Wydarzenia


Ekipa forum
Łuk Durdle Door
AutorWiadomość
Łuk Durdle Door [odnośnik]07.11.15 18:42
First topic message reminder :

Łuk Durdle Door

Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]11.07.21 1:24
Jednocześnie potrafiła to zrozumieć i nie. Może zwyczajnie chciała go jakoś wytłumaczyć. Może próbowała wytłumaczyć to wszystko samo sobie. Ale wiedziała, że ta decyzja ja bolała, mimo, że nie starała się tego okazywać. Że próbowała ze skutecznością, nie dawać po sobie poznać, jak zarysował jej wiarę w nią samą. Przyczynił się do niepewności, rosnącego przekonania, że każdy ją prędzej czy później zostawi. Odejdzie, zniknie, kiedy zacznie się robić ciężej, albo ciężko. Nie była pewna, dlaczego postanowiła znów uwierzyć. Czym przekonał ją Rineheart. Ale podskórnie przeczucie, że znów będzie żałować, nie potrafiło jej opuścić, chociaż nie miało powód by zostawać. Ich kontakt naturalnie dość się urwał. Wymieniane listy, zaczynały odnajdywać ich coraz sporadycznej. A teraz znów stał przed nią. Ironicznie, kiedy myślała, że już się wyleczyła, że o nim całkowicie zapomniała, że jej największym problem było to co czuła do Skamandera. Jej matka kiedyś powiedziała jej, że w życiu można kochać kilka razy. I wtedy nie potrafiła się z nią zgodzić. Teraz? Sama nie była już taka pewna.
Uniosła jedną z brwi ku górze, kiedy wymienił ją i wspomniał o Prewecie. Nadal jeszcze trochę go znała, więc rozdrażnienie w jego głosie wybiło się dosadniej. Jasne tęczówki prześlizgnęły się po twarzy. A na kolejne słowa wypuściła z ust powietrze. Nie odpowiedziała nic na te słowa. Bo co mogła powiedzieć? Nie widziała. Skoro był świadomy, to dalsza część nie była już jej decyzją. Trudno było stać na przeciw niego, bo po tylu latach wytworzył się między nimi dystans. Kolejne pytanie sprawiło, że sama w rozdrażnieniu zmarszczyła brwi.
- O to, Hallie, że jeśli chęć kontaktu dyktuje ci... nie wiem, jakaś powinność, albo cokolwiek innego, to nie potrzebuję tego. Poradzę sobie sama. - jak zawsze. Chociaż, czy teraz rzeczywiście była sama. Miała już się znów odwrócić. Odejść. zobaczyć go było trudniej, niż przypuszczała. Zganiała to na osłabienie organizmu i umysłu, na zmiany, które przyniósł w niej Azkaban. Co jeśli zawsze była taka… trudna? Kolejne słowa sprawiły, że uniosła na niego jasne tęczówki, a brwi ze zmarszczenia, unosiły się z każdym słowem coraz wyżej, przybierając kształt zdumienia.
- Więc teraz już wiesz. - jej głos ucichł, a wiatr zatańczył wokół nich unosząc ku górze jej włosy. - Żyję. A bezpieczeństwo to pojęcie o które dzisiaj ciężko. - dodała nie spuszczając z niego niebieskich tęczówek. - Dziękuję. - powiedziała jedynie, na potwierdzenie skinąwszy krótko głową, po tym, jak lustrowała go jeszcze w ciszy chwilę spojrzeniem. Rozstrojona, taka się czuła, stojąc przed nim. Jego widok przynosił wspomnienia innych dni i innych czasów. Innej jej. Fakt, że niezmiennie był przystojny, przypominał jej, że poza tym był też mądry. Milczała więc, nie wiedząc, co więcej mogłaby powiedzieć i w końcu odezwał się on. Skinęła krótko głową, cofając się o krok.
- Ten mężczyzna trzymał w dłoni list. Zamierzam dostarczyć go adresatowi. Wiem gdzie go znaleźć. - powiedziała krótko poprawiając miotłę, którą trzymała w ręce. Właściwie nie wiedziała dlaczego. Jakby jednocześnie przeszłość chciała pozostawić w przeszłości, ale i zatrzymać go przy sobie w pewnym rodzaju niezidentyfikowanej potrzeby. Uciekła, by za chwilę zatrzymywać się.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Łuk Durdle Door - Page 47 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]11.08.21 14:41
Prezentowana przez Justine postawa zastanowiła go, ale nie dziwiła. Przez długi czas myślał, że stracił ją na zawsze - nie tylko ze swojego serca, ale z życia w ogóle. Nie mógł sobie wybaczyć, że rozstali się w tak fatalny sposób, w dodatku na jego własne życzenie, i że miał nigdy więcej z nią nie pomówić, nie wyjaśnić, nie przeprosić. Teraz, gdy tylko rozpoznał w drżącym, wychudzonym ciele dawną ukochaną, łudził się przez chwilę, że może to Bóg zesłał mu szansę na odkupienie, ale Justine wcale nie zamierzała mu tego ułatwiać.
- Powinność mi coś dyktuje? - spytał, ściągając brwi, powstrzymując się przed uniesieniem głosu. Zależało mu na tym, by dogadać się z Tonks, nie zwykł kolekcjonować wrogów, a tym bardziej nie chciał go widzieć w niej. - Skoro ta rozmowa to dla ciebie zbyt wiele, to prostu powiedz mi, że masz gdzieś to, co myślę i pożegnajmy się. - Każdy, nawet najmilszy i najspokojniejszy w świecie człowiek, miał swoje granice, do których zdarzało mu się do docierać. Grey do spokojnych osób nie należał, często unosił się i obrażał, działając impulsywnie, zwłaszcza kiedy ktoś szczególnie naciskał mu na odcisk. Justine Tonks była mu niegdyś z najbliższych osób, ale dziś, po latach przerwy, stali się sobie zupełnie obcy, Halbert nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo.
- Zapewne nie potrzebujesz przy tym pomocy - zmusił się do uśmiechu, bardziej stwierdzając, niż zadając pytanie. - Przecież świetnie ci idzie samej - podkreślił, parafrazując jej słowa. Ucieczka nie była niczym dziwnym, doskonale rozumiał chęć izolowania się, odepchnięcia od siebie bliskich. Czy nie w ten właśnie sposób potraktował ją przed laty, dochodząc do wniosku, że swymi życiowymi ścieżkami powinni byli kroczyć osobno? Grey dostrzegał zależności, widział podobieństwo, ale nie skwitował tego w żaden sposób. Skoro tak było jej łatwiej, nie zamierzał jej zatrzymywać, ale nie mógł też sam odejść, pozostawiając ją wyłącznie z gorzkimi słowami.
Wziął głęboki oddech, a brodata twarz nieco złagodniała, gdy przestąpił z jednej nogi na drugą. On również starał się nie spuszczać jej już z oczu, mogło to być przecież ich ostatnie spotkanie. Miała rację, o bezpieczeństwo było w dzisiejszych czasach ciężko, wiedziała o tym nazbyt dobrze.
- Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie musisz tego robić. Budować wokół siebie muru. Wiem, że nie było nam po drodze i masz pełne prawo, by się ode mnie odwracać. - Nie wymyślił tych słów na poczekaniu, już dużo wcześniej zdając sobie sprawę z tego, jak wielki popełnił błąd. Niektórych ran nie można było usunąć prostym zaklęciem czy eliksirem, brudziły się i rozdrapywały, zadając ból przez kolejne lata. Halbert nie chciał być jedną z nich, nie chciał być dla Justine posypywaną solą raną, jakiej nie sposób zaleczyć. Czy byłoby jej łatwiej, gdyby go prawdziwie znienawidziła? - Ale ta złość jest niepotrzebna. Zatrzymaj ją dla kogoś innego, bo ja nie zamierzam być dla ciebie wrogiem. - Wystarczyło ledwie słowo, by odepchnąć go już na zawsze, pozostawić w martwej przeszłości, lecz jeśli sądziła, że jeszcze kiedyś mogliby dojść do porozumienia, także potrzebował o tym wiedzieć.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]12.08.21 9:33
Plątała się. W myślach i słowach. Znaczeniach, pragnieniach, uczuciach, wspomnieniach, które teraz, kiedy stał naprzeciw niej dobijały się z większą zaciętością. Odsunęła je od siebie, odepchnęła, uciekła. Nie mogła jednak uciekać, kiedy stał przed nią. Teraz, tutaj, dzisiaj. Przez listy łatwiej było prowadzić rozmowy, które same powoli się wyciszały. Listy dawały więcej czasu, pozwalały skreślać lekkie słowa, beztrosko brzmiące zdania. Nie było to takie proste, kiedy znajdował się tak blisko. Kiedy powtórzył po niej wypowiedziane słowa, wykrzywiła usta w dół i rozłożyła w bezsilnym geście dłonie. Otworzyła wargi, żeby coś powiedzieć, wtrącić się w słowa, przerwać zdanie, jednak nie zdążyła. Kolejne wyrazy uniosły jej brwi ku górze.
- Mam gdzieś? - powtórzyła marszcząc brwi, czując jak oczy zachodzą jej łzami, mimo że usilnie starała się je powstrzymywać. Dlaczego zawsze musiała być silna? Albo właśnie taką udawać? - Ty t… - przerwała kręcąc głową, wypuściła powietrze z płuc, unosząc rękę, żeby przetrzeć palcami prawe oko. Palce przesunęły się zgarniając kosmyki włosów. Wzięła wdech w płuca, nie wiedząc, dlaczego drżą. Nieważne, to już wszystko było nieważne. Porzucone w przeszłości. Zostawione za nimi. Zmienić temat, chwycić się teraźniejszości. List, łącznik, pomost, przecież kiedyś dobrze działali razem. Ale uformowane zdania i otrzymane odpowiedzi zdawały się pokraczne, karykaturalne. Co się z nimi stało? Uniosła brodę wyżej. Zbyt dumna, żeby przyznać, że w ten sposób próbowała wyciągnąć rękę. Zbyt urażona kolejnymi słowami, parafrazą która ironicznie wybrzmiała między nimi. Miała tak wiele do powiedzenie, tyle słów cisnęło się na jej usta, a jak baran zabraniała sobie ich otwierać. Mimo to patrzyła na niego nadal. Zaciskając zęby, usta sznurując w wąską linię. W końcu skinęła raz głową. Bardziej do siebie, niźli do niego. Poradzi sobie, zawsze sobie radziła. Zawsze musiała. Cofnęła lewą nogą, zamierzając odejść. Odwrócić się. Po prostu uciec. Nie chciała się z nim konfrontować, nie chciała wyrzucać z siebie myśli które przemykały przez głowę. Zapragnęła znaleźć się w Irlandii. Ale kolejne słowa ją zatrzymały. Zamarła, unosząc najpierw jedną brwi. Czego nie musiała robić?.
Każde kolejne słowo wlewało coraz więcej zdziwienia na jej twarz. Nie musiała tego robić. Wznosić murów. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił. One były koniecznością. Potrzebą. Jedynym ratunkiem, który jej pozostał. Poczuła, jak pojedyncza łza umyka z oka mknąc po policzku, ale nie uniosła dłoni, jeszcze trochę unosząc brodę. Oddychając przez nos, próbując zapanować na kłębiącymi się emocjami. Była rozstrojona, niepewna, zmęczona. Pobyt w Azkabanie wykończył ją psychiczne. Gdyby spotkali się przed nim, może… a nawet z pewnością byłaby inna. Nie była gotowa. Bo nie sądziła, że kiedyś rzeczywiście staną naprzeciw siebie. W jej głowie i myślach był jedynie wspomnieniem, ulotną myślą, czasem w którym wszystko mogło być. - Nam. - powtórzyła po nim, nie wierząc w dobór słów które właśnie docierały do jej uszu. Czuła kotłującą się w niej złość, rosnącą z każdą chwila.
- Nie jesteś wrogiem. - powiedziała w końcu, krzyżując z nim tęczówki. - Jesteś… - zaczęła, jednak przerwała odrywając spojrzenie w bok, na morze. - Byłeś… - poprawiła się marszcząc brwi, objęła się jedną dłonią w drugiej nadal trzymając miotłę. - Może nie mówisz tego umyślnie, ale tak cholernie mylisz się we wszystkim. - zmieniła zdanie nie kończąc rozpoczętego wcześniej zdania. Nie spojrzała na niego, zamrugała kilka razy odganiając zbierająca się w kącikach ciecz. Bo mylił się. Trafił w najwrażliwsze nuty. Gdzie podziała się bliskość którą kiedyś dzielili? Gdzie było zrozumienie, które wypracowali? Wszystko zdawało się rozpłynąć jak piasek rzucony na wiatr. Ten uniósł znów jej jasne kosmyki. Odciągnęła rękę, żeby odgarnąć włosy z twarzy i założyć je za jedno i drugie ucho. Zaraz ponownie zaciskając rękę na ramieniu. Mocno, wyraźnie, tak żeby ją czuć. Ból pomagał jej się opanować. - Musi mi iść świetnie samej, bo wszyscy odchodzą Halbert. - może nieumyślnie, ale utwierdziłeś mnie w tej myśli Zostawiłeś. Nie potrafiłeś zaufać i uwierzyć, że będę. Nie pozwoliłeś mi samej podjąć decyzji. - Muszę budować mury, bo bez nich cierpiałabym po stokroć bardziej. Bo jestem głupia, wiesz..? - zapytała milknąć na chwilę, sznurując usta.
Popełniam te same błędy raz za razem. Wierzę, a może mam nadzieję. Że tym razem będzie inaczej. Głupia, niezmiennie naiwna. Pomyśleć, że mogłabym się nauczyć czegoś przez tyle lat. Nieodpowiednia, niekompletna.
- Nigdy nie mów, że nie było nam po drodze, bo chciałam kroczyć twoją. - jeśli mieli rozmawiać, rozmawiać szczerze, pewne rzeczy trzeba było wyjaśnić. - Nie ufam Ci już, Halbert. Jesteś wspomnieniami, kolejnym przypomnieniem o mojej niedostateczności. Jeśli będziesz potrafił przejść przez ten mur, może uda nam się… - zawahała się. Nie wiedząc jak skończyć, pilnując swojej mimiki, nie chcąc okazać słabości. Bólu - a nie złości o którą ją posądzał. - ...być. - zranił ją. Bardziej, niż chciałaby przyznać. Upewnił w myśli, że coś musiało być z nią nie tak. Czegoś musiało jej brakować. Jakiś mankament był na tyle rażący, by nie zaakceptować jej w pełni. By nie uwierzyć jej oddaniu, chęci, przywiązaniu. Nie spodziewała się że ich drogi się ponownie przetną, choć przecież powinna. Anglia choć duża, podporządkowana było losowi, który wręcz lubował się w ponownym łączeniu dawno przerwanych ścieżek. Nigdy mu nie powiedziała, nigdy nie napisała o tym, jak wiele nocy spędziła zastanawiając się nad tym co zrobiła źle. Co mogła zrobić inaczej? W którym momencie postarać się bardziej. Ile minut leżąc w łóżku wybierała inne scenariusze, nienapisane i nigdy nie mające się pojawić. Aż w końcu przestała. W końcu podniosła się ponownie. Sama. Bo właśnie tak szła. I kiedy postanowiła zaryzykować ostatni raz, on jak mara przeszłości zjawiał się przed nią wzbudzając kolejne niepewności. Podnosząc mury, które inny tak wytrwale burzył.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Łuk Durdle Door - Page 47 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]13.08.21 11:27
Widział jej wątpliwości, że sprawia jej ból, który wwiercał się okrutnym poczuciem winy. Nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie czuł się tak podle i to w towarzystwie tej, która cudem okazała się przeżyć napotykane przez nią przeciwności. Miękł nieznacznie, także nie chcąc dać po sobie poznać, że dotykają go jej słowa. Tak bardzo od siebie różni i jednocześnie tak bardzo brnący w zaparte.
- Twojej niedostateczności? - Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nigdy nie było momentu, by się ze sobą we wszystkim zgadzali. Mnogość różnic była tak wielka, że z czasem zamiast dążyć do ugody, coraz wyraźniej zaznaczali własne potrzeby oraz zasady. W tym jednym musiał się z nią zgodzić, ich rozstanie było wyłącznie jego winą. - Przecież to ja się wycofałem, bojąc się, że nie dam rady zająć się jednocześnie tobą i rodziną - warknął zdecydowanie zbyt emocjonalnie do tego podchodząc. Myślał o tym już wcześniej wielokrotnie, niechętnie przyznając się przed samym sobą do tej słabości. - Skoro mi nie ufasz, to nie jest istotne co powiem, bo... i tak nie uwierzysz. - Śledził zmiany na jej wychudzonej twarzy, przesłanianej jasnymi kosmykami, jakimi wciąż targał wiatr. Jak miał przebijać się przez mur, budowany i wzmacniany przez lata, kiedy właśnie sama przyznała, że po drugiej stronie nie ma już dla niego miejsca? Wcześniej to on odebrał jej szansę na własną decyzję, nie licząc się z jej zdaniem, teraz w odwecie robiła dokładnie to samo, lecz Halbert nie wierzył, że kierowała nią wyłącznie chęć zemsty, odpłacenia za wyrządzone krzywdy.
Mimo iż wcześniej w porcie odtrąciła go, gdy starał się objąć ją ramieniem, ruszył w jej stronę, niezrażony tamtą porażką, nie spuszczając jej z oczu. Zatrzymał się tuż obok, mając nadzieję, że tym razem znów się nie wycofa, i z łamiącym się sercem liczył te wszystkie blizny, jakie pojawiły się na jej licu od ich ostatniego spotkania. Co oni ci zrobili… Momentalnie poczuł wzbierającą się w nim złość, jaką nie mógł przecież wybuchnąć, nie znając szczegółów tej historii. Sam wykluczył się z jej życia lata temu, tym samym odbierając sobie prawo do jakiejkolwiek ingerencji, zacisnął więc zęby, nie pozwalając sobie na komentarz.
- Przepraszam, Just - powiedział wreszcie ściszonym tonem, z trudem odpuszczając wezbraną złość. Tych słów się nie wstydził, należały się jej dawno temu. - Wiem, że nawaliłem i że to moja wina, że wszystko zostało przekreślone. Widać zbyt zuchwale sądziłem, że to, że wciąż odpisujesz mi na listy, znaczy że udało ci się mi wybaczyć - dodał, próbując wymusić na sobie uśmiech. - Nie chcę być kolejnym smutnym wspomnieniem.
Był prostym facetem i mówił szczerze, będąc dotychczas przekonanym, że skoro temat ich rozstania nie powracał, to sprawa była jasna, a nie tylko zamieciona pod dywan. Żył w przeświadczeniu, iż każde z nich pogodzone już było z obranymi ścieżkami, nie mając sobie nawzajem za złe, ale wymowne spojrzenie Justine mówiło, że nie on jeden miewał co do tego wątpliwości. Prosty, złoty pierścionek z ozdobnym kamieniem zamkniętym w koronie, tkwił wciąż w górnej szufladzie w Halbertowej sypialni, mając nigdy nie doczekać się wręczenia. Choć z początku trudno było mu pogodzić się z myślą o przekreślonej przyszłości, to dziś wcale do niego nie wracał, nie wyjmował z płóciennego woreczka, nie obracał w zgrubiałych od fizycznej pracy palcach. Tylko skoro naprawdę odciął się od tamtych myśli, dlaczego wciąż się go nie pozbył?
Przez kilka ostatnich lat usilnie starał się nie myśleć o przykrościach, dziejących się poza granicami Greengrove Farm. Był świadom ich istnienia, lecz nie wychodził na zewnątrz z własną inicjatywą pozbawiony możliwości reakcji, jakiegokolwiek wpływu - a przynajmniej tak malował sobie rzeczywistość, bojąc się cokolwiek zrobić, by nie stracić kolejnych osób z grona najbliższych. Oficjalne informacje o wybuchu wojny miały raz na zawsze zmienić jego nastawienie, a stojąca tuż obok Tonks uświadomić, czy istniała wciąż szansa na postanowienie poprawy oraz realną zmianę.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]18.08.21 9:52
Chciała odejść szybciej, zanim dojdzie do konfrontacji. Zanim powie znów o kilka słów za dużo. Zanim słowa przeleją się poza wyznaczone mury i granice. Przecież było dobrze dokładnie tak jak było. Nie było ich, oni zostali w przeszłości. Nikt nie tworzył zdań w których funkcjonowali we dwójkę. A jednak, mimo wewnętrznych zakazów słowa uciekły, uleciały razem w owiewających ich wiatrem. Wydostały się na zewnątrz. Wiedziała co powiedział. Niedowierzającego zaprzeczenia nie skomentowała w żaden sposób. Bo nie była pewna jak. Winiła siebie, po części. Przez te lata brakowało jej jedynie prawdziwego powodu. Coś musiała móc zrobić, lepiej. Czegoś jej brakowało, gdzieś popełniła błąd. Pozostawała, nie posiadając żadnych konkretnych odpowiedzi. Jedynie własne domysły, które z czasem - mijającymi miesiącami i latami, kolejnymi doświadczeniami - zmieniały się w pewność. Była wybrakowana. Zbyt trudna może.
- Zająć. - powtórzyła po nim, jej głowa wykonała tylko jedno przeczące poruszenie. Ustaw wykrzywiły się w dół a oczy zapiekły kiedy jego słowa uniosły się w odpowiedzi. Zająć. Za to ją miał, za obowiązek - a może problem. Kolejny bagaż. Zacisnęła mocniej palce ręki na ramieniu, wciskając się w materiał. - Myślałam, że każde z nas zawsze potrafiło zadbać o siebie. Wierzyłam, że siła… - pokręciła głowę, odwracając ją na bok. - To już nieważne. - bo takie było. Zamknięte w przeszłości. A może właśnie niedomknięte, ale nie potrafiące zmienić wszystkiego tego, co zaszło później. Nie ważne z jakich powodów finalnie zawsze kończyła sama. Ostatecznie zawsze znajdował się jakiś argument. Coś co było wyżej, albo było zbyt trudne razem z nią. Chęć samorealizacji, obawa uniesienia ciężaru odpowiedzialności za nią, kiedy potrafiła unieść ją sama czy myśl, że miłość była słabością. Wszystkie te trzy drogi były za nią i wszystkie utwierdzały ją w tym samym. I wszyscy twierdzili, że nie było w tym jej winy a jednak ona sama czuła się najbardziej winna. Czy naprawdę tak trudno było ją pokochać? Czy tym razem miało być inaczej, czy skończyć się jak zawsze. Znów płaciła za swoją naiwność i wiarę. Czekała na rachunek, który w końcu ktoś jej wystawi, chociaż dostawała ogrom zapewnień. A gdyby on, stojący teraz przed nią, wtedy te kilka lat temu dostrzegł w niej towarzysza, dostrzegł siłę i możliwości które ona widziała… Co wtedy?
Nieważne.
Takie już to przecież teraz było, niezależnie co by powiedział. Niezależnie, co powiedziałaby ona. Jasne spojrzenie w kolorze letniego, przejrzystego nieba powróciło ku niemu kiedy znów się odezwał.
- Nie ufam, nie wierzę - nazwij to jak chcesz - że tym razem zostaniesz. - odpowiedziała mu, wzruszając łagodnie wychudzonymi ramionami. Ludzie odchodzili - zwłaszcza od niej. Z własnej woli, lub zabrani przez śmierć. Nie odepchnie go całkiem, wiedziała, że nie ale nie potrafiła i całkiem się otworzyć. Przejść z jego obecnością do porządku dziennego. Jeśli chciał kontaktu, potrzebowała chyba wiedzieć, a może wiedzieć, że rzeczywiście go chce. Słowa nie zawsze miały pokrycie z czynami. Wiedziała dokładnie.
Nie poruszyła się, kiedy ruszył w jej stronę. Nie uciekła, powodowana wspomnieniami a Azkabanu. Zadarła odrobinę brodę, żeby patrzeć mu w twarz, skrzyżować spojrzenie jasnych tęczówek z tymi należącymi do niego. Widziała jak prześlizgują się po bliźnie na czole. I dopiero wtedy sama opuściła wzrok, przesuwając go w bok. Poprawiła uścisk palców na ramieniu, nie zmieniając przyjętej wcześniej zamkniętej pozycji, która mogła przecież ochronić ją choć trochę. Jasne brwi zeszły się ze sobą, a czoło zmarszczyło kiedy słuchała kolejnych słów, biorąc w płuca delikatnie wdech. Zimne powietrze otrzeźwiło, uderzający w policzki wiatr nadawał im lekkich rumieńców.
- Ja… - spróbowała w końcu, ale zamknęła usta sznurując wargi. Czy mu wybaczyła? Nie była pewna, czy kiedykolwiek to jego prawdziwie winiła. Może problem polegał na tym, że nie potrafiła wybaczyć samej sobie. Że to samą siebie musiała na co dzień znieść z sobą żyć. W sobie doszukiwać się przywar i kolejnych niezgodności. Była tylko człowiekiem. Niewielką, wręcz małą kobietą. I była już zmęczona. Naprawdę zmęczona walką i trudem, przez który przedzierała się całe życie. Może rzeczywiście potrzebowała żeby ktoś się nie zajął. - Nie wiem co ci powiedzieć. - przyznała w końcu przesuwając tęczówki na niego i w ich kącikach zebrało się kilka łez. - Kiedyś byliśmy szczęśliwi. - stwierdziła dźwigając w marnej próbie uśmiechu ku górze wargi. Te nie utrzymały się jednak tam długo. Złapani w zwykłej prozie. Zerknięciach przy minięciu na Ministerialnych korytarzach. Mało zjadliwych obiadach spod jej ręki i tych przepysznych przygotowywanych przez jego matkę. Wśród przekomarzań, czy zbyt wielu słów padających z ust Herberta. Tak, kiedyś byli szczęśliwi. A te czasy zdawały się jej teraz należeć do kompletnie innej osoby. Całkowicie odmiennej jednostki. - Nie jestem już tym, kim byłam. - dodała jeszcze w ramach jakiś chaotycznych wyjaśnień. Wypowiadane słowa nie miały ciągu, czy konkretnej kolejności. Zdawały się bardziej rozbieganymi myślami, które w pewnym momencie znajdowały ujście i padały pomiędzy nich. A ona sama nie wiedziała co z robić, ani co dokładnie powiedzieć. Z jednej strony nic ich już nie łączyło poza wspomnieniami które wspólnie dzielili. Stali się dla siebie obcy. A jednocześnie nadal pamiętała zapach jego ciała, ciepło większych dłoni, ten konkretny charakterystyczny sposób w który marszczył odrobinę brwi kiedy się nad czymś zamyśł.
Tylko, czy to cokolwiek znaczyło?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Łuk Durdle Door - Page 47 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]14.09.21 10:26
Miała rację, to wszystko było już nieważne. Tamte przemyślenia i wątpliwości, liczne zawahania i załamania. Pokruszeni rozsypali się w drobny mak, tracąc całą siłę, jaką tworzyli razem - tylko czy ona była aby prawdziwa? Stojąc teraz na przeciw niej z łatwością mógł wrócić do tamtych chwil i tamtych wątpliwości. Przywołać je żywe, targające zarówno sercem, jak i myślami, trzymane na wodzy tylko dzięki oszczędnym słowom Justine.
Co miał zrobić, by uwierzyła w jego zapewnienia, by miała pewność, że tym razem będzie inaczej? Zatrzymał powietrze w płucach, zaciskając palce wsuniętych w kieszenie dłoniach. Bezczelnością z jego strony byłoby ponowne wejście do jej życia i mącenie w głowie. Nie był na tyle egoistycznie zapatrzony w siebie i własne odkupienie, by skazywać ją na swoją obecność, kiedy tak usilnie się przed nią broniła.
Zdusił w sobie ostatnią chęć wyciągnięcia do niej ręki, objęcia w przyjacielskim geście. Swoją pozą Justine wyraźnie pokazywała mu swoją nieprzystępność; zaciskające się na ramieniu palce uwypuklały widoczne wciąż pod paznokciami czerwone smugi krwi. Kiedyś byliśmy szczęśliwi, powtórzył za nią w myślach, mogąc tylko uśmiechnąć się w duchu, bo kąciki ust nie miały dostatecznie wiele siły, by wygiąć się w ciepłym geście.
- W porządku - mruknął tylko, jeszcze przed chwilę przesuwając wzrokiem po wychudzonej twarzy, jakby chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów, porównać z zakurzonym wspomnieniem. - Tamtego mnie też już nie ma. - Było bardziej, niż pewne, że zdążył się zmienić. Rozstali się przecież ledwie parę lat po ukończeniu szkoły, od tamtej pory pędzący nieubłaganie bieg wydarzeń wpłynął na niego bardziej, niż by chciał, pozostawiając po dawnym Halbercie zaledwie echo rozbawienia i lekkiego, mało rozsądnego podejścia do życia. Oczywiście że tęsknił, ale dobrze wiedział, że nie należało zatracać się w przeszłości. Stale przyświecało mu powtarzane przez matkę motto Sproutów, nakazując uczyć się na własnych błędach, tylko czy aby na pewno wiedział w których miejscach je popełnił?
Trudno było zebrać rozbiegane myśli, których biegu nie dało się przewidzieć. Przez ostatnie lata zdawało mu się, że wie, co chciałby jej jeszcze powiedzieć, jak wiele zdradzić, odsłonić się i przyznać do uczuć. Teraz stali naprzeciw siebie w cieniu rzucanym przez łuk Durdle Door, a wszystkie te nasuwające się na myśl słowa zdawały się nie mieć już żadnego znaczenia.
Nie odezwał się, kiedy podjęła decyzję za nich oboje i odeszła kilka kroków, by wreszcie wsiąść na miotłę i wystrzelić w górę. Brawo, Hal, właśnie tak wyobrażałeś sobie to spotkanie, zwrócił się do siebie w myślach, jeszcze przez dłuższą chwilę pozwalając, by chłodny wiatr smagał jego twarz, a następnie teleportował się bliżej Greengrove Farm.

| zt x2


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]04.05.22 23:49
| 4 kwietnia

Ostatni raz, gdy pokonywał plażę w okolicy Weymouth, wydawał się należeć do całkowicie nierealnej rzeczywistości. Zupełnie, jakby przeszłość była historią należąca do kogoś zupełnie innego, w alternatywnym świecie. Kamienista ścieżka pozbawiona była roześmianej obecności jeźdźców uczestniczących w wyścigu, czy rozentuzjazmowanych widzów. I nawet opadające w dół, zachodzące powoli słońce, zdawało się ciążyć zmęczeniem, kolory zapalające niebo, bardziej kojarząc z krwią niż z czymkolwiek innym. Na miejscu jednak nie pojawił się by podziwach krajobraz, czy wspominać obrazy pogrążone w cieniu przeszłości. Wystarczały mu te, z którymi należało się mierzyć aktualnie.
Zwolnił pęd miotły, gdy znalazł się bliżej pozbawionej drzew plaży. Wolał nie ryzykować poruszania się samotnie w tak pustej przestrzeni. Z jednej strony - łatwo było dostrzec potencjalne zagrożenie, z drugiej - sam był zbyt dobrze widoczny dla równie potencjalnych obserwatorów. Dziś, liczył tylko na towarzystwo jednej sylwetki, chociaż zakorzeniona przez lata i wydarzenia czujność kazała zakładać mniej oczywiste okoliczności. Ze względu na aurorskie przyzwyczajenia, zdecydował się pokonać dalszą droga pieszo, początkowo z dystansu przyglądając się docelowej lokalizacji i poświęcając chwilę, by upewnić się w przekonaniu, że aktualnie, rzeczywiście znajdował się na plaży sam.
Ostatecznie zatrzymał się niedaleko wapiennego łuku, znajdując oparcie i prowizoryczną osłonę przy jednych ze skalnych zębów, wystających ostro z kamienistej plaży. Oparł miotłę o kruszący się fragment monolitu, samemu okrążając go i zatrzymując się tak, by mieć możliwie dobry widok na szerszą przestrzeń okolicy. Nie miał zamiaru kryć się, utrudniając odnalezienie go zakonnikowi. Wystarczyło, że niepokoiły go otrzymane wieści, które dotychczasowo tworzyły chaotyczną spuściznę niejasności, w którą został listownie wplątany. Niezależnie od wrażeń, informacje dotyczyły spraw ważnych, a natura kazała mu podjąć się co najmniej zrozumienia źródła opisanych wydarzeń. W pierwszej kolejności - sytuacja Celine. Chociaż z samą czarownicą miał kontakt jedynie listowny, zbyt dobrze znał jej straconego przez ministerstwo ojca, by mógł obojętnie przejść obok informacji, że wróciła, chociaż przeczyły temu wieści, jakie otrzymał wcześniej o uwięzieniu. Dalej - Thomas. Ciężko było mu poskładać w całość uczestnictwo młodego czarodzieja w kolejnych, w teorii przypadkowych wydarzeń. Najpierw dwa spotkania w pobliżu mugolskich masakr, potem niekonwencjonalna obecność podczas misji nad Lune, w które na prośbę zaginionej Jackie - brał udział. I w końcu - znowu - porwania prawdopodobnie na większa skalę, w które widocznie Doe znowu był dziwnie zaangażowany i zbyt dobrze poinformowany, żeby - raz jeszcze - zignorować wszystko. Trudno było rozeznać, czy został wmieszany w pokrętnie budowaną zasadzkę, czy bardzo niefortunne próby udzielania pomocy, czy miał do czynienia z czymś o wiele bardziej skomplikowanym. To - chciał wyjaśnić i być może rzeczywiście wesprzeć w działaniach, gdyby zaszła taka potrzeba. Tu jednak, rolę odegrać miał jego dzisiejszy kompan.
O Marceliusie zdążył usłyszeć już wcześniej. Bardzo młody, ale proporcjonalnie - bardzo utalentowany. W odniesieniu do zebranych informacji, nie dziwił się, ze szybko zyskał zaufanie Ministra, by znaleźć się w szeregach zakonu. Ufał decyzjom Longbottoma na tyle mocno, że zepchnął na dalszy plan własną nieufność, pozostawiając jednak miejsce na prywatna ocenę w czasie rzeczywistego działania. Być może, wstępem miało być spotkanie, chociaż przede wszystkim chciał rozeznać i zrozumieć sytuację, w jaką został wplatany. Możliwym było, że rozmowa wystarczy, by pozostawić dalsze działania w rękach młodego czarodzieja, który - zgodnie z otrzymanymi listami, odpowiadał za ratunek uwięzionych czarownic. Jeśli nie wymagały tego okoliczności, nie mieszał się w nie swoje sprawy. Miał wystarczająco wiele do rozegrania samemu i wierzył, że pozostali w szeregach świetnie radzili sobie w powierzonych im misjach. Zastanawiające było tylko, czemu ci, wydawałoby się - nie związani z zadaniami, mieli więcej do powiedzenia.
Niemal zignorował szum cichych kroków, które prawie idealnie zgrywały się z uderzeniem fal o niedaleki brzeg. Spojrzenie pospiesznie odnalazło zbliżającą się postać i chociaż dłoń nie powędrowała do różdżki, wyprostował się, gotowy w razie ewentualności zareagować odpowiednio. Zamiast gwałtowności, podarował czarodziejowi czas na rozpoznanie, zsuwając z głowy ciemny kaptur płaszcza - Jesteś, to dobrze. Dziękuję - odezwał się w końcu w krótkich słowach, niezależnie od intencji, śledząc miękkie kroki dzisiejszego towarzysza i zastanawiając się, ile nauki musiał poświecić, by nabrać w ruchach takiej lekkości. Zapamiętywał. Obserwował. Im więcej szczegółów wychwyci, tym łatwiej będzie go rozpoznać później w razie rozmaitych okoliczności. Lub kogoś, kto chciałby się pod niego potencjalnie podszywać - Pozwól, że na początek zapytam. Mówienie po imieniu będzie ci przeszkadzać? Nie są nam potrzebne sztuczne konwenanse - zmarszczył i rozluźnił czarne brwi, by potem pewnie wyciągnąć rękę w stronę czarodzieja - Samuel - dodał, chociaż wiedział doskonale, że jego tożsamość była mu znajoma. Nie mieli jednak do tej pory okazji na bezpośrednią rozmowę. Niezależnie od faktu, że zebrała ich bardziej poważna sprawa niż towarzyskie spotkanie.

| Mam ze sobą różdżkę, płaszcz, miotłę, zaczarowaną torbę, a w niej trzy eliksiry (niezłomności, wieczny płomień, maść z wodnej gwiazdy (z ekwipunku)


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]05.05.22 21:20
Na miejscu pojawił się na miotle, którą teraz, idąc piaskiem w pobliżu podmywających wybrzeże morskich fal, trzymał na ramieniu. Nie wybaczył Thomasowi zdrady, ale nie z powodu Samuela Skamandera - przed nim nie miał powodów odczuwać dzisiaj obaw. A przynajmniej nie do końca. Nie miał pojęcia, czego chciał od niego auror, ani dlaczego tak zaciekawiła go ta sprawa, ale nie miał przecież w związku z nią wiele - czy na pewno? - do ukrycia - niezależnie od tego, wszystko szło dokładnie tak, jak iść powinno. Przypadkiem odnaleziony trop doprowadził go po nitce do kłębka, prosto do szajki odpowiedzialnej za porwanie Celine i Leonie, odniósł sukces; niezwykły i ostatecznie szczęśliwy zbieg okoliczności. Wciąż miał piękne rude pióro, które tamtego dnia odnalazł, trzymał je zawsze przy sobie, jak gdyby miało dodawać mu otuchy, chyba nawet to robiło, wciąż też nikomu nie miał odwagi opowiedzieć całej tej historii. Pewnie nigdy jej w sobie nie znajdzie, wezmą go za wariata - albo uznają, że zmyśla.
Mieszanie w tę sprawę Skamandera, kiedy w zasadzie nie miał nic do powiedzenia, bo nie rozwikłał jeszcze tej zagadki do końca, wydawało mu się zbędne, lecz usłuchał starszego i bardziej doświadczonego aurora, wierząc, że ten miał ku temu potrzebę. On chciał się spotkać z innego powodu, martwiła go cala ta sytuacja: przerażało go, że tak ważny, tak cenny członek Zakonu Feniksa, za którego głowę wyznaczono tak wysoką nagrodę, korespondował z Thomasem Doe, który nie potrafił być szczery nawet z nim, dawnym przyjacielem, który jeszcze kilka tygodni ocalić jego wolność, przekazując donosy dla strażników z Tower of London. Jeśli zdradził jego - mógł zdradzić każdego, a w pierwszej kolejności obcego sobie aurora. Czy ktoś tak doświadczony jak Skamander nie był tego świadom? Przygryzł wargi, nie wiedział, jak delikatnie mógłby poruszyć ten temat. Thomas był w swojej ściemie lepszy, niż początkowo sprawiał wrażenie, skoro udało mu się zrobić w konia tak poważnych czarodziejów - a Marcelem nieprzerwanie kierowały wyrzuty sumienia, że może pomógł go do nich doprowadzić, w jakiś sposób. Sam już nie wiedział. Nic z tego nie rozumiał.
Skinął głową na powitanie, nietrudno było odszukać go wzrokiem, znał jego twarz bardzo dobrze. Pamiętał ją jeszcze z plakatów obklejających miasto. Współpracowali już raz, choć wtedy nie do końca dowierzał jego zwiadowi - miał nadzieję, że odbierze go poważniej, kiedy odkrył, że przekazał im tylko te informacje, których był tamtego dnia pewien. Zależało mu na jego opinii. Był wybitnym aurorem. Jednym z najważniejszych Zakonników. Jeśli wierzyć innym, bardzo potężnym czarodziejem. A przede wszystkim bohaterem.
Nie chciał, żeby myślał o nim źle.
- Jasne - odpowiedział, powoli przyzwyczajając się do tych poufałości, nie był pierwszym aurorem, z którym rozmawiał, a pozostali nie byli mocniej od niego przywiązani do formalności. - Marcel - przedstawił i siebie, choć podejrzewał, że i on nie musiał tego robić, list, który otrzymał, był wszak imienny. To on został tu wezwany. - Celine wspominała, że znał pan... - Przyzwyczajenia przychodziły powoli - że znałeś jej ojca. Przykro mi - Uniósł ku niemu spojrzenie, szczerze zmartwione. I jemu żal był dziewczyny, pozbawionej ojcowskiej pieczy. Kochała go. Nie wiedział, jak blisko był z nim Samuel, ale spodziewał się, że to z tych prywatnych pobudek ciekaw był wydarzeń. Problem leżał w tym, że Marcel nie robił dobrych rzeczy, żeby się tam znaleźć. Wcale nie chciał o tym mówić. Zrzucił z ramienia miotłę, wspierając ją o pobliski nadbrzeżny głaz, samemu wciskając przewiane dłonie do kieszeni starej kurtki - i spojrzał na niego wyczekująco.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]05.05.22 21:24
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Łuk Durdle Door - Page 47 DkueKwD
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]08.05.22 14:30
Szorstka faktura skalnego odłamka wbijała się mocniej, gdzieś w okolice łopatki, ale Skamander stał nieruchomo, jakby samodyscyplinując sprawdzał granice własnej wytrzymałości na zastały dyskomfort. Miało to jednak bardziej praktyczny cel, drażniąc zmysły i nieustannie stawiając go w perspektywie czujności. Nawyki, które trenował nieraz mimowolnie. Nie miał powodu do obaw względem samego Marceliusa, ale wciąż, uparcie, nie pozwalał sobie na opuszczenie gardy. Nawet, gdy celem spotkania faktycznie, było źródło prywatne.
W pewien natrętny sposób przyzwyczaił się do faktu, że większość ukrywała swoją obecność podczas nieoficjalnych spotkań. Patrzenie na kogoś, kto potencjalnie ufał mu wystarczająco, by tego nie robić, było odświeżające. Mimo nie tak pogrążonego wieku, czuł się staro wobec dostrzeżonej żywotności i całej gamy mieszających się emocji, które chwytał w mimicznych zmianach twarzy. Niewiele zresztą było osób, które żyły dziś beztrosko, ale nuty niepokoju malujące wypowiadane słowa uprzejmości, sugerowały potencjalne podpowiedzi.
Skinął głową, potwierdzając początkowo tylko gestem zadane stwierdzenie - Tak, powiedziałbym nawet, że bardzo dobrze. Współpracowaliśmy razem - podsumował lakonicznie, nie wnikając w szczegóły. Nie miał powodu ukrywać podstawowych faktów, skoro Celine wspomniała o ich relacji. Skinął głową powtórnie, nie komentując jednak perspektywy współczucia. Zbyt wiele razy, za każdą śmiercią z tak długiej listy, musiałaby przywoływać widmo winy, która zbyt długo ciążyła mu kiedyś na barkach - Złożyłem mu obietnicę, której nie zdążyłem dotrzymać - kontynuował po krótkiej pauzie, czując jak omiatający ich, morski wiatr sypnął wilgotnym piaskiem - i wygląda na to, że wypełniłeś ją za mnie - mówił, nie spuszczając czarodzieja ze wzroku. Odetchnął. Zmęczenie rysowało wyraźne cienie na powiekach, w ślepiach kryła się jednak nabyta przez lata ostrość, nadając mu prawdopodobnie wieku - Moje pierwotne pytanie brzmiałoby - czy Celine jest bezpieczna? - przechylił kąt spojrzenie, na moment omiatając przestrzeń za plecami towarzysza. Wolną dłonią odepchnął się od skalnej podpory - i tyle właściwie mi wystarczy, ale w trakcie wymiany kolejnych, powiązanych ze sobą listów, pojawiło się kilka kwestii, które co najmniej mnie zaniepokoiły - przerwał powtórnie, szukając na twarzy Marceliusa emocji, które jako pierwsze odsłonią właściwe intencje. Nie robił tego (zazwyczaj) z premedytacją. Miał to we krwi, działając niemal intuicyjnie
- Dla jasności, to nie jest prośba o sprawozdanie z Twoich działań, czy rozliczanie cię z wyników. To nie moja rola, ani intencja. Jestem tu prywatnie - wolał uniknąć potencjalnego nieporozumienia, wiedząc jak bywał szorstki, szczególnie w perspektywie krótkiej wymiany listownych wiadomości i ja łatwo było pójść w stronę nadinterpretacji. Nie przychodził z ramienia zakonu, chociaż kilka spraw - niezalenie od intencji - wymagało poruszenia. Aurorska natura wymagała od niego zrozumienia kwestii, w które został z kilku stron wplątany. I to przez osoby, po których nie spodziewał się uczestnictwa. Zgodnie z treścią listu, Thomas przyjaźnił się z zakonnikiem i wiedział o jego przynależności. Nie przypominał sobie jednak, żeby młody cygan był zaangażowany w ich sprawę bezpośrednio, ale obecność w kilku, w złażeniu przypadkowych wydarzeniach, robiła się z każdym krokiem bardziej podejrzana. Nim jednak miał poruszyć sprawę relacji, jaką dzielił z jego towarzyszem, chciał zakończyć pierwotne źródło spotkania - W gruncie rzeczy, mam u ciebie dług - dodał na koniec, przerywając kolejną pauzę. Zaplótł ramiona przed sobą - jeśli będziesz potrzebował mojej pomocy, wiesz jak mnie znaleźć - dodał łagodniej, wciąż gardłowo, rezygnując ze zwyczajowej formy chłodnego dystansu, który serwował większości rozmówców. Miał przed sobą sojusznika, nie wroga, nawet jeśli czasem nawyki rysowały jego samego w podobnych, bardziej surowych i ostrych barwach.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]17.05.22 0:19
W pierwszej chwili się zdziwił, w drugiej uzmysłowił sobie, że nic nie wiedział o jej ojcu, kim był, zanim został uwięziony, jak wyglądało jego życie, ich życie? Uczęszczała do francuskiej szkoły, zawsze miał go za Francuza, żabojada w eleganckiej kamizelce, ale przecież to było tylko jego wyobrażenie: być może niepokrywające się wcale z rzeczywistością. Czy powinien był ją spytać? Z dłońmi wetkniętymi w kieszenie kurtki, przystanął obok niego, przenosząc wzrok na falujące morze i słońce umykające za łukiem Durdle Door, wsłuchując się w jego słowa. Jego powiazania z Celine w oczywisty sposób były dla niego zaskakujące. Nie spodziewałby się nigdy, że mogła mieć takiego obrońcę: po prawdzie, co musiał stwierdzić z goryczą, po jej życiu nie było tego szczególnie widać.
- Nie naraziłbym jej - zanegował od razu, kręcąc przecząco głową. To nie była prawda. Powinien był raczej powiedzieć: nie naraziłbym jej po raz drugi. Czuł potrzebę się z tego wytłumaczyć. Nie chciał, by Skamander myślał o nim źle, ale nie chciał też, by wziął go za nieodpowiedzialnego. Nie był takim. Popełnił błąd, który mógł się okazać niewybaczalnym. Ale naprostował go zanim się takim stał. - Byłem pewien, że będzie bezpieczna tam, gdzie ją zabrałem. Do ludzi, o których sądziłem, że są mi przyjaciółmi. Nie wiedziałem, że siedzi tam kret. Celine mówiła, że Thomas oferował jej pomoc w pisaniu listów. Pewnie stąd wiedział, że jesteś nią zainteresowany - Ale po co? To oczywiste, chciał się do niego zbliżyć. Zyskać jego zaufanie. I co z nim zrobić? Gdyby nie miał złych zamiarów, nie pominąłby samego Marcela. - Zabrałem ją stamtąd od razu, jak tylko dostałem twój list. Rzuciłem wszystko, zabrałem miotłę i po nią poleciałem - dodał, wierząc, że nie musiał dodawać, że nie zrobił tego przez wzgląd na samego Samuela. Nie mógł wiedzieć, do kogo jeszcze Thomas wysyłał za jego plecami listy. Nigdy się już tego nie dowie. Czuł się źle, przed sobą, przed nim, przed nią. Źle, bo popełnił tragiczny błąd. Ale przecież znał Doe'ów praktycznie całe swoje życie, miał powody im ufać. Wydawało mu się, że je ma. Samuel nie oczekiwał tych tłumaczeń, ale on czuł, że powinien je złożyć. Sam sobie nie potrafił wybaczyć.
- Jakich kwestii?  - zapytał, ze zrezygnowaniem. Ile jeszcze kłamstw Thomasa wyjdzie na jaw? Ile jego grzechów? Jak bardzo ostatnie lata zmieniły tego czarodzieja? A może - może zawsze był taki? Tamten pożar, kres taboru, przecież to wszystko była jego wina. Upierali się, że to był tylko wypadek, nie mieli racji. Patrzył na niego dalej, gdy objaśniał swoje intencje, reagując na to z ostrożnością wyczekującą zapowiedzianej problematyki.
Dług? Dług wdzięczności za ratunek Celine? Potrząsnął przecząco głową, ze zdecydowanem.
- Niczego nie jesteś mi winien - zaprzeczył od razu, nie, Celine była jego przyjaciółką, wiedziała, że może na niego liczyć. Zawsze i wszędzie. Cudze obietnice nie miały tutaj znaczenia. Nie mógłby przyjąć za to nagrody, nawet symbolicznej w postaci przysługi. Chmurne spojrzenie Marcela przeniosło się na twarz starszego, znacznie bardziej doświadczonego aurora, niosło gniew. - Ale jej jesteś winien wiele - dodał, odnajdując w sobie odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Celine nie miała dziś nikogo, nie zdążył odnaleźć jeszcze Lovegooda, ale nie mógł wiedzieć, czy ten trop był celny. - Gdzie byłeś, zanim się to wszystko zaczęło? Zanim ją zabrali? - Do uwięzionej w Tower dostać się nie mogli, on na jej trop ostatecznie trafił przypadkiem. Po drodze okleił miasto jej plakatami, czyniąc z niej symbol ucisku. - Czy już wtedy złożyłeś przysięgę? - Czy w jego głosie wybrzmiewało coś oskarżycielskiego? Jeśli mógł raz jeszcze o nią zawalczyć, nie zamierzał się przed tym cofnąć. Potrzebowała tego. - Nie chciała mi wierzyć, że Blackowie to źli ludzie. Gdyby opuściła ich dom wtedy, nie trafilaby nigdy do więzienia. Nie wydarzyłyby się wszystkie te rzeczy - Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego nie reagował? Dlaczego jej stamtąd nie zabrał? Mógł przecież więcej, niż Marcel.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]17.05.22 23:26
Przedstawiał fakty, bez koloryzacji w żadną ze stron. Coś obiecał. Czegoś nie dopełnił, nie tłumacząc okoliczności, które mogły go tłumaczyć, lub obciążyć. Skoro już pojawił się by rozeznać sytuację - chciał mieć klarowną postać rzeczy, by na końcu zdecydować o dalszym działaniu.
- Na pewno nie celowo - stwierdzał fakt. Mówiła o tym historia błędów, jakie przewinęły się przez zakonne szeregi. Pamiętał zdradę wynikającą z naiwności, i też bardziej parszywą. Pamiętał lekkomyślność, lekceważenia i brawurę. Pamiętał głupotę, która zgrzytała pod zębami jak zadra. Ale - przynajmniej on uczył się na błędach - swoich i cudzych. Wydawało się, że lekcja wyciągnięta bardzo brutalnie, niestety często skutkowała najlepiej. Chociaż, jeszcze nie raz miał wrażenie, że niektórym nie zrobiło to różnicy, dalej pozostają w wymyślonej bańce naiwności.
- Thomasa poznałem wcześniej, spotkałem kilka razy - kącik warg wykrzywił krótki grymas, który na moment odsłonił zęby - za każdym razem w niekonwencjonalnych okolicznościach - podsumował, wracając uwagą do czarodzieja - w listach, powiązał sytuację Celine z inną akcją, w której był przesłuchiwany - ponownie zmarszczył brwi w zamyśleniu, ale odsunął na bok, natrętną myśl i skinął poważnie głową. Zaufanie było zdecydowanie towarem deficytowym - Dobrze. Czy teraz jest bezpieczna? - nie pytał o miejsce bez bezpośrednio. Nie potrzebował tej wiedzy, dopóki nie było konieczności.
Na zadane pytanie, nie odpowiedział od razu, warząc słowa w ustach z ciemnym błyskiem źrenic, z powagą obserwując reakcję i czekając na właściwą odpowiedź - Skąd twój przyjaciel wiedział o nas? I twojej przynależności? - czy podzielił się tak cenną informacją z Thomnasem? Czy warto było?
- Nie nalegam. To twoja decyzja, ale warto korzystać z oferty sojusznika - lub nie unosić się dumą - pomyślał, ale nie dodał nic na głos. Męska natura często myliła pomoc z litością, czasem doszukując się w ofercie sugestii o własnej słabości. Perspektywa nie była mu samemu obca, a młody zakonnik zdawał się posiadać co najmniej kilka znajomych z własnego doświadczenia cech. Ocenę pozostawił niewypowiedzianą, wciąż bowiem opierała się zaledwie na kilku zebranych informacjach i przesłankach.
Prawdopodobnie kiedyś, przetkany gniewem wyrzut, zrobiłby na nim większe wrażenie. Wina przecież zbyt długo zalegała na warkach, z każda kolejną śmiercią, każdą zdradą, dokładając ciężaru, który niósł. Nie tym razem - Jestem winien powinność wszystkim ofiarom wojny. Nie tylko jej. - spokój był jego siłą. Czasem i przekleństwem, które odczytywano jak obrazę, ale - opierał się na niej mocno. Jak na skalnej grani - Rozumiem emocje, jakie cię prowadzą, ale pozwolę sobie ofiarować ci radę - zniżył i tak lekko zachrypnięty od chłodu i lotu głos. Nadał mu chłodniejszej, ale bardzo spokojnej nuty, pogodzonej z cudzą, niekoniecznie zbieżną z jego własną - perspektywą - Zabrzmię, jak stary pryk, ale zanim dojdziesz do dalekosiężnych wniosków, zbierz fakty, dopiero potem oceniaj. Gniew zbyt często prowadzi do pochopnych decyzjii - nie starał się przestraszyć zakonnika, być może przemycając potencjalną naganę, jaką serwuje się kursantom na trakcie aurorskim. Zbyt dobrze wiedział, jak działał młodzieńczy zapał, który gnał pospiesznie, nie raz brawurowo, zapalczywie omijając podpowiedzi. Sam tak robił. I ciężko było mu odczuwać gniew wobec cyrkowego artysty, w nieokreślony sposób dostrzegając cień własnych, dawnych zachowań. Minęło sporo czasu nim sam został oszlifowany pod okiem mentorów, przekuwając w realną odwagę. Marcelius miał jednak tę odwagę - wciąż butną, nieoszlifowaną, ale prawdziwą. Cenił ją sobie u innych.
Żałował, że nie mógł teraz zapalić. Pytanie, całkiem nieświadomie, wyciągnęło na wierzch przeszłość, która wciąż ciągnęła za nim brzydki cień. Czuł się bardziej zmęczony. Cień osiadł na ślepiach, przysłonił barki, na mrugniecie oka, jakby zgarbił - Jesteś z nami od niedawna - dlatego niektóre informacje nie są znane. Niektóre, wolałby wymazać - zmarszczył czarne brwi, spoglądając gdzieś za ramię czarodzieja, upatrując w oddali jedno z tańczących na wietrze, koszmarnych cieni z przeszłości. Ale tam, widział tylko targający piaskiem szum fal. Żadnych upiorów. Brak koszmarnych widziadeł. Była za to poruszona i zgarbioną emocją postać czarodzieja - Byłem w więzieniu. Wróciłem niedługo przed tym, jak ją złapali - podsumował lakonicznie, ze zmęczeniem, i dystansem wynikającym z własnej potrzeby odsunięcia niechcianych wspomnień. Brzmiało wciąż jak groteskowa wymówka.
- Trudno się mierzyć z naiwnością - chociaż ta potrafiła irytować, jak echo przypominając o błędach. I kończąc się gorzką lekcją - Dopóki nie zderzy się z rzeczywistością - zakończył bardziej ponuro. Można było żałować ludzi nią dotkniętych, ale nie obligowało do decydowania za nich. Nie, jeśli miało przynieść prawdziwe przekonanie.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]08.06.22 19:47
Ściągnął gniewnie brew, słysząc jego słowa; nie były dla niego zdziwieniem, nikt, kogo poznał w Zakonie Feniksa, nie darzył go zaufaniem, nikt też nie próbował w niego uwierzyć, ale zachowanie Thomasa wzbudziło w nim gniew, który pozwalał samemu uwierzyć we własną wartość, bo wreszcie zrozumiał, że jeśli miał liczyć na kogokolwiek, winien liczyć na samego siebie.
- Po co mnie pytasz, skoro i tak wiesz lepiej? - odparował, ostrzej, niż zamierzał, gdy emocje wzięły górę - nie było to trudne, gdy nosił świeżą bliznę po przyjacielskiej zdradzie. Gdyby naraził Celine niecelowo, nie wiedziałby przecież o tym do teraz, Samuel mógł iść i sprawdzić to osobiście - otwarte pozostawało pytanie, czy wierzył własnym oczom.
- Nie ma powodów, by uznać, że jedno ma coś wspólnego z drugim. Doe kłamał, żeby zyskać twoją uwagę - mówił dalej, nie opuszczając gardy, tym samym uniesionym tonem głosu; wspomnienie o sprawie, w której Thomas był przesłuchiwany wystarczyło, by skojarzyć odpowiednią sytuację, o której opowiadała mu już Maeve. - Umówiliśmy się, że mi o tym opowie, że porozmawiamy. Ale zamiast tego nawysyłał za moimi plecami listów. - W tym do ciebie. Do kogo jeszcze? Nie wiedział. Ale miał nadzieję, że Skamander zrozumie sugestie, Thomas nie kontaktował się z nim bynajmniej z konieczności, a dlatego, że dostrzegał w tym korzyści. Jakie - Marcelowi nasuwały się na myśl tylko jedne, pieniądze stanowiące nagrodę za głowę Skamandera. Ale doświadczony auror nie dałby się mu się przecież podejść. Czyżby? Stalowa i zdystansowana oschłość stawiała Samuela po drugiej stornie barykady, nie po jednej stronie z samym Marceliusem. Nieoczekiwanie, nie w ten sposób spodziewał poznawać się bohaterów, których tak podziwiał. Czy to jego wyobrażenie było błędne, czy to on nie zasługiwał na przychylność? Był przecież nikim, chłopcem z ulicy. Dlaczego ktokolwiek miałby go traktować poważnie? Na pytanie, czy Celine teraz była bezpieczna, tylko wzruszył niedbale ramieniem. Już odpowiedział, kolejne słowa zapewne nie zmienią zapewne nic w postrzeganiu sytuacji przez aurora. Uważał, że udowodnił już zamiary swoimi słowy.
- Od Tonksa - odpowiedział krótko, sucho. Czuł się jak na przesłuchaniu: całkowicie niesłusznym. Niesprawiedliwym. Ale traktowano go w ten sposób całe życie. Bo był biedny, bo trzymał się z cyrkową trupą, bo nie miał ładnych ubrań, bo na targu przypominał obdartusa. Złodziej, bandyta. Łatwo było podążać za pierwszym wrażeniem, nie próbując nawet zatrzymać się, aby poznać prawdę. - Michaela Tonksa - Jeśli chciał usłyszeć więcej, musiał zapytać jego. On nie zamierzał się z tego tłumaczyć, nigdy nie mówił Thomasowi więcej, niż było to konieczne.
- Nie zamierzam brać zapłaty za zapewnienie bezpieczeństwa Celine - zaparł się, podtrzymując poprzednie słowa, jasne spojrzenie ostro zmierzyło się ze spojrzeniem Samuela, choć w tej walce nie dało się dostrzec nic z równości. Duma nie miała nic do rzeczy, to przyzwoitość nie pozwalała mu przyjąć tej propozycji. Skamander nie odpowiadał za nią bardziej niż Marcel, Marcel, który pozwolił ją zabrać wtedy magicznej policji. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Był to winien Celine, nikomu innemu. Skamander przecież nawet nie znał jej zbyt dobrze.
- A jednak nie przyszedłeś tu pytać o wszystkie ofiary wojny, tylko o nią. - Skontrował jego słowa, gdy jego głos drżał coraz mocniej; niezwykłe opanowanie i spokój Samuela zdawały się mocniej wyprowadzać go z równowagi, szarpany ślepymi emocjami wynikającymi z niezrozumienia sytuacji, w której się znalazł, nie myślał ani trzeźwo ani logicznie, wypowiadał słowa dyktowane sercem. Pokręcił ze złością głową, słysząc jego radę. Podziwiał go, gdyby ktoś mu powiedział, że Samuel Skamander zwróci się do niego ze wskazówką, obśmiałby go z niedowierzaniem, doskonale wiedząc, że takie słowa spiłby jak miód, teraz jednak Marcel nie był w stanie dostrzec ich sensu. Był pewien, że to on został oceniony pochopnie. Nie był wszak kursantem, a chłopcem noszącym wiele świeżych blizn, dzieckiem gniewu, którym zwykli pogardzać wszyscy - lekcja pokory nie była tym, czego potrzebował. Różnił się od dzieci z bogatych domów, którzy na pieniądzach rodziców mogli robić wielkie kariery. To z niechęcią, z pogardą, z uprzedzeniami stykał się co dnia.
Zadarł gniewnie brodę, gdy podkreślił jego brak doświadczenia - spoglądał na niego z dołu, był od niego niższy. Niższy, drobniejszy, młodszy. Z pewnością mniej doświadczony. Ale czy wszyscy musieli traktować go jak dziecko?
- To wytłumaczenie? - zapytał, gdy Samuel wyznał prawdę o swoim pobycie w więzieniu. Marcel zacisnął prawą pięść, tą samą, którą utracił za kratami. - Ja też siedziałem. Zamknęli mnie po tym, jak ją złapali. Ale mimo to ją znalazłem - oznajmił hardo, nieustępliwie wpatrując się w niego spojrzeniem. Dziś oboje tutaj stali, a Skamander nie nosił na sobie widocznych obrażeń. Czym się różnili? Marcela skatowali, oderżnęli mu rękę, upokorzyli i wypuścili. Skamander też wyszedł, choć pewnie nikt nie wypuścił go z własnej woli. Brzmiało to jakoś mniej żałośnie od historii Marcela. - Zanim znalazłeś się w więzieniu, nie mogłeś jej odnaleźć? - Mógł. Oczywiście, że mógł. - Powinieneś zatroszczyć się o nią teraz, skoro wtedy ci się nie udało - oznajmił hardo, nie zamierzając cofnąć się nawet pół kroku od obranego stanowiska. Od walki o Celine. Wiedział, że ktoś taki jak Skamander będzie w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo, był przecież potężnym czarodziejem, a próba zrównania jej z innymi potrzebującymi pomocy nie wydawała mu się wiarygodna w kontekście tego spotkania. Spojrzenie roziskrzone gniewną iskrą pozostało wpatrzone w Samuela, nie mrugnął ni razu, oczekując od niego reakcji. Celine była naiwna, oboje o tym wiedzieli. Ale to się nie zmieni, a teraz - była też całkiem zdana na siebie.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]30.07.22 13:34
Potrafił niemal namacalnie czytać cudze emocje. Rozpoznawał ich koloryt, ale - nie zawsze ich źródło. Tak jak z kłamaniem. Nie sztuka było zrozumienie że ktoś kłamie, a - dlaczego. W Marceliusie nie dostrzegał fałszu. Czyste, wręcz otwarto rzucone wyzwanie kotłującej się mieszanki frustracji, gniewu i żalu. Te obijały się jednak o niego na kształt burzowych fal rozbijających się o klif. Wyobrażenie być może przekoloryzowane, ale mierzył je we własnej głowie, wiedząc, jak łatwo było o pomyłkę - dopóki nie kontrował jej w rzeczywistości prawdą.
- Nie byłoby pytania, gdybym znał prawdę - ostre słowa odbił kolejnym stwierdzeniem. Nie szukał winnych, bo nie widział zbrodni. Z każdą za to kolejną chwilą rosło w nim przekonanie, że młody zakonnik próbował się zaciekle bronić. A więc - on sam szukał w sobie winy.
- Bardzo trudno mnie okłamać - stwierdził znowu, chociaż znaczenie odpowiedzi, którą otrzymał było inne. Marcelius mu nie ufał. Ale czy miał jakiekolwiek podstawy, żeby czuć inaczej? Kim był w jego ujęciu? Poszukiwaną przez rząd postacią z plakatów? Upadłym bohaterem? Rebeliantem?
Pozostawał wciąż w pozycji sztywnego opanowania, które trzymało go w ryzach własnej kontroli emocji. Odetchnął jednak głębiej, gdy otrzymał kontynuację. O tym, że Doe wysyłał listy bez wiedzy Marceliusa - już zdążył się zrozumieć. I wiedział, że każdy na miejscu zakonnika byłby co najmniej wzburzony, gdyby "przyjaciel" zrobił coś podobnego za jego plecami. Niezalenie od motywów, jakie mogły nim kierować. I to musiało boleć. Zdrada zawsze bolała. Jego samego bolała długo. Wyciągnął lekcję, wytrącając po drodze gorycz.
Niewiele wiedział o Caringtonie. Nie personalnie, mając niewiele okazji do rzeczywistej interakcji. Informacje jakie posiadał, wystarczały jednak na początek, by wyrobił sobie wstępną opinię. Ta w nieokreślony sposób zakładała podobieństwo do niego samego z tych młodzieńczych lat. Czy dlatego traktował go w ten sposób? Nie dzieliła ich a tak wielka różnica wieku - doświadczenia, na pewno, ale patrząc na dotychczasowe inicjatywy, szybko nadrabiał zaległości.
- Tonks?... - zmarszczył brwi, kreśląc głęboka zmarszczkę na czole. Auror miewał pewne chwiejne problemy wynikające z podwójnej natury, ale jaki miałby cel ujawniając podobne informacje? Nie podobała mu się ta wiadomość z jakąś goryczą przyznając, że ostatnio słyszał zbyt często, że grono auroskie topniało nie tylko w szeregach, ale i zaufaniu. Czy słusznie? Nie miał póki co odpowiedzi. Wyrazy ucięły się i mimo milczenia, nie otrzymał kontynuacji.
- Zapłaty? Nie przypominam sobie, żebym stawiał tę kwestię w formie sprzedażowej - napięcie narastało, nie tylko wybrzmiewające silniej między wyrzucanymi coraz ostrzej słowami Marceliusa. To zadawało się pęcznieć w przestrzeni między nimi w narastającej skrajności. Im więcej drżenia wyczuwał po przeciwnej stronie, tym mocniej stawiał siebie w opozycyjnym dystansie. Nie widział ani sensu, ani potrzeby, by pozwolić na eskalację.
- Pytałbym, gdybyś miał odpowiedzi jakich szukam w przypadku wszystkich ofiar wojny - odpowiedział, utrzymując wzrok na twarzy młodzieńca. Czy on sam zachowywał się podobnie kiedyś, traktując każde zdanie jako atak, czy podważanie jego wartości? Czy zapominał się, jak dawniej jego przełożeni, czy po prostu "starsi", gdy zderzał się z niezrozumieniem? Przymknął powieki - Marceliusie - zaczął, sklejając w głowie właściwe słowa, starając się logicznie odwrócić role - nie przyszedłem cię oceniać, czy rozliczać - otworzył oczy, w których błyszczało zmęczenie, ale i znajoma pewność - wiec nie traktuj moich słów jak ataku. Nie musisz się bronić - kontynuował, szukając roziskrzonych, jasnych ślepi - Jeśli tak to odbierasz, przepraszam. Nie taka była intencja - skinął lekko głową - potrzebuję jedynie informacji, by poskładać wszystko w całość, to nie przesłuchanie. Czy możesz mi zaufać na tyle, by w to uwierzyć? - potrzebował sojuszników, nie wrogów we własnych szeregach.
Milczenie zapadło na krótko - To fakt - skontrował, tym razem on wzruszył ramieniem, bardziej, jednak jakby chciał strącić z ramienia zaglądający mu niebezpiecznie cień wspomnień. Zacisnął wargi i rozluźnił na powrót, wydychając wilgotne, słone od morza powietrze. Źrenice zwęziły się, odsłaniając ostry błysk - trzymali mnie pół roku - gra w przerzucanie się "kto miał gorzej" go nie bawiła, ale po wyjściu - był prawdziwym wrakiem, upiorem, który żałośnie problem miał z walką nawet z własnymi demonami. Na cudze - nie miał życia. Nie chciał porównywać doświadczeń, władze Tower opierały się okrucieństwie. Mniemał jednak, że istniały istotne różnice w traktowaniu więźniów, zależnie od ich rebelianckiego "statusu".
- Ze mną nie byłaby bezpieczna - wydawało mu się to oczywiste na więcej niż jeden sposób. Nie miał stałego domu, a praca aurorska i zakonna narażała go i mu najbliższych na ciągłe zagrożenie. A fakt, że gdyby popełnił błąd i wykorzystał ją potem przeciw niemu, wytrącało pozostałe argumenty. Nawet własnego syna odsuwał daleko od siebie, pozwalając sobie tylko na krótkie kontakty - Pomogę doraźnie, jeśli będziecie potrzebowali - przechylił głowę, prostując się - Ty ją uratowałeś - podkreślił ostatnie słowo, nadając mu pewnej intensywności. Jeśli ktoś mógłby być w tej historii bohaterem, to byłby nim Marcelius. A skoro poradził sobie z tak szaleńczym wyzwaniem, czemu miałby wątpić, że nie poradzi sobie dalej?


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Łuk Durdle Door - Page 47 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Łuk Durdle Door [odnośnik]31.07.22 17:34
Wiatr nad wybrzeżem zdawał się nieść pogodę równie pochmurną, co ich nastroje. Przelatujące obok mewy nie rozproszyły jego uwagi.
- Więc, o co chodzi? Czekasz, aż odpowiem tak, jak tego oczekujesz? - zapytał butnie, spoglądając w oczy aurora. Że nie jest bezpieczna? Zapytał go dwa razy, raz odpowiedział, ale Samuel zanegował jego słowa. Jak miał go przekonać, co mógł jeszcze zrobić? Nie odpowiedział nic na stwierdzenie, że trudno go okłamać. Thomas był tylko cymbałem, Marcel nie dowierzał, że nabił w butelkę doświadczonego aurora, ale prawda była taka, że Doe wysnuwał wnioski odnośnie akcji, o której nie miał większego pojęcia, a Skamander najwyraźniej to wszystko łykał - nie miał jednak odwagi wypomnieć mu tego w głos. Perspektywa Marcela była inna, miał Samuela za bohatera: właśnie dlatego bolało go lekceważące podejście Skamandera, zależało mu na jego opinii na swój temat. Gdyby pogardzał twarzami na plakatach nigdy nie dołączyłby do tej rebelii, ale pomimo bezgranicznego oddania sprawie niewielu dostrzegało jego starania, skupiając uwagę na elementach takich jak Thomas. Widział w tym coś potwornie niesprawiedliwego, ale przecież niczego nie robił dla poklasku innych. I nie chciał, by ktokolwiek myślał o nim inaczej.
Założył ręce na piersi, kiedy Samuel wyparł się złożenia oferty zapłaty. Tak jednak odbierał jego zachowanie, Samuel wziął jego reakcję za dumę, ale Carrington wcale nie miał jej w sobie wiele. Czuł, że to niesprawiedliwe względem Celine, przecież to dla niej to zrobił, nie dla korzyści. Spojrzał na niego z butą, kiedy skontrował jego kolejne słowa, które zamieniły się w uwagę, kiedy Skamander przywołał jego imię.
Nie chciał go oceniać ani rozliczać, a jednak go tu wezwał i negował jego słowa.
- Jakich informacji ci potrzeba? - zapytał, o nic przecież nie pytał i niczego nie mówił. Nie wiedział, czego oczekiwał od niego Samuel. Nie zapytał o nic związanego ze sprawą. A on nie wiedział, co miałby mu powiedzieć sam z siebie, wciąż nad tym pracował. Niewiele informacji tak naprawdę miał, musiał domknąć niektóre kwestie, sprawdzić tropy. Nie chciał podrzucać mylnych, nie zamierzał wprowadzać nikogo w błąd tylko dlatego, że Thomas uznał, że powinien. - Zamierzałem powiadomić naszych ludzi o sprawie, kiedy dowiem się o niej więcej. Mam mapę, ale nie wiem czego. Musze ją sprawdzić. Na razie mogę cię doprowadzić donikąd. - Wzruszył ramionami, czy naprawdę uważał, że Marcel zatajałby cenne informacje dla siebie? Kwestia tego, czy faktycznie były cenne, stała pod znakiem zapytania. Nie było nic, co wskazywałoby na powiązanie jednego z drugim, Maeve opowiadała mu o sprawie Thomasa. Ale Thomas, wbrew zapewnieniom Samuela, okłamał go w tej sprawie, wiążąc jedno z drugim. Handel ludźmi to jedyny punkt styczny, lecz i ten się nie zgadzał: u nich były dzieci, u tych, których spotkał, wyłącznie śliczne dziewczyny. Na wojnie wielu zarabiało, może trzeba było żyć bliżej rynsztoka, żeby o tym wiedzieć. - Naprawdę sądzisz, że nic nie mówię, bo ci nie ufam? - Te słowa też bolały. Co zrobił, by zasłużyć sobie na taką opinię? Zawsze z szacunkiem podchodził do bohaterów rebelii. Rozłożył ręce bezradnie. - Ja naprawdę nic nie wiem. Thomas kłamał - powtórzył po raz kolejny.
Uniósł brew, kiedy Samuel oznajmił, że trzymali go pół roku. Czy to miało znaczenie? Stał przed nim cały, nie oderżnęli mu ręki ani nogi jak jemu. Był pieprzonym aurorem, nie był do tego przyzwyczajony? Naprawdę porównywał się do niego?
- W jaki sposób? - zapytał, chcąc wiedzieć, jaką pomoc Skamander tak naprawdę oferował. Czy to były puste słowa, czy faktyczna obietnica? - Ona nie ma nic ani nikogo. Potrzebuje pieniędzy, żeby stanąć na nogi. - Nigdy nie poprosiłaby o nie sama, ale jeśli Skamander czuł się za nią odpowiedzialny, jeśli czuł, że podjął ten obowiązek po jej zmarłym ojcu, powinien był to zrobić. Pomóc jej.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 47 z 60 Previous  1 ... 25 ... 46, 47, 48 ... 53 ... 60  Next

Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach