Wydarzenia


Ekipa forum
Smocze zakątki
AutorWiadomość
Smocze zakątki [odnośnik]12.03.20 14:39

Smocze zakątki

Gdyby oddalić się nieco od głównej siedziby rodu, można byłoby zawędrować w lasy kwitnące w najlepsze nieopodal. Hen daleko za nimi znajduje się prosta droga do Peak District, jednak można łatwo się zgubić, gdy nie zna się tutejszych terenów. Jednak fauna oraz flora zachwycają zawsze - nawet jeśli są trochę dzikie. Ową dzikość przełamują spotykane co jakiś czas altany, zawsze ze smoczym motywem. Głównie sportretowane zostały trójogony edalskie, aczkolwiek podczas intensywniejszych poszukiwań można natknąć się na rzeźby innych gatunków pradawnych gadów.
Dookoła zdecydowanie dominuje zapach sosen, choć jeśli wiatr odpowiednio zawieje, można poczuć intensywną woń siarki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Smocze zakątki [odnośnik]27.03.20 3:27
| 02.04

Kilka dni temu Eunice skończyła dwadzieścia pięć lat. Matka nie omieszkała wytknąć tego swej latorośli - w końcu wiek staropanieński był powodem do wstydu. Dzisiejszego poranka pokłóciły się o to ponownie; córka nie potrafiła zrozumieć dlaczego szanowna rodzicielka wałkuje w kółko ten sam temat. To wina nestora, prawda? Przecież i tak nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, żadnego prawa głosu. Usłyszała wtedy, że obwiniać może wyłącznie siebie - za nieprzystojne zachowanie oraz niepasujące do damy zainteresowania. Nice nie pojmowała tego toku rozumowania, ponieważ wszystko, co robiła w rezerwacie, czyniła dla dobra swojego rodu. To, że czasem powiedziała o parę słów za dużo lub wracała do posiadłości w ubrudzonej sukience? Błahostki, niewarte poświęcenia im nawet krótkiej myśli. Niestety, starsza lady Greengrass miała inne zdanie, co nie omieszkała wykrzyczeć krnąbrnemu potomstwu; ono zaś, pełne buchającego gniewu, bez słowa wyszło z salonu - wieńcząc swe zdanie nieeleganckim trzaśnięciem drzwiami. Długo próbowała zachować względny spokój atakując matkę rzeczowymi argumentami, jak grochem o ścianę! Wreszcie czara goryczy przepełniła się, wylewając żółcią na wszystkie strony. Zapewne połowa posiadłości słyszała gorącą wymianę zdań między dwiema arystokratkami.
Burzowy wymarsz do Peak District zajął całe wieki pomimo żwawego tempa napędzanego adrenaliną, ale rezerwat znajdował się zbyt daleko, żeby pośpiech miał kluczowe znaczenie w dotarciu na miejsce. Smoki zawsze uspokajały zszargane nerwy, dlatego w istocie Eunice szybko wyciszyła się przed nowym podopiecznym. Biedny, mały, schorowany smok - ostatnio takie rodziły się częściej niż jeszcze te kilka lat temu. Nie chciała go denerwować, stąd konieczność przekucia złości w troskę oraz czułość. Niestety, nawet tak piękne uczucia nie były w stanie pomóc noworodkowi; pomimo szczerych chęci i ogromnych starań czarownica nie zdołała wyleczyć paskudnej dolegliwości. Problemy z oddychaniem nie miały logicznej racji bytów, książki, wiedza, doświadczenie - zawodziło. Szatynka poczuła się bezsilna, co wstrząsnęło nią mocniej niż poranna kłótnia. Zdążyła już o niej zapomnieć.
Popołudniem wróciła na Grove Street 12 - pochmurna, pokonana, zmartwiona. Nie potrafiła przekroczyć progu dworku, więc z odległości przywołała skrzata z jasnymi instrukcjami. Poprosiła go tymczasowe przeniesienie harfy do jednej z altanek.
Znajdowała się ona już w lesie, acz niedaleko ogrodów Greengrassów. Mimo to na szczęście odgrodzona od wzroku wścibskich krewnych; Nice potrzebowała spokoju, nie kolejnej, niepotrzebnej oraz bezsensownej awantury. Musiała wyciszyć zszargane nerwy i skoro nawet smoki nie zdołały tego dokonać, nadszedł czas na kojące właściwości muzyki. Usiadła na ławeczce pod altaną, dostosowując tym samym instrument do własnego położenia. Spojrzała nieprzytomnie w rozpościerające się w oddali drzewa i wzięła głęboki wdech sosnowego powietrza. Spokojnie. Palce odnalazły struny, próbując odnaleźć zagubiony w życiu rytm. Szukając w tym perfekcji, Eunice usiłowała skomponować przyjemną dla ucha melodię, co chwilę zapisując odpowiednie nuty na pergaminie. - Nie, to brzmi fatalnie… - mruknęła pod nosem za którymś razem. Westchnęła ciężko, ze zrezygnowaniem; czy tak miał wyglądać dzisiejszy dzień? Skąpany w bólu i beznadziei? Zawzięcie próbowała dalej, co chwilę skreślając kolejne notatki, nuty, półnuty, takty, pół takty, wszystko zaczęło zlewać się w bezkształtną masę. - Na galopujące hipogryfy, tego nie da się słuchać! - żachnęła się głośniej, nie panując już nad kłębiącymi się emocjami. Wreszcie zgniotła papier w nieidealną kulkę, po czym dała się ponieść temu, co ją dziś wyniszczało. Po prostu grała, bez większego pomyślunku, w chaosie. Brzmiało to jak uporczywe uderzanie zacinającego deszczu o parapet, wichura przeciskająca się przez nieszczelne okiennice, pioruny ciskane w drzewa. Coś, czego nie dało się zatrzymać, co było dalekie od perfekcji, od ładu, sztuki jako takiej. Jednak co dziwniejsze, przynosiło upragnione ukojenie w narastającej dotąd frustracji. Jakby najgorsze powoli mijało. Nie musiała się zresztą o nic martwić, przecież nikogo nie było w pobliżu, prawda?


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]26.04.20 2:35
Nagłe wezwanie z Derby z największą skutecznością tchnęło w Ollivandera nieco życia, zapaliło drobny płomyk wśród monotonnej ciemności, spowijającej go od dobrych paru dni. Podobnego napływu energii niestety nie można było przypisać jego klientowi; męczony chorobą lord Greengrass nie miał możliwości wybrania się do różdżkarzy samodzielnie, ponoć zwlekał dłuższy czas, wciąż mając nadzieję stanąć o własnych siłach, lecz dębowe drewno z dnia na dzień gasło, oddalało się od właściciela, który coraz bardziej czuł w nim zwykły przedmiot niż poznaną przed laty różdżkę, tę najbliższą i oddaną - jakby ich więź słabła, zupełnie bez powodu. Przynajmniej z perspektywy posiadacza, bowiem z punktu widzenia Ulyssesa źródło problemu było oczywiste. Dzieło zasypiało, sprowokowane bezczynnością mężczyzny, brakiem kontaktu. Wystarczyło nieco rozbudzić rdzeń, lecz tego mógł dokonać jedynie w zaciszu warsztatu, dlatego różdżka została bezpiecznie zapakowana, zaś lord Greengrass otrzymał obietnicę rychłego powrotu z całkowicie sprawnym artefaktem.
Ollivander z kolei podjął parę rozmyślań, zgodnie z planem zamierzając spożytkować czas spędzany w Derby. Pierwsze myśli dostały szumny i bezpośredni tytuł - czy szukał wymówek? Na Groove Street mógłby udać się ktokolwiek inny, ale przecież miał tam przy okazji drobną sprawę do załatwienia, mały dodatek. Zwlekał z tym urozmaiceniem parę dni, nie mogąc zebrać się w sobie po wydarzeniach z końcówki marca; wspomnienie zakonnego wypadu do Durham rozlewało się po karku nieprzyjemnym dreszczem, ogarniało chłodem i beznadzieją ciało oraz myśli, zniechęcając zwłaszcza do towarzyskiego udzielania się w świecie. Mężczyzna był nieswój, łatwo się rozpraszał i nieruchomiał w zamyśleniu, gdy tylko z horyzontu znikali ludzie. Zielony promień klątwy spędzał sen z powiek, wypełniając każde tło przeraźliwym błyskiem. Mimo tego, jedna postać wracała z wielkim uporem, zostawiając echo kroków nawet wśród najciemniejszych myśli. Dramat w tle? Żaden problem, wciąż zerkała zza winkla, gotowa do wkroczenia w najmniej spodziewanym momencie. Siała zamęt. Może właśnie do tego była stworzona. Pytał o nią bez wahania, jasno wskazując intencje - chciał złożyć życzenia; niewzruszony ewentualnymi plotkami (przecież przetną dworskie korytarze prędzej czy później) podążył za wskazówkami skrzata w towarzystwie ich dzisiejszej przyzwoitki - większym zaskoczeniem byłby jej brak, lecz przywykł do innej dynamiki spotkań z młodą damą, dlatego teraz obecność starszej kobiety wydała mu się nader uciążliwa. Wymienił z nią parę kulturalnych zdań podczas spaceru i zatrzymał stanowczo, gdy chciała przerwać nietypowy występ, furcząc coś pod nosem - że się nie godzi? Nie skupiał się na jej marudzeniu, mruknął tylko uprzejmie pani pozwoli i odłączył się od dwuosobowego pochodu, spokojnie skradając się ku altanie, z ręcznie rzeźbioną szkatułką ukrytą w torbie.
Wyjątkowe altany zachwycały Ulyssesa od lat, prezentowały się niesamowicie na leśnym tle, jakimś cudem wplatając się w dziki krajobraz - łącznikiem musiały być zjawiskowe smocze rzeźby. Powiódł spojrzeniem po gadzich skrzydłach, na dłużej zatrzymał wzrok na rozwartym pysku, lecz w całym tym obrazku źrenice prędko wyłapały najbardziej ruchomą część, przytuloną do harfy. Wydobywane z instrumentu dźwięki idealnie komponowały się z nieco rozwichrzoną fryzurą, wypełniały spokojne otoczenie gwałtownością, a ściągnięta brew kobiecego profilu nie pozostawiała wątpliwości. Nie on jeden cierpiał na chaos. Zakradł się bliżej z największą dyskrecją, na jaką mógł sobie pozwolić - nuty szczęśliwie zagłuszały niepozorne trzaski gałązek pod butami. Czas płynął swoim nurtem, Ollivander nie liczył czy minęła minuta, czy pięć - dopiero po chwili postanowił się odezwać. Opuścił torbę na skraj altany, zanim postąpił kilka kroków, by stanąć prawie naprzeciw kobiety.
- Przybywam na twe wezwanie - oznajmił krótko, jeszcze wahając się, czy podejrzane duchy w środku lasu muszą porywać się na wyjaśnienia, ale skoro oficjalnie przekraczała próg młodości na rzecz dobrze mu znanej starości, parę słów się należało. Może bez wstążki i kokardek. - Tchnęłaś życie w starożytną melodię, nie słyszałem jej od wieków. Spełnię jedno twoje życzenie, wybierz mądrze - podpowiedział, zawierając sens w lakonicznej abstrakcji. Wciąż zbyt intensywnie zastanawiał się, co tu robił. Powinni skończyć dawno temu - na ostrych słowach i ciążących kłamstwach.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Smocze zakątki [odnośnik]26.04.20 23:45
Nie powinna się tak zamartwiać. Jutro też jest dzień, jak mawia stare porzekadło - przyszłość na pewno przyniesie odrobinę ocieplenia w tym burzowym froncie. Zdawało się, że właśnie utknęła w samym oku cyklonu, z którego nie dostrzegła żadnej formy ucieczki. Nie zdołała pomóc nowemu podopiecznemu; może zamiast fukać na życie w leśnej altance powinna wertować opasłe tomiska traktujące o znanych smoczych chorobach? Nie, nie miała do tego głowy - pogrążona w sprzeczności uczuć nie potrafiła skoncentrować się na niczym pożytecznym. Poza tym, niedługo po skrupulatnym obejrzeniu pacjenta przewertowała kilka naprawdę fachowych ksiąg, bez rezultatów. Najlepiej podejść do sprawy na świeżo, po oczyszczeniu umysłu ze zbędnych kataklizmów. Siały one zamęt w duszy Eunice, po raz pierwszy od… od tamtego konkretnego dnia, do którego nie lubiła wracać myślami. Wolała odcinać się od popełnionych błędów, negować powody narastającej frustracji. Ucieczka okazywała się najprostszym remedium na wszelkie bolączki - całe szczęście, że miała dokąd uciekać. Smocze wyprawy z dziadkiem zawsze działały na czarownicę niezwykle kojąco, aczkolwiek teraz nie wchodziły one w grę. Rodzina wyraźnie zaznaczyła, że czas nie sprzyjał frywolnym podróżom; powinni rosnąć w siłę szukając nowych sojuszy oraz umacniając te zawarte przed wiekami. Widocznie wreszcie zrozumieli, że pobłażanie najmłodszej córce nie przyniosło oczekiwanych rezultatów - jednak Greengrass sądziła, że obudzili się zdecydowanie za późno.
Właściwie, to zdołała już utkać w głowie misterny plan na swoją przyszłość. Od jutra postanowiła sobie solennie, że poświęci każdą wolną chwilę na dążeniu do celu. Miała całkowicie zatracić się w swym dziedzictwie, bezwarunkowo. Przestać wreszcie oglądać się za innymi czy czekać bezczynnie, aż rozwiązania problemów spadną na nią jak manna z nieba. Tkwiła w niej jakaś niezdrowa determinacja, która również pobrzmiewała w szybkim tempie melodii strun. Nice czuła się, jakby właśnie opowiadała komuś najpilniej strzeżone sekrety, przerzucała ciężar odpowiedzialności na cudze barki; szukała oparcia. Chyba po raz pierwszy od początku istnienia poczuła się prawdziwie samotna. Niezrozumiana. Wypchanie ze świadomości tych emocji mogło okazać się jedyną deską ratunku dzisiejszego popołudnia. Potrzebowała nabrać sił na jutrzejszą walkę, zwłaszcza, że osiągnięcie tego, co zamierzała, nie przyjdzie lekko. Była jedynie kobietą - musiała udowodnić rodowi swoją wartość, w końcu nikt nie uwierzy jej słodkiemu uśmiechowi bądź pięknym oczom. Nadszedł czas działań oraz determinacji.
Najgorsze, że nie miała kogo spytać o zdanie. Dziadek, choć kochany, nie miał wielkiej siły przebicia na szczycie. Może jednak powinna zaryzykować, żeby choćby wysłuchał czy miała jakiekolwiek szanse? Zamyśliła się nad tym, przestając wreszcie grać. Dopiero wtedy zasłyszała znajomy głos, który zawrócił umysł Eunice z krętych ścieżek możliwości. Sennych ledwie, utopijnych marzeń - wkrótce powróciła do twardej, szorstkiej rzeczywistości. Zamrugała, unosząc głowę na stojącą zaskakująco blisko sylwetkę; jak mogła nie dostrzec jej wcześniej? Odchrząknęła, nieco speszona. Mężczyzna zastał ją w nienajlepszej formie: suknia prezentowała się nie najlepiej, w dodatku pomięta oraz brudna na dole od ziemi przywodziła na myśl strój ogrodnika, nie damy. Włosy żyły swoim chaotycznym życiem - nerwowa, szybka poprawka dłonią raczej pogłębiła niechciany efekt, acz tego kobieta wiedzieć nie mogła. Wreszcie posłała gościowi zmęczony uśmiech, w połowie zasłonięty przez dłoń opartą na kolanie. Doprawdy, prezentowała się jak rzeźba jakiegoś znamienitego, antycznego filozofa. - Jeśli jesteś dżinem to gdzie moje pozostałe dwa życzenia? - spytała neutralnie, po czym wyprostowała się i poklepała miejsce obok siebie na ławie. Niewygodnie było w kółko zadzierać głowę, tak jak nie wypadało gościowi stać. - Poza tym stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Jak wybrać spełnienie jednego życzenia z tylu możliwych? - Westchnęła ciężko, nawet nie próbując zatuszować niewesołego samopoczucia. Brakowało wewnętrznego ognia, iskier tańczących w spojrzeniu, pewności gestów. Było tyle do zrobienia - zakończyć wojnę, głód, biedę, choroby! Ten temat znów przypomniał Greengrassównie o pozostawionym w Peak District smoku. Cóż, może byłoby łatwiej, gdyby jednak wybrała coś, co było w zasięgu możliwości Ulyssesa, ale… nie powinna. Nie był jej niczego winien. Poza tym, na pewno żartował! Mimo, że sam wyglądał, jakby wiele się u niego działo. Niekoniecznie dobrego. - Powiedz mi lepiej co sprowadza cię do Derby? - Zmieniła temat, rozluźniając się i udając, że poprzedni nie zaistniał. Lord Ollivander nie przybył tu przecież dla niej, choć dziwne, że podszedł do samej altany. Szukał kogoś? Wybrał się na spacer i przypadkiem zawędrował w te rejony? Poczuła ciekawość pulsującą pod skórą; uśmiech stał się nawet odrobinę bardziej szczery.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]07.05.20 12:16
Stojąc naprzeciw postaci spowitej aurą niespokojnych myśli, Ulysses odnosił wrażenie, że wszelkie wątpliwości materializowały się dopiero na jej widok. Obserwował zgrabne ruchy palców, zaklinających harfę podług ich woli, pochmurną minę pełną sentymentu o nieznanym mu źródle i wsłuchiwał się w dźwięki instrumentu, cicho licząc na to, że melodia lady Greengrass odpowie na wszelkie rodzące się w głowie pytania, ta jednak odbiła w paradoksalne mnożenie niewiadomych. Czas na namysły był cennym okresem, pozwolił oswoić się z niespodziewanym powrotem i odkopanym poczuciem pokrzywdzenia, lecz wraz z tym nadeszła narastająca tęsknota. Nie potrafił o niej nie myśleć, pojawiała się każdego dnia, przypominała o sobie w snach, nachodziła go w pracy i podczas obowiązków, choć wcale jej tam nie było - gdy tylko pozwolił myślom na nieco swobody, mógł liczyć na natarczywe echo, cień palców przesuwający się po ramieniu. Zazwyczaj usypiał je, uciszał, uciekając się do ponadprzeciętnych umiejętności oczyszczania myśli, ale zawsze znajdywała drogę powrotną, lukę w barierach. Wciąż nie był pewien, dokąd zaprowadzi go ta droga, co powinien zrobić, by uniknąć przykrości, lecz parę oczywistych odpowiedzi spłynęło podczas tej rozłąki, trochę trafnych wniosków, może nieśmiała decyzja. Weryfikował ją teraz, gdy podziwiał kobietę w ciszy, pozwalając jej grać obok leśnych dźwięków, nim do utworu dołączył swój głos.
- Kolejne dwa mają haczyki. Drugie będzie wypaczone, trzecie całkowicie zmieni aranżacje na korzyść dżina, dlatego wspaniałomyślnie postanowił oszczędzić ci skutków ubocznych. Od kiedy jesteś taka zachłanna? - zapytał, unosząc brwi. Czyżby lekka wesołość cieniem przemknęła po opanowanej, zmęczonej twarzy? Miała szansę wyłapać ten przebłysk, zanim mężczyzna postanowił zająć proponowane miejsce. Opadł na ławę lekko, zachowując odpowiedni dystans, w razie gdyby stojąca w oddali kobieta zamierzała przybiec do nich z miarką - poniekąd było to jej zadaniem. Ramię oparł luźno na metalowym podłokietniku, spoglądając na rozmówczynię z zaciekawieniem, wyraźnie próbując ją rozszyfrować. Zastanawiał się teraz, ile marzeń i życzeń mogło kotłować się w jej umyśle, jak daleko sięgały, skoro wybór był tak trudny. Nie wzruszył ramionami, zamiast tego pospieszył z dobrą radą, która może odrobinę ułatwiłaby dylemat. - To proste. Wybierz najbardziej egoistyczne, skoro duch materializuje się właśnie przed tobą - zaproponował ze stoickim spokojem, świadom swoich możliwości sprawczych, które niestety nie umywały się do mocy mitycznych kreatur, potrafiących rozwiązać sprawy bez większego trudu. Miał większe pole działania niż ci bez grosza przy duszy, ale nie sądził, by pragnienia Eunice sięgały potrzeb materialnych, podobne zachcianki mogła spełniać wedle woli, ograniczenia były w tym wypadku minimalne. Ciekawiła go odpowiedź, życzenia były w końcu bardzo intymnym tematem i nie bez powodu uderzał właśnie w niego - najwyraźniej wciąż zafascynowany odkrywaniem kart lady Greengrass. Zdradzi je bez trudu, czy najpierw się podroczy? Niestety, nie wyglądała na zbyt chętną do słownych gierek, na pierwszy rzut oka mógł rozpoznać, że coś ją trapi, ciągnie się za nią wytrwale. Strapienie męczyło także umysł Ollivandera, lecz już sama rozmowa z arystokratką kojarzyła mu się z najwyższą formą wytchnienia. Skutecznie odwracała myśli, angażowała uwagę. Odpoczywał przy niej, mimo dylematów, jakimi wypełniła ostatnie trzy miesiące. Trzy, bo aż tyle zwlekał, by pojawić się w jej życiu ponownie. - Nie musisz się spieszyć. Życzenie jest bezterminowe, okres realizacji zależy od komplikacji przy żądaniu - skłonił lekko głowę, pieczętując tym gestem gotowość do ruszenia tematu w każdej chwili. Mógł jej to oddać, skoro zdecydowała się czekać cierpliwie na jego decyzję, na skrystalizowanie myśli w konkretniejszy krok i najmniejszy znak. Milczał bowiem, nie słał listów, pozwalał sobie na przyswojenie grudniowych (styczniowych? noworocznych) wydarzeń. Nie miał pojęcia, czy czas jej się dłużył, sam wielokrotnie powstrzymywał się przed spontanicznym stawieniem się w Derby, traktując sprawę z najwyższą powagą. Pierwsze emocje musiały opaść, ich intensywność mogła przysłonić to, co kryło się głębiej, Ulysses zaś bywał wyjątkowo nieporadny w kwestii uczuć - własnych. Może była to cena za spostrzegawczość, przenikliwe śledzenie cudzych dusz, za czytanie z różdżek, jak z otwartych ksiąg. Nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej.
- Pytasz o powód, czy wymówkę? - zapytał ze spokojem, od razu zdradzając, że planował to spotkanie - tak przynajmniej sądził, że mogła się domyślić, skoro już znalazł ją w środku lasu, wedle arystokratycznych standardów nieprzygotowaną na wizytę mężczyzny. Taką chciał ją widzieć - naturalną, szczerą, oddaną pasji, nawet jeśli miała za to płacić przybrudzonym rąbkiem sukni. Przechylił głowę z zaciekawieniem, unosząc nieznacznie brwi.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Smocze zakątki [odnośnik]09.05.20 0:42
Starała się nie myśleć o Ulyssesie zbyt wiele - kiedyś przyrzekła sobie, że nie da się ogłupić tęsknotą za kimkolwiek. Niestety, większość prób okazywała się niezbyt udana: siedząc przy jadalnianym stole zastanawiała się, czy mężczyzna zjadł już śniadanie; zajmując się smokami ciekawiło ją, czy i on właśnie poświęcał się swej pracy; z kolei leżąc ułożona do snu w swoim łóżku rozmyślała, czy i on właśnie patrzył na sufit własnej sypialni. To było uciążliwe, to nieustanne powracanie myślami, roztrząsanie przeszłości, analizowanie zdarzeń. Czy miało to jeszcze jakieś znaczenie? W pierwszym miesiącu kurczowo trzymała się idei, że tak, owszem, w drugim powątpiewała, że jeszcze można coś zmienić, w trzecim pogodziła się z myślą, że wszystko przepadło. Zgodnie z obietnicą czekała, aczkolwiek snuła przy tym plany awaryjne, sądząc, że jeśli doczeka się kiedykolwiek wysnutych przez Ollivandera wniosków - nie będą one ani trochę optymistyczne. W przeciwnym razie nie zwlekałby tak długo, prawda? Może bał się jej reakcji, odwlekał konfrontację nie chcąc znaleźć się w epicentrum ognistej złości, przecież znał ją zbyt dobrze. Prawdopodobnie miał w tym trochę racji, Eunice zdążyła wyciszyć emocje, przebrać je w aksamit pozornego porządku oraz ułożyć na półce rozsądku. Udawała, że nie widzi schowanego za materiałem chaosu, że wcale nie cierpi. Nie lubiła cierpieć, nie z powodu samego bólu - nie znosiła własnego defetyzmu, chmurnego czoła pełnego zmarszczek i apatii. Wolała działać, zmieniać coś, próbować do skutku, ale Ulysses skutecznie jej to uniemożliwił. Prosił o czas, spokój, w którym zdoła wszystko przemyśleć. To nie sprzyjało wcielaniu planów w życie, zmuszało do marazmu połączonego z irytującą biernością. Poniekąd nie mogła być już sobą; powinna była raczej zdewaluować  wyznaczoną niegdyś hierarchię wartości, odnaleźć ukojenie w czymś zgoła innym. Wtedy właśnie zaczęła skrupulatnie tkać scenariusze, choć te nie miały jeszcze pełnej formy. Wymagały dopracowania - nierozsądnie byłoby rzucać się w wir zdarzeń nie mając choćby cienia szansy na powodzenie. Wydawało się, że brawurowe akcje są specjalnością Nice, acz nie tym razem. Teraz na szali stało zbyt wiele.
Nie spodziewała się ujrzeć go w tym miejscu, może nie przesadnie oddalonym od posiadłości, ale wciąż oddzielonym od niej sporą ilości dzikiej zieleni. Nie umawiali się, musiał przybyć do Derby w innym celu. Dlaczego podszedł do altany? Zamierzał ją drażnić? Wybrał fatalny dzień - może kiedy indziej dałaby się na to złapać, dziś poczuła się koszmarnie zmęczona, choć walka nawet nie rozgorzała. Kobieta odetchnęła, gromadząc w ten sposób siłę jaką miała na wyczerpaniu, dając im tym samym szansę na przeprowadzenie normalnej rozmowy. W ich przypadku brzmiało to niezwykle abstrakcyjnie; wciąż wierzyła.
- Nie jestem zachłanna. Pilnie strzegę Kodeksu Pracy Dżinów. Nie mówiłam ci? Jestem jego obrońcą, muszę pilnować, żeby każda transakcja życzeniowa przebiegała zgodnie z prawem - odparła nadzwyczaj lekko na stawiane zarzuty. Oburzające! Choć jednocześnie wyzwalające - Greengrass przez chwilę zapomniała o swoich problemach, znów rzucając się na głęboką wodę abstrakcyjnych rozmów. Brakowało jej tego. Nawet jeśli każde z nich niosło pewien ciężar pod fasadą spokoju, to jakimś cudem udawało im się pokierować rozmowę na przyjemniejsze tory. Rozbudzić w sobie choćby niewielką iskierkę rozluźnienia. Nie takiego, na jakie liczyła - zachowawczość musiała z czegoś wynikać. Eunice wyprostowała się jeszcze bardziej i wystawiła głowę nad ramieniem swego gościa próbując dojrzeć otoczenie za jego plecami. Oczywiście, że zauważyła panią Downwright niezbyt przekonująco udającą, że wcale nie podgląda ani nie nasłuchuje. Szlachcianka mało elegancko wywróciła oczami, powracając tym samym do poprzedniej pozy. Niby wiedziała, że tego właśnie wymagała etykieta, ale nie zmieniało to irytacji pulsującej pod skórą. Nie lubiła być pilnowana, nawet dla własnego dobra. Czuła się jak małe dziecko - zdecydowanie nie w tym pozytywnym znaczeniu.
Jednak zamiast poświęcać więcej uwagi niechcianej przyzwoitce powróciła spojrzeniem na twarz czarodzieja. Właśnie sugerował on, że w sprawie życzenia powinna podążyć ścieżką całkowitego egoizmu. Uniosła brwi w zdziwieniu; nawet o tym nie pomyślała. W związku z czym nie przygotowała ani jednego scenariusza opiewającego w egocentryczne rozwiązanie teoretycznej sytuacji. Rozmawiali teoretycznie, cały czas żartując, tak? Nie była już niczego pewna, aczkolwiek kontynuowała grę. Niestety, ta okazała się trudniejsza niż szatynka początkowo zakładała - na czole pojawiły się zmarszczki od intensywnego myślenia, punktowanego ciszą. Realizacja nadeszła w ciągu kilku minut i poskutkowała delikatnym pobladnięciem. Nie, Nice nie spodobały się wysnute wnioski, dolna warga zadrżała. Musiała ją przygryźć w celu zachowania względnego spokoju. Zerknęła niepewnie w stronę ollivanderowej twarzy, zaraz jednak zabierając spłoszony wzrok. Teraz skierowany na drzewa gdzieś w pobliżu altany. Nie, co za idiotyzm. Całe szczęście w tym nieszczęściu, że podjęcie decyzji okazało się bezterminowe - mogła odetchnąć z wyraźną ulgą. - Dziękuję. Posiadanie tylko jednego życzenia wymaga w końcu gruntownej analizy. Nie chcę wykorzystać go na głupotę - powiedziała wymijająco, za to z subtelnym uśmiechem na wciąż bladej twarzy. Nie miała szans w starciu z przenikliwością rozmówcy, choć Greengrass udawała, że tak właśnie było. Ile razy będzie musiała unikać trudnych tematów? Tuszować zbrodnie naiwnego serca? Udawać mądrą, gdy była nieskończenie głupia? Zdusiła w piersi westchnienie: bezradne, zmęczone. Dzisiejszego dnia nie potrafiła przywdziewać przekonujących masek, lawirować wśród kłamstw, unikać kłód rzucanych pod nogi. Czuła się emocjonalnie wybrakowana, wysycona z nich do cna. Choć czarownica starała się jak mogła, nie chcąc wciskać między nich niezręczność spowodowaną jej ułomnością. Mieli przecież tej niezręczności pod dostatkiem. - Oba - rzuciła od razu, pewnie. Nie wiedziała, czym była, albo domyślała się nie chcąc na tych domysłach bazować. Nie wyszło jej to najlepiej podczas ich ostatniego spotkania. - Jednak miałeś rację, jestem zachłanna. - Powróciła do początku rozmowy. Uśmiech poszerzył się, znajomy, figlarny blask przetoczył przez błękit tęczówek, choć szybko zniknął zastąpiony powagą. - Lubię cię słuchać - przyznała nagle, nie wiedzieć dlaczego. Niespodziewana uwaga zdawała się nie wybić Eunice z rytmu, wręcz przeciwnie - rozsiadła się wygodniej podpierając przy tym głowę na łokciu, jakby rzeczywiście przygotowywała się do długiej opowieści a nie krótkiej odpowiedzi. Wędrowała przy tym wzrokiem po męskiej twarzy, ze skupieniem zapamiętując rysy, kształty, kolory. Podświadomie bojąc się, że może to być ostatni raz jak obserwuje je z bliska.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]10.05.20 21:43
Gorzkim śmiechem zareagowałby, dowiadując się, że Eunice nie spodziewała się po nim optymistycznych wniosków - był realistą, to fakt, nierzadko szło za tym ciężkie widmo pesymizmu, ale czy dał się jej poznać od strony skrajnego ponuraka? Prawdopodobnie tak, lecz sam nie potrafił obiektywnie sprawy ocenić i na pewno odbiegłby w zupełnie inną opinię. Domyślał się, że czas mógł sprowadzić posępne myśli, może też wypełnić serce chłodem, pieczołowicie drażniącym skórę częścią wspomnień z sylwestrowej nocy. Gdyby to one wraz z przykrymi refleksjami postanowiły ruszyć po zwycięstwo w nierównej walce, nie byłoby co ratować na tym kruchym lodzie. Trzeszczał pod stopami nawet, gdy już z niego zeszli, a jakie to było dziwne, znamienne i martwiące, mogli wiedzieć już tylko oni sami. Mimo tego, niezależnie od obranej drogi, nie zostawiłby Eunice bez odpowiedzi, nie po tym, gdy zdecydowała się czekać. Mogłoby się wydawać, że ta pustka i przerwa pozostawały niewzruszone i nieruchome, ale Ollivander wcale nie próżnował, układając niewiadome w logiczne ciągi. Taki już był.
Widział lekką zmianę, trochę więcej życia wkroczyło w to smutne, kobiece serce, gdy odzywało się ponownie, w dziwny sposób przeplecione ze zmęczeniem.
- Nie mówiłaś. Nie możemy wiedzieć, kto nas pilnuje. W takim razie możesz tylko pochwalić dobrą wolę dżina, jeszcze nie zaczął mieszać - odparł, chytrze mrużąc oczy i unosząc zaczepnie podbródek, gdy spoglądał na kobietę z tej prawie przepastnej odległości dwóch końców ławy. Mogła doszukiwać się w komentarzu drugiego dna, gdyż Ollivander skłaniał się z wolna ku plątaniu delikatnych siatek rodowych zawiłości samym zjawieniem się w Derby i wyrażeniem chęci odwiedzin - albo mogła zrzucić owe słowa na karb zwykłych przekomarzanek, skoro zbliżyli się w nich do mistrzowskiego poziomu. Druga opcja na pewno była tą łatwiejszą, wywodzącą się z przyzwyczajeń, ale czy lepszą? Nie jemu oceniać. Podjął temat po prawie nieodczuwalnej chwili milczenia. - Mam nadzieję, że nie nadużywasz władzy i wiedzy do wzywania dżinów, ale może tym razem mógłbym i na to przymknąć oko - stwierdził leniwie, przyciszonym głosem, nieprędko prowadząc spojrzenie na boki, jakby sprawdzał, czy nikt go na tym występku nie przyłapie. Ich cicha oraz czujnowzroczna towarzyszka chowała się gdzieś za jego plecami, kawałek dalej, nie widział jej, ale wiedział o jej obecności, skoro sam się o nią zatroszczył - i to wystarczało, by powściągnąć niespodziewane zwroty akcji. Chyba nie mieli tu żadnych lewitujących jemioł? Nie? Żadnych tortów, dziwnych akcji, Rosiera w krzakach? Wspaniale, wreszcie zwyczajna rozmowa - tyle że nie, wcale nie. Odzwyczaił się już od zwyczajności i nie potrafił określić, co stanowiło ją w kontaktach z lady Greengrass. Obawiał się, że droga do zwyczajnych rozmów była wyboista i leżała daleko poza strefami komfortu - z pewnością nie była ścieżką na teraz. Znów nie na teraz. Z zainteresowaniem śledził przenikliwy wzrok towarzyszki, przecinający powietrze tuż nad jego ramieniem, prawie atakujący panią Downwright. Na litość, naprawdę nie chciał uderzać w rozbawione nuty, ale może było w tym jakieś wyjście? Ostatecznie przybył tu po to, by było jej miło, może rozweselenie nie zderzy się z impetem z chmurnym czołem i trudem w sercu? - Coś się dzieje? Co tam widzisz, lady? - zapytał beztrosko, pozwalając drgnąć kącikowi ust - ot, na chwilę zabarwić tęczówki iskierką komizmu. Mimo wspomnianych wątpliwości, które pragnąłby kiedyś rozwiązać, czuł w sobie wiele spokoju, po miesiącach znów mogąc przebywać tak blisko niej. Z perspektywy czasu łatwiej było dostrzec, że w ogólnym rozrachunku bardziej samopoczucie poprawiała niż psuła - nie musiała mocno się wysilać, by ugłaskać najgwałtowniejsze fale, paroma słowami zatarła dręczące zielone smugi i zmartwienia. Nie potrafił rozgryźć jej sposobów, jak tego dokonywała? Stres trzymał przecież wiele dni, stał się codziennością, a jednak teraz znikał, odsuwał się tak gładko.
Obserwował szczerą reakcję, wprowadzającą go w nieukazywane zaskoczenie. Nie chciał ingerować w rozmyślania, nie narzucał się więc z przenikliwością, ale zerkał, pozwalając od czasu do czasu uciec spojrzeniu w zieleń liści, spomiędzy których wyglądały jasne plamy światła, rozlewające się po otoczeniu w miękkich, rozedrganych punktach. Cienie ułożyły się na ślicznej twarzy w cały szereg niezrozumiałych dla Ollivandera emocji, skumulowane w nietypowym zawstydzeniu - zaintrygowany zawiesił wzrok na dłużej, próbując zrozumieć, lecz ostatecznie tylko kiwnął głową, odzywając się ze spokojem, w którym kryło się sporo ciepła i cierpliwości. Zmartwił się nawet, mając nadzieję, że pani Downwright nie podniesie alarmu przez te bladnięcie; powstrzymał własną ciekawość, nie czując palącej potrzeby drążenia tematu, skoro wymagał od niej takiego zaangażowania emocjonalnego. Skądś to znał. - Zaczekam - odparł krótko, odwracając głowę ku rozciągającemu się przed nimi widokowi. Brzmiało znajomo? Leśne otoczenie bez wątpienia miało wpływ na zachowanie Ulyssesa, wygładzało ostre kontury i wprowadzało harmonię. Jednak to nie ono zmusiło go do szczerości.
Uśmiechnął się kątem ust na prędką odpowiedź, całkiem spodziewaną, a jednak prowokującą do odnowienia zagrywek i lawirowania w domysłach. Chciał bronić się z przyzwyczajenia, zmieniać front co chwilę, by pozostawić po sobie strzępek pozornie niepowiązanych faktów. Przypatrywał się rosłym drzewom, słuchając pewnego tonu rozmówczyni, znajomego, przyjemnego. Już czuł, że gdy tylko przeniesie na nią spojrzenie, ujrzy ten pociągający błysk, ale powstrzymał się jeszcze moment, chwilę, bez pośpiechu kiwając głową na słowa o zachłanności - próbował powściągnąć własną, choć w przypadku Eunice było trudno, dlatego odwrócił głowę w jej stronę jeszcze zanim iskry zmieniły się powagę, a z miękkich ust padł ostatni komentarz. Uniósł brwi, nie walcząc z niewielkim uśmiechem - błysnęło w nim trochę nieufności, prowadzonej ręką ich burzliwej historii, drobne drgnięcie, frasunek w spiętych na ułamek sekundy mięśniach. Zwilżył wargi końcem języka, szykując się na tę niesamowitą opowieść. Nie czuł się speszony wnikliwymi obserwacjami, wszak odsłaniał się przed kobietą dobrowolnie, a uwaga wzbudziła w nim wielkie pokłady przyjemności. - Lubisz? - pytał, choć było w tym dużo stwierdzenia, na które wcale nie musiała odpowiadać, kontynuował zresztą prawie od razu, tuż po lekko napiętej ciszy. - Dobrze się składa, skoro czekają mnie wyjaśnienia - skłonił lekko głowę przed jej majestatem. - Twój wuj, sir Ernest, potrzebował konsultacji różdżkarskiej, poza tym jestem nieco spóźniony z życzeniami, nie sądzisz? - zawsze spóźnieni, byle nie tym razem, nie ostatecznie. Pytał z lekko przymkniętymi powiekami, znów unosząc podbródek, ale nie wnikając w istotę wymówek i powodów, nie zdradzając, które było którym, nie wyzbywając się enigmatyczności. Zamiast tego machnął różdżką, by przywołać elegancką torbę niewerbalnym Accio i wydobyć z niej średniej wielkości szkatułkę. Rzeźbione drewno zostało obrobione w przyjemny dla oka sposób, ale kobieta z łatwością mogła dostrzec, że jest to ręczna robota, wcale nie tak perfekcyjna, jak mistrzowskie dzieła; na przestrzeni przyciemnionego drewna ciągnęły się misterne płaskorzeźby, nieco ognistych akcentów, niewielki smok na wieku i motyl tuż nad zamkiem, z którego wystawał kluczyk. Całość była obwiązana prostym sznurkiem, trzymającym przy szkatule pojedynczy kwiat o drobnych, białych płatkach, raczej skromny. W środku z kolei, na czarnym, gładkim materiale, czekała prosta wstążka - podobnie do materiału czarna, choć mogła zmieniać kolory wedle życzenia, niezależnie od wyboru zawsze opalizując na zielono - oraz skromny grzebyk, kształtem przypominający smocze skrzydło z kolcem na końcówce - mającym swoje zastosowanie, bowiem pod ciemną płachtą ukryte zostało drugie dno, ukazujące się tylko przy udziale rzeczonego kolca. Był kluczem do niewidzialnego zamka. - Prezenty nie muszą rekompensować spóźnienia, niemniej, sądzę, że to miły akcent. Wszystkiego najlepszego - streścił się w krótkim zdaniu, czując na plecach ciekawski wzrok przyzwoitki. Był na to za stary, poczuł nawet lekkie skrępowanie, ale zdusił je w sobie tak szybko, jak powstało, obracając się lekko na ławie, by bez żadnych podejrzanych ruchów podać prezent na otwartych dłoniach. - Zgaduję, że masz mnóstwo takich drobnostek, ale nie wiem ile z nich kryje w sobie konspiracyjne listy - przyznał ciszej, dyskretnie, głosem pełnym zarówno niewiadomych, jak i utkanej naprędce niewinności. Musiała tylko wiedzieć, jak do owych listów dotrzeć, zdecydowanie nie tu, nie teraz. Nie wątpił ani trochę w jej inteligencję, nie była to zresztą bardzo trudna zagadka - miała stanowić zabezpieczeniem przed wglądem w korespondencję. Listy zawsze były dla niego łatwiejsze, królował w nich dystans, czas na reakcję, na powściągnięcie emocji.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Smocze zakątki [odnośnik]11.05.20 2:57
Nie tyle, co nie spodziewała się optymistycznych wniosków po mężczyźnie w ogóle, co nie spodziewała się optymistycznych wniosków w zaistniałej sytuacji - mocno powiązanej z jej osobą. Choć z uporem maniaka oddalała wynurzenia należące do niej samej, przedstawiające splot minionych wydarzeń z całkowicie odmiennej perspektywy, to te uparcie powracały na swoje miejsce. Co jakiś czas w głowie pojawiało się naiwne i przerażające zarazem co, jeśli to prawda?, spędzające sen z ciężkich powiek. Wiedziała, że wtedy głupie nieporozumienie jakie między nimi zaistniało doprowadziło do katastrofalnych skutków, których Eunice nie potrafiła przewidzieć. Nie chciała dostrzec niczego więcej? Nie, nie umiała, tak po prostu. Trudno jest bazować wyłącznie na przeczuciach, paru gestach, słowach jedynie kluczących wokół prawdy, ale nigdy nimi niebędącymi - tak przynajmniej uważała. Jako była krukonka nie lubiła mieć luk w danych, brakowało jej też szerszego obrazu, namiastki punktu odniesienia. Swoistej opoki, na której mogłaby wesprzeć każdą hipotezę, wkrótce przekształcając ją w pełną prawidłowości tezę. Ulysses niezmiennie pozostawał zagadką jakiej dotąd nie potrafiła rozszyfrować; niejednokrotnie zastanawiała się, czy w ogóle go znała. Zawsze tak się zachowywał? Przy każdym jednym człowieku, każdej damie? Widziała to, co sam postanowił jej pokazać, ale na ile było w tym jego samego, a ile odbicia Greengrassówny? Potrzeby pokazania się z jak najlepszej strony? Dalej chciała wierzyć, że to najprawdziwsza z prawd, właściwy obraz człowieka, który tak mocno urzekł wybredną Nice. Jednak większość opinii bazowała na sferze emocjonalnej, nie takiej zbudowanej z rzetelnych faktów. Obserwacje nadal pozostawały jedynie obserwacjami, w ogóle nie pochodziły z wnętrza. Problem polegał na tym, że za mało rozmawiali, zbyt wiele pozostawali w sferze domysłów, ulotnych aluzji oraz zawoalowanych metafor. Uwielbiała je, jak każdy szczegół tej relacji, aczkolwiek sprawiało to jednocześnie, że czarownicy brakowało pewności, zwłaszcza w swych osądach. Walczyła więc, raz z emocjami, raz z rozsądkiem, miotała się w skrajnościach - i niestrudzenie szukała. Może kiedyś odnajdzie właściwy trop? - Nie zaczął? A dlaczego chciałby mieszać? W czym? - zasypała biednego rozmówcę pytaniami, ożywiając tym samym strapione dotąd serce. Podszyte niepewnością i lękiem o coś, co jeszcze nawet nie nastąpiło. - Oczywiście potrzebuję tych informacji do wypełnienia raportu, nie ze wścibstwa - sprostowała od razu z delikatnym uśmiechem. Przeczuwając, że czujny dżin od razu zwęszy spisek. Nie tym razem; została samozwańczą służbistką, której dobro nieistniejącej firmy leżało na sercu. Musiała wypełniać rzetelnie obowiązki, żeby Przemysł Darmowych Życzeń nie zbankrutował. Byłaby to wielka strata dla magicznej społeczności. Dość szybko przybrała rolę, w której jeszcze parę minut temu nie odnalazłaby się ani trochę - jak to robił? Jakim cudem potrafił sprawić, że niepokojące myśli odlatywały w siną dal zostawiając po prostu radość? Odpowiedź była prosta i skomplikowana zarazem, acz już znajoma. Zdążyła ją przeanalizować zarówno przez te kilka miesięcy jak i teraz, pod altaną, myśląc nad życzeniem. Niestety musiała zachować ją dla siebie, po wsze czasy. - Skądże! Zapewniam, że jestem oddana swej pracy. Jednak rozumiesz, czasem należy przeprowadzić kontrolę w celu upewnienia się, że wszystko w porządku - dodała, jeszcze zanim poświęciła uwagę własnym, naiwnym marzeniom oraz czatującej nieopodal przyzwoitce. Zajęta myślami nie zastanawiała się nad ich sytuacją, położeniem w jakim znajdowali się zamknięci w teraźniejszości. Nie mniej Eunice nie zdziwiłaby się, gdyby zza krzaków wyskoczył zespół wygrywający marsz weselny, a z domu nadbiegli klaszczący goście ubrani już na ślubną ceremonię. Matka była… coraz bardziej nachalna w sprawie stanu panieńskiego najmłodszej córki, z kolei opieszałość samej bohaterki tego dramatu jedynie dolewała oliwy do ognia.
- Nie obracaj się teraz, ale chyba obserwuje nas wielki, rozjuszony smok. Nie wykonuj gwałtownych ruchów, a wszystko będzie dobrze - szepnęła konspiracyjnie, nieznacznie nachylając przy tym ciało do przodu. Oczywiście, że żartowała; nie chciała przy tym urazić pani Downwright - szanowała ją, to nie wina kobieciny, że miała tak niewdzięczną pracę. Wbrew odczuwanej sympatii Nice nie była w stanie zachować powagi i przepuścić okazji do wygłoszenia kolejnej, absurdalnej uwagi; skoro dostrzegła rozbawiony błysk w oczach lorda Ollivandera, nie wypadało zmarnować takiej szansy. Zwłaszcza, że niniejsze działanie pozwalało chaosowi myśli na odpoczynek nim te stoczyły kolejną już batalię. Z przerażającymi rezultatami. Nie chciała ich werbalizować, niszczyć tej cienkiej tafli porozumienia wytworzonego między nimi. Jak długo miało trwać? Z ulgą przyjęła znajome zapewnienie - miała czas. Kąciki ust wystrzeliły ku górze, ciało rozluźniło się, zwłaszcza barki. Tak jakby ześlizgnął się z nich niewyobrażalny ciężar. Nie lubiła tej wersji siebie - lękliwej, zniewolonej z powodu konsekwencji. Rzadko przejmowała się właśnie nimi, częściej po prostu działając i próbując, badając możliwości. Nie dało się ukryć, że towarzysz dzisiejszego popołudnia zawsze obracał wszystko do góry nogami. Cały jej skrupulatnie dekorowany świat.
Bez napięcia oczekiwała, aż opowieść ruszy swoim rytmem. Nie popędzała, nie niecierpliwiła się, po prostu trwała we współdzielonej przestrzeni. Obserwowała, bez zawstydzenia, za co powinna zostać zbesztana, ale szczęśliwie pani Downwright zaczęła oglądać pobliskie krzewy. Eunice chwilowo pozostawała więc bezpieczna. - Rzeczywiście wspominał coś o nieposłuszeństwie różdżki - potwierdziła w delikatnym zamyśleniu, gdy udało jej się odkopać odpowiednie wspomnienie. Nie pociągnęła tematu, ponieważ szybko została zbita z tropu. - Życzeniami? - spytała głupio. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że tak, przecież niedawno skończyła dwudziesty piąty rok życia. Jak mogła zapomnieć? Prychnęłaby rozjuszona na wspomnienie porannej kłótni z matką, acz obserwowanie działań mężczyzny okazało się na tyle zajmujące, że podobną uwagę stłumiła w sobie. Z niesłabnącym zaskoczeniem przyjęła na dłonie prezent - nie spodziewała się go otrzymać. - Pamiętałeś - wyrzuciła z siebie niepewnie. Nie kryła zdziwienia pobrzmiewającego w głosie. Zaskoczył ją. Nie tylko pamięcią, podarunkiem również. Z odrobiną zachowawczości odwiązała sznurek, najpierw ujmując w ręce kwiat. Powolnym ruchem umieściła go we włosach, nieco ponad uchem, wkrótce prezentując rezultaty w teatralnej pozie. - Ta-da! Jak wyglądam? - wyrzekła radośnie. Pomimo raczej lichej aparycji z tymi zmierzwionymi przez wiatr włosami, dotąd jeszcze nieułożonymi, żyjącymi swoim życiem. Tak czy inaczej nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi, tą kierując od razu na ręcznie rzeźbioną szkatułkę. Palce prawej dłoni przez dobrą chwilę śledziły każde zagłębienie i każdą wypukłość płaskorzeźb, pozostawiając Nice urzeczoną ich formą. - Ty ją zrobiłeś? - zadała pytanie nim postanowiła uchylić wieko. Delikatnie ujęła palcami znajdującą się wewnątrz wstążkę, ze zdumieniem odkrywając, że zmienia zabarwienie; grzebyk wydawał się nie mieć magicznych właściwości, choć wzmianka o skrywanych listach podsunęła pewne pomysły. Teraz pozostawione w spokoju - trudno o odkrywanie tajemnic, gdy nie byli sami. Z tego powodu lady Greengrass wkrótce przestała podziwiać zawartość skrzynki. Zamiast tego zamknęła ją pospiesznie i nie zdążyła jej jeszcze dokładnie odłożyć na ławę nim w nagłym zrywie przechyliła ciało do przodu chcąc ściśle objąć szyję swego darczyńcy. - Dziękuję - powiedziała z przejęciem, wypuszczając tym samym kłębiące się uczucia na wolność. Raptem przez kilka sekund nim powietrze przecięło oburzone i zdecydowanie nie subtelne odchrząknięcie przyzwoitki. - Przepraszam, poniosło mnie! - zakrzyknęła szatynka, tym samym oswabadzając zgniecionego Ulyssesa ze swoich ramion. Nie wiedziała, czy bardziej tłumaczyła się przed panią Downwright czy przed nim samym, ale najważniejsze, że w mig znalazła się na swoim poprzednim miejscu. Zarumieniona z zawstydzenia, choć też dziwnie podniesiona na duchu pomimo wewnętrznego zażenowania spowodowanego gwałtowną reakcją. Przecież nie zakładała, że odnajdzie na pergaminie jakąś klątwę bądź stertę niewybrednych wyrzutów, stąd odczuwała wyłącznie pozytywne emocje, niezabarwione obawą o to, co jeszcze mógł skrywać ciemny materiał szkatułki. - Czy to broszura o planowanej rewolucji dżinów? - podłapała, konspiracyjnym szeptem, znów wchodząc w rolę. Niemal zapominając o mającej miejsce przed momentem niezręczności. - Jeśli tak to oczywiście dołączę do waszego zgromadzenia - dodała równie cicho. - Jeszcze raz dziękuję za pamięć, naprawdę - dorzuciła już głośniej, mnąc w ustach komentarz o tym, że ona chciałaby o tym dniu zapomnieć. Niestety, wszyscy wydawali się być zainteresowani jej starością. Może za rok będzie lepiej? Przyzwyczają się, a osoba Eunice odejdzie w zapomnienie? - Czy… teraz pójdziesz do mojego wuja? - spytała z nietypową dla siebie nieśmiałością; ukrytą w spojrzeniu, ale to zawisło na odłożonej obok skrzynce, po której powierzchni znów przesuwała się kobieca dłoń w milczącym zastanowieniu nad paroma sprawami.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]15.05.20 0:23
Lubił być zagadką, przywykł do tego - przybliżał się do innych, równocześnie odsuwając od siebie, co miało zupełnie niewymierne korzyści. Poznawał ludzi, czytał z nich, obserwował i przenikał, lecz tracił w tym wszystkim siebie, oddając się od prawd, dlatego trudno było je uchwycić i skrystalizować w konkrety. Sam Ulysses dopiero po czasie zauważył zmiany, w dużej mierze poczynione podczas nauki oklumencji. Działał mimowolnie, bronił się machinalnie, polegał na instynkcie - wyuczonym i trudnym w obejściu.
- Oczywiście - skłonił lekko głowę, pokornie poddając się wyjaśnieniu, w które tylko dżin mógłby uwierzyć. Ollivander w rolę wchodził może całkiem dobrze, niestety w rzeczywistości jeszcze nim nie został. - W życiach. Na pewno coś o tym wiesz - stwierdził, nie żałując sobie nieco ostrzejszych krawędzi w owych słowach, i mimo że nie wybrzmiały nieprzyjemnie ani ofensywnie, krótka cisza zatańczyła tuż po nich. Nie mógł udawać zbyt długo, nie wszystko było w porządku, a skołowane pytania, padające z ust Eunice, zdawały się potwierdzać owe założenie i uderzać w obustronny mętlik, spowodowany spotkaniem po... miesiącach, choć w istocie, Ulysses miał wrażenie, że minęły lata - tyle spustoszenia po sobie zostawiała. Nie zamierzał brnąć w aluzje, lecz uderzyła w czułe struny, samo wyszło! Nie pozwolił sobie na irytację, opanował się w porę. Teraz próbował prędko naprawić potknięcie, ale niewiele dało się zrobić. - Jako nadzorczyni, rzecz jasna - sprostował gładko, spokojnie i z powagą, wciąż udając, że na myśli ma tylko nieistniejące funkcje organizacyjne. Skoro narracja spełniła swoją najważniejszą rolę - odsunęła lady Greengrass od trosk - mogli powoli od niej odchodzić, oszczędzić sobie powtórki z rozrywki i rozmawiać, jak ludzie, którzy nie kierują ku sobie niesprecyzowanych pytań. - Rozumiem - potwierdził krótko, finalizując kiwnięciem głowy i nie kryjąc w sobie nuty przyjemnego rozbawienia - jak było potrzebne dostrzegał tylko wtedy, gdy przychodziło, tajemna wiedza z łatwością wyparowywała przy innych zmartwieniach.
Mężczyzna uniósł brew, bardzo powoli odchyliwszy głowę - kiwnął nią zachowawczo, momentalnie stosując się do zaleceń znawczyni, ufał jej doświadczeniu i rodowej, smoczej tradycji, nie śmiałby wchodzić w kompetencje, ale... - Zdawało mi się, że smoczysko jest tam - wymownie zerknął w górę altany, na wyraźnie malujące się w górze cielsko. Nie dał kobiecie czasu na odpowiedź, szybko dodając własną część historii, rozszerzającej element grozy. - Rozumiem, jesteśmy osaczeni - stwierdził z ciężkim westchnieniem, ale rozczarowanie nie mogło przebić się przez tę fasadę - nie mógł narzekać na dobre towarzystwo w owej niedoli, tym bardziej powinien zapomnieć o przeszłych... czym? Czysta karta, zupełna nowość. Mnogość urodzinowych prezentów nie miała końca. Przez moment Ulysses rozważał wprowadzenie w improwizację pytania, lecz Na co masz ochotę w ostatnich chwilach życia? prędzej przywoływałoby melancholię i niepokoje niż pogodę ducha, planowaną na ten dzień, dlatego wstrzymał się i pozwolił przygodzie trwać w najlepsze, jeszcze nie racząc rozmówczyni wizją rychłej śmierci. Teraz mogła zobaczyć, jaki z niego pozytywny człowiek, prawda? - Znasz okolice, co proponujesz? Jakieś rozwiązania w zanadrzu, magiczne jagody usypiające gadzią czujność? - pytał z prawie niewyczuwalną nutą konspiracji, dopiero po chwili orientując się, że gdzieś między słowami mógł proponować przytrucie niczemu winnej kobieciny. Nie miał takiego zamiaru, potknięcie na potknięciu, będzie musiał popracować nad jakością rzucanych komentarzy - raz, jeden raz postanowił trochę przystopować z niepotrzebnie zawoalowanymi wypowiedziami i na każdym kroku czekała go pułapka. W imię zasady tylko winny się tłumaczy, nie podjął się wyjaśnień, jakoś z tej niewygodnej uwagi wybrnie, może jakimś cudem przejdzie niezauważona...? Na szczęście nie mogła dotrzeć do uszu pani Downwright, pół kamienia z serca. To faux pas śniłoby się biednemu Ollivanderowi po nocach.
Mimowolnie zapatrzył się na nagłą metamorfozę, z fascynacją obserwując wstępującą w Eunice lekkość o niezrozumiałej przyczynie, tym mocniej pobudzającą ciekawość odnośnie życzenia. Mężczyzna bezwiednie zagryzł dolną wargę w zastanowieniu, lecz po prędkim zorientowaniu się we własnych uczuciach odwrócił wzrok, usiłując doprowadzić do porządku poderwane z miejsca serce. Kolejny raz dostawał dowód - dobre samopoczucie Eunice wprowadzało go w dziwny stan, na który nie miał słów, którego nie potrafił opisać, jakkolwiek by nie próbował. Wrócił jak najszybciej do rozmowy, koncentrując się właśnie na niej, ale wrażenie wciąż tliło się gdzieś z tyłu głowy. Bez słów przytaknął na trwające od paru chwil zaskoczenie, przybrał na twarz delikatny uśmiech - pamiętał datę aż za dobrze, nie tylko w bieżącym roku; kobieta zapadała w pamięć tak drobiazgowo, każdy szczegół na jej temat znajdywał sobie wyjątkowe miejsce i zakotwiczał się, ani myśląc o wyprowadzce. Dopiero teraz, kiedy zgrabne palce muskały dzieło jego rąk, fala zimnego dreszczu zaczęła skradać się zdradziecko po karku mężczyzny, dokładnie przypominając o treści ukrytego w szkatułce listu. Jeszcze nie była blisko odczytania pisma, jeszcze nawet nie otworzyła pudełeczka, a czuł się tak odsłonięty, choć przecież wydarł tę cząstkę szczerości samodzielnie, zupełnie świadomie, zrobił to, ponieważ chciał. Myśli płynęły swoim nurtem tuż obok czujnej obserwacji i na szczęście znalazła się chwila na opanowanie najbardziej gwałtownych, podpowiadających nachalnie, że powinien zabrać prezent i spalić - jak najprędzej, zanim w ogóle ten list odnajdzie. Niezależnie od nerwów, promienny uśmiech i kwiat w rozwianych włosach wywołały na twarz Ollivandera szczery, pełniejszy niż zwykle uśmiech, którego nie zdążył powstrzymać. - Kwitnąco - stwierdził zwięźle, powstrzymując się przed deszczem komplementów. Wyglądała pięknie - naturalnie, lekko, odsunięta od idealnych wizerunków, nienagannych fryzur - tego, co zazwyczaj pokazywano mężczyznom. Nie podejrzewał, że ujrzy ją dziś w tak chaotycznie ujmującej formie i nie mógł na tę niespodziankę narzekać, prostota zawsze go ujmowała. Uważna obserwacja dzieła mile łechtała ego, choć nie mógł przypisać sobie całkowitego autorstwa - szkice brata oraz zdolności siostry były nieocenione, dzięki nim rzeźbienia nabrały lekkości, nie były toporne i pełne amatorszczyzny. Posiłkował się oczywiście umiejętnościami, niezbędnymi w pracy różdżkarza, lecz to Naenia i Constantine byli w tym zespole artystami, dokonującymi szlifów i składającymi zamysł w zgrabny szkic. Dzięki nim nie wstydził się wręczać drewnianej szkatułki. - W większości - przyznał spokojnie, mimo że na każdy ruch kobiecych dłoni serce reagowało dzikimi podrywami. Oczy skryły się na moment pod powiekami, gdy lady Greengrass pochłonęły badania zawartości prezentu - uspakajał się, walczył z myślami przez nic nieznaczącą chwilę - tuż przed nieoczekiwanym zbliżeniem kobiety, otumaniającej zapachem i ciepłem, rozemocjonowanym głosem - zatrzymała go w kilku sekundach. Dłoń mimowolnie ułożyła się na kobiecym barku, gładząc go krótkim ruchem, usta rozciągnęły się w uśmiechu, głowa poruszyła lekko, muśnięta miękkimi włosami - nawet o towarzystwie przyzwoitki zapomniał, na szczęście nie czyniąc żadnych głupot ani nie prowokując skandali. Chłonął tę bliskość, trwającą stanowczo zbyt krótko, a jednak wystarczającą na zbicie niepewności. List i mapa w szkatułce musiały być dobrym posunięciem. - Przyjemność po mojej stronie - odpowiedział chrypliwie, cicho, jeszcze gdy była tuż obok, wciąż zaskoczony wylewną czułością i własnym spokojem - to on dominował wśród innych emocji, jakby tego potrzebował od dawna, dopiero teraz miał przebłysk przeczucia, że cokolwiek może zmierzać w dobrym kierunku. Niechętnie wypuszczał kobietę z objęć, lecz w pośpiechu odchrząknął i postarał się opanować, przybrać najspokojniejszą maskę, jeszcze zanim odwrócił się do pani Downwright, której skinął głową na potwierdzenie, że nic takiego się nie stało, wszystko w porządku. Odetchnął ledwo zauważalnie, wracając spojrzeniem do lady Greengrass i zaśmiał się krótko, pełen podziwu dla zgrabnego połączenia tematów. - Coś w ten deseń, na pewno znajdzie się jakaś rewolucja - uznał tajemniczo, w końcu nie mogli poruszać publicznie zbyt wielu spraw na temat dżinów oraz ich planów. Tym bardziej przy smokach.
Ostatnie pytanie zbiło Ollivandera z tropu, każąc powątpiewać w siebie - czy naprawdę odczuła, jakimś cudem, że chciałby się zmyć? Uniósł dłoń, zgiętym palcem gładząc się w zastanowieniu po brodzie, konsternacja przeniknęła też w lordowską mimikę. Zerknął podejrzliwie na szczerą nieśmiałość, trochę z tego rozumiejąc, więcej jednak - nie. Może gdyby nie brał za pewnik swoich aluzji... - Drugi raz? - zapytał krótko, nieprzekonany do tego planu, kwitując go krótkim cmoknięciem dezaprobaty, ze zdecydowaniem kręcąc głową. - Niekoniecznie, wolałbym wrócić do niego z rozwiązaniem problemu - przyznał, rozsiadając się na ławce odrobinę wygodniej. - Poza tym nie mogę się ruszyć - smoki, nie zapominaj - wzruszył ramionami, neutralnie przypominając damie tę oczywistość.

| list schowany w szkatułce - tutaj


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Smocze zakątki [odnośnik]20.05.20 15:42
Może już dawno powinna odpuścić, zniechęcić się, ale przecież była krukonką, uwielbiała zagadki oraz łamigłówki. Tak samo jak rywalizację - drzemiąca w środku ambicja nie pozwoliła na poddańczy odwrót przegranej i pokonanej, choć… mogła skierować determinację na zupełnie inne tory. Mogłaby choćby zawalczyć o obopólne porozumienie, najlepiej zanim poddała się destrukcyjnym emocjom, grzebiąc tym samym ich relację pod grubą warstwą popiołów. Brakowało jej pewności siebie, pomimo tego, że na co dzień grała nawet nie kobietę, a żywy płomień. Gotowy na spalenie wszystkiego na swej drodze. Czuła za dużo, pękała w szwach, przez co nie potrafiła przesiać przypuszczeń przez pryzmat niezbitych dowodów. Sądziła zresztą, że tych nawet nie posiadała - jakże mogłaby, kiedy przecież cała ta batalia rozgrywała się właśnie o największą tajemnicę jaką dotąd usiłowała rozgryźć? Kluczyła więc między kolejną sprzecznością, a następną, jeszcze nie wiedząc jak stawiać kroki w obecności Ulyssesa. Czuła, że wiele zdążyło zmienić się przez te kilka miesięcy, przez co zwyczajnie nie nadążała za jego tokiem rozumowania. W jednym momencie czuła niepewność, w następnym radość - aż wreszcie zatrzymała się na paraliżującym niedowierzaniu. Zamrugała szybko, intensywnie, szukając zrozumienia dla dwuznaczności rzuconej uwagi; myśli galopowały prędko przez puste pola rozumu. Nic. Zapadła niezręczna cisza, choć Eunice zdążyła przenieść wzrok z sylwetki Ollivandera na majaczące w oddali drzewa. Tylko tyle i aż tyle. - Masz rację - przyznała wreszcie cicho, nerwowo mnąc przy tym rąbek sukienki. - Oczywiście, że masz rację - powtórzyła nieprzytomnym tonem. W każdy inny dzień biłaby się zaciekle o kolejną, w gruncie rzeczy nic nieznaczącą wygraną, acz nie dziś. Dziś była zmęczona, źródło woli walki wyschło całkowicie ustępując pola postępującego poczucia bezsilności. Odetchnęła jednak, sięgając po ukryte głęboko pokłady resztek siły. Pozwalających nie na krwawe batalie, tylko na względne utrzymywanie się na powierzchni pozorów. Wszystko znajdowało się w jak najlepszym porządku. Kłamstwo za kłamstwem, karmili się nim oboje; samych siebie, siebie nawzajem. - Rzecz jasna - przytaknęła z bladym uśmiechem na ustach. Nie zamierzała doprowadzać ani do kłótni, ani do niepotrzebnych niezręczności. Ponownie zanurzyła się we własnej wyobraźni, która pozwalała Nice na rozegranie przedstawienia. Przynajmniej początkowo - później rzeczywiście poczuła się znacznie lepiej. Dlaczego potrafili rozmawiać ze sobą z taką lekkością na nieistotne tematy, z kolei tych poważnych nie umiejąc musnąć nawet przelotną wzmianką? Tak było prościej, lżej na duszy. Przynajmniej teraz, gdy oboje wydawali się osłabieni wojną z własnymi emocjami. Starała się, potworne starała się nie myśleć wyłącznie o sobie, ale też wziąć pod uwagę komfort drugiej strony niejawnego konfliktu. Zasznurowała usta, powściągnęła pędzące instynkty - przynajmniej na razie. Zaniechała tym samym dokładania kolejnej warstwy do i tak ogromnej już góry niewypowiedzianego żalu. Nie teraz.
W ślad za mężczyzną uniosła głowę; dopiero przypominając sobie, że tak, rzeczywiście, nad nimi również znajdował się smok. Kąciki ust zadrżały zdradzając rozbawienie, co ostatecznie rozgoniło niedawny smutek. Oczywiście, że nie potrafiła zbyt długo utrzymać teatralnej fasady przerażenia - poczucie grozy ulotniło się równie szybko co się pojawiło. - Spokojnie, mam w tym wprawę. Nie zginiemy. Zwłaszcza, że ten na górze wydaje się uśpiony… - mruknęła cicho niczym prawdziwy strateg. Tak jakby rzeczywiście myślała nad taktyką, rozrysowywała w głowie śmiałe plany. - Gorzej z tym drugim - szepnęła utrzymując konspiracyjny ton. Jakoś tak mimowolnie spojrzała w kierunku przyzwoitki, ale bez wyprostowania się bądź wychylania z miejsca nie potrafiła dostrzec znajomej sylwetki. Może to i lepiej, nie powinni spoglądać czarownicy w oczy podczas spiskowania. Szczególnie, że Ulysses wczuł się w knowania odrobinę za mocno - świadczyła o tym jego niezwykle śmiała sugestia. Lewa brew Greengrass powędrowała ku górze, trzymany na oparciu łokieć rozluźnił się. To byłoby fenomenalną opowieścią. Odchrząknęła, usiłując przy tym ponownie wejść w rolę uczestnika gry. - Normalnie zaproponowałabym usypiającą melodię wygrywaną na harfie, ale niestety obawiam się, że dziś nic spokojnego nie wypłynie spomiędzy moich palców - westchnęła. Obejrzała się przy tym przez ramię na instrument pozostawiony samemu sobie; nie, nie ma takiej opcji. - Jedyne, co nam pozostaje, to bohaterska ucieczka w glorii i chwale - dodała melodramatycznym tonem, zakropionym nutą sarkazmu. Pozwoliła sobie na kolejne westchnięcie oraz potrząśnięcie głową z niemal prawdziwym ubolewaniem. W końcu wojownicy nie poddają się, nie zbiegają z pola walki; niestety sytuacja pozostawała skomplikowana oraz niepewna, nie mogli ryzykować życiem, gdy nie istniały żadne szanse na przetrwanie. W dodatku znikąd pomocy!
Co więcej, Eunice obawiała się, że pomoc nie nadejdzie również wtedy, gdy została przedstawiona sugestia dotycząca zwerbalizowania osobistego życzenia; zginęłaby chyba na miejscu musząc przyznawać się do tak naiwnych pragnień! Do roszczenia sobie praw, że kiedykolwiek mogłaby… mogliby… och, to i tak było bez sensu. Dżin, zgodnie z Kodeksem Pracy Dżinów, nie mógłby spełnić kobiecej prośby. Wykraczała poza jego moce. Poza moce kogokolwiek tak właściwie. Po co zadręczać się przegraną sprawą? Najlepiej odrzucić ją w kąt oraz zgodnie ze starym zwyczajem udawać, że nigdy nie zaistniała. Powróciła lekkość w ramionach, spokój ducha, delikatnie lśniące oczy oraz równie subtelny róż na policzkach. Rozluźnienie pozbawione świadomości wzniecenia ognia ciekawości w pewnym jegomościu. Dziwne, że zupełnie o tym nie pomyślała. W wizji odwróconych ról umarłaby zżerana przez niezdrowe zainteresowanie tematem tabu. Jednak tym razem wzięła poprawkę na różnice w ich charakterach i z góry założyła, że w gruncie rzeczy Ollivanderowi było wszystko jedno kiedy to ona wypowie swoje magiczne życzenie i czym ono w ogóle było. Może już nawet o nim zapomniał (dokładnie tak jak o niej, gdy wyjechała…)? Greengrass niewątpliwie tak, ponieważ priorytetem stała się pamięć o urodzinach oraz prezent podarowany do rąk własnych. Nie pamiętała już kiedy ostatni raz tak bardzo cieszyła się z tego dnia, mającym być dla każdego osobistym świętem. Dnia, w którym wszyscy nieubłaganie zbliżali się do starości. Nie widziała w tym nic wyjątkowego - do teraz, gdy Ulysses zdołał rozbudzić w niej dziecięcą radość pozbawioną dorosłych problemów. Zmartwień na temat niejasnej przyszłości. Zaśmiała się głośno i szczerze na niezwykle zwięzły komplement, całkowicie poddając się buzującej w żyłach lekkości. - Spodobał mi się twój żart - wyrzekła z szerokim uśmiechem. Nawet dyskretnie mrugnęła w kierunku gościa - kwiaty, kwitnąco, idealne porównanie. Nie pierwsze zresztą, powinna wiedzieć, że otrzyma dokładnie taką odpowiedź. Ostatni raz potrząsnęła z niedowierzaniem głową, pozwalając włosom na pogłębienie własnej entropii; ostatni przed ściskającym gardło wzruszeniem. Do Eunice dotarło, że mężczyzna nie tylko pamiętał, nie tylko ofiarował prezent - wykonał go, poświęcając swój cenny czas na sprawienie jej przyjemności. Nic dziwnego, że wybuchła pełną paletą emocji, jak to miała w zwyczaju podczas przesytu bodźców. Nadal nie pojmowała dlaczego zadał sobie tyle trudu, ale powstrzymała się przed postawienia biedaka w krzyżowy ogień pytań. Zamiast tego wolała wyrazić wdzięczność, nie tylko ulotnymi słowami - i pożałowała, nie powinna naginać zasad, nie w obecności osób trzecich. Gdyby nie czujny wzrok przyzwoitki, nie miałaby z tym najmniejszego problemu, choć całkiem możliwe, że rumieniec i tak pojawiłby się na gładkich policzkach. Zawstydzenie wprowadziło Eunice w nietypowy stan oszołomienia, z którego nie zdołała się jeszcze ocknąć, nie zastanowiła się też nad ostatnim pytaniem rzuconym przez nią w eter. Nie widziała co prawda twarzy swojego rozmówcy, zbyt zajęta nerwowym wpatrywaniem się w szkatułkę, aczkolwiek podskórnie wyczuwała, że nie trafiła najlepiej. Skupiła się więc na desperackim uspokojeniu przyspieszonego oddechu, zamierzając przestać zasłaniać się głupim onieśmieleniem. Zdeterminowana uniosła wzrok na szlachcica, kładąc tym samym kres ucieczce w tchórzostwo. Nie tak działała. - Wspaniale - przyznała z uśmiechem, nie biorąc poprawki na to, jak mogło to zabrzmieć. Próbowała nie analizować słów czarodzieja zbyt intensywnie, nie chciała zastanawiać się czy to wuj był dla niego priorytetem czy zwyczajnie chciał mieć więcej swobody na spędzenie z Nice dzisiejszego popołudnia, to już nie było istotne. - To znaczy, że możesz jeszcze zostać parę minut. Nie, że otaczają nas smoki, więc jesteśmy skazani na życie w niebezpieczeństwie - poprawiła się, postanawiając doprecyzować swoją wypowiedź. Tak na wszelki wypadek. Pokręciła się niespokojnie w miejscu szukając dla siebie wygodniejszej alternatywy. Kupowała czas? - Wiesz… - zaczęła, mimo wszystko starając się brzmieć pewnie. Żałowała, że nie mogła przy tym poruszyć większości tematów. - Cieszę się, że przyszedłeś. Brakowało mi tego. Naszych… spokojnych rozmów. - Kącik ust drgnął w rozbawieniu. Dosłownie kilka sekund później ustąpiło ono zmieszaniu, w końcu… przecież nie tylko za tym tęskniła, prawda? Mogłaby przysiąc, że właśnie miała ten idiotyczny, zdezorientowany wyraz twarzy. Należało się go pozbyć. - Powiedz mi lepiej co u ciebie. Na pewno… wiele się wydarzyło - poprosiła przybierając najsłodszą minę jaką potrafiła wyczarować. Ach, nie ma to jak szybka zmiana tematu. Nie mniej - naprawdę chciała wiedzieć. Właściwie nie mieli okazji do nadrobienia zaległości w kontaktach. Eunice znała jedynie plotki, tak żywo przekazywane przez siostry… potrzebowała czegoś autentycznego bądź choćby jej namiastki.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]27.05.20 0:17
Atak był odruchowy, niepotrzebny; mężczyzna pożałował go prędko, w mig zapragnął wycofać się z kąśliwej uwagi, załagodzić ją jakoś, zatrzeć ten paskudny żal, który wciąż toczył pianę i zniewalał umysł, cisnący na usta niewygodne słowa. Nieczęsto widywał Eunice w zagubieniu, podobnych bladościach oraz wyraźnym zmęczeniu, w kapitulacji, ale poza jej stanem martwiące było... samo zmartwienie, jego własne. To przez nie na usta cisnęły się przeprosiny, przez nie serce drgnęło w niezdrowym podrywie - tym razem znajomo, odbijając się sylwestrowym echem, jak wtedy, gdy sprawił jej przykrość podobnym komentarzem i sam z tego powodu cierpiał, nie rozumiejąc właściwie - dlaczego? Tak i teraz, nie czuł się wcale dobrze z nerwowym ruchem palców na materiale sukni, gdy złapał ten gest kątem oka; ucieczka znajomych oczu wprowadziła Ollivandera w jeszcze większe zagubienie, a cichy głos, odległy i odcięty od zjawiskowej postaci, jedynie pogłębił palące poczucie winy. Nienawidził tego uczucia, nie mógł zdzierżyć tego, co z nim robiła, a równocześnie sam jej na to pozwalał - przecież się tu zjawił, wrócił, zdecydował, że to będzie najlepsze wyjście, jedyne zdolne do rozjaśnienia w głowie i nakreślenia wyraźnych linii. Za sobą zostawili tylko niewyraźne, tu rozmyte, tam pełne zawijasów znaki, niemożliwe do odczytania przez nich samych, co dopiero - postronnych, choć może to właśnie spojrzenia innych mogłyby rzucić nieco światła na to, że ciągnęło ich do siebie i niepotrzebnie z tym uczuciem walczyli. Milczał. To właśnie robił, gdy nie wiedział, jak się zachować - dziwnym trafem, jedynie w towarzystwie lady Greengrass miewał takie kłopoty. Ona też była dla niego zagadką, choć walczył zaciekle, by nie odkryła tej tajemnicy. Przeprosiny stłumił w sobie prędzej niż zdążyły całkowicie się uformować, bezwzględnie pozwolił ciszy grać w najlepsze i mógłby przysiąc, że z tego wszystkiego struny harfy brzęczą lekko, ostrzegawczo. Wolał udawać, w rzeczywistości to jego sumienie było w tym wypadku instrumentem. Zamiast tego, jak gdyby było mu mało, zupełnie sprzecznie z tym, co czuł teraz, w tej chwili, przy niej - kiwnął głową, oddając chłodne tęczówki drzewom, jakby zgadzał się ze słowami Eunice. Pociągnął kłamstwo gładko, nie czując się na siłach na wyminięcie go bez rozmowy. Nieufność spinała mięśnie, szczęka zaciskała się przez nią mimowolnie i prawdopodobnie tylko po tym dałoby się poznać, jak intensywnie ze sobą walczył, tłumiąc instynkty. Jakby zupełnie zapominał, że szalał za niezwykłą umiejętnością szatynki - za jej zdolnością do puszczania tych instynktów wolno. Zakopał własną naturę głęboko, a mimo tego, potrafiła sięgnąć do niej z wyczuciem i wrażliwością. Lepiej nawet niż najbliższa rodzina. Nie wiedział przez to, czy lady Greengrass jest mu bliska, czy obca, czy pragnie ją przyciągnąć, czy odepchnąć - dlatego kluczył pomiędzy sprzecznościami, raz tu, raz tam. Wciąż na ślepo.
Może bali się prawdy, może miała doprowadzić ich do końca? Kłamstwa zapewniały jakiś ciąg, zawsze pozostawało coś do odkrycia, gdyby zaś wszystko wyszło na jaw, nie byłoby żadnego odwrotu, żadnych napraw i wiecznie odnawianych szans. W niedopowiedzeniach można było znaleźć wygodny kąt, nawet jeśli czasem coś uwierało - na ogół się przecież sprawdzały. Nie mogły, jak się okazywało, trwać wiecznie. Podobnie do ciszy, przerwanej w którymś momencie rozmową - czy istniało coś, co skuteczniej leczyło nieporozumienia?
- Wspaniale, czyli nie podsłuchuje? Jesteś pewna, prawda? - zapytał, nie ustając w powadze, mimo weselszego błysku skrytego w zmrużonych oczach. Wolałby uniknąć donosicielstwa, jeden smok fuknie, a drugi zaraz wszystkiego się dowie, co wtedy? Już po nich. Kontrolnie zerknął na uśpionego gada, wyczuwalną chwilę poświęcając na uważne przebadanie rzeźby stworzenia. - Hmm, drugi - odparł mrukliwie, widząc go w kategoriach ciekawej zagadki - czymże były zagadki dla Krukonów? W Hogwarcie musieli je rozwiązywać, by móc wejść do salonu wspólnego, a więc i do własnego łóżka. Wniosek? Nie mogli spać, nie rozwiązując przed snem zagadki. No, poniekąd. Wysłuchał pomysłów z zaciekawioną miną, poświęcając im całkowitą uwagę. Chciał odnieść się do harfy i spokojnych melodii, zapytać szczerze, co kobietę trapi, dlaczego uderza w struny tak niespokojnie? Nie zdobył się na odwagę, w strachu przed emocjonalną zażyłością, kiedy nic między nimi nie było jasne. Pojęcie tchórz nigdy do niego nie trafiało, nie rozumiał go, nie czuł potrzeby wznoszenia się na skrzydłach odwagi - w lwiej części bezmyślnej. A jednak teraz gdzieś w myślach przemknęło krótkie oskarżenie - tchórz. Zepchnął je w stertę absurdów, nie tracąc skupienia na rozmowie. - Mówisz? A może oswajałaś kiedyś smoka? - zapytał, pochylając się nieznacznie w kierunku kobiety i rzucając jej wyzywające spojrzenie, gdy na moment przygryzł wargę. Wspaniała gra, jakże dojrzała - flirt pod okiem przyzwoitki, za bonus mogła posłużyć sama jej postać, postawiona jako... przynęta? Na smoka, którym sama była? Cóż za przewrotność, przebłysk geniuszu! Gubił się w zeznaniach, ale niechybnie zmierzał do pisania wstępu do podręcznika. Nosiłby tytuł Nie daj się przyłapać. Wyznawał zasadę, że aby coś napisać, należy zdobyć odpowiednie doświadczenie - wielka szkoda, że nie każdy, kto decydował się na słowo pisane, stosował się do tegoż prawidła. Na litość, powinien się powstrzymać, przecież to wszystko było, jak rozpędzona miotła - skierowana pionowo w dół. Nie po to tu przyszedł. Nie. Po. To. Tu. Przyszedł. Zawsze musiało kończyć się tak samo? Co tam czuł pod palcami? Rychła katastrofa, tak to nazywali? - Oswojony smok ma ponoć wybiórczą uwagę, widzi to, co chce widzieć - wzruszył ramionami nad tym kompletnie zmyślonym faktem, cofając się i znów lekko opadając na drewniane oparcie - choć od niego dzieliły go marne centymetry. O wiele mniej, niż od Eunice. - Widzisz, problem w tym, że ucieczki bywają potwornie męczące - jasna cholera, wychodziło na to, że żadne pieprzone veritaserum nie było mu wcale potrzebne, język rozwiązywał się sam, nawet nieproszony. Rzucił uwagę lekko, pozornie wcale nie brzmiała jak zarzut, ale przecież dokładnie nim była, wiedzieli to oboje. Odetchnął ze spokojem, zbierając w sobie cierpliwość - do siebie, nie do rozmówczyni. Tym razem nawet go nie sprowokowała, to tylko słowo klucz, tylko złamane... co? Przecież już dawno powiedział sobie, że nie było żadnego złamanego serca i teraz nagle miał zmienić zdanie? Nie ma mowy. Pokręcił krótko głową, nie dając ciszy zejść w ramiona niewygody i krępacji - nie ponownie. Dwa razy pod rząd to zdecydowanie za dużo, jak na spotkanie, które miało umilić kobiecie dzień - naprawdę nie aspirował, by go zepsuć. - Nie chcę ucieczek - wolę umierać w ogniach piekielnych. Przyznał się, wlewając w te słowa tyle beztroski, ile się dało, jakby miały pozostać tylko kaprysem, niczym więcej - zdradziła go lekka chrypa, gdy gardło ścisnęło się na nieprzyjemne wspomnienie najgorszej z ucieczek. Miał ochotę pytać, dlaczego nagle chcę uciekać z nim, nie od niego, jednak nie była to kwestia na teraz, dzień na tę rozmowę skrył się w drewnianej szkatule i czekał, czekał cierpliwie na swoją kolej. Nie wiedział wcale, czy był gotowy, lecz powoli oswajał się z myślą, że nigdy nie dotrze do tego etapu, a czas nie działał na jego korzyść. Ich korzyść. Prawdą było, że kiedy już wróciła, odejście nie tylko otworzyłoby rany na nowo - nie, pogłębiłoby je znacznie, zmiażdżyło kości i zdruzgotało do cna. Jeśli teraz czuł cokolwiek pod skrupulatnymi fasadami, ten jeden krok, ta jedna powtórna ucieczka, mogły granicę przekroczyć, pożerając chciwie ostatnie ochłapy wrażliwości. Tego się bał. Że oddzielając się od niej, oddzieli się od resztek siebie, od wszystkiego, co nieświadomie wyciągała na powierzchnię. Obawiał się przywiązania, bo wciąż trwał w tym uzależnieniu. Nic nie drażniło bardziej niż własne słabości.
Nad skrytym życzeniem miał rozmyślać jeszcze wiele razy, już teraz posiłkując się oklumencją, gdy uporczywa ciekawość stawiała umysł na najwyższych obrotach - chcąc dać kobiecie potrzebną przestrzeń, nie mógł poświęcić kwestii tyle uwagi, ile pragnął. Temat odkładał, nie odpuszczał, zaś moce sprawcze... kto wie, czym potrafiłby zaskoczyć? Czasami lubił niespodzianki, mimo iż nie uchodził za człowieka nader spontanicznego. Pamiętał o obietnicy nawet podczas stresującego momentu otwierania prezentu, w międzyczasie wypominając sobie również, że ustalenie tak odległej daty - w końcu proponował spotkanie za ponad tydzień - przysporzy tylko kolejnych wątpliwości i będzie dręczyło po nocach. Chciał dać czas kobiecie, musiała przecież zdecydować, czy chce się zjawić, czy woli zakończyć wszystko od razu. Szczery śmiech nie rozgonił wątpliwości, ale tchnął w Ollivandera szczyptę pozytywów, pomagając skupić się na lekkiej radości, błyszczącej w ślicznych oczach i tym krótkim mrugnięciu. Mówiła o żartach dokładnie wtedy, gdy podziwiał jej urodę - świetne wyczucie. - Wiele w nim prawdy. Do twarzy ci - przyznał, nie powstrzymując się przed opanowanym uśmiechem, ale mina mężczyzny wyraźnie wskazywała na to, że nie kłamał. W tym momencie - wcale nie musiał i nie chciał. Tak, jak po wylewnym pokazie wzruszenia, lady Greengrass nie próbowała analizować słów Ulyssesa i doszukiwać się istoty powodów i wymówek. Kąciki ust drgnęły w uśmiechu na prędkie, smocze sprostowanie, ale zachował ogólną powagę i kiwnął głową. - Owszem - odpowiedział krótko, nie przerywając, gdy widział, jak kobieta zbiera się do kolejnych zdań. Niebieskie spojrzenie złagodniało, nie wiedział jednak, że powodem były ciepłe słowa i emocje, wolał być na to ślepy, wciąż ostrożny. Zaskoczyły go i może dlatego nie przeszły obojętnie, nie rozbiły się o mur. Przyjął je w milczeniu, szukając w sobie odpowiedzi, lecz nie zdążył jej sformułować przed nagłym zmieszaniem - czasami pędziła na gamie emocji, trudno było ją uchwycić, dogonić. Ollivander przygryzł lekko wargę, unosząc brwi na ostatnie pytanie. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć - dobór tematu wcale nie był wygodny, a w głowie wciąż kołatała się myśl, że brakowało jej tego. Jak mantra. Brakowało. Powściągnął własną wylewność - ach, chyba nie posiadał jej wcale, niewiele więc było do powściągania.
- Wiele, ale nie chciałbym się na tym skupiać. Zwłaszcza nie przy smokach, skoro już zdobyłem parę chwil w twoim towarzystwie - dodał żartobliwie, cmokając na znak własnej niepewności, co do obranego tematu. - Umówmy się, że odpowiem ci na jedno pytanie, to będzie kompromis. Musi być konkretne, inaczej obejdę je tak, że niczego się nie dowiesz - stwierdził z lekkim zmęczeniem, wykonując bliżej niezidentyfikowany gest dłonią. Ot, machnął w powietrzu na swoje życie, co innego mógł z nim zrobić?


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Smocze zakątki Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Smocze zakątki [odnośnik]29.05.20 2:29
Zastanawiała się nad tym. Czy już zawsze miało tak być? Odrobina szczęścia nim burza rozszaleje się na dobre? Tylko po to, żeby znów złapać kilka słonecznych promieni w wystawione do ciepła policzki - był całą tą pogodą. Pięknym, bezchmurnym niebem oraz firmamentem zakrytym gęstymi, ciemnymi obłokami. Burzą, ulewą oraz śniegiem, choć ich cele zmieniały się płynnie w zależności od panującej w sercu aury. Bywał w końcu orzeźwiającym latem lodem i bywał przerażającą zmarzliną atakującą żyły. Tak jak nie umiała przewidzieć przyszłości, tak nie potrafiła odnaleźć żadnego schematu w działaniu Ulyssesa. Usiłowała pojąć rządzące nim prawidła, rozprawić się ze szczelnie ukrytymi myślami - bezskutecznie. Widziała przecież przebijający się przez ułożoną powłokę żal gęsto roszący i tak tonące już wnętrze Eunice; próbował przyspieszyć ten proces? Nie umiała odnaleźć przyczyny tych kąśliwych uwag, choć może wcale nie chciała? Z pewnością, przecież musiałaby poczynić pewne założenia. Zbyt śmiałe, zbyt piękne, żeby kiedykolwiek stały się prawdą. Z drugiej strony nie przestawała analizować - jeśli nie to było powodem, to co? Musiała gdzieś popełnić błąd, zrobić coś, co zraniło mężczyznę. Dlaczego? Dlaczego nie przeszedł nad tym do porządku dziennego, dlaczego nie otulił się grubą warstwą obojętności? Pytania rosły z każdą mijaną w ciszy sekundą, początkowa bezsilność zamieniła się w intensywne rozmyślania uwypuklające się w zmarszczeniu bladego czoła. Przyciągał ją i odpychał naprzemiennie, mącił i wprowadzał zamęt w i tak już chaotycznej duszy szatynki. Nie znosiła nie wiedzieć. Brak informacji równał się zagubieniu oraz braku kontroli - nie znosiła tego stanu. Gubiła się więc w labiryncie faktów i mitów, tez i hipotez; im więcej poświęcała uwagi temu zagadnieniu, tym mniej posiadała już sił. Ukłucie miękkiej tkanki pod mostkiem to wzmagało się, to słabło, czyniąc z Nice bezwolną marionetkę. Tak jakby to lord Ollivander pociągał za najwrażliwsze struny; co było poniekąd prawdą. Ze zdumieniem obserwowała jak organizm poddaje się jego nastrojom, jak słowa kształtują kobiece emocje. Miała ochotę tupnąć nogą, sprzeciwić się podobnym praktykom, przerwać tę nienaturalną, szkodliwą więź, acz nie odnalazła w sobie dostatecznie dużo siły do wszczęcia buntu. Poprowadzenia prawdziwej rewolucji, tym razem niedotyczącej zawodowej praktyki dżinów. Powinna uwolnić się z potrzasku raz, a dobrze, wyplątać ze wspólnych wspomnień odbierających dech w piersiach pomimo upływu czasu, z poczucia niecierpliwego wyczekiwania jakie wzbudzał samym swym istnieniem. Wiedziała już, że to nie może być takie proste - musiałaby go wydrzeć z żył pulsujących pod skórą, wyrwać z umysłu niszcząc zakończenia nerwowe, wyszarpać z niespokojnie bijącego serca. Unicestwić samą siebie. Wolała się poddać, przecież ich spotkania nie były naznaczone wyłącznie bólem; tak jak teraz, spomiędzy chmur ponownie wychyliło się słońce. Nie widziała krótkiego skinięcia głową, pewnie nie odebrałaby go za kłamstwo. Nie oczekiwała również przeprosin, choć powinna ich zażądać - może wraz z wyjaśnieniami, nie wiedząc jeszcze ani o liście, ani o jego treści. Nie, wolała skoncentrować się wyłącznie na procesie leczenia, odzyskiwania utraconej dziś mocy sprawczej. Zamierzała rozwijać utkany ostrożnie plan, brnąć do przodu pomimo rzucanych pod nogi kłód. Od jutra. Dziś otumaniało, nie miało cierpliwości, było zachowawcze oraz wrogie. Dopiero postępująca rozmowa zdołała wynieść rzeczone dziś do rangi jednego z całkiem przyjemnych popołudni. Nie oddała mu palmy pierwszeństwa, za dużo wyładowań elektrycznych miało miejsce pomiędzy jednym słonecznym promieniem, a drugim. Pomimo wewnętrznych wątpliwości spowodowanych złym samopoczuciem Eunice dała sobie szansę na rekonwalescencję - nie pożałowała. Oboje płynnie przechodzili z tematu na temat, z emocji na emocję, z pomysłu na pomysł. Perfekcyjnie udając, że te burze z piorunami nie pochodziły od nich. Tak rzeczywiście było prościej, dla niej. Widocznie posiadała coś, co jeszcze trzymało mężczyznę blisko niej i czymkolwiek to było, nie chciała odpuszczać. Tym samym krzywdząc go, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna dać mu odejść, żeby wreszcie odzyskał spokój ruszając dalej w swoje własne życie. Podła egoistka, nieustannie trzymała się ostatniej deski ratunku zamiast zrobić to, co należało.
Na przykład przerwać grę w zmyślone historie, zamiast tego rozmawiając o czymś poważnym. Zignorowała podszepty rozsądku wczuwając się w przypisaną sobie rolę. Uśmiechnęła się przy tym nieznacznie, żywiej niż jeszcze parę chwil temu i skinęła głową. - Zaufaj mi, jestem ekspertką - odparła, tym samym potwierdzając domysły Pana Dżina. - Choć zastanawia mnie dlaczego pytasz. Masz przed nim jakieś tajemnice? - Bardzo sprytnie. Jeżeli rzeczywiście takowe posiadał, najlepiej będzie je wyjawić postronnej słuchaczce, znakomity wybór. Zwłaszcza w pobliżu rzeczonego smoka, który teraz spał, ale kto wie co wydarzy się lada moment? Na pewno nie przewidziała batalii w umyśle Ulyssesa, za to z zainteresowaniem wpatrywała się w przystojną, zamyśloną twarz oczekując na rozwiązanie zagadki. Tym razem nie poświęciła się myślowym procesom, woląc obserwować ruchy rozmówcy - to nic, że większość pozostawała zabawą, teatrem ledwie, potrzebnym wyłącznie do podtrzymywania zbudowanego napięcia. Obserwowała go póki jeszcze mogła, z tyłu głowy na nowo poddając się pesymistycznym wnioskom. Lewa brew powędrowała ku górze, gdy wybrzmiały pytania; ledwie powstrzymała formujący się w strunach głosowych śmiech. Zamiast tego usta niespokojnie drgnęły w rozbawionym podrygu. - Niejednego mój drogi - wyrzekła z zaskakującą pewnością siebie, jakby to właśnie tym zajmowała się na co dzień. Dłoni umieszczonej na oparciu ławy pozwoliła zawisnąć luźno, dzięki czemu wyglądała na prawdziwie zrelaksowaną. - Tylko wiesz, smok smokowi nierówny. Niektóre… są niesamowicie uparte i zawzięte. - Czy aby na pewno nadal mówiła o przyzwoitce? - Myślę, że na każdego można znaleźć odpowiedni sposób. Pytanie czy mamy na to czas? - dodała sugestywnie. Jednak nie zdążyła rozwinąć tej myśli nim zmyślony fakt wywołał krótką, acz szczerą lawinę kobiecego śmiechu, głowę odrzucając przy tym do tyłu. - Mylisz oswojonego smoka z przekupionym smokiem - sprostowała powracając do siebie, choć rozbawienie niezmiennie skrzyło się w jasnych oczach. Nie na długo zresztą. Wraz z upływającymi minutami konwersacji mającej względnie płynny przebieg przyczynowo - skutkowy, zdążyły pozmieniać się również nastroje. Może z większym zdziwieniem niż naturalnością, aczkolwiek w ciele kogoś tak chaotycznego jak Greengrass, skakanie z uczucia na uczucie, nawet skrajnie różnych, nie sprawiało większych problemów. Z zadziwiającą szybkością dostosowywała się do otoczenia - czy raczej do sznurków ciągniętych przez Ollivandera. Usta zastygły nieelegancko otwarte, gdy do uszu dotarły pozornie nic nieznaczące uwagi. Ot, powinna je zbagatelizować, ale nie potrafiła. Brzmiały jak wyznanie. Niespodziewane, nieco zawoalowane, ale otwierające pewne drzwi. Jakby odpowiednia zębatka poruszyła się w umyśle czarownicy, tym samym zsyłając część informacji. O ile sobie tego wszystkiego nie wymyśliła bądź o ile dobrze zinterpretowała, choć… naprawdę sądził, że uciekła? Podobna myśl nigdy nie zagościła w umyśle Eunice, nie wpadłaby na taką interpretację minionych zdarzeń. Miała ochotę sprostować wszystko, już, już wyglądała, jakby miała wyjaśnić to nieporozumienie, aczkolwiek powstrzymała się w ostatniej chwili. Oboje tchórzyli przed prawdą, kolejny już raz. Przygryzła dolną wargę, jeszcze przez parę sekund rozważając opcje, ale nie. Czy to był w ogóle dobry moment na rozmowę? Nadal nie wiedziała, że właściwa data oczekiwała w prezencie jaki miała dopiero otrzymać. Zawahała się więc, z ukosa próbując zerknąć na oddaloną kobietę; nie, to nie są odpowiednie do wyjaśnień warunki. Najgorsze, że nie mogła sięgnąć po ciepłą dłoń, obiecać, że jakoś to poukładają - a on nie mógł tej obietnicy wykpić. - Przepraszam - powiedziała zamiast tego, z mocą, patrząc się w znajome oczy. W tych należących do niej tańczyło zawstydzenie, smutek i obawa. Wiedziała, że to już niczego nie zmieni, niczego nie złagodzi ani niczego nie cofnie, ale czuła, że to jedno słowo powinno wybrzmieć. Chciała, żeby wybrzmiało, bez względu na oczekującą na nie reakcję. Było jej przykro, choć to uczucie zostało stłumione wraz z oczekującym na Nice podarkiem oraz zdradzieckim wzruszeniem wylewającym się każdym porem kobiecego ciała. Nie mogła wprost uwierzyć w to poświęcenie jakiego dokonał, w ogóle w zapamiętanie tej daty. Im dłużej siedzieli w oddaleniu od siebie nawzajem tym mocniej pragnęła przybliżyć się, złamać kolejne zasady, byleby tylko znaleźć się znów w zasięgu dotyku. Tak, tego też jej brakowało. Jak wielu innych rzeczy, o których nie wypadało mówić - nie przy dodatkowym towarzystwie. - Dziękuję. - Złożyła już kolejne podziękowanie, tym razem za komplement. Nie chciała w niego wierzyć, miała w końcu świadomość, że nie prezentowała się najlepiej; z ubrudzoną sukienką oraz zmierzwionymi przez wiatr włosami musiała wyglądać raczej odpychająco. Patrzyła na to z perspektywy matki, wiecznej perfekcjonistki, która pewnie kładła się spać w makijażu, byleby tylko nikt nie zobaczył jej bez niego, najlepiej nigdy, w żadnych okolicznościach. Także w ciemności. Potrząsnęła głową z zamiarem zrzucenia z siebie wszystkiego - natrętnych myśli, wciąż buzującego we krwi poruszenia, niezręczności związanej z nagłym wyznaniem; tym razem wypływającego spomiędzy ust Eunice. Wolała skoncentrować się na rozmówcy, choć ten nie planował uraczenia towarzyszki opowieścią. Krótkie rozczarowanie przemknęło przez delikatnie zaróżowioną od emocji twarz, aczkolwiek momentalnie zostało rozmyte przez propozycję wyartykułowania jednego pytania. Szatynka zmarszczyła brwi, doprawdy cierpiąc katusze - czy Ulysses w ogóle wiedział jak wielką mordęgą były dla niej konkrety oraz ścisłości? Och, najprawdopodobniej tak, stąd ta katorżnicza propozycja. W połączeniu z greengrassową upartością oraz potrzebą rywalizacji stworzyły potwora. Potwora myślącego już kilka długich chwil - aż wreszcie ów potwór sfrustrowany brakiem pomysłu powziął drastyczne kroki zmiany perspektywy. Dosłownie. Czarownica najpierw wyjęła z włosów otrzymany kwiat, żeby ten nie upadł na ziemię; dopiero tak przygotowana wykonała kilka skomplikowanych akrobacji: nogi zwisały z bocznego oparcia ławy, pozbawione teraz kryjącego materiału kostki szczęśliwie pozostawały poza zasięgiem wzroku lorda Ollivandera; z kolei głowa majtała się w dół siedziska. Kasztanowe pukle osiadły na altanowej posadzce - trudno, i tak była już brudna, nie miało to znaczenia. Początkowo oczy wpatrywały się w odwrócony do góry nogami horyzont pełen drzew, podczas gdy palce bezwiednie okręcały prezent dookoła własnej osi. Wraz z mijającym czasem Nice obróciła twarz na sylwetkę swego gościa. Z łatwością mogłaby poruszyć jeszcze bardziej niewygodny temat, dotknąć wrażliwych miejsc dopytując o sprawy prywatne - ślubne oraz rozwodowe. Mogłaby chcieć zemsty za te wszystkie dzisiejsze złośliwości. Mogłaby. Jednak już sama myśl o dopuszczeniu się takiej podłości spowodowała rozrywający ból za klatką z żeber. Nie potrafiła go zranić, nie świadomie. Owszem, bywała nieroztropna, gdy miotając się w destrukcyjnych uczuciach przekraczała granice, ale jedynie przypadkiem, nierozważnie. Nigdy z premedytacją, nie wyobrażała sobie samej siebie w wyrachowanej wersji kata, który krzywdziłby nawet tych najbliższych - byleby tylko wykonać wyrok. Bez względu na wzbierającą w duszy ciekawość odrzuciła podobne tematy w kąt i ignorując je zaciekle myślała nad innymi. Było ciężko wybrać taki, który okazałby się względnie neutralny. Różdżki nie, to tajemnica, towarzyskie wydarzenia niosły w sobie niebezpieczny potencjał… nie, nie i nie. Wreszcie wybrała, choć i on zapewne pozostawiał wiele do życzenia. Już trudno, i tak wybrała łaskawie, z kolei nie mogła przetrzymać mężczyzny przez cały dzień z powodu intensywnych analiz. - Słyszałam, że brałeś udział w Wiklinowym Magu. Co cię do tego skłoniło? - wybrzmiało wreszcie po tak długim oczekiwaniu. Tym samym szlachcianka powróciła do poprzedniej pozycji siedzącej. Choć nowa perspektywa poskutkowała, to dyskomfort związany ze źle ułożonymi nogami zaczął jej doskwierać. Niestety założenie ich na ławę na wprost zgorszyłoby wszystkich dookoła, na dodatek pani Downwright pewnie zabiłaby swą podopieczną na miejscu - lepiej nie ryzykować. Jakby tego było mało, w rezultacie szalonej gimnastyki twarz Eunice stała się jeszcze czerwieńsza, włosy jeszcze bardziej nieułożone: prowizoryczne przyklepanie ciemnych loków oraz umieszczenie w nich kwiatu na nowo powinno załatwić sprawę, jak stwierdziła w duchu Greengrass. Dość niedbale, ponieważ ciekawiła ją odpowiedź. Swego czasu otrzymała od ukochanych sióstr list z informacjami, całkowicie nieprzydatnymi. Za mocno skupiały uwagę na przystojnych uczestnikach zamiast konkretnych wydarzeniach, natomiast dosłany wycinek Czarownicy nie mówił zbyt wiele. Zresztą, wolała poznać prywatne motywy Ulyssesa, nie opinię jakiejś dziennikareczki. Wbrew przeczuciu, że czarodziej i tak postanowi owe pytanie zbyć.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Smocze zakątki [odnośnik]24.02.22 13:05
databędziezaraz


Pogoda nie rozpieszczała - mróz uparcie szczypał w policzki, tworząc na nich najróżniejsze, czerwone wzory. Prawdopodobnie powinien się zamartwiać - przecież tak niskie temperatury musiały nieść za sobą konsekwencje dla flory wszelkiego rodzaju. A przynajmniej tak podpowiadała mu podstawowa wiedza z zielarstwa. Trudno jednak trapić się podobnymi sprawunkami, podczas gościny, prawda? Wizyty w Derbyshire zawsze wspominał dobrze, z niezwykle ciepłym uczuciem w sercu mimo panującego mrozu i niesprzyjającej sytuacji, która ogarniała kraj. Czuł się na włościach Greengrassów całkiem swobodnie - oczywiście w granicach dobrego wychowania - i miał wrażenie, że gospodarzom jego obecność nie zawadza. Chętnie spędzał czas ze starszą siostrą, której nieobecność w rodzinnym Weymouth była dotkliwie odczuwalna. Jednak gdy ta poświęcała się obowiązkom matki oraz żony, Roratio nie narzekał na brak dodatkowych zajęć. Elroya uważał za swojego kolejnego brata i wiele przyjemności sprawiały mu treningi szermierki czy też opowieści o smokach, z których co prawda niewiele rozumiał. Roratio lubił żartować, że biorąc sobie Mare za towarzyszkę życia i pojmując ją za żonę w prezencie otrzymał również młodszego brata. Równie miłe co towarzystwo szwagra - a może nawet milsze - były mu spotkania z lady Delilah. Za każdym razem, gdy udało mu się zawitać w Derby, szukał jej wzrokiem i starał się wyszarpnąć chociaż kilka krótkich chwil na rozmowę nim pochłoną ich inne obowiązki. Powiedziony ciekawością oraz nadmiarem wolnego czasu rozpoczął poszukiwania Delilah.
Dowiedziawszy się, że lady Delilah zażywa codziennej dawki świeżego powietrza czym prędzej powędrował we wskazanym przez służbę - musiał przyznać, że jak dla kogoś, kto nie znał zbyt dobrze terenów posiadłości, odnalezienie smoczych zakątków stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do odpowiedniej altany opatrzonej smoczym motywem, na której tle malowała się dobrze znana sylwetka. - Gdybym panienki nie znał, pomyślałbym, że się przede mną chowasz, lady Delilah - donośny baryton, na którym tańczyła wyraźnie słyszalna, wesoła nuta rozniósł się po okolicy. Splótł dłonie na plecach i podszedł bliżej. - Mam nadzieję, że nie zakłóciłem lady spokoju - dodał jeszcze, kiedy już zmniejszył nieco odległość między nimi, na tyle aby nie musieć krzyczeć, aby jego słowa dopłynęły do uszu Delilah.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Smocze zakątki [odnośnik]25.02.22 18:13
Zmysł wzroku był jej niepotrzebny do tego by znać jak na wylot każdy zakątek Derby. Poruszała się po tych korytarzach i ścieżkach od urodzenia, stopniowo poznając praktycznie każdy ich milimetr, aż do momentu, gdy nie odczuwała już jakichkolwiek ograniczeń ciesząc się swobodą. A jednak teraz czuła się zagubiona. Nie tu. Nie w tym miejscu, a ze wszystkim tym co działo się wokół. Ciężko było jej przełknąć gorzki fakt, iż na niewiele mogła się zdać. Nawet jej dar nie okazał się nazbyt pomocny. Westchnęła przeciągle wchodząc na jedną z altan przerywając na moment spacer jej i towarzyszącej jej służki, z którą jeszcze chwilę temu żywo rozmawiała. Obie jednak teraz zamilkły w przyjemnej i komfortowej ciszy znajdując nieco ukojenia w otaczającej je naturze.
Z daleka usłyszała zbliżające się do nich kroki domyślając się kim może być jej nowy towarzysz. Z błąkającym się na ustach uśmiechem odwróciła głowę w bok wsłuchując się w skrzypiący odgłos butów na zlodowaciałej powierzchni śniegu. Otuliła się szczelniej połami jasnego płaszcza czując kolejny, nieprzyjemnie chłodny, podmuch wiatru majaczący gdzieś pomiędzy drzewami. Słysząc znajomy, przyjemny głos jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, a twarz rozpromieniła. - Przed lordem? W żadnym wypadku. - Odepchnęła się od filaru altany, o który opierała się bokiem, aby z dłonią na nim obejść go wokoło stając twarzą w twarz z mężczyzną. Lubiła samotność, ale nigdy nie stroniła od towarzystwa, szczególnie gdy to okazywało się być bardziej niż mile widziane. Z Roratio wydawali różnić się temperamentem, ale absolutnie w niczym to nie przeszkadzało. Przynajmniej przez większość czasu. Jak nikt inny potrafił ją onieśmielić pewnością siebie i otwartością, której jej samej często brakowało. Nie był to jednak powód, aby go unikać. Takiego nigdy jej nie dał. Nie kryła swojego zadowolenia na wieść o jego wizycie mając cichą nadzieję, że dane im będzie spędzić ze sobą nieco więcej czasu. - Wręcz przeciwnie. - Zapewniła odchodząc w końcu od zimnego, kamiennego filaru by móc stanąć bezpośrednio przed Roratio czując wręcz na skórze bijące od niego, przyciągające ją ciepło. Uniosła głowę próbując ocenić gdzie może znajdować się jego twarz. Oczywiście nie mogła jej zobaczyć, ale nie chciała utkwić swego wzroku w pustej przestrzeni. - Przejdziemy się? O ile oczywiście zechce mi lord towarzyszyć. - Zapytała wyciągając w jego stronę zziębniętą dłoń, którą miała nadzieję, że pochwyci, nakierowując ją nieco i samemu oferując jej swe pomocne ramie.
- Przepraszam jeśli faktycznie sprawiłam wrażenie, że lorda unikam. - Wiedziała, że żartował, ale faktem było, że ostatnimi czasy była nieco nieobecna. Bardziej duchem, aniżeli ciałem, ale to wciąż znaczyło to samo. - Ostatnio błądzę myślami bardziej niż zwykle. - A miała ku temu wiele powodów. Wojna, barbarzyńska zbrodnia wobec ich ludzi na terenach Staffordshire, troska o najbliższych, niepokojące, coraz gorsze wizje i niedawno "celebrowany" kolejny rok jej życia. To ostatnie powinno ją cieszyć. Przez wojnę nie wszystkim będzie dane obchodzić swoich urodzin. Młodzi, czy starzy, mugole, czy czystokrwiści czarodzieje, dla wojny zbierającej swe plony nie miało to większego znaczenia. Jej staropanieństwo było problemem trywialnym, ostatnim jaki powinna mieć i cóż, miała. Były sprawy ważniejsze, takie jak ludzkie życie, dobro jej rodu, zdrowie jej rodziny. To je stawiała na pierwszym miejscu kłopocząc swój umysł i serce.



Butterflies can't see their wings
Delilah Greengrass
Delilah Greengrass
Zawód : Arystokratka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Blindness is an unfortunate
handicap but true vision
does not require the eyes
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10999-delilah-greengrass#336117 https://www.morsmordre.net/t11050-galatea#338890 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t11049-skrytka-nr-2402#338883 https://www.morsmordre.net/t11048-delilah-greengrass#338880
Re: Smocze zakątki [odnośnik]28.02.22 16:30
W pierwszej chwili wydawać się mogło, że każdy ze zmysłów był niezbędny, aby w pełni doświadczyć świata. Obserwując jednak Delilah można było dojść do wniosku, że to jedna z największych bzdur, jaką kiedykolwiek wypowiedziano! Z niejakim zdumieniem i podziwem Roratio zerkał na Delilah, która - zdawać się mogło przynajmniej tutaj - przemierzała otaczającą ją przestrzeń bez zawahania. Można by było pokusić się również o stwierdzenie, że odebranie jej zmysłu wzroku nie równało się z odebraniem możliwości czerpania z życia radości. A jako znawca w tej materii musiał przyznać, że przynajmniej raz słyszał jej szczery śmiech, widział uśmiech ozdabiający bladą twarz, przypominająca lica porcelanowych lal.
- Kamień spadł mi zatem z serca - odparł szczerze, nawet jeżeli nie spodziewał się, aby lady Delilah faktycznie ukrywała się przed jego osobą. Być może wykazywał się w tym momencie aż nazbyt zuchwałą pewnością siebie, ale uważał, że Lilah dobrze czuła się w jego towarzystwie. A przynajmniej nigdy nie dała mu powodów, aby myślał inaczej. Kiedy podeszła bliżej i zadarła głowę nieco wyżej, błękitne tęczówki Roratio zetknęły się z kek szklanym spojrzeniem. Gdy przez ułamki sekund udawało mu się pochwycić jej oczy, miał wrażenie, że wbrew pozorom widziały więcej niżeli mogłoby dyktować złudne zabarwienie pustką i pewne zagubienie. Człowiek mógł przejrzeć się w jej spojrzeniu i nie był pewien, czy każdy mógłby być zadowolony z tego, co w nim ujrzy. Sam lord Prewett nie spodziewał się zobaczyć w owym zwierciadle prawdy tak brutalnie brzydkiej, że mogłaby zwalić go z nóg. Nie pozwalał sobie jednak na to, aby ciekawskie spojrzenie zbyt długo błąkało się po twarzy Delilah, uważając to za zbyt inwazyjne. Wszakże to iż oczami nie mogła określić, w jakiem kierunku powędrowało jego spojrzenie, nie oznaczało, że nie wiedziała. - Będę zaszczycony - odparł i gdy wyciągnęła smukłą dłoń, niemalże od razu ją pochwycił, prowadząc na swoje ramię, tak aby mogła teraz w nim odnaleźć swojego przewodnika.
- Ależ skąd, wybaczy mi lady ten niezbyt trafiony żart - zreflektował się zaraz i chociaż tego nie mogła wiedzieć, to jego policzki trochę bardziej się zaczerwieniły pod rozsypanymi chaotycznie piegami. Postawił kilka pierwszych kroków, nadając ich spacerowy raczej niezbyt pośpieszny rytm. - A, jeżeli oczywiście chciałaby się tym ze mną lady podzielić, gdzie błądzą te myśli? Czasem, aby je odnaleźć wystarczy wypowiedzieć je na głos - odparł po chwili zawahania. Czuł się w jej towarzystwie komfortowo i miał nadzieje, że jest to uczucie obustronne, ale nie chciał też przekroczyć pewnej granicy, która istniała w każdej mniej lub bardziej zażyłej relacji. A kierowała nim jedynie szczera chęć pomocy Delilah, którą faktycznie coś trapiło. W tych czasach człowiek nie powinien zostawać ze swoimi problemami sam. Co prawda mógł podejrzewać, że to wojna wpuściła niepokój do myśli i serca lady Delilah, jednakże milczał, oczekując na reakcję z jej strony. Nie miał zamiaru naciskać.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Smocze zakątki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach