Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Sędziwy dąb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sędziwy dąb
Pośród wzgórz i rozległych sieci rzecznych Forest of Bowland rośnie sędziwy dąb, zwany także przedwiecznym, wiecznym, lub po prostu starym. Imponujące drzewo rozpościera swe gałęzie na polanie w środku lasu iście po królewsku, zwracając uwagę potężnym pniem i majestatyczną koroną, będącą domem dla wielu leśnych stworzeń. Choć charakterystyczny, z uwagi na swoje położenie trudny do zlokalizowania, nieuwzględniony na żadnej mapie, zupełnie tak, jakby ciążyło na nim zaklęcie nienanoszalności. Być może kryje sie w tym ziarno prawdy. Niewielu wie, że jest to drzewo szczególne dla rodziny Sykesów, podarowane przed stuleciami przez Ollivanderów, wokół którego do dziś odbywają się rodzinne zgromadzenia.
Obserwowała rozbawionego brata. Jej własne rozbawianie umknęło tak szybko, jak się pojawiło. Przywykła już do tego. Czasem zwyczajnie nawiedzała ją myśl, że nie powinna pozwalać sobie na chwilę wytchnienia, nie kiedy na jej dłoniach znajdowało się tyle krwi. Kiedy odpowiedział, zerknęła znów na niego.
- Sądzę, że względem ciebie najmocniejsze ma Kerrie. - odpowiedziała spokojnie, bo to najmłodsza Tonksówna znała wszystkie sposoby na nakłonienie braci do tego, by zrobił dokładnie to co chciała. Justine była furiatką, kiedy po prośbie i po groźbie nie godzili się odchodziła obrażona. Nie na długo, bo na bliskich nie potrafiła się długo gniewać.
Właściwie od razu skierował się do piwnicy. Aptekarz, któremu wcześniej pomogli się wydostać z Wysp dość szczegółowo opisał jej jak wejść do znajdującej się w piwnicy skrytki. Nie musiał wcale tego robić, ale widziała w jego oczach wdzięczność kiedy zyskał świadomość że razem z rodziną będą w stanie bezpiecznie opuścić kraj. I kiedy zeszła do piwnicy, wyminęła kilka regałów na których zostało jeszcze kilka przetworów z myślą, że może dobrze byłoby i je zabrać. Skupiła się jednak na ceglanej ścianie, odnajdując dokładnie te o których powiedział, otwierając prawdziwy… cóż chyba skarbiec? Na ingerencjach znała się tyle o ile. Ale nawet niewprawne oko było w stanie ocenić że to co tutaj znalazła znacząco wspomoże ich sprawę. Albo walczących w hrabstwach - zarówno sojuszu ja i wszystkich innych, albo potrzebujących, czy tych, którzy padli ofiarą chorób czy innych urazów. Nie starczy na zawsze. Ale nawet chwilowy zastrzyk ingrediencji był w cenie. Możliwości było wiele, ale o tym nie trzeba było teraz decydować.
Zawołała brata z ramion ściągając magiczną torbę, którą rozłożyła na ziemi, zaczynając pakować do niej ostrożnie ingrediencje. - Wiedziałam po co idę. - odpowiedziała, unosząc na niego jasne tęczówki. Wkładając kolejne rzeczy - czy to był korzeń ciemiernika? Nie była pewna. - Mam magiczną torbę, powinna dać radę. - odpowiedziała bratu, nie przestając zgarniać kolejnych rzeczy. Ostrożnie, całe szczęście, popakowanych a papiery. Alchemicy będą musieli to przejrzeć ale wątpiła, żeby ktoś miał obiekcje. Trochę im na tym zeszło. Pracowali w ciszy, żeby być w stanie usłyszeć jeśli ktoś pojawi się w domu.
- Zbierajmy się. - powiedziała, kiedy z upchali już wszystko co wydawało się jakoś nadawać. Powinna była wziąć jeszcze kogoś kto znał się lepiej na ingrediencjach - teraz było już na to za późno. Wychodząc rozejrzała się raz jeszcze. Zajęło to dłużej, niż sądziła, że zajmie, ale w końcu mogli się teleportować niedaleko domu.
| zt?
- Sądzę, że względem ciebie najmocniejsze ma Kerrie. - odpowiedziała spokojnie, bo to najmłodsza Tonksówna znała wszystkie sposoby na nakłonienie braci do tego, by zrobił dokładnie to co chciała. Justine była furiatką, kiedy po prośbie i po groźbie nie godzili się odchodziła obrażona. Nie na długo, bo na bliskich nie potrafiła się długo gniewać.
Właściwie od razu skierował się do piwnicy. Aptekarz, któremu wcześniej pomogli się wydostać z Wysp dość szczegółowo opisał jej jak wejść do znajdującej się w piwnicy skrytki. Nie musiał wcale tego robić, ale widziała w jego oczach wdzięczność kiedy zyskał świadomość że razem z rodziną będą w stanie bezpiecznie opuścić kraj. I kiedy zeszła do piwnicy, wyminęła kilka regałów na których zostało jeszcze kilka przetworów z myślą, że może dobrze byłoby i je zabrać. Skupiła się jednak na ceglanej ścianie, odnajdując dokładnie te o których powiedział, otwierając prawdziwy… cóż chyba skarbiec? Na ingerencjach znała się tyle o ile. Ale nawet niewprawne oko było w stanie ocenić że to co tutaj znalazła znacząco wspomoże ich sprawę. Albo walczących w hrabstwach - zarówno sojuszu ja i wszystkich innych, albo potrzebujących, czy tych, którzy padli ofiarą chorób czy innych urazów. Nie starczy na zawsze. Ale nawet chwilowy zastrzyk ingrediencji był w cenie. Możliwości było wiele, ale o tym nie trzeba było teraz decydować.
Zawołała brata z ramion ściągając magiczną torbę, którą rozłożyła na ziemi, zaczynając pakować do niej ostrożnie ingrediencje. - Wiedziałam po co idę. - odpowiedziała, unosząc na niego jasne tęczówki. Wkładając kolejne rzeczy - czy to był korzeń ciemiernika? Nie była pewna. - Mam magiczną torbę, powinna dać radę. - odpowiedziała bratu, nie przestając zgarniać kolejnych rzeczy. Ostrożnie, całe szczęście, popakowanych a papiery. Alchemicy będą musieli to przejrzeć ale wątpiła, żeby ktoś miał obiekcje. Trochę im na tym zeszło. Pracowali w ciszy, żeby być w stanie usłyszeć jeśli ktoś pojawi się w domu.
- Zbierajmy się. - powiedziała, kiedy z upchali już wszystko co wydawało się jakoś nadawać. Powinna była wziąć jeszcze kogoś kto znał się lepiej na ingrediencjach - teraz było już na to za późno. Wychodząc rozejrzała się raz jeszcze. Zajęło to dłużej, niż sądziła, że zajmie, ale w końcu mogli się teleportować niedaleko domu.
| zt?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
I co miałaby zrobić? Zastanawiała się zawsze, bo wędrowała z jednego miejsca na drugie, tam gdzie jej wskazano. Nie umiała wiele, przynajmniej nie w takim znaczeniu, jak potrafili to przeszkoleni ludzie z dawnego Ministerstwa czy ci, którzy wiele czasu spędzali już na obecnych walkach. Kim była ona, postawiona obok nich, oprócz tego, że nosiła jednak ze sobą nóż i była nieco sprawniejsza niż zasiedziałe dziady które nie uważały, że przyda im się kiedyś cokolwiek poza różdżką. Poza tym była tragiczna i czuła się, jakby od poziomu szkoły wcale się nie rozwinęła…może mogła poprosić o cokolwiek, jakiś trening, coś…coś co pozwoliłoby jej na podciągnięcie się w nauce. Miałaby jednak nadzieje, że oznaczałoby to również, że ktoś jeszcze znajdzie dla niej czas. Miała nadzieję, że doskonale rozumieją, czemu chciałaby móc bronić siebie. I bronić innych.
Teraz miała jednak spełniać się w inny sposób, przez który miała być jakoś przydatna. Jej wargi drgnęły w ten niezbyt sympatyczny sposób, kiedy myślała o sobie ponownie w sposób niezbyt schlebiający. Ciemne cienie poruszyły się przed oczyma, kiedy szukała odpowiedniej drogi do dębu. Znała te okolice, bywając w Lancashire częściej od kiedy odnalazła ojca, którego starała się jakoś odwiedzać. Czy była zbyt ufna wobec okolicy? Nie mogła powiedzieć, że w to się kierowała, czy też chciała szukać domu, ale….podobało jej się to, że miała przynajmniej chwilę dla siebie w której mogłaby odetchnąć. Miejsce, gdzie w salonie czekały na nią koc i herbata. Nawet jeżeli okraszone było to spojrzeniem ojca czy czasem jego komentarzami…było w tym coś miłego.
Teraz jednak nie przychodziła na ciasteczka i herbatkę – miała tu się zjawić i sprawić…że coś…że coś będzie. Szczegóły też miała dostać na miejscu, dlatego teraz podchodząc do dębu wspięła się ostrożnie, wślizgując się pomiędzy gałęzie. Miała stąd lepszy widok na to, z której strony może ktoś nadejść, a i sama niezbyt oczekiwała aby ktoś miał być nagle zaskoczony jej obecnością. Dookoła nie było żywej duszy (a dla niej były tylko te, które odeszły), dlatego raczej nie będzie trudno ją znaleźć. Spoglądała jeszcze bystrymi oczyma dookoła, ale póki co pozostało jej tylko czekanie. I dowiedzenie się, co miała zrobić.
Energia magiczna 50/50, ekwipunek Thalii to nóż (+10 do obrażeń kłutych w walce wręcz) i kryształ teleportujący
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
List przyszedł do niej późnym wieczorem i na próżno było już szukać snu. Zwykle przed misją nie była w stanie się skupić na niczym innym niż na przygotowaniu. Czasami zdarzało się, że trzeba było działać spontanicznie, nie było czasu na przemyślenia, przygotowywanie ekwipunku, należało działać teraz i już. Choć zwykle radziła sobie w sytuacjach, gdy działała na nią presja czasu, to jako poszukiwacz artefaktów o wiele bardziej lubiła mieć wszystko zaplanowane by nie popełniać błędów. Błąd to ryzyko, niebezpieczeństwo, śmierć. Kiedy była młodsza potrafiła się bawić tym ryzykiem, adrenalina była jej dobrą przyjaciółką, sprzymierzeńcem, którego szukała oglądając się za siebie co chwile. Teraz wraz z wojną przyszedł do niej rozsądek. Może to głupie, bo teraz jak nigdy znała ryzyko. Teraz jak nigdy musiała go doświadczać i wcale już się mu nie przypatrywała.
Nie znała kobiety, z którą miała się spotkać na miejscu. Wiedziała, że ta jest sojusznikiem Zakonu i ten fakt już pomagał jej w zdobyciu choć grama zaufania. Po wszystkim przez co przeszła ciężko jej było obdarowywać zaufaniem nawet najbliższych jej ludzi. Wiedziała jednak, że łącze je wspólna misja, wspólna sprawa dla Zakonu. Nikt nie angażuje się w tego typu zadania bez namysłu. Walka zawsze wiele odbiera. To ryzyko, które zawsze należy przemyśleć. Mogła mieć jedynie nadzieję, że kobieta, z którą się spotka także to przemyślała.
Lucinda dotarła na miejsce o umówionej porze. Gdy podeszła pod drzewo zauważyła, że jest pierwsza. Rozejrzała się po okolicy i postanowiła poczekać pod dębem. Wtedy coś ją tknęło i spojrzała w górę. Widząc siedzącą kobietę przymrużyła oczy. – Przynajmniej wygodnie? – zapytała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Chyba na mnie czekasz – dodała i odsunęła się od drzewa pozwalając kobiecie na przysłowiowe zejście na ziemię.
- Sprawa jest prosta – zaczęła rozglądając się ponownie po otoczeniu mając nadzieje, że nikt ich nie słyszy. Znajdowały się wystarczająco daleko od jakichkolwiek ludzi, były same. – To – zaczęła wyciągając pluskwę, którą trzymała w kieszeni płaszcza. – Jest pluskwa. Musimy dotrzeć do jak największej liczby osób. Wiesz jak to zrobić? Może ktoś ci już to przekazywał? – zapytała nie chcąc się powtarzać. To nie było potrzebne, nie miały zbyt wiele czasu.
Nie znała kobiety, z którą miała się spotkać na miejscu. Wiedziała, że ta jest sojusznikiem Zakonu i ten fakt już pomagał jej w zdobyciu choć grama zaufania. Po wszystkim przez co przeszła ciężko jej było obdarowywać zaufaniem nawet najbliższych jej ludzi. Wiedziała jednak, że łącze je wspólna misja, wspólna sprawa dla Zakonu. Nikt nie angażuje się w tego typu zadania bez namysłu. Walka zawsze wiele odbiera. To ryzyko, które zawsze należy przemyśleć. Mogła mieć jedynie nadzieję, że kobieta, z którą się spotka także to przemyślała.
Lucinda dotarła na miejsce o umówionej porze. Gdy podeszła pod drzewo zauważyła, że jest pierwsza. Rozejrzała się po okolicy i postanowiła poczekać pod dębem. Wtedy coś ją tknęło i spojrzała w górę. Widząc siedzącą kobietę przymrużyła oczy. – Przynajmniej wygodnie? – zapytała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Chyba na mnie czekasz – dodała i odsunęła się od drzewa pozwalając kobiecie na przysłowiowe zejście na ziemię.
- Sprawa jest prosta – zaczęła rozglądając się ponownie po otoczeniu mając nadzieje, że nikt ich nie słyszy. Znajdowały się wystarczająco daleko od jakichkolwiek ludzi, były same. – To – zaczęła wyciągając pluskwę, którą trzymała w kieszeni płaszcza. – Jest pluskwa. Musimy dotrzeć do jak największej liczby osób. Wiesz jak to zrobić? Może ktoś ci już to przekazywał? – zapytała nie chcąc się powtarzać. To nie było potrzebne, nie miały zbyt wiele czasu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Schowana w koronie drzew wyglądała na zainteresowaną tym, jak wygląda okolica. W końcu ile razy mogła powiedzieć, że miała chwilę dla siebie aby odetchnąć, uspokoić się, zastanowić się nad dalszymi działaniami? Po prawdzie nieczęsto, może dlatego, że tak często podróżowała, że wpatrujący się w niezmienny morski krajobraz człowiek rzadko kiedy doceniał widok natury gdzieś w domowym rozdrożu. Teraz za to zerkała z wiejących gałęzi, tak gdy te poruszały się wraz z rytmem ciszy tego dnia. Było chłodno, bardzo chłodno, zima postanowiła nie odpuszczać. Cóż ona mogła powiedzieć? Liczyła na to, że przynajmniej dzisiejszy dzień przebiegnie sprawnie. Szybko. W miarę bezboleśnie. Zrobiłaby wszystko, aby w końcu udało jej się przejść przez jedną misję i nie panikować, bo wychodził na nią olbrzym.
Znalazła się i osoba, która miała się skierować w jej stronę, chociaż na początku Thalia jeszcze nie sięgnęła do gałęzi aby móc zeskoczyć. Miała szczerą nadzieję, że ta zorientuje się w obecności jak najpóźniej, z drugiej strony jednak wiecznie nie było co zwlekać. Nie musiała się martwić, bo zaraz po tym Thalia mogła spokojnie zeskoczyć na ziemię, spoglądając z zaciekawieniem na osobę stojącą przed nią. Bardzo dobrze wiedziała, że w wielu sytuacjach było to bardziej problematyczne niż pomocne, gdy jej blizny zalśniły w ciemnościach, ale tak naprawdę serce miała z wosku nie z kamienia.
- Absolutnie nie, ale nie zamierzam narzekać. – Parsknęła lekko, otrzepując płaszcz, ale nie zamierzając nic powiedzieć tak, jakby nagle miała powiedzieć coś więcej na ten temat. Zrezygnowała jednak, ramionami wzruszając na wszystko, co mogła powiedzieć, ale chyba nie było sensu. Zerknęła na pluskwy, delikatnie przejmując jedną do ręki i oglądając ją uważnie. Zaraz też oddała ją Lucindzie, kręcąc przecząco głową.
- Nie, ale mogę pokrótce dowiedzieć się o aktywacji, abym mogła ją przekazać. Możemy się podzielić na miejsca, tak aby było to szybciej. Może najlepiej rozdać je osobom które wiedzą jak obsługiwać radioodbiorniki albo większym zakładom, w których ludzie mogą spędzać czas, tak aby docierało to do jak największej ilości ludzi. Aczkolwiek to tylko moje propozycje. – Chciała zaznaczyć, że wysuwała raczej propozycję, nie zaś stawiała żądania. Lucinda na pewno miała więcej doświadczenia w takich zadaniach i Thalia była gotowa to uszanować w każdym momencie. Dlatego słuchała teraz tego, co jej towarzyszka miała dziś do powiedzenia.
Kątem oka jednak zauważyła kobietę. Odruchowo zerknęła na nią, dłonie wciskając do kieszeni aby wyczuć różdżkę i noża, jednak kiedy kobieta zaczęła od nich uciekać, zanosząc się głośnym szlochem, Thalia powędrowała za nią, unosząc dłonie tak, aby można było dostrzec, że nic w nich nie trzyma. Tak dla pewności. Krzywdy nikomu nie chciała zrobić.
- Proszę, poczekaj, nie chcę ci zrobić krzywdy, chcę ci pomóc! – Udało jej się zbliżyć na tyle blisko, aby mogła ostrożnie złapać tę kobietę. Coś, czego robić nie powinna, bo skąd mogła wiedzieć, że to nie ktoś kto tylko bliskość mógł wykorzystać jako pretekst do ataku. Sama jednak wiedziała, że właśnie się nie myli, zaraz też dostrzec mogła krew, ostrożnie łapiąc kobietę.
- Ona potrzebuje uzdrowiciela albo eliksirów. – Spojrzenie przeniosła na współtowarzyszkę, niezwykle twardo spoglądając i mając nadzieję, że ta nie odmówi pomocy. Pluskwy pluskwami, ale nie mogą zostawić tu umierającej kobiety!
Znalazła się i osoba, która miała się skierować w jej stronę, chociaż na początku Thalia jeszcze nie sięgnęła do gałęzi aby móc zeskoczyć. Miała szczerą nadzieję, że ta zorientuje się w obecności jak najpóźniej, z drugiej strony jednak wiecznie nie było co zwlekać. Nie musiała się martwić, bo zaraz po tym Thalia mogła spokojnie zeskoczyć na ziemię, spoglądając z zaciekawieniem na osobę stojącą przed nią. Bardzo dobrze wiedziała, że w wielu sytuacjach było to bardziej problematyczne niż pomocne, gdy jej blizny zalśniły w ciemnościach, ale tak naprawdę serce miała z wosku nie z kamienia.
- Absolutnie nie, ale nie zamierzam narzekać. – Parsknęła lekko, otrzepując płaszcz, ale nie zamierzając nic powiedzieć tak, jakby nagle miała powiedzieć coś więcej na ten temat. Zrezygnowała jednak, ramionami wzruszając na wszystko, co mogła powiedzieć, ale chyba nie było sensu. Zerknęła na pluskwy, delikatnie przejmując jedną do ręki i oglądając ją uważnie. Zaraz też oddała ją Lucindzie, kręcąc przecząco głową.
- Nie, ale mogę pokrótce dowiedzieć się o aktywacji, abym mogła ją przekazać. Możemy się podzielić na miejsca, tak aby było to szybciej. Może najlepiej rozdać je osobom które wiedzą jak obsługiwać radioodbiorniki albo większym zakładom, w których ludzie mogą spędzać czas, tak aby docierało to do jak największej ilości ludzi. Aczkolwiek to tylko moje propozycje. – Chciała zaznaczyć, że wysuwała raczej propozycję, nie zaś stawiała żądania. Lucinda na pewno miała więcej doświadczenia w takich zadaniach i Thalia była gotowa to uszanować w każdym momencie. Dlatego słuchała teraz tego, co jej towarzyszka miała dziś do powiedzenia.
Kątem oka jednak zauważyła kobietę. Odruchowo zerknęła na nią, dłonie wciskając do kieszeni aby wyczuć różdżkę i noża, jednak kiedy kobieta zaczęła od nich uciekać, zanosząc się głośnym szlochem, Thalia powędrowała za nią, unosząc dłonie tak, aby można było dostrzec, że nic w nich nie trzyma. Tak dla pewności. Krzywdy nikomu nie chciała zrobić.
- Proszę, poczekaj, nie chcę ci zrobić krzywdy, chcę ci pomóc! – Udało jej się zbliżyć na tyle blisko, aby mogła ostrożnie złapać tę kobietę. Coś, czego robić nie powinna, bo skąd mogła wiedzieć, że to nie ktoś kto tylko bliskość mógł wykorzystać jako pretekst do ataku. Sama jednak wiedziała, że właśnie się nie myli, zaraz też dostrzec mogła krew, ostrożnie łapiąc kobietę.
- Ona potrzebuje uzdrowiciela albo eliksirów. – Spojrzenie przeniosła na współtowarzyszkę, niezwykle twardo spoglądając i mając nadzieję, że ta nie odmówi pomocy. Pluskwy pluskwami, ale nie mogą zostawić tu umierającej kobiety!
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sama nie wiedziała czy mogła pochwalić się wachlarzem doświadczenia. Każdy miesiąc był inny, każda misja była inna. Ciągle uczyła się czegoś nowego. Nigdy też nie była dobrym przywódcą. Zwykle kierowała samą sobą i to jej wystarczało. Indywidualistka, której ciężko było się skupić, gdy w pobliżu byli ludzie, o których musiała się martwić. Wiedziała jednak, że przy takiej wojnie nie można było działać w pojedynkę, a tych, którzy w Zakonie byli od początku było coraz mniej. Odchodzili, wyjeżdżali, umierali – nawet powracali z martwych. Potrzebowali nowych sprzymierzeńców, ludzi, którzy będą gotowi by stawić czoła wszelkim niebezpieczeństwo, ale ona nie miałaby chyba odwagi nikogo o to prosić. Prawda jest taka, że nawet zdarzało jej się odradzać ludziom angażowanie się w ten konflikt. Byli to ludzie jej bliscy, przyjaciele, rodzina. Nie chciała patrzeć na ich cierpienie, chciała ich chronić, ale oni nigdy tej ochrony nie potrzebowali.
Czasami żałowała, że nie może tak zwyczajnie się wyciszyć. Skłamałaby mówiąc, że rozumiała dlaczego kobieta usiadła na gałęzi. Gdyby jednak wiedziała, że ta właśnie w taki sposób oczyszcza własne myśli, to poprosiłaby o instrukcję. Merlin świadkiem, że psychika blondynki nadawała się co najwyżej na śmietnik. Już dawno przestała funkcjonować tak jak powinna.
Kobieta wsłuchała się w słowa towarzyszki. Ta miała po części rację, ale jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. – Do zakładów przychodzi wiele osób. Różnych osób. Warto pamiętać, że ludzie są teraz zdesperowani. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś właśnie w objawie desperacji postanowił wydać całe przedsięwzięcie. – zaczęła chowając pluskwę do reszty, którą otrzymała. Ludzie dla pieniędzy robili wszystko. – Może lepiej będzie montować je bezpośrednio w prywatnych domostwach, zostawić też informację, że jeśli będzie potrzeba dostarczenia ich więcej będziemy gotowe. – dodała i już chciała zacząć tłumaczyć jak montować pluskwy, ale wtedy jej wzrok również padł na przemieszczającą się kobietę.
Thalia dotarła do niej pierwsza, ale Lucinda dotrzymywała jej kroku. Gdy tylko dostrzegła, że kobieta trzyma się za brzuch podeszła do niej bliżej. – Spokojnie – zaczęła zwracając się do kobiety uspokajającym tonem. – Nie zrobimy ci krzywdy. Chcemy pomóc. – nieznajoma bardzo krwawiła i Lucinda wiedziała, że nie zostało jej zbyt wiele czasu. – Eliksiry tu na nic. Musimy zabrać ją do uzdrowiciela i to szybko. Chodź, wiem, gdzie znajdziemy świstoklik i wiem gdzie pójdziemy. Pomożesz mi ją chwycić? – zapytała sama zarzucając jedno z ramion kobiety na szyję. Poczuła jak ta ciepłą dłonią dotyka jej twarzy zostawiając na policzku ślad krwi. – Uciskaj ranę – poleciła towarzyszce chociaż nie wiedziała czy to pomoże. Kobieta nawet nie miała siły protestować.
z.t x2
idziemy do lecznicy
Czasami żałowała, że nie może tak zwyczajnie się wyciszyć. Skłamałaby mówiąc, że rozumiała dlaczego kobieta usiadła na gałęzi. Gdyby jednak wiedziała, że ta właśnie w taki sposób oczyszcza własne myśli, to poprosiłaby o instrukcję. Merlin świadkiem, że psychika blondynki nadawała się co najwyżej na śmietnik. Już dawno przestała funkcjonować tak jak powinna.
Kobieta wsłuchała się w słowa towarzyszki. Ta miała po części rację, ale jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. – Do zakładów przychodzi wiele osób. Różnych osób. Warto pamiętać, że ludzie są teraz zdesperowani. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś właśnie w objawie desperacji postanowił wydać całe przedsięwzięcie. – zaczęła chowając pluskwę do reszty, którą otrzymała. Ludzie dla pieniędzy robili wszystko. – Może lepiej będzie montować je bezpośrednio w prywatnych domostwach, zostawić też informację, że jeśli będzie potrzeba dostarczenia ich więcej będziemy gotowe. – dodała i już chciała zacząć tłumaczyć jak montować pluskwy, ale wtedy jej wzrok również padł na przemieszczającą się kobietę.
Thalia dotarła do niej pierwsza, ale Lucinda dotrzymywała jej kroku. Gdy tylko dostrzegła, że kobieta trzyma się za brzuch podeszła do niej bliżej. – Spokojnie – zaczęła zwracając się do kobiety uspokajającym tonem. – Nie zrobimy ci krzywdy. Chcemy pomóc. – nieznajoma bardzo krwawiła i Lucinda wiedziała, że nie zostało jej zbyt wiele czasu. – Eliksiry tu na nic. Musimy zabrać ją do uzdrowiciela i to szybko. Chodź, wiem, gdzie znajdziemy świstoklik i wiem gdzie pójdziemy. Pomożesz mi ją chwycić? – zapytała sama zarzucając jedno z ramion kobiety na szyję. Poczuła jak ta ciepłą dłonią dotyka jej twarzy zostawiając na policzku ślad krwi. – Uciskaj ranę – poleciła towarzyszce chociaż nie wiedziała czy to pomoże. Kobieta nawet nie miała siły protestować.
z.t x2
idziemy do lecznicy
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
wracamy
Wróciły na miejsce – kobieta, którą tu znalazły, była pod opieką uzdrowicielki – prawdopodobnie całkiem doświadczonej, bo na tym akurat jak raz Thalia się nie do końca nie znała – ale one miały jeszcze zadanie do wykonania, musząc roznieść pluskwy po okolicy. Miała szczerą nadzieję, że tym razem pójdzie sprawnie i nie będą mieć problemów z rozdaniem tego odpowiednim osobom. Czy jeżeli miałaby teraz rozmawiać z kimś innym, mogła postarać się, nie rozpraszając się na rozważanie na temat ranionej mugolki? Raczej tak…w końcu ile czasu spędziła już wśród ciemnych upiorów, dając sobie radę? Nie miała czym gardzić, rozglądając się jeszcze na wszelki wypadek, tak żeby na pewni nie dać się zaskoczyć tym razem przez kogokolwiek.
- Czy mamy zrobić coś jeszcze, czego nie omówiłyśmy jeszcze przed…nagłym wydarzeniem? – Pytanie skierowane w stronę Lucindy było tym ważniejsze, że w tym momencie potrzebowała od niej chyba ostatnich informacji. Jeżeli wszystko było całkiem wyjaśnione, to chyba nie miały nic innego do robienia, jak nie ruszenie przed siebie i znalezienie miasteczka. Może też miejscowi mogliby też opowiedzieć im o innym miejscu, w którym można by docelowo rozdać pluskwy? W końcu nie musiały się zatrzymywać na tylko jednej decyzji, ale jeżeli dzisiaj rozdadzą wszystkie pluskwy nie miały się co ograniczać.
- Wolisz się rozdzielić, czy działamy razem? – Być może musiała wziąć pod uwagę, że w tej chwili łatwiej byłoby się rozdzielić, ale w momencie kiedy jeszcze nie znały się niemal wcale, musiała przyjąć do świadomości (i wcale się temu nie sprzeciwiała), że nie była w kręgu zaufanych osób, więc jeżeli Lucinda chciała patrzeć jej na ręce, też nie miała nic przeciwko. Czy jeżeli by się stało coś, nie skorzystałaby jeszcze z okazji posiadania przy sobie uzdolnionej czarodziejki? Chociaż w wypadku Thalii ciężko było nie być uzdolnionym, nawet jeżeli ostatnimi czasy robiła co mogła, aby polepszać swoje umiejętności. Wciąż była jednak bardziej człowiekiem walki, a nie długich wyczerpujących wymian zaklęć, stąd musiała też trzymać się swojego celu. Albo obecnie tego, który wyznaczała jej towarzyszka.
Wróciły na miejsce – kobieta, którą tu znalazły, była pod opieką uzdrowicielki – prawdopodobnie całkiem doświadczonej, bo na tym akurat jak raz Thalia się nie do końca nie znała – ale one miały jeszcze zadanie do wykonania, musząc roznieść pluskwy po okolicy. Miała szczerą nadzieję, że tym razem pójdzie sprawnie i nie będą mieć problemów z rozdaniem tego odpowiednim osobom. Czy jeżeli miałaby teraz rozmawiać z kimś innym, mogła postarać się, nie rozpraszając się na rozważanie na temat ranionej mugolki? Raczej tak…w końcu ile czasu spędziła już wśród ciemnych upiorów, dając sobie radę? Nie miała czym gardzić, rozglądając się jeszcze na wszelki wypadek, tak żeby na pewni nie dać się zaskoczyć tym razem przez kogokolwiek.
- Czy mamy zrobić coś jeszcze, czego nie omówiłyśmy jeszcze przed…nagłym wydarzeniem? – Pytanie skierowane w stronę Lucindy było tym ważniejsze, że w tym momencie potrzebowała od niej chyba ostatnich informacji. Jeżeli wszystko było całkiem wyjaśnione, to chyba nie miały nic innego do robienia, jak nie ruszenie przed siebie i znalezienie miasteczka. Może też miejscowi mogliby też opowiedzieć im o innym miejscu, w którym można by docelowo rozdać pluskwy? W końcu nie musiały się zatrzymywać na tylko jednej decyzji, ale jeżeli dzisiaj rozdadzą wszystkie pluskwy nie miały się co ograniczać.
- Wolisz się rozdzielić, czy działamy razem? – Być może musiała wziąć pod uwagę, że w tej chwili łatwiej byłoby się rozdzielić, ale w momencie kiedy jeszcze nie znały się niemal wcale, musiała przyjąć do świadomości (i wcale się temu nie sprzeciwiała), że nie była w kręgu zaufanych osób, więc jeżeli Lucinda chciała patrzeć jej na ręce, też nie miała nic przeciwko. Czy jeżeli by się stało coś, nie skorzystałaby jeszcze z okazji posiadania przy sobie uzdolnionej czarodziejki? Chociaż w wypadku Thalii ciężko było nie być uzdolnionym, nawet jeżeli ostatnimi czasy robiła co mogła, aby polepszać swoje umiejętności. Wciąż była jednak bardziej człowiekiem walki, a nie długich wyczerpujących wymian zaklęć, stąd musiała też trzymać się swojego celu. Albo obecnie tego, który wyznaczała jej towarzyszka.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Choć kobieta, którą udało im się uratować wciąż chodziła jej po głowie, to jednak wiedziała, że musi się skupić na zadaniu. Wciąż miały pluskwy do rozniesienia, a czas ich gonił. Jeśli nie teraz to kiedy? I czy w ogóle mogą być pewne, że uda im się zrealizować cel jeśli przez cały czas coś się dzieje? Nie użyłaby słów, że „coś im ciągle staje na drodze”, bo w tej całej wojnie chodziło przede wszystkim o człowieka i widząc ranną kobietę na swojej drodze nawet nie zastanowiła się dwa razy czy udzielić jej odpowiedniej pomocy. Pluskwy jednak także powinny znaleźć swoje miejsce, to było równie ważne, a audycje mogły ratować życia. Na tym przecież najbardziej im zależało.
Blondynka zamyśliła się nad pytaniem kobiety. Machnęła jedynie ręką by zaczęły już kierować się w stronę domostw. – Każda pluskwa reaguje na kod. Pluskwę umieszczamy w odbiorniku, ona sama znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce, następnie ustawiamy częstotliwość 101,1, a na końcu za pomocą gałki ustawiającej częstotliwość wpisujemy hasło 10 07 19 55. – dodała mając nadzieje, że udało jej się przekazać odpowiednie informacje, że o niczym nie zapomniała.
- Wolę być blisko. Do domów możemy chodzić oddzielnie, ale jednak wolałabym, żebyśmy miały siebie w zasięgu ręki, gdyby jednak coś się stało – odparła wyciągając z kieszeni czarodziejskiej szaty woreczek z pluskwami. Ten jeden dała kobiecie, bo drugi, należący do niej spoczywał na dnie płaszcza.
Gdy dotarli do pierwszych domów Lucinda skinęła kobiecie głową. Zatrzymały się przy stojącym obok płotu mężczyźnie. Blondynka doskonale znała tego czarodzieja. Ten wspierał ich sprawę i obiecał wskazać im odpowiednie domy. Choć większość osób tutaj było niezadowolonych z obecnych rządów, to była również część mieszkańców, których ciężko było odpowiednio rozgryźć. Lucinda uniosła kącik ust w uśmiechu, a gdy mężczyzna wskazał czarownicom pierwsze domy odwróciła się do sojuszniczki. Powodzenia – powiedziała sama kierując się do sąsiedniego budynku. – Pamiętaj o haśle. To jest najważniejsze. – dodała i zapukała do pierwszych drzwi.
Mieszkańcy przywitali ją i zaprowadzili do stojącego na starej komodzie odbiornika. Lucinda wyjaśniła czym są pluskwy, podała częstotliwość i ustawiła hasło, które było potrzebne do odtworzenia audycji. Jedna z kobiet niepewnie poprosiła Lucindę o zostawienie jeszcze jednej pluskwy, aby mogła tą samą czynność powtórzyć w domu swojej mamy. Blondynka nie miała przeciwwskazań. Przecież wiedziała jak ważne to jest.
Blondynka zamyśliła się nad pytaniem kobiety. Machnęła jedynie ręką by zaczęły już kierować się w stronę domostw. – Każda pluskwa reaguje na kod. Pluskwę umieszczamy w odbiorniku, ona sama znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce, następnie ustawiamy częstotliwość 101,1, a na końcu za pomocą gałki ustawiającej częstotliwość wpisujemy hasło 10 07 19 55. – dodała mając nadzieje, że udało jej się przekazać odpowiednie informacje, że o niczym nie zapomniała.
- Wolę być blisko. Do domów możemy chodzić oddzielnie, ale jednak wolałabym, żebyśmy miały siebie w zasięgu ręki, gdyby jednak coś się stało – odparła wyciągając z kieszeni czarodziejskiej szaty woreczek z pluskwami. Ten jeden dała kobiecie, bo drugi, należący do niej spoczywał na dnie płaszcza.
Gdy dotarli do pierwszych domów Lucinda skinęła kobiecie głową. Zatrzymały się przy stojącym obok płotu mężczyźnie. Blondynka doskonale znała tego czarodzieja. Ten wspierał ich sprawę i obiecał wskazać im odpowiednie domy. Choć większość osób tutaj było niezadowolonych z obecnych rządów, to była również część mieszkańców, których ciężko było odpowiednio rozgryźć. Lucinda uniosła kącik ust w uśmiechu, a gdy mężczyzna wskazał czarownicom pierwsze domy odwróciła się do sojuszniczki. Powodzenia – powiedziała sama kierując się do sąsiedniego budynku. – Pamiętaj o haśle. To jest najważniejsze. – dodała i zapukała do pierwszych drzwi.
Mieszkańcy przywitali ją i zaprowadzili do stojącego na starej komodzie odbiornika. Lucinda wyjaśniła czym są pluskwy, podała częstotliwość i ustawiła hasło, które było potrzebne do odtworzenia audycji. Jedna z kobiet niepewnie poprosiła Lucindę o zostawienie jeszcze jednej pluskwy, aby mogła tą samą czynność powtórzyć w domu swojej mamy. Blondynka nie miała przeciwwskazań. Przecież wiedziała jak ważne to jest.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Starała się ostatnimi czasy polepszać swoje umiejętności obserwacji, dlatego nawet jeżeli nie była w tym mistrzem, wciąż dostrzegała, że jej towarzyszka była równie zamyślona co ona. Nie mogła się temu dziwić, w końcu tak mocno zależało jej na obronie innych, a w momencie kiedy wysłano ją tu z zadaniem, napotkała kogoś, kto musiał otrzymać tę pomoc na już teraz, a jeszcze miała na głowie wymagania. Thalia nigdy nie miała przed sobą stawianych wymagań ani oczekiwań, dlatego też nie czuła tej presji, przynajmniej dopóki sama nie stawiała sobie celów. A teraz miała przed sobą kogoś, kto musiał znosić to ciężej i gorzej.
Delikatnie odebrała woreczek z pluskwami, ostrożnie wyciągając jedną z nich tak, aby móc obejrzeć ją pod światłem, pozwalając sobie dokładnie dostrzec całą budowę. Nie wydawało się to skomplikowane, ale wolała mieć pewność, że nie zbłaźni się przed osobami, którym będzie to instalować. Skinęła zaraz głową, kierując się w stronę mężczyzny, który pomagał im rozpoznać się po okolicy. Słuchając go uważnie, zapamiętywała które domy mogły odwiedzić, a ostatecznie ruszyła znów za Lucindą i pozwoliła ją sobie zatrzymać jeszcze zanim nie weszły do środka.
- Hej, wiem, że nie było to łatwe, ale dziękuję… że mi zaufałaś chociaż trochę. Na tyle, aby pomóc tamtej kobiecie. – Nie chciała kontynuować jakiegoś uzewnętrzniania się, dlatego od razu skierowała się do domu obok, czując, że jednak chciała to powiedzieć. Mimo to, skupić się musiała teraz na radiach i pluskwach, dlatego ostrożnie wytarła swoje buty, witając się z rodziną Sullivan. Z początku nieufni, dość szybko udało im się przekonać do Thalii kiedy ta uprzejmie przedstawiła powody swojego przyjścia, pokazując pluskwy i na pierwszy ogień tłumacząc rzeczy spokojnie, dopiero potem zaś przedstawiając dokładnie działanie. Podpowiadała, jak zainstalować pluskwę w radiu, zaraz też pokazując to doświadczalnie. Przedstawiła hasło, jak również powiedziała, co mogą mówić gdyby zadziało się coś nieprzychylnego.
Dzieciaki z zainteresowaniem sięgały do gałki radia, sprawdzając, jak można zmieniać radiostacje, zaraz też dziękując jej uprzejmie. Podpowiadano jej, gdzie mogłaby się ewentualnie udać, za co jedynie podziękowała, wiedząc, że to również musiałaby domówić z Lucindą. Dopiero kiedy skończyła wszystko, pożegnała się uprzejmie i wyszła, zerkając, czy jej towarzyszka jest gdzieś w okolicy.
Delikatnie odebrała woreczek z pluskwami, ostrożnie wyciągając jedną z nich tak, aby móc obejrzeć ją pod światłem, pozwalając sobie dokładnie dostrzec całą budowę. Nie wydawało się to skomplikowane, ale wolała mieć pewność, że nie zbłaźni się przed osobami, którym będzie to instalować. Skinęła zaraz głową, kierując się w stronę mężczyzny, który pomagał im rozpoznać się po okolicy. Słuchając go uważnie, zapamiętywała które domy mogły odwiedzić, a ostatecznie ruszyła znów za Lucindą i pozwoliła ją sobie zatrzymać jeszcze zanim nie weszły do środka.
- Hej, wiem, że nie było to łatwe, ale dziękuję… że mi zaufałaś chociaż trochę. Na tyle, aby pomóc tamtej kobiecie. – Nie chciała kontynuować jakiegoś uzewnętrzniania się, dlatego od razu skierowała się do domu obok, czując, że jednak chciała to powiedzieć. Mimo to, skupić się musiała teraz na radiach i pluskwach, dlatego ostrożnie wytarła swoje buty, witając się z rodziną Sullivan. Z początku nieufni, dość szybko udało im się przekonać do Thalii kiedy ta uprzejmie przedstawiła powody swojego przyjścia, pokazując pluskwy i na pierwszy ogień tłumacząc rzeczy spokojnie, dopiero potem zaś przedstawiając dokładnie działanie. Podpowiadała, jak zainstalować pluskwę w radiu, zaraz też pokazując to doświadczalnie. Przedstawiła hasło, jak również powiedziała, co mogą mówić gdyby zadziało się coś nieprzychylnego.
Dzieciaki z zainteresowaniem sięgały do gałki radia, sprawdzając, jak można zmieniać radiostacje, zaraz też dziękując jej uprzejmie. Podpowiadano jej, gdzie mogłaby się ewentualnie udać, za co jedynie podziękowała, wiedząc, że to również musiałaby domówić z Lucindą. Dopiero kiedy skończyła wszystko, pożegnała się uprzejmie i wyszła, zerkając, czy jej towarzyszka jest gdzieś w okolicy.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Samo rozpowszechnianie nadajników nie było trudne. Zostały tak zaprojektowane, że każdy był w stanie sobie z nimi poradzić. Samo transmitowanie było już o wiele trudniejsze, ale przynajmniej niosło ze sobą prawdę. Miała nadzieje, że ten fakt potrwa wystarczająco długo. Czasem była marzycielką, czasami też zapominała jacy naprawdę są ludzie. Jednak świat wszystko weryfikował i zazwyczaj tajemnice, które powinny być bardzo chronione wychodzą jako pierwsze. Ludzie nie potrafią się kamuflować. Udawać, chować po kątach. Samą próbą ukrycia często zdradzają się na samym wstępie. Miała nadzieje, że tym razem tak nie będzie.
Kiedy opuściła pierwsze z domostw od razu spojrzała w stronę budynku, w którym zniknęła jej sojuszniczka. Słowa, które powiedziała zanim się rozstały były miłe choć też zadziwiające. W końcu Lucinda nie była robotem i serce miała po odpowiedniej stronie. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu człowieka, ale Thalia mogła tego nie wiedzieć. W końcu spotkały się po raz pierwszy niewiele o sobie wiedząc. Dla Lucindy najważniejszy był wybór strony. Nie musiała znać czyjeś historii życia jeśli ta osoba dawała z siebie wystarczająco dużo by zaryzykować własnym życiem dla wspólnej sprawy.
Gdy dostrzegła stojącą przed budynkiem kobietę skinęła do niej głową i wskazała budynek, do którego miała zamiar teraz się skierować. Wolała by znały swoje kolejne cele. Na wszelki wypadek, gdyby coś nie poszło po ich myśli. Gdyby natknęły się na jakąś nieprzyjemną niespodziankę.
Lucinda ruszyła do kolejnego z budynków. Wysoka kamienica, w której właściwie większość mieszkań była określona jako bezpieczna. Blondynka wiedziała, że zajmie jej trochę czasu dotarcie do wszystkich mieszkańców i wyjaśnienie im tego czym tak właściwie są te pluskwy. Na początku zajrzała do mieszkania z lekko wytartym numerkiem 9. Drzwi otworzyła jej starsza kobieta, która z wymalowaną na twarzy niepewnością wpuściła ją do środka. Staruszka wyglądała na przestraszoną i chyba wolała ją wpuścić niż zamknąć jej drzwi przed nosem. Trochę tak jakby w obawie, że czarownica się za to zemści. Lucinda bardzo grzecznie i miło wyjaśniła kobiecie czym są pluskwy. Wypytała ją także o to co aktualnie myśli o sytuacji w ich kraju. To tylko upewniło zakonniczkę, że znajduje się w odpowiednim miejscu. – Musi Pani zapamiętać hasło. Nie chciałabym zostawiać go nigdzie zapisanego. – kiedy blondynka to powiedziała, kobieta spojrzała na nią niepewnie i odpowiedziała. – Myślisz, że jak stara to już nie zapamięta kilku cyferek? Zagraj ze mną w karty, a zobaczysz jaką mam pamięć. – blondynka roześmiała się i przeprosiła za swoje możliwie nietaktowne zachowanie.
Kolejne mieszkanie jakie odwiedziła znajdowało się na drugim piętrze. Mieszkała tam dwójka dorosłych czarodziejów i trójka dzieci. Lucinda powtórzyła ten sam zabieg co wcześniej. Opowiedziała o pluskwach, zamontowała jedną w odbiorniku, nastawiła częstotliwość i hasło. Teraz już wszystko odpowiednio grało. Miała jedynie nadzieje, że wynalazek twórcy świstoklików się sprawdzi.
Do kolejnych drzwi nawet nie zdążyła zapukać, bo kiedy tylko zbliżyła się do wycieraczki ktoś otworzył drzwi i wciągnął ją do mieszkania. Lucinda wyrwała dłoń przestraszona i wyciągnęła różdżkę przed siebie. – Lucy – zaczął stojący przed nią mężczyzna. Niemal od razu go poznała. Jej dawny znajomy, z którym lata temu podróżowała w poszukiwaniu artefaktów. Uzdrowiciel. Przywitali się szybko, mężczyzna streścił jej chyba całe dotychczasowe życie i choć Lucinda naprawdę była chętna o tym słuchać to jednak fakt, że wciąż miała coś do zrobienia skutecznie ją blokował. Oddała pluskwę, wyjaśniła wszystko co konieczne i wyszła.
Te same działania powtórzyła jeszcze trzy razy i w końcu przeszła przez drzwi kamienicy rozglądając się za swoją towarzyszką. – Jak poszło? – zapytała.
Kiedy opuściła pierwsze z domostw od razu spojrzała w stronę budynku, w którym zniknęła jej sojuszniczka. Słowa, które powiedziała zanim się rozstały były miłe choć też zadziwiające. W końcu Lucinda nie była robotem i serce miała po odpowiedniej stronie. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu człowieka, ale Thalia mogła tego nie wiedzieć. W końcu spotkały się po raz pierwszy niewiele o sobie wiedząc. Dla Lucindy najważniejszy był wybór strony. Nie musiała znać czyjeś historii życia jeśli ta osoba dawała z siebie wystarczająco dużo by zaryzykować własnym życiem dla wspólnej sprawy.
Gdy dostrzegła stojącą przed budynkiem kobietę skinęła do niej głową i wskazała budynek, do którego miała zamiar teraz się skierować. Wolała by znały swoje kolejne cele. Na wszelki wypadek, gdyby coś nie poszło po ich myśli. Gdyby natknęły się na jakąś nieprzyjemną niespodziankę.
Lucinda ruszyła do kolejnego z budynków. Wysoka kamienica, w której właściwie większość mieszkań była określona jako bezpieczna. Blondynka wiedziała, że zajmie jej trochę czasu dotarcie do wszystkich mieszkańców i wyjaśnienie im tego czym tak właściwie są te pluskwy. Na początku zajrzała do mieszkania z lekko wytartym numerkiem 9. Drzwi otworzyła jej starsza kobieta, która z wymalowaną na twarzy niepewnością wpuściła ją do środka. Staruszka wyglądała na przestraszoną i chyba wolała ją wpuścić niż zamknąć jej drzwi przed nosem. Trochę tak jakby w obawie, że czarownica się za to zemści. Lucinda bardzo grzecznie i miło wyjaśniła kobiecie czym są pluskwy. Wypytała ją także o to co aktualnie myśli o sytuacji w ich kraju. To tylko upewniło zakonniczkę, że znajduje się w odpowiednim miejscu. – Musi Pani zapamiętać hasło. Nie chciałabym zostawiać go nigdzie zapisanego. – kiedy blondynka to powiedziała, kobieta spojrzała na nią niepewnie i odpowiedziała. – Myślisz, że jak stara to już nie zapamięta kilku cyferek? Zagraj ze mną w karty, a zobaczysz jaką mam pamięć. – blondynka roześmiała się i przeprosiła za swoje możliwie nietaktowne zachowanie.
Kolejne mieszkanie jakie odwiedziła znajdowało się na drugim piętrze. Mieszkała tam dwójka dorosłych czarodziejów i trójka dzieci. Lucinda powtórzyła ten sam zabieg co wcześniej. Opowiedziała o pluskwach, zamontowała jedną w odbiorniku, nastawiła częstotliwość i hasło. Teraz już wszystko odpowiednio grało. Miała jedynie nadzieje, że wynalazek twórcy świstoklików się sprawdzi.
Do kolejnych drzwi nawet nie zdążyła zapukać, bo kiedy tylko zbliżyła się do wycieraczki ktoś otworzył drzwi i wciągnął ją do mieszkania. Lucinda wyrwała dłoń przestraszona i wyciągnęła różdżkę przed siebie. – Lucy – zaczął stojący przed nią mężczyzna. Niemal od razu go poznała. Jej dawny znajomy, z którym lata temu podróżowała w poszukiwaniu artefaktów. Uzdrowiciel. Przywitali się szybko, mężczyzna streścił jej chyba całe dotychczasowe życie i choć Lucinda naprawdę była chętna o tym słuchać to jednak fakt, że wciąż miała coś do zrobienia skutecznie ją blokował. Oddała pluskwę, wyjaśniła wszystko co konieczne i wyszła.
Te same działania powtórzyła jeszcze trzy razy i w końcu przeszła przez drzwi kamienicy rozglądając się za swoją towarzyszką. – Jak poszło? – zapytała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozważała, czy na pewno powinna udawać się w miejsca takie jak to – głównie przez wzgląd na to, że była wciąż obca i niewiele o niej wiedziano. Rozumiała, że w takich wypadkach mało kto mógł czuć się spokojnie, zwłaszcza kiedy jego historia była bardziej skomplikowana. Przyzwyczajona była jednak do tego, że w większości wypadków nie miano dla niej żadnych oczekiwań i żadnych nadziei, dlatego bardzo często robiła coś pod cudzym nazwiskiem. Nie pożyczała od innych, nie chcąc narażać nikogo, zawsze zmyślając, kłamiąc i kręcąc, byle by tylko uniknąć rozpoznania i dać poznać się w okolicy jako ktoś inny. Było to łatwiejsze, na wypadek gdyby ktoś jednak chciał ją dorwać, bo wtedy mogła zawsze porzucić dawną postać.
Uśmiechnęła się lekko zanim nie weszła do mieszkania. Ostrożnie łapiąc za drzwi, przyjrzała się jasnym twarzom dzieci, które zaciekawione spoglądały na nią kiedy ich matka, starsza już kobieta, przyglądała jej się z zainteresowaniem, pytając, czy ona może od ich sąsiada. Sama też wydawała się zainteresowana zdecydowanie działaniem takich urządzeń, wypytując Thalię nie tylko o działanie samych pluskiew ale też i o twórcę. Co do pierwszego Thalia nie mogła powiedzieć aż tak wiele, co do drugiego nie chciała, obiecywała jednak, że w momencie kiedy taka pluskwa się zepsuje, ktoś na pewno przyjdzie naprawić albo zastąpi ją nową i nic takiego nie powinno uszkodzić odbiornika.
Zawitała jeszcze do sąsiadów, z polecenia pomagając starszemu małżeństwu, które z wielką cierpliwością przyjmowało informacje odnośnie hasła oraz też o tym, do kogo warto się zwrócić. Ostrożnie sięgając do woreczka, obserwowała jak drobna pluskwa wkrada się pomiędzy materiały radia, samej odmawiając wielokrotnie oferty pozostania na obiad, potem zaś powtarzanego zaproszenia na herbatę. Ostatecznie dała sobie wcisnąć małą bułeczkę, z zastrzeżeniem, że nic więcej nie przyjmuje i nie powinno jej się w ogóle dokarmiać.
Kiedy Lucinda wskazała jej kolejny swój cel, skinęła głową, wskazując na miejsce tuż obok niego. Dwie młode dziewczyny zamieszkiwały pokój, kierując się z jednego miejsca do drugiego, kiedy tylko widziały, że odwiedził ich gość, wielokrotnie podpytując nie tylko o radio ale i też o jej przygody. Z cierpliwością godną największego anioła, Thalia tłumaczyła wszystko co i jak, tematy znów ściągając na radio i za każdym razem przypominając o haśle.
Odetchnęła z ulgą, kiedy pluskwa ostatecznie trafiła do radia, a ona chwilę potem mogła wyjść na zewnątrz, spoglądając na towarzyszkę która wydawała się również zakończyć swoją część w tej okolicy.
- Wszystko w porządku, każdy pamięta hasło i każdy ma przekazane odpowiednie informacje. Możemy spróbować też w innej dzielnicy, jeżeli dobrze kojarzę, tam wskazano nam kolejne domy.
Uśmiechnęła się lekko zanim nie weszła do mieszkania. Ostrożnie łapiąc za drzwi, przyjrzała się jasnym twarzom dzieci, które zaciekawione spoglądały na nią kiedy ich matka, starsza już kobieta, przyglądała jej się z zainteresowaniem, pytając, czy ona może od ich sąsiada. Sama też wydawała się zainteresowana zdecydowanie działaniem takich urządzeń, wypytując Thalię nie tylko o działanie samych pluskiew ale też i o twórcę. Co do pierwszego Thalia nie mogła powiedzieć aż tak wiele, co do drugiego nie chciała, obiecywała jednak, że w momencie kiedy taka pluskwa się zepsuje, ktoś na pewno przyjdzie naprawić albo zastąpi ją nową i nic takiego nie powinno uszkodzić odbiornika.
Zawitała jeszcze do sąsiadów, z polecenia pomagając starszemu małżeństwu, które z wielką cierpliwością przyjmowało informacje odnośnie hasła oraz też o tym, do kogo warto się zwrócić. Ostrożnie sięgając do woreczka, obserwowała jak drobna pluskwa wkrada się pomiędzy materiały radia, samej odmawiając wielokrotnie oferty pozostania na obiad, potem zaś powtarzanego zaproszenia na herbatę. Ostatecznie dała sobie wcisnąć małą bułeczkę, z zastrzeżeniem, że nic więcej nie przyjmuje i nie powinno jej się w ogóle dokarmiać.
Kiedy Lucinda wskazała jej kolejny swój cel, skinęła głową, wskazując na miejsce tuż obok niego. Dwie młode dziewczyny zamieszkiwały pokój, kierując się z jednego miejsca do drugiego, kiedy tylko widziały, że odwiedził ich gość, wielokrotnie podpytując nie tylko o radio ale i też o jej przygody. Z cierpliwością godną największego anioła, Thalia tłumaczyła wszystko co i jak, tematy znów ściągając na radio i za każdym razem przypominając o haśle.
Odetchnęła z ulgą, kiedy pluskwa ostatecznie trafiła do radia, a ona chwilę potem mogła wyjść na zewnątrz, spoglądając na towarzyszkę która wydawała się również zakończyć swoją część w tej okolicy.
- Wszystko w porządku, każdy pamięta hasło i każdy ma przekazane odpowiednie informacje. Możemy spróbować też w innej dzielnicy, jeżeli dobrze kojarzę, tam wskazano nam kolejne domy.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dziwnie było patrzeć na toczące się życie. Ludzie pomimo toczącej się wojny wciąż starali się funkcjonować normalnie. Wychodzili rano do pracy, sprzątali mieszkanie, robili zakupy. Człowiek jest dziwnym tworem mogącym przyzwyczaić się do każdej sytuacji, nawet najbardziej kryzysowej. Z jednej strony była tym zaskoczona, bo przecież tak wielka tragedia i cierpienie musiały coś zmieniać, ale z drugiej strony czy mieli jakikolwiek wybór? Czy mogli zrobić cokolwiek innego niż zwyczajnie się dostosować. Gdyby nie ludzie, których pociąga zamiana, gdyby nie myśliciele, wynalazcy, ci mądrzy, z którymi rozmowa nawet bywa trudna, gdyby nie marzyciele… świat nadal stałby w tym samym miejscu. Ludzie przyzwyczailiby się do tego co mają nie ingerując, nie szukając zmian. To dlatego czarodzieje byli tak daleko w rozwoju za mugolami. Mieli magię więc nie musieli się wysilać o zmianę. Rzeczywistość kształtowała się sama jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Właściwie to dosłownie za jej dotknięciem.
Jak na razie szło im całkiem dobrze. Lucinda miała nadzieje, że nie będzie już więcej niespodzianek i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zawsze jednak w kontakcie z innymi ludźmi trzeba było liczyć się z ryzykiem. Ufała jednak swojemu źródłu. Wiedział kogo konkretnego im wskazać, nikogo więcej ani nikogo mniej. Tylko ci, którym ufał i tylko ci, których dobrze znał. Blondynka skinęła głową słysząc, że jej towarzyszka ze wszystkim sobie radzi. To nie było łatwe zadanie, a już w szczególności dla kogoś kto dopiero zaczyna się angażować w wojenne sprawy. To trochę tak jak pójść do nowej pracy, zmienić profesję – niby wiesz co robić, masz ku temu predyspozycje, a jednak przy każdym ruchu głowisz się czy aby na pewno tak można. Ci co mówili, że nie ma miejsca na błędy mylili się. Błędy popełniają wszyscy, ale pojawiało się pytanie co zrobisz, aby je naprawić? – Masz rację, zostało mi jeszcze kilka w woreczku, a lepiej, żeby radio mogło działać na większym obszarze – dodała. Wraz z sojuszniczką ruszyły w stronę polnej drogi. Jakoś nie miała zaufania do tych głównych tras. Nie wiedziała czy mają się czego tu obawiać, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Nie miała zamiaru rezygnować z tej dewizy.
Dotarły do kolejnej dzielnicy. Tu domostwa dzieliły pola uprawne i lasy. Musiały podzielić się z głową. – Ja na prawo, a ty na lewo? – zapytała spoglądając na kobietę. Nadal pozostawała przy zdaniu, że nie powinny zbytnio się od siebie oddalać.
Tym razem Lucinda spotkała się z ścianą, bo przecież nie wszystko może być tak spokojne i piękne. Mężczyzna, który otworzył jej drzwi niemal od razu je zamknął. Rozpoznał twarz Lucindy i bał się, że jeśli ktokolwiek zobaczy, że z nią rozmawiał, to umrze. Blondynka westchnęła nie mogąc przekonać mężczyzny, że przyszła tu tylko w dobrej wierze. – Mogłabyś spróbować tutaj? – zapytała kiedy jej towarzyszka wyszła z kolejnego domu. – Mężczyzna mnie… rozpoznał i chyba się boi. Ja pójdę dalej. – dodała z westchnięciem. Ruszyła do kolejnego domu, w którym ludzie byli już dla niej łaskawsi, a pluskwa znalazła swoje miejsce w starym odbiorniku.
Jak na razie szło im całkiem dobrze. Lucinda miała nadzieje, że nie będzie już więcej niespodzianek i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zawsze jednak w kontakcie z innymi ludźmi trzeba było liczyć się z ryzykiem. Ufała jednak swojemu źródłu. Wiedział kogo konkretnego im wskazać, nikogo więcej ani nikogo mniej. Tylko ci, którym ufał i tylko ci, których dobrze znał. Blondynka skinęła głową słysząc, że jej towarzyszka ze wszystkim sobie radzi. To nie było łatwe zadanie, a już w szczególności dla kogoś kto dopiero zaczyna się angażować w wojenne sprawy. To trochę tak jak pójść do nowej pracy, zmienić profesję – niby wiesz co robić, masz ku temu predyspozycje, a jednak przy każdym ruchu głowisz się czy aby na pewno tak można. Ci co mówili, że nie ma miejsca na błędy mylili się. Błędy popełniają wszyscy, ale pojawiało się pytanie co zrobisz, aby je naprawić? – Masz rację, zostało mi jeszcze kilka w woreczku, a lepiej, żeby radio mogło działać na większym obszarze – dodała. Wraz z sojuszniczką ruszyły w stronę polnej drogi. Jakoś nie miała zaufania do tych głównych tras. Nie wiedziała czy mają się czego tu obawiać, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Nie miała zamiaru rezygnować z tej dewizy.
Dotarły do kolejnej dzielnicy. Tu domostwa dzieliły pola uprawne i lasy. Musiały podzielić się z głową. – Ja na prawo, a ty na lewo? – zapytała spoglądając na kobietę. Nadal pozostawała przy zdaniu, że nie powinny zbytnio się od siebie oddalać.
Tym razem Lucinda spotkała się z ścianą, bo przecież nie wszystko może być tak spokojne i piękne. Mężczyzna, który otworzył jej drzwi niemal od razu je zamknął. Rozpoznał twarz Lucindy i bał się, że jeśli ktokolwiek zobaczy, że z nią rozmawiał, to umrze. Blondynka westchnęła nie mogąc przekonać mężczyzny, że przyszła tu tylko w dobrej wierze. – Mogłabyś spróbować tutaj? – zapytała kiedy jej towarzyszka wyszła z kolejnego domu. – Mężczyzna mnie… rozpoznał i chyba się boi. Ja pójdę dalej. – dodała z westchnięciem. Ruszyła do kolejnego domu, w którym ludzie byli już dla niej łaskawsi, a pluskwa znalazła swoje miejsce w starym odbiorniku.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wydawało się, że tym bardziej w tych czasach, kiedy wojna szalała dookoła ludzie potrzebowali życia, które mogli nazwać „normalnym”. Gdzie nie musieli oglądać się przez ramie co chwilę i martwić o wszystko, kiedy chociaż przez krótki moment mogli posiedzieć przy ognisku i zastanawiać się, jak to mogło być, gdyby tylko mogli posiedzieć bez przeszkód ze swoimi sąsiadami. Teraz nie było to możliwe, a zdecydowanie było to większym problemem, aby w ogóle wyżywić siebie i swoją rodzinę.
W momencie spaceru polną drogą jej poważne spojrzenie na chwilę złagodniało, a kąciki ust rozciągnęły się w uśmiechu, sprawiając, że blizny na jej twarzy zmieniły nieco swoje położenie. Sama też sięgnęła po odrobinę śniegu leżącego na gałęzi jednego z nisko zawieszonych drzew, podrzucając lekko śnieżny puch tak, aby wirował w powietrzu. Zaśmiała się cicho, na tę taką prostą ale bardzo śliczną rzecz, starając się odnajdować drobne przyjemności w swoim życiu, tak aby nie było to dla niej problemem. Zaraz też jednak otrzepała rękawiczki o swoje ubrania, wiedząc, że w takich wypadkach wychodziła na rozbawione dziecko. Nie chciała robić takiego wrażenia, ale czasem było to silniejsze od niej niż by chciała – życie uczyło ją, że jeżeli nie sięgnie się po coś teraz, okazja mogła przepaść.
- Tak, spotkamy się za chwilę, jakby coś działo się nie tak, będę dawać znać. – Po tej chwili przerwy w niezmąconym spacerze w przyrodzie, która niewzruszenie trwała dookoła, teraz nadszedł czas, aby znów zabrać się do pracy. Miała już stukać do jednego domku, kiedy tylko dostrzegła, jak jej towarzyszka odwraca się w jej kierunku. Uniosła lekko brwi, takich problemów się akurat nie spodziewając, ale cóż…chyba nie był to ich najszczęśliwszy dzień.
- W takim razie ja się tym zajmę. Następnym razem postaram się chyba pójść pod bardziej przyjemniejszą postacią. – Z bliznami na twarzy nie wyglądała zbyt przekonująco, a sama też chciała wierzyć, że w większości wypadków ludzie zaufaliby szarej myszce, nie zaś morskiemu rozbójnikowi z dwiema szramami na twarzy. Uśmiechnęła się, spokojnie stukając do drzwi i przedstawiając się uprzejmie, starając się sprawiać dobre wrażenie.
- Proszę się nie bać, nie przychodzimy zrobić tu panu krzywdy. – Przez chwilę zastało ją tylko milczenie, po chwili jednak mężczyzna otworzył drzwi. Widać było, że nie czuł się w jej towarzystwie pewnie, a chociaż pluskwę odebrał i wysłuchał wytłumaczenia, cały czas sprawiał wrażenie, jakby czekał, aby tylko sobie poszła. Chciała więc spełnić jego marzenie, dlatego dość szybko pożegnała się, wychodząc z mieszkania i łapiąc jeszcze Lucindę zanim ta weszła do kolejnego domu.
- Poczekaj, widziałam przed chwilą, jak ktoś tam wchodzi, może to niezbyt dobra pora aby tam zawitać? Nie wiadomo, jakiego mają gościa.
W momencie spaceru polną drogą jej poważne spojrzenie na chwilę złagodniało, a kąciki ust rozciągnęły się w uśmiechu, sprawiając, że blizny na jej twarzy zmieniły nieco swoje położenie. Sama też sięgnęła po odrobinę śniegu leżącego na gałęzi jednego z nisko zawieszonych drzew, podrzucając lekko śnieżny puch tak, aby wirował w powietrzu. Zaśmiała się cicho, na tę taką prostą ale bardzo śliczną rzecz, starając się odnajdować drobne przyjemności w swoim życiu, tak aby nie było to dla niej problemem. Zaraz też jednak otrzepała rękawiczki o swoje ubrania, wiedząc, że w takich wypadkach wychodziła na rozbawione dziecko. Nie chciała robić takiego wrażenia, ale czasem było to silniejsze od niej niż by chciała – życie uczyło ją, że jeżeli nie sięgnie się po coś teraz, okazja mogła przepaść.
- Tak, spotkamy się za chwilę, jakby coś działo się nie tak, będę dawać znać. – Po tej chwili przerwy w niezmąconym spacerze w przyrodzie, która niewzruszenie trwała dookoła, teraz nadszedł czas, aby znów zabrać się do pracy. Miała już stukać do jednego domku, kiedy tylko dostrzegła, jak jej towarzyszka odwraca się w jej kierunku. Uniosła lekko brwi, takich problemów się akurat nie spodziewając, ale cóż…chyba nie był to ich najszczęśliwszy dzień.
- W takim razie ja się tym zajmę. Następnym razem postaram się chyba pójść pod bardziej przyjemniejszą postacią. – Z bliznami na twarzy nie wyglądała zbyt przekonująco, a sama też chciała wierzyć, że w większości wypadków ludzie zaufaliby szarej myszce, nie zaś morskiemu rozbójnikowi z dwiema szramami na twarzy. Uśmiechnęła się, spokojnie stukając do drzwi i przedstawiając się uprzejmie, starając się sprawiać dobre wrażenie.
- Proszę się nie bać, nie przychodzimy zrobić tu panu krzywdy. – Przez chwilę zastało ją tylko milczenie, po chwili jednak mężczyzna otworzył drzwi. Widać było, że nie czuł się w jej towarzystwie pewnie, a chociaż pluskwę odebrał i wysłuchał wytłumaczenia, cały czas sprawiał wrażenie, jakby czekał, aby tylko sobie poszła. Chciała więc spełnić jego marzenie, dlatego dość szybko pożegnała się, wychodząc z mieszkania i łapiąc jeszcze Lucindę zanim ta weszła do kolejnego domu.
- Poczekaj, widziałam przed chwilą, jak ktoś tam wchodzi, może to niezbyt dobra pora aby tam zawitać? Nie wiadomo, jakiego mają gościa.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zwykle starała się nie zwracać na siebie większej uwagi. W ostatnim czasie coraz częściej myślała też o zmianie kolorów włosów na stałe, bo to jeden z tych aspektów, przez który staje się rozpoznawalna. Nie chciała tego robić, nie chciała stawać się kimś innym z wyglądu tylko dlatego, że ściągała na siebie ryzyko. Często powtarzała, że metamorfomadzy mają skarb w dłoniach. Mogli pójść gdziekolwiek bez zmartwień, że ktoś ich rozpozna. Codziennie mogli być kimś innym. Lucinda zdawała sobie sprawę z tego, że za taką dobroć należało też słono zapłacić, ale było to na pewno pomocne, a już w szczególności teraz, gdy wojna pukała do drzwi wszystkich bezbronnych ludzi. Ludzie nawet jeśli ją rozpoznawali zwykle udawali, że jest inaczej. Pod tym względem zachowywali się jak mugole. Nie umieli patrzeć. Dla niej to było wygodne, ale znała ryzyko. Byli ludzie, którzy zwracali na nią uwagę i czym prędzej zmieniali kierunek, ale na pewno znajdą się też tacy, którzy z chęcią przyjmą pokaźną sumkę za wydanie jej zwolennikom Voldemorta.
Lucinda już miała zapukać do kolejnych drzwi kiedy usłyszała głos sojuszniczki. Zabrała dłoń i skinęła głową. Wróciła na drogę i zrównała swój krok z krokiem kobiety. – Słuszna uwaga – odparła uśmiechając się do kobiety delikatnie. – Już niewiele mi zostało. Jeszcze kilka domów i będzie po wszystkim. – dodała. Kiedy znalazły się na rozdrożu dróg przystanęła zastanawiając się, którą z ulic wybrać. W końcu ruszyły w lewo. Dziwne wybory spotykały ją w ostatnim czasie. Mogła mieć jedynie nadzieje, że ludzie będą potrafili się ze sobą porozumiewać. Nie istniała możliwość by dostarczyć pluskwy do wszystkich domów, nie wszyscy mieli też odpowiednie odbiorniki. Znali się jednak najlepiej. Wiedzieli kto z ich sąsiadów jest po stronie prawdy, po stronie Zakonu. One mogły jedynie gdybać i opierać się właśnie o nadzieję.
Blondynka zatrzymała się koło kolejnego domu. Szczerze była już delikatnie zmęczona. Bolały ją nogi, a przecież kondycję miała całą dobrą. Przynajmniej tak jej się wydawało biorąc pod uwagę chorobę, która utrudniała jej życie. Szczerze mówiąc, przestała w ostatnim czasie myśleć o swoim stanie zdrowia. – Ja tutaj, spotkamy się za chwile. – dodała i zapukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Wzruszyła ramionami i spojrzała przez okno. W środku było ciemno więc odpuściła. Przez furtkę między posesjami przeszła do kolejnego domu. Tam przy szklarni dostrzegła kobietę. – Dzień dobry – zaczęła i niemal od razu przeszła do konkretów. Choć kobieta była zainteresowana pluskwą, ucieszyła się, że Lucinda pomoże ją zamontować, to jednak większy problem miała ze swoimi roślinami w szklarni. Blondynka naprawdę chciałaby pomóc kobiecie, ale kompletnie się na tym nie znała. Obiecała jednak, że postara się kogoś do niej przysłać. Staruszka mieszkała sama, a szklarnia dawała jej jedyne pożywienie bez względu na panującą porę roku. Takich ludzi należało wspierać z czystego dobra. W końcu to istniało jeszcze na świecie.
Lucinda już miała zapukać do kolejnych drzwi kiedy usłyszała głos sojuszniczki. Zabrała dłoń i skinęła głową. Wróciła na drogę i zrównała swój krok z krokiem kobiety. – Słuszna uwaga – odparła uśmiechając się do kobiety delikatnie. – Już niewiele mi zostało. Jeszcze kilka domów i będzie po wszystkim. – dodała. Kiedy znalazły się na rozdrożu dróg przystanęła zastanawiając się, którą z ulic wybrać. W końcu ruszyły w lewo. Dziwne wybory spotykały ją w ostatnim czasie. Mogła mieć jedynie nadzieje, że ludzie będą potrafili się ze sobą porozumiewać. Nie istniała możliwość by dostarczyć pluskwy do wszystkich domów, nie wszyscy mieli też odpowiednie odbiorniki. Znali się jednak najlepiej. Wiedzieli kto z ich sąsiadów jest po stronie prawdy, po stronie Zakonu. One mogły jedynie gdybać i opierać się właśnie o nadzieję.
Blondynka zatrzymała się koło kolejnego domu. Szczerze była już delikatnie zmęczona. Bolały ją nogi, a przecież kondycję miała całą dobrą. Przynajmniej tak jej się wydawało biorąc pod uwagę chorobę, która utrudniała jej życie. Szczerze mówiąc, przestała w ostatnim czasie myśleć o swoim stanie zdrowia. – Ja tutaj, spotkamy się za chwile. – dodała i zapukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Wzruszyła ramionami i spojrzała przez okno. W środku było ciemno więc odpuściła. Przez furtkę między posesjami przeszła do kolejnego domu. Tam przy szklarni dostrzegła kobietę. – Dzień dobry – zaczęła i niemal od razu przeszła do konkretów. Choć kobieta była zainteresowana pluskwą, ucieszyła się, że Lucinda pomoże ją zamontować, to jednak większy problem miała ze swoimi roślinami w szklarni. Blondynka naprawdę chciałaby pomóc kobiecie, ale kompletnie się na tym nie znała. Obiecała jednak, że postara się kogoś do niej przysłać. Staruszka mieszkała sama, a szklarnia dawała jej jedyne pożywienie bez względu na panującą porę roku. Takich ludzi należało wspierać z czystego dobra. W końcu to istniało jeszcze na świecie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wiedziała, na ile chętnie przyjęłaby jej porady Lucinda, zwłaszcza że z ust metamorfomaga rzeczy odnośnie ukrywania się wybrzmiewały nieco dziwacznie, chętnie jednak doradziłaby jej nieco więcej na temat chowania się przed innymi i zmieniania wyglądu i tożsamości. Mimo wszystko, chociaż nie było czym się chwalić, przestępcą była jeszcze przed rozpoczęciem wojny, dlatego w sporej ilości wypadków musiała się zastanawiać, improwizować, ostatecznie też bawiąc się czasami konwencją samą w sobie by zbić kogoś z pantałyku. Chociaż kłamstwo możliwe było jedynie do pewnego stopnia, bawiła się nim, tak by móc przekonywać do siebie tych, na których uśpieniu uwagi jej zależało. Głównie dlatego, że niebezpieczni ludzie często mieli się na baczności, ale niektórzy z nich, jeżeli nie było się zagrożeniem, woleli cię po prostu pominąć.
- Im szybciej tym lepiej, ale nie powiem, że jest nieprzyjemnie. – Nie chodziło tylko o fakt samych odwiedzin u ludzi, którzy się cieszyli, ale wiedziała, że przyciąga kłopoty, gdzie tylko by się nie ruszyła. Teraz…po prostu rozmawiała. Bez większych wydarzeń, bez zaklęć, włamywania się do magazynu czy zeskakiwania do zimnego morza z pokładów. Miała wrażenie, że teraz zwykły spacer, na którym wciąż kładły się cienie spotkania z kobietą, był czymś…odświeżającym.
Nie czuła się zmęczona, nie aż tak, chociaż rzeczywiście musiała przyznać, że tego było na dziś dużo. Nie było co narzekać, udało im się sprawnie ogarnąć wiele domów i co jak co, ale Lucinda powinna być całkiem dumna, zwłaszcza że sama też ciężko na to pracowała. Sama też skierowała się w stronę jednego domu, wracając do zadania – otworzyła jej kobieta, która swoją urodą wydawała się niemal powalać. Miała wrażenie, że w tym momencie zaraz wyprostuje się i zmierzy ją wzorkiem jak jakąś żebraczkę, zamiast tego jednak ta uśmiechnęła się łagodnie, wpuszczając ją do środka. Panna Tinkers miała sporą wiedzę na temat urządzeń, podpytując, czy mogłaby spisać parę dodatkowych pomysłów do przekazania, gdyby wpadł jej pomysł na rozwój radia. Thalia obiecała je przekazać, uśmiechając się lekko kiedy tylko opuściła dom.
Weszła do jeszcze jednego mieszkania, przekazując parę nowych pluskiew i opowiadając o ich działaniu, ostatecznie ostatnią oddając starszemu małżeństwu, musząc tłumaczyć im po parę razy o co dokładnie chodzi, ostatecznie jednak uśmiechając się kiedy zrozumieli, kiwając głową i z zachwytem ciesząc się, że teraz w końcu będą wiedzieć, co się dzieje na świecie.
Dopiero po wyjściu, panna Wellers pozwoliła sobie na odetchnięcie, zmierzając na miejsce dopóki teraz nie spotkała się z Luciną, rzucając jej uśmiech.
- Dobra robota, powinnaś odpocząć. Jeżeli chciałabyś zostać w Lancashire, znam dobre miejsce gdzie nikt nie będzie cię zaczepiał. Ale jak wolisz wracać do siebie, to spotkamy się jutro w Dolinie Godryka? Chyba, że chcesz odprowadzić kobietę sama. Postaram się zorganizować coś dla tych ludzi, nie wiem, czy nie będą chcieli zmienić miejsca zamieszkania, ale parę kocy i i trochę jedzenia powinno im pomóc.
- Im szybciej tym lepiej, ale nie powiem, że jest nieprzyjemnie. – Nie chodziło tylko o fakt samych odwiedzin u ludzi, którzy się cieszyli, ale wiedziała, że przyciąga kłopoty, gdzie tylko by się nie ruszyła. Teraz…po prostu rozmawiała. Bez większych wydarzeń, bez zaklęć, włamywania się do magazynu czy zeskakiwania do zimnego morza z pokładów. Miała wrażenie, że teraz zwykły spacer, na którym wciąż kładły się cienie spotkania z kobietą, był czymś…odświeżającym.
Nie czuła się zmęczona, nie aż tak, chociaż rzeczywiście musiała przyznać, że tego było na dziś dużo. Nie było co narzekać, udało im się sprawnie ogarnąć wiele domów i co jak co, ale Lucinda powinna być całkiem dumna, zwłaszcza że sama też ciężko na to pracowała. Sama też skierowała się w stronę jednego domu, wracając do zadania – otworzyła jej kobieta, która swoją urodą wydawała się niemal powalać. Miała wrażenie, że w tym momencie zaraz wyprostuje się i zmierzy ją wzorkiem jak jakąś żebraczkę, zamiast tego jednak ta uśmiechnęła się łagodnie, wpuszczając ją do środka. Panna Tinkers miała sporą wiedzę na temat urządzeń, podpytując, czy mogłaby spisać parę dodatkowych pomysłów do przekazania, gdyby wpadł jej pomysł na rozwój radia. Thalia obiecała je przekazać, uśmiechając się lekko kiedy tylko opuściła dom.
Weszła do jeszcze jednego mieszkania, przekazując parę nowych pluskiew i opowiadając o ich działaniu, ostatecznie ostatnią oddając starszemu małżeństwu, musząc tłumaczyć im po parę razy o co dokładnie chodzi, ostatecznie jednak uśmiechając się kiedy zrozumieli, kiwając głową i z zachwytem ciesząc się, że teraz w końcu będą wiedzieć, co się dzieje na świecie.
Dopiero po wyjściu, panna Wellers pozwoliła sobie na odetchnięcie, zmierzając na miejsce dopóki teraz nie spotkała się z Luciną, rzucając jej uśmiech.
- Dobra robota, powinnaś odpocząć. Jeżeli chciałabyś zostać w Lancashire, znam dobre miejsce gdzie nikt nie będzie cię zaczepiał. Ale jak wolisz wracać do siebie, to spotkamy się jutro w Dolinie Godryka? Chyba, że chcesz odprowadzić kobietę sama. Postaram się zorganizować coś dla tych ludzi, nie wiem, czy nie będą chcieli zmienić miejsca zamieszkania, ale parę kocy i i trochę jedzenia powinno im pomóc.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sędziwy dąb
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire