Wydarzenia


Ekipa forum
Alkierz
AutorWiadomość
Alkierz [odnośnik]08.08.21 18:47

Alkierz

Mniejszy i przytulniejszy niż główne pomieszczenie przeznaczone do przyjmowania gości. Można tu swobodnie rozsiąść się na wygodnych kanapach, krzesłach i fotelach, przy których stoi całkiem spory stolik kawowy, a poczucie estetyki dopieszczą wszechobecne rośliny, które cieszą zielenią niezależnie od pory roku. Przy ścianach widać wysokie regały zapełnione książkami, a w kącie pomieszczenia - obowiązkowy gramofon.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Alkierz [odnośnik]09.08.21 22:37
15.01.1958

Ten dzień zaczął wcześnie rano, od pracy. Czytanie przez połowę nocy książek z dziedziny astronomii kończyło się podkrążonymi oczami, ale przecież warto było. Człowiek uczy się przez całe życia, a nawet w takim wieku jak jego, można było przysłużyć się jeszcze nauce. Zwłaszcza teraz, gdy tak trudno było o komponenty, zobowiązał się przed samym sobą do jak największego poszerzenia wiedzy, a w tym również miało pomóc mu spotkanie, z których ludźmi zaprosił. Wcześniej ruszył jednak prosto do Oazy, aby odebrać stamtąd alchemiczkę, której życie nie było tak lekkie. Wydany list gończy brzmiał niczym groźba ze stolicy, a przecież jej umiejętności miały się przydać Zakonowi, zwłaszcza że to za działalność na jego korzyść, wydali na nią wyrok. Gdy razem z Charlene dotarli do Warsztatu, było już lekko przed czternastą. Zaraz mieli zjawiać się goście, to też powoli mogli udać się do alkierzu, gdzie najwygodniej było wszystkim usiąść na przygotowanych wcześniej kanapach i fotelach. Córka jak zwykle o wszystko zadbała, upewniając się, że kwiaty dobrze wyglądają, tablica jest niedaleko, a poduszki leżą równo. Dzbanek herbaty już stał na stole. Nie mieli jej dużo, o wiele mniej niż rok temu o tej porze, to też napój był nieco bledszy. niż powinien, oszczędność stanowiła teraz jeden z priorytetów. Jedli rzadko, ale dobrze. Grunt, że potrafili gotować, mieli kurę (nawet, jeśli ta nie należała do ulubionych mieszkańców Warsztatu według Steviego), szklarnie, w której przez lato rosły pomidory, a także troszkę zapasów. Nie byli w stanie ugościć tych wszystkich ludzi wystawniejszym posiłkiem albo alkoholem, zresztą... Przecież o naukę tu chodziło! Oczekiwał więc wszystkich zaproszonych, którzy potwierdzili swoje przybycie, nieco zestresowany. Nie przywykł do prowadzenia tego typu spędów, chociaż przecież nauczał, był towarzyski, potrafił rozmawiać, tak teraz sprawa miała się nieco inaczej. Chodziło w końcu o przyszłość ich wszystkich. Pomysły kłębiły się w głowie, ale żeby je wykonać, potrzebował wielu różdżek i sprawnych umysłów, wielkich talentów i par rąk, gotowych do pracy. Wierzył głęboko, że sami mają setki pomysłów, w końcu nie bez powodu zgodzili się wziąć udział w tym spotkaniu. Wielu poznał wcześniej. Chociaż Steffen nie mógł się dziś zjawić, to przynajmniej miała przyjść jego narzeczona, Isabella, która pasjonowała się eliksirami. Cieszył się również na spotkanie z panem Asbjornem, wybitnym astronomem, który pomagał mu już nie raz, zaangażowany w sprawę. Castor był jeszcze młody, ale miał talent. Beckett obrócił w palcach pierścień, który nosił, a który dzięki swoim wspaniałym mocom pomagał mu przy tworzeniu świstoklików, co stanowiło trudne zajęcie, nawet z tyloma latami doświadczenia. Nie było potrzeby zapraszania tu Kierana, ale nie mogło zabraknąć jego syna, Vincenta, zwłaszcza gdy w trakcie wigilii, która zaledwie kilka tygodni miała miejsce w jadalni obok, nie mógł powstrzymać się od rozmów na temat zielarstwa i run. Nie poznał nigdy pana Isaiaha Greengrassa, ale nic straconego. Słyszał, że działa dla wspólnej sprawy, a swoje ręce i kociołek chce oddać dla Zakonu. Takich ludzi było im przecież potrzeba. Tak samo nie znał dobrze panny Roselyn Wright, może co najwyżej minął ją kilka razy, chociaż pracowała niedaleko. Doskonała uzdrowicielka była konieczna pośród ich szeregów, mogła podpowiedzieć mnóstwo rzeczy, o których nikt inny w tym pokoju nie miałby pojęcia. Słyszał też o umiejętnościach pana Halberta Greya, zielarza, który z pewnością mógł rozwinąć dalej skrzydła w Zakonie. Wciąż postępowały problemy z żywnością, ktoś taki jak on mógł rozwiązać te kwestie, nawet jeśli wymagało to ogromu pracy, to przecież zapewne wszyscy dziś, by się tu zgodzili na pomoc, co zresztą zamierzał jeszcze poruszyć. Pan Archibald Prewett zgodził się pomóc, chociaż tak samo jak Steffen nie mógł się tu zjawić, to przecież wiele rzeczy dało się przekazać listownie, lub podczas krótkiego spotkania. No i pani Moira Flume, bo na nią czekał z dziwną ciekawością. Numerolożka, specjalistka w dziedzinie transmutacji, mieli tak wiele wspólnych tematów, że aż miło... Niewielu znał ludzi w podobnych ekspertyzach. Nie mogło także zabraknąć Beatrix. Chociaż jego własna córka była młoda, to miała nie tylko zapał do pracy, ale i tak wiele umiejętności krawieckich. Nie raz już pokazywała, na co ją stać. Nie zamierzał zabraniać jej działać, zwłaszcza we własnym domu. Tematów do poruszenia na spotkaniu było mnóstwo, zarówno w kontekście samego rozwoju, ale też pomocy tym, którzy jej nie tylko oczekiwali, jak i na nią zasługiwali. Mieli w swoich szeregach wielu doświadczonych rzemieślników i naukowców, trzeba więc było z tego korzystać. Jak wiele razy przydały się świstokliki, a jak wiele razy talizman? Co poczęliby przyjaciele bez eliksirów? Nie można było tego ignorować. Pozostało mieć nadzieje, że miejsc wystarczy. Dom był porządnie zabezpieczony, nie było mowy, by ktoś niepowołany wszedł, chociaż na teren ogródka, ale na wszelki wypadek Beckett stanął jeszcze na środku pokoju i zaczął obracać różdżką dookoła, wypowiadając pod nosem odpowiednie formułki. Upewniał się, że przestrzeń pokryje się nie tak trudną magią, musiał zadbać o dodatkowe zabezpieczenia. Nałożone Muffliato było prawdopodobnie jedynie formalnością, ale skoro już o tym pomyślał, to zamierzał słuchać swojej głowy, nie raz przecież miała racje, nawet gdy się tego nie spodziewał. Samo założenie zabezpieczenia trwało dobre kilkanaście minut, ale nie był tym zmęczony, nie tak, jak byłby miesiąc temu, niedługo po paskudnym wypadku z olbrzymem w roli głównej. - Bardzo się ciesze, że chciała panna uczestniczyć w tym spotkaniu - zwrócił się jeszcze do Charlene, zanim zjawiła się reszta gości, gdy nałożył zabezpieczenie. Spojrzał na zegar, dochodziła czternasta.

Witam wszystkich! Korzystajcie z czarnej herbaty, która stoi na stole w dzbanku (niestety nie mamy cukru). Możecie uznać, że napełnia się samoczynnie. Na pewno każdy dostał ładny kubeczek. Kilka jest do pary, ale wiele się różni. Są łososiowe, liliowe, białe w czarne kropki, ceglane, a także w kolorze trawy z namalowanymi kwiatami polnymi. Do wyboru, do koloru, nie zabraknie.

Zajmijcie dla porządku miejsca w adnotacji pod postem.
Czas na odpis 72h.

Alkierz NOmM0oE


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Alkierz [odnośnik]10.08.21 2:35
Podczas gdy ojciec ruszył do Oazy, by eskortować jakąś alchemiczkę, Trixie została w domu i zajęła się przygotowaniami do planowanego spotkania tęgich umysłów wspierających Zakon Feniksa. Niezmiernie to wszystko ją ekscytowało: zazwyczaj do tej pory pracowała sama, może okazyjnie w towarzystwie numerologa, tymczasem teraz zanosiło się na to, że wszystko miało się zmienić. W ostatnim czasie wpuściła do swojej krawieckiej pracowni znajome kobiety z Doliny Godryka, teraz z kolei do Warsztatu nadciągali przyjaciele i nieznani jeszcze sojusznicy, z którymi nie mogła doczekać się współpracy. Nawet jeśli nie łączyło ich stricte to samo zajęcie, nic nie stało na przeszkodzie temu, by zaczęli się nawzajem inspirować. Często świeże spojrzenie gwarantowało nowe, nierozważane jeszcze pomysły, a tego ostatnimi czasy potrzebowała: skupiona na zapewnianiu zimowej odzieży i koców dla potrzebujących, Trix nieco zaniechała prace nad intrygującymi ideami...
Wnętrze dużego dzbanka wypełniła czarna herbata. Nie mieli co prawda cukru, ale lepsze to, niż zwykła gotowana woda bez jakiegokolwiek smaku - tą myślą pocieszała się Beckettówna, stojąc w mniejszym saloniku z rękoma założonymi na piersi. Patrzyła na swoją pracę dość krytycznie... Na stole zalegało kilka przygotowanych notatników, głównie pustych, jeśli goście chcieliby zapisywać to, o czym zamierzali porozmawiać w zaufanym gronie, nie było tam natomiast żadnego, nawet najmniejszego poczęstunku. Szkoda. Zima była bardzo surowa, coraz mniej żywności znajdowało się w kameralnej spiżarce przylegającej do kuchni, a ona nie miała po prostu czego dziś zaserwować. Nawet małych kanapeczek. Czarownica westchnęła ciężko i pokręciła głową, po czym ruszyła w stronę powielonych kanap i foteli, żeby poprawić na nich poduszki. Nie było ich na każdym siedzeniu, ale ufała, że nikt nie odbierze tego jako segregację na bardziej uprzywilejowanych i gorszych. Skoczyła potem do kuchni, żeby przynieść na małej tacce jedenaście kolorowych kubków, które postawiła na blacie, po czym rozmasowała dłońmi gruby, żółty sweter w błękitne paski. Może nie wyglądała zbyt elegancko, ale nie zbierała się tu śmietanka towarzyska - no, może poza Isabellą i jakimś szlachcicem - ubrana na galowo, która miała przy herbacie i herbatniczkach rozprawiać o balowych tańcach. Nikomu raczej nie powinny przeszkadzać jej warkocze, trochę starta, ciepła spódnica, wełniane skarpety i wychudła sylwetka o nieco podkrążonych oczach.
- Cześć! - odezwała się pogodnie do wprowadzonej przez ojca dziewczyny. Wyglądała młodo, nawet bardzo, więc gospodyni nie poczuła się w obowiązku tytułowania ją panią. - Dotarliście bez problemu? Nazywam się Trixie - zwróciła się do numerologa i alchemiczki, a potem przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w kierunku Charlene Leighton, żeby choć trochę oficjalnie się z nią przywitać. Jej spojrzenie powędrowało następnie do Steviego. - Mamy dość kubków i siedzeń, nikt nie powinien poczuć się pominięty. A na ścianie powiesiłam tablicę. Pewnie będziesz chciał coś zapisywać - opowiedziała z uśmiechem. Dopasowanie alkierza do ich dzisiejszych potrzeb nie było zbyt trudne, wystarczyło zaledwie kilka sprawnych zaklęć z dziedziny transmutacji, które odświeżyła sobie z przyjemnością, chociaż na dnie głowy gdzieś wciąż krążyła myśl, że powinni byli wszystkich nakarmić. Jak zwykle. Ale nie było już czym. - Siadaj gdzie chcesz - zwróciła się do Charlie, samej na swoich chudych jak patyki nogach wskakując na miejsce po lewej stronie kanapy. Co prawda nie posiedziała tam zbyt długo, bo zaraz nadszedł czas witania gości, których kolejno zapraszała do mniejszego saloniku. - No mam nadzieję, że w głowach aż wam kipi od weny twórczej - rzuciła żartobliwie, wprowadziwszy przybyłych do środka. - Rozgośćcie się i nie dajcie herbacie ostygnąć. Gorąca dobrze wam zrobi po tej zimnicy na zewnątrz.

| Dzień dobry! Trixie wita wszystkich i prowadzi do alkierza.
Zajmuję miejsce nr 1 i zagarniam dla siebie kawowy kubek z kwiatkami polnymi.
:pwease:


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Alkierz [odnośnik]10.08.21 13:09
Życie w Oazie nie rozpieszczało Charlie i komplikowało wiele spraw. Jej wolność tam była dość ograniczona, bo nie mogła tak po prostu sobie wyjść kiedy chciała, a każdorazowo ktoś ją musiał z Oazy odbierać i potem dostarczać z powrotem, dlatego opuszczała ukrycie bardzo rzadko. Coraz mocniej tęskniła za życiem poza Oazą i intensywnie rozważała pewną otrzymaną parę miesięcy temu propozycję, bo życie w Oazie stawało się dla niej coraz bardziej nie do zniesienia, i to nie tylko ze względu na ograniczenie wolności. Kolejnym problemem była oazowa ciasnota i problemy z zaopatrzeniem, przez co głodowała i coraz bardziej przypominała wieszak. Tęskniła za swoim dawnym życiem, kiedy była zwyczajną alchemiczką z Munga. Za czasami, kiedy miała rodzinę, pracę i dom, kiedy czuła się bezpiecznie i nie miała żadnych poważnych problemów ani nie musiała bać się o swoje życie, zaś jedzenie było czymś dostępnym i oczywistym.
Jako osoba poszukiwana czuła niepokój ilekroć Oazę opuszczała, bo zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby coś się wydarzyło, nie będzie w stanie się przed tym obronić. Była równie słaba i bezbronna jak inni ludzie ukrywający się w Oazie, dlatego dawno już zrezygnowała z miana Zakonniczki. Bo jak miała chronić innych, gdy nie potrafiła obronić samej siebie? Dlatego właśnie Zakon nie był dla niej, nigdy zresztą nie zamierzała walczyć, a od początku jej zamierzeniem było warzenie eliksirów i dzielenie się wiedzą. I z początku jakoś to było, a potem, po listach gończych, sytuacja zrobiła się zbyt poważna i Charlie przerażona konsekwencjami dawnych decyzji wolała się odsunąć i wycofać. Nigdy przecież nie chciała oddawać za sprawę swojego życia, nie była typem bohaterki ani wojowniczki, a najzwyklejszą alchemiczką. Niestety dla wrogów zapewne wciąż była Zakonniczką, nie stała się bezpieczna z chwilą odejścia od organizacji, i siłą rzeczy wciąż była od opieki Zakonu zależna. A bezczynność nie działała dobrze na jej depresję, dlatego zgodziła się na propozycję Steviego. Przecież nie musiała wracać do Zakonu ani walczyć z różdżką w dłoni, organizacja potrzebowała każdej pomocy, także takiej zakulisowej. Bo w głębi duszy tęskniła za byciem potrzebną, za tym, żeby jej eliksiry pomagały innym. Alchemia zawsze była jej pasją, Charlie uwielbiała zgłębiać wiedzę, a także dzielić się owocami swojej pracy z innymi. W Oazie, poza tym że warzyła proste medykamenty i czasem udzielała dzieciom korepetycji, nie miała wielu sposobności do stymulacji i rozwoju, więc jej umiejętności ostatnimi czasy popadły w stagnację, co także nie wpływało na nią dobrze.
Z zachowaniem niezbędnych środków ostrożności została wyprowadzona z Oazy, a potem wraz z panem Beckettem dostała się do jego domu. Ciepły, choć nieco już wyświechtany płaszcz wisiał luźno na jej wychudzonym ciele, i mimowolnie drżała z zimna, ponieważ niedożywione ciało gorzej radziło sobie ze styczniowym ziąbem. Jej policzki były lekko zapadnięte, oczy podkrążone, niegdyś lśniące włosy stały się matowe, a ruchy niepewne, ale z ulgą wsunęła się do domostwa, gdzie przynajmniej było cieplej i nie czuła się tak bardzo na widoku. W środku zsunęła z głowy kaptur, pozwalając, by pszeniczny warkocz opadł na wychudzone plecy.
- Zbyt długie bezczynne tkwienie w Oazie nie służy mi dobrze – odpowiedziała na słowa Steviego. Ukrywała się od maja, i choć w tym czasie zdarzyło jej się wciąż warzyć eliksiry dla Zakonu, a także regularnie pomagała eliksiralnie mieszkańcom Oazy, to czuła, że może jednak mogła zrobić coś jeszcze, co by znowu nie popaść w głębszą fazę depresji. – Cześć, miło cię poznać. Jestem Charlie – odezwała się do młodej dziewczyny (Trixie), która powitała ją w saloniku w którym miało się odbyć spotkanie. Uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk dłoni, mając nadzieję, że dziewczyna nie zwróci uwagi na chudość i lodowatość jej ręki. Później usiadła w jednym z foteli, nieco nerwowo przygładzając materiał skromnej sukienki w szaroniebieskim kolorze, już na pierwszy rzut oka zbyt luźnej, ale przynajmniej pozornie maskującej wyraźną niedowagę alchemiczki. Rozejrzała się po pokoju, a potem nieśmiało wyciągnęła rękę po kubek (biały w czarne kropki) i napełniła go herbatą. W Oazie ostatnimi czasy bardzo rzadko miała okazję pić herbatę, zwykle musiała wystarczać woda, więc nawet gorzka herbata była dla niej teraz czymś wspaniałym, zwłaszcza że była gorąca i wspaniale ogrzewała wyziębione ciało. Później pozostawało czekać na to, aż pojawią się kolejne osoby; alchemiczka była bardzo ciekawa, kto jeszcze się tu zjawi, choć z drugiej strony świadomość bycia poszukiwaną budziła w niej lęk, niepokój i skrępowanie, czuła się jak napiętnowana, a w kark mimowolnie dyszał strach, nawet jeśli wydawało się, że nikt kto się tu dziś pojawi nie powinien stanowić zagrożenia.

| siadam na miejscu numer 6




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Alkierz [odnośnik]10.08.21 21:44
Listy niesione przez Einsteina oraz Steviego (sowę, nie wujka) zawsze przysparzały mu olbrzymiej radości. Uwielbiał bowiem Beckettów, tak było od zawsze i nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja miała ulec zmianie. Biedne sowy nie wiedziały jednak, że na swych skrzydłach niosły też dziwny rodzaj ukojenia, którego Castor pragnął od równo dziesięciu dni.
Wiadomość o ogłoszonym poborze do obowiązkowej służby magowojskowej i wyznaczony termin stawienia się w Londynie wisiał nad jego głową niczym katowski topór. Mącił, przeszkadzał, doprowadzał do przekraczania kolejnych granic, ale chyba wraz z nadejściem piętnastego stycznia wreszcie odnalazł w sobie resztki spokoju. A może to rezygnacja popchnęła go wreszcie do pogodzenia się ze straceńczym losem i skupienia się na tym, co tu i teraz? Przecież odpisał wujkowi nader entuzjastycznie, z komplementów i wiedzy, że talizman sprawował się, jak należy, potrafił tygodniami cieszyć się jak dziecko, ale teraz, w perspektywie nieuniknionego...
Przecież zostało tylko piętnaście dni. Miał jeszcze spraw do załatwienia.
A jednak nogi poprowadziły go prędko do Warsztatu, choć myśli jego były skłębione do tego stopnia, że zapytany o to, jak i kiedy się tam w ogóle dostał, nie potrafiłby odpowiedzieć. Mrugnął, zamykając za sobą drzwi Wrzosowiska, raz jeszcze wdychając głęboko zapach suszonych ziół, które zwisały z sufitowych belek, uparcie odsuwając od siebie myśl, że kiedyś, już całkiem niedługo, powącha je po raz ostatni, a drzwi ozdobione wciąż wieńcem z ostrokrzewu i bluszczu zatrzasną się dla Castora Sprouta na wieki. Albo tyle, ile pamięć o jego osobie żyć będzie w pamięci czy to domowników, czy sąsiadów, przyjaciół, mieszkańców Doliny Godryka. Nie chciał ich martwić, ale chyba nie było innego wyjścia...
Stanąwszy przed drzwiami wejściowymi do Warsztatu, rozpiął prędko zimowy płaszcz, by upewnić się, że jasnobłękitny sweter, który jeszcze nie tak dawno temu otrzymał jako wigilijny prezent od Trixie znajdował się w odpowiednim stanie. Wsunięty na białą koszulę, której kołnierzyk wystawał dzięki interwencji pani Sprout, bo Castor oczywiście w szczycie gonitwy myśli nie pamiętał, by doglądnąć tego szczegółu przed wyjściem, prezentował się naprawdę ładnie oraz schludnie. Beatrix miała talent do krawiectwa i... miał nadzieję, że zdąży ją poprosić o te spodnie, których potrzebował od października, ale duma nigdy nie pozwalała prośbie przecisnąć się przez zaciśnięte z nerwów gardło.
Dlaczego tu przyszedł? Ach tak, miało być spotkanie, miał zająć się czymś pożytecznym, zająć umysł czymś pożytecznym, przyłożyć rękę do czegoś większego, na Merlina, niech to już się zacznie, niech się skupią wielcy myśliciele i ludzie czynu nad tym, co porusza świat i co daje powód do dalszej egzystencji.
Zastukał kilkukrotnie, a gdy Trixie pojawiła się, by go powitać, przytulił ją, tak jak miał w zwyczaju, choć był to uścisk nieco słabszy, bardziej niepewny niż zazwyczaj.
— Z nieba spadasz — no, za kilka dni się faktycznie dowiesz, jak Trixie potrafi z nieba spadać, Castorze — z tą herbatą, Trix. Dawno takiej zimnicy nie było, co nie?
Kąciki ust drgnęły w próbie uśmiechu, choć naprawdę cieszył się, że mogli się raz jeszcze spotkać. Każda wizyta w Warsztacie, nawet ta zakończona obrzucaniem się pomidorami, jak zwykli to robić jako małe dzieci, była przecież przyjemna, wypełniona niestandardowo—domową atmosferą, która zawsze łapała za sentymentalne bądź co bądź serce Sprouta. Sprouta, który uniósł przy okazji odsłonięte przed mrozem dłonie o zaczerwienionych nieco, chudych palcach, w które chuchnął dwukrotnie, by następnie potrzeć energicznie dłonie.
Już w środku pozwolił sobie zdjąć płaszcz i przerzucić go tymczasowo przez ramię.
— Wspaniały jest ten sweter, wiesz? Tak akurat na tę porę, ale coś mi mówi, że będę nosić go do lata — powiedział, naprawdę szczerze zadowolony z tej części garderoby. Zawsze wzruszało go do łez, gdy ktoś wykonywał coś z myślą o nim, sweter również nie był wyjątkiem. Ech, musiał czym prędzej odwdzięczyć się porządnym talizmanem, choć zerknął też nieco ciekawsko w kierunku nadgarstka Trixie, by dostrzec, czy ozdabia go pewna konkretna bransoletka.
Nim się obejrzał, odnalazł się w alkierzu.
— Cześć wujkuprzywitał się najpierw z panem domu i pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, lecz jego uwadze nie umknęła obecność pierwszego gościa. — Oho, ktoś zdążył mnie wyprzedzić, zazwyczaj to ja zjawiam się jako pierwszy — zauważył, próbując maskować swój raczej kiepski humor przynajmniej częściowym gadulstwem. Podszedł jednak do Charlene, do której skinął głową. Cały czas nie wiedział, jak witać się z nieznajomymi kobietami. Pocałunek w rękę dawał chyba wyraźny sygnał do amorów, więc odpadał. Podanie ręki? Zbyt męskie dla kobiety. Przytulenie? Przecież to nieznajoma! Pozostawało tylko to nieszczęsne skinienie i dodanie informacji o swym mianie. — Castor Sprout, miło mi panią poznać.
Po tym krótkim, ale konkretnym przywitaniu rozejrzał się jeszcze, by zapoznać się z wystrojem pokoju. Zobaczywszy tablicę zrozumiał, że nie stoi ona tam bez powodu czy dla dekoracji, dlatego też zajął miejsce na jednej z kanap całkiem niedaleko, by zapewnić sobie odpowiedni widok.

| zajmuję miejsce nr 4, te z podusią


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Alkierz [odnośnik]10.08.21 22:26
Zaskoczył ją list, który otrzymała. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Panna Flume uwielbiała wszelkie przedsięwzięcia związane z nauką, a zaproszenie, które otrzymała wydawało się być dokładnie czymś takim. Zarezerwowała sobie w kalendarzu datę, podczas której miało się odbyć to spotkanie. Była bowiem ogromnie ciekawa tego, czego właściwie będzie dotyczyło. Cieszyło ją to, że miało dotyczyć wsparcia jedynej słusznej strony konfliktu, który właśnie się toczył. Miała nadzieję, że wreszcie będzie mogła go regularnie wspierać, nie mogła bowiem stać biernie, przyzwoitość nakazywała jej jak tylko mogła wspierać przyjaciół. Kiedy dookoła ginęło tylu niewinnych, każde ręce były cenne.
Ostatni czas spędziła na poszukiwaniu informacji na temat pewnej budowli, którą zobaczyła jeszcze przed rozpoczęciem wojny w Stanach. Miała wrażenie, że tamtejsi czarodzieje są bardziej innowacyjni i otwarci na nowe propozycje. Zresztą sama żyła tam kilka lat swojego życia, co powodowało, że mogła się wydawać nieco ekscentryczna jak na tutejsze standardy. Miała świadomość tego, że od zawsze była nieco inna. Nie przeszkadzało jej to jednak zbytnio, bardziej traktowała to jako wyjątkowość.
Nie spała niemal całą noc nie mogąc doczekać się spotkania. Zawsze ekscytowała się takimi rzeczami, może aż zanadto. Zastanawiała się o czym będą dyskutować i które z jej umiejętności mogą się im najbardziej przydać. Zasnęła nad ranem, przez co omal nie zaspała na spotkanie.
Obudziła się chwilę po dwunastej. Siarczyście zaklęła, kiedy zobaczyła, która jest godzina. Nie miała zbytnio czasu, aby się specjalnie przygotować do wizyty u pana Becketta. Wszak nie wypadało się spóźnić. Szczególnie, kiedy było to pierwsze spotkanie! Ubrała na siebie czarną spódnicę z falbanami, oraz bordowy, sznurowany gorset, na który narzuciła marynarkę, jakby nieco za dużą. Na poplątane, czekoladowe włosy nałożyła cylinder, który kiedyś znalazł się w jej posiadaniu, a aktualnie był idealnym narzędziem do zakrywania niezbyt udanej fryzury. Nie zastanawiała się zbyt długo, złapała w rękę fiołkowy płaszcz i dosyć szybko opuściła swój dom. Nie mogła się przecież spóźnić, nie tym razem!
Pojawiła się pod adresem, który znalazła na kopercie pięć minut przed czasem. Odetchnęła z ulgą, czyli jednak jej się udało. Jak chciała, to potrafiła, nie spodziewała się, że los będzie jej aż tak sprzyjał. Poczuła nawet ulgę, że nie pojawiła się spóźniona, nie chciała na wejściu robić złego wrażenia na nieznajomych. Zastukała dwa razy w drzwi. Oddaliła się o krok do tyłu, aby przyjrzeć się miejscu w które trafiła. Była architektem, takie już małe zboczenie zawodowe.
Tak bardzo zafascynowała się domem, że nie zauważyła, że drzwi się otworzyły, a pojawiła się w nich Trixie. Niemalże podskoczyła ze strachu, kiedy ją zobaczyła. Nerwowo się zaśmiała. - Dzień dobry panienko, mam nadzieję, że dobrze trafiłam.- posłała jej przyjazny uśmiech.
Przekroczyła próg powolnym krokiem. Uważnie przyglądała się wnętrzu, mogło to wyglądać, jakby była wścibska, no ale już tak miała. W końcu była architektem. Pozbyła się po drodze fiołkowego płaszcza i trafiła do mniejszego saloniku. Przed wejściem do pomieszczenia wyprostowała się i wzięła głęboki oddech, być może nie znała nikogo z tego towarzystwa, ale była w końcu Moirą Flume, nie takie straszne rzeczy robiła już w swoim życiu. - Witam Państwa.- odparła kiedy tylko weszła do środka. Najwyraźniej towarzystwo już zaczynało się zbierać, chyba jednak nie była jeszcze ostatnia. Nie zamierzała zwlekać, a posadziła swój zadek na jednym z wolnych foteli, narzuciła nogę na nogę, a ręce położyła na kolanie. Po chwili jednak poczęstowała się również herbatą, zupełnie nie przeszkadzało jej to, że jest bez cukru. Wybrała liliowy kubek, jakoś miała sentyment do wszelkich odcieni fioletu.


| zajmuję miejsce nr 3
Moira Flume
Moira Flume
Zawód : architektka
Wiek : 42
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Why so serious ?!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10343-moira-flume https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10601-m-flume#321048
Re: Alkierz [odnośnik]11.08.21 1:15
Ogromne połacie niewzruszonej, statycznej bieli pokrywały rozłożyste tereny wokół irlandzkiego domostwa. Gruba warstwa drobnego śniegu, który już kolejny dzień spływał z jednolitego, szarawego nieba, rozkładała się na każdym milimetrze wolnej przestrzeni tworząc nieprzekraczalne zaspy, wyboiste usypiska ukrywające najpotrzebniejsze przedmioty, torując niedawno odśnieżane, wydeptane przejścia. Gałęzie rosnących nieopodal akacji, dźwigały niebagatelne ciężary przybierając zupełnie nową, niespotykaną dotąd odsłonę. Ostre sople przykleiły się do blaszanej części dachu tworząc namiastkę ochronnej fortecy. Wczesnym rankiem, wsłuchany w dźwięk trzaskających, niedawno rozpalonych drewien, stał przed zaszronionym oknem sącząc kubek parującego, lipowego naparu. Z odrobiną nostalgii, a także wyjątkowym skupieniem, obserwował szczęśliwe, zimowe szaleństwo, należące do czworonożnej współlokatorki. Szczeniak, który na przestrzeni miesięcy znacząco zmienił swą posturę, buszował wśród puszystych wykopalisk zlewając się w jedną, krystaliczną całość. Subtelny uśmiech ozdobił twarz zaspanego gospodarza wpatrzonego w tą niewymuszoną beztroskę. Jego skłębione myśli niesione słodkawą wonią rozgrzewającego napoju znalazły się w zupełnie innym wymiarze. Niespodziewany list wystosowany przez Pana Becketta wywołał serię nieoczekiwanych emocji. Ciekawość mieszała się z przyjemną dozą uznania, wyróżnienia wobec części przedstawicieli rebelianckiej organizacji. Od kilku miesięcy, czynnie angażował się w różnorodne, naukowe aspekty, robiąc coraz bardziej widoczne postępy. Te traktowały dziedziny, w których czuł i poruszał się najbieglej. Współpraca ze znamienitym profesorem pozwoliła na zebranie zupełnie nowych doświadczeń, umożliwiła uczestnictwo w badaniach potrzebnych do udostępnienia ogólnodostępnej publikacji. Mężczyzna niezwykle szybko wdrożył się w ów świat, w którym od zawsze chciał znaleźć się oficjalnie. Pozbawiony codziennych, dalekich podróży poszukiwał stabilnej alternatywy, którą mógłby wykonywać w zaciszu domowej pracowni. Wąsaty numerolog otwierał kolejne, satysfakcjonujące wrota zyskując całkowite zaangażowanego zaproszonego przedstawiciela. Zerkając na ścienny zegar, skontrolował czas, który pozostał na drobne przygotowania. Uchylił okno i zagwizdał donośnie, krzycząc: – Jean, choć do domu! – pies nieoczekiwanie wyłonił się zza bocznej części szopy i pędem puścił się w stronę frontowych drzwi. Ciemnowłosy wpuścił mokrego i rozochoconego towarzysza wyczekującego porannej strawy. Wykonując zaplanowane obowiązki, pozbierał wcześniej przygotowane rzeczy wypełniając skórzaną torbę. Nie zapomniał o stercie istotnych notatek, które spisywał wczorajszym, późnym popołudniem. Przygotowywał wstępny plan, obmyślał tematy, które chciałby poruszać oraz działania, w które mógłby się zaangażować. Był skrupulatny i poukładany, żadna istotna informacja nie mogła zostać pominięta. Zawiązując krótki szalik oraz zapinając guziki ciemnego płaszcza, przeszedł jeszcze do kuchni, zabierając torbę ze słodkimi, żółtymi jabłkami, które obiecał córce organizatora naukowego posiedzenia. Oddając ostatnie pieszczoty posłusznemu zwierzakowi, wyszedł na lodowatą przestrzeń teleportując się w dobrze znane okolice malowniczej Doliny Godryka. Docierając pod wyznaczony adres, nie mógł napatrzeć się na zimową aparycję Warsztatu. Zmrożony śnieg chrzęścił pod ciężkimi butami, gdy popychał metalową furtkę witającą znajomym, piszczącym dźwiękiem. Beatrix wpuściła go do rozgrzanego, niezwykle przytulnego wnętrza. On sam otrzepał zagubione płatki śniegu, ściągał buty z największą ostrożnością, aby nie nanieść roztopionego błota: – Bea… Trixie, tam w lnianej torbie przyniosłem ci około pół kilograma jabłek. Wyczaruj z nich coś pysznego. – wybełkotał pochylony nad splątanymi sznurowadłami. Kiedy skończył, mógł odwiesić płaszcz i przywitać dziewczynę niezobowiązującym uściskiem. Pociągając zmrożonym nosem, przeszedł do głównego pomieszczenia, zawieszając wzrok na pierwszych zgromadzonych. Jego twarz niemalże od razu nabrała nieco poważniejszych rys: – Dzień dobry. – wyrzucił łagodnie kiwając głową z należytą uprzejmością. Wchodząc w głąb nieznanego pokoju, dostrzegł wolną kanapę i zajął miejsce nieopodal dobrze znanej alchemiczki. Nie widział jej od tak dawna, wyglądała na lekko zmęczoną, zmartwioną obecnym stanem rzeczy. Porozumiewawcze spojrzenie utknęło na sylwetce wujka, a następnie przesunęło się na profil młodego chłopaka, którego poznał niedawno, w równie wyjątkowych okolicznościach. Posłał mu delikatny uśmiech, którym nie omieszkał obdarować drobnej blondynki. Jeszcze na moment przyjrzał się nieznajomej kobiecie unosząc brew z wyraźnym zaciekawieniem. Rozkładając torbę na kolanach, wyciągnął pliczek starannie wypełnionych notatek i podczas oczekiwania, oddał się studiowaniu zapisków. Runiczne pismo przebijało się przez cienkie stronice.

| poproszę miejsce numer 8 + przekazuje Trixie pół kilograma jabłek



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alkierz [odnośnik]11.08.21 12:48
Od ostatniego spotkania z Michaelem, a później i rozmowy z Herbertem, nie prowadził żadnych dyskusji celem wdrożenia się w sprawy Zakonu Feniksa, toteż otrzymany przed paroma dniami list wprawił go w zastanowienie. Nazwisko Beckett kojarzyło mu się wyłącznie ze Sproutami i mieszkającymi obok nich sąsiadami. Zapisany na odwrocie wiadomości adres potwierdził tylko, że chodzi o tą samą rodzinę, więc bez wahania odpisał panu Beckettowi, że zjawi się na spotkaniu i chętnie wesprze interesującą ich sprawę.
Tego dnia wstał wczesnym rankiem, by przed pracą zadbać o własne rośliny. Nawet jeśli nie wymagały codziennej pielęgnacji, to doglądanie ich było nie tylko jego obowiązkiem, ale i sprawiającym przyjemność zwyczajem. Mogłoby się zdawać, że zimą w szklarniach niewiele było pracy, ale przygotowanie hodowli na nadchodzący sezon należało rozpocząć już dużo wcześniej. Obszedł Prewettowe szklarnie, sporządzając spis mieszanek nawozów, jakie miał sporządzić w nadchodzących dniach dla młodych, dorastających pędów. Uprzedziwszy Archibalda, że tego dnia opuści Dorset wcześniej, przeniósł się do Somerset, by zjawić się na spotkaniu na czas. Ubrany w proste dżinsy i granatowy sweter z motywem listka, jaki dostał podczas świątecznego przyjęcia od Aurory, poprawił pasek zawieszonej na ramieniu skórzanej torby, która stale zsuwała się po materiale narzuconej kurtki.
- Panno Beckett - zwrócił się do Trixie, zadowolony z samego siebie, że przed przyjściem wypytał Hattie czy pamięta jeszcze mieszkańców Doliny Godryka. Szczęśliwie nie tylko znała Steviego, ale i była w stanie podpowiedzieć, że numerolog ma córkę. Od razu uznał, że otwierająca mu drzwi młoda czarownica to z pewnością ona. Pozbywszy się stroju wierzchniego ruszył we wskazanym kierunku i dotarł do alkierza, w którym zaczęli już zbierać się inni goście.
- Dzień dobry, Halbert Grey - przedstawił się skinieniem głowy, nie chcąc niepotrzebnie podchodzić do każdego z osobna. Siedzący w centralnym miejscu starszy mężczyzna (Stevie) musiał być gospodarzem, który posłał do niego list. Kojarzył jego twarz, ale dopiero teraz przypisał ją do odpowiedniego nazwiska. Siedzącej obok kobiety (Moira) nie znał zupełnie, o czym był bardziej, niż pewien, bo tak ekscentrycznego stylu ubierania się nie mógłby zapomnieć. Obecność Castora wcale go nie zdziwiła, kuzyn mieszkał w okolicy i już od dawna był zaangażowany w działania Zakonu. Przed miesiącem zwróciła się do niego Aurora zaniepokojona dystansem ze strony brata, a Halbert obiecał, że z nim pomówi. Do tej pory nie było ku temu okazji, więc może po dzisiejszym spotkaniu uda się im zamienić parę słów. Przeszedł przez pokój i zajął miejsce na kanapie tuż obok Vincenta, starego znajomego jeszcze z czasów Hogwartu, oraz jasnowłosej czarownicy, której nie miał jeszcze przyjemności poznać (Charlene). Rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu, dostrzegając kolejne elementy przytulnego wnętrza, świadczące o tym, że podczas dzisiejszego spotkania nie mieli poprzestać na samych dyskusjach.

| zajmuję miejsce nr 7


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Alkierz [odnośnik]11.08.21 14:03
Chociaż dochodziła dopiero czternasta, długie cienie kładły się już na smoczych wzgórzach, tworząc mylne wrażenie niebawem zbliżającej się nocy. Po codziennym obchodzie po znajdujących się na terenach rodowej posiadłości szklarniach, z zaróżowionymi od mrozu policzkami, Isaiah zmierzał szybkim krokiem w stronę domu, z uśmiechem wsłuchując się w dźwięk skrzypiącego pod butami śniegu, który opatulił ogrody swymi delikatnymi połaciami, zagarniając w swoje ramiona także płynąca nieopodal rzekę Derwent od kilku dobrych dni skutą pokaźną warstwą lodu. Isolda uwielbiała tę porę roku, przeszło mu przez myśl, z pewnością wyciągnęłaby teraz z szafy swój najgrubszy sweter, na ramiona zarzuciła wełniany płaszcz, a na nogi wciągnęła łyżwy, tylko po to, aby spędzić choć kilka minut na naturalnie utworzonym lodowisku, a potem zaszyć się na długie godziny przed rozpalonym kominkiem, z kubkiem ciepłej herbaty w ręce, rozgrzewającym jej szczupłe, zgrabiałe od mrozu dłonie, z małym Felixem u boku. W dni takie jak te, gdy zamykał oczy, znowu stawał mu przed nimi obraz jej niebieskich, pełnych ogników oczu i przecinającego jej rumianą twarz uśmiechu. Chociaż przez moment jego myśli wolne były od wyobrażenia jej trawionego ogniem ciała.
Przekraczając próg domu rzucił szybko okiem na stojący nieopodal zegar, otrzepał zamaszyście okraszone śniegiem buty i sięgnął po przygotowaną zawczasu torbę, w której schował notatki i nakreślił kilka pomysłów związanych z czekającym go dzisiaj spotkaniem. Nie wypadało się spóźnić, przejrzał się więc szybko w wiszącym przy wejściu lustrze, poprawił granatowy szalik i teleportował się do Doliny Godryka, mając nadzieję, że dotarcie do domostwa Pana Becketta nie przysporzy mu zbyt wielu problemów. Z jakiegoś powodu odczuwał ekscytację na samą myśl, o spotkaniu, z prawdziwym zadowoleniem przyjął zaproszenie znanego sobie jedynie z nazwiska mężczyzny. Tych kilka dni, które minęły od otrzymania listu, pozwoliły mu nieco zaciągnąć języka i uzyskać parę podstawowych informacji na temat gospodarza, jednak z niecierpliwością oczekiwał spotkania twarzą w twarz. Strzępki obrazów, które miały składać się na obraz wynalazcy miały dzisiaj nabrać wyraźniejszych kształtów, Isaiah wolał przy tym samodzielnie wyciągać wnioski na temat nowych znajomości, nie opierając się jedynie na rzeczach zasłyszanych, przemielonych zapewne przez wiele języków, choć jak wydawało się na pierwszy rzut oka, zupełnie prawdziwych.
- Dzień dobry, zaszczyt panienkę poznać. Isaiah Greengras - przedstawił się zawczasu, świadomy, że niekoniecznie wszyscy byli w stanie połączyć jego twarz z noszonym nazwiskiem, gdy drzwi otworzyła mu młoda dziewczyna, jak się okazało córka gospodarza. Uśmiechnął się, wyswobadzając się z ciężkiego płaszcza, rozluźniając węzeł szalika i zawieszając go na jednym z dostępnych miejsc. Podążył żwawym krokiem za dziewczyną i skłonił się lekko przekraczając próg, jeszcze raz powtarzając na głos swoje nazwisko, tak aby doszło ono do uszu każdego z obecnych. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych w alkierzu osobach, na ten moment nie rozpoznając żadnej z twarzy, przybierając jednak otwartą postawę ciała, pozwalając sobie na lekki uśmiech. - Bardzo mi miło państwa poznać - dodał jeszcze, z ulgą sięgając po kubek i nalewając sobie odrobinę herbaty. Nie zdążył należycie się rozgrzać po codziennym obchodzie po rezerwacie, z wdzięcznością skorzystał więc z zaproponowanego napoju, zajmując równocześnie miejsce w jednym z foteli.

| Zajmuję miejsce nr 5 [bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Isaiah Greengrass dnia 13.08.21 16:08, w całości zmieniany 3 razy
Isaiah Greengrass
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10152-isaiah-greengrass https://www.morsmordre.net/t10368-kaszmir https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10463-skrytka-nr-2204 https://www.morsmordre.net/t10370-i-greengrass
Re: Alkierz [odnośnik]11.08.21 15:27
Powiadają, że ten kto mieszka najbliżej, przybywa na spotkanie jako ostatni lub, co gorsza, kompletnie spóźniony! Nie, zegary nie zdążyły wybić właściwej godziny. Miała jeszcze kilka minut, choć oblodzone ścieżki i nieprzygotowane do takich wędrówek eleganckie, zimowe trzewiki damy zdecydowanie nie sprzyjały utrzymaniu właściwego tempa. Cieplutki płaszczyk wykończony białym futerkiem chronił przed ostrymi podmuchami. Między zbite w warkoczu pasma wkradały się maleńkie śnieżki, osiadały na rzęsach, osiadały na nosie. Ubrana w biel, błękit i połyskujące wstążki zlewała się ze śnieżnym krajobrazem. Tak trudno było przyłapać śpieszące się dziewczę, niemal znikała w tym styczniowym tle. Na zaróżowionej twarzy uwidaczniały się emocje. Cóż bowiem się stanie, jeśli przekroczy dworek pana Becketta jako ostatnia, jeśli złamie ustaloną porę? Jakże to o niej świadczy? Jakąż to daje wizytówkę tego młodego naukowca zaproszonego do tak znakomitego kręgu badaczy i specjalistów wspaniałych magicznych dziedzin? Tylko tak łatwo wybić się z planu, kiedy brakuje asystującej damy dworu, kiedy nikt nie upomina, gdy godziny przelatują zbyt prędko, gdy rubryczki w terminarzu zlewają się w jedną, bezkształtną masę. A przecież wesele już za tydzień! Dekoracje, stroje, ułożenie serwetek na stole i ilość brokatowego pyłu. Wszystko, wszystko musiało być tego dnia idealne! Wciąż mieli tak wiele do zrobienia, pomoc przyjaciół okazała się niezastąpiona. Organizowanie uroczystości poza szlacheckimi murami było znacznie trudniejsze, niż się spodziewała. I odbierało jeszcze więcej energii. Szkoda jej było czasu na przesypanie chłodnych nocy w całości. Jeśli po dyżurach w lecznicy nie spędzała wieczoru nad pokaźnymi tomami anatomicznymi, jeśli nie mieszała mikstur, to trzymała piecze nad olbrzymim kawałkiem pergaminu, który zawieszony na ścianie pozwalał na dokładne notatki i mapy ślubne. A potem pozwalała sobie na podwieczorek w cieplarni, by choć przez chwilę pobyć ze swoimi roślinami. Oby tylko nie czuły się zbyt zaniedbane! Och, a myślała, że to dama ma mnóstwo obowiązków. Dama, która nie jest damą, ma ich jednak znacznie, znacznie więcej. Musiała jednak pracować. Musiała się rozwijać, mieć cel, widzieć dla siebie ognisko po drugiej stronie tej poplątanej drogi. A teraz zjawiała się tutaj, zaskrzypiała lekko drewniana deska pod ośnieżonym bucikiem, a potem puchate nakrycie zsunęło się z jej ramion. Przyjęła z ulgą ciepło tego domostwa. Zimny pył we włosach zaczął topnieć, a serce salamandry zabiło wyjątkowo mocno. Wiedziała, co takiego się zdarzy. Pan Beckett wybrał doskonałą porę. Wieczorem podglądała układ gwiazd. Sprzyjały skupieniu i twórczej pracy. Cokolwiek więc mieli tego dnia ustalić, cokolwiek wytworzyć, cokolwiek zaplanować – podniebne wskaźniki wydawały się dość pogodne. Tylko pogoda mogłaby być mniej nieznośna. Zima wydawała jej się zupełnie smutna. Zimą salamandry chowały się głęboko w niepojętych szczelinach. To nie był czas pożarów.
– Ależ się cieszę! – zawołała, wstępując do pomieszczenia. Rozpoznała już kilka twarzy, choć zdawało się, że nie zdążyli jeszcze przybyć wszyscy. Oczy Isy zaświeciły się jednak w podnieceniu. Ależ to będzie wspaniałe spotkanie. Skłoniła się pięknie, pamiętając o nienagannej pozie i właściwym pochwyceniu rąbka sukni. Zielarze, alchemicy, naukowcy i ona pośrodku, zaraz przy stole, pogodna, głodna nauki, głodna tak potężnego doświadczenia. Gdyby tylko była ogniem, kilka iskier wytrąciłoby się z tego natchnionego spojrzenia. A może to już się stało? Popatrzyła prędko po zgromadzonych tutaj sylwetkach. Beatrix, panie Beckett, jakże mi miło, że mogę tutaj dzisiaj być. Czuję w sobie… czuję – pożogę. Ale może lepiej nie. – tak wielką energię. Gnałam do was jak płomienie do nieba. Jestem gotowa wymówiła natchniona, wymówiła z tak podniosłym tonem. Czy pozostali również wyrażali podobne odczucia? – Och, VincencieZerknęła na postać znajomego zakonnika. – Przeczuwałam, że dzisiaj się spotkamy. Jesteś tutaj, jesteście wszyscy – Westchnęła zauroczona tak wspaniałym towarzystwem. Tak elitarne grono. Zupełnie jak na sabacie. Chociaż może to nie było zbyt fortunne porównanie. Podarowała sobie więc te słowa. Środowisko naukowców bywało bowiem dość specyficzne. Castorze! No tak, oczywiście, nie mogłoby i ciebie zabraknąć. Czy twoje włosy nie złocą się bardziej niż zwykle?– Obudziła kolejny słodki uśmiech. Gdy brakowało cukru, musiały im bowiem wystarczyć rozpogodzone oczy i ciepłe ramiona. Wreszcie obróciła się i dostrzegła szlachetnego gościa. Westchnęła cichutko i teatralnie przyłożyła połączone dłonie do mostka. Lord Greengrass. Isaiah. Zaszczycił skromne domostwo, wsparł zakonną sprawę. Był tutaj. I jego więc obdarowała najszerszym uśmiechem. Musiała jednak powstrzymać zbyt rozognionego ducha. Bez pisków, bez falban podrywających się do lotu, bez nieposkromionej, nieprzykładnej ekscytacji. – Ależ to zaszczyt – odpowiedziały jasnoróżowe usta, obejmując czcigodną sylwetkę pogodnym światłem. I panna Leighton! Tak wiele czasu minęło – wyraziła szczerze zauroczona obecnością nie tylko drugiego alchemika, ale i przede wszystkim duszy tak oddanej sprawie. Z pewnością nie było jej łatwo, kiedy świat kazał złowrogim spojrzeniem rozglądać się za jej niewinnym obliczem. A swą wiedzą z pewnością mogła wnieść bardzo wiele. Ciekawa była także, czy pojawi się również pan Asbjorn. Tak się cieszyła, kiedy całkiem niedawno wyraził chęć obdarowania jej kilkoma alchemicznymi wskazówkami. Choć trudno jej było w końcu rozejrzeć się za miejscem i grzecznie zasiąść, uznała, że nie było potrzeby robienia większego spektaklu. Tym bardziej że pan Beckett nie zdołał jeszcze podnieść kurtyny. Odszukała dla siebie miejsce, mimowolnie skierowała się blisko Trixie. Nim jednak oparła plecy, spostrzegła jeszcze jedną znajomą postać. To był Halbert. – Pan, który tak pięknie pachnie walerianą… - wymówiła prędko, prawie na wdechu. Och, tak. I jego zdołała również poznać. Tak bardzo lubiła zielarzy, roztaczała się wokół nich przyjemna woń ziół, mieli też wyjątkowo czułe dłonie. Dlaczego więc wychodziła z runistę? Może powinna w końcu odwiedzić wieszczkę? Los podrzucał jej tak wiele niespodzianek.


Miejsce 11, obok panny Beatrix. :innocent:
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Alkierz A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Alkierz [odnośnik]12.08.21 22:10
Czarne płótno smaganego śnieżnym wiatrem płaszcza przecięło mleczną biel zasp, które okryły puchem ścieżkę wiodącą z Leśnej Lecznicy do serca Doliny Godryka. Trzewiki zapadały się aż po kostki, a nieprzyjemny dotyk roztapiającego się pod wpływem ciepła skóry śniegu przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze. Nastała zima. Pierwsze dni stycznia otuliły magiczne miasteczko całunem bieli, malujący obraz idyllicznej angielskiej prowincji. Jeśli tylko na chwilę pozwoliłaby sobie zapomnieć o wydarzeniach ostatniego roku, dałaby się temu oszukać.
Wiedziała jednak, że za zasłoną starannie wykrochmalonych firan kryje się strach i podłość, które wojna sprowadziła na mieszkańców Doliny. Jej pokłosie zbierali w lecznicy. Coraz więcej wyniszczonych głodem czarodziejów pojawiało się u jej progów. Wyziębionych, osłabionych tragicznymi warunkami życiowymi przez podatnych na przeróżne choroby, które jak dotąd nie imały się organizmów, które napędzała magiczna krew.
Sówka pana Becketta zapowiedziała zwarcie szeregów. I chociaż z nieukrywaną ciekawością zapoznała się z treścią listu, to z odpowiedzią odczekała kilka dni. Dyżury w Leśnej Lecznicy zabierały większość jej czasu, a obietnica złożona lordowi Abbottowi miała wypełnić już i tak stłoczony zajęciami harmonogram. Między ścianami umysłu odbijała się jednak myśl, że przy odpowiednim zagospodarowaniu czasu, mogła poświęcić go komuś jeszcze. Każdego kolejnego dnia czarę goryczy przelewała niekończąca się kolejka pacjentów. Ich posępne, wymęczone twarze wzbudzały współczucie, a przynoszone zewsząd historię rozrywały serce. Otulona ciepłem starannie pocerowanego płaszcza, mogąca cieszyć się bezpieczeństwem starannie chronionej posiadłości Vane’ów i radząca sobie z codziennymi sprawunkami za pomocą służącego w domu skrzata jedynie kalkulowała. Mogła. Chciała. Czuła przymus by móc dać z siebie więcej. Natłok spraw zaś odwdzięczał się stanem, gdy umysł poświęcony był jedynie obowiązkom. Nie było czasu by nocami wpatrywać się w malujące się na suficie pęknięcia, pozwalać by sącząca się trucizna represyjnego strachu wygrywała ze zdrowym rozsądkiem.
Kilka uderzeń przeszytych mrozem kostek zapowiedziało jej nadejście.
W otulona ciepłem domostwa Beckettów, otrzepała z siebie śnieg zanim przekroczyła próg. - Beatrix, miło cię widzieć. Będę miała do ciebie po wszystkim wielką prośbę, zaczepię cię po wszystkim - zaanonsowała, uśmiechając się do czarownicy. Zdarzało im się widywać w Lecznicy i gdy pierwszy raz wspomniano jej o niezwykłym talencie młodej damy do krawiectwa, wiedziała że musi się z nią skontaktować. Okazja nadeszła niezwykle szybko.
Pośpiesznie osuszyła różdżką splątane wiatrem włosem, poprawiając fałdy spódnicy.
- Panie Beckett, chyba nikt nas nigdy sobie nie przedstawił. Bardzo mi miło i dziękuję za zaproszenie. Ma pan piękny dom - powiedziała uprzejmie, przelotnie skupiając spojrzenie na twarzy pana domu. Za jego plecami jednak kryła się grupka ludzi, których tożsamość wzbudziła zainteresowanie. Wiedziała, że Zakon miał wielu sojuszników i wielu z nich było jeszcze jej nie znanych. Mimo to serce zabiło krótko, niespokojnym rytmem. Okiełznanym, gdy wzrok spotkał się z tym jej kuzynki. Dobrze było widzieć tu Charlene. Nie osamotnioną w jej domku w Oazie, ale tam gdzie było jej miejsce - wśród tęgich umysłów gotowych do spożytkowania lat pracy poświęconych nauce.
Krótki uśmiech na chwilę wykrzywił wargi. Wiedziała, że chociaż nie były w konflikcie ich ostatnie spotkania pozostawiły po sobie niesmak niedopowiedzeń.
Uwagę skupiła jednak postać zajmująca miejsce po jej lewej stronie. Lord Greengrass chociaż niegdyś był towarzyszem jej szpitalnej codzienności od wielu miesięcy był wspomnieniem goryczy ostatniego spotkania dwójki ludzi wzburzonych okrucieństwem rozgrywających się wokół wydarzeń, naiwnością tych, którzy wierzyli, że wojna nie nadejdzie. - Lordzie Greengrass - przywitała go, decydując się na oficjalną tytulaturę. Wszakże chociaż znali się od tak dawna i porzucili grzeczności za sobą, towarzyszyli im inni.
Zaledwie trzy miejsca dalej siedział zaś Vincent. Kącik ust drgnął w wyrazie niezręcznego uśmiechu na widok starego druha z Hogwartu. Wpłynęły na niego i lata niewiadomych, i ostatnie spotkanie w Lynmouth gdy oboje musieli stawić czoła dla pana Diggory’ego. - Vincencie - powitała go z niedopowiedzeniem tańczącym na wargach. Mimowolnie zajęła jednak zdecydowała się zająć miejsce obok Isabelli, przelotnie muskając jej ramię dłonią.
- Dzień dobry - powitała resztę zasiadającą przy stole, wzrokiem śledząc twarze tych, których do tej pory nie miała okazji poznać - młodego czarodzieja siedzącego tuż obok Isaiah, nieznanej jej czarownicy i mężczyzny siedzącego między Charlene, a Vincentem - chociaż jego twarz zdawała się być znajoma.- Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Roselyn - powiedziała, uśmiechając się uprzejmie, nazwisko zaś pozostawiając dla siebie.

|zajmuję miejsce 10, te obok Isabelle



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Alkierz [odnośnik]12.08.21 22:18
Åsbjørn skłamałby, że nie stresował się dzisiejszym dniem. Cały dzień w pracy był wyjątkowo nerwowy. Mieli dziś spotkać się z innymi wspierającymi Zakon osobami, które zajmowały się szeroko pojętą nauką i rzemiosłem. Miał podejrzenia kogo spotka wśród nich, ale to nie oni budzili w nim nerwowość. Bardziej przejmował się tymi, którzy będą dla niego całkiem nowi. Ludzi nie będzie tak wiele jak na spotkaniu Zakonu, więc nie będzie miał jak się schować w tłumie. I mimo, że rozmowy będą toczyć się o rzeczach mu bliskich, w których posiadał naprawdę znaczną wiedzę, to trzeba będzie przetrwać te pierwsze chwile kiedy będzie całkiem zdezorientowany i przytłoczony.
Zdawało się, że przez to dzień właściwie przeleciał Norwegowi przez palce: już kończył zmianę w szpitalu i przenosił się do domu, gdzie po prędkim prysznicu i przebraniu się w najbardziej komfortowy sweter jaki posiadał był w miarę gotowy stawić czoła dzisiejszemu wyzwaniu. Wiedział gdzie ma się udać, w końcu odwiedził już Becketta w jego domu w Dolinie Godryka. Ostatnią kwestią było zabrać torbę z różnymi przydatnymi ingrediencjami i eliksirami, w razie gdyby ktoś czegoś potrzebował. Odetchnął głęboko parę razy i pewien, że na krótką chwilę był dostatecznie skupiony, teleportował się.
Pojawił się z trzaskiem pod warsztatem: tym razem obyło się bez rozszczepienia. Narzucony na grzbiet wzorzysty sweter chronił go przed zimnem, na którego działanie wystawił się na krótką chwilę gdy pokonywał dystans dzielący go od płotu, a później do drzwi. Tam powitała go córka gospodarza, Trixie Beckett. Norweg uśmiechnął się nieznacznie, krótko i skinął jej głową gdy przekraczał próg. Wytarł dokładnie buty, po czym ściskając w palcach lewej dłoni różdżkę rzucił na nie Chłoszczyść, nie chcąc nabrudzić. Wszedł następnie głębiej, gdzie w pokoju czekali już wszyscy pozostali, albo prawie wszyscy. Rozpoznawał większość z nich, co sprawiło, że alchemik poczuł ulgę.
Dzień dobry – powiedział nie za głośno, przestępując z nogi na nogę gdy zatrzymał się na krótki moment. Zauważył osoby, których nie znał, dlatego odchrząknął i dodał: – Åsbjørn Ingisson – przedstawił się, nim nie ruszył ku pojedynczemu wolnemu fotelowi zostawiając za sobą ślad z korzenno-ziołowego zapachu, który nieodłącznie się za nim ciągnął. Torbę postawił u boku, a kiedy usiadł wtopił się w oparcie tak, jakby pomimo swojej postury próbował stopić się z siedzeniem w całość. Przebiegł wtedy raz jeszcze wzrokiem po zgromadzonych, palcami wodząc po krawędzi podłokietnika. Po swojej prawicy miał Vincenta Rinehearta, a naprzeciwko Norwega znajdował się Castor Sprout. Ingisson wbił zaraz wzrok w stolik, w myślach przeliczając płatki na kwiatach stojących w wazonie, w ten sposób pomału się uspokajając i zaczynając czuć trochę bliżej swojej strefy komfortu, która niestety jeszcze pozostawała w tej chwili poza jego zasięgiem.

| 9


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Alkierz [odnośnik]13.08.21 16:00
Do pokoju powoli wchodziło coraz więcej osób, aż w końcu ten zapełnił się do końca. W miarę upływu czasu Steviemu rósł uśmiech, mogąc obserwować, jak na jego prośbę zjawili się wszyscy ci, którzy chcieli pracować, mieli na to energie i przede wszystkim możliwości. Trixie witała gości, a Ci zajmowali miejsca. Dla każdego starczyło. Przywitał się z Castorem krótkim - Dzień dobry - z uśmiechem i podaniem mu ręki. Jego znajomość run i zielarstwa mogła okazać się niezbędna do działania. Gdy przez drzwi przeszła kobieta nieco starsza od reszty w cylindrze, Stevie akurat pił herbatę. Wzrok przeniósł na nią i się zatrzymał. A więc to była Moira Flume, którą tu zaprosił. - Dzień dobry, pani Flume - wystąpił o dwa kroki do przodu, podając jej rękę, by się przywitać. - Proszę, bardzo dziękuję, ze pani przyszła - nieco speszony, bo przecież zwykle obcował po prostu z dzieciakami, teraz jednak miał szanse współpracować z kobietą starszą, chociaż dalej zdecydowanie od niego młodszą. Podprowadził ją na miejsce obok siebie, po czym usiadł wygodnie w fotelu obok. - Może herbaty? - spytał, wskazując na napój, a gdy wybrała liliowy kubek, uśmiechnął się nieco bardziej, od razu chwytając za dzbanek, aby jej z niego nalać. Nie było teraz jednak czasu, aby bardziej porozmawiać. Tak samo uścisnął dłoń Vincentowi, który na szczęście przyszedł, a potem panu Greyowi. - Stevie Beckett, miło mi - powiedział. Czasem widywał go w okolicach Wrzosowiska, ale nigdy wcześniej nie skojarzył twarzy z nazwiskiem. Mężczyzna o trochę lepszych ubraniach, co zresztą było widać na pierwszy rzut oka, to musiał być pan Greengrass, o którym już wcześniej Stevie słyszał. - Stevie Beckett, dziękuję, że pan przyszedł - pokój zaczynał wypełniać się tęgimi głowami, które gotowe były działać. Dokładnie to pragnął widzieć, zapraszając tu ich wszystkich. Wtem do pokoju niczym ogień wpadła Isabella. Młoda narzeczona Steffena również zajmowała się alchemią, a specjalistów nigdy nie za mało. Wyraźnie podekscytowana wszystkim dookoła zdawała się być wulkanem energii. Nie zablokował jej w tym, spoglądając z szerokim uśmiechem na damę. Dzieciaki miały przecież tak wiele siły. Czuł, ze nawet nie musi się witać słowami, ta zajęła się już wszystkimi gośćmi dookoła, niemal nie mogąc usiedzieć w miejscu. Takiego entuzjazmu się nie spodziewał, ale wyraźnie zadowolony był z takiego obrotu spraw. Komplementy na temat domu były miłe i wyjątkowo przyjemne, przecież dbali o to by był kolorowy. Nawet bieda zaglądająca do spiżarni nie zabrała alkierzowi wdzięku nabytego dzięki poduszkom, kwiatom, czy też dziesiątkom zgromadzonych przez lata książek, niektóre zresztą nawet pamiętały ubiegły wiek! - Dzień dobry, bardzo mi miło - podał dłoń Roselyn, uśmiechając się przy tym. Słyszał o jej wiedzy uzdrowicielskiej, a także, że rozpoczęła swoją przygodę z krawiectwem. Razem z Trixie mogły wiele zdziałać. Jego córka przecież też paliła się do działania, a on zadowolony był jedynie, że zwykle w obszarze własnego kącika krawieckiego. Jako ostatni, ale nie spóźniony, do pokoju wszedł pan Ingisson, z którym Stevie miał szansę współpracować zaledwie kilka dni wcześniej. - O, witam - przywitał się również z nim, a gdy wszyscy usiedli - mogli zaczynać. Wypadało powiedzieć nawet kilka oficjalnych słów. - Dzień dobry wszystkim - nie podniósł się, ale nachylił nieco do przodu, a przy okazji starał się objąć wzrokiem każdego. - Bardzo się cieszę, że zechcieliście tu przyjść. Czasy nastały... jakie nastały, nie ma co się nad tym rozwodzić. Teraz najważniejszym jest to, co możemy zrobić. W oczy zagląda nam głód... - ściszył nieco głos, bo twarzy nie wszystkich w tym pomieszczeniu były tak rumiane, jak jeszcze rok temu by były. - Ludzie umierają. Siły Zakonu potrzebują wsparcia tęgich umysłów - nie miał zamiaru mówić lekko, sytuacja była trudna i taką też należało ją przedstawiać, prawdziwą. - Poprosiłem o spotkanie, bo potrzebujemy ludzi, którzy będą chcieli pracować nad poprawą tego stanu - spojrzał teraz na każdego po kolei, usiłując złapać spojrzenia. Nie był mówcą i nie kreował samego siebie na takiego, ale kwestia nauki była mu bliska. Czekał więc, czy ktoś będzie miał coś do dodania, a jeśli nie, przeszedł dalej, do pierwszego tematu. - Podstawowym problemem jest kwestia żywności, a właściwie jej braku. Mierzymy się z poważnym kryzysem i obawiam się, że nie minie on gdy skończy się zima. Czy istnieje sposób, byśmy byli w stanie hodować więcej jadalnych warzyw i owoców? Co możemy zrobić w tym kierunku? - doświadczeni zielarze mieli więcej wiedzy na ten temat niż on i nie zamierzał zatem nic narzucać. Alchemicy również mogli mieć swoje pomysły, tak więc dał im czas na wypowiedzenie się, jeśli ktokolwiek chciał, zanim przeszedł do drugiego tematu. - Poważną kwestią są zabezpieczenia terenu. Półwysep jest pod sojuszem, ale to nie wystarcza - nie wspominał tu o Oazie, nie wszyscy mogli angażować się w bezpośrednio w jej sprawy. - To będzie wymagać wsparcia wszystkich lordów, którzy stoją po naszej stronie, ale być może moglibyśmy opracować sposób na lepsze zabezpieczenie granic hrabstw? - sam miał pomysł, który zamierzał przedstawić na spotkaniu, ale najpierw chciał, aby to goście mówili, zwłaszcza że siedzieli tu specjaliści w swoich dziedzinach. - Zgłaszają się do mnie rodzice, których dzieci nie poszły do Hogwartu, abym uczył je numerologii lub transmutacji - odebrali im nie tylko wolność, odebrali też dzieciom dzieciństwo. - Jestem pewien, że będą potrzebować więcej wsparcia, również w innych dziedzinach. Czy mogę liczyć na waszą pomoc? - rozglądał się po pokoju. - Może jesteśmy w stanie znaleźć jakąś salę, która będzie bezpieczna, spotykać ich tam regularnie, nauczać - nie chodziło o stworzenie zupełnie nowej szkoły, a jedynie miejsca odpowiedniego dla dzieci, aby te nie musiały przerywać edukacji. - Są przyszłością tego kraju - wspomniał jeszcze o młodzieży, ciekawy, czy ta nieco doroślejsza, siedząca teraz przed nim, ma swoje pomysły, jak to rozwiązać.

Czas na odpis do wtorku do 23:59. Podkreślamy interakcje, bo się pogubimy. Dziękuje, że jesteście!

Alkierz NLbgJlh


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Alkierz [odnośnik]13.08.21 21:41
Jak zamierzała, tak zrobiła. Trixie przywitała każdego gościa z osobna i zaprowadziła ich do docelowego miejsca spotkania, urokliwego saloniku przystosowanego na potrzeby spotkania, pozwoliwszy wybrać takie siedziska, jakie sobie tylko upatrzyli. Z uśmiechem przedstawiała się nieznajomym i zapamiętywała ich tożsamości, wyszczerzyła też zęby w dumnym, szczęśliwym uśmiechu na widok swetra, jaki miał na sobie Castor. Dobrze, przynajmniej jemu jednemu prezent okazał się rzeczywiście przydatny.
- Zawsze spadam z nieba! - rzuciła żartobliwie z wysoko zadartą brodą, nie tyle w teatralnym podkreśleniu swojej wątpliwej anielskiej natury - ale to też! -, co po to, by po prostu móc lepiej na Sprouta spojrzeć. - Na lato zrobię ci cieńszy, inaczej zagotujesz się na śmierć - dodała pogodnie, a potem skupiła na nadchodzącym Vincencie, który bardzo dyplomatycznie ściągnął buty i wręczył jej torbę z nazbieranymi jabłkami. Merlinie, prawie ją tym wzruszył... Spiżarka świeciła strasznymi pustkami, odbierała energię widokiem smutnej nicości, a świeże owoce w czasach wojny stały się towarem niemal nie do dostania. Trix zamarła więc na chwilę, odbierając prezent, po czym przytuliła Rinehearta krótko, ze szczerą wdzięcznością bijącą z każdego ruchu. - Dzięki. Nawet nie wiesz... Ech, co ja mówię, pewnie wiesz. Nie przestaję o nich myśleć od czasu posmakowania szarlotki - przyznała z uśmiechem. Później nadeszła śliczna Roselyn, którą prędko poprawiła na dźwięk swojego pełnego imienia; wystarczyło Trixie, Beatrix brzmiało jak trujące wspomnienie matczynej decyzji, którą skrupulatnie pieliła ze swojej pamięci. - Jasne, tylko nie zapomnij, bo już jestem ciekawa - odparła wesoło. Panna Wright miała w sobie sporo talentów, zapewne chodziło o pielęgnację jednego z nich - albo może miała przy sobie projekt trudniejszej sukienki na ślub Isabelli, z którą potrzebowała pomocy? To byłoby całkiem ekscytujące! Merlinie, dzięki ci za śluby, przynajmniej na chwilę mogła wtedy oderwać głowę od szycia zimowej odzieży i koców dla potrzebujących, które w ostatnim czasie były potrzebne bardziej niż wszelka sztuka. Ale cóż, wszystko miało się okazać niebawem. A skoro o Isabelli mowa... Ta salamandra miała w sobie niesplądrowane pokłady energii. - Bells, powiedz, pracowałaś dziś nad kadzidłami? Nawąchałaś się któregoś? - zagadnęła ją ze śmiechem, cicho, prywatnie, tak, by dosłyszeć mogła ją wyłącznie Presleyówna.
Potem została sam na sam w korytarzu, sam na sam z soczystymi, zdrowymi jabłkami. Mogliby zjeść je z ojcem na podwieczorek, ba, mogliby zachować je na kilka następnych podwieczorków, ale czy tak wypadało? Przecież nikt nie miałby jej tego za złe, gdyby po prostu zatrzymała je dla siebie i numerologa. Nikt. Więc dlaczego...? Coś nieprzyjemnie rozpychało się wśród myśli. Egoizm płonął na stosie dobroci. Z ciężkim sercem podjęła decyzję, jedyną słuszną; Beckettówna przesypała jabłka do sporej misy i razem z nimi wróciła do salonu, gdzie znajdowali się już wszyscy goście. Okazało się, że kojarzyła Halberta z Sylwestra organizowanego na Wrzosowisku, ale panią Moirę, Charlene, lorda Isaiah i pana Asbjorna widziała po raz pierwszy w życiu. Usiadła na swoim miejscu na kanapie, dzierżąc w dłoni mały nożyk, a gdy tylko Stevie zaczął swoją powitalną przemowę, zaczęła kroić jabłka na ćwiartki, które następnie lądowały w mniejszych miseczkach. Powinny pasować do herbaty.
Z uwagą słuchała ojcowskich słów, gdy przechodził do rzeczowego meritum. Miał w sobie smykałkę do przewodnictwa, tego nie mogła mu odmówić: z pewnością werwy dodawała mu świadomość, że tkwili w gronie ludzi mądrych, pomysłowych i twórczych, z którymi stworzyć mogli naprawdę wspaniałe projekty. Trixie też nie próżnowała. Gdy skończyła kroić jabłka i przesunęła je na środek stołu, wyprostowała się nieco na swoim siedzeniu na kanapie, splatając pod sobą nogi w tureckim stylu.
- Chyba mam pomysł - odezwała się, gdy temat zszedł na kwestię nauki nowego pokolenia. - Ostatnio szukałyśmy z kobietami z Doliny miejsca do wspólnego szycia, u mnie było go trochę za mało, no i okazało się, że niedaleko stoi świetlica. Szyjemy tam wieczorami, ale za dnia jest właściwie nieużywana. Można by ją wykorzystać jako salę lekcyjną - zasugerowała. Pomieszczenie może i nie było niesamowicie wygodne, ale spełniałoby wszystkie niezbędne potrzeby, nie kolidując też ze spotkaniami, które Trixie organizowała raz na jakiś czas ze swoimi rzemieślniczymi koleżankami. - Mogę też pomóc przy nauczaniu, na przykład tych młodszych dzieciaków - zasugerowała; ojciec był od niej o wiele bieglejszy, ale transmutacyjna pasja łączyła ich oboje i jeśli Beckettówna mogła się przydać, czemu nie?

| na stole wylądowało pół kilo jabłek pokrojonych w ćwiartki - dzięki Vincentowi, częstujcie się!


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Alkierz [odnośnik]15.08.21 13:03
W pokoju pojawiały się kolejne osoby, a Charlie wciąż czuła się nieswojo; odkąd stała się poszukiwana i ukryła się w Oazie, bardzo rzadko stykała się z ludźmi z zewnątrz, spoza grona Zakonników, sojuszników czy mieszkańców Oazy. Prawdę mówiąc, nawet nie była obeznana w tym, kto nowy dołączał do grona sojuszników, bo w nic ważnego jej nie wtajemniczano odkąd dobrowolnie zrezygnowała z przynależności do organizacji. Ze swojego tchórzostwa nie była dumna, i to był kolejny powód, obok listu gończego, dla którego teraz czuła takie zawstydzenie. Była najzwyklejszym tchórzem, wycofała się z Zakonu gdy przekonała się, że to już nie jest zabawa w zbawianie świata, a faktyczne niebezpieczeństwo, i że nawet za warzenie eliksirów może zginąć. Długo cierpiała na depresję, ale nie mogła już tak dłużej funkcjonować, brakowało jej robienia tego, co kochała, poza tym w Oazie głód coraz bardziej zaglądał jej w oczy i coraz mocniej wahała się nad swoją dalszą przyszłością tam.
Dziś pojawiła się tutaj właśnie dlatego, że brakowało jej bycia alchemiczką i niesienia pomocy potrzebującym, bo choć w Oazie często warzyła proste wywary lecznicze dla mieszkańców, wśród których zimą szerzyły się przeziębienia, to czuła, że to nie wystarcza.
Witała się grzecznie z każdą kolejną przychodzącą osobą, starając się zapamiętać tożsamości tych, których jeszcze nie znała. Skoro się tu znaleźli, musieli być w jakiś sposób powiązani z Zakonem, choć zapewne dołączyli do grona sojuszników już po tym, jak ona przestała być na bieżąco z tym, co się dzieje. Jakby nie patrzeć, od maja siedziała cały czas w Oazie, opuszczając ją zaledwie kilkukrotnie. Skinęła głową Vincentowi i uśmiechnęła się nieco szerzej na widok Isabelli, ciesząc się, że młodej dziewczynie wciąż dopisywał entuzjazm i pasja, które z niej samej pod wpływem trudnych doświadczeń ostatniego roku uleciały; miała nadzieję, że los oszczędzi Isabelli podobnych doświadczeń i nie odbierze jej tej radości. Ucieszył ją także widok Asbjorna, zwłaszcza, że w swojej zaczarowanej torbie spoczywającej w tej chwili obok niej na fotelu zabrała trochę składników z myślą o nim. Miała tam też eliksiry i komponenty, o które poprosił ją pan Beckett oraz trochę innych mikstur, które potencjalnie mogły się przydać, a którymi mogła się podzielić; przez ograniczony dostęp do Oazy i ona miała czasem problem, jeśli chodzi o przekazywanie eliksirów ludziom, którzy nie mogli tam swobodnie wchodzić. Widok Roselyn także był dla niej miły, gdyż dawno nie widziała kuzynki. Wciąż z pewnym zażenowaniem wspominała jej wizytę na początku lipca, kiedy to Wright zastała w jej oazowej chatce prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Od tamtego czasu włosy Charlie odrosły, ale ciało było znacznie bledsze i szczuplejsze, choć tym razem nie z powodu depresji. W każdym razie - nie tylko.
Gdy wszyscy, którzy najwyraźniej mieli tu dotrzeć, już się zgromadzili i spotkanie się rozpoczęło, Charlie utkwiła wzrok w panu Beckettcie, słuchając jego słów. O tak, o głodzie doskonale wiedziała, w końcu towarzyszył jej od miesięcy i nawet teraz doskwierał jej tak bardzo, że gdy tylko na stole pojawiły się pokrojone w ćwiartki jabłka, natychmiast sięgnęła po jeden kawałek i wgryzła się w niego, nie przejmując się tym, jak żałośnie musiało to wyglądać. Z niegdyś szanowanej alchemiczki Munga, normalnej czarownicy z normalnym życiem, która może nigdy nie należała do grona bogatych, ale też nie narzekała na braki, stała się wynędzniałą karykaturą dawnej siebie. Rzuciła się na ten nieszczęsny kawałek jabłka jakby od kilku dni nie miała nic w ustach, bo poniekąd trochę tak było, jedzenia w Oazie było niewiele i musiała bardzo oszczędnie nim gospodarować. Gdyby nie to, że jej ubranie było schludne i czyste, swoim wychudzonym wyglądem i łapczywością, z jaką zjadła swoją porcję jabłka, do złudzenia przypominałaby żebraków, jakich dawniej mogła czasem widzieć w biednych dzielnicach Londynu.
- Coś o tym wiem – szepnęła więc, a jej niezdrowo blade policzki pokrył lekki rumieniec. Cholera, jak bardzo było jej teraz wstyd! – W Oazie naprawdę nie jest teraz lekko. Opuszczam ją zbyt rzadko, by mieć pojęcie o tym, jak wygląda sytuacja w kraju, ale… myślę, że dobrze byłoby pomyśleć nad jakimś miejscem, w którym można by produkować żywność. Może szklarnia, w której rośliny mogłyby rosnąć nawet w zimie? Nie możemy przecież czekać do lata – zaproponowała. Miała trochę wiedzy na temat zielarstwa, a ci, którzy zajmowali się hodowlą roślin profesjonalnie, być może potrafiliby zaproponować bardziej konstruktywne rozwiązania. Kiedyś już rozmawiała na temat szklarni z Billym, jeszcze jesienią, ale do tej pory chyba nikt nie stworzył w Oazie nic konkretnego.
Na temat zabezpieczeń granic hrabstw się nie wypowiadała, gdyż była osobą która nie potrafiła obronić nawet samej siebie, a co dopiero pomagać w chronieniu takiej masy ludzi, ale mogła się wypowiedzieć na temat dotyczący nauczania.
- W Oazie od kilku miesięcy udzielam korepetycji dzieciom, których rodzice mnie o to poprosili. Uczyłam je eliksirów, astronomii i transmutacji, a czasem także podstaw zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami. Nigdy jednak nie przeprowadzałam tego na szerszą skalę, ja... brakowało mi niezbędnej do tego siły przebicia i daru organizacji. – To, co robiła, nie mogło się równać z prawdziwą nauką w Hogwarcie, gdyż Charlie nie była prawdziwym nauczycielem i nie była jednakowo biegła we wszystkich wymienionych dziedzinach, ale wiedzą którą posiadała mogła się dzielić, i nawet taka prowizoryczna nauka lepsza była niż żadna. Nie miała jednak zbyt wielkiego pojęcia o magii obronnej, nie wspominając o urokach, więc przekazywanie takich umiejętności pozostawiała innym i sama się za to nie brała, woląc opowiadać o rzeczach, na których się znała. Nie miała też tyle samozaparcia i pewności siebie, by zorganizować przedsięwzięcie dla całej społeczności Oazy, to zawsze były małe spotkania w niewielkim gronie dzieciaków, których rodziny znała i które ją o taką pomoc poprosiły. Ale skoro przez ostatnie miesiące i tak pozostawała bezrobotna, to kiedy nie warzyła eliksirów leczniczych, to chodziła do chatek udzielać lekcji dzieciom. W Oazie musieli sobie jakoś pomagać, a Charlie chciała być w jakiś sposób użyteczna, także przez wzgląd na to, by zagłuszyć własne wyrzuty sumienia po tym, jak tchórzliwie odeszła z Zakonu Feniksa.

| mam przy sobie trochę eliksirów i składników, ale będę rozdawać pod koniec wątku, by nie zakłócać przebiegu spotkania




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Alkierz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach