Wydarzenia


Ekipa forum
Victor Vale
AutorWiadomość
Victor Vale [odnośnik]12.01.23 20:28

Victor Vale

Data urodzenia: 15.01.1927
Nazwisko matki: Runcorn
Miejsce zamieszkania: Londyn, Śmiertelny Nokturn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: przestępca
Wzrost: 191 cm
Waga: 92 kg
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: jasnoniebieskie
Znaki szczególne: ponadprzeciętnie wysoki, postawny; nie wzbudza zaufania wyglądem. Płynne ruchy zdradzają pewność człowieka, który potrafi obchodzić się z bronią. Nawet, kiedy się uśmiecha, wygląda, jakby w każdej chwili mógł władować komuś nóż w bebechy i nawet przy tym nie mrugnąć


Mimo tego, że urodzili się razem, byli tak różni, jak to tylko możliwe. Hector wdał się w ojca, przejął po nim ciemne włosy, spojrzenie, mimikę, czasem nawet mówił jak on, modulował głos. Victor przejął po matce kolor włosów, po dziadku nieprzeciętny wzrost i drapieżny uśmiech. Tylko oczy mieli takie same ― niepokojąco błękitne.
Czasem zastanawiał się, dlaczego tak jest. Dlaczego nie jest identyczny, skoro byli bliźniakami, ale rozwiązanie zagadki wyjaśnił mu wiele lat później pewien uzdrowiciel, cierpliwie tłumacząc, że czasem tak się dzieje, kiedy dzieci rozwijają się osobno. Że wtedy są różne, podobne bardziej na zasadzie rodzeństwa z różnych roczników niż bliźniąt.
I choć brzmiało to logicznie i sensownie ― od zawsze towarzyszyło mu uczucie, że z bratem jest po prostu coś nie tak. Czuł to odkąd przebudziła się w nim magia, ale kiedy podzielił się tym z rodzicami ― nikt nie zareagował, a różnice tylko się pogłębiały. On rósł jak na drożdżach, nabierał masy, rozrabiał; Hector za to wyglądał bardzo słabo, jakby byle przeziębienie miało go zdmuchnąć z rodowej planszy.



Dom na wzgórzu nie był szczęśliwym miejscem i Victor rzadko wraca do niego myślami. Dobrze wspomina czas spędzony z bratem, sentymentem darzy także wspomnienia z Letą; o drugiej siostrze woli nie pamiętać ― była zbyt blisko ojca, a ten traktował ją zdecydowanie zbyt dobrze w porównaniu do całej reszty.
Do piątego roku życia żył w przekonaniu, że on i Hector przejmą kiedyś władzę w domu, że zostaną szanowanymi i wpływowymi czarodziejami, że zadbają o rodzinę, ale wszystko zmieniło się podczas niefortunnej zabawy w przepychanki na piętrze. Był nieuważny, zbyt zapamiętale droczył się z bratem i w efekcie zepchnął go ze schodów. Początkowo myślał, że nic się nie stało ― sam przecież z nich spadł raz czy dwa i miał tylko trochę siniaków ― zbiegł nawet do brata, próbował go podnieść i przeprosić nim ktokolwiek się dowie, ale Hector uparcie nie wstawał, mówił, że nie potrafi, że nie czuje nogi.
Poczuł się absurdalnie winny, kiedy nakryła ich matka i na wstępie zalała się łzami, jakby to był koniec, jakby go zabił. Victor nie rozumiał, trochę to wszystko do niego nie docierało, a zamieszanie, które tylko narastało, niczego mu nie ułatwiało. Nigdy nie chciał skrzywdzić brata, przecież zawsze stawał w jego obronie, kiedy zaczepiał go jakiś większy i pewniejszy siebie dzieciak, a mimo to rodzice traktowali go, jakby zrobił to celowo, jakby nagle był najgorszym, co mogło się im przytrafić.
Do dziś pamięta wykrzywione w pogardliwym uśmiechu wargi ojca, kiedy oznajmił mu, że czeka go kara. Ból, jaki mu sprawił jednak nijak miał się do tego, jaki czuł w stosunku do brata i tego, co mu zrobił.



Z niecierpliwością wypatrywał momentu w którym będzie mógł się spotkać z Hectorem. Czuł się absurdalnie winny, krzywe spojrzenia rzucane przez ojca tylko potęgowały to uczucie, a nagła nadopiekuńczość matki względem drugiego brata karmiła jego niepokój. A co, jeśli zrobił mu trwałą krzywdę i noga się nie zrośnie? A co, jeśli będa ją musieli uciąć? Absurdalne wyobrażenia nie dawały mu spać, a widok schodów codziennie rozdmuchiwał poczucie winy.
Kiedy uzdrowiciel w końcu powiedział, że Hectora można odwiedzić, ale trzeba być ostrożnym ― znalazł się tam w przeciągu paru minut. Miał nawet ze sobą książkę z greckimi mitami; tę, którą Hector tak lubił, a za którą on niespecjalnie przepadał. Sprzedał serce mapom i marzeniom o górskich wędrówkach, co z kolei nigdy nie interesowało jego brata. Ale tak, jak Hector cierpliwie oglądał z nim mapy, tak on cierpliwie słuchał o mitach i żyjących w nich postaciach.
Od wypadku wiele się zmieniło. Hector długo był przykuty do łóżka, a on został bez kompana do zabaw na dworze, bo dzieci z sąsiedztwa to nie było to samo, co towarzystwo własnego brata. Czas naznaczony pozorną beztroską podgryzaną ciągłymi wyrzutami sumienia minął dość szybko ― ojciec niedługo po wypadku zaczął coraz częściej zabierać Victora na swoje myśliwskie wyprawy. Tam uczył go (twardą ręką i ostrym słowem), jak tropić zwierzynę i jak iść jej śladem tak, by tego nie zauważyła. Miał niecałe sześć lat, kiedy ojciec po raz pierwszy kazał mu zabić królika ― najpierw strzelić z bliska do oszołomionego celu. Potem dobić gołymi rękami.



Mimo coraz głębszych skaz na młodej psychice, zachowywał się w miarę normalnie. Może trochę mniej mówił, a więcej obserwował i działał, ale nikt poza Hectorem zdawał się tego nie zauważać. Nadal był towarzyski, acz wypowiadane przez niego słowa były naznaczone sarkazmem właściwym starszym osobom. Matka nigdy tego nie lubiła i w rzadkich momentach w których faktycznie zauważała, że istnieje, próbowała go strofować i uczyć poprawnego wysławiania się; okrągłych zdań, które toczyła w towarzystwo szlachta. Victor nigdy nie widział sensu, by wkładać tyle wysiłku w budowanie wypowiedzi. Zwłaszcza, kiedy przekaz można było zawrzeć w krótkich i zwięzłych słowach, bez zbędnych ozdobników.
Z biegiem czasu wyrzuty sumienia związane z wypadkiem zaczęły splatać się z zazdrością o uwagę, jaką matka poświęca starszemu bliźniakowi. Powtarzała mu zawsze, żeby “uważał na Hectora”, żeby pamiętał o tym, że “jest w szczególnym stanie i nic nie może mu się stać”. Ojciec z kolei notorycznie przypominał, że to właśnie Hector jest “tym starszym” i jest mu winien wszystko, jako przyszłej głowie rodziny. Victor szczerze nienawidził tych wszystkich uwag i powoli, acz nieubłaganie, dystansował się od brata.
Finał tego procederu miał miejsce w Hogwarcie, kiedy przydzielono ich do różnych domów i Victor z początku nie wiedział, czy czuje zatrważającą ulgę, czy niepokój o to, jak brat sobie poradzi w miejscu, gdzie jest tyle schodów. W końcu wieża Krukonów była dość wysoko, przejścia były ciasne, stopnie momentami zdradliwe i wąskie, a on ciągle podpierał się laską…
Wśród Gryfonów czuł się dobrze, szybko nawiązał pierwsze relacje, a jego dość lekkie i sarkastyczne podejście do wszystkiego sprawiało, że dobrze wypadał nawet w kontaktach z uczniami z innych domów. Nie był przemądrzały, choć nigdy nie odpuścił sobie nauki; nie został też nauczycielskim pupilkiem, choć w tematach dla niego istotnych odznaczał się porządnym przygotowaniem, czasem nawet wychodził przed szereg ― zwłaszcza podczas nauki uroków czy opcm. Lubił także magiczne stworzenia, choć nie pragnął się nimi opiekować. Słuchanie o ich słabych i mocnych stronach budziło w nim instynkt myśliwego; podświadomie wyobrażał sobie, jak poluje na niektóre z tych stworzeń dla sportu, dla zarobku albo dla prestiżowego trofeum, nawet, jeśli było to powszechnie uznawane za nielegalne.
Kiedy wracali na wakacje do domu, ojciec zwykle wypełniał mu czas polowaniami, treningami pływania i jeździectwa czy żmudną nauką układania psów myśliwskich. Victor lubił wszystkie te czynności, choć najbardziej lubił wykonywać je sam, bez dyszącego mu w kark ojca ― zwłaszcza, że ten kierował się starymi metodami szkolenia ogarów i nigdy nie chciał otworzyć się na nic nowego; poza tym, ewidentnie nie miał do nich ręki. Być może nie powinien mu tego uświadamiać ― ojciec źle znosił zwracanie uwagi, źle znosił nieposłuszeństwo ― ale im robił się starszy, tym mniej było w nim strachu, a coraz więcej gniewu.
Stawiał się. Kiedy odkrył, że ojciec znęca się nad matką ― próbował ją osłonić. Kiedy darł się na siostrę ― stawał w jej obronie. Kiedy po raz kolejny uświadamiał Hectora, jak bardzo jest słaby ― jego też próbował brać w obronę. Odnosił w tych działaniach różne skutki, ale przeważnie kończyło się to dla niego laniem; ojciec nadal był od niego silniejszy, choć Victor czuł, że układ sił już niedługo ulegnie zmianie. Że jeszcze parę lat treningów, jeszcze trochę polowań, jeszcze parę wygranych pojedynków i to on będzie górą.



Kulminacja wzajemnej niechęci zbiegła się z momentem ukończenia szkoły, kiedy ojciec po raz kolejny dał mu do zrozumienia, jakim jest rozczarowaniem. Wszystko rozbiło się o to, że nie dostał się na kurs dla aurorów, na który ojciec tak naciskał i który tak u niego forsował. Kiedy dostał sowę z odmową, kiedy odmowę przeczytał ojciec ― wywiązała się między nimi kolejna kłótnia, która szybko ewoluowała w szarpaninę, a później w regularną bójkę. Victor był już wtedy wystarczająco sprawny i silny, by oddać cios z równą mocą, był też zwinniejszy od ojca i przede wszystkim znał jego słabe strony. To był pierwszy raz, kiedy nie zebrał tęgiego lania i kiedy to ojciec wyszedł ze starcia ze śliwą pod okiem i wybitym zębem. Oczywiście, kazał mu się potem wynosić z domu i nigdy nie wracać, ale Victor parsknął tylko zimnym śmiechem na te słowa ― nie zrobiły na nim specjalnego wrażenia, przyniosły więcej ulgi niż smutku. Zniknął w nocy, bez słowa i już nigdy tam nie wrócił.
W każdym razie nie po to, by przepraszać.
Przez prawie rok nie pokazywał się w rodzinnym domu; uparł się, że od tej pory będzie radził sobie sam. Potrafił polować, znał lasy, a wielodniowe myśliwskie wyprawy nauczyły go przetrwania i znoszenia trudów życia w dziczy. W samotności odnalazł święty spokój i odkrył, że to było coś, czego potrzebował już od dłuższego czasu. Odcięcia, pozostania sam na sam ze swoimi myślami, porażkami i przekonaniami, z całym tym ciężarem, który dźwigał odkąd zepchnął Hectora ze schodów.
Drzewa nie oceniały, krzaki nie przypominały mu wiecznie o tym, że jest “tym drugim”, zwierzyna nie powtarzała w kółko “broń Hectora, bo jesteś mu to winien”. Zdołał się wtedy uspokoić, wyprzeć część oskarżeń z umysłu, uznać je za błędne, ale przypłacił to swoją łatwością w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi. Zdziczał przez ten rok, a wspólny język odnajdywał głównie z lokalnymi kłusownikami, którym zaimponował wiedzą i obeznaniem w terenie na tyle, by podzielili się z nim kontaktem w przestępczym półświatku, który chętnie inwestował w pozyskiwanie zwierzęcych ingrediencji i niekoniecznie interesował się sposobem ich zdobycia.
Niespodziewanym darem losu było także przypadkowe spotkanie z Letą, którą ojciec wygnał z domu parę lat wcześniej. Mimo niezręczności towarzyszącej im w pierwszych chwilach ― szybko zdołali odnaleźć nić porozumienia; w gruncie rzeczy okazało się, że tli się w nich zdecydowanie za dużo gniewu, który nigdy nie znalazł ujścia. Poza tym, lubił ją za niewybredne komentarze i poczucie humoru; w jej towarzystwie łatwo było być tu i teraz, a nie myśleć o tym co kiedyś.
Trzymał się tamtych lasów przez parę miesięcy, a wyrzuty sumienia jakby przestały istnieć; było mu dziwnie lekko.



Czas spędzony w lasach dał mu okazję do przemyślenia sprawy swojej przyszłości. Dotarło do niego, że tak naprawdę nie spełniłby się jako auror ― zgłosił się do Biura tylko dlatego, że była to zachcianka i ambicja ojca ― zdecydowanie bardziej ciągnęło go do równie elitarnej jednostki, jaką byli brygadziści. Tam mógłby dalej polować, choć tym razem zwierzyna byłaby skrajnie niebezpieczna i nieprzewidywalna; byłaby wyzwaniem, którego potrzebował, by udowodnić sobie samemu, że jest coś wart.
Tym razem jego zgłoszenie zostało przyjęte, a on za zaoszczędzone z polowań pieniądze mógł wynająć podrzędny pokój na Pokątnej i jakoś żyć. Sam, rzecz jasna, z rodziną wciąż nie najlepiej się dogadywał; Hectora unikał, a kiedy dowiedział się, że brat dostał się na kurs na uzdrowiciela ― jakoś automatycznie nabrał niechęci do całego zawodu.
Mimo braku gwarancji zatrudnienia po kursie brygadzisty ― Victor dostał ofertę młodszego asystenta. Przez kolejny rok stawiał się w każdą pełnię we wskazanym miejscu i wykazywał się zimną krwią i szybkim umysłem nawet w kryzysowych sytuacjach. Poza pełniami prowadził papierkową robotę i zajmował się tropieniem wilkołaków, których Ministerstwo nie miało do tej pory pod kontrolą. Nadal zajmował się także polowaniami na zwyczajną zwierzynę, choć już bardziej jako hobby, sposób na utrzymanie doskonałej formy, niż na zarobienie paru groszy; nie zrezygnował także z okazjonalnych wycieczek w góry i nad jeziora. Rok w dziczy uzmysłowił mu, jak niewiele potrzeb faktycznie ma, więc z pensji asystenta spokojnie starczało mu na skromne życie w pokoju na Pokątnej.
Do dziś nie wie, co go podkusiło, by latem 1952 roku pojawić się w domu. Było to już po pogrzebie matki, coś tam przebąkiwano o ślubie drugiej siostry, który ojciec pieczołowicie aranżował od paru miesięcy, ale w sumie to nie wiadomo, może jednak nie. Gdzieś w tle przewinęła się też informacja o tym, że jego brat od dłuższego czasu ma gabinet w Londynie, że ukończył specjalizację magipsychiatryczną (tym samym informacja ta sprawiła, że Victor znielubił z miejsca każdego magipsychiatrę).
Nie pamięta dokładnie, jak doszło do sprzeczki z ojcem i co było jej przyczyną; szybko stracił nad sobą panowanie, nie zachował zimnej krwi, tak jak przy bestiach prawdziwego kalibru. Powróciła dawna nienawiść do rodzica, wróciło tamto poczucie krzywdy i stłamszenia. Chciał się na nim odegrać, zemścić, sprawić, żeby zabolało. Teraz, kiedy był wyszkolonym łowcą, pobicie ojca nie jawiło się jak coś specjalnie wymagającego i faktycznie ― nie był wyzwaniem, jakiego oczekiwał.
Ofiarą też był rozczarowującą.



Nie zadbał należycie o zatarcie śladów swojej zbrodni, a przytłoczony emocjami i skrajnie rozstrojony, zdał sobie z tego sprawę o wiele za późno, mniej więcej wtedy, gdy odnalazła go sowa brata niosąca informację o pogrzebie. Zabójstwo człowieka było czymś innym niż upolowanie zwierzyny, było nawet odmienne od strzału do wilkołaka, który też przecież był człowiekiem ― przynajmniej poza pełnią. Nie podejrzewał, że to przeżycie pozostawi na jego psychice tak głębokie skazy, że zepchnie go w miejsce w którym znów obudzą się wyrzuty sumienia. Czasami nie dowierzał w to, co zrobił; zastygłe w przerażeniu spojrzenie ojca wyryło się pod powiekami i nie dawało o sobie zapomnieć. Miał krew na rękach, był w niej niemalże ubabrany po łokcie, ale każdy kolejny dzień sprawiał, że początkowe rozchwianie powoli ustępowało. Sumienie na powrót cichło, robiąc miejsce przekonaniu, że to co zrobił, było w gruncie rzeczy słuszne. I (o zgrozo) nie miałby oporów, by to powtórzyć, w końcu całe życie tego go uczono, czyż nie? Sam ojciec od dzieciaka znieczulał go na takie okoliczności, on sam zrobił z niego to, czym był dziś. Czy naprawdę istota jaką była ofiara miała takie znaczenie? Królik, wilkołak, człowiek czy jeleń; wszystko gasło i krwawiło tak samo.
Magipolicja nigdy się do niego nie zgłosiła, stąd wysnuł wniosek, że ktoś musiał zatrzeć po nim ślady. Podświadomie wiedział czyja to sprawka, ale nie chciał się w to zagłębiać. Po raz kolejny osunął się w cień rzucany przez jego brata ― teraz już głowę rodziny. Mimowolnie dowiedział się o ślubie Lety, o tym, że Hector dał jej zgodę na poślubienie jakiegoś Evansa, ale o tym też nie chciał myśleć; wiadomość o tym, że zmieni nazwisko wydawała mu się bardzo niewygodna i irytująca, jakby tym samym odcinała się od niego, od relacji, którą zbudowali lata temu, podczas tułaczki po lasach.



Jego drugie zabójstwo było już w pełni świadome, choć wciąż w dobrej wierze, pozbawione późniejszego wyrachowania. Wilkołak, niezarejestrowany i otwarcie gardzący rejestracją, samotny wilk zagrażający mugolskiej wiosce, grożący zdemaskowaniem czarodziejskiej społeczności. Wydawać by się mogło, że to rutyna, to nie pierwszy taki przypadek. A mimo to, kiedy obserwował, jak tamten krwawi, jak ucieka z niego życie, dotarło do niego, że jest w pewien sposób skażony. Że już nigdy nie będzie w stanie odnaleźć spokoju ducha, że zabójstwo ojca ― choć w większej części przypadkowe ― bezpowrotnie coś w nim zmieniło; jakby umarła w nim ta ostatnia część człowieczej niewinności.
Nie potrafił dłużej odnaleźć się w Ministerstwie, miał wrażenie, że to już nie jest jego miejsce. Zwolnił się jeszcze przed końcem miesiąca i zaczął szukać guza, chcąc ukoić to dziwne przeświadczenie, że nigdzie nie pasuje. Nigdy nie bał się wchodzić na najgorsze ulice Londynu ― był wysoki, postawny, większość opryszków odstraszał samą miną i spojrzeniem, a tych bardziej zdeterminowanych nie wahał się lać do nieprzytomności. Ponownie odnalazł święty spokój i samotność, która towarzyszyła mu w lasach, wtedy, kiedy opuścił dom; był odpowiedzialny tylko za siebie i za to, co zrobi.
Nie potrzebował już tamtej rodziny ― w zasadzie zastanawiał się, czy kiedykolwiek byli mu potrzebni, czy tylko on był potrzebny im. Na listy zawsze odpowiadał rzadko i lakonicznie, ale teraz przestał je nawet otwierać. Stosik nierozpakowanej korespondencji od brata rósł i rósł, a pojedyncze listy Lety od razu wrzucał do kominka, nie chcąc na nie nawet patrzeć. W nadziei na to, że tym razem nikt go nie znajdzie, przeniósł się na Nokturn.
Początki nie należały do najlżejszych ― nie miał wśród tych ludzi reputacji, był dla nich tylko kolejnym typem szukającym guza, możliwym łupem. Nierzadko kończył dzień poobijany, bywały nawet momenty w których kończył w rowie, zbyt słaby żeby dowlec się do wynajmowanego lokum. Nigdy jednak nie pozostawał nikomu dłużny i jeśli w jednym starciu przegrał, to zawsze potrafił wytropić przeciwnika parę dni później i podejść go z inną strategią, coraz częściej uciekając się do użycia brutalnych chwytów i nieczystych zagrywek, w ten sposób wyzbywając się kolejnych ograniczeń, przesuwając granicę rzeczy do których jest zdolny, będąc całkowicie przytomnym na umyśle, bez zasłaniania się działaniem w afekcie, pod wpływem emocji. W zasadzie, te ostatnie towarzyszyły mu coraz rzadziej, a każde kolejne pobicie odznaczało się coraz większym wyrachowaniem. Uderzał nie tak, by się bronić, a tak, by ból po starciu ciągnął się jeszcze na długo po nim, tym samym zmieniając sposób w jaki go traktowano. Wywalczył swój święty spokój własnoręcznie; gołymi pięściami, różdżką i nożem. Zyskał reputację kogoś, kogo lepiej nie zaczepiać.
Mieszkając na Nokturnie, utrzymywał się głównie z polowań na zwierzęta i stworzenia magiczne; podjął także współpracę z grupą łowców wilkołaków podległą lordom Shropshire, głównie dlatego by nie wypaść z wprawy i nie zapomnieć fachu, by mieć stałą motywację do utrzymania nie tylko doskonałej kondycji ciała, ale i znanych mu zaklęć. Obrona przed czarną magią i uroki były jego narzędziami pracy, nie musiał ich opanowywać w tak doskonałym stopniu, jak aurorzy, ale nadal nie mógł odstawać. Wąska specjalizacja w dziedzinie likantropii pozwalała mu używać czarów przeciwko wilkołakom ― doskonale znał ich czułe punkty, wiedział, jak uderzyć, by odnieść odpowiedni skutek, mimo wysokiej odporności magicznej tych istot.



Upływ czasu utwierdzał go w przekonaniu, że nie potrzebuje nikogo z dawnego życia. Usiłował odsunąć od siebie wspomnienia brata i sióstr, chciał je pogrzebać możliwie jak najgłębiej, odgrodzić się od nich murem na tyle grubym, by nie przejąć się ewentualną śmiercią któregokolwiek z nich. Nowych znajomych postanowił nie dopuszczać zbyt blisko, ceniąc sobie poczucie obojętności. Nie martwił się o niczyje bezpieczeństwo, o niczyją przyszłość; o to, jak sobie poradzi na schodach, z nowym mężem, na wygnaniu w obcej wiosce, czy z dzieckiem.
Przestał używać nazwiska ― je także pogrzebał, razem ze wspomnieniami. Był po prostu Victorem, a ci, którzy mieli do niego sprawę i tak potrafili go odnaleźć ― był już rozpoznawalnym mieszkańcem Nokturnu, lokalne szumowiny miały wyrobioną opinię na jego temat.
I to chyba ta opinia zaowocowała pierwszym zleceniem, które do tej pory nie mieściło się w zakresie oferowanych przez niego usług. Celem nie był wilkołak, czy pospolite magiczne stworzenie, nie był to także stwór o poważniejszej klasyfikacji, a człowiek. Z opisu mogłoby się wydawać, że całkiem zwykły i równie pospolity co psidwak, ale nie spytał o nic więcej, nie drążył. Wyrobił sobie własne zasady pracy według których nigdy nie pytał o więcej, niż powinien. Nie chciał wiedzieć jaki jest powód zlecenia i dlaczego, co łączy zleceniodawcę z celem. Liczyła się zapłata, preferowany sposób śmierci i rysopis, ewentualnie dokładniejsze dane służące lokalizacji i rozpoznaniu właściwej osoby ― za niewinnych nikt mu przecież nie będzie płacił, a pomyłka mogła odbić się na reputacji.
Zadanie wykonał bezbłędnie, a kiedy zgłosił się po rozliczenie, odkrył, że zlecenie miało drugie dno; że tak w zasadzie było pewnego rodzaju testem, sprawdzeniem, czy nadawałby się do jednej z działających w Londynie grup przestępczych. W pierwszej chwili chciał wyciąć sobie drogę na wolność i jasno postawić granicę, ale w drugiej nadeszło opamiętanie. Trafił między szumowiny i sam był przecież szumowiną, a to, czym jest cel już od dawna nie było dla niego istotne. Nie musiał ich nawet dopuszczać zbyt blisko ― wystarczyło, że wciągnęli go w szeregi rekrutów, oferowali dostęp do zleceń i pobierali odpowiedni procent dla siebie. Układ z pozoru idealny.
Jak na ironię, szajka z którą się związał znana była pod nazwą “Familii”, co w pierwszych miesiącach wywoływało u niego ponury grymas rozbawienia. Uwolnił się od jednej rodziny tylko po to, by poniekąd związać los z inną. Tym razem czysto zawodowo, ale jednak.



Nowa rzeczywistość szybko go wchłonęła ― teraz to polowania na zwierzęta i wilkołaki były pobocznymi zadaniami, a główną narrację wiodły zlecenia wykonywane w ramach zobowiązań Familii. Zajmował się głównie zabójstwami, czasem mordobiciem i zastraszaniem ludzi, którzy zalegali z haraczem za “ochronę”, rzadziej był odsyłany do obstawiania kontrabandy i rozbrajania wykrytych pułapek.
Skutecznie przełamywał kolejne bariery, brnął w półświatek coraz bardziej i głębiej, przy okazji zapominając o czymś tak niewygodnym jak kręgosłup moralny ― po przeszło roku czasu był w stanie zabić dowolny cel wskazany przez szefową szajki ― Mary ― bez względu na to czy był kobietą, mężczyzną, dzieckiem, mugolem, czystokrwistym czy kaleką. Jego zbrodnie były ― i wciąż są, po tylu latach ― zaplanowane w każdym detalu, nie ma w nich miejsca na przypadek. Jeśli plan “A” nie wypali, zawsze ma co najmniej dwa zapasowe, ale to nie oznacza, że jest człowiekiem mało elastycznym i nie potrafiącym dopasować się do aktualnej sytuacji.
Wyparł istnienie dawnej rodziny, a przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie otrzymał kolejnego listu od Lety, który dla odmiany ― wciąż nie wie właściwie dlaczego ― odczytał. Co dziwniejsze, nawet jej odpowiedział, choć gdzieś w głębi ducha buntował się przeciwko sobie samemu, podświadomie wiedział, że jeśli da znak życia, to na jednej wymianie listów się nie skończy.
Nie pomylił się. W Dolinie Godryka pojawił się niezapowiedziany i z początku tylko ją obserwował, zawsze pozostając gdzieś w cieniu, nie będąc pewnym, czego właściwie od niej chce. Wydawało mu się, że mur jest wystarczająco gruby, by nie przebiły się przez niego żadne głupie sentymenty, a jednak… jednak nadal było między nimi coś, co ten mur kruszyło. Może niepotrzebnie dopuścił ją do siebie tak blisko wtedy, kiedy tułał się sam po lasach? Może niepotrzebnie czasem o niej myślał.
Zapomnienie ― jeszcze chwilę temu tak bliskie ― nagle znów stało się absurdalnie odległe, a dziwka fortuna przypomniała sobie o nim i o niedokończonych sprawach rodzinnych, jakby nagle odnalazła nić po której dojdzie do kłębka.


Patronus: W przeszłości jego patronus przybierał kształt borsuka, zwierzęcia znanego ze swojej siły i zawziętości, a które część osób podejrzewała o niezdolność do odczuwania strachu. Wypowiadając zaklęcie Victor sięgał do wspomnień z dzieciństwa - tych nielicznych chwil szczęścia, kiedy jego brat jeszcze mógł z nim biegać i dokazywać. Posiłkował się też pamięcią o dniach spędzonych z Letą w lasach i momentami w których świętował pierwsze sukcesy w polowaniach.
Odkąd zamieszkał na Nokturnie, jego patronus stawał się coraz bardziej chwiejny i niestabilny, aż w końcu całkiem stracił kształt, jakby buntując się i opuszczając czarodzieja w chwili, kiedy ten podjął się współpracy z Familią.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 13+1 (różdżka)
Uroki:11+4 (różdżka)
Czarna magia:00
Uzdrawianie:00
Transmutacja:00
Alchemia:00
Sprawność:150
Zwinność:110
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaI2
KłamstwoI2
ONMSII10
SpostrzegawczośćII10
SkradanieI2
ZastraszanieII10
Zręczne ręceI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Odporność magicznaI5 (+2 świetlista alga)
Wytrzymałość PsychicznaI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Brak-0
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleII7
PływanieII7
Walka wręczII7
JeździectwoI0.5
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Strzelectwo (czarodziejska kusza)II7
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 3.5
[bylobrzydkobedzieladnie]


Soul for sale



Ostatnio zmieniony przez Victor Vale dnia 03.02.23 20:21, w całości zmieniany 2 razy
Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Victor Vale [odnośnik]06.02.23 12:36

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:39, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Victor Vale Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Victor Vale [odnośnik]06.02.23 12:38


KOMPONENTYliście kłaposkrzeczki, żądło mantykory, włosie akromantuli x2

[22.02.23] Kupidynek (kryształ)
[17.03.23] Lipiec/sierpień
[26.11.23] Sierpień/listopad

BIEGŁOŚCI[06.02.23] +7 PB - zakup biegłości
[02.07.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +3 PB

HISTORIA ROZWOJU[06.02.23] Rozwój początkowy, -475 PD
[04.02.23] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec); +15 PD
[05.02.23] [G] Zakupy: czarodziejska kusza, wabik, łańcuch; -190 PM
[16.05.23] Zdobycie osiągnięcia: Dojrzały Mors; +30 PD
[13.06.23] Zdobycie osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek; +30 PD
[02.07.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +120 PD
[19.07.23] Zdobycie Osiągnięć: Witam i o zdrowie pytam; Mały pędzibimber; +60 PD
[29.08.23] [G] Zakupy: mroźny wachlarz; -50 PM
[22.11.23] Spokojnie jak na wojnie; +50 PD
[11.12.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dziwny jest ten świat; +30 PD
[11.12.23] Zdobycie Osiągnięć: Dusza Towarzystwa; Rodzinny portret; Hep!; +190 PD
[7.02.24] Zdobycie Osiągnięć: Wór Pełen Ziół; Weteran I; +130 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Victor Vale Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Victor Vale
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach