Wydarzenia


Ekipa forum
Maleńki ogródek
AutorWiadomość
Maleńki ogródek [odnośnik]26.04.20 18:40

Maleńki ogródek

Chatka Charlie znajduje się na uboczu, w pewnym oddaleniu od centrum Oazy i największego skupiska chat. Alchemiczka ceni sobie bowiem ciszę i spokój, dlatego zdecydowała się zamieszkać w jednej z bardziej odosobnionych chatek. Niedużą przestrzeń wokół niej postanowiła zagospodarować i zasadziła tam rośliny, głównie zioła do eliksirów i ziołowych naparów. Tuż obok ściany domku stoi nieduży stół i kilka starych krzeseł, każde z innego kompletu. To dobre miejsce, by przysiąść i porozmawiać w towarzystwie, ilekroć ktoś z Zakonników lub mieszkańców Oazy wpadnie zamówić u niej eliksir lub po prostu porozmawiać.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]11.05.20 1:22
| 18.05

Osunęła się na podłogę wśród pudeł, drżąc. Wciąż pachnące świeżością deski zaskrzypiały leciutko pod jej chudym ciałem, kiedy usiadła, podwijając kolana pod brodę. Zakołysała się nieznacznie; choć w Oazie powinna czuć się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej, nawet tu nie potrafiła całkowicie opędzić się od lęków. Bo choć ona się ukryła, wielu jej krewnych i przyjaciół było w niebezpieczeństwie.
Listy gończe znów podsyciły poczucie zagrożenia. Nie rozumiała, jak to się stało, że na nich była. To zmusiło ją do opuszczenia ukochanej Kornwalii, bo choć nikt niepowołany nie znał jej adresu, to nie mogła być pewna, jakimi środkami dysponuje ministerstwo pragnące dopaść poszukiwanych. A wiedziała zbyt dużo o Zakonie, by ryzykować schwytanie. Poza tym zbyt mocno bała się tego, co mogłoby się z nią wtedy stać.
Zamieszkała w jednej z wolnych chatek na uboczu. Zapłaciła budującym ją ludziom, by pokryć koszty materiałów oraz ich pracy. Umeblowania póki co prawie nie było, o nie będzie trzeba zatroszczyć się w dalszej kolejności. Póki co większość jej rzeczy leżała w pudłach i kufrach zaczarowanych tak, by mniej ważyły. Nie zabrała ze St. Ives wszystkiego, tylko rzeczy najbardziej niezbędne. A także eliksiry i ingrediencje. No i zwierzęta, cztery koty, sowę i pufka. Nie mogłaby ich zostawić samych na kto wie jak długo. Na ten moment nie wiedziała, kiedy będzie miała odwagę wystawić nos poza obręb Oazy. Za jej głowę wyznaczono niebotyczną sumę, co sprawiało, że każdy czarodziej w kraju mógł stanowić dla niej potencjalne zagrożenie.
Chatka była malutka. Na szczęście Charlie przywykła do skromnych warunków, więc to jej akurat nie przeszkadzało, i tak mieszkała sama, więc taka przestrzeń w zupełności jej i jej zwierzętom wystarczy. Większy problem był z pracownią alchemiczną, będzie jej brakowało przestronnej piwniczki. Za domkiem była przybudówka, więc w kolejnych dniach, może z czyjąś pomocą, uda się ją urządzić w odpowiedni sposób i przygotować w niej bezpieczne miejsce do przechowywania mikstur.
Ale to nie teraz, nie dziś. W tym momencie Charlie, po wniesieniu do domku ostatniego pudła, znowu poczuła jak dopada ją niemoc, bezsilność i pustka. Znów z nie własnej winy musiała coś stracić, nie wiadomo na jak długo. Musiała żyć w jeszcze większym lęku, niczym zaszczute zwierzę uciekające przed drapieżnikami. Pochyliła się do przodu i zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie prawie wbiły się w ich miękkie wnętrze. Dopiero ból trochę ją otrzeźwił.
Wyglądała teraz równie źle jak wtedy, pod koniec marca i w początkach kwietnia. Kiedy straciła Verę, pracę i poczucie bezpieczeństwa, kiedy ich świat przestał przypominać siebie sprzed roku, bo po tym, co stało się w Londynie, już nie mógł. Po jakimś czasie, nie wiadomo jak długim, wstała jednak i powoli ruszyła w stronę drzwi, by wyjrzeć przed domek. Nie spodziewała się ujrzeć tu teraz nikogo znajomego, jej domek był położony na obrzeżach, poza ścisłym centrum Oazy, ponieważ ceniła sobie ciszę i spokój. Ale choć w ostatnich miesiącach bywała tu regularnie, nie myślała, że sama też będzie musiała tu zamieszkać.
Teren wokół chatki nie był duży, ale zamierzała posadzić tu zioła, choć to też musiało zaczekać na odpowiedniejszy moment. Póki co stał tu tylko stół z kilkoma krzesłami z różnych kompletów, który był tu już w momencie, gdy zajmowała tę chatkę. Usiadła na jednym z nich, drżącymi rękami przygładzając wymiętą sukienkę. Łokcie oparła o blat stolika i korzystając z tego, że nikogo w pobliżu nie widziała, pozwoliła sobie na chwilę słabości. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, więc ukryła twarz w dłoniach. Czuła się tak bardzo zagubiona i niepewna w tym wszystkim. Żałowała, że brakowało jej odwagi innych, bo pewnie nikt inny z poszukiwanych nie płakał, nie rozpaczał ani nie ukrywał się jak mysz w dziurze. To tylko ona była słaba i żałosna.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]18.05.20 22:51
Widok wciąż rozwijającej się Oazy w jakiś sposób napełniał ją nadzieją, ale też  przerażał. Zapełniające się domostwa, nowe budynki - wszystko to pokazywało jak niszczycielską siłą dysponowali rycerze Walpurgii. Rząd upadł, prawo przestało chronić, a Czystki zapewne miały być tylko jednym z wielu kroków jakie podejmą. Wątpiła, aby zwolennicy czystości krwi mieli zadowolić się tylko zaprowadzeniem własnego porządku w stolicy Wielkiej Brytanii. Było coraz gorzej - łatwo to było dostrzec obserwując wciąż rozrastającą się oazę. Liczba osób potrzebujących pomocy wciąż rosła, a nawet wielu zakonników czy sojuszników zamieszkało na wyspie. Sama zastanawiała się nad tym czy może i ona nie powinna zamieszkać w Oazie jednak doszła do wniosku, że tu powinni być ci, którzy najbardziej tego potrzebują. Ci, którzy nie mogli funkcjonować w świecie poza dawnym Azkabanem. Być może była to kwestia czasu, ale Rose jeszcze mogła pracować, radzić sobie na własną rękę i odciążyć innych od opieki nad sobą.
Przerażało ją to, że na listach gończych są imiona jej krewnych. Jej nazwisko. Bała się. Jeszcze bardziej niż wcześniej. Wydawało jej się, że już nauczyła się żyć ze strachem. Nauczyła się jak to jest wstawać rano, iść do pracy z głową pełną zmartwień i paranoi, zostawić Melanie pod opieką rodziny, przyjaciół i przez kilkanaście następnych godzin być z nią tylko myślami. Umiała już nawet zasypiać, dusząc w poduszce złość, żal i rozgoryczenie. Nie chciała tak żyć. Nikt nie chciał. Najgorsze, że tak wiele pozostawało poza ich siłami. Nie dało się tego tak po prostu zakończyć, wrócić do normalności. Musieli nauczyć się tego, że tak teraz musiało wyglądać ich życie - przepełnione niesprawiedliwością, strachem przed każdym kolejnym dzień.
Czuła się tylko odrobinę lepiej z myślą, że Charlie jest bezpieczna w Oazie. Nie chciała myśleć o tym, że pewnego dnia siły śmierciożerców mogły sięgnąć nawet tutaj. To było tak bardzo niesprawiedliwe. Brakło jej słów, określeń, nie potrafiła opisać tego nawet w myślach jak bardzo spaczony stał się ich świat. Charlene nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy, a jednak na ogłoszeniu widniał napis “poszukiwana żywa lub martwa”. To była kolejna rzecz, której nie chciał, nie mogła zaakceptować w tym nowym, przerażającym świecie. I kompletnie nie mogła nic z tym zrobić. W żaden sposób nie potrafiła ochronić kuzynki przed tym co mogło ją spotkać, przed tym co mówiono o niej.
W końcu odnalazła jej domek, ukryty między innymi, które powstały nie tak dawno. Wiedziała, że to naprawdę niewiele. Zbyt mało, ale jedyne co mogła zrobić to przyjść do niej, pomóc rozpakować swoje rzeczy, zaaklimatyzować się w zupełnie obcym miejscu.
Najpierw zapukała do drzwi, ale gdy nikt nie odpowiadał rozejrzała się po podwórku, aż w końcu ruszyła w stronę ogródka, licząc że tam odnajdzie kuzynkę.
Nie chciała jej przyłapywać w takim momencie. Gdy ta myślała, że jest zupełnie samotna i mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. A może właśnie dlatego przyszła w odpowiednim momencie? - Cześć - powiedziała słabo, przygarniając dziewczynę i otaczając ją krótkim uściskiem. - Tak bardzo mi przykro, Charlie. Tak dużo na ciebie spadło, a teraz jeszcze to - wyszeptała cicho, czuła jak jej powieki drżą, zaczynają piec, ale powstrzymała się. Charlene nie potrzebowała jej łez. Nie musiała i nie powinna być teraz sama. Wiedziała, że na niewiele jej się to zda, ale chciała podać jej pomocną dłoń, nawet jeśli chodziło tylko o tak przyziemne sprawy jak poukładanie rzeczy w szafie czy zrobienie herbaty.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]19.05.20 1:26
Dopóki miała inny wybór nie zamieszkiwała tutaj. Kochała mieszkać w Kornwalii, to tam było jej miejsce na ziemi. Pojawiała się tu regularnie, by pomagać mieszkańcom Oazy i liczyła się z tym, że może kiedyś będzie musiała się tu dla bezpieczeństwa przenieść, ale nie myślała, że ten dzień nadejdzie tak szybko. Listy gończe pozbawiły ją tych nikłych resztek poczucia bezpieczeństwa, które próbowała sobie zbudować po śmierci Very, wydarzeniach w Londynie i przeprowadzce do Kornwalii. Była też świadoma swojej słabości i bezbronności, tego, że nie była jak inni Zakonnicy, ani tak silna, ani tak odważna. W sytuacji zagrożenia nie potrafiłaby obronić się sama, była więc raczej jak ci wszyscy ludzie, którzy przed wojną uciekali właśnie tutaj, do Oazy. Była alchemiczką, nie aurorem. Nigdy nie pisała się na narażanie życia ani oddanie go za sprawę, nawet jeśli w nią wierzyła.
Uważała wciąż, że to ogromnie niesprawiedliwe, że spotkało to właśnie ją. Przecież nigdy nie walczyła, nie miała żadnej styczności z wrogiem, a jednak tam była. I przez to musiała zgarnąć najważniejsze rzeczy i wynieść się do Oazy, do jednej z wolnych chat, która miała stać się jej chatą. Jej kryjówką przed ludźmi, którzy byliby gotowi wydać na nią wyrok dla tej niebotycznej sumy galeonów, którą wyznaczono za jej głowę, jakby była przestępczynią.
Nie chciała tego. Nie była gotowa na takie życie. Jej świat po raz kolejny w ciągu zaledwie dwóch miesięcy się zawalił i znowu zaczęła zastanawiać się nad tym, czy nie lepiej byłoby tego zakończyć zanim zrobią to oni. Ale powstrzymywała ją przed tym myśl, że jej eliksiry nadal były potrzebne Zakonnikom. A jej matka nie przeżyłaby utraty trzeciego dziecka. Jeszcze wczoraj napisała do nich list, nakazując im ucieczkę i z tego co udało jej się dowiedzieć, uciekli z Tinworth i dobrze się ukryli. Jeśli nie uda im się uciec za granicę, Charlie zamierzała sprowadzić ich też do Oazy. Póki co wolała się z nimi nie spotykać, by nie ściągać na nich niebezpieczeństwa. Dobrze, że jej ojciec miał głowę na karku i wiedział, co robić kiedy tylko otrzymał ostrzeżenie od córki bez zadawania zbędnych pytań. Rozumiał, że czas na dokładniejsze wyjaśnienia dopiero nadejdzie.
Wojna odbierała jej wszystko po kolei. Verę (choć ją akurat zabiły anomalie, nie wrogowie), pracę, dom, poczucie bezpieczeństwa, a nawet swobodne kontakty z bliskimi. Nic już nie było takie samo jak kiedyś i były momenty, kiedy żałowała, że dołączyła do Zakonu i nie postanowiła wtedy trzymać się od tego z daleka. Ale skąd miała wiedzieć, jak niebezpieczna stanie się ta zabawa w zbawianie świata i ile będzie ją to kosztowało? Dołączyła bo chciała pomagać, czynić dobro, a teraz chciano ją za to zabić. Tak świat odpłacał jej się za te wszystkie lata, kiedy pracowała w Mungu i warzyła eliksiry ratujące życie i zdrowie, często zaniedbując własne życie osobiste.
Nikt nie przygotował ją na coś takiego, na życie w nieustającym strachu i konieczność ukrywania się przed wrogami, którzy mogli czaić się wszędzie, i teraz w zasadzie każdy mógłby ją wydać, nawet dawni znajomi czy współpracownicy. Może to nawet przez kogoś z nich jej twarz znajdowała się na liście gończym nad sumą pięciu tysięcy galeonów? Na szczęście już od dłuższego czasu przezornie uważała na to, z kim się spotyka i komu o czym mówi. Zdawała sobie sprawę, że tylko poglądów Zakonników może być pewna.
Nie spodziewała się, że ktoś znajomy się tu pojawi. A już na pewno nie spodziewała się dawno nie widzianej Roselyn. Zauważyła ją dopiero jak ta się odezwała. Alchemiczka uniosła głowę i spojrzała na nią, początkowo niewiele widząc przez rzęsy sklejone łzami. Otarła je i dopiero wtedy wyraźniej zobaczyła kuzynkę.
- Cześć – szepnęła cichym, słabym głosem, pozwalając się przytulić. Rose na pewno mogła łatwo wyczuć, jak chuda stała się Charlie. – Teraz to jest mój nowy dom – dodała smętnie, czując jak rozdziera ją tęsknota za Kornwalią. Tak krótko cieszyła się powrotem w rodzinne strony. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mogła tam wrócić. – Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
Oaza nie była domem. Zawsze miała być kryjówką. Teraz zaczynała rozumieć, że choć jako Zakon starali się stworzyć jej mieszkańcom dobre, bezpieczne miejsce będące nowym domem, było to niemożliwe. Każdy z tych, którzy tu zamieszkali, miał wcześniej własne życie, do którego tęsknił na pewno nie mniej niż Charlie tęskniła za swoim. I Oaza była koniecznością, rozwiązaniem prowizorycznym, nie mogącym w pełni zastąpić tego, co mieli wcześniej. Owszem, byli tu póki co bezpieczni, ale nie mogli żyć jak dawniej, bo odebrano im tę możliwość przez pochodzenie bądź poglądy inne niż te wyznawane przez obecną władzę.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie to spotkało – dodała cicho. – Nic nikomu nie zrobiłam. Nie wychylałam się, nie szukałam kłopotów. Nawet w Mungu starałam się nie obnosić z poglądami, nie mówić głośno o niczym, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Nie rozumiem, skąd o mnie wiedzą i dlaczego… chcą mnie zabić – znowu zaczęła płakać, przejęta tak rażącą niesprawiedliwością i tym, że jej dotychczasowe życie się zakończyło. I dopóki nie skończy się wojna była skazana na ukrywanie się, nieustanne oglądanie przez ramię, strach o innych bliskich i przyjaciół oraz zastanawianie się, kto z napotykanych na drodze ludzi może zechcieć ją sprzedać dla tych galeonów.
- Może ty też powinnaś się tu ukryć? Skoro szukają mnie, Bena i Hannah, to mogą zainteresować się też tobą – zmartwiła się. Nazwisko Wright a także fakt, że zapewne odeszła z Munga, mogły ściągnąć na Rose podejrzenia. A Charlie nie chciała, żeby coś stało się jej lub Melanie. Nie chciała tracić już nikogo więcej.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]21.05.20 21:33
Świat oszalał. Tego była całkowicie pewna. Tragedia w Ministerstwie, anomalie, stan wojenny aż w końcu wydarzenia Stonehenge, upadek cukierni rodzeństwa Fortescue. Zalążek nadziei związany z wybuchem białej magii. Śmierć i zniszczenie podążała za nimi w ostatnim czasie. Ciężko było to zaakceptować. Ustanowić częścią nowej codzienności. Wydawało jej się, że jej życie z pewnością nie jest proste. Jeszcze przed tym wszystkim. Było jej ciężko, próbując utrzymać wszystko w ryzach samej. Wychowywać Melanie, pracować, próbować osiągnąć w jakimś stopniu szczęście. Jednak dopiero niedawno odkryła jak bardzo życie może być trudne, złożone. Próbowała podejmować dobre decyzję. Gdy wydarzenia Czystki wstrząsnęły Londynem, musiała szybko zdecydować o tym co dalej. Nie było czas na analizę, przemyślenie wszystkich argumentów. Wtedy nawet nie wiedziała co się dzieje. Była świadoma jednak tego, że ludzie giną, że ulice stolicy Wielkiej Brytanii splamiła krew. Dlatego podjęła niezwłoczną decyzję o ucieczce, bo to nie było miejsce, w którym można było chociaż przez chwilę czuć się bezpiecznym, a właśnie tego poszukiwała dla Melanie. Nie myślała wtedy o tym co dalej. Że być może ślad porzuconego mieszkania, porzuconej posady w Mungu mógł być czymś co ściągnie na nią uwagę służb. Wtedy chciała po prostu zabrać Melanie z Londynu.
Nie mogła wrócić do domu. Chociaż ojciec namawiał ją do tego, wiedziała że jeśli ktokolwiek miałby szukać uciekinierów z Munga, to zacznie od ich rodziny. Chciała, żeby ojciec również opuścił swój dom. Nie wiedziała jak go o to poprosić nie wyjawiając mu całej prawdy. Wiedziała jednak, że ich rodzinny dom już nigdy nie będzie dla niego bezpieczny.
Dzięki interwencji Jaydena udało jej się znaleźć schronienie w jego domu. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że to nie rozwiązanie na dłużej. Zakładał rodzinę. Chociaż udzielił jej pomocy, nie mogła być dla niego ciężarem. Nie chciała też ściągać na niego swoich problemów. Dopóki nie pojawiły się listy gończe, zamieszkanie w Dolinie Godryka wydawało się być na tę chwilę dobrym rozwiązaniem. Nikt nie wiedział gdzie mieszka, gdzie się podziała po opuszczeniu Londynu. Była jedną z wielu, którzy tamtej nocy zniknęli. Wiedziała jednak, że to nie będzie trwało wiecznie. W końcu znajdą się tacy, którzy będą wzbogacać się na poszukiwaniach. Wtedy sądziła, że jest jedną z wielu. Gdy jednak ich nazwisko pojawiło się na ministerialnych listach, musiała zmienić podejście. Teraz już nie wiedziała co dalej.
- Pokierowali mnie do ciebie w lecznicy - odpowiedziała jej, rozglądając się wokół. Domek w Oazie z pewnością nie mógł dorównać temu co miała w Kornwalii. Nie chodziło jej nawet o komfort życia, ale o to że tamten był jej własnym. Jej cichym miejscem. Jej domem. Doskonale wiedziała jak to jest go stracić. Coś o co dbało się każdego dnia, na co pracowało się przez wiele lat. Niezależność. Wolność. To wszystko zostało im odebrane. - Z czasem się do niego przyzwyczaisz. Z czasem będzie ci w nim lepiej. Pozwól mi sobie pomóc chociaż w zadomowieniu się tu. Wiem, że to nie wiele - mruknęła gładząc jej blond włosy w pocieszającym geście.
- Wiem, Charlie. Wiem jak bardzo to niesprawiedliwe - odparła cicho - ale nie możemy nic na to poradzić. Nie chcę nawet tego akceptować. To po prostu złe. Nie potrafię pogodzić się z tym co się dzieje, ale co z tego? Nie mamy na to żadnego wpływu. Musimy żyć w ten sposób i próbować to przetrwać. Możemy mieć tylko nadzieję, że pewnego dnia będzie lepiej. Wiesz? Tylko to mnie teraz trzyma przy zdrowych zmysłach. Że to się kiedyś zmieni. Że tak nie będzie już zawsze. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Nie dla mnie. Nie dla Mel. Nie potrafię wyobrazić sobie tego co się stanie, jeśli przegramy. Będziemy musieli opuścić dom? Uciec stąd i szukać schronienia w innym kraju?
- Wiem, że powinnam. Ale nie mam pieniędzy, żeby wspomóc Oazę. Nie mogę się tutaj po prostu sprowadzić i zabrać dom komuś kto nie ma gdzie pójść - przyznała się jej - dlatego chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. O Mel. I wiem, że proszę o dużo. Stanowczo zbyt dużo, ale… zastanawiałam się czy być może ona nie mogłaby zostać na trochę z tobą? Powiemy jej, że to wakacje. Tu będzie bezpieczniejsza niż ze mną, a ja będę miała szansę związać koniec z końcem. Serce mi pęka na myśl o tym, że mogłabym się z nią rozstać, nawet na trochę, ale może tak będzie lepiej. Gdy nie będę umierać ze strachu o nią, będę mogła pracować. Tutaj. W lecznicy. Będę w stanie zrobić coś dobrego.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]23.05.20 13:26
Nowa rzeczywistość odbierała Charlie kolejne drogie jej osoby i rzeczy. Wydzierała poszczególne elementy życia, jakie wiodła nim to wszystko się zaczęło. Nigdy nie chciała tego oddawać. Nie chciała nigdy zostać zmuszoną do ukrywania się i egzystencji w nieustającym strachu. To nie było dla niej. Gdyby chciała takiego życia, poszłaby na kurs aurorski, nie alchemiczny. Ale zawsze preferowała zachowawczość, lubiła swoje nudne, spokojne i pełne rutyny życie. Kto by pomyślał, że tak nijaka i nieszkodliwa osoba jak ona może kiedykolwiek być poszukiwana? Że ktokolwiek uzna ją za niebezpieczną? Przecież nawet nie potrafiła walczyć. Od początku przynależności do Zakonu stanowiła zaplecze organizacji i nigdy nie pchała się na pierwszą linię, doskonale świadoma swoich braków w umiejętnościach oraz charakterze. Może już dawno powinna była zdegradować się do roli sojusznika, by nikt nie oczekiwał od niej niczego więcej niż pomocy alchemicznej i wiedzowej. Wszystko, co się na przestrzeni ostatnich miesięcy działo mocno ją wystraszyło, zgasiło początkowy zapał, jaki miała w pierwszych miesiącach po dołączeniu do Zakonu. Wtedy myślała rzeczywiście, że to zabawa w zbawianie świata, że nic złego się nie wydarzy. Nie zakładała, że mogłaby umrzeć lub w inny sposób ucierpieć – przynajmniej do czasu, póki nie dowiedziała się o tym, co spotkało Hannah i Bena. I dopóki nie zaginęła Vera wciągnięta przez anomalię. To po tamtych incydentach naprawdę zaczęła się bać, a potem strach i poczucie niedopasowania tylko narastały. A teraz zagrożenie było jeszcze bardziej realne. Z jakiegoś nieznanego powodu władza chciała jej śmierci. Dlaczego? Tego nie wiedziała. Może ktoś ich zdradził? Może nie każdemu z Zakonników lub sojuszników można było ufać? Ale nie potrafiłaby wskazać takiej osoby, nie miała pojęcia kto mógłby, choćby niechcący i niezamierzenie, wydać ją i innych. Pewne było tylko to, że skądś wiedzieli. I że nie było dla niej powrotu do normalnego życia dopóki wojna się nie skończy. Straciła pracę w Mungu i nie wiadomo co z tą dla lecznicy, utraci najpewniej kontakt z rodzicami, którym nakazała ucieczkę i unikanie wszelkich miejsc powiązanych z nimi lub nią, przy odrobinie szczęścia może nawet już byli daleko stąd, na jakimś odludziu lub nawet za granicą. O domu w Kornwalii nie wiedział nikt spoza Zakonników i to nie wszystkich, nie figurował w jej aktach w Mungu, bo nabyła go już po opuszczeniu Londynu, ale lepiej było nie ryzykować. Ryzyko nie było wpisane w jej naturę. Z tego powodu po opuszczeniu Londynu zerwała większość kontaktów jakie miała w mieście i spotykała się głównie z Zakonnikami.
Nigdy nie myślała że moment ukrycia w Oazie nadejdzie tak szybko. Trudno było się z tym pogodzić, że sama też stała się ofiarą tej wojny, tak samo jak ci wszyscy inni ludzie, którzy zmuszeni byli tu zamieszkać. Ale za ich głowy przynajmniej nie wyznaczono nagrody, za jej tak. A w przeciwieństwie do większości Zakonników nie potrafiła walczyć, więc musiała się ukryć dla dobra własnego i ich.
Roselyn być może pojawiła się w samą porę. Bo mimo poczucia wstydu za swoją słabość, w głębi duszy nie chciała być sama. Potrzebowała obecności kogoś bliskiego, kto by ją zrozumiał.
- Nie chcę żyć w ten sposób. To nie będzie życie, tylko wegetacja. Niczym mysz ukrywająca się przed chmarą kotów, skazana na nieustanną ostrożność, na brak swobody i normalności – powiedziała. Tym właśnie teraz była poza Oazą – myszą otoczoną przez całe stado kotów pragnących ją pożreć. A Oaza była dziurą, do której uciekła, by tego uniknąć. Wszyscy mieszkańcy Oazy byli takimi myszami. – Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy. Tylko kiedy to nastąpi? I czy w ogóle? Pragnę wierzyć w to, że po każdej burzy w końcu wyjdzie słońce, ale na razie nie widać choćby nikłego prześwitu w gęstych, czarnych chmurach. Może rzeczywiście powinnam razem z rodzicami opuścić Anglię. Już kiedyś o tym rozmyślałam. O tym, żeby nauczyć się jakiegoś języka i zatrudnić się w tamtejszym odpowiedniku Munga, może we Francji, a może jeszcze gdzieś indziej. Tyle że… nie potrafiłam was zostawić.
Może gdyby uciekła już dawno, teraz nie byłaby poszukiwana. Może byłaby bezpieczna i nie musiałaby się bać. Ale było już za późno. Jej szanse na przeżycie tej wojny drastycznie się zmniejszyły, bo została wyciągnięta z bezpiecznego, asekuracyjnego cienia. Nie mogła już się wycofać i udawać, że przynależność do Zakonu nigdy nie miała miejsca. Jej tożsamość została już naznaczona, każdy czarodziej w kraju już wiedział, że nie była zwykłą, szarą obywatelką. Uznano ją za kogoś, kim jednak wcale nie była, za osobę niebezpieczną, pewnie waleczną, próbującą obalić władzę, podczas gdy w rzeczywistości nie potrafiłaby pokonać w pojedynku nawet ucznia Hogwartu. Nie miała odważnego, lwiego serca a co najwyżej gołębie.
- Ty też nie masz gdzie pójść, choć w odróżnieniu ode mnie, Bena i Hannah, za twoją głowę nie wyznaczono nagrody – odezwała się cicho. Roselyn pomagała Zakonowi i Oazie, i podobnie jak Charlie, była bezbronna, bo poświęciła swoje życie na naukę uzdrawiania, nie walki. Też zasługiwała na swoje miejsce tutaj.
Ale słysząc kolejne słowa Rose zamyśliła się i na chwilę umilkła, wyraźnie się zastanawiając. Czy ona, kobieta poszukiwana listem gończym, w depresji, złamana przez ostatnie wydarzenia i po niedoszłej próbie samobójczej, mogłaby teraz być dobrą opiekunką dla dziecka, które potrzebowało normalności i kogoś, kto da mu stabilność i bezpieczeństwo?
- Wiesz, że zależy mi na Mel i na jej bezpieczeństwie. Ale zarazem nie jestem pewna, czy potrafiłabym teraz się nią dobrze zaopiekować. Czy mała dziewczynka w ogóle powinna teraz przebywać z ciotką, która… no cóż, nie jest w najlepszej kondycji psychicznej – powiedziała, bo musiała to Rose wyznać. Żeby wiedziała, komu chciała powierzyć opiekę nad córką. – Początkiem kwietnia… Chciałam odebrać sobie życie. Gdyby nie pojawienie się Percivala, który przywrócił mi zdrowy rozsądek, może nawet bym to zrobiła. Teraz też mam takie myśli, by coś sobie zrobić, może uwarzyć sobie truciznę i zakończyć to nim oni mnie znajdą. Nie chcę... ale tak bardzo się boję.
Oddychała szybko, niespokojnie, a na jej twarzy wykwitły intensywne rumieńce. Bawiła się nerwowo dłońmi, czując się bardzo głupio i niezręcznie. Ale chciała pomóc zarówno Rose, jak i Mel. Były jej rodziną. I mimo własnych problemów lepiej by się czuła, gdyby Melanie była w Oazie niż poza nią, w przypadkowych miejscach, gdzie ktoś mógłby zrobić jej krzywdę.
- Poza tym wiesz, że sporo czasu poświęcam eliksirom i nie jestem w stanie opiekować się nią cały czas – dodała po chwili. Nie mogłaby zrezygnować z warzenia mikstur i poświęcić się całodobowej opiece nad kimkolwiek. Ale może dało się to jakoś rozwiązać. – Jeśli mimo to uważasz, że to dobry pomysł, przyprowadź ją do Oazy. Przynajmniej na te pierwsze tygodnie, dopóki nie pojawi się jakaś lepsza opcja. Przygotowałabym jej jakiś kąt do spania, a kiedy musiałabym pracować, znajdowałabym jej tymczasowe towarzystwo, tu w okolicy mieszka kilka miłych czarownic. – Bo nawet jeśli musiała przynajmniej na jakiś czas porzucić lecznicę w Dolinie Godryka, nadal pozostawała lecznica w Oazie. A żeby nie zwariować, musiała warzyć eliksiry. – Tutaj byłaby na pewno bezpieczniejsza niż w innych miejscach, zwłaszcza gdyby ktoś kiedyś dowiedział się, że jest… jego córką. – Głowa Skamandera była warta jeszcze więcej niż pozostałych, więc strach pomyśleć, co mogłoby się stać z Mel, gdyby ktoś odkrył, że była jego córką. Nawet jeśli się jej wyparł i porzucił rodzinę, bo najwyraźniej nie był zdolny do miłości wobec Rose i własnego dziecka. Nie od dziś wiadomym było, że jedyną osobą w Zakonie, do której Charlie pałała niechęcią, był właśnie Skamander, człowiek w jej odczuciu bezwzględny i pozbawiony empatii, który porzucił swoje dziecko, choć teraz to porzucenie mogło Rose i Melanie wyjść na dobre. – Co on o tym wszystkim myśli? Czy w ogóle próbował wam jakoś pomóc, czy ma w głębokim poważaniu to, co może grozić jego córce przez to, co zrobił w październiku? – zapytała nagle. Czy ktoś taki jak Skamander w ogóle był zdolny do odczuwania wyrzutów sumienia i do myślenia o kimś innym niż on sam?
- I może… wejdziemy do środka? – zaproponowała po chwili, powoli podnosząc się z miejsca w którym siedziała.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]30.05.20 17:43
Jakże wiele by teraz dała, żeby cofnąć się w czasie, żeby jeszcze przez jakiś czas móc pożyć swoim starym życiem. Zwykłym, najzwyklejszym. Doceniłaby nawet solidny zawód, smak goryczy, odrobinę codziennego smutku. Wszystko oprócz tego co musiała dźwigać teraz. Nie doceniała tego co miała, dopóki tego nie straciła. Teraz jej życie przypominało roztrzaskany w gniewie witraż. Rozbity na miliony kawałeczków, które zdawały się już nawet do siebie nie pasować. W tym wszystkim nie było już nawet jej samej. Sama sobie zaczynała być obca. Składana i rozkładana na nowo. Groteskowy golem, pozbawiony esencji, która stanowiła o byciu człowiekiem. A przecież była nim tak bardzo. Kochała, współczuła. Cierpiała patrząc na udrękę innych. Cierpiała na własne choroby. Jednak czuła się taka pusta, obdarta ze swojego jestestwa. Był tym kim musiała być. Dla Melanie musiała być tym wszystkim co nie było tak bardzo nią. Musiała być kimś innym dla każdej osoby, która przemykała przez jej życie. Gdzieś po drodze porzucając samą siebie. Czasami czuła się tak bardzo zmęczona, cholernie wyczerpana zmienianiem masek. Przecież nikt nie mógł ujrzeć brzydoty, która się pod nimi kryła. A właśnie taka się czuła - oszpecona i porozrywana. Zmuszona do noszenia w sobie spokoju i rozsądku.
Widziała ich podobieństwa. To, że obie chociaż w żaden sposób nie mogły przyczynić się do realnej walki, zdecydowały się zrobić to na swój własny sposób. Ten mniej waleczny - skupiony na skrywaniu się za kotarą szpitalnego łóżka czy w kłębie alchemicznych mikstur. Nigdy nie miała zamiaru przepraszać za to kogo leczyła. Za to, że społeczne podziały brzydziły ją, a jeszcze bardziej to że ktoś był w stanie w ich imię zabijać. Nie. Nie była też w żaden sposób za zabijaniem w odwecie. Mordowaniem się nawzajem. To również ją przerażało, a jeszcze bardziej myśl, że co innego im zostało? Jak można było odpowiadać pokojem na przemoc. Idealizm w tym momencie musiał boleśnie zderzyć się z rzeczywistością. Krew musiała być i na ich rękach, i przepełniało ją to grozą. Chociaż była tylko pośrednią częścią, brała w tym udział. Najgorsze było to, że nie widziała innego wyboru. Próbowała dostrzec w tym wszystkim dobro - to wszystko co składało się na idee Oazy, domy wypełnione ludźmi, którym Zakonnicy już pomogli. Nadzieja, że gdzieś kryje się ktoś komu ten terror nie jest obojętny. Czuła, że właśnie tą ideę chce wspierać.
Uśmiechnęła się do niej niewyraźnie. Nie zaskoczyło jej to. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu sama o tym myślała. - Ja też. Na początku. Myślałam, że być może mogłybyśmy wyjechać do Ameryki. I tam spróbować ułożyć sobie jakieś życie. Ale ostatecznie trzyma mnie tu to samo co ciebie. Tutaj mamy całe nasze życie. Jak mogłabym od tego uciec? Zostawić rodzinę. Zostawić swój dom. Ojczyznę i patrzeć z daleka jak się rozpada. Może powinnam to zrobić ze względu na Melanie. Teraz już sama nie wiem, ale jest już za późno. Jesteśmy tutaj i musimy to jakoś przeżyć.
Na tym właśnie starała się skupić. Na tym, że nie dało się przejść przez to wszystko z samymi łzami w oczach i myślami, że to już koniec. Że nie ma niczego. Jeszcze ponad miesiąc temu, gdy Londyn upadł tak nisko - ciężko było wykrzesać jej z siebie siłę. Ale nie było na to żadnego leku. Żadna rozpacz nie zmywała krwi, nie rozpraszała ciemności w obronnym akcie. Ona musiała trzymać się życia, nikt inni nie zrobi tego przecież za nią. Chciała myśleć, że zarówno Rose jak i Charlie są silne na swój własny sposób. Dlatego chciała zaufać kuzynce. Może i dzielił je wiek, temperamenty, doświadczenie życiowe, to jednak Charlie jest osobą, która będzie w stanie dać Melanie poczucie, że ktoś się o nią troszczy. I że będzie w aktualnie najbezpieczniejszym miejscu jakie znała. Nie mogła wymagać więcej od Charlene.
Nie wiedziała jednak tego co Charlie wyjawiła jej dopiero chwilę później. Zacisnęła dłoń na drobnej ręce kuzynki, początkowo nie wiedząc co powinna jej powiedzieć. Nigdy nie wiedziała jak mówić pięknie, pokrzepiająco. Do Roselyn przemawiał głównie rozsądek. Chociaż była supłem sprzecznych emocji. Chociaż czasami uczucia brały górę. To odpowiedzialność i ostrożność czyniła argumenty najsilniejszymi.
Wiedziała, że Charlene jest inna od niej. Być może bardziej delikatna, wrażliwsza. Chciała dobrać słowa tak by jej nie zranić jeszcze bardziej, by dać jej coś czego mogła się trzymać. - Bardzo żałuję, że wtedy przy tobie nie było nikogo kto sprawiłby, że nigdy nie podjęłabyś takiej decyzji. Wiem, że jest ci ciężko, że straciłaś siostrę . I wiem jak bardzo boli utrata kogoś kogo się kocha, chociaż wtedy gdy straciłam mamę byłam jeszcze tak bardzo młoda i niczego nie rozumiałam. Ale lubię myśleć, że ona jest przy mnie. Tak jak Vera jest przy tobie. Nie możesz myśleć, że jesteś sama. Że jeśli znikniesz to nikt nie będzie za tobą tęsknić. Jesteś dobrą osobą, Charlie. Kimś kto jest potrzebny - tutaj, swojej rodzinie. Zdaje sobie sprawę z tego, że z tego miejsca wszystko wydaje się być okropne, tak bardzo mroczne i pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale każdy musi znaleźć w sobie, w innych, gdziekolwiek coś co trzyma go przy zdrowych zmysłach. Nie możemy się poddawać. I nie chcę żebyś ty się poddawała. Chciałabym móc ci pomóc to znaleźć, ale ostatecznie musisz zrobić to sama.
- Nie chcę prosić cię o nic co jest ponad twoje siły. To musi być twoja decyzja, bo wiem że poprosiłam o naprawdę dużo i nie mogę próbować się przekonać - odpowiedziała jej, próbując wydusić z siebie ciepły uśmiech - Trudno mi ufać ludziom - mruknęła znacznie ciszej - może nie ufać, ale liczyć na nich i opierać się na nich w pewnych kwestiach. Szczególnie jeśli chodzi o Melanie. Ale chciałabym ci zaufać. Tobie i twojej ocenie sytuacji. Że jeśli zgodzisz się zaopiekować Melanie, będziesz dbać o nią i o samą siebie. Że będziesz się o nią troszczyć. Będzie jej ciężko, ale nie mogę jej przed tym uchronić. W tym momencie chcę, żeby była po prostu bezpieczna.
- Przeraża mnie to. Że ktoś chciałby wywołać nacisk na nim poprzez Melanie, ale wiem że to możliwe, nawet jeśli niewielu o tym wie - zacisnęła w wąską linie, obejmując się ramionami, czując mdłości na samą myśl, że ktoś mógłby chcieć wykorzystać jej córkę. Przecież to nie była tak nielogiczna myśl - rodzina, dzieci, przecież oni byli największą słabością. Może nie tą Anthony’ego, ale kto mógł to wiedzieć? Łatwo było założyć, że jeśli istniało gdzieś w świecie jego potomstwo w ten sposób można było dotrzeć i do niego. Wiedziała, że tak naprawdę niewielu ludzi wiedziało o tożsamości ojca małej Wright. Teraz to była jedyna rzecz, która chroniła Melanie przed okrutnym światem.
Kolejny raz zacisnęła usta w wąską linię. Nie wiedziała czy Charlene była w stanie pojąć jak samo mówienie o Anthonym i wszystkim co kiedyś było związane z ich rodziną było trudne. - To skomplikowane. Ciężko nam rozmawiać. Chyba dlatego tego unikamy. W liście pytał czy potrzebuje pomocy przy ucieczce z Londynu i czy mam gdzie się zatrzymać. Ale Jay przygarnął nas na kilka tygodni. Później już nie wiem co się z nim działo - wzruszyła ramionami. Może i powinni usiąść i w spokoju porozmawiać. Ciężko było jednak to zrobić, gdy ciążyła nad nimi przeszłość, a każde słowo niemalże wymuszało powrót do niej. - On widzi wszystko inaczej, a ja inaczej. Jesteśmy już innymi ludźmi. Zawsze byliśmy, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo. Kiedyś wydawało mi się, że to dobrze. Teraz wiem jak wygląda rzeczywistość. Łatwo mi uwierzyć w to, że go to nie obchodzi. Ale nie mogę mówić za niego. Właściwie wszystko jest tak samo odkąd odszedł. Wiem tylko, że to ja muszę myśleć o sobie i o niej. Nikt tego nie zrobi za mnie. Nie chcę próbować pocieszać się tym, że Melanie ma dwoje żyjących rodziców. Tak już jest.
- Tak, oczywiście. Przyniosłam kilka ingrediencji, mam nadzieję że coś ci się przyda - powiedziała, wyrywając się ze świata ich ponurej rozmowy.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]02.06.20 0:13
Gdyby tylko mogła chętnie powróciłaby do tego co było. Do bezpiecznego, zwyczajnego życia alchemiczki z Munga. Nigdy więcej nie ośmieliłaby się narzekać na nudę i senną rutynę. Teraz w nudzie i rutynie upatrywała bezpieczeństwa, czegoś znajomego i stabilnego, ale jej życie już tak nie wyglądało. Wbrew jej woli odebrano jej to, co było jej tak drogie. Poza alchemią i Zakonem nie pozostało jej już nic, jej świat się skończył. A nigdy nie była typem osoby szukającej wrażeń i przygód, nie była przystosowana do bycia uciekinierką. Nie wiadomo jak długo jej psychika zniesie taki stan rzeczy zanim znowu się rozsypie tak jak po wieści o śmierci Very. Tego wszystkiego było dla niej zbyt wiele. Miała ochotę rzucić się na ziemię, rwać włosy z głowy i wyć z bezsilności i rozpaczy. Albo poszukać najbliższego klifu, z którego mogłaby rzucić się w odmęty fal i zakończyć to pasmo cierpień i strachu, które póki co wydawało się nie mieć końca.
Czuła się słaba i żałosna. Nie potrafiła być tak silna jak Hannah i większość Zakonników. Podczas gdy ona chowała się jak tchórz, w innych pewnie budziła się jeszcze bardziej zapalczywa wola walki. Ale nie w niej, ona tak nie potrafiła. Nie była gotowa oddać życia za ideę, nawet najpiękniejszą. Wierzyła w sprawę Zakonu i w Zakonników, ale nie była gotowa na chwycenie za różdżkę i wyjście naprzeciw wrogom ze świadomością, że większość z nich zapewne pokonałaby ją jednym zaklęciem. Jej moc leżała gdzieś indziej, w jej kociołku, w drobnych dłoniach zdolnych uwarzyć nawet bardzo skomplikowane mikstury.
- Ja też nie potrafiłam. Mimo całego strachu przed tym, co się dzieje, nawet za granicą nie znalazłabym ukojenia, bo nieustannie trzęsłabym się z niepokoju o was wszystkich, których bym tu pozostawiła – powiedziała. Nie znalazłaby spokoju nawet na drugim końcu świata, skoro jej przyjaciele narażali życie i mogli zginąć tak jak Vera. Była tchórzem, ale nie potrafiłaby udawać że to co się dzieje w Anglii jej nie obchodzi ani nie dotyczy.
W najgorszym położeniu były dzieci takie jak Melanie, zupełnie bezbronne, całkowicie zdane na swoich opiekunów. I choć z jednej strony nie była przekonana do pomysłu Rose, biorąc pod uwagę stan emocjonalny w jakim się znajdowała, z drugiej nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby Mel w jakikolwiek sposób ucierpiała z powodu tego, że nie wzięła jej do Oazy. Może i była córką nielubianego przez nią aurora, ale przede wszystkim była córką Roselyn, jej kuzynki. Była jej rodziną, o którą musiała się pomóc troszczyć. A Oaza była w tej chwili najlepszym miejscem dla Mel. Poza Oazą pewnie nie podjęłaby się pieczy nad nią, bo jak zdołałaby ją ochronić, gdyby ktoś namierzył jej dom? Ale tu mogły być bezpieczniejsze.
Wiedziała że Roselyn też w przeszłości straciła kogoś bliskiego, więc pewnie wiedziała, jak czuła się Charlie kiedy umarła Vera. Kiedy odchodził członek najbliższej rodziny coś bezpowrotnie się kończyło, a w sercu pojawiała się wyrwa niemożliwa do całkowitego zagojenia, choć z czasem może mogła się zmniejszyć. Charlie dopiero przechodziła przez etapy żałoby i jeszcze nie doszła do momentu pogodzenia się ze stratą.
- Wiem, że Vera nigdy by mi nie wybaczyła gdybym odebrała sobie życie i nie powitałaby mnie z radością po drugiej stronie, cokolwiek tam na nas czeka. Mogłam niemal usłyszeć w głowie jej głos odwodzący mnie od pomysłu skoku z klifu. Jej na pewno podobne głupstwo nawet nie przeszłoby przez myśl, ale ona zawsze była dużo silniejsza ode mnie – wyznała, z tęsknotą myśląc o swojej siostrze, o tej odważniejszej i silniejszej połówce siebie. Ale podczas gdy Vera zgarnęła te cechy najprawdopodobniej po krewnych ze strony Wrightów, Charlie była o wiele bardziej Leightonem. Miała w sobie ogromną wrażliwość, empatię i dobro, a przy tym była bardziej podatna na złe wydarzenia. – Cóż, dobrze że Percival był w dobrym miejscu i czasie. Można powiedzieć, że chyba uratował mi wtedy życie – dodała, nie potrafiąc nie docenić roli Percivala w tym, że odzyskała tamtego dnia zdrowy rozsądek i nie zrealizowała swoich myśli samobójczych. - Niewiele mi pozostało poza Zakonem i eliksirami. Wszystko inne wojna już mi odebrała. Teraz już nie tylko Londyn byłby dla mnie niebezpieczny. W obecnych czasach tak ogromna suma jak ta, którą oferuje ministerstwo za moją głowę, skusiłaby wielu. A ja nie potrafiłabym się obronić. Nie mogę ryzykować, że mnie znajdą i złapią. Wtedy umrę, a wcześniej na pewno zmuszą mnie do wydania was wszystkich. – Przerażała ją sama taka myśl. Ale zdawała sobie sprawę, że jako osoba słaba i nieodporna na ból pękłaby szybko. Silni Zakonnicy mieli szansę przetrwać poza Oazą. Ona dla dobra swojego i innych powinna pozostać w ukryciu.
- Naprawdę pragnę pomóc tobie i Melanie. Zależy mi na jej bezpieczeństwie, w Oazie na pewno byłaby bezpieczniejsza niż poza nią, ale sama musisz ocenić, czy jesteś gotowa pozostawić ją pod moją pieczą w moim obecnym stanie – powiedziała cicho. Nie była teraz pewnie wymarzoną opiekunką, nawet jeśli pewne doświadczenia z dziećmi miała, bo kiedyś opiekowała się Helen. Ale była zagubiona we własnych trudnych przeżyciach, nie potrafiła dać Roselyn stuprocentowej gwarancji, że depresja znowu nie popchnie jej do próby targnięcia się na swoje życie. Ale może fakt bycia za kogoś odpowiedzialną przywróci jej rozsądek i utrzyma ją w rzeczywistości. – Ale mogłabym ją przyjąć na pewien czas, póki nie znajdziesz dla niej lepszego miejsca albo sama nie zamieszkasz w Oazie. Może naprawdę powinnaś to rozważyć, tym bardziej że tak naprawdę nikt nie zastąpi Melanie twojej obecności obok niej. Mogę się starać zaopiekować nią jak najlepiej, ale nigdy nie będę tobą. Ja też czułabym się spokojniej, gdybyś się bezpiecznie ukryła. Melanie musi mieć matkę.
To na pewno było traumatyczne dla Mel, przemieszczać się z miejsca na miejsce i finalnie trafić do mizernej chatynki swojej ciotki zamiast być z matką – ale niestety wojna zmuszała do rozwiązań, których w normalnych okolicznościach wolałyby uniknąć. I chyba po raz pierwszy zaczęła cieszyć się z tego, że Skamander porzucił rodzinę i niewielu wiedziało o tym, że miał jakieś dziecko. Choć nazwisko Wright też nie było teraz bezpieczne, więc i Rose mogła być zagrożona nawet jeśli nie wystawiono za nią listu gończego.
- Nie potrafię się do niego przekonać. Wciąż niepojętym dla mnie jest, jak można porzucić własne dziecko i jego matkę – powiedziała. Przed laty oburzyło ją to, że mężczyzna Roselyn porzucił ją z dzieckiem, nigdy nie wziął z nią ślubu ani nie przyjął odpowiedzialności za Mel, a zrzucił wszystko na barki Rose, które musiała dodatkowo zmagać się z piętnem samotnej matki nieślubnego dziecka. Charlie akceptowała ją i zawsze ją wspierała, ale na pewno nie brakowało ludzi, którzy wytknęliby ją palcami. Bo to kobiety spotykało potępienie, a mężczyznom przyzwalano na tak haniebne zachowanie. – Może niektórzy ludzie nie nadają się do bycia rodzicami. Zwłaszcza tacy, którym brakuje empatii. – W jej mniemaniu Anthony’emu brakowało tej cechy. Ciekawe czy to aurorstwo tak wyzbywało czarodziejów z ludzkich odruchów? Czy to przez to że byli świadkami wielu okropności sami też postrzegali świat inaczej, a ich moralność ulegała skrzywieniu? W Zakonie jego talenty z pewnością były cenne, był zdolny robić rzeczy których ona i jej podobni by nie potrafili, zdawał się wyznawać zasadę cel uświęca środki, ale czy był dobrym człowiekiem? Co do tego miała pewne wątpliwości, ale na jej ocenę jego osoby wciąż mocno wpływało to, jak potraktował Rose. Nie znała całości sytuacji, nigdy też nie próbowała poznać bliżej jego samego, czując do niego instynktowny dystans, ale wystarczał sam fakt, że nie poślubił Roselyn i nie został prawdziwym ojcem Mel, żeby myślała o nim z niechęcią. Poza tym miała wrażenie że i on nie przepadał za nią. Może gardził jej słabością? A może powód był inny? A może tylko jej się wydawało, że jej nie lubił?
Weszły jednak do niewielkiej chatki, jeszcze mniejszej niż ta kornwalijska i póki co niezbyt urządzonej, gdyż niemal wszystko spoczywało w pudłach i kufrach, których waga była magicznie zmniejszona za pomocą transmutacji. Nie miała jeszcze kiedy tego rozpakować.
- Ingrediencje zawsze się przydadzą – pokiwała głową. Z ulgą powitała zmianę tematu, bo mimo wszystko czuła się bardzo niezręcznie mówiąc źle o Anthonym przy Rose, która kiedyś musiała go w jakiś sposób pokochać, skoro zrobiła z nim mimo braku ślubu to, co zwykle żony robią z mężami. Poza tym bała się, że mogła go oceniać niesprawiedliwie zaślepiona swoimi odczuciami; zwykle unikała przecież oceniania ludzi po pozorach, więc kiedy już bardzo rzadko zdarzało jej się osądzać kogoś, kogo wcale dobrze nie znała, nie było to dla niej komfortowe. – W najbliższych dniach muszę urządzić sobie tu namiastkę pracowni, choć będzie mi bardzo brakować mojej piwniczki… - Och, tak bardzo tęskniła za Kornwalią, którą tak krótko się nacieszyła. – Ale muszę zadowolić się tym co mam. Najważniejsze żebym mogła nadal warzyć dla was eliksiry.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]12.06.20 0:44
Nie czuła się słaba. Pierwsze dni po ucieczce były dla niej najcięższe. Była zszokowana, wyczerpana i przerażona. Wtedy wydawało jej się, że ma w sobie sił, by podjąć jakąkolwiek decyzję, zaradzić coś na przeciwności jakie na nią spadły. Zdawało jej się, że jest bliska szaleństwa, wciąż czując obecność córki. Jej losy zależały od Rose, a wtedy miała wrażenie jakby nie potrafiła jej zapewnić nic innego. Ta myśl była przytłaczająca dla rodzica, dla rodzica, który dyktował całe życie względem swojego dziecko. I wtedy nagle przychodziły problemy, których nie potrafiła rozwiązać. Zagrożenia, przed którymi nie potrafiła ochronić Melanie. Czasami miała wrażenie, że to odbiera jej możliwośc złapania kolejnego oddechu. Dlatego nie czuła się słaba. Nie psychicznie. Wiedziała, że da radę. Że musi. Że nie ma innego wyboru poza życiem każdym kolejnym dniem, bo dla Melanie musiała mieć siłę, aby wstawać z łóżka i próbować walczyć z własnymi smutkami. Czuła się jednak bezbronna. Bo wiedziała, że tamtej nocy miała po prostu więcej szczęścia niż inni. Udało jej się odejść, uciec bez szwanku. To nie była kwestia jej umiejętności, a zwykły uśmiech losu. Wiedziała, że rycerze Walpurgii są wyszkoleni, zaprawieni w boju, podobnie jak siły ministerstwa. Ona zaś była zwykłą uzdrowicielką. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie obronić Melanie. Wiedziała jednak, że rozpacz nie przyniesie jej żadnych rozwiązań. Musiała żyć z samą sobą. Za wszelką cenę przeżyć i chronić swoje dziecko. Chociaż fizycznie czuła się słaba, była zmotywowana. To nie był czas na płacz i rwanie włosów. Nie dla niej.
- To nie byłoby życie - uśmiechnęła się niemrawe. Obie to wiedziały. Być może gdyby to był ich własny wybór - wyjechać gdzieś daleko z własnej nieprzymuszonej woli. Jednak ucieczka z własnego kraju, porzucenie przyjaciół i rodziny, to było coś zupełnie innego. - Mimo wszystko czasami żałuje. Nie przez wzgląd na mnie, a na nią. Wiem, że to ja czułabym się z tym źle. Ona by się zaadaptowała - dodała, chowając dłonie do kieszeni spódnicy. Chyba to sprawiało największy ból. Tą decyzję podjęła z myślą o własnym strachu, nie przez wzgląd na Melanie. Najlepsze co mogła dla niej zrobić to uciec, a jednak tego nie zrobiła. Mogła znieść, że naraża siebie, ale nie mogła znieść tego że naraża Melane.
Miała rację. Łatwiej było polować na bezbronną alchemiczkę niż na aurora, który zniszczył Stonehenge. Z pewnością nagroda za Charlene musiała wydawać się jedną z najbardziej kuszących ofert. Łatwiej prześladować słabszych, ogrzewając się ciepłem nowej ministerialnej władzy, niż stawiać czoła komuś kto potrafił się bronić. Taki stał się ich świat. Okrutny, niesprawiedliwy, zły. I jedynym miejscem, które tymczasowo mogło ochronić przed nim Charlene była oaza. - Mamy jeszcze siebie. Masz rodziców, przyjaciół. Chciałabym powiedzieć, że wszystko się ułoży i być tego pewną, ale co nam pozostało innego poza wiarą, że jest nadzieja na to, że to się jeszcze zmieni, Charlie? Nic już nie będzie tak samo, ale może jeszcze kiedyś wszystko się ułoży i będzie po prostu w porządku.
Pokiwała głową. - Tak, tylko na trochę. Póki ja tu nie zamieszkam. Najważniejszym dla mnie jest, żeby ona była bezpieczna. Nikt nie wie gdzie mieszkamy, ale nie mogę opierać się tylko na tym. Jeśli ktoś będzie chciał ją odnaleźć z pewnością to zrobi - powiedziała jej, zaciskając usta w wąską linię. Ile zajęło Meave odnalezienie ich w Albury? Kilka dni? Być może teraz były w dużo bezpieczniejszym miejscu, jednak… Lyall nie był jej nic winny. Zdawała sobie z tego sprawę. - Wiem, że będzie za mną tęsknić. Nie oczekuję od ciebie, żebyś jej kogokolwiek zastąpiła. Chcę żeby była z kimś kogo zna i kocha. Wiesz… Mel jest przyzwyczajona do tego jak to jest być z innymi, jak to jest być daleko mnie. Gdyby nie to, nie dałabym rady pracować. Musiała się tego nauczyć, bo tak to z nami zawsze wyglądało - wykrzywiła usta w marnej imitacji uśmiechu. Wiedziała, że nie musi jej tego tłumaczyć. Była sama. Nie mogła liczyć na to, że ojciec Mel pomoże jej ją wychowywać, nie mogła liczyć na wsparcie. Nie miała męża. Nie mogła być cały czas w domu. Nie była gospodynią domową, ani nie pełniła funkcji matki w ten tradycyjny sposób. Ich mała rodzina była zupełnie inna. Chociaż starała się dać jej normalność, tego nigdy nie było.
Chrząknęła krótko. Ciężko było wytłumaczyć jej pewne rzeczy Charlene. Wciąż była młoda. Z tego co wiedziała nie łączyła jej z nikim zażyłość taka jaka łączyła kiedyś Anthony’ego i Roselyn. Nie była pewna czy jest w stanie powiedzieć to tak, aby ją zrozumiała. Tak, aby nie naruszać swojego własnego spokoju ducha. - Wiesz, Charlie. Ludzie czasami do siebie nie pasują. Po tych wszystkich latach już nie mam mu tego za złe. Tylko to, że porzucił Melanie - odpowiedziała jej. Kiedyś, bardzo dawno temu, kochała Anthony’ego. Później to uczucie odeszło. Już nie tęskniła za miłością. Była wściekła, że została sama z wychowaniem dziecka. Że zostawił ją z tym obowiązkiem, zrzucając go na jej barki. Że Melanie miała kiedyś zrozumieć, że była niechcianym dzieckiem. To właśnie bolało najbardziej. Resztę leczył czas. - To były rzeczy, których ja nie widziałam czy też nie chciałam widzieć - dodała po chwili. Być może powinna dostrzec to wcześniej, jednak właśnie wtedy wydawało jej się, że dziecko ich do czegoś zobowiązywało. Ona to czuła, nie dostrzegła że było to jedynie jednostronne uczucie. Chyba chciała wierzyć w to, że Skamander postrzega Melanie jako swoje dziecko. Teraz musiała nosić konsekwencję swoich błędów.
- Jeśli chcesz pomogę ci rozpakować rzeczy, a ty zajmiesz się swoją pracownią. Z pewnością wolisz zająć się nią sama - uśmiechnęła się. Z pewnością Charlene nie chciała, by mąciła jej w eliksirach czy ingredencjach, ale mogła pomóc jej z innymi rzeczami.




what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]12.06.20 13:28
Może i dobrze się stało, że przez te wszystkie lata była tak skupiona na nauce, że przespała okazję do znalezienia kogoś i była praktycznie starą panną. Że nie wchodziła w obecne czasy musząc martwić się jeszcze o bezbronne, niewinne dziecko. Łatwiej było znosić to wszystko będąc bezdzietną i musząc się opiekować wyłącznie sobą. Pragnęła mieć kiedyś dziecko, ale na pewno nie w czasach wojny. Ale wydawało jej się obecnie, że pokoju nie miała szans dożyć, skoro przestała być szarą twarzą z tłumu, a stała się osobą poszukiwaną. Naznaczoną. Łakomym, bo słabym i bezbronnym kąskiem. Dlatego prawdopodobnie nie miała nigdy przekonać się, jak to jest być matką. Ale nie zazdrościła Roselyn ciężaru odpowiedzialności, jaki na niej spoczywał w związku z tym, że w czasie wojny musiała zapewnić bezpieczeństwo nie tylko sobie, ale i dziecku. A podobnie jak Charlie była osobą wyszkoloną w dziedzinie zupełnie nieprzydatnej w walce, nie potrafiącą się za dobrze bronić.
Dla Charlie bycie poszukiwaną było jak koniec świata, bo wszystko to co znała się skończyło i do czasu końca wojny nie miała czuć się bezpiecznie. Być może to wszystko znów zaprowadzi ją na szczyt klifu – i może następnym razem już się nie zawaha przed skokiem, który miał zakończyć pasmo jej narastającego strachu, z którym niespecjalnie umiała sobie radzić.
- Nie, nie mam. Nie przy mnie. Kazałam im uciec daleko stąd, nie pisać gdzie się znajdują, więc nawet nie wiem dokąd się udali ani czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę – powiedziała. Rodzice wyjechali po jej ostrzeżeniu, porzucili rodzinny dom w Tinworth, a tym samym miejsce w którym Charlie dorastała i gdzie żyjąc w Londynie lubiła wracać w wolne od pracy dni, najprawdopodobniej przepadło. Być może rzeczywiście nigdy już tego nie odzyska – ani miejsca w którym się urodziła i dorastała, ani rodziców. Oby zbudowali sobie za granicą nowe, bezpieczne życie możliwie jak najdalej od obecnej władzy. Na całe szczęście Leightonowie nie mieli natury wojowników, a naukowców którym lepiej wychodziły ucieczki niż walka, więc jej ojciec nie zakwestionował ostrzeżenia, zwłaszcza po zobaczeniu listu gończego za tym najbardziej zachowawczym, lękliwym i niewinnym ze swoich dzieci, jeśli nie liczyć zmarłej przed laty Helen.
- Jedyne co mi pozostało to Zakon. Bo z nikim spoza organizacji już nie będę mogła się spotkać bez strachu, że sprzeda mnie dla tych pieniędzy. Nawet dawnym współpracownikom nie będę mogła zaufać. Ani dawnym sąsiadom którym pomagałam jeszcze mieszkając w Londynie. Nikomu, kto nie zadeklarował jasno po której jest stronie. – Dlatego właśnie, choć żałowała że zgodziła się do Zakonu dołączyć i gdyby mogła cofnęłaby czas i podjęła inną decyzję, nie mogła odejść. Bo co innego jej zostało? Co zrobiłaby ze swoim życiem, skoro straciła pracę i mogła już warzyć eliksiry tylko dla Zakonu? A dla wrogów i tak będzie Zakonniczką, kimś kogo trzeba się pozbyć. Odejście niczego nie zmieni, nie usunie listów gończych, nie ocali jej życia. – Nie chcę tego nowego życia. Chcę to stare. To, w którym nic mi nie groziło. W którym nie musiałam się bać ani zastanawiać się nad tym, kiedy to będzie ten moment, kiedy nie pozostanie mi nic innego jak odebrać sobie życie zanim wrogowie odbiorą mi je w dużo gorszy sposób albo zmuszą mnie do zdradzenia przyjaciół.
Zacisnęła usta. Usilne przekonywania Rose tylko ją rozdrażniły zamiast pocieszyć. Była w takim stanie że żadne argumenty do niej nie trafiały, znalazła się w otchłani rozpaczy i nie potrafiła sobie wyobrazić żadnej szczęśliwej przyszłości. Bo obecnie każda wizja przyszłości ograniczała się do widoku własnego martwego ciała. I w dodatku była skazana na Oazę, z czego w tym momencie nie potrafiła się cieszyć, bo w chwili, gdy tylko przeniosła tu ostatnie rzeczy spośród tych które zdecydowała się zabrać, poczuła że to nie jest jej dom, a przymusowe więzienie. I że nie będzie potrafiła tej chaty pokochać tak, jak kochała dom rodzinny oraz jak zaczynała kochać ten kornwalijski nieopodal St. Ives.
Na dłuższą chwilę umilkła, starając się nie rozpłakać. A miała ochotę wyć, opłakiwać wszystko to, co jej odebrano przez jedną pochopną decyzję sprzed roku. Decyzję której nie podjęłaby znając konsekwencje, ale wtedy to wszystko nie wydawało się ani odrobinę tak poważne.
- Przygarnę ją. Przyprowadź ją tu choćby jutro, postaram się nią zająć dopóki też tu nie zamieszkasz – zapewniła, starając się by jej głos nie drżał. – Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego mając ją pod opieką. Postaram się zająć nią najlepiej jak będę mogła, by nie odczuła rozłąki z tobą zbyt boleśnie.
Może przygarnięcie Mel będzie dobrym środkiem zapobiegawczym kolejnej samobójczej próbie, o jakiej myśl dręczyła ją od momentu zobaczenia listu gończego ze swoim zdjęciem. Może tego właśnie potrzebowała żeby pokonać dołek i zmobilizować się do wyjścia z niego. Może odpowiedzialność za kogoś innego zmotywuje ją do tego, by wstawać rano z łóżka i stawiać krok za krokiem, żyć dalej mimo tego że życie, które znała i kochała właśnie się skończyło.
- Tu niedaleko powstają kolejne chaty. Wiesz, naprawdę czułabym się spokojniej, gdybyś też tu zamieszkała. Zrób to dla Mel, skoro nie ma ojca, to chociaż ty musisz przeżyć dla niej tę wojnę.
Oczywiście, że martwiła się o Rose i Mel. Obie były bezbronne, gdyby tak ktoś postanowił je napaść za samo to że noszą to samo nazwisko co dwójka zbrodniarzy z listów gończych. Dla Charlie ucieczka do Oazy była przykrą koniecznością, ale nie uwłaczała jej, bo nigdy nie miała zapędów bohaterskich i nie próbowała nawet ukrywać tego, że jest zwykłym tchórzem wolącym się ratować niż nadstawiać karku. Tym bardziej że nie nadstawiałaby tylko swojego, a ryzykowałaby bezpieczeństwem wszystkich innych Zakonników. A Rose miała dziecko i nie umiała walczyć, też każdy na pewno zrozumie jej decyzję by schronić się z córką w Oazie.
Charlie nigdy nie była w związku, więc siłą rzeczy nie rozumiała pewnych spraw. Rozumiała już jak to jest się zakochać i mieć złamane serce, ale nie wiedziała, jak to jest być z kimś, tworzyć związek, bo nigdy nie przeżyła nawet nastoletnich miłostek, nie miała żadnej potajemnej schadzki ani się nie całowała. Oceniała jednak surowo postępek Anthony’ego, bo nie wyobrażała sobie, jak można porzucić własne dziecko i uczynić je bękartem. Jak ona by się czuła, gdyby jej ojciec tak zrobił, gdyby jej nie chciał i skazałby jej matkę na społeczne potępienie? Jak będzie się czuła Mel, gdy za kilka lat zda sobie sprawę, że nosi nazwisko mamy, bo jej tata jej nie chciał i porzucił jej matkę? Charlie była prostą dziewczyną ze wsi, dla której było oczywiste, że dziecko powinno mieć oboje rodziców i że mężczyzna porzucający kobietę w ciąży postępuje niehonorowo.
- On jest… No cóż, staram się zrozumieć, że kiedyś coś do niego czułaś, że może wtedy był inny. I że pewnie nie zdawałaś sobie sprawy, że nie będzie gotowy na takie zobowiązanie jak bycie ojcem – powiedziała w końcu, powstrzymując się od wygłaszania mniej pochlebnych opinii na temat Skamandera. Cóż, niektórzy ludzie po prostu nie powinni zostawać rodzicami. Ale dobrze że Mel miała chociaż kochającą mamę. Może gdyby Anthony pod presją poślubił Rose to żadna z nich wcale nie byłaby szczęśliwsza, a takie rozwiązanie tylko pogorszyłoby sytuację?
- Wiesz Rose… Ja też niedawno zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu się zakochałam. W kimś nieodpowiednim dla mnie. Kimś kto nigdy nie pokocha mnie – wyznała nagle. Cóż, najwyraźniej to miały wspólne, że zakochiwały się w nieodpowiednich dla nich mężczyznach. I że dziwnym trafem obaj mieli na imię Anthony. - Jakby nie wystarczyło tego że straciłam siostrę, pracę i muszę się ukrywać, to jeszcze swoją robotę dokłada moje głupie serce. Pokręcone, prawda?
Ale po chwili poruszyła się niespokojnie i żeby zatuszować zmieszanie zaczęła krzątać się wśród poustawianych w chatce pudeł z rzeczami, które dzięki zastosowaniu transmutacji były znacznie lżejsze i łatwiej było je przenosić osobie o tak wątłych mięśniach. Cóż, chociaż jeden pożytek był z tych przeprowadzek – Charlie miała dodatkową okazję do ćwiczenia transmutacji.
- Pracownią mogę zająć się później – rzekła. Pudła z eliksirami i ingrediencjami były odstawione na bok, specjalnie oznaczone. – Możemy ogarnąć tę przestrzeń tutaj. Przydałoby się ustawić książki na regale, a kufer z ubraniami przelewituję jakoś zaklęciem na górę.
Zajęcie się konkretami trochę poprawiło jej nastrój. Wyjęła z kieszeni różdżkę i zabrała się za lewitowanie kufra z ubraniami ku górze, gdzie znajdowała się przestrzeń sypialna. Nawet mimo zaklęcia zmniejszającego masę miałaby problem wtaszczyć go po stromych schodkach własnymi rękami.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]06.07.20 22:24
Nie mogła nic zrobić dla Charlene. Ani przywrócić jej dawnego domu, ani oddać jej starego życia. Jak wszyscy mieszkańcy Oazy i wszyscy ci, którzy opuścili Londyn po Czystkach musiała zaadaptować się do nowej sytuacji. Jak miała to zrobić? To należało tylko do niej. Od bardzo dawna nie była dzieckiem. Decydowała sama o sobie.  Żadne słowa tego nie zmieniały, Rose mogła jedynie spróbować przypomnieć o tym wszystkim co istniało poza terrorem ostatnich tygodni. Charlie miała teraz czas, aby pogodzić się ze sobą i zadecydować jak dalej będzie wyglądało jej życie w tych zupełnie innych, nowych okolicznościach. Słyszała w jej głosie, że dziewczyna wcale nie chce być podtrzymywana na duchu. Chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak wyciągnąć kuzynkę z otchłani ponurych myśli. Jeśli sama tego nie chciała, na nic były tu słowa Wright. Mówiła o rzeczach, które ją podtrzymywały na duchu. W wypadku Charlie mogły to być zupełnie inne rzeczy.
Nie zamierzała się też spierać z nią w kwestiach zaufania. Głowa Roselyn nie była tak cenna jak ta Charlene; nie mogła stawiać się w jej sytuacji i teoretyzować na temat moralności ludzi poza Oazą, poza Zakonem. Ale czy nie od tego to wszystko się zaczęło? Od dzielenia się na godnych i niegodnych; tych i tamtych, przyjaciół i wrogów. Malowania świata czernią i bielą. Nie wątpiła. Wróg istniał i od bardzo dawno nie był tylko abstrakcyjnym wytworem czyjejś wyobraźni. Byli też ludzie, którzy za kilka srebrników gotowi byli oddać kogoś znajomego na pożarcie ministerstwa. Tak łatwo było popaść w paranoję. Jednak jej życie nie było warte pięć tysięcy galeonów, jej twarz nie spoglądała na przechodzących ulicą czarodziejów.  Czy mimo to sama nie snuła się ulicami, skrywając twarz pod zasłoną kaptura płaszcza? Podejrzliwość stała się nową ostrożnością. A jednak nie chciała zamykać się na ludzi. Pracując w Świętym Mungu czy otaczając opieką chorych w Lecznicy. Gdyby przestała w nich wierzyć, to wszystko przestałoby mieć dla niej jakikolwiek sens.
- Póki co pracuje w lecznicy, tam czasami pomagają mi z Melanie, nie leczę pod swoim nazwiskiem, o tym gdzie mieszkam powiedziałam tylko najbliższym. Ale wiem, że przyjdzie czas na to, żebym i ja tu zamieszkała - odpowiedziała jej.
W odpowiedzi na słowa Charlene dotyczące Anthony’ego uśmiechnęła się jedynie, nie chcąc za bardzo zagłębiać się w szczegóły ich relacji. Nie lubiła o tym rozmawiać, mierzyć się z tamtymi uczuciami i przelewać je w słowa. I nie lubiła tego, że przybierała w tej historii rolę ofiary. Porzuconej, wystawionej na pośmiewisko ze względu na swoje nadzieje. Chciała już o tym zapomnieć. Była już tym zmęczona.
Zwróciła spojrzenie w stronę kuzynki, przesuwając dłoń po jej ramieniu. Chociaż zdawać się mogło, że miała doświadczenie, nie za bardzo wiedziała jak zareagować na słowa dziewczyny. Nie znała tej historii, nie wiedziała zbyt wiele o tym co łączyło ją z człowiekiem, o którym mówiła. Nie czuła się odpowiednią osobą do wyrokowania - Nic nie jest wieczne - stwierdziła krótko. Ludzie zakochiwali się, a potem przestawali kochać. Czasami sami nie znali swoich uczuć i mylili miłość z innymi emocjami. Czuła, że to nie najlepszy czas na pogrążanie kuzynki w tych rozważaniach.
- W takim razie pomogę ci z książkami, a potem zobaczymy co dalej - odpowiedziała jej, przypominając sobie o tym, że miała zostawić jej kilka składników. Zanim zajęła się pracą pozostawiła na stole czułki szczuroszczeta, popiół feniksa, płatki ciemiernika, kora drzewa Wiggen, jagody z jemioły, bezoar.

|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]30.09.20 2:38
| 01.08

Depresja była jak bagno. Wciągała, otulała ze wszystkich stron i bardzo trudno było się z niej wydostać. Charlie, pozostawiona właściwie sama sobie, nie potrafiła z niej wyjść, nie tak do końca. Nie było obok niej Very, która mogłaby ją wesprzeć tak, jak robiła to całe życie. Nie było rodziców, którzy przez jej list gończy zmuszeni byli uciec z kraju. Zakonnicy byli pochłonięci walką, w której Charlie poddała się już dawno temu, dokładnie od osiemnastego maja uziemiona w Oazie i tęskniąca za swoim starym życiem sprzed wojny, nie potrafiąca pogodzić się z jego utratą tak, jak nie pogodziła się ze śmiercią ukochanej siostry, którą zgubiła iście wrightowska odwaga.
Och, jak wiele by dała, żeby móc choćby przespacerować się po kornwalijskiej plaży! Ale w rodzinnym Tinworth zbyt łatwo ktoś mógłby ją rozpoznać, i choć tamtejsi czarodzieje na ogół nie należeli do konserwatywnych, to wojna zmieniała ludzi i kogoś mogłaby skusić suma pięciu tysięcy galeonów za jej głowę. Sentymenty z przeszłości i fakt, że rodzina Leighton od paru wieków mieszkała w tamtych stronach, nie miałyby znaczenia w obliczu kwoty mogącej realnie odmienić czyjeś życie. Do St Ives, choć tam jej nikt nie znał, bała się wracać, by nie spalić sobie mostów do miejsca, gdzie mieścił się jej dom, aktualnie opuszczony, ale nadal pozostający jej.
Niestety jedyne miejsce gdzie mogła spacerować to tłoczna, pełna ludzi Oaza, której gwar przytłaczał ją na tyle, że w czerwcu i lipcu właściwie nie opuszczała swojej chaty, poddając się depresji. Ale na dłuższą metę czuła się tym coraz bardziej znużona, coraz bardziej osamotniona w maleńkich czterech ścianach, gdzie jej jedyne towarzystwo stanowiły cztery koty i jeden pufek.
Pierwszego dnia sierpnia coś ją tknęło, by trochę ogarnąć w ogródku, który zaniedbała. Ba, właściwie w ogóle nie urządziła go jak należy, bo odkąd tu trafiła była skupiona głównie na użalaniu się nad sobą i opłakiwaniu utraconego z chwilą opublikowania listów gończych życia, i jedyne co zdążyła z ogródkiem zrobić to zasadzić kilka sadzonek. Ale skoro miała pozostać tu zamknięta Merlin jeden wie jak długo, to może chociaż powinna zadbać o swoje otoczenie, by życie w Oazie wydawało jej się choć trochę mniej wstrętne? Inni lepiej radzili z zaadaptowaniem się tutaj, ona wciąż miała z tym problemy, wiedząc, że to nie jest jej prawdziwy dom, i że gdyby nie konieczność, nigdy by się tu nie sprowadziła.
Zaczęła od ubrania rękawiczek i próby wyplewienia chwastów. W tym roku raczej nie zdąży już wyhodować zbyt wiele ziół, ale może takie drobne rzeczy jak mięta do eliksirów zdążą ładnie urosnąć, gdy uwolni je od otoczenia chwastów. Zajęta tymi czynnościami nie spodziewała się, że w pobliżu może się pojawić ktoś znajomy; jej chatka była położona na obrzeżach Oazy, poza głównymi ścieżkami komunikacyjnymi, dzięki czemu rzadko ktoś naruszał spokój, jakiego w minionych tygodniach tak potrzebowała. Pochyliła się lekko, licząc że może Steffen wcale jej nie zauważy i pójdzie dalej – ale może tak naprawdę chciała, żeby ją zobaczył i żeby podszedł? Czuła się bardzo samotna.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]07.10.20 17:50
1.08

Dawno nie było go w Oazie. Właściwie, od śmierci Bertiego starał się unikać miejsc, które kojarzyły mu się z przyjacielem. Opuszczoną Ruderę i zamkniętą na cztery spusty cukiernię mógł łatwo omijać. Pokój gościnny we własnym domu, w którym zatrzymał się Bott, Steff zamknął na cztery spusty. Tylko tutaj, w Oazie.. tutaj nie mógł znaleźć żadnego konkretnego miejsca do unikania, jednej lokacji, której mógłby unikać. Wszystko kojarzyło się z poświęceniem. Cattermole pamiętał, jak bardzo martwił się o przyjaciela, gdy Zakonnicy poszli odbijać Azkaban - i na co mu to było?
Minął już jednak miesiąc i Steff nie mógł dłużej się chować przed własnymi emocjami i samym sobą. Bertie by tego nie chciał. Cattermole przełamał się już prawie dwa tygodnie temu, przezwyciężając własny strach i udając się do Londynu z Hannah i panem Kieranem. A pod Domem Petriego poszło im na tyle... skutecznie (dobrze było nieodpowiednim słowem, bo chyba... cóż, Steffen wolał się nie zastanawiać czy po prostu ogłuszyli i poranili tamtych policjantów, czy też zrobili im coś jeszcze gorszego), że ośmielił się na powrót wdrożyć w działalność dla Zakonu.
Dzisiaj nie zaplanował nic konkretnego - chciał po prostu przejść się o Oazie nie myśląc o zmarłym przyjacielu, zmusić się do podziwiania natury, albo może poćwiczyć transmutację nad brzegiem morza. Pogoda była piękna i choć Steff niby chciał pobyć dzisiaj sam, to szybko zaczął żałować, że nie ma się do kogo odezwać. Z natury był gadatliwy, a towarzystwo pomagało zagłuszyć zły nastrój.
Wtem dostrzegł znajomą sylwetkę, skuloną nad roślinami w ogródku. Na początku nie był jeszcze pewien, czy to Charlene? Tak mu się wydawało, ale nie widzieli się jeszcze w Oazie i nie wiedział, gdzie dokładnie mieszkała - choć domyślał się, że po tych strasznych listach gończych znalazła się właśnie tu.
Gdy tylko uniosła głowę i go zauważyła, uśmiechnął się ciepło i pomachał, podchodząc do płotu.
-Charlie! Dawno się nie widzieliśmy! Jak się miewasz? - zagaił, usiłując nie okazać, że u niego coś nie tak. W końcu postanowił sobie wziąć się w garść. -Nie przeszkadzam? - upewnił się szybko.


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]08.10.20 1:32
Zbyt wielu odchodziło i zbyt wielu musiało kogoś opłakiwać. I do Charlie dotarły już (choć z dużym opóźnieniem) wieści o śmierci Bertiego, kolejnej bezsensownej i przedwczesnej stracie. Był zbyt młody by umierać, ale zło wyciągało ręce po każdego, nie licząc się z niczym. Nigdy nie była z nim blisko, ale pamiętała, że był człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia i uzdolnionym czarodziejem, któremu nie brakowało odwagi. To ta odwaga zapewne go zgubiła, tak jak i Verę. A lista imion wyrytych na pomniku pamięci ciągle się wydłużała i nie widać było końca tego pasma nieszczęść. Kto będzie następny?, zastanawiała się czasem, wspominając przelotnie dzień, kiedy wyryła na pomniku imię siostry, pomiędzy imionami innych poległych Zakonników oraz ich bliskich. Rana po utracie Very wciąż uparcie nie chciała się goić. A skoro nawet Vera, tak biegła w obronie, nie zdołała się obronić przed złem świata, to jak miała to zrobić słaba, nieobeznana z tą dziedziną magii Charlie?
Od dnia publikacji listów gończych nie wystawiła nosa poza Oazę, bojąc się, że wyjście może skończyć się źle – dla niej, a może i dla innych, jeśli zmuszono by ją do wyjawienia informacji o pozostałych. Dlatego najbezpieczniejszą opcją wydawało jej się ukrywanie. Tylko tak mogła mieć pewność, że nikt jej nie zabije, a wcześniej nie wydobędzie z niej informacji o bliskich. Niemniej jednak za wolnością ogromnie tęskniła, zwłaszcza za rodzinną Kornwalią, która z obecnej perspektywy wydawała jej się tak odległa, że równie dobrze mogłaby znajdować się na innej planecie.
Pielęgnowała zaniedbany ogródek, zastanawiając się w myślach, co jeszcze powinna tu posadzić, skoro (wszystko na to wskazywało) miała tu pozostać jeszcze bardzo długo, może nawet całe lata. Całe swoje życie. Może powinna w końcu zacząć godzić się z tym, że resztę swych dni miała spędzić w Oazie, i już nigdy nie będzie jej dane spełnić marzeń o podróżach czy karierze alchemicznej. Póki wojna się nie skończy, Mung był dla niej niedostępny, mogła co najwyżej warzyć mikstury dla mieszkańców Oazy i Zakonników. To jedyna namiastka pracy jaka jej została.
Pojawienie się Steffena wyrwało ją z ponurych myśli. Przy nim trudno było się smucić, miał w sobie coś, co odganiało wszelkie demony, i nie mogła się lekko nie uśmiechnąć, gdy podszedł do skromnego, drewnianego płotka stanowiącego umowną granicę niewielkiego poletka, które jej przydzielono wraz z chatką.
- Nie, nie przeszkadzasz – zapewniła go szybko, podnosząc się z klęczek i otrzepując materiał skromnej, szarawej sukienki. – Akurat wzięłam się za ogarnianie ogródka, ale to może poczekać. – W końcu czekało już tak długo, że chwila w tą czy w tą nie zrobi różnicy. – Miewam się… Cóż, dobrze – odparła, ale nie trzeba było być mistrzem spostrzegawczości, by wyczuć kłamstwo. Nawet dziecko potrafiłoby ją przejrzeć, nie była dobra w ukrywaniu swoich emocji ani tym bardziej w kłamaniu. Dobrze nie było, i było to po niej widać. W końcu ścięła włosy, była też niezdrowo chuda i blada. Jej zielone oczy wydawały się ogromne na tle twarzy, a błyszczącego w nich smutku i lęku nie mógł zamaskować nawet najszerszy uśmiech. – Mam nadzieję, że ty czujesz się lepiej. Że jakoś sobie radzisz. Ja… no cóż, szukają mnie, więc dla bezpieczeństwa musiałam porzucić swoje życie i zamieszkać tutaj.
Starała się mówić o tym jak najbardziej sucho i normalnie, by nie wyczuł, jak wiele bólu jej to sprawiało. Nie chciała go martwić swoimi problemami, choć list gończy odebrał jej resztki normalności. Już wcześniej przezornie porzuciła domek w Londynie i pracę w Mungu, zamieszkała w Kornwalii i podjęła pracę w lecznicy w Dolinie Godryka, ale w maju odebrano jej i to. I została tylko Oaza, i pomaganie Zakonowi, którego członkinią przestała być na własną prośbę, redukując się do roli sojuszniczki wspierającej organizację tylko eliksirami, ukrywającą się w Oazie wraz z tymi wszystkimi, którzy potrzebowali ochrony silniejszych od siebie, bo nie potrafili obronić się sami przed rycerzami Walpurgii i wspierającym ich ministerstwem. Ona też nie potrafiła, dlatego była tu, w ukryciu, nie zaś na linii walki, gdzie stała większość innych Zakonników.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Maleńki ogródek [odnośnik]18.10.20 3:51
Oaza była piękna, ale Steffen w pełni rozumiał, że uchodźcy mogli się czuć tutaj uwięzieni. Nawet on przecież musiał się zebrać, by tu wrócić. Pomimo uroku tego miejsca, wszystko przypominało przecież o wojnie, o tymczasowości, o doznanych przez mieszkańców przykrościach. Na Pomniku Pamięci pojawiło się nazwisko Bertiego i tyle innych, a nawet wznoszone naprędce nowe chatki przypominały o tym, że budujący je mieszkańcy stracili swoje prawdziwe domy. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że była wśród nich i Charlie. Ostatnio widzieli się w jej ogródku, gdy jeszcze mieszkała w Londynie - z oczywistych względów nie mogła przecież tam pozostać.
-Jak ładnie. - pochwalił uprzejmie jej pracę, choć nie znał się nic a nic na roślinach. -Trochę jak w twoim domku w Londynie, pamiętasz jak mnie tam goniłaś jako szczura? - zakładał, że pewnie chciała odtworzyć tamten ogródek, więc miał nadzieję, że porównanie nie będzie zbyt bolesne - a żart rozładuje atmosferę. Oczywiście żartował, nigdy nie miał jej za złe tamtego nieporozumienia, choć nadal bał się kotów.
Przygryzł lekko wargę, słysząc jej odpowiedź i potwierdzenie, że musi się tu ukrywać. Faktycznie nie wyglądała dobrze, wydawało się, że bardzo schudła - czy to ze stresu? W Oazie było chyba dość jedzenia?
-Przykro mi. - bąknął cicho, spoglądając na Charlie ze szczerym smutkiem. Nie miał pojęcia skąd Ministerstwo o niej wiedziało, ale przecież nie zasługiwała na taki los.
-Ja... - zawahał się, bo co miał jej odpowiedzieć? Nie czuł się świetnie, ale przecież był w o wiele lepszej sytuacji niż Charlie. Nikt jeszcze nie wiedział o jego działalności, mógł nadal pracować, mieszkać u siebie, udzielić nawet schronienia Berti...
Zamrugał, bo oczy zrobiły mu się jakieś szkliste.
-Wszystko w porządku. Znaczy... Bertie jes...był moim najlepszym przyjacielem i... było trochę ciężko, ale... radzę sobie. - przyznał, zdobywając się na trochę szczerości. Westchnął, bo nagle zrobiło mu się jakoś głupio. Wydawała się smutna, nie powinna słuchać i jego żali. -Ale nie chciałby, żebym się poddawał. - mruknął cicho, bardziej do siebie.
-Mogę ci jakoś pomóc...? - zagaił, siląc się na uśmiech i spoglądając na rośliny. Nie znał się nic na ogrodnictwie, ale może miło byłoby posiedzieć w towarzystwie. Jemu rozmowa zawsze pomagała, może jej też?


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Maleńki ogródek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach