi waliła za mocno, ale skostniała pięść stała się dziwnie niewrażliwa na możliwy ból. Spodziewała się, że na to wezwanie nie odpowie osoba, którą potrzebowała ujrzeć. Między uderzeniami chciała się nawet wycofać, ale została. Nie odnalazła siły, która pozwoliłaby jej uciec. Mógłby jej nie poznać. Stała przecież w poszarpanych ubraniach, mokra i przerażona – jak ofiara. Najtrudniejsze jednak było zaakceptowanie tej nędznej myśli, że przecież nie wydarzyło się nic wielkiego. Poddała się łatwo jakiejś niemocy. Trwała dobita błahostką, ale nie potrafiła przyznać się do tego głośno. Mierzyła się z boleśniejszymi sprawami, niejednokrotnie demonstrowała swoje stanowisko wobec ludzkich podłości. Pasażer ją zahartował, ale widocznie nie do końca. Wstyd żałośnie lepił się do jej pleców.
Więc był. Nim zdążyła wziąć ostatni burzowy wdech, wciągał ją na swój ciepły korytarz. Nic nie mówiła, kiedy wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie, którego nawet nie znała. Woda spływała po jej płaszczu, zapewne mocząc podłogę, ale nie popatrzyła w dół, obserwowała jego skupioną sylwetkę i gromadziła odpowiednie słowa. Pomyślała nawet, że gdyby nie wprowadził jej od razu do środka, być może spróbowałaby zwiać, jak ten podlotek, który dał się złapać aurorowi. Znów ją taką widział – w obliczu niewiadomego kataklizm i obdartą z pewności siebie. Przeciągnęła mokrym rękawem po niemniej mokrej twarzy. Czy w ogóle jakkolwiek mogła wybrnąć z tej sytuacji, nie tracąc siły, jaką zdołała zgromadzić w sobie przez te lata? Pewnie nie.
Po jego słowach zsunęła buty, zdjęła płaszcz, uważając, by nie złapać własnego obrazu w jakimś lustrze. Niezbyt wiele uwagi poświęcała jednak pomieszczeniom. Wciąż drżała, ale otulające ją ciepło okazało się kojące.
– Ktoś mnie śledził.. – wydusiła najpierw, zapewne gdy już znaleźli się w salonie. Odtwarzanie tamtej sprawy wcale nie było przyjemne. Ostatni raz czuła się tak słaba, gdy… Ścisnęła usta, nie wiedząc, czy powinna mówić więcej. – Zaatakowałam go. Wydawało mi się, że potrafię. Nie wiem, co się stało – mówiła jak Ania. Jakże nie znosiła siebie w tym momencie! – I nie mam już różdżki – dodała beznamiętnie. – Mógł iść za mną znów. Dlatego nie wróciłam do domu. Nie wiedziałam, dokąd pójść... – kontynuowała, tłumiąc emocje, ale szło jej to raczej marnie. Pozbawiona mocy stawała się tylko szczeniakiem głośno wznoszącym swój głos. Bezbronnym. Tylko mocniej otuliła się własnymi ramionami, nie mogąc jeszcze powiedzieć tego wszystkiego, co powinna. Ani przeprosić ani się przyznać do własnych słabości. Jeszcze nie dopłynęła do niej fala ostatecznej złości, a przez mokre oczy nie przebijała się żadna odważna iskra. Palce wciskały się mocno w skórę, zamykając Philippę w klatce własnego ciała.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Broken wand [odnośnik]07.09.19 20:02
Makijażu nie rozmazał zacinający ostro śnieg. A przynajmniej nie tylko on, bo mógł mieć w tym jednak swój udział. Wydawało mu się, że rozpoznaje ślady łez na jej twarzy, choć płacz nie pasował w żaden sposób do jej osoby. Nigdy nie widział, żeby płakała, ale równie dobrze mogła czynić to, gdy nikt nie patrzył, zbyt mocno niechętna do okazania słabości. Od zawsze postrzegał ją przez pryzmat ich pierwszego spotkania, szukając w niej zarówno zagubienia, jak i uporu, woli walki, chęci życia – to wszystko, co ujrzał tamtego dnia, kiedy przyłapał ją nie tylko na kradzieży, ale przede wszystkim na walce o przetrwanie. Więc może wymyślił sobie te łzy? Doszukiwał się jej słabości, przygotowywał na chwilę załamania i w końcu jej doczekał?
Przyglądał się jej uważnie, rozmyślając nad tym, czy ta nikła chęć zadbania o nią była poprawna. Tak wiele strapionych dusz spotkał na swojej drodze, ale tylko wobec niej jednej rozwinął w sobie troskę. Z początku myślał, że to wszystko przez jej młody wiek i wyjątkową barwę oczu, dzięki którym znów z łatwością powrócił do wspomnień o ukochanej żonie. Sądził, że to z czasem minie. Na swój sposób minęło, bo rzadziej jednak wracał do przeszłości, ale zaczął za to częściej myśleć o samej barmance w Parszywego Pasażera, dostrzegając w niej istotę z krwi i kości, myślącą i czującą. Ciekaw był tego, co mogła czuć, gdy przez ostatni lata sam czuł niewiele, nieustannie to samo. Jego codziennością była złość, żal i upór. Pomimo szerzącego się zła wciąż wierzył, że jeszcze można coś zmienić, aby nastały lepsze czasy. Dalej walczył, ale nie stawał się młodszy; przeciwnie, przybywało mu lat i doświadczeń, więcej tych przykrych niż podnoszących na duchu.
W chwili zagrożenia przyszła właśnie do niego. Subtelnie nakierował ją prosto do salonu, gdy swoje pierwsze kroki stawiała ledwo przytomnie, ewidentnie bardziej skupiona na swoich wewnętrznych przeżyciach niż otoczeniu. Pierwszy raz gościła w tym domu, a jednak czuła się tu bezpiecznie. Tak kojąco musiało działać na nią zamknięte w tych ścianach ciepło. Ruszył do kominka, aby dołożyć trochę drwa, kiedy zaczęła pozbywać się okrycia. Na jednej z kanap odnalazł koc, który rozłożył i zaraz zarzucił na jej ramiona, aby i w miękkim materiale odnalazła źródło ciepła. Jej obecność przestała być zaskakująca, ale nieco go krępowała i chyba był to widoczne w jego zachowaniu. Była tutaj, w jego domu. Czy rzeczywiście stał się za nią w niewielkiej części odpowiedzialny, bo okazał względem niej odrobinę człowieczeństwa?
Zaczęła składać wyjaśnienia a Kieran próbował wyłuskać najważniejsze informacje z trudnej relacji. Wielu ludzi mogło ją śledzić. Rozpity marynarz, zazdrosna o stałego klienta żona, jakiś zwyrodnialec, a nawet czarnoksiężnik. Ale Philippa wiedziała kto to jest, bo wystąpiła przeciw niemu, atak uznając za najlepszą obronę. I straciła różdżkę. To ona była źródłem jej siły, pomogła jej lepiej przetrwać, gdy musiała żyć na ulicy. Powoli zaczynał rozumieć jej ogromne roztrzęsienie. Bez magii miała prawo czuć się bezbronna.
Na ulicy nikogo nie ma – podzielił się z nią tym niezaprzeczalnym faktem, aby mogła w końcu odetchnąć i zaznać spokoju. Rzucone przez niego wcześniej zaklęcie nie wykazało żadnej podejrzanej obecności, mimo to dalej nie pozwalał sobie na utracenie czujności. Przeczuwał jednak, że prawdziwy wróg nie zwlekałby nadal z atakiem, choć nie mógł znać planów potencjalnych agresorów. – Nikt cię już nie śledzi i nikt tu nie wejdzie – zapewnił ją, nie uciekając się do kłamstw, mówił szczerą prawdę. – Dobrze zrobiłaśże przyszłaś właśnie do mnie.
Nie chciał się nad nią pastwić, dlatego zdecydował się nie zadawać jej żadnych pytań. Teraz to nie było ważne, musiała odpocząć. Szczegóły pozna za chwilę, najpierw jednak o nią zadba. Pozna szczegóły, ale teraz czarownica musi odpocząć.
Powinnaś coś zjeść – zaproponował w końcu. – Albo chociaż wypić coś ciepłego.
Spojrzał na nią jeszcze raz, po czym sam skierował się do kuchni, aby podgrzać przygotowany już wcześniej miodowy grzaniec. Garnek z nim ustawił na kaflowym piecu, w którym rozbudził płomień dzięki wymruczanemu pod nosem Incendio. Choć nie posiadał zdolności kucharskich, to jednak po kuchni poruszał się sprawnie, z przygotowaniem grzańca radząc sobie całkiem dobrze. Jackie nigdy nie narzekała na ten napitek. Podgrzany trunek nalał do dużego kubka i poniósł go do salonu, podając ostrożnie Phils. Znad naczynia unosił się zapach cynamonu i goździków. – Uważaj, bo gorące.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Broken wand AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Broken wand [odnośnik]07.09.19 23:18
Nie płakała. Ostatni ślad tej wilgoci pamiętały chłodne ściany wspólnego pokoiku w sierocińcu. Ania płakała przez wiele długich lat, wylewała oceany bezradnych kropli może właśnie po to, aby dziś Philippa nie mogła uronić już żadnej. Łatwo było uwierzyć, mając na wyciągnięcie ręki zaróżowiony, umazany biedą policzek. Czający się w oczach ból dopełniał ten obraz, a ona teraz nie robiła niczego, co mogłoby rozmyć podejrzenie Kierana. Prezentowała widok mu nieobcy, ale dla niej samej będący czymś nie do zniesienia. Ta splugawiona nocą przemocą postać zasługiwała tylko na pogardę. Czy jednak można przekląć samą siebie? Nawet na klątwach się nie znała. Nie umiała niczego. Potrafiła tylko głośno pyskować, rozlewać piwo i udawać dziwkę. Łatwy cel.
Myślała o nim w tych upiornych chwilach, gdy widziała w lustrze bezradne kreatury z przeszłości. Wołał ją do siebie i tej nocy, ale nie miał prawa nigdy się o tym dowiedzieć. To niezrozumiałe i chyba brakowało jej sił, aby się powstrzymać, aby nie ulec dziwacznym impulsom. Przy nim przecież nic jej nie groziło. Potrafił się obronić i bez trudu zacisnąłby gardło temu, kto ośmieliłby się zburzyć jego prywatny mur. Philippa jednak nie była nim, nie była żadnym pieprzonym aurorem, ale mimo to stąpała po twardych chodnikach jak ta przeklęta królewna. To ją zgubiło. Najwyraźniej nie wystarczyło być jedynie dzielną panną Moss, by zetrzeć z powierzchni ziemi każdego parszywego wroga. Rineheart pamiętał ją jednak taką, jakiej nigdy nie widzieli wszyscy portowi przyjaciele. Być może właśnie to było odpowiedzią, wyjaśnieniem kierunku obranego tej nocy. Przecież i tak to widział, nie dało się wymazać wspomnień, nie jemu. Do dziś znała tylko trzy osoby mogące rozpoznać w niej ślady dawnej ofiary. Stał najdalej, nieczęste spotkania i jego wyraźny brak w jej chaotycznie uporządkowanym życiu. Wybrała go sobie i przyjął to z zaskakującym spokojem.
Ciało chętnie wchłaniało ciepło napływające z kominka. Pozwoliła, by zarzucił na nią koc. Obserwowała go, szukając śladów wskazujących na to, jak wielkim błędem było uderzenie właśnie w te drzwi. Nie pozwolił, by cokolwiek odnalazła. Zamiast tego wyłapywała trudno do rozpoznania mieszankę emocji. Nie widywali się często i nigdy nie zdążyła go poznać na tyle, by wiedzieć, co teraz myślał. Mogła jedynie podejrzewać go znów o powielony akt litości, maskowaną pogardę dla tego beznadziejnego oblicza, ale to były jej odczucia, nie jego. Tak teraz myślała o sobie. Ania robiła to samo, rzucała się na starsze dzieciaki w szale niekontrolowanej złości, bez planu i najmniejszych szans. Potem obrywała i znów siedziała cicho. Odwróciła spojrzenie, popatrzyła chyba gdzieś w dół, na własne ciało owinięte podarowanym materiałem.
Wcale nie odetchnęła wraz z tą informacją. Teraz już nie mierzyła się z typkiem z mostu, ale z Kieranem i samą sobą. Dopiero gdy uciekła przed śniegiem i chłodem nocy, gdy uzyskała namiastkę komfortu, zaczęła sobie uświadamiać, w jakim miejscu i przy jakiej osobie się znalazła. Jednak dał jej ten azyl. Wyplątała z koca jedną dłoń i odgarnęła z twarzy przemoczone włosy, dzięki którym do tej pory mogła się chować. Już chyba nie musiała.
– Obudziłam cię – stwierdziła, zatrzymując wzrok na szlafroku. Odruchowo też popatrzyła gdzieś na dalsze zakątki jego domu, jak gdyby bała się, że naruszyła nie tylko jego spokój. A co jeśli za kilka godzin wskazówki na zegarze ułożą się w godzinę pobudki? Nie powinna tu być, a jednak zgodził się z jej wyborem. Czekała na wzburzony głos, nie podobał jej się ten spokój. Nie karał jej, ale z całą pewnością powinien. Może to przez to, że wciąż nie znał całej historii. – Wiem, że nie pozwoliłbyś nikomu wejść – wydusiła. Przecież był silny. Nie bez powodu przyszła właśnie tutaj. – Dziękuję, że mnie wpuściłeś – powiedziała wreszcie. – Nie powinnam… Pójdę niedługo, za chwilę – zaczęła się chyba plątać, wciąż myśląc o tym, że przecież nie byli przyjaciółmi, nie był też jej ojcem, by mogła niepokoić go w środku nocy. Kuliła się jak sierota, niewielu bywalców Pasażera dałoby radę ujrzeć w niej postać odważnej barmanki. Obrzydzenie do samej siebie nie mijało nawet teraz, gdy odciągał od niej nieznośne wyrzuty sumienia. Propozycję posiłku przyjęła bezgłośnym zaprzeczeniem, pokręciła głową, nie chcąc jeszcze bardziej mieszać. Nie lubiła być zależna od kogokolwiek, nie przywykła do takich sytuacji. Chciał ją karmić. Znów.
Nie musiał się nad nią postawić. Wystarczyło, że sama pastwiła się nad sobą, choć nie liczyła, że Kieran odpuści. Gdy zniknął, wzięła głębszy wdech, pozwalając sobie na rozejrzenie się po salonie. W świetle ognia wciąż niektóre kąty pozostawały tajemnicą, ale nie próbowała jej zgłębiać. To teraz nie miało żadnego sensu. Zastanawiała się, czy nie posłuchał i znów chciał decydować za nią. Przyszła do niego jak to pogubione dziecko. Korzystając z chwili samotności, popatrzyła na umęczone ubranie. Do sukienki lepiły się resztki zwierzęcych kłaków. Przesunęła lekko po nich palcami i zaraz znów zakryła ubranie. Później obejmowała dłońmi kubek, nie do końca wierząc, że to się dzieje naprawdę. Między wstęgami pary spoglądała na starszego mężczyznę z jakimś śladem podejrzenia. Była wdzięczna i nie do końca oswojona z objawem takiej dobroci. – Może powinieneś rzucić bycie aurorem i zatrudnić się w Parszywym? – spytała, gdy już usta zdążyły ogrzać się smakowitym trunkiem. Całkiem smaczny. Zmiana tematu pomagała jej się uspokoić, chociaż wcale nie załatwiała sprawy. Dlatego po chwili mógł zauważyć nieco połamane spojrzenie, z który wciąż starała się walczyć. – Nigdy więcej nie chcę się tak czuć – palnęła, poruszając lekko głową, a przy tym o mało nie zanurzyła włosów w grzańcu. Nie była świadoma, że wypowiadane słowa niebezpiecznie wzruszają i ciałem.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Broken wand [odnośnik]14.09.19 0:15
Dokładnie widział ponure cienie przemykające przez jej twarzy, gdy najwidoczniej prześladowały ją równie mroczne myśli. Walczyła z samą sobą, w jakiś sposób stawiając opór również jemu, choć tak naprawdę nie zdążył jeszcze nic zrobić, aby zasłużyć sobie na przybranie takiej postawy wobec jego osoby. Ale sam przecież stale się wahał względem jej osoby. Nigdy nie powierzyłby swego losu w jej ręce. Obciążanie kogoś w taki sposób byłoby najgorszym okrucieństwem. Gotów był za to brać odpowiedzialność za innych; za nią również. Postawił przed nią miskę ciepłej zupy, podarował sukienkę i buty.  Skłamałby, gdyby powiedział, że to nie ma żadnego znaczenia.
Sen nie jest dla mnie – odpowiedział na jej przypuszczenie odnośnie zbudzenia go tą nocną wizytą. Wcale nie wyrwała go z objęć snu, jedynie poderwała z łóżka, które nie potrafiło ofiarować mu wystarczającego wytchnienia, aby mógł uciec od własnych myśli w niebyt. – Zostaniesz – oznajmił jej spokojnie, wciąż głosem stanowczym, a jednak pozbawionym autorytarnej nuty. Był zbyt przyzwyczajony do wydawania rozkazów, ale te w żaden sposób jej nie obowiązywały, bo nie byli sobie bliscy. Wcale nie była od niego zależna, choć pozostawała na wyciągnięcie ręki, skulona w próbie ogrzania jak najszybciej ciała. Nie chciał jednak niczego od niej żądać, a jedynie uciszyć wątpliwości. W tym domu była mile widziana, nawet jeśli nie chciała w to wierzyć. – Tyle, ile będziesz chciała – dodał ciszej, ochrypłym szeptem, nie mając zamiaru przytaczać żadnych argumentów czy też prezentować długich uzasadnień dla swojej postawy. Wierzył, że drogę do jego domu odnalazła nie bez przyczyny, choć oboje mogli jej jeszcze nie znać. Mógł się tylko domyślać, dlaczego to jemu zdecydowała się najbardziej zaufać w trudnej dla siebie chwili. On również jej zaufał, kiedy zdecydował się pozostawić ją bez nadzoru w salonie. Przecież mogła kłamać, że nie ma różdżki. Do opłakanego stanu mogła się doprowadzić sama, aby wypaść przed nim wiarygodnie. Mogła mieć przy sobie truciznę, zaklęty przedmiot, nóż. A jednak wszystkie te mroczne scenariusze z góry odrzucił, różdżkę trzymając przy sobie na wszelki wypadek, gdyby zagrożenie miało nadejść z zewnątrz.
Wrócił do niej niezbyt pospiesznie z kubkiem wypełnionym grzańcem jego własnej roboty, aby znów przyglądać się jej uważnie. Wydawać by się mogło, że odzyskiwała już równowagę, skoro mogła wyrzucać z siebie żartobliwe słowa, na które nawet nie zamierzał odpowiedzieć, gdy były tylko zasłoną dymną. Spojrzenie, które mu posłała, zdradzało jej największy lęk – strach przed własną słabością. Zaraz jednak znów chciała swoje obawy zatrzymać tylko dla siebie, więc spuściła wzrok i znów zadrżała. Już wiele podobnych upadków ducha widział w swoim życiu. Na całe szczęście uniknęła najgorszego – nie odebrano jej szansy na to, aby mogła się znów podnieść.
Czyli jak?
Zapewne nie spodziewała się, że takie pytanie może wypaść z jego ust. Również był nim przez ułamek sekundy zaskoczony. Nie było ono do końca zgodne z jego naturą. Surowe wychowanie, jakiemu został poddany, wykształciło w nim bardzo specyficzne przejawy troski. Choć wiedział, że uczucia stanowią stały element życia, to jednak nie starał się dogłębnie zrozumieć tych cudzych, aby nie zaburzyć własnego postrzegania rzeczywistości. Starał się za to na każdym kroku, aby samopoczucie innych nigdy nie warunkowało jego zachowania. Tylko w przypadku osób pokrzywdzonych było inaczej; w trakcie dochodzeń robił wszystko, aby nie zamęczać ofiar, lecz nie próbował rozmawiać o emocjach, jakie mogły im towarzyszyć. Teraz jednak był zmartwiony i nie wiedział, jak powinien patrzeć na czarownicę, która azylu szukała w jego domu. Przybyła tu z poczuciem krzywdy, wystraszona i zziębnięta. Czy cokolwiek w takim momencie było prawidłowe? Nie była dla niego całkowicie obca, ale też nie łączyła ich żadna trwała więź. Kogo w niej widział? Gdy patrzył w jej piwne oczy, już nie odzywało się uśpione w nim głęboko echo przeszłości. Te wyjątkowe oczy należały już tylko do niej.
Co właściwie się wydarzyło? – spytał wreszcie, nie chcąc w nieskończoność krążyć wokół sedna problemu. Zamierzał poznać wszystkie szczegóły, aby jego pomoc była jak najbardziej adekwatna. Może znaleźć delikwenta, który ją zaatakował, to nie było przecież niemożliwe, ale łatwe też pewnie nie będzie. Nie musiała wnosić oficjalnej skargi, całą sprawę załatwiłby nieformalnie, wymierzając zuchwalcowi odpowiednią karę. Do niektórych docierały tylko bolesne ostrzeżenia. Im bardziej bolesne, tym szybciej wchodziły do głowy.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Broken wand AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Broken wand [odnośnik]17.09.19 16:50
Zgłębienie tej zagadki, logiczne wyjaśnienie tamtych wydarzeń mimo długich lat pozostawało wciąż nieosiągalne dla Philippy, ale nauczyła się, że pewnych momentów nie dało się w żaden sposób wyjaśnić. Tak jak tego, że ze wszystkich osób, do których mogła się udać, padło właśnie na starszego aurora. Długa praca w zapyziałej tawernie pozwoliła jej zbudować szeroką i nawet wykluczającą się wzajemnie sieć kontaktów. On nie był jedyną możliwą drogą ucieczki, jedynym potencjalnym azylem mogącym wybawić ją od uczucia niewidzialnych palców naciskających zaczepnie na jej zmokłe ramiona, od tych oczu odbierających jej resztki pozornego bezpieczeństwa. Pewnym faktom jednak nie dało się zaprzeczyć i jeśli tylko próbował jej wmówić, że naprawdę niczego nie przerwała, to niestety nie osiągnął zamierzonego efektu. Po tym kiepskim tłumaczeniu jeszcze raz popatrzyła na piżamę. Swoją drogą nie widywała mężczyzn w piżamach. To dziwne wrażenie. Może nawet w niewielkim ułamku sekundy błysnął uśmiech na jej ustach, ale mógł go nawet nie dostrzec. Sen jest dla słabych, prawda? Nabrała ochoty na nieładne parsknięcie, ale darowała sobie, upominając w duchu rozbawioną Filipę, że to słaby moment na takie gierki. W suchym i ciepłym miejscu zbyt szybko wracał dobry nastrój, choć wymazanie niewidzialnych blizn, powstałych w wyniku tego gównianego zderzenia dwóch nieustępliwych jednostek, nie okaże się łatwe.
W tej irytującej skorupie przestraszonego dziewczątka dusiła się, a jednocześnie nie potrafiła wciąż jej przebić. Tak maleńka nagle się stała w ramionach ciepłego okrycia, na tej suchej kanapie i pod czyimś czujnym spojrzeniem. Czasami ściskała za mocno kryjący się w dłoniach materiał, czasami uciekała spojrzeniem, widząc jego nienaruszalne, choć niekłujące oblicze. Zachęcona tymi słowami odkrywała, że nigdzie nie chciała iść, że mogłaby znieść dyskomfort związany z tym wyborem, z nim i zbliżającym się nieubłaganie czasem wylewnych tłumaczeń, opowieści, z których nie mogła być dumna, które odbierały jej plakietkę dziarskiej portowej bohaterki. Przecież taką ją widział ten świat, tak sama siebie chciała nazywać. Ostre strzały wypływające ze słodkich ust to zbyt mało, aby stać się prawdziwie niezniszczalną. Jakże okrutnie nie dawał się nabrać na jej uniki, na próby prześlizgiwania się tymi wygodnymi szczelinami, które zwykle działały. Teraz nie chciały się przed nią otworzyć. Czekał.
– Tak nędznie, tak słaba, tak nieznośnie nieporadna. Tak jak ona. Nie jestem nią mówiła, jakby próbowała odczarować ten zły urok, jakby to wydarzenie na moście miało przywołać Annie i odesłać Philippę daleko stąd – albo zatopić razem z różdżką. Tak się czuła właśnie. Jakby ograbiono ją nagle z całej mocy gromadzonej przez siedem lat, mogącej ją wznieść ponad nieprzyjemność każdej sytuacji, wyciągającej na szczyt. Zabawiła się, zbyt mocno weszła w rolę bezwzględnego cwaniaczka i zgaszono ją, nim zdążyła rozniecić w sobie pożar niepowstrzymany, chętnie trawiący płaszcz tamtego typa. A gdy tylko mówiła lub pomyślała o niej, czuła smak obrzydzenia na języku, czuła, jej zimny dotyk głaszczący uparcie mokre włosy. Nie chciała jej. Pogrzebała ją dawno temu, porozrywała każde jej wspomnienie, przepaliła jej słodką niewinność. Ania umarła, jej powrót bolał na tyle, że Filipa znalazła się blisko tej rozpadającej się wieży, zbyt daleko od siebie, od tej syreniej zadziorności. Choć mało było tych przyjemnych kart przeszłości, to jednak panienka Scott nie mogła wzbudzić już żadnego dobrego wspomnienia. Tylko te złe, samotne, upiorne i brudne. O dziwo, świat Philippy Moss wiele się nie różnił, ale jej duch wzbijał się ponad te nędzne sieroce sadzawki wstydu. Tak jej się zdawało. Siedząc pod Kieranowym dachem, nie była pewna już niczego. Nie spodziewała się, że mógłby zrozumieć to, co się zagnieździło między jej myślami. Choć nie znała jego dawnych szlaków, choć nigdy nie interesowała się jego uczuciami, to i tak założyła, że to się mieściło gdzieś daleko od jego wyobraźni. Albo nawet zdawało jej się, że ktoś tak jak on, nigdy nie doznał tak żałosnego uczucia upadku. – Szedł za mną przez cały port. Na moście nie wytrzymałam. Wbiłam mu w żebra różdżkę i zażądałam prawdy. Śledził mnie, to jasne. Nędznie próbował się bronić, zarzekał, że to przypadek. Umiem rozpoznać kłamstwo. Był zimny, surowy. Kawał gnoja. Miałam zamiar zamienić go w futrzaka i wrzucić do Tamizy. Żeby wiedział, żeby boleśnie przekonał się, co to znaczy… – zadzierać z Philippą Moss. Ale nie chciało jej to przejść przez gardło w chwili, gdy czuła na karku oddech porażki. – Nie lubię łatwych rozwiązań. Może to błąd. Zaklęcie nie zadziałało. Sama obrosłam futrem, a magia rozerwała różdżkę na dwa spalone kawałki. Później… – Tu znów urwała, biorąc głęboki wdech, wchłaniając zapachy obcego pomieszczenia. Obcego domu. Obcego człowieka. Rozmywał się portowy smród. Nie wiedziała, czy powinna kontynuować. Jeśli jeszcze jej nie wyśmiał, to zaraz to zrobi. Nikt nie celował w nią mrocznym zaklęciem, nikt nie zaatakował jej pięścią. To ona rzuciła się z różdżką, zarzucając typa ostrymi oskarżeniami. Była jednak pewna, że tamten gościu ją śledził. – Nie znoszę tego uczucia, tej wstrętnej niemocy. Ona nie jest moja – dodała, grzejąc dłonie ciepłym naczyniem. Napiła się znów, czując przyjemne dreszcze przemykające chętnie do brzucha.
Wciąż nie mówiła wszystkiego. Tej nocy bardziej niż kiedykolwiek pragnęła siły.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Broken wand [odnośnik]28.09.19 17:14
Jego spojrzeniu mało co umykało, zwłaszcza wtedy, gdy nawet na ułamek sekundy nie odrywał go od obiektu obserwacji. Postać czarownicy pochłaniała całą jego uwagę. Stanowiła tak odmienny element w domostwie pogrążonym nocą w ciszy i spokoju, a jednak jakiś cudem dobrze wkomponowała się w salon, kiedy już była otulona kocem i zapadała się w oparcie kanapy. Wpatrywał się w nią niby beznamiętnie, a jednak gdzieś w głębi jego duszy kryło się uczucie ulgi i zarazem drobnej satysfakcji, że w trudnej chwili wybrała właśnie jego. Pewnie ten wybór podyktowany był tym, że był aurorem i potrafił się bronić przed atakami, to jednak nie mógł mieć jej za złe tego, że właśnie takie kryterium zaważyło w procesie decyzyjnym najbardziej. Najważniejsze, że była już bezpieczna i mogła nawet uśmiechnąć się pod nosem, choć słabo i tylko przez ułamek sekundy. Opuścił ją tylko na chwilę, aby zamiast koca mogła w swoich dłoniach ściskać już ciepły kubek z grzańcem. To właśnie ciepła potrzebowała najbardziej.
Po co właściwie pytał o jej uczucia, gdy nie był nawet pewien tego, czy w ogóle je zrozumie? Sądził, że tego potrzebowała, choćby złudzenia, że może znaleźć u niego właśnie zrozumienie, w ostatnich czasach będące tak rzadkim towarem. Trudno było dzielić się własnymi przeżyciami i myślami, kiedy każdy wolał prezentować własne przekonania. Lecz tym razem zatwardziały Rineheart, stroniący od cudzych emocji, był gotów wysłuchać wszystkiego, co miała do powiedzenia. I kiedy słowa wypadły z jej ust, rozchodząc się pomiędzy nimi, Kieran zmarszczył brwi. Dobrze wiedział czym jest słabość, lata temu walczył z nią codziennie, aby w końcu wyplenić ją ze swojego życia. Unikał bodźców, które mogłyby ją przywrócić, choć nie było to łatwe, kiedy wciąż miał przy swoim boku Jackie, żywą pamiątkę po czasach szczęścia i resztek naiwności, że życie potoczy się bez wielkich tragedii. Obca była mu jednak nieporadność, bo niekoniecznie mógł wiedzieć co powinien zrobić, to jednak zawsze działał. Robił wszystko, aby nie doświadczyć bezradności. Chciał jej odpowiedzieć, pewne słowa cisnęły mu się na usta, ale powstrzymał się przed ich wypowiedzeniem. Mówiła o dawnej sobie jak o odrębnym bycie, co nie było właściwie. Musiała pogodzić się z przeszłością, zaakceptować swoje stare wcielenie. Zmieniła imię, odmieniła siebie, ale to była tylko tchórzliwa ucieczka. Ale nie podzielił się z nią tym poglądem, dla spokoju jej ducha odpuścił.
Wciąż jednak nie wiedział, co się wydarzyło, przez co dalej był niespokojny. Tworzył różne scenariusze w swojej głowie, podświadomie wierząc, że atak nadszedł znienacka i to tajemniczy agresor wykonał ruch jako pierwszy. Jednak relacja Moss rysowała całkowicie inny obraz. Ktoś za nią szedł i to ona zaatakowała jako pierwsza. Nie przeanalizowała sytuacji, nie oszacowała swoich szans czy ryzyka, po prostu ruszyła na ślepo i bez namysłu, zachowują się tak bardzo nierozsądnie. Od razu dostrzegł przejaw brawury równoznaczną z głupotą, którą zarzucono w szkolnych czasach Gryfonom. Poczuł złość, gdy dotarło do niego, że najwidoczniej próbowała skorzystać z zaawansowanej transmutacji, choć prawdopodobnie nie miała o niej wielkiego pojęcia. Magia, być może przez anomalię lub nie, skierowała się przeciwko niej.
Powinnaś polubić łatwe rozwiązania – wyrzucił z siebie ostro, kierując się złością pomieszaną z troską o jej osobę. – Atakować bez odpowiednich umiejętności. Możesz sobie na takie zachowanie pozwalać w Parszywym, bo tam ostatecznie ktoś za tobą stanie, ale nie na ulicy i to przeciwko nieznanemu czarodziejowi – spojrzał na nią z wyrzutem, oceniając surowo jej umiejętności w boju. – Co było później, Philippo? Jak mu umknęłaś? Jak powróciłaś z powrotem do ludzkiej postaci? Powiedz! – zażądał władczo, po raz pierwszy podnosząc swój głos, gdy gniew narósł w nim w końcu do tego stopnia, by nie potrafił powstrzymać swojego oburzenia. Sam widział inne rozwiązanie dla tej sytuacji. Moss doskonale znała doki, mogła więc uciec wąskimi uliczkami przed chodzącym za nią mężczyzną. Gdyby tylko nie zagrażały nikomu anomalie, mogłaby się po prostu teleportować w odpowiedniej chwili. Ona jednak za najlepszą obronę uznała atak. To było nie do pomyślenia, w jej przypadku to było po prostu idiotyczne.
Musisz wreszcie zaakceptować swoje słabości. Musisz wiedzieć, na co cię stać, a czego nie możesz dokonać – nie był przeciwko niej, życzył jej dobrze, jednakże sama się narażała przez swoją lekkomyślność. – Tylko czas i nauka pozwolą ci osiągnąć więcej, rozumiesz?
Nie był pewien, czy zrozumie jego złość. Zapewne nie, ale nie brał się tego. Wierzył, że tylko nieprzychylne uwagi pozwolą w pełni zrozumieć jak wiele błędów popełniła. Jak najszybciej powinna zaopatrzyć się w nową różdżkę. Strata po tej pierwszej musiała boleć dotkliwie, ale tego nie wiedział, swojej nigdy nie stracił. I musiała być uważniejsza od teraz. Ktoś ją śledził i to mogło się w przyszłości powtórzyć.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Broken wand AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Broken wand [odnośnik]02.10.19 0:43
Nie prosiła o głaskanie. Nigdy zresztą głaskana nie była, więc nie rosły w niej tego typu potrzeby – niezależnie od tego czy mowa o fizycznej czynności czy o wyraźnej metaforze odnoszącej się do obchodzenia się z jej osobą. Nawet jako dziecko nie odkryła, co oznacza troskliwe pociąganie za rękę, czyjś drżący głos wołający o jej bezpieczeństwo. Zawsze wokół panowały określone zasady, które najpierw musiała brutalnie pojąć, a dopiero potem po dłużącym się procesie oswajania, mogła próbować nimi manewrować. Konsekwencje to nie było coś, co tak łatwo dawało się zamieść pod dywan, zepchnąć między szpary w podłodze tawerny i udawać, że nic się nie wydarzyło. Przechodziła poszczególne etapy w życiu, wyciągając ku nowemu porządek znany z przeszłości, ale mimo to odcinała od siebie te bloki, odbierając sobie samej powroty. Jedynie dotyk niewidzialnego muru, zza którego wołała ją Annie, przywoływał delikatne echo, przypominał, że kiedyś coś przeżyła. Łatwo można było posegregować sobie życie, ale tylko w teorii. Gdy chowała się po ciemnych zakątkach mrocznego zamku, wciąż była dzieckiem, bohaterką bajki o tajemniczym domu i czarodziejskich różdżkach – ale nawet bajka nie mogła podarować jej krewnych. Gdy jako dorosła błąkała się po obskurnych uliczkach, historia ponownie się powtarzała. Los wciąż ją zawracał, a kiedy już myślała, że na zawsze wyminęła przeszłość, ta jakby w złośliwości powracała. Słowa i myśli układały się łatwo, ale życie nie chciało potwierdzać jej wyartykułowanych pragnień. Być może tej siły, tej mocy i pomyślności nie dało się tak po prostu wypracować. Dzień za dniem wspinała się, aby w najmniej upragnionej chwili sturlać się znów na sam dół. Na samo dno.
Teraz przed Kieranem potrafiła tylko ściskać się w sobie, opuszczać głowę i nerwowo kołysać ciałem, jakby łudziła się dalej, że nic takiego się nie wydarzyło. Ale on był. Był tutaj przy niej, istniał naprawdę i nie śnił jej się. A jeśli ona śniła się jemu? Wstydliwe fiksacje nie chciały ustąpić. Nie mogła pojąć, dlaczego akurat ten moment, dlaczego tej nocy musiała się zapaść, skoro od wielu długich miesięcy wszystko układało się tak dobrze. Nie miewała momentów tak drastycznie podtapiających jej duszę. Fizycznie, owszem, niemal nieporuszona, ale w środku znów miała sześć lat i rozsypała się przed nią układana od wielu dni wieża z drewnianych zabawek. Pogodzenie się z tym teraz nie wydawało jej się możliwe.
Może powinien mówić jeszcze ostrzej, bo chyba działało. Surowe, głośne tony przecież znała nie od dziś. Pomyślała, że w obliczu świata nigdy nie przestała być malutka, mimo tego że zdołała nauczyć się skakać bardzo wysoko.  – Czy zawsze musi być ktoś, kto za mną stanie? Chcę stawać sama, chcę odważnie na niego patrzeć i sprać go tak, żeby zapamiętał. On nie był pierwszym – oświadczyła, mimowolnie czując jakąś nieznośną powtórkę tych ostatnich słow. Jakby padły już kiedyś. Między nimi. – Tego się nie da zignorować, to jest przeczucie, zryw nieopanowanego instynktu. Wolałbyś, bym go doprowadziła do swojego domu? Umiem… Umiałam się obronić, coś teraz nie zadziałało. Nie mogę tego zrozumieć. Tak samo jak nie mogę znieść myśli, że on gdzieś tam jest i zaraz znów spróbuje – kontynuowała, nie potrafiąc jednak powstrzymać emocji. Musiał przymknąć oko na ten chaos. – Odczarował mnie – oznajmiła, blokując te słowa w ustach, ale ostatecznie wybrzmiały. Gryzła ją każda głoska. Pod kocem wciskała paznokcie w swoje ramiona. – Kpiąc przy tym. Nie byłam mu potrzebna jako futrzak, potrzebował innego ciała, innej formy – stwierdziła, również kpiąc z wypowiadanych stwierdzeń. Z samej wizji, która mimowolnie się ponad nimi zarysowała. Choć żadnej pewności nie miała, że tamten gość dążył do takiego finału. – Uciekłam – skończyła, dopełniając ten obraz. Nic więcej już nie było do dodania. Ale czy na pewno? – A teraz jestem już u ciebie.
Bezpieczna, nieskrzywdzona, ale diabelnie wściekła, rozżalona i brodząca w tej okropnej postawie nieudacznika. Złość przynosiła zaskakującą falę energii. Zalewała nią Kierana, który chyba nie miał czas się na to przygotować. Mimo to przyjął ją, choć nie bez wzburzenia. Zamknęła na moment oczy, słuchając jego rady. – To, co potrafię, najwidoczniej nie sprawdza się poza Parszywym. Tam mogę wszystko, tu nie mogę niczego. – Znów zbaczała na przeklęty dialog żałobnicy. Najchętniej zasnęłaby i obudziła się z wytarganą z marzeń silą. Cwaniactwo sprawdzało się, ale dziś zawiodło, gnębiąc ją brutalnie i chyba niezrozumiale dla niego. Domyślała się, że nie wiele mógł pojąć z tego, co faktycznie działo się jej głowie. Z kotłujących się emocji doprowadzających do tak idiotycznych wybryków. Philippa wcale nie bez bólu wpisała sobie w swój los pewne obietnice. – Chcę być silna. Potrzebuję tego. – Popatrzyła na niego, prostując się wreszcie. Teraz jeszcze nie umiała głośno przyznać się do własnych błędów. – Potrafisz to sprawdzić? Co potrafię a czego nie? – zapytała nagle w przypływie śmiałości. – Nie chcę, by ktoś chodził za mną i mnie bronił. Tak być nie może – dokończyła, orientując się, że przestała czuć paraliżujący chłód. Ciepły materiał mimowolnie zsunął się po jej plecach. Napiła się znów. Wewnątrz czuła ogromną wolę walki, wielką moc, ale kiedy dochodziło do chwili próby, łamała się. Świat widział tylko to niewielkie ciało, ale przecież w środku chowało się coś więcej.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Broken wand [odnośnik]22.10.19 19:59
Obraz siebie, który mu teraz prezentowała, był rzadko spotykany. Zawsze trzymała pion, nigdy się nie kuliła, wiele rzeczy zbywała zuchwałym uśmiechem. Dlaczego to przed nim pozwalała sobie na bycie słabą? Przez chwilę bardzo chciał o to zapytać, ale szybko stłamsił w sobie tę potrzebę. Czuł, że nie da mu satysfakcjonującej odpowiedzi, bo i sama jej nie zna. Karmienie się domysłami odbierał jako przejaw naiwności, więc dalej trwał w dziwnym zawieszeniu, nie wiedząc co tak naprawdę czuje i co czuć powinien. Z każdą chwilą coś w nim rosło – dzikiego, niespokojnego, nie do okiełznania. Wyczerpał już tej nocy swoje znikome pokłady łagodności. Sądził, że i tak wykazał już wystarczająco dużo cierpliwości wobec młodej czarownicy, bez wahania wpuszczając ją do własnego domu, biorąc poniekąd za pewnik to, że ma do czynienia właśnie z nią. Czy w ogóle potrafiłby pozostawić ją przed progiem, ot tak zatrzasnąć jej drzwi przed nosem i nie myśleć o niej wcale, gdy tak rozpaczliwie potrzebowała odrobiny ciepła? Z pewnością nie potrafił oderwać od niej spojrzenia, coraz bardziej wzburzonego wyrzucanymi przez nią słowami. Stała się ofiarą przez własną lekkomyślność. Dokonała wyboru, który naraził ją na niebezpieczeństwo. Ale kusiła los już od wielu lat, wybierając za miejsce swojej egzystencji doki. Choć właściwie to musiał być jedyna opcja, jaką miała. Im dłużej Rineheart myślał o wszystkich okolicznościach, tym bardziej się wściekał. Na cholerną Boyle, że nie była w stanie jej upilnować, na wszystkich zapijaczonych osobników, który przychodzili do Parszywego Pasażera, ale przede wszystkim złość kierował w stronę Philippy, bo wydawała się nie rozumieć własnych błędów. Słuchał jej, przynajmniej próbował, lecz nie odnajdywał zrozumienia dla jej retoryki. Przemienił ją z powrotem. Uciekła. A teraz jestem już u ciebie.
NIE MOŻESZ STAWAĆ SAMA! – w jednej chwili jego głos przemienił się w huk, gdy cały gniew nagle eskalował. Kieran zbyt dobrze znał konsekwencje złych decyzji podejmowanych bez dokładnego oszacowania własnych sił na zamiary. Po przez to nie mógł dłużej wytrzymać składanych przez nią tłumaczeń. Coś w nim drgnęło, szarpnęło jego trzewiami, rozpaliło od środka. I już wyciągnął dłoń po jej ramię, z chęcią szarpnięcia go gwałtownie, jednak w połowie powstrzymał ten gest, a dłoń zacisnął w pięść, którą zaraz cofnął.
Umiesz się obronić? Naprawdę? – wyrzucił z siebie kpiąco, stojąc nad nią i maltretując fizyczną przewagą bez krzty współczucia. – Za każdym razem bezbłędnie rzucasz Protego? Protego Maximę też? Potrafisz sięgnąć w razie potrzeby po Protego Horribilis? – wymieniał inkantacje coraz bardziej zaawansowanych tarcz bez mrugnięcia okiem. – Bez różdżki możesz tylko szybko biec, to potrafisz? – po tych słowach wyciągnął przed siebie różdżkę, aby wymierzyć ją właśnie w nią. – Masz rację, nikt nie będzie za tobą chodził, aby cię obronić – stwierdził brutalnie i odsunął się, zwiększając przestrzeń pomiędzy nimi.
Rozgniewał ją? Przeraził? Wciąż przyglądał się jej z uwagą, nadal zbulwersowany całym zajściem, do jakiego sama dopuściła. Nastały trudne czasy, musiała więc być zdecydowanie ostrożniejsza, jeśli chciała przetrwać. Lawirowanie w coraz trudniejszej sytuacji politycznej może przynieść jej zgubę, wystarczy jeden błąd.
Jeśli chcesz, żebym sprawdził twoje umiejętności, wróć do mnie z różdżką, rozumiesz? – spytał z chłodem, lecz do jego głosu wkradł się ledwo słyszalny cień zmęczenia, jakby na jego barki spadł kolejny ciężar, którego nie przewidział. – Nie obiecam ci, że nagle staniesz się silna, to tak nie działa, ale mogę pomóc ci z obroną. Pozostaje mi mieć nadzieję, że anomalie w końcu ustaną, abyś mogła w każdej chwili teleportować się z dala od zagrożenia.
Czekał na jej decyzję, na ruch, na cokolwiek. Nie zdziwi się, jeśli opuści nagle jego dom, bo czy wciąż mogła czuć się w nim bezpiecznie? Wymierzył w nią swoją różdżkę, to prawda, ale nie zamierzał jej zaatakować, to była jedynie demonstracja, o tyle dotkliwa, że nawet w razie potrzeby nie mogłaby uniknąć ataku.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Broken wand AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Broken wand [odnośnik]23.10.19 15:52
Nie była już dzieckiem, nie była ciągnięta władczym gestem od kąta do kąta. Dawno ktokolwiek przestał jej pilnować, ale najwyraźniej Rineheart miał z tym jakimś problem. Złowieszczy nakaz zdawał się uderzać w jej jakże uporządkowany, dorosły świat. Stali naprzeciw siebie. Ona mała i niedotykalnie przyciśnięta przez jego ciężką postać. Wiecznie igrała z życiem, wiecznie zbyt odważnie (lub prędzej lekkomyślnie) wysuwała stopę za ostatnią krawędź niepewnej przepaści. Co go to obchodziło? Pomógł jej raz, może dwa, nie istniał przez większość jej życia, niewiele wiedział o tym, jak się czuła przez te lata i jak wielkim ratunkiem stała się siła, jaką zyskała, wybierając doki na swój dom. I choć nie znała jego dokładnych myśli, to jednak poruszona w złości sylwetka zdawała się zdradzać niezbyt przyjazne emocje. Beształ ją, ale trudno było Philippę pokonać złowieszczym krzykiem. Stanowczy, mocny i wzbijający się ponad jej pozornie nieporuszalną dumę. Ona nie mogła już żyć inaczej, nie umiała, nie zniosłaby otoczenia poukładanego i zbyt pokojowego. Portowy syf przylepił się do niej już na dobre. Tak samo, jak ta uparta postawa, jak potrzeba całkowitego postawienia na swoim. Teraz, natychmiast, a Kieran nie mógł nic z tym zrobić. Czyżby?
– Powstrzymasz mnie? – zapytała trochę pogardliwie, a w tych ciemnych oczu odbiła się iskra. – Wciąż to robię, nieprzerwanie, każdego dnia. To mój los. Twojego słodkiego życia nigdy nie poznałam i nie chcę poznać. Ono nie jest dla mnie – zauważyła, przedstawiając swój tok myślenia. Jeśli miałoby się cokolwiek zmienić, to powinna wyjść z własnej skóry, stać się kimś innym, kimś, kto nie był przebojową barmanką z zapyziałej knajpy, kimś, kto nie musiał każdego dnia zmagać się z paskudnymi typami. Z własną biedą i brudnymi sprawami chodzącymi za nią jak cień.
Nie poddawał się, osaczając ją znów coraz mocniej. Widziała powstrzymane pięści, wzburzone gniewem ciało i coraz to bliższe starcie dwóch nierównych przeciwników. Obcych i niemogących nigdy odnaleźć porozumienia. Pamiętała, co to znaczy czuć zaciskające się mocno dłonie Kierana. Ale on najwyraźniej pamiętał Anię, ignorując Filipę, która zupełnie inaczej składała swoje plugawe dzisiaj. Zbyt bojowo, ale bez oparcia, bez umiejętności, o których mówił. Zacisnęła usta, tłumiąc potrzebę warknięcia. – Zawsze coś wymyślę, rozumiesz? Zawsze! Cokolwiek się nie wydarzy, znajdę rozwiązanie. Trzeba będzie biec? Pobiegnę – mówiła, patrząc mu prosto w oczy, z głową wysoko wznoszącą się ku sufitom, bo i twarz rozmówcy znajdowała się gdzieś blisko nich. Dziś nic nie wymyśliła.
Jaka szkoda, że dziwnym przypadkiem trafiał na momenty, kiedy właśnie sobie nie radziła. Irytowało ją to, bo przecież miał rację, ale nie potrafiła tak po prostu oddać mu tego pieprzonego zwycięstwa. Ha, zupełnie jakby to nie tutaj chodziło! Bzdura, wielka bzdura. – Zrób to, zaatakuj mnie. Zobacz, co się wydarzy – prowokowała podsycona przez jego gniewny wyskok. Ledwie chwilę temu lamentowała nad swoją bezradnością, ale teraz za wszelką cenę chciała się bronić przed tymi wytykami. Przed brakami w wiedzy, co do których obydwoje nie mieli żadnych wątpliwości, choć Phil… Mało kto widział ją tak bezbronną. – Nie, nie umiem, ale próbowałabym, do ostatniego oddechu – dodała już spokojniej, gdy tylko się odsunął, jakby zarzucał jej bycie strachliwą, jakby kwestionował jej dzielność, choć przecież wypominał kiepską magiczną obronę.
Nieprzyjemne uczucie ogarnęło jej uwolnione ciało. Niczego nie umiała, niczego ponad formułę, która mogła wyjść lub nie, której nie umiała czasem dopasować do ataku. Podstawy, do opanowania których zmusiło ją życie, wcale nie wystarczyły w prawdziwej sytuacji zagrożenia. Opuściła lekko głowę.
Wróć do mnie.
– Przemyślę to – mruknęła niezbyt chętnie. Niedawna sytuacja zaowocowała wyraźną niewygodną. Znów zrobiło jej się zimno, a Kieran chyba miał jej dość. Noc zadeptywała echo poranka. Obydwoje byli zmęczeni, ale najwyraźniej Phils dopiero teraz zaczynała pojmować wszystkie te wydarzenia. Od powrotu z pracy aż do obecnego starcia. Skoro faktycznie chciał jej pomóc, to może mniej w tym było szczerej drwiny, niż zakładała. Ucieczka z miejsca zagrożenia nie wydawała się aż tak łatwym zadaniem. Uwikłana w sieć dziwnych kontaktów nie zawsze znajdowała się w przypadkowej sytuacji. O wiele częściej sama prowokowała, stając się pośrednikiem w brzydkich sprawach, o których niekoniecznie powinien wiedzieć. – Pójdę już, odebrałam ci całą noc – rzuciła już spokojniej. Powinna rozwiać niewygodę, w jakiej przyszło im się teraz znaleźć. Chciała pomocy, ale nie chciała się czuć, jak ktoś,  kto nie potrafi niczego. Najprostszego zaklęcia, najłatwiejszego uniku, pływania w płytkiej sadzawce. Potrzebowała zasnąć, a przed nią długa wędrówka przez spowite gęstą, mroźną mgłą uliczki.


zt :pwease:
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Broken wand
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach