Wydarzenia


Ekipa forum
Loża I
AutorWiadomość
Loża I [odnośnik]20.02.16 16:25
First topic message reminder :

Loża I

Jeśli opuści się główną salę jednym z bocznych korytarzy, można trafić na strome schody, prowadzące na najwyższe piętro budynku. Tam, za migoczącą złotem zasłoną znajduje się kilka loży z doskonałym widokiem nie tylko na scenę, na której występuje orkiestra oraz wspaniała Belle, ale także na cały parkiet. W każdej z loży znajdują się trzy wygodne fotele, podwójna sofa oraz samonakrywający się stolik z bogatym wyborem owoców oraz wykwintnych przystawek. Wnętrze loży nie jest widoczne ani z korytarza ani z dołu budynku…a przynajmniej tak się wydaje.
W pierwszej loży na lewo żadna rzeźba nie wita gości spragnionych odrobiny spokoju a światło padające z lewitującego kilka metrów poniżej żyrandola wydaje się być bardzo słabe. W tym zacisznym półmroku błyszczy wysokie lustro w bogato rzeźbionej, drewnianej ramie. Stoi w tyle, tuż za fotelami i z pozoru wygląda zwyczajnie, ale każdy, kto spojrzy na nie dłużej, ujrzy słabe odbicie swojego pragnienia. Nie, nie jest to mityczne Zwierciadło – raczej zaledwie zwierciadełko, przyjemna sztuczka, urozmaicająca chwilę samotności. Na tafli pojawiają bowiem nie wielkie marzenia i sukcesy, a twarz ukochanej bądź ukochanego. Dziecka, męża, kochanki, przyjaciela z dzieciństwa; zawsze jednak jest to jedna jedyna osoba. Odbicie jest widoczne tylko dla jednej osoby i tylko przez krótką chwilę, wystarczającą jednak, by zaniepokoić lub rozczulić czujnego obserwatora.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Loża I [odnośnik]03.04.16 21:38
Zapytaj o to jeszcze raz. I pytaj. Pytaj w nieskończoność. On nie wie też, nie odpowie na to. Zgłupieje do reszty. Taki oto koniec nastąpi dla porcelanowej laleczki pchniętej w szaleństwie prosto na trybuny. Rozbijesz się. Jednak nie jesteś taka s i l n a. Nie jesteś żelazna. Niewzruszona.
-Pierwsze słyszę – wypalił bezczelnie wiedząc doskonale, że to nieprawda, że sprzedawała mu tanie wymówki, jakimi raczyła niejednych gospodarzy przyjęć, w których nie chciała brać udziału. Lecz nie wiedział czy chciał gry w otwarte karty, czy wolał, aby wodziła go za nos – i jednocześnie rozjuszała – czy po prostu odnajdywał przyjemność w sprowadzaniu ją do poziomu niechcianej narzeczonej? Rozbity, na nowo opętany przez tęsknotę do Marianny. Oskarżony. Szukał ofiary? Chciał patrzeć jak się rozbija? Jak pada u jego stóp? Jak uświadamia sobie, kim jest dla niego?
Jego kochaną kuzyneczką, najdroższą Isoldą o rubinowych usteczkach, podpowiada mu cichy nieśmiały głosik.
Nie. Jest intruzem. Złodziejem.
Oddaj mi moją zgubę, oddaj mi moją żonę.
Czym jesteś zmęczona? Pracą? Miała przecież tyle nowych obowiązków, a jednocześnie tyle niepoznanej swobody. Nie znajdowała się już pod zwierzchnictwem Avery'ego podkopującego jej ambicję na każdym kroku. Posiadała własny nowy - jak na standardy Munga – gabinecik. Wraz z nim otrzymała mnóstwo nowych obowiązków, ale wiedział, jak doskonale się w tym odnajdywała. Nie ograniczał jej, pozwalał się rozwijać. Jej j e d y n y m obowiązkiem było godne prezentowanie się na uroczystościach, na które nie wypadało im pojawić się samotnie. Czy teraz zawsze będzie uciekać, gdy poczuje się niekomfortowo? Czy poślubiając ją skazany zostanie na wstyd za każdym razem, gdy jego krucha pociecha umykać będzie przed kolejnymi oponentami? Przecież jesteś silna, Isoldo. Gdzie Twoja siła, z którą stałaś naprzeciw Samaela Avery'ego?
-Żebyś wróciła ze mną tam, gdzie powinniśmy być w tym momencie – wycedził powstrzymując się przed tym, aby ponownie chwycić ją z siłą za ramię i potrząsnąć. Obudzić.
Już zapomniał, jakie to trudne. Lecz pamiętał, kto zaradzał wszystkim problemom. Jego zmarła żona.
Czego oczekiwała Isolda? Że wydyszy jej w twarz, że najmocniej, że z całego serca pragnie, aby odeszła? Aby zniknęła z jego życia. Przeszkoda domowa. Kula u nogi. To ją usatysfakcjonuje? Sprawi, że poczuje się lepiej? Sam nie wiedział, cóż to za nienawiść, lecz przeszywała go ona na wskroś.
Gdzie podziały się te dni, gdy krocząc drogą niepewności i lęku, chciał wierzyć, że z ich dwojga można coś zbudować? Czy tęsknota całkowicie odebrała mu rozum? Resztki rozsądku, że zmagał się z namiętnym pragnieniem wypchnięcia jej z tej loży?
Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Re: Loża I [odnośnik]04.04.16 1:42
Czy kiedy spytam po raz nieskończony a potem jeszcze raz - wtedy znajdziesz odpowiedź? Mam cię na nią naprowadzić niczym grecki filozof, kwestionować każdą z prawd których jesteś pewien żebyś tylko doszedł do tej jednej i właściwej? Przecież ja nawet nie wiem czy istnieje jakaś jedna i właściwa. Nie wiem czy my nią jesteśmy.
Może lepiej po prostu przestać drążyć? Zaakceptować aktualny stan, przystanąć na niego takim jakim jest, przestać walczyć. Mam wrażenie, że właśnie to będzie oznaką słabości, ale może ty masz na ten temat zupełnie inne zdanie. Jedynym oponentem przed którym uciekam jesteś ty - nie chcę byś stał się moim wrogiem. I w tym momencie wolę zrobić krok do tyłu, odetchnąć, nawet jeśli Ondyna nie ma z tym nic wspólnego. Nie wyciągać całego arsenału gorzkich słów, zadawać ciosów na oślep. Wolisz, żebym z tobą walczyła? Widziała w tobie przeciwnika, człowieka, któremu cały czas muszę coś udowadniać? Czy muszę ci cały czas coś udowadniać? Pokazać ci, że jestem wystarczająco dobra by być twoją żoną? Może to pewien rodzaj testu, zdenerwujesz mnie tysiąc razy, wylejesz całą masę pomyj, a ja za każdym razem ustanę, obetrę twarz i z uśmiechem będę stać u twojego boku, chwaląc ziemię po której stąpają twoje stopy. Czy tego właśnie chcesz, służącej nie żony, żałosnej namiastki człowieka zamiast prawdziwej kobiety, powłoki, która oddała wszystko tobie, tracąc siebie w zamian? Wtedy mnie do siebie dopuścisz?
Wtedy dopiero zaakceptuję obecny stan rzeczy?
Obiecałam sobie kiedyś, że owszem, nie wybiorę sobie sama męża - wielka sprawa, nic nowego w naszym towarzystwie - jednak niezależnie od tego kogo przypisze mi nestor, nie dam się stłamsić i sprowadzić do roli wiecznie nieszczęśliwej kobiety. W tym momencie mam poczucie, że jestem bardzo blisko stania się arystokratką snującą się wszędzie ze sztucznym uśmiechem, opierającą się bezwiednie na ramieniu znienawidzonego partnera i płaczącą po nocach w poduszki. Albo jeszcze gorzej, drażniąca twoje nozdrza zapachem innych mężczyzn, dających tymczasowe wytchnienie. Słodką zemstę za każdą słodką nutę obcych perfum znajdowaną na twojej skórze. Przecież tak bywa, obydwoje jesteśmy tego świadomi jak wyglądają małżeństwa żyjące osobno. Dystans zwiększa się z każdym człowiekiem przemyconej do osobnej sypialni.
Nie tak wyobrażam sobie swoje życie.
To takie smutne, im bardziej ty jesteś zdenerwowany, tym mniej we mnie energii. Już nawet puf, zeszła ze mnie złość, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przekłuty balonik. Wzdycham tylko ciężko, bo taka jestem umęczona, słysząc te wszystkie warknięcia i bezczelności.
- Jeśli tego sobie życzysz, w porządku - zgadzam się i mogę nawet wyciągnąć z torebki swoje zioła do inhalacji by nadać przykrywce wiarygodności. Możemy wrócić, mogę się uśmiechać, żartować i być czarująca. Mogę czule gładzić twoje ramię i głaskać twoje dzieci po głowach. Mogę prawić ci komplementy, mogę patrzeć na ciebie pustym wzrokiem, mogę wszystko. Pod warunkiem - Do końca wieczoru będę perfekcyjną narzeczoną. Tylko potem… potem potrzebuję nie widzieć cię przez pewien czas - oznajmiam głosem spokojnym, odpalając kolejnego papierosa. I tylko trzęsące się ręce pokazują jak wiele emocji kłębi się gdzieś w środku, jak ciężko jest mi się przyznać - Bo widzisz Caesar, teraz przebywanie w twoim towarzystwie boli. Kiedy jesteśmy dla siebie tacy jak w tym momencie, dzisiaj, przez ostatnie dni - udaje mi się wreszcie odpalić, zaciągam się głęboko, powoli wypuszczając dym - Mnie naprawdę na tobie zależy. Nie dlatego, że ktoś mi karze żeby zależało. Po prostu gdzieś tam czuję - dokładnie, czuję, nie - wiem, przecież rozsądek podpowiada mi, że jestem zwyczajnym imbecylem wierząc w coś takiego - że jesteś dla mnie właściwy. Że razem naprawdę mamy sens. Że chcę ciebie, nikogo innego - byłam szczęśliwa. Kiedy po kilku dniach przyzwyczaiłam się do wagi pierścionka, kiedy podkradałam ci drobne pocałunki, kiedy razem tańczyliśmy, kiedy poprosiłeś bym mówiła ci o każdym problemie z Samaelem, za każdym razem kiedy mnie dotykałeś, przy każdej kolejnej rozmowie. Byłam szczęśliwa na tyle by tęsknić za twoim widokiem, na tyle by nie dziwić się, że wystarczyło mi tylko kilka tygodni by wizja wspólnego życia z nieprzekonywującej stała się optymistyczną. A ty nagle, z dnia na dzień, zmieniłeś zdanie. Bez uprzedzenia. Nie mówiąc dlaczego. Mogę tylko podejrzewać co jest powodem, zgadywać, że przegrałam z duchem - I pewnie przez to bycie nieustannie odrzucaną boli. Przez ostatnie dni odsunąłeś mnie od siebie tyle razy, że już straciłam rachubę - to drobne kłamstwo, nigdy nie zaczęłam liczyć - Nie jestem Marianną. I jeśli nigdy nie znajdziesz dla mnie miejsca, jeśli mam stać tylko obok ciebie, nie z tobą, zaakceptuję to. Ale potrzebuję czasu - wiem, że nie jesteś w stanie zagwarantować mi takiej ilości jaka jest do tego potrzebna, wtedy stanęlibyśmy na ślubnym kobiercu jako pomarszczeni staruszkowie. A może i najlepiej byłoby nie stawać na nim w ogóle. Tylko na taką decyzję też nie jestem jeszcze gotowa. Nie z powodu złości nestorów rodu i skandalu.
Mimo wszystko wciąż chcę być twoją narzeczoną, nawet jeśli prędzej czy później cię za to znienawidzę.
Kilka dni, może tygodni, wystarczy jednak by pozbierać wszystkie odrzucone do tej pory cegiełki i chociaż odrobinę załatać swój mur. Potem, do końca życia, będę go tylko umacniać i umacniać.
Kto wie? Może za dziesięć lat dojrzeję do tego by zacząć się z tobą chociaż trochę dogadywać? A u końcu życia zostaniemy nawet przyjaciółmi, dopiero wtedy puszczając w niepamięć cały żal? Demencja starcza z pewnością dopomoże.
Isolde Bulstrode
Isolde Bulstrode
Zawód : magipsychiatra
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Ne puero gladium
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 Tumblr_inline_nqm79lz1VK1qm4wze_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t918-isolde-bulstrode https://www.morsmordre.net/t936-oktawiusz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-whitehall-10-4 https://www.morsmordre.net/t1307-isolde-bulstrode#10005
Re: Loża I [odnośnik]05.04.16 16:20
Nie wyobrażał sobie ich przyszłości. Nie dziś. Nie przez ostatnie dni. Nie teraz. Nie widział jej – istniała tylko przeszłość w jego malutkim biało-złotym światku. Istniały tylko bajeczne wspomnienia przesączone zapachem róży, oniryczne niespełnione wizje, plany, które snuli i niestworzone opowieści. Do tego dodano nutkę goryczy. Pomiędzy wierszami, gdy to on uciekał z domu, umykał przed rozmową, r o z w i ą z a n i e m. Nie dostrzegał żadnego podobieństwa, nie zaklinał swego tchórzostwa, gdy wsłuchiwał się w słodkie słowa Isoldy, którymi go karmiła i miał ochotę ją uciszyć. Zamknąć te czerwone usteczka układające się w zdania, jakich nie chciał poznawać: jej myśli, jej obietnice, jej uczucia trącące jego sumienie. Nie przebiły się jednak przez znieczulicę. Przez otumaniającą wściekłość, która pętała jego umysł, narzucała klapki na oczy i sprawiała, że nie słyszał. Parła coraz dalej, szła coraz głębiej, a on wpatrywał się w nią najpierw z powątpiewaniem, potem z wrogim zainteresowaniem, aby ostatecznie obdarzyć ją jedynie kpiną rysującą się na jego twarzy głębokimi bruzdami.
Zatem chciała z nim pertraktować? Zawierać umowy? Ich małżeństwo stanowiło jeden wilki układ, oczywiście, nie mogłoby być inaczej, jak żyć według jego suchych zasad. Mówiła do niego, mówiła do niego zbyt wiele, a on nie potrafił jej zrozumieć, nie potrafił się wsłuchać, oddzielić teraźniejszość od przeszłości – znajdował się w próżni, w pustce pomiędzy. W zawieszeniu. Próbował przedrzeć się przez mur oddzielający go od minionych lat, szukał powrotu w chwilowych uniesieniach doszukując się podobieństw w trakcie swych niezdrowych poszukiwań. Miast odepchnąć się od tegoż muru, ruszyć przed siebie. Ale nie ruszy. Nie ruszy nigdy. I kaleczy dłonie próbując wyjąć, skruszyć choć jedną cegłę. Jeszcze trochę. Tylko odrobina. Powtarzał sobie.
Miał już odejść, zostawić ją z j e j własnymi problemami, lecz wymówiła to imię.
Oczywiście, że nie. Nie jesteś. Nigdy nie będziesz.
Głos uwiązł mu w gardle, gdy wpatrywał się w nią milczącą, palącą papierosa z najszczerszym – choć dłoń nadal jej drżała – spokojem. Cofnął się najpierw. Pierwszy krok. Widzisz jak odchodzi, Isoldo? Teraz będzie już tylko gorzej. On oddali się pospiesznie, zniknie w tłumie bez słowa z bagażem, który zarzuciłaś mu na plecy. Upora się z nim dopiero rankiem, gdy głowa pękać będzie mu z bólu, gdy przypomni sobie własne poniżenie, twoje odtrącenie i palący jego wnętrzności ogniem wstyd. Po stokroć pragnąc będzie jednak, by uciec jeszcze dalej, właśnie tam, gdzie znikną wyrzuty sumienia, gdzie obowiązek nie będzie miał nad nim władzy, gdzie będzie mógł zrzucić z siebie cały ten bagaż, odetchnąć na moment i zacząć od nowa. Wleje sobie do gardła litry alkoholu. I tak właśnie zapomni. Na tę krótką chwilę.
-Rob co chcesz – odpowiedział sucho, z jego gardła wydobyło się nerwowe prychnięcie, ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie liczył się z ludźmi, których mijał. Z cieniami za jego plecami oglądającymi jego porażkę. Zbyt pochłonięty przez nadmiar informacji, przez emocje i chaos, całkowity chaos w jego umyśle. Powoli zaczynał sobie to układać, powoli budował podwaliny nowej przyszłości. Powoli. Systematycznie. I to wszystko runęło z dnia na dzień, a on stąpać mógł już tylko po gruzach swojego świetnego życia.
Odwrócił się i odszedł czym prędzej. Jak najdalej.


: (
Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Re: Loża I [odnośnik]21.02.17 21:32
| po ślubie Nottów, pierwsza połowa kwietnia?

Powietrze pachniało chłodem marmuru. Harriett na parę chwil dołączyła do klubu zdziwionych faktem, że jasny kamień poprzetykany antygorytowymi żyłkami faktycznie miał jakiś zapach, wyczuwalny tylko wtedy, gdy wszystkie inne bodźce zostawały zneutralizowane, gdy wokół nie roztaczał się zapach ciężkich piżmowych perfum, gdy źrenice nie chłonęły feerii barw wieczorowych kreacji, gdy uszu nie dobiegały miękkie dźwięki wygrywane przez kwartet smyczkowy i gdy na podniebieniu nie musowały delikatne bąbelki szampana - usilnie próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz, o ile w ogóle kiedykolwiek, znajdowała się w równie opustoszałej galerii, lecz nie odniosła większego skutku. Echo rytmicznych kroków odbijało się od ścian i namnażało bez końca, gdy kierowała się bocznym korytarzem w stronę stromych schodów prowadzących na najwyższe piętro budynku. Nie spieszyła się, z wolna przesuwała dłonią po pozłacanej balustradzie, wspinając się coraz wyżej - i coraz bardziej utożsamiając się z alpinistą, który w trakcie wyprawy wysokogórskiej mierzył się z coraz mniejszą zawartością tlenu w płucach; każdy kolejny stopień był dziwnie nieodwołalny i z każdym z nich coraz dotkliwiej odczuwała ogarniające ją duszności. W odruchowym geście założyła rękę za siebie, by palcami dotknąć okolic kręgosłupa tuż pod łopatkami, jakby w ten sposób mogła rozluźnić może odrobinę zbyt mocno ściśnięty gorset - jego atłasowe tasiemki pozostawały jednak nieuchwytne, skryte pod materiałem pudrowoliliowej sukni.
Zdusiła w sobie westchnienie rezygnacji, zwieszając rękę luźno wzdłuż tułowia i żałując nagle, że tych ostatnich minut przed umówionym spotkaniem nie poświęciła na odwiedzenie sali północnej, gdzie podobno wytrawne gusta cieszyła ekspozycja czasowa holenderskich mistrzów, oni przynajmniej zaparliby jej dech w piersiach w pozytywny sposób, dalece odbiegający od paraliżującego poddenerwowania nakazującego mieć cichą nadzieję na to, że być może nieprzewidziane okoliczności zatrzymają Tristana w rezerwacie, odraczając tym samym egzekucję ich znajomości. Łudziła się, że całość da się rozwiązać polubownie i niemalże bezboleśnie, robiąc po prostu parę kroków wstecz, wracając z powrotem za bezpieczną granicę wieloletniej przyjaźni, której nie chciała tracić, jednak ostatnio wymieniana korespondencja skutecznie ją z tych złudzeń odzierała. Ale koniec musiał przecież nadejść, musiał nadejść dzisiaj. Serce dudniło jej głucho w piersi, gdy zatapiała dłoń w pobłyskującej złotem kotarze, by odchylić ją w stopniu umożliwiającym przejście do wydzielonej loży. Dudniło wciąż, gdy lazurowe oczy napotkały jedynie puste miejsca, spośród których jedno zajęła, by obrzucając niewidzącym spojrzeniem wyludniony poziom poniżej, wykorzystać uciekające chwile samotności i uporządkować we względnie logiczną całość wszystkie kłębiące się w jej głowie myśli - i nagle cisza brzęczała jej w uszach nieznośniej niż pozostały za murami budynku uliczny gwar tętniącego życiem Londynu.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Loża I [odnośnik]30.03.17 19:10
Początkowo sądził, że to tylko jej kaprysy. Że Harriett znów się zagubiła, być może tknęło ją sumienie, wspomnienie zmarłego męża, że może waga obrączki na jego dłoni zdała jej się, po fakcie, większa, niż jej się wydawało wcześniej. Nie wziął jej listu na poważnie, wierząc że będzie w stanie załagodzić ten wybuch - czego? Irytacji? Żalu? Twierdziła, że przeszkadzały jej zmiany, które zaszły, ale przecież wiedziała, że one zajdą - od samego początku, a nawet o wiele dłużej. Ich wspólna namiętność płonęła dzikim, trudnym do okiełznania ogniem, kiedy ni stąd ni zowąd, zdecydowała się ten ogień zdeptać. Teraz już rozumiał, że nie był to tylko kaprys - i rozumiał nawet przyczynę. List od Benjamina był niespodziewany, ale oczywisty, choć zastanawiający pozostawał dla niego fakt, że Harriett o wszystkim powiedziała Benowi, ale nie jemu - dlaczego? Wiedziała, że Tristan by tego nie tolerował, wiedziała, że nie dzieliłby jej z Benjaminem, nie tylko dlatego, że dotąd łączyła ich przyjaźń; również dlatego, że nie miał zwyczaju dzielić się kochankami - zwłaszcza z mężczyznami o tak niskim urodzeniu; dawał i wymagał. I własnie to - powodowało u niego wściekłość. Przemierzał galerię zamaszystym, szybkim krokiem, z rękoma włożonymi w kieszenie eleganckiej, czarnej szaty przeplatanej krwistoczerwoną nicią. Pod szyją, pod wysokim kołnierzem, bielił się miękki fular, przy którym błyszczała charakterystyczna złota brosza róży. Echo niosło stukot męskich obcasów mocno uderzających w posadzkę w trakcie poirytowanego kroku.
I odnalazł ją spojrzeniem bez trudu, piękną, odzianą w pudrową wanilię  - wyglądała w tej sukni niemal niewinnie. Sam nie wiedział, po co właściwie tutaj przyszedł - ale przyszedł. Być może chcąc masochistycznie wysłuchać tego, co miała do powiedzenia, być może chcąc sadystycznie przekazać wszystko, co kłębiło się w jego głowie: a o czym ona jeszcze wiedzieć nie mogła, jeśli Benjamin nie powiadomił jej o ich krótkiej, ale wymownej korespondencji. Odnalazł jej wzrok z daleka, wpatrując się w jej źrenice roziskrzonym gniewnym spojrzeniem, nim podszedł bliżej.
- Harriett - rzucił krótko, twardo, właściwie ostrzegawczo, chcąc przywołać ją do porządku; zawsze istniał cień szansy, że Benjamin nie mówił prawdy. Że odepchnęła go, zasłaniając się Tristanem - stąd o wszystkim wiedział. Czuł jej zapach, gęsto wypełniający powietrze, oczywiście, że czuł, wyczułby przecież ten cholerny zapach dosłownie wszędzie. Biel jej cery, blask jasnego włosa, wąskość talii, gracja wili. Zatrzymał się przed nią, milcząc, wszak to ona chciała pomówić; a on - chciał usłyszeć każde słowo, które dla niego przygotowała. Chciał - teraz, kiedy już wiedział, że jej język był językiem żmii. Spojrzał na nią wyczekująco, w milczeniu, choć całą swoją postawą zdawał się krzyczeć: zdenerwowałaś mnie, Harriett. I nie panował nad tym.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Loża I [odnośnik]16.06.17 20:57
Może nie był całkowicie w błędzie, może zgubiła się znowu, nie potrafiąc nawet doliczyć się który to już raz, nie wspominając już o znalezieniu remedium, które byłoby do przełknięcia dla wszystkich zainteresowanych. Może kluczyła bezsensownie naokoło meritum, wciąż łudząc się, że gdy przyjdzie odpowiednia chwila, będzie miała w swoim zanadrzu cały arsenał odpowiednich słów, łudząc się, że gdy je wypowie - również Tristan zrozumie to, co pieniło się niczym wzburzone fale głęboko w jej podświadomości, w samym rdzeniu jestestwa i czego nie chciała, nie mogła już dłużej ignorować, zrozumie, że to nie kaprys, lecz konieczność, zrozumie, że wszystkie jej spisane czy wypowiedziane słowa nie były dowodami na to, jak straszliwie zbłądziła, lecz na to, jak rozpaczliwie próbowała wrócić na prawidłową ścieżkę - ścieżkę, którą dziedzic rodu róż nigdy nie mógł i najprawdopodobniej nigdy nawet nie pragnął z nią kroczyć - i ostatecznie łudząc się, że gdy będzie już po wszystkim, gdy już rozejdą się każde w swoją stronę, zostanie jej coś więcej niż garść słodko-gorzkich wspomnień wyznaczających koniec znajomości trwającej całą jej młodość.
Liczyła na zbyt wiele i chociaż wymiana ujmującej korespondencji pomiędzy Rosierem a Wrightem pozostawała dla niej tajemnicą, odzierała się z pierwszych warstw naiwnej nadziei, słysząc coraz wyraźniej echo rytmicznego kroku, jednego z tych, które rozpoznawała bez zawahania, w mig przypisując miarowości chodu odpowiednią sylwetkę. Niepokojąca energiczność szybko następujących po sobie uderzeń obcasów o posadzkę nie wypełniała jednak jej ciała dobrze znanym podekscytowaniem, a czymś na kształt absurdalnego lęku. Jasne brwi zbiegły się ku sobie, gdy Lovegood wychyliła się zza brzegu loży, by spojrzeniem jaśniejących błękitem tęczówek odnaleźć szturmującą w kierunku schodów postać - i gdy upewniła się, że to faktycznie on, momentalnie wycofała się wgłąb balkonu, jakby obawiając się, że nie był dostatecznie zajęty swoimi myślami, że charakterystyczna platyna loków skupiła jego uwagę - że dostrzegł już na starcie, nim jeszcze stanęli twarzą w twarz, że truchlała. Zmarszczyła brwi ponownie, gdy echo niosło się już w górę marmurowej klatki schodowej; nie, tak się nie godzi. Zaczesała kosmyk włosów za ucho, nim zwróciła lico w kierunku złocistej kotary, zza której zaledwie parę sekund później wyłonił się on, w każdym calu zasługujący na miano burzowej chmury - błysk w jego oczach pierwszy raz od czasów rozłamu jeszcze w murach Akademii nie zwiastował dla niej niczego dobrego.
- Tristanie - przywitała go tonem niezabarwionym czułością, którą z pewnością uznałby za fałszywą, lecz wciąż miękkim, o przyjemnym dla ucha brzmieniu. Nie uciekała spojrzeniem na boki, nie zapominała jak się oddycha, gdy pokonywał dzielącą ich odległość, chociaż oczekiwane przez nią słowa wzburzenia, które kryło się w jego ciemnych tęczówkach, wyostrzonych rysach twarzy i spiętych mięśniach zostały zastąpione milczeniem - i nie wiedziała już co było gorsze. - Usiądź, proszę - przerwała gęstniejącą ciszę przyciszonym głosem, wskazując obite wiśniowym aksamitem krzesło obok siebie. - Zasługujemy na miękki epilog - dodała po chwili, w paru sylabach zawierając wszystkie swoje źle rozumiane dobre intencje, spojrzeniem ślizgając się po znanej na pamięć twarzy arystokraty i szukając czegokolwiek, co złagodziłoby emanującą od niego złość. Przygryzła usta; to nie musi tak wyglądać, krzyczał akwamaryn jej oczu, lecz zdusiła w sobie to zaklinanie rzeczywistości.
Graj, Harriett, graj. Nawet jeśli tracisz grunt pod nogami.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Loża I [odnośnik]17.06.17 18:00
- Nie - stwierdził krótko, ostro, nie miał ochoty siadać. Jego dłonie spoczęły na tylnym oparciu jednego z foteli, którymi wyścielana była loża, lekko zaciskając je na miękkich poduszkach. Nie miał też ochoty na epilog, a co dopiero miękki, o ile w ogóle znał podobne wyrażenie - znacznie częściej jednak palił za sobą mosty. Harriett była w nim żywa, od czasów szkolnych po dzisiaj; pierwsza miłość, która wbiła w serce drzazgę - już wtedy wykazując się niewiernością. Czy powinno go to dziwić? Zdradziła go w Beuxbatons, zdradzała męża, zdradzała - o ile to była prawda - i jego i Benjamina. Listy Wrighta wydawały mu się absurdalne, bijące roszczeniową pretensją - zupełnie jakby ten był pewien, że Tristan wiedział o łączącej ich dzisiaj więzi. Nie wiedział, Harriett nie wspomniała o tym ani słowem i z pewnością miała w tym swoje powody. Nie należał jednak do ludzi, którzy dają pomiatać - i nie zwykł przebaczać kłamstw. Jeśli miała zamiar gzić się za jego plecami z półszlamą - droga wolna - listy Benjamina były jak as w rękawie, których nie miał zamiaru wyciągać pierwszy. Jeśli sądziła, że wykrzyczy jej w twarz jej własną głupotę i ułatwi tę sprawę, srogo się myliła - lubił znęcać się nad ludźmi. Psychicznie - dużo bardziej niż fizycznie. Powiedz mi to wszystko, Harriett. Że bierzesz ślub z półszlamą. Że mnie okłamywałaś. Że tęsknota pchnęła cię w moje ramiona, bo nie jesteś pewna własnych uczuć. I powtórz to narzeczonemu. Zniszczyła więź łączącą Tristana i Benjamina, nie do końca miał jej to za złe - ostatnimi czasy i tak słabła, a jemu coraz mniej wypadało pokazywać się w towarzystwie ludzi takich jak Wright - zwłaszcza teraz, po ślubie, kiedy przejął pieczę nad rezerwatem. Młodości - wybaczano podobne wyskoki. Ale ile o tym wszystkim mogła wiedzieć Harriett?
Prześlizgnął wzrokiem wzdłuż jej łabędziej szyi, wątłego ramiona, doskonałej prezencji; poczuł zawsze kojący zapach jej słodkich perfum. Nie podobał mu się ton jej głosu, z dnia na dzień inny niż zawsze; nawet jeśli nie kłamała teraz - kłamała poprzednie tygodnie, dzień po dniu. Kłamała na wielu płaszczyznach, kolejny raz - raniąc. Uchwycił jej spojrzenie, błękitny blask pólwilich oczu. Pamiętał, jak lśniły lazurytem na tle niebieskiego francuskiego nieba, w szkolnych ogrodach, jak dwie perły zagubione przez tamtejsze zaczarowane fontanny. Kojarzyła się z tamtejszymi nimfami, pirenejskim powietrzem i chłodnymi górskimi porankami. Miała klasę, wdzięk, talent, była jak klejnot. Rzucony dziś - przed wieprza.
- Postoję - wyjaśnił, powoli wydychając powietrze, z wolna wspierając łokcie o tylne oparcie wskazanego przez nią krzesła. Mniej ostro, choć nieprzerwanie kontrolowanie; nie był w stanie zapanować nad swoim ciałem całkiem - pomimo chęci. Spojrzał na nią wyczekująco, nie mówiąc nic więcej. Sprowadziła go tutaj i z pewnością miała mu do wciśnięcia kolejną bajkę, chciał jej wysłuchać - być może po to, by dać się ostatni raz masochistycznie użądlić, być może po to, by wykpić jej te kłamstwa w twarz; nie widział innej drogi, łgała i zdradziła. Podle i bezczelnie. Z premedytacją, karmiąc fałszem prosto w twarz. Splótł dłonie razem, wpierw składając wyprostowane palce, potem obejmując je nawzajem w pajęczym uścisku, chciał oddać nerwy, wyzbyć się oczywistych emocji, które niepotrzebnie uprościłyby tę rozmowę, zrobiły z niej coś banalnego.
Zbyt mało bolesnego.
Jego wzrok zsunął się na dłoń Harriett, poszukując tam pierścionka zaręczynowego. Dziś też go zapomniała?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Loża I [odnośnik]18.06.17 19:35
- Świetnie - mruknęła właściwie sama do siebie, gdy Tristan jednym krótkim słowem przekreślił szanse na zachowanie pokojowej atmosfery, udowadniając tym samym, że jej wcześniejsze obawy przed wyjawieniem w korespondencji celu spotkania były jak najbardziej uzasadnione. Znacząca różnica wzrostu nigdy wcześniej jej nie przeszkadzała, lecz teraz, gdy wbite w nią spojrzenie górującego nad nią mężczyzny wyprane było ze wszystkiego, co życzyłaby sobie w nim dojrzeć, poczuła się nieswojo i w konsekwencji sama zrezygnowała ze złudnego komfortu fotela - zachowując pozory osoby nagle znużonej niezmienną, stateczną pozycją, podniosła się z miejsca i po przemierzeniu paru drobnych kroków, gdy już znalazła się dokładnie naprzeciwko Rosiera, odchyliła się do tyłu, by oprzeć się biodrami o balustradę loży. Jeśli chcesz pluć jadem, Tristanie, pluj mi prosto w twarz.
Lecz wciąż milczał. Zacisnęła usta w wąską linię, nie wierząc, że właśnie tak się kończy pewna era - we wrogiej ciszy pozbawionej znamion prób porozumienia. Spomiędzy jej warg wydobyło się ciche westchnięcie rezygnacji, a spowite delikatnym materiałem ramiona opadły nieznacznie.
- Popełniłam błąd - szepnęła ostatecznie, nie skrywając nawet tego, jak wiele trudu kosztuje ją odezwanie się. Czy właśnie to chciałeś usłyszeć, Tristanie? Przyznania się jak daleko mi do nieomylnej? - Popełniłam błąd, myśląc, że mogę być twoją kochanką i że nigdy już nie zapragnę od życia niczego więcej - sprecyzowała jednak po chwili, zaciskając pobladłe palce na bogatym zdobieniu balustrady, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. - Że samotność na co dzień da się oswoić, jeśli znajdziesz dla mnie czas co pięć czy sześć dni, gdzieś pomiędzy doglądaniem rezerwatu a wieczorem w teatrze razem z małżonką - piękną, młodą szlachcianką, tak do mnie podobną - a tak straszliwie bijącą mnie o głowę w każdej kwestii; lepszą wersją mnie, tą, w porównaniu z którą prezentuję się zaledwie jako karykaturalne odbicie ideału. - Że to wystarczy, bym już nigdy nie marzyła o wspólnych wizytach w miejscach publicznych, wspólnych wyjazdach wakacyjnych, wspólnych spokojnych śniadaniach w domu na wzgórzu i wspólnej rodzinie - nie na klifach, lecz w krajobrazie wyżynnym, właśnie tam, gdzie górskie powietrze jest tak podobne do pirenejskiego, a jednocześnie tak inne, gdzie całymi dniami radośnie bawią się dzieci, których z oczywistych powodów nie możesz ze mną mieć. - Że to wystarczy, bym już nigdy nie obawiała się tego, że gdy już się mną znudzisz i wrócisz do swojego idealnie ułożonego życia, zostawisz mnie samą, zbyt późno, bym sama spróbowała ułożyć sobie życie z kimś, kto może chcieć związać się ze mną na poziomach, które zawsze będą nam obce - gdy, nie jeśli, co do tego z pewnością jesteśmy zgodni; kiedyś zachwyt w twoich oczach zgaśnie bezpowrotnie, romans przestanie być ekscytujący, stronę minusów zaczną przeważać trudności w jego kontynuowaniu, a ty sam zrozumiesz, że nie potrzebujesz mnie ani na co dzień, ani od święta - wzgardzisz mną w końcu i pomimo tego, że pomiędzy urywanymi oddechami obiecywaliśmy sobie niemo, że nie zaprzepaścimy naszej przyjaźni, nie zrujnujemy więzi, której nadaliśmy wymiar fizyczny, nie potraktujesz mnie inaczej niż jakiejkolwiek innej kochanki i gdy odrzucisz dobrze znane ciało, nie zatęsknisz za pokrewną duszą. Nawet nie zauważyła, gdy jej palce wbiły się mocniej w ciemnobarwione drewno, niemalże zatapiając w miękkiej powierzchni końcówki paznokci - wciąż uparcie poszukując spojrzenia prawie że czarnych tęczówek i próbując przekonać je o szczerości własnych, lazurowych.
- Wiedziałeś, że ten dzień nadejdzie. Wiedzieliśmy oboje już od samego początku - gdy tylko bąbelki szampana zatańczyły na naszych podniebieniach w kawiarni Szeptem, gdy tylko jaśmin moich perfum otoczył cię swoimi ciepłymi objęciami, oferując tak wiele kuszących wizji, gdy tylko błękit sukni opadł miękko na hotelową posadzkę układaną w mozaikowy wzór. Szept wypływał spomiędzy jej ust ponownie; odjęła prawą dłoń od balustrady, by ulokować ją na oparciu krzesła, w bezpiecznej odległości od splecionych dłoni Tristana, w kierunku którego pochyliła się nieznacznie, otaczając go po raz wtóry kwiatową wonią i ulotnym, lecz wcale nie mylnym wrażeniem, że zaraz zwerbalizuje swoją prośbę. - Pozwól mi odejść teraz, gdy wciąż mam jeszcze od czego odchodzić - do czego odchodzić?
Tego powiedzieć już się nie odważyła.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Loża I [odnośnik]25.06.17 14:51
Udał, że nie usłyszał poirytowanego mruknięcia; splótł dłonie razem złożone w leżący trójkąt wsparty łokciami o tylne siedzenie krzeseł, pozycja ta zmusiła go do pochylenia się nieco wprzód - co wyrównało różnicę wzrostu. Powiódł za nią wzrokiem, kiedy wstała, kiedy wsparła się o balustradę wypiętym biodrem - śledził każdy jej gest, sam niepewny, czego usiłował się w nich doszukać: kłamstwa czy podszeptu przeszłości? Uniósł spojrzenie, patrząc jej prosto w twarz - w przeciwieństwie do niej nie miał powodów, by tego nie robić. Nie mamił jej żadnymi obietnicami, wiedziała dobrze, że miał zamiar wziąć ślub. Wiedziała też, że go weźmie. I wiedziała, że poświęcić się jej w pełni - nie mógł.
Słuchał. O błędach, które nigdy nie powinny się zdarzyć - przyglądał się jej twarzy z uwagą, lekkim niepokojem, nie wiedząc, na ile mógł jej słowom uwierzyć, a na ile próbowała potraktować go jak idiotę. Jeszcze kilka dni temu zaśmiałby się jej teraz prosto w twarz, usiłując wyperswadować beznadziejne mrzonki, że więcej niż być kochanką - wcale jej nie trzeba. Że samotność, choć bolesna, jest do oswojenia, że potraktuje ją hojnie i zadba, żeby niczego jej nie zabrakło. Że nie założą nigdy wspólnej rodziny, że nie pokażą się razem nigdy publicznie, że nie weźmie jej w żadną podróż - ale postara się, żeby mimo to odnalazła szczęście, bo szczęście tak samo dało się odnaleźć w próżnej codzienności, bo te wszystkie rzeczy nie miały żadnego znaczenia, póki szarość przesycała namiętna pasja stęsknionych serc. Żeby żyła chwilą, bo jutro może nie nadejść nigdy.
Że nikt inny nie da jej tego, co mógł jej dać on.
Że cóż jej po statecznym życiu, kiedy będzie mdłe i nudne, pozbawione uniesień, że cóż jej po pewności, kiedy to w niepewności drżało podniecenie. Że na ułożenie wszystkiego od nowa zawsze jest czas, a to, co mieli dzisiaj, zniknąć mogło w jednej chwili - jak sen.
Jak mogłaś, Harriett?
Pokręcił głową przecząco, sentymentalne tłumaczenia miałyby sens, gdyby nie list, którego treść wciąż wracała ku nim gorzkim echem; list, który sprawiał, że nie odnajdywał w tych słowach szczerości. Czy Benjamin miałby powody, żeby kłamać? Być może przypadkiem ujrzał ich kiedyś razem, w Cliodnie, w Londynie, gdziekolwiek indziej, dziwne zbiegi okoliczności miały to do siebie, że się przytrafiały. Być może owładnięty szaleńczą zazdrością wypisał po prostu stek bzdur. Nie, Harriett, nigdy nie sądziłem, że ten dzień nadejdzie. Że będąc moją oddasz się innemu, do tego człowiekowi gorzej urodzonemu. Że przyjmiesz jego oświadczyny, wciąż oddając swoje ciało mi. Milczał, słuchając słów kochanki, lecz w tym milczeniu nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na palące go pytania. Wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony, nie podniósł głosu, nie uśmiechnął się wilcze - milczał, wpatrując się w nią nieustannie, tak jak pierwszy raz, kiedy spojrzał jej w oczy; tak jak pierwszy raz, kiedy patrząc jej w oczy miał ochotę wydrzeć z jej piersi jej bijące serce - za zdradę. Dzień po dniu, tydzień za tygodniem, przekonywał się, jak bardzo deficytowym towarem jest wierność i zaufanie - dlaczego wciąż szafował nim tak łatwo? Harriett, jego dawna miłość, była jedną z ostatnich, którym ufał. Błędnie, to się nie powtórzy. Już nigdy.
- Dostałem list od Benjamina - odparł w końcu, pomijając potok nic nie znaczących słów - dziecka szlamy - uściślił, jak wierzył, podkreślając absurd tej sytuacji - nazwał cię w nim narzeczoną. Zabawne epitety pod własnym adresem pozwolę sobie pominąć, to nie dla twoich uszu. - Nie odejmował spojrzenia od jej pięknej twarzy, otoczonej złotymi puklami jedwabistych włosów. Od ust, czerwonych i kuszących jak zawsze. Patrzył wyczekująco, kryjąc emocje za obojętnością czarnych źrenic.
Daruj sobie piękne słowa o wszystkim, co nas łączyło - zdradziłaś.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Loża I [odnośnik]01.07.17 13:51
Milczeniem zbywał jej rewelacje, nijak nie komentując podejmowanych przez nią kwestii i tym samym pozostawiając irytującą mnogość interpretacji odbioru. Czy przyjmował jej wypowiedzi do wiadomości, w ciszy uznając jej racje za tak oczywiste, że sens odpowiadania wahał się w okolicy zera? Czy jej monolog okazywał się być aż tak nużący, że odbierał rozmówcy chęci do zabrania głosu? Czy puszczał kolejne słowa koło uszu, zbyt rozproszony karminem znanych na pamięć ust, niezdolnych do podobnych bezeceństw? Czy nie słuchał jej wcale, zamiast tego śledząc grę świateł i refleksów w jej złocistych lokach i przypominając sobie jak miękkie w dotyku były, gdy ostatni raz zatapiał w nich palce, upojony otaczającym ją zapachem jaśminu i wilego uroku? Czy ona sama znaczyła w jego oczach aż tak niewiele, by nie zasłużyć sobie na przywilej uzyskania komunikatu zwrotnego? Niepewność doprowadzała ją do szału, lecz zmięła w ustach nurtujące ją pytania, poddając się dyktowanej przez niego atmosferze spotkania, które w jej wyobrażeniach miało wyglądać zupełnie inaczej - nawet jeśli wiedziała już sama, gdzieś w głębi duszy, w części jeszcze nieoswojonej, świadomie omijanej, że rozstać się w zgodzie jest czymś równie możliwym, jak mróz u schyłku kwietnia. Jeśli teraz czuła bijący zewsząd, przejmujący do szpiku kości chłód, dlaczego i pierwsza absurdalność nie miałaby się chociaż częściowo ziścić?
Kręcił głową w zaprzeczeniu - której części przeczył? Lazurowe tęczówki błądziły po twarzy szlachcica, wyczulone na każdy detal, próbując odnaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia; w drobnych zmarszczkach mimicznych okalających oczy, w błysku zwężonych źrenic czy w nieznacznych drgnięciach kącików ust. Bezskutecznie. Jeśli kiedykolwiek, zapewne w czasach szkolnych, w swoim (mylnym) odczuciu mogła z pełnią buty oświadczyć, że potrafi czytać w Tristanie Rosierze niczym w otwartej książce, tak teraz czuła się kompletnie oderwana od tego wzajemnego zrozumienia - minie jeszcze wiele dni, nim zrozumie na dobre, że zrozumienie to było od zawsze jednostronne i kiedy myślała już, że przeczytała całą książkę od deski do deski, mało tego, spamiętała jej treść, okaże się, że utknęła na zawsze w głębi pierwszych rozdziałów, nigdy nawet nie poznając tajemnic zawartych na kolejnych stronach, do których nie chciał jej dopuścić.
Jak nas sobie wyobrażałeś, Tristanie?
Zaskoczył ją ponownie. Nagła zmiana tematu, wspomnienie imienia, które niezmiennie grało na najwrażliwszych ze strun jej serca i daleki od wymarzonego kontekst, w jakim padało - udana mieszanka tych czynników zebrała swoje żniwo w postaci wyrazu pełnego nieskrywanego zdziwienia. Narzeczona. Czy właśnie takie określenie miała zyskać ciepłego popołudnia w ogrodzie, nim w koncertowy sposób zaprzepaściła wszystko? Czy właśnie do tego zmierzał Jaimie w szaleńczym tempie, niewzruszony wieloletnim pasmem nieporozumień i tym, jak świeże były ostatnie z bolesnych blizn? Zrobiło jej się słabo. Zacisnęła mocniej palce na balustradzie, czując jak uginają się pod nią kolana, a powietrze z jej płuc ulatuje z cichym świstem. Dyskomfort otoczył ją łapczywie swoimi ramionami, szepcząc do ucha, że ta sprawa jest zbyt prywatna, zbyt intymna - nawet dla człowieka, przed którym teoretycznie nie mogła się już bardziej obnażyć. Podążając tym tropem, jedynym wyjściem było chwycić się niczym tonący brzytwy jedynej kwestii, którą mogła podjąć w sposób inny niż dopytywanie jak to możliwe, że o jej relacjach z Wrightem wie więcej niż ona sama.
- Rozumiem, że nie był dzieckiem szlamy, gdy był święcącą triumfy gwiazdą quidditcha, której mecze tak chętnie oglądałeś ani później, gdy uważałeś go za swojego przyjaciela? - zapytała, rozdrażniona do granic możliwości tymi podwójnymi standardami, kompletnie bezsensownymi. Nie musiała udawać, uściślenie Rosiera zadziałało na nią jak płachta na byka, zupełnie jakby znów mieli kilkanaście lat, jakby znów byli odziani w błękitne mundurki, jakby znów mieszał z błotem nie mające dla niej żadnego znaczenia niskie urodzenie Margaux, którą darzyła najszczerszą przyjaźnią - ta reminiscencja ukłuła ją boleśnie między żebrami; wtedy wmawiała sobie, że mówi tak tylko ze względu na wpajane mu przez rodzinę dogmaty, teraz jednak widziała już aż nazbyt wyraźnie, że myliła się po raz kolejny. Ile jeszcze punktów z utrwalonego w jej pamięci obrazu miało okazać się przekłamanych?
- Jest półkrwi, tak jak zdecydowana większość czarodziejskiej społeczności - głos półwili wibrował ponurą nutą właściwą dyskusji, której nigdy nie chciała podejmować. Matka szlama czy nie szlama, jaka to była różnica? Zarówno najczystsza, jak i najbrudniejsza z krwi miała tak sam potencjał do wydania na świat potomstwa półkrwi - a to czyniło je równymi pod więcej niż jednym względem.
- Tak jak mój syn - dodała ostrzegawczym tonem, gdy kolejny aspekt sam przychodził jej na myśl. Znasz bezkompromisowość matczynej miłości, Tristanie, zastanów się dwa razy nim powiesz, że czarodzieje półkrwi przynależą do gorszego sortu - nim tym samym powiesz, że moje dziecko jest warte mniej.
Zastanów się dobrze.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Loża I [odnośnik]09.07.17 2:08
Rozstanie a zgoda w mniemaniu Tristana przeczyły same sobie, ludzie byli z nim - lub przeciwko niemu. Zdecydowaną większość postrzegał w tej drugiej kategorii, do grona bliskich zaliczając naprawdę niewielu, podobnie jak niewiele ze swoich kochanek naprawdę cenił - tak jak Harriett. Była bliska jego sercu, ożywiając przez ostatnie miesiące wspomnienie pierwszych nastoletnich uniesień; porywy jego serca zawsze były - i zapewne już zawsze będą - gwałtowne jak sztorm grzmiący pod burzowymi chmurami. Namiętności nie dało się okiełznać, była jak nieposkromiony mustang rwący się do dzikiego galopu; jakiekolwiek próby uspokojenia go, zatrzymania - poproszenia o chwilę uwagi - musiały spełznąć na niczym.
Kochał ją, kiedyś kochał, wierzył, że ona kochała jego, lecz nie pojmował powodów, dla których go zdradziła. Okłamała - łgała cały czas, w żywe oczy, jak jej się to udało, nie wzbudzając żadnych podejrzeń? Oślepiła go. Omamiła. Kolejny raz potykał się o ostre kamienie ciosane z własnych pragnień, kolejny raz - ktoś zawodził jego zaufanie. Ostatni raz. Była piękna, fałszywie piękna, mamiąca iluzją półwilej krwi. Była odrażająca  - zhańbiona zdradą i szlamem. W innym miejscu, w innych okolicznościach, ta rozmowa potoczyłaby się inaczej - jeśli on nie mógł jej mieć, nie powinien jej mieć nikt. W innym miejscu, w innych okolicznościach, w tym momencie błysnęłoby szmaragdowe światło; jej ból był mu niepotrzebny, a szybka śmierć - adekwatna do zbrodni. Chciał widzieć ją martwą - piękną jak śmierć i niedostępną dla śmiertelników. Nie drgnął nawet, złożone dłonie wygięły palce w odprężającym geście, gdy czarne jak nigdy źrenice błądziły wzdłuż linii jej czerwonych, milczących ust.
Nie miał zamiaru pozwolić jej zboczyć z tego tematu - wbiła mu nóż w plecy i wciąż trzymała rękojeść zanurzonego w jego ciele ostrza; zdradziła, przyjmując oświadczyny od innego mężczyzny być może nawet dzień po tym, jak spędzała upojne noce z nim. Nie tego się po niej spodziewał - nie taką sądził, że ją znał.
- Był - odparł więc krótko, przyznając się do błędu, bardziej przed sobą niż przed nią. Był, zawsze był dzieckiem szlamy, kiedy święcił tryumfy, kiedy pili razem whisky, kiedy ramię w ramię walczyli ze smokami - zawsze był tylko dzieckiem szlamy. Wspomnienie przyjaźni z ust Harriett jedynie przypomniało mu, jak mocno to słowo straciło ostatnimi czasy na wartości - mógł wrzucić je do jednego worka z zaufaniem, wykpić i spalić, rzucić psom na pożarcie: nie znaczyły nic. Relację, jaka łączyła go z Benjaminem - wyparł pod wpływem radykalizacji poglądów, pędzącej nieuchronnie ku ostateczności. Nosił nazwisko Rosier - i nosił je dumnie - błękitna krew płynąca w jego żyłach wymagała od niego pogardy wobec niżej urodzonych; odczuwał ją zawsze - takiego go znała. Błędem młodości było robić dla Benjamina wyjątek, głupiej młodości, gdy jako młokos wpatrzony był w poczynania miotlarzy. - Zawsze był - dodał stanowczo, nieugięcie, patrząc jej prosto w oczy, gdy brała go w obronę - przed czym? Może i był półkrwi, lecz nie zaliczał się do większości czarodziejskiej społeczności, był od nich wyjątkiem - bo jego matka była zwykłą mugolką. Wszą. Nic nie wartym szlamem. Nie był po prostu półkrwi, był półszlamą - i był to fakt, z którym jakakolwiek dyskusja pozostawała bezpodstawna. - Twój syn nie, jeśli nie okłamałaś mnie w kwestii jego ojca - Zaim był zwykłym brudasem, synem pustyni, byle arabem - ale przynajmniej był też czarodziejem; takie w każdym razie posiadał informacje - powątpiewanie w jej słowa zaczynały przychodzić mu niezwykle łatwo. Zignorował całkowicie jej ostrzegawczy ton, palili za sobą, a właściwie między sobą most - żadna iskra nie pogorszy już tego pożaru. Od momentu, w którym dowiedział się o niej i o Benjaminie - było mu już w zasadzie wszystko jedno, nie potrafił jej wybaczyć. Zapłonęli - a dzisiaj spłoną. Tristan został zraniony, ale dawno już wyrósł z mentalności chłopca, który pod zarysowaniami pękał. Stawał się stalą, którą może i łatwo zarysować - ale nie zniszczyć. Rysy jak blizny, snując cierpką opowieść, unosiły gardę i wzmacniały czujność, każda jedna z na nowo zbudzoną determinacją.
Nie dodał więc ani słowa więcej, oczekując od niej podjęcia właściwego tematu - umawiała się z innym mężczyzną. Jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości odnośnie prawdziwości liter wybazgranych przez koślawe pismo Wrighta, teraz musiały ulecieć jak dym - nie zaprzeczyła. Dotykał ciała oblepionego szlamem, wychodziła z sypialni Benjamina i jak żmija wpełzała do jego, nie, Harriett, nie mogłaś być tak głupia, by sądzić, że to kiedykolwiek zagra spójną melodię.
- Nie sądzę jednak, by to twój syn był naszym meritum, Harriett - oświadczył równie bezdusznie, unosząc spojrzenie ku jej oczom, błyszczących jak oczy nimf śpiewających pod Beuxbatons, teraz samemu przyjmując surowy, ostrzegawczy ton. Nie godził się na kluczenie pobocznymi ścieżkami.
Pogubiłaś się, a pewne błędy kosztują więcej, niż mogło ci się kiedykolwiek śnić.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Loża I [odnośnik]26.07.17 1:10
Nie potrafiła zrozumieć jego nieprzystępnej postawy i nacechowanego wrogością nastawienia. Naturalnie, nie pomogła atmosferze tego spotkania wcześniejszym korespondencyjnym uprzedzaniem faktów i wyjawianiem dalekiego od miłego celu spotkania, lecz wciąż - w jej głowie echem odbijały się kolejne linijki kreślone zgrabnym pismem Tristana, znając na pamięć bogatą barwę jego głosu niemalże słyszała, jak wypowiada kolejne słowa, akcentując dobitnie co ważniejszy zlepek zgłosek zamykających w skondensowanej formie jego charyzmę - i nie rozumiała co się stało, co się zmieniło, skoro zaledwie w przeddzień wyrażał troskę wywołaną jej zagubieniem i zamierzał pomóc jej się odnaleźć. Dobre chęci wyparowały bezpowrotnie, a tory toczonej przez nich konwersacji odbiegały o całe mile od wyznaczonych epistolarnie planów. Nagła zmiana zbijała ją z tropu.
Zacisnęła usta w wąską linię, nie podejmując dalszej dyskusji na temat przewrotności statusu krwi. Miał swoje zdanie, ona miała swoje i żadne nie zamierzało opuścić swojego bastionu świętej racji, by wypuścić się chociażby na wycieczkę krajoznawczą do przeciwstawnego obozu. Każde wypowiadane i zasłyszane słowo, każdy nabierany pomiędzy ściśnięte żebra oddech przedłużający spektakularny upadek, każdy obcy gest pozbawiony miękkości, każde ostre spojrzenie pozbawione sentymentu, lecz niezmiennie oczekujące wyjaśnień - to po prostu bolało. Zerwała kontakt wzrokowy, błądząc spojrzeniem po zdobieniach ramy fotela, na której szlachcic wspierał się w niemalże nonszalanckiej pozie; i w ułamku sekundy odnalazła jego twarz ponownie, unosząc lazurowe tęczówki, w których błysnęło pełne urazy niedowierzanie. Jak śmiesz, syczące wyrzutem słowa same cisnęły się na język, jednak wciągane ze świstem powietrze odmawiało wydobycia odpowiednich dźwięków ze strun głosowych. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyć w to, że to właśnie Tristan uderza bezlitośnie w jej czułe punkty, które nie miały przed nim tajemnic - ani warstwy ochronnej. Jak śmiesz, huczało w jej czaszce po tysiąckroć, gdy płuca zafalowały pospiesznie, a oczy przesłoniła szklista warstwa impulsywnej emocjonalności, po części wywołanej bolesnym ukłuciem w okolicach splotu słonecznego, po części niekontrolowanym pieczeniem wnętrzy dłoni, a po części gotującą krew w żyłach złości na tego, któremu nikt nie dał prawa, by ją oceniać. Nie chciała, by był świadkiem jej słabości, zacisnęła mocno powieki, ze wszystkich sił próbując ochłonąć, chociaż jedyne, o czym marzyła, to obrócić się na pięcie i rozmyć się w eterze. Uciec po raz kolejny.
- Nigdy nie byłaś ani nigdy nie będziesz fizyczną krotochwilą - przywołała cytat z ostatniego otrzymanego od Rosiera listu, podświadomie skubiąc palcami brzeg koronkowego rękawa swojej sukni. - Teraz już widzę wyraźnie czym dla ciebie jestem. Kłamliwą ladacznicą. Miałeś mnie za taką przed czy dopiero po odnowieniu naszego romansu? - rozgoryczenie wypełzło gdzieś spomiędzy jej słów a zawieszonego w próżni znaku zapytania, chociaż nie liczyła na otrzymanie odpowiedzi. Nie kochał jej, nie kochał jej nigdy, ani lata temu, gdy w Beauxbatons ponad jej zapewnieniami wolał zawierzyć okrutnym pomówieniom, ani później, gdy czułym dotykiem ścierał z jej ciała rozpacz po odejściu narzeczonego, ani kilka miesięcy temu, gdy historia zataczała koło, popychając ich ku sobie po raz kolejny, ani już na pewno nie teraz, gdy prosto w twarz zarzucał jej czyny niegodziwe, znowu uzewnętrzniając kompletny brak zaufania do jej osoby. Najprawdopodobniej nie mógł już jej zranić bardziej, nawet gdyby zapragnął tego ze wszystkich sił; rysa rezygnacji pogłębiła się, rujnując obraz jej urojonej wewnętrznej siły, która miała jej pomóc w wyegzekwowaniu swojego zamierzenia w sposób taktowny, oszczędny i możliwie jak najmniej inwazyjny. Przemilczała oświadczenie Rosiera, rozszerzonymi źrenicami chłonąc każdy szczegół malujący się na jego twarzy, gdy wypowiadał te słowa - jakby ta scena miała się na zawsze zapisać w jej pamięci jako obraz jego bezbrzeżnego okrucieństwa pod jej adresem i jako ostateczne potwierdzenie tego, że, wbrew temu co uważał, wcale nie zabłądziła, a wprost przeciwnie: pierwszy raz od dawna postąpiła słusznie. Oblicze półwili zastygło, uwydatniając ostre linie, które zatraciły swą miękkość wraz z wypowiedziami. A potem - zaczęła mówić.
- Powiedziałam mu o tobie - o nas nie przechodziło jej przez gardło, nie teraz, nie w takich okolicznościach. Nie było żadnych nas, musieli to już widzieć wyraźnie. - gdy chciał rozmawiać o naprawianiu naszych relacji - o wspólnej przyszłości, którą zagrzebała kilkoma słowami. - Nigdy nie chciałam cię wciągać w nasze prywatne rozrachunki, ale zasługiwał na szczerość - nawet jeśli ta zniszczyła wszystko. - Zrobiłabym to znowu - dodała z pełnym zdecydowaniem, rozwiewając ewentualne wątpliwości co do tego czy uważała swoje wyznanie za słuszne. Może, gdyby miała wybór, rozegrałaby to taktowniej, lecz wciąż wybrałaby szczerość - i wciąż płaciłaby za nią najwyższą cenę. - Zaskoczył mnie, w ciągu ostatnich czterech miesięcy widziałam się z nim dwukrotnie. Jak widzisz, do zaręczyn nie doszło, chociaż to nie ma żadnego znaczenia - oznajmiła głosem wypranym z emocji, czysto informacyjnie, chociaż nie podejrzewała, że podobne wieści interesowały Rosiera. Widząc jego zacięty wyraz twarzy i burzę w spojrzeniu, nie wiedziała już sama o co powinna go podejrzewać.
- Nie chcę mieć was obu, nawet jeśli byłoby to kiedykolwiek możliwe - kontynuowała wyjaśnienia, chociaż tłumaczyć się nigdy nie planowała, a kolejne myśli po wypowiedzeniu brzmiały jeszcze absurdalniej od poprzednich. - Nie chcę zdradzać ciebie z nim ani jego z tobą. Nie robię tego i robić nie zamierzam - chociaż ty sam, niezainteresowany moją wersją wydarzeń, przypisałeś mi już całą listę zbrodni nie do wymazania. - Chcę być pierwszym i jedynym wyborem, nie opcją awaryjną czy kołem ratunkowym w przypadku znużenia - fizyczną krotochwilą? - Chcę przyziemnej codzienności i żmudnej prozy życia, a nie nieuchwytnej poezji i ekscytacji w hotelowych apartamentach. Chcę tworzyć własną rodzinę, a nie być tą, która rozbija cudze, tą, w której ramiona ucieka się z domowych czterech ścian, od oziębłej żony i kwilących dzieci - dzieci, o których nie potrafiła nawet myśleć bez zazdrości, gdy obcą rzeczywistość zestawiała z przerażającą możliwością, że sama matką już nigdy nie zostanie, a odwieczne marzenie o gromadce pociech o włosach jasnych jak pszenica zostanie starte w pył. Tej perspektywy nie potrafiła znieść.
- Jeśli nie mogę tego mieć, trudno. Jeśli mam być niczyja, niech tak będzie - niech tak będzie, pora zacząć żyć na własną rękę, pora przekonać się czy samotność faktycznie da się oswoić. Zniosłam już tak wiele - skąd pewność, że nie zniosę i tego? - Ale jeśli mogę być czyjaś, chcę być jego, nie twoją. Ograbiasz mnie ze wszystkich możliwości w imię ulotnych chwil złudnego szczęścia. To się kończy dzisiaj. Chcę więcej. Zasługuję na więcej - nie miej wątpliwości, Tristanie, jeśli nie mogę mieć tego, którego prawdziwie pragnę, jeśli mój wybór jest wyłącznie pomiędzy tobą a nikim - wybieram opcję drugą.
- Masz zatem rację, mój syn nie był naszym meritum. Jest nim natomiast fakt, że ty kochasz inną i ja kocham innego. I to ucina wszelkie dalsze dywagacje - zakończyła swoje przemówienie, dopiero pod koniec odnotowując jak wiele energii kosztuje ją ten niespotykany ekshibicjonizm emocjonalny, który z jakiegoś powodu przestał być już nawet wstydliwy. Zaplotła ściśle ramiona na wysokości piersi i wyczekując reakcji, wbiła smukłe palce w punktach nieco powyżej łokci, jakby ten bodziec miał ją otrzeźwić.
Czy na takie opuszczenie pobocznych ścieżek liczyłeś, Tristanie?


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Loża I [odnośnik]26.07.17 3:33
Butnie spoglądał jej w oczy, kiedy cytowała jego własne słowa; dumnie uniósł wyżej brodę, gdy sama siebie nazwała ladacznicą, nie zaprzeczył jednak ani słowem, wracając wspomnieniami do ich pierwszych wspólnych wzruszeń, pierwszych pocałunków - i momentu, w którym to wszystko się skończyło, momentu, w którym oddała się innemu pomimo uczuć, którymi ją darzył. Miał w życiu wiele kobiet, kochał niewiele z nich. Harriett była jedną z nich, wiedział o tym on i wiedziała również sama ona. Nie przerywał jej - słuchał uważnie, każdego wężowego słowa, na swój sposób kontent z jej słów - to było dla niego ważne. Wiedzieć, że wymysły Benjamina były jedynie jego rojeniami, że oni dwoje nie myśleli o wspólnej przyszłości, że oni dwoje - wciąż byli osobno. Fakt ten sprawiał, że ta rozmowa miała słodszą otoczkę, pozbawioną załganej goryczy. Być może dla niej brak zaręczyn nie miał żadnego znaczenia - dla niego pozostawał ciężarem zdjętym z podduszonej piersi; wierzył jej - wierzył, że litery wypisane przez tego troglodytę były jedynie rojeniami półidioty-półolbrzyma pragnącego więcej, niż kiedykolwiek rzeczywiście mógł mieć, wierzył, bo podobny scenariusz brzmiał zresztą absurdalnie. Pewną satysfakcję sprawiało mu również to, że Benjamin wiedział. Harriett atakowała, wyciągała ciężki kaliber, usiłowała zranić - udało jej się to - ale jeśli miał cierpieć, razem z nim będą cierpieć wszyscy, którzy potencjalnie cierpieć mogą. - A ja, Harriett? - wtrącił w jej słowa, nie odejmując wzroku od jej czarnych źrenic, w napięciu, z niedowierzaniem, z rosnącą zajadłością. - Mi nie byłaś winna szczerości? - Nie teraz, teraz było za późno, wcześniej, gdy cieszyli się sobą. Te wszystkie wspólne spędzone razem noce, w hotelowym pokoju, nie we własnym domu, ciepło jej ciała, wrząca krew i jak dzwon bijące serca splecione w miłosnym uścisku. Czym to wszystko było - spektaklem, grą, manipulacją, w której nie on miał zagrać główną rolę: dostrzegał to coraz wyraźniej. Ostre rysy chytrego wybiegu nabierały kształty z każdym kolejnym wypowiadanym przez nią słowem. Jak to możliwe - że wciąż dawał się na to łapać? Że choć był dorosłym mężczyzną, wciąż potrafił zaufać: szczerze, jak niemal dwie dekady temu w pirenejskich górach. Nie powinien ufać. Nikomu - tylko sobie, nie zdradzała go jedynie własna krew, przyjaźń wszystkich innych była warta mniej niż smocze gówno. Udowadniano mu to na każdym kroku.
Nie utrzymał kamiennej twarzy - skrzywił się z mieszaniną pogardy i obrzydzenia, gdy oświadczyła, że nie chce mieć ich obu - cóż to było za śmieszne życzenie?  - Już to zrobiłaś. - Już zdradziłaś. Tym właśnie było  - dotykanie jednego, a myślenie o drugim. - I jesteś kłamliwą ladacznicą    - dodał, powracając do jej własnych słów. - Zawsze nią byłaś. - Choć chciałby, żeby było inaczej. Choć chciałby widzieć w jej pięknej twarzy, lśniącej jedwabiem włosach, w ustach czerwieniących się jak krew, w błękitnych jak morze przy klifach w Dover, w krągłości jej biodra i miękkości piersi, chciałby w tym widzieć piękno, które porwało jego serce. Każde jej słowo zdawało mu się być dobrze wymierzonym upokarzającym policzkiem, nie zamierzał jej tego darować tak po prostu, choć jednocześnie nie powinien zniżać się tak nisko. - Okłamujesz mnie, jego albo siebie - kontynuował, wciąż patrząc jej w oczy, choć jej wzrok błądził niżej, wzdłuż oparcia fotela, na którym wspierał własne dłonie - coraz lżej, mocniej stając na twardym gruncie. - A może wszystkich jednocześnie - dodał niechętnie, przerywając wywód teatralną pauzą. - Nie chcesz przyziemnej codzienności, bo nie jesteś ani przyziemna ani codzienna. - Znał ją, znał ją zbyt dobrze; wszystko nie mogło być kłamstwem. - Nie chcesz żmudnej prozy życia, bo nudzi cię wszystko, co żmudne. - Byłaś gwiazdą. Perłą w koronie. Jesteś półwilą, która uwielbia błyszczeć. Ściągnął brew z niedowierzaniem, bo jeśli tak - po co to wszystko? Po co te wszystkie zbyt ostre, raniące i niesprawiedliwe słowa? Zebrał palce wygięte na oparciu krzesła, pokręcił lekko głową. Chciała być Benjamina. Wybrała go. Kochała go. Tylko na moment przeniósł wzrok przez jej ramię na pustą przestrzeń za lożą, wielce myliła się w ocenie jego uczuć - nigdy nie potrafił kochać jednej kobiety i zawsze pragnął mieć więcej. Pragnął Harriett, chciał jej bliskości i serca, a ona dała mu jedynie ułudę. Po co? Wiedziała przecież - jak wiele dla niego znaczyła. Tego chciała? Pogruchotać kości, połamać, przegryźć, zabawić się jak psem? Nie, był silny, jeśli z psem - to z brytanem, który na głupią prowokację odpowiedzieć mógł tylko odgryzieniem ręki.
- Naprawdę? - Powątpiewanie w jego głosie było szczere i niepozbawione refleksji. - Powiedz, Harriett: czym zasłużyłaś sobie na więcej?    - Jej życie było pasmem porażek, egoistycznym spektaklem rozgrywanym w klatce własnych uczuć, których pewnie sama do końca nie rozumiała. Znał ją - był przy niej. Piętnaście lat temu, dziesięć i teraz. Zawsze była tak samo piękna - i nigdy nie zrobiła nic, co nazwałby zasługą. Nie musiała odpowiadać - odpowiedź by go i tak nie zainteresowała, znał ją lepiej niż ona. - Ale skoro tak ma być - uniósł lekko dłonie, odsuwając się od oparcia miękkich foteli, ostrożnie, jakby odejmował dłonie od klawiatury wiekowego pianina. W zamyśleniu. Prawą na moment skrył w kieszeni szaty, odnajdując weń okrągły kształt jednego galeona, uniósł go - błysnęło złoto - tak, by nie miała wątpliwości, co trzymał w ręce. - Wybacz, wcześniej nie przeszło mi to przez myśl - oświadczył bez jadu, znów powracając spojrzeniem ku jej oczom, nim niedbale rzucił pod jej stopy złotą monetę. Jeśli nie darzyła go nigdy uczuciem - czym były te wszystkie wspólne noce i kim była ona, jeśli nie ladacznicą?
Zawsze płacił - choć zwykle hojniej.
Skinął głową, żegnając się z nią płytkim ukłonem, po czym wycofał się z loży w przestrzeń smukłego korytarza.


zt tears



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Loża I - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Loża I [odnośnik]18.07.18 18:01
[12.08]

Wraz z nałożeniem pierścionka na drobną dłoń lady Malfoy, na jego barki spadły nowe obowiązki. Data ślubu nie była jeszcze wyznaczona, a raczej żaden z lordów nestorów nie kwapił się do wyjawienia jej świeżo zaręczonym. Nie zważając na to, wymagano od narzeczonych wspólnie spędzonego czasu; czy dbano o ich komfort, czy raczej o pokazanie się opinii publicznej to już inna sprawa. Faktem było, że po kilkunastu dniach sowa Eddarda zapukała do okna Callisto, ze starannie nakreślonym listem, w którym nalegał na wspólne spotkanie w Galerii Sztuki, gdzie na sali głównej odbyć się miał koncert jednej z najbardziej znanych francuskich orkiestr. Czy było lepsze miejsce dla malfoyowej damy? Szczerze w to wątpił. Dla niego było to mniejsze zło, sam ze wszystkich dziedzin sztuki preferował własnie muzykę, która jako jedyna potrafiła go zaciekawić - czasem była żywa i sprawiała wrażenie odpływającej w dalekie strony. Niosła za sobą opowieść, podczas gdy obrazy to jedynie jedna stop klatka. Jednakże sam Nott nie oddawał się na zbyt długo takim refleksjom. Rozważania nad sztuką pozostawiał pannom, które miały wnętrza znacznie wrażliwsze oraz tym paniczom, którym nie smak były przygody i niebezpieczeństwo.
Oczywiście zadbał oto, aby podróż z Malfoy Manor do Galerii przebiegła w sposób godny lady i osobiście dopilnował przygotowania odpowiednich świstoklików. Trudno mówić tu o jakiejkolwiek trosce o kobietę, której nie znał. Raczej nie chciał żadnej wpadki przed ślubem i jako Nott nie mógł pozwolić sobie na towarzyskie faux pas. Ubrany w eleganckie szaty, pojawił się po raz kolejny w Wiltshire, aby wraz z narzeczoną udać się do miejsca docelowego. Nie omieszkał skomplementować wyglądu Callisto, która swoją urodą zachwyciła go już przy kolacji zaręczynowej. Jednakże nie przywiązywał większej wagi do tego spotkania, było kolejnym z obowiązków wobec rodu i tak też należało je traktować, jednocześnie nie dając pannie odczuć, że własnie tym jest dla niego to spotkanie - kolejną powinnością wobec rodu.
- Mam nadzieję, że lubisz muzykę na żywo, lady - zwrócił się do niej, gdy prowadził ją w stronę głównej sali, gdzie za parę chwil miał odbyć się koncert. Nieco krępowały go zasady etykiety, jak długo jeszcze będą zwracać się do siebie tytułami? A może one same zniknął z ich rozmów wraz z biegiem czasu? Nie pozostali jednak na sali, a rozpoczęli wspinaczkę po schodach, prowadzących do loży, gdzie nie było mowy o zakłócaniu ich spokoju, a panująca tam cisza i odseparowanie od reszty gości, sprzyjało rozmowom, jeżeli takowe będą prowadzić.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Loża I [odnośnik]30.07.18 23:07
Na wieczory takie jak ten Callisto powinna czekać z utęsknieniem. Kolejna okazja do włożenia pięknej sukni i brylantowej kolii, towarzystwo mężczyzny, który – choćby na te kilka wspólnych godzin – nie ma innych zmartwień niż obsypywanie jej komplementami no i możliwość wysłuchania występu najzdolniejszych muzyków kontynentu... jak znaleźć wśród takich wspaniałości miejsce na inne oczekiwania? Z pozoru wydawało się to niemożliwe, lady Malfoy jednak była jak pies gończy, wytresowana, by wietrzyć każdą sposobność do rozczarowania i wykorzystać je w całej rozciągłości.
Zauważała więc, że – choć nadspodziewanie twórczy w swoich pochwałach dla jej prezencji – Eddard pozostawał powierzchowny w sposób, którego powinna się spodziewać, ale mimo to był nieprzyjemny. Narzeczeństwo nie zmieniło nic w ich relacjach, prócz tego, że musieli na każdym kroku teraz udawać niezmiernie zadowolonych ze swojego towarzystwa.
- Och, lordzie, niewiele przyjemności może równać się z tak eleganckim koncertem jak ten. Czy podzielasz ze mną ten pogląd? – Callisto, chociaż uśmiechała się promiennie, wyrażając zachwyt dla starań narzeczonego, to mówiąc zupełnie szczerze, nie miała faworytów wśród dziedzin sztuki. Zgodnie z oczekiwaniami, jakie stawiało wobec niej wysokie urodzenie i przynależność do płci żeńskiej, postawiona w samym środku przybytku kultury, nie poruszała się po nim po omacku, zdobywszy przedtem znajomość podstaw muzyki i literatury. Do tej pierwszej przywykła na tyle, by nie tylko czerpać prawdziwą przyjemność z jej słuchania, ale też pokusić się nawet o próbę oswojenia instrumentu. Wysiłek ten jednak podjęła, co okazało się dość szybko, przedwcześnie i zrażona licznymi niepowodzeniami odrzuciła skrzypce zanim osiągnęła w grze poziom chociażby średnio zaawansowany. Na co dzień jak dotąd z powodzeniem wystarczał jej tylko pozór obeznania w temacie – nigdy nie próbując teatru, Callisto stała się paradoksalnie całkiem niezłą aktorką.
Nie umknął jej uwadze fakt, że Eddard zdobył miejsca w loży – miejscu ustronnym, gwarantującym dyskrecję. Zająwszy jedno z miejsc na balkoniku, Callisto pomyślała gorzko o banałach, jakimi powinna czym prędzej wypełnić wiszącą między nimi ciszę. O czym mogłaby porozmawiać z Nottem, wyjąwszy bzdury pokrewne pogodzie lub okazjom towarzyskim? Nie miała prawa, ni –  z czego zdała sobie sprawę niedawno, rozmyślając o osobie przyszłego męża – większej ochoty wypytywać go o jego karierę zawodową, dni, które spędza z dala od niej, ostatnie w jego własnym świecie. Prędzej czy później będzie musiał odsłonić przed nią choć część swej prawdziwej twarzy, a Callisto nie spieszyła się do jej oglądania, drżąc ze strachu przez momentem, w którym pozornie opanowane i przystojne oblicze narzeczonego okaże się przerażające.
Milczała, balansując na granicy taktu, a wzrok jej mimowolnie padał na klejnoty lśniące w pierścionku zaręczynowym. Choć myśli o ceremonii ślubnej nie opuszczały jej zachmurzonego ostatnio umysłu, nie chciała nawiązywać do nich w rozmowie – usłyszeć teraz, że Eddard nie wyczekuje własnego wesela, a całe zaślubiny prawdopodobnie nie mogłyby interesować go jeszcze mniej, byłoby jak zadanie rany, która mogłaby z powodzeniem wykończyć lady Malfoy.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Loża I
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach