Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]02.08.22 13:28

Kuchnia

Miejsce, w którym kuszące zapachy przygotowanych przez panią Summers wypieków, mieszając się z wonią suszonych ziół. Skromna kuchnia urządzona w starokornwalijskim stylu; z niskim dachem i drewnianymi szafkami, z pewnością stanowiła królestwo gospodyni. Kuchnia znajduje się po lewej stronie na końcu korytarza, który swój początek ma przy drzwiach wejściowych. Szafki ułożone są w literę L. W centrum pomieszczenia znajduje się drewniany stół ręcznie zrobiony przez pana Summersa, który stanowi zarówno miejsce spożywania wszelkich posiłków, jak i jest przestrzenia do pracy gospodyni. To właśnie to pomieszczenie stało się sercem domu. Z kuchni jest możliwość wyjścia na ogród, schowany za niskim budynkiem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]03.08.22 22:25
siedemnasty maja

Wciąż czuł tępe wspomnienie bólu rezonującego w prawym ramieniu. Skrzywił się nieznacznie, przysiadając na dwóch schodkach przed wejściem do domu. W palcach obracał papierosa, którego od początku kwietnia trzymał na czarną godzinę. Cenna zdobycz, a właściwie podarunek do tej pory spoczywał spokojnie na dnie szuflady, wsunięty w papierośnicę. Czy to już ten czas? Płynnym ruchem odpalił ogień na zapalniczce, nie należącej do niego, podarowanej w czasie innej wojny. Po pierwotnym właścicielu pozostał jedynie zatarty grawer, inicjały? A może akronim?
Nieważne.
Niemalże z namaszczeniem wsunął ustnik między suche wargi. Pierwszy wdech przyniósł ulgę, widoczną na pociągłej twarzy, która teraz zdawała się dużo bardziej zmęczona. Widocznie pod oczami cienie jednoznacznie wskazywały na brak snu. Ten nie chciał przyjść. Bo powieki nie chciały się zamknąć. A gdy pozwalał sobie na zatopienie się w ciemności z jej zakamarków wyłaniały się cienie ciągnące za sobą inne demony, te które Alfie dobrze znał. Do momentu odstawienia Castora w bezpieczne miejsce, jego organizm był napędzany adrenaliną. Dobrze znane uczucie spinało mięśnie, nakazywało stawiać kolejne kroki. Mimo to czuł, że ten niepokój przyjdzie i zaciśnie długie szpony wokół jego klatki piersiowej. Wciśnie się pomiędzy żebra i zakłuje bólem odbierającym oddech. Cienie - czymkolwiek były - podrażniły zmysły, zburzyły chwiejny spokój myśli. Szorstkie dłonie dzisiaj zaognione pracą, przeczesały kosmyki włosów, które w promieniach słońca mieniły się złotem i srebrem. Od dwóch dni wprawiał je w ruch - uszczelniał okna od strony ulicy, majstrował przy zamku od drzwi wejściowych. I był przy tym milczący, zaciskał jedynie zęby jakby zatrzymywał za nimi wszystkie niewypowiedziane słowa, drażniące końcówkę języka.
Dlatego walczył ze sobą dwa długie dni, nim sięgnął po papierosa. Szczupła sylwetka skrywała się w kłębach papierosowego dymu.
Spokój.
A raczej jego marna namiastka, która pozwoliła uspokoić drżenie dłoni, które wolne od pracy trzęsły się z zimna. Gdy dym się przerzedził, pozwalając mu dostrzec twarze przechodniów, których witał skinięciem głowy, wśród obcych twarzy ujrzał tę, która od kilku dni wkradała się w jego myśli. - Castor! - zawołał, pierwszą sylabę wykrzykując przez zaciśnięte, trzymające papierosa, którego w trakcie wsunął między palce. Zastanawiał się, czy Castorowi udało się uzyskać potrzebną pomoc? Czy wszystko z nim w porządku? Podniósł się ciężko ze schodka, jakby na ramiona nałożono mu obciążniki. Dłonie oparły się na kolanach, pomagając mu w dźwignięciu się do pionu. - Dobrze cię widzieć - te słowa naznaczone były ulgą, chociaż zmarszczone brwi i znajdująca się pomiędzy nimi zmarszczka nadal wskazywały na zmartwienie. A może pozwalały się skupić? - Wejdziesz?
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Kuchnia [odnośnik]24.08.22 15:35
Nie czuł się najlepiej. Ale czy mogło być inaczej? Przebierając nogami jakoś dotarł wreszcie do szopy na wybrzeżu Exmoor, tej w której zawsze spędzał zdecydowaną większość wolnego od pracy i zadań zakonnych czasu. Udało mu się jakoś zaleczyć rany wykwitłe na ciele w skutek czarnomagicznego zaklęcia, udało się także odzyskać jakąś — niewielką, bo niewielką — cząstkę spokoju, która ostatecznie doprowadziła go (przy pomocy mocnego ramienia Michaela) do łóżka, w którym przespał pół następnego dnia, przez kolejną połowę nie wiedząc, co właściwie powinien ze sobą zrobić. Poprosił Michaela, by zwrócił uwagę na ogniste nasiona, z których mógłby przygotować sobie pastę na oparzenia. Ale bez niej mógł sobie jedynie doraźnie pomagać zaklęciami, próbować skupić myśli na czymś innym, wyobrazić sobie, że jest właściwie gdziekolwiek indziej...
Spróbować ułożyć w głowie wszystko to, co miało miejsce w tamtym lesie. Tonksowi spowiadał się przecież dość chaotycznie, ale pamiętał dużo, musiał i chciał dużo pamiętać, czasami szczegóły potrafiły ratować życia. I o tyle, o ile większość tamtego dnia była po prostu tym — jednym wielkim nieporozumieniem, ciągiem pechowych zdarzeń prowadzących i jego, i Alfreda prostą drogą do równie pechowego końca, o tyle pojawienie się ciemnej mgły i zwierząt z niej utkanych sprawiło, że coraz to mocniej zachodził w głowę, próbował znaleźć na to wszystko jakieś logiczne wytłumaczenie, lecz... wszystko, naprawdę wszystko wymykało się spod praw logiki, doprowadzając i tak cierpiącego już młodego mężczyznę do jeszcze większego bólu, poprzez ból głowy. Nie lubił, gdy świat był nielogiczny.
Ale taki właśnie bywał. Pojawienie się cienistych zwierząt, czy też bestii, nie oznaczało jeszcze przecież, że na tym kończyły się swoiste atrakcje tamtego wieczoru. Jak przez mgłę pamiętał moment, gdy wylewał na grunt eliksir ochrony, ale pamiętał dokładnie uczucie spadania, dźwięk przesuwanych trybików i bestię okutą łańcuchami światła. Pamiętał też późniejszą wizję, mężczyznę pykającego fajką i kobietę w ciąży i dzieci zgromadzone przy niej, atmosferę idylliczną, zupełnie jak z obrazu, tak nieprzystającą do sytuacji, w której się znajdowali, a jednak dziwnie swojskiej. Scenę, w której jednocześnie był intruzem, a z drugiej strony zupełnie się tak nie czuł, bo pasował jak ulał. Co to wszystko miało znaczyć? Nie mieli z Summersem wiele czasu na rozmowę, ale musiał — po prostu musiał sprawdzić, co u niego, wywiedzieć się, czy udało mu się na dobre nastawić ten bark, czy znosił to wszystko lepiej od niego. Miał nadzieję — musiał ją mieć — że właśnie tak było.
To właśnie dlatego nogi zaprowadziły go najpierw do Zapiecka, nie zaś do sklepu. Z daleka dostrzegł srebrzystą smugę dymu papierosowego, choć wcześniej — przez swe skażone klątwą powonienie — wyczuł tytoń, powstrzymując się przed skrzywieniem na sam ten zapach. Gdy było się wilkołakiem i odczuwało zapachy intensywniej od innych, miało się zdecydowanie problem. Wolał jednak martwić się powonieniem, a nie promieniującym przez tors bólem. Miło było odciągnąć od tego myśli.
Widać było, że Alfred też próbował. Siedział przed wejściem do domu, zauważył go dość prędko i zawołał, na co Castor odpowiedział mu uśmiechem — szerokim na tyle, na ile mógł, ale delikatnie przygasłym względem tego, jak prezentował się dwa dni wcześniej. Ostrożnie podniósł rękę i pomachał mu z daleka, nie chcąc ryzykować krzykiem.
— Wzajemnie — powiedział, gdy wreszcie zatrzymał się, przed Alfredem powstałym ze schodków. Dziwnie było przyglądać mu się takiemu, gdy dwie doby wcześniej ledwie uszli z życiem, a ataku by nie było, gdyby nie poprosił go wtedy o asystę w wyprawie do Warwickshire... — Jeżeli nie przeszkadzam — dodał powoli i nieco ciszej, jakby odrobinę się krępował. Stanął na palcach, chcąc nad ramieniem Alfreda zajrzeć do środka i przekonać się, że w istocie jego dzisiejsza obecność w Zapiecku nie była nikomu nie na rękę. — Przyszedłem... Sprawdzić co z tobą — dodał jeszcze, brodą wskazując na bark starszego mężczyzny, lecz nie skupiając na tym miejscu swego wzroku.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Kuchnia [odnośnik]06.09.22 21:00
Opuszki palców unosiły się, wybijając delikatny, bezgłośny rytm, i prędko opadały na wargi, które poruszały się jak w mantrze, w inkantacji znów i znów powtarzanego zaklęcia ochronnego, którego moc zależała tylko i wyłącznie od ilości wypowiadanych słów, od ich natężenia danego dnia. Wzrok był skupiony na linijkach tekstu, a umysł pochłaniał każdą kolejną literę powoli, z czujnością łącząc je w kolejne frazy i zdania. Dookoła było cicho, rytuał mógł trwać, nieprzerwany, nie niepokojony. A więc dobrze, niech trwa dalej, niech dopełnia kolejny dzień rutyną, niech zamyka go w objęciach normalności, której teraz tak brakowało.
- Tak myślałam - szepnęła do siebie kobieta o jasnych, upstrzonych siwizną włosach związanych we francuski warkocz, którego koniec spracowane dłonie obwiązały prostym, skórzanym rzemykiem. Jak na potwierdzenie przerwania rytuału opadł na czoło pojedynczy zbożowy kosmyk, zmuszając właścicielkę do poprawienia go i wsunięcia na swoje miejsce. Ta sama dłoń za chwilę dotknęła szklanego słoiczka z niewielką ilością proszku w środku - wyglądał na proch, choć w rzeczywistości daleko mu było do niego. Napis głosił „sproszkowane kukułcze jaja”. Palce dłoni prawej odznaczyły konkretną pozycję na pospiesznie spisanej liście i zaraz odłożyły ja na blat, tuż obok kilkunastu innych flakoników z bardziej i mniej płynnymi substancjami, których masę można było określić jako „żałośnie lichą”. - Anieli, że też nie zauważyłam tego wcześniej... - mruknęła do siebie w zamyśleniu, sprawdzając kolejne pozycje i porównując je z zawartością słoiczków. - A ciebie to już zupełnie się nie spodziewałam. Przecież prawie w ogóle nie lądujesz w moich eliksirach, na gacie Merlina...
Głos nabrał nut niedowierzania, a okulary natychmiast zostały poprawione na nosie, by wzrok mógł raz jeszcze rozczytać się w wypisywanych słowach i porównać je z resztkami ingrediencji znajdujących się w naczyniach. I faktycznie świat okazał się bezlitosny wobec potrzeb swoich dzieci, zupełnie głuchy na ich prośby i pragnienia. Bo Jane, na taki przykład, pragnęła mieć swój regał obciążony ingrediencjami, z którym mogła uwarzyć cenne dekokty i najpilniejsze maści. Nie mogła jednak tego robić, kiedy szklane fiolki były już niemal puste.
Wzrok powędrował ku drzwiom, gdy usłyszała dobiegające z zewnątrz głosy. Jeden z nich poznała bez problemu, to Alfred kręcił się gdzieś w okolicy kuchennego tylnego wyjścia na ogród. Uśmiechnęła się lekko, ciepło na samo wspomnienie jego twarzy - choć widziała ją niemal każdego dnia, każda chwila realności jego sylwetki, podobnie jak całej reszty młodszych Summersów, zdawała się być podarowanym przez los prezentem. Prócz tembru, który znała, dosłyszała jeszcze inny, nieznany jej dotąd, męski. Domyśliła się, że to jakiś znajomy z sąsiedztwa, w końcu w Dolinie mieszkało wielu młodych ludzi.
- Fred, skarbie, z kim rozmawiasz? - rzuciła idąc w stronę kuchni. Zatrzymała się jednak w połowie drogi, widząc nie usunięty z szafki Prorok Codzienny. - Na litość boską, tyle razy mu powtarzałam... - szepnęła do siebie, natychmiast biorąc do rąk gazetę i wrzucając ją do zlewu, gdzie papier zajął się w jednej sekundzie rzuconym przez Jane zaklęciem. - Fred, mógłbyś coś dla mnie zrobić? Potrzebuję kilka ingrediencji z apteki! - zawołała do niego, widelcem naginając strony tak, by ich treść prędzej zginęła pod naporem pożerających litery płomieni. - Skończyły mi się skrzela skrzydlicy! Nie wiem, czy cokolwiek jeszcze tam złapiesz, ale może... pani Richmond powiedziała, że wieczorem powinna mieć dostawę!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]09.09.22 12:56
Sądził, że nic już go nie zdziwi.
Dlatego trudno powiedzieć w jaki stan wprowadziło go pojawienie się cieni. Miał trochę wrażenie, że były one namacalną formą najczarniejszej z ciemności, jakie kryły się w zakamarkach ludzkiej natury. Magia nadała im cielesność, która dotąd była dla ludzkiego oka niedostępna. Nie poświęcał jednak temu zbyt wiele uwagi, nie skupiał się na naturze tego, desperacko wręcz pragnąc uciec od wspomnień tamtego dnia, wyciąć ten fragment wyprawy z Castorem. Dawno temu już pogodził się z faktem, że świat pozostanie dla niego nielogiczny, że czasem racjonalne wytłumaczenie zwyczajnie nie istnieje.
Castor zdawał się wyglądać... lepiej. Co prawda powiedzenie, że wyglądał dobrze byłoby stwierdzeniem na wyrost, skutki spotkania ze szmalcownikami i mrocznymi stworzeniami odcisnęło na nich swoje piętno, które objawiało się w różny sposób. Alfred popadł już w całkowitą bezsenność, chociaż nigdy nie spał zbyt długo, to teraz oczy ani na chwilę nie chciały się zamknąć.
- Daj spokój, śmiało wchodź - chociaż w domu Summersów nigdy nie było przesadnego bogactwa to ich dom zawsze był pełen ciepła oraz gościnności, co zresztą było wyłączną zasługą Jane. - Dzięki, ale nie ma o czym gadać, jeszcze dycha,- trudno powiedzieć, że wszystko było w porządku. Alfie nie lubił tego stwierdzenia, było takie nijakie. Poza tym w wojennym chaosie było trudno o zachowanie porządku. - A ty? Jak się czujesz? - nie pytał czy było dobrze, przecież widział jak wyglądał, gdy odstawiał go w bezpieczne miejsce. Teraz wzrok mu spoważniał, stał się bardziej badawczy, jakby wyostrzył się, chcąc dostrzec nawet najmniejszą ze zmian zachodzącą w jego mimice, w spięciach mięśni. Mogło to być jego błędne wrażenie, ale Castor wydawał mu się wrażliwym człowiekiem i obawiał się jaki wpływ te ostatnie wydarzenia mogły na niego mieć. Otworzył szerzej drzwi i wszedł pierwszy do wąskiego korytarza. Jeszcze stojąc w wejściu słyszał wołanie matki najpewniej z kuchni. - Castor przyszedł, ten chłopak ze sklepu! - odkrzyknął zanim wszedł do środka. Poczekał za młodym czarodziejem i zamknął za nim drzwi, kiedy znowu dobiegła go prośba pani domu. - Aye! - odkrzyknął krótko twierdząco. Obejrzał się tylko krótko przez ramię na Castora, szukając w jego twarzy jakiegoś zrozumienia dla słów matki, dla Alfiego wszystkie te nazwy były zlepkiem niezrozumiałych sylab. - Jeżeli masz cokolwiek z tego, to już wiesz po co przyjdę następnym razem - rzucił nim weszli do kuchni, gdzie Jane paliła gazetę w zlewie. Przez cały czas tym pozornie normalnym tonem głosu chciał zamaskować skutki wydarzeń mających miejsce tylko albo aż dwa dni temu. Miał nadzieję, że normalny ton przykryje zmęczone, podkrążone oczy. - Aye, mama, zostaw to- mruknął, marszcząc brwi w charakterystyczny dla siebie sposób brwi, między którymi pojawiła się - a raczej uwydatniła - głęboka zmarszczka. - Siadaj, napijesz się czegoś? Chociaż chyba mogę zaproponować jedynie wodę. Chyba, że interesuje cię jeszcze domowy bimber, pan Watson ostatnio przyniósł, nie miałem okazji spróbować - wskazał Castorowi jedno z krzeseł stojących w kuchni. Samo wnętrze było urządzone skromnie, ale schludnie. Widać było opiekuńczą rękę pani Summers, której obecność nie powinna być zaskoczeniem. Przecież często właśnie z powodu leków i ingrediencji dla matki, Alfie pojawiał się w sklepie Castora. Sięgnął jeszcze po popielniczkę, do której strzepnął popiół z końcówki papierosa. Ostatnio z braku tytoniu palił coraz mniej z pewnością ku uciesze matki, suszącej mu oto głowę mimo iż sam zaczynał na głowie mieć więcej siwych włosów niż ona. Zajął miejsce zwykle zajmowane przez pana domu, o czym świadczyć mogła ręcznie wystrugana fajka ustawiona na podstawce. - Mamo to Castor, od niego często kupuję ci te wszystkie składniki, bo wiesz, że pani Richmond bardzo się przecenia. Castor, to moja matka, Jane - przedstawił ich sobie po krótce, siadając na krześle i zaciągając się ponownie papierosem, dym wypuszczając w stronę uchylonego okna.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Kuchnia [odnośnik]15.09.22 12:56
Paradoksalnie, raczej oschła i dobitna maniera, w której Alfred mówił o sobie, sprawiła, że Castor poczuł się odrobinę swobodniej. Mężczyzna przypominał mu bowiem w tamtej chwili Michaela i to niezwykle mocno. W szczególności wszystkie te przypadki, które następowały po jakimś wyjątkowo ciężkim patrolu czy pojedynku, gdy próbujący swych sił w uzdrawianiu blondyn próbował jakoś ratować sytuację, ale do podjęcia najlepszych działań potrzebował przecież odrobiny informacji. Gdzie boli, co boli, w jaki sposób, co się stało — za maską humoru i uporu, który nie pozwalał przecież przekazać tego wszystkiego (w trosce o to, by nie zabrzmieć histerycznie lub jak baba) krył się przecież człowiek, który musiał cierpieć.
Ale dżentelmeńskie stosunki zakazywały drążenia takich tematów, dopóki nie zostanie on ponownie podjęty przez samego zainteresowanego.
Uśmiechnął się więc, półgębkiem co prawda, ale szczerze, z miną sugerującą, że mógł domyślać się, że naprawdę sytuacja nie wyglądała aż tak dobrze, jak próbował mu to przedstawić Alfie, ale nie zamierzał dawać mu żadnego słownego sygnału, że wie, że on wie. Zamiast tego zareagował na zaproszenie do środka; tym razem uśmiech ułożył się na jego wargach już mniej swobodnie, przybierając wyraz podobny do tego, który nosił przyklejony na twarzy gdy dopiero rozpoczynał swoją przygodę ze sklepem i jeszcze nie wiedział, jak dokładnie powinien się zachować, połączony jednak z odrobiną niezręczności. Chyba nie znał osoby, która zupełnie pewna siebie wkraczała do obcego mimo wszystko domu i potrafiła w nim czuć się jak u siebie.
— Powiedzmy, że gorzej nie będzie — odpowiedział na pytanie o swoje samopoczucie, tak jakby chciał zagrać w podobną grę co Alfred. Lecz w przypadku, w którym mężczyzna ten był przynajmniej minimalnie podobny do Michaela w takich sprawach, dodał — Zaleczyłem to, co mogłem, ale chyba uzdrowiciel powinien na to rzucić okiem, tak na wszelki wypadek — mruknął wyraźnie niechętnie, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. W tej chwili nie można było powiedzieć, że był pewny, że da sobie radę samodzielnie — musiał. Nie było innego wyjścia ani na ten moment nikogo, z kim mógłby czuć się na tyle pewnie, by dobrowolnie poddać się obdukcji.
Zaraz jednak wszystkie nieprzyjemne myśli o pomocy medycznej uszły gdzieś daleko, gdy usłyszał kobiecy głos. Ciepły, miły, ale noszący już w sobie ślady wieku. Początkowo, stojąc jeszcze w progu, spojrzał pytająco na Summersa, jakby oczekiwał większej ilości informacji, ale wyprostował się natychmiast (i opłacił to syknięciem z bólu) słysząc o skrzelach skrzydlicy i aptece.
— Mam u siebie te skrzela... — wydusił z siebie nieśmiało w tej samej chwili, gdy Alfred przedstawiał go swojej... mamie? Niekoniecznie spodziewał się poznania rodziny Summers, ale czego innego można było oczekiwać przychodząc do kogoś w gości? — Jasne, znaczy... możemy też się przejść, bo mam klucze, jakbyś chciał... — dodał jeszcze, wskazując kciukiem na dopiero co zamknięte drzwi wejściowe. Potrzebował odrobiny dystrakcji, bo wydawało mu się, że czuje swąd palonego papieru. Wilkołaczy węch był momentami przydatny, jednak czasem stawiał go również w nieco krępujących sytuacjach, gdy chciał się dowiedzieć, skąd pochodził zapach.
Wkroczył jednak do kuchni, a widząc znajdującą się tam kobietę, niemal natychmiast ukłonił się jej, tym razem skupiając się przede wszystkim na tym, by nie dać po sobie poznać bólu, który przy tak szerokich ruchach wciąż mu towarzyszył. Zaklęcia przeciwbólowe działały tylko określony czas, eliksirów wolał nie pić, zgodnie z powiedzeniem, że szewc bez butów chodzi.
— Dzień dobry pani, Castor Sprout — uśmiechnął się jednak szeroko i niemal wyświergotał swoje przywitanie. Im dłużej jednak przebywał w kuchni, tym bardziej nie mógł pozbyć się wrażenia, że wydaje mu się jakaś znajoma. Że siedzący przy stole i palący Alfred był do kogoś podobny, a pani Jane wyglądała, jakby mógł ją spotkać wcześniej; zawodna pamięć nie pozwalała jednak skojarzyć faktów, choć wydawał się być przez chwilę naprawdę mocno zamyślony. Do tego stopnia, że powrócił z krainy swych myśli dopiero na wspomnienie bimbru.
— Nie, nie, dziękuję, nie pijam przed obiadem — zaśmiał się radośnie, przykrywając jednocześnie wierzchem dłoni otwarte w uśmiechu usta, aby zasłonić odsłonięte w uśmiechu zęby. Były nieco krzywe, w szczególności wystające trójki, które bardziej przypominały zwierzęce kły niż ludzkie, nie lubił ich pokazywać i często się ich wstydził.
Zajął miejsce zaoferowane przez Alfreda, ale ze względu na gryzący go we wrażliwe nozdrza dym, prędko zaczął szukać sobie dystrakcji, czegoś lub kogoś, na kim mógł skupić swoją uwagę i myśli. Pani Jane była do tego idealna.
— Robi pani eliksiry? — podpytał może nieco niezręcznie, bowiem po co innego były skrzela skrzydlicy, jak nie do eliksirów, ale niekoniecznie dobrze szło mu rozpoczynanie takich rozmów. — Można wiedzieć, do którego są pani potrzebne te skrzela? Słyszałem od moich dostawców, że ostatnio ciężko jest dorwać zdrowe skrzydlice, te, które pojawiają się po znacznie niższej cenie, są skrzelami chorych skrzydlic i częściej doprowadzają do poważnych problemów z kociołkiem...


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Kuchnia [odnośnik]09.10.22 0:05
Zapiecek miał zostać otwarty dla wszystkich, którzy potrzebowali pomocy, albo zwyczajnie wszystkich. Jego progi miały zapraszać do siebie po to, co akurat jest potrzebne - po dobre słowo, po uśmiech, po radę i rozmowę przy odrobinie herbaty, którą przy akompaniamencie cichego śmiechu parzono już z jednej torebki, nie dwóch. Tak miało pozostać, dopóki nie przeprowadzą się w inne miejsce, uciekając przed wojną, albo Jane nie umrze. Tak zapowiedziała i jej słowa miały się wypełnić. Dlatego cieszyła się, kiedy Alfred zaprosił swojego kolegę do środka, tym samym otwierając ramiona rodziny Summers na nieznajomego.
A może jednak w tej nieznajomości było coś kłamliwego?
- Kogo? Z którego sklepu? - była zdziwiona reakcją syna; była zdziwiona też tym, że nie kojarzyła, o jaki sklep chodzi, skoro część z nich była zamknięta, ugięła się pod naporem wojennych działań albo właściciele z przestrachu, że te dotrą również i na tereny przychylne mugolom, oddalili się dalej, aż do Kornwalii. Pozwoliła Alfredowi podejść blisko niej i wyciągnąć sobie z ręki widelec. Westchnęła cicho. - Zapominam, że tata widzi tam tylko czysty pergamin i pewnie uznaje, że z oszczędności powinnyśmy go zachować, żeby potem było po czym listy pisać...
Wyciągnęła wzrok wyżej, gdy usłyszała pierwsze nuty wybrzmiewające męskim, młodym głosem. Spojrzenie najpierw miało okazję osiąść na schylającym się dżentelmeńsko karku, dopiero później, gdy uśmiech już został posłany w stronę chłopca, źrenice zogniskowały się na twarzy. A uszy usłyszały nazwisko. Coś kliknęło w tym zmęczonym umyśle. Coś kliknęło tak, że kąciki ust opadły lekko, a skóra na twarzy stała się dziwnie szara, spięta. Nie rozumiała, dlaczego widok tych błękitnych tęczówek, tak podobnych do jej własnych, ukłuł ją szpilką. Nie rozumiała, dlaczego ten nos kojarzył jej się z nosem Charlesa, a policzki rozciągały się w uśmiechu tak, jak rozciągały się niegdyś te pulchniutkie i krągłe, te niemowlęce, które dotykała, gdy kołysała swoje dzieci do snu. Nie rozumiała, więc spojrzała na rozsiadającego się znów w krześle Alfreda, jakby chciała go zapytać - dlaczego? Kim on jest? Dlaczego tak bardzo czuję, że jest mój?
Ale chłopiec wtedy zadał już pytanie, które, olaboga, wymagało skupienia o wiele większego niż Jane mogła z siebie wyłuskać.
- Tak, alchemiczka... to znaczy, przepraszam - dotknęła szczupłymi delikatnego wzniesienia na krtani, jakby w ten sposób chciała zachęcić gardło do odchrząknięcia, a kiedy już się to udało, spomiędzy ust wyrwał się krótki, nerwowy śmiech. - Jestem alchemiczką, to prawda. Freddie, nie mówiłeś Castorowi? - dlaczego to imię brzmiało tak dziwnie znajomo? Jakby znała go od zawsze? N i e r o z u m i a ł a i było to do samych trzewi uczucie doprawdy nieprzyjemnie łaskoczące. - Może jednak, złociutki? Mam jeszcze szałwię, szałwia koi żołądek, idealnie przed obiadem. Tylko dajcie mi chwilę, zrobię coś smacznego. - podeszła do niego nagle. Coś jej rozkazywało, by go dotknęła. Otoczyła opieką. Ochroniła przed niewidzialnym złem. Więc objęła jego plecy ramieniem, czując ostry dreszcz idący po całym kręgosłupie, a wolną dłoń nałożyła na ramię, kierując w stronę krzesła. - Usiądź, usiądź, nie będziesz tak stał w progu. - choć wcale nie stał. - A, do czego używam skrzydlic? Odkryłam, że doskonale ustalają strukturę maści na odmrożenia. Nie mogą być zbyt gęste, bo aplikacja byłaby zbyt trudna, albo zbyt rzadkie, z tego samego powodu. - zaczęła zajmować się obiadem. W szafce, w której trzymali warzywa, było niewiele, ale może uda jej się zrobić oszukany rosół. To zawsze jakieś wzmocnienie. Zwłaszcza młodzi mężczyźni tego potrzebowali. Znów spojrzała na Freda, oczekując niemego wyjaśnienia całej sytuacji, zanim jednak doszło do wymiany ostrzejszych spojrzeń, Castor kontynuował opowieść o skrzydlicach. - Ależ co ty opowiadasz! Na litość, starej wyjadaczce umykają takie nowiny... nikt mi nie powiedział, że i jakość takich towarów się pogorszy... co się z tym światem dzieje. Człowiek myśli, że przeżył dwie wojny i już na trzecią będzie gotowy, przecież... - nie, Jane, nie powinnaś. Znów spojrzenie spoczęło na synu, ale tym razem było pełne miłości i żalu. - Niepotrzebnie, niepotrzebnie. Macie ochotę na rosół?
Niepotrzebnie, Jane, rozdrapywać stare rany.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]10.10.22 1:10
- Jeśli chcesz - zaczął ostrożnie, wyjmując spomiędzy warg papieros, który do tej pory znajdował się między wargami, wraz z tymi słowami też ulotnił się dym, blednący w przestrzeni. - moja siostra, Hazel, zajmuje się uzdrawianiem - dokończył, rzucając mu krótkie spojrzenie, ale sam nie miał zamiaru naciskać. Nie chciał wzbudzać w Castorze dodatkowej krępacji, jednocześnie dając możliwość na rozwiązanie problemu. Spomiędzy jego brwi zniknęło też uważne zmartwienie, które nakazywało mu marszczyć brwi podczas szukania widocznych uszczerbków na zdrowiu. Propozycja, która padła z ust Castora wydawała się nader kusząca - mógłby załatwić wszystko od razu wraz z innymi sprawunkami, czekającymi gdzieś na mieście. A zawsze coś się musiało znaleźć. - Jeżeli dasz mi chwilę, sprawdzę, czy czegoś jeszcze nie będziemy potrzebować - poprosił, głównie myśląc o apteczce, w której odkładali leki dla matki oraz najpotrzebniejsze składniki i substancje pierwszej potrzeby. I ten zapas miał być w ich przypadku ubogi, ale warto było wiedzieć na co zwrócić uwagę.
- Z Bursztynowego Świerzopa - odparł w odpowiedzi na pytanie matki, jednocześnie w duchu przeklinając cwaniactwo starej Richmondowej, której nazwisko padło chwilę wcześniej. Kobieta widocznie chciała żerować na dobrotliwości matki. A może to po prostu Fred już przesadzał, doszukując się zepsucia nawet tam gdzie nie było? Namiastkę uczciwości w świecie tak mocno doświadczonym wojną znalazł chociażby w sklepie Castora, gdzie pojawiał się jako stały klient. Z jakiegoś powodu z miejsca wzbudził zaufanie na co dzień raczej nieufnego mężczyzny.
Podszedł do zlewu i dokończył palenie gazety, jednocześnie strzepując końcówkę papierosa do zlewu - skoro i tak już zbierał się w niej popiół? - Wiem - odparł z lekkim przygnębieniem w głosie. Oszczędzać próbowali na wszystkim, łącznie z papierem. - A gdzie ojciec? Widzę, że zostawił fajkę - zauważył, zwracając się jeszcze do Jane. Pan Summers raczej rzadko ruszał się bez niej, chyba, że poruszał się w najbliższej okolicy.
Dobrze, że siedział, kiedy pierwszy raz godność - pełna, składająca się z imienia oraz nazwiska - opadła ciężko, odciskając znaczący kształt w jego świadomości. Spojrzenie wyostrzyło się bystro, kierując się w stronę matki, bacznie obserwując jej reakcję. Czyżby złudzenie towarzyszące mu podczas tej nieszczęsnej wyprawy miało okazać się prawdą?
Chociaż ta myśl wybrzmiewała absurdem wśród jego myśli, to imię, o którym przez lata próbowali zapomnieć, a które od przeszło roku widnieje na szczycie niewerbalnej listy nazwisk osób do odnalezienia.
Oliver Summers.
Wiedział, był przekonany, że matka pomyślała o tym samym. Zdradzało ją spojrzenie, wybicie z normalnego trybu. Zmęczony niedoborem snu mózg, próbował jakoś powiązać ze sobą fakty. Spojrzenie uważniej przyglądało się rysom twarzy, niebieskim oczom, które teraz do złudzenia przypominały te, które on sam odziedziczył po pani Summers. W milczeniu obserwował krótką interakcję między nimi i zastanawiał się, czy jego zmysły nie płatały mu figli, podsuwając mu podobieństwa, których być może wcale nie było.
Zresztą skupienie zostało rozbite przez jedno słowo działające niby zapalnik, chociaż przez lata powinien oswoić się z jego brzmieniem. Ponury uśmiech odpowiedział na pełne matczynej miłości spojrzenie. Chciał jej dać znać, że przecież wszystko jest dobrze, nawet jeżeli mięśnie ramion spięły się pod materiałem koszuli.
- Chętnie - nieco zachrypłe słowo wypadło z jego ust, okraszone delikatnym uśmiechem. W duchu zastanawiał się czy mieli w ogóle z czego zrobić ten rosół. Moment oderwania się od szczegółowej - dużo bardziej niż dotychczas - analizy osoby Castora, sprawił, że odrzucając wszelkie możliwości na aż tak wielki zbieg okoliczności, postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Sprout? Nie miałem pojęcia, że jesteś ze Sproutów. Nie masz przypadkiem rodziny w okolicach? - zagadnął niepewnie, chociaż usilnie chciał, aby jego głos brzmiał lekko, spojrzeniem przeskakując między sylwetkami matki oraz Castora. Skoro odpowiedź na dręczące go od kilku sekund pytanie nie chciała objawić się sama, musiał jej trochę pomóc.
A wspomnienia z tego dnia jeszcze silniej zarysowały się w jego głowie. Kuchnia obserwowana zza uchylonych drzwi, ciche głosy dławione szlochem i zawiniątko spokojnie leżące w jego ramionach z palcem zahaczonym delikatnie o policzek, jakby nawet we śnie strofowały go problemy świata, o których jego starszy brat nie miał pojęcia.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Kuchnia [odnośnik]17.10.22 12:06
Ciężko było mu przyjmować cudzą pomoc. Alfred zaproponował zaangażowanie w leczenie swojej rodzonej siostry, zupełnie dobrodusznie, lecz Castor wiedział, że nie mógł się na to zgodzić. Do leczenia konieczne były oględziny, a oględziny torsu wiązały się z ujawnieniem także innego rodzaju blizn i obrażeń. Musiał poradzić sobie sam, ogromnie bał się sytuacji, w której klątwa, która stanęła mu na drodze do normalnego i zdrowego życia, a dokładniej wiadomość o niej, rozleje się dalej, przestanie żyć tylko w jego własnej świadomości i może trochę także tej Michaela. Władza nad klątwą sprowadzała się teraz do władzy nad informacją o niej, tego musiał strzec ze wszystkich sił.
Dlatego też uśmiechnął się, na tyle energicznie, na ile pozwalał mu stan, w którym się znajdował, po czym pokręcił przecząco głową.
— Jestem już umówiony, nie ma co dziewczynie głowy zawracać — chciał, by jego ton zabrzmiał odrobinę bagatelizująco, bo przecież sprawa mogła poczekać, a z drugiej strony nie wiedział nawet, czy siostra Alfreda mogła być jeszcze kwalifikowana jako dziewczyna, czy może powinien już mówić o niej per pani. Dziwne były to sprawki pomiędzy nieznanym rodzeństwem a kimś trzecim, jednak bardzo zależało mu na tym, by za wszelką cenę wymigać się z tej niespodziewanej konsultacji.
Odetchnął więc z ulgą, gdy Summers zniknął w środku Zapiecka, pozostawiając go na kilka chwil samego, na ganku. Tych kilka chwil okazało się być kluczowymi do powrócenia do względnego spokoju, do chwilowej zabawy kciukami, aby pozbyć się tego okropnego, wibrującego gdzieś w nim napięcia. Nie słyszał rozmowy matki z synem, nawet nie pomyślał o tym, żeby wytężyć słuch, bo może faktycznie przy odrobinie szczęścia mógłby wyłapać jakieś fragmenty słów. Ale był dobrze wychowanym młodym człowiekiem, lubił swą własną prywatność, dlatego też nie próbował przekraczać granic innej rodziny. Alfred poprosił go o danie chwili, a gospodarzowi nie wypadało odmawiać.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że gdy przekroczył próg i przedstawił się, atmosfera w kuchni zrobiła się jakaś inna, niewypowiedzianie ciężka. Lubił ufać swoim instynktom i przeczuciom, w wykonywanym rzemiośle rzadko kiedy prowadziły go na manowce, w życiu prefekta i sklepikarza pozwalały na jakieś lepsze czytanie z ludzi, choć dalej daleko było mu do eksperta. Początkowo jego oczy pomknęły w kierunku Alfreda, dziwnie zapadniętego w zajmowanym przez niego krześle, by odbić prędko na twarz pani Jane, której kąciki ust wydawały się opadać. Tysiąc myśli przemknęło przez jego głowę w tym samym czasie, ledwo powstrzymał się od zmarszczenia brwi, jedna wybiła się na przód, wybrzmiewając najgłośniej i najpewniej.
Powiedziałem coś nie tak?
Cokolwiek nie działo się w tej chwili, miał wrażenie, że musiał tańczyć do tej dziwnej melodii. Podjął więc grę, nie chcąc przede wszystkim sprawić przykrości gospodarzom, a po drugie doprowadzić do jakiegoś niezrozumiałego przez siebie pogorszenia humoru pani Summers.
— Jeżeli to nie będzie duży kłopot... — zaczął ostrożnie, ale nim się spostrzegł, kobieta znalazła się przy nim, objęła ramieniem. Mięśnie napięły się same, w reakcji na otarcie blizn, ale zacisnął mocno szczęki, żeby nie wypuścić z siebie nawet jęknięcia bólu. Dał się odprowadzić na krzesło, oczywiście, że nie stawiał oporu, aż wreszcie, gdy zasiadł, powrócił spojrzeniem (starał się jednak nie lustrować twarzy pani Jane, skupiając się przede wszystkim na jej rękach) do alchemiczki. — Szałwii nie mogę odmawiać, bardzo ją lubię — dodał, wydawać by się mogło, że pojednawczo, ale przecież jego własna amortencja pachniała czasami właśnie tym ziołem. Słuchając dalszych słów kobiety kiwał kilkukrotnie głową, maść na odmrożenia, co za szkoda, gdyby była na oparzenia, mógłbym ją nawet kupić...
Z zamyślenia wyrwał go z kolei siedzący naprzeciwko Alfred, pytaniem o rodzinę.
— Mieszkam tu od urodzenia, wszyscy w Dolinie wiedzą, że jestem Sprout — wyjaśnił cicho, gdzieś na końcu głosek brzmiało rozbawienie, bowiem naprawdę z biegiem lat w Dolinie Godryka utracił zwyczaj przedstawiania się pełną godnością. Nie było w tym miejscu też drugiego o imieniu Castor, ryzyko pomylenia z kimś innym było znikome. — Mieszkaliśmy... Bo przeprowadziłem się chwilę przed śmiercią mamy, na granicach, blisko wrzosowisk — dodał jeszcze, opierając się ostrożnie o oparcie krzesła, wzdychając cicho. Odejście matki było dla niego trudne, minęło już kilka miesięcy, ale wciąż głos mu drżał, gdy musiał powracać do tamtej chwili. Pani Idalia chorowała dość długo, przyzwyczajając syna do myśli o jej odejściu, które i tak było w jego mniemaniu niespodziewane. Zbyt prędkie.
Wtedy też z pomocą nadeszła Jane i kolejne rozmówki alchemiczne.
— Z ręką na sercu przysięgam pani, że to sama prawda! — niemal zawołał, na moment z jego twarzy zniknęła przejmująca, głęboka melancholia, zamalowana chwilową ekscytacją z odnalezienia swego rodzaju bratniej duszy. Brakowało mu kogoś, z kim mógł porozmawiać o eliksirach, kto — tak jak on — rozumiał istotę sztuki, którą było ich warzenie. Pani Jane dosłownie spadła mu z nieba. Dodatkowo kuchnię zaczął wypełniać aromat rosołu; jego odrobina starczyła, by żołądek chudego blondyna zaburczał dość głośno, ułożył na nich jedną rękę. Przez półrocze zaburzeń odżywiania schudł dość mocno, ale ostatnie półtora miesiąca próbował, jak tylko mógł wprowadzić się znów w porządne nawyki żywieniowe. — Chyba nie uwierzyłaby mi pani, gdybym powiedział, że nie jestem głodny? — spytał rozbawiony, przenosząc wzrok na starszą kobietę. Nie lubił być gościem, który objadał gospodarzy, ale troska, z jaką podeszła do niego pani Jane pomagała przecież odsunąć natrętne myśli, zamknąć nad nimi kopułę pozornego spokoju i jeszcze bardziej pozornej normalności.
Był przecież tylko zwykłym gościem, prawda?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Kuchnia [odnośnik]03.11.22 21:43
W jej głowie ta rozmowa brzmiała na tak trywialną, jak można było sobie tylko wyobrazić. Czuła wszystkimi swoimi zmysłami, że coś jest nie tak; że jakaś granica, którą właśnie sama Jane próbuje przekroczyć, pogrubia się z każdą kolejną myślą, tworzy mur, którego nie mogła... i nie chciała zbijać. A zbiłyby go pytania mnożące się pod upstrzonymi siwizną blond włosami. Patrzyła na dwóch młodych mężczyzn siedzących przed nią. Patrzyła i coś w niej chciało się wzruszyć nad tym beztroskim obrazkiem, których coraz mniej, ale zamiast tego usta z powrotem uniosły się w dobrotliwym uśmiechu. Chłopcy...
- Bursztynowy Świerzop! Tak, kojarzę - machnęła ręką. - Konkurencja jest wszędzie! Ale jak to mówią przed postępem nawet na miotle nie uciekniesz, prawda? Rosół, rosół...
Niewiele miała, ale chciała dać wszystko, co akurat znajdowało się pod ręką. Ugościć, otoczyć opieką i tym gestem przekazać, że Zapiecek choć ma niewiele, da wszystko, co ma. W szafce mrożącej była ostatnia kura, jaką mieli w tym miesiącu. Jak tylko Fred przyniósł ją do domu, Jane nie była pewna, co z nią zrobi. Coś specjalnego, to pewne, ale co takiego? Może pieczeń, wtedy zachowa się więcej na jutro. Chyba że zapuka do drzwi ranny, zmęczony wędrowiec, tym nigdy nie można odmawiać. Teraz jednak kura sama odnalazła swoje przeznaczenie - trafiła do kotła, w którym już, zachęcona do wysiłku magią, bulgotała woda. Zaczęła wyjmować poszczególne zioła z szafek, w tym szałwię, która trafiła do trzech kubków, by za chwilę zostać zalaną kolejną porcją wody - dobrze, że tej nikomu nie brakowało. Zapachy powoli wypełniały niewielką kuchnię, wędrując dalej, do salonu.
- Wyszedł do Owena, mieli razem ciąć drewno. Nie sądzę, że wróci do domu prostą drogą - w jej głosie słychać było iskrę podirytowania, ale też rezygnacji; Charles wiedział, jak bardzo nie lubiła, gdy wracał podchmielony - tylko na to i tak pozwalała po setkach rozmów. Jeśli wróciłby pijany, byłaby o wiele bardziej niezadowolona i pewnie milczenie byłoby z jej strony jedynym brzmieniem, jakie usłyszałby przez następne kilka dni.
Jakiekolwiek rozważania na temat męża odeszły w niepamięć. Na tronie uwagi rozsiadła się wygodnie znów opowieść snuta przez Castora. Sprout. Patrzyła na niego z uwagą, zerkając tylko od czasu do czasu kontrolnie na Alfreda, jakby chciała sprawdzić, czy on też to słyszał. Tylko najbliżsi mogli wiedzieć, że maleńki Oliver został oddany pod opiekuńcze skrzydła ludzi zamożniejszych niż Summersowie - a najbliżsi rozumie się przez męża i dzieci Jane oraz samą Idalię i jej męża. Na przypomnienie o śmierci pod błękitnymi tęczówkami pojawiła się wilgoć, gromadziła się leniwie na granicy dolnych powiek, ale ostatecznie nie wypłynęła, chowając się powoli tam, skąd przybyła.
- Jak miała na imię twoja mama? - to pytanie miało rozwiać wątpliwości, których i tak było coraz mniej. Wrzosowiska, Dolina Godryka. Przeprowadzili się tam niedługo po objęciu opieki nad młodym Oliverem. Słodka Idalia wysłała Jane po kilku miesiącach list z wiadomością i obietnicą, że syn będzie miał tutaj wspaniałe dzieciństwo. Uśmiechnęła się na to wspomnienie do ich obu - Wydaje mi się, że ją znałam. To wspomnienie bardzo ciepłe, bardzo dobre.
To mogła nie być Idalia. To zawsze mógł być jakiś parszywy zbieg okoliczności (chociaż to przecież niemożliwe, prawda?), jakaś fatamorgana przybierająca postać Oazy na samym środku pustyni, złudna nadzieja. Ale jeśli faktycznie tak było... co teraz? Nie, niemożliwe, to nie on. Ale te oczy...
Bitwa rozbijająca się huraganem po jej głowie sprawiła, że w policzki uderzyło gorąco. Ciało było od zawsze słabe, jakieś naleciałości od rodziny ojca, jakieś cholerne przekleństwo. Odwróciła się w stronę garnca z gotującym się rosołem, machnięciem różdżki posłała do wody przyprawy i zioła, odrobiną magii zaprawiła całą potrawę.
- Nie uwierzyłabym - odwróciła się do syna Castora z uśmiechem, kładąc dłoń na ramieniu Freda. Potrzebowała wsparcia, choć zamiar miała zgoła inny. - Rozstawisz miski i sztućce, skarbie? I kubki, szałwia już się zaparzyła.
W ciągu kilku minut zrobiła też lane kluski - jedno małe jajko rozrobiła z kilkoma łyżkami żytniej mąki, a całość małymi ulepkami wrzucała do gotującego się rosołu. Ciemnozłoty płyn porozlewał się sam do misek, nie szczędząc również samych lanych kluseczek. Jane przysiadła przy stole razem z chłopcami, uśmiechając się do nich lekko, ale ciepło.
- Smacznego, nabierzecie sił.
Jej dzieci. To możliwe?


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]07.11.22 23:57
Odpuścił, posyłając w jego stronę łagodny uśmiech, a w jasnych tęczówkach błysnęło zrozumienie. Sam nie przywykł do korzystania z cudzej pomocy, zatem nie miał zamiaru już dłużej męczyć dumy Castora i pozostawił kwestię wizyty u uzdrowiciela.
Zresztą, nie sądził, że tak lekkomyślnie rzucona propozycja pomocy tak prędko zmieni się w nieznośną potrzebę. O ile w momencie pełnego niedowierzenia objawienia myśli zatrzymały się w miejscu, o tyle w kilka sekund później pobiegły one galopem przed siebie, a Fredowi trudno było za nimi nadążyć. Milcząco więc zapadał się na krześle, które przecież wcale nie było tak obszerne. A może dopiero teraz, na tle lichego krzesła widać było równie lichą kondycje? Blada skóra naciągnięta na kości i strzępki mięśni. Na szczupłej twarzy widać było każdy ruch żuchwy, a ta zarysowała się ostrą linią.
Niedowierzanie mieszało się z irracjonalną irytacją i poczuciem winy; równie mocno nie chciał i chciał wierzyć, że nieświadomy jeszcze rozdrapywanych po raz kolejny, starych ran Castor, mógł być ich Oliverem. Dopalił papierosa, wciskając go być może nazbyt gniewnie w talerzyk, służący jemu i ojcu za popielniczkę.
- Rozumiem - odparł mateczce, na rewelacje związane z ojcem. Nie chciał jej dołować, mówiąc, że cudem będzie jak wróci. Mimo iż Kornwalia była bezpieczniejszym miejscem nie oznaczało to, że pozbawiona była zagrożeń. Ziemie sojuszu dawały złudne poczucie spokoju, który - jak przekonał go jeden dzień w lasach Wistmans - można łatwo zburzyć. Trudne do opanowania uczucie, trudne nawet do nazwania, sprawiało, że żałował iż nie ma jeszcze jednego papierosa, który dałby mu pozorne ukojenie. Co jakiś czas kierował w stronę matki krótkie, spięte spojrzenie, kontrolując zarówno jej stan, jak i chcąc sprawdzić samego siebie. Chociaż nie przyznawał tego głośno, jego umysł potrafił grać z nim w grę, której zasad nie rozumiał. Widział wtedy rzeczy, których nie było, a w uszach brzmiały mu słowa już dawno zapomniane przez świat.
On sam tak dobrze pamiętał postać cioteczki. Jej dobrotliwy uśmiech i charakterystyczny, wiklinowy kosz, w którym zawsze przynosiła skromne upominki dla roześmianej gromady, umorusanych w węglowym pyle dzieciaków. Wraz z pytaniem zadanym przez Jane bystre, może nawet nieco zbyt ostre spojrzenie, powędrowało w stronę Castora. Nie trwało jednak ono długo, przeniosło się na smukłą dłoń, ułożoną na ramieniu. Długie palce o chropowatej fakturze przykryły matczyną dłoń, delikatnie się na niej zaciskając, jakby za pomocą drobnego, ale pełnego miłości gestu chciał zapewnić ją o swoim wsparciu. Bo tym właśnie był - a raczej chciał być - dla swojej rodziny, niezachwianym wsparciem. Ostoją, na której mogą polegać.
- Oczywiście, że byś nie uwierzyła. Gdyby mogła, wykarmiłaby całą Dolinę - odparł, uśmiechając się dobrotliwie w stronę matki. Chociaż był człowiekiem skrytym i niewiele o sobie mówił to nie ukrywał nigdy uczucia jakim darzył matkę, wiedząc, jak wiele jej zawdzięczał. Z krzesła podniósł się nieco ciężko, ale bez zbędnych słów, jakby wyprostowanie sylwetki stanowiło dla niego problem. Zgarnął gdzieś po drodze z małego pojemnika krótką wykałaczkę. Często wsadzał ją pomiędzy zęby, traktując jako marną namiastkę papierosów. Chcąc zając czymś ręce bez pomocy różdżki wyciągnął trzy głębokie talerze, trzy kubki i trzy łyżki, po czym rozstawił je na stole. Wracając do stołu siadł na taborecie, zostawiając krzesło dla Jane.
- Smacznego - odpowiedział, prześlizgując się wzrokiem między dwójką obecną w kuchni. Bez zbędnego oczekiwania, zanurzył łyżkę w zupie. - Jak zwykle smakuje cudownie - rzucił, pozwalając sobie na półuśmiech. Co prawda jego wymagania kulinarne nie były wysokie - wojsko nauczyło go nie wybrzydzać w sprawie serwowanych posiłków, a i wcześniej uważał, że mimo ograniczonej ilości produktów mamina kuchnia była najlepszą w całym Birmingham.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Kuchnia [odnośnik]13.11.22 13:41
Dla z natury raczej nieśmiałego człowieka, który wyłącznie udawał ekstrawertyka, cała ta rozmowa i sytuacja, w jakiej odnalazł się Castor Sprout z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niezręczna. Było to szczególnie ciekawe, czy też zabawne ze względu na to, że zarówno Alfred, jak i pani Jane byli dla niego naprawdę mili i nie czuł, żeby robili to z obowiązku. Niemniej jednak ciężko było mu odpędzić się od wrażenia, że coś było nie tak, że spojrzenia rzucane w jego kierunku czasem ukradkiem były jakoś dziwnie ciężkie i zupełnie nie rozumiał dlaczego.
Zamiast jednak spytać o to i rozwiać swe wątpliwości, postanowił postępować ostrożniej, skupić się bardziej na tym, jak zachowywał się w danej chwili i w jaki sposób się wypowiadał. Dlatego też, gdy pani Summers mówiła o konkurencji, nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko, rozkładając odrobinę ręce na boki, w zgodzie wymieszanej z drobną rezygnacją. Niewiele bowiem dało się zrobić z konkurencją, poza próbami bycia lepszym, czyż nie? Zresztą, prospekt nadchodzącego posiłku zajął jego myśli na tyle mocno, że mógł skupić się na czymś innym, nie na bombardowaniu biednej pani Summers wygłodniałym odrobinę spojrzeniem.
Obiecał Hectorowi, że będzie o siebie dbał i starał jeść regularnie, a od kwietnia naprawdę się do tego przykładał. Ból pozostały po zaleczonych zeszłej nocy ranach skutecznie odciągał jego myśli od jedzenia, do czasu.
Ułożył dłonie na blacie stołu, najpierw na płasko. Dopiero później, zauważając, że mrowią go palce, najwyraźniej z nerwów, zgiął je lekko, opierając na blacie wyłącznie opuszki. Nie minęło wiele czasu, nim zaczął odrywać je lekko, potem znów przyciskać, choć jeszcze trochę więcej mocy dodałoby temu gestowi dźwięku, przerodziłoby w stukanie.
Z pomocą — w dziwny, paradoksalny wręcz sposób — przyszło pytanie pani Jane.
— Moja mama? — powtórzył za kobietą, wreszcie znów zdobywając się na odwagę, by spojrzeć w jej stronę. Wciąż jeszcze nie wyłapał, że ich fizyczne podobieństwo było przecież na wyciągnięcie ręki. Sam zauważył, tamtej feralnej nocy, że Alfred ma oczy prawie takie sam jak one, a tamci bandyci mówili coś o rodzinnym podobieństwie, które pomogło im przez moment podtrzymać tamto kłamstwo. — Idalia. Idalia Wadock, zanim wyszła za mojego tatę — odpowiedział wreszcie, na moment marszcząc brwi, próbując przypomnieć sobie panieńskie nazwisko mamy. Rzadko kiedy wspominała o tamtych czasach, a Castor nie pytał, widząc, z jaką trudnością przychodziły jej tamte wspomnienia. Trwająca w czasie jej młodości mugolska wojna byłaby wystarczającym powodem, aby nie wracać do tych wspomnień, ale blondynowi wydawało się, że mama za kimś bardzo tęskniła, że wspomnienie tej osoby musiało otwierać jakieś dawne rany.
Nie wiedział, że tęskniła za panią Jane, za jej piątką dzieci, Alfredem, któremu szczególnie pakowała cukierki do kieszeni spodni, aż nie zrobiły się zabawnie pękate.
Przeniósł wzrok na dłoń syna przykrywającą tą matki.
Odwrócił go jeszcze szybciej, zagryzł policzek. Zabolało. Nie spodziewał się, że aż tak.
— Ja też mogę pom— — nie zdążył dokończyć, ale dźwignął się z krzesła, nie mogąc tak po prostu stać i czekać na gotowe. Uśmiechnął się za to szeroko do pani Jane, gdy przyznała, po Alfredzie, że nie uwierzyłaby, że jest głodny. Dobroć ludzka nie przestawała go zadziwiać. Nawet w czasie wojny znajdowały się miejsca takie jak Zapiecek, które przyjmowały obcego młodego mężczyznę pod dach, podsuwały pod nos talerz pełny zupy.
Nie potrafił odmawiać, chwycił łyżkę i zaczął jeść.
— Jeju, ale to dobre... — szepnął zachwycony; Kerstin potrafiła gotować, ale nie miała jeszcze tego matczynego zacięcia, które każdą potrawę potrafiło przerodzić w arcydzieło. — Nie obrazi się pani, jak poproszę o przepis? Znam kogoś, kto się z niego bardzo ucieszy, a i mój żołądek będzie bardzo wdzięczny... — zaśmiał się radośnie, nabierając kolejną łyżkę zupy.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Kuchnia [odnośnik]04.02.23 21:53
Moja mama. Od zawsze czuła, że nie zasługiwała, by Oliver kiedykolwiek tak na nią powiedział. Niechętnie, wręcz z buntem zrzuciła to miano przed Idalią, przed mężem, przed swoimi dziećmi, z pełną świadomością decydując się na wszystkie tego konsekwencje. Odcięła od siebie tę nić, jedyną, której odciąć się nie chce, usiłującą przypisać sobie tytuł najbardziej potrzebnej, dzięki której reszta swetra się spruje się w jednej sekundzie. Zrobiła to. Oddała go w ramiona przyjaciółki, w ramiona kobiety, która, Jane była o tym święcie przekonana, pokocha go z całego serca i odda mu po stokroć galeonów więcej, niż Jane byłaby w stanie. I sweter spruł się w fantazyjnym tańcu, pozostałe nici rozleciały się na wszelkie możliwe strony, mąż ruszył do pracy, dzieci wyleciały z gniazda, gdy dorosły. A Jane została z maleńkim kołnierzykiem, który uparcie nosiła na szyi, choć reszta miękkiego materiału rozleciała się tak mocno, jak tylko mogła. A teraz ta zagubiona niteczka, ta spajająca cały mechanizm, odnalazła się. Siedziała przed nią. Te błękitne oczy, ta jasna skóra oblekająca twarz, usta nadające wesoły grymas jej całej. Gdyby nie wiek, powiedziałaby, że wciąż był tym maleństwem w zawiniątku.
Przełknęła ślinę, niemal rzucając się w przepaść własnych uczuć, spojrzeniem jednak łapiąc się figury najstarszego syna, czepiając się go jak koła ratunkowego. Zacisnęła dłonie na sukience, bo trzęsły się niemiłosiernie. Nie powinny.
- Znałam ją - odparła w końcu. Poczuła, że coś w środku niej pęka. Pęka powolutku, zza kamiennych rys zaczynają wydobywać się słone krople, spływają po policzkach, a w końcu te uginają się pod uśmiechem. Uśmiech nie jest kontrolowany, wykwita sam z siebie, jakby ten żal ugiął się wreszcie pod naporem szczęścia, które dało jej zobaczenie swojego dziecka całego i zdrowego po tylu latach. Dekadach. - Była wspaniałą przyjaciółkę. Wiesz, kiedy... kiedy się pojawiłeś, była jedyną osobą, do której zwróciłam się o pomoc. - tama pękła nagle. Zbyt nagle, by można było powstrzymać nawał wody. Ta zalała wszystko dookoła. Nie była już nurtem spokojnie płynącego strumienia, była żywiołem. Jane nie powinna wychodzić z prawdą tak nagle, powinna oblec ją historią, otulić uczuciem. - Przepraszam. - zaszlochała cicho. Palce miętosiły sukienkę, jakby była znów pięciolatką, a matka słuchała o tym, co przeskrobała. Pociągnęła nosem i znów uniosła wzrok na Olivera, tym razem tylko próbując się uśmiechnąć. Grymas wyszedł nieco żałośnie, więc znów pociągnęła nosem i spojrzała na Freda, szukając w nim pocieszenia. - Przepraszam, Oliverze - spojrzenie wędrowało od syna do syna, nie wiedziała, gdzie patrzeć, by nie czuć palącego serce sumienia. By nie czuć winy, która jak ogromne palenisko wybuchła żywym ogniem. - Przepraszam za wszystko, co złe. Przepraszam za siebie, za to, że tak w siebie nie wierzyłam, gdy dostałeś od nas nowy dom. To nie powinno tak być. Byłeś nasz. Jesteś nasz. Byłeś, jesteś i zawsze będziesz moim ukochanym Oliverem Summersem.
Zapłakała, dłoń podnosząc pod ust. Nie dało się cofnąć szkód, jakie poczynił żywioł. Dało się je tylko naprawić. Ale czy na pewno?
- Przepraszam - tylko to słowo miało teraz sens.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]27.02.23 23:27
Idalia.
Zbyt wiele zbiegów okoliczności.
Zbyt wiele przypadkowych podobieństw.
Doskonale pamiętał dobrotliwe spojrzenie cioteczki Idalii, to jak nakłaniała go do przymierzenia nowej pary spodni, ponieważ ze swoich zdążył już wyrosnąć i już dawno przestały zakrywać mu kostki.
Starał się uciekać spojrzeniem od sylwetki Olivera Castora. Zamiast tego odnalazł oczy matki, które rozpaczliwie szukały jego pomocy. Drobne ciało pani Summers poddało się emocjom, które nie sposób było opisać słowami, a których echo odbijało się od niego.
- Mamo - zaskakująco ciepło nacechowane słowo wypowiedziane chropowatym głosem miało zadziałać jak zaklęcie, zapewnienie, że był tutaj i nie pozwoli jej się rozpaść. Widząc, że emocje nie chcąc się uspokoić, a niczym wzburzone wale rozbijają się o kruche, matczyne serce, podniósł się z miejsca. Górował nad nią wzrostem i na chwilę przyciągnął ją do siebie, opierając jej ramię o klatkę piersiową, jednocześnie nie odrywając jej oczy od postaci z pewnością skołowanego gościa. Żadne z nich się nie spodziewało tak emocjonalnego obrotu sprawy.
Zerknął jedynie w stronę Castora, jakby chciał zorientować się jak przyjmuje słowa przerywane szlochem rozdzierającym serce. - Usiąść, mamo - poprosił łagodnie i poprowadził ją w stronę krzesła, które przed chwilą sam zajmował. Z pewnością chciała zamknąć Castora w szczelnym uścisku - jego samego wzruszenie chwytało za gardło. Na to będzie miał czas później. Teraz ona go potrzebowała, potrzebowała ramienia, na którym mogła się wesprzeć. I on tutaj był. Z delikatnym uśmiechem wyginającym popękane wargi - cień chłopca, którym kiedyś był. Położył dłoń na jej ramieniu, żeby cały czas mogła czuć jego obecność, ale to w stronę młodego czarodzieja skierował swoje spojrzenie. Spojrzenie, które usilnie walczyło z własnymi emocjami.
- Castorze - zaczął, próbując kupić kilka cennych chwil na zebranie chaotycznie obijających się o siebie myśli. Nie wiedział jednak co miałby powiedzieć, bo czy są słowa, które byłyby w stanie określić to, co rozegrało się w - teraz zaskakująco ciasnej - przestrzeni skromnej kuchni Zapiecka. Z pewnością nie wchodziły one w skład skromnego słownika Alfreda. - Rozumiem, że musisz mieć wiele pytań - stwierdził więc jedynie, dając mu przestrzeń na przeprocesowanie tego, co padło z ust matki. Oto siedział przed nimi - na szczęście cały - zaginiony chłopiec. - Chciałbym cię jedynie prosić, jeżeli jesteś w stanie, o wyrozumiałość - dodał. Chciał go zatrzymać, dla niej. Dla siebie. Chciał mu opowiedzieć o wszystkim ze szczegółami. O tym, jak bardzo nie rozumiał dlaczego cioteczka już nigdy więcej nie wróciła, o tym jak patrzył na niego bystrym wzrokiem chociaż miał zaledwie kilka tygodni.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Kuchnia [odnośnik]02.05.23 13:15
To niesamowite, jak człowiek potrafi być ślepy na to, że właśnie jest świadkiem czegoś, co zmieni kurs jego życia raz na zawsze.
Młody blondyn przyszedł przecież do Zapiecka po to, by sprawdzić, czy jego dobry znajomy, z którym brał udział w nieprzyjemnej konfrontacji ze złoczyńcami, powrócił do siebie, czy nie potrzebował pomocy. Czasami poznawał rodziny tych, których odwiedzał. Jedni pokazywali mu się chętniej, inni mniej, zdarzało się — jak teraz — że ktoś proponował mu ciepły posiłek. Zazwyczaj odmawiał, mając w pamięci trudy, jakie wiązały się ze zdobyciem jedzenia, zwłaszcza w tych czasach. Ale dzisiaj, widząc ilość pracy, którą włożyła w ten rosół pani Jane, czując z nią szczególną nić porozumienia, którą tłumaczył sobie po prostu alchemicznym pokrewieństwem dusz, nawet nie starał się odmawiać. Obecność Alfreda z kolei była dziwnie kojąca. Jakby rozumieli się bez słów, choć nie wiedzieli o sobie znowu tak wiele. I różnili się charakterologicznie chyba na wszystkie możliwe sposoby, tak przynajmniej wydawało się Castorowi, gdy wspominał ich dotychczasowe spotkania.
A jednak Zapiecek, w dziwny, niezrozumiały sposób wydawał mu się być miejscem ze wszech miar napojonym esencją domu. Tego prawdziwego. Z rodziną, tą z krwi, ze zrozumieniem więzów, z tą magiczną cząstką, którą miał utracić wraz ze śmiercią Idalii Sprout z domu Waddock, z otrzymaniem listu, dowiedzeniem się o swojej historii. Nie wiedział jeszcze, co miało się wydarzyć, ale uśmiechał się. Szeroko. Tak, jak uśmiechał się wyłącznie w chwilach szczerego, niezmąconego żadną smutną myślą szczęścia. Jak niewiele było mu do tego potrzeba — ciepła miska, towarzystwo ludzi, którzy wydawali się go rozumieć, choć nie mógł nawet przypuszczać, na jakiej podstawie.
Świat nie lubił pustki chyba tak samo, jak on nie lubił niewiedzy. Postanowił więc spleść ze sobą wszystkie czasy, wszystkie przyczyny i skutki, splątać je w sieć, którą zarzucił na niego, a która na kilka chwil przybrała postać pani Jane Summers. Pani Jane Summers, po której bladych policzkach płyną pierwsze łzy, łzy rozdzierające mu serce w niewytłumaczalny jeszcze, pierwotny sposób.

Czuje, że gardło zaciska mu się momentalnie, a palce — dotychczas trzymające nagrzewającą się powoli od zupy łyżkę — drętwieją, jakby wsunął je właśnie w wiadro pełne lodowatej wody, albo przerębel gdzieś na środku skutego lodem jeziora. Pierwszy impuls każe mu wstać, objąć tę biedną kobietę; przeprosić ją za to, że przekazał jej wieści o śmierci kobiety, którą znała, która wydaje się, że była dla niej droga. Czuje, jak impuls paniki przebiega w dół jego kręgosłupa, spojrzenie na moment ucieka na bok, na Alfiego, przepraszam, chciałby powiedzieć, ale usta pozostają niemal nieruchome, za wyjątkiem drobnego ich rozchylenia. Świszczący oddech jest tylko preludium do tego, co ma wydarzyć się dalej, bo pani Summers mówi dalej, rozwija przed nim tajemnicę, którą od kilku miesięcy próbował poznać, przez którą podróżował po całym kraju, a jej rozwiązanie miał właściwie pod nosem.
Jak mógł być tak ślepy?
Nie wie, co ma czuć. Z jednej strony zimne fale, z drugiej następujące po nich pieczenia gorąca, zwłaszcza na policzkach i w klatce piersiowej, ale w głowie tylko pustka, pustka, pustka. Gdzieś obok niego ruch — Alfred znajduje się przy matce, teraz widzi ich oboje. Nikt nie byłby w stanie zaprzeczyć temu, że są rodziną. Choć syn, oczywiście, góruje nad matką, mają te same rysy twarzy, to samo spojrzenie, które łagodnieje pod rzęsami pani Summers i zaostrza się przez zmarszczki mimiczne jej syna, o których pochodzeniu nie wie zupełnie nic. I on ma takie spojrzenie, teraz wydaje się, że zupełnie bezradne. Bezbronne, jak spojrzenie niemowlęcia, bo oto czuje, że w pewien dziwny, niespotykany sposób naradza się na nowo, ale nie jak człowiek, bardziej jak motyl, który musi zrzucić z siebie kokon, aby stać się finalną wersją siebie, aby wreszcie dokonało się przeznaczenie. Świszczący oddech jest dopiero zapowiedzią przemiany — zapomniał przecież o oddychaniu, zrobiło mu się słabo, musi nadgonić zaległości. Łyżka sama opada na dno talerza, szczęśliwie nie wypuszczając poza niego żadnej, nawet najmniejszej kropli zupy. Byłaby wielka szkoda.

Otwiera i zamyka usta, na przemian. Nigdy nie był dobry w słowa, to dotyk jest jego językiem zrozumienia, językiem miłości. A jednak czuje się teraz, jakby do każdej kończyny przywiązano mu stukilowy kamień, jakaś siła każe mu pozostać na miejscu, przynajmniej dopóki coś się nie zmieni. Nie wie jeszcze, co miałoby ulec zmianie, ale czuje, że i z jego oczu, przecież bliźniaczych do tych Alfreda, tych oczu, które odziedziczył przecież po pani Jane, po mamie, również płyną łzy, wartkim strumieniem, przepływając w dół zapadniętych policzków, koncentrując się na moment na linii szczęki, aby wreszcie skapywać na koszulę, na blat, do zupy nawet, dodatkowo ją dosalając. To wszystko nie ma znaczenia, bo wraz z pęknięciem tamy, pękają też linki krępujące jego ciało. Ot tak, jakby w jednej sekundzie świat stanął na głowie, wyrwał się z uścisku wszystkich trzymających go w ryzach praw.

Wyrwał się i on. Do góry, do przodu, z siłą, o którą się nie podejrzewał. Krzesło, na którym dotychczas siedział, upadło do tyłu z trzaskiem, chyba stół przesunął się nawet z alarmującym jęknięciem, ale on stał na równych nogach, z roziskrzonym spojrzeniem wodzącym pomiędzy bratem a matką. Na dłuższy moment skupił spojrzenie na tym pierwszym, mówiącym, że pewnie miał wiele pytań, proszącym o wyrozumiałość. Pytania, pytania, pytania... Pewnie jakieś miał, miałby je na pewno przed tym, jak przekroczył próg Zapiecka i będzie mieć pewnie za jakiś czas. Kilka dni, kilka godzin, może za kilka tygodni. Ale nie teraz. Teraz w głowie miał jedynie pustkę, pustkę rozpychającą się pod bladymi ścianami czaszki, chwytającą go za gardło, zmuszającą jedynie do działania. To mógł zrobić. Wiedział. Był tego pewien.
Nic go nie zatrzyma.
Znalazł się przy niej. Z drugiej strony pozostawał Alfred, równie wysoki co on, lecz lepiej zbudowany. Ale nie to się teraz liczyło. Chude patyki nóg ugięły się, młodszy z blondynów przyklęknął na jedno kolano, drżące, wciąż zimne palce szukały tych drugich, wcześniej miętoszących nerwowo spódnicę. Mieli te same nerwowe tiki, podskórnie wiedział, że muszą one ustąpić — tak jak te jego — pod dotykiem. Dlatego też sięgnął do ręki kobiety, nakrywając ją swoją. Ostrożnie, delikatnie, niezbyt przytłaczająco, pozostawiając jej przestrzeń, gdyby chciała się cofnąć. Gdyby nie była gotowa.
On... On chyba był.
— Szukałem cię w całym kraju, mamo — słowa popłynęły same, dziwnie stłumione narastającą w gardle kulą, tym typowo chłopięcym zacięciem, aby nie płakać, choć łzy i tak same spływały po jego policzkach, nie mógł ich zatrzymać. — Byłem w Cumberland, w Dorset, Warwickshire, w Yorkshire nawet i Devon... — wymieniał wszystkie te miejsca na jednym oddechu, pragnąc wyłapać jej spojrzenie. Czy da mu jakąkolwiek wskazówkę, czy kiedyś był blisko? — A ty byłaś tutaj... Cały czas? Tak pod moim nosem? — w tym pytaniu nie było nawet krzty złości ni rozczarowania. Raczej niedowierzające rozbawienie, które wymsknęło mu się cichym parsknięciem. Czoło samo schyliło się, oparło na dłoni, którą przykrywał palce matki. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo szczęśliwy się czuł. Jak wielka fala smutku zalała go jednocześnie, chyba w formie żałoby nad tym chłopcem, którym niedane było mu być. Nad Oliverem Summersem, chociażby sześcioletnim małym brzdącem usilnie próbującym dorównać starszemu rodzeństwu. Wybić się w oczach rodziców.
— Przepraszam, że to tak długo trwało — wyszeptał wreszcie, zachrypniętym tonem. Podniósł wreszcie głowę, teraz klęczał już na obu kolanach. Dłoń wzniosła się nad ręką matki, ramiona same oplotły jej drobne ciało, ale sięgnęły też dalej, zapraszająco, w kierunku Alfreda. — Przepraszam, że tyle czekaliście...

| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach