Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Forsythii
AutorWiadomość
Sypialnia Forsythii [odnośnik]04.11.20 0:12

Sypialnia Forsythii

Pokój Forsythii znajduje się na najwyższym piętrze kamienicy, przez co to w jej okna dobija się pierwsze światło każdego ranka, a widok zachodzącego słońca opatulającego miasto swym ciepłym blaskiem jest stąd nad wyraz malowniczy. Sufit zdobi ciemny granat, obleczony złotymi gwiazdami i wizerunkami konstelacji. Kojąco chłodne odcienie spowijają pomieszczenie, nie tylko na ścianach, ale również w dodatkach, pościeli, wazonikach i innych bibelotach, które panna Crabbe trzyma z sentymentu. Przy biurku znajduje się kilka niewielkich gablot ze szkieletami drobnych stworzeń, zaś na ścianach widnieją podobizny magicznej fauny, która ochoczo demonstruje swe walory. W centralnym punkcie nad biurkiem wisi spory obraz z wizerunkiem ukochanego zwierzęcia Forsythii – żmijoptakiem, który raz po raz zmniejsza się lub zwiększa, wydając z siebie przyjemne ptasie odgłosy. Garderoba została skryta za ciemną kotarą, zaś drzwi tuż obok niej prowadzą do schludnej, aczkolwiek niewielkiej łazienki ozdobionej mozaiką w odcieniach ciemnego błękitu.

Zaklęcia ochronne: Muffliato


[bylobrzydkobedzieladnie]


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak



Ostatnio zmieniony przez Forsythia Crabbe dnia 16.05.21 2:22, w całości zmieniany 3 razy
Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]05.11.20 2:38
Przyszły z pubu.


Panna Crabbe wymruczała coś jeszcze pod nosem o adopcji dzieci, a potem wysnuła inne dyrdymały o pączkowaniu kwiatów, dzieciach z koszyka pod drzwiami czy bocianie niosącym zawiniątko. Kiedyś może i rzuciła słowa na wiatr, że chętnie miałaby synka, który przyjaźniłby się z dziećmi lady Black, ba! Więcej, może miałaby córkę, która być może zakochałaby się w latorośli Aquili – na aranżowane małżeństwo, z całą miłością do kuzynki, nie mogłaby się zgodzić. Jednak o tym już nie chciała wspominać, więc ucięła temat, pozostawiając go na inną okazję lub gdy będą bardziej pijane.
Lustrowała intensywnie spojrzeniem zmieniającą się twarz kuzynki, rozważając, cóż takiego postanowi jej odpowiedzieć. To nie tak, że liczyła na doborowe towarzystwo, aż do momentu zapadnięcia w objęcia Morfeusza, ale może odrobinę… a przede wszystkim w zaciszu własnego pokoju nie musiała obawiać się, że jej słowa zostaną opacznie odebrane, przez znajdujących się wokół czarodziejów.
- Oczywiście, lady Black. Zaledwie jeden… - wymruczała. – Ale za to wielki – dodała pod nosem, próbując przypomnieć sobie, gdzie posiadała te wielkie kieliszki, które rodzice dostali jeszcze, gdy była mała. Mieszczące pół litra trunku naczynie, wydawało się wprost idealne na ten wieczór.
Minąwszy próg pubu, panna Crabbe ujęła damę pod rękę, postanawiając obrać prowadzenie w kierunku swego domostwa. W czasie przyjemnej przechadzki roztaczała przed Aquilą wizje cichego przemknięcia między korytarzami, szybkim zahaczeniu o piwniczkę i barki, aż w końcu doczołgają się na najwyższe piętro, gdzie znajdował się pokój Forsythii. Pierwsza wersja zakładała przepuszczenie lady Black przodem, a w tym czasie panna Crabbe, mogłaby zająć się wyborem trunków. Kolejny plan mówił o wspólnym wtoczeniu się do salonu, lecz to mogło grozić napotkaniem pana ojca, który najpewniej widząc nietrzeźwą córkę, oznajmiłby, że następuje koniec tego wieczoru i sam odprowadziłby lady do kamienicy Blacków, gdzie mógłby dalej płaszczyć się przed swoimi przełożonymi. Forsythia przewróciła oczami, na myśl o ojcu, zaś potem przedstawiła ostatni plan, który brzmiał bardzo podobnie do pierwszego. Niemniej jednak żaden z nich nie odnalazł odzwierciedlenia w rzeczywistości.
- Ćśiii… - zachichotała, otwierając drzwi frontowe i zaglądając do środka korytarza. – Jak w tej elfie bajce o żabie i pliszce - „pomalutku, mała żabko…” – pociągnęła za sobą lady Black do środka, a potem zamknęła drzwi. W jednej chwili drobnymi krokami kierowała się do schodów, a potem zmarszczyła brwi, zerkając na piwniczne wrota. – Najwyżej sama zejdę – stwierdziła do siebie. W szafce w pokoju posiadała to i owo czym mogły się uraczyć, ale szklanki stanowiły większy problem. – Poczekaj, dobrze? – szepnęła i pozostawiła kuzynkę przy schodach, zaś sama przemknęła do kuchni, po drodze zdejmując buty i biorąc je w dłoń, aby robić jak najmniej hałasu. Nie było jej z dobre pięć minut, ale powróciła z dwoma kieliszkami pokaźnych rozmiarów, ale butów już nie miała, opacznie zostawiła je gdzieś w kuchni, lecz teraz nie miała do tego głowy. Uśmiechnęła się do kuzynki i wyminęła ją na schodach, prowadząc na górę. Stąpała cicho, tak aby robić, jak najmniej hałasu, lecz schody uwielbiały trzeszczeć pod nawet najmniejszym naciskiem. Dotarcie na samą górę zajęło im chwilę, aż w końcu znalazły się przy drzwiach sypialni Forsythii. – Przepraszam za zadyszkę – rzuciła w kierunku damy. Sama Sythia oddychała już trochę ciężej, ale miała jako tako wyrobioną kondycję, szczególnie przez codzienne pokonywanie tej drogi. Wpuściła lady Black do pokoju i weszła zaraz za nią, zamykając drzwi. – Co rymuje się z Aquila? – zagaiła, stawiając kieliszki na stoliku. Rzuciła torebkę na fotel i pognała do szafki przy biurku, z której wyciągnęła sporą butelkę trunku. – Tequila! – zaśmiała się, machając butelką i nie czekając na decyzję damy, rozlała trunek do kieliszków.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]06.11.20 19:46
Spacer po londyńskich ulicach późnym wieczorem od kiedy miasto zostało oczyszczone ze szlamu wydawał się względnie bezpieczny. Policja pilnowała terenu i chociaż na deptakach było zdecydowanie mniej ludzi, nadal można było natknąć się na przypadkowych przechodniów. Aquila starała się więc pilnować na tyle na ile była w stanie, przy kuzynce opowiadającej jej o wizji przemknięcia korytarzami by nie natknąć się na ojca. Szybko jednak zmieniała zdanie, bo zaraz uznała, że salon może być lepszym pomysłem. Nie, znów inny pomysł. Ah, Forsythio Crabbe jesteś szalona... Chociaż Black starała się zachować kamienną twarz w trakcie tego spaceru było to o tyle trudne, że kuzynka nie omieszkała rozbawiać jej do łez.
- Przecież nic nie mówię! - powiedziała odrobinę za głośno gdy stały pod drzwiami kamienicy.
Parsknęła śmiechem na nazwanie ją "żabką" przez Forsythie, ale usiłowała zachować powagę by, zgodnie z jej życzeniem, przemknąć po cichu do prywatnej sypialni gdzie mogłyby napić się tego jednego drinka. Czekała tak przy schodach aż dziewczyna przyniesie z kuchni alkohol. Oh, jakie było jej zdziwienie gdy okazało się, że niesie jedynie puste szklanki. Przez chwilę Aquila wyglądała na bardzo skonsternowaną nie mogąc dopatrzyć się w szkle ani grama alkoholu. Czyżby był niewidzielny?
- Forsythio, ale tu nic nie ma - wskazała na kielichy, ale poszła za kuzynką do jej sypialni.
Dość specyficzne miejsce na drinki, ale przecież były rodziną, były przyjaciółkami i, co najważniejsze, nikt nie patrzył. Pokój Crabbe nie zmienił się za bardzo od kiedy ostatni raz ją odwiedziła. Ciemny pokój, zdecydowanie mniejszy niż komnaty Aquili przy Grimmauld Place 12, miał w środku dużo... zbędnych przedmiotów. Małe szkielety zwierząt nie rzucały się jednak w oczy tak mocno jak zdjęcia ustawione na szafce. Panna Black rozpoznała na nich siebie sprzed 10 lat... Jaki to był śmieszny widok. Obydwie dziewczyny w szkolnych mundurkach, chociaż w zupełnie innych krawatach. Sama zrobiła się przez te lata znacznie dojrzalsza. Nie mogła już sobie zresztą pozwolić na te same wybryki co w szkole. Forsythia spoważniała, ale raczej nie było spowodowane to etykietą, a nieszczęsnym losem jaki jej nie ominął. Tuż obok nich na zdjęciu stał Perseus Crabbe na którego widok dziewczyna poczuła nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Wpatrywała się tam jeszcze przez chwile mając ochotę wziąć ramkę w dłonie i przyjrzeć się bliżej. Powstrzymała się... Nie wypada...
- O nie! - Aquila wykrzywiła się na nazwę trunku sprowadzanego z Ameryki.
Już raz go piła, również z Crabbe. Nie skończyło się to wtedy najlepiej. Właściwie skończyło się bardzo źle. Ale teraz miała poczęstować się jedynie pojedynczym drinkiem, to zupełnie co innego niż znudzone panny wypijające szklankę za szklanką.
- Pamiętam naszą ostatnią przygodę z tequilą. Tequila i Aquila nie współpracują, Forsythio! - kuzynka nie słuchała i nalała trunek do kieliszków. - Pragnę wznieść toast - złapała w dłoń szkło. - Kuzynko, wypije na Twoje zdrowie, bo na rozum już za późno - roześmiała się i łyknęła potężnego łyka próbując zagłuszyć ewentualny protest Crabbe na właśnie taki toast.
Słowo się rzekło. Alkohol był gorzki i cierpko rozchodził się po podniebieniu, ale warto było za taki toast.
Rozsiadła się na fotelu, odstawiając kieliszek na stolik obok.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]06.11.20 20:24
Czy jej kuzynka zdążyła odurzyć swój umysł zaledwie dwoma szklankami ognistej whisky? Forsythia pokręciła głową z niedowierzaniem na bzdurne stwierdzenie, ale będąc na klatce schodowej, postanowiła tego nie komentować, aby jak najprędzej przemknąć się obok ojcowskiego gabinetu i pokój innych członków rodziny. Właściwie pasowało jej, że mieszka najwyżej, bo jej pokój był odosobniony, obok znajdowała się jedynie pusta sypialnia Perseusa. Do tej pory nikt nie chciał przejąć tego pokoju, więc panna Crabbe czuła się uprzywilejowana do sporadycznego nocowania w łóżku swego brata. Choć z tygodnia na tydzień zdarzało jej się robić to rzadziej – nie z powodu umykającej tęsknoty, ale przede wszystkim przez własny zdrowy rozsądek. Uczyła radzić sobie z brakiem tej opoki w postaci braterskiego ramienia, musiała liczyć już tylko na siebie i dbać zaledwie o to, co było dla niej ważne. Poniekąd traciła przez to sens, nie miała celu, a jej pragnienia wybiegały zdecydowanie za daleko, aby móc po nie sięgnąć. Choć nadal pozostawały nierozwikłane zagadki, z którymi musiała się mierzyć, ale chciała to zrobić. Co, jeśli ojciec faktycznie maczał palce w śmierci Perseusa? Och… nie mogłaby tego przepuścić płazem. Zresztą listy, które znalazła w biurku brata, podważały niewinność i dobroć starego pana Crabbe’a, a ona przez ostatnie miesiące miała dostatecznie sporo czasu, żeby zaobserwować znaczące zmiany w jego zachowaniu. Czekała, aż się potknie… aż palnie w rozmowie z nią coś, co da jej jasny komunikat, że nigdy już nie powinna mu zaufać. Jak mogła sądzić, że był dobrym człowiekiem? Alkohol jednak powstrzymał lawinę myśli, związaną z minięciem konkretnych drzwi, pozostawiając Forsythię zagubioną we własnej głowie.
Oprócz tego, że mieszkała na szczycie schodów samotnie, to pozwalało jej to także na hałasowanie – może nie zbyt mocne, ale gdy buchorożce z obrazów postanowiły podzielić się swoją pieśnią, to przynajmniej nie budziły innych domowników. Podobnie jak Maypole, który uwielbiał krakać i prowadzić bezsensowne dysputy. Tym razem jednak nie siedział w klatce, a skrył się na szafie, przyglądając się damom, które postanowiły rozgościć się w sypialni.
- Śmiem wątpić, osobiście uważam, że tequila działała na ciebie fascynująco – dodała, zakręcając butelkę, gdy udało jej się rozlać stosowną ilość alkoholu do kieliszków. Nie protestowała na toast, a nawet pokiwała głową, przytakując kuzynce. Owszem, na leczenie jej głowy było zdecydowanie zbyt późno, cokolwiek miało to znaczyć również ze strony lady Black. Upiła równie głęboki łyk za swoje zdrowie i odstawiła szklankę na stolik, lekko się kołysząc. Finezyjnym krokiem podeszła do szafki, na której stał stary gramofon i postanowiła go uruchomić, racząc kuzynkę, słodkimi nutami. Kołysała się dalej, okręcając przy fotelach i podnosząc ponownie kieliszek z alkoholem. – Mój rozum kuzynko jest chory, bo… - zaczęła, upijając kolejny łyk trunku, zaś drugą dłonią sunęła po oparciu fotela. – Raczy być opętany myślami o przeszłości... i przyszłości. Chciałabym, aby były to amory. Byłoby prościej… - stwierdziła, odsuwając się od mebla, na którym spoczęła Aquila. Zrobiwszy piruet, opadła na drugie siedzisko, stojące naprzeciw lady Black. – Lecz mamy niespokojne czasy i tylko… - podniosła kieliszek lekko do góry. – Zdaje się, że tequila, niczym fontanna szczęśliwego losu, może być ratunkiem od tego szaleństwa – westchnęła, niemal smutno, jednocześnie rozsiadając się wygodniej i przyglądając się swoim bosym stopom. Gdzież podziałam buty?I wracając tym samym do twej legendy, powiedz… naprawdę wierzysz, że znajdziesz tę magiczną wodę? – zagaiła, upijając kolejny łyk.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]08.11.20 2:08
W stolicy wszystkie troski potrafiły ulecieć jeśli tylko wiedziało się jakim okiem na nie spojrzeć. Gustowne restauracje i przechylane na salonach kieliszki czciły wyższość jednej sprawy nad drugą, ale czasem... tylko czasem... warto było spojrzeć na świat z innej perspektywy. Jak szalonym było życie gdy jednego dnia spacerowało się po zamkowych lasach, a drugiego piło tequilę w sypialni na ostatnim piętrze londyńskiej kamienicy. Forsythia włączyła jazz, który dodatkowo rozluźniał atmosferę, która i tak nie nadawałaby się na szlacheckie przyjęcia. Lady Black rołożona na fotelu, bez wyprostowanych w jednej linii pleców i nosa uniesionego w górę wyglądała bardziej jak zwyczajna kobieta niż czystokrwista dama. W tym czasie jej kuzynka kołysała się i okręcała wokół foteli jakby oprócz niej na tym świecie nie było nikogo. Jak podejrzewała Aquila, w głowie Crabbe było jednak więcej trosk niż potrafiła to okazać.
- Zima kiedyś musi minąć, Forsythio - odpowiedziała nie będąc pewna o czym tak właściwie kuzynka mówi.
Czy chodziło jej o śmierć narzeczonego, niepewność względem własnej przyszłości, a może to ostatnia śmierć Perseusa tak bolała? Jeśli jednak mówiła o "niespokojnych czasach" jako odniesieniu do sytuacji politycznej świata, to na pewno zdawała sobie sprawę, że chociaż wojna jest trudna to jest konieczna. Nie można było pozwolić by szlam pełzał po ulicach i zakłócał spokój słusznych tradycji. Dzięki wojownikom o lepszą wolność siedziały sobie teraz w spokoju wsłuchując się w dźwięki gramofonu, nie musiały martwić się o przyszłość, a przeszłość należało jedynie zapamiętać i wyciągnąć z niej wnioski.
- Czy jest coś co dzisiaj zrobiłabyś inaczej,  skoro Twój umysł pętają myśli o przeszłości? - co jest w Twojej głowie, Forsythio Crabbe?
Alkohol nie rozwiązywał problemów, ale dobrze je uśmierzał. Pozwalał na chwilę chociaż odciągnąć gonitwę wspomnień i myśli. Aquila korzystała z tego faktu dość często, nigdy nie przesadzając z ilością. Wyglądało jednak na to, że przez spotkanie z jej kuzynką ta sytuacja miała się dzisiaj zmienić.
- Nie wiem czy ją znajdę... Wiem, że może istnieć - zawahała się. - Widzisz, problem Barda Beedla polega na tym jak mocno starał się uwidocznić swoje, eh, promugolskie poglądy. Jednak jeśli odetniesz tą bezsensowną część, Beedle przekazywał dość suche fakty.
Nie chciała mówić kuzynce, że właściwie to odbija się od ściany i coraz mniej wierzy w historyjkę z książki dla dzieci. Było jej zwyczajnie wstyd. Błąkała się po niepewnych informacjach starając się nie wierzyć plotkom. Właściwie, Aquila szykowała się nawet do porzucenia swoich teorii w nadziei, że kiedyś rozwiązanie samo do niej przyjdzie.
- Poza tym, sytuacja na ulicy nie sprzyja rozwiązywaniu takich zagadek. Mówiąc szczerze, mam wrażenie, że dostęp do informacji jest ograniczony, niektórzy niepewni czarodzieje widocznie ewidentnie boją się mojego nazwiska.
Gramofon podskakiwał w rytm trąbki która właśnie rozległa się z nagrania, wydawał się być szczęśliwszy niż obydwie dziewczyny razem wzięte. Zresztą, z jakiego powodu miał się smucić? Cały dzień słuchał ulubionej muzyki, nie dotyczyły go problemy tego świata.
- Nie odpowiedziałaś mi wcześniej na pytanie o własnej pracy, a ja dalej czekam, Forsythio - znacząco spojrzała na kuzynkę.
Czy coś ukrywała?

[bylobrzydkobedzieladnie]



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]08.11.20 3:31
Zmarszczyła brwi na stwierdzenie kuzynki, analizując, co właściwie oznaczała ta… „zima”? Przecież było lato… Och, ciepłe poranki, stanowiły znacznie lepszą pobudkę od tych spowitych mrozem i szronem drapiącym w szyby okna. Choć jeśli panna Crabbe miałaby wybierać swoją ulubioną porę roku, definitywnie była to wiosna. Od momentu, w którym budziło się życie, aż po pierwsze dni, w których temperatura zaczynała przekraczać swoją standardową normę. Czy było w tym coś związanego z jej imieniem? Może…
Westchnęła, kręcąc głową, uważając, że nie będzie rozwijać dalej tego tematu. Zresztą też może niepotrzebnie go kontynuowała wcześniej? Przecież już dawno winna nauczyć się, że takich tematów poruszać przy kuzynce nie powinna – nie chciała jej okłamywać w perfidny sposób. Była jej rodziną, ale też przyjaciółką i już wystarczająco wiele razy musiała zatajać przed nią oczywiste fakty swych poglądów. A teraz co mogłaby jej powiedzieć? Aquila, wiesz co? Myślę, że mój ojciec jest mordercą. Taka informacja najpewniej wywołałaby lawinę pytań, dziwnych spojrzeń i… cóż, nie wiadomo jeszcze czego. Możliwości było wiele, a po upojeniu się alkoholem dziewczęta mogły wpaść na naprawdę nieprzyzwoite pomysły.
Kolejne pytanie niejako zbiło ją ponownie z tropu, a ilość pomysłów na odpowiedź wysypała się na nią z zawrotną prędkością. Od czego mogłaby zacząć? Może od samego dzieciństwa, już wtedy popełniała pierwsze błędy, jakich żałowała. Te pierwsze otarcia kolan po upadku na bruk, gdy próbowała gonić gołębie czy inne koty, szwędające się po londyńskich ulicach. Pierwsze użycie mocy, gdy w złośliwym geście obrzuciła wszystkich gości bankietu swoich rodziców jedzeniem – może gdyby była grzeczniejsza, to wówczas nie zdefiniowałaby się aż tak bardzo? Słyszała o dzieciach, które podpalały sukienki swych mamusiek albo o zwykłym lewitowaniu pod sufitem, a ona? Oczywiście, że musiała doprowadzić rodzinno-biznesowe spotkanie do katastrofy. Czyżby od dziecka było jej przeznaczone BYĆ katastrofą? Zaśmiała się na tę myśl, pozostawiając swą kuzynkę na kolejne kilka sekund w ciszy. Pogrążyła się w nieco smutniejszych wspomnieniach – tych o pierwszej przyjaźni, miłości, o utracie matki i złorzeczeniu na dziecko, które nosiła w łonie. Na jej twarzy wymalowało się zmartwienie, które lady Black mogła łaskawie oglądać niczym teatr. Potem kolejne przykre wspomnienia napłynęły do jej głowy, źle podjęte decyzje… źle ulokowane uczucia, nie tylko podczas lat w Hogwarcie, ale również potem. Podróże z bratem, nauka czarnej magii, śmierć narzeczonego, skrzywdzenie mugoli… ten jeden jedyny raz, gdy podniosła rękę na niemagicznych tego świata, za karę, gdy zabili jej sowę. Westchnęła ciężko, potem pojawiły się myśli o pracy, podróżach w związku ze stażem, aż zatrzymała się na śmierci brata, potem na wizytach u magipsychiatry, znalezionych dokumentach, kolejnych poznanych osobach… utracie osób, które po pierwszym kwietnia rozpłynęły się jak sen. Podniosła w końcu wzrok i utkwiła go w twarzy kuzynki, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. – Nie. Niczego nie żałuję – odpowiedziała twardo, chłodno i wręcz lodowato, zupełnie jakby stała się przez moment własnym ojcem. Nawet zaakcentowała słowa dokładnie tak jak on… Skrzywiła się nieznacznie, a potem upiła łyk alkoholu. – Zmiany mogłyby skończyć się gorzej – zauważyła, kręcąc alkoholem w kieliszku i przyglądając się, jak wiruje, jednocześnie zaczęła wsłuchiwać się w odpowiedź lady Black. Promugolskie poglądy – tak złe zestawienie słów w obecnie panującej sytuacji na ulicach Londynu… Forsythia założyła nogę na nogę, starając się wyłapać sens słów kuzynki, lecz ostatecznie chyba pożałowała, że chciała ciągnąć dalej ten temat. Denerwowało ją to całe wywyższanie się czystej krwi – naoglądała się znajomych, którzy potrafili wypłakiwać oczy z powodu bycia gorszymi, a nawet prześladowanymi. Przecież świat budowany na nierówności nie mógł być dobry, a brak otwartości umysłu stanowił o ograniczeniach w myśli, mowie i uczynku. A przecież świat nie powinien ograniczać, każdy winien mieć prawo do czerpania z jego cudów pełnymi garściami, a ci wykraczający poza normy przez krzywdę na innych powinni zostać poddani opiece i resocjalizacji. Przecież mugole mogli przyjąć nauki od czarodziejów, wkraczali w nowe czasy, nowe sposoby myślenia – epoka palenia na stosach już dawno uległa rozpadowi, a teraz wszyscy razem mogli budować lepszy świat. Czy warto było stosować zasadę oko za oko, ząb za ząb? Chociaż… czy przypadkiem tej samej zasady panna Crabbe nie chciała zastosować na ojcu? Cóż ze mnie za hipokrytka! Walczyła w myślach, a jej zaduma była tak silna i tak widoczna, że lady Black z pewnością zauważyła to zawieszenie swej kuzynki, która błądziła po innej gęstości. – Co? – wypaliła nagle, próbując przypomnieć sobie, na jakie pytanie nie odpowiedziała. Czyżby pojawiło się jakieś nowe, gdy się zamyśliła? – Ach! Pracy… oczywiściejakie pytanie? Pospiesznie wertowała swą pamięć znad gry, którą toczyły w pubie. – Więc… - zaczęła, biorąc łyk alkoholu, aby przedłużyć jak najbardziej czas, którego potrzebowała do odnalezienia pytania. – Ach… wyborny trunek – mruknęła, zerkając w kieliszek. – Moja praca… jest ciekawa, to na pewno. Choć ostatnio nie wędrowałam daleko, szwędam się głównie z papierami – wzruszyła ramionami, licząc, że choć trochę krążyła w orbicie zadanego pytania. – Tęsknię za pracą w terenie, taką… sensowniejszą, wiesz, o czym mówię? – zagaiła, biorąc kolejny łyk tequili. – Pokazywałam ci moją bliznę po wizycie w Grecji? Stosowałam na nią przeróżne maści, ale nadal jest różowa – westchnęła, odkładając kieliszek na stolik, po czym wstała i położyła lewą nogę na fotel. Bez krępacji podwinęła sukienkę, prezentując swoje udo w pełnej okazałości. Od zewnętrznej strony, od kolana dokładniej, ciągnęła się wielka szrama z wyraźnych pazurów, która wędrowała po skórze dziewczęcia, aż pod fałdy sukni. – I tak aż do kości biodrowej – wskazała, przesuwając dłonią po nodze. – Ale jak mówiłam, niczego nie żałuję – opuściła materiał i znów legła na fotelu, zarzucając tym razem nogi na podłokietnik. Pochwyciła kieliszek i znów upiła łyk trunku, uśmiechając się pyszałkowato do kuzynki. – Czekaj… A co z tymi amantami? Teraz nikt nas nie słucha, no dalej, podziel się kogo tatuś, znaczy, nestor ci znalazł – zgryźliwie zaintonowała oba tytuły męskich członków rodziny, pochylając się do przodu i czekając na gorące plotki.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]09.11.20 0:21
Jeśli Forsythia Crabbe nie żałowała niczego to albo stała się zwykłą kłamczuchą albo jej lekkie podejście do życia uwalniało się po dramatycznych przeżyciach jakie spotkały dziewczynę. W końcu, czy w pewnym momencie człowiekowi po prostu nie pęka serce pozostawiając po nim pustkę, rozdarcie niemożliwe do zaszycia? Widziała już takich, zrozpaczonych mężczyzn i nieme żony, ludzi pogrążonych w cierpieniu. Jeśli jej droga kuzynka miała stać się jednym z nich, bladą duszą zbłąkaną na ziemskim padole... Aquila upiła ostatni łyk z kieliszka czując jak powoli cierpki alkohol rozchodzi się po całym podniebieniu i gardle aż w końcu jego ciepło spływa niżej. Cóż za przerażająca wizja to była? Na pewno nie dotyczyła Forsythii Crabbe, na pewno nie. Młoda lady pomyślała, że jej wnioski i analizy jak zwykle idą nieco za daleko, może po prostu rzeczywiście niczego nie żałowała i pełnia życia jaką osiągnęła mogła dać jej głęboki oddech. Czy była tak odważna by rzeczywiście o to spytać? Spojrzała w oczy dziewczyny próbując wyłapać w nich cokolwiek co skłoniłoby to kolejnego wniosku, tym razem prawidłowego, ale tam nic nie było, a z głosu unosił się chłód.
- Och - jedynie to wypłynęło z ust Black.
Nie wiedziała co powiedzieć, spodziewała się innej odpowiedzi. Może historii o tym jak kiedyś utraciła wszystkie włosy w wyniku wypadku... Aquila z pewnością by tego żałowała na jej miejscu. Albo tego dziwnego chłopca ze szkoły z którym się trzymała, tego z niepewną krwią, zawadiaki. To nie było towarzystwo odpowiednie dla panny Crabbe, przynajmniej w oczach jej kuzynki.
- Cieszę się, że nie żałujesz niczego. To ważne by zawsze trzymać się swoich ideałów... Widzisz, ojciec często mi to powtarzał - zniżyła głos udając Polluxa. - Bądź wierna sobie i rodzinie, a nic złego Cię nie spotka. Myślisz, że kiedyś się zorientował, że matka podkrada mu z barku szkocką, to chyba niewierność...? - roześmiała się. - Ja mu tego nie powiem!
Jak cudownie było zmieniać tematy, przeskakiwać po nich jak pszczoły z kwiatka na kwiatek. Salonowe dywagacje, zwłaszcza te trudne, te sarkastyczne i te mogące doprowadzić do awantur godnych wojen, nauczyły dziewczynę sprytnego poruszania się pomiędzy rozmowami i łagodzenia sporów. W pewnym stopniu działała już instynktownie, starając się unikać zagrożenia w postaci niewygodnego pytania. Towarzystwo należało rozbawić żartem, a na taki żart nie mogła sobie pozwolić nigdzie indziej, tylko przy tequili z kuzynką.
Tłumaczenia dziewczyny na temat pracy wzbudzały kolejne wątpliwości, tym razem wobec tego czy ta w ogóle jej słuchała. Odpowiedź była niemal tak sucha jak suchy był kieliszek Aquili, która przysięgła sobie i wszystkim, że na nim skończy dzisiejszy wieczór.
- To wspaniale! - ucieszyła się na informację o tym, że dziewczyna spędza czas przy papierach i nie szwenda się narażając na atak tych dziwnych stworzeń. - Forsythio, wierz mi lub nie, ale obca jest mi praca w terenie - zamyśliła się. - Właściwie to obca jest mi praca. Na tym mogłam skończyć to zdanie - czyżby śmiała się z samej siebie?
Oczywiście dystans i pewna skromność musiała służyć niezamężnej damie, takiej jak ona, ale przy Crabbe było po prostu inaczej, było lżej. Chociaż jej kuzynka nie do końca rozumiała szlacheckie zwyczaje to właściwie zawsze ją wspierała i chyba nigdy nie oceniała...
- Ja cieszę się, że spędzasz więcej czasu przy papierach - dodała jeszcze oglądając przerażającą bliznę na udzie kuzynki. - Forsythio, nie możesz takiej nosić. Porozmawiam z Walburgą, ona na pewno będzie miała jakiś pomysł jak pozbyć się tego. Czego już próbowałaś? - starała się posłać uśmiech pełen zrozumienia.
Żaden szlachcic nie będzie chciał kobiety z blizną, zwłaszcza taką. Tego już nie dodała, zatrzymując głęboko w ustach dla samej siebie, chociaż musiała ugryźć się w język. Crabbe ewidentnie nie podobał się fakt, że kiedyś za mąż będzie musiała wyjść. Za to ewidentnie interesowało ją życie miłosne Aquili Black.
- Och, panno Crabbe... - zaczęła od kręcenia głową równocześnie orientując się, że jest to prawdopodobnie jedyna sposobność w której może wyrzucić z siebie te myśli.
Wczorajsze spotkanie z Primrose Burke gdy wypytywała o swojego kuzyna dawało sporo do myślenia, właściwie dalej nie do końca rozumiała sens pytań szlacheckiej przyjaciółki, czyżby była to zwykła troska czy Prim wiedziała coś więcej?
- Ja... Jest ktoś, ale to nie tak - alkohol plątał w głowie. - Oczywiście zarówno tatuś, jak i nestor, wspomnieli mi o kandydatach, ale wszyscy są tak wspaniali, że nie wiem na kogo mogłabym się zdecydować - co za bzdura.
Wstała podchodząc do szafki na której Forsythia pozostawiła butelkę tequili i bez najmniejszego zawahania dolała sobie do szklanki trunku. Oczywiście, że miała skończyć na jednym drinku, ale myśli które płonęły w jej głowie i biodrach musiały w końcu znaleźć ujście, może poprosić nawet o radę.
- Forsythio, żaden z nich do mnie nie pasuje - wyrzuciła w końcu z siebie prawdę. - Nie twierdzę, że nie są warci małżeństwa, to wspaniali lordowie, ale... ale nie dla mnie. Ja potrzebuję mężczyzny który w oczach będzie miał szaleństwo - rozsiadła się ponownie na fotelu upijając świeżego łyka tequili. - Mężczyznę przez którego potracę zmysły, takiego który nie będzie zimnym i wątpliwie sprawnym fizycznie lordem. Znasz takich?
Był taki jeden... On również znajdował się na tej liście, ale ani śmiała wskazać ojcu właśnie to nazwisko. Ani śmiała głośno wypowiedzieć swoje myśli.



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]10.11.20 2:06
Parsknęła śmiechem na dźwięk zniżonego głosu swojej kuzynki, która właściwie… całkiem brzmiała jak wujek Pollux. Choć jeszcze przed chwilą gonitwa przykrych myśli, wznosiła kurz jej utrapień, tak teraz zdawało się to wszystko opadać. Zawsze bawiła ją rodzina jej matki – poważni czarodzieje, dumny ród, który nigdy nie wątpił w czystość swej krwi, tak butni i noszący zbyt wysoko głowę. A jednak! Wciąż byli zwykłymi ludźmi, których przyziemne problemy ściągały z wyżyn wyimaginowanej królewskiej nonszalancji. I właściwie, gdyby dłużej się nad tym zastanowić, to w ten sposób można było spojrzeć na każdą osobę – nawet tajemniczego czarodzieja, któremu podlegała organizacja Rycerzy Walpurgii.
Cały potok komentarzy, jaki uderzył Forsythię, był odrobinę jak kubeł zimnej wody, spuszczony na jej rozgrzane od śmiechu ciało. „Ja cieszę się, że spędzasz więcej czasu przy papierach”? Czasem Aquila wydawała się nie rozumieć w ogóle potrzeb panny Crabbe, jej miłości i uwielbienia do wznoszenia się ponad ramy określone przez ojca i społeczeństwo. Praca w żadnym stopniu nie stanowiła ujmy, a tak ciekawa praca, jaką była magizoologia, stanowiła ponadprzeciętny plus w życiorysie czarownicy. Któż mógł poszczycić się takimi opowieściami jak ona? Która KOBIETA mogła? Szczególnie taka z dobrej – w mniemaniu konserwatywnych wartości – rodziny. – Powinnaś kiedyś spróbować sił w Ministerstwie, skoro cieszą cię papiery. Hm, a kto wie, może byś całkiem daleko wówczas zaszła? – wzruszyła ramionami, niby od niechcenia, lecz było w jej głosie coś złośliwego, jakby przytyk do bezczynności lady Black – żyła w jeszcze większym kloszu niż Forsythia. Może dlatego jej poglądy były takie, a nie inne? – Spełnianie ambicji jest w naszej krwi, Aquilo, a nie chcę wierzyć, aby Twoje marzenia ograniczały się do studiowania książek czy… bycia żoną i matką – jej słowa nabierały rozpędu i mocy. – Nie chciałabyś być… kimś ważniejszym? – zapytała już z lekka melancholijnie, jakby zbłądziła we własnych marzeniach. Lecz późniejsze pytania znów ściągnęły ją na ziemię. – Ech… Różnych specyfików. Znajoma alchemiczka polecała mi wiele, lecz ostatecznie mimo usilnych prób, blizna pozostaje. Jednak powiem ci, że ją lubię. Przypomina mi o chwili jej zdobycia i choć bolało to… było tego warte – podsumowała, nie wstydząc się swej opinii. Może gdyby rana znalazła się w bardziej widocznym miejscu, to wówczas zabiegałaby o rady pozbycia się jej bardziej, a tak? Póki co widziała ją tylko ona, o ile nie zadarła sukni wyżej, niż powinna, póty mogła ją nosić bez większych problemów. A może powinna oceniać swoich przyszłych kandydatów na mężów pod względem ich reakcji na wzór wymalowany na jej ciele przez potężną mantykorę? Ot, sprawdzian dla wybranka. Frapująca idea jednak skończyła niedokończona, gdy do jej głowy wplątała się myśl, która doszukiwała się możliwego źródła problemu. Zastanawiała się też czy nie był to wynik jej zaniedbań, blizna wciąż goiła się, gdy wracała do Londynu po rocznej nieobecności, a po informacji, jaką zastała, nie miała siły zajmować się sobą. Właściwie wtedy zbyt wiele rzeczy straciło sens.
Jednak ostatecznie plotki względem miłosnego życia lady Black zdążyły przykuć jej uwagę bardziej, a z każdym wypowiedzianym przez Aquilę słowem, kieliszek opróżniał się, pozostawiając w końcu jedynie rozmyty odcisk ust dziewczęcej pomadki na brzegu kieliszka. – Ktoś? – uśmiechnęła się zwodniczo, wtrącając między słowa damy. Jej umysł natychmiast wszedł na wyższe obroty, próbując przeanalizować szlachciców, których było dane jej poznać. Odpowiedź z początku jej nie satysfakcjonowała, a paznokciami zaczęła skrobać bezwiednie szkło, obserwując poczynania damy, gdy dolewała sobie tequili. Dopiero kolejne słowa wywołały przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. – Wiedziałam – wymruczała zadowolona i słuchając kuzynki, postanowiła poczynić dokładnie to samo co ona. Uważnie analizowała jej słowa, równocześnie przyglądając się jak trunek, pięknie rozbija się o ściany naczynia. Potem wróciła oczywiście na fotel, do swojej wcześniejszej pozycji.
- Niestety, wszyscy, których znam, a tacy są… zwykle nie mają tytułu szlacheckiego – stwierdziła, biorąc potężny łyk, godny olbrzyma. – Ale powiedziałaś, że jest ktoś taki – trafnie zauważyła, dalej wertując listę męskich przedstawicieli gatunku ludzkiego, którzy mogliby wpisać się w kanon lady Black. - Może po prostu będę wymieniać nazwiska i zacznę obserwować twoje reakcje? – zapytała otwarcie, lecz nie czekała na odpowiedź od Aquili. – Zaczniemy od A… Abbot? Avery? Bulstrode? Burke? Ca-… Aquila! Widziałam to! – panna Crabbe, aż wstała z fotela i postawiła kieliszek na stoliku, podparła boki i wlepiła pytające spojrzenie w kuzynkę.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]10.11.20 3:18
Praca przy papierach nie była żadną obelgą. Oczywiście, przygody i "praca w terenie" miały swoją wartość, ale dla każdego było miejsce. O ile Aquila Black nie wyobrażała sobie siebie w trakcie bieganiny z różdżką po nieodkrytych terenach czy też łamania starożytnych klątw, to potrzeba podążania za własnym przeznaczeniem zdawała się prześladować dziewczynę od najmłodszych lat. Biorąc sobie za wzór ojca, który notabene rozkochał się w młodej dziewuszce, załatwiającego najbardziej naglące i najtrudniejsze ministerialne sprawy, chciała być dokładnie taka jak on. Oczywiście, kobiecie było trudniej. Chociaż zdarzały się Ministerki Magii, to zwykle okazywały się one szalonymi wariatkami. Weźmy na przykład chociażby Wilhelinę Tuft, która podobno chciała wysadzić cały Londyn w powietrze. W najśmielszych snach Aquila widziała samą siebie, godziwie i z tradycją panującą nad Brytyjskim Ministerstwem Magii, ale nie czyniła żadnego kroku który przesunąłby ją w stronę tych marzeń. Kobiecie było trudniej. Pochodząc z "rodziny polityków", lady Black czerpała wiedzę na temat gospodarczych przesłanek i problemów bezpieczeństwa czarodziejów od najbardziej wyedukowanych w tych tematach magów. Wyobrażała sobie jak przynosi pokój, raz na zawsze zarządzając panowanie czarodziejów nad mugolami. W końcu, z kart historii płynęła jasna historia. To mugole stanowili zagrożeni dla społeczności magicznej. Wpierw te obrzydliwe ataki, palenia na stosie, a w końcu Kodeks Tajności... Czy jednak taka jak ona mogła zmienić cokolwiek? W końcu... Kobiecie było trudniej.
Słowa kuzynki, chociaż w środku duszy podziałały niczym płachta na byka, nie miały prawa odbić się głośnym echem po sypialni na ostatnim piętrze kamienicy Brook Street 72. Długie cztery piętra pod nią żyli czarodzieje którzy, pomimo bliskości z ideami godnymi szlachty, nie mieli zapisanej w sobie błękitnej krwi. Jak mogliby zrozumieć codzienne problemy takich czarownic jak lady Black? Swoją drogą, obawiała się, że nawet Ci którzy szczycili się arystokratycznym pochodzeniem nie do końca ją rozumieli. Kobiecie było trudniej. Słowa kuzynki zabolały. W końcu, co miało oznaczać "Nie chciałabyś być… kimś ważniejszym?". Oczywiście, że tak. Oczywiście, że chciałaby. Jej rola była jednak inna. Miała urodzić męskiego potomka, miała być dobrą żoną, wybranką która w swej godności miała przynosić na salonach chlubę i zazdrość oczu innych mężczyzn. To niektórym nie wystarczało. Ile było już dam które bestialsko odwracały się od swojego rodu tylko ze względu na chore ambicje albo politykę, która akurat nie trafiała w ich upodobania. Ostatnie czego Aquila Black by chciała to trafić pomiędzy nie. Nazwisko Black coś znaczyło i, czy tego chciała czy nie, musiała zaakceptować fakt, że nigdy nie dorówna tym którzy przy urodzeniu okazali się mieć męskie przyrodzenia. Czy tak nieznaczny fakt podstawnie wpływał na całą ich tradycję?
- Dziękuję za szczodrą propozycję, kuzynko, ale odmówię - roześmiała się cicho skrępowana takim tematem. - Na moje szczęście nie muszę brudzić sobie rączek pracą i mogę żyć dokładnie tak jak zaplanował... - mi ojciec. - ...jak zaplanowałam sobie sama. Nie wiem co w tym złego, ale tak, planuję być żoną i planuję być matką. Zaczynam odnosić wrażenie, że pomieszały Ci się w głowie wartości... Czy to przez tę... - odchrząknęła. - ...pracę w terenie?.
Miała liczyć się etykieta, miała liczyć się godność i szacunek innych rodów, a szacunek należało utrzymać tylko poprzez odpowiednie działania. Wygląd i intelekt stanowił podstawę do bycia dobrą partią na salonach (chociaż nierzadko to ta pierwsza wartość miała większe znaczenie). A jak można było pokazać się dobrze urodzonemu kawalerowi z taką blizną i to tuż przy łonie? Aquila jedynie pokręciła głową na odpowiedź kuzynki na temat blizny. Nie miała pojęcia skąd w dziewczynie taka lekkość na temat głębokiego znamienia, które nie zdobiło jej ciała, a wręcz je oszpecało. Gdyby któryś lord w trakcie pierwszej nocy zobaczył taką skazę, czy nie świadczyłoby to niepewnej przeszłości Forsythii Crabbe? Jak kobieta która doświadczyła takiego bólu jaki musiał wiązać się z nabyciem blizny, mogła urodzić zdrowe dziecko?
- Niezależnie od tego co myślisz o tym - wskazała na udo dziewczyny. - Przed wyjściem za mąż na pewno powinnaś głębiej zainteresować się możliwościami usunięcia takich niedoskonałości. Oh, Forsythio. Zawsze byłaś szalona... - zawsze. - Postaram się poszukać sposobu na takie dolegliwości, nie mogę zostawić Cię w potrzebie - uśmiechnęła się nieco sztucznie, mając świadomość, że prawdopodobnie kuzynki w ogóle nie obchodzi jej własne biodro. - Nie musisz mi dziękować - tequila przejmowała kontrolę nad jej umysłem. - Poza tym... Musimy Ci zrobić miejsce na następne blizny, jak w końcu dorwę Cię za te durne ślimaki, pamiętasz?!
Myśl o jakiejkolwiek skazie na ciele Aquili Black zdawała się palić od środka. A może jednak był to alkohol rozpuszczający się w krwi? Nauczona przez matkę obawiała się momentu w którym jej mąż zobaczy jej ciało, napawała niepewnością czy w ogóle się spodoba. Ciasno związany gorset pozwalał zatuszować mankamenty, ale wino przelewane w kolosalnych ilościach nie pomagało w osiągnięciu zwinności godnej akrobatki, a podobno tego właśnie oczekiwali lordowie, przynajmniej według słów Irmy Black. Prawdopodobnie wiedziała co mówi, spowiła w końcu kilkoro dzieci i wydawało się, że jej związek z Polluxem, chociaż aranżowany, objawiał się prawdziwą i żywą miłością. Eh, marzenie...
Było jasnym, że kuzynka nie mogła zaproponować jej żadnego godnego Aquili Black lorda. Z wiedzy dziewczyny wynikało, że Forsythia przebywała w towarzystwie dobrym, ale jednak zwykle nie arystokratycznym, a to stanowiło warunek w małżeństwie. Gdy wymieniała kolejne nazwiska czystokrwistych rodów w Black rosły emocje.
Abbot, zdrajcy krwi. Wymienienie ich pośród reszty było wręcz odrażające...
Avery, ród szlachetny owszem, ale na ten moment nie dysponował godnymi Aquili kawalerami.
Kuzynko, naucz się w końcu etykiety.
Bulstrode, na liście było kilku, ale nie...
Burke, oh Craig.
Oczy lady Black zapaliły się na chwilę ogniem którego dawno nie było w niej widać. Przyznanie się do pragnień było łatwe, jednak konsekwencje mogły okazać się zatrważające. Z drugiej strony... To Forsythia... Forsythia Crabbe. Droga przyjaciółka... W oczach Aquili potrafiła dochować sekretu, były tak blisko. Tylko czemu nigdy nie powiedziała jej o Perseusie? Alkohol coraz mocniej uderzał do głowy gdy Aquila brała kolejny łyk z ogromnego kielicha. Ten drink powinien skończyć się o wiele szybciej.
- Forsythio, musisz mi obiecać, musisz! - czekała aż kuzynka położy na sercu rękę i przysięgnie tajemnice. - Ostatnio zupełnym przypadkiem spotkałam... - chwila zawahania napojona niepewnością, w końcu nie wypada. - Craiga Burke... Na pewno pamiętasz gdy opowiadałam Ci o balach we Francji, to był jeden z tych szlachetnych czarodziejów którzy pochodzili z Anglii, toteż łatwo było nam znaleźć wspólny język. Zresztą, sama na pewno rozumiesz, tyle podróżowałaś... Lord Burke ma w oczach to coś... To coś czego brakuje innym lordom. Nieskrywane szaleństwo, smak i gorzkie uczucie niepewności jutra. Wyobrażasz sobie? W jego oczach nigdy nie gaśnie płomień - kolejny łyk alkoholu, niemal kończący założenie jednego drinka. - Nikomu nie możesz powiedzieć! Zresztą... Powiedział mi parę ciepłych komplementów - uśmiechnęła się szeroko na myśl o wersach które zakręciły jej w głowie. - Ale to chyba tylko głupie marzenia głupiej kobiety, na pewno ma już inne kandydatki... Jest starszy niż ja. Oh, Forsythio, myślisz, że mogłabym mu się spodobać?



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]12.11.20 19:47
Brudzenie rąk pracą, było dla Forsythii niebywale cennym wyzwaniem, uważała, że każdy powinien spróbować choć raz w życiu przepracować swoje, aby docenić to, jak wiodło się innym i ile trzeba było poświęcać. Niemniej nie mogła wchodzić w kompetencje tradycji, rozrzucając ugruntowane wartości i wyniszczając każdą szlachciankę, z jaką przyszło jej obcować. Deprawowała już dostatecznie swą kuzynkę, a parę dni wcześniej pojedynkowała się jeszcze z inną znajomą o arystokratycznej krwi. I choć czuła, że te kobiety pragną doznawać w życiu czegoś więcej, tak nie miała ochoty wdawać się w dysputy, które mogłyby skończyć się utratą cennych relacji.
Zmarszczyła lekko brwi milknąc, wsłuchując się w plany na przyszłość swojej drogiej kuzynki. Zaczynam odnosić wrażenie, że pomieszały Ci się w głowie wartości. Przez tę myśl na usta panny Crabbe cisnęło się kilka, dosyć wrednych komentarzy, pozornie niewinnych, lecz niebywale nieprzyzwoitych. Wzruszyła więc ramionami, przykładając kieliszek do ust i pociągając kolejny łyk tequili. Święta Roweno, jak bardzo ma kuzynka się zmarnuje – przemknęło przez myśli Forsythii, gdy spoglądała na piękną twarz lady Black.
Potem było już tylko gorzej, gdy znów Aquila postanowiła użyć argumentu małżeństwa dla poparcia swojego pomysłu. Może i gdyby Sythia kiedykolwiek poważnie myślała o zostaniu damą na dworze jakiegoś szlachcica, to znacznie bardziej przejmowałaby ją idea zachowania swojego ciała w nienagannym stanie, ażeby zadowolić swojego wybranka. Ale czym wówczas była cielesna powłoka? Zaledwie towarem, pustą wydmuszką jajka ozdobioną kolorowymi farbami. Może i piękna, lecz wystarczyło delikatnie ją naruszyć, aby pękła i straciła na swej wartości dla przyszłego nabywcy. Dlatego panna Crabbe nigdy nie chciała dać namalować na sobie wzorów, wolała otoczyć się jedną mocną barwą, a pęknięcia i uszczerbki wypełniać cennym kruszcem, na wzór japońskiej tradycji sklejania porcelany. W ten sposób podobała się bardziej sobie, uważała się za taką, jaką chciała być i gdyby nie słowa kuzynki czy ojca, z pewnością byłaby już dawno w pełni akceptującą się kobietą.
Nigdy nie uśmiechał jej się również kult pruderii, ciało przecież było zaledwie narzędziem w rękach duszy. Sztuka odkrywała już dawno piękno ludzkiej skóry i to w każdym jej calu, więc dlaczego tak wiele osób wciąż przywiązywało zbyt wielką wagę do zakrywania nagości? Idąc tym tropem, to chyba dzieła mistrzów również były gorszące, skoro można było dzięki temu spostrzec wyłaniający się dech z nagiej piersi lub falujące pośladki miękko biegnącego Adonisa. Świat popadał w paranoję… A może jednak Forsythia była szalona? Krew Blacków mogła zrobić swoje.
- Oj, już przestań. Miałaś potem najlepszą ocenę w grupie, to ci powinno wystarczyć jako zadośćuczynienie – przewróciła oczami z rozbawieniem, pijąc do młodzieńczych lat. Właściwie to Sythia już nie pamiętała, czy zrobiła to po złości, czy przez brak rozwagi, bo równie dobrze mogła ślimaki wysypać gdziekolwiek indziej, a wówczas rybki chętnie dałyby się złapać i tam, niekoniecznie przy nogach lady Black.
Wymieniając rody, nawet nie myślała o tym, czy znajdowali się w nich godni lordowie, ani czym się zasłużyli lub naprzykrzyli – recytowała z pamięci wszystko, jak automat. Lecz odkrycie zmian na twarzy kuzynki dało jej pewną cenną lekcję… coraz częściej dostrzegała pewne drobniejsze ruchy mięśni twarzy, delikatne gesty pozornie nieważne, a mimo to zdradzające bardzo wiele o danej osobie. Uczyła się najpierw na innych, zaś potem starała się kontrolować własne gesty. Tym bardziej była z siebie dumna, że potrafiła zrobić to nawet po całkiem sporej ilości alkoholu. Stała wciąż podpierając boki i przyglądając się Aquili jak zupełna alkoholiczka wariatka. – Obiecać? – zmarszczyła brwi, ale kiwnęła głową i zupełnie jakby czytała w myślach lady Black, przyłożyła dłoń do piersi. – Ja, Forsythia Crabbe, ślubuję dochować tej tajemnicy, a na dowód… na dowód coś zaraz wymyślę – stwierdziła, a potem rozejrzała się po sypialni. Wpadło jej kilka pomysłów do głowy, lecz nim wzięła się za realizację jakiegokolwiek z nich, to Aquila rozpoczęła wyjawianie swego sekretu. – Spotkałaś… - mruknęła za damą, jakby próbując dodać jej otuchy w wypowiedzi. W pierwszej chwili znieruchomiała słysząc nazwisko, a w drugiej poczuła jak w jej brzuchu, zaczęły spinać się wszystkie mięśnie, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Usta wygięły się lekko do góry, aż w końcu Forsythia przygryzła dolną wargę, starając się przypominać raczej kogoś zafascynowanego wypowiedzią, niżeli siebie bliską zawycia ze śmiechu. – Craig Burke? TEN Craig Burke? – dopytała jeszcze raz, wtrącając się w wypowiedź. Znała go, ich rodziny łączyło wiele wspólnych interesów i utrzymywano przez to dosyć pozytywne stosunki. Niemniej nie można było rzec tego o Sythii i Craigu, którzy wprost uwielbiali dokuczać sobie nawzajem i docinać przy każdej okazji. Och, ilekroć wolała jego kuzynkę; Prim była tak podobna do niej samej, tak waleczna, chcąca łamać schematy męskiego patriarchatu. – Tak, ma w oczach to, że notorycznie coś knuje – zaśmiała się w końcu, czując jak atmosfera, poluźnia się coraz bardziej. – Ale… - zaczęła, niepewnie zakładając zmierzwione włosy za uszy. – Rozumiem, wiem jak to jest zakochać się w tej niepoprawnej iskrze, tańczącej w czyimś spojrzeniu – odrobinę jej uśmiech zbladł, na myśl o dawnych latach i zauroczeniach. Wiedziała dokładnie, o czym mówiła jej kuzynka i choć sama w oczach Craiga dostrzegała bardziej kpinę względem swej osoby, tak wydało jej się to niesamowicie piękne, iż kuzynka mogła poczuć coś tak wyjątkowego. Choć panna Crabbe powinna mieć pretensje do takiego wybranka, tak… nie chciała ograniczać Aquili. Zawsze była za wolną miłością, mogącą brnąć tak jak się jej podobało, więc nie chciała przez pryzmat własnej niechęci do lorda, skazywać lady Black na negatywne odczucia. – Nikomu nie powiem. Mam pomysł na przypieczętowanie tej tajemnicy – stwierdziła, podchodząc do szafki i wyciągając z niej nożyczki oraz szpulę z kobaltową wstążką. – Powiedział komplementy? On? – zaciekawiła się, odkładając przyrządy potrzebne jej do dziwacznej procedury, lecz nim miała ona nastać, panna Crabbe skrzywiła się na kolejną wypowiedź kuzynki. – To absolutnie nie są głupie marzenia, a ty nie jesteś głupią kobietą! Na Marlina… Aquilo, jesteś wyjątkową kobietą, DAMĄ, nie ma lepszych kandydatek od ciebie – wzburzyła się, skrzyżowała ręce na piersi, a potem pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. – Ja myślę, że ty już dawno mu się spodobałaś. Jeszcze we Francji – mówiąc te słowa, nie wiedzieć czemu podeszła do zasłony, zakrywającej wejście do garderoby i zniknęła za nią, lecz wciąż dało się usłyszeć jej słowa. – Pamiętam, jak kiedyś pomagał sprowadzić obraz z Flandrii, wiesz od mojej rodziny dla jakiegoś innego lorda. Powiem ci, że wcale nie zachowuje się, jakby był starszy! Więc to żaden argument, kochana. Jak dla mnie, oświadczy ci się, nim się obejrzysz – po jej słowach, można było usłyszeć, jak coś przewaliło się w garderobie, a zaraz potem Forsythia wynurzyła się, odziana w męską pelerynę i spodnie, które niegdyś najwyraźniej należały do Perseusa. – Lady Aquilo Black – zniżyła głos, naśladując Craiga Burke. – Jestem oszołomiony twą urodą. Jesteś jak kwiat na polu rosnący, każdy może sobie zerwać, ile chce – stwierdziła teatralnie, acz szarmancko, ironizując patriarchalny ton i szowinistyczne myślenie możnych lordów tego świata. Pewnym krokiem podeszła do fotela, na którym spoczywała Aquila. – Cóż to za blask z fotela tego spływa? To światło Wschodu, a Aquila jest Słońcem. Wstań, piękne Słońce, zgładź zazdrosną lunę, która pobladła, trawiona wściekłością, że ty, jej sługa, gasisz ją urodą. – Parafrazowała Szekspira na potrzeby tej „sztuki”, łapiąc lady Black za dłonie i podnosząc ją z fotela. Jednocześnie wskazała na księżyc namalowany na suficie, mówiąc o lunie. – A teraz najlepsze – stwierdziła normalnym tonem, puszczając oczko do kuzynki. Och, jak ona już miała w czubie… Zdecydowanie przesadziła z alkoholem.
- LADY BLACK. Aquilo… Mon Chéri... Miłości mego życia… - zaczęła, znów zniżając ton i klękając na kolano przed damą. Prędko ściągnęła z dłoni swój pierścień, a później miękko ujęło ponownie dłoń arystokratki. – Zechciej uczynić mi ten zaszczyt i zostać… moją żoną – wypowiedziała, dramatycznie robiąc pauzy i czekając z pierścionkiem na odpowiedź kuzynki.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]14.11.20 2:56
Och, Forsythio Crabbe, czy naprawdę nie dostrzegasz własnych potrzeb?
Aquila Black dalej kontemplując nad pierwszym kieliszkiem tequili wpatrywała się w kuzynkę. Jej niechęć do małżeństwa prawdopodobnie nie rosła z wiekiem, a z przeżyciami które ją spotykały. W końcu... Czy śmierć ukochanego brata i własnego narzeczonego nie zostawia po sobie piętna wyraźnego bólu serca? Nie mniej, w opinii lady Black, małżeństwo należało się Forsythii jak mało co. Nie byle jakie małżeństwo z podrzędną szlamą albo typem spod ciemnej gwiazdy, a małżeństwo z dobrze ustawionym szlachcicem, który nauczyłby biedną pannę Crabbe prawdziwej etykiety, mogło się opłacić. Niestety, ciotka Aquili, a matka jej kuzynki, w wyniku swojego własnego braku urody, musiała zostać wydana za czarodzieja, chociaż czystej krwi, to jednak bez dobrego nazwiska. O ile inaczej wyglądałoby życie tej młodej panny gdyby nie to, że któraś Blackówna urodziła się nie taka jak powinna? Crabbe jednak, jak mało kto na tym świecie, potrafiła okazać Aquili prawdziwe wsparcie, rzeczywistą lojalność. W takich momentach jak ten, gdy obydwie siedziały przy wysokich kielichach pełnych tequili, nawet nieszlachetne pochodzenie dziewczyny przestawało się liczyć.
- Forsythio, zawsze będę Ci za to wdzięczna, przyznaje - zaczęła odpowiadając na upór Crabbe wobec jej oskarżeń dotyczących pewnego popołudnia w Hogwarcie - Mogłaś je wrzucić gdziekolwiek indziej, A NIE NA MOJE NOGI - teraz nie miało to znaczenia, a Black wybuchła śmiechem.
Kolejny puchar alkoholu nie powinien nawet dotknąć ust dziewczyny, jednak atmosfera zobowiązywała. Nawet spotkanie z Tatianą Dolohov, które miało odbyć się równo w południe, nie było w stanie powstrzymać tak ciepłego uczucia szczerości jakie w tym momencie spadało na Aquilę. Czy była to wina wszystkich łyków które już zdążyła wziąć czy może faktu, że Forsythia po prostu potrafiła wzbudzić zaufanie? Obietnica kuzynki o tym, że nie wyda tajemnicy była pokrzepiająca. W końcu ostatnie czego szlachcianka mogłaby chcieć to wyjawienie własnych sekretów dotyczących niespełnionych miłostek.
- Tak TEN Craig Burke! - niemalże odkrzyknęła w porę opamiętując się jednak. - Och, Forsythio, nie rozumiem tego... - twarz zdawała się mieć pewną trosk, ale czerwone wypieki zdążyły już ozdobić policzki dziewczyny. - Nawet jeśli jestem wyjątkowa - oczywiście, że jest, przecież to Blackówna - to nie ma znaczenia, Forsythio... Craig nigdy nie spojrzałby na mnie tak jak chciałabym by patrzył. On jest... On wydaje się być daleko ponadto... - zamyślona spojrzała w przestrzeń próbując uświadomić sobie jak wiele uczucia gościło w drobnym, i zwykle skutym lodem, sercu. - Ale to jego spojrzenie... Och, Sysiu... Jeśli chciałabyś gdzieś zamknąć szatańską pożogę to tylko w jego oczach.
Jazz dalej wybrzmiewał skocznie, a Aquila zdawała się rozumieć gorzką prawdę jaką było bycie kobietą. Kobiecie było trudniej. Nie mogła przecież zabiegać o względy lorda Burke sama. Matka wyraźnie mówiła, "to on ma chwytać każdą chwilę spędzoną z Tobą, to Twoja potęga". Jak wiele prawdy rzeczywiście było w jej słowach?
Forsythia zniknęła w garderobie, a wzrok Black podążał za nią, chociaż zza kurtyny niewiele było widać, za to dźwięki jakie się zza niej wydobywały mogły świadczyć o tym, że zamknięta w oczach Craiga Burka pożoga właśnie niosła swoje piętno do garderoby panny Crabbe. Gdy ta wynurzyła się zza ciężkiej zasłony, ubrana w pelerynę i prawdopodobnie spodnie, Aquila wybuchła gromkim śmiechem i wpatrywała się w nią z lekkim zachwytem i kompletnym zaskoczeniem.
Och Forsythio Crabbe, zawsze byłaś szalona.
Padając na kolana, po wygłoszeniu godnej nagrody przemowy, i udając oświadczyny nie obudziła w Aquili prawie nic innego niż kolejny śmiech. Oczywiście, w samym środku serca pojawił się ból, ból strachu przed odrzuceniem. W końcu, młoda szlachcianka doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej wartości, ale gdy emocje brały górę, kwestionowała własną wartość, zwłaszcza dla kogoś takiego jak Craig Burke. Czy naprawdę ktoś taki jak ON mógłby chcieć kogoś takiego jak ONA? Czy te inne kobiety, te z którymi tańczył we Francji, te z którymi pewnie spotykał się już w Anglii, nie były dla niego równie cenne? Na jedno Aquila nie mogła sobie pozwolić. Jej ojciec zawsze powtarzał jej, że osiągnie to czego zapragnie, zawsze była ukochaną najmłodszą córeczką i zawsze miała szczęście. Nie mogła być ostatnia ani nawet druga. Musiała być pierwszym wyborem, wyborem który, dokonany świadomie, miał być najważniejszy w życiu przyszłego kawalera. Jak inaczej mogłaby zapewnić sobie całkowite bezpieczeństwo, takie jak dawał jej rodzinny dom, jeśli nie w ten sposób? To jej usta i to jej spojrzenie miało rozpalać kawalera do granic możliwości. To jej szept i jej słowa miały mieszać mu w głowie. To miał być jej sukces. Nie mogła być druga.
- Lordzie Burke... - jej głos stał się znacznie wyższy. - Jeśli tego zechcesz - salwa śmiechu nie pozwoliła oddychać swobodnie - i dasz mi krokodyla - alkohol robił swoje, ale pamięć o dziwnych słowach kuzynki nie zawodziła - to zechcę być Twoją.
Rzuciła się kuzynce w ramiona przewracając ją przy okazji na ziemię. Och, jak cudowny był świat gdy procenty uderzały do głowy, a nic za oknem się nie liczyło, a nikt ich nie widział, a Aquila mogła być wreszcie sobą. Wstając ciężko i zaczepiając się o rąbek własnej sukienki, sięgnęła po wcześniej ułożone na stoliku nożyczki i trzymając je mocno nachyliła się do Forsythii.
- Biorę to! - wykrzyknęła zapewne zdecydowanie za głośno i sprawnym ruchem obcięła kuzynce pukiel włosów z samego spodu głowy.
Dziewczyna nawet nie protestowała, zapewne był to jej plan, wydawało się to wręcz oczywiste. Po co innego zostawiałaby tam nożyczki? Przecież nie chciała wbić ich w gardło Black? Prawda?
Drobna chwila zawahania nie wygrała ze stanem upojenia alkoholem i Aquila niemal oderwała drobny pukiel włosów z własnego karku, przejeżdżając po nim ostrzem nożyczek.
- Masz - wręczyła go kuzynce. - To na pamiątkę po tym jak podstępem mnie tu upiłaś.
Chociaż Aquila padła na ziemię dalej śmiejąc się do rozpuku, Forsythii udało się wstać by złapać kawałek kobaltowej wstążki. Miała rację, takie pukle włosów były zdecydowanie bezpieczniejsze gdy wiązał je sznurek, zwłaszcza tak estetycznie poprawny.

zt x2  fluffy



Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8834-aquila-black https://www.morsmordre.net/t8844-sunshine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t8846-skrytka-bankowa-nr-2087 https://www.morsmordre.net/t8845-aquila-black
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]11.05.21 20:46
7 listopada 1957 r.


Nim jeszcze zamknęły się za jej plecami więzienne wrota, wiedziała, że jest wiele rzeczy, które należało zrobić. Była to dość długa lista zadań na to tajemnicze po. W celi brakowało jej osobistego notesu, w celi nie mogła liczyć już na nic – byleby sztywny kawałek, ten pokutny wór przestał wgryzać się w i tak już naznaczoną skórę. Czy w tej szmacie zalęgły się robaki? Czas odmierzały gdzieś w kącie zmuszone do wygrywania żałosnych litanii winnych i niewinnych. Rozmawiały, ale upominające oczy co jakiś czas ściszały głos i zaciskały zębami język, nim stanie się zbyt odważny i tylko doprowadzi je wszystkie do zguby. Powracające ataki swędzenia na ciele niweczyły każdą próbę uporządkowania zbyt rozwianych rozważań. Niewykrzyczanych emocji było już za dużo. Potrafiła myśleć o tym wyłącznie punktowo, kiedy wciśnięta w chłodny, żelazny kąt nie wiedziała, jak wiele czasu przyjdzie jej tam spędzić. Listy, dużo listów, które powinny czym prędzej wyfrunąć z Londynu – tego Londynu, który coraz mniej zaczynał przypominać dom, a coraz bardziej siatkę min. Nadepnij, a nie zdążysz nawet krzyknąć. Nadepnij, a może będziesz mieć szczęście i tylko parę nocy bezsennie prześpisz w gościnnym Tower. Tyle lat spędziła, walcząc o swoje gniazdo, lepiąc je z patyków i gówna – jak ptak, który wciska się w szparę przy ruderze i próbuje z niczego stworzyć jakiś azyl. Założyć rodzinę? Przecież nie warto, nie tutaj, nie, gdy ledwo starcza na życie, kiedy czasem trudno walczyć o siebie, wstać z sierocych klęczków, a co dopiero chronić czyjeś życie. Tak bardzo, tak totalnie. A może warto? To było wiele myśli między ostrymi upomnieniami pani Boyle i buntowniczym pogłosem z kuszących ust Rain. To było tworzenie co najmniej kilku planów, bo wizja powrotu do normalności zdawała się rozmywać wraz z każdą wylaną łzą Celiny Lovegood. Dzieci, żadne dziecko nie miało tu dobrze. Pamiętała dobrze te gwoździe i niemoc wielkiego półolbrzyma, kiedy okrutnicy bawili się z niewinnością. Nie był jedyną taką historią z wilgotnych dokowych zaułków. Port wymierał, zostawali ci, którzym dobrze było pod banderą Caelana Goyle’a, zostawały oślizgłe płaszczki ministra i bezduszni królowie czarnego biznesu, którzy żerowali na nieszczęściach i porzuconych przez uciekinierów skarbach. Po powrocie tawerna wymagała odbudowy, ale nie mogła wyzbyć się wrażenia, że nie tylko ona. Łatwo było przecież unieść różdżkę i przybić parę desek, zreperować liche stołki, usunąć z podłogi szkło. O wiele trudniej będzie wprowadzić do wnętrza radosny pogłos, przywrócić poczucie bycia pośród swoich. W bezpiecznym przybytku. Wdarli się i tam, tam, gdzie według Philippy nie dało się wejść tak po prostu. Wnosili strach, kazali ludziom stąpać na palcach i donosić o wszystkim. Szept okazał się bardziej przerażający od krzyku. Szept był niewiadomy.
Potem kamienica na Pont Street, wyłożenie na stół planów i myśli, lęków i obaw. Głośno zaczynała się uczyć o tym, jak o tym mówić, jak godzić się z tym, że nie wejdzie tak po prostu do londyńskiego więzienia i nie wyciągnie stamtąd przyjaciół. Kryła się w ramionach, które jak jedyna szalupa pośrodku sztormu ratowały ją przed powrotem dobrze znanych Annie Scott koszmarów. One mogły odtworzyć się w teraźniejszym czasie, w nowej formie, ale wciąż zbyt bolesne. Pierwsze zrywy były nagłe, karmiła ją determinacja, a przecież powinna najpierw zacząć normalnie jeść, zmyć z siebie brudy celi i spojrzeć na to z rozsądkiem. W domu został skrzat, psidwak i trzy niuchacze. Nie było zwinnego malarzyny, który prowokował tym swoim zawadiackim uśmiechem. Został jednak ktoś inny. Ktoś, kto pilnował, by nie była sama. Tylko że nawet on nie mógł zwrócić jej Johnatana, Hagrida i Celiny. Myśl o tym, że mieliby zgnić tam na wieki, wydawała się straszna. Dlatego w ogóle jej do siebie nie dopuszczała. Przełknęła brutalny obraz z egzekucji i obiecała sobie zacząć działanie. Tylko jeszcze chwila, jeszcze jeden oddech, jeszcze ostatnie wejrzenie na zamalowane burymi dymami londyńskie obłoki. Tam w oddali mroziły chropowate mury, za którymi biły bliskie jej serca. Szanse malały, a Philippa coraz bardziej nie wiedziała, którą wybrać drogę. Tak trafiła pod drzwi Crabbów.
Wprowadzona do środka kompletnie nie zwróciła uwagi na elegancję nęcącą już od schodowej klatki. Sunęła dłonią po finezyjnych poręczach, patrzyła na kwiatowe wariacje, wdychała zdecydowanie nie tak stęchły zapach i obojętnie słuchała o wiele przyjemniejszego dla ucha dźwięku wydostającego się spod pantofla za każdym razem, gdy podeszwa nacisnęła na stopień. Ten dom się nie sypał. Forsythia Crabbe żyła inaczej, żyła bardziej wytwornie, ale mimo to Philippa wybierała się do niej, czując, że w obliczu tego wszystkiego nie będzie damulką, która pokręci nosem i wróci do swoich spraw. To nie byłaby ona. Chodziło o Johnatana. Chodziło o ten dawny świat, który sypał się na ich oczach. Chciała tu być? W tym domu, w tym stroju, z tą ministerialną pozą. Wytworność korytarza przypominała jej kolejny raz o tym, że wchodzi gdzieś, gdzie dziewczyny z portu nie bywały tak po prostu. Nie bez obietnicy zapłaty. Tymczasem Philippa w rękach nie miała nic. W sobie jedynie obietnice ujrzenia w jej oczach… czegoś, co pozwoli odetchnąć, podpowie, że się nie pomyliła. Bo w ostatnim czasie dość już kamlotów na drodze, walących się drzew i wysadzanych murów. Dość piętrzących się powodów do opuszczenia portu, który być może miał do zaoferowania już tylko krzywdę. Była gotowa? By stąd wyjechać? Nie mogła, kiedy oni umierali samotni w więziennych kaftanach.
Za drzwiami dziewczęcej komnaty oczy potrafiły jedynie krążyć w poszukiwaniu jej. Philippa wyglądała marnie, ale nie tak marnie, by miała za dwa mrugnięcia paść i pogubić po drodze wszystkie cztery kończyny. Jeszcze nie teraz, najlepiej nigdy. Musiała mieć siłę i miała ją. Ta gromadziła się w niej dzięki mocy niezbyt kojących zdarzeń. Obiecane dawno temu słowa odżywały w tych dniach, pulsowały upominając. Zastanawiała się, ile ciemnowłosa opiekunka stworzeń zdołała już usłyszeć i jak bardzo za chwilę we dwie rozpadną się na kawałki, by potem razem spróbować poskładać się w całość. Wydostać go. Wydostać ich. Przetrwać.
Po której jesteś stronie, Forsythio Crabbe?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]16.05.21 2:34
Muffliato skrzętnie nakładane na pokój, wydawało się jedną z najrozsądniejszych opcji, które panna Crabbe mogła zrobić po parszywej rozmowie w gabinecie wuja. Nie chciała być słyszana, chciała zaniknąć w przestrzeni, odgrodzić to ostatnie piętro od reszty rodziny, stworzyć zaledwie swój własny azyl. Wcześniej sądziła, że różnica pięter była wystarczająca, a ściany nigdy nie były tak cienkie, by zdało się przez nie usłyszeć szepty tajemnic, a jednak… dziwny ścisk w żołądku skierował ją do działania. Wiodła różdżką po pomieszczeniu, nakładając odpowiednie zaklęcie – pieczołowicie i powoli, tak aby nie pominąć żadnego kroku w tym trudnym zadaniu. Nie wystarczyło tu machnięcie i chwilowe skupienie myśli, był to dłuższy proces, który doprowadzony do końca miał zapewnić jej psychiczny komfort. Tylko na jak długo miał jej wystarczyć? Czy chciała tu jeszcze być? Co właściwie tak usilnie ją przytrzymywało na Brook Street 72? Elegancka kamienica, której wystrój umiłowało sobie jej serce, tęskniące za urokami Flandrii, ziemi jej przodków, oplecionej wstrzemięźliwą i zmierzoną umysłem sztuką. Tak bardzo kochała to miejsce – za to światło, przebijające się przez okiennice; za zapach chłodu, tak specyficzny gdy wkraczała w korytarze po przejściu przez rozgrzane londyńskie chodniki; za skrzypienie schodów, gdy musiały znosić jej ciężar podczas trudnej wspinaczki; za czarowną atmosferę i wyjątkowość tego miejsca. Jednak kochając tak bardzo miejsce, nie mogła zapomnieć, że nie należało tak naprawdę do niej. Była tu na łasce ojca - mieszkała, gdyż jej na to pozwalał, mogła wciąż piastować miejsce w tym gnieździe, tylko dlatego, że nie miała męża. Zaś mieszkanie samej wiązało się z utratą kontroli, jego kontroli, a na to pozwolić nie chciał. Była zaplątana w jego sznurki władzy, zdając sobie z ich obecności sprawę. Pętelki wiążące marionetkowe paliczki, zaciskały się raz mocniej, raz lżej, lecz wciąż tam były, uzależniając kukiełkę, którą w otwartym świecie rozgrywek musiała odgrywać. Była tym ptakiem w klatce, który widział możliwości ucieczki, lecz byłaby ona jednorazowa, a w znacznie szerszym pojęciu… po prostu bezsensowna. Czy wiedziała gdzie będzie jej lepiej? I czy istniało jakieś – lepiej? Mogli jej pomóc, ale czy sami wówczas nie naraziliby się na gniew? Jak zachowałaby się Aquila i Rigel, jak reszta rodziny? Czy zostałaby uznana za zaginioną, a może jej istnienie zostałoby całkowicie wymazane? Ktoś by jej szukał? Kto by się przejął nieobecnością? Czy naprawdę była ważna, a może gdyby zniknęła, wówczas jej istnienie rozmyłoby się na tyle, aby nikt nie pojął tego zniknięcia?
Wyminęła demimoza, a czarne kruczysko zastukało dziobem w parapet, wydając z siebie dźwięk, którego już nikt poza czterema ścianami nie powinien usłyszeć. Przeciągnęła czar w ostatnich ruchach i opadła wreszcie na fotel z ciężkim westchnieniem, które zwróciło uwagę nie tylko tych żywych magicznych stworzeń, lecz również tych wiszących na ścianach, zamkniętych w ramach obrazów. Zerkała na nie wszystkie, patrząc uważnie i wyliczając cenę, którą kosztowały. Czy zabrałaby je ze sobą, a być może przyszłoby jej zostawić każde płótno? Właściwie nie były jej, należały do ojca. Wszystko było jego, nawet sama ona i to doprowadzało ją do okrutnego ścisku w żołądku. Dreszcz zrosił skórę gęsimi wypustkami, nadbiegając na policzki, by wywołać mglistą zasłonkę łez na ciemnych przeźroczach, otulonych gęstym wiankiem czarnych rzęs. Przekleństwa wirowały w głowie, nie mogąc wypłynąć przez karminowe usta z uwagi na własne, wewnętrzne hamulce. A może jednak powinna to wszystko wykrzyczeć? Zsunęła się po oparciu fotela, psując fryzurę i wygniatając garsonkę, której spódnica zawinęła się na tyle wysoko, aby odsłonić kolana – jakże nieprzyzwoita poza, tylko możliwa we własnym zaciszu pokoju.
Boję się wstać. Boję się otworzyć oczy. Ze strachu przed świtem – i nie wiem co zrobić z nadchodzącym dniem. Kurwa. Jakby naprawdę, nie miało znaczenia to, czy wstanę czy nie wstanę… Czy zrobię coś czy nie zrobię… A jednak ma znaczenie wszystko – jak się zachowam, co zrobię, co powiem; czy będę w tym wszystkim poprawna? Czy zadowolę ojca, rodzinę, socjetę, zakłamane szwadrony ślepych wyznawców chorej, gównianej ideologii?  
Przesunęła dłoń na stolik, gdzie leżały resztki proszków przepisanych przez uzdrowiciela, te same, które miała odebrać, i o których przypomniał jej Ingisson. Zacisnąwszy wargi, powoli czubkiem różdżki, przesuwała słoiczek do krańca stolika, aby wreszcie zrzucić go na miękki dywan. Ten ułamek sekundy, gdy naczynie wahało się na krawędzi, kojarzył jej się tak bardzo z nią samą – myślami, podejściem do rzeczywistości, sprawami, które postawiła na takim właśnie końcu, aby zderzyć się wreszcie z dywanem i nie zmienić wiele więcej w rzeczywistości, gdyż wciąż znajdowała się w tym samym pomieszczeniu. Uwięziona w czymś większym od siebie, by zdać sobie sprawę, jak nikłym ziarenkiem piasku była, które wiele zmienić nie mogło. Każdy bardziej znaczący czyn, którego by się podjęła, rozjarzyłby jej egzystencję zaledwie, na krótką chwilę, aby wygasnąć na zawsze – strawić płodną materię. Bezsens. Może powinna wrócić do wizyt u magipsychiatry? Cóż by teraz rzekła, jak inne wydawały się jej problemy w obliczu wojennej zawieruchy? Gdzie kończyła się nastolatka, a zaczynała młoda kobieta? Czyż nie powinna mieć tego etapu już dawno za sobą?
Rzuciła różdżkę na stolik, wstając z fotela i kierując się do garderoby skrytej za czarną kotarą. Raptownie zdejmowała ubrania, a potem powędrowała do łazienki, by tam po odświeżeniu się, przywdziać spódnicę i koszulę, nie kwapiąc się o elegancję. Nie miała zamiaru wychodzić już dzisiaj z pokoju dalej niż do kuchni. Zwlekła się więc przez wszystkie piętra, jednak nie było dane jej dotrzeć do kuchennego ciepła, gdy zastała w progu sylwetkę, której najmniej się spodziewała.
Nie pytała o wiele, dostrzegając stan, w jakim znajdowała się droga przyjaciółka. Ostatnie tygodnie tak wiele razy bytowała u niej, a tym razem to panna Moss zastukała do drzwi. Zabrała ją w górę, przez skrzypiące schody, przemykając pod drzwiami ojcowskiego gabinetu. Przemykając przed spojrzeniem krewnych z portretów, którym nieznana była sylwetka przyjaciółki. Trzymała jej dłoń blisko siebie, bojąc się, jakby za chwilę miała utracić ją pośród labiryntu sunącego w teatrze świateł, przebijających się z okien na klatce schodowej. Przyszła do niej, zaufała, a Sythia chciała zrobić wszystko, by zdjąć ciężar, który przygniatał drobne barki dziewczyny z portu. Kim by była, jeśli nie dostrzegłaby jej cierpienia, zagubienia, pytań piętrzących się w spojrzeniu?   
Zamknęła drzwi dokładnie, przekręcając klucz dwukrotnie, aby tylko pukanie mogło przeszkodzić. Demimoz skryty w kącie, zdążyła zamaskować swe oblicze, a kruk speszony niemal równie co płochliwe magiczne stworzenie, usytuował się na metalowej poręczy, specjalnie przygotowanej zamiast klatki, gdzie mógł sypiać i drzemać, jeśli nie przelatywał kilometrów z korespondencją. Ileż sekretów nosiło ze sobą to wierne kruczysko?
Phillie… – mruknęła cicho, zabierając z komody puchaty koc, którym czym prędzej opatuliła przyjaciółkę, siadając z nią na łóżku. Miękkim, wygodnym, jej – lecz nie jej, bo nic tu do niej nie należało. Dalej nie zadawała pytań, chciała dać jej przestrzeń i pozwolić odetchnąć od tego co ją tu przywiodło. A co mogło to być? Domysły wydawały się dobijać do bram umysłu, lecz krukońska rezerwa w sprycie odpychała ten najazd, starając się znaleźć ulgę dla najprostszych potrzeb. Podstawowych, zwyczajnych. Najpierw ciepło – koc. Uścisk. Oddech. Rozedrgane bicie serca, które czuła swym ciałem, przyciskając do siebie przyjaciółkę. Głód, pragnienie, higiena. Nie marudziła – chciała pomagać. Kto wie? Może gdyby miała w sobie więcej zapału do nauki o ludziach, to wówczas byłaby z niej całkiem wprawna uzdrowicielka? Być może byłaby wtedy bardziej przydatna i ojcu, i rodzinie, i światu.
Pukanie. Nie, proszę. Zostawcie nas same, proszę. Błagała, aby nie była to ciekawska ciotka, surowy ojciec czy wredny kuzyn. I prośby zostały usłuchane, gdy gosposia przekazała czarownicy tacę z dwoma półmiskami oraz dwoma filiżankami herbaty. Wdzięczna wymiana spojrzeń i dobroć bijąca od kobiety, czasem wydawała się burzyć mury samotni, a jednak… wciąż była to kobieta, która usługiwała jej ojcu, pracowała i zarabiała na życie, będąc posłuszną jemu. Zaraz potem Sythia zamknęła drzwi podobnie, jak wcześniej, a tacę ustawiła na stoliku nocnym. Kasza manna z kozim serem i mandarynkami – na ciepło. – Jesteś głodna? Częstuj się… – zaoferowała. – Chcesz wziąć kąpiel lub prysznic? – dodała, starając się wybadać grunt i potrzeby, bojąc się pytać o powody, przez które Moss była w tak złym stanie. Wciągnęła powoli powietrze, znów przysiadając obok, sama nie czując potrzeby kosztowania czegokolwiek, jedynie skupione ciemne oczy utkwione były w postaci Philippy, chcąc doszukać się niemych odpowiedzi, na pytania, jakie wreszcie sforsowały bramę. Dlaczego? Co cię tu przywiodło? Wszystko w porządku? Zaciskała jednak szczękę, trzymając język przyklejony do podniebienia, by ukrócić ciekawość. Miast tego padło jedno i najważniejsze, co mogła rzec. – Jak mogę ci pomóc?
Jestem po Naszej stronie, Philippo Moss.
 
| Nakładam Muffliato. Z zapasów: 0,3kg mandarynek, ser kozi 100g, kasza manna. 10 g herbaty czarnej z poprzedniego miesiąca.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]27.05.21 19:50
Co to był za stan? Co to była za Philippa? Kilka dni, żadnych wieści. Dziesiątki godzin, kiedy udawała, że śpi. Tymczasem zasypiała dopiero nad ranem albo wcale. Lawina wydarzeń wymusiła na niej jakąś nową formę czujności, jakiś toksyczny rodzaj ciszy. Wychodziła z tego. Powoli, nie bez starania i powtarzających się prób odzyskania spokojnego oddechu. Nie mogła nie myśleć o tych, którzy tam pozostali. Wróciła kilka dni temu do świata niekompletnego. Powtarzała sobie, że przecież ludzie znikali, umierali i przepadali bez śladu w wojennych oparach, a tamta trójka po prostu tkwiła zamknięta w zardzewiałej, wiecznej pułapce triumfującego ministra. Czy mógł naprawdę trzymać ich tam już zawsze? Rudy chłopak, tamten od torby pełnej jego nadziei, jego przekleństwa – stracono go od razu. Zdołała jeszcze tylko pochwycić spojrzenie przerażonych młodych oczu, które chciały wywalczyć sobie jakąś przyszłość. Z pozostałymi pochwyconymi tamtego dnia nie uczyniono tego samego. Bezsensowne przesłuchania i szukanie dziury w całym – biedny, urażony pracownik poczuł się tak głęboko dotknięty, więc postawił przypadkowy lokal w porcie w płomieniach. Bo tak właśnie prezentował się Parszywy po ich przeszukaniu, brakowało tylko sadzy rozmazującej się na nogach od powalonych ław i roztrzaskanych krzeseł. Tak zapewne wyglądały one trzy po opuszczeniu wdzięcznego londyńskiego więzienia. Skołowane, wymyte w brudach, wyszarpane w nieprzyjemnych wywiadach. Trzy, które wyszły, bo reszta wciąż tam była. Po powrocie nie dało się po prostu poukładać mebli, rozpalić świateł i wydobyć z piwniczki pozostałych alkoholi. Powracające jak bumerang słowa, ostatnie skrzyżowane spojrzenia albo wilgoć Celinowej łzy pod palcami. Philippa z niczym się nie godziła i na nic nie zamierzała pozwolić tak po prostu. Mimo to wiedziała aż za dobrze, że stałaby się kolejnym robakiem do łatwego zadeptania w wielkim konflikcie, który rozgrywał się między tymi znacznie ważniejszymi. Oni byli jak epizod, urywek, punkt na liście do załatwienia podczas tej czy tamtej zmiany. Konflikt posuwał się do przodu. Ministerstwo notowało dwie ścięte głowy i już układało harmonogram dla pozostałych. Po drodze przecież mijała tych wszystkich ponabijanych na pal. Mieli łapać przestępców, faktycznych okrutników, krzywdzicieli i krętaczy. Łapali półolbrzyma za siłę. Łapali wilę za jej piękno. Z nich wszystkich to Johnatan bezczelnymi pyskówkami zasłużył najbardziej, ale nie mógł tam zostać. Miał do niej wrócić. Co to był za stan? Co to był za port bez tego przyjaciela, który istniał od zawsze?
Jeszcze w korytarzach, na zawijanych schodach i pokręconych trasach w dużym domu mało było Forsythii w ścianach Forsythii – ledwie zawiązane mdłe spojrzenie, nienaturalne, dziwaczne i napawające strachem. Chłonęła jej zapach. Kilka razy wargi rozdzieliły się w pierwszym marnym podrygu, ale nie uwolniły żadnego słowa. Wiedziała tylko, że kiedy rozpocznie, głos echem poniesie się przez całe tajemnicze labirynty tego domostwa. Ta sytuacja wzbudzała w Moss wiele emocji, mogła więc być za głośna i zbyt zła, chociaż teraz nie było już tego samego, co na początku. Przechodziła fazy. Przyjście tutaj było kolejnym krokiem. Musiało się zdarzyć, musiała jej o tym powiedzieć. Dopiero gdy duszące powietrze zaczęło się wciskać bezpośrednio do jej płuc, dopiero gdy zagrożenie bezczelnie spoglądało w oczy jej najbliższych, zaczynała pojmować, że oczyszczony Londyn, ten jego nowy, wychwalany na byle słupie ład to największy syf, jaki kiedykolwiek widziała. Jeszcze trochę, a w Tamizie zabraknie miejsca na kolejne zwłoki. Na biednych ulicach wielkiego miasta straszyły skrzeczące melodie okien i drzwi poruszanych jedynie przez monotonny, jesienny wiatr. W ciasnych, skromnych izbach dziś nie było już prawie nikogo. Tylko one, magiczne kamienice i chaty prawych czarodziejów – w nich paliło się światło. Żółte, przyciągające oko – jakby węża. Tak bardzo chciałaby rzucić to wszystko i odejść, uciec z miejsca, które skazywało rodzinę na krzywdę. Nikt ich tu nie chciał. Jej też? Nigdy dotąd nie pomyślała, że przyjdzie jej kiedykolwiek poczuć coś takiego, właśnie tu, w domu.
Za zamkniętymi drzwiami sypialni napięta, sztywna linia ramion opadła nieco. Przeciążona, nawiedzona przez szepty nieobecnych przeszła krok do przodu. Zmęczona i jednocześnie gotowa do działania bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chciała jak najprędzej wydostać się z tego zawieszenia. Czy to możliwe? Nie umiała docenić strojności wnętrza i ruchu żywych stworzeń. Tak niewygodnie jej było we własnej skórze. Jeden gest więcej i ściągałaby z siebie wszystkie uciążliwe warstwy. Na samym końcu Forsythia ujrzałaby może coś, czego wcale nie chciała oglądać. Kiedy się to wszystko zaczęło? Nieważne. Dawno temu nabrała wprawy w modelowaniu mętnej rzeczywistości wokół siebie. Nawet gdy wątpliwości wyżerały ją od środka. Siła płynąca z obecności Uriena nie dawała się jej posypać, kiedy w nędznym mieszkaniu w dokach wszystko zdawało jej się przypominać o przyjacielu, którego nie było. Cokolwiek miało być dalej, jakkolwiek teraz zapleść miały się losy dwóch młodych kobiet – obydwie go kochały. Johnatana. Potrzebowała jeszcze dwóch minut, by zacząć mówić. Czuła jej niepokój, troskliwie narzucane na ramiona ciepło. Właśnie takiej Philippy przecież się nie widywało. Usiadła posłusznie, wyczuwając niemal natychmiast większy komfort materaca. Jej zapewne zawyłby zirytowany ciężarem. Dobrze służył, choć chyba miał już chyba dość wszystkich ekscesów. Przelotnie, w ułamku sekundy uśmiechnęła się kwaśno na tę myśl. Już nie chciała tak. Już chciała wypracować jakieś nowe… coś. Najpierw jednak należało zająć się czym innym. Puściła Forsythię do drzwi, zanotowała obecność herbaty i posiłku. Wyglądało smakowicie. Nawet tego musiał pilnować, choć starała się jeść. Szło jakoś. O wiele łatwiej, kiedy pomyślała, że musi mieć siły, by się zmierzyć. Z rozpadającym się Parszywym i z kolczastymi celami. Cokolwiek miało nadejść, wcale nie będzie łatwe. Zaprzeczyła wyraźnym ruchem głowy. Wyglądała chyba znacznie gorzej, niż sądziła, skoro Crabbe już szykowała jej kąpiel. Dobrze, że nie widziała jej piątego listopada. – Johnatan jest uwięziony w Tower – uderzyła w pierwszym słowie. –  Nas wypuścili, ale on został. Razem z Celiną i Rubeusem. Oni nie wrócili. Zrobili nalot na Parszywego. Jakiś ważniak z magicznej policji z całym oddziałem. I Cornelius Sallow, kimkolwiek, kurwa, jest, wiercił w głowie młodemu chłopakowi. Tego całego Sallowa podobno napadnięto w tawernie – kontynuowała trochę kpiąco. Wciąż nie mogła uwierzyć, że delikatna Celine wzbudziła w nim aż tyle strachu, by urządził im aż takie piekło. – Na dziedzińcu widziałam ludzi. Wieszano ich. Oni nie mogą tam zostać, Forsythio – wymówiła, przekręcając wreszcie twarz w jej stronę. Do tej pory raczej spoglądała w jakiś punkt na ścianie przed sobą. – Nie pozwolę na to. Nie oddam ich im – wymówiła z grozą. O tym, że więzili i zabijali ludzi wiedziała nie od dziś. O tym, że rozdzielali rodziny i skazywali na głód, choroby i samotność – również. Ale dopiero teraz czuła pod skórą, jak bardzo ich wszystkich nienawidziła. Niszczyli społeczność, do której przecież należeli. Wszyscy razem. Wojna zbierała krwawe plony. Przerażenie młodej Lovegood jak echo obijało się o wszystkie jej myśli. – Nie wiem, czy możesz pomóc, czy w ogóle da się im pomóc, ale myślę, że chciałabyś wiedzieć o tym… co z nim – wyznała nieco stłumionym głosem. Zawsze żył na krawędzi, ale też udawało mu się wyjść cało. Tym razem Philippa miała przeczucie, że nie będzie tak łatwo. Drobne obrazy lokalnego łobuza urosły do wielkiej zbrodni przeciwko władzy. Z tego koszmaru chciała się obudzić. Bezpiecznie ich stamtąd wyprowadzić. Kiepskie pragnienie.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sypialnia Forsythii [odnośnik]22.06.21 21:26
Nikt nie słuchał niemego krzyku, nawet jeśli wytężył ucho. Głos, który odebrano wraz z wieloma innymi prawami, sypał się w kątach umysłu nieszczęśników strawionych przez żrący kwas skołatanych nerwów. Świec nie było, ani twarzy, które mogłyby wyłkać tęskną pieśń, miast tego oczekiwania i ramy, których każde nagięcie raniło dłonie drzazgami. Robiąc krok w przód, w rzeczywistości stawiała dwa kroki do tyłu, nie potrafiąc nawet spojrzeć w twarz potworów czających się w mrokach za plecami. Wolała ich nie dostrzegać, próbować udawać, że nie istniały – tak było łatwiej, znośniejsze stawało się cierpienie. Zaś ona zyskiwała przyzwyczajenie do tego bólu, zdając się powoli ignorować wżynające się ciała obce pod delikatną skórę. Jedynie strach pozostawał niezmienny, bo nieznane wciąż stało za nią, ściskając ramiona kościstymi łapskami chłodnego dreszczu nieporozumienia. Pochwycić stan nieważkości w dłonie, stało się tak trudnym wyzwaniem, gdy grunt rozrywał się pod stopami na dźwięk kolejnych słów. Młota uderzającego miarowo w kamienne grunty podstaw prawd zbitych myślami pamiętnych wspomnień – tych rozkosznych i tych nijakich, płynących podziemną rzeką. Woda zawsze drążyła, była gdzieś, choć zdać sobie sprawy bezpośredniej nie mogła ta duszka zagubiona. – Jak to… w Tower… – zająknęła się, jak gdyby z trudem wypływała na powierzchnie dziwnie gęstej tafli cieczy. – Ty też? – usta ułożyły się mechanicznie, wypluwając dźwięki bez namysłu większego, który dopiero przyszedł po chwili. – Jaka Celina i Rubeus? – uniosła delikatnie brew, wchodząc w słowa przyjaciółki, jednak zaraz zamilkła. Niewiele rozumiała z tego wszystkiego, aż wreszcie nastał Cornelius Sallow. Warga zadrżała, a oczy przeszyła tafla szklistego jeziora, pogłębiającego bezdenną ciemność dwóch onyksów wpatrzonych w złamaną postać, która przyszła do niej szukać opoki. Zabrakło nagle oddechu, ugrzązł gdzieś w piersi – w głębi sięgając trzewi skręconych spiętymi mięśniami. Nazwisko nie byle jakie, a imię jeszcze gorsze. Wiedziała, kim był, znała go aż za dobrze… Pamiętała jego oczy i słowa, wpatrzone w nią tego ranka znad ministerialnego biurka. Przymknąwszy powieki, oddzieliła się od świata, powoli przełykając ślinę i wreszcie pozwalając płucom odetchnąć, złapać to czego zabrakło im przez dłuższą chwilę. Mroczki otuliły obraz, gdy ponownie ciemność spojrzenia utknęła w bursztynie. Sama była jak owad, co przysiadł opacznie na korze, a drobne odnóża sklejona z pułapką stały się zgubieniem. Ciepła fala obmywała ciało, zatapiające się we wnętrzu świeżej żywicy informacji. Żadne słowa nie padły, zaledwie pojedyncza kropla zarysowała swą obecność na bladym policzku, wybrednie omijając ściśnięte usta.
Myślę, że chciałabyś wiedzieć o tym… co z nim.
Nie wiedziała, czego chciała i co by wolała, wszystko rozmywało się niczym zalany obraz, który pieczołowicie próbowała malować. Olejne farby tak zmienne i długo zasychające formowała w kształty – plamy niejako bez finezji, lecz w kontraście do świata, tworzyła siebie i przestrzeń, starając się odnaleźć pokłady własnego bytu. Opacznie szturchnięta terpentyna smrodliwie uderzyła w obraz osobowości i stabilności. Rozsypana układanka, która od roku nie potrafiła zostać dokończona w należyty sposób. Nie mogła już być dawną sobą, nie potrafiła, nie umiała. Zbyt wiele zdążyło już wpłynąć na jej życie, aby miała zawrócić. I tak jednak zabrakłoby tego jednego elementu – bliźniaczego duszą, bliźniaczego częściowo ciałem, bliźniaczego sercem. – Nie pomożesz mu… – wyrzekła bez nadziei w głosie z chrypą bliską rozpaczy. Nie, żeby brakowało jej wiary w możliwości, po prostu spojrzała na to krytycznym okiem, znając to, do czego była zdolna władza. Do czego zdolna była jej rodzina. Wuj. Ojciec… Przetarła policzek, a dziwny chłód okrył jej postać, jak gdyby opończa dementora opadła na ramiona, wyzbywając się radości. – Przepraszam – westchnęła, odwracając głowę w kierunku demimoza, który objawił swą obecność i wskoczył na łóżko, tuż obok Forsythii. Empatyczne i inteligentne stworzenie doskonale znało te stany, bliskie załamania i braku chęci do funkcjonowania. Najwidoczniej Rumianek okazał się istotnym remedium na skołatane nerwy. Tak bardzo próbowała polegać na samej sobie, swoim bycie, znaleźć oparcie tyle wewnątrz siebie, że poległa, poniekąd podnosząc się na barkach zwierzęcego wychowanka. Nie tak to miało wyglądać, a jednak więcej potrafiła wykrzesać z siebie opanowania, gdy był obok. – Po prostu wiem, do czego zdolny jest Sallow… Jeśli wsadził ich do więzienia to – westchnęła, przemykając palcami po srebrzystym futrze. Spekulacje w głowie były marne, krążące wokół zjawiska niechybnej śmierci i okrutnego losu, połamanych żeber i głodu. Czasami odejście ze świata byłoby łatwiejsze od tego cierpienia, które potrafili zgotować inni. – Nic nie uczynimy, a igranie z tym człowiekiem… – zawahała się, zerkając na przyjaciółkę spode łba. – Znam go za dobrze, Philippo. To moja rodzina – ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, wstydliwym głosem, który chciał ukryć jej nieoczywistą winę pokrewieństwa. – Grzebał w czyjejś głowie, bo mógł, bo to go zadowala. Za wszelką cenę dorwie się do każdej informacji i jeśli jest się przy nim nieostrożnym, a on zyska powody, by komuś nie ufać to… – zgrzytnęła zębami. Choć działające na pomieszczeniu zaklęcie uniemożliwiało podsłuch, mimo to przysunęła się bliżej, pochylając się w kierunku ucha panny Moss. – On, jak i mój ojciec są do siebie obrzydliwe podobni. Zrobią wszystko dla poklasku i władzy… Wiesz doskonale dlaczego odtrąciłam Johnatana, chciałam chronić go przed potworem, a tymczasem wpadł, jak idiota, w paszczę drugiej bestii – delikatne znamię złości przetoczyło się po języku. Pokręciła głową i wstała raptownie, przechadzając się w kierunku okna, aby utkwić wzrok na odlegle majaczącym krajobrazie. – Nikt nie musiał go napadać, wystarczy, że sobie to ubzdurał. Rozumiesz? Niezależnie co przeciwko niemu powiesz, to i tak będzie twoja wina, twoja kara, a on pozostanie wygranym – wycedziła beznamiętnie, ocieplając szybę oddechem. Stała na granicy własnych emocji, starając się upchać je do wewnętrznego kosza – pojemnika, byleby nie wyszły na zewnątrz. Chociaż czy musiała wstydzić się przed Philippą, że posiada to drżące od emocji serce? Może gdyby nie znajdowały się w gnieździe żmij, miałaby odwagę wycedzić najgorsze słowa. Dziwna myśl przeszyła ciało, które zadrżało po raz kolejny. A jeśli Cornelius zapamiętał dokładnie Philippę? Co jeśli nagle wpadnie odwiedzić Faustusa i minie się na klatce schodowej z tą, która trafiła do Tower? Ściśnięte w pięści dłonie wylądowały cicho na parapecie okna, a głowa opadła między ramionami, zwieszona w niemocy. Póki Philippa była anonimowa, jej obecność nie wadziła na Brook Street, zresztą, zwykle mało kto interesował się tym, co miało miejsce na ostatnim piętrze kamienicy. Wierzono przecież, że nie przyprowadziłaby mętów społecznych – jak lubił określać ich ojciec – do domu, prawda? Nie miała zamiaru, ani chęci poruszać tematu wieszanych nieszczęśników w domu, uniknęła więc całkowicie odpowiedzi. – Zjedz i pójdziemy stąd. Coś ci opowiem. – Oświadczyła nagle i ruszyła w kierunku garderoby, zamaszyście odsuwając kurtynę. Zaraz jednak wybyła wraz z dwoma ciepłymi płaszczami, rękawiczkami oraz resztą ciepłej odzieży – niekoniecznie wierzchniej, którą rzuciła obok panny Moss. Demimoz przesunął się na bok, obserwując dokładnie ruchy swojej właścicielki niebieskimi ślepiami, przewidując, gdzie ta się uda i co uczni. – Naprawdę się ubierz, będzie wiało…


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Sypialnia Forsythii
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach