Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Lancashire
Sędziwy dąb
AutorWiadomość
Sędziwy dąb
Pośród wzgórz i rozległych sieci rzecznych Forest of Bowland rośnie sędziwy dąb, zwany także przedwiecznym, wiecznym, lub po prostu starym. Imponujące drzewo rozpościera swe gałęzie na polanie w środku lasu iście po królewsku, zwracając uwagę potężnym pniem i majestatyczną koroną, będącą domem dla wielu leśnych stworzeń. Choć charakterystyczny, z uwagi na swoje położenie trudny do zlokalizowania, nieuwzględniony na żadnej mapie, zupełnie tak, jakby ciążyło na nim zaklęcie nienanoszalności. Być może kryje sie w tym ziarno prawdy. Niewielu wie, że jest to drzewo szczególne dla rodziny Sykesów, podarowane przed stuleciami przez Ollivanderów, wokół którego do dziś odbywają się rodzinne zgromadzenia.
17 XI?
Ostre linie rozłożystej zieleni zarysowywały się na horyzoncie z dali, z mglistego wzgórza, na którym przystanął po godzinnej wędrówce; chciał poznać te ziemie, musiał potrafić się po nich poruszać bez mapy, zmiętej gdzieś w kieszeni peleryny - rozkładał ją co jakiś czas, w pobliżu kolejnego charakterystycznego punktu, głębszego meandra nitki rzeki, wzdłuż której podążał, by nie stracić orientacji.
Zimno otulało go szczelnie, struny głosowe kostniały od wymawiania w kółko tego samego zaklęcia; mamrotał carpiene w mantrze wędrówki, do znudzenia powtarzał identyczny ruch nadgarstkiem. Słyszał, że w tych rejonach szmalcownicy poczynali sobie coraz śmielej - że w strategicznych miejscach, w pobliżu mostów, tam, gdzie rzeki przekraczali uciekający z mniejszych wiosek mugole, zastawiali pułapki; magiczne zabezpieczenia, które zaalarmować ich miały, gdy tylko ktoś pojawi się w pobliżu.
Natknął się na dwa takie miejsca. Rozbroił je, choć przy odkryciu trzeciego zawahał się nieco; a gdyby tak... wykorzystać to przeciwko szmalcownikom? Zwabić ich we własne sidła?
Oznaczył na mapie kolejnym krzyżykiem tę płyciznę, przez którą dało się niemal przeprawić suchą stopą; może tam wrócą. Już we dwójkę.
I sprowadzą sobie na głowę towarzystwo.
W myślach wciąż rezonowały mu słowa, które padły na spotkaniu; plany lorda Ollivandera, chcącego połączyć Lanca z Derby, stworzyć bezpieczną wyspę okalaną ze wszystkich stron przez wrogie ziemie. Wspólnie łatwiej im będzie się bronić, bez wątpienia - większy obszar wymagał jednak lepszego rozplanowania działań.
Na list od Jade odpowiedział tylko datą i godziną; pospiesznie dopisał jeszcze to drzewo - był tu już wcześniej, raz tylko, lecz potężny dąb zapadł mu w pamięć; nie było innego tego drzewa, dla Sykesów monumentalny pomnik historii powiązany był z przeszłością ich rodu. Korzeniami splatał ich z ziemiami Ollivanderów.
Dla postronnych pozostawało tylko sążnych rozmiarów posągiem natury; ot, element krajobrazu, na którym zatrzymywało się wzrok może o kilka sekund dłużej, niż innych. Jemu, jednak, dąb wskazywał teraz kierunek, miejsce spotkania - przybył na nie wcześniej, niż się spodziewał; zostawił sobie bowiem wystarczający zapas czasu, gdyby nie wszystko poszło tak gładko - i gdyby po drodze natknął się na coś, co wymagałoby interwencji.
Przystanął nieopodal, w cieniu historii, z kieszeni wyjął raz jeszcze wymęczoną mapę; czymś, co wyglądać miało jak runa, oznaczył punkt, do którego dotarł - to drzewo.
Zmęczenie oblekło jego twarz cieniami pod oczami, szarością cery, zarumienionej tylko na smaganych zimnymi podmuchami wiatru liniach kości policzkowych, czy załamaniu nosa. Wzrok pozostał jednak czujny, prześlizgiwał się po przebytej dopiero trasie, przeskakując na wzgórza rysujące się gdzieś w dali, w kierunku, w którym dopiero zmierzał.
Ostre linie rozłożystej zieleni zarysowywały się na horyzoncie z dali, z mglistego wzgórza, na którym przystanął po godzinnej wędrówce; chciał poznać te ziemie, musiał potrafić się po nich poruszać bez mapy, zmiętej gdzieś w kieszeni peleryny - rozkładał ją co jakiś czas, w pobliżu kolejnego charakterystycznego punktu, głębszego meandra nitki rzeki, wzdłuż której podążał, by nie stracić orientacji.
Zimno otulało go szczelnie, struny głosowe kostniały od wymawiania w kółko tego samego zaklęcia; mamrotał carpiene w mantrze wędrówki, do znudzenia powtarzał identyczny ruch nadgarstkiem. Słyszał, że w tych rejonach szmalcownicy poczynali sobie coraz śmielej - że w strategicznych miejscach, w pobliżu mostów, tam, gdzie rzeki przekraczali uciekający z mniejszych wiosek mugole, zastawiali pułapki; magiczne zabezpieczenia, które zaalarmować ich miały, gdy tylko ktoś pojawi się w pobliżu.
Natknął się na dwa takie miejsca. Rozbroił je, choć przy odkryciu trzeciego zawahał się nieco; a gdyby tak... wykorzystać to przeciwko szmalcownikom? Zwabić ich we własne sidła?
Oznaczył na mapie kolejnym krzyżykiem tę płyciznę, przez którą dało się niemal przeprawić suchą stopą; może tam wrócą. Już we dwójkę.
I sprowadzą sobie na głowę towarzystwo.
W myślach wciąż rezonowały mu słowa, które padły na spotkaniu; plany lorda Ollivandera, chcącego połączyć Lanca z Derby, stworzyć bezpieczną wyspę okalaną ze wszystkich stron przez wrogie ziemie. Wspólnie łatwiej im będzie się bronić, bez wątpienia - większy obszar wymagał jednak lepszego rozplanowania działań.
Na list od Jade odpowiedział tylko datą i godziną; pospiesznie dopisał jeszcze to drzewo - był tu już wcześniej, raz tylko, lecz potężny dąb zapadł mu w pamięć; nie było innego tego drzewa, dla Sykesów monumentalny pomnik historii powiązany był z przeszłością ich rodu. Korzeniami splatał ich z ziemiami Ollivanderów.
Dla postronnych pozostawało tylko sążnych rozmiarów posągiem natury; ot, element krajobrazu, na którym zatrzymywało się wzrok może o kilka sekund dłużej, niż innych. Jemu, jednak, dąb wskazywał teraz kierunek, miejsce spotkania - przybył na nie wcześniej, niż się spodziewał; zostawił sobie bowiem wystarczający zapas czasu, gdyby nie wszystko poszło tak gładko - i gdyby po drodze natknął się na coś, co wymagałoby interwencji.
Przystanął nieopodal, w cieniu historii, z kieszeni wyjął raz jeszcze wymęczoną mapę; czymś, co wyglądać miało jak runa, oznaczył punkt, do którego dotarł - to drzewo.
Zmęczenie oblekło jego twarz cieniami pod oczami, szarością cery, zarumienionej tylko na smaganych zimnymi podmuchami wiatru liniach kości policzkowych, czy załamaniu nosa. Wzrok pozostał jednak czujny, prześlizgiwał się po przebytej dopiero trasie, przeskakując na wzgórza rysujące się gdzieś w dali, w kierunku, w którym dopiero zmierzał.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
18 XII
Właśnie dlatego wrócił, by pomóc, by znów móc brać czynny udział w walce z wrogiem. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Justine poprosiła go o towarzyszenie w wyprawie do Lancashire zgodził się bez zastanowienia. Owszem, nadal obawiał się, że magia go zawiedzie, że albo mu totalnie nic nie wyjdzie albo najprostsze zaklęcie spowoduje tragedię. Jednak postanowił, że strach nie może decydować o jego życiu, dlatego też zebrał się w końcu do kupy. Wiedział, że istnieje dośc małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek wróci do starego siebie, sprzed 1950 roku, kiedy zginął Mark, ale jak to mówią nadzieja matką głupich. Być może kiedy ta wojna się skończy, a w kraju zapanuje w końcu pokój, ten jedyny i prawdziwy, może w końcu będą mogli żyć w spokoju i każdy z nich odetchnie.
Co prawda siostra nie zdradziła mu po co udają się na terytorium Olivanderów, ale skoro miało to powiązania z Zakonem, którego członkiem kiedyś był bardzo aktywnym, to nie miało znaczenia. Najważniejsze dla niego było to, że może być przydatny, może pomóc. Po tym jak Zakon przywróci go do żywych odsunął się od niego. Oczywiście był wdzięczny za sprowadzenie z tej dziwnej, czarnej odchłani, którą pamiętał doskonale. Nie chciał jednak nikogo skrzywdzić, nie chciał być zagrożeniem, a tak się wtedy postrzegał. Niestabilny emocjonalnie, mający problemy z zapanowaniem nad magią jak za czasów anomalii...nie było opcji by był bezpieczny dla samego siebie, a co dopiero dla innych. Musiał się wycofać, wszystko sobie ułożyć, a kiedy mu sie to udało wrócił i znów chciał działać.
Zdawał sobie sprawę, że pewnie nie będzie to takie proste jak do tej pory, że znów będzie się musiał wykazać, że można mu zaufać, ale był na to gotowy. Nabrał sił, wypoczął i mógł działać ponownie.
- Zdradzisz mi co tu robimy? - spytał w końcu kiedy zatrzymali się nieopodal starego, wielkiego dębu.
Rozejrzał się w około. W zasięgu jego wzroku nie widział nikogo. Zerknął na siostrę z nieukrywanym zaciekawieniem. Wszyscy przeszli dużo, z pewnością mogliby się wymieniać swoimi doświadczeniami przez wiele godzin. Gabriel doskonale zdawał sobie sprawę jak wiele przeszła jego siostra i szanował ją bardzo za to jak dzielnie to znosiła i jak silna była. Może nie mówił jej tego za często, ale miał nadzieję, że ona zdaje sobie z tego sprawę.
Właśnie dlatego wrócił, by pomóc, by znów móc brać czynny udział w walce z wrogiem. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Justine poprosiła go o towarzyszenie w wyprawie do Lancashire zgodził się bez zastanowienia. Owszem, nadal obawiał się, że magia go zawiedzie, że albo mu totalnie nic nie wyjdzie albo najprostsze zaklęcie spowoduje tragedię. Jednak postanowił, że strach nie może decydować o jego życiu, dlatego też zebrał się w końcu do kupy. Wiedział, że istnieje dośc małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek wróci do starego siebie, sprzed 1950 roku, kiedy zginął Mark, ale jak to mówią nadzieja matką głupich. Być może kiedy ta wojna się skończy, a w kraju zapanuje w końcu pokój, ten jedyny i prawdziwy, może w końcu będą mogli żyć w spokoju i każdy z nich odetchnie.
Co prawda siostra nie zdradziła mu po co udają się na terytorium Olivanderów, ale skoro miało to powiązania z Zakonem, którego członkiem kiedyś był bardzo aktywnym, to nie miało znaczenia. Najważniejsze dla niego było to, że może być przydatny, może pomóc. Po tym jak Zakon przywróci go do żywych odsunął się od niego. Oczywiście był wdzięczny za sprowadzenie z tej dziwnej, czarnej odchłani, którą pamiętał doskonale. Nie chciał jednak nikogo skrzywdzić, nie chciał być zagrożeniem, a tak się wtedy postrzegał. Niestabilny emocjonalnie, mający problemy z zapanowaniem nad magią jak za czasów anomalii...nie było opcji by był bezpieczny dla samego siebie, a co dopiero dla innych. Musiał się wycofać, wszystko sobie ułożyć, a kiedy mu sie to udało wrócił i znów chciał działać.
Zdawał sobie sprawę, że pewnie nie będzie to takie proste jak do tej pory, że znów będzie się musiał wykazać, że można mu zaufać, ale był na to gotowy. Nabrał sił, wypoczął i mógł działać ponownie.
- Zdradzisz mi co tu robimy? - spytał w końcu kiedy zatrzymali się nieopodal starego, wielkiego dębu.
Rozejrzał się w około. W zasięgu jego wzroku nie widział nikogo. Zerknął na siostrę z nieukrywanym zaciekawieniem. Wszyscy przeszli dużo, z pewnością mogliby się wymieniać swoimi doświadczeniami przez wiele godzin. Gabriel doskonale zdawał sobie sprawę jak wiele przeszła jego siostra i szanował ją bardzo za to jak dzielnie to znosiła i jak silna była. Może nie mówił jej tego za często, ale miał nadzieję, że ona zdaje sobie z tego sprawę.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Powrót brata ostatecznie chyba nie był aż tak zaskakujący. Justine w jakiś sposób czuła, że wszyscy są podobni do siebie choć tak różni. Nie potrafili pozostać w stagnacji, musieli działać, walczyć, kiedy ta walka sama wzywała ich do boju. Nie zawsze dało się jednak przejść nad pewnymi rzeczami. Od czasu kiedy wyniesioną ją z Azkabanu minął prawie kwartał. A ona niezmiennie czuła, że brakuje jej do odzyskania równowagi. Zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Czasem, choć rzadziej, kiedy zostawała sama, nadal słyszała głosy. Czasami po prostu mówiły, szeptały, do nikogo konkretnego, nic znaczącego, zwykły bełkot obłąkanych. Innym razem miała wrażenie, że zwracając się prosto w jej kierunku. Nie były przyjemne, jedynie trafiały w najczarniejsze, najmroczniejsze myśli. Nadal, czasami, chwilami, sądziła, że powinna była umrzeć - tam w panoptikonie. Myśl, że była na to gotowa niekiedy ją przerażała, innym razem jedynie zdawała się potwierdzeniem obranej drogi. Czuła się rozbita, rozdarta na dwie różne części, pomiędzy którymi trudno było jej lawirować. Nie pozostawała w zgodzie z samą sobą - wręcz przeciwnie wewnątrz niej trwała niezmiennie walka.
To co dzisiaj mieli zrobić, nie należało do najłatwiejszych, ale nie było też trudne. Musieli sprawdzić tą szczęśliwie dla siebie odnajdując tych, których należało się pozbyć Informacja o szmalcownikach w Lancestershire nie była wiele różna od tych, które docierały z innych hrabstw. Ludzie poszukiwali mugolaków, by móc ich oddać Ministerstwo w zamian za oferowane nagrody.. Jasne tęczówki przeniosły się na Gabriela. Większość drogi spełzła na milczeniu, nie miała nic konkretnego do powiedzenia - dlatego milczała. Cisza nigdy nie była dla niej niewygodna. Może nie nigdy - przeważnie. Skinęła krótko głową, rozchylając spierzchnięte usta, ale głos zamarł jej w gardle kiedy to poczuła. Zimno wdzierające się w skórę, stawiającą włoski na ciele. Wyciągnęła różdżkę zaciskając na niej dłoń. Tęczówki przesunęły się na niebo, które zaszło chmurami, rozejrzała się wokół w końcu ją dostrzegając - sylwetką dementora, która mknęła ku nim. Zacisnęła usta. Cholerne kreatury, rozpełzły się po całej Anglii żerując na niewinnych. Skupiła się na śpiewie i kształcie feniksa, na sylwetce, która potrafiła rozproszyć mrok, na tym co niosła ze sobą - sile i nadziei, na mocy zaklętej w dźwiękach kiedy śpiewał, by później unieść różdżkę i celując nią w dementora wypowiedzieć.
- Expecto Patronum. - wspomnienie było inne, ale silne, odpowiednie, pomogło jej już tak wiele razy. Miała więc nadzieje, że pomoże jej i teraz.
To co dzisiaj mieli zrobić, nie należało do najłatwiejszych, ale nie było też trudne. Musieli sprawdzić tą szczęśliwie dla siebie odnajdując tych, których należało się pozbyć Informacja o szmalcownikach w Lancestershire nie była wiele różna od tych, które docierały z innych hrabstw. Ludzie poszukiwali mugolaków, by móc ich oddać Ministerstwo w zamian za oferowane nagrody.. Jasne tęczówki przeniosły się na Gabriela. Większość drogi spełzła na milczeniu, nie miała nic konkretnego do powiedzenia - dlatego milczała. Cisza nigdy nie była dla niej niewygodna. Może nie nigdy - przeważnie. Skinęła krótko głową, rozchylając spierzchnięte usta, ale głos zamarł jej w gardle kiedy to poczuła. Zimno wdzierające się w skórę, stawiającą włoski na ciele. Wyciągnęła różdżkę zaciskając na niej dłoń. Tęczówki przesunęły się na niebo, które zaszło chmurami, rozejrzała się wokół w końcu ją dostrzegając - sylwetką dementora, która mknęła ku nim. Zacisnęła usta. Cholerne kreatury, rozpełzły się po całej Anglii żerując na niewinnych. Skupiła się na śpiewie i kształcie feniksa, na sylwetce, która potrafiła rozproszyć mrok, na tym co niosła ze sobą - sile i nadziei, na mocy zaklętej w dźwiękach kiedy śpiewał, by później unieść różdżkę i celując nią w dementora wypowiedzieć.
- Expecto Patronum. - wspomnienie było inne, ale silne, odpowiednie, pomogło jej już tak wiele razy. Miała więc nadzieje, że pomoże jej i teraz.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
W momencie kiedy Justine już miała odpowiedzieć na jego pytanie, jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Przerażający dreszcz, który pozna wszędzie, a potem zimo. Okropne zimno rozlało się po jego ciele, z ust wydobyła się para, a jego głowę powoli zaczął ogarniać mrok.
Uniósł twarz ku niebu by po chwili zobaczyć zbliżającą się w jego kierunku sylwetkę dementora, stwora, który niósł ze sobą strach, rozpacz i śmierć. Czarne myśli zalały jego głowę, mroczne myśli, z którymi starał się przez ostatnie miesiące uporać, które pojawiały się w jego głowie nawet i bez obecności dementora.
Wzdrygnął się i pokręcił głową mając nadzieję, że to chociaż w najmniejszym stopniu pomoże mu odgonić niepożądane obrazy i słowa. Moment później, choć nadal gdzieś tam z tyłu głowy słyszał nienawistne szepty, skupił się całkowicie na zagrożeniu. Dłonią sięgnął do kieszeni, z której wydobył różdżkę. Nie było opcji, że zostanie bierny.
Skierował końcówkę drewnianej broni we wroga, po czym bardzo mocno skupił się na swoim ulubionym wspomnieniu z dzieciństwa. Byli we czwórkę, wszyscy razem w ogrodzie. Słońce wisiało nad nimi wysoko, pogoda była cudowna. Mama siedziała na fotelu na tarasie, ojciec obok niej na schodkach. Bawili sie w ganianego i żeby nie robić przykrości Kerstin żadne z pozostałej trójki nie używało magii, ba przecież i tak nie mogli. Śmiechom nie było wtedy końca, zabawa trwała dobrą godzinę. Michael skończył w krzakach, on sam potknął się tyle razy, że kolana miał zdarte okrutnie, ale się tym nie przejmował, Just w ramach ucieczki wdrapała się na drzewo, a potem nie mogła z niego zejść, a Kerrie ostatecznie ich wszystkich złapała. To były cudowne czasy, kiedy żadne z nich nie miało trosk i zmartwień. I choć miał takich wspomnień z dzieciństwa sporo, to jednak mimo wszystko właśnie to jedno, konkretne uważał za zdecydowanie najszczęśliwsze. Byli wszyscy razem, szczęśliwi i uśmiechnięci.
Zacisnął mocno i zdecydowanie palce na różdżce, po czym pewnie i głośno wypowiedział inkantacje odpowiedniego zaklęcia.
- Expecto Patronum!
Uniósł twarz ku niebu by po chwili zobaczyć zbliżającą się w jego kierunku sylwetkę dementora, stwora, który niósł ze sobą strach, rozpacz i śmierć. Czarne myśli zalały jego głowę, mroczne myśli, z którymi starał się przez ostatnie miesiące uporać, które pojawiały się w jego głowie nawet i bez obecności dementora.
Wzdrygnął się i pokręcił głową mając nadzieję, że to chociaż w najmniejszym stopniu pomoże mu odgonić niepożądane obrazy i słowa. Moment później, choć nadal gdzieś tam z tyłu głowy słyszał nienawistne szepty, skupił się całkowicie na zagrożeniu. Dłonią sięgnął do kieszeni, z której wydobył różdżkę. Nie było opcji, że zostanie bierny.
Skierował końcówkę drewnianej broni we wroga, po czym bardzo mocno skupił się na swoim ulubionym wspomnieniu z dzieciństwa. Byli we czwórkę, wszyscy razem w ogrodzie. Słońce wisiało nad nimi wysoko, pogoda była cudowna. Mama siedziała na fotelu na tarasie, ojciec obok niej na schodkach. Bawili sie w ganianego i żeby nie robić przykrości Kerstin żadne z pozostałej trójki nie używało magii, ba przecież i tak nie mogli. Śmiechom nie było wtedy końca, zabawa trwała dobrą godzinę. Michael skończył w krzakach, on sam potknął się tyle razy, że kolana miał zdarte okrutnie, ale się tym nie przejmował, Just w ramach ucieczki wdrapała się na drzewo, a potem nie mogła z niego zejść, a Kerrie ostatecznie ich wszystkich złapała. To były cudowne czasy, kiedy żadne z nich nie miało trosk i zmartwień. I choć miał takich wspomnień z dzieciństwa sporo, to jednak mimo wszystko właśnie to jedno, konkretne uważał za zdecydowanie najszczęśliwsze. Byli wszyscy razem, szczęśliwi i uśmiechnięci.
Zacisnął mocno i zdecydowanie palce na różdżce, po czym pewnie i głośno wypowiedział inkantacje odpowiedniego zaklęcia.
- Expecto Patronum!
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Kiedy chłód dotarł pod ciepły płaszcz mimowolnie się wzdrygnęła, doskonale wiedząc co on może zwiastować. Przeklęte dementorzy, które rozpierzchły się po całej Anglii, stołując się na słabszych w najlepsze. Czasem udawało im się dotrzeć na czas, zanim pożarł duszę niczemu winnych ludzie. Innym razem, wpadała na nich w miejscach w których nie spodziewała się żadnego spotkać. Tak było teraz, kiedy dostrzegła sunącą ku nim sylwetkę uniosła ku górze różdżkę. Wypowiadając zaklęcie w tym samym momencie w którym zrobił to jej brat. Jednak w przeciwieństwie do niego z jej różdżki wyłoniła się sylwetka świetlistego obrońcy, który ruszył w kierunku dementora przeganiając go skutecznie. Patrzyła jak ciemna sylwetka oddala się w przestrachu, a patronus powraca zataczając wokół nich koło. Uniosła rękę, żeby zacisnąć ją na przedramieniu brata.
- Chodźmy. - powiedziała krótko kierując swoje kroki w prawo od dębu, przy którym właśnie się znajdowali. Kilka kolejnych kroków, które minęły w ciszy, kiedy rozglądała się wokół próbując dostrzec potencjalne niebezpieczeństwo. - Za tym wzgórzem znajduje się stary dom Bedfroda. - wypowiedziała pierwsze ze słów, zaczynając przybliżać bratu historię i kwestię, która dzisiaj miała ich zająć. - Jest aptekarzem, ostatnio pomogliśmy mu przedostać się do Irlandii. - kolejne słowa padły z jej ust. Nie podnosiła głosu, nie unosiła spojrzenia na brata, nie poruszała innych tematów niż ten, po który się tutaj zjawili. - Zanim się rozstaliśmy powiedział nam o ingrediencjach które zostały w piwnicy jego domu, istnieje jednak możliwość, że trafimy na komitet powitalny. - dlatego była tutaj ona i dlatego zabrała za sobą jego. Dom Bedforda znajdował się w odosobnieniu, łatwo więc było go sobie przywłaszczyć zwłaszcza przez osoby, które w ogóle nie powinny znajdować się na ziemiach promugolskich. Był też idealny, by zrobić sobie w nim... miejsce wypadowe. W lesie łatwiej było kogoś napaść i złapać. Miało wszystko, co było dobre, ale i złe. Dlatego Bedford chciał wyjechać. Zaatakowany, niemiałby jak reagować. Kilka kolejnych kroków pozwoliło im dostać się na wzgórze, dość osobliwy dom zamajaczył na horyzoncie. - Gotowy? - zapytała brata. Trudno było przewidzieć, co czekało na nich na miejscu.
- Chodźmy. - powiedziała krótko kierując swoje kroki w prawo od dębu, przy którym właśnie się znajdowali. Kilka kolejnych kroków, które minęły w ciszy, kiedy rozglądała się wokół próbując dostrzec potencjalne niebezpieczeństwo. - Za tym wzgórzem znajduje się stary dom Bedfroda. - wypowiedziała pierwsze ze słów, zaczynając przybliżać bratu historię i kwestię, która dzisiaj miała ich zająć. - Jest aptekarzem, ostatnio pomogliśmy mu przedostać się do Irlandii. - kolejne słowa padły z jej ust. Nie podnosiła głosu, nie unosiła spojrzenia na brata, nie poruszała innych tematów niż ten, po który się tutaj zjawili. - Zanim się rozstaliśmy powiedział nam o ingrediencjach które zostały w piwnicy jego domu, istnieje jednak możliwość, że trafimy na komitet powitalny. - dlatego była tutaj ona i dlatego zabrała za sobą jego. Dom Bedforda znajdował się w odosobnieniu, łatwo więc było go sobie przywłaszczyć zwłaszcza przez osoby, które w ogóle nie powinny znajdować się na ziemiach promugolskich. Był też idealny, by zrobić sobie w nim... miejsce wypadowe. W lesie łatwiej było kogoś napaść i złapać. Miało wszystko, co było dobre, ale i złe. Dlatego Bedford chciał wyjechać. Zaatakowany, niemiałby jak reagować. Kilka kolejnych kroków pozwoliło im dostać się na wzgórze, dość osobliwy dom zamajaczył na horyzoncie. - Gotowy? - zapytała brata. Trudno było przewidzieć, co czekało na nich na miejscu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kiedy z jego różdżki nie wyleciało kompletnie nic, przeszedł go przerażający dreszcz. Nie podobało mu się to, że magia zawodzi go w takich momentach. Owszem, ostatnimi czasy zawodziła go dość często, ale dlaczego akurat teraz? na całe szczęście magia jego siostry była silna. Jej potężny patronus bez najmniejszego problemu przegonił dementora i po chwili Gabriel odprowadzał go wzrokiem, kiedy ten czmychał przed zbawiennym światłem.
Moment później, czując dłoń Justine na swoim przedramieniu, jedynie skinął głową i spokojnie za nią ruszył dalej.
Wysłuchał jej słów uważnie, wszystko dokładnie zapamiętując, jednocześnie, wytrenowany umysł od razu zaczął łączyć ze sobą fakty. Ingrediencje był przydatne, zwłaszcza jak się wiedziało co z nimi zrobić. Biorąc pod uwagę, że mężczyzna, o którym mu opowiadała, był aptekarzem, można się było śmiało domyślić, że rzeczy, które ewentualnie uda im się zdobyć będą z pewnością wartościowe. Kiedy zatrzymali się na wzgórzu, z którego było już widać wspomniany dom, Gabierl rozejrzał się po otoczeniu. Będą na świeczniku, to pewne, ale z drugiej strony będą doskonale widzieć kiedy ktoś się będzie zbliżał. Z jednej strony i tak źle i tak nie dobrze. Właściciel miał racje uciekając stąd. Miejsce zdecydowanie nie należało do takich, w którym, w dzisiejszych czasach, chciało się mieszkać. Może dobra miejscówka dla outsidera, ale nie dla kogoś kto chce być bezpieczny.
- Myślę, że komitet powitalny jest nieunikniony, ale z chęcią się pomylę. - powiedział spokojnie kręcąc głową, po czym poprawił różdżkę w dłoni. - Gotowy. - dodał po chwili, po czym na moment zerknął na siostrę.
Czy naprawdę był gotowy? Miał wrażenie, że tak, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas odzywał się ten dziwny głos, który cały czas napełniał go wątpliwościami co do samego siebie, co do swoich umiejętności. Cały czas z nim walczył, cały czas starał się go pozbyć. Czasami mu się to udawało, na jakiś czas, a potem on znowu wracał i go męczył. Teraz jednak nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiał się skupić na zadaniu i pomóc nie tylko siostrze, ale też innym, którzy tej pomocy potrzebowali.
Moment później, czując dłoń Justine na swoim przedramieniu, jedynie skinął głową i spokojnie za nią ruszył dalej.
Wysłuchał jej słów uważnie, wszystko dokładnie zapamiętując, jednocześnie, wytrenowany umysł od razu zaczął łączyć ze sobą fakty. Ingrediencje był przydatne, zwłaszcza jak się wiedziało co z nimi zrobić. Biorąc pod uwagę, że mężczyzna, o którym mu opowiadała, był aptekarzem, można się było śmiało domyślić, że rzeczy, które ewentualnie uda im się zdobyć będą z pewnością wartościowe. Kiedy zatrzymali się na wzgórzu, z którego było już widać wspomniany dom, Gabierl rozejrzał się po otoczeniu. Będą na świeczniku, to pewne, ale z drugiej strony będą doskonale widzieć kiedy ktoś się będzie zbliżał. Z jednej strony i tak źle i tak nie dobrze. Właściciel miał racje uciekając stąd. Miejsce zdecydowanie nie należało do takich, w którym, w dzisiejszych czasach, chciało się mieszkać. Może dobra miejscówka dla outsidera, ale nie dla kogoś kto chce być bezpieczny.
- Myślę, że komitet powitalny jest nieunikniony, ale z chęcią się pomylę. - powiedział spokojnie kręcąc głową, po czym poprawił różdżkę w dłoni. - Gotowy. - dodał po chwili, po czym na moment zerknął na siostrę.
Czy naprawdę był gotowy? Miał wrażenie, że tak, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas odzywał się ten dziwny głos, który cały czas napełniał go wątpliwościami co do samego siebie, co do swoich umiejętności. Cały czas z nim walczył, cały czas starał się go pozbyć. Czasami mu się to udawało, na jakiś czas, a potem on znowu wracał i go męczył. Teraz jednak nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiał się skupić na zadaniu i pomóc nie tylko siostrze, ale też innym, którzy tej pomocy potrzebowali.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom, do którego się zbliżali, należało sprawdzić i mieć nadzieję, że niektórych skrytek, o których opowiedział im aptekarz, nikt inny jeszcze nie znalazł. To było w stanie im znaczenie pomóc. Każda ilość ingrediencji była na wagę złota, zwłaszcza, że złota nie posiadali zbyt wiele. W czasie zimy zapasy szybko się kurczyły, potrzebne były specyfiki lecznicze, ale też eliksiry wspomagające walkę. Wiele potrzeb i coraz trudniejsze ich zrealizowanie. Wojna odbijała swoje piętno na wszystkich.
Ruszyli, zaczynając zbliżać się do wspomnianego domostwa. Kiedy znaleźli się odpowiednio blisko, by zaklęcie było w stanie objąć zabudowania uniosła różdżkę.
- Homenu Revelio. - rzuciła krótko, na chwilę wstrzymując chód. Rozejrzała się krótko wokół, dla pewności. - Dwójka w środku. - zapowiedziała bratu, na powrót podejmując się wędrówki. - Mam nadzieję, że wyjdą nam na powitanie. - mruknęła krótko pod nosem. Na zewnątrz, mogła sobie na więcej pozwolić. W środku nie mogła rzucić wszystkich zaklęć, niektóre groziły zawaleniem się budynku i dodatkowymi działaniami by dostać się do piwnicy. Szli środkiem polany i tak nie posiadając za bardzo miejsca w którym mogliby się ukryć. Nawet nie próbowała, potrzebowali, żeby wyszli na zewnątrz, oboje. Kwestia pozostawało jeszcze, kim byli i czy rzeczywiście musiało dojść do walki. Kolejne kroki, palce zaciskające się wokół białego drewna, oddech, który spokojnie nabierała w płuca. Czujność, która miała ją poinformować jeśli coś by się zmieniło. Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy stawiali kolejne kroki. Niewielkie obłoki mgiełki unosiły się z ust, rozpływając w powietrzy obok.
- oho. - mruknęła cicho, kiedy drzwi uchyliły się a z nich najpierw wymknął się mężczyzna, zaraz za nim drugi.
- Nie zbliżajcie się to nasz teren! - krzyknął, celując w ich stronę różdżką. Just uniosła jedną brew, a później odetchnęła.
- Musimy tylko zabrać coś, co należy do naszych przyjaciół, pozwólcie nam, a obejdzie się bez walki. - odkrzyknęła chociaż szczerze wątpiła na powodzenie tego działania. I niewiele się pomyliła. Kolejny krok, kilka kolejnych bić serca. Żadne więcej słowa nie padły, pierwsza inkantacja pomknęła w ich kierunku, na szczęście dla nich, niecelna. A mężczyźni zbiegali z ganku widocznie ustawiając się tak, by żadne z zaklęć nie trafiło w budynek. Lepiej dla nich.
| idziemy do szafki?
Ruszyli, zaczynając zbliżać się do wspomnianego domostwa. Kiedy znaleźli się odpowiednio blisko, by zaklęcie było w stanie objąć zabudowania uniosła różdżkę.
- Homenu Revelio. - rzuciła krótko, na chwilę wstrzymując chód. Rozejrzała się krótko wokół, dla pewności. - Dwójka w środku. - zapowiedziała bratu, na powrót podejmując się wędrówki. - Mam nadzieję, że wyjdą nam na powitanie. - mruknęła krótko pod nosem. Na zewnątrz, mogła sobie na więcej pozwolić. W środku nie mogła rzucić wszystkich zaklęć, niektóre groziły zawaleniem się budynku i dodatkowymi działaniami by dostać się do piwnicy. Szli środkiem polany i tak nie posiadając za bardzo miejsca w którym mogliby się ukryć. Nawet nie próbowała, potrzebowali, żeby wyszli na zewnątrz, oboje. Kwestia pozostawało jeszcze, kim byli i czy rzeczywiście musiało dojść do walki. Kolejne kroki, palce zaciskające się wokół białego drewna, oddech, który spokojnie nabierała w płuca. Czujność, która miała ją poinformować jeśli coś by się zmieniło. Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy stawiali kolejne kroki. Niewielkie obłoki mgiełki unosiły się z ust, rozpływając w powietrzy obok.
- oho. - mruknęła cicho, kiedy drzwi uchyliły się a z nich najpierw wymknął się mężczyzna, zaraz za nim drugi.
- Nie zbliżajcie się to nasz teren! - krzyknął, celując w ich stronę różdżką. Just uniosła jedną brew, a później odetchnęła.
- Musimy tylko zabrać coś, co należy do naszych przyjaciół, pozwólcie nam, a obejdzie się bez walki. - odkrzyknęła chociaż szczerze wątpiła na powodzenie tego działania. I niewiele się pomyliła. Kolejny krok, kilka kolejnych bić serca. Żadne więcej słowa nie padły, pierwsza inkantacja pomknęła w ich kierunku, na szczęście dla nich, niecelna. A mężczyźni zbiegali z ganku widocznie ustawiając się tak, by żadne z zaklęć nie trafiło w budynek. Lepiej dla nich.
| idziemy do szafki?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
z szafki
Walka nie trwała tak długo jak się spodziewał. Owszem, nie wyszło mu kilka zaklęć, ale w ogólnym rozrachunku był z siebie zadowolony. Naturalnie Just i tak dała najlepszy pokaz, on nadal mimo wszystko w jakiś tam sposób dochodził do siebie. Oczywiście wcale go to nie tłumaczyło.
Kiedy ostatni przeciwnik padł na ziemie spetryfikowany Gabriel nie schował różdżki. Nadal trzymając ją w pogotowiu, w razie gdyby coś, ruszył za siostrą. Kiedy znaleźli się bliżej nich Gabriel zabrał im obojgu różdżki i na spokojnie pozwolił już Justine rzucić zaklęcie pętające.
- Jak zwykle twoja siła perswazji zawsze działa bez zarzutów. - powiedział uśmiechając sie do siostry, po czym schował do kieszeni różdżki ich pokonanych przeciwników. - Rozdzielamy się? - zaproponował unosząc brew ku górze, gdy goście byli już spętani, a oni postawili stopę na werandzie domu. - Tak będzie szybciej na pewno. Nie możemy być pewni, że nie wysłali kogoś na zwiad i oni zaraz nie wrócą. - powiedział spokojnie nie odrywając od niej wzroku.
Jednocześnie był skupiony na otoczeniu. Nadal był spięty, ale tak już miał kiedy działał w terenie, nawet lata pracy nie sprawiły, że nawet na moment pozwolił sobie na rozluźnienie. Nie lubił kiedy coś lub ktoś go zaskakiwał. Kiedy już pracował w terenie praktycznie nie dało się go zaskoczyć.
Uniósł na moment różdżkę by rzucić zaklęcie ujawniające jeszcze czyjąkolwiek obecność w domu, ale okazało się, że byli już tylko we dwoje. Powoli i ostrożnie otworzył drzwi frontowe, po czym wszedł do pomieszczenia, które kiedyś pewnie robiło za ładny i schludny hol...teraz niestety było zagracone, brudne i panował tu mrok.
- Wezmę górę. - rzucił do Just, po czym z różdżką w pogotowiu ruszył powoli schodami na górę, mimo wszystko starając się nie powodować za dużo dźwięków.
Na piętrze znajdowały się 4 pokoje i łazienka. Dość spory dom jak na aptekarza przemknęło mu przez głowę, a moment później wszedł do pierwszego pokoju po prawej, która okazała się być pomieszczeniem przeznaczonym do przechowywania wszystkiego i niczego.
Walka nie trwała tak długo jak się spodziewał. Owszem, nie wyszło mu kilka zaklęć, ale w ogólnym rozrachunku był z siebie zadowolony. Naturalnie Just i tak dała najlepszy pokaz, on nadal mimo wszystko w jakiś tam sposób dochodził do siebie. Oczywiście wcale go to nie tłumaczyło.
Kiedy ostatni przeciwnik padł na ziemie spetryfikowany Gabriel nie schował różdżki. Nadal trzymając ją w pogotowiu, w razie gdyby coś, ruszył za siostrą. Kiedy znaleźli się bliżej nich Gabriel zabrał im obojgu różdżki i na spokojnie pozwolił już Justine rzucić zaklęcie pętające.
- Jak zwykle twoja siła perswazji zawsze działa bez zarzutów. - powiedział uśmiechając sie do siostry, po czym schował do kieszeni różdżki ich pokonanych przeciwników. - Rozdzielamy się? - zaproponował unosząc brew ku górze, gdy goście byli już spętani, a oni postawili stopę na werandzie domu. - Tak będzie szybciej na pewno. Nie możemy być pewni, że nie wysłali kogoś na zwiad i oni zaraz nie wrócą. - powiedział spokojnie nie odrywając od niej wzroku.
Jednocześnie był skupiony na otoczeniu. Nadal był spięty, ale tak już miał kiedy działał w terenie, nawet lata pracy nie sprawiły, że nawet na moment pozwolił sobie na rozluźnienie. Nie lubił kiedy coś lub ktoś go zaskakiwał. Kiedy już pracował w terenie praktycznie nie dało się go zaskoczyć.
Uniósł na moment różdżkę by rzucić zaklęcie ujawniające jeszcze czyjąkolwiek obecność w domu, ale okazało się, że byli już tylko we dwoje. Powoli i ostrożnie otworzył drzwi frontowe, po czym wszedł do pomieszczenia, które kiedyś pewnie robiło za ładny i schludny hol...teraz niestety było zagracone, brudne i panował tu mrok.
- Wezmę górę. - rzucił do Just, po czym z różdżką w pogotowiu ruszył powoli schodami na górę, mimo wszystko starając się nie powodować za dużo dźwięków.
Na piętrze znajdowały się 4 pokoje i łazienka. Dość spory dom jak na aptekarza przemknęło mu przez głowę, a moment później wszedł do pierwszego pokoju po prawej, która okazała się być pomieszczeniem przeznaczonym do przechowywania wszystkiego i niczego.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wygrali, ale nie spodziewała się innego wyniku, mając obok siebie Gabriela. Wiedziała, że był wcześniej dobrym aurorem, a jeśli wrócił to znaczyło, że musiał być już na powrót gotowy. Kiedy postanowił wyjechać do ojca do Korwalii, nie próbowała go zatrzymywać. Wiedziała, że czasem każdy potrzebował czasu dla samego siebie, żeby właśnie z samym sobą się uporać. Ona kochała ludzi, ludzie byli dla niej siłą. Ale czasem zwyczajnie potrzebowała samotności, chwili tylko z sobą w której mogła dojść do względnego porządku z własnymi myślami. Kiedy ostatni przeciwnik padł na ziemię podeszła za Gabrielem, bez różdżek, będą niegroźni. Na razie to miało wystarczyć. Jego słowa sprawiły, że z trudem dźwignęła kącik ust ku górze. Ten opadł równie szybko jak się pojawił.
- Miałam odpowiednio mocno argumenty. - odpowiedziała mu ruszając w kierunku domu, który właściwie stał już dla nich otworem. Uniosła na niego spojrzenie, kiedy znaleźli się przy ganku i wejściu do domu. Weszła do niego, rozglądając się na boki, nie tracąc czujności, bo nie powinni jej zostawiać za drzwiami. Nie wiedzieli, co jeszcze może ich spotkać. Kiedy Gabriel sprawdzał dom na obecność innych ludzi, ona sprawiła, czy czekają na nich pułapki. Urok jednak nic nie wykazał. - Dobrze. - zgodziła się, skinąwszy krótko głową. - Co prawda wspominał o piwnicy, ale może na górze też znajdzie się coś ciekawego. Spróbuj z Dissendium, może coś ukrywa a oni na to nie wpadli. - odpowiedziała ruszając na dół, odnajdując zejście do piwnicy. Rzuciła przed siebie lumos maxima, rozświetlając ciemne pomieszczenie. Najpierw podeszła do stojących tam szafek, ale większość z nich gromadziła jedynie puste fiolki. Mimo to zgarniała je do magicznej torby, wkładając ostrożnie i mając nadzieję, że te nie potłuką się kiedy będą wracali. Po ingrediencjach z początku nie było śladu. Uniosła różdżkę. - Dissendium. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest różdżką. Rozglądała się uważnie wokół, licząc, że magia jej posłucha i odkryje to, o czym wspominał Bedford. Strzał w dziesiątkę. Zrozumiała, kiedy dostrzegła zamurowane przejście z cegieł o których wspomniał. - Dobra, jak to szło... - mruknęła do siebie, podchodząc do ściany, uderzając różdżką w te, o których jej mówił. A wtedy cegły zaczęły się rozstępować ukazując przejście do niewielkiego składziku wypełnionego po brzegi. - Idealnie. - mruknęła do siebie. Każda opisana i zapakowana odpowiednio. Nie znała się na nich za bardzo, ale było ich naprawdę sporo i wiedziała, że będą mogli z tego skorzystać i wspomóc mieszkańców Oazy chociaż trochę. Zwłaszcza teraz w tym zimowym czasie. - Gabby?! - krzyknęła, jeśli nic nie znalazł, zdecydowanie przyda się do pakowania tego co znalazła ona.
- Miałam odpowiednio mocno argumenty. - odpowiedziała mu ruszając w kierunku domu, który właściwie stał już dla nich otworem. Uniosła na niego spojrzenie, kiedy znaleźli się przy ganku i wejściu do domu. Weszła do niego, rozglądając się na boki, nie tracąc czujności, bo nie powinni jej zostawiać za drzwiami. Nie wiedzieli, co jeszcze może ich spotkać. Kiedy Gabriel sprawdzał dom na obecność innych ludzi, ona sprawiła, czy czekają na nich pułapki. Urok jednak nic nie wykazał. - Dobrze. - zgodziła się, skinąwszy krótko głową. - Co prawda wspominał o piwnicy, ale może na górze też znajdzie się coś ciekawego. Spróbuj z Dissendium, może coś ukrywa a oni na to nie wpadli. - odpowiedziała ruszając na dół, odnajdując zejście do piwnicy. Rzuciła przed siebie lumos maxima, rozświetlając ciemne pomieszczenie. Najpierw podeszła do stojących tam szafek, ale większość z nich gromadziła jedynie puste fiolki. Mimo to zgarniała je do magicznej torby, wkładając ostrożnie i mając nadzieję, że te nie potłuką się kiedy będą wracali. Po ingrediencjach z początku nie było śladu. Uniosła różdżkę. - Dissendium. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest różdżką. Rozglądała się uważnie wokół, licząc, że magia jej posłucha i odkryje to, o czym wspominał Bedford. Strzał w dziesiątkę. Zrozumiała, kiedy dostrzegła zamurowane przejście z cegieł o których wspomniał. - Dobra, jak to szło... - mruknęła do siebie, podchodząc do ściany, uderzając różdżką w te, o których jej mówił. A wtedy cegły zaczęły się rozstępować ukazując przejście do niewielkiego składziku wypełnionego po brzegi. - Idealnie. - mruknęła do siebie. Każda opisana i zapakowana odpowiednio. Nie znała się na nich za bardzo, ale było ich naprawdę sporo i wiedziała, że będą mogli z tego skorzystać i wspomóc mieszkańców Oazy chociaż trochę. Zwłaszcza teraz w tym zimowym czasie. - Gabby?! - krzyknęła, jeśli nic nie znalazł, zdecydowanie przyda się do pakowania tego co znalazła ona.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Gabriel pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. Wiedział, że Justine ostatnio raczej rzadko się uśmiechała i wcale jej się nie dziwił. Nie zmieniało jednak faktu, że lubił kiedy siostra się uśmiechała, miała taki rozświetlający pomieszczenie uśmiech i właśnie dlatego starał się ją rozśmieszyć. Zwłaszcza w domu, ba nawet robił z siebie głupka lub odwalał jakąś manianę byleby poprawić jej humor. Tak już miał, nic tego nie zmieni.
- Jeśli chodzi o mnie, to zawsze masz mocne argumenty. – powiedział z uśmiechem puszczając jej oczko.
Kiedy znalazł się w pierwszym pomieszczeniu na piętrze przejrzał je dokładnie od góry do dołu. Jako były szpieg wiedział gdzie szukać aby znaleźć. Ludzie mieli różne pomysły na ukrywanie wartościowych rzeczy, a on znał większość nich. Przejrzał więc pudełka, pudełeczka, pozaglądał za szafki i szafeczki, poprzesuwał kilka rzeczy w poszukiwaniu ukrytych zapadek czy innych takich miejsc. Znalazł kilka słoiczków, mniejszych i większych, które zawierały różne, bardziej lub mniej mu znane substancje. Wszystko się mogło przydać, więc na spokojnie zapakował je do torby, którą przy sobie miał. Upewniwszy się, że niczego nie pominął przeszedł do kolejnego pomieszczenia i powtórzył procedurę. Przejrzenie całego górnego piętra zajęło mi jakieś piętnaście minut. Akurat pakował do torby fiolki znalezione w skrytce na lustrem łazienkowym, kiedy usłyszał wołanie siostry z dołu.
- Idę! – odkrzyknął jej na spokojnie.
Zajrzał jeszcze do jednego miejsca, po czym zszedł na parter, a potem schodami do piwnicy, upewniając się, że Just nie ma w żadnym pomieszczeniu.
- Ulala…zdecydowanie masz lepszą zdobycz niż ja… - pokiwał głową z podziwem – Ja mam tylko kilka słoiczków, ale to zawsze coś. – dodał pokazując jej zawartość swojej torby, po czym rozejrzał się po składziku, w którym teraz się znajdowali – Chyba się zabierzemy… - mruknął niby to do niej, niby to sam do siebie, po tym jak ocenił ile tego było, a ile miał on sam jeszcze w torbie. – Dobra, to bierzmy się do roboty, nie wiemy, czy tu zaraz nikt nie wróci, a w Oazie na pewno czekają też na to wszystko. Z pewnością się im to przyda. – uśmiechnął się do siostry łagodnie, po czym puścił jej oczko i zaczął pakować po kolei wszystko do torby.
- Jeśli chodzi o mnie, to zawsze masz mocne argumenty. – powiedział z uśmiechem puszczając jej oczko.
Kiedy znalazł się w pierwszym pomieszczeniu na piętrze przejrzał je dokładnie od góry do dołu. Jako były szpieg wiedział gdzie szukać aby znaleźć. Ludzie mieli różne pomysły na ukrywanie wartościowych rzeczy, a on znał większość nich. Przejrzał więc pudełka, pudełeczka, pozaglądał za szafki i szafeczki, poprzesuwał kilka rzeczy w poszukiwaniu ukrytych zapadek czy innych takich miejsc. Znalazł kilka słoiczków, mniejszych i większych, które zawierały różne, bardziej lub mniej mu znane substancje. Wszystko się mogło przydać, więc na spokojnie zapakował je do torby, którą przy sobie miał. Upewniwszy się, że niczego nie pominął przeszedł do kolejnego pomieszczenia i powtórzył procedurę. Przejrzenie całego górnego piętra zajęło mi jakieś piętnaście minut. Akurat pakował do torby fiolki znalezione w skrytce na lustrem łazienkowym, kiedy usłyszał wołanie siostry z dołu.
- Idę! – odkrzyknął jej na spokojnie.
Zajrzał jeszcze do jednego miejsca, po czym zszedł na parter, a potem schodami do piwnicy, upewniając się, że Just nie ma w żadnym pomieszczeniu.
- Ulala…zdecydowanie masz lepszą zdobycz niż ja… - pokiwał głową z podziwem – Ja mam tylko kilka słoiczków, ale to zawsze coś. – dodał pokazując jej zawartość swojej torby, po czym rozejrzał się po składziku, w którym teraz się znajdowali – Chyba się zabierzemy… - mruknął niby to do niej, niby to sam do siebie, po tym jak ocenił ile tego było, a ile miał on sam jeszcze w torbie. – Dobra, to bierzmy się do roboty, nie wiemy, czy tu zaraz nikt nie wróci, a w Oazie na pewno czekają też na to wszystko. Z pewnością się im to przyda. – uśmiechnął się do siostry łagodnie, po czym puścił jej oczko i zaczął pakować po kolei wszystko do torby.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sędziwy dąb
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Lancashire