Wydarzenia


Ekipa forum
Leśna droga
AutorWiadomość
Leśna droga [odnośnik]28.02.21 22:30
First topic message reminder :

Leśna droga

Tam gdzie kończy się asfalt, a zaczyna las. To tutaj udają się wszyscy mieszkańcy Doliny Godryka, gdy na drzewach żółknieją liście. Las, do którego prowadzi droga jest zawsze bardzo oblegany przez czarodziejów trudzących się w zbieractwie i łowiectwie. Miejsce to kryje wiele niezwykłych gatunków roślin, jest też domem dla wielu dziko żyjących zwierząt. Czarodzieje mieszkający na skraju tego lasu z niepocieszeniem patrzą jak kolejne tłumy ludzi wędruje przez ich las. Mieszkańcy centralnej części Doliny Godryka nazywają tych ze skraju lasu odludkami i często przestrzegają przyjezdnych przed ich nieprzewidywalnymi zachowaniami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna droga - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Leśna droga [odnośnik]20.07.22 16:10
Czas płynął tu inaczej, a jednak ich wszystkich dotyczyło to samo. Wszyscy budzili się z tym samym niepokojem, z dreszczem niepewności przebiegającym po kręgosłupie nim jeszcze stopa spotykała się z chłodną posadzką przy łóżku. Nie wiedziała czy to strach, niepewność, czy coś na kształt obsesji – ale gotowość (sama nie wiedziała na co) zdawała się na stałe wpisać w życie mieszkańców Doliny. I całej Anglii.
O wielu rzeczach się nie mówiło – nie trzeba było o nich mówić, kiedy namacalna rzeczywistość po raz kolejny dobijała się w postaci nieuchronnego losu. Pracy nie brakowało, bo kiedy pomogło się jednemu, na jego miejsce pojawiała się kolejna osoba, rodzina, czasem cała grupa osób. Dolina była względnie bezpieczna, choć ten stan ściągał też ludność pragnącą schronić się przed londyńską zawieruchą, coraz więcej osób prosiło o azyl, coraz więcej zatrudniało się w sklepikach, lokalach czy nawet w pracy na roli czy innych gospodarczych robotach. Bezpieczeństwo było wyzwalające, ale Beddow wiedziała, że taki stan nie będzie trwał wiecznie. Tym bardziej w obliczu pogłosek, które do niej docierały – plotki o tym co szerzyła stolica, zasłyszane słowa o rozbiciu Zakonu Feniksa, którym tak bardzo pasjonował się Peter. Najgorsze wiadomości mogły przyjść z dnia na dzień, uderzyć w drzwi w środku nocy lub dobić się nad ranem.
Gdzieś w tym wszystkim przebiegła krótka myśl, która łączyła Iana z takimi scenariuszami – był z tych, którzy tak jak ona, chcieli się tu ukryć, czy posłańcem niosącym złą wiadomość?
– Och, którym? Długo już tu jesteś? Dopiero dzisiaj mi powiedzieli, w piekarni, tam na dole placu, że się kręcisz po okolicy! – tutaj wieści rozchodziły się szybko, zwłaszcza w ostatnim czasie; każdy czegoś szukał, kogoś szukał, czekał na wiadomość lub wręcz przeciwnie, pragnął spokoju pozbawionego jakichkolwiek wieści i nowości. Sama również angażowała się w mniejszą i większą pomoc w poszczególnych domostwach, nie za pieniądze, a głównie z czystego poczucia obowiązku, chęci odwdzięczenia się za to, co inni jej ofiarowywali – Oj jest, ostatnio zawaliła się kładka nad stawem, niby samoistnie, choć wcale tak nie wyglądało, dziwna sytuacja – nie chciała podejrzewać niecnych zamiarów, nie chciała nawet myśleć, że to mogło być skutkiem jakiegoś wypadku czy pojedynku – Ja? Cóż... pomieszkuję – stwierdziła z nutą rozbawienia i wstydliwości. Wciąż trudno było jej zaakceptować fakt, że tak naprawdę nie potrafiła osiąść na stałe, nie znalazła domu. Ale nawet kiedy pojawiały się propozycje, wiedziała, że nie może się zatrzymać. Nie, póki nie znalazła Petera – Na wzgórzu, w Makówce, to taki piękny, kolorowy dom. Nie mój oczywiście... – wytłumaczyła po krótce, uśmiechając się zakłopotana – To długa historia, staram się łapać czego się da w okolicy, póki co. Wiesz, rozdzieliłam się z Peterem i... i trochę czekam, aż w końcu na nowo się znajdziemy, potem będę mieć jakiś plan – nie dodała już, że ten stan ciągnął się miesiącami, a jej zwyczajnie brakowało siły i nadziei, że ów plan wejdzie w życie. Starszy brat był jednak niezbędny do...czegokolwiek – Niekoniecznie, przyszłam do ciebie – odpowiedziała z rozbawieniem, wzruszając ramionami i po chwili wskazując dłonią okolicę – Ale ja mogę odprowadzić ciebie, gdziekolwiek musisz się wybrać.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Leśna droga [odnośnik]01.08.22 14:14
- W wiejskiej świetlicy i w Ruderze. W sumie od lutego, kiedy zbijaliśmy z wujostwem meble. Wiesz, te wszystkie prycze i szafki, sporo tego było, jak na tak krótki czas, ale wiesz, jakoś daliśmy radę. Sheridanowie w takich zadaniach, to zawsze dadzą radę - mówi szybko, ekscytując się od razu zdawaną relacją. - Nie jestem tu codziennie, mamy też inne zamówienia, a meble same się nie zrobią. Ale przylatuję do Doliny jak tylko mam okazję i proszę, oto jestem! - Sam nie zagłębia się w liczne plotki, mając głównie styczność z tymi biedakami, których znaleźli na wzgórzach Quantock. Może usłyszał gdzieś wspomnienie imienia Anne, ale nie sposób od razu skojarzyć wszystkich imion z twarzą. Zwłaszcza że od początku kwietnia bywa tu zdecydowanie rzadziej, przenosząc swoje siły i energię na Oddział Lotników. - Słyszałem o tym, ale nie było mnie tam. Nic się nikomu nie stało? - pyta w nawiązaniu do kładki. Nie ma tylu rąk ani czasu, by być we wszystkich miejscach na raz, choćby bardzo tego chciał. - Chyba wiem, gdzie to jest - zastanawia się na głos, gdy wspomina o Makówce. Te wszystkie domy w Dolinie mają tak specyficzne nazwy, że nie sposób ich wszystkich spamiętać, o zlokalizowaniu ich w okolicy nie wspominając. Na wzmiankę o Peterze przez twarz Smitha przemyka cień przestrachu. Rozłączanie się z najbliższą rodziną rzadko kiedy kończy się dobrze, choć sam stara się o tym nie myśleć, stale pozostawiając własną w Cork. - Rozumiem - ucina tylko i kiwa głową ze zrozumieniem. Choć bardzo kusi, nie chce pytać o szczegóły - nie teraz, gdy nie ma pewności czy nie przywoła tym negatywnych wspomnień, od których sam przecież próbuje stale uciekać. Bo o wielu rzeczach się nie mówiło - nie trzeba było o nich mówić.
- Do Irlandii stąd kawał drogi, nie porwałbym się na spacer - śmieje się, rozpinając zamek kurtki. - Ale jak będziesz chciała wpaść, to wezmę cię ze sobą. Tylko musisz się dobrze trzymać, bo nad wodą trochę wieje - kontynuuje z szerokim uśmiechem, choć wcale nie żartuje. Jest gotów, by wziąć ze sobą Beddow, jeśli ta tylko wyrazi taką chęć. Rzadko kiedy ma okazję, by zapraszać do siebie gości, a jeszcze rzadziej zaproszenie zostaje przyjęte, gdy pada hasło Cork w Irlandii. - Gorzej będzie z powrotem, krótka wyprawa to to nie jest, nie opłaca się tak tylko na chwilę, więc poważnie się zastanów. - Łypie na nią poważnie, sprawdzając, czy weźmie go na poważnie i od razu odmówi czy może zaśmieje się w głos, również odmawiając. Nie chcąc dopuścić do wygłupienia, śmieje się pierwszy, po czym kiwa głową w stronę ścieżki. - Skoro żadnemu z nas się nie spieszy, chodźmy tędy.
Rusza przed siebie, by zejść z polany i wkroczyć na leśną drogę. Zerka co rusz na Anne, nie mogąc wciąż uwierzyć, że to naprawdę ona i że mieszka tu, w Dolinie Godryka, gdzie z wolna zbierali się wszyscy jego bliscy znajomi. Nie był to najlepszy pomysł, zwłaszcza jeśli te czarne pierdy z Londynu zdecydują się ruszyć na zachód, ale nie chce teraz o tym myśleć i martwić się na zapas. Chce poruszyć jeszcze jakiś temat, wybrnąć z ciszy, która ewidentnie mu nie leży, ale zamiast tego sznuruje usta i w milczeniu unosi wzrok przed siebie.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Leśna droga [odnośnik]05.08.22 10:22
Dolina stała się destynacją nie tylko dla tych, którzy uciekali przed wojną chciwie zbierającą żniwo; ludzie szukali spokoju, wytchnienia od miejskiego zgiełku, szarości, kurzu i brudu. Chcieli mieć swoje miejsce, oazę, kąt, w którym panowała pewna harmonia, naturalny porządek. Małomiasteczkowość była urokliwa, a przy obecnych wydarzeniach doceniało ją coraz więcej mieszkańców Anglii. Nie dziwił więc fakt, że potrzeba było miejsca – domów, mieszkań, schronień, i wyposażenia dla tych miejsc. Meble codziennego użytku, przedmioty pomagające w zwyczajnym funkcjonowaniu – nie myślało się nad tym od razu, a wciąż tak wielu brakowało łóżka, koca czy czajnika by móc wypić herbatę.
Słyszała coś tam o wzgórzach Quantock, o ludziach, którzy poszukiwali nowego startu i pomocy – i oto znajdowali; kiedy Ian wspominał o tworzeniu mebli, nie potrafiła pohamować uśmiechu. Nie musiał tutaj latać, a jednak to robił. W tym wszystkim było jakieś przyjemne ciepło, które finalnie pozwalało im wszystkim przetrwać w ponurej codzienności.
– Nie nie, wszystko w porządku. To naprawdę świetne, że wszyscy tutaj są dla siebie tak otwarci – nie znała tego w londyńskiej rzeczywistości, tam mieszkańcy zwykle zajmowali się własnymi sprawami; jeszcze przed wojną zwykle chodzili z nosami wciśniętymi w płowe gazety, przesiadywali na ławkach z papierosem i smętną miną. Dolina Godryka była zupełnie inna.
Uśmiechnęła się, dość blado, choć z całą starannością, kiedy krótko podsumował kwestie Petera – to zawsze był swego rodzaju drażliwy temat; jedni ją zachęcali, inni próbowali odwieźć od pomysłu nieustannych poszukiwań i starali się wyperswadować, że powinna iść do przodu, zacząć żyć bez niego – ale to wydawało się zwyczajnie niemożliwe.
– Ale że aż do Irlandii? – powtórzyła za nim, kiedy zaproponował jej podróż do miejsca, w którym mieszkał. Już teraz, zaraz? Na miotle? Nieco zbita z tropu zamrugała kilkukrotnie, nie przestając się jednak uśmiechać – Jak to miałoby być na dłużej, musiałabym się spakować... – stwierdziła, po części jednak nieco żartując, głównie ze względu na fakt, że nie miała zbytnio dużo rzeczy. Mówił poważnie, z tą podróżą?
– Jaka tam jest teraz pogoda? – było chyba zimniej niż w Anglii? Tak przynajmniej się jej wydawało. Wciąż nieco roześmiana ruszyła wzdłuż drogi u jego boku.
Szli wśród wysokich drzew i niskich krzewów, raz po raz słysząc świergot ptaków, innym razem szelest poruszanych wiatrem liści. Kiedy cisza trwała już nieco dłużej, westchnęła cicho.
– Powinnam być teraz w szkole, na ostatnim roku. Ale nie wróciłam do Hogwartu – wyznała w końcu, zupełnie jakby to siedziało jej niewygodnie gdzieś w środku. Chyba już pogodziła się z faktem, że nie zdobędzie wykształcenia, że nie podejdzie do egzaminów – ale jakaś odrobinę bolesna myśl wyrywała się na przód – Peter zniknął w zeszłe lato, od tego czasu go nie ma. Działa w Zakonie – jemu mogła powiedzieć prawdę, nawet jeśli okruch zdrady Frances wisiał jeszcze gdzieś w jej świadomości; Ian nie mógłby jej wykorzystać w taki sposób – Nie mogłam wrócić, muszę go znaleźć.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Leśna droga [odnośnik]19.08.22 18:10
- Jasna sprawa, tu ludzie są naprawdę w porządku - przytakuje z uśmiechem, zgadzając się z jej słowami. - Każdy dzieli się tym, co ma i pomaga tak, jak może. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, więc i nie ma co się szczypać. - W samej Irlandii sytuacja jest opanowana i konflikt ani ciężki kryzys tam nie dociera, jednak wszystko jest kwestią czasu. Sam nie zdaje sobie z tego jeszcze sprawy, ale słyszy co mówi wujostwo, kiedy ściszając głos za przymkniętymi drzwiami mówią o sytuacji na wyspach. Pokój nie będzie trwać tam wiecznie, już teraz angażują się w pomoc Anglikom. W końcu spragnieni władzy i krwi złodupce z Londynu stwierdzą, że mają wciąż za mało i swoje szpetne łapska wyciągną także ku nim. Nie mogą na to pozwolić.
- Podobnie jak tu - stwierdza ze wzruszeniem ramion, rozglądając się po okolicy na pytanie o pogodę. - Wiosna jest już w pełni, wszystko jest już zielone. Trochę nam się przeciągnęła zima w tym roku, ale prawdę mówiąc mamy tam cieplej, niż tu. Zimą, znaczy się, bo teraz i przez lato, to jednak będzie chłodniej. No i pada może nieco częściej… - Smith odrobinę markotnieje, dostrzegając mijaną przez nich na łące mnogość kolorowych pąków. Klimat w południowej Irlandii rzeczywiście niewiele różni się od tego w Somerset. Wedle Iana wystarczy dodatkowy sweter, który gotów jest przyjąć potencjalny naddatek zimna. On sam niezbyt odczuwa te skoki, stale odziany jest w skórzaną kurtkę, bo na wysokościach, w których zwykle przesiaduje, temperatura i tak gwałtownie spada. Mięśnie napinają się w fizycznym wysiłku, a krew się burzy i wrze w ekscytacji, nie pozwalając zmarznąć. Tylko czasem na końcach włosów osiada szron, lecz białe pasma nie sprawiają, że wygląda na starszego, niż jest w rzeczywistości. Gdyby przed rokiem chciał kogoś oszukać i sięgnąć w sklepie po alkohol, nigdy by mu nie uwierzył. Dziś już nie musi uciekać się do podobnych rozwiązań, mimo pełnoletności i tak nie pija piwa ani whisky.
Jest jej wdzięczny, gdy Anne przerywa ciszę, zdobywając się na wyznanie. Od razu przenosi na nią wzrok i słucha w skupieniu, choć padające z jej ust słowa wcale nie brzmią tak optymistycznie, jak by chciał. Jego brwi szybują ku górze na wzmiankę o Zakonie Feniksa, nie do końca wie jak się do tego odnieść. Williamowi i całej reszcie oddziału obiecuje, że słowem się nie wyda co do walki pod sztandarem Ministerstwa Magii. Tego prawdziwego, bo w siedzących w Londynie kłamców nie wierzy od dawna i pluje na nich i te ich wszystkie beznadziejne pomysły, jakie kawałek po kawałku rozrywają Anglię, doprowadzając do upadku. Ich bezwzględność wywołuje w nim skrajną niechęć, popycha do buntu i walki w słusznej sprawie. Nie może i nie chce się zdradzić, nawet jeśli ufa Anne i swe życie powierza jej już niejednokrotnie.
- A-ale tak po prostu, rzuciłaś wszystko? - pyta, nim gryzie się w język, bo ton jego głosu brzmi jak wyrzut. Ukończywszy szósty rok sam chce przecież odejść ze szkoły i podjąć się innych, prawdziwych obowiązków, jednak pomysł ten spotyka się z wyraźnym sprzeciwem brata. - To znaczy… Rozumiem, oczywiście, że rozumiem. Peter na pewno się znajdzie. Zakon musi się ukrywać, inaczej byliby łatwym celem i nic nie moglibyśmy zrobić - próbuje ją pocieszyć, szyjąc dość koślawe wytłumaczenia. W ciągu ostatniego miesiąca ma okazję poznać kilku poszukiwanych listami gończymi, a z samym Billym stale się widuje na treningach lotników. - Pytałaś wokół, kogoś w Dolinie? Dowiedziałaś się czegoś? - W myślach przekopuje już spotkane przy okazji pracy w schronisku twarze, szukając wśród nich Petera - bezskutecznie.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Leśna droga [odnośnik]21.08.22 10:37
Szelest liści pod nogami miał w sobie coś uspokajającego; suche pozostałości po minionej jesieni wyłoniły się wreszcie spod śniegu, powoli się rozkładając, niknąc w zieleniącej się nawierzchni – wiosna wisiała w powietrzu wyraźnie, wszystko budziło się do życia i bardzo mocno czuła, że ona też powinna – wyrwać się z dziwnego letargu, ruszyć dalej, strząsnąć z ramion specyficzne rozeźlenie i zrozumieć pewne rzeczy.
Mówił o Irlandii, o jej krajobrazach i temperaturze, a ona zastanawiała się, jak bardzo rzeczywistość potrafi się różnić. Jak wiele rzeczy jest tam całkowicie odmiennych; może tam było bezpieczniej niż w Anglii? Może tam powinna szukać pracy? Ale jednocześnie obok tych myśli pojawiała się sylwetka brata – on na pewno nie był w Irlandii; inaczej dałby jej znać.
Czuła, gdzieś w środku, w sercu, albo nawet tuż pod powierzchnią skóry, że jest gdzieś blisko. Może w Dolinie, może Londyn, a może dalsze hrabstwa – ale obecność Petera była niemalże namacalna, prawie dusząca, paradoksalnie jak nigdy wcześniej upragniona. Tęskniła za nim tak, jak jeszcze nie tęskniła za nikim; nawet za mamą, gdy była mała, i nie wiedziała dlaczego musieli uciekać z domu.
Krótka spowiedź na temat Hogwartu nie należała do jej ulubionych tematów; ale pewne rzeczy trzeba było, odpowiednim osobom, dokładnie zaznaczyć – Ian to znał, wiedział, rozumiał, tak jak ona wychował się w gryfońskim pokoju wspólnym wśród złota i bordo.
Nie chciała tego zostawiać, nie chciała opuszczać szkoły – ale pojawianie się na zajęciach, wylegiwanie na błoniach i przygotowania do egzaminów wydawały się zaledwie kroplą w morzu kłopotów, które na nich spadły.
– Mhm, po prostu nie wróciłam. Nie wiem gdzie docierają listy, jeśli docierają. Sierociniec spalono – wytłumaczyła, podnosząc spojrzenie na drogę, którą szli; dość nieobecne, jakby odległe i skupione na czymś innym. Może ktoś o nią pytał? Ktoś się zastanawiał? Pamiętała zawód w oczach profesora Vane'a, kiedy wyznała mu prawdę...
– To nie jest coś, czym chciałabym się chwalić. Nie wiem kto będzie chciał przyjąć mnie do pracy, jak ledwo co zdałam SUMy – mamrotliwe słowa miały w sobie wstyd i żal; mogła go mieć tylko do samej siebie.
Ciche westchnienie opuściło usta, później oczy Beddow na nowo skrzyżowały się z tymi należącymi do Smitha.
– Tak. W Dolinie, w Devon, w Londynie też... – w Londynie nie powinna, ale to nie było teraz istotne – Ostatnio nawet dostałam informację, że ktoś go widział, ktoś z... z Zakonu. Jego kolega – Marcel o tym wspominał, jednocześnie rozświetlając tlącą się słabo nadzieję – Mam takie przeczucie, wiesz, że jest gdzieś niedaleko. I słyszałam... wróżbę. Och, Ian, wierzysz we wróżby? – zapytała, marszcząc brwi z zakłopotaniem. Ona do tej pory nie brała tego na poważnie; póki w tym wszystkim nie padło imię jej brata – Julien, chłopak który pozwolił mi zamieszkać w domu jego rodziców... on jest jasnowidzem. Strasznie to pokręcone – nie wiedziała ile mogła mu powiedzieć, jak wytłumaczyć dziwaczną wizję, którą otrzymała od młodego wróżbity.
Ścieżka zaczęła się zwężać, potrójne rozwidlenie wyrosło przed ich oczami; jedno z nich prowadziło do miasta, inne na wzgórza, trzecie w głąb lasu.
– Może wstąpimy na herbatę?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Leśna droga [odnośnik]22.08.22 13:10
Nie chce się w nią wgapiać, ale nie potrafi odsunąć wzroku. Nie, gdy widzi jej smutek i słabo skrywany wstyd. Dostrzega ból i niechęć, sprzeczność myśli oraz odczuć, gdy rzeczywistość mówi jedno, a serce rwie ku drugiemu. Chce objąć ją ramieniem, przycisnąć mocno do piersi, tak jak wtedy, gdy w pozornie bezpiecznych czasach szkolnych powtarzają sobie, że wszystko będzie dobrze. Sam teraz czuje ukłucie poczucia winy, że się nie odezwał, że jej nie szukał. Nawet jeśli wiadomości miała nigdy nie otrzymać, bije się w pierś, że nie pomyślał, że poza nim jest przecież więcej skrzywdzonych przez całą tą nieszczęsną wojnę osób, nie on jeden. Mimo spotykania na każdym kroku ludzi pozbawionych pracy, domów oraz członków rodziny, staje jakby obok nich, nie wraz z nimi, we wspólnej grupie. Dopiero teraz, mając na wyciągnięcie ręki tak bliską mu osobę, czuje smutek, ale i złość.
- Wiesz co… Mogę popytać u wujostwa - podsuwa po krótkim namyśle, bo wsparcie się o konkretne rozwiązania jest łatwiejsze od rozmowy o uczuciach, na którą nie jest gotów. - Nie jest to może praca marzeń, zwłaszcza jeśli nie interesują cię meble, ale zawsze coś? - Rodzina Sheridan ma ręce pełne roboty. Przydałby się ktoś do malowania i uszlachetniania drewna, do tworzenia zdobień czy pilnowania zamówień, pracują od bladego świtu aż do późnej nocy, tylko czy w dobie kryzysu mają pieniądze, by móc zagwarantować wypłatę dodatkowej osobie?
Kiwa głową ze zrozumieniem, słysząc w jak wielu miejscach Anne zasięga języka w poszukiwaniu starszego brata. Sam poruszyłby niebo oraz ziemię, gdyby miał cień szansy, że Roderick nie zginął, a błąkał się gdzieś po świecie ze statusem zaginionym. Tyle że nie ma tej szansy, nie musi się oszukiwać, wierzyć w łut szczęścia.
- Nikt mi nigdy nie dawał wróżby - zastanawia się na głos, próbując sięgnąć myślami do przeszłości. - Poza szkołą, oczywiście, czy to się liczy? Zresztą, czy nie wierzyć we wróżby, to jak nie wierzyć w eliksiry albo transmutację? - Sam nie ma do tego talentu, zresztą podobnie jak z alchemią czy historią magii, ale skoro istnieją osoby deklarujące, że ją opanowali, albo skoro nauczają jej w Hogwarcie to coś musi w tym być. - Co to za wróżba, w której go widziano? Opowiesz mi? - dopytuje więc, widząc rozdzierający Anne niepokój, gdy nie potrafi zdecydować co o tym myśleć. Ian nie jest uprzedzony, ale też nie ma szczególnych zapędów, by ustawiać całe życie pod kilka mętnych słów czy ułożenie fusów na dnie filiżanki.
- Skoro Julien jest jasnowidzem, to już nastawił wodę do gotowania - stwierdza rozbawiony. Czy aby tak działało jasnowidztwo, że przewiduje się każde, pozornie niezapowiedziane odwiedziny? Myśli sobie przez chwilę czy jest to rozwiązaniem wygodnym, a może uprzykrzającym życie. Gdyby wiedział z wyprzedzeniem o wszystkich niespodziankach, to czy życie nie stałoby się nagle nudne? - Prowadź, nie możemy pozwolić mu czekać! - Nawet jeśli jest wpół nieprzytomny i powinien być już w drodze do Irlandii, to nie może przecież odmówić herbacie. Nie, gdy prosi o to Anne. Zerka na jej profil, gdy wskazuje mu ścieżkę prowadzącą na wzgórza do Makówki, dopiero teraz uświadamiając sobie, jak prawdziwie się za nią stęsknił.

| zt x2
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Leśna droga [odnośnik]31.08.22 18:32
20/06/1958, godzina 13:13

Trzynaście pierdolonych tygodni na tropie gnoja brużdzącego w moim życiu. Niezliczona ilość plotek nawiedzających mnie renomą pogrzebanej kariery, niegdyś zagubionych w odmętach przeszłości, dziś — kpiących sobie nikczemnie z budowanego latami autorytetu, który niesłusznie przeminął. Ich siedliskiem Dolina Godryka, w mniemaniu Londyńczyków gniazdo os, dla innych bezpieczny azyl mugolskiej społeczności, szlam i dezerterów, w moim odczuciu zaś — stojący otworem kurnik pełen ofiar, na które czyhało drapieżne zło. Świadomie lub nie, wróg wywabił mnie z ponurych uliczek Śmiertelnego Nokturnu, sprowadzając kipiący gniew aż do Somerset. Pamiętam jak dziś, jak niesubtelnie ciskałem klątwami w przerażoną familię mugolskich zbiegów z Londynu, a wtedy pojawił się on — pieprzony arcybohater na swojej miotle, dostatecznie szybki, by mnie ujrzeć — lecz zbyt wolny, by zniweczyć moje plany. Od tamtej pory nie miałem drugiego takiego rzepa na dupie. Co chciał osiągnąć? Zwabić mnie w swoją pułapkę? Pogrążyć i tak zszarganą reputację? A może w samobójczym instynkcie liczył na śmierć, która tym razem go dosiągnie?
Zasadzałem się na niego od dawna, lecz wskrzeszanie bolesnych wspomnień przelało czarę goryczy. Z determinacją wyczekiwałem odpowiedniego momentu, by uderzyć — trafny okazał się spacer przez leśny trakt w osamotnieniu. Czy zwyczajnie obcował z naturą, a może dokądś zmierzał — nie wiedziałem. Liczyło się, że trafiłem w okienko, w którym — przy odrobinie szczęścia — mogłem zamienić z nim parę słów bez wścibskich uszu; może przed a może tuż po tym, jak obedrę go ze skóry. Podążałem za nim, zachowując słuszny dystans i bacząc, by nie wpaść w zasadzkę, stale oceniając, czy był świadom mojej obecności. Dopiero gdy poczułem się dostatecznie komfortowo, pewniej zacisnąłem palce wokół cisowej różdżki i wymierzyłem mu w plecy. — Podobno mnie szukałeś — podjąłem, ujawniając swoją obecność. — Nadszedł czas rozliczenia za brednie, które rozsiewasz na mój temat — zapowiedziałem zawistnie, dając mu szansę na podjęcie krótkiego dialogu, nim poślę go do piachu. Doświadczenie nauczyło mnie, że tacy jak on czasami mają coś przydatnego do powiedzenia.


Ostatnio zmieniony przez Gilroy Wilkes dnia 12.11.22 7:26, w całości zmieniany 2 razy
Gilroy Wilkes
Gilroy Wilkes
Zawód : zniesławiony badacz run; szmalcownik
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : 26
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11336-gilroy-wilkes#348785 https://www.morsmordre.net/t11382-ponurak#350333 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11383-skrytka-bankowa-nr-2476#350334 https://www.morsmordre.net/t11381-g-wilkes#350331
Re: Leśna droga [odnośnik]03.09.22 21:30
Wiedział, że za nim szedł.
Nie był pewien, co go zdradziło – czy był to (wyłapany na poziomie podprogowym) trzask łamanej gałązki, czy zwyczajne przeczucie – ale nie mógłby w żaden sposób zignorować uporczywego mrowienia w okolicy karku, towarzyszącego mu od co najmniej paru minut. Powtrzymanie warunkowego odruchu spojrzenia za siebie, pamiątki po rozbitej przez tłuczek czaszce, kosztowało go niemal całe pokłady silnej woli, ale nie odwrócił się – idąc uparcie przed siebie, z palcami lewej ręki kurczowo zaciśniętymi na rączce opartej o bark miotły. Prawa drgała lekko, poruszana nerwową chęcią sięgnięcia po różdżkę, ktokolwiek jednak za nim szedł – nie miał zamiaru prowokować go zbyt wcześnie. Zresztą: nie był pewien czy zwyczajnie nie poddawał się niepotrzebnej paranoi; znajdował się w Dolinie Godryka, jego śladami mógł równie dobrze podążać zaniepokojony członek lokalnej straży sąsiedzkiej albo dzieciak zmierzający do lasu na jagody – a ostrzegawczy instynkt mógł być pozostałością po czasach, w których jego twarz uśmiechała się z listów gończych wywieszonych w całym kraju.
Podobno mnie szukałeś.
Trzy krótkie słowa zmusiły go do zatrzymania się w miejscu, sprawiając, że momentalnie znieruchomiał, czując się tak, jakby stopy wrosły mu w ścieżkę. Rozpoznałby ten głos wszędzie – nierozerwalnie związany z tragedią, która rozegrała się na londyńskiej polanie, wgryzł się w jego pamięć i zakorzenił tam na zawsze, podobnie jak twarz przeklętego szmalcownika, którego próbował namierzyć od miesięcy – w ostatnich tygodniach wreszcie wpadając na wątły trop. Uwiecznione na ziarnistej fotografii rysy, wydrukowanej pod naukowym artykułem, którego znaczenia nawet nie próbował rozwikłać, należały do czarodzieja nieco młodszego – ale z całą pewnością tego samego, który tamtej przeklętej nocy z zimną krwią wymordował mugolską rodzinę. Pokazywał go wszystkim – przywódcom bojówek i chłopcom na posyłki, sprzedawcom w lokalnych sklepikach i właścicielom pubów; praca łącznika pozwalała mu podróżować po kraju, docierać wszędzie tam, gdzie mógł dotrzeć on – a chociaż do tej pory wydawało mu się, że za każdym razem trafiał w ślepy zaułek, to wyglądało na to, że za którymś razem udało mu jednak zajrzeć pod właściwy kamień.
Tylko – jakim cudem wyśledził go aż do Doliny Godryka?
Odwrócił się powoli, spojrzeniem od razu odszukując stojącego na leśnej drodze mężczyznę; wyciągnięta w jego stronę różdżka kazała mu wreszcie zacisnąć palce na rękojeści własnej, wyciągnął ją z wszytego w kurtkę uchwytu, ale jeszcze nie podniósł – trzymając opuszczoną tuż przy udzie. Wpatrując się w Wilkesa – stojącego tutaj, niedaleko czarodziejskiej wioski, w miejscu, w którym okoliczne dzieciaki zwykły bawić się w chowanego i urządzać wyścigi na miotłach – czuł, jak zalewa go krew; gniew, ten sam, który czuł wtedy – przez ostatnie miesiące przygaszony – rozlał się za jego mostkiem na nowo, jakby nigdy nie zniknął, wypełniając wnętrzności płynnym lodem. – Wilkes – wypowiedział powoli, z naciskiem; tamtej nocy nie znał jego nazwiska, ale dzisiaj potrafił już przypisać je do twarzy. Miał ochotę rzucić mu się do gardła, wspomnienie krwi spływającej po twarzy niewinnej dziewczynki popychało go do przodu, mógłby przecież rozkwasić mu ten pieprzony nos – ale wycelowana prosto w jego klatkę piersiową różdżka studziła te zapędy. Widział, co potrafi; zanim by do niego dobiegł, oberwałby paskudną klątwą. – Szedłeś za mną od co najmniej p-p-pięciu minut. Zakładam, że nie dorobiłeś się nagle honoru, co więc p-powstrzymało cię, przed rzuceniem mi lamino w plecy? – zapytał, nadal wbijając w niego wzrok. Co miał na celu? I o jakich bredniach mówił? Nie przypominał sobie, by rozpowiadał o nim cokolwiek – zazwyczaj po prostu zostawiał opatrzony zdjęciem artykuł, prosząc o informację, jeśli jego autor pojawiłby się w okolicy; czasami określał go mianem szmalcownika i mordercy, wątpił jednak, by Wilkes uznał te epitety za obraźliwe.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Leśna droga [odnośnik]03.09.22 21:30
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Leśna droga - Page 6 YTZ8n0f
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna droga - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśna droga [odnośnik]12.11.22 9:16
Zaścielone osnową zemsty myśli miotały się w zaciętej walce z dudniącym sercem, gdy przemierzałem las bodaj jednego z największych siedlisk mugolskich. Pasowałem do tej zabitej dechami wiochy jak kleks do kaligrafii — moja zapita morda budziła odrazę, w nerwach nadto niezdolny byłem zatuszować złe intencje. Nie czułem się tu pewnie. Wiedziałem, że popełniałem duży błąd, konfrontując się z wrogiem na jego terytorium; że w każdej chwili mógł wezwać wsparcie, z którego zrodziłaby się wielka chryja, a ja — byłbym zmuszony strącić więcej, niż jedną głowę. Aczkolwiek to nie strach napędzał mnie tego dnia. Nie alkohol, który wreszcie — po dwutygodniowym ciągu — zaczął opuszczać krwioobieg, przywracając świadomość do chujowej rzeczywistości. Był to żal; żal gorliwy jak agresja, która sterowała moją różdżką, powstrzymywana przed wysnuciem uśmiercającego zaklęcia zaledwie przebłyskiem wątpliwości w winę tego, za którym podążałem.
Podążałem za nim ledwie kilka minut, lecz każda z nich dłużyła mi się w zniecierpliwieniu. Musiałem wybrać dogodny moment, upewnić się, że będziemy tu sami — że nic mnie nie zaskoczy. Zwracałem uwagę na odruchy warunkowe swej ofiary: na palce, które mimowolnie owinęły się wokół miotły, na dłoń gotową z zabójczą precyzją dobyć różdżki i wymierzyć atak. Przeczuwał moją obecność. Nie mogłem dłużej zwlekać. Nadszedł czas, by zagrać w otwarte karty. Gdy postawna sylwetka lotnika zdębiała na mój głos, uzmysłowiłem sobie, że byłem ostatnią osobą, której by się spodziewał. Mogłem wyczuć kłębiące się w nim emocje. Bynajmniej nie był to strach, jakim zwykli reagować ludzie na mój widok. Kipiąca złość, niemal równająca się z moją, świadczyła o tym, że obaj mieliśmy ze sobą niewyrównane rachunki — i jedynym sposobem, żeby dać jej upust, była przemoc. Strzyknąłem karkiem w dramatycznym odruchu, gdy usłyszałem swoje nazwisko i z baczeniem wpatrywałem się w faceta, o którego potencjale zdążyłem się już przekonać, a w moim spojrzeniu tlił się płomień zawiści. — Lubię patrzeć Wam w oczy, gdy uchodzi z Was życie — skłamałem. Zabijanie nie dawało mi żadnej satysfakcji; robiłem to, bo tylko w ten sposób umiałem w tym świecie jakoś przetrwać. — Sectumsem-AARGH — wyrwałem gwałtownie, lecz równie gwałtownie przerwał mi kurewski ból. Zatoczyłem się, bliski omdlenia, gdy podwinięty rękaw odsłonił czarną narośl na prawym przedramieniu, a różdżka po prostu wypadła z drżącej w paraliżu dłoni. Po chwili z mej ręki zaczęła tryskać krew, a ja, nie wydając z siebie nawet przekleństw, po prostu ryknąłem z bólu. Z perspektywy mojego wroga mogło to wyglądać tak, jakbym sam poraził się zaklęciem, które planowałem w niego wymierzyć. Prawda była jednak taka, że kolejny raz w uporczywym ataku owładnęła mną sinica.
Jedynie kątem oka dostrzegłem, że ktoś się do nas zbliżał, a w głowie rysował się najczarniejszy scenariusz. W tej chwili nie byłem jednak w stanie nawet na nich spojrzeć, gdyż padłem obok swojej różdżki na kolana i przeżywałem chwilę niebywałego cierpienia... i strachu.

nieudany rzut, dorzucam na obrażenia od sinicy
Gilroy Wilkes
Gilroy Wilkes
Zawód : zniesławiony badacz run; szmalcownik
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : 26
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11336-gilroy-wilkes#348785 https://www.morsmordre.net/t11382-ponurak#350333 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11383-skrytka-bankowa-nr-2476#350334 https://www.morsmordre.net/t11381-g-wilkes#350331
Re: Leśna droga [odnośnik]12.11.22 9:16
The member 'Gilroy Wilkes' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2, 4, 2, 5, 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna droga - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśna droga [odnośnik]24.11.22 17:39
To nie był dobry moment na konfrontację z Wilkesem. Od przeszło trzech tygodni nie był sobą: wydarzenia w Oazie i zetknięcie się z uwięzionymi duszami więźniów, pozostawiły po sobie piętno w postaci klątwy, która z dnia na dzień coraz bardziej przytępiała jego zmysły, odbierając wszystko to, na czym nauczył się polegać najbardziej, tego dnia sięgając po najcenniejszy z nich: wzrok. Krople otrzymane od Teda pomogły na chwilę, pozwoliły mu dotrzeć do Doliny Godryka (po przemyśleniu - nie ośmielił się ruszyć prosto do Irlandii), ale powoli przestawały działać. Niedawny upadek z miotły wciąż dawał mu się we znaki, żebra pulsowały tępym bólem, utykał na lewą nogę - a słowa rzucone w jego kierunku przez szmalcownika docierały jakby z oddali; przekrzywił głowę odruchowo, w niedawno wyrobionym odruchu kierując się prawym uchem w stronę mężczyzny i poprawiając się zaraz potem, przypominając sobie, że w żadnym wypadku nie mógł stracić czujności ani się od niego odwrócić. Zacisnął zęby, starając się nie dać po sobie poznać, że zrozumiał co drugą sylabę, że sens (obraźliwego? A może o coś go zapytał?) zdania zupełnie mu uciekł. Co?, chciał zapytać, ale ugryzł się w język, jedynie mocniej zaciskając palce na różdżce, kątem oka dostrzegając drgnięcie nadgarstka Wilkesa. Poderwał dłoń, szykując się do obrony, a potem…
Stało się coś dziwnego.
Krzyk, który wydarł się z gardła szmalcownika dotarł do niego nawet przez gruby kokon otumanienia; cofnął się o pół kroku, z niewypowiedzianym protego zamarłym na lekko rozchylonych w zaskoczeniu ustach, zbity z tropu na tyle, że w pierwszej chwili nie zareagował na wypadającą z dłoni czarodzieja różdżkę. Zmarszczył brwi, wpatrując się w czerń żył oplatających przedramię czarnoksiężnika, nienaturalnych, nabrzmiałych; słyszał o tym, że czarna magia mogła obrócić się przeciwko rzucającemu, ale nigdy wcześniej nie był tego świadkiem, i teraz nie potrafił oderwać zaciekawionego wzroku. Wykrzywione bólem rysy przyniosły częściową satysfakcję, ale pojawienie się za plecami Wilkesa pierwszych oznak nadchodzącego pochodu zmusiło Williama do ruszenia się z miejsca. W pierwszej chwili planował się odwrócić i odejść; zachować siły na inny dzień, wiedział w końcu, że mierzenie się z kimkolwiek w obecnym stanie mogło zakończyć się tragicznie, poza tym – był niemal pewien, że obecność przewyższających go liczebnością mieszkańców doliny spłoszy szmalcownika. Za tych ich wziął, podniesione głosy musiały ściągnąć gapiów – prawda? Przechylił głowę, zastanawiając się, czy wśród zbliżającej się do nich grupy wypatrzy znajomą twarz, dopiero wtedy orientując się, że to nie byli członkowie tutejszej społeczności. Jego spojrzenie zatrzymało się na chłopcu, niskim, chudym, o pobrudzonych policzkach; towarzyszyła mu starsza kobieta, zgarbiona pod ciężarem ciągnącego ją ku ziemi tobołka. Byli też inni, mężczyźni, dziewczynki, wszyscy wyglądali jednak na równie szczupłych i wykończonych, prawdopodobnie: długą wędrówką. Z pozoru przypominali jedną z wielu grup uchodźców, których mijał podróżując jako lotnik, i gdyby okoliczności były inne, od razu zaproponowałby im pomoc w odnalezieniu schronień – ale znów: to nie był dobry moment. Zaklął w duchu, przenosząc wzrok na Wilkesa; dla bezbronnych, zmęczonych i ledwo sunących stopami po ziemi ludzi stanowił zagrożenie, nawet kiedy było ich zdecydowanie więcej. Nie mógł puścić go wolno tak po prostu – nie, kiedy już zdał sobie sprawę z ich obecności; nie, gdy wiedział, gdzie mógł ich odnaleźć. Musiał odwrócić jego uwagę, zająć go sobą; pozwolić im się oddalić, może kogoś zaalarmują.
Zostań tam, g-g-gdzie jesteś – warknął, wypuszczając z dłoni miotłę, pozwalając, by potoczyła się na pobocze drogi. W razie potrzeby mógł w każdej chwili ją przywołać, teraz jednak potrzebował wolnej dłoni; magia ostatnio go zawodziła, ale wciąż miał trochę siły – kilkoma szybkimi krokami zniwelował więc dystans dzielący go od szmalcownika, po czym się zamachnął. Chciał uderzyć go w skroń, oszołomić, pięść zjechała mu jednak na bok, w ostateczności mając zaledwie musnąć bok głowy Wilkesa. Czy miał zdążyć sięgnąć po różdżkę? Skupiony na nim, przestał zwracać uwagę na mijający ich pochód, splunięcie dostrzegając jedynie kątem oka, ale nie wiedząc, dla którego z nich było przeznaczone. Rozpoznał negatywne emocje wybrzmiewające w niosących się wokół okrzykach, ale znów – rozumiał jedynie pojedyncze słowa, wyłapywał zlepki stłumionych, pozbawionych sensu głosek. Merlinie – naprawdę musiał porozmawiać ze Steffenem.

| tu rzuciłem na lekki cios, wyszedł łagodny połowicznie udany - zadający (w razie trafienia) całe 3 punkty obrażeń
[bylobrzydkobedzieladnie]




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Leśna droga [odnośnik]14.02.23 1:35
5 czerwca 1958 r.
Przetaczająca się po ziemi miotła zatrzymała się, kiedy jego stopa opadła na jej trzon. Nacisnął na nią podeszwą buta, przetaczając w przód i w tył, nim uniósł spojrzenie na pobliską dwójkę. Gdy materializował się ze strzępów czarnej mgły słyszał nieudolnie rzuconą klątwę, co pozwoliło mu szybko rozeznać się w dwóch stronach konfliktu; mężczyzna wyglądał obco i przypadkowo, drugi, sięgający go właśnie pięścią - czyżby mugol? - zwrócony był tyłem do niego. Spodziewał się napotkać tutaj kogoś, z kim będzie mógł rozmówić się w sprawie ostatnich wydarzeń. Czy ludzie, których poszukiwał, byli wystarczająco sławni, by przypadkowi mieszkańcy Somerset mogli naprowadzić go na właściwy trop? Nie zmrużył nocą oka, nie zmruży go jeszcze długo, ale wrząca w żyłach adrenalina nie pozwalała mu odczuć zmęczenia - doskonale uwypuklonego na jego twarzy trupiosinymi cieniami pod oczami. Czuł gniew, któremu nie potrafił dać upustu. Czuł pragnienie zemsty, na którą nie miał czasu. Ale przede wszystkim czuł lęk i tęsknotę za tym, co mogło zostać już utracone. Spopieliłby tutaj wszystko, drzewa, łąki, wioski, miasta, każdego, kto stanąłby mu na drodze - gdyby tylko mógł mieć pewność, że Evandry tu nie było. Szukał igły w stogu siana, a stog wystarczyło podpalić, by odnaleźć igłę nienaruszoną. Gdyby tylko była rozsądniejsza, posłuszniejsza, mniej lekkomyślna... Grymas na jego twarzy odbił się odrazą, gdy bez zawahania, pewnym krokiem, ruszyć w kierunku napotkanych czarodziejów. Gestem wstrzymał gniew szmalcownika, nie znał tego mężczyzny, lecz skoro sięgnął po najszlachetniejszą ze sztuk magicznych, był pewien, że on sam zostanie rozpoznany przez niego. I nie spodziewał się oporu. Jego twarz często gościła na łamach gazet, a gdyby to było za mało, z otoczenia ubogiego Somerset wyróżniał się doskonale skrojonym czarodziejskim strojem z wysokiej jakości czarnego materiału i akcentem charakterystycznym dla wyższych sfer.
- Servio klękaj - wypowiedział ostro, krótko, z przekonaniem, kierując różdżkę ku sylwetce młodszego z mężczyzn. - Panowie wybaczą - zwrócił się do szmalcownika, bezradnie rozkładając ręce. - Przerwę tylko na chwilę - obiecał, zupełnie jakby w istocie wtrącał się tylko w dyskusję przy rodzinnym stole. Pochodu mieszkańców pobliskiej wioski najwyraźniej jeszcze nie spostrzegł. Przyglądał się za to profilowi zaatakowanego czarodzieja, zastanawiając się, czy warto było tracić dla niego czas. Czy jeśli zaskarbił sobie uwagę - czyją? - szmalcownika? - mógł stanowić interesujące źródło informacji? - Mam nadzieję, że nie jesteś niemową. Kilku już za sobą zostawiłem, a nie mam czasu na tak długą zabawę - przestrzegł, podchodząc bliżej Moore'a, jego krok pozostał pewnym, zdecydowanym, nie zwolnił ni trochę. Mimo wrogiego terenu nie bał się wcale. Teraz łatwiej dało się spostrzec, że drugiej dłoni ściskał świstek papieru - tak mocno, że dłoń wydawała się być pobielała. List, który zdradził nazwisko. Jej ostatnią wiadomość. - Mam za to parę pytań i nie odejdę stąd, póki nie usłyszę odpowiedzi. Jeśli nie od ciebie, to od kogokolwiek, ktoś tu pewnie jeszcze żyje. Poszukam, aż znajdę. Możesz też oszczędzić mi tego trudu i pomóc mi znaleźć to, czego szukam naprawdę, bym mógł odejść w swoją stronę. To jak, porozmawiamy? - pytał, choć znał odpowiedź. Bardzo nie miał dziś nastroju na odmowę.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Leśna droga - Page 6 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Leśna droga [odnośnik]14.02.23 1:35
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością


#1 'k10' : 1

--------------------------------

#2 'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna droga - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśna droga [odnośnik]14.02.23 11:50
Spodziewał się oporu, różdżki uniesionej w swoim kierunku, blokującego zaklęcia albo chociaż wymierzonej w twarz pięści – ale Wilkes nawet na niego nie spojrzał; musiał być wciąż oszołomiony tym, co stało się, gdy jego własna magia obróciła się przeciw niemu, bo przekrwione oczy zatrzymały się gdzieś na wysokości jego łokcia. Patrzył w bok, nie na niego, bardziej przez niego – ale William nie miał czasu się nad tym zastanawiać, wyprowadzony cios sięgnął celu, knykcie przesunęły się po skroni szmalcownika, a on sam musiał poświęcić chwilę na odzyskanie równowagi. To było za mało żeby go zatrzymać, uciekający w stronę Doliny mugole wciąż musieli być niedaleko; cofnął się o krok, mocniej zaciskając palce na różdżce, chcąc cisnąć w parszywego mordercę zaklęcie, a może powalić go na ziemię – nie zdążył jednak zrobić żadnej z tych rzeczy.
Materializującego za jego plecami czarnoksiężnika bardziej chyba wyczuł niż zobaczył, nie do końca pewien, co go zaalarmowało: mignięcie czerni na krawędzi pola widzenia, cichy szmer materiału drogiej szaty, a może to charakterystyczne ukłucie lęku rozlewające się po wnętrznościach, które w trakcie przelotów ponad wrogimi hrabstwami nie raz ostrzegło go już przed niebezpieczeństwem. Tym razem – za późno; zmysły go zawiodły, otępione przylepioną do niego magią, pamiątką pozostawioną przez przeklęte dusze, pozwoliły mu się rozproszyć. Zdołał zaledwie odwrócić głowę, gdy inkantacja obcego zaklęcia rozbrzmiała tuż obok, wraz ze stanowczym rozkazem; prawa dłoń drgnęła, unosząc się w wyćwiczonym odruchu, ale nawet gdyby był w pełni sił, prawdopodobnie nie zdołałby obronić się na czas przed atakującym od tyłu przeciwnikiem. Jakim jednak cudem podszedł do niego bezszelestnie?
Klękaj.
Nie, chciał odpowiedzieć, nie miał przecież zamiaru wykonać idiotycznego rozkazu – ale sprzeciw nie przeszedł mu przez usta. Zamiast tego poczuł, jak w jego umyśle rozpycha się obca siła, jak pojedyncze polecenie rozlega się gdzieś w tyle czaszki, zwielokrotnione echem, głośne, w ułamkach sekund miażdżące wewnętrzny opór. Kolana ugięły się pod nim, uderzając w zakurzoną ziemię, upadł na nie tuż obok klęczącego Wilkesa. – Co..! – wyrwało mu się, oburzenie i zaskoczenie zatańczyło między głoskami. Nie znał głosu czarodzieja, który przeprosił ich za wtrącenie się, przez moment przekonany, że to musiał być jakiś parszywy znajomy szmalcownika – ale wtedy mężczyzna wreszcie znalazł się w polu jego widzenia, a William potrzebował zaledwie paru sekund, żeby zrozumieć, dlaczego klatkę piersiową wypełniło mu lodowate powietrze.
Chociaż nigdy wcześniej nie spotkał Tristana Rosiera, jego twarz rozpoznałby wszędzie – widział ją niejednokrotnie na ruchomych fotografiach w czarodziejskiej prasie, Walczący Mag okrzyknął go bohaterem, Prorok wojennym zbrodniarzem; dla Williama był mordercą, jednym z najgorszych – tak, jak wszyscy ci, którzy tamtego dnia bez żadnego wzruszenia oglądali brutalną egzekucję Rodericka, którzy w Bezksiężycową Noc wymordowali niewinnych ludzi w Londynie, którzy prawie zabili mu brata, przez których zginęła Penny. Którzy – od tej myśli zrobiło mu się niedobrze – omal nie pozbawili życia Hannah. Co Rosier robił tutaj? Zadarł wyżej głowę, chciał wstać, ale nie mógł, nogi nie chciały dźwignąć go w górę; przez pulsującą w uszach krew ledwie słyszał słowa wypowiadane przez Śmierciożercę, jakąś irracjonalna część jego umysłu jeszcze nie chciała uwierzyć, że to naprawdę był on, mimo że właściwie nie było ku temu wątpliwości, nawet jeśli w rzeczywistości wyglądał znacznie starzej niż na zdjęciach. Czegoś tu szukał, czego? Kogo? Czy przyszedł tu za ludźmi, którzy dopiero co ich minęli? Zmusił się, żeby nie spojrzeć w ich kierunku, kątem oka mógł nadal dostrzec tyły pochodu, czarnoksiężnik stał do nich tyłem. – Czego ch-ch-chcesz? – wyrzucił z siebie szybko, może za szybko; nienawidząc faktu, że głos zawiódł go, potykając się o głoski. Chciał zabrzmieć pewnie, uchwycił się kotłującego się w płucach, gorącego gniewu, ale nie było go na tyle, by całkowicie zneutralizować lodowaty, rozpełzający się wzdłuż żył strach. Bo bał się – tego, że nie mógł mierzyć się z człowiekiem, który wpatrywał się w niego z uniesioną różdżką (zaciskanego w drugiej dłoni świstka nie zauważył, zbyt skupiony na tym, co miało stać się za chwilę; boleśnie świadomy, że jego miotła znalazła się poza jego zasięgiem); tego, że w innych częściach Doliny mogło być ich więcej, tego, że nie przewidzieli jakiegoś ataku; tego, że nie zdoła ochronić ukrywających się tu ludzi. I wreszcie: że umrze, próbując to zrobić.

| tu rzuciłem na przełamanie zaklęcia, ale że mam -60 do kości...




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Leśna droga
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach