Wydarzenia


Ekipa forum
Wyspa duchów
AutorWiadomość
Wyspa duchów [odnośnik]16.03.20 5:22

Wyspa duchów

Między mgielnymi oparami Upper Lake leży mała wyspa, którą w większości zajmuje miasteczko. Wszystko jest już dawno opuszczone, lecz wciąż wygląda jakby zaraz na uliczkach miało zaroić się od czarodziejów i czarownic. Nikt do końca nie wie, jak to się stało, że wyspa opustoszała. Jedynymi jej lokatorami są duchy mieszkańców, lecz nie dowiesz się od nich prawdy - każdy opowiada inną historię. Do wyspy mogą dotrzeć tylko ci, którzy znają jej położenie - mgła unosząca się dokoła uniemożliwia dotarcie przypadkowym osobom.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 30.05.20 9:51, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]16.03.20 20:00
pomona & jayden15 maja
Nie zapomniał o niej i nie zamierzał pozwolić na to by chociażby na moment ten dzień przypominał którykolwiek z poprzednich spędzonych w jego towarzystwie. W swej wyjątkowości ciężko było dosięgnąć do ideału, skoro w niekończących się minutach współistnienia znajdowali się na perfekcyjnym rozgraniczeniu jawy oraz snu, potrafiąc czerpać z niego w najdrobniejszych detalach. Od początku zamieszkali w oddzielnej galaktyce nie przyznając się do reszty ziemi — zniszczonej i wyjałowionej. Idealnie zatopieni w swojej bliskości. A jednak ów świadomość nie powstrzymywała astronoma przed dążeniem do zapewnienia żonie jak najcudowniejszego święta jej imienia. Planował wszystko, pozostawiając jednak miejsce na inwencję twórczą oraz improwizację, oddzielając świat poza terenem ich domu od nich samych. Bo pomimo nadciągającego sztormu Jayden umiał lawirować między chmurami, znajdując drogę ku przesmykowi płonącemu żywym ogniem i nie pozwalając na zbombardowanie ich właśnie w tym momencie kolejnymi wiadomościami o rozciągającej się wojnie. Ta zdolność była o tyle prosta i przyjemna, że w momencie, gdy chodziło o Pomonę, nie miał najmniejszego problemu z odepchnięciem aktualnej rzeczywistości na bok. Bo robił to z jej powodu, a jego aktualnym celem miało być zapewnienie jej bezpieczeństwa i szczęścia. Krzesał więc ze wszystkiego coś, czego normalnie nie byłby w stanie zrobić, ale dla niej i ogień zdawał się mu sprzyjać. Niebo, ziemia, wiatr — wszystkie zaklęte w trzech pierścieniach symbolizujących ich pierwszą do siebie przynależność. Czy pamiętała rozmowę, którą wspólnie przeprowadzili jeszcze w jej starym mieszkaniu, gdy nie patrzyli na siebie w ten najcenniejszy sposób? Czy pamiętała, jak ważną rolę żywioły odgrywały w ich relacji? On doskonale mógł odwzorować symbolizujące ich znaki natury. Nic więc dziwnego, że prowadziły astronoma ku temu, co tylko sobie wymyślił, nie tylko patronując, lecz również i to ułatwiając. Wszak to z przyrody składało się to, co miał jej do zaoferowania. Mimo że od aktu ślubu minęły prawie dwa miesiące nie wpadli w absurdalną rutynę niszowego życia, bo przecież nie istniało w ich słowniku podobne założenie – nie, gdy współdzielili rzeczywistość, która spajała ich w jedno. Jayden każdego dnia rozkochiwał się w postaci swojej żony coraz bardziej. Uwielbiał ją. Uwielbiał w niej wszystko, bo tworzyło to właśnie jej figurę i nikogo innego. Nikogo innego zresztą nie kochał w ten sposób i jedynie współdzielona miłość do ich dziecka mogła się z tym równać, lecz nigdy nie przyćmiewało to jego zmysłów. Uwielbiał obserwować ją w codziennych sytuacjach i zachwycać się każdym, nawet jej najmniejszym ruchem. Rozchodząc się w Hogwarcie w swoje strony, czuł tęsknotę i wyczekiwanie do ich ponownego spotkania, a gdy ono nadchodziło, związywał się z nią silniej niż wcześniej. Nie panował nad sobą i wcale nie krył się z ów faktem w momentach uważnego wodzenia spojrzeniem za znajomymi krągłościami. Dlaczego nie dostrzegał tego wcześniej? Mógł się nad tym zastanawiać bez końca i nie doszedłby do żadnego sensownego wytłumaczenia, dlatego po prostu zapadał się w tym, co działo się właśnie teraz. Gdy miał wszystko, czego pragnął na wyciągnięcie ręki i bliżej. Tak. Można było śmiało powiedzieć, że Jayden był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie ze względu na jego połączenie z Pomoną. Gubił się bez niej, ale równocześnie plątał się będąc obok. By nie potrafił odnaleźć słów, czując na sobie spojrzenie zielono-orzechowych oczu. By znajdowali się na świecie już tylko oni. Chciał, by ów stan trwał już na wieczność i chociaż wiedział, że rzeczywistość miała swoje własne plany, nie zamierzał poddawać się jej tak łatwo.
Dzień urodzin Pomony miał się wyróżniać, lecz równocześnie idealnie wpasowywać się w odnaleziony przez nich rytm. Dlatego też nie mogli uniknąć pójścia do pracy nieważne jak bardzo by tego pragnęli, ale nie oznaczało to też, że mieli rozejść się w swoje strony tak łatwo. Zanim wstali, pozwolił się jej obudzić ze swoim językiem na jej kobiecości i przywitać nowy dzień w cichych skomleniach wydobywających się z kobiecego gardła oraz ciszy ze strony męskiego. Zupełnie jakby oboje wielbili wschód słońca na swój własny, oddzielny, lecz równocześnie pełen jedności sposób. Z tą niemą obietnicą przywiązał ją do siebie, składając w kolejnych pocałunkach zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Wszak poranek był tylko preludium do spędzenia popołudnia oraz wieczora, a także nocy w swoim towarzystwie. Odseparowani od reszty świata — bezpieczni we własnej bańce zmysłów. Dlatego wyczekiwanie momentu wyznaczającego koniec dnia w szkole równało się z prędkim znalezieniem ukochanej oraz przeniesieniem się wspólnie do Irlandii. Cały dzień wpatrywał się w nią z czułym uśmiechem błąkającym się na jego twarzy i który nie opuszczał go ani na chwilę. Nie w momencie, w którym Pomona czytała książkę w ogrodzie i gdy próbowała powstrzymać się przed narastającym głodem. To był niedosyt, który wzrastał w niej, a Jayden nie zamierzał wyjawiać wszystkiego od razu. Na godzinę przed zachodem słońca złapał ją za dłoń i poprowadził w stronę jeziornego brzegu. Prowadząc żonę za rękę, mężczyzna czuł się jak tamtego dnia, gdy zmierzali ku ułożonym na wzgórzom kocom, by całą noc móc wpatrywać się w gwiazdy. Tym razem miało to być coś innego. Pociągnął ją za sobą i zbliżył się do łódki, patrząc na kobietę wyczekująco. - Musimy to zrobić, żeby dotrzeć do prezentu - wyjaśnił, wyłapując znajome spojrzenie. Uśmiechnął się do zielarki zachęcająco i wypuścił jej palce ze swoich, żeby wejść do wody po kostki i przytrzymać bujającą się delikatnie łódź. Dopiero wtedy jego oczy nieco ściemniały i niemal same wypowiedziały prośbę na granicy błagania oraz skrywanej tajemnicy. Ona sama musiała ocenić czego doszukiwała się tam więcej. - Proszę?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]28.03.20 22:36
Zapomniałam o swoich urodzinach. Nie z premedytacją, nie dlatego, że pamiętać nie chciałam. Łatwo jest zgubić trop mijającego czasu, gdy żyje się w swojej własnej bańce mydlanej. Dni mijają mi spokojnie, miarowo, bez większych zmartwień. Nie, to nie tak, że nie drżę wewnętrznie o los wygnanych z Londynu czarodziejów - wystarczy przecież spojrzeć na biedne Roselyn wraz z córką czy Maeve. Wszystkie szukające schronienia przed narastającym terrorem. Jak podłym trzeba być, żeby zmuszać ludzi do ucieczki z własnego domostwa? Miejsca, które powinno być ostoją, oddechem od czających się poza czterema ścianami zagrożeń oraz trudów życia? Nie potrafię tego pojąć. Dobrze, że nas ominął ten potworny czas, zaś Sproutowie od dawna żyją poza stolicą. W przeciwnym razie musiałabym zamartwiać się o nich bez końca, co z kolei na pewno nie wpłynęłoby dobrze na rozwijające się pod sercem dziecko. Intensywnie rosnące z każdą mijającą dobą, co aż jest niesamowite w pewnym sensie. Nie spodziewałam się, że ten proces będzie tak mocno widoczny tak szybko - coraz częściej łapię się na zerkaniu w lustro zastanawiając się, czy ten brzuch nie jest aby za duży jak na ten etap. To dopiero szesnasty tydzień, a wygląda, jakby było już nieco później. Staram się ignorować wewnętrzny niepokój, bo on też nie przyniesie nam niczego dobrego. Powinnam rozkwitać, czerpiąc z otoczenie jedynie radość. Słońce, wodę, wartości odżywcze z ziemi, powietrze - nic więcej. Zapobiec wszelakim destrukcjom, odrzucić wszelkie nieszczęścia lub lęki. Co nie jest wcale takie proste, gdy w klasie słyszę zaniepokojone głosy. Moja koleżanka mugolka musiała ostatnio uciekać z domu, to takie straszne! - podobne wyznania wciąż kręcą się po umyśle, nie dając tak do końca normalnie funkcjonować. Chciałabym ich wszystkich przytulić, odegnać troski oraz wszelkie zło, ale nie potrafię. Niekiedy odnoszę wrażenie, że jestem już bezużyteczna. Nawet nie mogę ruszyć na wojnę przeciwko wszelkim zbrodniarzom - muszę dbać o siebie mocniej niż kiedykolwiek. Unikam więc stresów, smutków, zagrożeń, chociaż nie do końca czuję się z tym dobrze. To trochę taki cierń, drzazga, która czasem się odzywa oraz uwiera. Jednak wkrótce uczymy się z nią jakoś żyć. Skoro niczego nie mogę zmienić, powinnam poddać się rzeczywistości.
Czerpać z niej jak najwięcej. Wynajdywać kolejne radości, zanurzać się w codziennych przyjemnościach. Takich jak chociażby jedzenie! Ta bezkarność w łakomstwie, nawet jak czasem słyszę słowa reprymendy, jest jak miód na zbolałe serce. Poza tym intensywnie pracuję nad doprowadzeniem ogrodu do stanu jego świetności i muszę nieskromnie przyznać, że udaje mi się to świetnie. Jednak poświęcam na to wiele czasu. I dobrze, pozwala mi to zapomnieć o… buzujących we wnętrzu hormonach, które tak mocno na mnie ostatnio oddziałują, że nie poznaję samej siebie. Wstydzę się własnych myśli, więc przez większość dnia moje policzki są barwy dorodnego buraka. Okropieństwo. Czuję się czasem, jakbym przestała mieć kontrolę nad własnym ciałem - a to bardzo niedobrze. Przekopywanie kolejnych grządek ułatwia dekoncentrację, zmęczenie fizyczne znacząco zmniejsza ochotę na cokolwiek. Książki czytane w przerwach również, bo wtedy zagłębiam się w całkowicie inny świat - staję się kimś innym, nie pamiętając o dziwaczności rzeczywistości. Najgorzej jest podczas gotowania, gdy ciężko rozproszyć myśli, albo… kiedy Jayden robi takie okropne pobudki! To znaczy, cudowne, ale jednak okropne. Och, tego się po prostu nie da zrozumieć. Ciężarne kobiety chyba już tak mają - są jedną, wielką plątaniną emocji, burzliwych myśli i niezrozumienia. Zagadką, jakiej nie da się rozwiązać, bo próżno szukać w niej logiki czy zdrowego rozsądku. Dlatego tkwię w tym moim nieustannym chaosie i wyszukuję dla siebie różnych zadań, byleby tylko oddalić się od źródła problemów.
Koncentracja na naukach w Hogwarcie również pomaga, z tego powodu udaje mi się przeżyć ten naznaczony dzikością dzień. Nawet wracając do domu nie mogę odetchnąć w pełni z ulgą, bo zawsze ktoś się w nim krząta. Nie mam tego nikomu za złe, jedynie boję się czasem, że nasza prywatność wymknie się spod kontroli, uderzając w tę należącą do innych. Jak na przykład tego poranka. Na szczęście szybko zapominam o przeszłości, kąpiąc się w cieple teraźniejszości naznaczonej ciepłą dłonią okalającą moją. Niestety, dopytywania na nic się zdają - Jay jak zwykle jest potwornie, torturująco tajemniczy. Obecność łódki od razu mi mówi, że nie będzie żadnych wzgórz oraz podziwiania gwiazd. Cóż więc takiego mnie czeka? - Prezent? - pytam zdziwiona. - Będziemy łowić ryby? - kontynuuję próbę domysłów, ale bezskutecznie. Wzdycham więc cierpiętniczo, chociaż w środku maskuję podekscytowanie. Kolejna nowa rzecz gotowa na odkrycie! - No dobrze, ale jeśli zobaczę krakena, rzucam się w wodę i płynę do brzegu - śmieję się, bo przecież nie zdążyłabym, nim potwór pożarłby nas oboje żywcem. Udaję, że to nieprawda. Posłusznie zdejmuję buty i zadzieram sukienkę, żeby w miarę sucho dotrzeć do łódki. Rzucam w nią obuwie, po czym jakoś tak niezdarnie gramolę się do środka. - Czekaj, czy teraz powinnam nazywać cię panem kapitanem? - I to sugestywne ruszanie brwiami.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Wyspa duchów [odnośnik]31.03.20 19:34
Powrót do Hogwartu po tygodniu nieobecności był jak zanurzenie się w dawno zapomnianym śnie. Bo przecież spędzili ze sobą tylko siedem dni, wydłużając sobie niejako okres zaślubin i poświęcając się zupełnie sobie nawzajem — mogło się to wydawać zaróno jak i zbyt krótkim okresem czasu, ale równocześnie wydarzyło się tam wiele, że Jayden nie umiał nie odczuwać dziwnego uniesienia, przekraczając próg szkoły. Zmieniło się tak wiele, odkąd wychodził poza jej teren tuż przed pierwszym dniem wiosny. Zupełnie jakby całe lata świetlne dzieliły go od tamtego krótkiego momentu. Pojawiając się na zamku już oficjalnie jako małżeństwo, zarówno Pomona jak i Jayden mogli spodziewać się pytań i ciekawskich spojrzeń, jednak pochłonięci innymi sprawami, nie zwracali na to uwagi. A przynajmniej starali się. JD mocno się starał... Musiał przyznać, że ciężko było prowadzić zajęcia z zauważeniem faktu, iż część uczniów wpatrywała się w niego z dziwnym zaciekawieniem zmieszanym z fascynacją — zupełnie jakby był jakimś orientalnym okazem magicznego stworzenia w zoo. Nie słuchali, nie uważali na zajęciach, tylko po prostu patrzyli. Profesor wolał nie zastanawiać się nad tym, co przebiegało przez głowy uczniów oraz uczennic, ale rozumiał to zaintrygowanie. Chociaż przecież nie byli pierwszą parą wśród kadry nauczycielskiej oraz pracowniczej... Na samą myśl o Bartiusach coś nieprzyjemnego opadało na samo dno jego żołądka, a spojrzenie wędrowało ku krzesłom, gdzie niegdyś Hereward i Eileen zajmowali swoje miejsca. Oczywiście były już zajęte przez kogoś innego, jednak Jayden łudził się jak dziecko, że kiedyś, gdy podniesie wzrok natrafi ponownie na tę dwójkę. A przecież nie było to możliwe. Nie w tej rzeczywistości... Dlatego zawsze wracał uwagą ku Pomonie siedzącej obok niego na Wielkiej Sali i odnajdywał w jej osobie spokój. Dłoń nie raz i nie dwa wędrowała mu skrycie na wybrzuszenie kobiecego brzucha skrywanego pod szatą, ale nie mogła go za to winić. Był instynktownie wyjątkowo protektywny, a puste miejsca po przyjaciołach przypominały mu o tym, co naprawdę się liczyło. Chyba właśnie na tym opierało się współistnienie, skoro stawiało się drugą osobę ponad samego siebie. Ciężko było mu o niej nie myśleć, skoro wszystko, czym się kierował, koniec końców sprowadzało się do kwestii Pomony, ich małżeństwa i przyszłości, którą chcieli zapewnić swojej rodzinie. I chociaż to tak bardzo różniło się od codzienności, w której żył wcześniej, nie przeszkadzało mu to w żaden sposób ani nie odczuwał tęsknoty za tym, co było. Zaczął zwracać uwagę na większą część rzeczy, które wcześniej pozostawały względnie poza obszarem jego zainteresowań. Od zawsze starał się myśleć holistycznie, lecz dopiero przy niej dostrzegł swoje braki i uzupełniał je odpowiednią ku temu wiedzą. Nie tylko jednak tą naukową.
Wiedział, że Pomona miała zapomnieć o swoich urodzinach. Widział jak mocno poświęcała się innym, chcąc, by to reszta świata zasługiwała na szczęście i pomijała w tym wszystkim samą siebie. On nie zamierzał dawać jej myśleć w ten sposób. Jego ciepły oddech, dotyk dłoni, niemal czarne z pragnienia spojrzenie miały jej przypomnieć o tym, że on pamiętał. Ze wszystkich rzeczy na świecie mógł zapomnieć całość, ale tego nie zamierzał odpuszczać — nie, gdy chodziło właśnie o nią. Gdy Pomona odpychała od siebie wszelką istotę i wartość swojego istnienia, Jayden pchał je z powrotem ku niej i niemal na siłę wtapiał w jej miękkie ciało. Nie mogła go winić za to, że chciał dobrze. Że nie powiedział, co zaplanował i dlaczego tak bardzo pragnął dać jej każdą przyjemność. Owszem — ich goście i ich komfort to jedna sprawa, ale Jayden chciał, żeby Pomona nie dała zwieźć się iluzji ograbienia z prywatności. Nie mogli zapomnieć, że dawali schronienie we własnym domu i powinni czuć się w nim swobodnie. Obawiał się momentów, gdy jego piękna żona zaszywała się w ogrodach wokół roślin, szukając tam wolności — dawały jej poczucie oddechu, jednak ponad wszystko nie mogła odrywać się od rzeczywistości. Od ich domu. Od niego...
Dlatego za wszelką cenę pragnął, by ten dzień był nie tylko świętem jej urodzin, lecz również i przypomnieniem o tym, że ich teraźniejszość oraz przyszłość należała do nich i mogli bezkarnie cieszyć się swoim towarzystwem. Nie potrzebowali do tego obecności osób trzecich — nawet jeśli tymi osobami byli bliscy przyjaciele. Jay planował ten moment od kiedy tylko zakupili ziemie nad Upper Lake i chociaż początkowo myślał, by ujawnić podarunek w dniu ślubu, wolał poczekać. I nie pomylił się. - Prezent - potwierdził, powtarzając kolejny raz ów słowo klucz, ale nie zamierzał zdradzać, co konkretnie się za nim kryło. W końcu co to byłaby za niespodzianka? Wytknął jej język, gdy wspomniała o jeziornym potworze, ale odczekał aż Pomona weszła do łódki i dopiero wtedy zsunął ich niego dalej od brzegu. Wgramolił się na pokład i usiadł naprzeciwko żony, uśmiechając się szeroko. - Każdy kapitan dba o swoją załogę. Odciągnę potwora, jeśli zajdzie potrzeba. Wypatruj krakena, pani majtek - obwieścił i wziął w ręce wiosła, czując jak w jego policzkach pojawiły się małe dołeczki. Tylko ona potrafiła go teraz tak rozbawić i tylko dla niej posiadał ten uśmiech. Nie potrafił się tak zachowywać przy Roselyn czy Maeve i nawet nie chciał. Kiedyś traktował wszystkich jednakowo, ale odkąd to z Pomoną współdzielił ciało zaklęte w dwóch duszach, nie chciał już dla kogokolwiek taki być. Tylko dla niej. Tylko przy niej. Bez niej zwyczajnie nie czuł się sobą. Dlatego wolno wiosłując, wpatrywał się w to znajome oblicze, zdając sobie sprawę, że nigdy nie miał przestać się w niej zakochiwać. Każdego dnia na nowo i bez końca. - Pomyślałem, że przyda nam się trochę oddechu od tego przeludnionego domu - odezwał się po dłuższej chwili ciszy, czując jak serce zabiło mu mocniej, a policzki oblały się czerwienią, którą chciał ukryć pochylając głowę. - Nigdy cię nie przeprosiłem za to, że nie jesteśmy sami - kontynuował cicho, nie przerywając wiosłowania. - Ale dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]22.05.20 11:59
Jest w tym coś magicznego. Przeżywać upragnione chwile, patrzeć, jak przemieniają się we wspomnienia. Nosić je w sobie, w umyśle i sercu. Kochać i być kochanym. To takie proste i skomplikowane zarazem - czy istnieje coś bardziej chaotycznego, coś, co przyjmuje do siebie wszelkie przeciwności niż miłość? Chyba nie. Kiedyś jest odległe, nawet jeśli dzieli nas od niego raptem kilka tygodni. A jednak wciąż wywołuje przyjemne motyle w brzuchu oraz ciepło pulsujące pod powierzchnią skóry. Na całym ciele. Staram się nie pamiętać o trudach jakie przebrnęliśmy w celu dotarcia do tego miejsca, ale jednocześnie nie zapominam o nauce jaką z nich wyniosłam. Tak chyba powinno być. Brak rozpamiętywania, rozdrapywania starych ran - za to z wnioskami wyrytymi w umyśle. Jednak ciężko jest żyć w bańce szczęścia po zderzeniu z rzeczywistością. Każda sielanka musi się kiedyś skończyć i chociaż kocham pracować z uczniami, to ich problemy rozdzierają mi serce. Wszędobylska wojna, zniszczenie i strach przesiąkają aż do kości powodując nieprzyjemne dreszcze. Staram się jak mogę zapobiec kolejnym, szkolnym katastrofom, ale czuję się coraz słabsza. Pozbawiona broni. Z drugiej strony nie lubię się poddawać, więc próbuję nadal. Wiem, że niedługo przestanę, nie będę fizycznie w stanie działać. Dziecko (dzieci? Nadal nie potrafię tego zrozumieć) rośnie z dnia na dzień znacząco utrudniając sprawne funkcjonowanie. Zresztą, nie naraziłabym ich na niebezpieczeństwo za żadne skarby świata. Jest ciężko być rozdartym między jednym, a drugim światem. Między pragnieniami, powinnościami. Zrywami duszy. Muszę o nas dbać, przypominać sobie, że nic nie dzieje się bez powodu. O odpowiedzialności jaka na mnie spoczywa. Nikt nie przejdzie ciąży za mnie - a niestety zastępstwo za nauczycielkę jest już jak najbardziej możliwe. Nie lubię poczucia pokonania czy wykluczenia. Oddycham jednak głęboko znajdując sobie kolejne sprawy do załatwienia. Rzeczy do zrobienia. Smutki do przepędzenia. Dobrze jest pracować z roślinami, szukać w nich oparcia. Pielęgnować i patrzeć jak kwitną. Tak samo jest przecież z uczniami, prawda? Podlewamy ich marzenia oraz ambicje, kształtujemy środowisko, w jakim się uczą, a później patrzymy jak rosną. Może to moja namiastka walki z tęsknotą za czymś, co chwilowo przestaje być dostępne. Tak samo książki i ich fantastyczny świat pozbawiony prawdy. To tylko fikcja - fikcję łatwiej przełknąć. Uznać, że z nieistniejącym wrogiem łatwiej walczyć.
To nie tak, że nie myślę w tym wszystkim o sobie. W końcu zajmuję się czymkolwiek właśnie dlatego, że nie chcę się czuć źle. Nie chcę też wzbudzać niepokoju u Jaydena, bo na pewno zaraz chciałby zbawić cały świat, włącznie ze mną. Nie potrzebuję przecież wiele; ledwie odrobiny uwagi i spokojnych dni. Mimo wszystko dobrze jest mieć u swego boku kogoś, kto nieustannie przypomina, że zasługuję na więcej. Że jestem warta tych wszystkich starań - komplementów, prezentów, niespodzianek. Ekscytacji kolejną, życiową przygodą. Wspólną. Najszczęśliwszą. Kolejnego zapomnienia o brutalnym świecie dookoła. Zupełnie, jakbyśmy znów byli w kosmosie. Sami. Dryfujący po nieznanych dotąd galaktykach i odkrywali je na nowo. Może dlatego ten dzień jest wyjątkowy, chociaż całkowicie nieprzewidziany. Nie czuję się przytłoczona, ani nim, ani tym, co aktualnie dzieje się w naszym domu. Cieszę się, że możemy jakkolwiek pomóc zbłąkanym duszom. Zresztą, mężczyzna zna mnie na tyle, że ma świadomość, iż byłabym w stanie przygarnąć całe miasto, byleby tylko ludzie poczuli się bezpieczni. Nadal mam w tym wszystkim skrawek przestrzeni dla siebie, na co zatem miałabym narzekać?
To przyjemny dzień. Słoneczny. Delikatny wiatr muska policzki oraz rozpuszczone włosy. Przymykam na chwilę oczy, zanosząc się śmiechem. - Nie słyszałeś, że krowy lubią sikać na języki? - pytam drażniąco, ale robię dokładnie to samo. Jak dzieci. Dobrze jest zanurzyć się w beztrosce. - Przestań. To brzmi jakbym była królową bazaru i sprzedawała damską bieliznę - prycham skrajnie już rozbawiona. Pani majtek, to brzmi potwornie. - Musimy popracować nad twoim tytułowaniem innych - dodaję w żartobliwym tonie. Łódka rusza, a ja dość długą chwilę obserwuję ruchy mięśni ramion męża. Kiedy zdążył nabrać tyle siły? Dobrze, że pochyla głowę, dzięki czemu nie widzi m o i c h rumieńców. Chociaż one pojawiły się z zupełnie innych powodów niż te jego. Oddychaj, Pom. Głęboko, wdech, wydech. Muszę uspokoić poderwane do działania nerwy. - Przeludnionego? - pytam ze zdziwieniem. - Trzy dodatkowe osoby ciężko nazwać przeludnieniem. Widać, że nie wychowywałeś się jako Sprout - odpowiadam lekko, z uśmiechem na ustach. - Daj spokój. Jakbyś mnie w ogóle nie znał - mruczę nieco niezadowolona tymi przeprosinami. Niepotrzebnymi zresztą. - Cieszę się, że mogliśmy pomóc. Jedyne, czego żałuję to tego, że w ogóle musiało do tego dojść. Że musiały opuścić swoje domy, swój azyl, który powinien je ochronić, a nie być zagrożeniem. Na pewno nie jest im lekko, ale nie mam pojęcia co jeszcze możemy zrobić… - wzdycham ciężko, patrząc smutno gdzieś za horyzont. Odwieczne pytanie - jak zbawić świat, gdy nie ma się możliwości zbawienia świata?



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Wyspa duchów [odnośnik]23.05.20 21:09
Jayden myślał o wielu sprawach, lecz zdawał sobie sprawę, że bez względu na wszystko nie był w tym sam. Nie miał nieść ciężaru całego świata na swoich barkach, bo zaraz obok znajdowała się jego żona, która swoją radą nie raz już go ocaliła od zmartwień czy wątpliwości. Wspierała go jeszcze na długo przed ślubem, dlatego nie wyobrażał sobie nie dzielić się z nią troskami. Wystarczająco długo znajdowali się w zawieszeniu, niedopowiedzeniach, dystansie, a teraz nie potrafiłby znieść tego ponownie — chwile kryzysy zostawili za sobą, jednomyślnie się od nich odcinając. Nie potrafiliby żyć w kłamstwie czy nieporozumieniu. Szczególnie że Pomona nie była jedynie jego towarzyszką życia, ale również i przyjaciółką — znała go przecież najlepiej i jeśli coś go niepokoiło, drażniło, martwiło, umiała rozpoznać ten stan przy pierwszym rzucie oka na mężczyznę. Przez większość czasu ich znajomości astronom nie pozostawał dłużny, ale aktualnie czarodziej miał problem ze zrozumieniem niektórych momentów w egzystencji kobiety. Czytał, że ciąża jest wyjątkowo szalonym okresem i obowiązkiem męża jest zapewnienie żonie jak największego komfortu przez całe dziewięć miesięcy. Jayden został pozbawiony opieki na pierwsze dwa, jednak zamierzał dołożyć wszelkich starań, żeby Pomona czuła się jak najlepiej przez resztę aż do porodu. Ale czasami... Czasami to nie wystarczało, gdy ze śmiechu przechodziła nagle w gwałtowny płacz; gdy krzyczała na niego, żeby wyszedł, a później, żeby wrócił; gdy raz jedzenie jej nie smakowało, a później musiał oddawać jej swoją porcję. W każdej takiej chwili Vane patrzył z głębokim zafascynowaniem na swoją żonę i chociaż często jej nie rozumiał, nie potrafił nie obdarowywać jej pełnym miłości spojrzeniem. Kobiety w ciąży były cudownym zjawiskiem — przypominało mu to oglądanie zmian zachodzących na niebie. Być może z różnicą dynamiki i trajektorii lotu, ale większość pozostawała analogicznie taka sama. Fascynująca. Czasami męcząca jak każda obserwacja, ale wciąż fascynująca.
- A co w tym złego? Pomona aka Pani Majtek to imię idealne dla królowej bazaru. Królowej bazaru irlandzkiego pustkowia. Wiewiórki, gnomy i trolle na pewno ucieszą się z takiej władzy. Jaki będzie twój pierwszy dekret? - zadrwił nieco, odgryzając się za jej słowa, ale nie dało się ukryć, że uśmiech bez przerwy tańczył na jego twarzy. Nie zauważył zmieszania żony, walcząc ze swoim, ale zaraz pognała z doskonałym obróceniem poruszonego tematu i po zmartwieniu oraz wstydzie nie było śladu. - Zdecydowanie nie jestem Sproutem. Wy rośniecie i żyjecie w ziemi. Vane'owie nie mają swojego stałego miejsca - odparł, przyznając kobiecie rację. Zdecydowanie nie nawykł do mieszkania w więcej osób, bo nawet w Hogwarcie, gdy zostawał w gabinecie astronomicznym, był sam. Roselyn, Maeve, Melanie — ich obecność nie przeszkadzała mu to w żaden sposób, ale i tak zamierzał przeprosić. W końcu młode małżeństwo powinno mieć czas, żeby cieszyć się sobą po zaślubinach; im ten czas samotności został odebrany. Jednak teraz było już spokojniej, a w domu nie słychać było kroków ani głosów. Byli tylko we dwójkę. Trójkę? - Nie myśl za dużo - mruknął, widząc jak Pomona znów odpływała myślami w kierunku pomocy innym. - Wszyscy staramy się jak możemy, ale są rzeczy, przez które nawet Merlin by nie przeszedł. - Urwał, przestając na chwilę wiosłować i zostawiając łódź, by płynęła z prądem. Podczas trwania tego krótkiego odpoczynku Jay poluźnił krawat, chcąc złapać głębszy oddech i oddać się ciszy. Przez chwilę patrzył w nieistniejący punkt znajdujący się na sukience Pomony w milczeniu, jakby analizował to, co miał przed sobą. Ciężko było powiedzieć, jak długo to trwało, bo żadna ze znajdujących się na łodzi osób nie zamierzała przerywać ciszy. W końcu jednak astronom się odezwał, przełamując narzucony przez samego siebie zastój. - Shelta chce kontynuować badania - powiedział i dopiero wtedy podniósł oczy na Pomonę. Nie musiał mówić, co to oznaczało. Opowiadał jej o zleceniu Ministerstwa Magii, w którym uczestniczyli i co do którego miał potężne wątpliwości. Owszem, sieć Fiuu była tańsza i bezpieczniejsza, jednak Jayden nie zamierzał dokładać się do splamionych krwią interesów aktualnej, samozwańczej władzy. Miałby pozwolić, żeby ci szaleńcy posiadali jeszcze większą możliwość przemieszczania się? Nie. Czy zamierzał ryzykować gniewem Ministerstwa? Nie. Czy rozmyślał nad planem dokończenia badań bez wiedzy władzy? Niestety tak... Pomona znała swojego męża i wiedziała, że nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. - Nie zrobię nic bez twojego słowa - dodał poważnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jeśli miała mu powiedzieć, żeby przestał, zamierzał się podporządkować. Teraz to nie ratowanie świata było dla niego najważniejsze a dbanie o rodzinę. Stanowili ją razem i jeśli czegokolwiek nauczyła go walka na Pokątnej to tego, że nie zamierzał zatrzymywać niczego tylko dla siebie.
W pewnym momencie coś plusnęło obok nich, a Jayden przeniósł uwagę na wodę. - O. Prawie jesteśmy - rzucił, wiosłując jeszcze kawałek. Dopiero wtedy zostawił wiosła i wyskoczył za burtę. Co prawda woda sięgała mu do połowy ud i mogli podpłynąć bliżej, ale nie przejmował się mokrym ubraniem. Ta mała wyprawa jedynie coraz silniej go ekscytowała i nie był w stanie usiedzieć na miejscu, dlatego złapał łódkę i zaczął ciągnąć ją do brzegu. Porośnięty fioletowymi drzewami chował się w mgielnych oparach i pozostawał nie do dostrzeżenia z dalekiej odległości. Dopiero po zbliżeniu się można było cokolwiek dostrzec. Po wyjściu z łódki nie zostali tam jednak długo, bo Jayden pociągnął za rękę Pomonę dalej, nie zwalniając przez dobre pięć minut. Nie odpowiadał na żadne zaczepki, nie mówił nic, tylko szeroko się uśmiechał. W końcu jednak pokonali ostatnie zarośla i dotarli do czających się za nimi ruin. Obrośnięte bluszczem były jednak przystrojone lampionami i świecami, a kilka stołów ustawionych przed bramą uginało się pod nagromadzeniem kwiatów. W powietrzu unosił się słodki zapach świeżego pieczywa i młodej roślinności, co idealnie zgrywało się z powoli zachodzącym słońcem. Widocznie dumny z siebie astronom nie poświęcał jednak widokowi zbyt dużo czasu, tylko ruszył do przodu ku stolikom, nie czekając na reakcję żony. - Ogólnie wiem, że nie jest idealnie, ale posłuchaj. Musiałem się trochę pogimnastykować, żeby namówić mieszkające tu duchy, żeby chociaż na tę jedną noc przeniosły się gdzieś indziej. Nie spodziewałem się, że kiedyś konwersacje z Krwawym Baronem i Prawie Bezgłowym Nickiem nauczą mnie wytrwałości w stosunku do tych istot. Są cudowne, ale umieją też człowieka wykończyć - zaśmiał się. Nie musiał o tym opowiadać Pomonie. W końcu również pracowała w Hogwarcie i zdawała sobie z tego sprawę, że duchy potrafiły być zarówno pomocne jak i okropnie uciążliwe. Ich kapryśna natura czasami sprawiała wiele problemów, gdy zwyczajnie się nudziły lub robiły na złość. Tym razem jednak poszły mu na rękę. Lub właściwie przekupił je coczwartkową partyjką szachów czarodziejów, ale o tym pani Vane wiedzieć nie musiała. Zamiast zagłębiania się w to, jak przekonał duchy do ustąpienia, kontynuował swoją opowieść, chodząc po zamkowym placu. - W tym zamku bawiliśmy się z kuzynami. Od wieków pozostawał opuszczony i jedynie duchy byłych mieszkańców się po nim snują. Dlatego nazywają to miejsce Wyspą Duchów. Nikt prócz dziadka o niej nie wiedział. To znaczy nikt prócz moich kuzynów. I mnie oczywiście... No, i teraz jeszcze ty o niej wiesz. To mój prezent dla ciebie. Będzie twoim tajemnym miejscem, co ty na to? Podoba ci się? - Dopiero po dłuższym momencie Jayden obrócił się ku Pomonie, zatrzymując w pół kroku i czekając na jej reakcję.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]30.05.20 1:18
Ciąża to dziwaczny stan. Atakuje cię na raz tysiące bodźców, umysł pracuje w jakimś dziwnym poruszeniu i nic nie jest takie, jakim się wydaje. Ciało ma swoje własne zachcianki, nad którymi nie sprawuję większej kontroli. Czasem coś mi się spodoba, częściej jednak nie. Nie powinnam narzekać, wiem o tym, dlatego tego nie robię, ale zdarza się, że mam dość przeżywania w kółko absurdalnej karuzeli emocji. Szokują mnie niektóre pragnienia, irytują niektóre zdarzenia, ale nie mogę im się przeciwstawić. Staram się więc myśleć wyłącznie o dzieciach, o ich dobru, o tym, że dla nich powinnam postarać się mocniej. Zaakceptować odmienną fizyczność oraz jeszcze mocniej szaloną psychikę. Już wcześniej bywałam zbyt żywiołowa, zrodzona z chaosu - teraz te cechy pogłębiły się, tworząc mieszankę iście wybuchową. To jednak niespecjalnie, przyrzekam! Tak samo jak samozjadające się ciastka z puszki i obiad, który miał zostać na dwa dni, a wystarcza ledwie na jeden posiłek… pomówienia i oszczerstwa, nie mam z tym nic wspólnego! Oprócz pełnego brzuszka wraz z kilkoma zagubionymi na sukience okruchami, ale nawet tak niezbite dowody jestem w stanie przekształcić w zwykłą bajeczkę. Przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż wszyscy wiemy, że marnie mi to idzie. Nigdy nie byłam za dobrą kłamczuchą, ledwie potrafiąc rodziców oszukać na temat dobrego samopoczucia, gdy wcale nie czułam się dobrze. Nieważne, nie poddaję się przecież, prę do przodu, byleby tylko z powodzeniem zakończyć ten nieprzewidywalny okres czasu. Kiedyś wreszcie humorki miną, tak samo jak ja odzyskam nad sobą pełną kontrolę. Znów będzie normalnie, cokolwiek to znaczy w naszym przypadku. W końcu jakby nie patrzeć jesteśmy dwiema wolnymi duszami żyjącymi w swoich światach - to cud, że zdołaliśmy przeniknąć do nich sobie nawzajem, żeby stworzyć trwałe podwaliny przyszłej relacji. Nadal mnie to fascynuje, ale też jednocześnie koi pewne niespokojne zakamarki świadomości. Wygładza wszelkie lęki i strachy pozostawiając po sobie jedynie uczucie lekkości. Wiary w to, że przebrniemy przez te niedogodności razem, wspólnie. Nawet jeśli to ja jestem w tej ciąży i to na mnie odbija się dosłownie wszystko. Doceniam, że mam kogoś, na kogo zawsze mogę liczyć.
Zastanawiam się. Co w tym złego? Och, wszystko! Może to dlatego, że nie wyobrażam sobie siebie w tej roli… a może zwyczajnie tęsknię za nauczaniem w Hogwarcie, nie zaś do pracy bieliźnianej. To nic, że całkowicie ją zmyśliłam, bo przecież nie o to chodziło Jaydenowi. Nic, a nic!
- Hmmm… - Myślę na głos drapiąc się w brodę. - Pantalony dla wszystkich magicznych stworzeń! Żeby ubrały się ciepło na zimę - obwieszczam wreszcie, z dumą, nie przejmując się pobrzmiewającą w głosie mężczyzny kpiną. Cóż, skoro zadecydował pociągnięcie tego tematu w ten sposób, niechaj tak będzie! Dekret przyodziania zwierząt raz, proszę bardzo. Pytanie tylko kto go teraz zrealizuje? Powinien ten, kto go zasugerował… - To prawda - przyznaję rację, tak trochę smutno, tak trochę sentymentalnie. Już kiedyś poruszaliśmy ten temat. Dwa odrębne żywioły, jak to się stało, że teraz żyją w symbiozie? Niejasne. Ale cieszę się, że tak właśnie jest. Że pomimo przeciwieństw odnaleźliśmy do siebie drogę. I potrafimy współpracować ze sobą.
Ma rację, naturalnie, że ją ma. Tylko to nie zmienia mojej natury, która chciałaby pomóc innym. W tym stanie nie mogę. Pozostaje mi więc użalanie się nad sobą oraz innymi, chociaż to dobrze, że istnieje ktoś, kto jest w stanie sprowadzić mnie na ziemię. Zmartwienie ustępuje lekkiemu uśmiechowi oraz krótkiemu skinięciu głową. Nie da się ukryć - nie na wszystko mamy wpływ. Bez względu na to jak mocno tego pragniemy. Wierzę jednak, że może za jakiś czas… uda się wziąć sprawy w swoje ręce. Bardzo chciałabym takiego obrotu spraw. Czy nie będzie za późno?
Płyniemy w komfortowej ciszy, gdy staram się rozglądać dookoła czerpiąc z krajobrazu pełnymi garściami. Nie spodziewam się nadciągającego tematu; to on ostatecznie pozwala mi oderwać wzrok oraz przenieść go na sylwetkę Jay’a. Badania? Przygryzam nieznacznie wargę, zmartwiona. Znów. Jednak jak miałabym nie być? - Ufam ci. Wierzę, że sobie poradzisz i będziesz uważał. Na pewno wiesz co robisz - odpowiadam po dłuższej pauzie. Nie mogę mu niczego zabronić, nie chcę nawet. W pewnym momencie znienawidziłby mnie za to. Ja chyba również nie chciałabym usłyszeć odmowy, gdybym zamierzała komuś pomóc, co byłoby z pewnością niebezpieczne. Wiążące się z pewnym ryzykiem. Nie w tej chwili, rzecz jasna, ale w ogóle. Wzdycham tak trochę ciężko, ale rozpogadzam się na myśl, że już blisko. Kąciki ust wyginają się znacznie do góry, ekscytacja przebiega przez układ nerwowy. Śmieję się trochę, gdy pan kapitan tak ochoczo wskakuje do wody, ale ja czekam na dotarcie do brzegu. Dopiero na lądzie ukazuje się oczom w pełnej krasie i trochę żałuję, że nie mogę przyjrzeć mu się dokładniej. Może następnym razem? - Ale gdzie idziemy? Dokąd? Daleko jeszcze? Gdzie teraz? - zapytuję co chwilę w nadziei, że Jayden wreszcie puści parę z ust, ale nic z tego! Trudny z niego zawodnik. Kręcę głową z dezaprobatą wprawiając nóżki w jeszcze szybsze obroty. To tak z niecierpliwości! Na widok zamku rozdziawiam zdziwiona usta, oglądając spojrzeniem dosłownie wszystko, każdy zastany na miejscu element. Przejeżdżam też dłonią po oparciu jednego z krzeseł, wprost nie mogąc uwierzyć, że nieopodal są tak piękne miejsca! - Jestem pełna podziwu, naprawdę! Nie wiem tylko dlaczego właściwie przekonywałeś je do odejścia? - pytam z ciekawości. Właściwie, bal duchów byłby ciekawym przeżyciem. Nie wiem do końca, że niektóre zjawy nie są tak przyjazne jak mogłoby się udawać - w Hogwarcie, pomijając Irytka, i tak mamy ogromne szczęście do zmarłych lokatorów. - Mhm, tylko co to za tajemne miejsce, skoro o nim wiesz? - Wyszczerzam zęby w uśmiechu dreptając z miejsca na miejsce. - Tak naprawdę to wspaniale, że o mnie pomyślałeś. Dziękuję. Jest tutaj pięknie - przyznaję z wdzięcznością i zachwytem jednocześnie. - Myślisz, że jakiś książę wspinał się po tych pnączach do księżniczki wzdychającej za nim na balkonie? - rzucam z zaciekawieniem, gdy palce badają strukturę roślin porastających wiekowy budynek.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Wyspa duchów [odnośnik]30.05.20 19:47
Z odpowiednią pomocą astronom miał zrozumieć, co się działo w trakcie ciąży i nie być przeszkodą, a pomocą dla swojej żony. Nie znał się na tym za bardzo, ale chciał być częścią całego procesu. Nie stojąc jedynie z boku i czekając na końcowy efekt - naprawdę zależało mu na tym, by się angażować i nie przegapić żadnego momentu. Na pewno wiele pomógłby mu w tym jego ojciec, ale odkąd zaczęła się kwarantanna Londynu, a państwo Vane zostali w stolicy, by wspierać pozostawionych, nie mieli ze sobą wystarczająco dużo kontaktu. Jay jednak nie zamierzał w żadnym stopniu im wyrzucać tego wyboru - rozumiał podjętą przez nich decyzję, chociaż nie zmniejszało to w żaden sposób bólu. Mimo że rodzice profesora posiadali czystą krew, nie zamierzali podporządkowywać się nowej władzy. Nie tego też uczyli swojego syna, żeby zginał kark wbrew swoim wartościom. Teraz musisz zająć się swoją rodziną. Możemy tu zostać z myślą, że dobrze cię wychowaliśmy. Świetlisty orzeł ojca nie tylko przyniósł wiadomość, lecz również podkreślał, że bez względu na to, co działo się w Londynie, wraz z matką pozostawali silni. Na tyle silni, że potrafili przywołać najszczęśliwsze ze wspomnień i uformować je w formie patronusa. Było to w jakimś sensie pocieszające, lecz nie na tyle, żeby złagodzić całkowicie smutek i ból. Listy nie pojawiały się, by nie zdradzić miejsca jednych i drugich, jednak Maeve została pośrednikiem między rodzinami. Jayden nie czuł się dobrze ze świadomością, że czarownica pojawiała się w Londynie, lecz wiedział, że nie zamierzała rezygnować. Wolałby ją od tego odciągnąć, jednak i on sam robił rzeczy, których nie pochwalali jego bliscy, ale wtedy nie byłby sobą. Zakazując jej czegokolwiek, byłby hipokrytą, a przecież miała takie samo prawo walczyć za swoje przekonania jak on. Czy patrząc na młodą Clearwater, można było nie czuć dumy? A nie był przecież jej ojcem ani bratem. Ale czy musiał być którymkolwiek z nich, żeby doceniać odwagę oraz magię drzemiącą w młodych? Ona od czasu do czasu mówiła mu o jego rodzicach i nauczyła go wyczekiwania na ów informacje. Obecność Roselyn za to otworzyła mu oczy na niektóre sprawy związane z domem. Przyjaciółka mówiła mu o kolejnych etapach zakładania rodziny, chwiejności oraz tłumaczyła, czego sama potrzebowała nosząc pod sercem Melanie. Jayden słuchał jej uważnie i starał się wszystko zapamiętać. Wtedy gdy uzdrowicielka była w ciąży, niczego nie rozumiał i jedynie cieszył się tym, że niedługo miał trzymać małą siostrzenicę w ramionach. Od tamtego momentu minęło już kilka długich lat, wiele się pozmieniało, lecz odczuwane ciepło w stosunku do samej idei nowego życia wciąż mocno trwało i żyło w profesorze. Dzięki temu też został nauczycielem. Żeby nigdy nie zagubić ów esencji istnienia. Bo jeśli nie dla tego egzystowali, to dla czego innego? Nic innego nie było warte aż takiego poświęcenia.
Dlatego milczał już, wsłuchując się w głos ukochanej osoby, wiedząc, że skoro on znajdował w nim ukojenie, ich dziecko na pewno też z czułością reagowało na każde  brzmienie tonu matki. Jako ojciec nie powinien był tego przerywać. Dlatego płynęli jakiś czas w ciszy, słysząc w oddali jedynie krzyk żurawi kryjących się gdzieś na polach przy jeziorze. To chwilowe zawieszenie przerwały jego słowa, które spotkały się z reakcją, której się spodziewał. Odbicie zmartwienia na twarzy małżonki było aż nadto widoczne. Na pewno wiesz, co robisz. Uśmiechnął się blado po nosem, wiedząc, że Pomona mu ufała. Sęk był tylko w tym, że nie wiedział, czy ufał swoim umiejętnościom na tyle, żeby podjąć ryzyko. Sięgnął dłonią, by ująć w nią lewy policzek żony i delikatnie go pogładzić. Był taki ciepły i miękki... Miał kłaść to na szali dla ratowania świata? - Tylko czy to jest naprawdę warte? Wiesz, co może nam grozić, gdy Ministerstwo się dowie, że ich oszukaliśmy... Sama mówiłaś, że mamy trzymać się razem, a ja chcę być tu. Zajmować się wami. Chcę dotrzymać słowa - mówił i pochylił się w stronę kobiety, żeby oprzeć swoje czoło o to jej. - Tu jest moje miejsce i je chcę ratować. Nawet jeśli ceną jest cała reszta. - Przyznanie się do tego wymagało od niego wysiłku i Pomona musiała sobie zdawać z tego sprawę. Jayden był pewien, że wiedziała. Wciąż tliła się w nim iskra, która pchała go do martwienia się o cały świat, jednak niektóre zapędy w pewnym momencie należało przystopować. Ona nie chciała go ograniczać, ale teraz mieli o co się starać, o co walczyć. Czy nie powinni byli wyciszyć swoich instynktów?
Temat rozwiał się jednak w momencie, gdy z mgielnych oparów dostrzegli brzeg. Pośpiech odgrodził ich od zmartwień codzienności, pozwalając poddawać się dziecięcej zwiewności i lekkości, której potrzebowali. Której pragnęli dla siebie właśnie tego dnia i każdego kolejnego, bo Vane wiedział, że miało ich czekać równie wiele ciężkich prób. Wydawało się, że ich znajomość umiała sobie poradzić ze wszystkim, jednak gdy upadali, musieli się z trudem nauczyć podnosić. Było to bolesne, jednak uczyło pokory. Dla astronoma ten rok miał być zapewne najbardziej burzliwym i znamiennym, obfitującym w sprzeczne wydarzenia, lecz równocześnie niezwykle znaczące. Czy reszta jego życia miała wyglądać w ten sposób? Jeśli tak, to musiał tym bardziej się starać, żeby zadbać o te miłe wspomnienia. Takie beztroskie jak chociażby ten dzień - gdy stali na dziedzińcu przed wejściem do miasteczka. - Uwierz mi. Przyjdą w swoim czasie. Na razie zwiedzają nasz dom - odparł na pytanie małżonki, wcale nie starając się nawet ukryć rozbawienia. Coś za coś. Hogwart nauczył ich, że duchy lubiły handlować, a Jayden chciał mieć zapewnionego trochę czasu ze swoją żoną bez towarzystwa innych. Już i tak kwiecień był przepełniony gośćmi. Mhm, tylko co to za tajemne miejsce, skoro o nim wiesz? - Zawsze możesz rzucić obliviate i będziesz o nim wiedzieć tylko ty - zaśmiał się, nie wiedząc, że już kiedyś stał się ofiarą ów uroku. Jednak nawet nie zdawał sobie sprawy, że niektóre sekrety przeszłości miały ujrzeć światło dzienne już niedługo. Na ten moment pozostawał jednak błogo nieświadomy, ciesząc się chwilą. Na słowa o księżniczce stanął obok Pomony, podpierając się pod boki i zadarł głowę, by spojrzeć na wiszący nad nimi balkon. Nie był wysoki, ale na pewno każda kobieta doceniłaby taki gest. Co prawda pani Vane skojarzył się bluszcz w ten sposób, jej mężowi w nieco inny... - Kiedyś wydawało mi się, że się zakochałem i wdrapywałem się na wieżę po pnączach. Później okazało się, że po Londynie rozeszła się chmura amortencji i tyle z tej historii - powiedział, parskając śmiechem na samo wspomnienie swojego finalnego otrzeźwienia i wstydu, który jeszcze na długo palił jego wnętrze. Miał nadzieję, że już nigdy nie natknie się na czarownicę z tamtego feralnego dnia, ale na pewno i ona z chęcią by go już unikała. Przez dłuższy moment się nie odzywał, podziwiając wejście do miasteczka przez część zamku, jednak nie trwało to długo. Chyba nie umiał milczeć tego dnia. - Pytałaś, jakie imię wydaje mi się najlepsze dla naszego dziecka. Nie odpowiedziałem ci wtedy, bo szczerze nie wiedziałem, ale... - zaczął, ucinając się na pół uderzenia serca. - Myślę, że odniesienie się do tradycji Sproutów jest lepsze niż irlandzkie naleciałości. Arden jeśli to będzie dziewczynka lub Alder jeśli chłopiec? Co myślisz? - odparł i dopiero wtedy przeniósł spojrzenie z balkonu nad ich głowami na twarz Pomony.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]27.06.20 21:55
tworzenie świstoklika2 kwietnia
Pierwsze wytworzenie świstoklika prowadzącego na polanę dmuchawców poszło mu zaskakująco efektywnie. Rzucone zaklęcie natychmiast spoiło ingrediencję z kamieniem, a Jayden mógł poczuć ciepło bijące od gromadzącej się przed nim magii. Kolejny mały cud mający miejsce tuż przed nim i zapewniający go o wspaniałości czarów. Oczywiście wiedział, że zasięg ów świstoklika miał dotyczyć jedynie granic Irlandii, ale nie przejmował się tym zbytnio. Dopiero się uczył, a sukces za pierwszym razem był sporym osiągnięciem. Wpierw musiał się wprawić i poznać szerzej tajniki numerologii, by zająć się czymś cięższym. Ale każdy od czegoś zaczynał. Profesor nie był również laikiem naukowym, dlatego wierzył w powodzenie swoich wysiłków. Astronom był jednak zbyt zmęczony, by podejmować się dalszych prób numerologicznego wyzwania tego samego dnia. Musiał odpocząć, chociażby jeden dzień i dlatego z samego rana, ze świeżym umysłem wyruszył na wyspę duchów. Miejsce to ukryte było w oparach mgielnych unoszących się nad jeziorem i kamuflujących położenie niewielkiej części lądu. Dlaczego wybrał właśnie je? Było ukryte przed spojrzeniami niewtajemniczonych, ginęło na horyzoncie wielkiego jeziora - jeśli musieliby uciekać z domu, mogli poczuć się tu chociażby w pewien sposób bezpieczni. Odgrodzeni wodą.
Jayden po otarciu na wyspę, przysiadł na zamkowych murach. Wiedział, że tworzenie świstoklika miało go zmęczyć, dlatego też musiał się wygodnie umościć. Później zrobił dokładnie to, co wcześniej - kontemplował nad wyspą, a następnie przeszedł do trudniejszej części. Ta też zajęła mu długi okres czasu, gdy astronom próbował ujarzmić magię w jednej z zamkowych klamek, które praktycznie odpadały od zbutwiałego drewna. Duchy nie miały się chyba za to obrazić. Księżycowy pył miał zjednać się właśnie z zardzewiałym przedmiotem i profesor liczył na to, że i teraz się uda. - Portus - wypowiedział spokojnie.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]27.06.20 21:55
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 93
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa duchów Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa duchów [odnośnik]26.12.20 23:20
Nie spuszczał ich z oczu; już od pierwszych chwil, gdy dotarli na brzeg i mężczyzna wciągał łódkę na mieliznę pośród fioletowych drzewek, Georgie wiedział, że byli wyjątkową parą. Nie potrafił tego wytłumaczyć, bo to było dla niego oczywiste. Kiedy jest się duchem to takie rzeczy same pojawiają się w obłokach myśli - i już! Nie było potrzeby doszukiwać się w tym głębszego sensu. Nie rozumiał, dlaczego jego siostra za życia zawsze dążyła do poszukiwania odpowiedzi; Marigold bombardowała mamę setką pytań na minutę i nigdy nie miała dość: dlaczego zimą jest mi zimno? Dlaczego ptaki śpiewają nad ranem? Skąd się bierze deszcz? A czy chmury mają oczy? Och, to bywało naprawdę drażniące. Jemu wystarczały same te odczucia - lekki chłód płatków śniegu na języku, przyjemna melodia sąsiadującego z ich domkiem drozda, wrażenie spadania, którego doświadczał, gdy tylko zanurzał się w jeziorze. No, oczywiście teraz nie mógł już przeżywać żadnej z tych rzeczy i w sumie to oddałby wszystkie skarby świata żeby usłyszeć jeszcze raz choćby najgłupsze z pytań, które padały z ust Marrie; ale starał się nie rozpraszać podobnymi myślami, bo robiło mu się trochę smutno. Zamiast tego skupiał się na zwiedzaniu wyspy i pilnowaniu, by żaden przybysz nie pałętał się po kresach, które zwał domem, bez wyraźnego pozwolenia. Czasami może zdarzały się wyjątki, no niech będzie. W końcu nie zawsze chciało mu się schodzić z czubka drzewa, gdy była pora drzemki i nie każdy gość wart był jego uwagi. Może i to miejsce pozostawało w niejakim ukryciu przed większością świata i śmiertelnicy przybywali tu dość rzadko, lecz gdy jest się duchem to przecież czas jest tylko pojęciem względnym.
W każdym razie, Georgie dziś miał zarówno dobry humor jak i szczęście - dwa niezbędne komponenty, potrzebne do podjęcia kontaktu z kimś żywym. Już w głowie dopisywał sobie historyjkę: mężczyzna był dzielnym kapitanem i właśnie wracał z wyprawy dookoła świata. Jako jedyny zdołał stawić czoła bestii, czającej się w odmętach ich jeziora - pokonał ją jednym pocałunkiem, który sprawił, że pradawna klątwa została złamana i zamiast potwora przed kapitanem stanęła księżniczka. Oczywiście oboje od razu zakochali się w sobie i teraz, jak co roku, przybywali na wyspę, aby powspominać to, w jakich okolicznościach się poznali. Ona była naprawdę piękna, zachwycał się Georgie, a on spełniłby jej każde życzenie. Prócz jednego. Gdyby życzyła sobie, żeby przestał ją kochać, on nie byłby w stanie tego uczynić. Poruszony wymyślonym scenariuszem nie zauważył, że idąc w zamyśleniu po kamiennym murze, w końcu doszedł do miejsca, gdzie ten się nagle urywał.
- Aaaa! - zawył przeciągle, bardziej ze zdziwienia niż ze strachu. Jego upadek nastąpił trochę w zwolnionym tempie - brzegi jego portek poruszały się niczym pod wodą, a kapelusz zawirował, zanim opadł wprost na buty mężczyzny. Nic nie poczuł, jak zwykle, ale wykrzywił twarz w wielkim niezadowoleniu. Po pierwsze, zbyt szybko zdradził się ze swoją obecnością, po drugie, skoro miał publiczność to mógł sobie pozwolić na trochę marudzenia. Podniósł się ociężale, otrzepał niewidzialny kurz z kurteczki, po czym wycelował palcem w ich stronę. - Proszę pana - zwrócił się do wyższej postaci. - Wiem, że jest pan kapitanem siedmiu mórz i bez trudu mógłby pan mnie zjeść na śniadanie, ale ja z góry ogłaszam kapitulację i proszę tylko o zwrot mojej zguby - oświadczył bardzo poważnym tonem, otwierając pulchną piąstkę i czekając aż nakrycie głowy zostanie mu podane do ręki. Poza tym zarumienił się nieco, w końcu był w obecności księżniczki.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Wyspa duchów 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wyspa duchów [odnośnik]14.01.21 8:50
Życzenie Pomony o spotkaniu ducha ziściło się prędzej, niż mogli przypuszczać. Sądził, że wszystkie duchy przeniosły się do Upper Cottage na jego prośbę i zaproszenie Alannah. Że na wyspie nie został nikt kto w jakikolwiek mógłby towarzyszyć - nawet duchowo - państwu Vane. Tak się jednak nie stało i w tym samym momencie, w którym Jayden zastanawiał się nad dziecięcym imieniem. Krzyk, mgielna poświata i następna para oczu wpatrzona w dwójkę stojących obok siebie czarodziejów była aż nadto wyrazista. Jayden nie przestraszył się nagłym pojawieniem się ducha, jednak dało się dostrzec momentalną reakcję sprężonego ciała, które gotowe było uratować kogoś przed upadkiem. Dopiero po dwóch uderzeniach serca Vane zdał sobie sprawę przecież, że zjawie nie mogło się nic stać. A jednak jego dłoń zamarła w próbie pomocy, która nawet nigdy nie miała spotkać się w fizycznym znaczeniu z potrzebującym ratunku. Astronom sądził, że miał do czynienia ze statecznym mieszkańcem wyspy, ale się pomylił. - Dziecko... To tylko dziecko - mruknął do żony delikatnie, czując równocześnie, jak twarz łagodniała mu, a ciepły uśmiech wykrzywił jego usta. Przykucnął - jeszcze zanim mała zjawa zabrała głos - by mieć oczy na tym samym poziomie z chłopcem. - Jest twój. Nic ci nie zrobię - odpowiedział, patrząc na leżący między nimi kapelusz. Niestety nie był w stanie go sięgnąć - musiał odczekać aż duch sam go zabierze, a gdy pulchna, przezroczysta rączka podniosła zgubę, mara rozpłynęła się tak samo gwałtownie jak się pojawiła, zostawiając dwójkę czarodziejów znów samych. A Jayden nie zamierzał wcale na to narzekać. Był w końcu u boku najważniejszej osoby na świecie.
Docenianie chwil takich jak te miało być czymś, co w niedalekiej przyszłości było jedynymi filarami powstrzymującymi Vane'a od zepchnięcia w niebyt jaźni nietrzeźwych zmysłów. Gdyby był innym człowiekiem, być może nie skupiałby tak dużej uwagi na detalach, ale wciąż posiadał w nowym umyśle dawne przyzwyczajenia. Napawał się każdą sekundą, którą dane było mu spędzić w obecności żony, a jej ciepła obecność sprawiała, że czuł się spełniony. Kompletny i dokładnie... Na miejscu. Nie mógł wiedzieć wielu rzeczy, które miały wydarzyć się w najbliższym czasie i zerwać z życiem, które było mu dotychczas znane. W profesora miała uderzyć lawina osobistych i krajowych spraw - żadna nie miała również pozostać bez reakcji czy zwyczajnego przemyślenia. Teraz jednak pozostawał bez świadomości przyszłości, ciesząc się tym, co było na wyciągnięcie ręki. Splótł palce z tymi należącymi do kobiety i czując jej bliskość u swego boku, uśmiechnął się ciepło. To było bezpieczeństwo, którego potrzebował i którego nikt nie mógł mu odebrać. Była najlepszym, co do kiedykolwiek spotkało.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]27.01.21 23:00
teoria panmagiczna8 października
Faza druga dobiegła końca, Jayden zdawał sobie sprawę, że nic już go nie ograniczało i wszystkie procedury, w których musiał polegać na innych ludziach, się zakończyło. Został jedynie on, pióro, pergaminy i stos obserwacji zapisanych ręką współbadaczy. Siedzenie na miejscu nie wchodziło w grę - po tygodniu eksperymentu czuł się niesamowicie ożywiony. Brakowało mu przestrzeni, możliwości złapania oddechu, chodzenia między drzewami i zapachu wody Upper Lake. Tak naprawdę rozbudzała go zarówno energia od meteorytu, lecz również ta świadcząca o końcu praktycznej części badań. Tej ekscytacji nie dało się utrzymać w ryzach, dlatego nie czekając nawet na pobudkę Roselyn, zabrał chłopców, swoją torbę, do której wrzucił jakieś jedzenie i o świcie skierował się wprost ku brzegom jeziora. Dzieci spokojnie spały, gdy ich ojciec pakował ich kosz do łódki, po czym zaklęciem kazał jej płynąć w odpowiednie miejsce. To, którego sekret znali tylko nieliczni. Już podczas podróży przez wodę Upper Lake profesor musiał wyciągnąć przynajmniej pierwszą stronę notatek, by zacząć je sumiennie czytać. Lub właściwie pochłaniać, bo inaczej tego nazwać nie można było. Jeszcze nie miał czasu, żeby przeczytać je wszystkie, ale właśnie dlatego wybierał się na Wyspę Duchów. Potrzebował wszak miejsca, w którym mógł ochłonąć i spokojnie przeanalizować to, co się wydarzyło. Co już wiedział, a czego jeszcze nie, ale kryło się w przesłanych lub przekazanych mu przez innych badaczy notatkach. Wiedział, że nie miał zrobić tego od razu - potrzebował kilku dni, by spokojnie wszystko przejrzeć, zaznajomić się i krok po kroku dostrzec powiązania. Rozwiązania. Chociaż oczywiście, że już w jego umyśle pojawiła się nieskończona sieć relacji, podobieństw zachodzących w eksperymentach - nie nazywałby się Vane, gdyby było inaczej.
Zamierzał jednak nieco się uspokoić, odetchnąć, mimo że w środku cały aż buzował i wpierw przeczytać od początku do końca wszystko, co miał. Obserwacje roślin Vincenta, obserwacje stworzeń od Kaia oraz końcową analizę czynnika ludzkiego, którą sporządziła Roselyn. Razem z jego własnymi musiały zostać przeanalizowane od deski do deski. Astronom sam całkowicie zgubił się w czasie i przestrzeni - nie miał pojęcia, kiedy dotarł na wyspę ani którą drogą przeszedł do miasteczka pełnego duchów. Nie było to jednak ważne. Istotne było to, że miał obok siebie chłopców i stertę papierów, które kryły w sobie odpowiedzi na pytania obijające się o umysł profesora, odkąd tylko zaczął rozmyślać o samym pomyśle badań. To nie była końcowa hipoteza - ją miał poddawać próbie i testować po zebraniu wszystkich informacji. Na razie potrzebował po prostu tylko wypisanych danych, kilku haseł i podsumowania. Czy homoiomerie odpowiadały za magię? Czy meteoryty kryły w sobie ów magiczny pierwiastek? Później. Czekało go to później, teraz musiał się skupić na samym tekście - przesłanie miało przyjść w swoim czasie.
Siadając na ziemi, rozłożył wokół siebie karty, sortując je odpowiednio. Nie chciał niczego przegapić. Już czytał to, co wysłał mu Vincent, ale nie miało to znaczenia. Astronom wziął pierwszy plik, gotowe piór do wypisywania wniosków i zaczął czytać. To było zaskakujące, że ekscytacja, która towarzyszyła mu, gdy pierwszy raz czytał odpowiedź Rinehearta, wcale nie zmalała. Wciąż się tliła i uderzyła w nauczyciela ponownie. Po słowach zapisywanych przez czarodzieja zajmującego się częścią zielną również dało się wyczuć podniecenie. Podekscytowanie. Jayden nigdy nie wątpił, że nie miał dostać odpowiedzi na chociaż część dręczących go pytań. Porażka również była odpowiedzią, jednak w tym przypadku dopisało im szczęście. Czy miał to być sukces komercyjny? Ciężko było powiedzieć i czarodziej też nie przykładał do tego wagi. Liczyła się prawda i to, co kryło się w odkryciach umieszczonych na pergaminie. Zatonął więc w danych, tworząc własny system tabel oraz spontanicznych rysunków, które miały wspomóc go później. Kto lepiej niż on sam miał się w końcu odnaleźć w jego własnym chaosie?

|numerologia III
zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wyspa duchów [odnośnik]27.01.21 23:00
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 100
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wyspa duchów Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Wyspa duchów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach