Wydarzenia


Ekipa forum
Jadeitowy salon
AutorWiadomość
Jadeitowy salon [odnośnik]12.03.20 14:41
First topic message reminder :

Jadeitowy salon

Bogato zdobiony salon, w którym zwykle przyjmuje się gości, choć świetnie sprawdza się także na kameralne spotkania w rodzinnym gronie. Wszystkie odcienie znajdujących się wewnątrz barw idealnie ze sobą współgrają, aczkolwiek ciężko przebywać w tym miejscu na dłużej. Intensywność panującej wszechobecnie zieleni może wydać się męcząca dla nieprawionego odwiedzającego. Greengrassowie natomiast uwielbiają eksponować w nim bogactwo złota, wspaniałych obrazów oraz drogich dywanów. Najpiękniej jest tu wieczorem, gdy wokół unosi się zapach sosnowego drewna palonego w kominku, natomiast kolory nie rażą tak w oczy. Krzesła niekoniecznie są wygodne, ale sofy nadrabiają te braki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadeitowy salon - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jadeitowy salon [odnośnik]27.03.22 18:31
Och, jakże cudowna była jej reakcja. Taka czysta i wymowna, bezkompromisowa, ale zupełnie spodziewana, zupełnie w stylu, do którego Neala zdążyła przyzwyczaić swą starszą kuzynkę. I w pewnym sensie zapewnienie, że dalej będzie trzymać ich w swych myślach, rozgrzało serce lady Greengrass do tego stopnia, że świadomie musiała powstrzymać się od wybijającego się z jej mimiki i gestów rozczulenia. Nela była już bowiem w tym wieku, w którym każde próby przypominania jej o wieku jeszcze przecież niedorosłym, kończyć się mogło stwierdzeniem, że jest już przecież dorosła, a na pewno nie była już dzieckiem. Och, powrócić do tamtych czasów, gdy wszystko było takie inne, wybuchowe i spokojne jednocześnie, gdy status jeszcze—nie—dorosłego mógł być największą bolączką rodzinnych relacji...
— Nie wywracaj oczami, bo ci jeszcze tak zostanie — zwróciła jej uwagę ze śmiechem, bowiem każda próba dalszej dyskusji mogła przerodzić się w wyścigi na tę logikę właśnie. Mare oczywiście uwielbiałaby droczyć się z kuzynką jeszcze trochę, gdyby tylko nie rozmawiały o następstwach zbrodniczego ataku, o wojnie pukającej im do drzwi. Nela była przecież jeszcze tak młoda, serce miała z kryształu, to naturalne, że się martwiła, ale dla niej życie dopiero się rozpoczynało i marnowanie go na zamartwianie się losem dorosłych było w ocenie Mare jednocześnie czymś pięknym, szlachetnym, godnym pochwały, ale także marnowaniem młodości. Ostatecznie każdy pragnął bezpieczeństwa — gdyby Greengrassom coś się zdarzyło, a Neala byłaby wtedy z nimi — stałaby się ich priorytetem. Oni sobie poradzą, tak jak poradzili sobie na początku XVI wieku, wchodząc w dziedzictwo Alesgoodów i stając się najmłodszym rodem wśród arystokracji Magicznej Wielkiej Brytanii. Motyl nie był największym stworzeniem, nie wzbudzał powszechnie strachu, lecz trzepot jego skrzydeł zdolny był wywołać huragan na drugim końcu globu.
Uśmiechnęła się szerzej, gdy Nela, pod wpływem historii o niewygodnych krzesłach, zmieniła swoje miejsce. Teraz gdy siedziały bliżej siebie, mogły zjeść wspólnie posiłek i od razu przejść do rzeczy. Plany, które kwitły pod dwiema kronami ognistorudych włosów były bowiem wielkie i doniosłe. Na miarę tych właśnie czasów.
— Zaleta i wada — wydęła lekko usta w zamyśleniu, nie zdając sobie teraz sprawy, że podświadomie imitowała podobną reakcję Neali. Kilkukrotnie zastukała samym czubkiem różdżki w jeden fragment omawianego teraz przez nie szlaku, po czym wyprostowała się nieco, ściągając łopatki do środka pleców. — Ale ostatecznie Devon, przynajmniej w moim odczuciu, jest w na tyle dobrym położeniu geograficznym, że nie graniczy z nikim, kto mógłby chcieć wam aktywnie zaszkodzić. Może regularne patrole załatwiłyby sprawę? — u nas się sprawdzają, pragnęła dodać, ale ród Greengrass mógł dysponować nie tylko swymi siłami, ale także wsparciem wykwalifikowanych grup smokologów, których znajomość terenu w podobnych warunkach była na wagę złota.
Słuchała dalszych słów Neali, podążając wzrokiem za wskazanymi przez nią kierunkami. Kilkukrotnie kiwnęła głową na tak, dając sygnał kuzynce, że miała rację i jej propozycje były jak najbardziej słuszne.
— Ród Parkinson, jeżeli wierzyć plotkom, znajduje się obecnie w podobnej sytuacji co my w końcu zeszłego roku — odezwała się jeszcze, wznosząc spojrzenie na Nealę. Zastanawiała się, czy kuzynka mogła również słyszeć takie doniesienia, jednakże Mare zwracała uwagę na wszystkie wieści z szeroko pojętej okolicy, odkąd zaczęło robić się niebezpiecznie. — Większość ich poddanych dalej wspiera Londyn, ale jest też istotna grupa, która tego nie robi. Warto byłoby zadbać i o nich. Zrobiłabym to sama, gdyby nie to, że muszę w pierwszej kolejności zadbać o mój lud — krótkie, choć przepełnione bólem westchnienie uciekło z ust Mare, gdy opuściła nieco głowę, pozwalając poruszyć się dwóm kręconym kosmykom włosów, które okalały jej twarz. Przez kolejne chwile studiowała mapę, aż wreszcie przeszły do kolejnego punktu, do Cheshire oddzielającego Derbyshire od Lancashire.
— Ale ciężko jest powiedzieć coś podobnego o Cheshire. Ród Rowle zawsze był agresywnie nastawiony do kogokolwiek z zewnątrz, nigdy nie darzyliśmy się sympatią. Chociaż jest to najkrótsza droga, może się okazać zbyt niebezpieczna... — przeciągnęła ostatnią sylabę, zanim przysunęła jedną połówkę maślanej bułeczki i nie wgryzła się w nią. Jadła przez kilka milczących chwil, póki nie wytarła dłoni w ozdobną serwetkę i znów nie chwyciła różdżki. Tym razem zaprowadziła ją nieco na wschód od wskazanych przez Nelę ziem, wskazując na ziemie zachodniego Yorku. — Ale York może dzielić sentymenty Gloucestershire i Worcestershire. Carrowowie zbliżają się do naszych granic wyłącznie na polowania, poza tym są raczej sennymi sąsiadami. Ryzyko dalej istnieje, ale myślę, że jest znacznie mniejsze. Jak myślisz, Nelu?
Pytanie zawisło między nimi, bowiem Mare zdołała dostrzec skrępowanie, które przebijało się przez sylwetkę kuzynki i pragnęła ją z niego wytrącić. Była mądrą, młodą damą, były w żeńskim towarzystwie i mogła zabierać głos bez nadmiernego wstydu. Wiele dało się jej wybaczyć, chociażby ze względu na wiek, ale i Mare z każdym dniem od napaści na Staffordshire musiała wchodzić w buty dla arystokratki nietypowe, przedkładając rozum, logikę i taktyczne planowanie nad załamywanie rąk i strumienie łez. Faktyczną pomoc nad załamywanie rąk w wygodzie jadeitowego salonu.
— Och — uniosła brwi ku górze zdziwiona, ale na pewno zadowolona. Ostrożnie odebrała notatnik Neali w obie dłonie, poświęcając kolejne kilka chwil na przeanalizowanie zapisków. Przypominało jej to o leżących w gabinecie wypożyczonych księgach rachunkowych zajazdu "Pod Gruszą" i raportami, które regularnie dostawała od budowniczych z Doliny Downs Bank. Ostatecznie cały czas rozwijała się w dziedzinie ekonomii, pamiętając prowadzone przez siebie samą rachunki stypendialne. Czytanie z tych danych nie stanowiło więc dla niej problemu, na co najlepiej wskazywał szeroki, rozciągający się na jej wargach uśmiech. — To wspaniałe dane, Nelu. Możemy z nich wiele wywnioskować i w pewnym sensie również przewidzieć tempo rozwoju portu. Plymouth to ważne miejsce na mapie Devon, a wsparcie portu i jego zarządców mogłoby sprawić, że przekazaliby wieść dalej, do swych kupców i armatorów. Mogę polecić ci pewnego specjalistę od morskiego handlu, będzie miał więcej do powiedzenia ode mnie, ale to niezwykle miły człowiek, nie zawiedziesz się na nim — Roley Wellers, z którym miała okazję prowadzić negocjacje budowlane chwalił się przecież wieloletnią ekspertyzą w tej dziedzinie. Przekazała notatnik Neli, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco. — Nie bądź dla siebie tak surowa. Widzę przecież, że coś cię trapi. Jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, nie będę wnikać, ale jeżeli pragniesz wydusić to z siebie, obiecuję, że będzie to naszą tajemnicą i nigdy nie wyjdzie poza ściany tego pokoju.


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]28.03.22 2:35
Nie mogłam przecież zareagować inaczej. To była prośba nie do zrealizowania w ogóle i ani trochę, żeby wziąć i przestać się martwić o kogoś, kto bliski był twemu sercu. Musiałam więc to odpowiednio Mare wytłumaczać, a jakby chciała się ze mną kłócić, to tłumaczyłabym jej to tak długo, aż w końcu nie zgodziłaby się, że po mojemu jest odpowiednio. Mimowolnie wywróciłam jeszcze raz oczami na tą uwagę, żeby oczami nie wywracać. Zaraz jednak rozciągnęłam swoje usta w uśmiechu zmieniając szybko miejsce po tej historii o niewygodnych fotelach. Nie chciałam na takich siedzieć, jak miałam jakiś wybór, chociaż nie zauważyłam, żeby jakieś nad wyraz niewygodne były. Może to prawda nie była całkowita, ale lepiej było podjąć kroki zawczasu, niż potem się martwić obolałym siedziskiem, prawda? Prawda.
Potknęłam krótko głową na tą wadę i zaletę całą. Słuchając słów, które wypowiadała. Devon rzeczywiście nie graniczyło z nikim, kto mógłby otwarcie przejść do ataków na nie. Z jednej strony mieliśmy Kornwalie z drugiej Somerset i Dorset. Wszystkie były nam przyjazne. Ale nie dlatego zaczęłam tą rozmowę. Unisołam trochę brwi na wypowiedziane przez Mare słowa. - Chyba wuja już je zorganizował, ale nie wszystko da się… zabezpieczyć zawsze. Wiesz, ludzie się zmieniają. Są inni, niż pan Theodor. Pewnie kuzyn Elroy ci mówił o tym, co działo się w Wellswood. - nadmieniałam, bo byłam pewna, że Mare wiedziała o wszystkim co tam zaszło. Pani Lande została wyrzucona ze swojego własnego domu. Tak odpłacono jej za dobroć którą okazała. Na całe szczę - miałam nadzieję - nie zamknęła całkiem swojego serca na innych. Po to były te działania moje wszystkie. Może nie znaczące i może małe, ale chciałam żeby wszyscy pamiętali, że gdzie zgoda, tam i zwycięstwo. Mówiłam dalej, nie do końca pewna, czy powinnam się w ogóle wychylać z własnymi myślami gdzieś dalej. Kto by mnie chciał słuchać? Zastanawiałam się ciągle. Ale Mare słuchała teraz, prawda? Może jednak, nie mówiłam tak źle wcale. Wysłuchałam uwagi o Gloucestershire. To fakt, a sam ród który tam panował chyba też nigdy nie był takim… zabrakło mi słowa. Tylko jak w ogóle można było zadziałać w całym hrabstwie o które dbał ktoś inny? Nie miałam pojęcia, na tym nie znałam się wcale. Przesunęłam wzrok w kierunku przesmyku który pokazałam sama Mare, na pewno już o tym myśleli. Pewnie gadałam rzeczy, które już dawno były przedyskutowane. Mimo to, byłam jej wdzięczna, że kontynuuje ze mną rozmowę, chociaż nie musiała wcale. Mogła mi powiedzieć, że to nie zajęcie dla dziewczyn w moim wieku. Że powinnam zająć się haftowaniem, czy jakąś inną robótką i siedzieć w domu. Zadane pytanie zaskoczyło mnie trochę. Co ja myślałam? Wyprostowałam się trochę marszcząc brwi. Zastanowiłam, biorąc wdech w płuca. - Mama zawsze mówiła, że los śmiałym sprzyja. Ale mogę tylko teoretycznie patrzeć. Na taktyce i walce to Brendan się zna. Z mapy łatwiej jest spróbować wziąć tylko kawałek z Chesire. Ale z Twoich słów wynika, że próbowa przejęcia tych terenów tu. - wskazałam palcem odcinek bardziej okrężny leżący już na ziemiach Yorku - w samym wykonaniu jest łatwiejszy? Chociaż czy przejmowanie ziem w ogóle jest łatwe? - zapytałam wydymając trochę usta. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nigdy nie czułam się żadnym władcą ziem. Zawsze żyliśmy z ludźmi w Devon jak równy z równym. Te ziemie nie były nasze, należały do wszystkich, którzy uznawali je za dom swój. Tak myślałam, dokładnie tak, jak powiedziałam w Devon. Uniosłam dwie ręce żeby dłońmi potrzeć o boki głowy. - Okropnie to skomplikowane. - przyznałam odchylając się na sofie. - Nie rozumiem, Mare. Dlaczego musismy walczyć o to. O to, które życie jest więcej warte. O to kto ma decydować czy komuś oddychać tym samym powietrzem wolno. To tak strasznie… trywialne. - ostatnie słowo wypadło ze zdenerwowaną manierą. Opadłam na oparcie. - Nie musisz odpowiadać. To po prostu strasznie… frustrujące. - mruknęłam spoglądając na sufit salonu. To, że tak niewiele mogłam zrobić. To, że zamiast doceniać różnice, korzystać z nich i się na nich uczyć, niektórzy zwyczajnie woleli je zabić. Jakby bycie innym, czymś złym było całkiem. Uniosłam dłonie i uderzyłam się w policzki podnosząc się do pionu. Przechodząc do działania dalej, podając Mare notatki. Trochę zapominając, że w tym notatniku mam też wszystko inne, ale nie zakładałam, że Mare weźmie i zajrzy gdzieś dalej. - Myślisz, że będzie chciał porozmawiać ze mną - w sensie, że weźmie mnie na poważnie? Może… nie powinnam próbować sama. - zawahałam się trochę gdzieś pomiędzy potrzebą działania i tym, że byłam nieletnia i mała. Nikt nie brał mnie na poważnie. Szybciej mogłam być maskotką niż kimś kto coś rzeczywiście zdziałać może. Ale to kolejne słowa sprawiły, ze rozwarłam w zaskoczeniu usta. Tak wyglądałam? Jakby coś mnie trapiło? Zmarszczyłam brwi zamykając usta. Podniosłam się gwałtownie odkładając na stolik notatnik. Zaczęłam spacer po salonie, splatając dłonie na piersi. Zrobiłam jego jedną długość, zwróciłam na pięcie by w końcu zatrzymać się przed Mare. Tupnęłam lekko kilka razy prawą nogą jakby zastanawiając się czy coś powiedzieć, czy nie mówić nic wcale. - Mężczyźni są bez sensu, Mare! - powiedziałam w końcu z pretensją rozkładając na boki dłonie. - Dobrze, że mi Sheila wytłumaczyła już wcześniej, jak to sercem lubią brać i się bawić, to ostrożna jestem. I postanowiłam wiesz? Nie zakocham się, nigdy, przenigdy, bo zakochiwanie się do niczego nie jest potrzebne. I wiśnie. Wiśnie też są bez sensu! Kwaśne strasznie. - wykrzywiłam usta w niezadowoleniu oddychając ciężko opadając na ten fotel który wygodny miał nie być wcale. - I przeznaczenie razem z losem uwzięły się na mnie. Rozrywkę sobie robią ze mnie wredną. - uniosłam rękę i oparłam ją na czole. - Zawsze wychodzę w oczach innych marnie, a ziemia nie rozstępuje się by mnie pochłonąć ani trochę. - pożaliłam się wyrzucając z siebie większość moich problemów. Znaczy właściwie to nawet nie była większość, bo nie powiedziałam nic ani o Walterze, ani o Leonie. Ale nieważne. - Ale nie martw się o mnie, poradzę sobie. - powiedziałam jeszcze, nie ruszając się jednak z fotela.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]01.04.22 17:27
Młodości, ty nad poziomy wylatuj, szepnęłaby Mare, gdyby tylko mogła posłyszeć myśli kłębiące się pod rudością pokrywającą głowę Neali. Kuzynka była naprawdę uroczym dziewczęciem, choć w oczach lady Greengrass tak samo rozczulająco uroczym, co też skrajnie nietypowym. Z własnego doświadczenia wiedziała, że arystokratki w tym wieku były albo rozpuszczonymi pannicami, albo skromnymi dziewczętami skupiającymi się przede wszystkim na prezencji odpowiedniej dla ich wcześniejszego wychowania. Nela do większości kwestii zaprzątających jej głowę podchodziła z kolei skrajnie bezkompromisowo. Jeżeli istniał jakiś problem, należało go rozwiązać — to podejście było zrozumiałe i oczywiście cenione, lecz zacięcie, z jakim się za to zabierała, wznosiło kąciki ust starszej kuzynki w rozczulonym uśmiechu. Och, oby myślała, że wszystko da się załatwić samą determinacją i szczerymi chęciami jak najdłużej. Mare nie chciała być tą, której przyjdzie kiedyś wyprowadzać ją z błędu.
— Tak, Elroy wspominał mi o tym... — zagryzła lekko wnętrze policzka, pogrążając się w zamyśleniu. Słyszała o tym, że Wellswood padło ofiarą swej własnej dobroci i szczerze powiedziawszy, pierwsze tego typu doniesienia nie brzmiały jak coś, co mogło być prawdziwe. Nie gdy Weaseleyowie poświęcali wszystko, gdy wszystkim dzielili się ze swym ludem, do tego stopnia, że niektórzy twierdzili, że nie było już nawet różnicy pomiędzy tymi, co nosili nazwisko Weasley, a każdym innym mieszkańcem Devon. — I widzisz, nie miałam ci jeszcze okazji pogratulować opanowania sytuacji. Tam, w Wellswood i w domu Uriena. Przed tobą świetlana przyszłość, Nelu. Jestem tego pewna — pozytywne zapewnienie o słuszności podejmowanych przez nią kroków mogło wpłynąć wyłącznie dobrze na przyszłe planowania i realizacje. Mare dawno wyszła z wieku, w którym jej główną motywacją były pochwały, ale wciąż lubiła ich słuchać, upewniać się w tym, że podejmowane przez nią działania miały sens. Neala zasługiwała na wsparcie podobne, ale mocniejsze, chociażby dlatego, że wciąż jeszcze dorastała, potrzebowała odpowiednich wzorców, nawet jeżeli mogły ją odrobinę rozpuścić. Nie wierzyła zresztą, że pod opieką wujka i cioci jakiekolwiek rozpuszczenie jej groziło. Nie pod ich opieką i czułym, czujnym okiem Brendana.
Brendana, którego wspomnienie przywołało na lico Mare niemal niespotykany, szczęśliwy, choć naznaczony melancholią uśmiech. Ile czasu minęło, gdy otrzymali od siebie ostatnie listy? Co się z nim działo? Musiał być zajęty, zupełnie zajęty, tak chciała myśleć, nie dopuszczając do siebie myśli, że mógł być w niebezpieczeństwie. A może powinna? Może powinna podążyć za głosem serca, podnieść alarm, choćby nieuzasadniony? Co jeżeli potrzebował jej pomocy? Chyba to wygodna myśl — sądzić, że tak właśnie było, że i on za nią tęsknił, gdziekolwiek był. Znacznie trudniej było trzymać się ustalonych ram, pamiętać, że był przecież o wiele bardziej zdolny pomóc sobie sam, niż składać swój los w ręce damy nawet o najczystszym sercu i najszlachetniejszych względem niego zamiarach. Co, jeżeli jej nagła reakcja mogłaby rozbić w gruz wszelkie jego starania, spowodować, że właśnie przez to znajdzie się w niebezpieczeństwie?
Ukłucie po prawej stronie żeber nie należało do przyjemnych, ale wybudziło ją z krótkotrwałego zanurzenia pod powierzchnię myśli.
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, mężom przystało w milczeniu się zbroić. — to zdanie powtarzała zawsze, gdy na szali stawiano życie mężczyzn bliskich jej sercu. Męża, jego braci, Archibalda, Roratio, całej niezliczonej rzeszy kuzynów i przyjaciół. To zdanie dodawało otuchy, stawiało w perspektywie porywy gryfońskiego serca, które przecież rwało się przed samą Mare, byle tylko pomóc, byle być potrzebną, byle choć odrobinę ulżyć w cierpieniu. I z cierpliwością przełykać kolejne gorzkie pigułki skondensowanej pokory.
— Polityka nigdy nie jest łatwa — przyznała wreszcie, wciąż z nutką rozczarowanej boleści, jakby nie mogła wyzbyć się jej przez nawet tak krótką wzmiankę o Brendanie. Gdzie teraz był? On, Elroy, Archie, Rory, Isaiah, najmłodszy z braci Greengrass? Okrutna to matula wojna, co swe dzieci wystawia do śmierci. — A wiesz, czemu tak się dzieje? Bo polityką nie rządzi serce, a kalkulacja. To, co my uznajemy za dobre i sprawiedliwe, przez kogoś zza miedzy może zostać uznane za pomysł zupełnie niedopuszczalny. I dlatego nierozsądnie jest poruszać się drogą przez Cheshire, choćby była krótsza niż ta prowadząca przez York — starała się brzmieć jak najbardziej neutralnie, choć widać było, że emocje Neali udzielają się także jej — co prawda w mniejszym stopniu, przede wszystkim nakrywając ją całą cienkim welonem melancholii, która była efektem pogodzenia się z aktualnym stanem rzeczy. Tym, że na dyskusje czas minął w momencie, w którym na żyzne ziemie Staffordshire spadła pierwsza kropla krwi.
Sama wyprostowała się na swoim miejscu, nie odrywając wzroku od wyjątkowo emocjonalnej reakcji Neali. Gdy ta zasiadła na jednej z kanap, Mare wzniosła się ostrożnie, przestąpiła kilka dzielących ją od niej kroków, a kilka sekund później obejmowała już młodszą kuzynkę, na tyle pewnie, ciepło i wygodnie, na ile pozwalały im zajęte przez siebie pozy.
— Oczywiście, że jest frustrujące. Ale walczymy właśnie po to, by nie być częścią milczącej większości. Sprzeciw wobec woli silniejszego to największa forma odwagi, wiesz? Nie zawsze musi być duży i spektakularny. Nie wierzę, że da się kogoś przymusić do bohaterstwa, dlatego nie chcę być surowa dla tych, którzy na sprzeciw nie mają siły. Sama widziałaś tylu ludzi, którzy byli wobec tego wszystkiego bezradni, czyż nie? — jedna z jej dłoni wzniosła się wyżej, by głaskać uspokajająco włosy kuzynki. Nie wiedziała tylko, kto tego bardziej potrzebował. Czy Neala, czy ona sama? — Naszym zadaniem jest dbać o to, by nigdy nie mieli wątpliwości, że dobre serce warte jest więcej niż wszystkie galeony, niż całe złoto świata. Musimy być głosem tych, których teraz pragnie się uciszyć. Pomocną dłonią sięgającą tam, gdzie trwoga nie pozwala sięgnąć innym. Myśl o tym, proszę, w ten sposób. Wojna jest okrutna, oczywiście. Jest męcząca i wyniszczająca, ale naszym obowiązkiem, naszą tradycją jest dbanie o wszystkich, którzy tego potrzebują. Gdy o to poproszą i gdy duma wiąże im usta.
Odsunęła się odrobinę od kuzynki, pragnąc zajrzeć w jej jasne oczy, odnaleźć w nich choć jedną iskierkę zrozumienia. Gdy przypatrywała się dorastaniu Neli, za każdym razem ogarniała ją milcząca złość. Na wszystkich, przez których nie mogła liczyć na prawdziwie beztroskie dzieciństwo i dorastanie, przez których została zmuszona do noszenia ciężaru zbyt wielkiego jak na wiek, nawet jeżeli dawała sobie z nim radę zaskakująco dobrze. I choć przeszłości Neali i jej rówieśników nie dało się już odratować, można było próbować ochronić przed podobnym losem młodsze dzieci. Nie pozwoli, by jej córka, by dzieci Archibalda wzrastały w tak podłym świecie.
— Myślę, że większym problemem będzie nie tyle twój wiek, co fakt, że nie jesteś chłopcem — przyznała wreszcie, wzdychając cicho, ale pozwalając sobie na drobny uśmiech. Wiedziała, jak brzmią jej słowa i z czym się wiążą, ale nie chciała dawać młodej Weasley fałszywej nadziei. — Najlepiej będzie, gdy wybierzesz się tam z wujem. Powinnaś nauczyć się od niego tego, jak prowadzi się podobne rozmowy. Tutaj, w Derby z początku niewiele osób brało mnie na poważnie i dalej większość ma problem ze zrozumieniem, że mam swoje zdanie i zainteresowania. Szczęśliwie Elroy jest moim ogromnym wsparciem, a wtedy wystarczy tylko, że stoi gdzieś w obok, nawet za moimi plecami i nagle nawet krnąbrni budowniczy chcą ze mną rozmawiać — przytknęła opuszki palców do jasnych ust w momencie, gdy pozwoliła sobie na krótki chcichot. Tak, teraz mogła spoglądać na wydarzenia z Portland z niewielkiej, ale jednak perspektywy. Gdyby nie Elroy, możliwe, że jej samej nie udałoby się wywrzeć odpowiedniego wpływu na okupujących most bandytów.
Wymieniły się. Gdy Mare na powrót zasiadła na kanapie, Neala podniosła się i rozpoczęła swój spacer. Znów nieco chaotyczny, aż serce kuzynki zacisnęło się nagle w przepełnionej strachem antycypacji. Cóż mogło aż tak na nią wpłynąć, jeżeli — na osiemdziesiąt procent — nie była to wojna?
Chłopcy, oczywiście.
Ileż energii musiała włożyć w opanowanie swej mimiki! I choć w sercu Neali rozgrywał się prawdziwy, młodzieńczy dramat, doświadczona już na polu miłosnym Mare musiała powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu. Nie chciała przecież bagatelizować jej problemów, wierzyła szczerze, że zranienie — jakiekolwiek zranienie — bolało Nelę szczerze tak mocno, że doprowadziło do takiego wybuchu i odważnych deklaracji. Deklaracji, które słyszała też w dzielonym z równieśniczkami dormitorium od piątego roku wzwyż, bo to wtedy zamiast rozprawiać przede wszystkim o pracy domowej, przeszły do długich rozmów o chłopcach, którzy brali i bawili się sercami niewinnych dziewcząt. Okropieństwo.
Pozwoliła jej mówić tyle, ile chciała. Nie przerwywała, nie poruszyła się nawet, wodząc za nią spojrzeniem przepełnionym przede wszystkim troską. Do czasu, aż ta opadła wreszcie na fotel i oznajmiła, że ma się nie martwić.
— Muszę. A jeśli nie muszę - to mogę. A jak mogę, to będę — odpowiedziała jej własnymi słowami, pozwalając sobie na drobny, przepełniony satysfakcją uśmiech. Tak właśnie wygląda dorosłe życie, Nelu. Wiele jest osób, które prędko wykorzystają twe słowa przeciw tobie. — Póki co jednak dam ci jedną radę. Nigdy nie zakładaj czegoś na pewno. Nawet, jeżeli serce twoje stałe jest w swych zamiarach, są takie rzeczy, których nie możemy kontrolować. A jeżeli jakiś chłopiec faktycznie postanowił bawić się twym sercem, wybacz mi taką bezpośredniość, ale... Jest niezbyt lotny. To nawet lepiej, że stało się tak prędko — i w manierze, którą Neala mogła bardzo dobrze znać po przynajmniej jednej rozmowie z Archibaldem, Mare wychyliła tułów do przodu, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu. — Bo to było prędkie, czyż nie? I powiedz mi, znam tego... Kawalera? — nie wierzyła, że Roratio był zdolny do podobnego braku rozsądku, ale wolała się upewnić. Na wszelki wypadek.


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]03.04.22 21:11
Zmilkłam na chwilę, kiedy Mare przyznała, że Elroy w istocie o wszystkim jej powiedział. Mimo wszystko nie dawało mi to spokoju nadal, mimo, że już po wszystkim teoretycznie było. Teoretycznie, no właśnie. Uniosłam spojrzenie, kiedy odezwała się na nią. Gratulacje? Właściwie za co. Zmarszczyłam brwi trochę, wzruszając zaraz ramionami. - Sama nie zrobiłabym niczego. - bo taka była prawda. Sama nie byłam w stanie i to frustrowało też. Nie zgodziłam się więc z nią. Świetlana przyszłość? Ja sama miałam co do tego wiele wątpliwości. Ludzie już wiedzieli co chcą robić, gdy byli w moim wieku, a ja nadal, mimo wszystko nie mogłam się zdecydować w którą stronę iść dalej powinnam. Czy jakaś, jedna w ogóle była dla mnie odpowiednia? - Mam nadzieję, że uwierzyli mi choć trochę. - powiedziałam więc odwracając spojrzenie na bok. Przygryzłam dolną wargę splatając dłonie ze sobą. - Że nie zwątpią, że pomagać warto. - wyjaśniłam jeszcze, bo pamiętałam list pani Lande, która pod wątpliwość poddawała to, czy powinna w ogóle wyciągać pomocną dłonie. Powinna, każdy powinien. Być dobrym nie było łatwo, wiedziałam dobrze. Ale bycie złym, nieczułym było jedynie pójściem na łatwiznę. Wyrzeknięciem się tego, co było trudne. Zachłyśnięcie się swoim własnym egoizmem. To były miłe słowa, te które mówiła Mare. Ale ja nadal uważałam, że nie byłam gotowa by móc zadziałać kiedy była konieczność. Niegotowa. Właśnie taka się czułam i nie sądziłam, że ten stan zmieni się prędko.
To miłe było, naprawdę, że Mare postanowiła mnie wysłuchać i podjąć ze mną rozmowę nie jak z dzieckiem, a dorosłym prawie. Nie lubiłam, kiedy traktowało się mnie jak nierozumne dziecko. Wiedziałam, miałam świadomość tego, że jeszcze dużo nie wiem i dużo jeszcze jest przede mną. Ale myśleć potrafiłam. Przyjmować słowa które ktoś wypowiadał ku mnie, przyswajać wiedzę i w miarę logicznie wnioski rozpatrywać. Oczywiście, że to nie moja rola była, by brać się rzeczy, których nie znałam wcale, ale mogłam chociaż powiedzieć, jak sprawa przedstawia się w moich myślach. Bo myślałam dużo o tym wszystkim zwyczajnie dlatego, że inaczej nie umiałam. Chciałam jakoś pomóc, choć nadal tak niewiele wiedziałam. Jeszcze mniej rozumiałam, jak się okazywało właśnie przy tym stole. Wszystko było skomplikowane bardziej, niż chciałabym to przyznać. Od samego myślenia mocniej i bardziej głowa aż zaczynała boleć. Nie, miała rację. Polityka nie była łatwa. Ani trochę. Przesunęłam na nią spojrzenie, odrywając ją od rozłożonej na stole mapy. Pokręciłam przecząco głową na zadane pytanie. A otrzymując odpowiedź, rozszerzyłam lekko oczy. Tak prosta a właściwie prawda. Polityką rządziła jedynie czysta kalkulacja. Bilans zysków i strat. Nic więcej. To wszystko wprawiało mnie w jeszcze większą frustrację. Wypuściłam powietrze z ust potakując głową. - Zapamiętam. - obiecałam Mare, spokojniej niż przed chwilą, ale emocje we mnie nadal były mocne i wyraźne. Frustrowało mnie to, że na tak niewiele miałam i mogłam mieć wpływ naprawdę. Że nagle wszystko stawało się większe i wyraźne, a ja byłam mała. Mniejsza nawet niż wzrost mój cały.
- Widziałam. - zgodziłam się z nią pozostając nadal w objęciach Mare. - Strach potrafi być paraliżujący. - stwierdziłam jeszcze wypowiadając słowa w jej włosy. Bo potrafił. Zatrzymać przed działaniem, wstrzymać serce rwące się do pomocy. Wojna wyciągała na wierzch najgorsze. A każdy patrzył na to, by przeżyć chociaż jeszcze trochę. Przymknęłam na chwilę oczy chłonąc ten gest, obecność. Rozluźniając się trochę, przypominając sobie mamę. - Pamiętam. - przyznałam krótko, bo to właśnie mówiłam w Wellswood. To, że dobro jest naszą bronią. Że teraz bardziej niż wcześniej pomagać sobie musimy i nieść tą pomoc ze sobą. Bo kiedy zwątpimy w siebie samych, kiedy zaczniemy podejrzewać się nawzajem, gdy pozwolimy umrzeć nadziei - wtedy na pewno przegramy. A ja nie zamierzałam przestać wierzyć w mojego brata i ludźmi, którzy są mu przyjaciółmi. Odsunęłam się jak i Mare, łapiąc jej spojrzenie ze swoim - widząc w nim zrozumienie do mojego jednakie. Uniosłam łagodnie kąciki ust do góry - nie martw się Mare. Ja nigdy nie zwątpię i nigdy nie zejdę ze złej drogi. Obiecałam coś Brendanowi, przyrzekłam i nie zamierzałam nigdy złamać wiążącej mnie przysięgi. Byłam teraz odpowiedzialna, nie tylko za swoje własne serce ale i za wszystkie sasanki świata.
Na kolejne słowa mina mi trochę zrzedła i nie byłam w stanie tego nawet ukryć. Nie mój wiek był problemem, tylko to, że urodziłam się jako kobieta? Naprawdę? Zacisnęłam usta wykrzywiając twarz w złości. Wiedziałam to od dawna, ale i tak za każdym razem denerwowało mnie to tak samo. Umysł miałam lotny. Jasne, że siły wcale właściwie, ale to nie zmieniało tego, że myśleć byłam w stanie tak jak chłopiec. A nawet lepiej czasem.
- No jasne, że to jest największy problem. - mruknęłam marszcząc nos w niezadowoleniu. - Ale dobrze, pójdę z wujem. - zgodziłam się unosząc trochę brodę. Skoro tak działał świat niech więc będzie. Kopać się z całym nie miałam jak. Poza tym, nie było na to czasu. Ale jeśli tego właśnie było trzeba, nie ma problemu, znajdę mężczyznę, co za mnie będzie pytał.
Ale potem Mare postanowiła wziąć i zmienić temat. Na te moje utrapienia całe. Powinnam język za zębami trzymać. Wiedziałam, że powinnam. Zrobiłam się zaraz czerwona cała, jak wszystko z siebie wyrzuciłam, na fotel opadając w moim własnym wielkim dramacie oddychając ciężko. Kiedy odezwała się uniosłam lekko rękę, odsłaniając oczy i przechyliłam głowę, żeby spojrzeć na nią marszcząc brwi trochę.
- Nienawidzę chyba być taka mądra, znów swoimi własnymi słowami obrywam. - zapowietrzyłam się naburmuszając trochę w widocznym niezadowoleniu, że znów mi to ktoś robił. Tak to nie powinno działać, że moje własne słowa przeciw mnie samej się stosowało. Bo nawet nie było argumentów, by na nie odpowiadać, bo wiedziałam dobrze, jak je formułowałam, że argument żaden tu nie przejdzie i logicznym się nie wyda. Słuchałam tej rady marszcząc brwi jeszcze mocniej. Nic nie rozumiała kompletnie, ja to zrozumiałam, kiedy wychyliła się tak samo jak Archie to robił. Jakie prędkie. Że niby stało się co? Nic się nie stało. Nie miałam pojęcia o czym ona mówiła. A to pytanie o kawalera tylko jeszcze mocniej ogień roznieciło. Poderwałam się więc znów.
- Kawalera. Kawalera?! - uniosłam głos spoglądając na nią z góry. - Jednego?! - zapiałam dalej z niedowierzaniem w głosie. - Nie, nie, nie, Mare. Oni wszyscy powariowali. Bez żadnego wyjątku. Razem z ciotką Ollivander która już rok temu na swaty mnie z Titusem brała podstępem. - wzięłam wdech w płuca, potężny haust, żeby nie zapomnieć, że oddychać muszę. - Nic się prędko nie stało Mare, bo ja w porę wiedziałam, że słuchać ich nie ma w ogóle po co. - zapewniłam, ale złość nadal była widoczna we mnie. - Człowiek idzie na potańcówkę i nagle pada Ci taki na kolano! Potem nagle biją się wszyscy i nikt nie wie dokładnie po co, ani dlaczego. Kolejny uznaje, że to super pomysł jest zaraz po tańcu kraść pocałunek. A jeszcze następny do wniosku dochodzi, że zainteresowana jesteś. I wystarczyłoby, prawda? - zapytałam Mare, tylko na chwilę przerywają, żeby wziąć kolejny wdech w płuca. - Ale nieeeeeee, bo po co skończyć, skoro rozkręcić można się dalej. I gadają, że ładna, o słońcach, księżycach i gwiazdach, jednocześnie wskazując że piękna, ale nie najpiękniejsza. No super. No świetnie. Naprawdę dziękuję. Że aż szpetna nie jestem tak całkiem, że w oczy nie kłuje! Przecież wiem jak wyglądam, lustro mam w domu i w ogóle. No gadać to potrafią. O tym jaka nie zmysłowa, jak piegi gwiazdy im przypominają i jak się chcą całować. A potem wychodzi, że to takie gadanie dla gadania, że zainteresowania to nie ma wcale, albo w ogóle żony mają, albo zaręczeni - to na całe szczęście bo tego i tak nie znoszę - są z jakąś biedną która pewnie nawet nie wie, co to za gamoń. Więc nie, ja szczerze i z całego serca uniżenie podziękuję. Nie będę w to bagno wchodzić i się w nim taplać. Mam ważniejsze rzeczy do robienia, niż szukanie tego… jak to go nazwałaś… kawalera. - tym razem nie usiadłam, tylko zaplotłam dłonie na piersi oburzona już całkiem. Potaknęłam głową jeszcze zaznaczając, że postawienie to jest mocne i silne.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]03.05.22 12:37
Czy to zaskoczenie na moment zasznurowało usta zazwyczaj gadatliwej, młodziutkiej kuzynce? Najpewniej tak, choć zmarszczenie brwi wcale nie przybliżyło Mare do właściwej w jej mniemaniu odpowiedzi. Całe piękno obcowania z Nealą polegało przede wszystkim na jej nieprzewidywalności. Ale momentami nawet ona pozwalała masce zsunąć się nieco. I bardzo dobrze — była przecież jeszcze tak młoda, nie powinna brać na swoje barki udawania przed całym światem, że wszystko było w porządku, gdy niekoniecznie było to zgodne z prawdą. Mare cieszyła się, że w pewien nieświadomy prawdopodobnie dla kuzynki sposób stworzyła dla niej bezpieczną przestrzeń. Na tym przede wszystkim jej zależało, a Weasley zasługiwała na odpowiedzialny i skuteczny system wsparcia, niezależnie czy w rodzinnym domu, pod opieką wuja i ciotki, czy też tutaj, na Grove Street 12 w Derby.
— Jednostki bardzo rzadko są w stanie osiągnąć coś wielkiego — odezwała się wreszcie, cicho i łagodnie, lecz starając się uniknąć patronizującego tonu. Pragnęła, by cała ich rozmowa przebiegła tak, jak powinna. Neala niedługo już, za kilka miesięcy, wejdzie w wiek uznawany przez magiczne społeczeństwo za dorosły, musiała być przygotowana na to, że po drugiej stronie od niańczenia i bagatelizowania jej pozycji ze względu na wiek, wcale nie musi być lepiej. Odebrała już dziś lekcję odnośnie roli płci, odnośnie sprawiedliwości. Teraz pora na kolejną. Oby i ta znalazła drogę do jej serca. — A jednoczyć ludzi też nie potrafi każdy. W chwili może ci się wydać, że nie robisz nic, albo że to, czym się zajmujesz, nie ma faktycznego przełożenia. Ale ludzie, Nelu, ludzie potrzebują wskazania. Potrzebują przywódców, którzy uporządkują ich zadania, nakierują energię tam, gdzie jest prawdziwie potrzebna — potrzebna była charyzma, przekonanie, że działało się w szczytnym celu, umiejętność dotarcia do nawet najbardziej zatwardziałych serc. Wydarzenia z Wellswood przekazane jej przez Elroya pokazywały jak na dłoni, że Neala odnajdywała się w tej roli. Nawet jeżeli działała tylko na podstawie swej intuicji, robiła to dobrze. Wyglądało na to, że miała do tego zacięcie, a przy odpowiednim poprowadzeniu także szansę na jeszcze większe sukcesy na tym polu. — Jest na świecie wiele rzeczy, których robić nam nie wypada, bo czyny te należą do domeny męskiej. Zwracanie się do ludu, sięgnięcie ku sercom, by wspomóc ich w trudzie, niesienie nadziei na całe szczęście do nich nie należy.
Przyjazny uśmiech raz jeszcze rozciągnął się po licu lady Mare, której dłonie spoczęły wreszcie — splecione — na podołku. Trzymała poprawną postawę, plecy proste, broda odrobinę wyżej ponad kąt prosty względem szyi. I choć postawa ta mogła ją dystansować, miała dystansować od tych, którzy podobnych manier nie zdążyli lub nie mieli okazji wykształtować, łagodne linie mimiki kobiety opowiadały zupełnie inną historię. Zapraszającą, akceptującą, cierpliwą. Nawet gdy poruszały się w nieprzyjemnym temacie. Nawet gdy ludzki strach, złamana duma i wisząca na włosku przyszłość wrzucone do jadeitowego salonu zagęstniały powietrze, którym miały dziś oddychać. Nie mogły jednak odwracać wzroku. Nie mogły zamknąć się w wygodnych i bezpiecznych murach Grove Street 12, nie mogły spoglądać wyłącznie tam, dokąd sięgał widok z okna Ottery St. Catchpole. Choć Neala była młoda, rozumiała tę lekcję lepiej, niż wielu starszych od niej szlachciców i szlachcianek. Mare nie chciała narzucać na nią pełnego ciężaru odpowiedzialności — ten wolała nieść samodzielnie, ostrożnie spoglądając, czy kuzynka radziła sobie z przeznaczoną dlań dolą. Odporność i siłę budowało się bowiem stopniowo. I choć młode serce pragnęło pewnie wyrwać się do działania, choć frustracja kuzynki wobec braku widocznych natychmiast efektów była dla Mare widoczna jak na dłoni, to właśnie jej odpowiedzialnością, odpowiedzialnością lady Greengrass było, by wskazać Neli kierunek, by nadać jej działaniom odpowiedniego tempa, w miarę realnych możliwości przeprowadzić przez kryzysy. Nela była jednak pojętną młodą damą, co pokazywała już teraz, rozumiejąc trudny temat różnicy płci.
Kiwnęła więc głową, potwierdzając, że pomysł pójścia do portu z wujem był pomysłem trafionym. Sama dość często korzystała — nawet z milczącego — autorytetu swego męża, by otwierał jej niedostępne drzwi, za którymi mogła już swobodnie działać. Miała nadzieję, że i Neli kiedyś się powiedzie. Dobry mąż to nie tylko mąż kochający. Dobry mąż pomagał swej żonie w rozłożeniu skrzydeł, osiągnięciu największego potencjału, dbał o swą wybrankę według swych najlepszych możliwości, co rusz wychodząc nawet poza to, co potrafił wcześniej. Miała szczęście, spotykając na swej drodze Elroya. On, szlachcic z kości i krwi, o sercu czystym i szlachetnym, nigdy nie zabraniał jej działania, a gdy miewał do niego jakieś wątpliwości — rozwiązywali je w klasycznej dla Greengrassów dyskusji albo Mare zapraszała go, by na własne oczy przekonał się o sensie danego działania. Neala zasługiwała na kogoś równie dobrego, za kilka lat, gdy i ona będzie gotowa do roli żony, ale...
Słowa, które wypłynęły potokiem z ust kuzynki, sprawiły, że serce lady Greengrass stanęło na kilka długich sekund.
— Nelu? — spytała cicho, ledwo odnajdując siły, by poza delikatnym wzniesieniem rudych brwi i kilkukrotnym mrugnięciem nie zmienić swej mimiki ani trochę. — Nelu, powoli — poprosiła, wznosząc jedną z dłoni do góry, prosząc kuzynkę o drobne wstrzymanie potoku. Prędkość wypowiadanych słów, natłok informacji, ich r o d z a j, złapały Mare zupełnie nieprzygotowaną, a przez to drżącą w szoku.
Titus, ciotka Ollivander, potańcówka, POCAŁUNEK, bitka, w tej kolejności?, piegi jak gwiazdy, znowu całowanie, żony?!, narzeczone?!
Klatka piersiowa wzniosła się do góry w głębokim wdechu, uniesiona dłoń sięgnęła po filiżankę z herbatą. Kilkanaście sekund ciszy poświęciła na powrót do spokoju, ciepły napój przyjemnie rozluźnił ciało. A gdy filiżanka raz jeszcze spotkała się ze spodkiem, Mare wychyliła się nieco do przodu, chcąc zajrzeć w błękit tęczówek kuzynki.
— Rozumiem, że to wszystko... O czym mówiłaś... To nie jeno Titus? — jeszcze tego by brakowało! — To jeszcze jakiś inny... Chłopiec? Chłopcy? Nelu, to, o czym mówisz... — nie zamierzała ukrywać zmartwionego tonu, lecz jego ściszenie było konieczne. Nie chciała, by ktokolwiek usłyszał coś więcej niż to, co już w emocjach wyrzuciła z siebie Weasley. — To bardzo poważne. Ich rodziny muszą wiedzieć, że synowie zachowują się w sposób nieakceptowalny — mówiła dalej, nieświadoma, że część z kawalerów nie nosi szlachetnych nazwisk. — Oni naruszyli twą godność, Nelu. I powinni ponieść za to konsekwencje — dodała, tym razem zupełnie poważnie. Myśli pomknęły prędko ku Peak District, ku mężowi. Spodziewała się, jak zareagowałby, gdyby w tej sytuacji znalazła się — Merlinie broń! — ich córka.
— Czy ktoś jeszcze o tym wie? — dopytała chwilę później, na powrót przejęta. To, w jaki sposób haniebne zachowanie zostanie przedstawione rodzicom i nestorom winowajców, stanowiło jedno. To, kto mógł wykorzystać te informacje przeciwko Neli to zupełnie inny, choć równie poważny problem.


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]30.06.22 22:58
Świat ostatnio nie był już tak przyjemny jak wcześniej. Choć, gdybym zechciała, postarała się trochę, mogłabym pozostać głucha na głosy, które docierały zewsząd. Mogłabym, ale nie tak zostałam wychowana przez wujostwo i Brendana. Brendan nie odwróciłby się od kogoś, kto potrzebował pomocy. Ja też nie zamierzałam, choć zrobić mogłam zdecydowanie mniej niż on.
- To średnie pocieszenie, Mare. - mruknęłam na jej słowa wzdychając lekko. Unosząc rękę, żeby odrzucić na plecy kilka kosmyków i podrapać się w nos marszcząc przy tym lekko brwi. Słuchałam jej kolejnych słów. Że ja niby potrafiłam? Uniosłam brwi a moja mina jasno wskazywała na to, że średnio jestem przekonana co do tego. To nadal było za mało. Jeden obiad, kilka słów. Ale tak czułam, to jedno wiedziałam, że coś musiało być zrobione, kiedy ktoś wątpić zaczynał, że pomoc ofiarować powinien. Musieliśmy sobie wierzyć i ufać. Choć jak powiedziałby pewnie niejeden - naiwne to było strasznie. Może i było. Może i ja byłam. Zmarszczyłam brwi mocniej jeszcze. - Szczerze wierzę, że kiedy stracimy swoją jedność, kiedy przestaniemy sobie ufać wtedy nic już nie będzie do zrobienia. - odpowiedziałam jej wypuszczając powietrze z ust. Zaciskając dłoń w pięść. - A jednak, nadal, chciałabym więcej móc zrobić. - bo chciałabym i nic nie potrafiłam na to poradzić. Wiedziałam że miałam szczęście, że miałam wokół siebie tylu ludzi, którzy byli w stanie mi pomóc - do których mogłam się zwrócić w razie problemów. Wielu nie miało takiego szczęścia. Może nie jadłam jakiś frykuśnych potraw. Ale nie zaznałam głodu, Brendan dbał żebym miała wszystko co było niezbędne, tak samo ciocia i wujek. A czy liczyło się więcej. Lubiłam naszą wolność, zadusiłabym się w świecie pełnym niepotrzebnych zasadach, fałszu i pozorów. Złotych sufitów, które zdawały się bardziej zimne niż najgorsza zima, która powoli zostawać miała za nami.
Westchnęłam przeciągle na kiwnięcie głową Mare w sprawie wujka. Oczywiście, że nie było to głupie, było jednak frustrujące. Jakby przez pryzmat tego, że byłam kobietą mniej byłam w stanie o świecie pojąć czy trudniej się w nim odnaleźć. Nie było tak, odbierałam odpowiednią edukację w niektórych aspektach wykraczając ponad program szkolny, zadbano o to, a ja sama pilnowałam i chętnie przyswajałam nowe rzeczy. Świat skrywał wiele tajemnic, które nadal stały przede mną.
Odrobinę wybuchałam, kiedy Mare z tym kawalerem zaczęła. Powariowali to nawet nie tylko chłopcy ostatnio, ale oni wszyscy chyba. Zmówili się, czy coś. Więc słowa wypadły same i tak leciały jedne za drugimi nie do powstrzymania. Ale no trudno. Tak już miałam, że jak mówić zaczęłam, to mówiłam aż nie powiedziałam tego, co do powiedzenia miałam. Kiedy skończyłam wiedziałam już, że przesadziłam - znów - że milczeć lepiej było, niż brać i słowa wypuszczać na świat - znów - ale mleko rozlane już było, więc nic nie zostało poza wzięciem - znów - na barki konsekwencji słów swoich. Więc mina moja uparta pozostała świadcząc o postanowieniu, które podjęłam wcześniej i co do którego pewność miałam. Nie zwątpiłam, nawet kiedy w komnacie zapadło milczenie. Powoli? Więcej do dodania nic nie miałam. Ale usiąść nie usiadałam. Stałam tak po prostu ręce na biodra przenosząc i brwi marszcząc w widocznym rozdrażnieniu. - Dobrze rozumiesz, Titus mi jedynie powiedział, że zdatna jestem. A co ja - grzyby w occie, żeby termin zdatności posiadać? - powtórzyłam to samo, co jemu powiedziałam wcześniej. - W którym konkretnie momencie Mare? - zapytałam przekrzywiając głowę i marszcząc brwi. Moja godność zdawała się cała i z każdej sytuacji wyszłam w swój własny sposób odpowiednio do odczuć. - Ta godność się ruszyła.- uściśliłam na wszelki wypadek więc. Nie czułam, że brakuje mi czegoś, albo że naruszone coś zostało. Zmarszczyłam brwi mocniej na kolejne pytanie. - No o oświadczynach wszyscy co byli tego wieczoru w lokalu, rzecz jasna. Czy to nie o to pytasz. - przekrzywiłam lekko głowę. - Ale to miniona sprawa jest. Jak wszystkie inne. Powiedziałam już, podjęłam decyzję wcześniej, Mare- nie zakocham się. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż.. to. - dodałam wywracając oczami. Na potwierdzenie potaknęłam jeszcze głową, żeby wziąć i zaraz opaść na fotel wypuszczając z siebie powietrze całe, jakie miałam w płucach.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Jadeitowy salon [odnośnik]06.07.22 17:14
Drobny uśmiech zamigotał na wargach Mare w odpowiedzi na pierwsze słowa Neali.
— To nie pocieszenie, a fakty — odpowiedziała niemal od razu, spoglądając na kuzynkę z pełną powagą. Uznawała ją za zdecydowanie zbyt dojrzałą, by karmić ją wytartymi frazesami, które miały tylko załagodzić bolączki jej ducha. Uważała ją także za mądre dziewczę — na tyle mądre, by zrozumiało wagę lekcji, którą dzisiaj wspólnie odbywały. Najwięcej dowie się przecież, gdy będzie próbować, oczywiście przy odpowiedniej asyście, w bezpiecznych warunkach. Od siedzenia w domu, niezależnie czy był to dworek szlachecki wypełniony drogimi obrazami, w którym serwowano francuskie eklerki do śniadania, czy też trzymająca się tylko na słowo honoru i miłość drewniana chatka, nie dało się wynieść wiele. Neala była ciekawa świata i dobrze. Nawet, jeżeli nie wierzyła w siebie, jeżeli jeszcze tego nie robiła (co potwierdzała jej mina, raczej nietęga i stająca okoniem na potwierdzające słowa kuzynki), to przy odrobinie wysiłku mogła z łatwością przesunąć stojące przed nią bariery. Niektóre, jak te związane z wiekiem, przesuwały się same, czasami nawet zbyt prędko. Były też takie, którym należało dopomóc — autorytet był jedną z nich, jego karty należało rozgrywać ostrożnie, ale nie strachliwie.
— Powiem ci coś jeszcze, Nelu — Mare ściszyła głos do szeptu, dodatkowo pochylając się do przodu, chcąc skrócić dystans między nimi. Zieleń spojrzenia utkwiła w niebieskich tęczówkach młodej damy siedzącej naprzeciw, przyglądając jej się chwilę w milczeniu, jakby pragnęła dać jej te kilka chwil na zebranie się w sobie, na zebranie uwagi, którą poświęci jej i tylko jej przez kolejne kilka sekund. — Świat, jaki znałaś przed tym wszystkim, świat, który ja znałam przed wojną, on nie powróci. Stało się na świecie wystarczająco dużo, zbyt wiele mostów zapadło się pod swoim ciężarem, albo zostało strawione ogniem — gdy wojna się skończy, zmarli nie powrócą do żywych krewnych. Mogiły nie wyparują podobne porannym mgłom, a zniszczone ściany nie pokryją się same wapieniem. To, co uda się odbudować również nie będzie takie samo. Była to gorzka świadomość, gorzka lekcja, ale konieczna. — Ale to nie oznacza, że nie ma o co się starać — odnalazła swą dłonią tą Neali, chcąc ścisnąć jej palce. Lekko, ale pokrzepiająco. Uśmiechnęła się przy tym, prawdziwie szczerze, po czym puściła jej dłoń i wstała, wszystko po to, by ostatecznie zająć miejsce tuż obok kuzynki, którą ostatecznie objęła ramieniem, składając na czole drobny pocałunek. — Wspólnymi siłami stworzymy jeszcze lepszy. Bezpieczniejszy. Taki, jak maluje się w naszych najpiękniejszych snach. Ale wszystko małymi krokami. Każda budowa musi mieć jakiś plan. Wizję. Do czegoś musimy dążyć. Więc zadaj sobie pytanie — co chcesz osiągnąć? Niech będzie twoim drogowskazem.
Sama korzystała z podobnej metody. Wydarzenia ze Staffordshire, konieczność wstąpienia w całkowicie nową rolę pozwoliło jej na poszerzenie horyzontów, zebrania następnych głosów, następnych opinii. Dojrzenia tego, że nie wszystko prezentowało się w ten sam sposób "na miejscu", jak obserwowane zza okien Grove Street 12. Ignorancja też uczyła — lecz była nauczycielką brutalną, wymagającą efektów natychmiast. Wolała zatem dzielić się swym doświadczeniem z Nealą, niż obserwować za jakiś czas, jak popełnia błędy tej samej natury, co ona.
Ale Neala, och, Neala poznawała świat w sposób odmienny od lady Mare Prewett w tym samym wieku. Początkowe nerwy, szarpnięte historią o chłopcach udało się uspokoić, wyciszyć przy pomocy herbaty, lecz nie sprawiło to, że lady Greengrass opuszczało nieprzyjemne mrowienie w samych czubkach palców. Ba, Neala mogła zauważyć, że brwi Mare zmarszczyły się w niespotykanym u niej wyrazie rozdrażnienia. Nie była zła na kuzynkę — o nie, ją ochroniłaby własną piersią, gdyby miała o tym wiedzę. A każdego z tych pożal—się—Merlinie zdzieliłaby jakimś dyscyplinującym zaklęciem, choć damom nie przystawało złościć się w tak otwarty sposób. Przez moment wydawało się, że zupełnie powróciła do pełni panowania nad sobą, ale wtedy Neala powtórzyła słowa Titusa, a filiżanka powróciła na spodek z głośnym szczęknięciem.
— Bezczelny — syknęła pod wydechem, mając nadzieję, że Nela tego nie usłyszy, ale znając tę dziewczynę, usłyszy właśnie to. Wzniosła lewą dłoń do góry, ściskając powoli kąciki oczu. Wdech i wydech, świat był okropny i przebrzydły, ale zapominała, że młodzi chłopcy często byli chyba najprostszym z okropieństw do wyprostowania i naprawienia. Dopiero na pytanie kuzynki odsunęła dłoń od twarzy, przypatrując się jej z uwagą. — W każdym, w którym zrobili coś wbrew twojej woli — odpowiedziała zupełnie poważnie, choć z każdą mijającą sekundą przypominała sobie coraz bardziej, że Neala Weasley nie była typem, który łkał w takich przypadkach w poduszkę, tłamsząc w sobie krzywdę. Myśl o tym, że mogła pokazać każdemu z tych absztyfikantów, co myśli o nim i jego zalotach w momencie, w którym rozgrywał się cały ten dramat, sprawiała, że... było jej z tą myślą trochę lżej. Nie na tyle, by zarzucić zupełnie temat, ale przynajmniej sprawki takie nie pozostawały bez stosownej reakcji.
— Wobec takich... przygód... — zaczęła ostrożnie, analizując w głowie wszystkie możliwe do podjęcia kroki. Z Leonem i Titusem mogła poradzić sobie samotnie, z tajemniczymi kawalerami musiała chyba sięgnąć po pomoc kogoś odpowiedniejszego. Ale o wszystkim powinni dowiedzieć się opiekunowie Neali. — Nie dziwię ci się zupełnie. Ale czy w tradycji Weasleyów jest poddawanie się, nawet po którejś nieudanej próbie? — spytała, wreszcie uśmiechając się szerzej, po czym raz jeszcze podniosła się z miejsca. Za nic mając sobie bojową postawę Neli, przytuliła ją jeszcze raz, głaszcząc po rudych włosach. — To dobrze nie składać swej wartości w ręce mężczyzny, lecz odpowiedni, jeszcze nie teraz, ale może za kilka lat, może być twoim oparciem i siłą tak samo, jak Elroy jest moim. Teraz odpocznij, masz rację. Ale tak jak we wszystkim radzę ci nie porzucać nadziei, tak i tutaj muszę to powtórzyć. Jeszcze nic nie jest stracone.
Odsunęła się na moment, chcąc przyjrzeć się kuzynce jeszcze raz. Pamiętała ją, jak jeszcze ledwo sięgała do krawędzi stołu, a teraz stała przed nią niemalże dorosła młoda panna. Jak ten czas leciał.
— Zrobiło się już późno. Każę przygotować ci kąpiel, co ty na to?

| z/tx2?


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Jadeitowy salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach