Wydarzenia


Ekipa forum
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela
AutorWiadomość
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]14.01.21 21:49
First topic message reminder :

Pomnik Cronusa Wyzwoliciela

Po całkowitym przejęciu stolicy przez czarodziejów i ustaniu walk, dla upamiętnienia zwycięstwa nad mugolami tuż przed Pałacem Buckingham postawiono wzniosły pomnik na cześć nowego Ministra Magii. Pomnik Wyzwoliciela, wyjątkowo utalentowanego autora, brytyjskiego rzeźbiarza, Aikena Cattermole przedstawia półnagą sylwetkę Cronusa Malfoya odrywającego głowę ostatniemu stąpającemu po londyńskich ziemiach mugolowi. Pomnik jest wyjątkowy — z kamiennej głowy mocno osadzonej w wyciągniętej dłoni ministra nieustannie sączy się krew. Czy prawdziwa — mecenasi sztuki nie mają pewności. Oczywiste jest jednak, że wykonana z bałkańskiego marmuru statua wzbudza ogromny podziw. Plotki głoszą, że każdy kto nabierze w dłonie sączącej się posoki i wysmaruje nią twarz sprowadzi na siebie uśmiech fortuny.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 2:21
Uroczystość honorująca dokonania wojennych bohaterów - była czymś, czego nie wypadało przegapić. Tak zwykłym obywatelom, jak i czarodziejom dumnie zatrudnianym przez Ministerstwo Magii. Nawet pomimo natłoku pracy, piętrzących się pergaminów, ksiąg otwartych na konkretnych rozdziałach, zaznaczonych fragmentów inspirujących lektur; pomimo myśli uciekających mimowolnie w kierunku krakena, stworzenia z tysiąca legend i mitów, w gruncie rzeczy tak jeszcze enigmatycznego; pomimo stosu odrzuconych maszynopisów i zmiętych papierzysk przeistaczających małą, prywatną oazę gabinetu w wojenne pogorzelisko zupełnie innego rodzaju. Niby mniej wartościowego w kreacji przyszłości Anglii, przynajmniej dotychczas; rebelię należało stłamsić w zarodku, buntowników odizolować od społeczeństwa i upewnić się, że nigdy więcej mu nie zagrożą, by wreszcie móc mieć czas na naukę. Na docenienie kunsztu nowych informacji i awangardowych badań.
Pierwszego kwietnia, tuż po powrocie z pracy, Amelia znalazła chwilę na krótki obiad i dopisanie kilkudziesięciu wersetów do nowego rozdziału publikacji, goniona terminami i fantomowym oddechem na karku zaufanego wydawcy, notorycznie przypominającego o dotrzymaniu umówionego harmonogramu, by przynajmniej weryfikować jej pracę pod względem stylistycznym. Bywało i tak, że forma miała podobne znaczenie co sama treść. Jeśli była kulawa, nie przynosiła zamierzonych efektów. Nie przekazywała meritum - zamiast tego nużąc i odstręczając. Dziś nie starczyło jej czasu na więcej; czarownica odświeżyła się po całym dniu, ułożyła pukle złotych włosów w proste, szykowne upięcie, po czym przywdziała elegancką sukienkę w barwie ciemnego kobaltu, z długim rękawem, delikatnie rozkloszowanym spodem i podkreśloną talią akcentującą smukłość sylwetki. Wciąż, mimo upływu lat - hartowaną regularnymi treningami jeździectwa, na które w ostatnim czasie znajdowała coraz to więcej okazji, mimo pracoholicznego zatapiania się w obowiązkach zawodowych, tych, które faktycznie jej zlecano, oraz tych, które zlecała sama sobie. Wokół szyi osiadła niemiecka pamiątka: skromny łańcuch łososiowych pereł, na uszach - minimalistyczne, współgrające kolczyki z pojedynczą perłą. Lata temu pan Eberhart wręczył jej rodzinny suwenir właściwie bez słowa, w geście uczczenia wejścia w dorosłość jedynej córki. Jedynie Merlin wiedział, czy błyskotki należały do jej matki, babki czy jeszcze innej krewnej. Zarzucona na ramiona peleryna była barwy jeszcze ciemniejszej, niemal czarnej (jak koronkowe rękawiczki), przyozdobionej jedynie minimalistycznym, ledwo wybijającym się ponad kolor tkaniny motywem florystycznym, delikatnym i dyskretnym. Amelia, przeklęta przez los dumą i oślim uporem, mimo wszystko znała swoje miejsce. To nie ona miała dziś świecić i, prawdę mówiąc, była za to wdzięczna losowi. Blask reflektorów i oczy zwrócone ku gwieździe wieczora nie były przeznaczeniem, w jakim czułaby się swobodnie. To pasowało do Valerie, ślicznej, rozpromienionej miłością śpiewaczki, którą dostrzegła w pierwszym rzędzie zaraz po tym, jak sama zjawiła się na miejscu, wraz z zaproszeniem umieszczonym w niedużej, eleganckiej torebce. Vanity wraz z narzeczonym, zaprzyjaźnionym Corneliusem, prezentowali się doprawdy dostojnie; jeśli jakimś cudem zwrócili ku niej wzrok, Amelia lekko skinęła im głową i uśmiechnęła się dyskretnie, jednym kącikiem ust, po czym zajęła jedno z obłożonych aksamitem krzeseł w dalszym rzędzie, ciekawa bohaterów, którzy mieli zostać dziś odświętnie uhonorowanymi.
Ceremonia nawet się nie zaczęła, a wszystko już wyglądało wspaniale. Wyrafinowany, nieprzesadzony przepych podkreślał prestiż wydarzenia i czarownica przyglądała się temu z dumą, usatysfakcjonowana poczynaniami instytucji, z którą wiązała swój los. Ministerstwo górowało. Lord Malfoy, Minister Magii, triumfował. Idee Czarnego Pana zbierały żniwa, tego dnia podkreślone rangą dostojności i splendoru, oraz herbem tuż obok Ministerialnej pieczęci na ściance. Z kolei Septimus - cóż, jego nigdzie nie dostrzegła, choć sekretnie rozglądała się przez chwilę w poszukiwaniu znajomej sylwetki dyrygenta. Jeszcze nie przybył? Czy może miał w ogóle dziś się tu nie pojawić? Cóż za rozczarowanie. Jeśli zamierzał usprawiedliwić się potem przed nią niemożnością dojścia do ładu z brylantyną i włosami, mógł być pewien, że urażona - jako przedstawicielka Ministerstwa Magii - Amelia nie odezwie się do niego przez bardzo długi czas.

| witam serdecznie, zajmuję miejsce nr 24


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.


Ostatnio zmieniony przez Amelia Eberhart dnia 13.04.22 0:32, w całości zmieniany 1 raz
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 8:59
| 1 IV
Stukot końskich kopyt, uderzających o mokry bruk, stanowił dość posępne crescendo do wyjątkowego wieczoru, magicznie dopasowując się do nastroju Deirdre. Powinna triumfować, rozkoszować się słodyczą sukcesu, rozpocząć szampańską celebrację już wcześniej w gronie najbliższych, a tymczasem – siedziała milcząca w pustym powozie, za towarzysza mając tylko swoje myśli. Nie patrzyła nawet przez okno, wzrok miała wbity we własne dłonie, dziś wyjątkowo nagie, pozbawione rękawiczek, obciążone tylko dwoma kamieniami. Obrączka z rubinem i sygnet z malachitem; dwa kamienie będące dowodem przywiązania, jednostronnej lojalności – mężczyźnie i czarnej magii, tożsamym ze sobą wymagającym, nieprzewidywalnym i okrutnym przestrzeniom jej życia. Doprowadzającym ją jednak tutaj, na sam szczyt. Gorzkie zwycięstwo, okupione cierpieniem, mimo wszystko było warte każdego poświęcenia i trudności. Wiedziała, że dzisiejsze wydarzenie ma wartość propagandową, że jest pozłotką, teatrem wielu masek i marionetek, naprawdę zależało jej nawet na milczącym zadowoleniu Czarnego Pana i Rosiera, lecz nie mogła zignorować zaproszenia. W pewien sposób była trybikiem rządowej maszyny, przynajmniej we wcieleniu madame Mericourt, a ta musiała uświetnić swą obecnością lożę honorową.
Nie była w nastroju do świętowania. Wiedziała, że spotka się z nestorstwem, że będzie patrzeć na ich idealne małżeństwo, a potem będzie zmuszona do odwiedzenia Wenus. W pierwszej chwili po otrzymaniu oficjalnego zaproszenia była przekonana, że to złośliwy żart; nic na to jednak nie wskazywało, luksusowa restauracja należała do najwybitniejszych lokali Londynu, a mało kto wiedział o tym, co działo się w mniej oficjalnych pomieszczeniach. Cóż, musiała znieść ten wieczór z godnością, pozwolić sobie na chwilę relaksu, pomimo ciężaru, goryczy zazdrości i niewyspania – tej nocy zasnęła w fotelu w dziecięcym pokoju, czytając bliźniętom Baśnie Barda Beedle’a. Coraz więcej rozumiały, coraz bardziej przypominały ludzi, stawały się kapryśne, samodzielne. Stale nieświadome tego, kim byli ich rodzice.
Gwałtowne zatrzymanie się pojazdu otrzeźwiło ją z dziwnie czułych myśli. Szybko przywołała na twarzy firmowy uśmiech, tajemniczy, poważny i spokojny, po czym opuściła karocę korzystając z pomocy lokaja: czarna obcisła suknia z oblekała ją od kostek, aż do szyi, a wysokie, ukryte rozcięcie kreacji nie pozwalało wykonać zamaszystego kroku bez obnażenia pończoch. Gdy już znalazła się na ziemi, wy-prostowała się i ruszyła przed siebie, nie rozglądając się dookoła, głucha i ślepa na szepty, błysk fleszy, pytania reporterów lub pojawiających się tuż za nią innych gości. Krótkim gestem upewniła się, że ozdobna spinka przytrzymująca orientalny kok jest na swoim miejscu, a później ruszyła przed siebie. Śmiało, obojętna, wyniosła, w sukni na pierwszy rzut oka zbyt skromnej jak na tak wielkie wydarzenie. Rękawy sięgały nadgarstków, zabudowany dekolt otulał szyję, a kreacji nie zdobiły hafty, biżuteria czy koronki – mimo to suknia miała w sobie coś wyjątkowego, coś co ukazywało się dopiero w ruchu. Wyjątkowy materiał zda-wał się falować i drżeć przy każdym geście, odbijał srebrzystymi refleksami blask latarni, oblewał krągłości ciała niczym woda.
Gdy znalazła się niedaleko sceny, dyskretnie rozejrzała się po loży honorowej, pełnym szacunku dygnięciem witając reprezentację rodu Burke; rodzina jak zwykle prezentowała się nienagannie, a ich obecność wydawała się nieodzowna; spotkali się tu po to, by celebrować czystą krew i świętować sukcesy, do których osiągnięcia przyczynili się również lordowie z Durham. Większe zdziwienie wywołał widok Corneliusa, zajmującego miejsce w pierwszym rzędzie. Czyżby chciał tym sobie coś zrekompensować? A może musiał tu być ze względów zawodowych? Przesunęła po nim dość obojętnym spojrzeniem, nie zapomniała o lekcji, jakiej miała mu udzielić, lecz tą zamierzała przeprowadzić na osobności. Więcej uwagi poświęciła Valerie, skinęła jej głową w ramach powitania, Vanity prezentowała się nieziemsko, lecz to inna kobieta koncentrowała na sobie większość spojrzeń. Srebrzyste włosy, skrząca się niezwykłą aurą skóra, czarujący tembr cichego głosu… Serce Mericourt na moment zgubiło równy rytm - czy to Evandra, czy są już tutaj, czy jest tu Tristan? – lecz pierwsze wrażenie okazało się mylne, piękność, która towarzyszyła Ramseyowi z pewnością nie była lady doyenne. Ani, tym bardziej, Cassandrą. Nie wnikała, nie chciała już mieszać się w ich sprawy; przez moment przyglądała się dziewczynie, później zaś przeniosła wzrok na plecy Ramseya; ruszyła w kierunku rzędu za ich plecami. Zanim usiadła, delikatnie dotknęła ramienia śmierciożercy w geście przyjacielskiego powitania. - Gratuluję interesującego artykułu. Cóż za wnikliwa analiza roli czarownic w magicznym społeczeństwie – powiedziała melodyjnym tonem, z którego nie sposób było odczytać prawdziwą intencję. Ironizowała, czy naprawdę zgadzała się z konserwatywnymi tezami? Czyżby ona, Deirdre, nie miała w sobie nic z kobiety? To nie było teraz istotne, nie czekała na oficjalne przedstawienie jasnowłosej towarzyszki ani na dyskusję o eseju. Uśmiechnęła się tylko lekko do blondynki, po czym zajęła jeden z krańcowych foteli w rzędzie z tyłu. Gdy usiadła, rozpięła haftkę narzuconego na suknię ciemnego futra - zaczarowana kopuła otoczyła ją ciepłem, wiosennym zapachem, propagandową ułudą bezpieczeństwa i piękna, lecz Deirdre ciągle pozostawała chłodna. Tak samo jak uśmiech przywołany na twarzy, skierowanej prosto na scenę.

| zajmuję miejsce 19


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 10:22
Lady Adeline Burke


Wyjściowe szaty prezentowały się nienagannie - starannie dobrany krój oraz materiały i nici utrzymane w rodowych barwach. Lady doyenne nie miała zamiaru pozostawiać przypadkowi absolutnie niczego - ostatnie wydarzenia publiczne, na których mieli okazję wraz z Edgarem gościć pokazały, że czynnik ludzki mógł wprowadzić sporo niekontrolowanego chaosu, dlatego Adeline po swojej stronie musiała zadbać, aby wszystko było spięte perfekcyjnie, niczym kok z srebrzystych pasm jej włosów. Naturalnie, jako Crouch z urodzenia uwielbiała znajdować się w centrum uwagi, w godnym sobie towarzystwie. I z ulgą zauważyła, że także jej mąż przywykł - bo wciąż nie można było tu mówić o sympatii - do publicznego charakteru pełnionej przez siebie funkcji. Czyżby to oznaczało, że jej starania przynosiły w końcu efekty? Bowiem mozolną i niemalże syzyfową pracą było przekonać lorda czy lady Burke do przyjemności płynących z pojawiania się na salonach.
Podróż minęła w spokojnej, przyjemnej atmosferze, opatrzonej kieliszkiem szampana na ostudzenie podekscytowania, czy też uspokojenie nerwów. W końcu powóz opadł na ziemię, a Adeline mogła opuścić wnętrze ministerialnego powozu, oczywiście korzystając z asysty przy wyjściu i później wspierając się na ramieniu zaoferowanym przez męża. - Powinieneś być dumny, Edgarze - słowa pokrzepienia wypadły z układających się w subtelnym aczkolwiek czarującym uśmiechu ust. W końcu dostrzegła dwóch reporterów, których obecność nie mogła być przypadkowa - Adele pilnowała każdego mięśnia swojej twarzy jeszcze skrupulatniej.
Na miejsce dotarli jako jedni z pierwszych i Edgar poprowadził ich w stronę pierwszych rzędów, a oczywiście Adeline nie zamierzała oponować. Naturalnie, lady Burke nie odmówiła słów przywitania i uprzejmego uśmiechu każdemu, kto zechciał przywitać parę nestorską. Zainteresowała się towarzyszką jednego z pracowników Ministerstwa, pana Sallow, o ile pamięć jej nie myliła. Z pewnością jednak nie miała okazji poznać kobiety przedstawionej jako Valerie. Niewymuszenie odpowiedziała też skinieniem głowy i odpowiednim dla lady uśmiechem na przywitanie pana Mulcibera, którego twarz znana jej była już z kilku wydarzeń i jak dotąd - w przeciwieństwie do niektórych - zachowywał się nienagannie, nawet teraz wprawne spojrzenie nestorowej oczywiście wychwyciło dżentelmeńską postawę wobec urokliwej blondynki, która mu towarzyszyła, a to wystarczyło by zyskać szacunek lady doyenne.
Brakowało jeszcze kilku osób, które z arystokracji, bez których obecności ta uroczystość nie mogłaby się odbyć, ale naturalnie Adeline nie oglądała się za siebie niczym niewychowane, niecierpliwe dziewczę, ale zwróciła swoją twarz w stronę sceny, posyłając jedynie ukradkowe spojrzenie w trochę swojego męża.

/zgodnie z postem Edgara, zajmuje miejsce numer 2


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 10:24
Nie tak wyobrażała sobie dzisiejszy wieczór.
Nie była zadowolona, wcale a wcale, że przyjdzie jej spędzać w taki sposób, ale co mogła poradzić? Normalnie byłaby bardzo zadowolona odnośnie wyjścia, możliwości pokazania się, ocenienia, który ze strojów na innych damach wcale nie będzie odpowiedni, który absolutnie nie nadaje się na takie wyjście a który zasługuje na łaskawe spojrzenie lady Parkinson. Z drugiej strony, o wiele bardziej wolałaby siedzieć w Broadway Tower, na przyjęciu poświęconym tylko jej, z prezentami na kolanach i odnajdując kolejne przyjemności w zrywaniu delikatnego papieru aby zobaczyć, co jest pod spodem. Teraz, zamiast cieszenia się nowymi puentami, miała jedynie przed sobą rozciągający się widok na Londyn z kołyszącej się karety.
Westchnęła cicho, kiedy powóz się zatrzymał, wyprostowując się i wygładzając twarz, bo wypadać nie wypadało aby jednak być ponurym. Wysunęła się z powozu, spoglądając po okolicy i upewniając się jeszcze w lusterku, czy poczęstunek i wypity szampan nie odbiły się na jej makijażu odkąd ostatnio go poprawiała. Ubrała suknie elegancką i wystawną, bo skoro „ukradziono” jej dzień, to niech chociaż zabłyszczy na spotkaniu przy innych. Tym razem postawiła nie tyle na prostotę co na wyznaczenie swojej własnej sylwetki, bo przecież było co podziwiać – idealnie skrojoną pod nią suknię w kolorze w kolorze ciemnego szmaragdu zdobiły delikatne obszycia, nienachalne ale nadające sukni blasku, zaś długie rękawy ciągnęły się za nią kiedy dostojnie kroczyła pośród gości. Pustkę na szyki wypełniały dwie delikatne gałęzie, na których pączki kwiatów zmieniono na perły. Dłonie zdobyły koronkowe rękawiczki, bo równie wiele czasu poświęcała też dodatkom – buciki miały doczepione eleganckie wzorki, kolczyki z perłami w eleganckiej oprawie kołysały się, kiedy się poruszała, a we włosy miała na nowo wplecioną elegancką ozdobę. Do pasującej kolorystycznie torebki schowała nie tylko różdżkę, ale również butelkę perfum i przybory do makijażu oraz chusteczkę, tak na wszelki wypadek.
Przez chwilę nawet nie zwracała uwagę na gości – dopiero kiedy reporter zwrócił uwagę w jej stronę, podesłała mu niezwykle czarujący uśmiech. Spojrzeniem omiotła okolicę, najpierw spoglądając i kiwając głową siedzącym nieco dalej od sceny Ramseyowi, Salome i Deidre, ciężkie spojrzenie zawieszając na Amelii. Sunęła jednak dalej, skinieniem głowy witając Corneliusa i Vanity, jak również poświęcając spojrzenie na lorda Burke z małżonką. Ostatecznie kroki skierowała w stronę Xaviera, dygając lekko kiedy zaraz potem wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Lordzie Burke, niezmiernie miło mi lorda widzieć. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. – Jeszcze nie zdążyła złożyć mu odpowiednio kondolencji z okazji śmierci żony, bo praca przytłoczyła cały dom mody ostatnimi czasy. – Mimo wszystko, niezwykle cieszymy się że lord jest tutaj z nami. – Uśmiechnęła się lekko, nie chcąc się narzucać, a jednocześnie…nie była zaproszona aby przyjść z kimś, a Edward pewnie zjawiając się tutaj odnajdzie od razu Cordelię, mogła więc chyba przysiąść obok lorda Burke, ze względu na sympatię ich rodu trzymając się dość blisko znanych twarzy i ciesząc się również z towarzystwa lorda Xaviera.
- Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór pomoże lordowi odciążyć się nieco z trosk. Wybiera się lord później do Wenus? Jestem ciekawa jak dokładnie będzie przebiegać bankiet, aczkolwiek nie spodziewałam się wybierać tam dzisiaj. Podobają się lordowi moje kolczyki? Dostałam dziś na moje urodziny. – Uśmiechnęła się, pytając jeszcze o możliwość zajęcia miejsca obok i dopiero wtedy siadając na miejscu obok. Nie wypadało w końcu stać nad lordem jakby była sępem na łowach.

Zajmuję miejsce 9, inspiracja dla sukni


Someone holds me safe and warm
Horses prance through a silver storm,
Figures dancing gracefully across my memory
Odetta Parkinson
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9654-odetta-eimher-parkinson#293343 https://www.morsmordre.net/t9761-kitri#296220 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9839-skrytka-bankowa-nr-2212 https://www.morsmordre.net/t9759-odetta-parkinson#296218
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 10:52
Gość honorowy - tak brzmiało w liście, który otrzymała przed paroma dniami, który zapraszał na wielkie wydarzenie w jakim miała uczestniczyć tego dnia. Wystąpienia publiczne nie leżały w jej naturze i choć ostatnimi czasy dość często pojawiała się na froncie to zawsze w towarzystwie osób, które lepiej czuły się w ostrzale reporterów czy ludzkich spojrzeń. Ponownie miało odbyć się świętowanie gdzie zbierze się śmietanka towarzyska oraz liczni przedstawiciele społeczności magicznej. Miała wystąpić tam w towarzystwie lorda Mathieu Rosiera, pierwszy raz nie miała być sama. Raczej nikt nie zwróci na to uwagi, ale mimo wszystko się denerwowała. Jako przedstawicielka rodu Burke zdecydowanie wolała działać z boku, z cienia, tam gdzie nikt nie patrzył nie spodziewając się, że ktoś może stać za jego plecami.
W szafie nie brakowało odpowiednich sukien, ale i tak przez chwilę stała w zamyśleniu nie mogąc się zdecydować. Nie był to bal więc ciężka i spływająca do ziemi suknia była bardzo nie na miejscu. Ostatecznie zdecydowała się na klasyczną elegancję, która zawsze dobrze się sprawdzała.
Ubrała sukienkę w głębokiej czerni, uszytą z wytwornego, atłasowego materiału. Zapinana z przodu na ozdobne guziki, kończyła się spódnicą poniżej łydki. Faktura lekko się mieniła przy każdym ruchu lady Burke, a największą ozdobą był szeroki, wykładany kołnierz z dekoltem w szpic. Wąskie rękawy długości trzy -czwarte były przedłużone czarnymi rekawiczkami, które zasłaniały delikatną i jasna skórę kobiety. Ubiór podkreślał figurę czarownicy jednocześnie wskazując na jej pochodzenie i urodzenie. Ciemne włosy upięte za pomocą ozdobnego grzebienia ukazywały smukłą szyję oraz drobną twarz. Całości dopełniała broszka przedstawiająca węża wijącego się wokół kwiatu maku, przypięta do sukni. Surowość ubioru podkreślała wyrazistą urodę kobiety, która teraz nakładała płaszcz z kołnierzem z czarnego lisa.
Weszła do wnętrza powozu, który został zapewniony przez organizatorów całego przedsięwzięcia. Nie skorzystała z szampana, a przez okno widziała powóz, którym ruszył brat wraz z żoną. Zacznie pewniej by się czuła, gdyby mogła być również u jego boku, tym razem jednak to inny mężczyzna miał jej towarzyszyć. Pogoda nie dopisała, ostatnio niebo ciągle było zasnute ciężkimi chmurami, które przysłaniały słońce, a przecież mieli początek kwietnia, winno czuć się wiosnę w powietrzu. Na to wpływu nie miała więc nie poświecała tej kwestii zbytniej uwagi.
Gdy powóz się zatrzymał wraz z pomocą uprzejmej dłoni służącego wysiadła, a drobne stopy obute w szykowne pantofle uderzyły o kostkę brukową. Rozejrzała się dyskretnie wokół siebie, gdy nagle obok niej pojawił się nie kto inny, a lord Mathieu Rosier.
-Dziękuję. - Przyjęła podane przez mężczyznę ramię i udała się w stronę miejsc przeznaczonych dla gości honorowych. Dostrzegła brata, który siedział już na przodzie co ją niezwykle zdumiało. Edgar chyba coraz pewniej czuł się w roli nestora rodu, a Adeline zapewne mocno go w tym wspierała, co do tego nie miała wątpliwości. Gości przybywało i posłała do Xaviera delikatny uśmiech, gdy zajmował miejsce wraz z lady Parkinson. Cieszyła się, że kuzyn pomimo śmierci żony nie zaszył się w swoich komnatach poddając się żałobie. Rzucił się w wir pracy, czego mogła się spodziewać, a jej pozostało go wspierać każdego dnia.
Wybrane miejsca mieściły się tuż obok tych jakie zajmowali właśnie Ramsey Mulciber i jego towarzyszka. Gdyby tylko wiedziała, że ten człowiek odradzał jej kontakty z lady Burke zapewne nie omieszkałaby tego w jakiś sposób skomentować. Artykuł czarodzieja mocno ją wzburzył i wyczekiwała możliwości spotkania by wymienić się poglądami na ten, jakże ważny dla kobiet, temat. Podchodząc do nich bliżej przywołała na ustach delikatny i stonowany uśmiech w ramach powitania i skinęła im grzecznie głową. Niezależnie od różnic światopoglądowych nadal pozostawali cywilizowanymi i dobrze wychowanymi czarodziejami.
Różdżka sprytnie ukryta w kieszeni sukienki nie wystawała, ani nie przeszkadzała w poruszaniu się, ale zawsze była pod ręką, choć nie spodziewała się, że będzie musiała jej dzisiaj użyć.

|Zajmujemy z Mathieu Rosierem miejsca 13 i 14, sukienka dla inspiracji



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela - Page 3 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 12:15
Uroczystości wznoszące pamięć o sukcesach działań na rzecz czarodziejskiej społeczności zdawały się już na stałe wpisać w harmonogram zajęć brytyjskiej szlachty. Evandra nie miała nic przeciwko brylowaniu w towarzystwie, zwłaszcza kiedy szła za tym słuszna sprawa. Nienaganna prezencja, serdeczne uśmiechy, wyuczone zwroty o wierze w świetlaną przyszłość Anglii, w porządek wprowadzony przez Ministerstwo Magii, w bezpieczeństwo i wizję wiecznej chwały pod skrzydłami Czarnego Pana. Uczestnictwo w podobnych wydarzeniach stanowiło część pracy, ich obecność była niezbędna do dopełnienia obrazu silnego, zjednoczonego kraju, toteż obecność nestorstwa Rosier na placu przy pomniku Cronusa Malfoya nikogo nie zaskakiwała.
Dzisiejsza uroczystość, to nie bal, na którym należało pokazać się w potężnej sukni i mnogością biżuterii. Zdarzali się jednak tacy, którzy mnogością błyskotek i ciężarem makijażu świadczyć zamierzali o swoim statusie czy urodzie, zresztą nic dziwnego, kiedy o osobowości czy naturalnym pięknie można było tylko pomarzyć. Wychodząc z powozu w asyście męża lekko uniosła brzeg sukni, odsłaniając stawiany na stopniu pantofel na niewysokim, zdobionym strasem obcasie. Nauczona już doświadczeniem, że tutejsze uliczki są suto brukowane, zamówiła nowe buty (niejedne) o wzmocnionej podeszwie. W nowym roku garderoba Evandry znacznie się zmieniła, a to za sprawą uroczej lady Parkinson, która chętnie wykorzystywała swe pomysły na spragnionej nowości półwili. To za jej sprawą doyenne prezentowała się zjawiskowo w aksamitnej sukni w głębokim kolorze czerwonego wina. Zebrany w talii materiał i marszczony wzdłuż szwu pleców ściśle przylegał do szczupłej sylwetki, gładko ją opinając i rozszerzając ku dołowi dopiero na wysokości ud. Na całej długości materiału pojawiały się delikatne aplikacje z motywem róż poprzetykane złotą nicią. Lekki naszyjnik nie sięgał łagodnie wyciętego w serek dekoltu, błyszcząc złotem tylko przy obojczykach, misternym kunsztem jubilerskim zdobiąc głębsze wycięcie na plecach. Krótkie rękawki zostały uzupełnione o sięgające za łokcie rękawiczki w stonowanym, korespondującym z suknią kolorze, a zapięta na nadgarstku bransoletka pasowała do reszty biżuterii, także i dzierżonej w dłoni niewielkiej torebki. Sięgając spojrzeniem twarzy najmłodszej spośród nestorstwa doyenne w oczy rzucały się złote, ułożone na jednym boku w krótkie fale włosy, w które wpięty był gustowny toczek. Błękit spojrzenia został delikatnie przyciemniony czernidłem, a wargi tylko muśnięte neutralną, różową szminką w niechęci przed zdominowaniem wszystkiego czerwienią. Pełnię kreacji można było podziwiać już w momencie, w którym doyenne rozpięła obszytą futrem pelerynkę, oddając ją krzątającej się w pobliżu służbie. Podążając pod ramieniem męża odpowiadała niewymuszonym uśmiechem mijanym gościom oraz reporterom, nie wkładając wysiłku w walkę o ich atencję, będąc pewną, że półwili urok świetnie radził sobie sam.
Teatralna przestrzeń nie sprzyjała swobodnym pogawędkom bez wprowadzania stanu tymczasowości. Stojąc między fotelami trudno było o komfort dyskusji, a dla zacieśniania więzi miał się później odbyć bankiet, więc wchodząc do części dla gości honorowych nie zamierzała wdawać się w żadne dłuższe pogaduszki. Zgodnie z zasadami witała się z lordami Durham, jak i towarzyszącą dziś Xavierowi lady Parkinson. Zestawienie tych dwojga było zaskakujące, choć z pewnością ciekawe. Evandra zapisała sobie w pamięci, by zwrócić się do Odetty po oficjalnych uroczystościach. Uprzejmie skinęła głową także do Corneliusa i panny Vanity, której obecność wcale nie była zaskoczeniem, biorąc pod uwagę pomnażane w kuluarach plotki o ich narzeczeństwie. Oglądana dotychczas wyłącznie na scenie Valeria mogła okazać się przyjemnym towarzystwem na nadchodzące miesiące, wszak artystka o tak wielkiej sławie z pewnością miała wiele do opowiedzenia, zarówno o świecie sztuki, jak i salonach spoza Anglii. Wtedy to wzrok Evandry spoczął na twarzy Mulcibera. Opublikowany przed tygodniem artykuł zdążył napsuć jej krwi, zwłaszcza kiedy Primrose w swej uprzejmości podzieliła się wiadomością, jaką otrzymała od Śmierciożercy, zgłaszając własne wątpliwości względem jego treści. Dotychczas miała do niego wiele szacunku, przez przyjaźń z Tristanem był bliski jej rodzinie, lecz teraz przepełniona wątpliwościami nie miała ochoty na uprzejmości wobec tego czarodzieja. Na twarzy Evandry gościł jednak uśmiech, który wyuczony przez lata skutecznie imitował prawdziwą radość, skinieniem głowy przywitała Mulcibera wraz z nieznaną jeszcze sobie towarzyszką. Była też i ona, czarownica, która od miesiąca zaprzątała jej myśli, wzbudzając naraz złość, wstyd, jak i tęsknotę za pożądaniem, jakie Deirdre Mericourt wzbudziła w niej podczas niezobowiązującej pogawędki w Château Rose. Walczyła z tym dziwnym poczuciem przestrachu; nietrudno było jej unikać, teoretycznie łączył je tylko czarodziejski balet, wystarczyło bywać tam wyłącznie podczas spektakli. I to właśnie dziś, kiedy doszła do wniosku, że warto przełamać krąg milczenia, została wrzucona na głęboką wodę. Szczerze liczyła na to, że wsuną się do drugiego rzędu, by mogła usiąść od zewnętrznej strony i nie musieć krzyżować z nikim wzroku, lecz w tej chwili uprzedzili ich Primrose oraz Mathieu, zajmując wypatrzone przez nich miejsca. Zamieszanie jak na pogrzebie, przemknęło jej przez myśl, kiedy witała się z przyjaciółką oraz szwagrem, a przeciągający się moment tymczasowości zmusił do podjęcia innej - oby nie wiedzionej przeznaczeniem - decyzji. Opanowanie uderzenia nagłej fali gorąca, na krótki moment wstrzymanie oddechu. Przesunęła się obok czarownicy, nie mogąc sobie odmówić zerknięcia na tę chłodną twarz o ostrych rysach. Zamiast wyrazu strachu sprezentowała jej uprzejmy, niezmącony nawet rumieńcem uśmiech. - Madame Mericourt, niezmiernie miło mi cię widzieć - wybrzmiała przekonująco, bo w istocie miała chęć, by z nią pomówić, tyle że na osobności, a nie w tłumie wśród innych czarodziejów.

| Zajmuję miejsce nr 21, a nr 20 rezerwuję dla Tristana.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 14:03
1 kwietnia 1958

    Ledwo wróciła do Anglii, a już musiała pojawić się na jakiejś uroczystości. Właściwie to nie byle jakiej, bo dość istotnej, ale gdyby zależało to od niej to zdecydowanie wolałaby się ze swojego udziału wykręcić. We Francji nie mogła już oddychać przez liczne bale i spotkania towarzyskie.
    Przybyła sama, choć Ojciec naciskał, by znalazła sobie jakiegoś szlachetnie urodzonego partnera na ten wieczór. Nawet podsuwał jej konkretnych kandydatów w mało subtelny sposób, ale czarownica kurtuazyjnie odmówiła tłumacząc się, że dzięki temu może przyciągnie oko jakiegoś przyzwoitego kawalera. Wierutne kłamstwo, a miała nadzieję nikogo nowego nie poznać i przemknąć przez wieczór niezauważona. Lord Villard nie musiał tego jednak wiedzieć. Wszystko by zadowolić rodziców, wszystko dla dobra rodziny. Uśmiechy, dygnięcia, cała ta maniera była dla Octavii sztuczna odkąd młody Carrow zabawił się jej kosztem w Hogwarcie. Czy kiedyś przejdzie jej ta gorycz? Oby. Sama siebie zaczynała nie znosić z tego tytułu.
    Witała się uprzejmie z każdym kto zerknął w jej stronę. Ciemna kreacja młodej Lestrange nie wyróżniała się za bardzo na tle innych, bardziej bogatych sukni pozostałych czarownic zbierających się w okolicy pomnika. Rodowa biżuteria zdobiąca jej szyję ciążyła niczym kotwica, choć ciężar był bardziej mentalny niż fizyczny. Po wyczerpującym pobycie za granicą marzyła o odrobinie spokoju. To dla dobra rodziny, dla rodziny, powtarzała sobie w głowie niczym mantrę.
    Atmosfera tego miejsca była podniosła, tego nie dało się ukryć. Zebrana prasa i przedstawiciele wszystkich znanych jej rodów szlacheckich przewijały się przez tłum, a błękitne tęczówki szukały znajomych twarzy. Właściwie to jednej, Evandry. Nietrudno było ją wyłapać - zawsze prezentowała się z elegancją, a Octavia kiedyś nawet jej tego zazdrościła. Zwłaszcza urody. A teraz? Oh, jakże wolałaby być brzydkim kaczątkiem na które nikt nie zwraca uwagi. Ból w piersi na samą myśl o jej szkolnym fiasku towarzyskim zaczynał być nieznośny. Nie szukaj go, nie rozglądaj się bardziej niż to konieczne. Na pewno tu był, przynajmniej powinien jak każdy szanujący się szlachcic, a na konfrontację nie była gotowa.
    Zauważyła dwie pary nieobleganych miejsc w obu ostatnich rzędach. Lewo czy prawo? Prawo czy lewo? Przygryzła dyskretnie policzek od środka, a ta decyzja zajęła jej zdecydowanie zbyt długo. Przez moment kusiło ją zająć fotel na prawo od kuzynki - wydawał się wolny, a jej małżonek zasiadł po lewej stronie - jednak w pamięci miała, że za długo jej nie było. Zmyła się do Francji krótko po zakończeniu edukacji w Hogwarcie, co stawiało ją na znacznie gorszej pozycji towarzyskiej niż resztę arystokratek. W tym momencie jej na tym zupełnie nie zależało (a przynajmniej nie ponad rodzinny obowiązek), ale Octavia wiedziała, że kiedyś ją to ugryzie w łydkę. W końcu się wyleczy z tego głupiego zauroczenia, prawda?
    Postanowiła jednak nie podchodzić do Evandry i Tristana, posyłając im uśmiech i subtelnie machając prawą dłonią, gdyby ich uwaga skierowała się na tylne siedzenia. Octavia poprawiła suknię i usiadła na ostatnim fotelu z prawej strony. Zerknęła nieufnie na numer 33 tak, jakby siedzisko miało się zmienić we włochatego pająka i ją zaatakować. Ciekawe kto na nim usiądzie.
    Spoglądała na scenę, na dłużej zawieszając spojrzenie na dekoracjach. Trofea w akompaniamencie symboli Ministerstwa Magii oraz Mrocznego Znaku prezentowały się niezwykle dobrze. Nie zauważyła nawet, że jej tik nerwowy się uruchomił - stukała o podłokietnik nerwowe staccato, choć palce lewej dłoni nie produkowały przy tym żadnego dźwięku.

| Zajmuję miejsce nr 34, tutaj zaznaczone zajęte dotychczas fotele


◆ you look my way, what can I say? ◆
I wish I believed that things are going to be okay.
i got played like an amateur, then he stabbed me like a murderer
Octavia Lestrange
Octavia Lestrange
Zawód : arystokratka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
- Just stop it, Octavia. What are you, five?
- Five times better than you, yeah.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela - Page 3 0crpPp1
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11094-octavia-lestrange https://www.morsmordre.net/t11104-edel#342154 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t11102-skrytka-bankowa-nr-2426#342151 https://www.morsmordre.net/t11103-octavia-lestrange#342153
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 14:52
1 kwietnia

Musiał przyznać sam przed sobą, że naprawdę cieszył się na dzisiejszy wieczór. Przyjemny zbieg okoliczności, który sprawił iż został poproszony o reprezentowanie muzeum na dzisiejszym wydarzeniu, a przecież sam też miał zamiar się pojawić. Teraz jedynie miała dojść do tego funkcja. Nie spodziewał się aby w ogóle ktokolwiek wiedział, że reprezentuje muzeum, dopóki ktoś go o to nie spyta, ale to mu nie przeszkadzało. Zdążył już zauważyć, że w obecnych czasach raczej mało osób postanawia odwiedzić muzeum. A przecież sztuka mogła dać wytchnienie, mogła przynieść spokój od samego patrzenia na nią. Lucien był miłośnikiem sztuki i czasami trudno mu było zrozumieć jak inni, nawet ci wszyscy ignoranci stąpający po ziemi, nie potrafią się na chwilę zatrzymać i pomyśleć, popodziwiać okazu. Najwyraźniej nie wszyscy zostali obdarzeni darem widzenia więcej tak jak on, czym się chełpił.
Rodzinny dworek opuścił samotnie, ciesząc się w duchu, że jednak postanowił wziąć parasol. Miał na sobie nową szatę, ozdobną, elegancką, wyrażającą jego osobę w każdym calu. Pierścień od ojca widniał na jego palcu. Nie reprezentował tu dzisiaj tylko muzeum, ale też i rodzinę Cassidy, tak dobrze znaną wśród artystów. Jedyne z czym nie do końca sobie poradził były włosy. Oczywiście okiełznał je na tyle na ile potrafił, ale jednak nadal były one w lekkim nieładzie. Lucien jednak wyszedł z założenia, że to też część jego. Nie pamiętał kiedy ostatnio udało mu się ułożyć porządnie włosy, no taki był jego urok i koniec.
Kiedy przekroczył magiczną barierę z ulgą przyjął fakt, że tutaj parasol nie będzie mu potrzebny. Złożył go więc, a zaklęciem zmniejszył i schował do kieszeni, coby mu czasami nie przeszkadzał. Moment później uderzyła go potęga symboli. Sam fakt, że scena przesłaniała dla gości widok pałacu, sprawił, że Lucien uśmiechnął się pod nosem. Nie ma to jak pokazać, kto jest lepszy. Myśl przemknęła przez jego głowę z rozbawieniem. Domyślał się, że o to chodziło, goście mieli zwracać uwagę na to co osiągnęli czarodzieje, a nie na budynek zbudowany przez mugoli. Rozmieszczone trofea oraz znaki Ministerstwa oraz Mroczny Znak również mówiły do niego głośno. To my tu jesteśmy najważniejsi, to my tu rządzimy i to nas macie się słuchać. Mężczyzna pokiwał głową z zadowoloną miną, zdecydowanie cały wygląd i atmosfera spełniały swoje zadanie.
Pozwolił sobie spojrzeć w kierunku gości honorowych, którzy, jak się domyślił, pochodzili ze szlachty w większości w każdym razie. Tu również pozwolił sobie na szybką analizę, nie trzeba było być znawcą symboli aby wiedzieć, że drogie klejnoty od zawsze były symbolem władzy, ale czy zdawali sobie sprawę, że również ambicji? Nie wątpił, że ludzie, którzy przyczynili się do zwycięstwa czarodziejów nad mugolami, byli ambitni. W końcu bez tego trudno coś osiągnąć.
Nie umknęło jego uwadze, że kilka dam miało na sobie suknie w różnych odcieniach czerwieni. Tych dam był najbardziej ciekawy, czerwień symbolizowała w końcu tak wiele, miłość, pożądanie, ogień, ale również śmierć, zdradę, egoizm i gwałt. Przeszło mu przez głowę, że owe damy pewnie chciały zwrócić na siebie uwagę, co się im udało, ale jednocześnie chciały pokazać władze. Lucien jednak wiedział, że ten kolor wcale nie symbolizuje władzy.
Największą uwagę mężczyzny jednak przykuła kobieta niezwykłej, egzotycznej urody, odziana w czerń, symbol luksusu i ponadczasowej elegancji, ale również wysokiej jakości. A owa kobieta wyglądała nader elegancko i dostojnie. Czerń również symbolizowała tajemniczość ale i śmierć zarazem. To właśnie jej poświęcił najwięcej uwagi. W porównaniu do wszystkich innych dam odzianych w kolory, to właśnie ta kobieta pokazywała wszystkim kto tak naprawdę jest tutaj najlepszy i najwyżej postawiony. Pozwolił sobie odprowadzić ją wzrokiem dopóki nie zajęła miejsca na jednym z foteli i sam w końcu zajął miejsce po prawej stronie, na pierwszej ławeczce zaraz za fotelami.

siadam tam gdzie gwiazdka, ekwipunek we wsiąkiewce.
Lucien Cassidy
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11025-lucien-cassidy https://www.morsmordre.net/t11092-poczta-luciena#341678 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f429-newham-stansfeld-road-7 https://www.morsmordre.net/t11282-skrytka-2409#346808 https://www.morsmordre.net/t11091-lucien-cassidy#341677
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 16:32
- I mówisz, że co ja tutaj robię? - rzuciła teatralnym szeptem do swojego towarzysza, kiedy razem zbliżyli się do wyznaczonej eleganckimi fotelami strefy. Nie kto inny, jak Cillian Macnair zjawił się u progu The Mulberry House poprzedniego wieczoru, składając pannie Fancourt ciekawą propozycję. ”Nie przyjmuję odmowy”, mówił tym samym wywołując na twarzy Claire grymas uniesionych brwi. Tym większe było jej zdziwienie, gdy okazało się, że przysługa, jak początkowo czarownica traktowała prośbę, wiązała się ze wspólnym spędzeniem czasu na propagandowym wydarzeniu dla zwiększenia popularności bogatych i wmawiania biednym, że wszystko jest pod kontrolą. Dręczyło ją sumienie, czy aby na pewno była odpowiednią osobą w takim miejscu? Choć musiała przyznać, że brak potrzeby ukrywania się przed mugolami było bardzo wygodne (a przynajmniej na terenach jawnie zdominowanych przez zwolenników Ministerstwa Magii), tak sama toczona wojna, a w dodatku uroczyste świętowanie popełnionej na mieszkańcach Londynu rzezi, budziło w Claire pewien niepokój. Wieloletnia praca z goblinami nauczyła ją trzymania się na uboczu, unikania konfliktów i martwienia wyłącznie o własne sprawy. Im dłużej jednak trwała wojna i im częściej na ulicach miast widywało się ślady po pobojowiskach (bądź niemal zmiecieniu całych osad z powierzchni ziemi), tym częściej dochodziła do wniosku, że wkrótce przyjdzie czas na to, by opowiedzieć się za jedną ze stron. Martwił ją ten przymus, irytował, zabierał prawdziwą wolność, lecz teraz, docierając na miejsce uroczystości, ciemne oczy Claire powiększyły się do rozmiarów złotych galeonów, na moment zapominając o kryjącej się za uroczystością intencji.
O postawieniu Pomnika Cronusa Wyzwoliciela słyszała już wcześniej, niejednokrotnie mijając go w ciągu ostatnich miesięcy w drodze do pracy. Nie raz słyszała plotki o tych, co wierzą, że obmycie twarzy spływającą po nim nieustannie krwią, przyniesie im pomyślność. Mając w pamięci dość ponury obraz tego miejsca, zdziwiła się mnogością ozdób, zgromadzonym tłumem oraz dumnie wywieszonymi symbolami. ”Mają rozmach…”
Znalazłszy się pod zaczarowaną kopułą, rozpięła guziki płaszcza i wytarła z policzka pojedyncze krople mżącego na zewnątrz deszczu. Z prośbą o pomoc w kwestii stroju wyjściowego zwróciła się do siostry, gdy okazało się, że szafa Fancourt mieści w sobie głównie koszule, swetry oraz spodnie, a te zaś niekoniecznie nadawały się do ubrania w tak wielki wieczór. Poza okazją powód do wystrojenia się był jeszcze jeden - Cillian Macnair we własnej osobie. Oglądając dziś siebie w sięgającej połowy łydek sukni o gęstym splocie wełny w kolorze gorzkiej czekolady, sięgała odbicia krytycznym wzrokiem. Chciała mu pokazać, że mimo trudnego zawodu i ciągłego przesiadywania w podziemiach, jest w niej wciąż coś kobiecego (nie, żeby jej na tym specjalnie zależało). Opinający w talii krój sukni podkreślał skrywaną na co dzień figurę. Pociągnięty wzdłuż całego przodu rząd guzików, począwszy od brzegu lekko rozkloszowanej spódnicy, kończył się przy wykrojonym w łódkę dekolcie. Długie, spięte wąskimi mankietami rękawy odsłaniały dłonie obleczone w rękawiczki z cienkiej skórki. Włosy związała ciasno, zaczesując je na tył w kok, a delikatny makijaż stanowiła pomadka w kolorze zgaszonej fuksji. Całości kreacji dopełniała subtelna biżuteria, drobne kolczyki z kamieniami ametystu, oraz korespondująca doń przypięta na piersi broszka w kształcie hiacyntu.
Nie znając niemalże nikogo poza Cillianem, nie musiała zawracać sobie głowy powitaniami. Towarzyszyła mu jednak wiernie, czasem zupełnie zapominając o jakże potrzebnym na takich wydarzeniach uśmiechu, momentami mogąc sprawiać wrażenie zagubionej czy zdenerwowanej. Na szczęście z lat boleśnie wpajanych zasad dobrego wychowania wyniosła złotą zasadę o przyjęciu taktyki milczenia, kiedy nie ma się ochoty na rozmowę. Nie wiedząc jak wielkie znaczenie miał w oczyszczaniu Londynu udział Macnaira, łudziła się, że zajmą miejsce na tyłach, gdzie będą mogli wmieszać się w tłum, z dala od tych wszystkich reporterów czy strojnych dam. Ze skrzętnie ukrywaną rezygnacją przyjęła fakt, że prowadzący ją towarzysz skierował się do jednego ze środkowych rzędów. Nieco dalej przed sobą dostrzegła wśród gości poznanego niedawno lorda Edgara Burke, lecz nie odwracał się za siebie, więc chociaż tu odetchnęła z ulgą, widząc że nie musi wdawać się w żadne dyskusje.

| Zajmuję miejsce nr 17, a nr 18 rezerwuję dla Cilliana.
Claire Fancourt
Claire Fancourt
Zawód : klątwołamaczka w banku Gringotta
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if it scares you it might be
a good thing to try
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10616-claire-fancourt https://www.morsmordre.net/t10763-atena#326881 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f404-gloucestershire-cranham-the-mulberry-house https://www.morsmordre.net/t10762-skrytka-bankowa-nr-2336#326880 https://www.morsmordre.net/t10765-claire-fancourt#326891
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 17:28
Nie potrafił nie poddać się panującej pod pomnikiem atmosferze podniosłości, wlewającej się do eleganckiego wnętrza powozu wraz z ciepłym blaskiem świec i lamp, ledwie otworzono przed nimi drzwi – atmosferze niezwykłej, związanej nie tylko z oprawą samej uroczystości, ale przede wszystkim z okazją, z jakiej ją wyprawiono. Wspomnienia ostatnich tygodni wciąż były w jego umyśle żywe, barwne, okraszone dźwiękami i zapachami; to, czego dokonali w forcie – pokonując oddziały mugolskiego wojska, siejąc zniszczenie w szeregach wroga, przyzywając do wybrzeży legendarną morską bestię – zasługiwało na świętowanie, podobnie jak zasługiwały na nie dokonania Rycerzy Walpurgii w pozostałych hrabstwach. O tamtych póki co jedynie słyszał, skupiony w pierwszej kolejności na utrzymaniu kruchego porządku, który zaprowadzili dzięki zwycięstwu; wieści o resztkach wrogich sił, gromadzących się w Ipswich, postawiły jego obecność na ceremonii pod znakiem zapytania, póki co nic jednak nie wskazywało na to, by mugole byli gotowi na poczynienie ostatecznego ruchu – być może nadal liżąc rany po przegranej w Landguard Fort. Świadomość nadchodzącej bitwy sprawiała jednak, że mimo pozornej swobody pozostawał czujny – w każdej chwili gotowy na otrzymanie sygnału od załogi swojego statku, który – wraz z pozostałymi – po oczyszczeniu portu z zatopionych wraków, nadal stał zakotwiczony u ujścia rzeki Orwell.
Zatrzymanie się powozu zmusiło go do odgonienia od siebie tych myśli; wysiadł z niego jako pierwszy, poprawiając futrzany płaszcz narzucony na elegancką szatę w barwie głębokiego granatu, spiętą ozdobnymi, srebrnymi klamrami; jednobarwny z pozoru materiał wyszyty był równie ciemną co tkanina nicią, odcinającą się od reszty wyłącznie nieco bardziej połyskliwą fakturą – widoczną w momencie, gdy padało na nią światło, odsłaniając subtelny wzór ułożony z wijących się macek ośmiornicy, stanowiący nawiązanie do herbu Traversów. – Melisande – odezwał się, odwracając się i wyciągając dłoń, żeby pomóc jej wyjść z powozu, nieco dłużej zatrzymując spojrzenie na jej twarzy – pięknej, dumnej, jak zwykle nieodgadnionej; co myślała – o tym wszystkim, o uroczystości, na której występowali w roli gości honorowych? Czy wciąż żałowała, że nie pojawiła się na niej u boku innego, tego, który pierwotnie był jej przeznaczony? Uniósł nieco wyżej głowę, gdy stanęła obok niego, a ubrany elegancko mężczyzna podszedł do nich, żeby zaprowadzić ich na miejsca. Przeniósł spojrzenie w stronę obitych aksamitem foteli, rejestrując, że spora część z nich była już zajęta – dwa stojące z przodu, najbliżej nich, pozostawały jednak wolne. Nie widząc potrzeby przedzierania się na drugą stronę, poprowadził Melisande właśnie tam – po drodze witając się z mijanymi czarodziejami i czarownicami: skinął z szacunkiem głową Tristanowi, siedzącemu u boku Evandry, po drugiej stronie lorda nestora dostrzegając madame Mericourt; pozdrowił również ją, przelotnie wspominając jej ostatnią wizytę w murach Corbenic Castle. Milczącym skinieniem głowy przywitał się także z Ramseyem, siedzącym w towarzystwie jasnowłosej piękności, od której trudno było oderwać spojrzenie. – Mathieu. Lady Burke – odezwał się, gdy zbliżyli się do zewnętrznej strony drugiego rzędu. Zatrzymał się przy pierwszym, póki co zajmowanym wyłącznie przez Corneliusa i siedzącą u jego boku Valerie. Przedstawił Melisande ich oboje, mając nadzieję, że towarzyszka Sallowa nie uzna za stosowane wspomnieć o niefortunnych okolicznościach, w jakich się poznali. – Czy nie jest ci zbyt ciepło? – zapytał cicho, nachylając się lekko w stronę Melisande, gdy pomagał jej zająć miejsce na jednym z aksamitnych foteli. Ochronne zaklęcia roztoczone na placu przed pałacem chroniły przed mrozem i wiatrem, sprawiając, że futrzany płaszcz wydał mu się zbędny; uniósł dyskretnie spojrzenie, rozglądając się za obsługą – pewien, że bez słowa byliby gotowi odebrać od nich okrycia, gdyby lady Travers wyraziła taką ochotę.

| Manannan i Melisande zajmują miejsca 5 i 6




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 19:33
Drzwi do utrzymanego w idealnym porządku laboratorium zatrzasnęły się z cichym trzaskiem, odcinając jego właściciela od reszty świata. Świata, który w jednej sekundzie stał się miejscem obcym, wrogim, boleśnie pustym. Świata, do którego młody lord Black już nie chciał należeć.
Z nieziemskim trudem udało mu się zagłuszyć rozdzierający duszę szloch, który wyrwał się z jego piersi.
Teraz nie było już nic.
Nic.
Gdzieś w głębi serca bał się, że rodzina zauważy to, jak zacisnął mocno szczęki, kiedy otworzył poranną gazetę, jak z trudem, za wszelką cenę starając się ukryć drżenie dłoni, trzymał filiżankę z cienkiej, prawie przezroczystej porcelany, a jej biel prawie zlewała się z jego pobladłą skórą.
Ojciec… on na pewno tego nie widział - był zbyt skupiony na czytaniu rubryki o polityce międzynarodowej, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem pod nosem. Co innego Irma Black. Matka zawsze czuła, kiedy z jej pociechami działo się coś złego, dlatego Rigel, kiedy tylko uświadomił sobie, że nie był już w stanie zachować typowego dla siebie spokoju, szybko uciekł na piętro.
Oby nie przychodziła, oby o nic nie pytała… przecież on nie będzie w stanie jej okłamać. A prawda…
Prawda by ją zabiła.
I siedząc tak na zimnej drewnianej podłodze w swoim laboratorium, Rigel Black wiedział, że nie da rady już więcej żyć. Pękł, jak pękają suche, gałęzie. Rozbił się na tysiące kawałków. Mógł to wszystko zakończyć tu i teraz - sprawić, że zniknie pustka, przeraźliwy żal i ból, którego chyba nigdy dotychczas nie doświadczał. Wystarczyło tylko podnieśc różdżkę i przywołać zaklęciem odpowiednią fiolkę - miał przecież w laboratorium trucizny, nawet te nielegalne. Wypić jej zawartość i odejść, wtulając twarz w szalik kolory złota i krwi. Albo mógł też położyć się w pięknej wannie i głębiej niż zazwyczaj zatopić ostry nożyk, którym zwykł przycinać rośliny w swoim ciele.
Niestety, był zbyt słaby, zbyt tchórzliwy, by zdobyć się na tę ostateczność. Jak również za bardzo martwił się o swoją rodzinę, przyjaciół, którzy i tak stracili tak wielu bliskich. A Rigel nie mógł... nie chciał dostarczać im kolejnych zmartwień.
Musiał grać, grać dalej, że wszystko jest w porządku, jak zawsze to robił, ubrać wyjściowy strój i maskę obojętności, przeżywając swoją żałobę w tajemnicy przed wszystkimi… Nie miał jednak siły. Potrzebował czegoś, co pomoże mu to przetrwać.
Słodka gorąca trucizna powoli wypełniała żyły mężczyzny i z każdym uderzeniem serca wydawało się, że również będzie w stanie wypełnić nieskończoną lodowatą pustkę, w którą zmieniła się jego dusza.
Kiedyś obiecał, że nigdy tego nie zrobi. Nigdy.
Ale teraz nie miało to znaczenia.
Ukryta w smoczych pazurach magia przyniosła ze sobą ulgę, spokój i lekkość. Wszystko będzie dobrze. Dobrze. Przecież ma już za sobą połowę życia. A dalej… dalej to pójdzie szybko - jak mrugnięcie oka. Jak cykl życia motyla. Zabłysnąć i zgasnąć. Taki będzie jego los. Dlatego Rigel uśmiechał się lekko, kiedy z okna swojego powozu, jadącego na miejsce uroczystości rocznicowych, zobaczył wciąż wiszące w niektórych miejscach listy gończe, na których dostrzegał znajomą twarz. Zobaczą się gdzieś tam, poza granicami czasu i przestrzeni, życia i śmierci. Już niedługo.
Jako strój do odgrywanej przez siebie roli, najmłodszy z lordów Black zdecydował się na typowy dla siebie strój - dobrze dopasowane czarne spodnie i koszulę, do tego szarą kamizelkę i narzuconą na wierzch przepięknie haftowaną srebrną nicią granatową szatę, która wyglądała niczym kawałek nocnego nieba.
Przyszedł jednak czas, by dać popis sztuki aktorskiej. Wszystko, co otaczało młodego czarodzieja, wydawało się takie odległe, nierealne, jakby był tylko widzem w teatrze, obserwującym siebie, jak we śnie. Uprzejme, wyuczone gesty, krótkie rozmowy o pogodzie i zdrowiu. Robił wszystko to, co zawsze w takich chwilach, jak mityczny golem albo pozytywka, odtwarzająca wciąż ta sama melodie.
Zdecydował się zająć miejsce jak najbliżej życzliwych mu osób. Wiedział, że nie może z nimi porozmawiać, ale sama ich obecność sprawiała, że czuł się bezpieczniej.

|zażywam Widły, zajmuję miejsce 22


HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8887-rigel-black https://www.morsmordre.net/t9011-apt#270971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t9012-skrytka-bankowa-nr-2091#270977 https://www.morsmordre.net/t9026-rigel-a-black#271647
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 21:09
Uroczystości odznaczenia bohaterów wojennych. Chociaż brzmiało to podniośle, miała mieszane odczucia, gdy pierwszy raz usłyszała z jaką datą się to zbiegnie. Jeszcze rok temu zareagowałaby niechęcią, ale dziś zamiast tego stała przed lustrem, spoglądając na swoje odbicie. Nerwowym gestem wygładzała czarny materiał sukienki, odbiegającej od tych, które zwykła nosić na co dzień. Nie sądziła, że tak szybko przyjdzie jej wcisnąć się w coś podobnego i znów zadbać o nienaganność stroju. Ostatnia okazja była już wspomnieniem, powoli zacieranym, gdy minął pierwszy kwartał roku i rozpoczął się kolejny. Tym razem nie rwała się do wyjścia, czując się mniej pewnie niż ostatnio. Ponownie miała być ładną ozdobą przy męskim boku i w dodatku gościa honorowego. W całokształcie było to coś, do czego nie potrafiła do końca przywyknąć, ale nie to jej przeszkadzało w obecnej chwili najbardziej. Dziś twarzy nie osłaniała maska, nie ukrywała tożsamości. Przywykła do życia na Nokturnie, przyzwyczaiła się do codzienności dzielonej z Drew, a mimo to czuła cień niepokoju rozlewający się po ciele i myślach. Zamrugała powoli, unosząc wzrok raz jeszcze na lustro, krytycznie przyglądając się samej sobie, ale prezentowała się dobrze i ładnie. Ciemne włosy upięła starannie, wypuszczając tylko jeden podkręcony kosmyk po boku twarzy. Delikatniejszy niż zwykle makijaż podkreślał brąz tęczówek, ale usta zostały tylko lekko zarysowane. Biżuteria spod ręki rodziny Blythe, nie przytłaczała, dając łagodne akcenty do całości prezencji. Sukienka była prosta, acz elegancka, idealna na podobną okazję. Długie rękawy zwieńczone mankietami z trzema ozdobnymi, srebrnymi guzikami. W talii całość zebrana była wszytym, paskiem z tego samego materiału, nadając sylwetce optycznej smukłości, którą zawsze lubiła zaznaczać. Musnęła palcami krawędź dekoltu w szpic, jednak nie tak głębokiego, jak czasami odważyła się nosić z różnych powodów. Z charakterystycznym dźwiękiem wyższych obcasów, których nie mogła sobie odpuścić, przeszła się po mieszkaniu. Pozostały ostatnie minuty, ale upływ czasu zaczął działać na jej korzyść i wbrew logice koił nerwy, zamiast je nadszarpywać.
Milczała podczas drogi, zerkając na Drew i uśmiechając się niewinnie, kiedy ich spojrzenia spotykały się na moment. W dobrze skrojonej szacie prezentował się aż za dobrze, przez co mimowolnie ciemne tęczówki uciekały w jego kierunku. Nie mogła nic na to poradzić, chociaż z drugiej strony wcale nie zamierzała. W końcu myśli powędrowały w stronę wydarzenia, które niedługo miało się rozpocząć. Dopiero teraz budziła się w niej ciekawość, ta bardziej naturalna i przyjemniejsza dla niej samej. Odetchnęła cicho, zanim z drobną pomocą wysiadła z powozu, opierając na moment dłoń na ramieniu Drew, nieco powyżej łokcia. Przeszła wraz z nim te kilkanaście metrów, dyskretnie wodząc wzrokiem po zebranych osobach. Przekrzywiła delikatnie głowę, spojrzenie na nieco dłużej zawieszając na Cassidy’m. Obecność kuzyna była miłym zaskoczeniem, lecz również faktem wartym uwagi i zapamiętania. Wyłapała jeszcze obecność kolejnej znajomej sylwetki, ale odwróciła wzrok, nie chcąc konfrontować spojrzenia z profesorem. Zatrzymała się przy rzędzie krzeseł obitych aksamitem, zajmując wskazane przez partnera miejsce. Spuściła na moment spojrzenie na swoje dłonie, dziś brakowało na nich dwóch pierścionków, które najpewniej odruchowo zaczęłaby obracać na palcach. Zerknęła na osoby siedzące przed nimi, zanim przeniosła swą uwagę na siedzącego obok Drew.

| zajmuje miejsce 28, a 27 rezerwuję dla Drew

[bylobrzydkobedzieladnie]



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.



Ostatnio zmieniony przez Belvina Blythe dnia 12.04.22 22:09, w całości zmieniany 2 razy
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 21:58
Zaproszenie otrzymane jeszcze w marcu z wyraźnie określoną datą przyciągało wzrok Zachary'ego przez kolejne dni aż po wyznaczoną datę. Przysłane w imieniu Ministra Magii niosło wagę, której nie można było zignorować, nie narażając jednocześnie delikatnych stosunków dyplomatycznych między rodami. Bez względu na osobiste zaangażowanie Shafiqa oraz jego pozycję, polityka międzyrodowa pozostawała zagadnieniem wplecionym, lecz i istniejącym osobno w myślach młodego ordynatora. Długo analizował każdą z możliwości, nim podjął decyzję o zjawieniu się na miejscu. Pozostawienie szpitala, opuszczenie Wyspy, powrót do pełnienia towarzyskich obowiązków, mimo zabezpieczenia Londynu, mimo treści Walczącego Maga, którego treść spokojnie przeglądał, siedząc już w powozie wiozącym go pod Pałac Buckingham.
Kieliszek z szampanem nie kusił. Myśli uzdrowiciela wolno mknęły w takt kolejnych słów padających z okładki gazety, kiedy przekładał kolejne strony, zastanawiając się nad zbiegiem okoliczności wszystkich wydarzeń zbiegających do tego wieczoru. Ileż z tego stanowiło jedynie deklaracje i mamienie złudną rzeczywistością tego, kto w wojennych działaniach stał na uboczu, a ile było rzeczywistymi sukcesami, którymi można było się chełpić bez cienia wątpliwości, że fortel zostanie pewnego dnia odkryty. Rozważanie to zniknęło z chwilą zatrzymania karocy i otwarcia drzwiczek prowadzących na otwarty plac z pomnikiem upamiętniającym Ministra Malfoya. Wychylając się z ciepłego wnętrza powozu, poczuł pierwszy chłodny i wilgotny powiew powietrza. Odłożywszy gazetę na siedzisko, powoli wysiadł, stawiając stopy osłonięte obuwiem na tyle ciepłym, że nie odczuwał z tego powodu żadnego dyskomfortu. Wysunąwszy dłonie spod abai w rodowej zieleni obszytej złotymi haftami, poprawił na głowie elegancki, reprezentacyjny turban spięty złotym skarabeuszem i śladem obsługi wydarzenia ruszył ku miejscom dla gości honorowych. Jednoosobowa reprezentacja w postaci Zechariaha stanowiła, jak zawsze, dość osobliwy element każdego arystokratycznego spotkania, szlachty osłanianej przed pospólstwem i wyznaczającej podział na tych, którzy rządzili oraz tych, którymi rządzono. Kroki stawiał dokładnie, z dłońmi schowanymi pod wierzchnim okryciem, a mijając pomnik sięgnął pod wnętrze ciepłego kaftanu sięgającego kostek, upewniając się jedynie, że różdżka wraz z pozostałym ekwipunkiem znajdowały się na swoim miejscu oraz służyły sytuacjom, które miały nie mieć miejsca w trakcie uhonorowania bohaterów wojennych.
Wolny pochód do loży honorowej służył obserwacjom. Nie było potrzeby spieszyć się. Zachary z wolna wymieniał konieczne uściski dłoni z tymi, których mijał. Uprzejmym skinieniem głowy witał gości oddalonych, do których nie mógł podejść, mając nadzieję, że w trakcie wieczoru znajdzie chwilę na wymienienie stosownych uprzejmości oraz zamienienie kilku słów. Póki co, pozostało mu jedynie zajęcie miejsca w loży i skupienie wzroku na scenie. Słuchał pozostawał jednak czuły, bowiem słuchać wypadało zawsze.

miejsce 26 poproszę, bo wolne z tego co widzę




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela - Page 3 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]12.04.22 23:30
Edwarda Parkinsona czekał doprawdy wyborny wieczór. Mimo całego dnia spędzonego w murach Domu Mody, mimo ciążących na nim obowiązków w kompletowaniu jednego z kluczowych katalogów sezonu wiosenno-letniego, skupienie na zadaniach nie istniało. Nie robił nic prócz opróżniania kolejnych filiżanek herbaty i podziwianiu męskich kreacji na manekinach. Wybór był to okropnie trudny. W pierwszej chwili, w tej najbardziej uniesionej emocjonalnym zachwytem, wybrał klasyczną, głęboką i matową czerń przełamaną delikatnymi złotymi obszyciami oraz stójką koszuli, wokół której wiła się złota aksamitka przytrzymana rodową perłą. Zaraz też wybór ten okrasił potokiem francuskich słów na tyle głośnych, że w obawie przed niechybną wizytą innych pracowników, zatkał usta otwartą dłonią, rozlewając przy tym sporą ilość gorącej herbaty na parę pantofli, w których spędzał najwięcej czasu; przynajmniej w ciągu ostatnich dwunastu dni. Uspokojenie się przyszło łatwo. Filiżanka wróciła na srebrną tacę, a czarodziej zrobił kilka długich kroków po swojej pracowni i machnięciem różdżki wyeliminował pierwszy z wyborów. Rozczarowany własnym pochopnym podejściem do tak wyjątkowo ważnej okazji, westchnął teatralnie z całą mocą i przycisnął palce do nasady nosa, głęboko wdychając ciężki zapach perfum unoszących się w powietrzu do spółki z naturalną wonią tkanin oraz papierów i pergaminów zawierających projekty.
Identyczna sytuacja nastąpiła sześć godzin i czterdzieści dwie minuty później, kiedy kolejny manekin w eleganckim, przejmująco chabrowym odcieniu granatu został odstawiony na bok, czy też ekstrawagancko odesłany w kąt pracowni. Dokładnie wtedy w pomieszczeniu zjawiła się jedna ze starszych stażem pracownic Domu Mody, na którą Edward nawet nie spojrzał. W głębokim, udawanym zastanowieniu skubał dolną wargę opuszkami palców, lekko zahaczał o nią paznokciami i w zamyśleniu cmoka, przechylając głowę tak, jakby spoglądał na dwa ostatnie manekiny, próbując odnaleźć niedoskonałości przeważające na jedną ze stron. Te, rzecz jasna, nie istniały. Prace lorda Parkinsona były przecież doskonałe! Wiedział o tym on sam, więc musieli wiedzieć o tym i inni. Cały problem roztaczał się wokół okazji, na którą zaproszenie zostało wysłane, pogodowa aura, wystrój oraz dodatki na miejscu, wreszcie pora dnia oraz to, jak odziani mieli być pozostali zaproszeni goście. Tak trudny wybór przyprawił prawie zawsze gładkie czoło Edwarda o głęboko zmarszczkę pełną urazy do własnej doskonałości, którą zauważył na sekundy przed podjęciem najważniejszej decyzji tego dnia. Zupełnym przypadkiem zerknął w lustro i dosłownie zatrzymał się w pół myśli, pół kroku oraz słowa. Machnął różdżką, odwracając od siebie zdecydowanie zbyt długą i obszerną szatę, jednoznacznie decydując się na komplet w ciemnej, lekko połyskującej w świetle świec zieleni ze złotymi lamówkami i perłowymi guzikami. Zamiast ciężkiego płaszcza zestaw uzupełniała cztery tony ciemniejsza peleryna, fular z pozłacanym haftem wystający spod koszuli, wreszcie złoty sygnet z białą perłą, będący jedyną biżuterią, na którą Edward spoglądał, w najlepsze delektując się szampanem oraz słodkościami, ze swoim zwyczajowym uśmiechem chwaląc samego siebie za kolejny doskonały wybór. Powóz przeznaczony tylko i wyłącznie dla jego osoby kusił głęboką czerwienią; dokładnie tą samą, która zdobiła jedne z najbardziej wytwornych balowych sukni. Czy miał szansę ujrzeć identyczny odcień u którejś z zaproszonych dam? Chyba wolał tego nie wiedzieć, choć odpowiedź na to pytanie miała pojawić się zdecydowanie zbyt szybko, niż Parkinson tego oczekiwał. Zatrzymanie karocy wyrwało go z zamyślenia. Drzwiczki były otwarte przez dłuższą chwilę nim podjął krok, by wysiąść, stanąć na własnych nogach i obdarzyć swoim najbardziej czarującym uśmiechem zgromadzone towarzystwo. Skorzystanie z uprzejmej eskorty było ledwie grą na czas. To, co miało wydarzyć się w trakcie wieczoru, wciąż nie usadowiło się w myślach Edwarda we właściwy sposób. Wzrokiem błądził z żywym zainteresowaniem względem tego, w co ktokolwiek był ubrany aż do samej loży honorowej, w której bez trudu widział własną siostrę Odettę. Piękna i olśniewająca, jak zawsze, skwitował ledwie rąbkiem wolnej myśli, po czym przysiadł na jednym z wolnych miejsc. Spojrzenie skierował na Octavię Lestrange siedzącą obok. — Przepiękny wieczór, czyż nie? — Zapytał, wyginając wargi w lekkim, uprzejmym uśmiechu.

miejsce 33 poproszę


I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Pomnik Cronusa Wyzwoliciela [odnośnik]13.04.22 0:57
Czuła dumę. Ta, płynęła od zawsze w jej krwi, znacząc rodową ścieżkę tak wyraźnie, jak mogło to być możliwe. Ale płynąca pod skóra satysfakcja wynikała z zupełnie innej przyczyny. Zaproszenie i tak wyraźne odznaczenie roli, jaką w ich światłej przyszłości odegrał brat i jej mąż - miało prywatny piedestał w jej wartościach. Była w tym iskra jednocześnie pociągająca i niebezpieczna. Jedno i drugie wodziło ją dziś na pokuszenie, tym większe, że miała swój drobny udział w dopełnianiu szlacheckiego obowiązku idei, której wszystkim zebranym przyświecał. I tylko w oddali, jak echo, wołało za nią imię ze wspomnień, które starała się przykryć woalem zapomnienia. Inne uroczystości. Inna obecność. Inna rzeczywistość. Daleka. Zakroplona bólem. Nie to jednak miało zaprzątać jej myśli. Nie on. A on - jej mąż.
Odznaczenie bohaterów. Światle spotkanie najbardziej znamienitych osobistości. Kącik ust drgnął ku górze, ale uśmiech nie zagościł na znaczonych różaną czerwienią wargach. Wyprostowała się z nienaganną prezencją przesunęła dłonią przez czarne, opadające luźno pasmo włosów, zdobionych wyłącznie prostym, cieniutkim, niby pajęcza nić, srebrzonym diademem. Brakowało w jej ubiorze przepychu biżuterii, decydując się tylko na zdobiący palce obrączkę i pierścień zaręczynowy. Tym co miało przyciągać wzrok była suknia w kolorze morskiego fioletu, w całości uszyta z cienkich warstw lejącego jedwabiu, z odważnie odsłoniętymi plecami, spinana misternie plecionymi łączeniami łańcuszków, dającymi efekt zlewających się ze sobą kropel. Ramiona krył podszyty gładkim futrem płaszcz w kolorze głębokiego granatu. Spojrzenie tylko od czasu do czasu sięgało sylwetki męża, równie milczącego co zamyślonego. Nie dostrzegała nic nowego w podobnym zachowaniu, chociaż niezmiennie, drażniła ją świadomość, jak daleko potrafił zagnać myślami. Dalej niż dystans przestrzeni, jaką dzielili aktualnie w płynnie sunącej kołysance czarnej karocy.
Szum skrzydeł aetonanów, które niosły ich powóz, działał uspokajająco, z cichym westchnieniem przyjęła fakt, że dotarli na miejsce. Początkowo nie ruszyła się z miejsca z niejakim oczekiwaniu na zaproszenie, które na dźwięk jej imienia, przyjęła z równie nieodgadnionym spojrzeniem, wnikliwie oscylującym dokładnie na źrenicach męża - Manannanie - z wdziękiem podniosła się z miejsca, pochylając lekki i układając smukłe palce na wysuniętej ku niej dłoni i z uniesioną głową, dumnie stając u boku gościa honorowego dzisiejszej uroczystości.
Nie omieszkała przemknąć wzrokiem po gościach sadzanych na drapowanych czerwienią fotelach. Tylko przelotnie zerknęła na zebraną ciżbę widzów, nie poświęcając im większej uwagi. Tę przeniosła na sylwetki ważniejsze, bliższe sercu, zacniejsze, uświecające swoją obecnością tak ważne wydarzenie. Uprzejmym skinieniem witała śmietankę gości, na dłużej wstrzymując się przy Deirdre, ulotnym uśmiechem witając czarownicę. Równie wiele uwagi poświęciła Mathieu oraz lady Burke przy której zbyt łatwo chwytała ją skrywana melancholia. Kiedyś, widziała u boku kuzyna kogoś zupełnie innego, ale rzeczywistość weryfikowała wyobrażenia bardzo szybko. Nie poświęciła myślom głębszej uwagi, sięgając urokliwego oblicza Evandry i pełnej powagi, należącej do brata. Na rozmowę miała nadzieję później. Jeszcze nim zajęła wskazane miejsca, z uprzejma kurtuazją witając Sallowa i jego towarzyszkę, podążyła spojrzeniem w kierunku, w którym to jej małżonek na dłużej się zatrzymał. Przyczyną okazała się całkowicie nieznajoma jej, jasnowłosa czarownica o urodzie zbyt ujmującej, by mogła pomylić się w rozeznaniu. Jej towarzyszem był nie kto inny, jak Ramsey, sylwetka równie jej bliska, co skłaniająca jej myśli do nagłego przyspieszenia. Wiedza i tajemnice jakie posiadał, odkąd pamiętała - zawsze fascynowały.
To ciche słowa i ciepły oddech na skórze skutecznie wrócił ją uwagą do Manannana. Sama przechyliła głowę tak, by znaleźć swoja odpowiedź niebezpiecznie blisko twarzy męża - Jest duszno - przyznała poważnie, równie cicho - wolę chłód zamku i szum wiatru na aetonowym grzbiecie - dodała, niemal od niechcenia, wplatając w głoski iskrę zupełnie innego pochodzenia, by zaraz potem wyprostować się, czekając, aż wierzchnie okrycie znajdzie się w rękach obsługi i dopiero wtedy, zajmując miejsce tuż przy dzisiejszym bohaterze.

| Zajmuję miejsce obok męża (5)
Melisande M. Travers
Melisande M. Travers
Zawód : Dama
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Róże są bardziej zgodne z prawdą – wiedzą, jak pokazywać kolce”.
OPCM : 0 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10633-melisande-travers-rosier#324047 https://www.morsmordre.net/t10688-ales#324219 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10751-skrytka-bankowa-nr-2340#326311 https://www.morsmordre.net/t10749-melisande-travers-rosier#326288

Strona 3 z 13 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11, 12, 13  Next

Pomnik Cronusa Wyzwoliciela
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach